7854
Szczegóły |
Tytuł |
7854 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7854 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7854 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7854 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zbigniew Nienacki
Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic
Wydawnictwo Pojezierze
Olsztyn, 1983
Spis tre�ci
Na kilka dni przed zako�czeniem roku szkolnego przyszed� do mnie Ba�ka.
Roz�o�yli�my na
stole map� Bieszczad i przez d�ugie godziny w�drowali�my po niej ko�cem
d�ugopisu.
Ba�ka, kt�ry ko�czy� w�a�nie drug� licealn�, niedawno zosta� zast�powym w jednej
z
warszawskich dru�yn harcerskich. Nauczyciel geografii w jego klasie, zapalony
turysta,
zaproponowa� mu kilkudniow� piesz� w�dr�wk� po kraju, w regionie, jaki ch�opiec
wybierze.
Ba�ka postanowi� zabra� na wycieczk� tak�e sw�j zast�p, otrzyma� na to zgod�
macierzystej
dru�yny i chor�gwi, a potem zwr�ci� si� do mnie z pytaniem, dok�d powinni si�
uda�. Bez
namys�u o�wiadczy�em: w Bieszczady.
Mia�em w tym sw�j ukryty cel. Z Ba�k� � a domy�lacie si� chyba, �e by� to
ch�opiec, ale o
delikatnej urodzie dziewczynki, st�d i jego dziewcz�ce imi�, jakie w charakterze
przydomka
dali mu koledzy � prze�y�em kilka przyg�d. Na Jezioraku walczyli�my z band�
Czarnego
Franka, we Fromborku rozwik�ali�my zagadk� pu�kownika Koeniga. Mia�em do ch�opca
ogromne zaufanie i mog�em mu powierzy� pewn� misj�, nie koliduj�c� z jego
wakacjami.
W�drowali�my wi�c po Bieszczadach naszymi d�ugopisami. Ba�ka prowadzi� go po
g�rskich
pasmach, zaczynaj�c od Chryszczatej i Wo�osania, poprzez Habkowce, Jas�o, Rabi�
Ska��,
Czerte�, Krzemieniec i Wielk� Rawk�.
By� to szlak przez niemal bezludne okolice, wspania�e lasy, dzikie ustronia
pe�ne zwierza i
g�rskich strumyk�w o przeczystej wodzie.
Szlak dla wytrwa�ych i silnych, bo trzeba przecie� przez te g�rskie ost�py nie��
na plecach
namioty, �piwory, kuchni� polow� i �ywno��.
� A z Ustrzyk G�rnych, panie Tomaszu � kontynuowa� Ba�ka sw�j trudny marsz �
zrobimy jeszcze wycieczk� na Szeroki Wierch, Tarnic�, Halicz i przez Krzemie�
wr�cimy na
Bukowe Berdo.
Lecz m�j d�ugopis sun�� dolinami.
� Radz� wam najpierw zwiedzi� Lesko i okolice � m�wi�em. � Potem Hoczew, Uherce,
Ustianow�, Ustrzyki Dolne, Hosz�w, Czarn� i Lutowiska. Nast�pnie wr�ci� do
Ustrzyk
Dolnych i pomaszerowa� na Liskowate i wy�ej, a� na Ku�min� i Tarnaw� Wo�osk�,
sk�d
przez S�onne G�ry mo�na doj�� do Sanoka, gdzie jest pi�kne regionalne muzeum.
Ba�ka zrobi� zdumion� min�.
� I to ma by� wycieczka w Bieszczady? Pan chce, �eby�my zamiast po g�rach, szli
przez
wioski i doliny, przez zamieszka�e okolice? My�leli�my o trudnej i
niebezpiecznej wyprawie.
Skin��em g�ow� i u�miechn��em si�.
� Zapewne tam, na szczytach Chryszczatej czy Wielkiej Rawki, na Haliczu i
Wielkiej
Semenowej, mo�na zobaczy� wiele pi�knych widok�w. Ale kto wie, czy ciekawsze
prze�ycia
nie czekaj� na was w dolinach, w bieszczadzkich wioskach?
Ba�ka popatrzy� na mnie uwa�nie.
� Zdaje mi si�, �e rozumiem. Przecie� pan w tym roku ju� dwukrotnie by� w
Bieszczadach.
Po co? Niech�e pan nareszcie powie, co panu le�y na sercu.
Pochyli�em si� nad map�. Obok zaznaczonej k�kiem ma�ej miejscowo�ci ko�o
Zag�rza
zrobi�em d�ugopisem delikatny krzy�yk.
� Wkr�tce b�d� tam po raz trzeci. Zostawisz dla mnie wiadomo�� o sobie u Jana
Sekundusa
ko�o Zag�rza. Bardzo bym chcia�, aby w li�cie do mnie znalaz�a si� pewna
informacja...
I wtajemniczy�em Ba�k� w spraw�, kt�ra od dw�ch miesi�cy trzyma�a mnie w ci�g�ym
niepokoju i napi�ciu.
ROZDZIA� PIERWSZY
Z�Y HUMOR MARCZAKA � GANG PRZEMYTNIK�W � MOJA WIELKA PORA�KA �
KTO KUPUJE IKONY � DZIWNA HISTORIA PIESKA � SPOTKANIE Z BESTI� �
K�OPOTY Z PROTAZYM � GDY BESTIA KOCHA SAMOCHODY � SPOS�B NA
PROTA
Dyrektor Marczak wr�ci� z Wiednia w bardzo z�ym nastroju. Na jego oczach, na
aukcji w
s�ynnym salonie Paula Schuberta znowu sprzedano dwie stare ikony, co do kt�rych
Marczak
�ywi� g��bokie przekonanie, �e zosta�y przez kogo� przemycone z Polski. Na
pytanie
dyrektora, sk�d pochodz� owe ikony, Paul Schubert wyja�ni� mu ch�odno, �e tego
typu
informacji mo�e udzieli� tylko policji wiede�skiej. A jej trzeba przedstawi�
dowody, �e
dzie�o sztuki, kt�re znalaz�o si� na aukcji, zosta�o komu� skradzione, co � jak
zaznaczy� pan
Schubert � jeszcze nigdy si� nie zdarzy�o. Marczak nie m�g� przedstawi�
podobnych
dowod�w, nie by�o bowiem sygna��w, aby obrabowano z ikon jakiego� zbieracza lub
muzeum w Polsce. Istnia�y natomiast informacje, �e od pewnego czasu, a �ci�lej
od p� roku
kto� wykupywa� ikony w polskich sklepach z dzie�ami sztuki. Potem te same ikony
sprzedawano na aukcjach w salonie Paula Schuberta. Innymi s�owy � przemycano je
za
granic�.
Dosz�a do naszych uszu wiadomo��, �e kto� kr��y po wsiach po�udniowo-wschodniego
skrawka Rzeszowszczyzny i od tamtejszych mieszka�c�w skupuje stare ikony, co w
samej
rzeczy nie jest czynno�ci� zabronion� prawem, ale w zestawieniu z informacjami o
wzro�cie
poda�y ikon na aukcjach zagranicznych wydawa�o si� podejrzane.
W Polsce wolno ka�demu sprzedawa�, kupowa� i posiada� dzie�a sztuki. Nie wolno
ich tylko
bez zezwolenia wywozi� za granic�. A zezwolenie takie nie�atwo jest uzyska� �
wojna i
okupacja zubo�y�a Polsk� o wiele cennych obiekt�w. Dalsze jej zubo�enie poprzez
wyw�z
zabytk�w by�oby najwi�ksz� szkod� dla interesu narodowego. St�d te�, je�li
jakie� stare
dzie�o sztuki zaw�druje z Polski do innego kraju, mo�na by� niemal pewnym, �e
sta�o si� to
nielegalnie.
Od roku jednak w salonie Schuberta, s�ynnego handlarza dzie�ami sztuki, pojawi�y
si� stare
ikony, pochodz�ce z wojew�dztwa rzeszowskiego. Stare ikony sta�y si� ostatnio
bardzo
modne i uzyskiwano za nie wysokie ceny. W Departamencie Muze�w i Ochrony
Zabytk�w
nabierali�my przekonania, �e w Polsce zacz�� dzia�a� gang zajmuj�cy si�
przemycaniem i
sprzeda�� ikon. Powiadomili�my o tym Komend� G��wn� MO i G��wny Urz�d Celny,
lecz
� jak na razie � bez rezultatu. Gang dzia�a� w dalszym ci�gu w pe�nej
konspiracji i ze
skutkiem, o czym przekona� si� dyrektor Marczak podczas swego pobytu w Wiedniu.
Nic dziwnego, �e powr�ci� do Polski w bardzo z�ym nastroju. I natychmiast wezwa�
mnie do
swego gabinetu.
