3013

Szczegóły
Tytuł 3013
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3013 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3013 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3013 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Timothy Zahn Transakcja Kobry Cykl: Kobra tom 5 Rozdzia� 1 - Panie gubernatorze... Zmagaj�c si� z urz�dowym be�kotem dobiegaj�cym z czytnika, gubernator Corwin Jam� Moreau z wysi�kiem przeni�s� uwag� na interkom. Stanowi�o to przyjemn� odmian� - twarz Theny MiGraw by�a zdecydowanie sympatyczniejsza od widoku dokument�w zarz�du. - S�ucham? - Przyszed� Justin, prosz� pana. Czy mam mu kaza� czeka�? Corwin skrzywi� si�. "Czy mam mu kaza� czeka�?" Co oznacza�o: czy ma da� Corwinowi kilka minut na przygotowanie si� do rozmowy. Thena by�a jak zwykle przewiduj�ca. Odwleka� t� konfrontacj� ju� od kilku dni, wi�c musia� doprowadzi� do niej teraz lub nigdy. - Nie, prosz� go wprowadzi� - poleci�. - Tak jest. Corwin odetchn�� g��boko i wyprostowa� si� w fotelu, wy��czaj�c jednocze�nie czytnik. Chwil� p�niej otworzy�y si� drzwi, a do gabinetu wkroczy� Justin Moreau. Wkroczy� energicznie, lecz w ruchach brata wprawne oko Corwina dostrzega�o ju� subtelne objawy syndromu Kobry. Laminowane, pokryte ceramicznym wzmocnieniem ko�ci, implantowane uzbrojenie, systemy serwomotor�w, wzmocnienia staw�w - po dwudziestu o�miu latach cia�o zaczyna�o reagowa� na to wszystko post�puj�cym artretyzmem i anemi�, kt�re w ci�gu najbli�szych dziesi�ciu, dwudziestu lat spowoduj� przedwczesn� �mier�. Corwin drgn�� w odruchu wsp�czucia, po raz setny pragn�c zmieni� co�, co by�o nieuniknione. Jednak nic nie m�g� poradzi�. Jak poprzednio jego ojciec, Justin wybra� t� drog� dobrowolnie. I jak zmar�y Jonny Moreau, Justin przyjmowa� sw�j los z cich� godno�ci�, o ile to by�o mo�liwe, nie okazuj�c b�lu i odrzucaj�c wszelkie przejawy wsp�czucia. Zdaniem Corwina nie by�o to konstruktywne podej�cie, powodowa�o jedynie nasilenie w ich rodzinie zbiorowej frustracji i poczucia bezsilno�ci. Rozumia� jednak swego brata na tyle, �e wiedzia�, i� musz� pozwoli�, by sam wybra� spos�b, w jaki stawi czo�o d�ugiej i bolesnej drodze, kt�ra go czeka�a. - Witaj, Justinie. - Corwin skin�� na powitanie, podaj�c bratu r�k� nad biurkiem. - Dobrze wygl�dasz. Jak si� czujesz? - Ca�kiem nie�le. Prawdopodobnie w tym momencie ty bardziej cierpisz z powodu syndromu Kobry ni� ja. Corwin przygryz� warg�. - Widz�, �e ogl�da�e� wczorajsz� debat� w sieci pub/info? - Tyle, ile wytrzyma�em, czyli niewiele. - Justin prychn�� z obrzydzeniem. - Czy Priesly na co dzie� jest takim samym idiot� jak ten, kt�rego robi z siebie publicznie? - Wola�bym, �eby by�. Bardzo bym si� cieszy�, gdyby on i ca�a reszta Ject�w by�a tylko band� idiot�w, na jakich wygl�daj�. Wtedy od lat mieliby�my ich w gar�ci. - Corwin westchn��. - Niestety, Priesly jest cwany jak lis, a odk�d zrobi� z Ject�w prawdziw� si�� polityczn�, wydaje mu si�, �e trzyma w r�ku w�adz� zar�wno w radzie, jak w zarz�dzie. To sporo, jak na kogo�, kto uwa�a si� za wyrzutka, i komu czasem nieco odbija. - To prawda? - zapyta� Justin. - Naprawd� utrzymuje r�wnowag� si�? Corwin wzruszy� ramionami. - Nie wiem - przyzna�. - Jego banda strace�c�w usi�uje wywo�a� powa�ny kryzys, a �aden z syndyk�w ani gubernator�w nie wie, jak sobie z nimi poradzi�. Je�li Priesly zaproponuje im uk�ad, dzi�ki kt�remu b�d� mogli go uciszy�... - Potrz�sn�� g�ow�. - Niewykluczone, �e na to p�jd�. - Ale Kobry wci�� s� potrzebne - przerwa� Justin do�� ostro. - W zasadzie nawet bardziej ni� kiedykolwiek. Teraz, kiedy Esquilina i inne Nowe �wiaty zacz�y rozwija� si� jak szalone, b�d� potrzebne sta�e oddzia�y Kobr, nie m�wi�c o tym, �e tu, na miejscu, niezb�dne b�d� wierne jednostki na wypadek, gdyby jaka� grupa Troft�w usi�owa�a na przyk�ad... - Spokojnie, bracie - przerwa� Corwin, unosz�c r�ce. - Mnie nie musisz przekonywa�, prawda? - Przepraszam - burkn�� Justin. - Priesly i jego banda daje mi si� we znaki. �e te� nikt nie spostrzeg�, �e Jectowie to polityczna beczka prochu i wystarczy iskra... To powinno sta� si� jasne, kiedy tylko dowiedzieli�my si� o syndromie Kobry. - M�dro�� po szkodzie, co? - stwierdzi� sucho Corwin. - A co ty by� zrobi�? - Po pierwsze, da�bym Jectom zwyk�e nanokomputery - I zrobi� z nich pe�nowarto�ciowe Kobry - mrukn�� Justin. - Teraz maj� wzmocnione ko�ci, ale ich komputery nie pozwalaj� im nawet skorzysta� z serwomotor�w. To ca�kowita strata czasu, energii i drogiego sprz�tu. Corwin uni�s� brwi. S�ysza� ju� tego typu opinie, ale nigdy od Justina. - Chyba nie m�wisz powa�nie? - Dlaczego nie? - odpar� Justin. - No dobrze, powiedzmy, �e w czasie trening�w wykryli�my pewne problemy natury psychologicznej, kt�rych nie wy�apa�y testy wst�pne. Ale co z tego? Przewa�nie by�y to nie znacz�ce drobiazgi, z czasem sami by sobie z nimi poradzili. - A co z powa�niejszymi przypadkami? - zapyta� Corwin. - Naprawd� zaryzykowa�by� wpuszczenie miedzy ludzi Kobr, na kt�rych nie do ko�ca mo�na polega�? - Poradziliby�my sobie z tym - stwierdzi� Justin z uporem. - Mo�na by ich wys�a� gdzie� daleko, na przyk�ad na wieczne polowanie na kolczaste lamparty. A naprawd� trudne przypadki wys�a�oby si� na Caelian�. Je�li nie poradziliby sobie ze swoimi problemami, to i tak wcze�niej czy p�niej zrobiliby co� g�upiego i daliby si� zabi�. - A je�li nie byliby sk�onni do wsp�pracy? - zapyta� Corwin. - A gdyby tak doszli do wniosku, �e si� ich porzuca, i postanowili si� zem�ci�? Justin straci� pewno�� siebie. - No tak - westchn��. - I by�oby to samo co w przypadku Challinora. Corwin poczu� mrowienie w plecach. Pr�ba zdrady Torsa Challinora mia�a miejsce ponad p� wieku wcze�niej, jeszcze kiedy Corwina nie by�o na �wiecie, ale wci�� pami�ta� opowie�ci rodzic�w o tamtych czasach. Pami�ta� je tak dok�adnie, jakby sam w tych wydarzeniach uczestniczy�. Dopilnowa� tego Jonny, tamten incydent bowiem wiele go nauczy�, i nie chcia�, aby ta wiedza si� zmarnowa�a. - To samo albo jeszcze co� gorszego - stwierdzi� trze�wo. - Tym razem nie by�yby to tylko zwyczajne Kobry, zmuszone przez idiotyczn� biurokracj� do wzi�cia spraw w swoje r�ce, ale jednostki zwichrowane, i to w o wiele wi�kszej liczbie. Wzi�� g��boki oddech, pr�buj�c odepchn�� wspomnienia. - Zgoda, Priesly jest dokuczliwy, ale