7854

Szczegóły
Tytuł 7854
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7854 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7854 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7854 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zbigniew Nienacki Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic Wydawnictwo Pojezierze Olsztyn, 1983 Spis tre�ci Na kilka dni przed zako�czeniem roku szkolnego przyszed� do mnie Ba�ka. Roz�o�yli�my na stole map� Bieszczad i przez d�ugie godziny w�drowali�my po niej ko�cem d�ugopisu. Ba�ka, kt�ry ko�czy� w�a�nie drug� licealn�, niedawno zosta� zast�powym w jednej z warszawskich dru�yn harcerskich. Nauczyciel geografii w jego klasie, zapalony turysta, zaproponowa� mu kilkudniow� piesz� w�dr�wk� po kraju, w regionie, jaki ch�opiec wybierze. Ba�ka postanowi� zabra� na wycieczk� tak�e sw�j zast�p, otrzyma� na to zgod� macierzystej dru�yny i chor�gwi, a potem zwr�ci� si� do mnie z pytaniem, dok�d powinni si� uda�. Bez namys�u o�wiadczy�em: w Bieszczady. Mia�em w tym sw�j ukryty cel. Z Ba�k� � a domy�lacie si� chyba, �e by� to ch�opiec, ale o delikatnej urodzie dziewczynki, st�d i jego dziewcz�ce imi�, jakie w charakterze przydomka dali mu koledzy � prze�y�em kilka przyg�d. Na Jezioraku walczyli�my z band� Czarnego Franka, we Fromborku rozwik�ali�my zagadk� pu�kownika Koeniga. Mia�em do ch�opca ogromne zaufanie i mog�em mu powierzy� pewn� misj�, nie koliduj�c� z jego wakacjami. W�drowali�my wi�c po Bieszczadach naszymi d�ugopisami. Ba�ka prowadzi� go po g�rskich pasmach, zaczynaj�c od Chryszczatej i Wo�osania, poprzez Habkowce, Jas�o, Rabi� Ska��, Czerte�, Krzemieniec i Wielk� Rawk�. By� to szlak przez niemal bezludne okolice, wspania�e lasy, dzikie ustronia pe�ne zwierza i g�rskich strumyk�w o przeczystej wodzie. Szlak dla wytrwa�ych i silnych, bo trzeba przecie� przez te g�rskie ost�py nie�� na plecach namioty, �piwory, kuchni� polow� i �ywno��. � A z Ustrzyk G�rnych, panie Tomaszu � kontynuowa� Ba�ka sw�j trudny marsz � zrobimy jeszcze wycieczk� na Szeroki Wierch, Tarnic�, Halicz i przez Krzemie� wr�cimy na Bukowe Berdo. Lecz m�j d�ugopis sun�� dolinami. � Radz� wam najpierw zwiedzi� Lesko i okolice � m�wi�em. � Potem Hoczew, Uherce, Ustianow�, Ustrzyki Dolne, Hosz�w, Czarn� i Lutowiska. Nast�pnie wr�ci� do Ustrzyk Dolnych i pomaszerowa� na Liskowate i wy�ej, a� na Ku�min� i Tarnaw� Wo�osk�, sk�d przez S�onne G�ry mo�na doj�� do Sanoka, gdzie jest pi�kne regionalne muzeum. Ba�ka zrobi� zdumion� min�. � I to ma by� wycieczka w Bieszczady? Pan chce, �eby�my zamiast po g�rach, szli przez wioski i doliny, przez zamieszka�e okolice? My�leli�my o trudnej i niebezpiecznej wyprawie. Skin��em g�ow� i u�miechn��em si�. � Zapewne tam, na szczytach Chryszczatej czy Wielkiej Rawki, na Haliczu i Wielkiej Semenowej, mo�na zobaczy� wiele pi�knych widok�w. Ale kto wie, czy ciekawsze prze�ycia nie czekaj� na was w dolinach, w bieszczadzkich wioskach? Ba�ka popatrzy� na mnie uwa�nie. � Zdaje mi si�, �e rozumiem. Przecie� pan w tym roku ju� dwukrotnie by� w Bieszczadach. Po co? Niech�e pan nareszcie powie, co panu le�y na sercu. Pochyli�em si� nad map�. Obok zaznaczonej k�kiem ma�ej miejscowo�ci ko�o Zag�rza zrobi�em d�ugopisem delikatny krzy�yk. � Wkr�tce b�d� tam po raz trzeci. Zostawisz dla mnie wiadomo�� o sobie u Jana Sekundusa ko�o Zag�rza. Bardzo bym chcia�, aby w li�cie do mnie znalaz�a si� pewna informacja... I wtajemniczy�em Ba�k� w spraw�, kt�ra od dw�ch miesi�cy trzyma�a mnie w ci�g�ym niepokoju i napi�ciu. ROZDZIA� PIERWSZY Z�Y HUMOR MARCZAKA � GANG PRZEMYTNIK�W � MOJA WIELKA PORA�KA � KTO KUPUJE IKONY � DZIWNA HISTORIA PIESKA � SPOTKANIE Z BESTI� � K�OPOTY Z PROTAZYM � GDY BESTIA KOCHA SAMOCHODY � SPOS�B NA PROTA Dyrektor Marczak wr�ci� z Wiednia w bardzo z�ym nastroju. Na jego oczach, na aukcji w s�ynnym salonie Paula Schuberta znowu sprzedano dwie stare ikony, co do kt�rych Marczak �ywi� g��bokie przekonanie, �e zosta�y przez kogo� przemycone z Polski. Na pytanie dyrektora, sk�d pochodz� owe ikony, Paul Schubert wyja�ni� mu ch�odno, �e tego typu informacji mo�e udzieli� tylko policji wiede�skiej. A jej trzeba przedstawi� dowody, �e dzie�o sztuki, kt�re znalaz�o si� na aukcji, zosta�o komu� skradzione, co � jak zaznaczy� pan Schubert � jeszcze nigdy si� nie zdarzy�o. Marczak nie m�g� przedstawi� podobnych dowod�w, nie by�o bowiem sygna��w, aby obrabowano z ikon jakiego� zbieracza lub muzeum w Polsce. Istnia�y natomiast informacje, �e od pewnego czasu, a �ci�lej od p� roku kto� wykupywa� ikony w polskich sklepach z dzie�ami sztuki. Potem te same ikony sprzedawano na aukcjach w salonie Paula Schuberta. Innymi s�owy � przemycano je za granic�. Dosz�a do naszych uszu wiadomo��, �e kto� kr��y po wsiach po�udniowo-wschodniego skrawka Rzeszowszczyzny i od tamtejszych mieszka�c�w skupuje stare ikony, co w samej rzeczy nie jest czynno�ci� zabronion� prawem, ale w zestawieniu z informacjami o wzro�cie poda�y ikon na aukcjach zagranicznych wydawa�o si� podejrzane. W Polsce wolno ka�demu sprzedawa�, kupowa� i posiada� dzie�a sztuki. Nie wolno ich tylko bez zezwolenia wywozi� za granic�. A zezwolenie takie nie�atwo jest uzyska� � wojna i okupacja zubo�y�a Polsk� o wiele cennych obiekt�w. Dalsze jej zubo�enie poprzez wyw�z zabytk�w by�oby najwi�ksz� szkod� dla interesu narodowego. St�d te�, je�li jakie� stare dzie�o sztuki zaw�druje z Polski do innego kraju, mo�na by� niemal pewnym, �e sta�o si� to nielegalnie. Od roku jednak w salonie Schuberta, s�ynnego handlarza dzie�ami sztuki, pojawi�y si� stare ikony, pochodz�ce z wojew�dztwa rzeszowskiego. Stare ikony sta�y si� ostatnio bardzo modne i uzyskiwano za nie wysokie ceny. W Departamencie Muze�w i Ochrony Zabytk�w nabierali�my przekonania, �e w Polsce zacz�� dzia�a� gang zajmuj�cy si� przemycaniem i sprzeda�� ikon. Powiadomili�my o tym Komend� G��wn� MO i G��wny Urz�d Celny, lecz � jak na razie � bez rezultatu. Gang dzia�a� w dalszym ci�gu w pe�nej konspiracji i ze skutkiem, o czym przekona� si� dyrektor Marczak podczas swego pobytu w