9165

Szczegóły
Tytuł 9165
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9165 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9165 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9165 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej Drzewi�ski & Jacek Inglot Feretron Mi�dzy wierszami prac naukowych oraz na stronicach rozlicznych utwor�w SF ju� od dawna kr��y idea awataru, czyli �przeskakiwania� z jednego cia�a w drugie. Naturalnie wypada�oby postawi� spraw� jasno: na co to komu i ile kosztuje? Z przyczyn zasadniczych odpowiemy tylko na pierwsze pytanie. A wi�c, mogliby�my na przyk�ad: - unie�miertelni� w�asn� osobowo��, w�druj�c po coraz to m�odszych cia�ach; - rozdwoi� si�, np. eliminuj�c osobowo�� �ony - z tym, �e zawsze mieliby�my problem: kto kopie dzia�k�, a kto si� opala?; - wykorzysta� cudze cia�a do cel�w poznawczych, lubie�nych i innych (dajmy na to, do napad�w na banki). Przyjrzyjmy si� jednak innej mo�liwo�ci, a mianowicie kradzie�y wynalazku wraz z osobowo�ci� wynalazcy (tak jakby nie da�o si� skopiowa� stosownych dokument�w!). Ostatnia uwaga nie jest wcale tak nonsensowna, jak z pozoru wygl�da: z ukradzion� fotokopi� nigdy nie ma tylu problem�w, co z zaw�aszczon� osobowo�ci�... (Radzimy zatem uwa�a�, przy takiej zabawie �atwo o schizofreni�! A psychiatrzy coraz dro�si...) - Prosz� spokojnie przechodzi� w stron� terminalu - og�asza�y beznami�tnie megafony. - Kontrolujemy sytuacj�. Spocony terrorysta u�miechn�� si� sceptycznie i osuszy� czo�o r�kawem. Ani na moment jednak nie opu�ci� wycelowanego w pasa�er�w karabinu. - Pu�cicie mnie? - Dziewczyna, siedz�ca obok Hoffmana, nerwowo szarpn�a plakietk� przy bluzce. - Prosz� powiedzie�. Ostro�nie odwr�ci� g�ow�. Terrory�ci wywo�ywali co minut� kolejn� par� szcz�ciarzy - tyle trwa�a droga od stoj�cego na pasie samolotu do budynku portu lotniczego. Jedn� z cystern ustawiono ju� pod brzuchem maszyny, drug� miano dostarczy� po zwolnieniu pe�nej trzydziestki. Hoffman rozejrza� si� dyskretnie po kabinie - reszt� pasa�er�w czeka�a dalsza podr� z porywaczami. Nie m�g� by� po�r�d nich. - Cz�owieku! - zawo�a� cicho. Terrorysta spojrza� na niego z niedowierzaniem i mocniej �cisn�� swoje uzi. - Jestem chory, prosz� mnie wypu�ci�. - Wyci�gn�� znalezion� pod fotelem pust� buteleczk�. - Sko�czy�y mi si� krople. Je�li umr�, b�dziecie mie� k�opoty. Zas�ona, oddzielaj�ca pierwsz� klas� od przedzia�u turystycznego, rozchyli�a si� i przyw�dca porywaczy skin�� ponaglaj�co. - No, wypu�� mnie. Dziewczyna przechyli�a si� i jej niezgorszy biust zako�ysa� si� kusz�co - teraz odczyta� napis na jej plakietce: Mam 18 lat, a ty? Mia� ich du�o wi�cej, niestety. - K�amiesz! - Wyrwa�a mu puste opakowanie. - To �adne krople! - Zamkn�� si�! - M�czyzna z uzi chwyci� j� za rami�. - Chod�! Terrorysta sta� wci�� nachylony, kiedy podnosi�a si� z fotela. Hoffman z�apa� dziewczyn� za ty� g�owy i pchn�� mocno, czo�a obojga zderzy�y si� z morderczym impetem. Przeskoczy� nad opadaj�cymi bezw�adnie cia�ami. Podekscytowani wsp�pasa�erowie unie�li si� w fotelach, wytrzeszczaj�c okr�g�e ze zdziwienia oczy. Wyszarpn�� stra�nikowi bro� i strzeli� kr�tk� sko�n� seri� przez zas�on�. Opr�cz szefa terroryst�w wypad� stamt�d m�czyzna z dystynkcjami drugiego pilota. Kaszl�c krwist� �lin�, stara� si� rozpaczliwie odpe�zn�� na bok. Hoffman szarpn�� materia� zas�ony, potem odskoczy� w bok. Kule, padaj�ce od strony klasy turystycznej, roz�upa�y metalowe przepierzenie. Kto� zawy�, a jedna ze stewardes, z r�k� przy brzuchu, osun�a si� po szafkach. Strzeli�, ale nie m�g� dosi�gn�� ukrytego w ogonie porywacza. Huk wystrza��w sprawi�, �e ludzie, wrzeszcz�c, opadli mi�dzy fotele. K�tem oka zarejestrowa� p�dz�ce od strony terminalu jeepy. Blady m�czyzna, kt�ry mia� by� w ostatniej parze, le�a� zwini�ty na pod�odze. Brutalnie odepchn�� go nog� i ponownie strzeli� w przesmyk mi�dzy fotelami. Kiedy zwolni� spust, porywacz wychyli� si� zza �ciany, a z jego d�oni wylecia� kulisty przedmiot i potoczy� si� po pod�odze. Kr�tk� seri� zag�uszy� krzyk tych, kt�rzy rozpoznali, co to by�o. Trafiony terrorysta, wywa�aj�c plecami drzwi, wpad� do ubikacji. Hoffman skoczy� w stron� trapu, lecz zapomnia� o m�czy�nie w przej�ciu. Podci�ty, upad� na progu, widz�c k�tem oka, �e komandosi dobiegaj� ju� do schodk�w. Trafi� stopami na czyje� cia�o, odbi� si� i kiedy zaczyna� spada� po stopniach, granat eksplodowa�. P�uca wype�ni�y si� piek�cym b�lem i straci� przytomno��. - Kochanie, naprawd� nie mog�. - Ale� Paul, spr�buj jeszcze raz... Spr�bowa�. I po raz kolejny przekona� si�, �e nawet najbardziej ch�tny duch nie zawsze przemo�e bezw�ad opornej, z�o�liwej materii. - Nie, nic z tego nie b�dzie. Zrezygnowany, stoczy� si� na swoj� po�ow� ��ka - by� wyko�czony i zawstydzony. Ostatnio m�sko�� zawodzi�a go coraz cz�ciej. Podejrzewa�, �e to kwestia przepracowania; du�o podr�owa� i zarwa� sporo nocy. Mary jednak to niewiele obchodzi�o - w nadziei, �e si� w ko�cu zmobilizuje, patrzy�a na niego spod zmru�onych powiek, figlarnie dra�ni�c palcami koniuszek piersi. Nawet nie chcia� na to patrze�, usiad� na ��ku i zagapi� si� sm�tnie w okno. Jesienna plucha upiornie podkre�la�a jego nastr�j. Poczu� dotyk Mary, pieszczotliwie przesuwa�a d�oni� wzd�u� jego kr�gos�upa; czu� gor�cy oddech na karku, jednocze�nie drug� r�k� usi�owa�a si�gn�� tam, gdzie bez �ycia le�a� g��wny winowajca. Paul Hoggart poderwa� si� gwa�townie i chwyci� za szlafrok. Mary z westchnieniem opad�a z powrotem na ��ko. - Przepraszam - powiedzia�. - Dzisiaj naprawd� nie... To chyba przem�czenie. - Nic nie szkodzi, kochanie - odpar�a, starannie maskuj�c zaw�d. Paul nie da� si� zwie�� jej pozornie oboj�tnym s�owom - wiedzia�, �e zawi�d�. Mary