jako Ject mo�e d��y� do w�adzy. - Chyba masz racj� - westchn�� Justin. - Chodzi jednak o to, �e... zreszt� niewa�ne. Ale skoro ju� o tym rozmawiamy... Si�gn�wszy do kieszeni tuniki, wydoby� z niej kart� magnetyczn� i rzuci� j� na biurko. - Oto nasze ostatnie propozycje dotycz�ce zlikwidowania niedopatrze� we wst�pnych testach psychologicznych. Pomy�la�em, �e m�g�bym ci je pokaza�, zanim dostanie je rada. Corwin wzi�� kart�, staraj�c si� przybra� oboj�tny wyraz twarzy. W normalnych warunkach tego w�a�nie nale�a�oby od Justina oczekiwa�, i nikt nie m�g�by mie� do niego o to pretensji. Ale sprawy w radzie i zarz�dzie nie toczy�y si� w obecnej chwili, jak powinny. Corwin ju� wiedzia�, co Priesly i jego wsp�lnicy b�d� mieli do powiedzenia na ten temat, jeszcze zanim te karty wpadn� w r�ce rady. - Dzi�ki - odpar�, k�ad�c kart� obok czytnika. - Chocia� nie wiem, czy b�d� mia� czas je przejrze�, nim reszta rady otrzyma swoje kopie. Justin zmarszczy� lekko brwi. - C�, to i tak niestety niewiele zmieni. Proponujemy zmniejszy� odsetek odrzut�w pooperacyjnych z siedmiu procent do czterech. Corwin skin�� g�ow�. - W�a�nie tego si� spodziewali�my. Nie ma szans na wi�ksz� redukcj�? Justin potrz�sn�� g�ow�. - Psychologowie nie s� nawet pewni, czy uda nam si� utrzyma� obecny stan. Rzecz w tym, �e implantowanie ludziom sprz�tu powoduje w nich czasem... zmiany. - Wiem. Chyba jednak lepsze to ni� nic. Na chwil� zapad�a cisza. Spojrzenie Corwina pow�drowa�o za okno, ku szczytom wie�owc�w Capitalii. W ci�gu dwudziestu sze�ciu lat jego samodzielnej dzia�alno�ci w labiryncie polityki �wiat�w Kobr w mie�cie zasz�y wielkie zmiany. W tym okresie zmieni�y si� tak�e inne rzeczy i to znacznie bardziej. Sp�dza� ostatnio wiele czasu wygl�daj�c przez to okno, pr�bowa� raz jeszcze odczu� emocje, jakie kiedy� wyzwala�a w nim praca. Ale rzadko dawa�o to rezultaty. Gdzie� po drodze, wspierana prawdopodobnie przez z�o�liw� kampani� Priesly'ego, polityka �wiat�w Kobr przyj�a twarde regu�y, nie znane dot�d Corwinowi. Pod wieloma wzgl�dami obrzydzi�o mu to ca�� zabaw�, zmieni�o zwyci�stwa i pora�ki w jednolit� gorzko-s�odk� mas� i sprawi�o, �e bycie gubernatorem sta�o si� form� walki, a nie okazj� do popierania post�pu na podleg�ych mu �wiatach. Przypomnia� mu si� ojciec, kt�remu tak�e na staro�� obrzyd�a polityka. Corwin coraz cz�ciej rozmy�la� o tym, by porzuci� to wszystko i uciec na Esquilin� albo inny Nowy �wiat. Wiedzia� jednak, �e nie mo�e tego uczyni�. Dop�ki Jectowie, siej�c zam�t, zagra�ali podstawom istnienia i bezpiecze�stwa �wiat�w Kobr, kto� musia� zosta�, by prowadzi� walk�. Dawno ju� zrozumia�, �e jest w�a�nie jednym z tych ludzi. Po drugiej stronie biurka Justin poruszy� si� nieznacznie w fotelu, przerywaj�c tok rozwa�a� Corwina. - Przypuszczam, �e mia�e� jaki� konkretny pow�d, by mnie tu zaprosi�? - zapyta� ostro�nie. Corwin wzi�� g��boki oddech. - Owszem, mia�em. Trzy dni temu dowiedzia�em si� od koordynatora Maung Kha o podaniu, kt�re Jin z�o�y�a do akademii. Jego decyzja jest... - zawaha� si�, pr�buj�c powiedzie� to w miar� bezbole�nie. - Zdecydowanie odmowna? - podpowiedzia� Justin. Corwin podda� si�. - Nie mia�a szans - powiedzia� ostro, zmuszaj�c si� do spojrzenia bratu prosto w oczy. Powiniene� by� o tym wiedzie� wcze�niej i nie pozwoli� jej z�o�y� tego podania. Justin nawet nie drgn��. - Wi�c uwa�asz, �e nie warto pr�bowa� zmienia�, niesprawiedliwych zasad tylko dlatego, �e s� zasadami? - Zastan�w si�, Justin, przecie� to ty wyk�adasz w akademii. Wiesz, jak mocno zakorzenione s� tam tradycje. A szczeg�lnie tradycje wojskowe. - Wiem tak�e, �e maj� swoje �r�d�a jeszcze w czasach Starego Dominium Ludzi - odpar� Justin. - W innych dziedzinach nie przejmowali�my ich wzor�w na �lepo, dlaczego wi�c mieliby�my zrobi� to w przypadku wojska? Corwin westchn��. Odk�d najm�odsza c�rka Justina zdecydowa�a si� p�j�� w �lady ojca, wielu cz�onk�w rodziny Moreau przechodzi�o przez to wszystko setki razy w ten czy inny spos�b. Jak poprzednio ojciec Justina... Corwin wiedzia�, �e rodzina Moreau nie lekcewa�y tradycji. Niestety, wi�kszo�� cz�onk�w rady nie patrzy�a na to w ten spos�b. - Tradycje wojskowe szczeg�lnie trudno zmieni� - powiedzia�. - Obaj o tym wiemy. To dlatego, �e o wszystkim decyduj� tam tacy konserwatywni starcy jak ty. Justin pu�ci� ten �art mimo uszu. - Ale Jin by�aby niez�� Kobr�, a mo�e nawet znakomit�. To jest nie tylko moje zdanie. Zrobi�em jej standardowe testy eliminacyjne... - Co zrobi�e�? - Corwin przerwa� mu, wstrz��ni�ty. - Justin, do cholery, wiesz przecie�, �e te testy przeprowadza si� na wy��czny u�ytek akademii. - Prosz�, daruj sobie wyk�ad. Rzecz w tym, �e zmie�ci�a si� w g�rnych pi�ciu procentach skali. Umys�owo i emocjonalnie jest lepiej przystosowana ni� dziewi��dziesi�t pi�� procent ludzi, kt�rych przyj�li�my. - Nawet je�eli tak jest - westchn�� Corwin - sedno sprawy tkwi w tym, �e jest kobiet�, a kobiety nigdy nie by�y Kobrami. - Do tej pory nie by�y... - Gubernatorze! - przerwa� mu g�os Theny MiGraw w interkomie. - Jaki� m�czyzna... Za plecami Justina drzwi otworzy�y si� z hukiem i do gabinetu wpad� nieznajomy osobnik. - �mier� Kobrom! - krzykn��. Corwin zastyg� w bezruchu, zaskoczenie by�o tak wielkie, �e sparali�owa�o go na kilka sekund. Intruz zrobi� kilka po�piesznych krok�w w ich stron�, wymachuj�c r�koma i wykrzykuj�c co� niezrozumiale. K�tem oka Corwin zauwa�y�, �e Justin wyskoczy� ze swego fotela i obracaj�c si� na pi�tach przykucn�� zwr�cony twarz� do przybysza. - St�j! - rozkaza�. R�ce mia� uniesione, lasery wszczepione w ma�e palce �ledzi�y ruchy m�czyzny. Ten nie zwr�ci� na niego uwagi. - Kobry odbieraj� nam wolno��! - krzykn��, robi�c jeszcze jeden krok w kierunku Corwina. - Musz� zosta� zniszczone! Praw� r�k� zatoczy� mu przed nosem szeroki �uk, po czym si�gn�� do kieszeni tuniki. Z wyprostowanych palc�w Justina wystrzeli�y promienie �wiat�a i uderzy�y prosto w pier� nieznajomego. Krzyk m�czyzny przeszed� w charkot. Kolana ugi�y si� pod nim i upad� na pod�og�. Corwin z wysi�kiem otrz�sn�� si� z parali�uj�cego bezruchu i nacisn�� guzik interkomu. - Thena! Wezwij ochron� i grup� ratunkow�, szybko! - Ju� wezwa�am, panie gubernatorze. Jej g�os dr�a� ze zdenerwowania. Justin podszed� do le��cego z boku i kl�kn�� przy