7706
Szczegóły |
Tytuł |
7706 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7706 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7706 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7706 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Richard A Knaak
Wilczy he�m
T�umaczy�a Maria G�bicka-Fr�c
Tytu� orygina�u Wolfhelm
Wersja angielska 1990
Wersja 2000
Specjalne podzi�kowania dla Gail H.
za nadobowi�zkow� lektur�.
Gail twierdzi, �e te� lubi bajki!
I
R'Dane zahaczy� stop� o ods�oni�ty korze� olbrzymiego d�bu, potkn�� si� i run��
jak
d�ugi. Nie znaczy to, �e by� niezdar�; biegusy depta�y mu po pi�tach i po prostu
nie mia�
czasu patrze� pod nogi.
S�ysza� je. Nie by� to tupot wielkich szponiastych �ap ani te� k�apanie z�batych
paszczy, lecz raczej pomruki niecierpliwego oczekiwania, ich g�odu. Biegusy
zawsze by�y
z�aknione, cho�by tylko krwi i przemocy. Czy� ostatecznie nie by�y prawdziwymi
dzie�mi
Niszczyciela?
R'Dane pozbiera� si� i raz jeszcze bezg�o�nie zwr�ci� si� z b�aganiem do swego
pana,
prawdziwego pana. Przecie� to nie z jego winy ostatnia wyprawa w kierunku Krainy
Sn�w
zako�czy�a si� ca�kowit� kl�sk�... c�, przynajmniej nie do ko�ca z jego winy.
On sta� na
czele wojsk, ale ca�y plan zosta� zaaprobowany przez jego zwierzchnik�w.
- Id� dalej, g�upcze! - mrukn�� do siebie. To nie by� czas na rozwodzenie si�
nad
minionymi niepowodzeniami. To by� czas ucieczki w nadziei, �e mo�e - tylko mo�e
- jego
byli wrogowie pospiesz� mu na ratunek.
Nie docieka�, dlaczego w�adcy Sirvak Dragoth mieliby mu pom�c, ale w swym
rozpaczliwym po�o�eniu m�g� liczy� wy��cznie na ten cud. Nikt spoza Krainy Sn�w
nie
przyjdzie mu z pomoc�. Na tym kontynencie nie istnia�o nic opr�cz Krainy Sn�w i
imperium,
kt�remu niegdy� s�u�y�, a kt�re teraz za��da�o od niego zap�aty, odar�o z
oficerskich szlif�w,
zdegradowa�o do szeregowego �o�nierza z pospolitym R' przed nazwiskiem i zmusi�o
do
wy�cigu o �ycie. Wiedzia�, �e z biegusami nikt dot�d nie wygra�.
Ruszy� dalej z g�ow� pe�n� ponurych my�li. Najgorsze by�o to, �e nawet nie
wiedzia�,
czy jest w pobli�u Bramy. Po prostu bieg� mniej wi�cej w tym kierunku, w kt�rym,
jak mu si�
wydawa�o, le�a�a Kraina Sn�w, i mia� nadziej�, �e kto�' go dostrze�e i zrozumie
jego
po�o�enie.
Biegusy by�y coraz bli�ej. Wyobra�a� sobie, �e ich gor�ce, smrodliwe oddechy
omywaj� mu kark.
Mistrz Watahy i garstka jego przybocznych obserwowali samotn� posta�
przedzieraj�c� si� przez las, kt�ry oddziela� wschodni skraj imperium Aramit�w
od Krainy
Sn�w. Czasami, gdy co� go zainteresowa�o, Mistrz Watahy pochyla� swoje wielkie,
zakute w
zbroj� cia�o jak gdyby w oczekiwaniu. Prawie wszyscy obecni na�ladowali jego
ruchy, maj�c
nadziej�, �e oni r�wnie� dostrzeg� to, co wzbudzi�o ciekawo�� ich w�adcy. Tylko
jeden z
przybocznych - jedyny, kt�ry sta� - nie okazywa� zaciekawienia akcj� ukazywan�
przez
kryszta� dozorcy.
Komnata zosta�a zaciemniona, tak �eby lepiej wida� by�o obrazy w krysztale, a �w
mrok nadawa� zebranym poz�r gro�nych upior�w. Wszyscy nosili zbroje aczystego
hebanu i
wszyscy stapiali si� z cieniami. Mistrz Watahy wyr�nia� si� nadzwyczajnym
wzrostem i
d�ugim p�aszczem z wilczych sk�r. Nic nosi� poza tym �adnego innego symbolu
swojej
pozycji. Zbroja by�a prosta, gi�tka - bardzo dobrze wykonana - i szczelnie
okrywa�a ca�e jego
cia�o. Od lat nikt nie widzia� go bez niej i w�tpliwe, by ktokolwiek pami�ta�
jego twarz,
zawsze bowiem przys�ania� j� wilczy he�m, symbol oddania Aramit�w ich bogu,
Niszczycielowi. He�my takie nosili wszyscy obecni.
Szyderczo wykrzywione wyobra�enie wilczego pyska na he�mie by�o jedynie
przypuszczalnym wizerunkiem boga. Tylko Mistrz Watahy i prawdopodobnie jeszcze
jedna
osoba widzia�y prawdziwe oblicze b�stwa. Wielu z obecnych nie chcia�o go
ogl�da�. Byli w
pe�ni usatysfakcjonowani, s�u��c mu. Nic dziwnego. Zaledwie kilku z nich mia�oby
do��
odwagi, nie wspominaj�c o mocy, by stawi� czo�o ponuremu dyktatorowi, a co
dopiero bogu.
Pod wzgl�dem fizycznym nikt nie dor�wnywa� Mistrzowi Watahy - jego ramiona,
pot�ne
niczym konary, zdradza�y si�� mog�c� rozerwa� cz�owieka na dwoje, niezale�nie od
tego, czy
mia�by na sobie zbroj�, czy nie.
Jeden uczestnik zebrania siedzia� z dala od reszty, wodz�c r�kami nad
kryszta�em,
kieruj�c obrazami. Cho� nic nie r�ni�o go od innych, nikt w komnacie nie mia�
w�tpliwo�ci
co do jego rangi. Dozorcy ju� tacy byli. Nie mogli by� inni.
- Jak daleko od przypuszczalnej granicy Krainy Sn�w znajduje si� ofiara, dozorco
D'Rak? - zapyta� jeden z dow�dc�w Watahy.
Pomijaj�c Mistrza Watahy, dozorca D'Rak jako jedyny w tej komnacie m�g� - gdyby
zasz�a taka potrzeba pogwa�ci� tradycje narady. W czasie takich spotka� wszyscy
zobowi�zani byli do noszenia ceremonialnych he�m�w, ale jemu wolno by�o zak�ada�
l�ejsze
nakrycie g�owy, w kt�rym wilcza g�owa nie przys�ania�a twarzy, tylko pe�ni�a
rol� ozdoby i
symbolu statusu. Takie he�my noszono poza sal� obrad, gdy� by�y du�o
ch�odniejsze. D'Rak,
lekko oty�y Aramita z w�sami i zro�ni�tymi brwiami, za�o�y� otwarty he�m, �eby
nic nie
utrudnia�o mu koncentracji potrzebnej do manipulowania kryszta�em.
- - By� mo�e ju� przekroczy� granic�. Z Krain� Sn�w nigdy nic nie wiadomo. -
D'Rak nie potrafi� ukry� rozdra�nienia. Mistrz Watahy nie zada�by tak g�upiego
pytania, nie
zrobi�by tego r�wnie� stoj�cy obok niego adiutant. Z obecnych w komnacie jedynie
oni
rozumieli trudno�ci wi���ce si� z okre�leniem granic na po�y urojonego miejsca,
kt�re istnia�o
tyle� w umy�le, co na powierzchni ziemi. Na tym polega� problem R'Dane'a;
post�pi� tak,
jakby pozycje jego przeciwnika by�y dok�adnie wytyczone, jak na przyk�ad
Menliat�w.
Menliatowie mieli obsesj� na punkcie precyzji, obsesj�, z kt�rej wyleczy�o ich
dopiero
podbicie przez wilczych naje�d�c�w. Panowie Sirvak Dragoth rz�dzili regionem,
kt�rego
granice by�y tak trudne do sprecyzowania, jak bywa to w przypadku mg�y.
- - Poka� nam biegusy. - R�ka tak ogromna, �e mog�aby zamkn�� w sobie obie
d�onie D'Raka, zacisn�a si� z ca�ej si�y. By� to jedyny znak �wiadcz�cy, �e
Mistrz Watahy
jest zainteresowany polowaniem. Jego g�os...
Niejeden cz�onek rady wzdrygn�� si� niespokojnie na d�wi�k tego g�osu. Nawet
dozorc� przebieg� dreszcz. W Mistrzu Watahy by�o co�, co wznieca�o l�k nawet w
sercach
najbardziej odwa�nych przyw�dc�w i dow�dc�w. G�os wzbudza� echa, jakby m�wi�cy
siedzia� zgo�a gdzie indziej. Jedyn� osob�, kt�ra nie podda�a si� niepokojowi,
by� stoj�cy
blisko mistrza adiutant, ale o nim te� kr��y�o mn�stwo niepokoj�cych opowie�ci.