mia�a powody, aby oczekiwa� od niego wi�cej zaanga�owania w �ycie rodzinne. Jeszcze ca�kiem niedawno staczali w ��ku istne batalie, kt�re zwyci�sko rozstrzyga�. Nag�y zanik potencji by� tym bole�niejszy. Mo�e gdyby wyjecha� na urlop? Ale by� obecnie piekielnie zaj�ty, z powodu choroby kolegi mia� praktycznie na g�owie ca�y dzia� kulturalny w gazecie. To mog�o potrwa� jeszcze z miesi�c - ale czy Mary b�dzie chcia�a czeka�? Szcz�kaj�c naczyniami, nieco bardziej ha�a�liwie ni� zwykle, przygotowywa�a �niadanie. Bez dw�ch zda�, by�a w�ciek�a. Nie ma nic gorszego ni� niezaspokojona kobieta, ka�dy pastor ci to powie, pomy�la� z rezygnacj�. Usiad� przy stole i si�gn�� po grzank�. Mary bez entuzjazmu be�ta�a kaw�. - Co dzisiaj robisz? - spyta� ze sztucznym o�ywieniem, cho� nie s�dzi�, aby porann� gadk�-szmatk� zyska� u niej par� punkt�w. - Dosta�am zaproszenie na wystaw� kompozycji kwiatowych w Rockefe�ler Center, wiesz, chodzi o kilka ikeban... Musz� pochodzi� po kwiaciarniach, aby znale�� co� niebanalnego. A ty, jakie masz plany? - Id� na spotkanie z jednym zabawnym facetem, parapsychologiem czy jasnowidzem, podobno jest rewelacyjny. - Tu, na gruncie spraw zawodowych, czu� si� w miar� bezpieczny. - Chc� zrobi� z nim wywiad, mo�e pozwoli mi uczestniczy� w seansie, znawcy twierdz�, �e s� naprawd� interesuj�ce. Cho� moim zdaniem to sprytny szarlatan i chyba zdo�am go zdemaskowa�... - O tak, to z pewno�ci� ci si� uda - zauwa�y�a zgry�liwie; ci�gle mu nie odpuszcza�a. Nie sko�czywszy �niadania, wysz�a do �azienki. Zosta� sam ze stosem nadgryzionych grzanek i przez chwil� rozwa�a� nawet mo�liwo�� posprz�tania, ale ostatecznie postanowi� zostawi� to pani Corton. W ko�cu za co� jej p�aci�... Przeszed� do gabinetu, aby raz jeszcze rzuci� okiem na materia�y dotycz�ce Roberta Keacha. Jak na szarlatana nie by�a to zwyczajna osobowo��. Pochodzi� z Milwaukee, ze znanej i szanowanej rodziny. Jedyny dziedzic do�� poka�nej fortuny, dyplom z Harvardu, wydzia� elektroniki, szerokie koneksje w ca�ym kraju... Je�li by� oszustem, to bardzo nietypowym - zwykle celem dzia�alno�ci szarlatana jest zdobycie pozycji i pieni�dzy, czyli rzeczy, kt�re Keach akurat ju� mia�. Ale to bynajmniej Paula nie uspokoi�o, przez sk�r�, dziennikarskim instynktem - je�li co� takiego istnieje - wyczuwa�, �e co� tu nie gra. O co temu facetowi chodzi�o? Wr�ci�a Mary, zrobiona na b�stwo z ok�adki �Cosmopolitan�, w ob�oku Chanel numer jaki� tam. Wygl�da�a zab�jczo; nie przypuszcza�, �e ma tak �adn� �on�. By�a ca�kiem odmieniona, rozlu�niona i uroczo u�miechni�ta. - Podrzucisz mnie do miasta? - spyta�a. Paul nie odpowiedzia�. Gor�czkowo rozmy�la�, dla kogo jego Mary tak si� stara�a? No bo chyba nie dla m�a impotenta? Westchn�� ci�ko i zacz�� szuka� kluczyk�w. Oczy przesta�y go piec par� godzin wcze�niej, lecz uporczywy b�l w piersiach pozosta�. Lekarz twierdzi�, �e musia� otworzy� usta podczas detonacji granatu. Idiota! Nie mia� wyboru, kiedy kant stopnia wyr�n�� go w splot s�oneczny. Roztar� twarz d�o�mi, a potem uni�s� si� do pozycji siedz�cej i opar� wygodnie o poduszki. Odetchn�� g��biej i skrzywi� si� z niesmakiem - nienawidzi� szpitalnego zapachu. Gdyby kiedy� by� naprawd� chory, wepchn��by sobie do nosa prze�cierad�o. Prawie go zemdli�o; z�apa� szklank� i �apczywie pi� do dna. Potem powoli odwr�ci� g�ow�. Kontrolowa� strach, kt�ry dr��y� �wiadomo��, ale lustro przy drzwiach musia�o rozwia� wszelkie w�tpliwo�ci. B�l za �ebrami by� zno�ny, gorzej, �e w po�owie drogi chwyci� go atak kaszlu. Skatowane p�cherzyki p�ucne kategorycznie ��da�y powrotu do ��ka i maski z tlenem. Trzymaj�c si� chwiejnie por�czy, stan�� w ko�cu przed w�asnym odbiciem. Banda� zas�ania� ca�e czo�o, lecz oczy pozostawiono odkryte. Przy�o�y� palec do powieki i z wyra�n� wpraw� wykona� kilka okr�nych ruch�w. Szybko uni�s� powiek�. Mimo wiruj�cych p�atk�w pomrok�w dojrza� reakcj� �renicy. - G�wno! - sykn�� i cios pi�ci zamieni� odbicie w ob��kan� map� p�kni��; okruchy posypa�y si� z brz�kiem do umywalki. Nie us�ysza� otwieranych drzwi. Dziewczyna, tleniona blondynka, mia�a dwadzie�cia lat, a pod piel�gniarskim czepkiem du�e, wystraszone oczy. - Co z panem? - Chwyci�a go za �okie�. - �le si� pan czuje? O ma�o nie parskn�� �miechem, ale powstrzyma� go ostrzegawczy b�l, kt�ry uk�u� go gdzie� za mostkiem. - Po�lizgn��em si� - wyszepta�, wspieraj�c si� na ramieniu piel�gniarki. Dziewczyna, raz jeszcze spojrzawszy z niepokojem na lustro, doprowadzi�a go do ��ka. - Zaraz przyjd� panowie z policji - powiedzia�a i a� pisn�a, kiedy obr�ci� si� gwa�townie. - Po co? Teraz ju� naprawd� by�a przera�ona. - Wszystkich przes�uchuj� - szepn�a zza skrywaj�cych usta palc�w i wybieg�a z izolatki, furkocz�c fartuchem. �adne �ydki, uzna�. Zd��y� si� nakry�, zanim weszli. Postur� przypominali bohater�w Conan Doyle�a, lecz w tym przypadku doktor Watson okaza� si� wa�niejszy. - Pan Hoffman? - Owszem, o co chodzi? - Jestem porucznik Levin, a to m�j partner, detektyw McCormack. - Policjant usiad� na taborecie. - Ciekawi nas spos�b, w jaki udaremni� pan porwanie. - Nie rozumiem. McCormack zaprzesta� podziwiania zniszczonego lustra. Przygl�da� mu si� teraz z t� irytuj�c� badawczo�ci� rasowego gliny. - Dlaczego pan ryzykowa� �ycie dziewczyny? - przerwa� Levinowi. - Zabi� j� pan, facet mia� pancern� czaszk�. - Zamknij si� - warkn�� Levin. - Nie, niech m�wi. - Hoffman poruszy� si� na ��ku. - Niech powie, co by wymy�li�, gdyby trzech typ�w trzyma�o go pod broni�, a policj� by�o sta� jedynie na poronione pertraktacje? - Ale do pana wyst�pu nie zabili jeszcze nikogo. Kim pan jest? Gdzie pana tego nauczono? Porucznik zdawa� si� nie s�ysze� swego dociekliwego partnera. Kartkowa� niespiesznie notes. - Z