8241
Szczegóły |
Tytuł |
8241 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8241 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8241 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8241 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRZEJ PILIPIUK
ACLA
Kapitan Antonio Hererra le�a� na tratwie i cierpia�. �wiat�o pada�o ze
wszystkich stron. S�o�ce sta�o jeszcze niewysoko, by�a mo�e pi�ta
rano, a ju� jego promienie przysparza�y le��cemu najstraszliwszych m�czarni. O
wyci�gni�cie r�ki od niego le�a� m�ody pirat Pablo. A
w oko�o kot�owa�y si� rekiny. Tratwa na kt�rej le�eli mia�a trzy metry d�ugo�ci
i dwa metry szeroko�ci. Wykonana zosta�a z kilku rei i
sporego u�amka masztu. Wznosi�a si� na dwadzie�cia centymetr�w ponad
powierzchni� wody. S�onej wody. Co jaki� czas fale leniwie
przewala�y si� przez ni� g�r� i w�wczas rany na cia�ach le��cych zaczyna�y bole�
�dziebko mocniej. S�l wy�ar�a cia�o do ko�ci. S�o�ce
odparowywa�o ka�u�e wody i w�wczas na deskach pojawia�y si� wykwity soli w
postaci bia�ego szronu. Na tratwie nie by�o ani kawa�ka
szmaty, ani jednej deski. Nic z czego mo�na by wykona� prowizoryczny daszek lub
sza�as chroni�cy przed promieniami s�o�ca. Nie by-
�o te� ani k�sa �ywno�ci poza bary�k� paskudnej oliwy do kagank�w. Oliwa ta
pali�a si� znakomicie, ale niestety zanieczyszczona ja-
kim� niezidentyfikowanym paskudztwem zupe�nie nie nadawa�a si� do picia. Woda
sko�czy�a si� trzy dni temu, po�ywienia nie mieli od
samego pocz�tku. Od ostatniej bitwy. Do wieczora by� z nimi stary Alonzo, by�y
bosman, ale zobaczywszy na horyzoncie wysp� poro-
�ni�t� bujn� ro�linno�ci� rzuci� si� w jej stron� wp�aw i oczywi�cie nie zd��y�
przep�yn�� trzech metr�w, jak zosta� rozdarty na strz�pki i
po�arty. Rekiny by�y g�odne. Kapitan popatrzy� na nie i zakl�� szpetnie.
Zazdro�ci� im. One przynajmniej mog�y si� napi� paskudnej s�o-
nej wody do wyp�ku. On nie m�g� ugasi� pragnienia.
-To ju� chyba koniec - wychrypia� Pablo. - Nie doci�gniemy do zmroku.
-Wczoraj te� tak m�wi�e� - powiedzia� kapitan. - Mo�e zniesie nas na jak��
wysp�...
-S�o�ce rz�dzi wiatrem kapitanie. Musimy tu umrze�. Wysuszy nas jak te
nieszcz�sne mumie w g�rach Potosi.
-S�o�ce niczym nie rz�dzi. Wszystko w r�kach Boga. Naszego Boga... Nie ma innych
bog�w poza Nim.
-Mo�e w starym �wiecie tak jest. Tu rz�dz� nami miejscowe demony. Gdzie� si�
zagubi� B�g w tym �wiecie.
-On nie opu�ci wiernego s�ugi - wycharcza� kapitan.
-Zw�aszcza po tym kapitanie jak poder�n�� pan gard�o temu jezuicie w Porto de...
-Milcz.
-Zawarli umow�. A ja umr� tylko dlatego �e znajduj� si� w twoim towarzystwie
kapitanie!
-Co wi�c powstrzymuje ci� aby mnie zabi�? - kapitan nieznacznie wyci�gn�� kolb�
pistoletu spod zwoju liny.
-Gdybym ci� zastrzeli� kapitanie zosta�bym ukarany - wycharcza� Pablo. - Musisz
odpokutowa� swoje.
-Bo�e - zawo�a� kapitan w stron� nieba. - By�em ci wiernym s�ug�. Odby�em przez
ostatnie dni pokut� za wszystkie moje uczynki. Wej-
rzyj na mnie �askawie.
Patrzy�o na niego tylko s�o�ce. A ono milcza�o. Kapitan zamkn�� oczy.
*
Wspomnienia wype�z�y ze swoich kryj�wek jak szczury. Stara� si� zmieni� tok
my�lenia, ale nie da� rady. Usi�owa� ucieka� od tego
wspomnienia ale ono wraca�o. By�o punktem w�z�owym. Wyznacza�o moment w kt�ry
pope�ni� b��d ostateczny. Musia� do tego wraca�.
Zamkn�� oczy i zas�oni� je ramieniem. Sta� na pok�adzie zdobytego galeonu.
