Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Holt Anne - To co moje PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Annę
HOLT
TO CO MOJE
PRZEŁOŻYŁA
ELŻBIETA HYGEN
Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza
Warszawa 2008
Strona 2
Tytuł oryginału DET
SOM ER MITT
Redakcja
Ewa
Jastrun
Projekt okładki
Sławomir Kawka
Skład i łamanie
Maria Kowalewska
Korekta Elwira
Wyszyńska
Copyright © 2001 by Annę Holt
Published in arrangement with SALMONSSON AGENCY,
Stockholm
Copyright © for the Polish edition by Jacek Santorski &
Co Agencja Wydawnicza, 2008
Wydanie I
Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza Sp. z o.o.
ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa
e-mail:
[email protected]
Dział handlowy: tel. (022) 616 29 36, 616 29 28
faks (022) 433 51 51
Zapraszamy do naszego sklepu internetowego:
www.jsantorski.pl
Druk i oprawa
Wojskowa Drukarnia w Łodzi
Wydrukowano na papierze eeco book cream70g/m2, vol 2,0
ISBN 978-83-7554-031-4
Strona 3
Moim rodzicom poświęcam
Strona 4
Strona 5
Sufit stał się niebieski. Mężczyzna w sklepie twierdził,
że ciemna farba spowoduje, iż pokój będzie wydawał się
mniejszy. Pomylił się. Zamiast tego sufit się podniósł,
niemal znikając. Kiedy byłem mały, chciałem, żeby tak
właśnie było. Sklepienie ciemnej nocy, gwiazdy i cienki
sierp księżyca nad oknem. Wtedy babcia i mama wybrały
dla mnie chłopięcy pokój w żółtych i białych kolorach.
Uczucie szczęścia jest tym, co zaledwie pamiętam, jak-
by lekkie dotknięcie wśród obcych ludzi; znikające, zanim
zdążysz się obrócić. Kiedy pokój był już gotów i pozostało
dwa dni do jego przybycia, poczułem się zadowolony.
Szczęście jest dziecięcą sprawą, a ja przecież niedługo
skończę 34 lata. Ale oczywiście byłem wtedy szczęśliwy.
Cieszyłem się.
Pokój był gotów. Na sierpie księżyca siedział chłopiec.
Jasnowłosy, z bambusową wędką, z przyczepioną żyłką
i spławikiem. W dole, nasadzona na róg: Gwiazda.
Kropla złotej farby spływała cienką strugą w stronę ramy
okna, tak jakby niebo za chwilę miało się roztopić.
Nareszcie przyjedzie mój syn.
Strona 6
Strona 7
9
1
Wracała ze szkoły do domu. Zbliżało się święto 17 Ma-
ja. Po raz pierwszy święto narodowe bez mamy, a trady-
cyjna sukienka, bunaden, za krótka. Mama przedłużała
ją już dwa razy.
W nocy Emilię obudził zły sen. Tata spał, słyszała
przez ścianę jego lekkie chrapanie. Przyłożyła do sie-
bie sukienkę. Czerwona taśma sięgała ledwie do kolan.
Zbyt szybko urosła. Tata często mówił: Rośniesz jak na
drożdżach, skarbie. Emilia pogłaskała wełniany mate-
riał, uginając kolana i ściągając ramiona. Babcia często
powtarzała: Greta wyglądała jak tyczka, nic więc
dziwnego, że dziecko tak rośnie.
Od kurczenia się zdrętwiało jej ciało. To wina mamy,
że jest taka wysoka. Czerwona taśma na pewno nie sięg-
nie dalej niż do kolan.
A może mogłaby poprosić o nową sukienkę.
Tornister był za ciężki. Zaczęła zbierać kwiaty podbia-
łu. Bukiet zrobił się tak duży, że tata będzie musiał wyjąć
wazon. Gdy była mała, zrywała same główki i wkładała
je potem do kieliszka do jajek. Tym razem łodygi były
długie.
Nie lubiła chodzić sama. Ale Martę i Silje zabrała
matka Marty. Nie mówiły dlaczego, pomachały tylko
do Emilii zza szyby samochodu.
