2998
Szczegóły |
Tytuł |
2998 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2998 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2998 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2998 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
StephenKing
MA�PA
(The Monkey)
prze�. Paulina Braiter
Kiedy Hal Shelburn ujrza�, jak jego syn Dennis wyci�ga j� z nadgni�ego kartonowego pude�ka po purinie Ralstona, wypchni�tego g��boko w k�t pod uko�nym dachem strychu, ogarn�a go taka groza i rozpacz, �e przez chwil� wyda�o mu si�, �e zacznie krzycze�. Uni�s� do ust pi��, jakby chcia� wepchn�� krzyk z powrotem do gard�a... po czym zaledwie zakas�a�. Terry ani Dennis niczego zauwa�yli, lecz Petey obejrza� si� ciekawie.
- Hej, fajna! - rzek� z szacunkiem Dennis. Hal niecz�sto ju� s�ysza� w g�osie ch�opca podobny ton. Dennis mia� 12 lat.
- Co to? - spyta� Peter. Zn�w zerkn�� na ojca. Potem jednak znalezisko starszego brata poch�on�o go bez reszty. - Co to jest, tatusiu?
- To ma�pa, pierdo�o - odpar� Dennis. - Nigdy nie widzia�e� ma�py?
- Nie nazywaj brata pierdo�� - upomnia�a automatycznie Terry i zacz�a ogl�da� pud�o zas�on. Dotkn�wszy o�lizg�ego od ple�ni materia�u, upu�ci�a je szybko. - Fuj.
- Mog� j� sobie wzi��, tatusiu? - spyta� Petey. Mia� dziewi�� lat.
- Co to znaczy mog�? - krzykn�� Dennis. - Ja j� znalaz�em!
- Ch�opcy, prosz� - wtr�ci�a Terry. - Boli mnie g�owa.
Hal prawie ich nie s�ysza�. B�yszcz�ce oczy ma�py patrzy�y na niego z r�k starszego syna. Jej pysk wykrzywia� stary, znajomy u�miech. Ten sam u�miech, kt�ry nawiedza� jego koszmary w dzieci�stwie i n�ka� go, p�ki...
Na zewn�trz zerwa� si� zimny wiatr; z bezcielesnych ust ulecia�o d�ugie tchnienie, wpadaj�ce ze �wistem w star�, przerdzewia�� rynn�. Petey przysun�� si� do ojca, z niepokojem patrz�c na szorstkie belki dachu, z kt�rych wystawa�y g��wki gwo�dzi.
- Co to by�o, tato? - spyta�, gdy �wist zamilk� w gard�owym j�ku.
- To tylko wiatr - odpar� Hal, wci�� przygl�daj�c si� ma�pie. Jej talerze, w �wietle nagiej �ar�wki bardziej przypominaj�ce p�ksi�yce ni� pe�ne mosi�ne kr�gi, trwa�y
w bezruchu, oddalone od siebie o jak�� stop�. Zapatrzony, doda� odruchowo: - Wiatr mo�e
i gwi�d�e, ale nigdy nie �piewa. - W tym momencie u�wiadomi� sobie, �e to powiedzonko wujka Willa, i po plecach przebieg� mu dreszcz.
D�wi�k rozleg� si� ponownie. Wiatr znad jeziora Crystal uderzy� w dach i zamar�
w rynnie. P� tuzina szczelin przepuszcza�o do �rodka zimne, pa�dziernikowe powietrze, kt�re owia�o twarz Hala. Bo�e, to miejsce tak bardzo przypomina�o tylny sk�adzik w domu w Hartford, �e poczu� si�, jakby cofn�� si� w czasie o 30 lat.
Nie b�d� o tym my�la�.
Lecz oczywi�cie teraz m�g� my�le� wy��cznie o tym.
W tylnym sk�adziku, tam w�a�nie znalaz�em t� przekl�t� ma�p�. W tym samym pudle.
Terry odesz�a, aby zbada� zawarto�� drewnianej skrzyni, wype�nionej przer�nymi rupieciami. Musia�a si� schyli�, bo w tym miejscu dach opada� nisko.
- Nie podoba mi si� - oznajmi� Petey i zacz�� maca� w poszukiwaniu r�ki ojca. - Dennis mo�e j� sobie wzi��, je�li chce. Tatusiu, chod�my ju�.
- Boisz si� duch�w, tch�rzu? - spyta� Dennis.
- Dennis, przesta�! - rzuci�a z roztargnieniem Terry i wyj�a ze skrzyni cieniutk� fili�ank�, ozdobion� chi�skim wzorem. - �adna, naprawd�...
Hal ujrza�, �e Dennis znalaz� kluczyk na plecach ma�py. Groza w jego sercu rozwin�a czarne skrzyd�a.
- Nie r�b tego!