D'Rak pochyli� g�ow� i wyszepta� kilka s��w, a jego d�onie zata�czy�y nad
kryszta�em. Dozorcy byli zestrojeni ze swymi osobistymi talizmanami, a on, jako
jeden z
najwy�szych rang�, kontrolowa� samo Oko Wilka. Nale�a�o ono do najpot�niejszych
magicznych artefakt�w wilczych naje�d�c�w i oferowa�o wiele mo�liwo�ci. Obecnie
korzystano z jednego z po�ledniejszych.
Obraz zmieni� si�. Z pocz�tku wida� by�o jedynie ciemn� plam�, w kt�rej dopiero
po
chwili dozorca rozpozna� biegusa. Niezale�nie od koncentracji obraz nie nabra�
ostro�ci - taka
by�a bowiem natura tych istot.
Stworzenie troch� podobne do wilka zatrzyma�o si�, obw�chuj�c korzenie drzewa w
poszukiwaniu tropu ofiary. By�o ciemniejsze ni� zbroje jego pan�w, ciemniejsze
ni� sama
noc. Niewiarygodnie d�ugi, w�ski pysk rozchyli� si�, ukazuj�c ostre jak sztylety
k�y, kt�rych
b�ysk kontrastowa� ostro z mroczn� sylwetk�. Spomi�dzy szcz�k zwisa� d�ugi,
jakby w�owy
j�zor. Stworzenie podnios�o �ap� i pazurami d�ugimi jak ludzkie palce zacz�o
drapa� wok�
drzewa. Pazury bez wysi�ku rwa�y nawet grube korzenie. Biegus by� pot�nie
zbudowany i
nie brakowa�o mu si�y; mo�na by pomy�le�, �e takie ci�kie stworzenie nie mo�e
by�
szybkie, a jednak niewiele innych potrafi�o przed nim umkn��.
Do��czy� do niego drugi, a potem trzy kolejne zainteresowa�y si� znaleziskiem
pierwszego. Nie mo�na by�o orzec, gdzie ko�czy si� jedno, a zaczyna drugie
stworzenie;
jakby wtapia�y si� w siebie i wzajemnie przenika�y. Tylko dwie rzeczy nie
budzi�y
w�tpliwo�ci: doskona�e nosy i ogromne szcz�ki. Chwilami wydawa�o si�, �e biegusy
sk�adaj�
si� wy��cznie z z�b�w i pazur�w.
Odkrywca nowego tropu skoczy� w tym samym kierunku, w jakim minut� czy dwie
wcze�niej oddali� si� R'Dane. Za nim pop�dzi�y pozosta�e. Wiele stworze� wy�o
albo ujada�o,
powiadamiaj�c swoich pobratymc�w o po�cigu.
- - Poka� zwierzyn�.
- - Tak, Mistrzu Watahy. - D'Rak manipulowa� chwil� moc� zawart� w Oku i raz
jeszcze pokaza� uciekaj�cego cz�owieka. Twarz R'Dane'a - D'Rak pomy�la� kwa�no,
�e jest
ona zbyt przystojna - wyra�a�a czysty strach. Uciekinier wiedzia�, �e biegusy
ju� go
dop�dzaj� i �e nigdzie nie znajdzie ratunku.
- - Jak d�ugo ucieka? - zapyta� oboj�tnie Mistrz Watahy.
- Ponad dzie�, panie - odpar� jeden z dow�dc�w. Ogromny Mistrz Watahy poruszy�
si� na krze�le, popadaj�c w kr�tk� zadum�. Po paru sekundach odwr�ci� si� do
swojego
adiutanta i oznajmi�:
- Zako�cz polowanie.
- Panie. - Adiutant przesun�� wilcz� mask� i wbi� wzrok w kryszta�. D'Rak zdusi�
rozdra�nienie. Tak jak inni dozorcy nie lubi�, gdy obcy, zw�aszcza ten obcy,
majstrowali z
talizmanami, z kt�rymi zwi�zani byli oni wszyscy. Talizman by� �yciem tego, kto
go nosi�.
Ale skoro Mistrz Watahy postanowi� zaszczycie tego przyb��d�, zlecaj�c mu
zadanie �mierci,
starszy dozorca nie mia� nic do gadania.
Biegusy, gdy co� je poruszy�o, zanosi�y si� wyciem przyprawiaj�cym o ob��d.
Adiutant Mistrza Watahy nadal wbija� wzrok w kryszta� i po paru sekundach wycie
osi�gn�o
taki poziom, �e kilku dow�dc�w musia�o zas�oni� uszy.
- Do��.
Posta� w zbroi cofn�a si�, k�aniaj�c Mistrzowi Watahy.
R'Dane obejrza� si�, cho� wiedzia�, �e nie powinien tego robi�, i potkn�� si� na
jakiej�
nier�wno�ci pod�o�a. Przewr�ci� si� i potoczy� po ziemi, zatrzymuj�c dopiero na
pniu drzewa.
Si�a uderzenia wycisn�a mu powietrze z p�uc. Nie m�g� si� ruszy�.
"Dopad�y mnie! Przekl�ty niechaj b�dzie Niszczyciel! Co to za b�g..."
Z�apa�y go delikatne, ale zaskakuj�co silne r�ce. Najpierw pomy�la�, �e wreszcie
dopad�y go biegusy, lecz one w jednej chwili rozdar�yby go na strz�py. Oczy
odmawia�y mu
pos�usze�stwa; prawd� powiedziawszy, powieki zrobi�y si� takie ci�kie, �e nie
zdo�a� ich
podnie��. Zd��y� jeszcze zobaczy� dwie niewyra�ne postacie, kt�re jakby nie
mia�y twarzy.
Potem zapad�a ciemno��.
Dziwne, ale zgromadzeni w komnacie wilczy naje�d�cy widzieli tylko bezradnego
�o�nierza, kt�ry zawi�d� swego pana. Obserwowali, jak biegusy dopadaj� tego
durnia i
okr��aj� go z wielk� rado�ci�. Jeden po drugim przyskakiwa�y do skaza�ca,
szarpi�c go
z�bami i drapi�c pazurami, za ka�dym razem wracaj�c do kr�gu, kt�ry stale si�
zacie�nia�.
Wreszcie przewodnik stada wyrwa� si� z kr�gu, warcz�c i patrz�c na le��cego
cz�owieka z mieszanin� ��dzy i pogardy. Cofn�� si� o par� krok�w i
znieruchomia�.
Skulona posta� kupi�aby sobie kilka chwil �ycia, gdyby trwa�a bez ruchu. Sta�o
si�
inaczej. R'Dane chcia� si� odczo�ga�, co dla biegus�w by�o oznak� jego s�abo�ci.
Przewodnik z rozp�du skoczy� na by�ego wilczego naje�d�c�. Inne stworzenia z
dzikim wyciem uczyni�y to samo.
Kiedy nic nie zosta�o, nawet skrwawiony strz�p ubrania, Mistrz Watahy podni�s�
si�
spokojnie, ani troch� nie wzruszony okropn� egzekucj�, kt�ra odby�a si� na jego
rozkaz.
- D'Rak, odwo�aj biegusy. Reszta... zapami�tajcie sobie to, co widzieli�cie.
Mistrz Watahy odszed� bez s�owa po�egnania, w towarzystwie swojego adiutanta.
D'Rak patrzy�, jak inni wychodz� jeden po drugim. M�g�by sam przez ca�y czas
kontrolowa�
biegusy. Jego pan kaza� zrobi� to swojemu adiutantowi, �eby pokaza�, i�
przywr�ci� go do
�ask.
Nic dziwnego. D'Shay zawsze by� jego faworytem.
Dozorca nawi�za� kontakt z biegusami, kt�re wcale nie kwapi�y si� do powrotu.
Opi�y
si� krwi� i ogarn�a je ��dza mordu. Jeden kr�lik to za ma�o dla takiego du�ego
stada. "Mo�e
dam rad� za�atwi� im dwa, a nawet trzy nast�pne - pomy�la� dozorca. - To b�dzie
nawet
zabawne".
Biegusy, og�upione nag�ym znikni�ciem ofiary, zatacza�y bezcelowe kr�gi. Kiedy
dotar�o do nich wezwanie dozorcy, zawaha�y si�, b�yskaj�c z�bami, z�e, �e
wyprowadzono je
w pole i �e sta�o si� co� niezwyczajnego.
W ko�cu przewa�y� strach i przywi�zanie. Przewodnik zawy� i zawr�ci� do psiarni.
Reszta stada pod��y�a za nim.
Nie widzia�y stoj�cych obok nich postaci, podtrzymuj�cych nieprzytomnego
Aramit�.