Pok�ad zbryzgany by� krwi�. Pokrywa�y go cia�a, odci�te
ko�czyny, bry�y rozbitego m�zgu. Mo�e tam w Europie przeprowadzano pierwsze
nielegalne sekcje zw�ok. Piraci lepiej ni� lekarze
orientowali si� co cz�owiek ma w �rodku. To by�a ca�kiem niez�a bitwa pomimo
sporych strat w ludziach. Piraci i marynarze le�eli po-
spo�u. Martwi. Statek by� zdobyty. Z pod pok�adu wywleczono w�a�nie dwie osoby.
Grubego hiszpa�skiego kupca i m�od� dziewczyn�.
By�a Indiank� o jasnej sk�rze. Kapitan podszed� do kupca kt�rego trzyma�o kilku
rechocz�cych pirat�w. Pchn�li go na pok�ad tak �e
pad� na kolana prosto w ka�u�e krwi. Nie by�o po nim wida� leku. Gdyby kapitan
przyjrza� mu si� bli�ej by� mo�e spostrzeg�by, �e
cz�owiek ten nie jest kupcem, mimo �e chce za takiego uchodzi�. Na twarzy
pojmanego wida� by�o l�k, ale oczy jego nie zna�y tego
uczucia. Migota�y w nich ognie kagank�w g��bokich wi�zie� hiszpa�skiej
inkwizycji. Nie wygl�da� jednak tak�e na inkwizytora. Naj-
pewniej by� jednym z tych kt�rzy zajmowali si� tropieniem czarownik�w i
heretyk�w. Jednym z tych, kt�rzy nie znaj�c l�ku, pojawiali
si� zamaskowani na sabat czarownic, spuszczali do g��bokich loch�w pomi�dzy
pe�gaj�ce ognie dziwnych kult�w. Przemierzali kru�-
ganki pa�ac�w dawnych w�adc�w Kastylii w poszukiwaniu tych kt�rzy pi�� razy na
dzie� nieruchomieli w modlitwie zwr�ceni twarzami
w stron� Mekki. Niejedno widzia� i zbyt wiele razy stawa� w obliczu �mierci aby
teraz przestraszy� si� jakiego� tam pirata. Nawet je�li
jego �ycie mia�o si� w tej chwili zako�czy� to zdzia�a� do�� by zapewni� sobie
godziwe miejsce w raju.
-Chcesz �y�? - zapyta� kapitan.
-Nie - odpowiedzia� domniemany kupiec.
Piraci przestali si� rechota�. Wpatrywali si� w zdumieniu.
-Niech twoi wsp�lnicy przygotuj� dziesi�� tysi�cy o�mio realowych peso okupu -
powiedzia� kapitan nie zwracaj�c uwagi na s�owa je�-
ca.
Dziesi�� tysi�cy peso... Wy�o�enie od r�ki takiej sumy by�oby dla Inkwizycji
r�wnie proste jak podniesienie jednego ziarnka z klepiska
na kt�rym �wie�o uko�czono m�ock�. Jednak jego �ycie nie mia�o tu �adnego
znaczenia. Takich jak on by�o wi�cej. Du�o wi�cej. C� z
tego �e by� zas�u�ony? Pieni�dze mog�y si� przyda� na inne cele. By� tego
�wiadom i nie mia� �alu do swoich prze�o�onych. Wi�cej na-
wet. Zapragn�� oszcz�dzi� im k�opotu i duchowych rozterek zwi�zanych z
podejmowaniem decyzji.
-Ju� ci powiedzia�em �ajdaku, �e nie obchodzi mnie czy b�d� �y� czy umr�.
-To da si� zrobi� - kapitan wyci�gn�� sztylet, ale potem si� zawaha�. -
Dlaczego?
-Zawiod�em zaufanie wicekr�la. Pozwoli�em aby statek wpad� w wasze plugawe �apy.
Kapitan roze�mia� si� a jego s�ugusi us�u�nie mu zawt�rowali.
-Gdyby� naprawd� tak my�la� to wysadzi�by� t� kryp� w powietrze.
-Nie mog�em nara�a� �ycia moich ludzi.
Jego ludzie z wyprutymi bebechami i rozbitymi g�owami le�eli naoko�o.
-Powiedz mi jeszcze jedno przed �mierci�. Kim jest ta �licznotka?
Jeniec zawaha� si�. Nic dobrego nie mog�o spotka� ani jego ani dziewczyny. Ci
piraci byli beznadziejnie g�upi i ograniczeni. Z ca��
pewno�ci� apelowanie do ich sumie� by�o ca�kowicie zbytecznym strz�pieniem sobie
j�zyka. Gdyby jednak odstawili j� gdzie trzeba je-
go misja nie by�aby zupe�nie chybiona...
-To aclla.
- �adnie si� nazywa.
-To nie jest imi� ba�wanie tylko tytu�. Dziewica s�o�ca. Boska ma��onka tych
dzikus�w z g�r Peru. Trzymaj� je jakby w klasztorach. Nie
wolno im dotkn�� m�czyzny.
