3026
Szczegóły |
Tytuł |
3026 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3026 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3026 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3026 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JACEK DUKAJ
Serce Mroku
Przewracaj�c po��k�e stronice
g�odny lampart w twoich oczach
i zapach napalmu o poranku
[Najlepiej czyta� przy muzyce zespo�u Rammstein]
I Dotkn�wszy stop� jej powierzchni, zgi��em si� w p� i
zacz��em wymiotowa�. Z dysz wahad�owca szed� bia�y dym.
Paale zatoczy� si� i upad� obok mnie. - Ale cuchnie! -
j�kn��. - To a� boli. Powinienem mu si�� wydrze� te
filtry! - Pr�dzej czy p�niej musicie si� przyzwyczai� -
rzek� z wysoko�ci schodk�w pierwszy pilot. Na�o�y�
noktokulary i zapali� papierosa. Mo�e to pomaga,
pomy�la�em; dym papierosowy. Lecz sam w to nie wierzy�em.
Smr�d by� tak okropny, �e w ci�gu kilkudziesi�ciu sekund
istotnie zacz�a bole� mnie g�owa. Obtar�szy usta,
pomog�em wsta� Jurgenowi. Z lewej dochodzi� warkot
samochodu, z ka�d� chwil� wyra�niejszy. Obejrza�em si�:
szare cienie po�r�d cieni czarnych. Najdalej wzrok si�ga�
akurat do stygn�cych dyszy: na Klinie nie da si� wyl�dowa�,
polegaj�c jedynie na napowietrznym �lizgu, trzeba
manewrowa� aktywnie, wszak mi�dzy innymi z tego powodu
wybrano Klin na baz�, to kryj�wka �r�dg�rska dost�pna
jedynie po stromej paraboli. Si�gn��em do kieszeni kurtki,
rozerwa�em nylonowe opakowanie i na�o�y�em firmowo nowe
noktokulary Zeissa. Popielaty monochrom uderzy� mnie w
�renice. M�czyzna w tocz�cym si� ku nam FTM-ie macha�
r�k�. Pozna�em: to von Miltze, tylko �e z brod�. W oddali,
za jego plecami, majaczy�y blaszane baraki. D�ungla
zaczyna�a si� tu� za nimi, brudnymi falami dzikiej
ro�linno�ci wspina�a si� po zboczach otaczaj�cych nas g�r,
wy�ej i wy�ej, ku wiecznej p�ciemno�ci nieba Mroku.
Von Miltze zatrzyma� si� przy nas, uchyli� drzwiczki.
Bez s�owa zaj�li�my miejsca. Zawr�ci� - po czym wdepn��
gaz, a� wcisn�o nas w fotele. Za naszymi plecami -
widzia�em to w ciemnych odbiciach lusterek wstecznych -
wahad�owiec zaczyna� manewrowa� do ciasnego skr�tu na
ko�cu pasa. Von Miltze zanuci� pod nosem, uderzy�
nasad� d�oni w kierownic� i nag�ym wyrzutem lewej r�ki
w��czy� radio. Radiostacja Klinu nadawa�a ci�ki tot
frankfurcki, Wagner zakl�ty w zgrzytach elektrycznych
gitar i rozsamplowanym g��bokim basie b�bn�w. Jechali�my
przez monochromatyczny p�mrok, nie u�ywano tu
reflektor�w, nadto by o�lepia�y oczy za noktokularnymi
szk�ami, kt�re nosili wszyscy. Zapyta�em von Miltze'a o
windy. Wskaza� przed siebie, za siebie, na boki.
Wahad�owiec w�a�nie toczy si� na Mamuta, rzek� podnosz�c
g�os ponad muzyk�. Te windy, widzia�em to na
tr�jwymiarowych planach Klina, przestrzeliwa�y masyw
skalny szybami o d�ugo�ci ponad kilometra. Baza w�a�ciwa
mie�ci�a si� tak g��boko pod powierzchni� gruntu Mroku dla
zabezpieczenia przed atakiem j�drowym. Rosjanie,
Japo�czycy i Amerykanie umie�cili swoje centra w podobnych
katakumbach. Unios�em twarz ku ciemnemu niebu, wiatr -
nareszcie ruch powietrza! - chlasn�� mnie po twarzy brudn�
�cierk�. Tam, ponad brunatnoszarym bagnem chmur,
niewidoczne, kr��y�y po wci�� zmienianych orbitach
wyrzutnie rakiet, nasze i ich; naszych cztery lub pi��,
jak g�osi plotka, bo to, rzecz jasna, tajemnica pa�stwowa
i nikt nie wie nic pewnego. Chodz� r�wnie� plotki o
platformach z dzia�ami laserowymi i mikroorbitalach z
pojemnikami wype�nionymi �miertelnie zjadliwymi
bakteriami, nacelowanymi genetycznie zar�wno na nas, jak i
na biosfer� Mroku. Wy�ej, po wyci�gni�tych, elipsoidalnych
krzywych, okr��aj� planet� cztery statki: "Adolf Hitler",
"Herman Goring", "W�adza Ludu" i "Wsch�d". P�tora roku
�wietlnego st�d ameryka�ski "George Washington" mija si�
w�a�nie w drodze powrotnej na Ziemi� ze swym bli�niaczym
"Franklinem D. Rooseveltem"; "Roosevelta" �ciga japo�ski
"Orukina", kolejne pi�� lat �wietlnych za nim sunie
gigantyczny "Josif Wissarionowicz Stalin" ze stu
osiemdziesi�cioma tysi�cami anabiozer�w, a w ka�dym z nich
cholerny komunista. Nieco szybciej od statk�w mkn� za� ku
nam na elektromagnetycznej fali informacje i rozkazy z
Ziemi. Chocia�by: co zrobi� z tym "Stalinem"? Zestrzeli�,
zanim wejdzie na stacjonarn�? Wojna by z tego by�a jak
nic. Szlag, i tak jest wojna. Ten ca�y wy�cig na Mrok nie
ma najmniejszego sensu, Rzesza nic tu nie mo�e zyska�,
jedynie spada przeze� w coraz g��bsze otch�anie deficytu
bud�etowego. Ale to polityka; nic tu po logice; dali�my
si� z�apa� w klincz wzajemnej ideologicznej propagandy,
teraz ju� wycofanie si� z Mroku jest nie do pomy�lenia dla
�adnego z mocarstw. Kosmos poch�ania miliard za miliardem.
Gdyby nie chmury (Mein Gott, gdyby nie chmury...!)
dojrza�bym �wiate�ko "Goringa", przesuwaj�ce si� wolno
mi�dzy obcymi gwiazdami. Przeby�em w tym �wiate�ku zimn�
niesko�czono��, �wiate�ko wyrwa�o mi z �yciorysu kawa�
historii, lata ca�e nawet wed�ug zrelatywizowanego
zegara podr�nego: informacja o przesz�o�ci wyprzedzi�a
mnie i gdy obudzono nas w ko�cowej fazie hamowania, by�em
do ty�u o �adnych kilka rewolucji politycznych, dot�d
zdarzaj� mi si� wpadki. Wyobra�am sobie, jak� reedukacj�
b�d� musieli przej�� po przeckni�ciu si� ci czerwoni
pionierzy ze "Stalina", istne pranie m�zg�w, wszak miesi�c
po ich za�ni�ciu pucz NKWD zmi�t� z Kremla Gruz�owa i jego
ekip�, przez pr�ni� p�yn� ju� z pewno�ci� nowe
podr�czniki historii ZSRR. To �wiate�ko, kt�rego nie
widz�, "Herman Goring"... chcia�em si� mu przyjrze� z
zewn�trz, chocia�by podczas odbijania wahad�owca, ale
oczywi�cie nic z tego nie wysz�o, znam tylko
Zifferrechnenmaschinowe symulacje, makiety w ma�ej skali,
zdj�cia z orbity Ziemi. Nikomu nie m�wi�em: on jest
pi�kny. Estetyka p�kilometrowej konstrukcji z metali i
tworzyw stucznych i diabli wiedz� czego jeszcze -
zauroczy�a mnie od pierwszego spojrzenia; statki posiadaj�
dusze kobiet, tak�e te kosmiczne, tak�e te
pozaatmosferyczne, nie przeznaczone do l�dowa� na
powierzchni planet, o kszta�tach niewyprofilowanych
aerodynamik� do ob�ych strza�, sto�k�w, deltoid, ich
sylwetki nie ogranicza �adne prawo gaz�w, "Goring"
najlepszym przyk�adem, kosmiczna katedra Gaudiego, tak,
tak, w�a�nie tak mi si� kojarzy, gdyby Gaudi projektowa�
statki kosmiczne, wysz�oby spod jego r�ki co� podobnego:
kwiat czarnych metali, a�urowa strzelisto�� pseudogotyku,
ci�kie a lekkie, a niewa�kie, miliony ton masy
spoczynkowej, cho� gdy patrzysz z dala, widzisz tylko
anielskie skrzyd�a, z�o�one i roz�o�one, kr�gos�upy
wymar�ych lewiatan�w, �ukowate �ebra, asymetryczny wir
czaszy odrzutowej, krzyw� kadzielnic� anihilacyjnego
ognia; statki posiadaj� dusze kobiet, nic dziwnego, �e o
okr�tach m�wi si� "one".