informacji udzielonej nam w liniach lotniczych wynika... Hoffman zamkn�� oczy i z przeci�g�ym sapni�ciem p�ynnie zsun�� si� po poduszkach. Pozwoli�, aby r�ka zwis�a poza kraw�d� ��ka. - Co do jasnej... - Us�ysza� g�os McCormacka, potem trzasn�y drzwi, wo�ali piel�gniark�. - Prosz� go zostawi�, przecie� jest w szoku. - Dziewczyna �wi�cie wierzy�a w to, co m�wi. - Zaraz przyjdzie lekarz. Hoffman otworzy� oczy i z kamienn� min� patrzy� przed siebie szklistym wzrokiem. - Ale ten cz�owiek... - Prosz� wyj��! - Idziemy. - Levin klepn�� koleg� w rami�. - Ale nied�ugo wr�cimy. Detektyw jeszcze w progu spojrza� za siebie i wyszczerzy� z�by w wielce obiecuj�cym u�miechu. - Skurwiel - stwierdzi� i wyszed�, trzaskaj�c ostentacyjnie drzwiami. Hoffman le�a� chwil� nieruchomo, a p�niej, mimo �e nie zamyka� oczu, zapad�a ciemno��. Hoggart przesun�� g�ow�, lecz twardy przedmiot nadal uwiera� go w policzek. Otworzy� oczy, rozpozna� kierownic�, a potem w�asny samoch�d. Ca�y skostnia�y, z trudem wyprostowa� zesztywnia�e cia�o. Na zewn�trz nadal pada�o. Przemkn�o mu przez g�ow�, �e musia� zwariowa�, aby spa� w taki zi�b w wozie z wy��czonym ogrzewaniem. Wype�z� z samochodu i popatrzy� na fronton w�asnej redakcji. Kto�, w�a�nie wchodz�cy do �rodka, pozdrowi� go, lecz on nawet nie rozpozna� osoby. Zemdla� czy co? Wtedy przypomnia� sobie wszystko - i raptem poczu� si� bardzo chory i nieszcz�liwy. Domkn�� drzwi wozu, w��czaj�c blokad�. Jak to mo�liwe, �e zasn�� we w�asnym wozie w �rodku dnia? Nasz�a go nag�a my�l o ekspresie, paruj�cej kawie i g��bokim pulmanie. Spr�bowa� prze�kn�� �lin�, lecz nie m�g� poruszy� zdr�twia�ej szcz�ki, a w ka�dym razie takie mia� wra�enie. T�umi�c napad ziewania, wszed� po stopniach w g�r�. - Dobry Bo�e! - Ci�ka r�ka Humpleya spad�a znienacka. - Co� taki niewyspany? - Pogoda. S�uchaj, Jack. - Stan�li przy windzie. - Zdarzy�o ci si� dwa razy pod rz�d �ni� to samo? - To samo... - Oko kumpla b�ysn�o porozumiewawczo. - No, po kolei. - Pomaga� sobie r�kami. - Dwa logicznie po��czone kawa�ki? Jak w serialu. - Wolnego, kolego. - Humpley poklepa� go po ramieniu. - Buja� to my... Mrugn�� porozumiewawczo i znikn�� mi�dzy zasuwanymi drzwiami. Paul poczu� si� naraz bardzo zm�czony. Wzdrygn�� si� i pocz�apa� w stron� ekspresu z kaw�. Przez ca�y czas trwania obiadu Mary zerka�a na niego uwa�nie spod oka. Czu� si� tym nieco skr�powany, by� te� senny i troch� zm�czony. Przej�cia ostatnich dni nie przysparza�y mu rado�ci �ycia. I na dodatek te halucynacje... Mo�e powinien p�j�� do psychiatry? Bo�e... ju� sam problem z Mary wystarcza�, �eby si� powiesi�. Z przera�eniem pomy�la� o nadci�gaj�cej nocy - tym razem oczekiwa� kompromitacji zupe�nej i ostatecznej. A mo�e prze�ama� si� i p�j�� do lekarza po viagr�? - Co� ci jest, kochanie? - spyta�a z trosk�, kt�ra wyda�a mu si� podejrzana. - Nie, to nic takiego. - Aby zademonstrowa� form�, ra�no zaatakowa� stek. - To wina z�ej passy... Chyba naprawd� jestem przem�czony i chwilami s�abo kontaktuj� z rzeczywisto�ci�. Masz jakie� plany na wiecz�r? - Nie, �adnych. - Ten parapsycholog, Keach, zaprosi� mnie na seans spirytystyczny. Ma by� par� innych os�b. - Star� z blatu plamk� keczupu. - Wydaje mi si�, �e Keach wyczu� m�j sceptycyzm i postanowi� co� zaaran�owa�. Tak czy siak, mo�e by� to ca�kiem interesuj�ce. Dom specjalisty od za�wiat�w sta� w willowej dzielnicy Stony Hills, istniej�cej ju� w czasach kolonialnych. Trudno okre�li�, kiedy - i w jakim stylu - zosta� zbudowany. Paul po d�u�szym namy�le oceni� go na do�� marnie podrabiany ancien regime z pocz�tk�w obecnego stulecia. O wiele lepiej prezentowa� si� okaza�y park z wiekowymi d�bami. Drzewa ros�y tak�e wzd�u� alei, prowadz�cej do oszklonego wej�cia. Najpierw jednak trzeba by�o przekroczy� wysok�, metalow� bram�, zamykaj�c� wjazd. Hoggart zatrzyma� w�z i zatr�bi�. Musieli by� obserwowani, gdy� po kilku sekundach wrota uchyli�y si� z g�o�nym buczeniem. Keach czeka� na podje�dzie. Wieku �redniego, lekko szpakowaty, poci�g�a, inteligentna twarz i wysoka, wysportowana sylwetka. Paul pozna� po spojrzeniu i u�miechu Mary, �e ten m�czyzna robi na niej pewne wra�enie. Z trudem powstrzyma� si� od kwa�nego u�miechu i poszed� si� przywita�. Gospodarz, poprawnie ch�odny i uprzejmy, zaprosi� ich do �rodka. Hoggart mia� okazj� spostrzec, �e tym razem zainteresowanie Mary zosta�o zauwa�one. Poczu� w sobie w�ciek�� furi� potencjalnego rogacza. Postanowi� zniszczy� Keacha, niezale�nie od faktu, czy by�, czy te� nie by� szarlatanem. W ka�dym razie na kochanka wydawa� si� pasowa� idealnie. Przez mroczny, dyskretnie pod�wietlony hol przeszli do wn�trza. Wsz�dzie wygaszono �wiat�a, jedynie tu i �wdzie pali�y si� pojedyncze �wiece. Hoggart musia� przyzna�, �e nastr�j zaaran�owano w spos�b mistrzowski. Ca�y dom ton�� w mistycznej atmosferze, na dodatek w powietrzu wyczuwa� subteln� wo� kadzid�a. Po grubo tkanym dywanie dotarli do du�ej sali jadalnej. Wok� owalnego, staro�wieckiego blatu siedzia�o ju� kilka os�b. Przed ka�d� sta�a ma�a szklaneczka z odrobin� przezroczystego p�ynu, za� po�rodku sto�u spoczywa�a du�a szklana kula, wewn�trz kt�rej dostrzeg� czerwon� iskr� - jakby �arz�c� si� g��wk� zapa�ki. Keach wskaza� im dwa wolne miejsca. Potem zgasi� �wiece, zostawiaj�c tylko dwie najbardziej oddalone od sto�u. - Prosz� teraz o chwil� skupienia - powiedzia�. - Chcia�bym na pocz�tek wyja�ni� istot� naszego przedsi�wzi�cia. P�yn, kt�ry widzicie przed sob�, to wyci�g z kilku ro�lin, rosn�cych w peruwia�skiej d�ungli, o dzia�aniu przypominaj�cym kokain� - nie figuruj� na li�cie Agencji do Spraw Zwalczania Narkotyk�w, gdyby kto� mia� w�tpliwo�ci. Dzia�a kr�tko i nie powoduje uzale�nienia. My u�yjemy go jako