Gdy ko�czy� poczu�, ze powiedzia� troch� za du�o. Dziewica... Magiczne s�owo
kt�re rozpala�o umys�y tych dzikus�w bardziej ni� rum.
-A to ciekawe - powiedzia� kapitan. - I po co wam ona?
-M�wi po hiszpa�sku. Inkwizycja z�o�y�a zam�wienie na jedn� tak�. Chc� pozna�
szatana aby lepiej z nim walczy�. Nale�y j� dostar-
czy� do Hiszpanii. To bardzo wa�ne. Miejscowe szatany maj� niezwyk�� moc. A ona
jest ma��onk� jednego z nich. Mo�e nam du�o po-
wiedzie�...
-Chyba podzielam ich gusta - powiedzia� Antonio. -Ch�tnie poznam j� bli�ej. A ty
kupcze...
-Zabij mnie.
-Nie, to by by�o zbyt proste. Skoro cierpisz tak bardzo z powodu plamy na
honorze to nie b�d� ci� na razie zabija�. Pocierp sobie jeszcze
troch�. A j� prowad�cie do mojej kajuty. Lubi� takie nieoswojone dzikie kotki.
-Nie zrobisz tego - powiedzia� powoli wsp�pracownik. - Zabraniam ci. Gra toczy
si� o wi�ksz� stawk� ni� jeste� to sobie w stanie wy-
obrazi�. Nie wchod� nam w drog�. To co chcesz zrobi� jest dla ciebie �miertelnie
niebezpieczne.
-To ja jestem �miertelnie niebezpieczny - wycedzi� przez z�by kapitan.
A potem pchn�� kupca no�em. Drgaj�ce jeszcze cia�o zepchn�� za burt�. Dla
rekin�w. Wys�annik inkwizycji odda� swoje �ycie na de-
skach pok�adu. Kapitan nigdy nie pozna� jego imienia.
Dzika kotka by�a rzeczywi�cie nieoswojona. Pogryz�a r�ce kapitana do krwi i
miota�a przez ca�y czas najplugawsze przekle�stwa jakie
zdarzy�o mu si� w �yciu s�ysze�. Zrezygnowa� z pr�b oswajania jej. Zwi�za� j� i
og�uszy�. Gdy ju� nasyci� swoje ��dze pchn�� j� no�em.
Nie umar�a od razu.
-M�j boski ma��onek przyjdzie po ciebie - wyszepta�a po hiszpa�sku.
Wyszepta�a to z tak� nienawi�ci� w g�osie, �e kapitan a� si� wystraszy�. Patrzy�
jej w oczy gdy umiera�a. Dzia�o si� z nimi co� dziwnego.
Pocz�tkowo by�y po prostu pe�ne nienawi�ci. Potem pojawi�y si� w nich dziwne
iskierki. �wieci�y wewn�trznym blaskiem. Wybiega�y z
nich dziwne promienie, niczym promienie s�o�ca a potem nagle zgas�y w jednym
u�amku sekundy sta�y si� martwe jak dwie porcelano-
we kulki. Ich �wiat�o czymkolwiek by�o zgas�o. Kapitan poczu� lekki �al, �e tak
szybko j� zabi� .Czu� teraz, ze nie nasyci� si� do ko�ca.
Dotkn�� jej cia�a. By�o jeszcze ciep�e.
-Tym razem b�dzie uleg�a - mrukn�� do siebie.
Nie by�o to tak przyjemne jak za pierwszym razem. Za szybko wystyg�a. Wyrzuci�
j� za burt�. Ostatecznie trup na pok�adzie tylko zawa-
dza a i rekiny musz� mie� jak�� rozrywk�. W chwili gdy jej cia�o pogr��a�o si� w
wodzie s�o�ce pociemnia�o. Ci kt�rzy na nie popatrzy-
li tej chwili m�wili p�niej �e pokry�o si� ciemnymi plamami.
*
Kapitan ockn�� si�. B�l powrotu do �ycia by� straszny. Czu� ka�dy centymetr
spalonej s�o�cem sk�ry. Zaczerpn�� r�k� troch� s�onej
morskiej wody i pola� sobie g�ow�. Na w�osach mia� osad soli. Woda nie
przynios�a mu ulgi. Przeciwnie. Wszystkie p�kni�cia sk�ry
miedzy w�osami zapiek�y �ywym ogniem. Po�o�y� si� na deskach.
-Chc� umrze� - powiedzia� cicho.
Pablo wygl�daj�cy na nieboszczyka otworzy� oczy.
-Zanim umrzesz musisz odpokutowa� - wychrypia�. - B�dziesz p�on�� �ywcem, a�
�wiat�o ugotuje twoje mi�so. A ja razem z tob�. Ale ja
p�jd� potem do nieba. A ty kapitanie znajdziesz si� na pustyniach piekie�,
samotny jak szatan, sam, tylko ze s�o�cem.