nim. - �yje? - zapyta� Corwin, wstrzymuj�c oddech, podczas gdy palce brata dotkn�y szyi m�czyzny. - Tak. Przynajmniej na razie. Nie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi�o? - Nie mam poj�cia. Niech si� tym zajmie ochrona. Corwin wzi�� g��boki oddech i powoli wypuszcza� powietrze. - Dobrze, �e tu by�e�. Dzi�ki. - Nie ma sprawy. Zobaczmy, jak� mia� bro�... Justin si�gn�� do kieszeni rannego... jego twarz nabra�a dziwnego wyrazu. - Cholera - powiedzia� bardzo cicho. - Co? - spyta� Corwin, wstaj�c. Justin kl�cza� wci�� obok rannego i przygl�da� mu si�. - Nie ma broni. Rozdzia� 2 Cari Moreau z min� siedemnastoletniej m�czennicy siedzia�a rozparta niedbale w fotelu. - Daj spok�j, Jin. Jeszcze raz? Jasmine Moreau - w rodzinie, a tak�e przez wszystkich, kt�rych uda�o si� jej do tego nak�oni�, zwana Jin - przygl�da�a si� swej m�odszej kuzynce z mieszanin� sympatii, cierpliwo�ci, i zdecydowania. - Jeszcze raz - stwierdzi�a twardo. - Chcesz chyba zda� ten egzamin? Cari westchn�a teatralnie. - No ju� dobrze, �andarmie. Misk'rhe'ha solf owp'smeaf, pierec'eay'kartoh... - Wymawia si� khartoh - przerwa�a Jin. - "Kh", nie "k". A pocz�tkowe "p" w pierec'eay 'khartoh jest aspirowane. Taka sama r�nica jak pomi�dzy "p" w wyrazie "pies" a w wyrazie "zapa�ka". - Ja �adnej r�nicy nie s�ysz� - stwierdzi�a Cari. - I mog� si� za�o�y�, �e pani Halverson te� nie. - Ona mo�e nie us�ysze� - zgodzi�a si� Jin. - Ale je�li kiedykolwiek b�dziesz mia�a zamiar rozmawia� z Troftami, to lepiej, �eby� robi�a to poprawnie. - A kto powiedzia�, �e mam zamiar z nimi rozmawia�? - oburzy�a si� Cari. - Wszyscy Troftowie, z kt�rymi mog� mie� do czynienia, b�d� znali anglicki. - Nie mo�esz by� tego pewna... - Jin potrz�sn�a g�ow�. - Handlowcy i reprezentanci domen akredytowani na �wiatach b�d� znali, to pewne. Ale sk�d wiesz, czy kiedy� nie spotkasz gdzie� w kosmosie jakich� Troft�w, i nie oka�e si�, �e oni tak�e lekcewa�yli nauk� obcych j�zyk�w? - Tobie to �atwo powiedzie� - prychn�a Cari. - To ty b�dziesz tam �miga� jako Kobra, nie ja. Oczywi�cie, �e musisz zna� j�zyki obce, mow� Qasaman i wiele innych rzeczy. Jin poczu�a ucisk w gardle. Ze wszystkich krewnych tylko Cari odnosi�a si� z entuzjazmem do jej plan�w zostania Kobr�... i tylko ona zak�ada�a, �e jej si� to uda. Nawet ojciec mia� co do tego w�tpliwo�ci. Jin pami�ta�a, �e czasami jedynie d�ugie, szczere rozmowy z Cari podtrzymywa�y przy �yciu jej nadzieje i marzenia... W tym momencie zda�a sobie spraw�, �e Cari sprawnie skierowa�a rozmow� na zupe�nie inne tory. - Niewa�ne, czego ja mog� potrzebowa� - burkn�a, udaj�c rozdra�nienie. - W tej chwili to ty masz si� tego uczy�, bo to ty b�dziesz mia�a jutro sprawdzian. Powt�rzmy jeszcze raz, i pami�taj, �e "p" w pierec'eay'khartoh podlega zmi�kczeniu. Je�li �le to wym�wisz, rozmawiaj�c z Troftem, to albo p�knie ze �miechu, albo wyzwie ci� na pojedynek. Cari o�ywi�a si� troch�. - Dlaczego? Czy wym�wione tak, jak ja to powiedzia�am, oznacza co� nieprzyzwoitego? - Niewa�ne - odpar�a Jin. B��d by� nieznaczny, ale nie mia�a zamiaru m�wi� o tym kuzynce. Pami�ta�a, jak trzy lata temu, kiedy sama mia�a siedemna�cie lat, taka delikatna aluzja potrafi�a i j� zmobilizowa� do nauki, a Cari najwyra�niej potrzebowa�a zach�ty. - Spr�bujmy jeszcze raz - powiedzia�a. - Od pocz�tku. Cari odetchn�a g��boko i zamkn�a oczy. - Misk'rhe... W drugiej cz�ci pokoju odezwa� si� telefon. - Odbior� - oznajmi�a Cari, z wyra�n� ulg� podrywaj�c si� z fotela i biegn�c w stron� aparatu. - ...Halo?... Cze��, Fay. Jest Jin. - To twoja siostra... Jin podesz�a do Cari. Gdy stan�a o trzy kroki od ekranu telefonu, zauwa�y�a wyraz twarzy Fay i pokona�a pozosta�� odleg�o�� dwoma szybkimi susami. - Co si� sta�o? - zapyta�a. - W�a�nie zadzwoni�a Thena MiGraw z biura stryja Corwina - stwierdzi�a pos�pnie Fay. - Co� si� tam wydarzy�o kilka minut temu. Tata chyba do kogo� strzela�. - Co zrobi�? - zapyta�a Jin. - Zabi� kogo�? - Jeszcze nie wiadomo. Rannego przewie�li do szpitala, stryj i ojciec te� tam s�. Thena powiedzia�a, �e zadzwoni jeszcze raz, jak si� czego� dowie. Jin obliza�a zaschni�te wargi. - W kt�rym szpitalu? Fay potrz�sn�a g�ow�. - Zaznaczy�a wyra�nie, �eby tam nie jecha�. Stryj Corwin powiedzia�, �e nie chce, �eby ktokolwiek si� tam kr�ci�, dop�ki nie wyja�ni� ca�ej sprawy. Jin zacisn�a z�by. To by�o zrozumia�e, ale mimo wszystko nie musia�o si� jej podoba�. - Czy powiedzia�a, co z tat�? Poda�a jakie� szczeg�y? Fay wzruszy�a ramionami. - Tata by� chyba wstrz��ni�ty, ale my�l�, �e si� trzyma. Je�li nawet zna szczeg�y, to Thena ich nie przekaza�a. Nawet mimo ot�pienia, kt�re ogarn�o jej umys�, Jin czu�a si� dumna. Oczywi�cie, �e jej ojciec si� trzyma�. Kobry, kt�ry prze�y� obie qasama�skie misje, nie za�ama�oby co� takiego. Poza tym by�a gotowa za�o�y� si� o wielkie pieni�dze, �e cokolwiek si� wydarzy�o, zasz�o z winy tamtego m�czyzny. - Rozmawia�a� ju� z Gwen? Fay potrz�sn�a g�ow�. - Chcia�am przedtem pozna� wi�cej szczeg��w. Ona ma ju� wystarczaj�co wiele na g�owie. Nie chcia�abym, �eby niepotrzebnie rzuca�a wszystko i przylatywa�a do nas. - Niech ona zdecyduje, co jest potrzebne, a co nie - poradzi�a Jin. - Obron� pracy dyplomowej mo�na w ko�cu prze�o�y�, a my�l�, �e by�oby jej przykro dowiedzie� si� o wszystkim z sieci. A propos, jest ju� co� na ten temat? - Tak wcze�nie? Nie powinno. W ka�dym razie chcia�am tylko, �eby� wiedzia�a, co si� wydarzy�o, i �eby� by�a w domu, kiedy przyjedzie tata. - Tak, dzi�ki. - Jin kiwn�a g�ow�. - Ju� jad�. - Dobrze. Do zobaczenia. Twarz Fay znikn�a z ekranu. Cari, stoj�ca wci�� obok Jin, westchn�a g��boko. - Lepiej zadzwoni� do mamy i taty. Na pewno chcieliby o tym wiedzie�. - Thena ju� to na pewno zrobi�a - odpar�a Jin, ze wzrokiem utkwionym w zgaszonym ekranie telefonu. Co� j� niepokoi�o, jakie� z�e przeczucie czai�o si� w zakamarkach umys�u... wyci�gn�a r�k� i wystuka�a na klawiaturze telefonu kod ��czno�ci z g��wn� sieci� pub/info na Capitalii. Szukaj: Justin Moreau - brzmia�o polecenie. - Co robisz? - zapyta�a Cari. - Fay powiedzia�a, �e jeszcze nic nie ma. Jin zacisn�a z�by. - Fay si� myli�a. Sp�jrz. Rozdzia� 3 Na podje�dzie do wielkiego budynku na planie kwadratu, usytuowanego ty�em do ulicy, o kilka przecznic od g��wnego centrum handlowego Capitalii, nie umieszczono �adnego znaku. Nie