7667
Szczegóły |
Tytuł |
7667 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7667 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7667 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7667 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JAMES OlivER Curwood
W�adca Skalnej Doliny
2 9 07 2004
Wydawnictwo Dolno�l�skie Wroc�aw 1990
f>
Tytu� orygina�u The Grizzly
Prze�o�y� Jerzy Marlicz
Ok�adk� i ilustracje wykona� Krzysztof Grzondziel
Redaktor
Beata Romaszkan
Redaktor techniczny Edward Zborowicki
Ksi��ka z dorobku Wydawnictwa �Iskry" �Copyright by Jerzy Marlicz, Warszawa, 1954
�p
FILIA nr 7 pf'
Rozdzia� I
Tyr, nieruchomy i milcz�cy niby olbrzymi g�az o rudawym odcieniu, przez d�ugie minuty b��dzi� wzrokiem po obszarze swego pa�stwa. Wzrok mia� s�aby; oczy grizzly * s� zbyt ma�e i osadzone zbyt szeroko, by mog�y dobrze widzie�. W odleg�o�ci jakiej p� mili rozr�nia� jeszcze kozic� skaln� od g�rskiego barana, ale poza t� granic� �wiat stawa� si� dla� jedynie tajemnicz� g��bi�, spowit� w mg�� z�ot� od s�o�ca lub w opary mroku.
W tej chwili znieruchomia� poddaj�c si� dzia�aniu w�chu. Z g��bin doliny nadesz�a jaka� wo�, kt�rej nie czu� nigdy przedtem. Wo� ta by�a obca w jego �wiecie i dra�ni�a go ogromnie. Powolny, oci�a�y umys� nied�wiedzia pr�no sili� si� odgadn�� jej tre��.
Nie karibu ** � zabi� ju� ich przecie tyle! Nie kozica, nie baran. A tak�e nie leniwy i t�usty �wistak, wygrzewaj�cy si� w s�o�cu na skale. W �yciu swym zjad� ju� setki �wistak�w.
Wo� nie budzi�a w nim po��dania ani l�ku. Zaciekawi�a go tylko. Tyr jednak nie rusza� na zwiady, instynkt nakazywa� mu ostro�no��. Gdyby m�g� nawet ogarn�� wzrokiem milowy czy dwumilowy kr�g, nie dowiedzia�by si� nic ponad to, co mu wie�ci�o tchnienie wiatru z doliny.
Grizzly zatrzyma� si� na kraw�dzi ma�ej doliny. Tu� pod nim rozpo�ciera�a si� dolina, a powy�ej widnia�a prze��cz, przez kt�r� przyby� tego popo�udnia. Kotlina przypomina�a czar� wy��obion� w zielonym stoku g�rskim i jako �e by� w�a�nie czerwiec, osnu�a j�
Grizzly � szary nied�wied� �yj�cy w g�rach. Karibu � renifer p�nocnoameryka�ski.
bujna mi�kka murawa i kwiaty; z trawy wygl�da�y g�rskie fio�ki, k�py niezapominajek, dzikie astry i hiacynty.
Po�rodku czernia�a sadzawka rzadkiego i�u, w kt�rym Tyr lubi� si� babra�, ilekro� mu dolega�y zbite na kamieniach �apy.
Od wschodu, zachodu i p�nocy rozwija�a si� cudowna panorama G�r Skalistych, a z�oty blask czerwcowego s�o�ca �agodzi� ostre zarysy ich kraw�dzi. Ze szczyt�w skalnych i z g��bi dolin, po�r�d wyrw tn�cych g�rskie grzbiety, z dna kr�tych szczelin, z rumowisk g�az�w pn�cych si� ku wiecznym �niegom p�yn�� lekki szelest. By�a to muzyka w�d. Zawsze unosi�a si� w powietrzu, bo rzeki, potoki i strumyki sp�ywaj�ce ze �niegiem, kt�ry wiecznie le�a� pod chmurami, nigdy nie milk�y.
Powietrze tchn�o s�odk� woni�. Czerwiec i lipiec �wi�ci�y weselne gody. Ko�czy�a si� wiosna, zaczyna�o lato. �wiat by� przesycony zieleni�. Wczesne kwiaty stroi�y s�oneczne zbocza w barwne kobierce czerwieni bieli i purpury, a wszystko, co �y�o, d�wi�cza�o pie�ni�: t�uste �wistaki na ska�ach, ma�e koszatki * u wej�cia do swych norek, opas�e trzmiele buszuj�ce po�r�d kwiat�w, s�py w dolinach i or�y ponad szczytami g�r. Nawet Tyr �piewa� na sw�j spos�b przed chwil�, brodz�c w mi�kkim b�ocku. Nie by� to bowiem ani j�k b�lu, ani ryk, ani warczenie, tylko w�a�nie owo mruczenie, kt�rym nied�wiedzie objawiaj� rado��. To by�a jego pie��. I oto tajemnicza wo� pozbawi�a go nagle spokoju.
Nieruchomy, wietrzy�. Nie odczuwa� l�ku, by� jednak zaciekawiony i niespokojny. Nozdrza jego reagowa�y r�wnie silnie na t� nieznan� wo�, jak podniebienie dziecka reaguje na pierwsz� w �yciu kropl� w�dki. Wreszcie niski, gro�ny warkot wezbra� jak daleki grom w g��bi jego piersi. Samow�adny pan obszernych w�o�ci poj�� naraz, �e nie wolno mu pozwala� na istnienie woni, kt�rej pochodzenia nie zna i kt�ra nie nale�y do jego kr�lestwa.
Powolnym ruchem Tyr stan�� d�ba, si�gaj�c �bem o dziewi�� przesz�o st�p od ziemi. Potem usiad� na zadzie jak tresowany pies, opuszczaj�c na brzuch uwalane b�otem �apska.
Od dziesi�ciu lat zamieszkiwa� te g�ry, ale nigdy jeszcze nie wyczu� podobnej woni. Nie kry� si�. Nieul�k�y, sta� jak wyrze�biony. Rzuci� jej wyzwanie i czeka�, a ona ros�a i zbli�a�a si�. By� potwor-
Koszatka � ma�y gryzo� nadrzewny.
L
nie wielki i pi�kny w nowym, brunatnym futrze z�oconym przez s�o�ce.
Pas doros�ego m�czyzny spi��by si� z trudem na jego przedramieniu, trzy najd�u�sze, podobne do no�y pazury przednich �ap mia�y ka�dy po pi�� i p� cala. �lady st�p na mi�kkiej ziemi mia�y rozpi�to�� pi�tnastu cali od brzegu do brzegu. By� dobrze wykar-miony, l�ni�cy i pot�ny. Oczy, nie wi�ksze od hikorowych orzeszk�w, znajdowa�y si� w odleg�o�ci o�miu cali jedno od drugiego. Dwa g�rne k�y, tn�ce jak ostrza sztylet�w, mia�y dwucalow� d�ugo��. Straszliwe szcz�ki mog�y bez trudu zdruzgota� kark rena. �ycie Tyra by�o wolne od obecno�ci cz�owieka i obca mu by�a z�o�liwo��. Jak wi�kszo�� grizzly, nie zabija� dla przyjemno�ci mordowania. Z ca�ego stada karibu wybiera� jedn� sztuk� i t� zjada� doszcz�tnie, mia�d��c ko�ci i do ostatniej kropli wysysaj�c szpik.
By� to dobrotliwy w�adca. G�osi� jedno tylko prawo: dajcie mi �y�! I wygl�d jego wyra�a� to prawo z bezwzgl�dn� stanowczo�ci�, kiedy siedz�c wch�ania� nozdrzami obc� wo�. Ze swej pot�nej mocy podobny by� g�rom. Jak szczyty ich w�ada�y w niebiosach, tak on w�ada� na ziemi w obszarze swego pa�stwa. Grizzly razem z g�rami wynurzy� si� z mroku wiek�w. Stanowi� ich cz�� sk�adow�. Dzieje jego rasy �y�y i umiera�y w�r�d nich. Byli do siebie podobni pod wielu wzgl�dami.
Nikt pr�cz samc�w w�asnego plemienia nie o�mieli� si� dot�d naruszy� jego w�adzy ani jego praw. Z tymi za� przeciwnikami walczy� w uczciwym pojedynku, niejednokrotnie na �mier� i �ycie. By� got�w walczy� raz jeszcze z ka�dym, kto na podleg�ym mu terenie nie chcia�by uzna� jego suwerenno�ci. Dop�ki si� nie znajdzie nikt ode� mocniejszy, on tu jest dyktatorem, arbitrem lub despot�; jest tym, czym chce by�. Pochodzi� z rodu w�adc�w bujnych dolin i zielonych stok�w, by� panem wszelkich �yj�cych istot doko�a. Rz�dy nad tym krajem ustali� otwarcie, bez strategii i podst�p�w. By� znienawidzony i wzbudza� l�k; sam nie zna� nienawi�ci ani trwogi. Ponadto by� uczciwy. Oczekiwa� zatem otwarcie przybycia istoty, kt�rej wo� p�yn�a z g��bi doliny.