Pablo by� dziwny. Ale te� dziwnym miejscu si� spotkali. Kiedy� okr�t kapitana
zawin�� do bardzo dalekiego portu. Port nazywa� si�
Murma�sk i le�a� na ca�kowitym ko�cu �wiata. Ale ludzie byli tam bogaci a przy
tym nie znali pirat�w. W tych czasach pami�� o wikin-
gach wygas�a ju�, a inni �upie�cy nie zawijali tam nigdy. Piraci udawali kupc�w,
i nawet nie�le im to wychodzi�o, sprzedali znaczn�
cz�� zrabowanych bogactw. Ale w mie�cie dowiedzieli si� �e niedaleko le�y
klasztor zamieszka�y przez mnich�w. Postanowili z�o�y�
tam wizyt� pewnej nocy. Zakonnicy nie stawiali oporu. Gin�li cicho po ciosami
mieczy. Jedynym cennym przedmiotem w monastyrze
by� z�oty krzy� w jednej z sal. Przed krzy�em sta� specjalny st� na kt�rym
le�a� rozpi�ty sznurami przysz�y pirat Pablo. Nazywa� si�
w�wczas inaczej i my�la� inaczej. Przez post i modlitw� przygotowywa� si� do
przyj�cia wielkiej piecz�ci - tajemnego rytua�u pozba-
wienia m�sko�ci kt�ry przechodzili jedynie specjalnie wybrani mnisi. Jego
jednego piraci oszcz�dzili a on wzi�� Bibli� i ruszy� z nimi na
morze aby nawraca� ich i w miar� mo�liwo�ci sprowadzi� na dobr� drog�. Nigdy nie
wyleczy� si� z religijnych ci�got, ale troch� zmieni�
mu si� bieg my�li. B�g pogardza� handlem i lichw�. B�g nienawidzi� sk�pc�w
gromadz�cych bogactwa. B�g wyznaczy� jego Pabla na
sw�j miecz. Wi�c Pablo ochoczo wype�nia� wol� Boga wypruwaj�c flaki z handlarzy
i ich pacho�k�w. Oczyszcza� ziemi� z tego pluga-
stwa. Prostowa� �cie�ki Pana. I by�o mu z tym dobrze. Tylko czasami religijno��
wy�azi�a z niego nag�ymi gwa�townymi atakami.
-Zamilcz. Nie p�jdziesz do nieba. S�yszysz?
-Jest metoda. Spal� si�. Ogie� oczyszcza wszystko. Ci kt�rych spali�a inkwizycja
poszli do nieba. Wolni od swoich grzech�w. Ja te� tak
p�jd� ale najpierw chc� zobaczy� jak s�o�ce przychodzi po ciebie.
-Zwariowa�e�. Samob�jstwo to grzech. Za to idzie si� do piek�a. I p�jdziemy tam
razem niezale�nie od tego jak� �mierci� zginiemy. Czy
tu na pok�adzie czy od z�b�w rekin�w. Pami�taj ilu ludzi zamordowali�my
wsp�lnie. B�g nam tego nie wybaczy.
-Nawet je�li kogo� zabi�em to wype�nia�em jedynie wol� Boga. To On stawia� na
naszej drodze te a nie inne statki. Dostarcza� nam w�a-
�nie tych ludzi kt�rych mieli�my ukara� za niemoralny i niezgodny z pismami tryb
�ycia.
Twarz by�ego mnicha by�a uduchowiona. Antonio wzdrygn�� si�.
On naprawd� w to wierzy - pomy�la�.
-A potem nadejdzie dzie� s�du. Pan os�dzi ci� piracie a ja b�d� sta� obok Niego!
-�ycz� spe�nienia marze�. Nie wstawisz si� za mn�?
-Nie.
-Fascynuje mnie teologiczny aspekt tej sprawy - wycharcza�. - Ostatecznie nawet
je�li zabija�e� w imi� Boga to co z twoj� cz�ci� �u-
p�w?
-To czego nie przepi�em wrzuca�em do morza!
-Dure�!
Wysi�ek m�wienia by� zbyt straszny. G�owa opad�a mu bezw�adnie na nasmo�owane
deski pok�adu.
*
Siedzia� w szynku. �ciany zbudowano z kamieni przyniesionych przez wody rzek z
serca Hiszpanii. Deski z kt�rych wykonano �awy i
sto�y pochodzi�y z rozbitych na ska�ach tego wybrze�a statk�w. Wina w Hiszpanii
nigdy nie brakowa�o. By�o tanie mocne i smaczne.
Pablo siedzia� obok. Lali w gard�a ch�odny nektar. Katalo�skie wino. Za trzy
dublony kupili ca�� beczk�. Pili teraz wszyscy. Beczka by�a
bardzo du�a. Pili... Wreszcie sami zacz�li zamienia� si� w wino. Ich krew
zacz�a �ywiej kr��y�. Umys�y rozpuszcza�y si� w alkoholu.