� Jakie s� rezultaty �ledztwa w sprawie skupowania i przemycania ikon? � zapyta�
mnie po
kr�tkich s�owach powitania.
� �adne � odpar�em, szczerze przyznaj�c si� do pora�ki.
Nie, to nie by�a pora�ka, raczej zupe�na kl�ska. Pracowa�em w Departamencie
Muze�w i
Ochrony Zabytk�w Ministerstwa Kultury i Sztuki jako referent do specjalnych
porucze�,
czyli co� w rodzaju detektywa. Do moich zada� nale�a�o przygl�danie si�
dzia�alno�ci
r�nego rodzaju handlarzy antyk�w, bacznie, aby jaki� cenny zabytek kultury nie
zosta�
wywieziony za granic�. Zajmowa�em si� tak�e wykrywaniem zaginionych podczas
wojny
zbior�w muzealnych i zabytkowych przedmiot�w. Mog�em pochlubi� si� odnalezieniem
cennych kolekcji dzie� sztuki, uznanych za bezpowrotnie zaginione, rozwik�a�em
kilka
zagadek historycznych, kt�re doprowadzi�y mnie do odkrycia skarb�w kultury
narodowej.
Ale teraz, od dw�ch miesi�cy, kr�ci�em si� jak wiewi�rka w kole, daremnie
usi�uj�c wpa�� na
trop gangu przemytnik�w. Ta sprawa dr�czy�a mnie w dzie� i w nocy. Zrobi�em
setki
kilometr�w usi�uj�c wpa�� na trop tajemniczego gangu. I wszystko na pr�no.
� Nie osi�gn�� pan �adnych rezultat�w? � zdumia� si� dyrektor Marczak. � C� to
si�
sta�o, panie Tomaszu?
� Niestety, musz� przyzna� si� do kl�ski � bezradnie wzruszy�em ramionami. � Ta
sprawa
przerasta moje mo�liwo�ci...
Dyrektor Marczak a� poczerwienia� z oburzenia.
� A wi�c s�dzi pan, �e powinni�my z niej zrezygnowa�? Przecie� nie ka�� panu
aresztowa�
przemytnik�w, bo od tego jest milicja. Ale pozostaje w naszych mo�liwo�ciach
dowiedzie�
si�, kto w sklepach Desy i u ch�op�w w Rzeszowskiem wykupuje stare ikony. A ju�
milicja
po nitce trafi do k��bka i gang znajdzie si� za kratkami.
Westchn��em ci�ko.
� Jak panu wiadomo, dyrektorze, nabywcy dzie� sztuki w sklepach Desy nie musz�
si�
legitymowa�. A mimo dwukrotnego pobytu na Rzeszowszczy�nie, niestety, nie uda�o
mi si�
trafi� na �lad osobnika, kt�ry w tamtejszych wsiach kupowa� stare ikony. W
ka�dym b�d�
razie musi to by� cz�owiek znaj�cy miejscowe stosunki i doskonale zorientowany,
kto posiada
jak�� star� ikon�. Ludzie, kt�rzy je sprzedali, nie rozpowiadali o tym na prawo
i lewo. Mimo
tego zdo�a�em dotrze� do dw�ch takich, kt�rzy stwierdzili, �e nabywc� by� jaki�
m�odzieniec
na motocyklu. Niestety, nie uda�o mi si� go odnale��.
� Ju� dwukrotnie je�dzi� pan w Rzeszowskie, pojedzie pan trzeci raz. I to
jeszcze dzisiaj.
Musimy odnale�� tego m�odzie�ca i przerwa� dzia�alno�� przemytnik�w!
� Tak jest, panie dyrektorze � z roztargnieniem podrapa�em si� po g�owie. �
Tylko... �e
dzi� musz� za�atwi� spraw� psa...
� Psa? Pan chyba �artuje? Nale�y natychmiast podj�� akcj� przeciw przemytnikom.
� Wys�a�em listy w tej sprawie do znajomych rzeczoznawc�w w stolicach kraj�w
demokracji ludowej � o�wiadczy�em. � By� mo�e i oni zetkn�li si� z dzia�alno�ci�
gangu i
przeka�� nam jakie� informacje o nich. A co do psa...
� Pan znowu o psie? � oburzy� si� Marczak. � Co ma wsp�lnego z nasz� spraw�
jaki�
pies? Na wskazanie tropu przemytnik�w daj� panu... � zamy�li� si� � no,
powiedzmy,
miesi�c.
� Tak jest, panie dyrektorze � zgodzi�em si� pos�usznie. � Tylko �e dopiero
jutro b�d�
m�g� pojecha� w Bieszczady. Bo... ten pies, panie dyrektorze...
Nie da� mi doko�czy�.
� Niech pan jedzie jutro, skoro pan dzi� nie mo�e. Ale nie chc� ju� wi�cej
s�ysze� o �adnym
psie. Nie jeste�my w Zwi�zku Kynologicznym, lecz w Departamencie Muze�w i
Ochrony
Zabytk�w.
Opu�ci�em gabinet dyrektora i na korytarzu znowu z roztargnieniem podrapa�em si�
po
g�owie. Bez przerwy bowiem trapi�a mnie my�l o psie.
Wczoraj zadzwoni� do mnie znajomy lekarz i poprosi�, �ebym wzi�� od niego
pieska.
� Otrzyma�em go, Tomaszu, od swojego pacjenta w szpitalu � m�wi� mi przez
telefon. �
Pacjent ten, niestety, zmar�. Piesek trafi� do mnie przed miesi�cem. Bardzo
sympatyczny.
Tylko �e ja ju� jutro wyje�d�am na d�u�szy czas do Indii i pieska z sob� zabra�
nie mog�.
Wybuch�a tam znowu epidemia cholery i nasz rz�d postanowi� natychmiast wys�a�
ekip�
lekarsk�, do kt�rej i mnie w��czono. Co zrobi� z pieskiem? Pomy�la�em o tobie.
Jeste�
samotny, przyda ci si� przyjaciel. Przyjd� dzisiaj, to ci o nim sporo opowiem. A
je�li dzi� nie
zd��ysz, to jutro wyda ci go moja gospodyni. Jej go zostawi� nie mog�, bo to za
du�y k�opot
dla starej kobiety. We� pieska, Tomaszu. Nie b�dziesz �a�owa�.
Nam�wi� mnie. Przyrzek�em, �e po pieska przyjd�.
Tak si� z�o�y�o, �e tego dnia bardzo pilne zaj�cia a� do nocy zatrzyma�y mnie w
ministerstwie. A nazajutrz, jak wiecie, wezwa� mnie do gabinetu dyrektor
Marczak. Czy�
mog�em natychmiast wyruszy� w Bieszczady, skoro mia�em jecha� po psa?
�Jak wygl�da ten piesek? Czy potrafi przywi�za� si� do mnie? � rozmy�la�em. � A
w
og�le, czy b�dzie nam razem wygodnie w mojej kawalerce na Starym Mie�cie?�
Mia�em male�ki pokoik i mikroskopijn� kuchenk�. W pokoju sta� tapczan, biurko,
dwa fotele
i pod �cianami wznosi�y si� rega�y z ksi��kami. Dla pieska oczywi�cie da�oby si�
wygospodarowa� odrobin� miejsca. �Jamnik m�g�by spa� pod szaf� � my�la�em. � Ale
mo�e to pudelek? Tak, to b�dzie zapewne czarny pude�ek.�
Sko�czy�y si� godziny urz�dowania, opu�ci�em gmach ministerstwa na Krakowskim
Przedmie�ciu, wsiad�em do swego wehiku�u i pojecha�em na Bielany.
Zatrzyma�em si� przed du�ym blokiem mieszkalnym, zadzwoni�em do malowanych na
zielono drzwi ze znajomym nazwiskiem lekarza.
Otworzy�a mi drzwi stara kobieta w chustce na g�owie.
� Nie ma pana doktora. Ju� wyjecha� w �wiat � o�wiadczy�a troch� opryskliwie.
� Ja po pieska � wyja�ni�em.
Rozpromieni�a si�.
� O, chwa�a Bogu. On ci�gle chce wychodzi� na spacery, a ja mam reumatyzm i
ledwo �a��.
Doktor m�wi� mi, �e pan przyjdzie. Prosz� bardzo, niech go pan zabiera.
I wprowadzi�a mnie do przedpokoju, nie przestaj�c przy tym gada� nieco
zrz�dliwie:
� Nie lubi� ps�w. A jeszcze takiego psa, to ju� za �adn� cen� mie� bym nie
chcia�a. Z�y jest
jak sto diab��w.
To m�wi�c uchyli�a drzwi od kuchni. Zaznaczam, uchyli�a je nieco, ale
natychmiast
dojrza�em w szparze jak�� wielk� �ap�, a po sekundzie do przedpokoju wtargn��
olbrzymi
stalowoszary pies. Mia� chyba dziewi��dziesi�t centymetr�w wzrostu, �eb wielki
jak u cielaka
i stercz�ce uszy. By� d�ugi, ledwie by si� zmie�ci� na tylnym siedzeniu mojego
wozu.