Podczas gdy siedzia� i brunatne nozdrza wci�� jeszcze ch�on�y powietrze, niejasny instynkt, dar przodk�w, budzi� si� w zamglonym umy�le. Ta wo�, kt�r� przecie odczuwa� po raz pierwszy, wyda�a mu si� naraz znana. Nie m�g� co prawda ustali� jej pochodzenia, ale wiedzia� ju�, �e poza ni� czai si� gro�ba, �e nale�y si� strzec!
Tyr siedzia� dziesi�� minut nieruchomy jak rze�ba; potem, gdy wiatr zmieni� nieco kierunek, wo� os�ab�a, a� wreszcie znikn�a zupe�nie.
Grizzly lekko uni�s� p�askie uszy. Potem obr�ci� powoli ogromny �eb, obejmuj�c wzrokiem szmaragdowy stok i ma�� kotlink�. Teraz, gdy powietrze sta�o si� zn�w kryszta�owo czyste, niepok�j jego znik� tak nagle, jak nagle si� pojawi�. Wi�c Tyr opad� na czworaki i zacz�� dalej polowa� na koszatki. By� to nies�ychanie �mieszny widok. Tyr wa�y� tysi�c funt�w, koszatka jest sze�ciocalowej d�ugo�ci i wa�y oko�o sze�ciu uncji. A jednak grizzly nie waha� si� ry� godzin�, byle m�c wreszcie po�kn�� jak pigu�k� t�uste zwierz�tko. By� to jego smako�yk. Po�owa niemal dni wiosennych i letnich schodzi�a na tej �mudnej pracy w pogoni za �akomym k�skiem.
Teraz znalaz� nork�, kt�ra mu si� wyda�a godna zachodu, i zacz�� rozgrzebywa� ziemi� �apami jak olbrzymi pies szukaj�cy szczura.
Znajdowa� si� na zboczu wzg�rza. W ci�gu p� godziny dwukrotnie podnosi� g�ow�. Ale w powietrzu nie zam�conym wiatrem nie by�o ju� czu� �adnej tajemniczej woni.
Rozdzia� II
Wysoki balsamiczny g�szcz rzednia�, przesmyk rozszerza� si�. Jim Langdon wstrzyma� konia, przez par� chwil spogl�da� przed siebie w os�upieniu, a potem z okrzykiem rado�ci przerzuci� praw� nog� przez kul� siod�a i czeka�. O par�set metr�w dalej, poza os�on� �wierk�w, Otto Bruce wojowa� z Patelni�, krn�brn� juczn� klacz�.
Langdon u�miecha� si� z zadowoleniem, s�ysz�c, jak przewodnik grozi opornej bestii wszelkimi rodzajami tortur i kar pocz�wszy od �wiartowania, a ko�cz�c na �agodniejszej �mierci przez uderzenie pa�k� w �eb. Barwny s�ownik Bruce'a, opisuj�cy okropno�ci, jakie wisia�y nad jego l�ni�cymi i beztroskimi ko�mi, by� dla� �r�d�em wiecznej uciechy. Wiedzia� przy tym, �e wielki zacny towarzysz nie katowa�by Patelni nawet w�wczas, gdyby jej przysz�a ch��
8
utarza� si� w b�ocie wraz z jukami i siod�em, i �e ograniczy�by si� do okropnych s��w mro��cych krew w �y�ach.
Sze�� koni jeden po drugim wysz�o z zielonej g�stwiny; Bruce siedzia� na ostatnim. Tkwi� w siodle jak rozklekotany pajac; postaw� t� zawdzi�cza� d�ugoletniemu przebywaniu w g�rach, a poza tym by� olbrzymiego wzrostu i z trudem uk�ada� niezmiernie d�ug� posta� na grzbiecie drobnej szkapy g�rskiej.
Na jego widok Langdon zeskoczy� z konia i zn�w zwr�ci� si� twarz� ku dolinie. Poprzez jasny, niedawno zapuszczony zarost przegl�da�a opalenizna, pi�tno tygodni sp�dzonych w g�rach. Rozche�stana koszula ukazywa�a szyj� pociemnia�� od s�o�ca i wiatru. Oczy, stalowe, b��kitne, chciwie ch�on�y rozpostarty w kr�g krajobraz; malowa�a si� w nich gor�ca ciekawo�� my�liwego i badacza dziewiczych krain. Mia� lat trzydzie�ci pi��. Po�owa �ycia zbieg�a mu na w��cz�gach po ziemiach p�nocnych, drug� po�ow� po�wi�ci� pisaniu ksi��ek, w kt�rych przedstawia� to, co widzia�, prze�ywa� lub s�ysza� w czasie swych w�dr�wek.
Towarzysz jego by� ode� o pi�� lat m�odszy, ale przerasta� go niemal o g�ow�. Nie ceni� zreszt� bynajmniej tej przewagi fizycznej, przeciwnie, ilekro� by�a o tym mowa, kl�� brzydko, dodaj�c w ko�cu: �Psia krew, co to mo�na wiedzie�. A nu� jeszcze wyrosn�!"
Zbli�ywszy si� do Langdona, Bruce zeskoczy� z siod�a. Langdon obj�� gestem le��cy przed nimi krajobraz.
� Czy� widzia� kiedy� co� r�wnie pi�knego?
� �adny kraj � przyzna� Bruce.
� Nocleg b�dzie pierwszej klasy! Musz� tu by� karibu i nied�wiedzie. Potrzebujemy w�a�nie �wie�ego mi�sa!
� Daj no mi zapa�k�, Jim.
Mieli zwyczaj zapala� obie fajki jedn� zapa�k�; oczywi�cie o ile to si� uda�o zrobi�. Wype�nili teraz ten obrz�d zastanawiaj�c si� nad sytuacj�.
Puszczaj�c pierwsze k��by wonnego dymu, Langdon wskaza� ruchem g�owy opuszczon� przed chwil� g�stwin�.
-� Wspania�e miejsce na post�j, prawda, stary? Suche drzewo na ogie�, bie��ca woda po raz pierwszy od tygodni, mi�kkie �wierkowe ga��zie na pos�ania. Konie mo�na pu�ci� na t� ��czk�, kt�r� tylko co min�li�my; trawa bawola ro�nie tam jak las i pe�no dzikiego tymianku.
Spojrza� na zegarek.
� Dopiero trzecia. W�a�ciwie mo�na by i�� dalej. Ale jak s�dzisz? Mo�e pozostaniemy tu par� dni i rozejrzymy si� nieco.
� Wygl�da tu wcale, wcale � rzek� Bruce.
Usiad� na ziemi, plecami przylgn�� do ska�y i opar� o wzniesione kolano d�ug�, mosi�n� lunet�, zabytek jeszcze z czas�w wojny domowej *. Langdon odtroczy� od siod�a lornetk� sprowadzon� z Pary�a. Rami� przy ramieniu, oparci o ska��, badali wzrokiem sk�ony g�r i zbocza poros�e traw�.
Znajdowali si� na terytorium grubego zwierza, w kraju okre�lonym przez Jima Langdona mianem �nieznanego", po kt�rym zapewne nie kroczy�a jeszcze stopa bia�ego cz�owieka. Ziemia ta by�a spi�ta olbrzymimi �a�cuchami g�rskimi. Dwudziestodniowy forsowny marsz da� w rezultacie sto mil przebytej drogi.
Dzisiaj po po�udniu min�li szczyt Divide, kt�ry dzieli niebo na p�nocne i po�udniowe, a teraz mieli przed sob� pierwsze zielone stoki i wspania�e garby �a�cucha Firepan. Na p�noc � a oni w�drowali w kierunku p�nocnym � l�ni�a rzeka Skeena, na zach�d i na po�udnie rozpo�ciera� si� �a�cuch Babin� ze swymi rzekami, na wsch�d, ponad Divide, wznosi� si� Driftwood, a jeszcze dalej widnia�y g�ry Ominica i dop�ywy Finley. Dziesi�tego maja widzieli po raz ostatni �lady cywilizacji, dzi� by� trzydziesty czerwca. Patrz�c przez lornetk� Langdon dochodzi� do przekonania, �e nareszcie osi�gn�li cel swych pragnie�. Od dw�ch miesi�cy niemal szukali pustynnego zak�tka i oto znale�li t� dolin�. Nie nawiedza� jej �aden my�liwy. Nie dociera� tu �aden szlak ludzki. Le�a�a przed nimi przestrze� tak wiele obiecuj�ca.
Teraz, gdy nadesz�a chwila uchylenia r�bka jej tajemnic, Langdon czu� g��bok� i niezmiern� rado��; poj�� j� zdolni byli jedynie ludzie jemu podobni.
Otto Bruce, przyjaciel i towarzysz sz�stej z kolei wyprawy Langdona, pojmowa� zjawiska przyrody znacznie pro�ciej. Wszystkie doliny i wszystkie g�ry by�y dla� mniej wi�cej jednakowe. Urodzi� si� w�r�d nich, mieszka� tu ca�e �ycie i w�r�d nich prawdopodobnie umrze.