Wn�trza musowa�y i wyzwalaj�ca si� energia musia�a znale�� uj�cie. Min�o troch�
czasu i wysypali si� z tawerny. Szli ca�� gromad� na
statek. To by�o ma�e miasteczko, i nie stacjonowa� tu �aden garnizon ale wie�ci
o ich przybyciu z pewno�ci� rozesz�y si� ju� odpowied-
nio daleko. Przed �witem musieli znale�� si� na morzu je�li nie chcieli pozosta�
tu na zawsze z naszyjnikami garrot na szyjach. I wtedy
spotkali trzy zakonnice. Zakonnice by�y m�ode a oni byli bardzo d�ugo na morzu.
Po�cig, zdzieranie ubrania. Te cudowne krzyki pe�ne
b�lu i ura�onej godno�ci stopniowo coraz bardziej rozpaczliwe. Na ratunek
przybieg� tylko jeden miejscowy palant z rapierem. Wyci�-
gn�li z niego wn�trzno�ci i zostawili go na bruku by skona� a potem zaj�li si�
zakonnicami. Najwy�sza rozkosz zaspokojenia najprymi-
tywniejszych instynkt�w. Ta cudowna ulga. A potem no�e w r�kach. Tak pi�knie
b�yszcza�y w s�abym �wietle ksi�yca. Gdzie� w oddali
kto� wzni�s� do g�ry �uczywo aby przy�wieci� sobie na drodze i zaraz rzuci� je
na ziemi�. Pozosta�y po nim tylko werble wybijane przez
bose stopy na drewnianych brukach. Czerwona krew lej�ca si� do rynsztoka. Cia�a
wrzucono do kana�u mi�dzy nieczysto�ci. Chrze�ci-
ja�ski B�g musia� ju� w�wczas znienawidzi� kapitana. A potem by� jeszcze ten
jezuita kt�remu podci�li gard�o daleko daleko a� na dru-
giej p�kuli.
*
Pablo �ni� o czym innym. Objawi�o mu si� S�o�ce. Pali�o go w twarz swoimi
promieniami. Zmienia�o si�. Chwilami by�o m�czyzn� o
jasnej jak p�omie� sk�rze, to zn�w stawa�o si� tarcz� z wypolerowanego z�ota.
Bi� od niego blask. Niezno�ny blask.
-Dany by� ci n� w r�k�. Dlaczego z niego nie skorzysta�e�? - dobieg� go szept.
G�os by� taki jakim powinien by� g�os Boga. Melodyjny szept z lusita�skim
akcentem. Cichy ale jednocze�nie gro�ny i pot�ny. Wyklu-
czaj�cy wszelki sprzeciw.
-Ja nie wiedzia�em �e tak trzeba - odpowiedzia�. - Naprawi� sw�j b��d.
-Jest ju� za p�no. Grubo za p�no. Moja ma��onka nie �yje. A ty przy tym by�e�.
Sta�e� za jego plecami. Wystarczy�o �e wbi�by� mu
sw�j n� w plecy. G��boko po r�koje��.
-Nie jestem zdrajc�! - o�mieli� si� zaprotestowa�.
P�omie� lizn�� jego twarz.
-Raz ju� zdradzi�e�. Mia�e� zosta� s�ug� waszego Boga.
-Sta�em si� jego mieczem.
-Lubisz si� usprawiedliwia� przed samym sob�. Ale twoje s�owa nie zawieraj�
tre�ci. S� tylko be�kotem kogo� kto zszed� na z�� drog�.
*
Ockn�li si� aby cierpie�. B�l by� potworny. S�o�ce sta�o prosto nad nimi. Na
niebie nie by�o najmniejszej chmurki. Najl�ejszy powiew
nie m�ci� tafli w�d. Mo�e by�o g�adkie jak st�. Jedynie p�etwy rekin�w
wystaj�ce ponad wod� wywo�ywa�y niewielkie leniwe falki.
-Nie znios� tego d�u�ej - wychrypia� kapitan.
Wsta� chwiejnie na nogi. Sk�ra pop�ka�a mu w wielu miejscach od soli i teraz z
ran pociek�o troch� g�stej krwi.
-S�yszysz mnie ty zafajdana kulo ognia - wrzasn�� wygra�aj�c pi�ci� ku niebu. -
Niech ci si� nie wydaje �e kapitan Antonio Hererra boi
si� zgin�� od z�b�w rekina!
-Nie wyg�upiaj si� - powiedzia� Pablo nie otwieraj�c przymkni�tych oczu. - Nie
uda ci si�.
-Ja nie boj� si� niczego i nikogo. Nikt minie b�dzie dyktowa� jak mam umiera�.
Umr� w wodzie! W wodzie kt�ra jest ch�odna i b��kitna.