Wiedniu. Nic dziwnego, �e powr�ci� do Polski w bardzo z�ym nastroju. I natychmiast wezwa� mnie do swego gabinetu. � Jakie s� rezultaty �ledztwa w sprawie skupowania i przemycania ikon? � zapyta� mnie po kr�tkich s�owach powitania. � �adne � odpar�em, szczerze przyznaj�c si� do pora�ki. Nie, to nie by�a pora�ka, raczej zupe�na kl�ska. Pracowa�em w Departamencie Muze�w i Ochrony Zabytk�w Ministerstwa Kultury i Sztuki jako referent do specjalnych porucze�, czyli co� w rodzaju detektywa. Do moich zada� nale�a�o przygl�danie si� dzia�alno�ci r�nego rodzaju handlarzy antyk�w, bacznie, aby jaki� cenny zabytek kultury nie zosta� wywieziony za granic�. Zajmowa�em si� tak�e wykrywaniem zaginionych podczas wojny zbior�w muzealnych i zabytkowych przedmiot�w. Mog�em pochlubi� si� odnalezieniem cennych kolekcji dzie� sztuki, uznanych za bezpowrotnie zaginione, rozwik�a�em kilka zagadek historycznych, kt�re doprowadzi�y mnie do odkrycia skarb�w kultury narodowej. Ale teraz, od dw�ch miesi�cy, kr�ci�em si� jak wiewi�rka w kole, daremnie usi�uj�c wpa�� na trop gangu przemytnik�w. Ta sprawa dr�czy�a mnie w dzie� i w nocy. Zrobi�em setki kilometr�w usi�uj�c wpa�� na trop tajemniczego gangu. I wszystko na pr�no. � Nie osi�gn�� pan �adnych rezultat�w? � zdumia� si� dyrektor Marczak. � C� to si� sta�o, panie Tomaszu? � Niestety, musz� przyzna� si� do kl�ski � bezradnie wzruszy�em ramionami. � Ta sprawa przerasta moje mo�liwo�ci... Dyrektor Marczak a� poczerwienia� z oburzenia. � A wi�c s�dzi pan, �e powinni�my z niej zrezygnowa�? Przecie� nie ka�� panu aresztowa� przemytnik�w, bo od tego jest milicja. Ale pozostaje w naszych mo�liwo�ciach dowiedzie� si�, kto w sklepach Desy i u ch�op�w w Rzeszowskiem wykupuje stare ikony. A ju� milicja po nitce trafi do k��bka i gang znajdzie si� za kratkami. Westchn��em ci�ko. � Jak panu wiadomo, dyrektorze, nabywcy dzie� sztuki w sklepach Desy nie musz� si� legitymowa�. A mimo dwukrotnego pobytu na Rzeszowszczy�nie, niestety, nie uda�o mi si� trafi� na �lad osobnika, kt�ry w tamtejszych wsiach kupowa� stare ikony. W ka�dym b�d� razie musi to by� cz�owiek znaj�cy miejscowe stosunki i doskonale zorientowany, kto posiada jak�� star� ikon�. Ludzie, kt�rzy je sprzedali, nie rozpowiadali o tym na prawo i lewo. Mimo tego zdo�a�em dotrze� do dw�ch takich, kt�rzy stwierdzili, �e nabywc� by� jaki� m�odzieniec na motocyklu. Niestety, nie uda�o mi si� go odnale��. � Ju� dwukrotnie je�dzi� pan w Rzeszowskie, pojedzie pan trzeci raz. I to jeszcze dzisiaj. Musimy odnale�� tego m�odzie�ca i przerwa� dzia�alno�� przemytnik�w! � Tak jest, panie dyrektorze � z roztargnieniem podrapa�em si� po g�owie. � Tylko... �e dzi� musz� za�atwi� spraw� psa... � Psa? Pan chyba �artuje? Nale�y natychmiast podj�� akcj� przeciw przemytnikom. � Wys�a�em listy w tej sprawie do znajomych rzeczoznawc�w w stolicach kraj�w demokracji ludowej � o�wiadczy�em. � By� mo�e i oni zetkn�li si� z dzia�alno�ci� gangu i przeka�� nam jakie� informacje o nich. A co do psa... � Pan znowu o psie? � oburzy� si� Marczak. � Co ma wsp�lnego z nasz� spraw� jaki� pies? Na wskazanie tropu przemytnik�w daj� panu... � zamy�li� si� � no, powiedzmy, miesi�c. � Tak jest, panie dyrektorze � zgodzi�em si� pos�usznie. � Tylko �e dopiero jutro b�d� m�g� pojecha� w Bieszczady. Bo... ten pies, panie dyrektorze... Nie da� mi doko�czy�. � Niech pan jedzie jutro, skoro pan dzi� nie mo�e. Ale nie chc� ju� wi�cej s�ysze� o �adnym psie. Nie jeste�my w Zwi�zku Kynologicznym, lecz w Departamencie Muze�w i Ochrony Zabytk�w. Opu�ci�em gabinet dyrektora i na korytarzu znowu z roztargnieniem podrapa�em si� po g�owie. Bez przerwy bowiem trapi�a mnie my�l o psie. Wczoraj zadzwoni� do mnie znajomy lekarz i poprosi�, �ebym wzi�� od niego pieska. � Otrzyma�em go, Tomaszu, od swojego pacjenta w szpitalu � m�wi� mi przez telefon. � Pacjent ten, niestety, zmar�. Piesek trafi� do mnie przed miesi�cem. Bardzo sympatyczny. Tylko �e ja ju� jutro wyje�d�am na d�u�szy czas do Indii i pieska z sob� zabra� nie mog�. Wybuch�a tam znowu epidemia cholery i nasz rz�d postanowi� natychmiast wys�a� ekip� lekarsk�, do kt�rej i mnie w��czono. Co zrobi� z pieskiem? Pomy�la�em o tobie. Jeste� samotny, przyda ci si� przyjaciel. Przyjd� dzisiaj, to ci o nim sporo opowiem. A je�li dzi� nie zd��ysz, to jutro wyda ci go moja gospodyni. Jej go zostawi� nie mog�, bo to za du�y k�opot dla starej kobiety. We� pieska, Tomaszu. Nie b�dziesz �a�owa�. Nam�wi� mnie. Przyrzek�em, �e po pieska przyjd�. Tak si� z�o�y�o, �e tego dnia bardzo pilne zaj�cia a� do nocy zatrzyma�y mnie w ministerstwie. A nazajutrz, jak wiecie, wezwa� mnie do gabinetu dyrektor Marczak. Czy� mog�em natychmiast wyruszy� w Bieszczady, skoro mia�em jecha� po psa? �Jak wygl�da ten piesek? Czy potrafi przywi�za� si� do mnie? � rozmy�la�em. � A w og�le, czy b�dzie nam razem wygodnie w mojej kawalerce na Starym Mie�cie?� Mia�em male�ki pokoik i mikroskopijn� kuchenk�. W pokoju sta� tapczan, biurko, dwa fotele i pod �cianami wznosi�y si� rega�y z ksi��kami. Dla pieska oczywi�cie da�oby si� wygospodarowa� odrobin� miejsca. �Jamnik m�g�by spa� pod szaf� � my�la�em. � Ale mo�e to pudelek? Tak, to b�dzie zapewne czarny pude�ek.