Nawet kiedy jeden biegus otar� si� o jasnoszare p�aszcze, po prostu odruchowo
odskoczy� w
miejsce, gdzie nic mu nie przeszkadza�o.
Kiedy ostatni biegus znikn�� w oddali, dwie postacie obr�ci�y si� ku wschodowi.
Powietrze przed nimi zamigota�o i w tkaninie samej rzeczywisto�ci utworzy�a si�
dziura.
Gdyby D'Rak nadal patrzy� w Oko, ujrza�by w oddali wysok� wie�� i masywn� bram�,
na
kt�rej roi�y si� trudne do zidentyfikowania stworzenia. Strzeg�y one Bramy do
Krainy Sn�w
przed obcymi.
Dwie postacie nios�ce R' Dane'a przesz�y na drug� stron� i dziura znikn�a.
D'Rak mia� ca�kowit� racj� w swoim przypuszczeniu. Kraina Sn�w rzeczywi�cie by�a
tyle� stanem umys�u, co czymkolwiek innym. A R'Dane, w tych ostatnich sekundach,
w
ko�cu si� do niej dostroi�.
II
- Jeste� pewien, �e ta twoja "bezpieczna przysta�" naprawd� jest bezpieczna?
Beseen, kapitan iril�ia�skiego okr�tu korsarskiego "Korbus", pokaza� w u�miechu
ostre smocze z�by. Wi�kszo�� kapitan�w z Irillianu albo nale�a�a do w�adaj�cych
smoczych
Idan�w, albo te� by�a lud�mi, kt�rzy zdobywali szlify pod dow�dztwem smok�w. W
przeciwie�stwie do wielu innych przedstawicieli swojego rodzaju, Beseen by�
niski, niemal
kr�py. Wygl�da� jak zwyczajny wojownik odziany w zbroj�, z twarz� niemal ca�kiem
schowan� pod he�mem. Jednak jego �ywio�em by�o morze. Przedk�adaj dowodzenie
okr�tem
nad l�dow� wojaczk� i trzeba przyzna�, �e jako kapitan korsarskiego "Korbusa"
odnosi� du�e
sukcesy.
- Jak najbardziej, wielmo�ny Gryfie. Zawijali�my tutaj wi�cej ni� tuzin razy.
Aramiccy wilczy naje�d�cy, kt�rzy chlubi� si� w�asnymi wyprawami na morze,
uznali t�
zatok� za bezu�yteczn�. Le�y zbyt daleko na po�udnie od centrum imperium w
pobli�u
brakuje wiosek, kt�re mogliby podbi� i spl�drowa�. Ale i drugiej strony, ich
potrzeby r�ni�
si� od naszych.
Gryf nie wypytywa� go o szczeg�y. Na smocze potrzeby zbyt cz�sto sk�ada�y si�
rzeczy, o kt�rych wola� nie siedzie�. I tak mia� k�opoty ze zrozumieniem,
dlaczego niekt�re
smcki zostawa�y �eglarzami. Og�lnie rzecz bior�c, rasa ta op�tana b��a
pod�wiadomym
pragnieniem coraz wi�kszego upodabniania si� db ludzi, kt�rymi tak cz�sto
pogardza�a.
Dlaczego na korsarskich okr�tach smoki nara�aj� �ycie w ludzkich postaciach,
skoro w czasie
walki z wrogiem mog� przybra� przyrodzon� im form�, kt�ra zapewnia im przewag�?
Beseen, mniej zamkni�ty w sobie ni� wi�kszo�� jego pobratymc�w, w trakcie
podr�y poda�
mu kilka powod�w. Powiedzia�, �e smok atakuj�cy cudzoziemski statek musi zachovy
wa�
tak� ostro�no��, i� jego moce staj� si� prawie bezu�yteczne. �up w postaci
dryfuj�cej sterty
po�amanego drewna nie jest �adnym �upem. Poza tym dla wi�kszo�ci smok�w z jego
klanu
d�ugotrwa�e unoszenie si� w powietrzu jest m�cz�ce, a gdzie na oceanie m)g�oby
wyl�dowa�
doros�e, w pe�ni wyro�ni�te stworzenie? Uton�oby, pr�buj�c wr�ci� do ludzkiej
postaci. Z
jakiego� powodu smoki nie s� dobrymi p�ywakami. I tak, cho� klany B��kitnego
Smoka
vyprawia�y si� na morze, nadal by�y stworzeniami l�dowymi, jak i�h kuzyni, By�y
te� inne
powody. Kapitan wda� si� w wyja�nienia, lecz Gryf uzna� je za nieco m�tne i
podejrzane.
Przez ca�� podr� przypatrywa� si� smokom na pok�adzie "Korbusa" i ton Beseena
bardziej
ni� jego s�owa przekona� go, �e prawdziwa przyczyna polega na tym, �e smoki wol�
ludzk�
posta�. Z ich zachowania i z odpowiedzi na ostro�ne pytania lwioptak
wywnioskowa�, �e
niekt�rzy cz�onkowie za�ogi nawet nie pami�taj�, kiedy po raz ostatni
przybierali smocz�
form�. Co wa�niejsze, smocz�ta, zw�aszcza po zaznajomieniu si� z lud�mi, uczy�y
si�
przemiany kszta�t�w w coraz m�odszym wieku i robi�y to z wi�kszym powodzeniem.
Gryf
m�g� przewidzie� czas, nie tak daleki, kiedy wszystkie smoki b�d� mog�y uchodzi�
za ludzi i
w por�wnaniu z nimi niekiedy wypada� lepiej - przynajmniej od niekt�rych.
Zastanowi� si�, czy nie zasugerowa� tego Beseenowi, lecz szybko zarzuci� pomys�.
Za�oga ju� przygl�da�a mu si� czujnie. M�wienie smokowi, �e chce by� bardziej
ludzki,
r�wna�o si� zapraszaniu nieszcz�cia. Gryf wiedzia�, �e mia�by niewielkie szans�
przeciwko
tylu przedstawicielom smoczej rasy.
Tygodnie sp�dzone na statku by�y wyczerpuj�ce. Odk�adaj�c rozwa�ania nad swoj�
teori� na lepszy czas, Gryf zacisn�� szponiaste r�ce na relingu, gdy bryzgi wody
zmoczy�y mu
twarz. Mia� mokr� sier�� oraz pi�ra, i nie wini� �eglarzy, kt�rzy, rozmawiaj�c z
nim, ustawiali
si� po odwietrznej. Brzydka wo� doskwiera�a nawet jemu, a m�g� si� do niej
przyzwyczaja�
przez ca�e �ycie.
"Ca�e �ycie". By� to kolejny problem, prawdopodobnie najwi�kszy. Ponad sto lat
wcze�niej fale wynios�y Gryfa na brzeg nale��cy do Penacles, Miasta Wiedzy.
Stworzenie
budow� przypominaj�ce cz�owieka, ale o twarzy drapie�nego ptaka, z grzyw� lwa i
szponiastymi r�kami, kt�re czasami pokrywa�o futro, a kiedy indziej pi�ra,
naprawd� by�
ludzk� form� zwierz�cia, ze szcz�tkowymi skrzyd�ami - brakowa�o mu tylko ogona.
Jednak w jakiej� zapomnianej przesz�o�ci zyska� moc i naby� umiej�tno�ci
wojownika.
Dysponuj�c magi� i talentem dow�dczym, zgromadzi� armi� najemnik�w. Mimo
postanowienia, �e w miar� mo�liwo�ci nie b�dzie walczy� dla gadzich Smoczych
Kr�l�w, tak
jemu, jak i jego ludziom wiod�o si� ca�kiem dobrze. W tym okresie �ycia i w
burzliwych
czasach po wycofaniu si� z �o�nierskiego rzemios�a, zawsze, ilekro� to mo�liwe,
unika�
morza. My�l o morzu niemal go parali�owa�a - niewiele by�o rzeczy, kt�re
przepe�nia�y go
takim l�kiem, jak te bezkresne b��kitne przestrzenie. Wiedzia�, �e jego
przesz�o�� le�y po
drugiej stronie Wschodnich M�rz, ale dopiero niedawno odkry� jej fragmenty i
znalaz�
odwag�, by przekroczy� mas� w�d rozdzielaj�cych Smocze Kr�lestwa od jego stron
ojczystych.
Odwaga ta nie u�atwi�a samej podr�y. Bez chwili przerwy towarzyszy�y mu
wspomnienia fal, kt�re przez d�ugi czas rzuca�y jego na wp� martwym cia�em, nim
w ko�cu
�askawie wyrzuci�y go na brzeg.
Okr�t zmieni� kurs, zmierzaj�c ku ukrytej zatoce, co zmusi�o Gryfa do
przeniesienia
si� w drugi koniec pok�adu. Uczyni� to zwinnie - chodzi� jak cz�owiek, elf czy
smok. Ze
wzgl�du na stopy, ��cz�ce cechy lwich �ap i orlich szpon�w, nosi� nieco szersze
buty, ale
porusza� si� z gracj� do�wiadczonego my�liwego. Swobodne ubranie Iwioptaka
pe�ni�o
g��wnie rol� maskuj�c�, skrywa�o bowiem wyrostki, kt�re by�y jego "skrzyd�ami",
i nogi,
kt�re jak u kota czy ptaka zgina�y si� w kolanie w stron� przeciwn� ni� u ludzi.