Skoczy� z rozmachu prosto w fale. Zawrza�o jakby wsadzi� kij w mrowisko. Rekiny
nadp�yn�y ze wszystkich stron. Pablo podczo�ga�
si� na brzeg tratwy i wpatrywa� si�. Widzia� wcze�niej jak kilka rekin�w walczy
o jedno cia�o. Zawsze go to fascynowa�o. Tym razem
sta�o si� co� innego. Rekiny p�ywa�y wok� kapitana obw�chuj�c go jakby. Potem
odp�yn�y oboj�tnie i tylko jeden, najwi�kszy we-
pchn�� Antonia z powrotem na tratw�. Kapitan upad� na rozgrzane deski pok�adu i
znieruchomia�. Rekin odp�yn��.
-Nie uda�o si� kapitanie Hererra - zakpi� Pablo.
-To nie mo�liwe.
-S�o�ce rz�dzi w tym �wiecie. Rekiny boj� si� zje�� tego co zosta�o przeznaczone
mu na ofiar�.
-Nie jestem niczyj� ofiar�.
-Kapitanie. Mamy bary�k� oliwy do kagank�w. Polejmy si� ni� i spalmy. Uratujemy
nasze dusze.
-Milcz g�upcze. S�o�ce jest tylko planet� tak� jak ksi�yc, tylko bardziej
jasn�. Mog� sobie te dzikusy �piewa� do niego litanie, nie na-
bierze przez to ani mocy ani rozumu. Wkr�tce zniesie nas do brzegu.
-S�o�ce ju� ma moc. Poznali�my jego tchnienie w g�rach ko�o Potosi. Nie
pami�tasz?
G�owa kapitana opad�a na belki pok�adu z takim impetem �e straci� przytomno��.
*
Mumie w g�rach Potosi pokryte by�y z�otem. Obdzierali je, gnietli z�ot� blach� w
z�ote kule i upychali w jukach. Blacha by�a cieniutka
jak papier, ale przecie� mimo wszystko co� wa�y�a. A je�li zebra�o si� jej
odpowiednio du�o to wa�y�a ca�kiem sporo. Do tego dochodzi-
�y jeszcze z�ote ozdoby. Zap�dzili si� do tej doliny zwabieni pog�oskami o El
Dorado. Nie znale�li wprawdzie z�otego miasta, ale nie
pogardzili tym cmentarzem. By�o ich trzydziestu. Mieli konie mu�y, bro� paln�.
Indianie obserwowali ich z daleka ale nie interweniowa-
li. By�o ich niewielu. Zbyt ma�o aby stawi� op�r bandzie rozzuchwalonych
grabie�� pirat�w. A mumie nie umia�y si� broni�. Tylko s�o�-
ce patrzy�o na nich z g�ry. Sp�dzili w dolinie siedem dni. �smego dnia gdy
obudzili si� zrazu nie spostrzegli niczego dziwnego, ale po-
tem przekonali si� �e co� sta�o si� z wod�. Woda w jedynej sadzawce w promieniu
trzydziestu kilometr�w zm�tnia�a. Zwierz�ta kt�re jej
si� napi�y skona�y w konwulsjach. Dopiero p�niej odkryli porzucone w pobli�u
naczynia wykonane z tykwy z resztkami szarobr�zowej
cieczy. Indianie musieli przyj�� w nocy i zatru� wod�. Nie wr�cili od razu. W
ziemi czeka�o jeszcze tyle z�ota. Zostali do po�udnia.
Wreszcie ruszyli ku prze��czy. Nie mieli ani kropli w ustach od poprzedniego
wieczora. S�o�ce pra�y�o z dziwn� moc�. Cierpienie
wywo�ane odwodnieniem by�o bardzo silne. Gdy dotarli na prze��cz okaza�o si� �e
tamtejsza sadzawka zosta�a zawalona wielkimi g�a-
zami. W dolinie z pewno�ci� by�y jeszcze inne �r�d�a wody, gdzie� g��boko w
szczelinach ska�, w jaskiniach, oni jednak nie umieli ich
odnale��. A potem dodatkowo zab��dzili. Wody nie by�o nigdzie. Trzeciego dnia
zacz�y pada� wycie�czone zwierz�ta. Piraci pr�bowali
pi� ich krew ale ona nie gasi�a pragnienia. Pi�tego dnia pad� ostatni mu�.
D�wigali z�oto na w�asnych ramionach. Szli przed siebie nap�-
dzani gor�czk� kt�ra promieniowa�a z baga�y. I padali jak muchy. �aden z nich
jednak nie odrzuci� swojego brzemienia aby ul�y� sobie
w w�dr�wce. Co wi�cej niekt�rzy zabierali cz�� przynale�n� konaj�cym
towarzyszom. Nim zeszli z g�r zosta�o ich sze�ciu.
*
Otworzy� oczy. Po�udnie jeszcze nie nadesz�o. Ale powietrze ju� zamieni�o si� w
ogie�. Ka�dy jego �yk parzy� prze�yk. Kapitan si�gn��
po pistolet aby skr�ci� sobie m�ki konania. Pistoletu nie by�o tam gdzie go
zostawi�.