Bruce energicznym pchni�ciem �okcia przerwa� marzenia Langdona.
* Mowa o wojnie domowej (1861�65) mi�dzy stanami p�nocnymi a po�udniowymi o zniesienie niewolnictwa.
10
� Widz� �by trzech karibu w w�wozie, co� o p�torej mili st�d � oznajmi� nie odejmuj�c oka od lunety.
� A ja widz� kozic� z ma�ym, tu, na tym pierwszym, czarnym wyst�pie na prawo � odpar� Langdon. � I, tam do diaska! To� to m�ody samiec przygl�da si� jej ze szczytu tej ska�y o tysi�c st�p wy�ej. Psiakrew, co za br�dka! Bruce, stary ch�opie, bez �artu, znale�li�my ziemski Eden.
� Co� w tym rodzaju � odmrukn�� Bruce uni�s�szy wy�ej kolanami wspart� na nich lunet�. � Dam sobie uci�� praw� �ap�, je�li to nie jest r�wnie� kraina misi�w!
Zamilkli zn�w na par� minut. Konie pas�y si� opodal w g�stej trawie, chrupi�c chciwie soczyste �d�b�a. Potoki i drobne �r�de�ka g�rskie gra�y melodyjn� pie��. Dolina zdawa�a si� drzema�, pogr��ona w oceanie s�onecznego blasku; Langdon uwa�a�, �e w�a�nie okre�lenie drzemka najlepiej oddaje nastr�j doliny. By�a jak wielki, zadowolony, szcz�liwy kot, a d�wi�ki, kt�re s�ysza�, ��czy�y si� w przyjemny pomruk, kt�ry stanowi� senne kocie mruczenie.
Langdon obserwowa� wci�� jeszcze koz�a pilnuj�cego swej �ani, gdy Bruce znowu przem�wi�:
� Widz� grizzly. I to grizzly wielkiego jak dom! Langdon drgn�� i wyprostowa� si�.
� Gdzie? � spyta�. Pochyli� si� nieco, id�c wzrokiem za kierunkiem lunety Bruce'a. Zagra�y w nim nagle wszystkie nerwy.
� Widzisz to zbocze poza drugim garbem, tu� nad szczelin� skaln� � m�wi� Otto, z jednym okiem zamkni�tym, a drugim ci�gle przylepionym do lunety. � Grizzly jest mniej wi�cej w po�owie wysoko�ci. Poluje na koszatki.
Langdon uni�s� lornetk�, spojrza� i radosny okrzyk wyrwa� mu
si� z ust.
� Znalaz�e�? � zapyta� Otto.
� Jeszcze by te�. To kr�l wszystkich nied�wiedzi zamieszkuj�cych G�ry Skaliste! -
� Albo kr�l, albo brat kr�lewski � za�mia� si� Bruce nie drgn�wszy. ^� Wi�kszy bodaj od tego, kt�rego� zabi�. Tamten mia� osiem st�p. Wiesz, co ci powiem, Jimmy? � Tu dla efektu urwa�, by wsadzi� do ust wyj�t� z kieszeni czarn� prymk�. Po czym zacz�� j� �u� nie odejmuj�c od oka lunety.
� Wiesz, co ci powiem? � doko�czy�. � Wiatr wieje w nasz� stron�, a mi� bardzo zaj�ty i dba o nas tyle co o zesz�oroczny �nieg!
11
Wyprostowa� si� i wsta�. Langdon skoczy� na r�wne nogi. W podobnych wypadkach rodzi�o si� zawsze pomi�dzy nimi milcz�ce porozumienie; mowa stawa�a si� zb�dna. Sprowadzili wszystkie osiem koni na skraj lasu i uwi�zali je do pni. Ze sk�rzanych olster * wyjrza�y karabiny, nabili je wk�adaj�c do ka�dego po sze�� naboj�w.
Potem przez chwil� go�ym okiem badali zbocze wzg�rza i przylegaj�cy do� teren.
� Mo�na by si� prze�lizn�� t� szczelin� � podda� Langdon. Bruce skin�� g�ow� na znak zgody.
� To b�dzie strza� o trzysta jard�w z tamtego miejsca. Tak b�dzie najlepiej � rzek�. � Gdyby�my go pr�bowali obej�� z do�u, zwietrzy�by nas. Gdyby by�o o par� godzin wcze�niej...
� Wdrapaliby�my si� na ska�� i zaszliby�my go od g�ry! � wykrzykn�� Langdon ze �miechem. � Bruce, stajesz si� najbardziej bezrozumnym idiot� na ziemi, kiedy przychodzi do �a�enia po g�rach. Drapa�by� si� na szczyt Hardesty albo Geikie, �eby strzela� do kozicy z g�ry, nawet cho�by� m�g� j� trafi� z do�u bez �adnego wysi�ku. Dobrze, �e to nie rano. Mo�emy zastrzeli� tego nied�wiedzia z w�wozu!
� Mo�liwe!
Ruszyli, nie kryj�c si� wcale, poprzez zielone ��ki usiane barwnym kwieciem. Grizzly m�g� ich dojrze� dopiero w odleg�o�ci p� mili. Wiatr zmieni� kierunek i d�� im prawie w twarze.
Ch�d ich stawa� si� coraz bardziej elastyczny, coraz szybszy. Zbli�yli si� do zboczy wzg�rz tak bardzo, �e przez kwadrans ogromny wiszar skalny zas�ania� im nied�wiedzia. Po dziesi�ciu minutach dotarli do w�wozu. Tu� przed nimi pi�a si� wzwy� w�ska szczelina, prostopad�a niemal, wy��obiona w twardym g�azie przez p�yn�c� tu od stuleci co wiosna strug� roztopionych �nieg�w. St�d przeprowadzili baczn� obserwacj�.
Wielki grizzly znajdowa� si� o jakie sze��set jard�w ponad nimi, a najbli�szy mu punkt w�wozu le�a� o blisko trzysta jard�w od niego.
Bruce szepn�� jak najciszej:
� Jimmy, le� w g�r�! Je�li tego misia nie po�o�ysz na miejscu, tylko go ranisz, to albo rzuci si� na ciebie, albo umknie tamt� prze-
Olstro � futera� sk�rzany na pistolet, przytroczony do siod�a.
12
��cz�, albo spu�ci si� do doliny � t�dy. Je�li zechce umyka� prze��cz�, to umknie; nie mo�emy mu w tym przeszkodzi�! Je�li skoczy na ciebie, jazda szczelin� w d�! Zawsze pr�dzej si� tam dostaniesz ni� ten grubas. Ale co� mi si� zdaje, �e on p�jdzie t�dy, je�eli ty mu nie dasz rady. B�d� wi�c tu czeka�. No, Jimmy, �ycz� powodzenia!
Cofn�� si� nieco i przylgn�� do skalnego z�omu. Stamt�d m�g� obserwowa� nied�wiedzia. A Langdon zacz�� pi�� si� w g�r� kamienistym �lebem.
Rozdzia� III
Ze wszystkich istot �yj�cych w tej sennej dolinie Tyr by� najpracowitszy. Mia� wyra�nie okre�lon� indywidualno��. Podobnie jak niekt�rzy ludzie wcze�nie k�ad� si� spa�. Rokrocznie w pa�dzierniku uczuwa� nap�yw senno�ci, a w listopadzie zapada� w g��boki sen zimowy. Spa� do kwietnia i opuszcza� legowisko zazwyczaj o tydzie� lub dwa p�niej ni� reszta wsp�braci. Kwiecie� i maj po�wi�ca� jeszcze cz�stym drzemkom na ska�ach wygrzanych s�o�cem, ale od pocz�tku czerwca do po�owy wrze�nia spa� zaledwie osiem godzin na dob�.
W chwili gdy Jim Langdon zacz�� ostro�nie pi�� si� w g�r� szczelin�, Tyr by� ogromnie zaj�ty. Schwyta� w�a�nie t�ust� koszat-k�, starego patriarch�, i prze�kn�� j� jak pigu�k�, potem wch�on�� t�ust�, bia�� poczwark�, kt�ra nieopatrznie znalaz�a si� na jego drodze; ko�czy� za� podwieczorek �owi�c j�zykiem mr�wki, pieprzne w smaku, kt�re zbiera� podwa�aj�c �ap� g�azy.
Tyr poszukiwa� tych przysmak�w i podnosi� kamienie praw� �ap�. Dziewi��dziesi�t dziewi�� nied�wiedzi na sto jest ma�kutami; s�dz� nawet, �e sto dziewi��dziesi�t dziewi�� na dwie�cie. Tyr stanowi� wyj�tek. Dawa�o mu to ogromn� przewag� w czasie wypraw my�liwskich, przy �owieniu ryb i nade wszystko w walce; prawa bowiem przednia �apa grizzly jest znacznie d�u�sza ni� lewa. R�nica jest tak wyra�na, �e gdyby nied�wied� zosta� raptem pozbawiony swego sz�stego zmys�u � orientacji, kr�ci�by si� wci�� w k�ko.