Strona 8
10
Kwiaty potrzebowały wody. Niektóre z nich już
smętnie zwisały nad jej palcami. Emilia próbowała nie
ściskać tak mocno bukietu. Jeden z kwiatków upadł na
ziemię. Pochyliła się, żeby go podnieść.
- Nazywasz się Emilia?
Mężczyzna uśmiechał się.
Spojrzała do tyłu. Teraz, na tej ścieżce, biegnącej
między dwiema pełnymi ruchu drogami i skracającej
drogę do domu o ponad dziesięć minut, nikogo nie było
widać. Odpowiedziała coś niewyraźnie i cofnęła się.
- Emilia Selbu? To ty, prawda.
Nigdy nie rozmawiaj z obcymi mężczyznami. Nigdy
nie idź z kimś, kogo nie znasz. Bądź miła dla każdego.
- Tak - szepnęła, próbując przejść obok.
But, nowy adidas z różowym paskiem, zanurzył się
w błocie i liściach. Emilia niemal straciła równowagę.
Mężczyzna chwycił ją za rękę. Potem przyłożył jej coś
do twarzy.
Półtorej godziny później wpłynął na policję meldu-
nek o zaginięciu dziewczynki.
Strona 9
ii
2
- Nigdy nie udało mi się odłożyć tej sprawy na bok.
Może wyrzuty sumienia? Z drugiej strony w czasie, kie
dy matki małych dzieci powinny zajmować się domem,
ja byłam młodym prawnikiem. Niewiele miałam do
powiedzenia.
W śmiechu czaiła się prośba o pozostawienie jej sa-
mej. Rozmowa trwała już prawie dwie godziny. Leżąca
w łóżku kobieta ciężko oddychała; wyraźnie dokuczały
jej mocne promienie słoneczne. Pałce zaciskały się wo-
kół pościeli.
- Mam tylko siedemdziesiąt lat - wyszeptała.
- Czuję się jednak wiekową staruszką. Proszę mi wy
baczyć.
Inger Johanne Vik wstała i zasłoniła okno. Nie od-
wróciła się.
- Lepiej? - zapytała po chwili.
Starsza kobieta zamknęła oczy.
- Wszystko zapisałam. Trzy lata temu. Kiedy ode
szłam na emeryturę i myślałam, że teraz będę miała...
- powiedziała i podniosła szczupłą dłoń - ...dużo cza
su.
Podniosła szczupłą dłoń - .. .dużo czasu.
Inger Johanne Vik wpatrywała się w teczkę, leżącą
koło góry książek na nocnym stoliku. Chora kiwnęła
słabo głową.
Strona 10
12
- Proszę to wziąć. Niewiele już teraz mogę zrobić.
Nie wiem nawet, czy on jeszcze żyje. Miałby teraz...
sześćdziesiąt pięć lat. Coś koło tego.
Zamknęła oczy. Głowa osunęła się na bok. Usta
uchyliły się lekko i kiedy Inger Johanne Vik pochyliła
się, aby zabrać czerwoną teczkę, poczuła niezdrowy
oddech. Bezszelestnie włożyła dokumenty do torby i
skierowała się do drzwi.
- Na koniec jeszcze jedna rzecz.
Drgnęła i odwróciła się w stronę chorej.
- Pytano mnie, dlaczego jestem tak przekonana do
swej racji. Pewnie niektórzy myślą, że są to
urojenia kobiety, której nikt już więcej nie
potrzebuje. Przecież przez wszystkie te lata nic z
tym nie zrobiłam... Kiedy już pani wszystko
przeczyta, chciałabym wiedzieć... - zakasłała
słabo. Powieki opadły i zapadła cisza.
- Dowiedzieć się czego?
Powiedziała to szeptem, nie będąc pewna, czy starsza
kobieta nie zasnęła.
- Ja wiem, że był niewinny. Jednak dobrze byłoby
wiedzieć, czy pani myśli podobnie.
- Ale przecież ja nie tym mam się zająć...
Staruszka uderzyła lekko dłonią o poręcz łóżka.
- Ja wiem, czym pani będzie się zajmować. Panią nie
interesuje problem winy czy niewinności. Ale mnie to
interesuje. W tej jednej sprawie. Mam nadzieję, że panią
to też zainteresuje. Jak Pani już to wszystko przeczyta.