� Sko�czy�y si� godziny urz�dowania, opu�ci�em gmach ministerstwa na Krakowskim Przedmie�ciu, wsiad�em do swego wehiku�u i pojecha�em na Bielany. Zatrzyma�em si� przed du�ym blokiem mieszkalnym, zadzwoni�em do malowanych na zielono drzwi ze znajomym nazwiskiem lekarza. Otworzy�a mi drzwi stara kobieta w chustce na g�owie. � Nie ma pana doktora. Ju� wyjecha� w �wiat � o�wiadczy�a troch� opryskliwie. � Ja po pieska � wyja�ni�em. Rozpromieni�a si�. � O, chwa�a Bogu. On ci�gle chce wychodzi� na spacery, a ja mam reumatyzm i ledwo �a��. Doktor m�wi� mi, �e pan przyjdzie. Prosz� bardzo, niech go pan zabiera. I wprowadzi�a mnie do przedpokoju, nie przestaj�c przy tym gada� nieco zrz�dliwie: � Nie lubi� ps�w. A jeszcze takiego psa, to ju� za �adn� cen� mie� bym nie chcia�a. Z�y jest jak sto diab��w. To m�wi�c uchyli�a drzwi od kuchni. Zaznaczam, uchyli�a je nieco, ale natychmiast dojrza�em w szparze jak�� wielk� �ap�, a po sekundzie do przedpokoju wtargn�� olbrzymi stalowoszary pies. Mia� chyba dziewi��dziesi�t centymetr�w wzrostu, �eb wielki jak u cielaka i stercz�ce uszy. By� d�ugi, ledwie by si� zmie�ci� na tylnym siedzeniu mojego wozu. Wtargn�� do przedpokoju i ruszy� na mnie z takim impetem, a� si� cofn��em pod �cian� i przywar�em do niej plecami. � P�jdziesz ty! � krzykn�a na niego gospodyni i zamachn�a si� �cierk�. Czu� chyba przed ni� respekt, bo po�o�y� uszy po sobie i tylko obw�chiwa� mnie, cicho powarkuj�c. Nie znam si� na rasach ps�w. Ale nie ulega�o dla mnie w�tpliwo�ci, �e nigdy w �yciu nie widzia�em a� tak wielkiego. � Doktor m�wi� o piesku... � b�kn��em przera�ony. � To przecie� piesek � odrzek�a gosposia. � To pies, prosz� pani � odpar�em stanowczo. � Co, nie zabierze go pan? � zaniepokoi�a si�. � Przecie� pan obieca� doktorowi. Co ja z nim zrobi�? Niech si� pan zlituje. Pan obieca� doktorowi zabra� tego pieska. � Psa � burkn��em. A pot�ne zwierz�, kt�re przez ca�y czas naszej rozmowy nie przestawa�o mnie czujnie obserwowa�, raptem przysiad�o na zadzie i wyci�gn�o do mnie wielk� �ap�. � Co on chce? � zapyta�em. � Pan nie rozumie? Zdecydowa� si� z panem przywita� � wyja�ni�a gospodyni. Z obaw� uj��em w d�o� szorstk� �ap� i potrz�sn��em ni� kilkakrotnie, jakbym wita� si� z dobrym znajomym. � Jak on si� wabi? � Prot. Protazy, prosz� pana. Zaraz przynios� kaganiec, obro�� i smycz � i natychmiast pop�dzi�a do kuchni. Zapewne uwa�a�a, �e skoro przywita�em si� z psem i zapyta�em o imi�, to go zabior�. A ja by�em w rozterce. Przera�a�a mnie my�l o trzymaniu Prota w moim ciasnym mieszkaniu. Z drugiej jednak strony rzeczywi�cie przyrzek�em doktorowi, �e psa zabior�. Tylko �e doktor wspomnia� o piesku, nie o pot�nej bestii... Ale zostawi� star� kobiet� z tak wielkim zwierz�ciem? To� ona nie zdo�a utrzyma� go na smyczy, je�li zechce si� jej wyszarpn�� na spacerze. Przynios�a obro��, kaganiec i smycz. Prot zacz�� macha� ogonem, gdy� pomy�la�, �e p�jdzie na spacer. Jego ogon, d�ugi i silny jak pejcz, wali� g�o�no o �cian� pokoju. � Co on jada? � Wszystko, prosz� pana. Wszystko to, co i cz�owiek. A najlepiej to mu dawa� mleko z bu�k�, wo�owin�, kasz� gotowan�, kaszank�. Na�o�y�a mu na pysk druciany kaganiec, zapi�a kr�tk� smycz na obro�y. � Czy on si� do mnie przyzwyczai? � wci�� by�em pe�en obaw. � Co ma si� nie przyzwyczai�, prosz� pana. Podobno jest tresowany. Ma dopiero dwa lata. Do doktora si� przyzwyczai�, to i pana polubi. Gro�ny jest, ale mojej �cierki si� boi � stwierdzi�a nie bez satysfakcji. Z tym by�em sk�onny si� zgodzi�. Czyta�em w jakiej� ksi��ce, �e w dawnych latach w starych dworkach, gdzie chowano zawsze wiele gro�nych ps�w, co to gotowe by�y ka�dego rozszarpa� na strz�py, czu�y zawsze one respekt przed kucharkami. Machniecie �cierki gosposi czy kucharki wygania�o z kuchni nawet najgro�niejszego zwierzaka. Natomiast gdy ja uj��em smycz, pies cicho warkn��. Zapewne s�dzi�, �e to stara gosposia wyjdzie z nim na spacer. Raptem okaza�o si�, �e zabiera go jaki� obcy cz�owiek. � No chod�, Prot � powiedzia�em rozkazuj�co, bo s�ysza�em, �e tak nale�y post�powa� z psami. Cz�owiek powinien narzuci� zwierz�ciu swoj� wol�. Gosposia szybko otworzy�a drzwi. � Chod� � powt�rzy�em ostro i poci�gn��em psa za smycz. Ruszy� ze mn� na schody. I szed� pos�usznie. �Trudno, co b�dzie � to b�dzie� � pomy�la�em otwieraj�c przed nim drzwiczki wozu. A Prot na widok wehiku�u rado�nie zamacha� ogonem i nie namy�laj�c si� wiele, b�yskawicznie usadowi� si� na tylnym siedzeniu. �No, mam ci�, bratku. Tym ja ciebie przekupi� � ucieszy�em si�. Od wielu os�b bowiem s�ysza�em, �e wi�kszo�� ps�w uwielbia jazd� samochodem. To do�� dziwne, ale faktem jest, �e psy, niemal jedyne spo�r�d zwierz�t, najpr�dzej polubi�y uroki podr�y pojazdami mechanicznymi. Znam pewnego le�niczego, kt�ry posiada bardzo gro�nego brytana. Ten na wp� dziki zwierzak nie daje si� przekupi� k�skiem najsmaczniejszej kie�basy, ale niech no pojawi si� kto� samochodem, pies tylko czeka na sposobn� chwil�, �eby w�lizn�� si� do wn�trza. I mo�e go z le�nicz�wki wywie�� ka�dy w�a�ciciel samochodu, tak sobie ceni uroki pojazd�w mechanicznych. Prot rozsiad� si� wygodnie i wydawa� si� zachwycony perspektyw� jazdy. Natomiast moja osoba nie budzi�a jego zainteresowania. � Prot, Proteczku, Protaze�ku � przemawia�em do niego. � Nie d�saj si� na mnie, bo w gruncie rzeczy jestem cz�owiekiem poczciwym i lubi� zwierz�ta. B�dzie ci u mnie dobrze, cho� troch� ciasno. Na szcz�cie cz�sto wyje�d�am w teren i staniesz si� moim towarzyszem. Niekiedy zdarza mi si� znale�� w do�� niebezpiecznych sytuacjach, a wi�c na brak rozrywek nie powiniene� narzeka�. Jestem kawalerem, a poniewa� i ty pozostajesz w stanie wolnym, wydaje mi si�, �e znajdziemy wsp�lny j�zyk. Tak do niego m�wi�em, albowiem w �Ksi�dze z San Michel� wyczyta�em, �e do zwierz�t nale�y przemawia� �agodnie i monotonnie, a wtedy one staj� si� �askawe i nabieraj� do nas sympatii. Nie wiem jednak, jak to by�o w przypadku Axela Munthe, bo je�li chodzi o Prota, to udawa�, �e mnie nie s�yszy. Nawet moje najczulsze zwroty nie robi�y na nim �adnego wra�enia. Nie drgn�a mu powieka, nie poruszy� oczami. Patrzy� w okno � zimny, wynios�y, oboj�tny, wrogi. Umilk�em, bo mia�em uczucie, �e jestem dla niego powietrzem, prochem marnym, nico�ci�, niewart� jego najmniejszej uwagi. By�em przekonany, �e mojej osobie nie po�wi�ci� nawet jednej my�li, o ile � rzecz jasna � pies my�li, co nie jest ca�kiem dowiedzione. W ka�dym razie ja rozmy�la�em. Przede wszystkim o g��bokiej prawdzie przys�owia: �Nie mia�a baba k�opotu, kupi�a sobie prosi�. Postanowi�em, �e dla Prota urz�dz� le�e w moim ma�ym przedpokoju. Kupi�em kawa�ek mikrogumy i tani koc, a potem zatrzyma�em wehiku� przed sklepem z delikatesami, wysiad�em i stan��em w kolejce po kaszank�. Gdy wr�ci�em do wehiku�u po p� godzinie, Prot siedzia� na przednim siedzeniu. To znaczy na moim miejscu. I trzyma� �apy na kierownicy. � B�d� �askaw przenie�� si� na drugie siedzenie i ust�p mi mojego fotela � odezwa�em si� do niego bardzo grzecznie. � Chyba nie zamierzasz kierowa� samochodem? Ani drgn��. Trzyma� wci�� �apy na kierownicy i nawet ni� troch� porusza�, jak dzieci, gdy si� bawi� w jazd� samochodem. � Prot. Proteczku � przem�wi�em b�agalnie. � Popatrz, kupi�em ci smaczn� kaszank�. Uchyli�em nieco papieru, aby w�asnymi oczami i w�asnym nosem przekona� si�, jaki to czeka go smako�yk. Lecz on nawet nie poruszy� uszami. Nie spojrza� na mnie, tylko przez przedni� szyb� przygl�da� si� ludziom chodz�cym po ulicy. � Posu� si� � powiedzia�em nieco gniewnie i spr�bowa�em biodrem zepchn�� go na drugie siedzenie. Warkn��. By� w kaga�cu, lecz mimo tego troch� si� przestraszy�em. �I co ja teraz zrobi�?