Wtargn�� do przedpokoju i ruszy� na mnie z takim impetem, a� si� cofn��em pod
�cian� i
przywar�em do niej plecami.
� P�jdziesz ty! � krzykn�a na niego gospodyni i zamachn�a si� �cierk�.
Czu� chyba przed ni� respekt, bo po�o�y� uszy po sobie i tylko obw�chiwa� mnie,
cicho
powarkuj�c.
Nie znam si� na rasach ps�w. Ale nie ulega�o dla mnie w�tpliwo�ci, �e nigdy w
�yciu nie
widzia�em a� tak wielkiego.
� Doktor m�wi� o piesku... � b�kn��em przera�ony.
� To przecie� piesek � odrzek�a gosposia.
� To pies, prosz� pani � odpar�em stanowczo.
� Co, nie zabierze go pan? � zaniepokoi�a si�. � Przecie� pan obieca� doktorowi.
Co ja z
nim zrobi�? Niech si� pan zlituje. Pan obieca� doktorowi zabra� tego pieska.
� Psa � burkn��em.
A pot�ne zwierz�, kt�re przez ca�y czas naszej rozmowy nie przestawa�o mnie
czujnie
obserwowa�, raptem przysiad�o na zadzie i wyci�gn�o do mnie wielk� �ap�.
� Co on chce? � zapyta�em.
� Pan nie rozumie? Zdecydowa� si� z panem przywita� � wyja�ni�a gospodyni.
Z obaw� uj��em w d�o� szorstk� �ap� i potrz�sn��em ni� kilkakrotnie, jakbym
wita� si� z
dobrym znajomym.
� Jak on si� wabi?
� Prot. Protazy, prosz� pana. Zaraz przynios� kaganiec, obro�� i smycz � i
natychmiast
pop�dzi�a do kuchni. Zapewne uwa�a�a, �e skoro przywita�em si� z psem i
zapyta�em o imi�,
to go zabior�. A ja by�em w rozterce. Przera�a�a mnie my�l o trzymaniu Prota w
moim
ciasnym mieszkaniu. Z drugiej jednak strony rzeczywi�cie przyrzek�em doktorowi,
�e psa
zabior�. Tylko �e doktor wspomnia� o piesku, nie o pot�nej bestii...
Ale zostawi� star� kobiet� z tak wielkim zwierz�ciem? To� ona nie zdo�a utrzyma�
go na
smyczy, je�li zechce si� jej wyszarpn�� na spacerze.
Przynios�a obro��, kaganiec i smycz. Prot zacz�� macha� ogonem, gdy� pomy�la�,
�e p�jdzie
na spacer. Jego ogon, d�ugi i silny jak pejcz, wali� g�o�no o �cian� pokoju.
� Co on jada?
� Wszystko, prosz� pana. Wszystko to, co i cz�owiek. A najlepiej to mu dawa�
mleko z
bu�k�, wo�owin�, kasz� gotowan�, kaszank�.
Na�o�y�a mu na pysk druciany kaganiec, zapi�a kr�tk� smycz na obro�y.
� Czy on si� do mnie przyzwyczai? � wci�� by�em pe�en obaw.
� Co ma si� nie przyzwyczai�, prosz� pana. Podobno jest tresowany. Ma dopiero
dwa lata.
Do doktora si� przyzwyczai�, to i pana polubi. Gro�ny jest, ale mojej �cierki
si� boi �
stwierdzi�a nie bez satysfakcji.
Z tym by�em sk�onny si� zgodzi�. Czyta�em w jakiej� ksi��ce, �e w dawnych latach
w starych
dworkach, gdzie chowano zawsze wiele gro�nych ps�w, co to gotowe by�y ka�dego
rozszarpa� na strz�py, czu�y zawsze one respekt przed kucharkami. Machniecie
�cierki
gosposi czy kucharki wygania�o z kuchni nawet najgro�niejszego zwierzaka.
Natomiast gdy ja uj��em smycz, pies cicho warkn��. Zapewne s�dzi�, �e to stara
gosposia
wyjdzie z nim na spacer. Raptem okaza�o si�, �e zabiera go jaki� obcy cz�owiek.
� No chod�, Prot � powiedzia�em rozkazuj�co, bo s�ysza�em, �e tak nale�y
post�powa� z
psami. Cz�owiek powinien narzuci� zwierz�ciu swoj� wol�.
Gosposia szybko otworzy�a drzwi.
� Chod� � powt�rzy�em ostro i poci�gn��em psa za smycz.
Ruszy� ze mn� na schody. I szed� pos�usznie.
�Trudno, co b�dzie � to b�dzie� � pomy�la�em otwieraj�c przed nim drzwiczki
wozu.
A Prot na widok wehiku�u rado�nie zamacha� ogonem i nie namy�laj�c si� wiele,
b�yskawicznie usadowi� si� na tylnym siedzeniu.
�No, mam ci�, bratku. Tym ja ciebie przekupi� � ucieszy�em si�.
Od wielu os�b bowiem s�ysza�em, �e wi�kszo�� ps�w uwielbia jazd� samochodem. To
do��
dziwne, ale faktem jest, �e psy, niemal jedyne spo�r�d zwierz�t, najpr�dzej
polubi�y uroki
podr�y pojazdami mechanicznymi. Znam pewnego le�niczego, kt�ry posiada bardzo
gro�nego brytana. Ten na wp� dziki zwierzak nie daje si� przekupi� k�skiem
najsmaczniejszej kie�basy, ale niech no pojawi si� kto� samochodem, pies tylko
czeka na
sposobn� chwil�, �eby w�lizn�� si� do wn�trza. I mo�e go z le�nicz�wki wywie��
ka�dy
w�a�ciciel samochodu, tak sobie ceni uroki pojazd�w mechanicznych.
Prot rozsiad� si� wygodnie i wydawa� si� zachwycony perspektyw� jazdy. Natomiast
moja
osoba nie budzi�a jego zainteresowania.
� Prot, Proteczku, Protaze�ku � przemawia�em do niego. � Nie d�saj si� na mnie,
bo w
gruncie rzeczy jestem cz�owiekiem poczciwym i lubi� zwierz�ta. B�dzie ci u mnie
dobrze,
cho� troch� ciasno. Na szcz�cie cz�sto wyje�d�am w teren i staniesz si� moim
towarzyszem.
Niekiedy zdarza mi si� znale�� w do�� niebezpiecznych sytuacjach, a wi�c na brak
rozrywek
nie powiniene� narzeka�. Jestem kawalerem, a poniewa� i ty pozostajesz w stanie
wolnym,
wydaje mi si�, �e znajdziemy wsp�lny j�zyk.
Tak do niego m�wi�em, albowiem w �Ksi�dze z San Michel� wyczyta�em, �e do
zwierz�t
nale�y przemawia� �agodnie i monotonnie, a wtedy one staj� si� �askawe i
nabieraj� do nas
sympatii. Nie wiem jednak, jak to by�o w przypadku Axela Munthe, bo je�li chodzi
o Prota, to
udawa�, �e mnie nie s�yszy. Nawet moje najczulsze zwroty nie robi�y na nim
�adnego
wra�enia. Nie drgn�a mu powieka, nie poruszy� oczami. Patrzy� w okno � zimny,
wynios�y,
oboj�tny, wrogi.
Umilk�em, bo mia�em uczucie, �e jestem dla niego powietrzem, prochem marnym,
nico�ci�,
niewart� jego najmniejszej uwagi.
By�em przekonany, �e mojej osobie nie po�wi�ci� nawet jednej my�li, o ile �
rzecz jasna �
pies my�li, co nie jest ca�kiem dowiedzione. W ka�dym razie ja rozmy�la�em.
Przede
wszystkim o g��bokiej prawdzie przys�owia: �Nie mia�a baba k�opotu, kupi�a sobie
prosi�.
Postanowi�em, �e dla Prota urz�dz� le�e w moim ma�ym przedpokoju. Kupi�em
kawa�ek
mikrogumy i tani koc, a potem zatrzyma�em wehiku� przed sklepem z delikatesami,
wysiad�em i stan��em w kolejce po kaszank�. Gdy wr�ci�em do wehiku�u po p�
godzinie,
Prot siedzia� na przednim siedzeniu. To znaczy na moim miejscu. I trzyma� �apy
na
kierownicy.
� B�d� �askaw przenie�� si� na drugie siedzenie i ust�p mi mojego fotela �
odezwa�em si�
do niego bardzo grzecznie. � Chyba nie zamierzasz kierowa� samochodem?
Ani drgn��. Trzyma� wci�� �apy na kierownicy i nawet ni� troch� porusza�, jak
dzieci, gdy si�
bawi� w jazd� samochodem.