Windy. Wje�d�ali�my w�a�nie do tego blaszanego baraku,
gdy kilkadziesi�t metr�w dalej zapad�a si� ziemia i
wychyn�� z prostok�tnej mogi�y czarny Wiesel z krzy�ami
Luftwaffe na aproporcjonalnych statecznikach i skrzyd�ach.
Wiesel nale�a� do serii produkowanej przez Messerschmitta
na specjalne zam�wienie AstroKorps, wskazywa� na to
wyj�ciowy kszta�t skrzyde� o zmiennej geometrii oraz
wybrzuszenia dodatkowych zbiornik�w paliwa. Nim opad�y za
wozem wrota baraku, ujrza�em, jak w my�liwcu obracaj� si�
turbiny, buchn�� spode� brudny wiatr, wiry cienia, na ich
krzywych s�upach maszyna podnios�a si� chybotliwie na
pi��, osiem, dziesi�� metr�w, w�wczas pilot odpali� g��wne
silniki i Wiesel uderzony sto�kiem obrzydliwie bia�ego
ognia run�� w gruboziarnisty monochrom wiecznie
zachmurzonego nieba Mroku, w ciasnym zakr�cie tn�c
przestrze� nad opadaj�cym ju� na platformie megawindy
wahad�owcem, z wahad�owca jedynie szary statecznik
wystawa� nad ziemi�. Ale wrota baraku zatrzasn�y si� i my
r�wnie� zacz�li�my opada�. Zapali�y si� lampy umieszczone
dooko�a na kraw�dzi pod�ogi windy, bluzgn�o na uciekaj�ce
wzwy� �ciany wysokimi cieniami. Von Miltze zgasi� silnik,
wysiad�, przeci�gn�� si�, klapn�� na ziemi� przy tylnej
oponie, wyj�� papierosy, zapali�. Usiad�em obok. Zdj�li�my
noktokulary. Jurgen majstrowa� co� przy radiu, bo zesz�o z
fali. Von Miltze pocz�stowa� mnie harvarem. Tu te�
�mierdzia�o, ale ju� nie tak jak na powierzchni. Zacz��em
co� m�wi� o tym odorze, m�wi�em przez d�o� przy�o�on� wraz
z papierosem do warg, cicho i niewyra�nie; von Miltze
kiwa� g�ow� ze zrozumieniem. To jedna wielka kupa nawozu,
odezwa� si�, akcelerator biologiczny. Widzia�e� zdj�cia
Ogni Piekielnych, pyta� retorycznie. Widzia�em, widzia�em;
samozap�on metanowych gejzer�w - wyziew�w d�ungli, kt�re
wychodz� spod powierzchni biob�ota wielkimi b�blami -
roz�wietla� wieczn� noc planety d�ugimi sztandarami
br�zowego ognia. Niczym pochodnie na gazach oceanicznych
platform; ocean d�ungli Mroku jest miejscami smoli�cie
czarny, jego flora nie mo�e sobie w fotosyntezie pozwoli�
na strat� cho� kwantu energii. Siedzimy tu ju� drug�
dekad�, mamrota� von Miltze, a nadal odkrywaj� nowe
gatunki, i to jakie! - chocia�by te stratopaj�ki,
�egluj�ce od wulkanu do wulkanu; a po lasach jeszcze
gorzej. Po lasach zawsze gorzej, tam ��te oczy w gor�cej
ciemno�ci. Ju� niewielu U-mensch�w zosta�o w Krypcie. Na
"Goringu" te� przylecia�o ich ledwo z setk�; i na ile to
ma starczy�, na pi�� lat? Wolne �arty. Mo�e powinni�my
za�o�y� tu w�asn� hodowl�. Hydroponika niskich poziom�w
Klina daje przecie� coraz wi�ksze nadwy�ki ziemskiego
bia�ka. Ale samic ma�o. Zreszt� Fulke, znasz go, to ten
sztywniak z SA - Fulke nie wyrazi zgody, jego podpis to
�wi�to��, doprowadzi� sztuk� egzegezy oficjalnych
komunikat�w do prawdziwego mistrzostwa, pojmujesz: on musi
post�powa� pod�ug wytycznych, kt�re pozna dopiero po
latach, przewiduje dziesi�� krok�w do przodu, to
polityczny jasnowidz; jak�kolwiek herezj� publicznie
wyg�osi, przytakuj mu i nie pytaj, bo on jest
Stra�nikiem S�owa, on niesie P�omie�.
Winda zatrzyma�a si�, rozsun�y si� wrota. �ysy w�sacz
w kombinezonie mechanika obejrza� si� na nas przez rami�
szczaj�c do lekko przyrdzewia�ego wiadra, odg�os
przypomina� prucie blachy. Podsufitowe halogeny hali
zapala�y si� i gas�y w przypadkowych kombinacjach. Jurgen
zadar� g�ow�. - Odszajba Sigfrida - wyja�ni� von Miltze.
Sigfrid to g��wna administracyjna Zifferrechnenmaschine
Klina, model jeszcze sprzed dw�ch generacji, ale jako�
dot�d nie zamontowano nowej maszyny, cho� cz�ci spad�y z
"Goringa" ju� blisko tydzie� temu. Para przys�anych razem
z nimi specjalist�w zd��y�a tylko rozgrzeba� do reszty
oprogramowanie Sigfrida. Problem polega� na tym, �e nie
mog�o by� mowy o �adnym przestoju w pracy Elektrogehirnu,
przej�cie powinno nast�pi� ca�kowicie p�ynnie. Tymczasem
okaza�o si�, i� przez te wszystkie lata ca�kowitego
odosobnienia Sigfrid wyewoluowa� tu w swych
quasisieciowych strukturach do jakiej� przedziwnej,
niekompatybilnej z niczym formy. - �wirus, �wirus -
mamrota� von Miltze, maszeruj�c ku drzwiom, nad kt�rymi
pali�a si� czerwona �ar�wka. �luza. Oczekiwa�em zmiany w
powietrzu, ale je�li jaka� zasz�a, to na gorsze: do smrodu
doszed� zaduch. Jaskrawe o�wietlenie wciska�o cienie pod
powierzchni� plastykowych p�yt pokrywaj�cych �ciany
korytarza. Von Miltze zatrzyma� si� i zacz�� t�umaczy�
Jurgenowi, jak �w ma trafi� do swego pokoju - bo nie
m�g� go tam osobi�cie odprowadzi�, mia� polecenie
dostarczy� mnie prosto pod drzwi Mundiego. Mundi czeka.
Jurgen zna� rozk�ad pomieszcze� w Klinie z tr�jwymiarowych
map, kt�rymi dysponowali�my na "Goringu", ka�dy
przechodzi� przeszkolenie z architektury bazy oraz
geografii planety, �eby si� permanentnie nie gubi� na
Mroku w pierwszych dniach po przylocie - ale co innego
symulacja, co innego betonowy labirynt dooko�a ciebie:
Jurgen rozgl�da� si� po korytarzach, gapi� na piktogramy
pi�tra i sektoru, kr�ci� g�ow�... Zostawili�my go tak, z
kartk� papieru z nabazgranymi wskaz�wkami w jednej r�ce i
kieszonkowym E-Notizbuchem w drugiej.
- Powiedzia� "natychmiast", no to "natychmiast" -
mrucza� von Miltze, ci�gn�c mnie nie ko�cz�cymi si�
korytarzami, windami i schodniami. Mijali�my mniej ludzi,
ni� si� spodziewa�em, chyba wyobra�a�em sobie t�ok i t�umy
wype�niaj�ce Klin, bardzo g�upio - w sumie spotkali�my ze
dwa tuziny os�b. Wszystkie z miejsca obrzuca�y mnie
taksuj�cym spojrzeniem, bezb��dnie rozpoznaj�c nowego
zes�a�ca z "Goringa".
W ko�cu drzwi. Krzywo nalepiona plakietka:
Wandelsternfuhrer Octavio Mundi. C� za tytu�...! Von
Miltze zapuka�, wetkn�� do �rodka g�ow�, mrukn�� co� w
brod�, przepchn�� mnie przez pr�g, machn�� r�k�, mrugn��,
u�miechn�� si� melancholijnie, a wykonawszy to wszystko
zatrzasn�� drzwi.
By�y to chyba pomieszczenia prywatne
Wandelsternfuhrera, jego Klinowe mieszkanie, dosy�
obszerne, wszak ska�y tu do przewiercenia pod dostatkiem.