Zabrzmia�o to ostrzej ni� planowa�: zanim zorientowa� si�, co robi, wyrwa� ma�p�
z r�k Dennisa. Syn spojrza� na niego ze zdumieniem. Terry tak�e obejrza�a si� przez rami�,
a Petey uni�s� wzrok. Przez chwil� wszyscy milczeli. Wiatr zn�w zagwizda�, tym razem bardzo cicho. Zabrzmia�o to jak nieprzyjemne zaproszenie.
- To znaczy, pewnie jest zepsuta - wyja�ni� Hal.
I by�a zepsuta. Chyba, �e akurat chcia�a dzia�a�.
- Ale nie musia�e� tak szarpa� - zaprotestowa� syn.
- Dennis, zamknij si�!
Ch�opak wzdrygn�� si� i przez moment sprawia� wra�enie zaniepokojonego. Hal od bardzo dawna tak do niego nie m�wi� - od czasu, gdy dwa lata temu straci� prac� w National Aerodyne w Kalifornii i ca�a rodzina przenios�a si� do Teksasu. Chwilowo Dennis postanowi� nie dr��y� tematu. Odwr�ci� si� z powrotem do pud�a po purinie i zacz�� w nim grzeba�. Lecz odkry� jedynie �miecie. Zniszczone zabawki, brocz�ce g�bk� i spr�ynami.
Wiatr stawa� si� coraz g�o�niejszy. Ju� nie gwizda�, lecz zawodzi�. Belki strychu zatrzeszcza�y cicho; zabrzmia�o to jak kroki.
- Prosz�, tatusiu - powt�rzy� Peter tak cicho, �e us�ysza� go jedynie ojciec.
- Zgoda - odpar�. - Terry, idziemy.
- Jeszcze nie sko�czy�am...
- Powiedzia�em: idziemy.
Tym razem to ona spojrza�a na� ze zdumieniem.
W motelu zaj�li dwa s�siaduj�ce pokoje. O dziesi�tej tego wieczoru ch�opcy spali ju� w swojej sypialni a Terry w pokoju doros�ych. W czasie jazdy z domu w Casco za�y�a dwie tabletki valium, aby ze zdenerwowania nie dosta� migreny. Ostatnio �yka�a mn�stwo valium. Zacz�o si� to mniej wi�cej wtedy, gdy National Aerodyne nie przed�u�y�a kontraktu z Halem. Przez ostatnie dwa lata pracowa� w Texas Instruments - oznacza�o to cztery tysi�ce dolar�w rocznie mniej, ale przynajmniej mia� prac�. Powiedzia� Terry, �e mieli szcz�cie. Przytakn�a. Mn�stwo projektant�w oprogramowania siedzi na zasi�ku - zauwa�y�. Przytakn�a. Firmowy dom w Arnette jest r�wnie porz�dny, jak stary we Fresno - doda�. Przytakn�a. Lecz odni�s� wra�enie, �e za ka�dym razem k�ama�a.
Traci� te� kontakt z Dennisem. Czu�, �e dzieciak oddala si� od niego, osi�gaj�c przedwcze�nie pr�dko�� ucieczkow�. To tyle, Dennisie. Bywaj, nieznajomy. Mi�o by�o przejecha� si� z tob�. Terry twierdzi�a, �e ch�opak pali trawk�. Czasami czu�a jej zapach. B�dziesz musia� z nim pom�wi�, Hal. A on przytakn��. Lecz jak dot�d nie znalaz� jeszcze stosownej okazji.
Ch�opcy spali. Terry spa�a. Hal poszed� do �azienki, zamykaj�c za sob� drzwi. Usiad� na zamkni�tej pokrywie sedesu i spojrza� na ma�p�.
Nienawidzi� jej dotyku: mi�kkiego, k�dzierzawego, br�zowego futra, miejscami zupe�nie przetartego. Nienawidzi� jej u�miechu. Ta ma�pa szczerzy si� jak czarnuch - powiedzia� kiedy� wujek Will. Ale to nieprawda. Nie u�miecha�a si� jak czarnuch ani
w og�le jak cz�owiek. Ukazywa�a jedynie wyszczerzone z�by. A je�li nakr�ci�o si� mechanizm, jej wargi porusza�y si�, a k�y zdawa�y si� rosn��, zmienia� si� w z�by wampira, wargi wykrzywia�y si�, talerze uderza�y o siebie, g�upia ma�pa, g�upia nakr�cana ma�pa, g�upia, g�upia...
Upu�ci� j�. Trz�s�y mu si� r�ce.
Kluczyk na plecach z brz�kiem uderzy� o terakot�. W nocnej ciszy �w d�wi�k wyda� si� przera�liwie g�o�ny. Ma�pa szczerzy�a do niego z�by, jej zamglone bursztynowe oczy, oczy lalki patrzy�y z idiotyczn� rado�ci�. Mosi�ne talerze unosi�y si�, jakby zaraz mia�y odegra� marsza w piekielnej orkiestrze. Na spodzie wyt�oczono napis: made in Hong Kong.