W swych poszukiwaniach Tyr kierowa� si� ku w�wozowi. Olbrzymi jego �eb wisia� prawie tu� nad ziemi�. Na kr�tki dystans
13
wzrok nied�wiedzia by� niezwykle ostry. Zreszt�, mia� tak silnie rozwini�ty w�ch, �e nawet z zamkni�tymi oczyma m�g� �owi� wielkie skalne mr�wki.
Wybiera� najch�tniej p�askie g�azy. Jego olbrzymia prawica z d�ugimi pazurami by�a zr�czna jak d�o� ludzka. Podwa�a� g�az, poci�ga� nosem, a potem szeroki, gor�cy oz�r jednym mla�ni�ciem zagarnia� zdobycz. Tyr bra� to zaj�cie bardzo powa�nie, niby s�o� poszukuj�cy orzeszk�w ziemnych w stogu siana. Nie widzia� w nim nic �miesznego. W istocie natura nie zamierza�a czyni� z tej funkcji nic humorystycznego. Czas Tyra by� mniej lub bardziej bezcenny. W ci�gu lata nied�wied� wch�ania� wiele setek tysi�cy cierpkich mr�wek, s�odkich poczwarek i r�norodnych soczystych owad�w, nie m�wi�c ju� o koszatkach i jeszcze mniejszych skalnych kr�likach. Te drobne stworzenia wzbogaca�y jego t�uszczowy pancerz, a ten w czasie d�ugiego snu zimowego chroni� go od �mierci g�odowej. Dlatego natura uczyni�a z jego ma�ych, zielonkawobrunatnych oczu dwa mikroskopy niezawodne w obr�bie kilku st�p, a prawie bez warto�ci na odleg�o�� tysi�ca jard�w.
Nagle, gdy mia� odwr�ci� nowy kamie�, wstrzyma� si� i zastyg�. Przez ca�� minut� sta� prawie bez ruchu. Potem powoli opu�ci� g�ow� i przywar� nosem do ziemi. Tchn�a na� niejasna, ale dziwnie mi�a wo�. By�a tak zwiewna, i� ba� si�, �e przy lada szybszym ruchu straci jej �lad. Nie rusza� si� wi�c a� do chwili, gdy z ca�� pewno�ci� m�g� ju� oznaczy� pochodzenie jej i kierunek.
Wo� sta�a si� znacznie silniejsza. Jeszcze par� jard�w i Tyr ustali� ju� jak najdok�adniej jej �r�d�o. P�yn�a spod du�ej skalnej bry�y maj�cej pewno nie mniej ni� dwie�cie funt�w wagi.
Tyr podwa�y� j� i usun�� praw� �ap�, jakby to by� ma�y kamyczek. Z wg��bienia wypad� ma�y skoczek g�rski podobny do wiewi�rki i przenikliwie wrzeszcz�c umkn��, w chwili gdy lewa �apa Tyra opad�a z si��, kt�ra zdruzgota�aby kark karibu. Tyrowi nie sz�o zreszt� wcale o to zwierz�tko, tylko o jego spi�arni�. Tu� w jamce le�a�a zdobycz: orzechy ziemne na mi�kko wymoszczonym pos�aniu z mchu.
Nie by�y to prawdziwe orzechy. Co� niby drobne ziemniaczki, wielko�ci owocu wi�ni, s�odkie i przesycone krochmalem, tucz�ce. Grizzly delektowa� si� nimi pomrukuj�c cicho, z zadowoleniem. Po czym ruszy� na dalsze poszukiwania.
Nie s�ysza�, jak Langdon zbli�a� si� coraz bardziej do uj�cia szczeliny. Nie wyczu� go w�chem, bo wiatr by� z przeciwnej strony.
14
O dziwnej wori^ ludzkiej, kt�ra go przed godzin� dosz�a i niepokoi�a w kotlinie, ju� ^apomnia�.
Czu� si� zupe�nie szcz�liwy. By� w dobrym humorze, t�usty i l�ni�cy. Zirytowany, rozz�oszczony i k��tliwy nied�wied� jest zawsze chudy. Prawdziwy my�liwy poznaje go na pierwszy rzut oka. Jest jak s�o� samotnik.
Tyr dalej szuka� po�ywienia i coraz bardziej zbli�a� si� do w�wozu. Podszed� do� ju� na sto pi��dziesi�t jard�w, kiedy nagle obudzi� jego czujno�� jaki� szmer. Langdon, pn�c si� w g�r�, pchn�� stop� lu�ny kamie�, a ten run�� w d� poci�gaj�c za sob� z ha�a�liwym �oskotem kaskad� �wiru.
U st�p zbocza, o sze��set jard�w poni�ej, Bruce zakl�� cicho. Widzia�, jak Tyr, zatrzyma� si� i mia� zamiar strzeli�, gdyby nied�wied� zechcia� umyka� prze��cz�.
Tyr siedzia� nieruchomo p� minuty, po czym, nie �piesz�c si� zbytnio, statecznie, lekkim k�usem ruszy� ku uj�ciu szczeliny.
Langdon znajdowa� si� teraz zaledwie o par� st�p od upragnionego celu. Zdyszany, w�ciek�y, napr�aj�c mi�nie a� do b�lu, dar� si� w g�r�. Us�ysza� naraz, �e Bruce krzyczy, ale nie m�g� poj�� tre�ci s��w. R�ce i nogi wpija� w stromizn� skaln�, ogarni�ty tylko jedn� my�l�: byle pr�dzej! Dosi�gaj�c niemal szczytu, przystan�� na chwil� i podni�s� oczy w g�r�. Serce skoczy�o mu do gard�a i zmartwia� . Na kilka sekund znieruchomia�.
Tu� nad nim wisia� ogromny �eb wynurzaj�cy si� z brunatnych bark�w olbrzyma. Tyr patrzy� w d� z rozwart� paszcz�, w kt�rej l�ni�y straszliwe z�by. �lepia p�on�y mu zielonorudnym ogniem. W tej chwili po raz pierwszy ujrza� cz�owieka. Wo� cz�owieka, silna wo�, nape�nia�a ogromne p�uca nied�wiedzia. Cofn�� si� wnet tak gwa�townie, jakby zwietrzy� d�um�.
Langdon mia� karabin przewieszony przez plecy, co mu chwilowo odj�o mo�no�� strza�u. Czyni� nadludzkie wysi�ki, by co rychlej stan�� na pewnym gruncie. Skalny pr�g i kamienie osuwa�y mu si� spod n�g. Rwa� w g�r� jak op�tany. Up�yn�a ca�a minuta nim znalaz� si� u szczytu. O sto jard�w Tyr, podobny do wielkiej kuli osadzonej na kr�tkich �apach, gna� cwa�em ku prze��czy.
Z oddali hukn�� strza�. Bruce rozpoczyna� ogie�. Langdon przykl�k� na jedno kolano i zacz�� strzela� z odleg�o�ci stu pi��dziesi�ciu jard�w.
17
/
Czasami bywa, �e godzina � a nawet minuta �/stanowi o losie cz�owieka. Dziesi�� sekund, kt�re nast�pi�y zaraz po/tym pierwszym strzale z dna w�wozu, odmieni�o Tyra. Pozna� woni cz�owieka. Widzia� go. A teraz poczu� go. By�o to tak, jak gdyby kt�ra� z tych b�yskawic, kt�re cz�sto widywa�, gdy pru�y mroczne niebo, spad�a na� i przeszy�a mu cia�o niby roz�arzony do czerwono�ci n�. Jednocze�nie z tym pierwszym, piek�cym b�lem grzmot karabin�w potoczy� si� po g�rach.
Skr�ca� na zbocze, kiedy kula trafi�a go w �opatk� przebijaj�c swym �mierciono�nym ko�cem grub� sk�r�. Przeszy�a mu mi�nie nie naruszaj�c zreszt� ko�ci. Tyr znajdowa� si� wtedy o dwie�cie jard�w od w�wozu. Od uj�cia szczeliny przeby� ju� trzysta jard�w, gdy pal�cy ogie� znowu go dosi�gn��, tym razem z boku.
Nie pad� jednak; nawet dwadzie�cia podobnych ran nie po�o�y�oby go trupem. Ale za drugim strza�em w�ciek�o�� osadzi�a go na miejscu. Zwr�ci� si� �bem w stron� wrog�w i zarycza� straszliwie jak rozjuszony buhaj. O �wier� mili woko�o s�ycha� by�o ten chrapliwy, grzmi�cy ryk.
Bruce z odleg�o�ci siedmiuset jard�w strzela� po raz sz�sty. Langdon nabija� bro�. Tyr trwa� nieruchomo �wier� minuty i rycza� wyzwanie, wystawiony na pociski wroga, kt�rego ju� nie m�g� dojrze�. Wreszcie si�dmy z kolei strza� Langdona przeora� mu kark.
I grizzly wobec tych nowych grom�w, rani�cych tak bole�nie a nieuchwytnych, uczu� naraz l�k. Zawr�ci� i ruszy� cwa�em ku prze��czy. Pioruny coraz dalsze sz�y za nim, ale �aden go nie dosi�gn��. Obola�y Tyr zacz�� zst�powa� ku drugiej dolinie.