Gryf przez
lata sprawowania w�adzy w Penacles zaskarbi� sobie ogromny szacunek poddanych,
lecz
nadal wstydzi� si� zwierz�cych cech swojej powierzchowno�ci i stara� sieje
ukrywa�. Ludzie
uznali go za swego, on za� pr�bowa� odwzajemni� ich uczucia, upodobniaj�c si� do
nich.
G�upi pomys�, bezsprzecznie, ale nie gorszy od wielu innych.
Na wspomnienie Penacles zamkn�� oczy. Co sobie o nim my�leli? Porzuci� ich, gdy
ca�y kontynent porwany zosta� przez wir przemian. Smoczy Cesarz nie �y�, zabity
z r�k
swojego pobratymca, kt�ry te� by� martwy. Ten�e Smoczy Kr�l spustoszy� przed
�mierci�
p�nocne ziemie, kt�re jeszcze nie otrz�sn�y si� po jego naje�dzie. W sumie
�ycie straci�o
sze�ciu z koronowanych smoczych w�adc�w, a tylko jeden z pozosta�ych mia�
nast�pc�.
Mimo nag�ego zwi�kszenia wp�yw�w, sytuacja ludzkich kr�lestw mia�a si� niewiele
lepiej.
Mito Pica le�a�o w ruinie, mieszka�cy zostali wyci�ci albo rozp�dzeni przez
uzurpatora,
ksi�cia Tom�, kt�ry nadal cieszy� si� zdrowiem i �yciem. W Talaku rz�dzi� m�ody
kr�l
Melicard, kaleki fanatyk, kt�ry straci� cze�� twarzy i r�k� podczas pr�by
porwania m�odych
Smoczego Cesarza. Smocz�ta pozostawa�y pod opiek� Cabe'a i Gwen Bedlam�w, dwojga
z
najpot�niejszych �yj�cych mag�w i bliskich przyjaci� Gryfa. By�y r�wnie�
chronione przez
Zielonego Smoka, jedynego Smoczego Kr�la sprzymierzonego z lud�mi na
przyjacielskich
zasadach.
Beseen wykrzykiwa� rozkazy za�odze z�o�onej z ludzi, smok�w i ca�ej gamy innych
ras., JCorbus" powoli, jakby niech�tnie wchodzi� do male�kiej zatoki. Kapitan
lubi� j�, gdy�
trzeba by�o wykaza� si� du�ym kunsztem �eglarskim, �eby nie wpa�� na podwodne
ska�y.
Twierdzi�, �e jego nurkowie odkryli niezliczone wraki okr�t�w, kt�rym nie
powiod�a si� ta
sztuka.
- Ksi��� Morgis na pok�adzie! - zawo�a� jeden z majtk�w.
Gryf odwr�ci� si�. Po zamachu, zorganizowanym przez wilczych naje�d�c�w pod
wodz� D'Shaya na B��kitnego Smoka, pana Irillianu, i Gryfa, Smoczy Kr�l
przed�u�y�
czasowy rozejm z panem - obecnie by�ym panem - Penacles. B��kitny Smok mia�
flot�
pirack�, kt�ra od czasu do czasu n�ka�a Aramit�w, i to w�a�nie on u�yczy�
sprzymierze�cowi
"Korbusa". Lwioptak postanowi� odkry� prawd� o sobie po tym, jak w ostatecznym
starciu z
D'Shayem dowiedzia� si� rzeczy, kt�rych sam nie pami�ta�.
D'Shay zgin�� w tym spotkaniu, najwyra�niej szukaj�c �mierci. Lwioptakowi trudno
by�o w to uwierzy�, cho� widzia� wszystko na w�asne oczy. Co noc prze�ladowa�a
go
wykrzywiona w szyderczym u�miechu twarz wilczego naje�d�cy. Aramita by� wa�nym
ogniwem ��cz�cym go z przesz�o�ci� - nawet po �mierci.
Ksi��� Morgis pojawi� si� w polu widzenia. B��kitny Smok nie do ko�ca ufa� swemu
sprzymierze�cowi, dlatego wys�a� z nim nowo mianowanego ksi�cia jako towarzysza
i
doradc�. Jak jego poprzednicy, Morgis by� synem B��kitnego, cho� brak
kr�lewskich
znamion uniemo�liwia� mu przywdzianie korony. Pod tym wzgl�dem Smoczy Kr�lowie
byli
nieust�pliwi. Smoczy Kr�l niemal straci� �ycie, a jego dwaj synowie ponie�li
�mier� - jeden
zgin�� z r�ki drugiego, kt�ry nast�pnie pad� pod ciosem B��kitnego Smoka.
Ciosem, kt�ry
rozdar� mu gard�o.
Mimo braku znamion Morgis by� prawym smoczym panem. Niemal o stop� wy�szy
od Gryfa, kt�ry sam szczyci� si� poka�nym wzrostem, sk�r� mia� zielon� z
odcieniem
morskiego b��kitu, pospolitym w�r�d jego klan�w. Wiele smok�w nie wyr�niaj�cych
si�
kr�lewskimi znakami mia�o zielonkaw� barw�, chyba �e ich klany zmienia�y j� w
okresie,
gdy smok by� jeszcze bardzo ma�y. Wielu dziedziczy�o ubarwienie albo symbole
charakterystyczne dla ich klan�w. Na przyk�ad wszystkie smoki z klanu Czerwonego
-
nowego Czerwonego Smoka, gdy� poprzedni dawno temu zgin�� z r�ki szalonego ojca
Cabe'a, Azrana - bez wyj�tku pyszni�y si� krwawoczerwon� karnacj�.
He�m i zbroja w rzeczywisto�ci by�y �uskow� sk�r� smoka, kt�ry za spraw� smoczej
magii przemienia� si� w wojownika. By�a to posta� najbardziej zbli�ona do
ludzkiej, jak�
mog�a przybiera� wi�kszo�� m�skich osobnik�w, cho� z pokolenia na pokolenie
podobie�stwo do ludzi stawa�o si� coraz wi�ksze. Morgis, jak wielu innych
m�odszych
smok�w, wola� ludzkie kszta�ty i wraca� do przyrodzonej mu postaci wy��cznie w
sytuacjach
zagro�enia �ycia. A nawet wtedy czyni� to z niech�ci�.
- Wielmo�ny Gryfie - rzek� smok.
Gryf przyznawa�, �e jego antypatia do smoka po cz�ci wynika�a z faktu, �e -
pomijaj�c kolor - Morgis za bardzo przypomina� ksi�cia Tom�. Jak Toma wykazywa�
cechy
atawistyczne: mia� d�ugi, rozwidlony j�zyk i ostre z�by drapie�cy, kt�rych nawet
przy
najwi�kszym przejawie dobrej woli nie mo�na by�o nazwa� ludzkimi. Jego
kunsztowny he�m
by� nie tyle ochronnym nakryciem g�owy, ile symbolem ksi���cej w�adzy. Gryf
widzia� ju�
wcze�niej proces przemiany kszta�t�w. Gdyby Morgis postanowi� to zrobi�, smoczy
pysk
wyobra�ony na he�mie stopi�by si� z jego twarz�, na koniec staj�c si� jego
prawdziwym
obliczem. Nigdy nie widzia� Morgisa w smoczej postaci, ale podejrzewa�, �e
zalicza� si� on
do najpot�niej zbudowanych smok�w.
- - Ksi��� Morgisie.
- - Czy zadecydowa�e� ju�, dok�d wyruszysz, gdy dobijemy do brzegu?
Problem ten trapi� by�ego pana Penacles od pocz�tku podr�y. Czy spr�bowa�
zakra��
si� do Canisargos, pot�nej stolicy imperium Aramit�w, czy te� szuka� Krainy
Sn�w i Sirvak
Dragoth, dw�ch miejsc, o kt�rych wspomnia� D'Shay i kt�rych nazwy tr�ca�y teraz
struny
wci�� niedost�pnych wspomnie�.
- - Na wsch�d, nast�pnie pomocny wsch�d.
- - Chcesz tedy znale�� mityczn� Krain� Sn�w. - By�o to stwierdzenie, nie
pytanie, i
wskaz�wka, �e smok zna� decyzj� jeszcze zanim Gryf j� podj��.
- - Tak - i nie uwa�am, �e s� mityczne.
Morgis odwr�ci� si� do Beseena, kt�ry, zadowolony, �e jego ludzie bezb��dnie
wprowadzili okr�t do zatoki, zbli�y� si� do swoich pasa�er�w.
- A co ty powiesz, kapitanie? Czy wiesz, gdzie le�y owa Kraina Sn�w?