- Nie mo�e ci� tu by� - szepn��. - Kiedy mia�em dziewi�� lat, wrzuci�em ci� do studni.
Ma�pa u�miecha�a si� do niego.
Na zewn�trz, w mroku, czarny podmuch wiatru wstrz�sn�� motelem.
* * *
Nast�pnego dnia spotkali si� z bratem Hala Billem i jego �on� Collette w domu wujka Willa i ciotki Idy.
- Czy kiedykolwiek przesz�o ci przez my�l, �e �mier� w rodzinie to kiepski pretekst do odnawiania wi�zi? - spyta� Bill z lekkim u�miechem. Nazwano go na cze�� wuja Willa. Will
i Bill, mistrzowie rodejo, mawia� wujek Will, czochraj�c d�oni� w�osy ch�opca. To by�o jedno z jego powiedzonek. Tak jak to, �e wiatr mo�e i gwi�d�e, ale nigdy nie za�piewa. Wujek Will umar� przed sze�cioma laty i ciotka Ida mieszka�a tu sama, a� w ko�cu w zesz�ym tygodniu powali� j� wylew. Umar�a szybko, powiedzia� Bill, kiedy zadzwoni�, by przekaza� Halowi wiadomo��. Tak jakby wiedzia�. Jakby ktokolwiek m�g� wiedzie�. Mieszka�a sama.
- Tak - odpar� Hal. - Przesz�o mi to przez my�l.
Razem przygl�dali si� domowi, prawdziwemu domowi, w kt�rym dorastali. Ich ojciec, marynarz ze statku handlowego, znikn�� z powierzchni ziemi, gdy byli bardzo mali: Bill twierdzi�, �e pami�ta go jak przez mg��, lecz Hal nie mia� �adnych wspomnie�. Matka zmar�a, kiedy Bill mia� 10 lat, a Hal 8. Ciotka Ida przywioz�a ich tutaj z Hartford autobusem Greyhounda. Tu si� wychowali. Tu poszli do college'u. W�a�nie za tym miejscem t�sknili. Bill zosta� w Maine i obecnie prowadzi� popularn� kancelari� prawnicz� w Portland.
Hal dostrzeg�, �e Petey zaw�drowa� w pobli�e g�szczu je�yn po wschodniej stronie domu.
- Nie wchod� tam, Petey! - zawo�a�.
Ch�opiec spojrza� na niego pytaj�co. Hal poczu�, jak ogarnia go gwa�towna mi�o�� do dziecka. I nagle zn�w pomy�la� o ma�pie.
- Czemu, tato?
- Gdzie� tam jest stara studnia - wyja�ni� Bill. - Ale niech mnie diabli, je�li pami�tam gdzie. Tw�j tato ma racj�, Petey; lepiej trzyma� si� z dala od tego miejsca. Spotkanie z cierniami nie by�oby przyjemne. Racja, Hal?
- Racja - odpar� odruchowo Hal. Petey odszed�, nie ogl�daj�c si� za siebie; pobieg� w d� zbocza wiod�cego na ma�y skrawek pla�y, gdzie Dennis puszcza� kaczki. D�awi�cy u�cisk w piersi Hala zel�a� lekko.
* * *
Bill mo�e i zapomnia�, gdzie by�a stara studnia, lecz p�niej tego samego popo�udnia Hal pomaszerowa� bezb��dnie w jej stron�, przedzieraj�c si� przez kolczaste zaro�la. Ciernie szarpa�y flanelow� kurtk� i si�ga�y ku jego oczom. Dotar�szy na miejsce stan�� bez ruchu, dysz�c ci�ko i przygl�daj�c si� spr�chnia�ym, spaczonym deskom, zakrywaj�cym otw�r. Po chwili wahania ukl�k� (trzask zginanych kolan zabrzmia� niczym podw�jny wystrza�
z pistoletu) i odsun�� dwie z nich.
Z dna mokrego, tajemnego gard�a spojrza�a na niego ton�ca twarz o szeroko rozwartych oczach i ustach wykrzywionych grymasem. Hal j�kn�� cicho. G�o�niejszy, wr�cz og�uszaj�cy by� j�k jego serca.
W ciemnej wodzie ujrza� sw� w�asn� twarz.
Nie twarz ma�py. Przez chwil� zdawa�o mu si�, �e widzi ma�p�.
Dygota� ca�y. Wstrz�sa�y nim dreszcze.
Wrzuci�em j� do studni. Wrzuci�em j� do studni. Bo�e, b�agam, nie pozw�l, bym zwariowa�. Wrzuci�em j� do studni.
Studnia wysch�a tego samego lata, kiedy zgin�� Johnny McCabe, w rok po tym, jak Bill i Hal zamieszkali z wujkiem Willem i ciotk� Id�. Wujek Will po�yczy� z banku pieni�dze
i kaza� wywierci� studni� artezyjsk�, pozwalaj�c, by zaro�la je�yn otoczy�y star� kopan� studni�. Wyschni�t� studni�.