Czy może mi pani przyrzec, że przyjdzie ponownie?
Inger Johanne Vik uśmiechnęła się nieznacznie. Był
to właściwie niezobowiązujący grymas.
Strona 11
13
3
Emilia gubiła się już wcześniej kilka razy. Zwykle nie
trwało to długo, ale raz, było to zaraz po śmierci Grety,
nie mógł jej znaleźć przez trzy godziny. Szukał jej wszę-
dzie. Najpierw irytujące wydzwanianie: do przyjaciół,
do siostry Grety, mieszkającej dziesięć minut drogi od
nich ulubionej cioci Emilii, do dziadków, którzy prze-
cież od wielu dni nie widzieli dziecka. Dzwonił pod co-
raz to nowe numery, podczas gdy niepokój zamienił się
w strach, a palce nie trafiały w cyfry. Później zaczął bie-
gać po sąsiadach, zataczając coraz większe kręgi. Strach
zmienił się w panikę, czuł, że zaraz się rozpłacze.
A ona siedziała na drzewie i pisała list do mamy,
list rysunek, który jako papierowy samolocik miał po-
lecieć do nieba. Zdjął ją ostrożnie z gałęzi, po czym ze
stromego zbocza puścił samolocik łukiem w dół. Ten
poszybował i zniknął za dwiema dużymi brzozami.
Miejsce to nazwali później Drogą do Nieba. Przez dwa
tygodnie nie spuszczał jej z oczu. Kiedy jednak
skończyły się ferie i rozpoczęła szkoła, musiał puścić
ją wolno.
Tym razem sytuacja wyglądała inaczej.
Nigdy wcześniej nie dzwonił na policję. Z takimi
krótszymi i dłuższymi epizodami musiał się liczyć. Tym
razem było jednak inaczej. Panika pojawiła się nagle,
niczym fala. Nie wiedział dlaczego, ale kiedy Emilia nie
Strona 12
14
wróciła na czas do domu, pobiegł do szkoły, nie zauwa-
żając, że po drodze zgubił kapeć. Plecak i duży bukiet
podbiału leżały na ścieżce, biegnącej miedzy dwiema
głównymi drogami, ścieżce na skróty, którą nigdy nie
miała odwagi iść sama.
Greta kupiła plecak miesiąc przed swoją śmiercią.
Emilia nigdy nie zostawiłaby go w ten sposób. Podniósł
go do góry, jakby z niechęcią. Mógł przecież się pomy-
lić, to mógł być plecak kogoś innego, jakiegoś bardziej
nieporządnego dziecka, nic nie było pewne, dopóki,
wstrzymując oddech, nie otworzył go i nie zobaczył
inicjałów ES. Duże, kanciaste litery pisane ręką Emilii.
To był jej plecak, którego nigdy z własnej woli tak by nie
zostawiła.
Strona 13
15
4
Mężczyzna, o którym była mowa w dokumentach
należących do Alvhild Sofienberg, nazywał się Aksel
Seier i urodził się w 1935 roku. W wieku piętnastu lat
rozpoczął naukę jako czeladnik stolarza. Dokumenty
niewiele mówiły o dzieciństwie Aksela. Wynikało z
nich jedynie, że w wieku dziesięciu lat przeprowadził się z
Trondheim do Oslo. Jego ojciec dostał po wojnie pracę w
Warsztacie Mechanicznym Aker. Chłopak, zanim stał się
pełnoletni, miał już na swoim koncie trzy wykroczenia.
Nie były to jednak poważne sprawy.
Przynajmniej nie według obecnej miary, mruknęła
do siebie Inger Johanne Vik, przeglądając dokumenty.
Kartki były łamliwe i pożółkłe od starości. W wyroku
sądowym była mowa o dwóch włamaniach do kiosku i
kradzieży samochodu, zakończonej na drodze
Mosseveien, kiedy to w starym fordzie zabrakło benzy-
ny. Ale gdy Aksel Seier ukończył dwadzieścia jeden lat,
został aresztowany za gwałt i morderstwo.