by�o takiej potrzeby. Ma�a tabliczka wisz�ca obok nieprzeszklonych drzwi wej�ciowych oznajmia�a, �e jest to Centrum Pami�ci Kenneta MacDonalda. Przeci�tnemu mieszka�cowi Capitalii niewiele to m�wi�o, jedynie dla Kobr mieszkaj�cych w mie�cie nazwisko to, podobnie jak sam budynek, mia�o jakiekolwiek znaczenie. Drzwi by�y zamkni�te, ale Jin zna�a kod. �agodnie o�wietlone sale centrum by�y w wi�kszo�ci puste, co zauwa�y�a, przechodz�c cicho obok ma�ej grupy Kobr siedz�cych dw�jkami i tr�jkami. Wiedzia�a, �e przychodzili tu coraz rzadziej, odk�d Priesly i jego wygadani Jectowie zacz�li m�wi� o "elitaryzmie Kobr". Spogl�daj�c na puste sto�y i krzes�a, Jin wspomina�a czasy dzieci�stwa. Sp�dza�a tu d�ugie godziny z ojcem i innymi Kobrami. Z lud�mi, kt�rzy byli prawdziwymi bohaterami �wiat�w Kobr. Teraz ci sami ludzie unikali tego miejsca, aby nie dra�ni� Priesly'ego. Za samo to - pomy�la�a gorzko Jin - �yczy�a Jectom, �eby si� potopili we w�asnej �linie. Znalaz�a ojca tam, gdzie si� spodziewa�a: na dole, w sektorze �wicze�, zwanym przez Kobry Sal� Niebezpiecze�stw. By� sam. Przez kilka minut spogl�da�a na niego z lo�y obserwator�w, wspominaj�c dawne czasy. Ruchome zdalniaki sterowane przez komputer nie odznacza�y si� szczeg�ln� bystro�ci�, ale by�o ich wiele i porusza�y si� szybko. Jako dziecko Jin wierzy�a, �e ich lasery s� niebezpieczne, i pami�ta�a wci�� strach, jaki j� przejmowa�, kiedy przygl�da�a si� ojcu, walcz�cemu z nimi w pojedynk�. W rzeczywisto�ci, jak si� przekona�a p�niej, lasery zdalniak�w mog�y zrani� jedynie ambicj� Kobry, ale mimo �e o tym wiedzia�a, kiedy patrzy�a na walk�, poziom adrenaliny w jej organizmie gwa�townie si� podnosi�. W zasadzie nie by�a to prawdziwa walka. W ka�dym momencie przeciwko Justinowi wysy�ano cztery do siedmiu robot�w, strzelaj�cych na o�lep, cz�sto nie zwa�aj�c na w�asne bezpiecze�stwo. Z Sali Niebezpiecze�stw celowo usuni�to prawie wszystko, co mog�oby s�u�y� za os�on�, tote� Kobra, kt�ry chcia� prze�y�, musia� by� bez przerwy w ruchu. Justin nie zatrzymywa� si� nawet na chwil�. Zdaniem Jin rusza� si� wspaniale. Jego sterowane komputerowo serwomotory pozwala�y u�ywa� pod�ogi, �cian i sufitu jako punkt�w odbicia, a kiedy implantowane lasery sprz�ga�y si� z optycznym systemem naprowadzania, z ma�ych palc�w r�k prawie bez przerwy wystrzeliwa�y smugi �wiat�a, umo�liwiaj�c przeprowadzanie atak�w z powietrza. Szyby w oknach lo�y obserwator�w drga�y, wielokrotnie trafiane rykoszetami z broni sonicznej Justina. W pewnej chwili b�yszcz�cy promie� wystrzeli� z lasera przeciwpancernego lewej pi�ty, niszcz�c upartego wroga, ukrytego za nisk� �cian� ochronn�. Jin zacisn�a z�by, przykucn�a z d�o�mi zaci�ni�tymi w pi�ci w postawie gotowo�ci i patrzy�a. Pewnego dnia - u�wiadomi�a sobie jak przez mg�� - ja sama mog�abym tam by�. B�d� tam na pewno. Nier�wny pojedynek wreszcie si� zako�czy�. Z pewnym zaskoczeniem Jin stwierdzi�a, �e min�o nieca�e pi�� minut. Oddychaj�c g��boko, str�ci�a kropelk� potu z czubka nosa i zastuka�a w okno. Zaskoczony ojciec spojrza� w g�r�. - Czy mog� zej��? - zapyta�a na migi. - Oczywi�cie - odpowiedzia� w ten sam spos�b. - G��wnym wej�ciem. Zesz�a po schodach i gdy otworzy�a ci�kie drzwi, mia� ju� na szyi r�cznik, kt�rym si� wyciera�. - Hej, Jin - powiedzia� podchodz�c, by j� u�cisn��. Jego twarz przybra�a oboj�tny wyraz, jak zawsze kiedy stara� si� ukry� silne emocje. - A to niespodzianka. - Godzin� temu dzwoni�a Thena i powiedzia�a, �e jeste� w drodze ze szpitala do domu - t�umaczy�a. - Nie przyjecha�e�, wi�c postanowi�am ci� odnale��. Chrz�kn��. - Mam nadziej�, �e nie szuka�a� mnie po ca�ej Capitalii. - Oczywi�cie, �e nie. Gdzie indziej m�g�by� by�? - Wracam do przesz�o�ci? - Rozejrza� si� po sali. - Roz�adowujesz napi�cie - poprawi�a go. - Przecie� wiesz, �e ci� znam, tato. U�miechn�� si� bez przekonania i maska, pod kt�r� skrywa� b�l, opad�a z jego twarzy. - Masz racj�, moja ma�a Jasmine - powiedzia� cicho. - Jak zawsze. Po�o�y�a mu r�k� na ramieniu. - Niez�y klops, co? - Tak - pokiwa� g�ow�. - Jak si� trzymacie? - W porz�dku. Najwa�niejsze, jak ty si� czujesz. Wzruszy� ramionami. - Tak jak mo�na by si� spodziewa�. Teraz, po tym, troch� lepiej - doda�, wskazuj�c na Sal� Niebezpiecze�stw. - Co wam powiedzia�a Thena? - Poda�a skr�con� wersj� wydarze�. Co tam si� sta�o, tato? Przez chwil� patrzy� jej w oczy, potem jego wzrok prze�lizgn�� si� po sali. - By�a to najwi�ksza g�upota, jak� mo�na by�o zrobi� - westchn��. - Z mojej strony, oczywi�cie. Ten facet, Baram Monse, tak go zidentyfikowali w szpitalu, po prostu wpad�, zacz�� krzycze� i przeklina�. Mia� co� przeciwko Kobrom. Pr�bowa�em go og�uszy�, ale by� w ruchu, a ja obr�ci�em si� zbyt wolno, �eby uruchomi� bro� soniczn�. - Potrz�sn�� g�ow�. - W ka�dym razie on si�gn�� do kieszeni, a ja my�la�em, �e wyci�gnie bro�. By�o za p�no, �eby go obezw�adni�... wi�c u�y�em laser�w. Po drugiej stronie sali bocznym wej�ciem wtoczy� si� robot porz�dkowy i zacz�� zbiera� po jednym "zabite" zdalniaki. - A on nie mia� broni - zaryzykowa�a Jin. - W�a�nie - przytakn�� Justin, z odrobin� goryczy w g�osie. - �adnego pistoletu, �adnego spryskiwacza, nie mia� nawet splotrolki. Po prostu zwyczajny, nieszkodliwy, nie uzbrojony �wir. A ja go zastrzeli�em. Jin spojrza�a na robota porz�dkowego. - Czy to by�o ukartowane? - zapyta�a. K�tem oka zauwa�y�a zmarszczone brwi ojca. - Co masz na my�li? - zapyta� ostro�nie. - Czy Monse pr�bowa� sprowokowa� ciebie albo stryja Corwina do ataku? �eby potem mo�na was by�o pot�pi�? - Ponownie spojrza�a mu w twarz. - Nie wiem, czy ogl�da�e� ju� wiadomo�ci w sieci, ale praktycznie w momencie, w kt�rym zabrali Monse'a do szpitala, run�a tam prawdziwa lawina oskar�e�. To nie by�a spontaniczna reakcja, ci ludzie mieli te teksty przygotowane. Justin sykn�� przez z�by. - Przyznaj�, my�la�em o tym. Ale nie wiesz jeszcze najwa�niejszego, Monse prze�yje, mimo �e dosta� prosto w pier� z dw�ch laser�w palcowych, nastawionych na poziom drugi. Spr�buj zgadn��, jak mu si� to uda�o? Zmarszczy�a brwi. Pancerz, to by�a oczywista odpowied�... ale z tonu ojca jasno wynika�o, �e chodzi�o o co� bardziej interesuj�cego. Monse potrzebowa� przecie� jakiego� zabezpieczenia. Na ma�� odleg�o��, podw�jny strza� z lasera na poziomie drugim wystarcza� w zupe�no�ci