Salon musia� mie� ze sto metr�w kwadratowych, podzielony
by� na trzy poziomy, na najwy�szym sta� fortepian, na
kt�rego klawiszach siedzia� czarny kot. Kot obrzuci� mnie
zimnym spojrzeniem i wr�ci� do lizania �apek. Na jednej z
kanap le�a�y poplamione czym� spodnie, za� na stoliku na
�rodkowym poziomie, pomi�dzy popielniczkami przepe�nionymi
niedopa�kami, biela�y damskie majtki. W powietrzu, z
kt�rego odorem daremnie walczy�a klimatyzacja, wisia�
jeszcze zapach tytoniu i nieczystego alkoholu. Nawet
umieszczony na �cianie naprzeciwko wej�cia portret Hitlera
by� nieco przekrzywiony.
Z lewej doszed� mnie szum wody. Nadstawi�em uszu. Kto�
chyba �piewa� pod prysznicem. Zdo�a�em nawet rozpozna� po
wywrzaskiwanych m�skim g�osem ko�c�wkach s��w przeb�j
sprzed dekady i ju� mia�em ruszy� ku �r�d�u lirycznych
ejaktacji, gdy �piewak mnie uprzedzi�: zakr�ci� wod� i
zamilk�. Zaraz sam pojawi� si� w salonie, zastaj�c mnie
niezdecydowanego i cokolwiek zmieszanego po�rodku
pomieszczenia, nad owym o�tarzem nie�wie�ej bielizny.
Laz� k�api�c mokrymi stopami i drapi�c si� po
w�ochatym ty�ku. Z czarnej czupryny ciek�a mu woda. Kl��
pod nosem. Spostrzeg�szy mnie, uni�s� brwi.
- Aa, z "Goringa" - mrukn��. - Kto?
- Kapitan Erde - przedstawi�em si�.
- Aa, rzeczywi�cie.
Wymin�� mnie, wierc�c palcem w uchu i znikn�� w
drzwiach przeciwleg�ych drzwiom prowadz�cym ku �azience.
Przez kr�tki czas jego nieobecno�ci zdo�a�em wreszcie
podj�� decyzj� i usiad�em w najbli�szym fotelu. By�em w
standardowym kombinezonie AstroKorps i zdawa�em sobie
spraw�, i� w kontra�cie do go�ego Octavio Mundiego
sprawia� musz� niemile s�u�biste wra�enie, zw�aszcza na
tle dookolnego pobojowiska. Niemniej nie zdoby�em si� ju�
na za�o�enie nogi na nog�. Przeskok by� zbyt nag�y:
jeszcze godzin� temu - "Goring"; teraz - wojskowy burdel.
R�ne chodzi�y o Mroku plotki, lecz �adne nie dor�wnywa�y
rzeczywisto�ci. M�j Bo�e, a my�my na statku rozwa�ali na
serio problem salutowania do pr�niowych he�m�w...!
"Rozprz�enie dyscypliny", dobre sobie, eufemizm godny
biura prasowego kanclerza Rzeszy.
Wandelsternfuhrer wr�ci�, nadal rozkosznie golutki,
lecz ju� uczesany, z wielkim bia�ym r�cznikiem z czarnym
Hakenkreuzem na ramionach, z cygarem mi�dzy ��tymi
z�bami. Przysun�� sobie fotel i usiad� naprzeciwko. Nie
zapali� cygara; gryz� je tylko, u�miechaj�c si� do mnie z
drapie�nie odwini�tymi wargami. Wygl�da� na pi��dziesi�t
lat; tak naprawd� mia� czterdzie�ci trzy. Dosta� t� posad�
z uwagi na naciski nieniemieckiego lobby: jego ojciec by�
W�ochem.
- A wi�c, kapitanie Erde.
- Tak, Wandelsternfuhrer?
- Jak tam nasza stara, dobra Rzesza? Trzyma si�?
- Nigdy nie mia�a si� lepiej, Wandelsternfuhrer.
Pokiwa� g�ow�. - Te� tak my�la�em. Nigdy nie mia�a si�
lepiej. Ot� to. - Kr��y� spojrzeniem gdzie� po �cianie. -
A jak pierwsze wra�enia?
- C�, to na pewno jest wstrz�s...
- Burdel, nie plac�wka wojskowa, prawda? - przerwa� mi
Mundi.
- Ale�...
- Aha. Aha. - Kiwa� g�ow� i gapi� si� na �cian�. - Wie
pan, ile sp�dzi tu lat? - spyta� nagle.
- Harmonogramy rotacji wci�� s� dopasowywane do plan�w
ksi�ycowej stoczni, a w ka�dym razie nie dogoni�a nas
informacja...
- "Adolf Hitler" mia� odpali� ju� sze�� lat temu, ze
stu siedemdziesi�cioma osobami na pok�adzie. Do tej pory
nie dostali�my wymaganego potwierdzenia. Nikt z nas nie
wr�ci nigdy na Ziemi�.
- Jankesi swojego "George'a Washingtona"...
- Ze szkieletow�, na autopilocie. - Przeni�s� wzrok ze
�ciany na mnie. - Wie pan, czemu "Stalin" ci�gnie tu
zapchany po burty czerwonym mi�chem? To nawet nie jest
kolonizacja - to ratunkowa infekcja wirusowa w ucieczce
przed �mierci� pierwotnego nosiciela. Teraz b�d� mieli
argument: nawet ca�kowite zg�adzenie �ycia na Ziemi nie
zniszczy naszego narodu! Pojmuje pan, kapitanie? Pojmuje
pan, dlaczego nie posy�aj� nam wi�cej Untermensch�w i
zakazali ich hodowli? W��czyli do swych kalkulacji
po�miertne zwyci�stwo ideologii. Teraz op�aca im si� nawet
kollaps Ziemi.
- Wandelsternfuhrer, ja nie mog�...
- A wie pan, co m�wi Fulke? - za�mia� si� ni z tego,
ni z owego. - �e musimy post�powa� tak, jakby nadawcy tych
rozkaz�w ju� nie istnieli. By� tu cmentarz, pocz�tkowo
chowali�my naszych zmar�ych, ale gdy liczba grob�w
przekroczy�a dwadzie�cia, kaza�em ich wykopa� i skremowa�;
odt�d wszystkich kremujemy.
- Ja nie rozumiem, po co mi pan to...
- M�j drogi kapitanie, ja kre�l� panu t�o. Poleci pan
do Piek�a. Poleci pan do Piek�a i porwie lub zabije
Diab�a, he he he. Wyruszy pan o jutrzejszym �wicie.
- Co...?
- Wie pan, co to jest Piek�o?
- Tak, ta nizina dorzecza Thora i...
- I wie pan, kogo zw� tu Diab�em?
- Nie.
- No tak. Opowiem panu pewn� histori�.
Tu jednak zamilk� i znowu odda� si� kontemplacji
�ciany. Trwa�em w bezruchu. Poleci pan do Piek�a i porwie
lub zabije Diab�a. I ten jego �miech. I te jego
paranoiczne wywody: ratunkowa infekcja wirusowa w ucieczce
przed �mierci� pierwotnego nosiciela. Czy�by Klin by� w
ca�o�ci opanowany przez zdrajc�w? Ale przecie� nawet na
"Goringu" nie ma nikogo wy�szego rang� i pe�nomocnictwami
od Octavio Mundiego, on tu w�dz, jemu winienem
pos�usze�stwo i lojalno��. Czy mam zatem udawa�, �e to
normalne? Milcze�? Albo i przytakiwa�?
- A mo�e i nie - zdecydowa�, przeni�s�szy nagle
spojrzenie na m� twarz. - Obejdzie si�. Wystarczy kr�tkie
wprowadzenie. Pan zdaje sobie spraw� ze strategicznego
znaczenia Piek�a, prawda? Granice wp�yw�w poszczeg�lnych
pa�stw wci�� s� na Mroku p�ynne, trudno tu o jakiekolwiek
wi���ce ustalenia, zw�aszcza �e ci na Ziemi uparcie
odmawiaj� ratyfikowania jakichkolwiek traktat�w. Gdyby�my
sami si� jako� nie dogadywali, dawno by ju� posz�y w ruch
te lasery i wodor�wki, kt�re pozawieszali�my sobie nad
g�owami. Oczywi�cie element zastraszenia odgrywa pewn�
rol�: aktualny stosunek si� nieuchronnie odbija si� na
tych negocjacjach. I nie w�tpi�, �e nadal niewiele trzeba,
�eby to wszystko trzasn�o... Przede wszystkim bowiem nikt
tu nikomu nie ufa; jedno, czego mo�emy by� pewni, to swej
wzajemnej przeniewierno�ci. Wie pan, �e na przyk�ad
dow�dc� Amerykan�w jest �yd? Taak. A Piek�o stanowi
obszar, do kt�rego wszyscy roszcz� sobie pretensje;
zbiegaj� si� tam granice trzech stref, a i ��tki maj� do�
doj�cie przez morze. Jest to dzicz absolutna. Penetracja z
powietrza nic nie daje, zreszt� tam prawie nie ma gdzie
wyl�dowa�; skany orbitalne te� niewiele pokazuj�. S�ali�my
piesze ekspedycje. Du�e straty. Stopniowo w ca�o�ci
przerzucili�my si� na U-mensch�w. Ale i ich przecie� nie
mamy za wiele. Tymczasem rozp�ta�a si� ta afera z
Kretowiskiem Ikisawy, Durchmann znalaz� te malunki... No,
to pan jeszcze us�yszy w szczeg�ach od doktora Gaspa. W
ka�dym razie w Piekle siedzi teraz Leszczy�ski i �le przez
radio te swoje szalone manifesty, ca�a planeta go s�ucha.