� � rozmy�la�em gor�czkowo. Przychodzi�y mi do g�owy najr�niejsze pomys�y. �eby wezwa� milicjanta i poprosi� go o usuni�cie intruza z wehiku�u. Mo�e na widok munduru Prot zreflektuje si�? Lecz je�li milicjant powie: �To pa�ski pies, martw si� pan o niego, a mnie pan g�owy nie zawracaj�? � Prot. Proteczku � znowu przybra�em prosz�cy wyraz twarzy i g�os mia�em b�agalny. Ani drgn��, bestia. Wygl�da�o na to, jakby naprawd� zamierza� kierowa� wehiku�em. Z Delikates�w wyszed� dyrektor Marczak. Ni�s� w r�ku paczk� do�� du�ych rozmiar�w, wida� zrobi� jakie� spore zakupy. Przykucn��em za samochodem, �eby mnie nie zauwa�y�, ale charakterystyczna sylwetka wehiku�u natychmiast rzuci�a mu si� w oczy. � A, to pan! � zawo�a� rado�nie z chodnika. � Bardzo si� ciesz�, �e pana spotka�em. Taks�wek jak na lekarstwo, a ja mam ci�k� paczk�. Podrzuci mnie pan do domu? Nie wiem, czy istniej� pracownicy, kt�rzy swemu szefowi potrafi� odm�wi� podwiezienia do domu, gdy szef ma spor� paczk�. � Bardzo ch�tnie � o�wiadczy�em. � Tylko... �e pies... � Co, znowu pies? � zdumia� si� Marczak. � Jezus Maria, czy pan si� nie wyzwoli od tej psiej manii prze�ladowczej? Zobaczy� Prota na przednim siedzeniu wehiku�u. � Hm... � chrz�kn�� i zapyta�: � Co to jest? � Piesek, panie dyrektorze. Otrzyma�em go w podarunku od pewnego lekarza. W�a�nie dzi� rano wspomina�em panu... � Nie wiem, po co panu pies. W ka�dym razie mnie on nie przeszkadza. Podrzuci mnie pan, prawda? � Obawiam si�, �e to b�dzie niemo�liwe � wyj�ka�em przest�puj�c z nogi na nog�. � A dlaczego? � W�a�nie prosz� go, aby si� usun�� z przedniego siedzenia i pozwoli� mi zasi��� za kierownic�. � I nie s�ucha? � Warczy. � Zdumiewaj�ce � stwierdzi� Marczak. � Pan chyba nie ma w�a�ciwego podej�cia do zwierz�t. Do nich trzeba ostro, powinny zna� mores. To m�wi�c dyrektor Marczak stanowczym krokiem zbli�y� si� do wehiku�u i zawo�a� do Prota: � No, jazda st�d! Usu� si�, piesku. Trzeba by�o us�ysze� ten straszliwy warkot, kt�ry wydoby� si� z gardzieli Prota. My�la�em, �e pies rzuci si� na Marczaka. Ca�e szcz�cie, �e by� w kaga�cu. � To w�ciek�a bestia! � burkn�� dyrektor odskakuj�c od samochodu. � Wol� poszuka� taks�wki. � Panie dyrektorze, niech pan mnie nie zostawia w takiej sytuacji. � A co ja mog� panu pom�c? � Mo�e pan jeszcze raz spr�buje go przekona�, �eby mi pozwoli� zasi��� za kierownic�. Tylu pracownik�w s�ucha pana w naszym departamencie, a zwyk�y pies nie mia�by pana pos�ucha�? Dyrektorowi pochlebi�y wida� moje s�owa. � No c�, spr�buj�. A jak on si� wabi? � Prot, panie dyrektorze. Zdrobnienie od Protazy. � Aha, rozumiem. No wi�c, spr�buj�. Podszed� do otwartych drzwi wehiku�u i przem�wi� gro�nie: � Usu� si� na tylne siedzenie, Prot! Jazda na tylne siedzenie! Pies ani drgn��. � Nie s�ucha pana � stwierdzi�em. � Ja sam widz�, �e mnie nie s�ucha � odburkn�� dyrektor czuj�c, �e jego autorytet zosta� nadszarpni�ty. � Ten pies zosta� �le wychowany. Id� jednak szuka� taks�wki. Panu radz� zrobi� to samo. Pojedzie pan taks�wk� do domu i zjawi si� pan tu za kilka godzin. Pies troch� zg�odnieje i stanie si� bardziej ust�pliwy. Do zobaczenia. I odszed�. � Prot. Proteczku... � szepn��em b�agalnie. Bestia ani drgn�a. I by�bym tak sta� chyba do ko�ca �wiata � albo za rad� dyrektora poszed�bym na poszukiwanie taks�wki, gdybym sobie nagle nie przypomnia�, co mi m�wi�a gosposia lekarza. �e Prot by� tresowany. � Prot! � krzykn��em rozkazuj�co. � Do nogi! Bro� pana! W oka mgnieniu pies wyskoczy� z wehiku�u i stan�� przy mojej lewej nodze. W�ciek�ym wzrokiem toczy� wok� siebie, szukaj�c przeciwnika do walki. A ja pr�dziutko wskoczy�em na swoje miejsce za kierownic�. Otworzy�em tylne drzwi wehiku�u. � Prot! Na miejsce! � zawo�a�em wskazuj�c tylne siedzenie. Pos�ucha� b�yskawicznie i usadowi� si� z ty�u. Uruchomi�em silnik. Potem ostro ruszy�em na Stare Miasto. W pewnej chwili, jad�c ulic�, wyda�o mi si�, �e w gromadzie ludzi czekaj�cych na postoju taks�wek dostrzeg�em dyrektora Marczaka. Ale mo�e to by�o tylko z�udzenie? Odstawi�em wehiku� do gara�u. Powiedzia�em zdecydowanie do Prota: � Idziemy. Marsz! W mieszkaniu zdj��em mu z pyska kaganiec. Chcia�em go pog�aska�, ale stch�rzy�em. �Bestia � my�la�em � got�w mnie ugry��.� Nakarmi�em psa kupion� w mie�cie kaszank�. Najad� si� do syta, a potem � mimo �e wskaza�em mu dywanik ko�o szafy � wskoczy� na m�j tapczan i leg� na nim jak d�ugi. Westchn��em ci�ko, bo zabrak�o mi odwagi, �eby go stamt�d przep�dzi�. ROZDZIA� DRUGI LIST Z PRAGI � W�A�CIWY CZY FA�SZYWY TROP � KRADZIE� W DOMKU SEKUNDUSA � PO CZYM POZNA� IKON� HALICK� � CO CZUJE POSIADACZ PSA � PIERWSZA KORZY�� Z PROTA � INFORMACJA O PSACH BOJOWYCH � �MASZ BABO PLACEK� � WALKA O PRZEWODNICTWO W STADZIE � CZY PROTAZY ZAJMIE MOJ� POSAD� � NA POSZUKIWANIE PRZEMYTNIK�W Zajrza�em do skrzynki pocztowej i znalaz�em w niej list z Pragi Czeskiej. Pisa� do mnie pan Jaros�aw Dohnal, rzeczoznawca praskich sklep�w z dzie�ami sztuki. Drogi Panie Tomaszu! W odpowiedzi na Pana zapytanie dotycz�ce wspomnianej przez Pana sprawy starych ikon, informuj� Pana, �e nic nam tu w Pradze nie wiadomo o jakim� gangu handlarzy ikonami. W naszych sklepach z dzie�ami sztuki bardzo rzadko pojawiaj� si� tego rodzaju rzeczy. Ostatnio jednak, a �ci�lej przed czterema dniami, w sklepie na Vaclavskim Namiesti poproszono mnie o