Dziewczynka miała na imię Hedvig i w chwili śmier-
ci skończyła zaledwie osiem lat.
Płócienny worek z jej nagim i zmaltretowanym
ciałem znalazł przy magazynach portowych w Oslo
pewien celnik. Po niecałych dwóch tygodniach in-
tensywnego dochodzenia aresztowano Aksela Seier a.
Nie było mocnych dowodów. Żadnych śladów krwi,
Strona 14
16
żadnych odcisków palców. Żadnych śladów butów lub
innych poszlak, które wskazywałyby na sprawcę czynu.
Ale na miejscu zbrodni widziało go dwóch wiarygod-
nych świadków, załatwiających późną nocą swe legalne
interesy.
Początkowo młody człowiek kategorycznie wszyst-
kiemu zaprzeczył. Po pewnym czasie musiał jednak
potwierdzić, że tej nocy, kiedy Hedvig została zabita,
znajdował się w rejonie między Pipervika a Vippetangen.
Przyznał się jedynie do pokątnego handlu alkoholem.
Nie chciał jednak podać nazwiska klienta.
Kilka godzin po aresztowaniu policji udało się od-
szukać stare doniesienie o publicznym obnażeniu się.
Miał wtedy osiemnaście lat. Twierdził, że w tamten letni
wieczór wysikał się tylko po pijanemu. Mijały go w tym
czasie trzy dziewczyny. Chciał trochę się z nimi zabawić.
Takie tam głupoty. Bo przecież nie był taki. Nie obnażał
się publicznie, po prostu chciał się powygłupiać z trze-
ma dziewczynami.
Sprawę umorzono, ale nigdy nie zniknęła z kartoteki.
I wynurzyła się z zapomnienia, niczym grożący palec,
piętno, o którym myślał, że zostało wymazane z pa-
mięci.
Kiedy nazwisko Aksela pojawiło się na pierwszych
stronach gazet, co doprowadziło jego matkę do sa-
mobójstwa w przeddzień wigilii 1956 roku, do policji
dotarły trzy nowe doniesienia. Jedno z nich zostało dys-
kretnie odłożone na bok, kiedy prokurator stwierdził,
iż jego autorka, kobieta w średnim wieku, miała
zwyczaj co pół roku donosić o nowym gwałcie. Dwa
pozostałe zostały wykorzystane w sprawie.
Strona 15
17
Dziewiętnastoletnia Margrete Solli chodziła z Akse-
lem trzy miesiące. Miała mocne zasady. Jak twierdziła,
zaczerwieniona i ze spuszczonymi oczami, nie podoba-
ło się to Akselowi. Przy kilku okazjach zmusił ją do tego,
co jest dozwolone po ślubie.
Sam Aksel miał inną wersję tej historii. Pamiętał
słodkie noce nad jeziorem Sognsvann, chichot,
protesty i klapsy po rękach, kiedy dotykał jej ciała.
Pamiętał ciepłe pocałunki na pożegnanie i swoje dość
letnie zapewnienia o ślubie, jak tylko zda egzamin na
czeladnika. Opowiedział na przesłuchaniu i przed
sądem o młodej dziewczynie, którą wprawdzie trzeba
było przekonywać, ale nie inaczej, jak to się robi w
takiej sytuacji. Przecież chyba wszystkie tak robią,
zanim nie dostaną pierścionka na palec.
Trzecie doniesienie było od kobiety, której Aksel, jak
cały czas twierdził, nigdy nie spotkał. Do gwałtu miało
dojść wiele lat wcześniej, kiedy dziewczyna miała czter-
naście lat. Aksel energicznie zaprzeczał. Nigdy jej na
oczy nie widział. Uporczywie obstawał przy tym przez
dziewięć tygodni pobytu w areszcie i w czasie długiej i
niszczącej rozprawy sądowej. Nigdy tej kobiety nie
spotkał. Nigdy o niej nie słyszał.
Ale przecież wiele razy kłamał.
Kiedy przedstawiono akt oskarżenia, Aksel podał w
końcu nazwisko klienta, który mógł mu zapewnić alibi.