Beseen sykn�� z zadum�.
- - Bezsssprzecznie issstnieje. - Skoncentrowa� si�. Smoki, niekiedy b�d�ce
perfekcjonistami, stara�y si� bezb��dnie pos�ugiwa� ludzk� mow�. Czasami by�o to
trudne,
zw�aszcza gdy do g�osu dochodzi�y emocje, dlatego nagminnie zdarza�y si�
przej�zyczenia i
inne b��dy. - Musz� issstnie�, gdy� inaczej wilczy naje�d�cy nie traciliby tyle
czasu i ludzi na
pr�by ich podbicia.
- - Rzek�e�, jak na realist� przysta�o. Przyznaj� ci racj�. - Ksi��� Morgis
u�miechn��
si�. Nie by� to przyjemny widok.
Gryf przekrzywi� g�ow� na bok, �eby lepiej widzie� brzeg. Gdyby chcia�, m�g�by
na
jaki� czas upodobni� si� do cz�owieka z ludzkimi oczami, ale wola� w�asny wzrok,
du�o
lepszy od ptasiego. Lepiej zostawi� zmian� postaci na czas, kiedy naprawd�
b�dzie tego
potrzebowa�. Wyst�powanie w ludzkiej postaci przez d�u�szy czas by�o dla niego
m�cz�ce, a
przypuszcza�, �e b�dzie musia� to zrobi� przed ko�cem poszukiwa� - je�li zostan�
zako�czone.
Istnia�o du�e prawdopodobie�stwo, �e zginie jeszcze przed natrafieniem na �lad
tajemniczej Krainy Sn�w i Sirvak Dragoth... i bramy - nagle na niego sp�yn�o.
Jakiej� wa�nej
bramy. Uchyli�y si� kolejne, d�ugo zamkni�te drzwi w jego pami�ci. Z rado�ci�
wita� nap�yw
takich wspomnie�, lecz zarazem to go denerwowa�o, gdy� cz�sto nie m�g� ich z
niczym
powi�za�.
"Pewnego dnia przypomn� sobie wszystko" - obieca� sobie.
Beseen m�wi�:
-...brzegu, ��d� powr�ci. Nie mo�emy przebywa� tu zbyt d�ugo. Zawsze istnieje
ryzyko, �e trafi tu jaki� awanturnik, mo�e z my�l�, i� jego poprzednicy co�
pomin�li. Mamy
r�wnie� w�asne zadania. Jakie� dziesi�� mil na wsch�d st�d znajdziecie przyjazn�
wiosk�.
Tam sprzedadz� warn konie.
To stwierdzenie przyci�gn�o uwag� Gryfa. Odwr�ci� si� do smoczego ksi�cia,
skupiaj�c b�yszcz�ce oczy na fa�szywym he�mie.
- Nam?
Morgis u�miechn�� si� lekko. Nie spojrza� Gryfowi w oczy.
- M�j pan rozkaza�, bym ci towarzyszy�. Uwa�a�, �e wcze�niejsze wspominanie ci o
tej decyzji mija�oby si� z celem.
- - Poniewa� sprzeciwi�bym si� w dosadnych s�owach. Ton smoka zdradza�
rozbawienie.
- - Tak, ten argument te� pad�.
- - Odmawiam! - Sier�� zje�y�a si� na grzbiecie Gryfa. Morgis oboj�tnie wzruszy�
ramionami.
- W takim razie kapitan Beseen zawr�ci "Korbusa" i ruszymy z powrotem
natychmiast po uzupe�nieniu zapas�w.
Gryf z miny kapitana pozna�, �e to dla niego co� nowego, ale nie m�g�
zaprotestowa�.
Nie by�o wyj�cia. Gryf w dzie� i w nocy boryka� si� z problemem nadal
niedost�pnych wspomnie�. Powr�t do Smoczych Kr�lestw doprowadzi�by go do
szale�stwa.
Nawet w tej chwili brzeg wabi� go syreni� pie�ni� i, mimo ogromnego wstr�tu do
otwartej
wody, niemal got�w by� wp�aw przeby� reszt� drogi.
- Zgoda, ale tylko ty. - Nie pr�bowa� sobie wyobra�a� jazdy w towarzystwie
uzbrojonych po z�by smoczych wojownik�w, gdy� nawet w przebraniu taki oddzia�
przyci�ga�by uwag�.
- Oczywi�cie. Nie jestem piskl�ciem, wielmo�ny Gryfie. "To si� dopiero oka�e" -
pomy�la� cierpko by�y w�adca. On w razie potrzeby m�g� owin�� si� p�aszczem czy
przybra�
ludzk� posta�. Ale jak ukry� wysokiego, barczystego smoka, kt�ry wygl�da jak
wojownik w
pe�nej zbroi?
Ksi��� uprzedzi� jego zastrze�enia.
- M�j pan da� mi dwa takie, �eby u�atwi� nam podr�. Jeden z majtk�w, cz�owiek,
przyni�s� dwa p�aszcze. Gryf by� pe�en podziwu. Morgis, a mo�e sam B��kitny
Smok,
zaaran�owa� wszystko tak, by nie mia� czasu na wymy�lenie jakiego b�d� solidnego
argumentu.
- P�aszcze iluzji. Jak zrozumia�em, ich zrobienie wymaga�o nie lada zachodu, ale
powinny zapewni� nam bezpiecze�stwo. - P�aszcze mia�y nada� im taki wygl�d, jaki
sobie
wyobra��. Na poz�r zwyczajne, by�y istnym magicznym majstersztykiem.
Przez kr�tk� chwil� lwioptak zastanawia� si� nad nowymi mo�liwo�ciami, jakie
otwiera�y te cz�ci odzie�y. W takim p�aszczu m�g�by wej�� do Canisargos bez
zwracania
niczyjej uwagi, a stamt�d...
Co dalej? Co zrobi, znalaz�szy si� w�r�d wrog�w, z kt�rych niew�tpliwie cze��
pot�niejsza b�dzie od niego? Nie, lepiej trzyma� si� pierwotnego planu i szuka�
mieszka�c�w Sirvak Dragoth. Wilczy naje�d�cy mog� zaczeka� - co prawda nie w
niesko�czono��. Byli mu to winni, cho�by tylko za ukradzione wspomnienia.
Beseen wzi�� p�aszcze i poda� je pasa�erom.
- Tutejsze style r�ni� si� tak samo, jak na naszym kontynencie. Je�li
wybierzecie str�j
na przyk�ad z Penacles czy z Irillianu i pominiecie wyr�niaj�ce go cechy,
powinno by�
dobrze. Budow� cielesn� pozostawiam waszemu wyborowi.
Gryf obejrza� p�aszcz. By� swobodny, skrojony w ten spos�b, �eby nie kr�powa�
ruch�w podczas walki. Nie powinno by� problem�w z noszeniem pod nim mieczy.
Mogli
r�wnie� wyobrazi� sobie bro�, ale gdyby wpadli w tarapaty, iluzoryczne miecze
by�yby
raczej ma�o skuteczne.
Morgis i Gryf za�o�yli p�aszcze. Przez kilka sekund lwioptak mia� k�opoty ze
skupieniem spojrzenia na towarzyszu. Ksi��� sta� si� rozmyt� plam�, kt�ra
wreszcie przyj�a
kszta�t wysokiego, ciemnow�osego m�czyzny o przeszywaj�cym spojrzeniu
niebieskich
oczu. Po jego twarzy pe�za� zadufany u�mieszek i Gryf nie m�g� powstrzyma�
my�li, �e
cz�sto spod maski iluzji wyziera prawdziwa osobowo��. To sk�oni�o go do
zastanowienia, co
zobaczy ksi���, kiedy popatrzy na niego.
Kapitan Beseen, zawsze ch�tny do pomocy, kaza� przynie�� zwierciad�o. Kto�
znalaz�
jedno w�r�d "skarb�w", kt�re korsarz mia� jeszcze na sprzeda�, i przyni�s� je na
pok�ad.
Morgis przejrza� si� pierwszy i z zadowolon� min� poda� lusterko Gryfowi.
Twarz, kt�ra na niego spojrza�a, lekko r�ni�a si� od tej, kt�ra si� pojawia�a,
gdy
zmienia� kszta�t na ludzki. Widocznie pami�� go zawiod�a, ale nie m�g� si�
skar�y� na
powierzchowno��. Arystokratyczny, cho� wydatny nos na szcz�cie podnosi� cechy
fizjonomii zamiast im szkodzi�. W�osy mia� jasne, a oczy w�skie i ciemne. W
przeciwie�stwie do smoka, kt�ry zrezygnowa� z zarostu, jego iluzoryczny
wizerunek pyszni�
si� ma��, zadban� br�dk�.
Jej widok nasun�� mu pewn� my�l.
- - Lepiej, �eby�my zbyt d�ugo nie przebywali z nikim niegodnym zaufania, bo
zacznie si� zastanawia�, dlaczego nie golimy si� ani dlaczego nasze w�osy nigdy
nie s�
rozwichrzone.