Raz, �e mamy przez niego potworne k�opoty natury, mhm,
politycznej; dwa, �e ludzie Gaspa oz�ociliby mnie za
wyci�gni�cie z Diab�a cho�by po�owy tego, co wie.
- Diabe� to ten Leszczy�ski?
- No tak; nikt ju� nie pos�uguje si� jego numerem. Nie
mieli�my zreszt� poj�cia, �e cholerny U-mensch posiada w
og�le jakie� nazwisko, s�dzili�my, �e pochodzi z tych
skandynawskich farm hodowlanych; ale to przysposobieniec
capni�ty w ostatniej fazie. Tytu�uje si� hrabi�...! Mein
Gott, kim on si� nie tytu�uje...! Przes�ucha pan sobie w
drodze nagrania jego audycji, to wyrobi sobie zdanie. Nie
mamy tu zwierz�cego psychologa, wi�c trudno co�
prawomocnie wnioskowa�, ale ma�o kto zaprzeczy, �e
odjeba�o mu nielekko.
Pozwoli�em sobie na okazanie pewnej dezorientacji i
wahania: podrapa�em si� w szcz�k�, wyd��em policzek. -
Porwa� lub zabi�, mhm?
Zadzwoni� telefon. Mundi z westchnieniem podni�s� si�
i pocz�apa� do antycznego aparatu. Z d�oni� na s�uchawce
ledwo uniesionej nad wide�ki obejrza� si� na mnie ponad
przykrytym bia�ym r�cznikiem barkiem.
- Usuni�cie go stamt�d te� jest bez w�tpienia wa�ne,
ale on naprawd� wszed� w posiadanie pewnych, �e tak
powiem, tajemnic. Z drugiej strony... Ale niech pan lepiej
porozmawia z doktorem Gaspem, kapitanie.
Te� ju� sta�em - najwyra�niej by� to koniec audiencji.
- Jeszcze tylko jedno, Wandelsternfuhrer. Dlaczego ja?
- Pan zna polski, kapitanie. Poza tym to by�a droga
eliminacji, a nie specjalne zam�wienie, niech pan sobie nie
pochlebia; kt�ra� strona monety zawsze musi by� na dole i
nie ma dla niej �adnego "dlaczego". �ycz� powodzenia.
- Heitla!
Zanim wyszed�em, us�ysza�em jeszcze kr�tk� wymian�
zda� Mundiego z programem ��czno�ciowym, po czym
Wandelsternfuhrer przeszed� na rosyjski. Czy on ma tu
za�o�on� bezpo�redni� z Podcerkwi�? Najwidoczniej. Warcza�
do s�uchawki w z�o�ci i irytacji. Drzwi zamkn�y si�.
Dok�d teraz? Ani my�la�em b��ka� si� tu jak Jurgen.
Gdzie w og�le znajduje si� moja kwatera? Trzeba zasi�gn��
informacji od Sigfrida. Terminale powinny si� znajdowa� na
ka�dym skrzy�owaniu. Na najbli�szym wszak�e ich nie by�o.
Z�apa�em za rami� przechodz�cego m�odzie�ca w lotniczej
kurtce z cokolwiek przy�niedzia�ymi srebrnymi emblematami
AstroKorps. W odpowiedzi na zapytanie machn�� r�k� w lewy
korytarz i mrukn�� co� o barze. Po dw�ch krokach
przystan�� i obejrza� si�. - Z "Goringa"? Gdzie
dziewczyny? - H�? - Z jego dalszych s��w wywnioskowa�em,
i� oni tu ju� od dawna ostrzyli sobie z�by w oczekiwaniu
na nasz przylot, znali bowiem list� za�ogi "Goringa", na
kt�rej co trzecie nazwisko nale�a�o do kobiety -
podczas gdy dotychczasowa proporcja p�ci w�r�d mieszka�c�w
Klinu wynosi�a sze�� do jednego na niekorzy�� kobiet. - Na
nasz� niekorzy��! - parskn�� lotnik, zapalaj�c papierosa. -
Kiedy wreszcie je wysadzicie? - Dopiero co
zaparkowali�my...
Terminale w barze wbudowane by�y w lad� szynkwasu.
Metalowo-plastykowa automatyczna bogini Kali serwowa�a zza
niego bezalkoholowe trunki; pr�cz mnie jedynym klientem
by� starszy facet w przetartym na �okciach swetrze,
podrzemuj�cy nad jak�� kieszonkow� powie�ci� i szklank�
g�stego soku brunatnej barwy. Wsun��em kart�, terminal
rozpozna� u�ytkownika. B�ysn�a ikona poczty. Rozwin��em.
Doktor Gasp prosi o jak najszybsze stawienie si� w
125A4XII. A gdzie� to jest? Wywo�a�em map�. Moj� kwater�
od gabinetu doktora Gaspa dzieli�y dwa pi�tra i siedem
zakr�t�w - a od tego baru... Zgubi�em si�, wodz�c palcem po
ekranie. Nic dziwnego, �e to taki labirynt, skoro
rozbudowywali kompleks Klina sukcesywnie, latami ca�ymi,
ryj�c diamentoszcz�kimi kombajnami kolejne tunele i
kawerny.
Facet w swetrze pierdn�� przez sen i podrapa� si� po
obojczyku. O�mior�ki barman skrzypia�, sun�c wzd�u�
szynkwasu, zamaszystymi wymachami pozornie w�t�ych ko�czyn
poleruj�c lad�. Czyja to zabawka, ciekawym; jaki� �art
in�ynier�w. Zarz�dziwszy wydruk pe�nego planu Klina,
wybra�em z pod�wietlonego menu sok z czarnej porzeczki.
Maszyna odliczy�a dwie�cie dwadzie�cia marek. Nic darmo,
nawet dla zdobywc�w kosmosu. Sok zreszt� mia� w sobie z
czarnej porzeczki jeno barw�. Zebra�em wydruk i ruszy�em
ku windom.
Cz�� korytarzy, kt�rymi szed�em, pogr��ona by�a w
p�mroku. Kilkakrotnie wdepn��em w dostrze�one
poniewczasie ka�u�e jakich� smar�w, od kt�rych potem
lepi�y mi si� do pod�ogi podeszwy but�w. W poukrywanych
gdzie� pod sufitem g�o�nikach dwakro� zabucza�o,
przechodz�c w wysoki pisk sprz�enia. Na wewn�trznej
stronie drzwi windy kto� wydrapa� karykatur� kanclerza
Hudla, rzuca�y si� w oczy zw�aszcza obwis�e uszy.
Wszystko to razem przywodzi�o na my�l raczej podziemny
Lager w fazie likwidacji ani�eli obcoplanetarn� baz�
Trzeciej Rzeszy. Nie tak, nie tak by�em j� sobie
wyobra�a�em. Odp�dza�em od siebie gorzkie my�li, nastr�j
jednak nieuchronnie pogarsza� mi si� z ka�d� minut�. Na
dodatek zimny strach skr�ca� mi �o��dek na ka�de
wspomnienie s��w Mundiego. Jutro rano! Do Piek�a! Porwa�
lub zabi�! Sok burzy� mi si� w jelitach, bezsmakowa ciecz
sekretnego pochodzenia wraca�a teraz do gard�a falami
goryczy. A je�li to prawda? Je�li rzeczywi�cie - do
�mierci...? Mrok. Bez powrotu. W tej windzie, pr�cz
w�asnego odoru planety, unosi�a si� wo� amoniaku. Opar�em
si� plecami o zimn� �cian�, przeszed� po mnie dreszcz,
zda�em sobie spraw� z wilgoci pod kombinezonem. Wytar�em
grzbietem d�oni czo�o: zimny pot. Zawarcza�em przez z�by
bezsilne przekle�stwo. Jedno jest �ycie i tylko raz
mo�na je przegra�.