Tyle �e woda wr�ci�a, tak jak ma�pa.
Tym razem nie m�g� ju� uciszy� wspomnie�. Hal siedzia� bezradnie, dopuszczaj�c je do siebie, pr�buj�c da� si� unie��, niczym surfer uje�d�aj�cy ogromn� fal�, kt�ra zmia�d�y�aby go, gdyby spad� z deski. Marzy� tylko o tym, by przez to przej��, i zn�w zapomnie�.
* * *
Zakrad� si� tu z ma�p� p�nym latem tego samego roku. Je�yny ju� dawno dojrza�y
i w powietrzu unosi� si� mocny, lepki zapach. Nikt tu nie zbiera� owoc�w, cho� ciotka Ida czasami stawa�a na skraju zaro�li i zrywa�a garstk� je�yn. Tu, w krzakach, je�yny zd��y�y ju� przejrze�. Cz�� z nich gni�a, wypuszczaj�c z siebie g�sty, bia�y, przypominaj�cy rop� p�yn, a �wierszcze �piewa�y szale�czym ch�rem w wysokiej trawie pod stopami, bez ko�ca powtarzaj�c: r-i-i-i-i....
Ciernie k�u�y i szarpa�y jego sk�r�. Na ods�oni�tych r�kach i policzkach wyst�pi�y krople krwi. Nie pr�bowa� nawet ich unika�. Za�lepi� go strach - do tego stopnia, �e o ma�y w�os nie wpad� na przegni�e deski, pokrywaj�ce studni�. Jeszcze chwila, a run��by dziesi�� metr�w w d� na b�otniste dno. Gwa�townie zamacha� r�kami, pr�buj�c utrzyma� r�wnowag�, i kolejne kolce odcisn�y swe pi�tno na jego przedramionach. W�a�nie to wspomnienie sprawi�o, �e tak ostro zawo�a� Peteya.
To by� dzie�, w kt�rym zgin�� Johnny McCabe - jego najlepszy przyjaciel. Johnny wspina� si� po drabince do domku na drzewie. Tego lata obaj ch�opcy sp�dzili tam mn�stwo czasu, bawi�c si� w pirat�w, wygl�daj�c wyimaginowanych galeon�w na jeziorze, przesuwaj�c dzia�a, refuj�c grota (cokolwiek to znaczy�o) i szykuj�c si� do aborda�u. Johnny wdrapywa� si� do domku, jak to czyni� tysi�ce razy wcze�niej, gdy szczebel tu� pod klap� w pod�odze p�k� mu w r�kach i Johnny spad� na ziemi� z wysoko�ci dziesi�ciu metr�w,
i skr�ci� sobie kark, i wszystko to by�o win� ma�py, ma�py, tej przekl�tej ma�py. Kiedy zadzwoni� telefon, gdy usta cioci Idy otwar�y si� szeroko w niemym o grozy, kiedy jej przyjaci�ka Milly z s�siedztwa powt�rzy�a co si� sta�o, gdy ciocia Ida powiedzia�a: "Chod� na werand�, Hal. Mam z�e wie�ci.", natychmiast pomy�la� z obezw�adniaj�c� zgroz�: "Ma�pa! Co zn�w zrobi�a?"
Tego dnia, gdy wyrzuci� ma�p�, na dnie studni nie dostrzeg� uwi�zionego odbicia w�asnej twarzy, jedynie kamyki i cuchn�ce, mokre b�ocko. Spojrza� na ma�p� le��c� po�r�d sztywnej trawy, rosn�cej mi�dzy spl�tanymi krzakami je�yn. Zabawka unosi�a swe talerze, wyszczerzone z�by po�yskiwa�y pomi�dzy rozchylonymi wargami. Patrzy� na jej �ysiej�ce tu i �wdzie futro. Na szkliste oczy.
- Nienawidz� ci�! - sykn��. Zacisn�� d�o� wok� wstr�tnego tu�owia ma�py, czuj�c, jak k�dzierzawe futro ugina si� pod palcami. Uni�s� j� do twarzy; ma�pa u�miecha�a si� do niego.
- No dalej! - rzuci� wyzywaj�co. Po raz pierwszy tego dnia zacz�� krzycze�. Potrz�sn�� ni�. Uniesione talerze zadr�a�y leciutko. Ma�pa psu�a wszystko. Wszystko. - No ju�, uderz w nie, uderz!
U�miecha�a si�.
- Dalej, uderz! - Jego g�os wzni�s� si� histerycznie. - No co, tch�rzysz? Dalej! Uderz
w nie. Wyzywam ci�. WYZYWAM!
��tobr�zowe oczy. Szyderczo wyszczerzone z�by.