do przeci�cia �eber i zniszczenia p�uc lub serca. Wystarcza�, przy normalnych ko�ciach... - Ten sam pow�d, dla kt�rego prze�y� Winward? - zapyta�a niepewnie. Justin przytakn��. - Dok�adnie. Jin poczu�a mrowienie w plecach. Michael Winward, trafiony w klatk� piersiow� z broni palnej w czasie pierwszej misji na Qasam� dwadzie�cia osiem lat wcze�niej, prze�y� ten atak wy��cznie dlatego, �e kula zatrzyma�a si� na ceramicznym wzmocnieniu pokrywaj�cym ko�ci piersi i �ebra. - Ject - wymamrota�a. - Ten ma�y dupek, Monse, jest n�dznym Jectem. - Strza� w dziesi�tk� - westchn�� Justin. - Niestety, nie zmienia to faktu, �e kiedy do niego strzela�em, nie by� uzbrojony. - Dlaczego nie? - oburzy�a si� Jin. - To znaczy, �e mia�am racj�. Ca�e zaj�cie by�o sfingowane, a za tym wszystkim stoi Priesly. - Spokojnie, dziewczyno - powiedzia� Justin, k�ad�c jej r�ce na ramionach. - To, co nam i Corwinowi wydaje si� oczywiste, niekoniecznie da si� udowodni�. - Ale... - I dop�ki nie uda nam si� udowodni� jakichkolwiek powi�za� - kontynuowa� ostrzegawczym tonem - b�dzie lepiej, je�li zachowasz te zarzuty dla siebie. Na tym etapie zaszkodzi�yby bardziej nam ni� Priesly'emu. Jin zamkn�a na chwil� oczy, powstrzymuj�c pojawiaj�ce si� nagle �zy. - Ale dlaczego? Dlaczego on si� na ciebie uwzi��? Justin stan�� obok niej i obj�� j� mocno. Nawet kiedy doros�a, pozosta�a o kilka centymetr�w ni�sza od niego. Uwa�a�a, �e to idealny wzrost, �eby przytuli� si� do jego ramienia. - Priesly'emu nie chodzi konkretnie o mnie - westchn�� Justin. - W�tpi�, czy dotyczy to te� Corwina, chocia� jest on dla Priesly'ego przeszkod�. Tak naprawd� chodzi mu o wyeliminowanie Kobr z ich �wiat�w. Jin obliza�a wargi i przytuli�a si� mocniej do ojca. Dociera�y do niej rozmaite pog�oski, spory, spekulacje... ale kiedy us�ysza�a to wypowiedziane w tak prosty, beznami�tny spos�b przez kogo�, kto m�g� zna� prawd�, przeszy� j� dreszcz. - To szale�stwo - wyszepta�a. - Ca�kowite szale�stwo. Jak on wyobra�a sobie ekspansj� na Esquilinie bez Kobr przecieraj�cych szlaki w tej dziczy? Na Esquilinie czy na innych Nowych �wiatach? Nie m�wi�c o Pozosta�o�ci Caeliany. Co zrobi, rzuci ich peledarim i pozwoli, �eby zostali po�arci �ywcem? - Jin, jak b�dziesz starsza, spotkasz zadziwiaj�co wielu sk�din�d inteligentnych ludzi - westchn�� Justin - kt�rzy wpadaj� w pu�apk� jednotorowego my�lenia, d��� wy��cznie do jednego celu i nigdy nie potrafi� si� od tego uwolni�. Caeliana jest tu idealnym przyk�adem. Ludzie, kt�rzy jeszcze tam mieszkaj�, tak d�ugo walczyli z tym szalonym ekosystemem, �e nie potrafi� przesta�, wycofa� si� i zaakceptowa� przesiedlenia. Niekt�rzy Jectowie, nie wszyscy, oczywi�cie, my�l� podobnie. Chcieli by� Kobrami, bardzo chcieli, przynajmniej wi�kszo�� z nich, ale okazali si� do tego niezdolni, z takich czy innych wzgl�d�w... i ich mi�o�� zamieni�a si� w nienawi��. A nienawi�� domaga si� zemsty. - Niezale�nie od konsekwencji, jakie ponios� inne �wiaty Kobr? Wzruszy� ramionami. - Najwyra�niej tak. Nie wiem, mo�e niekt�rzy z nich naprawd� uwa�aj�, �e zapotrzebowanie na Kobry si� sko�czy�o, �e to, co potrafi� Kobry, mog� r�wnie dobrze robi� normalni ludzie lub ludzie z udoskonalonymi egzoszkieletami za pomoc� maszyn. Przyznam nawet, �e niekt�re z zarzut�w Priesly'ego nie s� ca�kiem bezpodstawne, mo�e faktycznie stali�my si� zbyt elitarni. Obok nich przejecha� robot porz�dkowy, kieruj�c si� po nast�pnego zdalniaka... Jin �ledzi�a go wzrokiem, spojrza�a na cel... gdzie� w zakamarkach umys�u jaka� synapsa zwar�a po��czenie i po raz pierwszy w �yciu dziewczyna zda�a sobie spraw�, czym tak naprawd� by�y te wszystkie wielkie maszyny, kt�rym si� przez tyle lat przygl�da�a. - M�j Bo�e - szepn�a. - To s� Troftowie. Te roboty maj� wygl�da� jak Troftowie. - Nie wyg�upiaj si� - �achn�� si� Justin. Ton jego g�osu sprawi�, �e spojrza�a na niego z uwag�. Wyraz twarzy pozostawa� zimny, jak u pokerzysty... lub kogo�, kto wypiera si� wszelkiej wiedzy o tajemnicy, kt�rej nie wolno mu zdradzi�. - My�la�am tylko... - zacz�a niezr�cznie. - Oczywi�cie, �e to nie Troft - przerwa� jej Justin. - Sp�jrz na kszta�t, rozmiary i sylwetk�. To przecie� tylko og�lny cel �wiczebny. Ale kiedy popatrzy�a na ojca, jego twarz st�a�a. - Poza tym Troftowie s� naszym partnerami handlowymi i politycznymi sojusznikami - doda�. - To nasi przyjaciele, nie wrogowie. Nie musimy umie� z nimi walczy�. - Oczywi�cie, �e nie - powiedzia�a, staraj�c si� dostosowa� to jego oboj�tnego tonu i usi�uj�c jednocze�nie zd��y� z odpowiedzi�. Nie, roboty z pewno�ci� nie przypomina�y Troft�w... ale kszta�ty i rozmieszczenie cel�w by�y zbyt dok�adne, by mog�o by� przypadkowe. - Nikomu chyba nie trzeba przypomina�, �e byli niegdy� naszymi wrogami - mrukn�a z odrobin� goryczy. - I �e to Kobry zapobieg�y wojnie. Przytuli� j� mocniej do siebie. - Kobry pami�taj� - powiedzia� cicho. - Troftowie te�. To si� naprawd� liczy... i dlatego znajdziemy spos�b, �eby powstrzyma� Priesly'ego i jego zwariowan� band�. - Odetchn�� g��boko. - Chod�, pojedziemy do domu. Rozdzia� 4 Tamris Chandler, gubernator generalny �wiat�w Kobr, zaj�� si� polityk� po pe�nej sukces�w karierze prawniczej. Corwin zauwa�a� nieraz na zebraniach rady i zarz�du, �e Chandler z ch�ci� wykorzystywa� te nieliczne okazje do zabawy w oskar�yciela. Robi� tak w�a�nie w tej chwili... tym razem jednak nie sprawia�o mu to zbyt wielkiej przyjemno�ci. - Mam nadziej�, �e zdajesz sobie spraw� - powiedzia�, piorunuj�c Corwina wzrokiem z ekranu telefonu - w jakie k�opoty wpakowa� nas wszystkich tw�j brat. - Rozumiem nasz� sytuacj�, panie gubernatorze - odpowiedzia� Corwin, staraj�c si� trzyma� nerwy na wodzy. - Nie zgadzam si� jednak z twierdzeniem, �e wina le�y po stronie Justina. Chandler machn�� r�k�. - Pomijaj�c kwesti� motywacji, to jednak strzeli� do bezbronnego cz�owieka. - Kt�ry w�ama� si� do mojego biura i grozi� mi. - Grozi� ci? - przerwa� Chandler, unosz�c brwi. - Czy m�wi� co�, co konkretnie dotyczy�o ciebie? Corwin westchn��. - Nie, w�a�ciwie nie. Ale wypowiada� si� w spos�b bardzo gwa�towny przeciwko Kobrom, a moje pozytywne nastawienie do nich jest powszechnie znane. Mo�e nie by�a to napa��, ale ka�dy s�d uzna, �e mia�em powody, by obawia� si� o swoje bezpiecze�stwo. Chandler z�o�ci� si� jeszcze przez chwil�. Potem