� Prot. Proteczku � przem�wi�em b�agalnie. � Popatrz, kupi�em ci smaczn�
kaszank�.
Uchyli�em nieco papieru, aby w�asnymi oczami i w�asnym nosem przekona� si�, jaki
to czeka
go smako�yk. Lecz on nawet nie poruszy� uszami. Nie spojrza� na mnie, tylko
przez przedni�
szyb� przygl�da� si� ludziom chodz�cym po ulicy.
� Posu� si� � powiedzia�em nieco gniewnie i spr�bowa�em biodrem zepchn�� go na
drugie
siedzenie.
Warkn��. By� w kaga�cu, lecz mimo tego troch� si� przestraszy�em.
�I co ja teraz zrobi�?� � rozmy�la�em gor�czkowo.
Przychodzi�y mi do g�owy najr�niejsze pomys�y. �eby wezwa� milicjanta i
poprosi� go o
usuni�cie intruza z wehiku�u. Mo�e na widok munduru Prot zreflektuje si�? Lecz
je�li
milicjant powie: �To pa�ski pies, martw si� pan o niego, a mnie pan g�owy nie
zawracaj�?
� Prot. Proteczku � znowu przybra�em prosz�cy wyraz twarzy i g�os mia�em
b�agalny.
Ani drgn��, bestia. Wygl�da�o na to, jakby naprawd� zamierza� kierowa�
wehiku�em.
Z Delikates�w wyszed� dyrektor Marczak. Ni�s� w r�ku paczk� do�� du�ych
rozmiar�w,
wida� zrobi� jakie� spore zakupy.
Przykucn��em za samochodem, �eby mnie nie zauwa�y�, ale charakterystyczna
sylwetka
wehiku�u natychmiast rzuci�a mu si� w oczy.
� A, to pan! � zawo�a� rado�nie z chodnika. � Bardzo si� ciesz�, �e pana
spotka�em.
Taks�wek jak na lekarstwo, a ja mam ci�k� paczk�. Podrzuci mnie pan do domu?
Nie wiem, czy istniej� pracownicy, kt�rzy swemu szefowi potrafi� odm�wi�
podwiezienia do
domu, gdy szef ma spor� paczk�.
� Bardzo ch�tnie � o�wiadczy�em. � Tylko... �e pies...
� Co, znowu pies? � zdumia� si� Marczak. � Jezus Maria, czy pan si� nie wyzwoli
od tej
psiej manii prze�ladowczej?
Zobaczy� Prota na przednim siedzeniu wehiku�u.
� Hm... � chrz�kn�� i zapyta�: � Co to jest?
� Piesek, panie dyrektorze. Otrzyma�em go w podarunku od pewnego lekarza.
W�a�nie dzi�
rano wspomina�em panu...
� Nie wiem, po co panu pies. W ka�dym razie mnie on nie przeszkadza. Podrzuci
mnie pan,
prawda?
� Obawiam si�, �e to b�dzie niemo�liwe � wyj�ka�em przest�puj�c z nogi na nog�.
� A dlaczego?
� W�a�nie prosz� go, aby si� usun�� z przedniego siedzenia i pozwoli� mi zasi���
za
kierownic�.
� I nie s�ucha?
� Warczy.
� Zdumiewaj�ce � stwierdzi� Marczak. � Pan chyba nie ma w�a�ciwego podej�cia do
zwierz�t. Do nich trzeba ostro, powinny zna� mores.
To m�wi�c dyrektor Marczak stanowczym krokiem zbli�y� si� do wehiku�u i zawo�a�
do
Prota:
� No, jazda st�d! Usu� si�, piesku.
Trzeba by�o us�ysze� ten straszliwy warkot, kt�ry wydoby� si� z gardzieli Prota.
My�la�em, �e
pies rzuci si� na Marczaka. Ca�e szcz�cie, �e by� w kaga�cu.
� To w�ciek�a bestia! � burkn�� dyrektor odskakuj�c od samochodu. � Wol�
poszuka�
taks�wki.
� Panie dyrektorze, niech pan mnie nie zostawia w takiej sytuacji.
� A co ja mog� panu pom�c?
� Mo�e pan jeszcze raz spr�buje go przekona�, �eby mi pozwoli� zasi��� za
kierownic�.
Tylu pracownik�w s�ucha pana w naszym departamencie, a zwyk�y pies nie mia�by
pana
pos�ucha�?
Dyrektorowi pochlebi�y wida� moje s�owa.
� No c�, spr�buj�. A jak on si� wabi?
� Prot, panie dyrektorze. Zdrobnienie od Protazy.
� Aha, rozumiem. No wi�c, spr�buj�.
Podszed� do otwartych drzwi wehiku�u i przem�wi� gro�nie:
� Usu� si� na tylne siedzenie, Prot! Jazda na tylne siedzenie!
Pies ani drgn��.
� Nie s�ucha pana � stwierdzi�em.
� Ja sam widz�, �e mnie nie s�ucha � odburkn�� dyrektor czuj�c, �e jego
autorytet zosta�
nadszarpni�ty. � Ten pies zosta� �le wychowany. Id� jednak szuka� taks�wki. Panu
radz�
zrobi� to samo. Pojedzie pan taks�wk� do domu i zjawi si� pan tu za kilka
godzin. Pies troch�
zg�odnieje i stanie si� bardziej ust�pliwy. Do zobaczenia.
I odszed�.
� Prot. Proteczku... � szepn��em b�agalnie.
Bestia ani drgn�a.
I by�bym tak sta� chyba do ko�ca �wiata � albo za rad� dyrektora poszed�bym na
poszukiwanie taks�wki, gdybym sobie nagle nie przypomnia�, co mi m�wi�a gosposia
lekarza. �e Prot by� tresowany.
� Prot! � krzykn��em rozkazuj�co. � Do nogi! Bro� pana!
W oka mgnieniu pies wyskoczy� z wehiku�u i stan�� przy mojej lewej nodze.
W�ciek�ym
wzrokiem toczy� wok� siebie, szukaj�c przeciwnika do walki.
A ja pr�dziutko wskoczy�em na swoje miejsce za kierownic�. Otworzy�em tylne
drzwi
wehiku�u.
� Prot! Na miejsce! � zawo�a�em wskazuj�c tylne siedzenie.
Pos�ucha� b�yskawicznie i usadowi� si� z ty�u. Uruchomi�em silnik. Potem ostro
ruszy�em na
Stare Miasto. W pewnej chwili, jad�c ulic�, wyda�o mi si�, �e w gromadzie ludzi
czekaj�cych
na postoju taks�wek dostrzeg�em dyrektora Marczaka. Ale mo�e to by�o tylko
z�udzenie?
Odstawi�em wehiku� do gara�u. Powiedzia�em zdecydowanie do Prota:
� Idziemy. Marsz!
W mieszkaniu zdj��em mu z pyska kaganiec. Chcia�em go pog�aska�, ale
stch�rzy�em.
�Bestia � my�la�em � got�w mnie ugry��.�
Nakarmi�em psa kupion� w mie�cie kaszank�. Najad� si� do syta, a potem � mimo �e
wskaza�em mu dywanik ko�o szafy � wskoczy� na m�j tapczan i leg� na nim jak
d�ugi.
Westchn��em ci�ko, bo zabrak�o mi odwagi, �eby go stamt�d przep�dzi�.
ROZDZIA� DRUGI
LIST Z PRAGI � W�A�CIWY CZY FA�SZYWY TROP � KRADZIE� W DOMKU
SEKUNDUSA � PO CZYM POZNA� IKON� HALICK� � CO CZUJE POSIADACZ PSA �
PIERWSZA KORZY�� Z PROTA � INFORMACJA O PSACH BOJOWYCH � �MASZ
BABO PLACEK� � WALKA O PRZEWODNICTWO W STADZIE � CZY PROTAZY
ZAJMIE MOJ� POSAD� � NA POSZUKIWANIE PRZEMYTNIK�W
Zajrza�em do skrzynki pocztowej i znalaz�em w niej list z Pragi Czeskiej. Pisa�
do mnie pan
Jaros�aw Dohnal, rzeczoznawca praskich sklep�w z dzie�ami sztuki.
Drogi Panie Tomaszu!