wzmacniacza, u�atwiaj�cego koncentracj� i pot�guj�cego sugesti�. Uaktywni wasz� �wiadomo�� i pod�wiadomo��. A szklana kula... - S�u�y do wejrzenia w przysz�o�� - doko�czy� kpi�co Hoggart. Wkurza� go ten udawany profesjonalizm. - Nie - spokojnie zaprzeczy� gospodarz. - To tylko symbol. Dioda w �rodku ma oznacza� punkt styku sfery astralnej ze �wiatem materialnym, jakby dziurk� od klucza w drzwiach do �tamtej strony�. Od was zale�y, czy uda si� je cho� troch� uchyli�. Da� znak i wszyscy jednocze�nie unie�li szklanki. P�yn mia� gorzki smak. Rozgrzewa� jak alkohol. Keach cichym g�osem nakaza� wszystkim skoncentrowa� uwag� na czerwono p�on�cej diodzie. Hoggart chcia� spe�ni� to �yczenie, ale nie m�g�. Uczu� nag�e zesztywnienie cia�a, wzrok przes�oni�a mu czarna chmura. Przypomina�o to zapadanie w sen, gdzie� odp�ywa�, poza cia�o... - Peggy, gdzie jeste�, Peggy? - s�ysza� w�asny, oddalony g�os. - Dlaczego tu tak ciemno... Zawo�ajcie Francisa! W tym momencie Hoggart z �oskotem spad� z krzes�a. Zebrani gwa�townie drgn�li i popatrzyli na niego nieprzytomnym wzrokiem. Keach w��czy� �wiat�o, a Mary trzasn�a m�a z rozmachem w twarz, bynajmniej nie z ch�ci pomocy. B�l dociera� do niego powoli, jakby z obcego cia�a. - Teraz wszystko rozumiem - wykrzykn�a z pasj�. - Twoje przem�czenie ma na imi� Peggy! Hoggart ci�gle siedzia� na pod�odze i trzyma� si� za g�ow�. Nadal widzia� strz�py czarnej chmury, ale powoli wraca�a jasno�� my�li. Wsta� i natychmiast na powr�t usiad� - zmys� r�wnowagi nie funkcjonowa� nale�ycie. Odetchn�� par� razy g��boko, staraj�c si� opanowa� nieskoordynowane odruchy. Do �ony na razie wola� si� nie odzywa�. - Powinna pani odwie�� m�a do domu - m�wi� Keach. - Wzmacniacz ma bardzo kr�tkie dzia�anie i... nie jest to serum prawdy. - W zamy�leniu pokr�ci� g�ow�. - Za wcze�nie by�o te� na kontakt mentalny. Przyznam, �e tego rodzaju reakcj� obserwuj� po raz pierwszy. W domu, ju� w ��ku, nie m�g� zasn��. Popatrzy� na plecy le��cej na boku Mary - po wizycie u parapsychologa odzywa�a si� do niego monosylabami. Postanowi�, �e wyja�ni t� spraw� z Keachem przy najbli�szej sposobno�ci. Przecie�, do diab�a, kocham j�... Sk�d, u licha, ta Peggy?! Jego ma��e�stwo znalaz�o si� na kraw�dzi rozpadu. Do diab�a, dlaczego, przecie� tydzie� temu wszystko by�o w porz�dku?! Tu� przed za�ni�ciem us�ysza� jakby st�umione dudnienie. Otworzy� oczy i na po�y przytomnie zerkn�� za okno - ujrza� ciemny kszta�t samolotu pasa�erskiego. Maszyna w��czy�a �wiat�a l�dowania i po chwili roztopi�a si� w ciemno�ciach. Dziwne, pomy�la� sennie, przecie� w pobli�u nie ma �adnego lotniska. W w�ziutkiej szczelinie drzwi wyra�nie odcina�a si� sylwetka McCormacka na tle okna w korytarzu. Sta� b�d� siedzia�, dla zabicia czasu obserwuj�c samoloty, kr���ce nad pobliskim lotniskiem. Szkoda, �e go wkurzy�, ale... Do licha, dlaczego personel pozwala mu pali� na szpitalnym korytarzu? Ze z�o�ci� domkn�� drzwi. Wida� jeszcze nie mieli nakazu, ale na pewno co� podejrzewali. Cholera, zrobi� porz�dek w samolocie zbyt profesjonalnie, to zawsze zwraca uwag�. Dziewi�� ofiar... Wzruszy� ramionami, podszed� do �gruszki�, wisz�cej nad wezg�owiem, i wcisn�� przycisk. Wchodz�ca dziewczyna mia�a te same naiwne oczy. - Prosz� wezwa� lekarza i tego cz�owieka. - Machn�� d�oni� w stron� korytarza. - Musz� co� zezna�. - Ale... - Szybko, dziewczyno! - Z�apa� si� teatralnie za pid�am� i sapn�� astmatycznie. - Tu nie ma czasu. Wdusi�a przycisk przy framudze i, przytrzymuj�c drzwi r�k�, wysun�a si� na zewn�trz. - Prosz� pana - us�ysza�, kiedy w�azi� za parawan. - Pan Hoffman ma co� wa�nego do powiedzenia. Nie lubi� McCormacka i musia� przyzna�, �e odczu� du�� satysfakcj�, wal�c go taboretem w ty� g�owy. Dziewczyna najwyra�niej przypomnia�a sobie wyk�ad z anatomii pod tytu�em �O skutkach z�ama� potylicy�, poniewa� wrzasn�a, a w�a�ciwie pr�bowa�a, gdy� d�o� Hoffmana zdusi�a ten krzyk w zarodku. Pu�ci� dopiero wtedy, gdy przyduszona piel�gniarka osun�a si� na pod�og�. - Nic ci si� nie stanie - sk�ama� po raz kolejny. - Zaprowad� mnie do magazynu depozyt�w. - To niemo�liwe. - Chcia�a pochyli� si� nad rannym, ale szarpn�� j� w g�r� i przytrzyma�. - O tej porze nie ma tam nikogo. Wiedzia�, �e nie ucieknie. Przewr�ci� le��ce na pod�odze cia�o, w ma�ej kaburze na biodrze znalaz� s�u�bow� trzydziestk� pi�tk�. Przek�adaj�c rewolwer do w�asnej kieszeni, czu� si� jak przy transplantacji wa�nego organu. - No, chod�, ma�a. - Wezwa�am lekarza! Chcia�a by� cwana, ale bez s�owa odsun�� p�ytk� z przyciskiem i pokaza� p�k urwanych kabli. Gdyby spotka� ich kto� na korytarzu, pomy�la�by zapewne, �e sumienna piel�gniarka prowadzi chorego na p�ny zabieg. Przez uchylone drzwi dy�urki dobiega� cichy brz�k szklanych naczy�. Do windy dotarli bez przeszk�d. W kabinie przytrzyma� dziewczyn� i, bez przekonania, jakby pro forma, rozpi�� jej fartuch i mocno �cisn�� za piersi. Ze zdziwieniem spostrzeg�, �e nie wyczuwa twardych brodawek. Dot�d s�dzi�, �e to odruch. Zniech�cony, odsun�� j� w k�t. Nie mia� zbyt wiele czasu, a tak w og�le nie lubi� trudnych dziewcz�t. Magazyn depozyt�w umieszczono w suterenie, niedaleko wilgotnych rur kanalizacyjnych. Owin�� rewolwer w szlafrok i, staraj�c si� nie zablokowa� b�benka, wystrzeli� dwukrotnie w zamek. Dziewczyna zrobi�a min�, jakby chcia�a zwymiotowa�. Ciekawe, jak znosi operacje? Wepchn�� j� do �rodka, posadzi� na stercie czystych fartuch�w i zacz�� przegl�da� p�ki z ubraniami pacjent�w. Na szcz�cie cz�owiek, kt�ry si� tym zajmowa�, lubi� porz�dek. Od razu znalaz� swoje rzeczy. Gdyby McCormack dotar� do nich pierwszy, mia�by wiele pyta�. - Chod� tu. - Skin�� na piel�gniark�. Ze sposobu, w jaki trzyma�a r�ce wywnioskowa�, �e obawia si� gwa�tu, pewnie przez