Gasp dyktowa� w�a�nie swej Zifferrechnenmaschine
poprawki do jakiej� statystyki. Spojrza� na mnie sennie
ponad okularami. Okutany by� w ciemny, kraciasty koc,
�ci�le niczym egipska mumia, tylko r�ce i g�ow� mia�
wolne, a na g�owie s�uchawki, a w r�kach: lewej - jakie�
papiery; prawej - wielk� chust�. Co chwila wydmuchiwa�
w ni� nos. Wymieniwszy uprzejmo�ci, wszed�em i usiad�em na
jedynym pustym krze�le, bowiem na pozosta�ych - oraz na
stole, na pod�odze, na p�kach i, na ile mog�em to dojrze�
przez uchylone drzwi, w s�siednim pomieszczeniu - le�a�y
mniejsze i wi�ksze, zamkni�te i otwarte, szare,
plastykowe pojemniki, zawieraj�ce - przynajmniej te
otwarte - okazy flory i fauny Mroku, zatopione w
krystalicznie przejrzystych bry�ach twardej materii,
zamro�one, zsekcjonowane, rozpi�te na skomplikowanych
stela�ach, pokrojone w cienkie, niemal dwuwymiarowe
preparaty, a tak�e �ywe - �ywymi w ka�dym razie by�y te
dwa czarne jak w�giel zwierz�tka wielko�ci i kszta�tu
chomik�w, drapi�ce powolnymi ruchami sze�ciu �apek w pr�ty
w�o�onej w pojemnik klatki.
Gasp kichn��, zsun�� s�uchawki (jaka� opera), wyda�
Zifferrechnenmaschine komend� zamkni�cia aplikacji,
kichn�� raz jeszcze, po czym sapn��: - Gasp.
Zrozumia�em, �e si� przedstawi�.
- Erde.
- Ech. Uch.
- Co to jest? Ul?
- B�g jeden wie. Pono� zsy�a dziwne sny.
Sk�rzasty, br�zowy w�r zwisaj�cy z sufitu w rogu
pomieszczenia nad g�ow� doktora bezustannie dr�a�, jego
powierzchnia delikatnie falowa�a, dochodzi�o ze� niskie
buczenie, na samej granicy s�yszalno�ci, cz�owiek
mimowolnie przechyla� g�ow� ku ramieniu. Do sufitu
przymocowany by� kilkunastoma mackami, kt�rych przylepy
rozla�y si� po plastyku p�yt owalnymi platfusami. W
istocie przypomina�o to organiczny ul, gniazdo w�ciek�ych
szerszeni bezskutecznie szukaj�cych drogi wyj�cia ze�,
otworu w sk�rze.
- Wi�c pan spr�buje od�owi� Leszczy�skiego... No tak.
Kiedy?
- Jutro.
- Aha.
Zmrozi�o mnie to "spr�buje".
Chrz�kn��em.
- Wandelsternfuhrer Mundi sugerowa�, i� ma mi pan
do...
- Tak, tak - Gasp zamacha� r�k� z chusteczk�,
wygl�da�o to, jakby usi�owa� j� wytrzepa�. - A co pan wie?
- Nic. - Wykona�em r�k� z wydrukiem planu Klina ruch,
kt�ry mia� by� gestem irytacji i pogardy a okaza� si�,
zwi�d�y w po�owie, manifestacj� mej dezorientacji. - Ja w
og�le... Ten Diabe�... Co to... Przecie�...
- Aha.
Opu�ci�em r�k�, odwr�ci�em wzrok.
- Ma pan mo�e co� mocniejszego na sp�ukanie tego
smrodu, doktorze?
- Jakiego smrodu? A! Tam, prosz�.
Nala�em i jemu. Samogon jaki�; ale przynajmniej
wypali� flegm� w gardle. Gasp dla wychylenia szklaneczki
podci�gn�� si� na kozetce do pozycji p�siedz�cej.
- Uch...! Za powodzenie pa�skiej misji! Widzi pan,
rzecz polega na tym, �e on wci�� �yje. Leszczy�ski,
Diabe�. A nie powinien. Nie ma prawa. Pomijam tu ju�
spraw� mikrodetonatora, musia� go sobie jako� wyd�uba�,
Fulke rwa� sobie w�osy z g�owy, s�ali�my pe�n� moc� sygna�
aktywizuj�cy przez kilka tygodni, ale bez skutku, dra�
wci�� nadawa�. I chyba faktycznie pozna� jak�� tajemnic�,
bo to mija ju� si�dmy miesi�c, tak, b�dzie ju� p� roku
jak nic - a on �yje. A pos�ali�my go do Piek�a, jak
ka�dego U-menscha, z zapasem po�ywienia wystarczaj�cym jeno
na dwadzie�cia dni, �eby nie zd��y� przej�� do strefy
ameryka�skiej. Pan wie, oni daj� U-menschom azyl, ci
hipokrytyczni Jankesi, szlag by ich. Trzeba wi�c
podludziom u�wiadamia� przed wypuszczeniem, �e jedyna ich
szansa prze�ycia le�y w terminowym powrocie do nas,
inaczej zdechn� z g�odu. Bo zdaje pan sobie spraw�, �e
flory i fauny Mroku i Ziemi s� ze sob� niekompatybilne:
nier�wnoleg�e ewolucje, pe�na dywergencja, r�wnie dobrze
mogliby pr�bowa� �re� plastyk. Ale Leszczy�ski jakim�
cudem utrzymuje si� przy �yciu.
- Wandelsternfuhrer wspomina� co� o, mhm, kretowisku,
i chyba malunkach, nie pami�tam nazwisk...
- Ach, tak. Rzeczywi�cie. To te�. Nalej pan jeszcze z
�aski swojej. Dzi�ki. No wi�c jeden z ��tk�w, Ikisawa, z
wykszta�cenia zreszt� fizyk, wyst�pi� z nast�puj�c�
teori�...
I tak to sz�o. W�r brz�cza�. W pude�kach porusza�y si�
zwierz�ta. Siedzia�em na tym niewygodnym krze�le,
pochylony ku charcz�cemu i skrzecz�cemu doktorowi Gaspowi,
mechanicznie przytakuj�c jego s�owom, z kt�rych coraz
mniej rozumia�em, cho� wszystkie wbrew sobie samemu
ejdetycznie zapami�tywa�em; siedzia�em tam, �ciskaj�c w
poc�cych si� d�oniach plik pomi�tych wydruk�w, prze�ykaj�c
g�st� �lin� i oddychaj�c przez usta, Klin spoczywa� na
moich plecach mas� milion�w ton, garbi�em si� coraz
bardziej.
Po�egnawszy si� z doktorem, pogna�em do najbli�szej
toalety, dwakro� myl�c wskazywan� laserowym szkicem
Zifferrechnenmaschiny drog�. Tam zwymiotowa�em. Spojrza�em
w lustro nad umywalk�, nawet niezbyt brudne. Twarz jak po
zatruciu rt�ci�, pot na szarej sk�rze - czy to jaki�
miejscowy wirus? Przecie� nie wy�l� do Piek�a chorego!
Zacisn�wszy szcz�ki, us�ysza�em w uszach w�asny puls,
przep�yw gor�cej krwi zag�uszaj�cy wszelkie inne d�wi�ki -
szszumch, szszumch-szszumchchch - policzy�em: sto. Jest
�le, Erde, jest �le. Czy to jaki� spisek? Czy kto� tu
specjalnie stara si� ci� zabi�? Bo w ko�cu c� to innego,
taka misja, je�li nie wyrok? - pos�a� ��todzioba drugiego
dnia pobytu na planecie w najdziksze jej ost�py: �mier�.
Przypomnij sobie: nie narazi�e� si� komu�? Ale komu?
Mundiemu? To niepoj�te. Dlaczego? dlaczego? Kt�ra� strona
monety zawsze musi by� na dole i nie ma dla niej �adnego
"dlaczego". Akurat...!
W przydzielonej kwaterze czeka�y na mnie baga�e
przetransportowane tu w mi�dzyczasie z wahad�owca: dwie
metrowe paki, pi�� wor�w, staromodna walizka, jeden
standardowy kontener. A kwatera sk�ada�a si� z dw�ch do��
obszernych pokoj�w oraz �azienki, wszystko umeblowane z
motelow� pogard� dla jakiegokolwiek stylu czy cho�by
smaku. Bo i c� to innego, je�li nie hotel? Zatrzasn��em
za sob� drzwi. Spojrza�em na zegarek - pokazywa� jeszcze
czas "Goringa". Przeprogramowa�em go pod�ug biurkowego
terminalu Sigfrida na szesnastogodzinn� dob� Mroku. Ile
zatem pozosta�o do �witu? Nieca�e sze�� godzin.