W odpowiedzi na Pana zapytanie dotycz�ce wspomnianej przez Pana sprawy starych
ikon,
informuj� Pana, �e nic nam tu w Pradze nie wiadomo o jakim� gangu handlarzy
ikonami. W
naszych sklepach z dzie�ami sztuki bardzo rzadko pojawiaj� si� tego rodzaju
rzeczy. Ostatnio
jednak, a �ci�lej przed czterema dniami, w sklepie na Vaclavskim Namiesti
poproszono mnie o
wycen� ikony, kt�r� oddano do komisowej sprzeda�y. By�a to ikona ze �szko�y
halickiej�,
odda� j� do sprzedania niejaki Zdenek Blacha. Nie wiem, czy ta historia
zainteresuje Pana,
ale zgodnie z Pana pro�b� informuj� o wszystkim, co ma jakikolwiek zwi�zek z
ikonami ze
�szko�y halickiej�. Je�li m�j list spowoduje Pa�ski przyjazd do Pragi, b�d�
bardzo rad go�ci�
Pana u siebie w domu. Tym bardziej �e mam dla Pana pewn� zagadk�, a wiem, �e
lubi Pan
podobne historie.
�ciskam d�o� i pozdrawiam,
Jaros�aw Dohnal
Od�o�y�em list i zamy�li�em si� g��boko.
Czy informacja przys�ana mi przez pana Dohnala mia�a co� wsp�lnego z naszym
gangiem
przemytnik�w?
Ikona ze szko�y halickiej mog�a do Pragi trafi� jeszcze przed wielu laty,
podczas przer�nych
migracji ludno�ciowych, i dopiero teraz kto� j� odda� do sprzedania. Lecz r�wnie
dobrze fakt
ten mia�em prawo kojarzy� z dzia�alno�ci� gangu przemytnik�w, albowiem droga z
Polski do
Wiednia prowadzi przez Czechos�owacj�. Tylko w jakim celu przemytnicy
sprzedawaliby w
Pradze przemycan� ikon�, skoro w Wiedniu otrzymaliby za ni� z pewno�ci� wi�ksz�
sum�, i
to w �twardej walucie�?
�Jecha� do Pragi czy wyruszy� znowu na Rzeszowszczyzn�?� � zastanawia�em si�
d�ugo.
Sygna� z Pragi nie brzmia� w mych uszach zbyt dono�nie, nie budzi� we mnie
alarmu. Ale w
Rzeszowskiem by�em ju� dwukrotnie i poza adresami ludzi, kt�rzy sprzedali komu�
ikony,
nie wpad�em na �aden konkretny trop. Jecha� wi�c jeszcze raz, maj�c poczucie
bezowocno�ci
tego przedsi�wzi�cia?
No, nie by�y to tak zupe�nie bezowocne wyjazdy. Wprawdzie nie wpad�em na trop
gangu, ale
przecie� uda�o mi si� zrobi� co� dobrego dla sprawy zabezpieczenia zabytk�w
kulturalnych,
w�a�nie ikon ze szko�y halickiej.
Ogromne i bezcenne zbiory tych ikon posiadaj� muzea w �a�cucie, Rzeszowie i
Sanoku.
Bogaty i ciekawy zbi�r ikon mia� r�wnie� prywatny kolekcjoner, nazwiskiem Jan
Sekundus,
mieszkaj�cy w ma�ej wiosce ko�o Zag�rza, niedaleko Leska.
Podczas swych dwukrotnych wyjazd�w na Rzeszowszczyzn� odwiedzi�em Sekundusa i
przekonywa�em go, aby przynajmniej najcenniejsze okazy ze swej kolekcji
przekaza� w
depozyt kt�remu� z naszych pa�stwowych muze�w. Staruszek jednak pozostawa� pod
tym
wzgl�dem bardzo uparty. Ten by�y nauczyciel z okolic Bieszczad przez ca�e swoje
�ycie
zbiera� i kolekcjonowa� stare ikony i by� do nich ogromnie przywi�zany. Gdy
wojna obj�a
Bieszczady, niekiedy z nara�eniem zdrowia, a nawet g�owy, ratowa� ikony z
p�on�cych
bieszczadzkich cerkiewek, wykupywa� je od tamtejszych mieszka�c�w. Kolekcj�
zebra�
naprawd� wspania��, ale trzyma� j� w swoim ma�ym domku, na uboczu wsi. Domek nie
by�
zabezpieczony przed kradzie��, staruszek mieszka� w nim samotnie, co mog�o
zach�ci�
z�odziei i spowodowa� nieodwracalne szkody. Przed rokiem takie w�amanie zreszt�
nast�pi�o.
Na szcz�cie, �upem z�odzieja pad� tylko egzemplarz bardzo starej i cennej
ksi��ki Dawida
Katza, traktuj�cej o czarodziejskich w�a�ciwo�ciach szlachetnych kamieni. �w
Dawid Katz,
s�ynny czarnoksi�nik i kabalista, pochodzi� z Leska, tu zmar� i zosta�
pochowany. Pan
Sekundus szczyci� si� posiadaniem tego unikatowego egzemplarza, lecz jak
zaznaczy�em,
ksi��ka ta zosta�a mu skradziona.
Kto to zrobi�? Dlaczego?
Byli�my zgodni co do tego, �e uczyni� to jaki� zwariowany kolekcjoner bia�ych
kruk�w, bo
przecie� nie skradziono nic innego, a w domku Sekundusa by�y rzeczy o wiele
cenniejsze,
mi�dzy innymi szesnastowieczne ikony. W�amanie i kradzie� nast�pi�y zreszt�
wkr�tce po
ukazaniu si� w prasie reporta�u z ma�ego muzeum Sekundusa. Reporter opisywa�
szczeg�owo ciekaw� kolekcj�, wymienia� te� posiadane przez starego nauczyciela
bia�e
kruki. Zapewne z�odziej dowiedzia� si� z reporta�u o tym, �e Sekundus posiada
dzie�o Katza,
i w�ama� si� do ma�ego domku.
Ale w�a�nie ten fakt dopom�g� mi do przekonania Sekundusa, aby przynajmniej
najcenniejsze
eksponaty przekaza� w depozyt pa�stwowemu muzeum. Podczas mego drugiego pobytu w
Bieszczadach Sekundus przyrzek� mi, �e w przysz�ym roku post�pi tak, jak mu
radz�. I
dlatego, cho� nie uda�o mi si� wpa�� na trop gangu, to przecie�, jak powiadam,
nie mog�em
swych podr�y uzna� za zupe�nie bezowocne.
Niemniej jednak wa�na by�a przede wszystkim zagadkowa sprawa przemytu. A ja,
niestety,
nie zbli�y�em si� ani o krok do jej rozwi�zania.
I w�a�nie teraz przyszed� list z Pragi...
W tym miejscu nale�� si� Czytelnikowi pewne wyja�nienia. Na �wiecie znane s�
r�nego
rodzaju ikony. Fakt, �e kto� tam gdzie� tam sprzeda� lub kupi� jak�� star�
ikon�, nie musi
oczywi�cie budzi� podejrze�. Ale � jak ju� wspomnia�em � chodzi�o o ikon� ze
szko�y
halickiej, do kt�rej zalicza si� tego rodzaju malarstwo z teren�w Polski.
Malarstwo to by�o
artystycznym wyrazem kultury ludno�ci wyznania prawos�awnego i
greckokatolickiego,
zamieszkuj�cej po�udniowo-wschodni obszar naszego kraju, i rozwin�o si�
stosunkowo
p�no, bo dopiero w XIV i p�niejszych wiekach. Oczywi�cie, zasi�g oddzia�ywania
tej
szko�y nie zbiega si� z granicami Rzeczpospolitej � obejmuje swoim wp�ywem dawn�
Ru�
Czerwon� i Podkarpacie, si�gaj�c na zach�d a� po rzek� Muszyn�. G��wnymi
o�rodkami by�y
zapewne Lw�w i Przemy�l, ale wiadomo tak�e, �e warsztaty rybotyckie, gdzie
rodzi�y si�
ikony, znajdowa�y si� tak�e w Jaworowie i Poczajewie, malarze ikon pracowali w
Samborze,
Le�ajsku i Nowym S�czu. Dlatego gwoli prawdy stwierdzi� nale�y, �e z r�nych
miejsc w
najr�niejszym czasie i najr�niejszymi drogami mog�a ikona ze szko�y halickiej
znale�� si�
w r�ku jakiego� Zdenka Blachy i trafi� do sklepu na Vaclavskim Namiesti.
Po czym pozna� ikon� ze szko�y halickiej, jak j� odr�ni� od innych, a jest ich
wielka
rozmaito��? Ot� nale�y stwierdzi�, �e szko�a halicka mia�a sw�j indywidualny
charakter.
Wyr�niaj�c� cech� jest konkretne, w duchu naiwnego realizmu ujmowanie tematu,
sk�onno�� do bajkowej fantastyki, przejrzysta, monumentalna kompozycja, mocny
soczysty
koloryt, najcz�ciej utrzymany w jednej gamie barwnej. Nie bez znaczenia
pozostawa�
r�wnie� fakt, �e ten styl cerkiewnej sztuki rodzi� si� na styku ze sztuk�
ko�cieln�, co
szczeg�lnie wyra�ne pi�tno wywar�o na tych ikonach w okresie Odrodzenia.