wycen� ikony, kt�r� oddano do komisowej sprzeda�y. By�a to ikona ze �szko�y halickiej�, odda� j� do sprzedania niejaki Zdenek Blacha. Nie wiem, czy ta historia zainteresuje Pana, ale zgodnie z Pana pro�b� informuj� o wszystkim, co ma jakikolwiek zwi�zek z ikonami ze �szko�y halickiej�. Je�li m�j list spowoduje Pa�ski przyjazd do Pragi, b�d� bardzo rad go�ci� Pana u siebie w domu. Tym bardziej �e mam dla Pana pewn� zagadk�, a wiem, �e lubi Pan podobne historie. �ciskam d�o� i pozdrawiam, Jaros�aw Dohnal Od�o�y�em list i zamy�li�em si� g��boko. Czy informacja przys�ana mi przez pana Dohnala mia�a co� wsp�lnego z naszym gangiem przemytnik�w? Ikona ze szko�y halickiej mog�a do Pragi trafi� jeszcze przed wielu laty, podczas przer�nych migracji ludno�ciowych, i dopiero teraz kto� j� odda� do sprzedania. Lecz r�wnie dobrze fakt ten mia�em prawo kojarzy� z dzia�alno�ci� gangu przemytnik�w, albowiem droga z Polski do Wiednia prowadzi przez Czechos�owacj�. Tylko w jakim celu przemytnicy sprzedawaliby w Pradze przemycan� ikon�, skoro w Wiedniu otrzymaliby za ni� z pewno�ci� wi�ksz� sum�, i to w �twardej walucie�? �Jecha� do Pragi czy wyruszy� znowu na Rzeszowszczyzn�?� � zastanawia�em si� d�ugo. Sygna� z Pragi nie brzmia� w mych uszach zbyt dono�nie, nie budzi� we mnie alarmu. Ale w Rzeszowskiem by�em ju� dwukrotnie i poza adresami ludzi, kt�rzy sprzedali komu� ikony, nie wpad�em na �aden konkretny trop. Jecha� wi�c jeszcze raz, maj�c poczucie bezowocno�ci tego przedsi�wzi�cia? No, nie by�y to tak zupe�nie bezowocne wyjazdy. Wprawdzie nie wpad�em na trop gangu, ale przecie� uda�o mi si� zrobi� co� dobrego dla sprawy zabezpieczenia zabytk�w kulturalnych, w�a�nie ikon ze szko�y halickiej. Ogromne i bezcenne zbiory tych ikon posiadaj� muzea w �a�cucie, Rzeszowie i Sanoku. Bogaty i ciekawy zbi�r ikon mia� r�wnie� prywatny kolekcjoner, nazwiskiem Jan Sekundus, mieszkaj�cy w ma�ej wiosce ko�o Zag�rza, niedaleko Leska. Podczas swych dwukrotnych wyjazd�w na Rzeszowszczyzn� odwiedzi�em Sekundusa i przekonywa�em go, aby przynajmniej najcenniejsze okazy ze swej kolekcji przekaza� w depozyt kt�remu� z naszych pa�stwowych muze�w. Staruszek jednak pozostawa� pod tym wzgl�dem bardzo uparty. Ten by�y nauczyciel z okolic Bieszczad przez ca�e swoje �ycie zbiera� i kolekcjonowa� stare ikony i by� do nich ogromnie przywi�zany. Gdy wojna obj�a Bieszczady, niekiedy z nara�eniem zdrowia, a nawet g�owy, ratowa� ikony z p�on�cych bieszczadzkich cerkiewek, wykupywa� je od tamtejszych mieszka�c�w. Kolekcj� zebra� naprawd� wspania��, ale trzyma� j� w swoim ma�ym domku, na uboczu wsi. Domek nie by� zabezpieczony przed kradzie��, staruszek mieszka� w nim samotnie, co mog�o zach�ci� z�odziei i spowodowa� nieodwracalne szkody. Przed rokiem takie w�amanie zreszt� nast�pi�o. Na szcz�cie, �upem z�odzieja pad� tylko egzemplarz bardzo starej i cennej ksi��ki Dawida Katza, traktuj�cej o czarodziejskich w�a�ciwo�ciach szlachetnych kamieni. �w Dawid Katz, s�ynny czarnoksi�nik i kabalista, pochodzi� z Leska, tu zmar� i zosta� pochowany. Pan Sekundus szczyci� si� posiadaniem tego unikatowego egzemplarza, lecz jak zaznaczy�em, ksi��ka ta zosta�a mu skradziona. Kto to zrobi�? Dlaczego? Byli�my zgodni co do tego, �e uczyni� to jaki� zwariowany kolekcjoner bia�ych kruk�w, bo przecie� nie skradziono nic innego, a w domku Sekundusa by�y rzeczy o wiele cenniejsze, mi�dzy innymi szesnastowieczne ikony. W�amanie i kradzie� nast�pi�y zreszt� wkr�tce po ukazaniu si� w prasie reporta�u z ma�ego muzeum Sekundusa. Reporter opisywa� szczeg�owo ciekaw� kolekcj�, wymienia� te� posiadane przez starego nauczyciela bia�e kruki. Zapewne z�odziej dowiedzia� si� z reporta�u o tym, �e Sekundus posiada dzie�o Katza, i w�ama� si� do ma�ego domku. Ale w�a�nie ten fakt dopom�g� mi do przekonania Sekundusa, aby przynajmniej najcenniejsze eksponaty przekaza� w depozyt pa�stwowemu muzeum. Podczas mego drugiego pobytu w Bieszczadach Sekundus przyrzek� mi, �e w przysz�ym roku post�pi tak, jak mu radz�. I dlatego, cho� nie uda�o mi si� wpa�� na trop gangu, to przecie�, jak powiadam, nie mog�em swych podr�y uzna� za zupe�nie bezowocne. Niemniej jednak wa�na by�a przede wszystkim zagadkowa sprawa przemytu. A ja, niestety, nie zbli�y�em si� ani o krok do jej rozwi�zania. I w�a�nie teraz przyszed� list z Pragi... W tym miejscu nale�� si� Czytelnikowi pewne wyja�nienia. Na �wiecie znane s� r�nego rodzaju ikony. Fakt, �e kto� tam gdzie� tam sprzeda� lub kupi� jak�� star� ikon�, nie musi oczywi�cie budzi� podejrze�. Ale � jak ju� wspomnia�em � chodzi�o o ikon� ze szko�y halickiej, do kt�rej zalicza si� tego rodzaju malarstwo z teren�w Polski. Malarstwo to by�o artystycznym wyrazem kultury ludno�ci wyznania prawos�awnego i greckokatolickiego, zamieszkuj�cej po�udniowo-wschodni obszar naszego kraju, i rozwin�o si� stosunkowo p�no, bo dopiero w XIV i p�niejszych wiekach. Oczywi�cie, zasi�g oddzia�ywania tej szko�y nie zbiega si� z granicami Rzeczpospolitej � obejmuje swoim wp�ywem dawn� Ru� Czerwon� i Podkarpacie, si�gaj�c na zach�d a� po rzek� Muszyn�. G��wnymi o�rodkami by�y zapewne Lw�w i Przemy�l, ale wiadomo tak�e, �e warsztaty rybotyckie, gdzie rodzi�y si� ikony, znajdowa�y si� tak�e w Jaworowie i Poczajewie, malarze ikon pracowali w Samborze, Le�ajsku i Nowym S�czu. Dlatego gwoli prawdy stwierdzi� nale�y, �e z r�nych miejsc w najr�niejszym czasie i najr�niejszymi drogami mog�a ikona ze szko�y halickiej znale�� si� w r�ku jakiego� Zdenka Blachy i trafi� do sklepu na Vaclavskim Namiesti. Po czym pozna� ikon� ze szko�y halickiej, jak j� odr�ni� od innych, a jest ich wielka rozmaito��? Ot� nale�y stwierdzi�, �e szko�a halicka mia�a sw�j indywidualny charakter. Wyr�niaj�c� cech� jest konkretne, w duchu naiwnego realizmu ujmowanie tematu, sk�onno�� do bajkowej fantastyki, przejrzysta, monumentalna kompozycja, mocny soczysty koloryt, najcz�ciej utrzymany w jednej gamie barwnej. Nie bez znaczenia pozostawa� r�wnie� fakt, �e ten styl cerkiewnej sztuki rodzi� si� na styku ze sztuk� ko�cieln�, co szczeg�lnie wyra�ne pi�tno wywar�o na tych ikonach w okresie Odrodzenia. Znajdujemy w nich renesansowe detale i g��bi� perspektywiczn�, czego nie posiadaj� ikony z innych obszar�w. Jednym s�owem, tak� ikon� dobry historyk sztuki i fachowiec rozpozna w�r�d wielu innych. Je�li wi�c pan Dohnal napisa� mi, �e �halick�� ikon� wycenia� w sklepie na Vaclavskim Namiesti, mo�na mu by�o zaufa�. I chyba jednak nale�a�o zbada�, sk�d ona wzi�a si� w Pradze Czeskiej akurat w tym samym czasie, gdy rodzi�y si� w nas podejrzenia, �e w�a�nie przez Czechos�owacj� przemyca si� z Polski ikony do Wiednia. �O tym jednak niech zadecyduje dyrektor Marczak� � zako�czy�em swoje rozwa�ania. Protazy ci�gle jeszcze wylegiwa� si� na tapczanie. �Jak go przep�dzi�?