Terminal, nie pytany, otworzy� ikon� poczty. Dwa
listy, jeden kr�tki, od niejakiego majora Blockego,
podaj�cy adres, spod kt�rego mam rankiem odebra� potrzebny
sprz�t; drugi bardzo d�ugi, od zast�pcy Wandelsternfuhrera
Fulkego, istny elaborat. Ale wbrew pozorom niewiele w nim
by�o d�tej ideologii: Fulke bardzo jasno wyk�ada�
polityczne implikacje aktualnej sytuacji w Piekle,
klarowa� pragmatyk� tutejszej koabitacji i niejako
mimochodem otwiera� liczne nowe zagadki. Wydrukowa�em list
i dopi��em do planu Klina.
Przysiad�szy nast�pnie bezradnie na ��ku, znowu
spojrza�em na zegarek. Sze�� godzin, trzysta sze��dziesi�t
minut. Ju� zaledwie trzysta czterdzie�ci cztery. To du�o,
przekonywa�em si�, to bardzo du�o, wi�c jeszcze nie musisz
si� denerwowa�. Otworzy�em jeden z work�w i przebra�em si�
w ciemne spodnie, sweter, buty z cholewami. Precz z
kombinezonami, skafandrami, AstroKorpsem, "Goringiem"! Mam
trzysta czterdzie�ci cztery minuty i jestem wolny.
Ale zaraz ponownie skr�ci� mi si� �o��dek.
Wych�epta�em szklank� potwornie schlorowanej wody. Wola�em
nie patrze� ponad kranem w pod�wietlone lustro. Porwa�em
papiery i wyszed�em. Spa�? Nie b�d� spa�, sen to z�odziej
�ycia, wy�re dziur� w czasie, nagle okaza�oby si�, �e oto
ju� nadszed� �wit i zatrzasn�y si� kajdany; wi�c nie
zasn�, nie zasn�, nie zasn�!
To ju� nie by�o przera�enie, to by�a panika o lekkim,
miedzianym posmaku klaustrofobii. Nie ogl�daj�c si� na
boki, nie podnosz�c wzroku, l�kaj�c si� spotkania z kim�,
kto rozpozna�by we mnie goringowca i wci�gn�� w rozmow�,
przemkn��em do pobliskiej osobowej hiperwindy,
klepn��em najwy�szy przycisk, drzwi si� zasun�y, pod�oga
napar�a na stopy. Znowu na zegarek: minuta, dwie.
Na powierzchni, bez zapomnianych noktokular�w,
przykryty zosta�em p�sfer� mi�kkiej ciemno�ci. Na
dwadzie�cia, trzydzie�ci metr�w jeszcze co� wida� w
�wier�cieniach i kr�tych smugach szaro�ci - dalej ju�
tylko mrok. Cholerne noktokulary. W kt�r� stron� do starej
stacji? Chyba tam. Piasek i �wir chrz�ci�y na betonie pod
podeszwami. Budynek wyr�s� przede mn� z nag�a, niczym �eb
albinosiego walenia wynurzaj�cy si� spod g�adkiej
powierzchni morza nafty. Obszed�em go dooko�a, szukaj�c
g��wnego wej�cia. Wed�ug s��w von Miltze'a powinien tu, tu�
za drzwiami, sta� pojemnik wype�niony parami nocnych
okular�w ju� z lekka zu�ytych. Sta�. Wszed�em, si�gn��em,
wybra�em, wyszed�em. Kto� si� za mn� obejrza�, ale tylko
wyd�u�y�em krok. Lewe szk�o noktokular�w by�o p�kni�te i
�wiat postrzegany posiada� odt�d skaz�.
Mrok rozdar� si� przede mn� w szwach. Chmury, g�ry,
chmury, niewiele wi�cej. Jakby istnia�o jakie�
interpercepcyjne sprz�enie - bo wraz z odblokowaniem
zmys�u wzroku ci�ki smr�d planety uderzy� w me nozdrza z
podwojon� si��. Co za ohyda. Przyt�oczony tymi doznaniami
na moment zapomnia�em o strachu i jego powr�t przyspieszy�
mi teraz puls jeszcze bardziej.
Min�y mnie dwa samochody, musn�� podmuch spiralnego
wichru wznieconego l�dowaniem �mig�owca. Przy urwisku
jednak, gdzie nie si�ga� beton, nie by�o nikogo. Tu
przysiad�em, zwieszaj�c nogi w przepa��. Buty nagle
zaci��y�y mi kilogramami martwego balastu, niemal czu�em,
jak zsuwaj� mi si� ze st�p w otch�a�. Urwisko - czy zatem
zamierza�em si� ze� rzuci�? Nie, sk�d; dopiero teraz
przysz�o mi to do g�owy. I tylko u�miechn��em si� w duchu.
Co to, to nie; nie jestem typem samob�jcy.
Zegarek: trzysta trzydzie�ci. Potrafi� rozpozna�
miejsca, w kt�rych czas zwalnia, i to by�o jedno z takich
miejsc. Nie zasn�. B�d� siedzia� i patrzy�. Do �witu
daleko, daleko. Ale i co to za �wit? - czy w og�le ujrz�
s�o�ce przez ko�uch tej naniebnej zawiesiny? Gdzie�by. To
Mrok.
Prawda, przyznaj� si�, jestem tch�rzem. Zawsze by�em,
odk�d pami�tam, towarzyszy� mi strach i strach przed
strachem; w beznadziejnej walce z nimi zdobywa�em si� na
coraz bardziej szale�cze gesty, strace�cze decyzje, akty
przera�enia, kt�re jedynie inny desperat potrafi rozpozna�
jako takie, pozostali bior� je za dowody niebywa�ej odwagi
i hartu ducha. Takim te� sposobem, splotem owych
dopingowanych strachem najstraszniejszych z mo�liwych
wybor�w, znalaz�em si� w AstroKorpsie i potem na li�cie
za�ogi "Goringa": poniewa� to wzbudza�o we mnie najwi�kszy
l�k. Nie twierdz�, i� jest w tym cho� szczypta logiki; s�
za to ciemne otch�anie mej depresji, tysi�ce bezsennych
nocy, lata daremnej ucieczki przed zwierz�tami umys�u.
Poluj�. S�ysz� je. Te wycia. Gor�cy oddech na mej szyi.
Wystarczy, bym cho� na moment przesta� udawa� - i dopadn�
mnie, rozszarpi�. Wi�c nie mam wyj�cia, musz� prze�
naprz�d. A wszak m�g�bym teraz przep�dza� beztroskie dni w
rodzinnym maj�tku w Guberni, polowa� samotnie w
okolicznych lasach, w�drowa� przez ch�odne, cieniste
ost�py, otulony zamszow� zieleni�, zanurzony w zapachu
nagrzanej �ci�ki... Nie, nie m�g�bym; nie ja.
Trzeba mi zapomnie� o ziemskich woniach. Odt�d tylko
smr�d Mroku. Trzeba mi zapomnie� o rembrandtowskich
�wiat�ocieniach s�onecznego popo�udnia w letnim lesie,
odt�d tylko czarne puszcze, czarne niebo, czarny wiatr.
Cho� po za�o�eniu noktokular�w nawet czer� zyskuje na
barwno�ci. Z pozoru rzecz polega na stopniowaniu szaro�ci,
lecz wystarczy kilkana�cie minut, bym pod�wiadomie zacz��
rozpoznawa� w niej kolory. Na po�udnie od p�askowy�u Klina
rozpo�ciera si� bagienna R�wnina Kr�w. Kryje j� na
wysoko�ci si�dmego pi�tra brunatny kobierzec spleciony z
koron pseudofungusoidalnych nibydrzew zarastaj�cych
wszystkie bagna tego kontynentu powy�ej Zwrotnika Raka. W
zale�no�ci od kierunku, w kt�rym wieje wiatr, brunatna
fotofilna pow�oka puszczy ja�nieje b�d� ciemnieje:
dendrogrzybiczne analogi li�ci z jednej strony s� niemal
czerwone. Wiatr to cichnie, to si� wzmaga, obraca lekko
ich p�aszczyzny - i oto po powierzchni puszczy idzie fala
g��bokiej purpury. A puszcza ci�gnie si� a� po horyzont,
jedynie na wschodzie wyrasta ze� szereg wulkan�w, ich
brocz�ce law� stoki nawet z tej odleg�o�ci p�on� brudn�
��ci�. Ponad wulkanami wznosz� si� do chmur odwr�cone
sto�ki dymu, na wp� spopielonej materii podnoszonej do
orbity nigdy nie rzedn�cego gazowego p�aszcza biosfery
Mroku. To nawet nie s� chmury w ziemskim znaczeniu tego
s�owa. P�aszcz ma kilka kilometr�w grubo�ci, buzuje tam w
nim inne �ycie: kolonie l�ejszych od powietrza
mikroorganizm�w; quasiwirusowe zawiesiny skoloidowane z
tysi�cami dzikich mieszanin wielkocz�steczkowych zwi�zk�w
chemicznych, niesione przez globalne pr�dy latami i latami
w poszukiwaniu ofiary; i bazuj�ce na fotosyntezie
jednokom�rkowce, co jaki� czas wzbijaj�ce si� na
konwekcyjnych frakcjach do g�rnych warstw pow�oki; i
wodoroch�onne symbiostaty - wszystko to kot�uje si� tam
bez ko�ca, niczym w pe�nym wrz�tku garze, a rozbulgotan�
powierzchni� ukropu mo�na tu ogl�da� odwr�con� wbrew
grawitacji ku do�owi. I tak odmieniaj� si� barwy
ciemno�ci, gdy wynurzy si� naraz spod pomarszczonego
dywanu zanieczyszczonej pary wodnej rzeka chmurnego �ycia:
domy�lne br�z, sepia, czasami nawet ciemna ziele�. A potem
znowu zniknie bez �ladu. A obok �eb innego potwora:
gigantyczna globula kultury radioaktywnych beztlenowc�w.