to macanie w windzie. - Jak st�d doj�� na dworzec autobusowy? Zaskoczona, odpowiedzia�a dopiero po chwili. Potem nawet nie krzykn�a, kiedy z�apa� j� za ramiona i przycisn�� kciukami t�tnice. Na zemdlon� rzuci� stos ubra�. Wsuwaj�c mi�dzy nie rewolwer, mia� nadziej�, �e huk nie b�dzie zbyt g�o�ny. Paul przejecha� podbr�dek paroma zdecydowanymi ruchami, przedmucha� ostrze maszynki i schowa� j� do futera�u. Nie przestaj�c zerka� podejrzliwie na swoj� twarz, wklepa� w policzki odrobin� Mac Factora. Paranoja! Jak senne omamy mog� tworzy� tak logiczn� seri�? W��czy� dodatkow� lamp� i nachyli� si� do lustra. Lewa �renica by�a prawie dwa razy wi�ksza od prawej. Wylew, przemkn�o mu przez g�ow�. Zakry� na moment oczy i sp�jr�a� ponownie. Wygl�da�o na to, �e prawe oko nie reaguje na �wiat�o. Przebieg� w my�lach ostatnie tygodnie i stwierdzi�, �e pami�ta jedynie silny atak migreny sprzed trzech dni. �adnych uraz�w, wypadk�w czy mordobicia... Jeszcze jeden fenomen, stwierdzi�, zwalaj�c przy okazji r�wnie� swoj� m�sk� niedyspozycj� na konto rzeczy dziwnych i niewyt�umaczalnych. - Mo�e powinienem poszuka� rady jakiego� guru albo przynajmniej dobrego psychoanalityka - mrukn��, przechodz�c do kuchni, gdzie czeka�o przygotowane przez Mary �niadanie. Nie mia� poj�cia, dlaczego wysz�a tak wcze�nie. Dzwoni� Keach, ma co� pilnego ~ raz jeszcze czyta� zostawion� na stole notatk�. - Um�wi�am ci� na jedenast� u Torricellego. Wiedzia�a, �e lubi� t� knajp�, i nawet poczu� zadowolenie. Zmusi tego wymuskanego hochsztaplera, aby wyt�umaczy� Mary wczorajsze zaj�cie. A jak nie, to po�a�uje... Paul mia� znajomego w wydziale narkotyk�w. Na pewno facet co� kr�ci z tymi peruwia�skimi badylami. Kiedy sko�czy� wystyg�e grzanki, przypomnia� sobie wczorajszy dowcip Humpleya. - Wiecie, jak wygl�da ciupcianie na �abk�? - spyta� nagle z k�ta redakcyjnego pokoju. Nikt nie wiedzia�, wi�c u�miechn�� si� oble�nie. - Ty le�ysz, on le�y, a ona rechocze. Jedynie Paul si� nie roze�mia�. Mia� nadziej�, �e nikt specjalnie nie zwr�ci� na to uwagi. Zreszt�, dzisiaj r�wnie� to go nie bawi�o. Zirytowany, wrzuci� talerz z resztkami do zlewu i, trzasn�wszy drzwiami, zjecha� wind� na parking. Kiedy u Torricellego wszed� na sal�, Keach siedzia� ju� przy stole i bawi� si� srebrn� dewizk� zegarka. - Dobrze, �e pan przyszed�. - Szarmancko odsun�� krzes�o. - Mary obieca�a, �e przeka�e informacj�. Zanotowa� w my�lach, �e nazwa� jego �on� po imieniu. Skrzywi� si� kwa�no i opad� na krzes�o. - Jakie� to ma pan rewelacje? Jestem op�tany przez diab�a, czy te� dostan� anga� jako medium? Keach nie da� si� wyprowadzi� z r�wnowagi. Chyba musia� z podobnymi uszczypliwo�ciami mie� do czynienia cz�ciej. - Zanim odpowiem, chcia�bym podda� pana ma�emu testowi. Dzi�ki kelnerowi mia� czas si� zastanowi�. Nie m�g� zdecydowa�, na ile Keach jest wiarygodny. Na wszelki wypadek milcza�, czekaj�c na dalsze wyja�nienia. - Wczoraj podczas seansu zasz�o niew�tpliwie zastanawiaj�ce wydarzenie. Trudno mi wyt�umaczy�, na czym polega jego osobliwo��, w ka�dym razie w tej chwili - u�miechn�� si� i, wznosz�c toast, tr�ci� kieliszek Paula. - Jest pan dziennikarzem, czy� nie? Zapewniam, �e b�dzie to temat na pierwsz� stron�. Strza� w dziesi�tk�. Paul ju� od paru miesi�cy nie trafi� niczego naprawd� interesuj�cego. - Przyjmijmy, �e co� w tym jest. - Wychyli� duszkiem przyniesiony trunek, czerwone martini. Lepiej zrobi�aby mu szkocka. - Ale w po�udnie musz� by� w redakcji. - Jestem przygotowany. - Keach skin�� na kelnera. - Zam�wi�em ju� odpowiedni gabinet. Pokoik, do kt�rego weszli, stanowczo nale�a�oby odradza� cierpi�cym na klaustrofobi�. Ci�kie meble, wyk�adane drewnopodobnym plastykiem, do�� miernie na�ladowa�y biedermeier, ale przynajmniej wentylacja dzia�a�a sprawnie. Keach poczeka�, a� zamkn� si� drzwi za obs�ug�, po czym rozwar� swoj� lekarsk� torb�, wydobywaj�c z niej zestaw do zastrzyk�w. Paul m�g� podziwia�, z jak� wpraw� nak�ada ig��. - Mia� pan powiedzie�, co to w�a�ciwie za test? - spyta�, mo�e gwa�towniej ni� pragn��. -No dobrze. - Parapsycholog zaprzesta� na moment przygotowa�. - S�ysza� pan o op�taniu? Paul roze�mia� si� nerwowo - no tak, jednak to wariat. - Zawsze s�dzi�em, �e �M�ot na czarownice� to stek bredni. - Tak m�wi� ludzie uczeni... Ale mam powody przypuszcza�, �e siedzi w panu - zawaha� si�, jakby szukaj�c stosownych s��w - jaka� osobowo��. Czy nie trapi� pana ostatnio niezwyk�e sny? Hoggart poczu� ogarniaj�ce go naprzemienne fale ciep�a i ch�odu. O co temu facetowi chodzi? - Dobra - wycedzi�. - Prosz� zaczyna�. Keach przysun�� jeden z foteli bli�ej sto�u. Do blatu przyklei� ta�m� czyst� kartk� papieru, a w d�o� Paula wsun�� o��wek. - Pod wp�ywem zastrzyku pana �wiadomo�� na oko�o minut� utraci kontrol� nad cia�em, ale nie straci pan przytomno�ci. Prosz� si� nie ba� i obserwowa� sytuacj�. Pos�usznie siad� w fotelu, a Keach dodatkowo przymocowa� d�ugim pasem ta�my jego tors do fotela. Paul niepewnie obr�ci� w d�oni o��wek. - Pismo automatyczne. - Keach pochwyci� jego pytaj�ce spojrzenie. - Gdy os�abnie pa�ska kontrola, zepchni�ta w pod�wiadomo�� osobowo�� odpowie na moje pytania. Przesun�� watk� po ramieniu i, zanim Paula zd��y�y ponownie ogarn�� w�tpliwo�ci, ig�a g�adko wesz�a w cia�o. - Nic nie czuj� - chcia� powiedzie�, lecz g�owa bezw�adnie opad�a mu na oparcie. Parapsycholog spokojnie wypowiedzia� pierwsze pytanie. - Jak si� nazywasz? Zdumiony Hoggart poczu�, jak jego cia�o drgn�o konwulsyjnie. Potem, bez jego woli, usta otworzy�y si� i us�ysza� cichy, niezrozumia�y szept. Ba� si�, ale nawet gdyby chcia�, nie m�g�by uciec - zupe�nie nie panowa� nad swoim cia�em, wykonuj�cym polecenia kogo� obcego, kto na pewno nie by� Paulem Hoggartem. Palce kurczowo �cisn�y o��wek. Grube, nieforemne, stawiane w zaciek�ym po�piechu litery zacz�y wype�nia� kartk�. - Jack Ironside, wsz�dzie ciemno��, gdzie jestem? - Uspok�j si� - g�os Keacha sprawi�, �e o��wek stan��. - Co pami�tasz? Gdyby nie widzia� tego na w�asne oczy, nigdy nie da�by wiary. Jego palce, pos�uszne obcej woli, podj�y znowu ob��dny taniec. - Hotel Crusader, b�l, moja praca, rewelacyjne w�a�ciwo�ci, proces zaczyna si� przy dwudziestu stopniach, nale�y utrzyma� sta�e... - St�j! - Keach potrz�sn�� bezw�adnym cia�em Hoggarta. - Wolniej! Lecz d�o� Paula nie s�ucha�a ju� nikogo. Litery wchodzi�y jedna na drug�, t�py o��wek dar� papier i �lizga� si� po blacie, �wist w gardle przechodzi� w rz�enie, ciemno�� przed oczami, mrowienie w palcach, nie mo�na z�apa� oddechu, puls galopuje coraz szybciej... - Paul? - Poczu� ch��d na karku. - S�yszy mnie pan? Hoggart pomy�la� mimochodem, �e Keach nie mo�e zdecydowa� si� na form�, w kt�rej powinien si� do niego zwraca�. Poruszy� palcami, wypuszczaj�c na pod�og� z�amany o��wek. Dopiero teraz brutalna prawda dotar�a do niego z ca�� si��. - Kto to jest? - wychrypia�. - Jack Ironside, profesor fizyki z MIT. - Keach zdj�� mu z twarzy chusteczk�, zmoczon� w alkoholu. - S�awa w dziedzinie nadprzewodnictwa. M�wi co� panu nazwa Crusader, hotel Crusader? Z wdzi�czno�ci� wypi� podsuni�t� szklank� z jakim� blador�owym napojem, odkrywaj�c przy tym, �e nie rozr�nia smak�w. - Chyba tak... Mieszka�em w nim par� dni temu w Baltimore. Naukowcy mieli tam du�y sp�d i ledwo znalaz�em miejsce. - Zaprzesta� poprawiania krawata. - Bo�e, przecie� facet, kt�ry przyj�� mnie do pokoju, nazywa� si� Ironside! Keach, zaj�ty odklejaniem ta�my, u�miechn�� si� pod nosem. - Pewnie my�lisz, �e facet jest teraz w tobie. - Pokr�ci� g�ow�. - Wczoraj nadawali z nim wywiad w telewizji, na �ywo. W zadumie przygl�da� si� powierzchni sto�u. Grafitowe krechy, s�owa i niedoko�czone wzory wybiega�y daleko poza papier, gin�c w d�bowych s�ojach sto�u. - Historia niejednokrotnie notowa�a przypadki ingerencji jednej �wiadomo�ci w drug�. Hindusi zw� to awatarem. - Jasnowidz pokiwa� w zadumie g�ow�. - Stres, stany mistyczne, transy narkotyczne, wszystko dzia�a stymuluj�co. - Jaki trans? - Sytuacja, zamiast si� wyja�nia�, dla Hoggarta coraz bardziej si� wik�a�a. - Nie powiesz chyba... - Nie. Moim zdaniem mamy tu co� zupe�nie nowego. - Keach z namys�em skuba� brod�. - Przypuszczam, �e kto� u�y� mentalplikatora. Paul spojrza� na niego z wyrzutem. Od tej nazwy a� z�by mog�y rozbole�. - S�ysza�em, cho� nie jest to nic pewnego, �e istnieje urz�dzenie potrafi�ce kopiowa� pami�� osobnicz�, w ko�cu to tylko jedna z postaci informacji. - Keach wsun�� podart� kartk� do kieszeni. - Indukuje si� pr�dy o okre�lonej cz�stotliwo�ci, to stymuluje procesy chemiczne m�zgu i pobudza neurony... niewa�ne. Wiele wskazuje na to, �e prototypu u�yto na Ironsidzie, a ty przypadkowo znalaz�e� si� w zasi�gu transferu. - Czy on... - Paul ostro�nie dotkn�� skroni - czuje? - Na pewno nie tak, jak my, to w ko�cu fantom, bierne odwzorowanie. - Jasnowidz wygl�da� na zgn�bionego w�asnym odkryciem. - Ale pewne uczucia mog� powstawa�. S�dz�, �e jest nietrwa�y, jeszcze par� dni, mo�e tygodni i zniknie. - Ale kto to zrobi�? - Tego akurat nietrudno si� domy�li�. Nowe materia�y nadprzewodz�ce to ca�kowity przewr�t w przemy�le. - Wzruszy� ramionami i zacz�� zgarnia� sprz�t do torby. - Szpiegostwo wojskowe czy przemys�owe, ch�tnych jest wielu, a pieni�dze ogromne. Kto� jedynie ciebie nie wzi�� pod uwag�. Tego, �e b�dziesz nocowa� z Ironsidem. Jeste� jakby �ywym feretronem. - Feretronem? - Tak nazywa si� obraz malowany z obydwu stron. Kiedy zrobi�em zastrzyk, lekko odchyli� si� od �ciany i dostrzegli�my drug� powierzchni�: mglisty i niepe�ny obraz Ironside�a. Paul stara� si� zebra� my�li, teraz szczeg�lnie dotkliwie odczuwa� ciasnot� pokoju, poza tym chcia�o mu si� pali�. Nagle zapragn�� powiedzie� wszystko. - Od paru dni dr�cz� mnie niewyt�umaczalne sny, halucynacje na jawie... - To musz� by� przebitki z pami�ci Ironside�a, znikn� wraz z jego osobowo�ci�. - Keach uspokajaj�co poklepa� go po ramieniu. - Powinni�my jeszcze porozmawia� o tej sprawie. Podni�s� torb� i ruszy� do drzwi, lecz w progu zatrzyma� si� jeszcze na moment. - Swoj� drog� ciekawe, jak taka dwuosobowo�� wp�ywa na aktywno�� �yciow�. Mog� wyst�pi� zak��cenia hormonalne... Niczego pan nie zauwa�y�? W redakcji Hoggart zasta� swojski harmider, z�o�ony z potopu urywaj�cych si� telefon�w i wrzaskliwie podawanych rewelacji. Tematem dnia by�a, przepowiadana w sonda�ach, mia�d��ca wygrana senatora Glenna. Raptem, nie wiadomo w�a�ciwie dlaczego, zosta� czarnym koniem obecnej kampanii prezydenckiej. Na szcz�cie nie by�a to dzia�ka Paula. Wszed� do swego pokoju, odcinaj�c si� od reszty podekscytowanego senatorem �wiata d�wi�koszczelnymi drzwiami. Czuj�c nag�e zm�czenie, opar� si� ci�ko o rega� i przymkn�� oczy. Znowu chcia�o mu si� spa�... Sta� w budce telefonu. Nadal czu� w ko�ciach kilkunastogodzinn� podr� autobusem. Chwil� szuka� w tylnej kieszeni spodni dziesi�ciocent�wki, wreszcie znalaz�, wetkn�� w szczelin� automatu i zacz�� wykr�ca� numer. Paula otrze�wi� dzwonek telefonu. Zanim si� pozbiera�, sygna� umilk�. Dopiero teraz u�wiadomi� sobie, �e bohater widzianego przed chwil� obrazu wykr�ci� numer jego redakcyjnego telefonu. Keach pomyli� si�, pomy�la�, przecie� Ironside nie m�g� dzwoni� do niego, no bo po co? Przesz�y go nieprzyjemne ciarki. Czu� sz�stym zmys�em, �e powinien unika� spotkania z cz�owiekiem ze snu. W �aden spos�b nie mog�c si� skoncentrowa� na temacie kolegium - wa�kowano oczywi�cie cud niespodziewanej popularno�ci senatora Glenna - przesiedzia� nast�pne dwie