- - Racja. Powinni�my tak�e zatrzyma� lustro, tak na wszelki wypadek. - Czary
maskowa�y ich rzeczywisty wygl�d, lecz silna wola, �wiadoma lub pod�wiadoma,
mog�a w
widoczny spos�b wprowadzi� zmiany w iluzji. P�aszcze by�y dalekie od
doskona�o�ci.
Gryf poprawi� przyodziewek. Iluzoryczne moce rozci�gn�y si� na sam� opo�cz�.
Zamiast dziwnie skrojonego okrycia mia� na sobie zwyczajny p�aszcz dojazdy
konnej z
kapturem. Praca, jak� w�o�y� w to Smoczy Kr�l czy jego magowie, naprawd� budzi�a
podziw.
Jeden z cz�onk�w za�ogi okr�tu podszed� do Beseena, stan�� na baczno�� i
zasalutowa�.
- - ��d� przygotowana, kapitanie.
- - Doskonale. Panowie? - Smok sk�oni� si� i wskaza�, w kt�r� stron� maj� si�
skierowa�.
W szalupie mog�o si� zmie�ci� dwunastu ludzi, ale pr�cz nich p�yn�li tylko
czterej
wio�larze. Zapasy ju� za�adowano, a sam� ��d� spuszczono na wod�. Wio�larze
czekali
cierpliwie, podczas gdy pasa�erowie schodzili ze statku.
- Niechaj Smok z G��bin ma was w opiece! - zawo�a� z pok�adu Beseen.
Ksi��� pomacha� mu na po�egnanie, a potem ��d� ruszy�a do brzegu. Gdy si�
zako�ysa�a, by�ego pana Penacles przenikn�o wewn�trzne dr�enie. Woda! A� za
dobrze
pami�ta� koszmar, jaki prze�ywa� w drodze na spotkanie z B��kitnym Smokiem.
Teraz wcale
nie by�o lepiej. Solidny pok�ad "Korbusa" zapewnia� mu przynajmniej poczucie
bezpiecze�stwa. Ta ��d� - ta �upina - by�a taka lekka, �e ka�da kolejna fala
grozi�a jej
wywr�ceniem. Jednak�e przeprawa min�a bez przyg�d i wkr�tce dobili do brzegu.
Jeden z wio�larzy da� znak, �e mog� bezpiecznie wysiada�. Gryf przekl�� w
my�lach
morsk� wod�, kt�ra omywa�a mu wysokie buty i bryzga�a w twarz. Morgis te� nie
wygl�da�
na szcz�liwszego - dziwne, zwa�ywszy, �e pochodzi� z morskiego plemienia. W
przeciwie�stwie do Smoczego Kr�la, zdecydowanie wola� przebywa� na l�dzie.
Marynarze wynie�li zapasy na brzeg, zasalutowali ksi�ciu i zepchn�li szalup� na
wod�. Gryf i jego towarzysz odprowadzili ich wzrokiem, a potem pozbierali
ekwipunek i
odwr�cili si�, by rozejrze� si� po brzegu.
Stali u st�p stromego zbocza poro�ni�tego traw�. Gdyby nie nachylenie, by�oby to
niez�e pastwisko. Beseen powiedzia�, �e dziesi�� mil st�d na wsch�d le�y
przyjazna wioska.
Czeka� ich d�ugi, cho� nie straszny spacer. Gdyby to by�y wulkaniczne Piekielne
R�wniny,
pokonanie dziesi�ciu mil przerasta�oby ich mo�liwo�ci.
Gryf rzuci� okiem przez rami� na "Korbusa", kt�ry ju� rusza� w drog�. Westchn��
i
upewniwszy si�, �e ekwipunek pewnie tkwi mu na plecach, wbi� w ziemi� szponiaste
d�onie.
Grunt by� twardy i zapewnia� solidne oparcie. Morgis pod��y� za nim i wkr�tce
wspinaczka
przerodzi�a si� w wy�cig ku kraw�dzi zbocza.
Smok wygra�, ale tylko dzi�ki stosunkowo wysokiemu wzrostowi i my�li, kt�ra
nagle
wpad�a Gryfowi do g�owy: �e zwyci�zca mo�e zobaczy� na szczycie buty jakiego�
w�drowca,
kt�ry wcale nie musi okaza� si� przyja�nie usposobiony.
Po zako�czeniu wspinaczki stwierdzili, �e mil� czy dwie od brzegu trawa ust�puje
drzewom, kt�re g�stniej�ku p�nocy i wschodowi. Gryf pomy�la�, �e to pi�kny
widok. Smok
natomiast uzna�, �e jest nudny i odwr�ci� si�, �eby zerkn�� na "Korbusa", kt�ry
ju� powinien
by� na otwartym morzu.
- Gryfie!
Lwioptak okr�ci� si� napi�cie, zaintrygowany brzmieniem g�osu smoczego
towarzysza.
"Korbus" wyszed� z naturalnego portu i kierowa� si� na zach�d. Na horyzoncie
pojawi�y si� inne okr�ty. Obaj byli pewni, �e nie s� to smoczy korsarze, cho� z
tej odleg�o�ci
ledwo je by�o wida�.
- Zobaczyli go - zakl�� Morgis. - Patrz! Pr�buj� przeci�� mu drog�!
Tak by�o. Kapitanowie trzech okr�t�w zmienili kurs, �eby uniemo�liwi� mu
ucieczk�.
Je�li Beseen spr�buje zawr�ci� do Smoczych Kr�lestw, wpadnie prosto w ich sieci.
Smok
m�g� liczy�, �e prze�cignie wrogie okr�ty, albo te� skr�ci� na po�udnie i
p�yn��, dop�ki nie
zrezygnuj� z po�cigu. Je�li istnia�o jakie� inne rozwi�zanie, to Gryf o nim nie
wiedzia�. By�,
nie ukrywaj�c, ignorantem w sprawach taktyki walki na morzu, ale przecie� wojna
morska nie
mog�a a� tak bardzo r�ni� si� od dzia�a� l�dowych, prawda?
- Dlaczego kilku �eglarzy nie przemieni si� w smoki? S� do�� blisko brzegu, by
bezpiecznie wyl�dowa� po zako�czeniu bitwy.
Morgis potrz�sn�� g�ow�.
- - Smok by�by dla nich wymarzonym celem. Jak zrozumia�em, Aramici maj� swoje
sztuczki. Beseen jest dobrym kapitanem. Gdyby uzna�, �e mo�e zwyci�y�, ju� by
przyst�pi�
do walki.
- - Aha. - Gryfa ogarn�� niepok�j. Zastanawia� si�, co takiego mo�e zniech�ci�
korsarza do ataku na wilczych naje�d�c�w.
Smok znieruchomia� i sykn�� ze z�o�ci�.
- - Ocochodzi,Morgisie?
- - Lepiej nie czekajmy, �eby zobaczy�, czy Beseen wyrwie si� z tej matni.
Oddalmy
si� st�d jak najbardziej. Aramici wiedz�, �e "Korbus" wyp�yn�] z zatoki. Nie
w�tpi�, �e b�d�
chcieli sprawdzi�, po co tu zawija�.
Gryf pokiwa� g�ow�. Lekcewa�enie wilczych naje�d�c�w by�oby niem�dre. Niejeden
przyp�aci� to �yciem. Tylko przemy�lno�� genera�a Toosa, by�ego
g��wnodowodz�cego si�
Gryfa, a obecnie jego nast�pcy, uchroni�a Iwioptaka i B��kitnego Smoka przed
powoln�
�mierci� z r�k D'Shaya.
Odwr�cili si� i pomaszerowali na wsch�d. Z wcze�niejszych s��w kapitana
wynika�o,
�e wiosk� nietrudno znale��, co oczywi�cie znaczy�o, i� znajd� j� r�wnie� wilczy
naje�d�cy,
kt�rzy rusz� ich tropem. Z tego wzgl�du musieli dotrze� tam jak najszybciej,
kupi�
przyzwoite wierzchowce i pojecha� dalej. Dopiero gdy znajd� si� w g�stej kniei,
kt�ra, jak
m�wi� Beseen, ci�gn�a si� daleko, dafeko na wsch�d, b�d� mogli odpocz��.
Podr� przebiega�a spokojnie, ale dzia�a�a na nerwy. Gryf nie potrafi�
powiedzie�, co
takiego niepokoi go w otaczaj�cym ich i stale g�stniej�cym lesie. Cokolwiek to
by�o,
wyprowadza�o z r�wnowagi r�wnie� ksi�cia Morgisa. Dokuczliwe wra�enie
lwioptakm�g�
opisa� tylko w jeden spos�b - �e ze wszystkich stron s� obserwowani przez milion
oczu.
Oczu, kt�re niekoniecznie musia�y by� przyjazne.
Dwaj podr�nicy z ogromn� ulg� powitali wiosk�.