Za ni� �y�nie kr�tki piorun, drugi, trzeci, dziesi�ty.
Burzy si�, marszczy i splata w wir ciemnogranatowa
sk�adowa naniebnego chaosu: to polaryzmery - organizmy
indukuj�ce i poch�aniaj�ce wy�adowania elektryczne - p�dz�
do po�ywienia, do �r�d�a energii. Uczta przesuwa si� ku
wulkanom, filary dymu k�ad� si� ku zachodowi, wiatr
zakr�ca, puszcza p�onie purpur�, wybucha gdzie� w jej
mrocznych ost�pach metanowa bomba, upust reszty gazu
wznosi nad dendrofungusami proporzec poziomego ognia;
pioruny tymczasem bij� ju� w magmowe kaldery, eksploduje z
tr�b popio�u siny fiolet, wiruj�ca rozgwiazda obj�ta
eliptyczn� galaktyk� ogni �wi�tego Elma wznosi si� ponad
rzygaj�cy sto�ek, odbija od piorun�w, chmury si�gaj� ku
niej mack� nieprzenikalnej dla wzroku szaro�ci, otwieraj�
si� niebiosa i rusza wodospad fosforyzuj�cych bia�o
powietrznych glon�w; gasn� pioruny, r�ka szaro�ci zaciska
si� na �wier�kilometrowym stratopaj�ku, u�pione przez
wieki wirusy teraz budz� si� i przeprowadzaj� b�yskawiczn�
inwazj�, ognie �wi�tego Elma nikn�, szaro�� spada w
krater, magma bluzga ponad kraw�dzie, a w chmurach zamyka
si� lej wiru i rzeka aero�ycia, niczym superszybki poci�g,
zakr�ca, po czym znika pod - czyli nad - powierzchni�
kobierca ciemnych gaz�w. Wiatr po raz kolejny zmienia
kierunek. Wraz z fal� zmiany sunie ponad R�wnin� Kr�w para
my�liwc�w, sztylety ich ogni odrzutowych zapalaj� metanowy
oddech bagna, Wiesele pozostawiaj� za sob� gasn�c� powoli
powietrzn� alej� wykre�lon� podw�jn� przerywan� lini�
krzywych p�omieni. Spod mego urwiska �piewa, przechodz�c
stopniowo w ultrad�wi�ki, niewidoczne, nie znane mi
zwierz�. Nie patrz� na zegarek. Nie boj� si�.
II W rzeczywisto�ci ona wcale nie nazywa si� Mrok. W
rzeczywisto�ci - o kt�rej w tym przypadku stanowi� zapisy
w prawodawczych aktach czterech pa�stw - posiada ona inne
nazwy, sw� pompatyczno�ci� podkre�laj�ce wy��czne do niej
prawo ka�dego nazywaj�cego. Ale tu, na jej powierzchni i
na jej orbicie, nikt nie zwie jej inaczej, jak Mrokiem
w�a�nie. Takie jest jej imi� i taka jest prawda.
Podobnie rzecz si� ma z topografi� jej powierzchni:
nazywaj� po swojemu. Owa rzeka, kt�r� p�yn��em, na naszych
mapach podpisywana Thorem, na jankeskich obwieszcza si�
Rzek� Granta. Bardzo p�ytka w swej rozmulonej do
jednolitego br�zu delcie, rozpo�ciera si� tu od brzegu do
brzegu wodnym przestworem sun�cych ku morzu gigalitr�w
truj�cej cieczy szerzej od Amazonki - rozwarta oble�nie
g�ba kontynentu rzyga we wszechocean gor�c� zawiesin�
obcego �ycia. Mija�em jakie� o�miornicze sploty korzeni,
ga��zi, lian, �odyg, twardych jak w�glowe szk�o �dziebe�
trawy - zaraz zdaj�c sobie spraw�, �e ani nie s� to
korzenie, ani ga��zie, liany, �odygi, ni trawa, nic ze
znanych mi gatunk�w flory, bo to nie Ziemia, to obca
planeta; i odprowadza�em wzrokiem owe przewalaj�ce si� na
��tej we�nie rzecznych fal k��by ro�linnych zw�ok, p�ki
Gleitschwimmer nie poni�s� mnie od nich wbrew nurtowi
Thora na odleg�o�� uniemo�liwiaj�c� dostrze�enie
jakichkolwiek szczeg��w mimo noktowizyjnych szkie�
kontaktowych przylepionych na sta�e do mych ga�ek ocznych
niczym gadzie b�ony. Noktoszk�a pracuj� w innym trybie ni�
zeissowskie noktokulary i nie jest si� ju� skazanym na
monochrom i spektralne urojenia, Mikrozuhlwerki szkie�
koloryzuj� obraz pod�ug domy�lnych ustawie�, bym w
ca�kowitej ciemno�ci ujrza� b��kit i karmin i seledyn,
z�ote pr�gi zwierz�t, srebro wodnych owadoid�w.
�mig�owiec, z kt�rego mnie zrzucono w muliste odm�ty
Thora, zaraz si� poderwa� i wr�ci� na radarow� wysoko�� i
bezpieczny kurs, oddalaj�c si� od d�ungli Piek�a; zapewne
wyl�dowa� na Klinie, nim min��em pierwsz� wysepk� na rzece.
Istnieje kilka takich spornych obszar�w na Mroku i Piek�o
nie jest tu �adnym wyj�tkiem, cho� mo�e jemu akurat
po�wi�caj� najwi�cej uwagi. W ka�dym razie wszyscy wiedz�,
czego nale�y si� spodziewa�, zwyczaj utar� si� a� do
postaci �elaznej procedury. Strategia spod znaku psa
ogrodnika: "mo�e i nie moje, ale na pewno nie twoje".
Szerokospektralne skanery stacjonarnych satelit�w
pozawieszanych w poczw�rnej heksagonalnej sieci nad ca�ym
globem informuj� natychmiast central� bazy ka�dego z
pa�stw o pr�bie wtargni�cia intruza na "ich" teren:
b�yskaj� przez chmury lasery komunikacyjne, na to odzywaj�
si� impulsowe monolampy ich mocarnych braci orbitalnych i
intruz zostaje w u�amku sekundy spalony do postaci plazmy,
a wraz z nim z dymem idzie przynajmniej kilometr
kwadratowy d�ungli, zagotowanej nag�� emisj� w atmosfer�
terad�uli energii cieplnej. Niebo nad Piek�em pozostaje
wolne od maszyn lataj�cych kt�regokolwiek z pa�stw; nawet
piesze ekspedycje musz� si� tu pilnowa�, nie wychodzi� na
otwarty teren, nie u�ywa� urz�dze� �atwych do
spelengowania, s�a� meldunki radiowe jeno skupionymi
wi�zkami i prosto w g�r�, do przyjaznych anten. Teufel
hrabia Leszczy�ski wyj�tkiem; nadaje pozornie nie
troszcz�c si� o w�asne bezpiecze�stwo, lecz w istocie musi
stosowa� jakie� przemy�lne sztuczki, bo ju� siedmiokrotnie
przy�egano wyinterpolowane z naziemnych triangulacji i
nadniebnych nas�uch�w miejsca emitowania ob��ka�czych
kaza� Leszczy�skiego - jak wida�, bezskutecznie. Mo�e po
prostu ci�gnie d�ugie kable albo pozostawia nadajniki z
mechanizmami zegarowymi - no ale sk�d by je wzi��, na
wypraw� w g��b Piek�a wyposa�ono go jak ka�dego innego
Untermenscha, mia� jeno satelitarne radyjko dla
przesy�ania raport�w skomprymowanych do milisekundowych
pulsacji szumowych. Lecz Teufel ca�y stanowi tajemnic�.
Ostatnio zreszt� zaprzestano og�lnego polowania na�,
przynajmniej je�li chodzi o uderzenia �wietlne. Wol�
s�ucha�, co ma do powiedzenia, naukowcy analizuj� ka�de
s�owo. Mo�e zdradzi swe sekrety.