Czu�, �e jest ranny, ale nie m�g� poj�� przyczyn tych ran. Przystan�� raz na chwil� i wnet ka�u�a krwi osnu�a jego przedni� �ap�; pow�cha� j� podejrzliwie pe�en zdumienia.
Ruszy� na wsch�d, a w chwil� p�niej poryw wiatru rzuci� mu znowu w nozdrza wo� ludzk�. I chocia� Tyr pragn�� ogromnie wypoczynku, jednak ponownie pobieg� k�usem. Dzisiejszy dzie� bowiem da� mu nauk�, kt�rej do ko�ca �ycia mia� nie zapomnie�, �e wo� ludzka i b�l zawsze id� w parze.
Dotar� do dna doliny i w�lizn�� si� w zwarty zielony g�szcz; w�r�d drzew i krzew�w p�yn�a struga. Wody jej wi�za�y z sob� dwa kra�ce pa�stwa Tyra.
Ilekro� grizzly by� chory lub ranny, ilekro� zbli�a�a si� pora jego snu zimowego, tylekro� instynktownie d��y� w te strony. Przy-
18
czyna by�a prosta: Tyr urodzi� si� u �r�de� tej strugi, w trudno dost�pnej grocie! Jego dzieci�stwo up�yn�o w�r�d tych krzew�w, w�r�d dzikich porzeczek, jag�d mydlanych i bujnych czerwonych kobierc�w kinnikiniku. Tu by� jego dom. Kryj�wka ta stanowi�a jego wy��czn�, zazdro�nie strze�on� w�asno��, nikt nie mia� prawa tu wej��. Pozwala� natomiast innym nied�wiedziom: czarnym i grizzly, nawiedza� dalej po�o�one tereny swego dziedzictwa, s�oneczne zbocza, pod warunkiem, �e zawsze i bez zw�oki ust�pi� mu miejsca, ilekro� tego od nich za��da. Mog� tam szuka� po�ywienia, drzema� na nagrzanych s�o�cem polankach i �y� w spokoju, dop�ki nie narusz� jego suwerenno�ci. Tyr w stosunkach z bra�mi nie nadu�ywa� swej w�adzy, ale czasem musia� dochodzi� swych praw kr�lewskich. A po ka�dej walce wraca� do tej doliny i brodzi� w g�r� strumienia lecz�c rany.
Dzi� szed� wolniej ni� zwykle. W lewym przedramieniu czu� piekielny �ar, �apa ugina�a si� pod nim. Pada� prawie. W zimnej jak l�d wodzie zanurza� si� parokrotnie a� po grzbiet. Stopniowo rany przesta�y krwawi�, ale b�l wzm�g� si� jeszcze bardziej.
Zmierzch ju� zapad�, gdy Tyr dotar� do ma�ej sadzawki. Dolna szcz�ka mu obwis�a. Olbrzymi �eb ci��y�. Straci� du�o krwi. Czu� straszliwe znu�enie. �opatka dolega�a mu tak silnie, �e got�w by� szarpa� j� w�asnymi z�bami, byle wyrwa� spod sk�ry ten �ar trawi�cy cia�o.
B�otnista sadzawka mia�a dwadzie�cia do trzydziestu st�p �rednicy, a po�rodku niej znajdowa�o si� ma�e, p�ytkie wg��bienie. By�a pe�na z�otawej gliny, ch�odnej i mi�kkiej jak aksamit. Tyr zanurzy� si� w niej do p� cia�a i leg� ostro�nie na zranionym boku. G�ste b�oto zalepi�o ran� niby plaster. B�l zacz�� zamiera� i Tyr westchn�� g��boko z wielk� ulg�. Nie porzuca� jednak b�otnej k�pieli. S�o�ce gas�o, mrok wkracza� w dolin�, wspania�e gwiazdy zab�ys�y na niebie, a grizzly wci�� jeszcze leczy� rany zadane r�k� ludzk�.
Rozdzia� IV
�mi�c fajki po kolacji Jim i Otto siedzieli na skraju jod�owego boru; u ich n�g pe�ga�y j�zyki dogasaj�cego ognia. Na tych wysoko-
�ciach powiew nocy bywa mro�ny, tote� Bruce wsta� i dorzuci� na ogie� nar�cz suchych ga��zi. Potem zn�w u�o�y� wygodnie na mchu swoj� d�ug� posta�, opar� si� plecami o pie� drzewa i zachichota� z�o�liwie.
� Przesta�! � burkn�� Langdon w�ciekle. � M�wi� ci, �e go dwa razy trafi�em. Przynajmniej dwa razy, s�yszysz? A i to nie by�o �atwo!
� Ale najmilej by�o wtedy, kiedy ci z bliska zajrza� w �lepia. Wyobra�am sobie, jak si� potem ten grubas �mia� � odpar� rozbawiony Bruce. � Jimmy, z tej odleg�o�ci powiniene� go by� po�o�y� na miejscu kamieniem.
� Karabin mia�em przewieszony przez rami� � t�umaczy� po raz dwudziesty Langdon.
� �wietny pomys�, kiedy si� poluje na nied�wiedzia.
� Szczelina by�a stroma jak piec. Czepia�em si� jej r�koma i nogami. Jeszcze troch�, a musia�bym sobie pom�c z�bami.
Langdon usiad�, wytrz�sn�� popi� z fajki i nabi� j� �wie�ym tytoniem.
� Wiesz co, to jest chyba najwi�kszy grizzly w G�rach Skalistych.
� Pi�knie by wygl�da� W twoim gabinecie, Jimmy, gdyby nie ta fuzja. Co?
� Pr�dzej czy p�niej, b�d� go mia�. Zawzi��em si�. Rozbijemy tutaj ob�z. Sp�dz� w tej dolinie ca�e lato, je�eli b�dzie trzeba. Wol� zabi� tego jednego ni� tuzin innych nied�wiedzi. Co za potw�r. Najmniej trzy metry. �eb jak ceber! A co za sier��! Ciesz� si� nawet, �e go od razu nie zabi�em. Jest ranny, to go uczyni podejrzliwym i ostro�nym. Nie�atwo go teraz dostaniemy, ale to tym ciekawsze!
� Racja! � przyzna� Bruce. � Nie �yczy�bym ci te� spotka� go, nim mu si� rany zgoj�. B�d� co b�d�, miej w�wczas karabin w r�ku, Jimmy, nie na plecach.
� Jak uwa�asz, dobre tu miejsce na ob�z?
� Pierwsza klasa. Moc zwierzyny, �wie�a trawa i woda jak kryszta�.
Umilk�, a po chwili doda�:
� Musi by� jednak ci�ko ranny. Krwawi� mocno. Przy �wietle ogniska Langdon zacz�� czy�ci� bro�..
� Nie obawiasz si�, �e nam umknie? Mo�e mu przyjdzie do �ba porzuci� te strony?
20
Bruce sarkn�� pogardliwie.
� Umkn��? Opu�ci� te strony! Owszem, to by m�g� zrobi� nied�wied�, ale nigdy grizzly. To jest w�adca tego kraju! Mo�liwi-. �e przez pewien czas b�dzie unika� tej doliny. Ale za�o�� si�, �e atu my�li si� st�d wyprowadzi�. Im dotkliwiej zranisz griz/ly. tym bat dziej jest rozjuszony. A je�li nie przestaniesz dawa� mu si� we /ti.i ki, b�dzie si� tak w�cieka�, a� padnie. Je�li ci naprawd� o niego ch>> dzi, b�dziesz go mia�, nie dzi�, to jutro.
� Naprawd� mi o niego chodzi � rzek� z naciskiem I augilon � Pewien jestem, �e ten potw�r pobije wszelkie ustalone rcknuls miary i wagi. Ach! Bruce, musz� go koniecznie mie�. Czy sadzi*/ �e uda ci si� jutro odnale�� jego �lad?
Bruce pokiwa� g�ow�.
� Mo�liwe, ale odnale�� �lad to nie wszystko! ~ dem i��. Ranny grizzly nie usiedzi w miejsc1' wyjdzie ze swoich g�r. Nie b�dzie te*
czach, tak jak wczoraj. Zreszt� M' r� ps�w w ci�gu trzech, czt<=- �L.'
trop, no, to nasz Langdon <"
� / |'i /rknii.i tum i i�� (l.il'i |'i
i zii|i,-n piki z gr/.bk-iu u, czujni i io/wu�ni, we-
* Aired
Kanad li
i
�ciach powiew nocy bywa mro�ny, tote� Bruce wsta� i dorzuci� na ogie� nar�cz suchych ga��zi. Potem zn�w u�o�y� wygodnie na mchu swoj� d�ug� posta�, opar� si� plecami o pie� drzewa i zachichota� z�o�liwie.
� Przesta�! � burkn�� Langdon w�ciekle. � M�wi� ci, �e go dwa razy trafi�em. Przynajmniej dwa razy, s�yszysz? A i to nie by�o �atwo!