Znajdujemy w
nich renesansowe detale i g��bi� perspektywiczn�, czego nie posiadaj� ikony z
innych
obszar�w. Jednym s�owem, tak� ikon� dobry historyk sztuki i fachowiec rozpozna
w�r�d
wielu innych. Je�li wi�c pan Dohnal napisa� mi, �e �halick�� ikon� wycenia� w
sklepie na
Vaclavskim Namiesti, mo�na mu by�o zaufa�.
I chyba jednak nale�a�o zbada�, sk�d ona wzi�a si� w Pradze Czeskiej akurat w
tym samym
czasie, gdy rodzi�y si� w nas podejrzenia, �e w�a�nie przez Czechos�owacj�
przemyca si� z
Polski ikony do Wiednia.
�O tym jednak niech zadecyduje dyrektor Marczak� � zako�czy�em swoje rozwa�ania.
Protazy ci�gle jeszcze wylegiwa� si� na tapczanie. �Jak go przep�dzi�?� �
zastanawia�em si�
chwil�.
A potem wzi��em do r�ki smycz i gwizdn��em na psa.
Natychmiast zeskoczy� z tapczanu, bardzo rad z oczekuj�cego go spaceru.
Wyprowadzi�em go na ulic� i pomaszerowa�em w kierunku Wis�y.
Szed�em zamy�lony, ci�gle jeszcze snuj�c domys�y na temat listu od pana Dohnala,
i dlatego
by� mo�e z pocz�tku usz�o mojej uwadze, �e na nasz widok przechodnie niekiedy
zachowywali si� do�� dziwnie.
Przede wszystkim jako� bardzo ch�tnie ust�powano mi z drogi, ten i �w nawet
schodzi� na
jezdni� z w�skiego chodnika. Panie, spaceruj�ce z peki�czykami i jamnikami,
szybciutko
bra�y na r�ce swoje pupile, a tarasuj�ca zazwyczaj chodnik ha�a�liwa gromada
niechlujnie
ubranych m�czyzn ko�o budki z piwem rozst�pi�a si� przede mn� z ogromnym
szacunkiem.
To oczywi�cie nie ja by�em tego przyczyn�, lecz id�cy u mego boku ogromny
stalowoszary
pies. No c�, nie tak cz�sto spotyka si� na ulicach miast psy wielkie jak
cielaki, z ogromn�
paszcz� i stercz�cymi do g�ry uszami, kt�re sprawiaj� wra�enie, �e w ka�dej
chwili gotowe
s� do walki. A biada temu, na kogo by si� takie zwierz� rzuci�o, bo ju� samym
pchni�ciem
pot�nego cielska bez trudu przewr�ci�oby doros�ego m�czyzn�. Jedno uderzenie
jego
pot�nej �apy rozp�aszczy�oby na chodniku ka�dego peki�czyka lub jamnika.
W tym ogromnym cielsku nie widzia�o si� jednak ani odrobiny oci�a�o�ci. Protazy
st�pa� z
gracj� i lekko jak baletnica na scenie, robi�c drobne, spr�yste kroki, aby nie
wyprzedza�
mnie i nie pozostawa� w tyle. �Jest pi�kny� � pomy�la�em o nim.
I jeszcze jedna przyjazna dla niego my�l przysz�a mi do g�owy. By�a ciep�a
przedwieczorna
pora, a ja wyszed�em na spacer. Gdyby nie konieczno�� wyprowadzenia Prota, o tej
porze, jak
zwykle, siedzia�bym w swoim mieszkaniu, pochylony nad jakimi� ksi��kami czy
papierzyskami, i tak prze�l�cza�bym nad nimi a� do p�nej nocy, nawet nie
wiedz�c, jak
pi�kny jest czerwcowy wiecz�r nad Wis�� w Warszawie.
Wkr�tce zrobi�em szereg innych spostrze�e� i nagle stwierdzi�em, �e ten, kto
posiada psa, jest
jakby zupe�nie innym cz�owiekiem.
Ile ps�w jest w Warszawie? Nie zastanawia�em si� nigdy nad t� kwesti�, w og�le
chyba psy
nie budzi�y mego zainteresowania. Teraz za�, prowadz�c Prota na smyczy, raptem
spostrzeg�em, �e ps�w w Warszawie jest bardzo wiele, i to przer�nych, ma�ych i
du�ych,
pi�knych i brzydkich. Nie, chyba wszystkie by�y �adne, nawet te �mieszne kundle
biegaj�ce
na nadwi�la�skim nadbrze�u. �azi�y po skwerach, kr�ci�y si� nad brzegiem rzeki,
kroczy�y
statecznie ze swoimi panami. Pudle, owczarki, peki�czyki, jamniki � jak
zaznaczy�em, nie
znam si� zreszt� na rasach. Nie mia�em r�wnie� poj�cia, do jakiej zaliczy�
prowadzonego
przeze mnie wielkoluda, przepraszam, raczej wielkopsa.
Na Starym Mie�cie mieszkam od kilku lat. Dotychczas nie zna�em osobi�cie nikogo
z mojej
klatki schodowej. A oto wysoki, chudy pan, mieszkaj�cy o pi�tro wy�ej, uk�oni�
mi si�
grzecznie i rzek� z pochwa�� w g�osie:
� Pi�knego ma pan psa. Jak si� wabi?
� Prot � odrzek�em.
M�j s�siad mia� pudla. I w ten spos�b poznali�my si� osobi�cie, aczkolwiek do
tej pory
znali�my si� jedynie z widzenia. Okazuje si�, �e cz�owiek cz�owiekowi staje si�
bli�szy, je�li
obydwaj maj� psy.
W kilka minut p�niej zobaczy�em spaceruj�c� z jamnikiem bardzo pi�kn� pani� z
s�siedniej
klatki schodowej. Ile to razy marzy�em, �e j� kiedy� poznam i nawi��� znajomo��.
Ale w jaki
spos�b mia�em to uczyni�? Zaczepi� na ulicy? To niemo�liwe. Wi�c cz�sto mija�em
j� bez
s�owa i �egna�em jedynie smutnym spojrzeniem. A teraz? Oto ona sz�a z jamnikiem,
a ja
prowadzi�em Prota.
� Przepraszam pani� � zagadn��em � czy pani r�wnie� karmi swego psa kaszank�?
� Nie, kupuj� mu najcz�ciej p�ucka � odrzek�a grzecznie pi�kna pani, albowiem
nie ma w
tym nic niestosownego, je�li w�a�ciciel psa zagada na spacerze do w�a�ciciela
innego psa.
Tylko �e owa pi�kna pani mia�a gruby, chropawy m�ski g�os. I ca�y czar prys�
b�yskawicznie.
Nie wydawa�a mi si� ju� ani pi�kna, ani interesuj�ca. Oto jeszcze jedna korzy��
z psa �
cz�owiek pozbywa si� z�udze�.
Ze spaceru powr�ci�em po dw�ch godzinach. Prot znowu wskoczy� na tapczan i
rozwali� si�
na nim jak d�ugi i szeroki.
� Z�a�! � rozkaza�em mu.
A on tylko warkn�� obna�aj�c k�y.
�Ugryzie mnie bestia� � pomy�la�em ze strachem. I jak to wyczyta�em u Axela
Munthe,
zacz��em do Prota przemawia� �agodnym, monotonnym g�osem, prosz�c go, aby zlaz�
z
tapczanu i ust�pi� mi na nim miejsca.
Niestety, nie uda�o mi si� to. Mo�e Axel Munthe z innymi psami mia� do
czynienia? Albo to
m�j egzemplarz by� jakim� wyj�tkiem?
Da�em spok�j. Przygotowa�em sobie kolacj�, potem z ksi��k� w r�ku zasiad�em w
fotelu.
Zapad� zmrok, zachcia�o mi si� spa�. Ale na moim tapczanie le�a� wielki pies i
ani my�la�
ust�pi� mi le�a. �Czy on chce, �ebym to ja spa� na dywaniku?� � medytowa�em
sm�tnie.
I ratunku zacz��em szuka� w ksi��kach. Mia�em w swej bibliotece kilka ksi��ek o
psach.
Zapad�a ju� noc, pogas�y �wiat�a w wi�kszo�ci mieszka� na Starym Mie�cie, a ja
wci��
wertowa�em psie m�dro�ci. A im d�u�ej zg��bia�em sw� wiedz� kynologiczn�, tym
wi�kszy
budzi� si� we mnie niepok�j.
Najpierw przejrza�em zamieszczone w ksi��kach fotografie przedstawicieli r�nych
psich ras.
I a� w�os mi si� zje�y�.