Klient nazywał się Arne Frigaard i kupił od Aksela
dwadzieścia butelek dobrego bimbru za dwadzieścia
pięć koron. Policja zjawiła się u zdumiongo pułkow-
nika Frigaarda, mieszkającego w eleganckiej dzielnicy
Frogner. Pułkownik, słysząc te skandaliczne pomówię-
Strona 16
18
nia, wzniósł oczy do góry, po czym wskazał dwóm przy-
byłym posterunkowym swój barek. Wyłącznie szlachetne
trunki. Żona niewiele się odzywała, jedynie kiwała pota-
kująco głową, gdy jej cokolwiek hałaśliwie zachowujący
się mąż zapewniał, że tamtego wieczoru był w domu,
kurując migrenę. Wcześnie położył się do łóżka.
Inger Johanne potarła grzbiet nosa i wypiła łyk zim-
nej herbaty.
Wyglądało na to, że nikt nie przyjrzał się dokładniej
opowieści pułkownika. Jednak mogła wyczuć ironię, a
raczej sarkastyczny dystans sędziego, przytaczającego
sucho i rzeczowo relację policjantów. Pułkownik w
ogóle nie zeznawał przed sądem. Lekarz stwierdził, że
świadek cierpi na migrenę, dlatego też musi zaosz-
czędzić swemu wieloletnimu pacjentowi nieprzyjemno-
ści, które przyniosłaby konfrontacja z pomówieniami o
kupnie bimbru.
Inger Johanne drgnęła na odgłos z sypialni. Nawet
teraz, po pięciu latach, kiedy zaczęło układać się lepiej
- dziecko z reguły spało głęboko i zdrowo przez całą
noc, a teraz pewnie było trochę przeziębione - na
dźwięk najmniejszego chrząknięcia, najsłabszego kaszlu
przez sen przebiegał po jej plecach lodowaty dreszcz.
Ponownie zapadła cisza.
Jeden ze świadków wyróżniał się szczególnie. Był
nim siedemnastoletni Evander Jakobsen, sam siedzący
w więzieniu. W chwili zamordowania małej Hedvig
przebywał jednak na wolności. Twierdził później, że
otrzymał od Aksela Seiera pieniądze za przeniesienie
jakiegoś worka z dzielnicy Gamlebyen do portu. W
pierwszym zezaniu utrzymywał, iż Seier szedł tej
Strona 17
19
nocy razem z nim, ale nie chciał nieść worka, ponieważ
wzbudzałoby to podejrzenia. Później historia uległa
/mianie. To nie Seier kazał mu nieść worek, ale ktoś
inny, jakiś mężczyzna, którego nazwiska nie podał. W
nowej wersji zeznania Seier spotkał go w porcie, gdzie
odebrał worek, nie mówiąc zbyt wiele. Worek zawierał
prawdopodobnie rozkładające się świńskie głowy i nogi.
I'vander Jakobsen nie wiedział tego na pewno, gdyż nie
zaglądał do środka, ale świadczył o tym wydobywający
się smród. Ciężar worka mógł zgadzać się z ciężarem
ciała ośmioletniej dziewczynki.
W tak oczywisty sposób nieprawdziwa historia wzbu-
dziła wątpliwości u dziennikarza gazety „Dagbladet",
zajmującego się sprawami kryminalnymi. Nazwał
zeznania Evandera Jakobsena nieprawdopodobnymi i
zyskał wsparcie ze strony gazety „Morgenbladet", której
reporter otwarcie kpił z pełnych sprzeczności zeznań
młodego niebieskiego ptaszka.
Jednak dziennikarskie wątpliwości niewiele po-
mogły.
Aksel Seier został skazany za zgwałcenie małej
ośmioletniej Hedvig Gasoy. Skazany został również za
zamordowanie jej z zamiarem ukrycia poprzedniego
przestępstwa.
Dostał dożywocie.
Inger Johanne Vik położyła papiery ostrożnie na
jednej kupce. Ten niewielki stos składał się z odpisu
wyroku i wycinków z gazet. Żadnych dokumentów z
policji. Żadnych przesłuchań. Żadnych raportów
biegłych, mimo - iż jak wynikało ze źródeł - takowe
istniały.