� Ale najmilej by�o wtedy, kiedy ci z bliska zajrza� w �lepia. Wyobra�am sobie, jak si� potem ten grubas �mia� � odpar� rozbawiony Bruce. � Jimmy, z tej odleg�o�ci powiniene� go by� po�o�y� na miejscu kamieniem.
� Karabin mia�em przewieszony przez rami� � t�umaczy� po raz dwudziesty Langdon.
� �wietny pomys�, kiedy si� poluje na nied�wiedzia.
� Szczelina by�a stroma jak piec. Czepia�em si� jej r�koma i nogami. Jeszcze troch�, a musia�bym sobie pom�c z�bami.
Langdon usiad�, wytrz�sn�� popi� z fajki i nabi� j� �wie�ym tytoniem.
� Wiesz co, to jest chyba najwi�kszy grizzly w G�rach Skalistych.
� Pi�knie by wygl�da� w twoim gabinecie, Jimmy, gdyby nie ta fuzja. Co?
� Pr�dzej czy p�niej, b�d� go mia�. Zawzi��em si�. Rozbijemy tutaj ob�z. Sp�dz� w tej dolinie ca�e lato, je�eli b�dzie trzeba. Wol� zabi� tego jednego ni� tuzin innych nied�wiedzi. Co za potw�r. Najmniej trzy metry. �eb jak ceber! A co za sier��! Ciesz� si� nawet, �e go od razu nie zabi�em. Jest ranny, to go uczyni podejrzliwym i ostro�nym. Nie�atwo go teraz dostaniemy, ale to tym ciekawsze!
� Racja! � przyzna� Bruce. � Nie �yczy�bym ci te� spotka� go, nim mu si� rany zgoj�. B�d� co b�d�, miej w�wczas karabin w r�ku, Jimmy, nie na plecach.
� Jak uwa�asz, dobre tu miejsce na ob�z?
� Pierwsza klasa. Moc zwierzyny, �wie�a trawa i woda jak kryszta�.
Umilk�, a po chwili doda�:
� Musi by� jednak ci�ko ranny. Krwawi� mocno. Przy �wietle ogniska Langdon zacz�� czy�ci� bro�..
� Nie obawiasz si�, �e nam umknie? Mo�e mu przyjdzie do �ba porzuci� te strony?
20
I
Bruce sarkn�� pogardliwie.
� Umkn��? Opu�ci� te strony! Owszem, to by m�g� zrobi� nied�wied�, ale nigdy grizzly. To jest w�adca tego kraju! Mo�liwe, �e przez pewien czas b�dzie unika� tej doliny. Ale za�o�� si�, �e ani my�li si� st�d wyprowadzi�. Im dotkliwiej zranisz grizzly, tym bardziej jest rozjuszony. A je�li nie przestaniesz dawa� mu si� we znaki, b�dzie si� tak w�cieka�, a� padnie. Je�li ci naprawd� o niego chodzi, b�dziesz go mia�, nie dzi�, to jutro.
� Naprawd� mi o niego chodzi � rzek� z naciskiem Langdon. � Pewien jestem, �e ten potw�r pobije wszelkie ustalone rekordy miary i wagi. Ach! Bruce, musz� go koniecznie mie�. Czy s�dzisz, �e uda ci si� jutro odnale�� jego �lad?
Bruce pokiwa� g�ow�.
� Mo�liwe, ale odnale�� �lad to nie wszystko! Trzeba tym �ladem i��. Ranny grizzly nie usiedzi w miejscu ani chwili. Ale nie wyjdzie ze swoich g�r. Nie b�dzie te� przebywa� na go�ych zboczach, tak jak wczoraj. Zreszt� Metoosin powinien tu stan�� ze sfor� ps�w w ci�gu trzech, czterech dni. A kiedy airedale * zw�sz� jego trop, no, to nasz mi� b�dzie mia� bal co si� zowie.
Langdon spojrza� na ognisko poprzez l�ni�c� luf� karabinu i powiedzia� z pow�tpiewaniem: '
� Prawd� m�wi�c, od tygodnia my�l� sobie, czy Metoosin nas pr�dko znajdzie. Le�li�my po takich wertepach, tak� pl�tanin� przej��.
� Nawet gdyby�my szli po nagiej skale, ten stary Indianin trafi na nasz �lad � odpar� Bruce spokojnie. � Stanie tu od dzi� za trzy dni. Chyba �e psy b�d� na tyle g�upie, �e zechc� polowa� na je�o-zwierza. Wi�c kiedy nadejd�...
Wsta� i przeci�gn�� si�.
� Kiedy nadejd�, to dopiero b�dzie taniec. Pewien jestem, �e g�ry te s� pe�ne nied�wiedzi, �e po tygodniu z twojej sfory zostanie tylko kasza. Chcesz i�� o zak�ad?
Langdon sk�ada� w�a�nie z trzaskiem sw�j karabin.
� Dbam tylko o jednego nied�wiedzia � rzek� puszczaj�c mimo uszu propozycj� Bruce'a � i tak mi si� co� widzi, �e dostaniemy go jutro rano. Jeste� specjalist� od �ow�w nied�wiedzich, ale
Airedale � angielska rasa ps�w policyjnych.
21
mam wra�enie, �e ten grizzly jest tak powa�nie ranny, �e niedaleko si� zawlecze.
W pobli�u ognia us�ali dwa mi�kkie �o�a z ga��zi jod�owych i rozpostarli na nich koce. Po pracowicie sp�dzonym dniu usn�li natychmiast i spali jak zabici.
Bruce zbudzi� si� skoro �wit. Bezszelestnie odrzuci� koce i siad� na pos�aniu. Potem wdzia� buty i przez ci�k� od rosy traw� ruszy� na poszukiwanie koni.
Gdy wr�ci� wiod�c oba wierzchowce i Patelni�, Langdon podsyca� chrustem ognisko.
Langdon cz�sto my�la� o tym, �e podobne ranki ocali�y mu �ycie. Gdy przed o�miu laty chudy i kaszl�cy ruszy� po raz pierwszy na p�noc, doktor rzek� mu:
� Mo�e pan jecha�, je�eli pan si� upar�, m�ody cz�owieku, umrze pan jeszcze tego lata.
A dzi� mia� musku�y jak stal i zdrowie bajeczne.
Szczyty g�r stan�y w r�owych blaskach, powietrze przesyca�a wo� rosy, kwiat�w i zi�. P�uca Langdona wci�ga�y w g��bokich oddechach tlen pe�en uzdrawiaj�cego zapachu jode�.
Bardziej ni� jego towarzysz okazywa� rado�� z tego �ycia w�r�d przyrody, got�w by� krzycze�, �piewa�, gwizda�. Tego ranka opanowywa� si�. Mia� w naturze �y�k� my�liwsk�.
Kiedy Bruce siod�a� konie, Langdon przyrz�dza� bannok, zwany przeze� �chlebem dzikich". Sta� si� z musu dobrym piekarzem; wyrobi� sobie nawet w�asn� metod� pracy oszcz�dzaj�c produkt�w i czasu.
Otworzy� wi�c w�r m�ki, pi�ciami zrobi� w m�ce wg��bienie, nape�ni� je cz�ciowo wod� i jelenim t�uszczem, doda� proszku do pieczenia i soli � i zacz�� wyrabia� ciasto. W pi�� minut potem chleb znajdowa� si� ju� w formie, a w p� godziny p�niej pokryty by� dobrze opieczon�, l�ni�c� sk�rk�. Jednocze�nie na patelni do-chodzi�y kotlety baranie i rumieni�y si� kartofle.
S�o�ce wyp�yn�o w�a�nie spoza g�r, gdy opuszczali ob�z. Min�wszy dolin� zsiedli z koni i prowadz�c zwierz�ta za uzdy, pi�li si�
im zbocze.
LatWO odnale�li trop Tyra. Tam gdzie nied�wied� si� odwr�ci�, by rzuci� wyzwanie wrogom, widnia�a du�a czerwona plama. Dalej ��U s/katlatnym �ladem krwawych kropli.
22
Min�li prze��cz i zst�powali ku drugiej dolinie. Trzykrotnie jeszcze znale�li miejsce, gdzie wsi�k�y w ziemi� lub wp�yn�y pod ska�� ka�u�e krwi znacz�ce postoje Tyra.
Przedarli si� przez g�szcz. Strumie� b�ysn�� ku nim modr� wst�g�, a na ciemnym piasku pobrze�a widnia� jasno �wie�y trop.
Bruce stan��. Langdon wyda� okrzyk zdumienia, wyci�gn�� miark� i przykl�k� obok �lad�w.
�- Pi�tna�cie i �wier� cala � rzek� Langdon.
� Zmierz drugi � powiedzia� Bruce.
� Pi�tna�cie i p�.
Bruce spojrza� w g�r� w�wozu.
� Najwi�kszy trop, jaki dot�d w �yciu widzia�em, mia� czterna�cie i p� cala � o�wiadczy� z odcieniem szacunku w g�osie. � Nied�wiedzia tego zabito w zesz�ym roku w Athabasce. Uchodzi� za najwi�kszego z istniej�cych na terenie Kolumbii Brytyjskiej * i Kanady. Jimmy! Ten grizzly stanowczo pobi� rekord!