Oto zobaczy�em fotografie psiego osobnika, wygl�dem do z�udzenia
przypominaj�cego
mojego Prota. Pod fotografi� widnia� podpis: �Dog niemiecki�. Nieco dalej
znalaz�em
informacje, �e �dog niemiecki� nale�y do grupy tak zwanych �ps�w bojowych�. Jest
najwi�kszym psem kontynentu europejskiego i nawet mastif ma wzrost ni�szy, tyle
tylko, �e
odznacza si� silniejsz� budow�. Ale mastif�w �yje bardzo ma�o.
Dog niemiecki ma osiemdziesi�t i wi�cej centymetr�w wzrostu, wa�y co najmniej
pi��dziesi�t pi�� kilogram�w. Kiedy� u�ywano dogi do pilnowania karawan, oboz�w
wojskowych, do walki z dzikimi zwierz�tami na arenach, do �ow�w na grub�
zwierzyn�, tak�
jak tur i �ubr. Istniej� na �wiecie dogi czarne, pr�gowane, ��te, arlekiny (w
czarne �aty na
bia�ym tle) oraz dogi b��kitne, o ma�ci stalowo-niebieskiej.
A w�a�nie taki by� m�j Prot. Stanowi� chyba wspania�y egzemplarz b��kitnego
doga, bo mia�
tylko kilka bia�ych plamek, jedn� na piersi, a drug� na wewn�trznej stronie n�g,
tu� nad stop�.
�Dogi � wyczyta�em w ksi��ce � s� gro�nymi psami bojowymi, nieha�a�liwymi
towarzyszami i znakomitymi obro�cami cz�owieka. Niestety, cz�sto trafiaj� si�
w�r�d nich
okazy bardzo agresywne, dlatego szkolenie ich wymaga niew�tpliwie du�ego
opanowania i
znajomo�ci psychiki psa bojowego. W pracy nad nimi tylko zdolny przewodnik mo�e
osi�gn�� dobre wyniki. Odradzamy je amatorom.�
A ja? Czy by�em opanowany? Czy w og�le wiedzia�em co� o psychice ps�w bojowych?
Przecie� w �yciu swoim nigdy nie mia�em psa.
Wertowa�em wi�c dalej ksi�gi, aby zrozumie� psychik� psa bojowego, bez czego �
jak
twierdzili znawcy � nie uda mi si� wsp�y� z dogiem.
I oto co wyczyta�em:
�Psy s� zwierz�tami, kt�re �y�y zawsze w sforze, w kt�rej rz�dzi� jeden
najsilniejszy osobnik,
tak zwany przewodnik. Rol� przewodnika mo�e obj�� cz�owiek, pod warunkiem �e
zdo�a
sobie psa podporz�dkowa�. Zw�aszcza tyczy to wielkich ps�w bojowych i obronnych.
Walka
o przewodnictwo mi�dzy cz�owiekiem i wielkim psem bojowym mo�e przybra�
niebezpieczny charakter. Niestety, je�li cz�owiek nie zdo�a podporz�dkowa� sobie
psa, wielki
pies bojowy b�dzie walczy� o podporz�dkowanie sobie cz�owieka�.
�Masz, babo, placek� � pomy�la�em z przera�eniem.
Sta�o si� to najgorsze. Prot le�a� na moim tapczanie, a ja mia�em, jego zdaniem,
spa� na
dywaniku ko�o szafy.
� Z�a� � powiedzia�em gro�nie, zbli�aj�c si� do tapczanu.
Warkn�� obna�aj�c k�y. A paszcz� mia� pot�n�, ogromne z�biska tkwi�y w niej jak
klawiatura w fortepianie.
Wzruszy�em ramionami i odst�pi�em od tapczanu. Wyj��em z szafy ciep�y koc i
u�o�y�em si�
do snu w swoim fotelu.
�Jutro wr�cisz do domu doktora� � pomy�la�em m�ciwie. Nie prowadzi�em karawan
objuczonych towarami, nie zamierza�em polowa� na grubego zwierza ani wyst�powa�
na
cyrkowej arenie. Nie mia�em te� najmniejszego zamiaru traci� energii na walk� o
przewodnictwo w swoim domu.
Niestety, nazajutrz rano mieszkanie doktora zasta�em zamkni�te na g�ucho.
Dobija�em si� tak
d�ugo i wytrwale, a� wreszcie otworzy�y si� drzwi s�siedniego mieszkania i
wyjrza�a z nich
jaka� pani w papilotach.
� Pan do doktora? � zapyta�a. � Wyjecha� za granic�.
� A jego gospodyni?
� Te� wyjecha�a. Wczoraj wieczorem. Do swoich krewnych na wsi. Pozby�a si� psa i
czym
pr�dzej wyjecha�a z Warszawy. Ach, co to by�a za bestia ten ich pies, prosz�
pana...
Nie s�ucha�em jej dalszych wywod�w. Sam przecie� dobrze wiedzia�em, co to by�a
za bestia.
Wypad�em z klatki schodowej, wsiad�em do wehiku�u, gdzie czeka� Prot. Oczywi�cie
zawioz�em go z powrotem do swego domu i czym pr�dzej pojecha�em do Ministerstwa
Kultury i Sztuki, aby poinformowa� dyrektora Marczaka o li�cie z Pragi.
Zacz��em jednak od skarg.
� Ca�� noc oka nie zmru�y�em. Ten diabelski pies...
I opowiedzia�em dyrektorowi o wszystkich moich k�opotach zwi�zanych z Protazym.
S�dzi�em, �e dyrektor Marczak oka�e mi odrobin� wsp�czucia. A on niemal z
satysfakcj�
zatar� r�ce.
� No, b�dzie pan mia� za swoje, panie Tomaszu. Bardzo mi si� podoba pa�ska
psina. Wlaz�
na pa�ski tapczan, a pana zepchn�� na dywanik? Wspaniale, wspaniale � rechota�
rado�nie.
� Gdyby tak jeszcze potrafi� chwyta� przemytnik�w starych ikon, mogliby�my
zatrudni� go
w naszym departamencie. Skoro zaj�� pa�ski tapczan, to mo�e zasi��� i za pa�skim
biurkiem.
Co pan na to, panie Tomaszu?
Nie mia�em ochoty na �arty, bo po nocy sp�dzonej w fotelu bola�y mnie wszystkie
ko�ci.
Dlatego, aby zmieni� temat, wyj��em z kieszeni list od pana Dohnala z Pragi i
poda�em go
dyrektorowi.
� Pan s�dzi, �e to jest jaki� �lad w naszej sprawie? � spyta� Marczak
zapoznawszy si� z
tre�ci� listu.
� Owszem � skin��em g�ow�. � Wydaje mi si�, �e to mo�e by� �lad, jaki pozostawi�
gang
przemytnik�w.
� U�ywa pan okre�lenia �gang�, co sugeruje, �e mamy do czynienia z kilkoma
osobami. A
je�li to tylko kto� jeden sprawia nam tyle k�opotu?
� Ach, to nie ma przecie� �adnego znaczenia, panie dyrektorze. Ale moim zdaniem
w
interesuj�cej nas sprawie bierze udzia� kilka os�b. Przede wszystkim jest kto�,
jaki�
m�odzieniec na motocyklu, kt�ry je�dzi po Rzeszowszczy�nie i skupuje od ludzi
stare ikony.
Nie s�dz�, aby ten sam m�odzieniec na motocyklu przewozi� ikony przez dwie
granice i
sprzedawa� je w Wiedniu. Sk�onny jestem raczej my�le�, �e m�odzieniec �w kupuje
ikony dla
kogo� innego, mo�e nawet nie zdaj�c sobie sprawy, �e ikony s� potem przemycane
za
granic�. A wi�c ju� dwie, a mo�e trzy osoby s� zaanga�owane w akcji...
� Yhm � chrz�kn�� dyrektor Marczak zastanawiaj�c si� g��boko. � Jedno si� tu
tylko nie
zgadza: ikon� oddano do sprzedania w Pradze, nie w Wiedniu. Czy�by przemytnikom
nagle
milsze stawa�y si� korony czeskie od austriackich szyling�w?
Bezradnie roz�o�y�em r�ce.
� Tego ju� wyja�ni� nie potrafi�, panie dyrektorze. Je�li jednak przyjmiemy
za�o�enie, �e
ikony przemycane s� samochodem, uwzgl�dni� trzeba r�wnie�, �e musi on przeby� a�
dwie
granice: polsko-czesk� i czesko-austriack�. Nie znamy okoliczno�ci sprawy,
dlatego pozostaj�
tylko domys�y. Ale przecie� mo�na sobie wyobrazi� sytuacj�, gdy po bezpiecznym
przebyciu
granicy polsko-czeskiej przemytnicy nagle dowiaduj� si�, �e na granicy czesko-
austriackiej
wzmo�ono kontrole samochod�w?
� Pozostawiliby u kogo� ikon� do lepszej okazji � odparowa� Marczak.