� � zastanawia�em si� chwil�. A potem wzi��em do r�ki smycz i gwizdn��em na psa. Natychmiast zeskoczy� z tapczanu, bardzo rad z oczekuj�cego go spaceru. Wyprowadzi�em go na ulic� i pomaszerowa�em w kierunku Wis�y. Szed�em zamy�lony, ci�gle jeszcze snuj�c domys�y na temat listu od pana Dohnala, i dlatego by� mo�e z pocz�tku usz�o mojej uwadze, �e na nasz widok przechodnie niekiedy zachowywali si� do�� dziwnie. Przede wszystkim jako� bardzo ch�tnie ust�powano mi z drogi, ten i �w nawet schodzi� na jezdni� z w�skiego chodnika. Panie, spaceruj�ce z peki�czykami i jamnikami, szybciutko bra�y na r�ce swoje pupile, a tarasuj�ca zazwyczaj chodnik ha�a�liwa gromada niechlujnie ubranych m�czyzn ko�o budki z piwem rozst�pi�a si� przede mn� z ogromnym szacunkiem. To oczywi�cie nie ja by�em tego przyczyn�, lecz id�cy u mego boku ogromny stalowoszary pies. No c�, nie tak cz�sto spotyka si� na ulicach miast psy wielkie jak cielaki, z ogromn� paszcz� i stercz�cymi do g�ry uszami, kt�re sprawiaj� wra�enie, �e w ka�dej chwili gotowe s� do walki. A biada temu, na kogo by si� takie zwierz� rzuci�o, bo ju� samym pchni�ciem pot�nego cielska bez trudu przewr�ci�oby doros�ego m�czyzn�. Jedno uderzenie jego pot�nej �apy rozp�aszczy�oby na chodniku ka�dego peki�czyka lub jamnika. W tym ogromnym cielsku nie widzia�o si� jednak ani odrobiny oci�a�o�ci. Protazy st�pa� z gracj� i lekko jak baletnica na scenie, robi�c drobne, spr�yste kroki, aby nie wyprzedza� mnie i nie pozostawa� w tyle. �Jest pi�kny� � pomy�la�em o nim. I jeszcze jedna przyjazna dla niego my�l przysz�a mi do g�owy. By�a ciep�a przedwieczorna pora, a ja wyszed�em na spacer. Gdyby nie konieczno�� wyprowadzenia Prota, o tej porze, jak zwykle, siedzia�bym w swoim mieszkaniu, pochylony nad jakimi� ksi��kami czy papierzyskami, i tak prze�l�cza�bym nad nimi a� do p�nej nocy, nawet nie wiedz�c, jak pi�kny jest czerwcowy wiecz�r nad Wis�� w Warszawie. Wkr�tce zrobi�em szereg innych spostrze�e� i nagle stwierdzi�em, �e ten, kto posiada psa, jest jakby zupe�nie innym cz�owiekiem. Ile ps�w jest w Warszawie? Nie zastanawia�em si� nigdy nad t� kwesti�, w og�le chyba psy nie budzi�y mego zainteresowania. Teraz za�, prowadz�c Prota na smyczy, raptem spostrzeg�em, �e ps�w w Warszawie jest bardzo wiele, i to przer�nych, ma�ych i du�ych, pi�knych i brzydkich. Nie, chyba wszystkie by�y �adne, nawet te �mieszne kundle biegaj�ce na nadwi�la�skim nadbrze�u. �azi�y po skwerach, kr�ci�y si� nad brzegiem rzeki, kroczy�y statecznie ze swoimi panami. Pudle, owczarki, peki�czyki, jamniki � jak zaznaczy�em, nie znam si� zreszt� na rasach. Nie mia�em r�wnie� poj�cia, do jakiej zaliczy� prowadzonego przeze mnie wielkoluda, przepraszam, raczej wielkopsa. Na Starym Mie�cie mieszkam od kilku lat. Dotychczas nie zna�em osobi�cie nikogo z mojej klatki schodowej. A oto wysoki, chudy pan, mieszkaj�cy o pi�tro wy�ej, uk�oni� mi si� grzecznie i rzek� z pochwa�� w g�osie: � Pi�knego ma pan psa. Jak si� wabi? � Prot � odrzek�em. M�j s�siad mia� pudla. I w ten spos�b poznali�my si� osobi�cie, aczkolwiek do tej pory znali�my si� jedynie z widzenia. Okazuje si�, �e cz�owiek cz�owiekowi staje si� bli�szy, je�li obydwaj maj� psy. W kilka minut p�niej zobaczy�em spaceruj�c� z jamnikiem bardzo pi�kn� pani� z s�siedniej klatki schodowej. Ile to razy marzy�em, �e j� kiedy� poznam i nawi��� znajomo��. Ale w jaki spos�b mia�em to uczyni�? Zaczepi� na ulicy? To niemo�liwe. Wi�c cz�sto mija�em j� bez s�owa i �egna�em jedynie smutnym spojrzeniem. A teraz? Oto ona sz�a z jamnikiem, a ja prowadzi�em Prota. � Przepraszam pani� � zagadn��em � czy pani r�wnie� karmi swego psa kaszank�? � Nie, kupuj� mu najcz�ciej p�ucka � odrzek�a grzecznie pi�kna pani, albowiem nie ma w tym nic niestosownego, je�li w�a�ciciel psa zagada na spacerze do w�a�ciciela innego psa. Tylko �e owa pi�kna pani mia�a gruby, chropawy m�ski g�os. I ca�y czar prys� b�yskawicznie. Nie wydawa�a mi si� ju� ani pi�kna, ani interesuj�ca. Oto jeszcze jedna korzy�� z psa � cz�owiek pozbywa si� z�udze�. Ze spaceru powr�ci�em po dw�ch godzinach. Prot znowu wskoczy� na tapczan i rozwali� si� na nim jak d�ugi i szeroki. � Z�a�! � rozkaza�em mu. A on tylko warkn�� obna�aj�c k�y. �Ugryzie mnie bestia� � pomy�la�em ze strachem. I jak to wyczyta�em u Axela Munthe, zacz��em do Prota przemawia� �agodnym, monotonnym g�osem, prosz�c go, aby zlaz� z tapczanu i ust�pi� mi na nim miejsca. Niestety, nie uda�o mi si� to. Mo�e Axel Munthe z innymi psami mia� do czynienia? Albo to m�j egzemplarz by� jakim� wyj�tkiem? Da�em spok�j. Przygotowa�em sobie kolacj�, potem z ksi��k� w r�ku zasiad�em w fotelu. Zapad� zmrok, zachcia�o mi si� spa�. Ale na moim tapczanie le�a� wielki pies i ani my�la� ust�pi� mi le�a. �Czy on chce, �ebym to ja spa� na dywaniku?