Odeszli i zmierzyli par� innych �lad�w rozrzuconych na brzegu pierwszej sadzawki, w kt�rej Tyr leczy� swe rany. Miara by�a wci�� jednakowa, natomiast plamy krwi stawa�y si� coraz rzadsze.
Dochodzi�a dziesi�ta, gdy stan�li ponad b�otnist� sadzawk� i ujrzeli wyci�ni�ty w glinie �lad olbrzymiego cielska.
� Dobrze dosta� � stwierdzi� p�g�osem Bruce. � Ca�� noc tu przele�a�.
Jednak� my�l� wiedzeni, podnie�li naraz wzrok. O p� mili przed nimi ska�y pi�y si� ku niebu niemal prostopadle, a dolina, zd�awiona pomi�dzy nimi, tworzy�a mroczny w�w�z.
� Dobrze dosta�, to fakt � powt�rzy� Bruce z przekonaniem, badaj�c teren oczyma. � Lepiej przywi�za� tu konie i i�� dalej pieszo. Mo�e si� kryje gdzie blisko.
Uwi�zali wi�c konie do pnia starej jod�y i zdj�li juki z grzbietu Patelni. Po czym z broni� gotow� do strza�u, czujni i rozwa�ni, weszli ostro�nie w cisz� i mrok w�wozu.
Kolumbia Brytyjska � prowincja w zach. Kanadzie.
Rozdzia� V
Tyr wkroczy� do w�wozu o �wicie. Wygramoliwszy si� z b�otnej wanny, uczu� w stawach ogromn� sztywno��, ale b�l piek�cy poprzedniego wieczora znacznie mniej mu ju� dzi� dokucza�. Rana w �opatce dolega�a jeszcze, coraz jednak s�abiej. Natomiast doznawa� uczucia og�lnej niemocy. By� powa�nie chory. Cz�owiek na jego miejscu bez w�tpienia le�a�by w ��ku z termometrem pod pach� i doktorem u wezg�owia.
Grizzly szed� bardzo wolno, oci�gaj�c si�, dnem w�wozu. Ten nigdy nie nasycony �ar�ok nie my�la� ju� o po�ywieniu. G��d nie dokucza� mu wcale; nie chcia� je��. Gor�cym j�zykiem chwyta� raz po raz troch� wody z ch�odnej strugi, lecz jeszcze cz�ciej przystawa� i na p� zwr�cony wstecz, nozdrzami wci�ga� wiatr.
Wiedzia�, �e wo� cz�owieka, dziwny grzmot i jeszcze dziwniejszy piorun znajduj� si� poza nim. Przez ca�� noc mia� si� na baczno�ci, a i teraz jeszcze by� ostro�ny.
Tyr nie umia� wybiera� lekarstw w zale�no�ci od poszczeg�lnych chor�b. Nie by� botanikiem w dos�ownym znaczeniu tego wyrazu, ale dzi�ki odziedziczonemu po przodkach instynktowi sam sobie by� doktorem. Podobnie jak kot szuka mi�ty, tak Tyr w chorobie poszukiwa� r�nych zi�. Nie wszystko co gorzkie jest chinin�, ale niew�tpliwie ro�linki zawieraj�ce gorycz stanowi�y lekarstwo nied�wiedzia.
Szed� w g�r� w�wozem z nosem tu� przy ziemi i obw�chiwa� po drodze wszystko, cokolwiek napotka�. Dotar� wreszcie do ma�ej, zielonej ��czki; porasta� j� obficie kinnikinik, unosz�c nieco nad ziemi� cienkie ga��zki pokryte nalotem drobnych purpurowych jag�d wielko�ci grochu. Nie by�y jeszcze dojrza�e, co pot�gowa�o ich gorycz, mia�y smak ��ci i zawiera�y �ci�gaj�cy gor�czk� lek zwany uvaursi. Tyr zjad� ich sporo. Potem znalaz� krzaki podobne do krzak�w porzeczek; r�owe ich owoce wi�ksze by�y od porzeczek i mia�y smak mydlany. Indianie lecz� nimi gor�czk�. Tyr wch�on�� ich nieco, nim ruszy� w dalsz� drog�. One te� by�y gorzkie.
Id�c dalej obw�chiwa� drzewa i znalaz� wreszcie to, czego szuka�. By�a to kar�owata sosna, z kt�rej rozdartego pnia s�czy�a si� wonna �ywica. Nied�wied� rzadko mija tak� sosn�. �ywica to najskuteczniejszy ze wszystkich lek�w. Tyr zliza� j�. W ten spos�b
24
wch�ania� nie tylko terpentyn�, ale r�wnie� po�rednio ca�y zesp� lekarstw, kt�re si� wyrabia z �ywicy. Nim grizzly dotar� do uj�cia w�wozu, w �o��dku jego mie�ci�a si� ju� ca�a apteka, zjad� bowiem jeszcze ca�� moc sosnowych igie�. Chory pies je traw�; chory nied�wied� je ig�y sosnowe lub jod�owe. Napycha sobie nimi tak�e �o��dek i kiszki przed udaniem si� na zimowy spoczynek.
S�o�ce wschodzi�o w�a�nie, gdy Tyr dotar� do kra�ca w�wozu. Tu przystan�� na chwil� u wej�cia do niskiej groty, schodz�cej do�� daleko w g��b g6ry. Niepodobna okre�li�, jak daleko w przesz�o�� si�ga� pami�ci�, ale po�r�d ca�ego �wiata, jaki zna�, to by� jego dom. Otw�r mia� cztery stopy wysoko�ci i osiem st�p szeroko�ci. Dno wy�cie�a� mi�kki, bia�y piasek.
Przed laty wyp�ywa� z tej groty ma�y strumie�. Teraz, gdy wysch�o zasilaj�ce go �r�d�o, g��b pieczary stanowi�a wygodn� komnat� i dawa�a wyborny schron nied�wiedziom poszukuj�cym zimowego le�a na czas pi��dziesi�ciostopniowych mroz�w. Dziesi�� lat temu osiad�a tu matka Tyra i spa�a ca�� zim�, a gdy wyjrza�a wreszcie wiosn� na �wiat, trzy m�ode nied�wiadki p�ta�y si� wok� niej. Tyr nale�a� do tej tr�jki. By� w�wczas niemal ca�kiem �lepy, nied�wiadek bowiem osi�ga normalny wzrok dopiero w pi�tym tygodniu �ycia. By� te� pozbawiony sier�ci, gdy� grizzly rodzi si� tak jak cz�owiek zupe�nie nagi i porasta futrem w tym samym czasie, w kt�rym zaczyna dobrze widzie�. Od tej pory Tyr o�miokrotnie ju� zimowa� w swojej grocie.
Z jak�� rozkosz� wszed�by do niej teraz. Jak wygodnie leg�by w jej g��bi i czeka� powrotu dawnego zdrowia i si�. W ci�gu paru minut waha� si�, t�sknie wch�ania� nozdrzami powietrze jaskini, a potem �owi� wiatr dm�cy z dolin.
Instynkt pchn�� go w dalsz� drog�. �agodne zbocze wywiod�o go z dna w�wozu na szczyt wzg�rza. S�o�ce ju� sta�o wysoko. Tu grizzly przystan�� i rzuci� wzrokiem na drug� po�ow� swego pa�stwa.
Dolina by�a jeszcze pi�kniejsza ni� ta, kt�r� ju� zwiedzili Lang-don i Bruce. Od brzegu do brzegu mia�a przynajmniej dwie mile rozpi�to�ci i p�yn�a w dal jak olbrzymia wst�ga barwiona czerni�, zieleni� i z�otem.
Ten, kto tak jak Tyr spojrza�by na ni� z g�ry, dozna�by wra�enia, �e ma przed sob� olbrzymi park. Zbocza niemal a� po szczyty osnu�a ziele�, a od po�owy �cian ros�y k�py jode� sadzone, zda si�,
25
ludzk� r�k�. Niekt�re nie wi�ksze by�y ni� ozdobne grupy drzew w parku, inne porasta�y dziesi�tki akr�w *. Do�em, w prawo i w lewo, p�yn�y fr�dzl� nieprzerwane wst�gi boru. �rodkiem ciemnej g�stwiny s�a�a si� dolina mi�kka i falista, kt�rej szmaragdowy dywan plami�y p�ki purpurowych wierzb i g�rskiego pio�unu, seledynowe krzaki g�og�w i tarniny, grupy drzew. Na dnie p�yn�� strumie�.
Tyr zst�pi� o par�set jard�w w d� i wzd�u� zielonego zbocza ruszy� na p�noc. Kroczy� od k�py do k�py drzew przypominaj�cych park, nieco ponad lini� bor�w. Na tym poziomie, jednakowo oddalonym od ��ki, doliny i od nagich skalnych szczyt�w, napotyka� cz�sto drobn� zwierzyn�. Grube �wistaki wygrzewa�y si� ju� w s�onecznym cieple na g�azach. Ich delikatny d�ugi gwizd powtarza� si� raz po raz, przerywaj�c monotonny szmer wody i nape�niaj�c powietrze muzycznym rytmem. Chwilami na widok olbrzymiego grizzly kt�re� zwierz�tko wybucha�o przera�liwym, ostrzegawczym �wistem i rozp�aszcza�o si� na kamieniu, a potem w ci�gu paru sekund �aden odg�os nie przerywa� ju� �agodnego pomruku doliny.