skrzywi� si� i wzruszy� ramionami. - Ta sprawa nigdy nie trafi do s�du, obaj o tym wiemy. A tak mi�dzy nami m�wi�c, my�l�, �e tw�j scenariusz ma sens. Priesly ma ci� na oku, odk�d do��czy� do zarz�du, a pr�ba pogr��enia jednocze�nie ciebie i Kobr jest dok�adnie tym, czego bym si� po nim spodziewa�. Corwin zacisn�� z�by, powstrzymuj�c ironiczn� uwag�, kt�ra cisn�a mu si� na usta. Wytykaj�c Chandlerowi s�abo skrywany podziw dla Priesly'ego, tego b�karta, poczu�by si� lepiej, ale za bardzo potrzebowa� poparcia generalnego gubernatora, by sobie na to pozwoli�. - Wi�c obaj zgadzamy si� co do tego, �e sprawa Monse'a by�a ukartowana - powiedzia�. - Rzecz w tym, co na to zarz�d? Oczy Chandlera uciek�y od spojrzenia Corwina. - Szczerze m�wi�c, Moreau, nie jestem pewien, czy cokolwiek da si� w tej sprawie zrobi� - zacz�� wolno. - Je�li udowodnisz, nie oskar�ysz, ale udowodnisz, �e Monse wszed� tam i pr�bowa� sprowokowa� twojego brata do oddania strza�u, i je�li udowodnisz, �e Priesly by� w to zamieszany, b�dziemy mieli jaki� punkt zaczepienia. W innym wypadku... Wzruszy� ramionami. - Obawiam si�, �e ma zbyt ugruntowan� pozycj�, by�my mogli rzuca� na niego bezpodstawne oskar�enia. S�ysza�e�, co jego ludzie m�wi� w sieci o twoim bracie. Gdyby�my wyst�pili przeciw Priesly'emu na tym etapie, obdar�by ze sk�ry nas wszystkich. Innymi s�owy, generalny gubernator mia� zamiar po prostu zignorowa� t� bezczeln� zagrywk� i w nadziei, �e jego samego pozostawi w spokoju, pozwoli� Priesly'emu ryzykowa�. - Rozumiem - powiedzia� Corwin, nie pr�buj�c ukry� goryczy. - Je�li uda mi si� zdoby� jakie� dowody przed jutrzejsz� narad� zarz�du, b�d� m�g� liczy� na wi�ksze poparcie z pana strony? - Oczywi�cie - odpowiedzia� natychmiast Chandler. - Ale miej na uwadze, �e niezale�nie od tego, co si� wydarzy, nie b�dziemy po�wi�ca� temu incydentowi zbyt wiele czasu. Mamy wa�niejsze sprawy do om�wienia. Corwin odetchn�� g��boko. Oznacza�o to: zrobi, co b�dzie m�g�, by skr�ci� tyrad� Priesly'ego do minimum. To lepsze ni� nic. - Zrozumiano, Moreau? W takim razie, je�li to wszystko... - Tak, panie gubernatorze. Dobranoc. Ekran zgas�. Corwin rozpar� si� w fotelu, rozci�gaj�c obola�e z napi�cia i zm�czenia mi�nie. To wszystko. Rozmawia� ju� ze wszystkimi cz�onkami zarz�du, kt�rych w tej sprawie mia� szans� przeci�gn�� na swoj� stron�. Czy powinien teraz spr�bowa� w radzie, w�r�d syndyk�w ni�szej rangi? Spojrza� na zegarek i stwierdzi� z pewnym zaskoczeniem, �e ju� po dziesi�tej. Zdecydowanie za p�no, by do kogokolwiek dzwoni�. Nic dziwnego, �e Chandler by� nieco osch�y. Spojrza� w bok, gdy� jaki� ruch przyci�gn�� jego uwag�. Thena MiGraw postawi�a przed nim na biurku fili�ank� paruj�cej kahve. - Ko�czysz ju� na dzi�? - Nie wiem, ale ty ju� powinna� - powiedzia� zm�czonym g�osem. - Wydaje mi si�, �e ju� kilka godzin temu m�wi�em, �eby� posz�a do domu. Wzruszy�a ramionami. - I tak mia�am do zrobienia papierkow� robot� - wyja�ni�a, siadaj�c zgrabnie w fotelu stoj�cym przy naro�niku biurka. - Pewnie my�la�a�, �e mog� potrzebowa� moralnego wsparcia? - Tego te�, ale przede wszystkim pomocy przy odbieraniu paru wariackich telefon�w - powiedzia�a. - Widz� jednak, �e nie by�o to konieczne. Corwin uni�s� fili�ank�, delektuj�c si� przez moment delikatnym aromatem kahve. - Nazwisko Moreau od dawna znaczy wiele na Aventinie - przypomnia� jej, upiwszy �yk. - Mo�e nawet bardziej drapie�ni dziennikarze zrozumieli, �e ta rodzina zas�u�y�a na odrobin� szacunku. - I na troch� odpoczynku? - doda�a cicho Thena. Corwin przyjrza� si� jej, �ledz�c wzrokiem delikatne rysy i szczup�� figur�. Melancholijne poczucie straty uk�u�o go w serce. Ostatnimi czasy miewa� to uczucie coraz cz�ciej. Powinienem by� si� z ni� o�eni� - pomy�la� zm�czony. - Powinienem by� za�o�y� rodzin�. Z wysi�kiem odrzuci� t� my�l. Za jego decyzj�, podj�t� wiele lat temu, przemawia�y wa�kie powody, i w tej kwestii nic si� nie zmieni�o. Wieloletnie zaanga�owanie ojca w polityk� �wiat�w Kobr omal nie zniszczy�o matki, tote� Corwin przyrzek� sobie, �e on sam nigdy nie uczyni czego� podobnego drugiemu cz�owiekowi. Nawet gdyby znalaz� kobiet�, kt�ra zgodzi�aby si� na takie �ycie... Ponownie zmusi� si� do zej�cia z tej wydeptanej i prowadz�cej donik�d �cie�ki my�lenia. - Moreau nie s�yn� z tego, �e odpoczywaj�, kiedy jest co� do zrobienia - przypomnia�. - Poza tym, mog� odpocz�� w przysz�ym roku. Ty natomiast powinna� jecha� do domu. - Mo�e za chwil�. - Thena skin�a w stron� telefonu. - Jak posz�y rozmowy? - Mniej wi�cej tak, jak si� mo�na by�o spodziewa�. Nikt nie jest pewien, co z tym zrobi�, przynajmniej od strony praktycznej. Wydaje mi si�, �e na razie b�d� siedzie� cicho i czeka� na nowe informacje. - Jutro daj� Priesly'emu mo�liwo�� przedstawienia jego wersji wydarze� - prychn�a. - Dziwnie trafny wyb�r chwili. To wszystko dzieje si� akurat przed zgromadzeniem zarz�du. Corwin pokiwa� g�ow�. - Tak, sam to zauwa�y�em. Inni gubernatorzy na pewno tak�e. Niestety, fakt ten nie liczy si� jako dow�d. - Chyba �e wykorzystasz to do odnalezienia nici ��cz�cej... - Przerwa�a, przekrzywiaj�c g�ow� i nas�uchuj�c. - Kto� puka�? Corwin pochyli� si� i przerzuci� na interkom obraz z kamery umieszczonej na korytarzu. - Je�li to jaki� dziennikarz... - zacz�a z�owieszczo Thena. - To Jin - westchn�� Corwin. W��czy� interkom i odblokowa� drzwi. By�a ostatni� osob�, z kt�r� chcia� teraz rozmawia�... - Drzwi s� otwarte, Jin, wchod�. - Chcesz, �ebym wysz�a? - zapyta�a Thena, kiedy wy��czy� interkom. - W zasadzie nie - przyzna� - ale chyba tak b�dzie lepiej. Thena u�miechn�a si� lekko i wsta�a. - Rozumiem. Gdyby� mnie potrzebowa�, b�d� w sekretariacie. Dotkn�wszy jego ramienia, skierowa�a si� w stron� drzwi. - Stryju Corwinie? - Wejd�! - zawo�a� Corwin, machaj�c do dziewczyny, nie, teraz ju� m�odej kobiety, stoj�cej w drzwiach. Jin wesz�a. Thenie, kt�ra min�a j� w drzwiach, skin�a r�k� na powitanie. - Usi�d� - poprosi� Corwin, wskazuj�c na fotel, na kt�rym przed chwil� siedzia�a Thena. - Jak si� ma tata? - Tak jak mo�na si� spodziewa� - powiedzia�a Jin, zag��biaj�c si� w fotelu. - Odwiedzi� nas stryj Joshua i d�ugo rozmawiali z tat� o problemach, jakie nasza rodzina mia�a w przesz�o�ci. Corwin kiwn�� g�ow�. - Pami�tam te podr�e w krain� wspomnie�. Niemi�o si� tego s�ucha, prawda? Jin