godziny jak na roz�arzonych w�glach. W ko�cu, odpowiadaj�c co� bez zwi�zku naczelnemu, wyrwa� si� pod byle pretekstem. Pami�ta�, �e dwie przecznice od redakcji otwarto niedawno sklep z broni�. Postanowi� tam zajrze� - w razie konfrontacji chcia� mie� pod r�k� jaki� ostateczny argument. Po d�u�szych negocjacjach sprzedawca przekona� go do ma�ego, sze�ciostrza�owego rewolweru kaliber.37 z kr�tk� luf�, bardzo podobnego do modeli u�ywanych przez policj�. Zamierza� te� opchn�� mu podwieszan� pod pach� kabur�, ale Hoggart uzna� to za przesad�. Kiedy wychodzi�, z kieszeniami marynarki wypchanymi broni� i nabojami, by� prawie weso�y. Po chwili spowa�nia�. Samo posiadanie pistoletu z nikogo jeszcze nie uczyni�o m�czyzny... Czasem wr�cz przeciwnie. Wsiadaj�c do samochodu, zerkn�� w lusterko i zamar�, zaskoczony. Z jego twarz� by�o co� nie tak. Od prawego oka w d� ci�gn�� si� jaki� cie�. Blizna!? Dotkn�� r�k� sk�ry, lecz ta by�a na poz�r g�adka i nienaruszona. Spojrza� na grzbiet d�oni, porastaj�ce go blond w�osy jakby pociemnia�y. Zmieniam si�, pomy�la� z przera�eniem, czy�by to mia�o by� celem ca�ej historii? Jestem w pracowni, wr�c� p�no. Mary. Jeszcze raz powoli przeczyta� kartk�. Nie bardzo wierzy� w ten nag�y zapa� do pracy. Ju� chcia� si�gn�� po telefon, ale si� powstrzyma�. W ko�cu nie mia� �adnych dowod�w, jedynie niejasne podejrzenia. I tak na dobr� spraw�, wina le�a�a po jego stronie. Je�li b�dzie chcia�a go zdradzi�... to i tak nic na to nie poradzi, chyba �e przy pomocy pasa cnoty. Za�o�ywszy, rzecz jasna, �e seks oralny nie jest zdrad� ma��e�sk�. Dalsze medytacje przerwa� dzwonek u drzwi. Ci�gle my�l�c o Mary, machinalnie je otworzy� i wpu�ci� do �rodka ros�ego m�czyzn� w ciemnym garniturze. Nie zd��y� mu si� nawet przyjrze�, gdy tamten, mrucz�c �policja� i machaj�c jak�� legitymacj�, poszed� w g��b mieszkania. Stan�� w salonie przy oknie i czas jaki� uwa�nie obserwowa� ulic� przez szczelin� w �aluzjach. - Czym mog�... - zacz�� Hoggart, ale nieznajomy zby� to machni�ciem r�ki i dalej patrzy� na ulic�. - Pan nazywa si� Hoggart? - spyta� od niechcenia, zmieniaj�c ustawienie pask�w �aluzji. - Tak. - Paul wci�� nic nie rozumia�. - Czy mog� wreszcie... - Cierpi pan na powa�ne zaburzenia wzroku, wr�cz halucynacje, dziwne sny, a chwilami ma pan wra�enie, �e jest kim innym. - Sk�d pan, u licha, to wie?! - wykrzykn�� zupe�nie zaskoczony, a wtedy m�czyzna odwr�ci� si�. Ich oczy zetkn�y si� na moment. Hoggart, zanim zd��y� pomy�le�, ju� instynktownie si�ga� po bro�, lecz Hoffman okaza� si� szybszy. Kopn�� go w r�k�, zanim Paul zd��y� odbezpieczy� rewolwer. Wytr�cona bro� szurn�a w drugi k�t pokoju. Napastnik wyci�gn�� w�asn� spluw� i przy�o�y� mu t�p� luf� do skroni. - Troch� to trwa�o, ale w ko�cu ci� odnalaz�em - stwierdzi� z satysfakcj�. - Ty �ni�e� o mnie, a ja o tobie... Wiesz, masz niez�� �on�, baaardzo zaniedban�. - Od niej z daleka! - warkn�� Paul, nie na �arty rozw�cieczony. Nie chcia� miesza� w to Mary. - Czego chcesz? - Tego, co przypadkiem dosta�e�: Ironside�a, jego wzor�w, �adnie spisanych i opatrzonych komentarzem. Mo�esz to chyba dla mnie zrobi�? Hoggart gor�czkowo zerkn�� na zegarek. Mary nie powinna wr�ci� jeszcze przez jaki� czas, ale nie by� tego pewien. Hoffman wyszczerzy� z�by i z namys�em podrapa� si� w nos. - A mo�e wola�by�, aby�my poczekali na twoj� �on�? - zaproponowa� z szyderczym grymasem. - By�aby niez�a zabawa... Co s�dzisz o tr�jk�tach? Przynajmniej z jednego mia�aby po�ytek. Paul zacisn�� z�by w udr�ce bezsilno�ci. Dra� doskonale zna� jego �ycie. Ju� chcia� si� na niego rzuci�, nie bacz�c na nic, ale si� zreflektowa�. Nie, przede wszystkim musi chroni� Mary. - Dobrze - wykrztusi�. - Ale �eby si� dobra� do osobowo�ci Ironside�a, trzeba mnie wprowadzi� w trans hipnotyczny, a to mo�e zrobi� tylko fachowiec. - Wi�c dzwo� do niego i powiedz, �e musisz z nim si� spotka�. Hoffman podszed� do telefonu i wystuka� numer Keacha. Paul z przera�eniem poj��, jak wiele tamten o nim wie - mo�e nawet wszystko? Uj�� podan� s�uchawk�. - Musz� z panem natychmiast porozmawia�. - W porz�dku - us�ysza� spokojny g�os. - Prosz� przyjecha�, b�d� w domu. Keach czeka� na podje�dzie przed wej�ciem do rezydencji. Je�li widok Hoffmana go zaskoczy�, nie da� tego po sobie pozna�. Weszli do �rodka. W milczeniu przeszli przez hol i dotarli do pokoju, kt�ry Hoggart ju� zna� z wcze�niejszego seansu. Keach wskaza� im krzes�a, sam usiad� w wygodnym sk�rzanym fotelu. Ca�y czas patrzy� na nich z enigmatycznym u�miechem, godnym Mony Lisy. Hoffman, wida� wytr�cony tym z r�wnowagi, ostentacyjnie wsadzi� d�o� w kiesze�. - S�ucham, panowie - powiedzia� uprzejmie jasnowidz, ale z tonu mo�na by�o wywnioskowa�, �e nie jest w�a�ciwie ciekaw odpowiedzi. Hoggart chrz�kn�� i mia� co� wydusi� z siebie, lecz Hoffman wyprzedzi� go, kieruj�c bro� w gospodarza. Ale nawet to nie sp�dzi�o z ust Keacha zagadkowego u�miechu. - Mamy ma�� pro�b� - cedzi� wolno przez z�by Hoffman. - Wprowadzi go pan w trans i uaktywni osobowo�� Ironside�a. Chc� temu ostatniemu zada� par� pyta�. - A je�li nie? Napastnik skrzywi� si� sarkastycznie i wymownie wskaza� na sw� wypchan� kiesze�. - Ale� ja naprawd� jestem bydlakiem bez skrupu��w. Je�li nie, najpierw zastrzel� pana, a potem Hoggarta. Nie zostawiacie mi wyboru. - A zatem dobrze, zrobi� to. Jasnowidz wsta� z fotela i gestem nakaza� Hoggartowi zaj�� swoje miejsce. Z szafki, wisz�cej na �cianie, wyj�� kadzielnic� i woreczek suszu. Hoffman obserwowa� go podejrzliwie, wietrz�c podst�p. Zaprotestowa�, kiedy Keach zacz�� rozgrzewa� elektryczny ruszt. - To konieczne - uci�� Keach. - Kadzid�o umo�liwia lepsz� koncentracj� i u�atwia medium wej�cie w hipnoz�. On jest zbyt zdenerwowany. Rzuci� pierwsz� garstk� na