I wtedy, oszala�y z �alu i strachu, cisn�� j� do studni. Ujrza�, jak obraca si� w powietrzu - ma�pi akrobata, wykonuj�cy kolejn� ewolucj�. S�o�ce po raz ostatni zal�ni�o na g�adkiej powierzchni talerzy. Z g�uchym �oskotem uderzy�a o dno. Wstrz�s musia� poruszy� mechanizmem, bo nagle talerze istotnie zacz�y uderza� o siebie. Ich miarowe, rytmiczne, metaliczne d�wi�ki wzlatywa�y ku jego uszom, odbijaj�c si� ob��ka�czym echem w kamiennej gardzieli martwej studni: d�ang-d�ang-d�ang-d�ang...
Hal przycisn�� d�onie do ust. Ujrza� j� tam, mo�e jedynie oczyma wyobra�ni, le��c� w b�ocie. Szklane oczy wpatrywa�y si� w male�ki kr�g ch�opi�cej twarzy, wygl�daj�cej zza cembrowiny (jakby zapami�tywa�y j� na zawsze) Wargi rozszerza�y si� i zw�a�y wok� wyszczerzonych z�b�w, talerze uderza�y o siebie. �mieszna nakr�cana ma�pka.
D�ang-d�ang-d�ang-d�ang. Kto umar�? D�ang-d�ang-d�ang-d�ang. Czy to Johnny McCabe? Spadaj�cy z wytrzeszczonymi oczami, kr�c�cy w�asne salta w jasnym, letnim, wakacyjnym powietrzu? Z p�kni�tym szczeblem wci�� tkwi�cym w d�oniach. Coraz bli�szy ziemi; za chwil� uderzy w ni� z gorzkim trzaskiem, i krew wytry�nie z jego nosa, ust i oczu. Czy to Johnny, Hal? A mo�e ty?
J�cz�c, Hal z�apa� deski i zas�oni� nimi wylot studni, nie zwa�aj�c na wbijaj�ce si�
w d�onie drzazgi, nawet ich nie dostrzegaj�c. Mimo to wci�� j� s�ysza�. Drewniana zapora nieco t�umi�a d�wi�k, kt�ry przez to sta� si� jeszcze gorszy. Ma�pa le�a�a tam w kamiennej ciemno�ci, wal�c w talerze i kr�c�c swym ohydnym cia�em z odg�osem przypominaj�cym koszmarny ha�as ze snu.
D�ang-d�ang-d�ang-d�ang. Kto umar� tym razem?
Hal rzuci� si� p�dem z powrotem, rozpychaj�c ga��zie je�yn. Ciernie kre�li�y �wie�e krwawe linie na jego twarzy. Li�cie �opianu chwyta�y mankiety d�ins�w i raz nawet wy�o�y� si� jak d�ugi; w uszach wci�� mu dzwoni�o, jakby d�wi�k go �ciga�. Wujek Will znalaz� go p�niej, siedz�cego na starej oponie w gara�u i zap�akanego. Uzna�, i� Hal op�akuje martwego przyjaciela. Istotnie tak by�o. Jednak�e p�aka� tak�e, odreagowuj�c strach.
Wyrzuci� ma�p� p�nym popo�udniem. Jeszcze tego wieczoru, gdy zmierzch zakrada� si� skrycie, poch�aniaj�c migotliwy p�aszcz wieczornej mgie�ki, samoch�d, jad�cy stanowczo zbyt szybko jak na t� widoczno��, przejecha� kota Manx ciotki Idy i nie zatrzymuj�c si� znikn�� w dali. Na ca�ej drodze wala�y si� flaki. Bill zwymiotowa�, lecz Hal jedynie odwr�ci� twarz, blad�, nieruchom� twarz. Szlochanie ciotki Idy (w po��czeniu z wie�ci� o ch�opaku McCabe'�w �mier� kota doprowadzi�a j� do gwa�townego ataku p�aczu, granicz�cego z histeri� i wujek Will zdo�a� uspokoi� j� dopiero po dw�ch godzinach) dobiega�o go jakby z wielkiej oddali. W g��bi serca czu� zimn�, triumfaln� rado��. To nie by�a jego kolej, tylko kolej kota ciotki. Nie jego, nie jego brata. Bila ani wujka Willa (dw�ch mistrz�w rodejo). Ma�pa odesz�a. Le�a�a na dnie studni. Jeden stary kot Manx z kleszczami w uszach by� doprawdy niewielk� zap�at�. Je�li nadal chcia�a uderza� w te piekielne talerze, prosz� bardzo. Mog�a na nich gra� robakom i chrz�szczom, mrocznym istotom, l�gn�cym si� w kamiennym brzuchu studni. Zgnije tam. Jej paskudne k�ka, spr�ynki i przek�adnie zardzewiej�. I umrze w b�ocie i ciemno�ci. A paj�ki wysnuj� jej ca�un.
* * *
Ale wr�ci�a.
Hal powoli zn�w zakry� studni�, tak jak tamtego dnia, i nagle us�ysza� widmowe echo talerzy ma�py. D�ang-d�ang-d�ang-d�ang. Kto umar�, Hal? Czy to Terry? Dennis? Czy to Petey, Hal? Jest twoim ulubie�cem, prawda? Czy to on? D�ang-d�ang-d�ang...