-Szkoda zachodu Hererra - wychrypia� Pablo.
-Gdzie m�j pistolet?
-Na dnie. Podobnie jak n�. Przeszukaj tratw� a nie znajdziesz nic co mog�oby
przyda� ci si� do pope�nienia samob�jstwa. Wszystko
utopi�em.
-Ale dlaczego?
-Samob�jstwo to grzech. Za to idzie si� do piek�a - powt�rzy� z�o�liwie s�owa
swojego zwierzchnika.
-Ty idioto. Udusz� ci� w�asnymi r�koma.
-Za ma�o si�y...
Antonio opad� bezsilnie na drewniane deski pok�adu. Wola �ycia opu�ci�a go. Nim
ostatecznie pogr��y� si� w otch�aniach swojego umy-
s�u dostrzeg� jeszcze �e Pablo bije pok�ony wisz�cej nad nimi ognistej kuli.
Pablo, miecz Boga bi� pok�ony poga�skiemu bo�kowi. Nie-
wiele rzeczy by�o w stanie go zdziwi�, ale ten widok wstrz�sn�� nim. Odp�yn�� w
przesz�o��. Mia� dziesi�� lat. Ma wzg�rzach Katalonii
biega� za sp�oszonymi ko�mi. To by�o dobre miejsce. Du�o zielonej trawy. I wody.
Woda... Zbiega� do niej. I nie m�g� jej dosi�gn��.
Gdy cz�owiek jest spragniony tak�e we �nie nie mo�e si� napi�...
*
Kolejny powr�t do �ycia by� jeszcze bardziej przykry ni� poprzedni. B�l cia� by�
nie od zniesienia. Spr�bowa� si� poruszy� i ze zdumie-
niem stwierdzi� �e nie mo�e. Gdy le�a� nieprzytomny Pablo rozkrzy�owa� go na
deskach pok�adu i przywi�za� starannie za nadgarstki i
kostki st�p. A ponadto zdar� z niego ca�e ubranie. Poszuka� go wzrokiem. Pablo,
wierny Pablo kt�ry nigdy go nie zawi�d�, kl�cza� teraz
kawa�ek dalej bij�c pok�ony S�o�cu.
-Wielka �wiat�o�ci ofiaruj� ci �ycie mojego kapitana aby� zechcia� zdj�� ze mnie
cz�� moich win wobec ciebie - zawodzi�.
-Rozwi�� mnie - za��da� Hererra.
-Niewielka to ofiara ale to wszystko co mam do zaoferowania.
-Rozwi�� mnie idioto!
S�o�ce milcza�o a potem na twarzy Pabla spocz�� cie�. Cie� obla� jego posta� tak
�e wydawa�a si� sta� w mroku. Wyraz twarzy by�ego
mnicha by� dziwny. Wygl�da� tak jakby spe�ni�y si� jego marzenia i ognisty demon
przem�wi� do niego. Prowadzi� z nim dialog obiecu-
j�c �ci�le wype�ni� jego wol�. A potem pociemnia�o wszystko. Tym razem kapitana
nie nawiedzi�y �adne majaki. Gdy otworzy� oczy by-
�o ju� popo�udnie. Sk�ra jego przybra�a intensywnie czerwony odcie�. W g�owie
hucza�o mu co� na kszta�t wodospadu. R�k ani n�g ju�
nie czu�. Pablo siedzia� nieopodal. Wygl�da� fatalnie. Sk�ra pop�ka�a mu i ca��
twarz pokryt� mia� kroplami krwi. Zw�aszcza wiele by�o
ich na czole i na skroniach. Przypomina� Chrystusa.
-Dlaczego mi to zrobi�e�? - zapyta� kapitan.
-Ty i tak musisz umrze�. Gdy s�o�ce ci� zabierze ja b�d� wolny. Pop�yn� dok�d
zechc�.
-Rozwi�� mnie. Przysi�ga�e� by� mi wiernym...
-Nic ju� nie znacz� nasze dawne przysi�gi. Zdychaj. szybko, szybko. Ja nie
poci�gn� d�u�ej ni� do wieczora a musz� jeszcze si� spali�
by dosta� si� do raju. S�o�ce obieca�o mi pomy�lny wiatr.
-Mo�e sam si� spal a mnie rozwi��...
-S�o�ce kaza�o mi z�o�y� ci� w ofierze. Ty ju� i tak jeste� martwy. �wiat�o
przenikn�o twoj� krew w chwili gdy posiad�e� t� nieszcz�sn�
dziewuszk�. Ju� w�wczas podpisa�e� na siebie wyrok �mierci. Jej krew ��da
pomsty.
Kapitan zacz�� si� zastanawia�. Ogie�... Palono rzeczy zmar�ych podczas zarazy.