� � medytowa�em sm�tnie. I ratunku zacz��em szuka� w ksi��kach. Mia�em w swej bibliotece kilka ksi��ek o psach. Zapad�a ju� noc, pogas�y �wiat�a w wi�kszo�ci mieszka� na Starym Mie�cie, a ja wci�� wertowa�em psie m�dro�ci. A im d�u�ej zg��bia�em sw� wiedz� kynologiczn�, tym wi�kszy budzi� si� we mnie niepok�j. Najpierw przejrza�em zamieszczone w ksi��kach fotografie przedstawicieli r�nych psich ras. I a� w�os mi si� zje�y�. Oto zobaczy�em fotografie psiego osobnika, wygl�dem do z�udzenia przypominaj�cego mojego Prota. Pod fotografi� widnia� podpis: �Dog niemiecki�. Nieco dalej znalaz�em informacje, �e �dog niemiecki� nale�y do grupy tak zwanych �ps�w bojowych�. Jest najwi�kszym psem kontynentu europejskiego i nawet mastif ma wzrost ni�szy, tyle tylko, �e odznacza si� silniejsz� budow�. Ale mastif�w �yje bardzo ma�o. Dog niemiecki ma osiemdziesi�t i wi�cej centymetr�w wzrostu, wa�y co najmniej pi��dziesi�t pi�� kilogram�w. Kiedy� u�ywano dogi do pilnowania karawan, oboz�w wojskowych, do walki z dzikimi zwierz�tami na arenach, do �ow�w na grub� zwierzyn�, tak� jak tur i �ubr. Istniej� na �wiecie dogi czarne, pr�gowane, ��te, arlekiny (w czarne �aty na bia�ym tle) oraz dogi b��kitne, o ma�ci stalowo-niebieskiej. A w�a�nie taki by� m�j Prot. Stanowi� chyba wspania�y egzemplarz b��kitnego doga, bo mia� tylko kilka bia�ych plamek, jedn� na piersi, a drug� na wewn�trznej stronie n�g, tu� nad stop�. �Dogi � wyczyta�em w ksi��ce � s� gro�nymi psami bojowymi, nieha�a�liwymi towarzyszami i znakomitymi obro�cami cz�owieka. Niestety, cz�sto trafiaj� si� w�r�d nich okazy bardzo agresywne, dlatego szkolenie ich wymaga niew�tpliwie du�ego opanowania i znajomo�ci psychiki psa bojowego. W pracy nad nimi tylko zdolny przewodnik mo�e osi�gn�� dobre wyniki. Odradzamy je amatorom.� A ja? Czy by�em opanowany? Czy w og�le wiedzia�em co� o psychice ps�w bojowych? Przecie� w �yciu swoim nigdy nie mia�em psa. Wertowa�em wi�c dalej ksi�gi, aby zrozumie� psychik� psa bojowego, bez czego � jak twierdzili znawcy � nie uda mi si� wsp�y� z dogiem. I oto co wyczyta�em: �Psy s� zwierz�tami, kt�re �y�y zawsze w sforze, w kt�rej rz�dzi� jeden najsilniejszy osobnik, tak zwany przewodnik. Rol� przewodnika mo�e obj�� cz�owiek, pod warunkiem �e zdo�a sobie psa podporz�dkowa�. Zw�aszcza tyczy to wielkich ps�w bojowych i obronnych. Walka o przewodnictwo mi�dzy cz�owiekiem i wielkim psem bojowym mo�e przybra� niebezpieczny charakter. Niestety, je�li cz�owiek nie zdo�a podporz�dkowa� sobie psa, wielki pies bojowy b�dzie walczy� o podporz�dkowanie sobie cz�owieka�. �Masz, babo, placek� � pomy�la�em z przera�eniem. Sta�o si� to najgorsze. Prot le�a� na moim tapczanie, a ja mia�em, jego zdaniem, spa� na dywaniku ko�o szafy. � Z�a� � powiedzia�em gro�nie, zbli�aj�c si� do tapczanu. Warkn�� obna�aj�c k�y. A paszcz� mia� pot�n�, ogromne z�biska tkwi�y w niej jak klawiatura w fortepianie. Wzruszy�em ramionami i odst�pi�em od tapczanu. Wyj��em z szafy ciep�y koc i u�o�y�em si� do snu w swoim fotelu. �Jutro wr�cisz do domu doktora� � pomy�la�em m�ciwie. Nie prowadzi�em karawan objuczonych towarami, nie zamierza�em polowa� na grubego zwierza ani wyst�powa� na cyrkowej arenie. Nie mia�em te� najmniejszego zamiaru traci� energii na walk� o przewodnictwo w swoim domu. Niestety, nazajutrz rano mieszkanie doktora zasta�em zamkni�te na g�ucho. Dobija�em si� tak d�ugo i wytrwale, a� wreszcie otworzy�y si� drzwi s�siedniego mieszkania i wyjrza�a z nich jaka� pani w papilotach. � Pan do doktora? � zapyta�a. � Wyjecha� za granic�. � A jego gospodyni? � Te� wyjecha�a. Wczoraj wieczorem. Do swoich krewnych na wsi. Pozby�a si� psa i czym pr�dzej wyjecha�a z Warszawy. Ach, co to by�a za bestia ten ich pies, prosz� pana... Nie s�ucha�em jej dalszych wywod�w. Sam przecie� dobrze wiedzia�em, co to by�a za bestia. Wypad�em z klatki schodowej, wsiad�em do wehiku�u, gdzie czeka� Prot. Oczywi�cie zawioz�em go z powrotem do swego domu i czym pr�dzej pojecha�em do Ministerstwa Kultury i Sztuki, aby poinformowa� dyrektora Marczaka o li�cie z Pragi. Zacz��em jednak od skarg. � Ca�� noc oka nie zmru�y�em. Ten diabelski pies... I opowiedzia�em dyrektorowi o wszystkich moich k�opotach zwi�zanych z Protazym. S�dzi�em, �e dyrektor Marczak oka�e mi odrobin� wsp�czucia. A on niemal z satysfakcj� zatar� r�ce. � No, b�dzie pan mia� za swoje, panie Tomaszu. Bardzo mi si� podoba pa�ska psina. Wlaz� na pa�ski tapczan, a pana zepchn�� na dywanik? Wspaniale, wspaniale � rechota� rado�nie. � Gdyby tak jeszcze potrafi� chwyta� przemytnik�w starych ikon, mogliby�my zatrudni� go w naszym departamencie. Skoro zaj�� pa�ski tapczan, to mo�e zasi��� i za pa�skim biurkiem. Co pan na to, panie Tomaszu? Nie mia�em ochoty na �arty, bo po nocy sp�dzonej w fotelu bola�y mnie wszystkie ko�ci. Dlatego, aby zmieni� temat, wyj��em z kieszeni list od pana Dohnala z Pragi i poda�em go dyrektorowi. � Pan s�dzi, �e to jest jaki� �lad w naszej sprawie? � spyta� Marczak zapoznawszy si� z tre�ci� listu. � Owszem � skin��em g�ow�. � Wydaje mi si�, �e to mo�e by� �lad, jaki pozostawi� gang przemytnik�w. � U�ywa pan okre�lenia �gang�, co sugeruje, �e mamy do czynienia z kilkoma osobami. A je�li to tylko kto� jeden sprawia nam tyle k�opotu? � Ach, to nie ma przecie� �adnego znaczenia, panie dyrektorze. Ale moim zdaniem w interesuj�cej nas sprawie bierze udzia� kilka os�b. Przede wszystkim jest kto�, jaki� m�odzieniec na motocyklu, kt�ry je�dzi po Rzeszowszczy�nie i skupuje od ludzi stare ikony. Nie s�dz�, aby ten sam m�odzieniec na motocyklu przewozi� ikony przez dwie granice i sprzedawa� je w Wiedniu. Sk�onny jestem raczej my�le�, �e m�odzieniec �w kupuje ikony dla kogo� innego, mo�e nawet nie zdaj�c sobie sprawy, �e ikony s� potem przemycane za granic�. A wi�c ju� dwie, a mo�e trzy osoby s� zaanga�owane w akcji... � Yhm � chrz�kn�� dyrektor Marczak zastanawiaj�c si� g��boko. � Jedno si� tu tylko nie zgadza: ikon� oddano do sprzedania w Pradze, nie w Wiedniu. Czy�by przemytnikom nagle milsze stawa�y si� korony czeskie od austriackich szyling�w? Bezradnie roz�o�y�em r�ce. � Tego ju� wyja�ni� nie potrafi�, panie dyrektorze. Je�li jednak przyjmiemy za�o�enie, �e ikony przemycane s� samochodem, uwzgl�dni� trzeba r�wnie�, �e musi on przeby� a� dwie granice: polsko-czesk� i czesko-austriack�. Nie znamy okoliczno�ci sprawy, dlatego pozostaj� tylko domys�y. Ale przecie� mo�na sobie wyobrazi� sytuacj�, gdy po bezpiecznym przebyciu granicy polsko-czeskiej przemytnicy nagle dowiaduj� si�, �e na granicy czesko- austriackiej wzmo�ono kontrole samochod�w? � Pozostawiliby u kogo� ikon� do lepszej okazji � odparowa� Marczak. � Przysz�a