* * *
- Od�� to!
Petey wzdrygn�� si� i upu�ci� ma�p�. Przez jeden koszmarny moment Hal s�dzi�, �e to wystarczy, �e wstrz�s uruchomi mechanizm i talerze zn�w zaczn� uderza� o siebie.
- Tatusiu, przestraszy�e� mnie.
- Przepraszam. Po prostu... nie chc�, �eby� si� ni� bawi�.
Ca�a tr�jka pojecha�a do kina i s�dzi�, �e pierwszy zd��y wr�ci� do motelu. Zabawi� jednak w starym domu d�u�ej ni� przypuszcza�. Stare, znienawidzone wspomnienia porusza�y si� w swej w�asnej strefie czasowej.
Terry siedzia�a obok Dennisa ,ogl�daj�c serial "The Beverly Hillbillies". �ledzi�a stare, ziarniste obrazy z rozbawionym skupieniem, kt�re �wiadczy�o o tym, �e niedawno �ykn�a valium. Dennis czyta� pismo rockowe z Culture Club na ok�adce. Petey siedzia� na dywanie, majstruj�c przy ma�pie.
- I tak nie dzia�a - rzek�.
"Co wyja�nia, czemu Dennis mu j� odda�" - pomy�la� Hal, i nagle ogarn�� go wstyd i gniew na samego siebie. Coraz cz�ciej odczuwa� nieopanowan� wrogo�� wobec starszego syna. Potem jednak czu� si� paskudnie winny, poni�ony... bezradny.
- Nie - rzek�. - Jest stara, zamierzam j� wyrzuci�. Daj mi j�.
Wyci�gn�� r�k� i Peter z niespokojn� min� wr�czy� mu zabawk�.
- Ze starego robi si� niez�y schizol - mrukn�� Dennis, zwracaj�c si� do matki.
Zanim zd��y� pomy�le�, Hal przebieg� ju� przez pok�j. Wci�� trzyma� w d�oni ma�p�, kt�ra u�miecha�a si� z aprobat�. Z�apa� koszul� syna i szarpni�ciem postawi� go na nogi. Kt�ry� ze szw�w pu�ci� z cichym trzaskiem. Dennis wpatrywa� si� w ojca z niemal komicznym zdumieniem. Otwarty numer "Rockowej Fali" upad� na pod�og�.
- Hej!
- Chod� ze mn� - poleci� ponuro Hal, ci�gn�c ch�opaka ku drzwiom prowadz�cym
do drugiego pokoju.
- Hal! - niemal krzykn�a Terry. Petey jedynie wyba�uszy� oczy.
Hal wci�gn�� Dennisa do �rodka, zatrzasn�� drzwi i gwa�townie pchn�� na nie syna. Dennis zaczyna� wygl�da� na wystraszonego.
- Masz zbyt niewyparzony j�zyk - oznajmi� Hal.
- Puszczaj! Rozdar�e� mi koszul�, ty...
Hal ponownie popchn�� ch�opaka.
- O tak - powiedzia�. - Naprawd� niewyparzony j�zyk. Nauczy�e� si� tego w szkole? A mo�e w palarni?
Dennis zarumieni� si�. Przez sekund� na jego twarzy odbi�o si� poczucie winy.
- Nie musia�bym chodzi� do tej zasranej szko�y, gdyby ci� nie wylali! - wybuchn��.
Hal raz jeszcze pchn�� Dennisa na drzwi.
- Nikt mnie nie wyla�. Nie przed�u�yli kontraktu. Dobrze o tym wiesz i nie �ycz� sobie s�ucha� twojego gl�dzenia. Masz jaki� problem? Witaj na �wiecie, Dennis. Ale nie zwalaj wszystkiego na mnie. Jeszcze jesz, wk�adasz co� na ty�ek. Masz dwana�cie lat i... nie... �ycz�... sobie... wys�uchiwa�... twoich... narzeka�. - Podkre�la� ka�de s�owo przyci�gaj�c ch�opca do siebie tak, �e ich nosy niemal si� styka�y i odpychaj�c z powrotem. Nie czyni� tego do�� mocno, by bola�o, lecz Dennis wyra�nie si� ba� - od czasu przeprowadzki do Teksasu ojciec nawet go nie tkn�� - tote� w ko�cu rozp�aka� si� g�o�nym, zdrowym, zawodz�cym p�aczem.
- No dalej, zbij mnie! - wrzasn��. Na jego wykrzywion� twarz wyst�pi�y czerwone plamy. - Zbij mnie, je�li chcesz! Wiem, jak cholernie mnie nienawidzisz!
- Nie nienawidz� ci�. Bardzo ci� kocham, Dennis. Ale jestem twoim ojcem i masz okazywa� mi szacunek W przeciwnym razie oberwiesz.