zacisn�a usta. - Troszeczk�. - Postaraj si� tym nie przejmowa�. To jeden ze sposob�w, kt�rym si� pos�ugujemy, �eby sobie przypomnie�, �e przewa�nie wszystko w ko�cu dobrze si� uk�ada. Jin odetchn�a g��boko. - Tata powiedzia�, �e moje podanie o przyj�cie do Akademii Kobr zosta�o odrzucone. Szcz�ki Corwina zacisn�y si�. Z trudem panowa� nad sob�. - Czy powiedzia� ci dlaczego? - zapyta�. Potrz�sn�a g�ow�. - W zasadzie nie rozmawiali�my o tym, mia� inne rzeczy na g�owie. Mi�dzy innymi dlatego przysz�am si� z tob� zobaczy�. - Tak... M�wi�c bez ogr�dek, zosta�a� odrzucona, poniewa� jeste� kobiet�. Tak naprawd� nie spodziewa� si�, �e b�dzie tym zaskoczona, i nie by�a. - To jest bezprawie, wiesz o tym - powiedzia�a spokojnie. - Przestudiowa�am statut akademii, oficjaln� deklaracj� programow�, a nawet oryginalne dokumenty Dominium Ludzi. Nie ma w nich nic, co by jednoznacznie wyklucza�o kobiety z szereg�w Kobr. - Oczywi�cie, �e nie ma - westchn��. - Nikt te� nie zabrania kobietom by� gubernatorami, ale zauwa�, �e niewielu udaje si� dosta� na to stanowisko. To kwestia tradycji. - Jakiej tradycji? - zaoponowa�a Jin. - �adna z tych niepisanych zasad nie powsta�a w �wiatach Kobr. Odziedziczyli�my je po Starym Dominium Ludzi. - Ale potrzeba czasu, by to zmieni�. Musisz pami�ta� o wp�ywach, jakie mia�o Stare Dominium. Od tamtych czas�w min�y dopiero dwa pokolenia. - Wystarczy�o mniej ni� jedno pokolenie, �eby da� Kobrom podw�jny g�os w wyborach - przypomnia�a. - To co innego. Pr�ba rewolty Torsa Challinora wymusi�a natychmiastowe polityczne uznanie fizycznej si�y Kobr. Tw�j przypadek nie jest niestety a� tak nagl�cy. Przez d�ug� chwile Jin tylko patrzy�a na niego. - Nie b�dziesz pr�bowa� walczy� w mojej sprawie w radzie, prawda? - zapyta�a w ko�cu. Roz�o�y� r�ce w ge�cie bezradno�ci. - To nie jest sprawa walki, Jin. Ca�y ci�ar historii wojskowo�ci jest przeciwko tobie. Jako zasad� przyj�to nieprzyjmowanie kobiet do si� specjalnych. W ka�dym razie do oficjalnych oddzia��w wojskowych - poprawi� si�. - Zawsze by�y buntowniczki, dziewczyny s�u��ce w oddzia�ach partyzanckich, ale nie s�dz�, �eby ten argument przekona� rad� czy akademi�. - Masz przecie� du�e wp�ywy. Samo nazwisko Moreau... - Mo�e ma jeszcze jakie� znaczenie dla mieszka�c�w Aventiny - mrukn�� - ale jego magia nie dzia�a na wy�sze szczeble dow�dztwa. Zawsze tak by�o. Tw�j dziadek by� postaci� bardziej popularn� ode mnie, ale nawet wtedy musieli�my walczy�, stara� si� zachowa� i wykorzysta� to, co zdobyli�my. Jin obliza�a wargi. - Stryju Corwinie... ja musz� si� dosta� do akademii. Musz�. To dla ojca ostatnia szansa, by kto� z rodziny kontynuowa� tradycj� Kobr. Teraz jest mu to potrzebne bardziej ni� kiedykolwiek. Corwin zamkn�� na chwil� oczy. - Pos�uchaj, Jin... wiem, jak wiele ta tradycja znaczy dla Justina. Za ka�dym razem, kiedy rodzi�a si� kt�ra� z was... - Przerwa�. - Rzecz w tym, �e wszech�wiat nie zawsze wygl�da tak, jak by�my tego chcieli. Gdyby twoi rodzice mieli syna... - Ale nie mieli - przerwa�a Jin z gwa�towno�ci�, kt�ra go zaskoczy�a. - Nie mieli. Mamy ju� nie ma, a ja jestem ostatni� szans� taty. Ostatni� szans�, nie rozumiesz? - Jin... - Corwin zamilk�, bezskutecznie szukaj�c czego�, co m�g�by powiedzie�... z wahaniem przyjrza� si� siedz�cej przed nim m�odej kobiecie. Z rys�w i mimiki bardzo przypomina�a Justina. A kiedy wspomina� dwadzie�cia lat, kt�re min�y od jej narodzin, odnajdywa� w jej zachowaniu i osobowo�ci coraz wi�cej cech ojca. Ile z tego - pomy�la� mimochodem - zale�a�o tylko od gen�w, a ile by�o spowodowane faktem, �e Justin sam wychowywa� Jin, odk�d sko�czy�a dziewi�� lat? My�l o Justinie wywo�a�a seri� obraz�w zmieniaj�cych si� przed jego oczami jak w kalejdoskopie: Justin zaraz po uko�czeniu akademii, rozentuzjazmowany nadchodz�c� misj� na ca�kowicie wtedy nie znan� Qasam�, nieco starszy i rozwa�niejszy Justin na swym �lubie z Aimee Partae, opowiadaj�cy Corwinowi i Joshui o synu, kt�rego b�dzie mia� i kt�ry podtrzyma tradycj� Kobr w rodzinie Moreau, Justin i jego c�rki, pi�tna�cie lat p�niej, na pogrzebie Aimee... Z wysi�kiem skierowa� swe my�li ku tera�niejszo�ci. Jin wci�� siedzia�a przed nim. Jej twarz wyra�a�a si�� i stanowczo��, a zarazem opanowanie rzadko spotykane u dwudziestolatk�w. By�y to jedne z cech najch�tniej widziane u kandydat�w na Kobry - b�ysn�o mu w g�owie... - Pos�uchaj, Jin - westchn��. - Najprawdopodobniej nie jestem w stanie zrobi� nic, co by wp�yn�o na decyzj� akademii. Ale... b�d� si� stara�. Cie� u�miechu przelecia� po twarzy Jin. - Dzi�kuj� - powiedzia�a cicho. - Nie prosi�abym ci� o to, gdyby nie chodzi�o o tat�. Spojrza� jej prosto w oczy. - Prosi�aby� - stwierdzi�. - Nie pr�buj oszuka� starego polityka, dziewczyno. Mia�a na tyle przyzwoito�ci, by si� zaczerwieni�. - Masz racj� - przyzna�a. - Chc� by� Kobr�, stryju Corwinie. Chc� tego bardziej, ni� czegokolwiek w �yciu pragn�am. - Wiem - stwierdzi� mi�kko. - No, lepiej, �eby� ju� pojecha�a do domu. Powiedz ojcu... pozdr�w go tylko i powiedz, �e b�d� w tej sprawie w kontakcie. - Dobrze. Dobranoc... i dzi�kuj� ci. - Nie ma za co. Wysz�a. Corwin westchn��. Typowy problem z gatunku "jajko czy kura?" - pomy�la�. - Co jest dla niej wa�niejsze: pragnienie zostania Kobr� czy mi�o�� do ojca? Ale czy tak naprawd� stanowi�o to jak�kolwiek r�nic�? W drzwiach ponownie pojawi�a si� Thena. - Wszystko w porz�dku? - zapyta�a. - Oczywi�cie - burkn��. - W�a�nie obieca�em przebi� g�ow� mur, to wszystko. �e te� zawsze musz� si� wpakowa� w takie sytuacje! U�miechn�a si�. - Pewnie dlatego, �e kochasz swoj� rodzin�. Dla zasady spr�bowa� spojrze� na ni� ostro, ale wymaga�o do zbyt du�ego wysi�ku. - Pewnie masz racj� - przyzna�, odwzajemniaj�c u�miech. - No ju�, zmiataj st�d. - Je�li jeste� pewien...? - Jestem pewien. Zostan� jeszcze tylko kilka minut. - Dobrze. Do zobaczenia rano. Zaczeka�, a� zamkn�a za sob� zewn�trzne drzwi. Potem z westchnieniem obr�ci� si� do czytnika, wystukuj�c kod rz�dowej sieci informacyjnej i swojego w�asnego programu koreluj�cego. Gdzie� musia�o istnie� jakie� powi�zanie pomi�dzy Baramem Monsem i gubernatorem Harperem Prieslym. Mia� zamiar je odkry�. Rozdzia� 5 Narada zarz�du rozpocz�a si� punktualnie o dziesi�tej nast�pnego ranka... i przebiega�a tak �le, jak si� tego Corwin