Ale dzisiaj Tyr nie my�la� nawet o �owach. Dwukrotnie napotka� je�ozwierze, ulubione swoje k�ski, i min�� je nie zwolniwszy wcale kroku. Z g�stwiny sp�yn�a ku niemu mocna wo� �pi�cego karibu; nie zwr�ci� na ni� �adnej uwagi. Z w�skiego, mrocznego jaru zapachnia� mu borsuk; przeszed� tamt�dy oboj�tnie. Dwie godziny kroczy� tak uparcie na p�noc, przecinaj�c zbocza, a� wreszcie poprzez g�szcz le�ny zst�pi� na brzeg strumienia. Glina, okrywaj�ca mu ran�, zaczyna�a ju� twardnie�, zanurzy� si� wi�c w strumieniu a� po grzbiet i pozosta� tak przez jaki� czas. Woda unios�a niemal ca�y ok�ad. W�wczas ruszy� zn�w przed siebie, z pr�dem, przystaj�c cz�sto i ch�epcz�c wod�.
W sze�� godzin po opuszczeniu b�otnej k�pieli nast�pi�o sapo-os-oowin (wypr�nienie). Owoce kinnikiniku, mydlane jagody, �ywica i jod�owe ig�y, podlane obficie wod�, wywar�y po��dany skutek. Tyr poczu� wnet znaczn� ulg�. Wr�ci�a mu te� cz�� animuszu; zrobi� wi�c zwrot wstecz i pos�a� gro�ny ryk pod adresem swych wrog�w. �opatka dolega�a mu jeszcze, ale poczucie choroby min�o. Przez d�u�szy czas nie rusza� si� z miejsca i pomrukiwa�.
Akr � miara powierzchni ziemi � oko�o 4000 m3
26
Pomruk ten, dobyty z g��bi piersi, mia� teraz w sobie now� nut�. Do wczorajszego wieczora i dzisiejszego dnia Tyr nie dozna� nigdy uczucia nienawi�ci. Gdy walczy� z przedstawicielem swojej rasy, ogarnia� go co prawda sza� bojowy, ale sza� ten mija� z chwil� uko�czenia walki. W�ciek�o�� gas�a. Z pewnym zadowoleniem nawet obw�chiwa� i liza� otrzymane w tych bojach skaleczenia.
Dzisiejsze uczucie r�ni�o si� kra�cowo od poprzednich prze�y�. Tyr nienawidzi� niepoj�tej przyczyny wczorajszych ran dzik�, pa-mi�tliw� nienawi�ci�. Nienawidzi� woni ludzkiej. Nienawidzi� dziwnej istoty o bia�ej twarzy, kt�r� widzia� uczepion� w szczelinie skalnej. Nienawi�� ta by�a mu wrodzona; do�wiadczenie zbudzi�o j� gwa�townie z d�ugiego snu.
Jakkolwiek nigdy przedtem nie spotka� cz�owieka i nie zna� nawet jego woni, wiedzia�, �e jest to jego wr�g �miertelny i najgro�niejszy ze wszystkich. Bez trwogi got�w by� wyzwa� na pojedynek najstraszliwszego ze swych wsp�braci, odwa�nie stawia� czo�o za�artej zgrai wilk�w. Nie dr�a� wobec po�aru ani powodzi. Ale przed cz�owiekiem musia� ucieka�. Musia� si� kry�. Musia� si� teraz miep na baczno�ci na szczytach g�r i w dolinach. Musia� wci�� s�a� na zwiady w�ch, s�uch i wzrok.
Przyroda jedynie mog�aby nam wyja�ni�, w jaki spos�b Tyr to czu�; pod wp�ywem czego zrozumia�, �e nowy wr�g, co nawiedzi� jego pa�stwo, gro�niejszy jest pomimo tak miernego wzrostu ni� kt�rykolwiek z jego dawnych wrog�w.
Przyroda da�a mu t� m�dro��. Uczy�a jego przodk�w w ci�gu setek i tysi�cy lat, �e jedynie cz�owiek jest im wrogiem: cz�owiek zbrojny wpierw w maczug�; potem w dzid� zahartowan� w ogniu; w �uk i ostre strza�y; zastawiacz side�, a na ostatek z karabinem w d�o-
ni.
Dzi� po raz pierwszy zbudzi� si� w grizzly ten u�piony instynkt i Tyr poj�� prawd�. Nienawidzi� ludzi i nienawidzi� wszystkiego, co nios�o wo� ludzk�. A wraz z nienawi�ci� zrodzi� si� w nim po raz pierwszy l�k. Gdyby nie to, �e cz�owiek tylokrotnie zadawa� �mier� przodkom Tyra, grizzly nigdy nie zyska�by przydomka ursus horribi-lis*.
Tyr szed� powoli i oci�ale dalej wzd�u� strumienia, w�sz�c starannie i nisko nios�c ogromny �eb. Jego pot�ny zad ko�ysa� si� ru-
Ursus horribilis (lac.) � nied�wied� straszliwy.
27
I
chem w�a�ciwym nied�wiedziom, a zw�aszcza grizzly. D�ugie pazury szcz�ka�y ostro na g�azach. �wir chrz�ci� pod nim; na mi�kkim piasku pozostawia� olbrzymi �lad.
Ta cz�� doliny mia�a dla� szczeg�lny urok. Zacz�� si� oci�ga� i w�szy�. Nie by� monogamist� *, ale w�a�nie w�r�d tych wspania�ych ��k, w tej dolinie pomi�dzy dwoma g�rskimi �a�cuchami, od wielu ju� lat, w lipcu, miesi�cu god�w nied�wiedzich, odnajdywa� samic� Iskwao, zst�puj�c� z zachodnich zboczy g�rskich. Wiod�o j� pragnienie macierzy�stwa. By�a pi�knie rozros�a, pot�na i okryta brunatnoz�otym futrem. Dzieci jej i Tyra by�y to chyba naj�adniejsze nied�wiadki na ca�ym obszarze G�r Skalistych.
W ko�cu sierpnia zreszt� matka wraca�a w swoje strony i ma�e jej przychodzi�y na �wiat na dalekich, zachodnich stokach. Je�li kiedykolwiek p�niej Tyr walczy� z w�asnymi dzie�mi lub chc�c wykurzy� natr�t�w ze swego pa�stwa dawa� im pot�ne lanie, dobrotliwa natura uczyni�a mu t� �ask�, �e nie wiedzia� nic o pokrewie�stwie, kt�re go ��czy�o z tymi biedakami.
Jak wi�kszo�� gderliwych starych kawaler�w, nie lubi� dzieci; z przykro�ci� znosi� obecno�� jakichkolwiek b�bn�w. Tolerowa� ma�ego nied�wiadka w podobny spos�b, jak stary zgry�liwy wr�g kobiet tolerowa�by r�owe niemowl�. Jednak�e nie mia� w sobie okrucie�stwa; nigdy �adnego nied�wiadka nie zabi�. Dawa� tylko .mocne klapsy, gdy jaki malec przysun�� si� do� zbyt blisko; uderza� w�wczas na p�ask, tak miarkuj�c si�� ciosu, by ma�y natr�t fikn�� wysoko par� t�gich koz��w niby puszysta kula.
W ten spos�b objawia� jedynie swoj� irytacj�, kiedy nied�wiedzica z ma�ymi wkracza�a do jego pa�stwa. Poza tym by� wielce rycerski. Nie napada� nigdy na nied�wiedzic� i jej ma�e, nigdy si� na nie nie rzuca�, cho�by by�a najwstr�tniejsz� w �wiecie wied�m�. Nawet je�li kiedy zasta� samk� wraz z potomstwem nad upolowan� przez siebie zwierzyn�, pow�ci�ga� s�uszny gniew i zadowala� si� rozdaniem nied�wiadkom paru szturcha�c�w.
Uj��em powy�szy temat tak obszernie jedynie dlatego, by czytelnicy mogli sobie przedstawi� stan wzburzenia Tyra, gdy naraz wion�� na� ciep�y, bliski powiew spoza rumowiska wielkich g�az�w; grizzly nagle stan��, odwr�ci� g�ow� i zawarcza� grubym g�osem. O sze�� st�p przed nim na bia�ym piasku le�a� ma�y nied�wiadek; roz-
* Monogamia � jedno�e�stwo; u zwierz�t wsp�ycie samca tylko z jedn�
samic�.
28
i
I
p�aszczy� si� ca�y, dr�a�, zwija� si� i skr�ca� jak g�upi psiak, co nie wie wcale, czy ma do czynienia z przyjacielem czy z wrogiem.
M�g� mie� najwy�ej trzy miesi�ce, by� wi�c stanowczo zbyt m�ody na odbywani