roz�arzone druty i pok�j wype�ni� wonny opar. Paul odetchn�� g��boko par� razy, a� poczu� si� rozlu�niony i senny. Keach szepta� co� sugestywnie, lecz dociera�o do niego coraz mniej d�wi�k�w. Powoli, acz nieub�aganie, zapada� w sen. Ostatnim wysi�kiem woli zerkn�� na Hoffmana. Dzia�o si� z nim co� dziwnego - gor�czkowo pociera� oczy i potrz�sa� g�ow�, jakby broni�c si� przed nag�ym atakiem senno�ci. Wreszcie zerwa� si� i, rycz�c co�, strzeli� do Keacha. Z kadzielnicy buchn�� nowy k��b dymu i pok�j w oczach Paula zmala� do rozmiar�w pude�ka zapa�ek, potem kostki do gry, w ko�cu, �cie�niony do punktu, odp�yn�� w ciemno��. Zawr�t g�owy, jak w diabelskim m�ynie w Disneylandzie... Pieprzone zimno... Gdzie jeste� Hoggart? Zat�uk� ci�, ale przedtem wycisn� wszystko... Szary p�mrok, gdzie jestem...? Wymiary rozmno�y�y si�, powielaj�c moje cia�o w zwierciadlanych witra�ach... Nienawidz� was, co do jednego... Ca�e �ycie przyparty do muru, a kto podejdzie, to pa�� w �eb... Cia�o niczym duch... Keach mia� racj�, to istotnie bombowy materia�... Coswy�era wn�trzno�ci... Gdzie moja twarz? Mam wra�enie utraty czego�... Wir, lej, studnia... Je�li uda�o mu si� ze mnie wyrwa�, znalaz� tam spok�j i ukojenie... Co� �wieci... Ale kurewsko wielka r�wnina... Gdzie� musi tu by� ten �wir... Kr��� wok� leja, z lewej mg�a, dziwna, ale tutaj wszystko jest dziwne... Teraz rozumiem, jak bardzo kocham to �ycie... Hoggart, nadchodz� i zaraz skr�c� tw�j pieprzony kark, trza�nie jak zapa�ka... S�abi, zawsze m�wicie o lito�ci... G�wno, �y� to gry�� szybciej i mocniej ni� inni... Keach pom�, chc� wr�ci�... Ta mg�a rozdziera dusz�... Och, gdzie� w g��bi �wieci mocno, �ebym m�g� chocia� zamkn�� oczy, kt�rych nie ma... Jeste�, Hoggart!... Ty draniu, zostaw mnie... Nie mamy nic wsp�lnego... Z�y, wydr��ony homunkulusie... Wiem, czego najbardziej si� boisz, chcesz �y�, chcesz kocha� ten pieprzony �wiat... Rzygam na ciebie, na niego... Mary! Pom�... Bez sensu, kto s�yszy krzycz�cego pod wod�... P�jdziesz ze mn� i nie musisz pyta�, dok�d trafimy, z takim, jak ja, tylko do piek�a... Aby by�o �wiat�o, musi istnie� cie�... Kto to powiedzia�...? Lej, nie chc� tam, jeszcze nie m�j czas... Mam twoj� zasran� dusz� i nie uciekniesz... Tylko to mi zosta�o... Szum - skrzyd�a? Wymiary ustokrotni�j� si�... Hoffman, kto� ci� kiedy� wynicowa�... �al mi ciebie... Jak lej w wannie... Ha, ha, sp�yniemy obydwaj... Cho� troch� si�y... Kto mi poda d�o�? �wieci w pysk, �e nic nie wida�... Jak ty mog�e� kocha� �wiat, a nawet lubi�... Za ma�o pilnowa�em siebie, a teraz brakuje oddechu... Nie �ud� si�, wpadniemy tam obaj... A ty Hoffman, wolisz znikn��, roztopi� w wielkim, rozgrzeszaj�cym wszystko �wietle... A niech to... Ciep�o, czuj�, mi�kkie i aksamitne, ochrania mnie... Hoggart! Hoggart, jak ci si� uda�o...? Zwini�ty cie� oderwa� si� ode mnie, spada... Sk�d tu tyle �wiat�a? Unosz� si�... Hoggart, nie zostawiaj mnie samego!... R�wnina zapada si�, studnia maleje do rozmiaru... Nie!!!... Znowu Disneyland...? Kiedy obraz przesta� falowa�, dojrza� pochylon� nad sob�, zatroskan� twarz Mary. Pieczenie policzk�w i szklanka w d�oni jednoznacznie okre�la�y rodzaj zabieg�w, kt�rym by� poddawany. Nie s�dzi�, �e jego �oneczka ma tak ci�k� r�k�. - Dzi�kuj�, kochanie - wyszepta� i zaraz po�a�owa�, gdy� na wszelki wypadek ponownie obla�a go wod�. Na szcz�cie zrezygnowa�a z policzkowania. - Co z Hoffmanem? - spyta�, gdy wsp�lnym wysi�kiem nadali jego cia�u pozycj� z grubsza wyprostowan�. Z ulg� opar� si� o �cian�. - Umar�. - Keach, przyciskaj�c do boku zakrwawion� chustk�, w�a�nie wstawa� od le��cej postaci. - Po prostu przesta� �y�. Paul obj�� g�ow� r�koma. Ci�gle szumia�o mu w uszach. - Nie mia� nikogo... - Zerkn�� na wy��czone palenisko z zielskiem, pewnie r�wnie szkodliwym badylem z peruwia�skiej d�ungli- A trzeba mie� po co wraca�. Keach s�ucha� z uwag�, jakby zapami�tuj�c s�owa, a potem ruszy� do telefonu. W po�owie drogi j�kn�� i usiad� na pod�odze. Z chustki kapa�a krew. - Ciekawe, dlaczego musia� tego szuka� u ciebie? - zapyta�. - Mylili�my si�. - Razem z Mary pomogli mu usi��� na kanapie. - Te wizje... To Hoffman i ja pods�uchiwali�my nasze umys�y. - A... wzajemne sprz�enie po u�yciu mentalplikatora... - Keach z niepokojem zerkn�� na sw�j prowizoryczny opatrunek. - Samolot, kt�rym odlatywa� za granic�, porwano, dosz�o do eksplozji, w wyniku kt�rej straci� swoj� kopi�. Nic dziwnego, �e chcia� to wydusi� ze mnie. Ale sk�d wiedzia�, gdzie mnie szuka�? - Paul przytkn�� palec do skroni. - Przypominam sobie! Spotka�em go rano w hotelu na korytarzu, gdy wychodzi�em z pokoju Ironside�a. Kiedy zorientowa� si�, �e dosz�o do zdublowania nagrania, poszuka� adresu w ksi��ce meldunkowej... - Wspaniale opowiadasz. - Keach robi� si� coraz bledszy. - Ale mo�e kto� wezwie lekarza. Mary zerwa�a si� jak oparzona i z przepraszaj�c� min� pobieg�a do aparatu. Paul skin�� g�ow� w jej kierunku. - Sk�d si� tu wzi�a? I sk�d wiedzia�e�, �e b�dzie potrzebna? - Zadzwoni�em wcze�niej. - Keach mia� nieprzeniknion� min�. - Zreszt�, jakie ma to teraz znaczenie? I tak nie uwierzysz. Paul patrzy� na �on�, jak rozmawia przez telefon, i czu� rosn�c� wol� �ycia. Dopiero teraz objawi�a mu si� pe�na i dojrza�a kobieco�� Mary. Tak, kocha� j�, nie mia� w�tpliwo�ci, �e byli dla siebie stworzeni. Odej�cie osobowo�ci Ironside�a co� w nim odblokowa�o, dawno nie czu� si� tak rze�ki i ochoczy do czynu. Przepe�niony nag�ym przyp�ywem witalno�ci wiedzia�, �e jego problemy nale�� do przesz�o�ci. Za chwil� pojad� do domu, zjedz� romantyczn� kolacj� przy �wiecach, a potem wezm� razem k�piel, p�jd� do ��ka i b�d� si� kocha� dzie� i noc, i jeszcze jeden dzie�... Viagra nie b�dzie potrzebna.