spodziewa�. Priesly by� w dobrej formie, a jego wyst�pienie kr�tkie i przez to jeszcze bardziej efektowne. Mniej uzdolniony polityk m�g�by przesadzi� i znudzi� swych s�uchaczy, ale Priesly z �atwo�ci� unikn�� tej pu�apki. Przed ca�� rad�, gdzie sama liczba cz�onk�w zach�ca�a do manipulowania emocjonalno-politycznymi nastrojami, d�u�sze przem�wienia cz�sto bywa�y skuteczne. Przed dziewi�cioosobowym zarz�dem takie posuni�cie grozi�o pewnym niebezpiecze�stwem, nie m�wi�c o tym, �e czasem mo�na by�o wypa�� po prostu g�upio. Ale Corwin mia� nadziej�, �e Priesly mimo wszystko spr�buje i tym sposobem sam za�o�y sobie p�tl� na szyj�. Powinien by� zna� go lepiej. - ...i w zwi�zku z powy�szym uwa�am, �e to zgromadzenie ma obowi�zek ponownie przestudiowa� ca�� kwesti� elitaryzmu, kt�rego przyk�adem s� Kobry i ich akademia. Nie tylko dla dobra mieszka�c�w Aventiny i innych �wiat�w, ale tak�e dla samych Kobr. I to zanim ponownie wydarzy si� podobna tragedia. Dzi�kuj� - zako�czy� Priesly. Usiad�. Corwin rozejrza� si� dooko�a, rejestruj�c wyrazy twarzy zebranych. Czu� niepok�j, kt�ry ostatnio gn�bi� go coraz cz�ciej. Wpadali w rutyn�: Rolf Atterberry z Palatiny sta� mocno po stronie Priesly'ego, a Fenris Yartanson z Caeliany, sam b�d�cy Kobr�, i gubernator honorowy Lizabet Telek nastawieni r�wnie mocno przeciw Priesly'emu. Reszta lawirowa�a, niech�tna do konkretnego opowiedzenia si� za kimkolwiek. Siedz�cy u szczytu sto�u generalny gubernator Chandler odchrz�kn��. - Panie Moreau, pa�ska replika? Innymi s�owy, czy Corwin odkry� jakie� powi�zanie mi�dzy Prieslym i Monsem. - Nic konkretnego, panie gubernatorze - odpowiedzia� wstaj�c. - Chcia�bym jednak przypomnie� cz�onkom zgromadzenia zeznania, kt�re Justin i ja z�o�yli�my wcze�niej do protoko�u... a tak�e zwr�ci� uwag�, �e m�j brat wypowiada� si� wielokrotnie w tym miejscu jako instruktor Akademii Kobr. Nadmieni�, i� jest to stanowisko wymagaj�ce od niego poddawania si� cz�stym testom psychologicznym, fizycznym i emocjonalnym. - Chcia�bym tu doda� - g�adko wtr�ci� Priesly - i� nie mam nic do zarzucenia Kobrze Justinowi Moreau. Zgadzam si� z gubernatorem Moreau, �e jest on wybitnym i ca�kowicie stabilnym cz�onkiem aventi�skiej spo�eczno�ci. Niepokoi mnie tylko fakt, i� cz�owiek, b�d�cy tak znakomitym przyk�adem skuteczno�ci dzia�ania test�w wst�pnych akademii, by� mimo wszystko w stanie zaatakowa� bezbronnego cz�owieka. Chandler odchrz�kn��. - Panie Moreau...? - Nie mam nic do dodania - powiedzia� Corwin i ponownie usiad�. Wiedzia�, �e Priesly zaryzykowa�, przerywaj�c mu i �e przy z odrobinie szcz�cia zadzia�a to na korzy�� Corwina. Si�a jego argument�w, jakkolwiek powa�nych, znaczy�a niewiele w por�wnaniu z efektem, jaki Priesly i Monse chcieli osi�gn��. Gdyby Monse'owi uda�o si� wywo�a� odruchy bojowe zaprogramowane w nanokomputerze Justina, Priesly dosta�by do r�ki o wiele silniejsz� bro�, kt�r� m�g�by wymachiwa� przed zarz�dem i ca�ym spo�ecze�stwem. Po przeciwnej stronie sto�u poruszy� si� Ezer Gavin. - Chcia�bym zapyta�, panie Chandler, jaki jest w tym momencie status Kobry Moreau? Przypuszczam, �e zosta� zawieszony w obowi�zkach w akademii? - Tak - potwierdzi� Chandler. - Trwa dochodzenie, chcia�bym doda�, �e na tym etapie skupia si� ono raczej na panu Monse. Corwin zerkn�� na Priesly'ego, nie zauwa�y� jednak jakiejkolwiek reakcji. Nic dziwnego, wiedzia� ju�, �e cokolwiek ��czy�o Priesly'ego z Monsem, musia�o pozostawa� w tajemnicy. - Chcia�abym zauwa�y�, je�li wolno, �e robimy wielkie zamieszanie, nie tylko tu, podczas zebrania, ale tak�e we wszystkich sieciach - odezwa�a si� Lizabet Telek zniecierpliwionym tonem i zerkn�a na Priesly'ego. - Tymczasem Monse nie zosta� ani zabity, ani nawet ci�ko ranny. - Gdyby nie ceramicznie wzmocnione ko�ci, by�by martwy - wtr�ci� Atterberry. - Gdyby nie wtargn�� do biura, nic by si� w og�le nie sta�o - odparowa�a Telek. - Panie generalny gubernatorze, czy mogliby�my przej�� do innego tematu? Niedobrze mi si� ju� robi od tej dyskusji. - Tak si� sk�ada, �e mamy na dzi� inny, o wiele wa�niejszy temat do om�wienia - przytakn�� Chandler. - Wszelka dyskusja w sprawie Monse'a zostaje od�o�ona do momentu zako�czenia dochodzenia... a teraz... Nacisn�� przycisk obok czytnika. W chwil� p�niej drzwi po przeciwnej stronie otworzy�y si� i umundurowany Kobra wprowadzi� do sali chud� posta� o wygl�dzie naukowca. - Pan Pash Barynson, z Centrum Nadzoru Qasamy. - przedstawi� przybysza Chandler. M�czyzna podszed� do fotela go�cinnego znajduj�cego si� po lewej r�ce generalnego gubernatora. - Jest tu z nami, aby przedstawi� pewne niepokoj�ce sygna�y, kt�re mog�, lecz nie musz� �wiadczy� o... Oddaj� panu g�os, panie Barynson. - Dzi�kuj�, gubernatorze Chandler - odpar� Barynson kiwaj�c g�ow�. Po�o�ywszy na stole gar�� kart magnetycznych, wzi�� jedn� i umie�ci� w swoim czytniku. - Panowie gubernatorzy, pani gubernator - zacz��, rozgl�daj�c si� po sali. - Przyznaj� od razu, �e czuj� si� nieco... powiedzmy, niezr�cznie, przebywaj�c w tym miejscu. Jak ju� wspomnia� pan Chandler, znale�li�my �lady pewnych niepokoj�cych zale�no�ci pojawiaj�cych si� na Qasamie. Co te zale�no�ci tak naprawd� oznaczaj� i czy w og�le istniej�, to pytania, na kt�re wci�� nie znamy odpowiedzi. To zupe�nie jasne - pomy�la� Corwin. Zerkn�� na Telek i ujrza� grymas niech�ci maluj�cy si� na jej twarzy. Wiedzia�, �e jako by�y cz�onek akademii mia�a jeszcze mniej cierpliwo�ci do kwiecistych wst�p�w ni� on sam. - Prosz� wyja�ni�, a my os�dzimy - zach�ci�a. Chandler zmarszczy� brwi, ale Barynson nie sprawia� wra�enia ura�onego. - Oczywi�cie, pani gubernator - przytakn��. - Po pierwsze, poniewa� nie wszyscy znaj� t�o sprawy - zerkn�� na Priesly'ego - chcia�bym pokr�tce przedstawi� podstawowe zagadnienia. Jak wi�kszo�� z pa�stwa wie, w roku 2454 rada zdecydowa�a o umieszczeniu sze�ciu satelit�w szpiegowskich na wysokiej orbicie wok� planety Qasama w celu nadzorowania rozwoju technologicznego i spo�ecznego po wprowadzeniu do tamtejszego ekosystemu aventi�skich kolczastych lampart�w. Po dwudziestu latach program ten odni�s� jedynie niewielki sukces. Zauwa�yli�my, �e sie� osad rozszerzy�a si� poza tak zwany Urodzajny P�ksi�yc, co wskazuje na to, �e kulturowa paranoja Qasaman nieco os�ab�a lub �e przestali chroni� przed przechwyceniem inform