mi do g�owy inna my�l. Pan nie jest samochodziarzem, panie dyrektorze, wi�c nawet sobie pan nie wyobra�a, ile mo�e wynikn�� przer�nych k�opot�w, gdy si� jedzie swoim wozem przez obcy kraj. Pan kogo� stuknie i rozbije mu pan w�z. Kto� pana stuknie i rozbije panu samoch�d, uniemo�liwiaj�c dalsz� jazd�. Albo po prostu wysi�dzie panu w samochodzie jaka� cz��, kt�r� trzeba kupi�. Oczywi�cie, samochody wyje�d�aj�ce za granic� s� ubezpieczone. Ale zanim zrealizuje si� ubezpieczenie, zanim panu wyp�ac� odszkodowanie, czas mija, a panu si� spieszy i decyduje si� pan remontowa� na sw�j koszt, potem dopiero odbieraj�c odszkodowanie. A za co kupi� cz��, kt�ra si� zepsu�a? Na wszystko potrzebne s� pieni�dze i jeszcze raz pieni�dze. Moim zdaniem, przemytnicy znale�li si� w Czechos�owacji w takiej sytuacji, �e zmuszeni byli sprzeda� ikon�, aby zdoby� czeskie korony. Dyrektor Marczak jaki� czas rozwa�a� w milczeniu. B�bni� palcami po biurku, marszczy� gro�nie brwi, co� tam mrucza� pod nosem. Ale mimo swoich licznych dziwactw i �miesznostek by� to cz�owiek niezwykle rozs�dny, znakomity fachowiec i �wietny organizator. Dobrze si� pracowa�o pod jego kierownictwem, nigdy bowiem nie t�umi� inicjatywy swych podw�adnych. � Zgoda � powiedzia� w ko�cu. � Pojedzie pan do Pragi i wyja�ni pan pochodzenie ikony, kt�ra znalaz�a si� na Vaclavskim Namiesti. � Mog� wyjecha� cho�by jutro. Tylko, co ja zrobi� z psem?... � zafrasowa�em si�. � Pies? Pan znowu o psie? � niemal warkn�� dyrektor Marczak. I spojrza� na mnie takim wzrokiem, �e nic wi�cej nie powiedzia�em. Nie pozosta�o mi nic innego, jak dope�ni� formalno�ci z przewozem psa przez granic�. ROZDZIA� TRZECI SPOS�B NA BESTI� � PRZYGODA PODCZAS PODRӯY � O UROKACH PRAGI S��W KILKA � PIES, KT�RY PILNUJE R�CZNIKA � IKONA ZA PI�TNA�CIE TYSI�CY KORON � PAN DOHNAL I JEGO C�RKI � KOBIETA CZY MʯCZYZNA � POJAWIENIE SI� SUPERMANA � PROTAZY GRYZIE MAGISTRA SKWARKA I CO Z TEGO WYNIK�O Do Pragi przyjecha�em swoim pokracznym wehiku�em. By�o s�oneczne prze�liczne popo�udnie, a poniewa� wybra�em tras� przez Szklarsk� Por�b� i tam nocowa�em, przyby�em do celu wypocz�ty, lecz � niestety � w nie najlepszym humorze. Przez ca�� drog� irytowa�a mnie obecno�� Protazego, kt�ry rozsiad� si� na przednim siedzeniu i czujnym okiem �ledzi� ruchy kierownicy. Bez przerwy odnosi�em wra�enie, �e krytycznie obserwuje m�j spos�b prowadzenia samochodu. Co jaki� czas zreszt� czyni� pewne wysi�ki, aby zaj�� moje miejsce, i tylko m�j karc�cy g�os hamowa� te zamiary. Przed wyjazdem do Pragi pr�bowa�em r�nym znajomym podrzuci� psa. Owszem, znalaz�o si� kilku ch�tnych. �Prosz� bardzo, zaopiekujemy si� twoim pieskiem� � odpowiadano na moje telefoniczne propozycje. Inaczej jednak wszystko wygl�da�o, gdy przywozi�em Prota i w jego towarzystwie dzwoni�em do drzwi. Przera�one miny i protesty � oto jaki wynik przynosi�y ogl�dziny �pieska�. �Ju� raczej wola�bym tygrysa� � odpowiedzia� jeden z mych przyjaci�. A drugi doda�: �To przepi�kny pies. Niestety, ja nie jestem pogromc� zwierz�t�. Albowiem Prot przy ka�dej pr�bie naszego rozstania zaczyna� warcze� i szczerzy� k�y. A gdy wreszcie uda�o mi si� go zostawi� w pokoju u znajomego i wymkn��em si� cichaczem na korytarz, z tak� si�� uderzy� w drzwi, �e po prostu je wy�ama�. No c�, w nowych blokach drzwi nie s� z d�bu, lecz z p�yty spil�nionej albo z dykty. �Mo�e mnie troch� polubi�� � pomy�la�em. Cho�, dalipan, nie da�em mu ku temu �adnych powod�w. Odwrotnie, uda�o mi si� nawet sp�dzi� go z tapczanu i zacz�� sypia� na dywaniku ko�o szafy. Nie s�d�cie, �e zdo�a�em osi�gn�� to zwyci�stwo przy pomocy odwagi lub si�y fizycznej. Nie, taki bohater to ja nie jestem. Zatopi�em nos w ksi��kach o psach i dowiedzia�em si� z nich, �e psy maj� znakomity w�ch i nie znosz� zapachu wszelkiego rodzaju perfum. Wobec tego naby�em w kiosku �Ruchu� perfumy �Alicja� w aerozolu i spryska�em nimi sw�j tapczan. Kiedy Prot wskoczy� na tapczan, wci�gn�� nosem zapach perfum, kichn��, parskn�� i zlaz�. Wskaza�em mu dywanik ko�o szafy. Pos�usznie po�o�y� si� tam, zapewne dziwi�c si�, �e ja po�o�y�em si� na czym�, co tak okropnie wonieje. No c�, cz�owiek to zwierz� inteligentne. Zrozumiawszy, �e jednak istnieje spos�b na ujarzmienie Prota, w tym samym kiosku �Ruchu� naby�em gumow� gruszk�-dyngus�wk� i nape�ni�em j� pachn�c� wod�. Ilekro� Prot nie chcia� wykona� jakiego� mojego rozkazu lub wykonywa� go opieszale, wyjmowa�em z kieszeni dyngus�wk� i pryska�em na niego. Po jakim� czasie wystarczy�o mi w�o�y� r�k� do kieszeni, a spe�nia� ka�de moje polecenie w rodzaju: �siad�, �le��, �waruj�, �chod��. Wymowne si�ganie r�k� do kieszeni r�wnie� ostudza�o jego zamiary kierowania wehiku�em. Mimo wszystko jednak obecno�� wielkopsa w podr�y by�a absorbuj�ca. Tym bardziej �e zepsu� mi si� zamek w drzwiczkach i nie mog�em samochodu zamyka�. W Szklarskiej Por�bie z tego powodu o ma�o nie dosz�o do przykrego wydarzenia. Zatrzyma�em si� przed hotelem i poszed�em do recepcji, aby zapyta� o wolny pok�j. Prot w tym czasie spa� zm�czony podr� i nie by�o go wida� przez szyby. Jaki� wyrostek zauwa�y�, �e nie zamkn��em drzwi, i chcia� skorzysta� z okazji, by ukra�� le��cy na wierzchu aparat fotograficzny. Wsun�� r�k� do samochodu i nagle tu� przed swoj� twarz� ujrza� rozwart� paszcz�, pe�n� straszliwego charkotu. Ch�opak odskoczy� tak gwa�townie, �e potkn�� si� i jak d�ugi run�� plecami na chodnik. Bardzo si� przy tym pot�uk� i gdy wybieg�em z hotelu, wywabiony tubalnym szczekaniem Prota, umyka� ulic�, mocno kulej�c. Notabene pokoju nie dosta�em i spali�my z Protem w wehikule, przy bocznej drodze le�nej. �Jak b�dzie z Protem w niezwykle ruchliwej Pradze?� � zastanawia�em si� przez ca�y czas. Wyobra�a�em sobie liczne nowe k�opoty i to w�a�nie spowodowa�o ponury nastr�j, w jakim powita�em przedmie�cia Pragi. A Praga � jak chyba wiecie � to miasto przepi�kne i prawdziwy raj dla ludzi mojego pokroju, to znaczy zakochanych w starociach i zabytkach. Historyk sztuki mo�e tu sp�dzi� wiele miesi�cy i nigdy si� nie znudzi ogl�daniem miasta, ulic, ko�cio��w,