Dennis pr�bowa� si� wyrwa�. Hal przyci�gn�� do siebie syna i obj�� go. Przez chwil� ch�opak jeszcze walczy�, potem przytuli� twarz do piersi Hala i zacz�� p�aka� na dobre. Hal
od lat nie s�ysza�, by kt�re� z jego dzieci tak p�aka�o. Zamkn�� oczy, u�wiadamiaj�c sobie,
i� czuje ogromne znu�enie.
Terry zacz�a dobija� si� z drugiej strony.
- Przesta�, Hal! Cokolwiek mu robisz, przesta�!
- Nie zabijam go - rzek�. - Odejd�, Terry!
- Nie wa� si�...
- Wszystko w porz�dku, mamo - wtr�ci� Dennis st�umionym g�osem, wci�� przywieraj�c do piersi ojca.
Przez chwil� sta�a tam w milczeniu; wyczuwa� jej zagubienie. Potem odesz�a. Hal spojrza� na swego syna.
- Przepraszam, �e ci� tak nazwa�em, tato - powiedzia� niech�tnie Dennis.
- W porz�dku. Przyjmuj� przeprosiny i dzi�kuj�. Kiedy w nast�pnym tygodniu wr�cimy do domu, odczekam dwa-trzy dni, a potem przejrz� wszystkie twoje szuflady. Je�li jest w nich co�, czego nie chcia�by� mi pokaza�, lepiej si� tego pozb�d�.
Zn�w ta wina winowajcy. Dennis spu�ci� wzrok i otar� wierzchem d�oni zasmarkany nos.
- Mog� ju� i��? - W jego g�osie ponownie zabrzmia�a uraza.
- Jasne - odpar� Hal i pu�ci� go. Wiosn� musz� zabra� go camping. Tylko my dwaj. B�dziemy �owi� ryby jak wujek Will ze mn� i z Billem. Musz� si� do niego zbli�y�. Musz� spr�bowa�.
Usiad� na ��ku w pustym pokoju i spojrza� na ma�p�. Ju� nigdy si� do niego nie zbli�ysz, Hal - zdawa� si� m�wi� jej u�miech. Mo�esz mi wierzy�. Wr�ci�am, aby wszystkim si� zaj��. Zawsze wiedzia�e�, �e tak b�dzie.
Hal od�o�y� j� na bok i zas�oni� d�oni� oczy.
* * *
Sta� w �azience i rozmy�la�, szczotkuj�c z�by. By�a w tym samym pudle. Jak to mo�liwe, by by�a w tym samym pudle?
Szczoteczka d�gn�a w g�r�, bole�nie uderzaj�c w dzi�s�o. Skrzywi� si�.
Kiedy pierwszy raz ujrza� ma�p�, mia� cztery lata, a Bill sze��. Zanim jeszcze zgin��, albo zapad� si� w g��b dziury na ko�cu �wiata, czy cokolwiek go spotka�o, ich zaginiony ojciec kupi� dom w Hartford, kt�ry nale�a� do nich - uczciwie, bez �adnych ale. Matka pracowa�a jako sekretarka w Holmes Aircraft, fabryce helikopter�w w Westville, i zatrudnia�a ca�� seri� opiekunek, zajmuj�cych si� ch�opcami. Tyle �e w owym czasie tylko Hal wymaga� ca�odziennej opieki - Bill by� ju� du�y i chodzi� do pierwszej klasy. �adna opiekunka nie zabawi�a d�ugo. Zachodzi�y w ci��� i po�lubia�y swoich ch�opak�w, albo zatrudnia�y si� u Holmesa, albo te� pani Shelburn odkrywa�a, �e poci�gaj� ukradkiem z butelki kuchennej sherry czy koniaku, przechowywanego na szczeg�lne okazje w kredensie. Najcz�ciej by�y to g�upie dziewczyny, kt�re interesowa�o jedynie jedzenie i spanie. �adna z nich nie chcia�a czyta� Halowi, jak robi�a to matka.
Tej d�ugiej zimy ich opiekunk� by�a ros�a, szczup�a czarna dziewczyna imieniem Beulah. Kiedy matka Hala przebywa�a w jej pobli�u, Beulah cacka�a si� ch�opcem; gdy jej nie by�o, czasem go szczypa�a. Mimo wszystko Hal nawet lubi� Beulah, kt�ra od czasu do czasu czyta�a mu barwne opowie�ci z jednego z pism z Prawdziwymi Historiami �yciowymi b�d� Detektywistycznymi ("Zmys�owa Rudow�osa w Obj�ciach �mierci" - intonowa�a z�owieszczo Beulah w sennej po�udniowej ciszy salonu i wsuwa�a do ust kolejny cukierek orzechowy Reese'a, podczas, gdy Hal z uwag� studiowa� ziarniste zdj�cia w brukowcu i popija� mleko ze swego kubeczka dobrych �ycze�). Fakt, �e j� lubi�, sprawi�, i� jeszcze gorzej zni�s� to, co si� sta�o.