Ale czy mia� moc zmazywania grzech�w? Je�li tak to
pozostawa�o mu jedno. Wyrok na jego cia�o by� ju� prawie wykonany. Ale mo�e
mo�na by�o uratowa� jeszcze dusz�?
-Spalmy si� razem. Nie znios� d�u�ej tej m�ki - zaproponowa�.
-Cierp i raduj si� tym cierpieniem, bowiem za bram� �ywota czeka na ciebie
S�once i ono wyda na ciebie wyrok - g�os Pabla by� udu-
chowiony. Od wielu wielu miesi�cy nie s�ysza� go takim.
-Ty bydlaku! zaprzeda�e� si� poga�skiemu ba�wanowi. Wykonujesz jego polecenia.
Pablo wzruszy� ramionami. By� zupe�nie spokojny. Jego spok�j by� ostatecznym
wyrzeczeniem si� �ycia. Odrzuceniem wszystkich jego
aspekt�w. On wiedzia� �e umrze. Ale najpierw dotrze na wysp� gdzie zbuduje sobie
stos. A wiatr powieje gdy tylko kapitan Antonio
rozstanie si� z �yciem.
-Powinna si� tob� zaj�� inkwizycja - szepn�� kapitan. - Zdradzi�e� swoj� wiar�
dla zabobon�w bandy dzikus�w. przypomnij sobie pierw-
sze przykazanie kt�re patriarcha Moj�esz dosta� na g�rze Synaj...
-I co z tego?
-Z�ama�e� pierwsze przykazanie. Pope�ni�e� �miertelny grzech. Za to idzie si� do
piek�a.
-Chrzest przez ogie� zmazuje gorsze grzechy. Nie przejmuj si� moim losem.
Wszystko w r�kach Boga. Je�li zechce to po��cz� si� z
Nim.
Hererra zakl�� i tak skona� z przekle�stwem na ustach. To trwa�o kilkana�cie
minut. Powia� wiatr i tratwa skierowa�a si� prosto w stron�
pobliskiej wyspy. Ofiara zosta�a dokonana.
*
Grupa Indian obserwowa�a ze zdumieniem jak do brzegu podp�ywa tratwa. Na tratwie
przyp�yn�li dwaj biali m�czy�ni. Jeden by� mar-
twy. Drugi tak�e wygl�da� na nie�ywego ale gdy tylko tratwa dobi�a do brzegu
poderwa� si� ra�no jakby w jego cia�o wst�pi�y nowe si�y.
Zbieg� na brzeg d�wigaj�c na ramieniu bary�k� czego�. Jeden z Indian zacz��
naci�ga� �uk ale w�dz uspokoi� go gestem.
-Zobaczymy co zrobi.
-Modlili�my si� do naszych b�stw o bia�ego cz�owieka. Podobno biali ludzie s�
smaczni. Oto jest.
-Ja tak�e o tym s�ysza�em. Zawsze b�dziemy mieli czas �eby go zabi� i je��.
Nasze b�stwa przys�a�y go z jakim� przedmiotem. Ja takich
nie znam. Zobaczymy do czego s�u�y.
Bia�y wygl�da� jakby przez ostatnie dni nie mia� w ustach ani kropli wody,
jednak oboj�tnie przeskoczy� niewielki strumyk. Z lasu za-
cz�� �ci�ga� ga��zie i uk�ada� je w spory stos. Pracowa� kilka godzin. Indianie
zaczynali si� niecierpliwi�. Wreszcie jednak stos by� go-
towy. Pablo pola� suche ga��zie oliw� a potem wdrapa� si� na g�r�. Chichota�
przy tym jak szaleniec. Zreszt� by� szale�cem. To by� do-
bry dzie�. wymarzony wprost do tego aby uda� si� do nieba. Popatrzy� do g�ry.
S�once wisia�o nad jego g�ow�. Zadowolone. Ukl�k� i
wyj�� z kieszeni krzesiwo. Za chwil� jego grzeszne cia�o ogarn� oczyszczaj�ce
p�omienie. A jego dusza... Strza�a cicho bzykn�a w po-
wietrzu. Przeszy�a jego serce na wylot. Zwali� si� ze stosu upuszczaj�c
krzesiwo. W ostatniej chwili �ycia zrozumia� �e kto� tam na g�-
rze zdecydowa� si� zamkn�� mu ostatni� furtk� do odkupienia. Zesz�o si� ca�e
plemi�. To by�o wielkie �wi�to. Rzadko zdarza�o si� tak,
�e ofiara gromadzi�a najpierw opa�. Tubylcy upiekli go i zjedli. Potem
przynie�li z tratwy tego drugiego. On by� ju� nieco nadpsuty, poza
tym jego mi�so by�o bardzo przesolone, ale te� da�o si� zje��. Zadowolone S�o�ce
zachodzi�o powoli. Na piasku w nie�adzie le�a�y
ogryzione ko�ci dwu m�czyzn.
Koniec