Gleitschwimmer ni�s� mnie pod pr�d Thora z pr�dko�ci�
ponad dwudziestu w�z��w, ta subtelnie wyprofilowana deska
z monoszk�a, z doczepionymi szeregowymi silnikami
turbinowymi, hydrodynamiczn� zmiennokszta�tn� owiewk� i
dwoma pojemnikami baga�owymi, sun�a po powierzchni
wiecznie wzburzonej wody, z irytuj�c� wytrwa�o�ci�
prze�amuj�c kolejne ba�wany brudnego potopu i wlok�c mnie
za sob�, na wp� w niej schowanego, przymocowanego do niej
nieelastyczn� uprze�� kombinezonu, mila za mil�, przez
obrzydliwie ciep�e fale b�otnego wylewu. Jak okiem si�gn��,
wygl�da�o to tak samo, owa zbe�tana na ca�ej szeroko�ci
sp�ywu hydrolawa przywodzi�a na my�l obrazy ziemskich
kl�sk �ywio�owych, brutaln� pow�d� przewalaj�c� si� wraz z
tsunami �mieci, b�ota i wzd�tych truche� zwierz�t przez
zamieszkane i nie zamieszkane ziemie - a ja par�em przez t�
pow�d� ku �r�d�u zag�ady. Mrok mnie kryje, Thor maskuje,
jestem bezpieczny, jestem bezpieczny... i, o dziwo, czu�em
si� bezpieczny: zanurzony w tym chaosie, ciskany w d� i w
g�r�, w d� i w g�r�, i na boki, zalewany g�st� plwocin�
obcego �wiata, wyzby�em si� strachu, wyp�ywa� on ze mnie z
ka�d� nast�pn� przemierzon� korytem Thora mil� - wycieka�
w t� zup� ohydy i gin�� w niej bez �ladu. Ju� si�
dokona�o, ju� trwa - tote� nie mam czego si� wi�cej ba�.
Zapad�y wyroki. Amen. Teraz ka�da minuta to cud.
Po dziesi�ciu godzinach szalonego uje�d�ania powodzi
mia�em dosy�, nadszed� czas na pierwszy nocleg. Skr�ci�em
ku najbli�szej wysepce, wy��czy�em Gleitschwimmera i
wyczo�gawszy si� z przybrze�nego b�ota, wci�gn��em go za
sob�. Wysepk� porasta�y bambusowe g�bki: pl�tanina tysi�cy
bardzo d�ugich, gi�tkich �odyg bij�cych z bagna wzwy� na
dziesi��, dwadzie�cia, trzydzie�ci metr�w, potem
zawracaj�cych, spl�tuj�cych si� z innymi, by w efekcie da�
zbity kloc porowatej materii organicznej, bezustannie
trzeszcz�cej, chwiej�cej si� wte i wewte i strzelaj�cej
na wszystkie strony �wiata zarodniami w kszta�cie
shuriken�w, od kt�rych pad�o by�o ju� dwoje ludzi i jeden
U-mensch. Wkopa�em si� w b�oto, przykry�em
Gleitschwimmerem, ponad wysun��em paluchy napowietrzacza,
z wewn�trzhe�mowego podajnika zliza�em tabletk� i
zasn��em. Spa�em prawie dziewi�� godzin. Nic mi si� nie
�ni�o, to znaczy �adnych sn�w nie pami�ta�em; nigdy nic mi
si� nie �ni. Spu�ciwszy �lizgacz na wod�, ruszy�em w dalsz�
drog�. Ani nie by� to �wit, ani wiecz�r, gdy k�ad�em si�
do wampirzego �o�a: jednaka ko�dra ci�kiej szaro�ci na
niebosk�onie; pozbawiony noktoszkie� ujrza�bym - teraz i
wtedy - bezksi�ycow�, bezgwiezdn� noc. Mrok jest ca�ym
wszech�wiatem, nie ma niczego poza.
Min�wszy pierwszy punkt orientacyjny (Mikrozuhlwerk
nadajnika, wszczepiony mi wraz z samym nadajnikiem w ko��
lewego przedramienia, poinformowa� mnie o tym chrapliwym
basem majora Blocke), nagra�em i wys�a�em za po�rednictwem
anteny Gleitschwimmera meldunek sk�adaj�cy si� w�a�ciwie z
jednego zdania: "Wszystko zgodnie z planem". Czy
rzeczywi�cie tam w Klinie czekali na ka�de moje s�owo z
tak� niecierpliwo�ci�? �atwiej by�o mi sobie wyobrazi�
Mundiego i Gaspa na wie�� o mej �mierci wzruszaj�cych
ramionami, po czym posy�aj�cych do Piek�a nast�pnego
naiwniaka z "Goringa". Im chodzi o informacje, o tajemnice
Leszczy�skiego - a jak�e inaczej si� do nich dobra�? Mo�na
tylko liczy� na gadatliwo�� samotnika. Albo w�a�nie porwa�
i przydusi�. Zabi�? Dla zapobie�enia przechwycenia jego
sekret�w przez wroga? Tak powiedzia� Mundi, lecz z kolei
Gasp nawet s�ysze� o tym nie chcia�. Ale to, co Fulke
pisa� o licytacji... Nic tu nie jest jasne do ko�ca.
Podejrzenia, podejrzenia... Blocke mrugn�� i wymamrota�,
�e mamy kogo� u Ruskich. Czy to zatem donosy tego zdrajcy
m�wi�y o innych pos�a�cach - ameryka�skich, japo�skich,
rosyjskich - id�cych w Piek�o z pe�nomocnictwami do
prowadzenia negocjacji z Teufelem? Wydawa�oby si�, �e
pierwsze, co Leszczy�ski zrobi pozbywszy si� detonatora,
to ucieczka do Jankes�w. Ale nie. Nie chce. Tkwi w tej
d�ungli. A co oni mu oferowali? Wolno��, oczywi�cie,
wolno�� na Mroku. Co jeszcze? W sumie niewiele jest tu do
zaoferowania. Nie wiadomo, ilu posz�o; Fulke twierdzi, �e
nie wr�ci� nikt. W kolejno�ci wygl�da�o to zapewne tak:
audycje Diab�a - polowanie laserami - presja naukowc�w -
koniec polowania - pierwsi emisariusze. Mo�e nawet kto�
pr�bowa� na otwartym kanale, na jego fali. Wszystko bez
skutku. Trudno te� przypuszcza�, bym by� pierwszym
wys�anym do� z Klina, na pewno byli przede mn� inni, mo�e
nawet jaka� ca�a karna ekspedycja, kto wie - a gdy
zorientowali si�, i� to nie jest spos�b, wymy�lili ten
fortel ze znanym im jedynie z nazwiska i akt personalnych
goringowcem w roli g��wnej. Czy naprawd� licz�, �e im si�
to powiedzie? Mein Gott, to jest pu�apka w pu�apce,
podst�p potr�jny, przecie� ten Blocke m�g� we mnie
implantowa� tak�e samodetonuj�c� si� mikrobomb�, nie mam
jak tego sprawdzi� - Wandelsternfuhrer wbrew Gaspowi
zamieni� mnie w samonaprowadzaj�cy si� pocisk - id� na
�mier� - ju� nie �yj� - mam udawa� zbieg�ego U-menscha,
ale co tu udawa�, czym w istocie r�ni� si� ode� - jestem
podcz�owiekiem - jestem podcz�owiekiem - nie �yj�. Tak.
Tak. Nie ma ju� strachu.
- Zielona linia - szepn�� mi Blocke i przybi�em do
lewego brzegu Thora. Koniec pierwszego, �atwiejszego etapu
podr�y, tutaj zaczyna si� zona krwawych totem�w, czas
skr�ci� na p�noc. Zdj��em he�m, �ci�gn��em skafander. Pod
nim mia�em polowy kombinezon U-mensch�w. Teraz trzeba
porzuci� i zakopa� wszystko to, co mo�e mnie zdemaskowa�:
a wi�c po pierwsze sam Gleitschwimmer, potem skafander,
ponadnormatywne zapasy po�ywienia, rezerwow� anten�
satelitarn�... Bed� m�g� do nich wr�ci�, je�li pierwszy
wypad nie da rezultatu. Teraz te� wys�a�em drugi meldunek.
Odt�d b�dzie z tym gorzej: nadajnik, jaki zabieram - bo
musz� przecie� zabra� - zakamuflowany zosta� jako
zwyczajna metalowa miska, z kt�rej mo�na je�� bez szkody
dla elektroniki rozpuszczone w zagotowanej i
przefiltrowanej wodzie koncentraty. Emisje nast�powa� b�d�
podczas posi�k�w, a "�apa� satelit�" b�d� r�cznie,
wspomagany wskaz�wkami Mikroz