Zwa�a si� Resal i nawet na pierwszy rzut oka sprawia�a przygn�biaj�ce wra�enie.
To
tutaj wedle s��w Beseena mieli kupi� konie - je�li tylko jakie� tu b�d�. Na
wiosk� sk�ada�o si�
nie wi�cej ni� tuzin lepianek, kt�re tylko z du�� doz� optymizmu mo�na by�o
nazwa�
domami, i par� innych cha�up nie zas�uguj�cych na to miano. Sklecone byle jak z
kamieni,
b�ota i s�omy, wygl�da�y tak, jakby lada chwilamia�y si� rozsypa�. Mi�dzy tymi
budami
ci�gn�� si� pas b�ota. Gryf i Morgis woleli brn�� w wysokiej trawie ni� tapla�
si� w tej
namiastce drogi. Po wiosce kr�ci�o si� kilka zaniedbanych zwierz�t, ale nie by�o
w�r�d nich
koni. Nigdzie nie by�o wida� koni. Wie�niacy w prostych zgrzebnych strojach
wykonywali
r�ne gospodarskie obowi�zki, lecz robili to bez cienia zaanga�owania, jakby nie
wierzyli w
sens pracy i niewiele dbali o w�asne �ycie. O�ywili si� dopiero wtedy, gdy
wreszcie dostrzegli
przybysz�w.
Zdaniem Gryfa, wbrew zapewnieniom Beseena postawa nieszcz�snych mieszka�c�w
Resalu wcale nie by�a przyjazna. Morgis nie dostrzega� niczego niew�a�ciwego w
ich
nastawieniu, prawdopodobnie dlatego, �e praktycznie na wy�cigi spe�niali ich
�yczenia. Jako
cz�onek smoczej rodziny kr�lewskiej by� do tego przyzwyczajony. Gryf zastanawia�
si�, czy
byliby r�wnie skorzy do pomocy, gdyby Morgis ukaza� im si� w smoczej postaci. Z
oszcz�dnych s��w Beseena wynika�o, �e kapitan wysy�a� do wioski tylko kilku
zaufanych
ludzi.
Po pewnym czasie Gryf zda� sobie spraw�, �e maj� do czynienia z podbitymi,
upodlonymi lud�mi. Brakowa�o im pewno�ci siebie, kiedy pojawia� si� kto� ufny w
swoj�
si��. Gdy weszli do wioski, dzieci przerwa�y zabaw� i wytrzeszczy�y na nich
ponure �lepka.
Doro�li przestali pracowa� - kobiety znikn�y w cha�upach, m�czy�ni za� stali w
milczeniu,
spodziewaj�c si� najgorszego. Kiedy dowiedzieli si�, �e w�drowcy nie zostan� na
noc i
potrzebuj� tylko dw�ch koni, paszy i jedzenia, jak najszybciej dali im wszystko,
byle tylko
obcy wyruszyli w drog�.
Korsarzom los tych ludzi by� oboj�tni, ale Gryf przej�� si� ich niedol�. Niemal
uciek�
si� do u�ycia si�y, �eby zmusi� do przyj�cia zap�aty staruszka, kt�ry przywi�d�
konia -
najwyra�niej dla niego cennego - i pr�bowa� odda� mu go za darmo.
Taki stan rzeczy by� niecnym dzie�em Aramit�w. Wiecznie zastraszone dzieci i
tch�rzliwi doro�li gotowi byli zrobi� wszystko w zamian za pozostawienie ich w
spokoju. By�
to kolejny dow�d �wiadcz�cy przeciwko wilczym naje�d�com - jakby Gryf
potrzebowa� ich
wi�cej, by nimi gardzi�.
- Powinni�my rusza�. Mamy nie wi�cej ni� dwie, mo�e trzy godziny do zachodu
s�o�ca. - Morgis ju� dosiada� wierzchowca. On te� mia� do�� wioski. By�a zbyt
niechlujna.
Lepiej ryzykowa� w nieznanym lesie, ni� nocowa� w takim brudzie - nawet je�li
wie�niacy
wy�azili ze sk�ry, �eby im dogodzi�.
Gryf odgad� te my�li, patrz�c na twarz smoka, i zn�w by� zdumiony, �e z�udne
oblicze
jest r�wnie wymowne co prawdziwe. U�wiadomi� sobie, �e jego fizjonomia te� mo�e
zdradza� pogard�, jak� wzbudzi�a w nim wielkopa�ska postawa ksi�cia. Zmusi� si�
do
przybrania oboj�tnej miny.
Nie powiedzieli nikomu, dok�d jad�, ch�d dali do zrozumienia, �e poci�gn� na
p�noc. Nie spos�b by�o powiedzie�, czy w wiosce s� aramiccy szpiedzy, ale
fa�szywe
informacje mog�y na kr�tki czas zmyli� ewentualny po�cig.
Wie�niacy t�umnie wylegli, �eby ich po�egna�. Ich oczy ja�nia�y rado�ci�. Za
wiosk�
Morgis pokaza� Gryfowi pal wbity w ziemi�. By� gruby jak m�ska noga i co
najmniej stop�
wy�szy od smoka. Szczyt wie�czy�o prymitywne wyobra�enie wilka lub jakiego�
podobnego
stworzenia.
- Interesuj�ce dzie�o, nie s�dzisz?
Gryf mia� wra�enie, �e maszkara wodzi za nim wzrokiem. Patrzy� w jej �lepia jak
zaczarowany, nawet odwr�ci� si� w siodle.
Otworzy�y si� kolejne drzwi uwalniaj�ce wspomnienia.
Morgis, kt�ry wysun�� si� do przodu, obejrza� si� i wstrzyma� konia, co wcale
nie by�o
�atwe. W przeciwie�stwie do ludzi, wierzchowiec wiedzia�, kto siedzi na jego
grzbiecie i bez
przerwy sprzeciwia� si� woli smoczego je�d�ca.
- - Gry... Co si� sta�o?
- - Niszczyciel.
- - S�ucham?
- - Niszczyciel. Naczelny b�g Aramit�w. Zw� go �yj�cym bogiem. - Gryfa
przenikn�� ch��d. Zmusi� wierzchowca do szybszego kroku i zr�wna� si� z
Morgisem.
- - To tylko totem. Poza tym, czym si� przejmowa�? Z do�wiadczenia wiem, �e
wi�kszo�� bog�w nie ingeruje w �ycie �miertelnik�w. Jaki� sens mia�oby bycie
bogiem,
gdyby si� mia�o du�o do roboty? - Morgis wyszczerzy� z�by. Wygl�da� nie bardziej
sympatycznie ni� przed za�o�eniem p�aszcza.
Lwioptak potrz�sn�� g�ow�, pr�buj�c pozby� si� uczucia, jakie go opad�o, gdy
spojrza�a na niego ta rze�ba... nie, to �mieszne! Jak po wiedzia� jego
towarzysz, to tylko
totem, bezduszny kawa�ek drewna. A jednak nowe wspomnienia napawa�y go groz�,
cho� nie
pami�ta� niczego, co mog�oby uzasadni� to uczucie.
- - W takim razie Niszczyciel - rzek� wreszcie - jest inny.
- - Inny?
Co�... zas�yszana dawno temu opowie��... Opowie��, kt�rej nie m�g� sobie
przypomnie�.
- Niszczyciel osobi�cie interesuje si� swoim ludem. Kontroluje go. I jak m�wi�,
to on
kieruje poczynaniami wilczych naje�d�c�w.
Morgis zmarszczy� brwi.
- Nie sugerujesz chyba...
Gryf pokiwa� g�ow�, zwracaj�c wzrok na le��ce przed nimi ziemie, nad kt�rymi
czuwa�a - kt�rymi rz�dzi�a - jedna z�a istota.
- Tak. Nied�ugo mo�e si� zdarzy�, �e nadepniemy na odcisk - albo na pazur -
pewnego
prawdziwego, bardzo mrocznego boga.
III
Gdyby nie fakt, �e znajdowali si� na obcym l�dzie, gdzie wszyscy i wszystko
stanowi�o potencjalne zagro�enie, obaj je�d�cy byliby znu�eni podr�. Krajobraz
by� tak
monotonny, �e czasami podr�nicy nie mogli oprze� si� wra�eniu, i� nie posuwaj�
si�
naprz�d, tylko zataczaj� kr�gi. Wszystko wygl�da�o tak samo. Gryf niema� t�skni�
do
zmierzchu, cho�by dlatego, �e zach�d s�o�ca mia� zmieni� wygl�d otoczenia.
Morgis odchyli� si� w siodle.
- Rozbijemy ob�z czy wolisz jecha� dalej? Ja nie musz� si� zatrzymywa�, a konie
skore s� do dalszej drogi.
By�a to prawda. Obaj mieli pewne k�opoty z panowaniem nad wierzchowcami.
Chcia�y pu�ci� si� cwa�em, a ani Gryf, ani jego towarzysz nie mieli zamiaru na
to pozwoli�.
Dzika galopada przez ciemny las nie by�aby zbyt m�dra.