Strona 18
20
Kiedy zapadł wyrok, gazety przestały zajmować się
sprawą.
Dla Inger Johanne Vik wyrok na Aksela Seiera był
jednym z wielu. Dopiero zakończenie historii czyniło
ją szczególną i nie pozwalało spać. Dochodziło wpół do
pierwszej, ale nie czuła się senna.
Ponownie przeczytała dokumenty. Pod wyrokiem
leżała, przypięta spinaczem do wycinków z gazet, bu-
dząca niepokój opowieść starszej pani.
W końcu Inger Johanne się podniosła. Za oknem się
rozjaśniało. Za kilka godzin będzie musiała wstać.
Dziecko zamruczało przez sen, kiedy przesuwała je na
drugą stronę łóżka.
Pozostawiła córkę na miejscu. I tak by nie zasnęła.
Strona 19
2]
5
- To właściwie niewiarygodna historia.
- Czy rozumie to pani dosłownie? Po prostu nie wie-
rzy mi pani?
Pokój był niedawno wywietrzony. Chora wyglądała
na bardziej ożywioną. Siedziała w łóżku, a w rogu poko-
ju stał włączony bezgłośnie telewizor. Inger Johanne Vik
uśmiechnęła się i pogładziła nieznacznie koc wiszący na
poręczy łóżka.
- Oczywiście, że pani wierzę. Dlaczego miałabym
nie wierzyć.
Alvhild Sofienberg nie odpowiedziała. Spojrzenie
powędrowało od młodej kobiety w kierunku niemego
telewizora. Obrazy na ekranie migały niespokojnie i bez
sensu. Starsza kobieta miała niebieskie oczy. Twarz była
owalna, a usta jakby się ukryły w grymasach znikające-
go i pojawiającego się bólu. Kosmyki włosów przylegały
do wąskiej głowy.
Dawniej mogła być ładną kobietą. Trudno było to
teraz powiedzieć. Inger Johanne przyjrzała się bacznie
zniszczonym rysom twarzy, próbując wyobrazić sobie ją
taką, jaką mogła być w 1965 roku. Alvhild Sofienberg
miała wtedy trzydzieści pięć lat.
- Urodziłam się w 1965 roku - powiedziała nagle
Strona 20
22
Inger Johanne i odłożyła teczkę na bok. - 22 listopada.
Dokładnie dwa lata po zamachu na Kennedy'ego.
- Moje dzieci zaczynały już dorastać. A ja zrobiłam
absolutorium.
Starsza kobieta uśmiechnęła się prawdziwym uśmie-
chem. Zęby przeświecały szaro w wąskim otworze mię-
dzy nosem i brodą. Spółgłoski były twarde, samogłoski
zniknęły. Sięgnęła po szklankę i napiła się wody.
Pierwszą pracą Alvhild Sofienberg było stanowisko
referenta w Zarządzie Więzień. Jej zadaniem było
przygotowanie podań o ułaskawienie, przekazywanych
do rozpatrzenia królowi. Inger Johanne wiedziała już o
tym. Z dokumentów, z przypiętej do wyroku relacji tej
starszej kobiety i z kilku pożółkłych wycinków
prasowych, mówiących o Akselu Seierze, skazanym za
morderstwo dziecka.
- Nudna praca. Właściwie. Najbardziej nudna, kiedy
wracam do niej wspomnieniami. Bo nie przypominam
sobie, żebym była z niej niezadowolona. Raczej odwrot
nie. Zdobyłam wyższe wykształcenie. Zdałam egzamin
ukończenia studiów wyższych, ogromne osiągnięcie.
W tamtych czasach. Przynajmniej w mojej rodzinie.
Ponownie ukazała zęby, próbując zwilżyć końcem
języka wąskie usta.
- Jak pani zdobyła te wszystkie dokumenty? - spytała
Inger Johanne, nalewając wody z karafki do szklanki.
Kostki lodu roztopiły się, woda pachniała lekko cebulą.
- Sądzę, że nigdy tak nie było, iż do podań o uła
skawienie dołączano wszystkie dokumenty sprawy.
Przesłuchania na policji i tym podobne papiery. Nie
rozumiem, w jaki sposób mogła pani...