� Przysz�a mi do g�owy inna my�l. Pan nie jest samochodziarzem, panie
dyrektorze, wi�c
nawet sobie pan nie wyobra�a, ile mo�e wynikn�� przer�nych k�opot�w, gdy si�
jedzie
swoim wozem przez obcy kraj. Pan kogo� stuknie i rozbije mu pan w�z. Kto� pana
stuknie i
rozbije panu samoch�d, uniemo�liwiaj�c dalsz� jazd�. Albo po prostu wysi�dzie
panu w
samochodzie jaka� cz��, kt�r� trzeba kupi�. Oczywi�cie, samochody wyje�d�aj�ce
za
granic� s� ubezpieczone. Ale zanim zrealizuje si� ubezpieczenie, zanim panu
wyp�ac�
odszkodowanie, czas mija, a panu si� spieszy i decyduje si� pan remontowa� na
sw�j koszt,
potem dopiero odbieraj�c odszkodowanie. A za co kupi� cz��, kt�ra si� zepsu�a?
Na
wszystko potrzebne s� pieni�dze i jeszcze raz pieni�dze. Moim zdaniem,
przemytnicy znale�li
si� w Czechos�owacji w takiej sytuacji, �e zmuszeni byli sprzeda� ikon�, aby
zdoby� czeskie
korony.
Dyrektor Marczak jaki� czas rozwa�a� w milczeniu. B�bni� palcami po biurku,
marszczy�
gro�nie brwi, co� tam mrucza� pod nosem. Ale mimo swoich licznych dziwactw i
�miesznostek by� to cz�owiek niezwykle rozs�dny, znakomity fachowiec i �wietny
organizator. Dobrze si� pracowa�o pod jego kierownictwem, nigdy bowiem nie
t�umi�
inicjatywy swych podw�adnych.
� Zgoda � powiedzia� w ko�cu. � Pojedzie pan do Pragi i wyja�ni pan pochodzenie
ikony,
kt�ra znalaz�a si� na Vaclavskim Namiesti.
� Mog� wyjecha� cho�by jutro. Tylko, co ja zrobi� z psem?... � zafrasowa�em si�.
� Pies? Pan znowu o psie? � niemal warkn�� dyrektor Marczak. I spojrza� na mnie
takim
wzrokiem, �e nic wi�cej nie powiedzia�em.
Nie pozosta�o mi nic innego, jak dope�ni� formalno�ci z przewozem psa przez
granic�.
ROZDZIA� TRZECI
SPOS�B NA BESTI� � PRZYGODA PODCZAS PODRӯY � O UROKACH PRAGI
S��W KILKA � PIES, KT�RY PILNUJE R�CZNIKA � IKONA ZA PI�TNA�CIE
TYSI�CY KORON � PAN DOHNAL I JEGO C�RKI � KOBIETA CZY MʯCZYZNA �
POJAWIENIE SI� SUPERMANA � PROTAZY GRYZIE MAGISTRA SKWARKA I CO Z
TEGO WYNIK�O
Do Pragi przyjecha�em swoim pokracznym wehiku�em. By�o s�oneczne prze�liczne
popo�udnie, a poniewa� wybra�em tras� przez Szklarsk� Por�b� i tam nocowa�em,
przyby�em
do celu wypocz�ty, lecz � niestety � w nie najlepszym humorze. Przez ca�� drog�
irytowa�a
mnie obecno�� Protazego, kt�ry rozsiad� si� na przednim siedzeniu i czujnym
okiem �ledzi�
ruchy kierownicy. Bez przerwy odnosi�em wra�enie, �e krytycznie obserwuje m�j
spos�b
prowadzenia samochodu. Co jaki� czas zreszt� czyni� pewne wysi�ki, aby zaj��
moje miejsce,
i tylko m�j karc�cy g�os hamowa� te zamiary.
Przed wyjazdem do Pragi pr�bowa�em r�nym znajomym podrzuci� psa. Owszem,
znalaz�o
si� kilku ch�tnych. �Prosz� bardzo, zaopiekujemy si� twoim pieskiem� �
odpowiadano na
moje telefoniczne propozycje. Inaczej jednak wszystko wygl�da�o, gdy przywozi�em
Prota i
w jego towarzystwie dzwoni�em do drzwi. Przera�one miny i protesty � oto jaki
wynik
przynosi�y ogl�dziny �pieska�.
�Ju� raczej wola�bym tygrysa� � odpowiedzia� jeden z mych przyjaci�. A drugi
doda�: �To
przepi�kny pies. Niestety, ja nie jestem pogromc� zwierz�t�.
Albowiem Prot przy ka�dej pr�bie naszego rozstania zaczyna� warcze� i szczerzy�
k�y. A gdy
wreszcie uda�o mi si� go zostawi� w pokoju u znajomego i wymkn��em si� cichaczem
na
korytarz, z tak� si�� uderzy� w drzwi, �e po prostu je wy�ama�. No c�, w nowych
blokach
drzwi nie s� z d�bu, lecz z p�yty spil�nionej albo z dykty.
�Mo�e mnie troch� polubi�� � pomy�la�em. Cho�, dalipan, nie da�em mu ku temu
�adnych
powod�w. Odwrotnie, uda�o mi si� nawet sp�dzi� go z tapczanu i zacz�� sypia� na
dywaniku
ko�o szafy.
Nie s�d�cie, �e zdo�a�em osi�gn�� to zwyci�stwo przy pomocy odwagi lub si�y
fizycznej. Nie,
taki bohater to ja nie jestem. Zatopi�em nos w ksi��kach o psach i dowiedzia�em
si� z nich, �e
psy maj� znakomity w�ch i nie znosz� zapachu wszelkiego rodzaju perfum. Wobec
tego
naby�em w kiosku �Ruchu� perfumy �Alicja� w aerozolu i spryska�em nimi sw�j
tapczan.
Kiedy Prot wskoczy� na tapczan, wci�gn�� nosem zapach perfum, kichn��, parskn��
i zlaz�.
Wskaza�em mu dywanik ko�o szafy. Pos�usznie po�o�y� si� tam, zapewne dziwi�c
si�, �e ja
po�o�y�em si� na czym�, co tak okropnie wonieje.
No c�, cz�owiek to zwierz� inteligentne. Zrozumiawszy, �e jednak istnieje
spos�b na
ujarzmienie Prota, w tym samym kiosku �Ruchu� naby�em gumow� gruszk�-dyngus�wk�
i
nape�ni�em j� pachn�c� wod�. Ilekro� Prot nie chcia� wykona� jakiego� mojego
rozkazu lub
wykonywa� go opieszale, wyjmowa�em z kieszeni dyngus�wk� i pryska�em na niego.
Po
jakim� czasie wystarczy�o mi w�o�y� r�k� do kieszeni, a spe�nia� ka�de moje
polecenie w
rodzaju: �siad�, �le��, �waruj�, �chod��. Wymowne si�ganie r�k� do kieszeni
r�wnie�
ostudza�o jego zamiary kierowania wehiku�em.
Mimo wszystko jednak obecno�� wielkopsa w podr�y by�a absorbuj�ca. Tym bardziej
�e
zepsu� mi si� zamek w drzwiczkach i nie mog�em samochodu zamyka�.
W Szklarskiej Por�bie z tego powodu o ma�o nie dosz�o do przykrego wydarzenia.
Zatrzyma�em si� przed hotelem i poszed�em do recepcji, aby zapyta� o wolny
pok�j. Prot w
tym czasie spa� zm�czony podr� i nie by�o go wida� przez szyby. Jaki� wyrostek
zauwa�y�,
�e nie zamkn��em drzwi, i chcia� skorzysta� z okazji, by ukra�� le��cy na
wierzchu aparat
fotograficzny. Wsun�� r�k� do samochodu i nagle tu� przed swoj� twarz� ujrza�
rozwart�
paszcz�, pe�n� straszliwego charkotu. Ch�opak odskoczy� tak gwa�townie, �e
potkn�� si� i jak
d�ugi run�� plecami na chodnik. Bardzo si� przy tym pot�uk� i gdy wybieg�em z
hotelu,
wywabiony tubalnym szczekaniem Prota, umyka� ulic�, mocno kulej�c. Notabene
pokoju nie
dosta�em i spali�my z Protem w wehikule, przy bocznej drodze le�nej.
�Jak b�dzie z Protem w niezwykle ruchliwej Pradze?� � zastanawia�em si� przez
ca�y czas.
Wyobra�a�em sobie liczne nowe k�opoty i to w�a�nie spowodowa�o ponury nastr�j, w
jakim
powita�em przedmie�cia Pragi.
A Praga � jak chyba wiecie � to miasto przepi�kne i prawdziwy raj dla ludzi
mojego
pokroju, to znaczy zakochanych w starociach i zabytkach. Historyk sztuki mo�e tu
sp�dzi�
wiele miesi�cy i nigdy si� nie znudzi ogl�daniem miasta, ulic, ko�cio��w,