Gryf zastanowi� si� nad s�owami ksi�cia.
- - Jed�my, dop�ki si� nie �ciemni. - Wskaza� na niebo. - Dzisiejszej nocy
poka�e si�
tylko Hestia, i to ledwie w kwadrze. Nie mam ochoty jecha� przez ten las, gdy
nie b�dzie nic
wida�.
- - Tu nie ma na co patrze�. Las jest pusty.
- - Zastan�w si�, dlaczego.
Morgis zamilk�. Gryf m�g� bez przeszk�d pogr��y� si� w rozmy�laniach. Dlaczego
las
by� pusty? Nawet normalne odg�osy natury - ptak�w i nocnych zwierz�t - by�y
st�umione.
Mo�e by�o to normalne na tak s�abo zasiedlonym obszarze? Mo�e dawne podboje
Aramit�w
w tej cz�ci kontynentu przyczyni�y si� do tak znacznego zdziesi�tkowania
zwierzyny, �e
stada jeszcze nie zd��y�y si� odrodzi�? Wyja�nienie takie pozostawia�o wiele do
�yczenia,
gdy� bytno�� tej hipotetycznej armii odcisn�aby swoje pi�tno r�wnie� na samym
lesie.
Musieliby napotyka� wyci�te lub spalone drzewa czy te� �cie�ki wydeptane przez
wojownik�w.
Gryf zesztywnia�, po raz pierwszy bowiem w lesie zapad�a zupe�na cisza. Grobowa
cisza.
Ledwie widoczny w mroku Morgis �ci�gn�� wodze i wyci�gn�� r�k�. Wskaza� na
p�noc. Gryf wstrzyma� wierzchowca, skoncentrowa� si� i w panuj�cej ciszy
us�ysza�
cichutki, s�aby odg�os. Szcz�k metalu.
Ucieczka nie wchodzi�a w rachub�. Lwioptak rozejrza� si�, jego wzrok spocz�� na
g�stych zaro�lach po prawej stronie. Pokaza� je smokowi, zsiad� z konia i
poprowadzi� go ku
k�pie. Morgis pod��y� za nim. Ukryli zwierz�ta w krzakach i zmusili je do
po�o�enia si� na
ziemi.
By�o bardzo ciemno, ale to dzia�a�o na ich korzy��. Istnia�a du�a szansa, �e
pr�dzej oni
dostrzeg� intruz�w ni� oni ich.
Nie musieli d�ugo czeka�. Szcz�k metalu stawa� si� coraz wyrazniejszy, podobnie
jak
odg�osy czynione przez ludzi i konie. Morgis po�o�y� r�k� na ramieniu Gryfa,
kiedy w
pobli�u przejecha� pierwszy z konnych.
Lwioptak nie widzia� he�m�w - ludzie przypominali rozmyte plamy - lecz wiedzia�,
�e
to wilczy naje�d�cy. W jaki� nieuchwytny, a zarazem dobitny spos�b sugerowa�a to
ich
postawa. Niemal m�g� sobie wyobrazi�, o czym my�l�. By�o ich co najmniej
dziesi�ciu, by�
mo�e dwa razy tylu. Ciemno�� uniemo�liwia�a dok�adne policzenie, ale nie s�dzi�,
by jego
ocena zbyt mocno mija�a si� z prawd�.
W pewnym momencie poczu�, jak co� pr�buje wnikn�� do jego umys�u. Subtelnie,
niemal niezauwa�alnie. Gryf wzni�s� barier� i zmyli� badawcz� sond� - ten, kto
j� zapu�ci�,
odniesie wra�enie, �e w lesie nie ma nikogo obcego. Odwr�ci� si� niespokojnie do
ksi�cia,
kt�ry uspokajaj�co pokiwa� g�ow�; on te� wyczu� intruza. Z patrolem jecha� jaki�
czarnoksi�nik, podobny do tego, kt�ry ostatnim razem towarzyszy� D'Shayowi.
Tego, kt�ry
poni�s� �mier�, gdy golemy Gryfa przypadkowo zmia�d�y�y jego talizman. Dozorca?
Chyba
tak brzmia�a ich nazwa. Aramici mieli z sob� dozorc�.
Wiedzia� te�, dok�d zmierzaj�. Byli w drodze do wioski, w kt�rej zakupili konie,
co
oznacza�o, �e chcieli sprawdzi�, czy kto� nie wysiad� z "Korbusa".
Min�� ich ostatni je�dziec. Gryf w my�lach odlicza� sekundy. Morgis wreszcie
zm�czy� si� czekaniem i ju� mia� wsta�, gdy lwioptak przycisn�� go do ziemi.
Zd��y� w
ostatniej chwili - gdy tylko grzbiet smoka skry� si� za os�on� li�ci, pojawi�o
si� kilku
nast�pnych wilczych naje�d�c�w. By�y w�adca Penacles spodziewa� si� czego�
takiego.
Ostatnia grupa jecha�a w odwodzie. Taktyka mia�a na celu wywabienie
nieprzyjaciela z
kryj�wki. Przekonani, �e min�� ich ca�y patrol, mogliby zdradzi� swoj� obecno��,
a w�wczas
zostaliby wzi�ci w dwa ognie.
Sta�o si� jasne, �e mieli mniejsz� przewag� ni� przypuszczali. Jakim� sposobem
wie�ci z okr�t�w w nieca�y dzie� dotar�y do jednej ze stra�nic. Lwioptak nie
mia�
w�tpliwo�ci, �e gdy tylko patrol dowie si�, i� dw�ch obcych naby�o konie
zaledwie dziesi��
mil od zatoki, wiadomo�� rozejdzie si� r�wnie szybko. Nie mogli nawet zak�ada�,
�e maj�
tyle czasu, ile ten patrol potrzebuje na dotarcie do wioski, przes�uchanie
mieszka�c�w i
po�cig. Skoro ��czno�� by�a tak wy�mienita, inny patrol m�g� ju� czeka� gdzie� z
przodu, aby
przeci�� im drog�.
Tym razem czekali znacznie d�u�ej, zanim pomy�leli o wstaniu. Wreszcie Gryf
podni�s� si� bezg�o�nie, omiataj�c wzrokiem otaczaj�ce ich drzewa. Przenika�o go
dziwne
uczucie, jakby nie byli sami wbrew pewno�ci, �e wszyscy Aramici s� ju� daleko.
Mia�
wra�enie, �e obserwuj� go niezliczone oczy, ze wszystkich stron.
Morgis wsta�, przeci�gaj�c obola�e mi�nie. Nie by� przyzwyczajony do kulenia
si� w
kryj�wce i by� na to zbyt pot�nie zbudowany.
- - Proponuj� jecha� dalej, dop�ki konie wytrzymaj�, i odsapn�� w jakim�
bezpiecznym miejscu.
- - Mogliby�my u�y� p�aszczy iluzji. Upodobni� si� do otoczenia... Nie, i tak
konie
by nas zdradzi�y. - Gryf pokr�ci� g�ow�. - Nie mamy wyboru. Jedziemy dalej, ale
zatrzymamy
si� w chwili, gdy kt�ry� z nas zacznie kiwa� si� w siodle. Je�li jeden b�dzie
mia� do��,
natychmiast powie to drugiemu.
Ksi��� przytakn��.
- Zgoda.
Dosiedli koni i po kr�tkiej naradzie ruszyli prosto na wsch�d. Morgis proponowa�
po�udniowy wsch�d, ale Gryf by� pewien, �e to, czego szuka, le�y bardziej na
p�noc. Z jazd�
na p�nocny wsch�d wi�za�o si� ryzyko, �e znajd� si� zbyt blisko zaludnionych
teren�w
imperium wilczych naje�d�c�w.
Hestia p�yn�a po niebie, zalewaj�c las md�ym blaskiem. Podr�nicy wdzi�czni jej
byli za sk�p� po�wiat�, kt�ra zapewnia�a im wzgl�dn� os�on�, ale zarazem
chcieliby widzie�
dalej ni� na kilka tylko krok�w.
Przez ca�y czas Iwioptaka nie opuszcza�o wra�enie, �e s� obserwowani.
Droga wlok�a si� w niesko�czono��. Gryf co rusz spogl�da� na samotny ksi�yc,
pr�buj�c oceni�, z jak� pr�dko�ci� si� posuwaj� i ile jeszcze czasu zosta�o do
wschodu s�o�ca.
Za trzecim razem zmru�y� oczy. Czy dotychczas ksi�yc nie ja�nia� po ich lewej
stronie? Je�li
tak, to co robi� za ich plecami? Na ksi�ycu mo�na by�o polega�. Pod��a�
ustalon� �cie�k� i
nigdy z niej nie zbacza�. Nie miota� si� po ca�ym niebie jak jaki�
postrzeleniec.
Je�li wiec ksi�yc nie zb��dzi�, to znaczy�o, �e oni kieruj� si�... na po�udnie?
- Mamy problem. - Morgis wypowiedzia