Znalaz� ma�p� zimnego, pochmurnego marcowego dnia. Od czasu do czasu fala deszczu ze �niegiem zacina�a o szyb�. Beulah spa�a na kanapie z egzemplarzem "Mojej Historii" otwartym na bujnym biu�cie.
Hal zakrad� si� do sk�adziku, by obejrze� rzeczy ojca.
Sk�adzik by� w istocie dodatkow� kom�rk� na ca�ej d�ugo�ci pierwszego pi�tra po lewej stronie, dodatkowym pomieszczeniem, kt�rego nigdy nie wyko�czono. Mo�na si� by�o do� dosta� ma�ymi drzwiami - jak te w g��b kr�liczej nory - w sypialni ch�opc�w, po stronie Billa. Obaj lubili tam chodzi�, cho� w zimie by� tam straszny zi�b, a w lecie upa� tak wielki, �e wyciska� z m�odzie�czej sk�ry ca�e wiadra potu. D�ugi, w�ski, czasem duszny sk�adzik p�ka� w szwach od fascynuj�cych rupieci. Niewa�ne jak wiele si� ich przejrza�o, nigdy nie obejrza�o si� wszystkich. Raz z Billem sp�dzali w nim ca�ej sobotnie popo�udnia, ledwie odzywaj�c si� do siebie, wyci�gaj�c rzeczy z pude�, ogl�daj�c je, obracaj�c nieustannie tak, by r�ce wch�on�y ka�d� now� rzeczywisto��, i odk�adaj�c na miejsce. Teraz Hal zastanawia� si�, czy w�wczas nie pr�bowali z Billem w jedyny dost�pny im spos�b nawi�za� kontaktu z zaginionym ojcem.
Ojciec by� marynarzem na statku handlowym. Mia� patent nawigatora, tote�
w sk�adziku le�a�y ca�e stosy map, cz�ciowo poznaczonych r�wnymi k�kami (po�rodku ka�dego widnia� do�ek po ostrzu cyrkla). Obok nich spoczywa�o dwadzie�cia tom�w zatytu�owanych "Przewodnik nawigacyjny Barrona" i pokrzywiona lornetka, kt�ra, je�li patrzy�e� w ni� zbyt d�ugo, sprawia�a, �e oczy zaczyna�y piec i dziwnie widzie�. By�y tam te� turystyczne pami�tki z tuzina r�nych port�w - gumowe tancerki hula, czarny kartonowy melonik z rozdart� wst��k�, na kt�rej napisano: "Jednym dziewczyna �ycie umili, mnie Picadilly", szklana kula, w kt�rej wn�trzu umieszczono male�k� wie�� Eiffela. By�y tam koperty z zagranicznymi znaczkami, starannie u�o�onymi w �rodku, i zagraniczne monety; pr�bki minera��w z hawajskiej wyspy Maui, szklisto czarne, ci�kie i dziwnie z�owrogie, oraz dziwaczne p�yty w obcych j�zykach.
Tego dnia, gdy deszcz hipnotycznie b�bni� o dach tu� na jego g�ow�, Hal przekopa� si� a� na najdalszy koniec sk�adziku. Odsun�� jaki� karton i ujrza� za nim kolejny - pude�ko po purinie Rolstona. Znad tekturowej �cianki wygl�da�a para szklanych orzechowych oczu. Ich widok przestraszy� go, tote� na moment odskoczy� z wal�cym sercem, jakby odkry� �miertelnie gro�nego pigmeja. P�niej jednak dostrzeg� ich milczenie, martwy po�ysk,
i poj��, �e to jaka� zabawka. Ponownie ruszy� naprz�d i ostro�nie wyj�� j� z pud�a.
U�miecha�a si� do niego w ��tym �wietle, szczerz�c z�by i unosz�c wysoko talerze.
Zachwycony Hal zacz�� obraca� j� w d�oniach. Jego palce muska�y k�dzierzawe futro. Podoba� mu si� zabawny u�miech ma�py. Ale czy nie by�o w niej jeszcze czego�? Czy nie poczu� niemal instynktownej niech�ci, kt�ra pojawi�a si� i znikn�a zanim u�wiadomi� sobie co czuje? Mo�liwe, lecz przy tak starych wspomnieniach trzeba bardzo uwa�a�, by nie uwierzy� w zbyt wiele. Stare wspomnienia mog� k�ama�... ale czy� nie dostrzeg� tego samego grymasu na twarzy Peteya na strychu w rodzinnym domu?
Zauwa�y� kluczyk, wetkni�ty w zw�enie plec�w, i przekr�ci� go. Klucz obraca� si� stanowczo zbyt �atwo. Nie towarzyszy�y mu trzaski zapadek. A zatem zepsuta. Zepsuta, ale wci�� fajna.
Zabra� j�, �eby si� pobawi�.
- Co tam masz, Hal? - spyta�a Beulah, budz�c si� z drzemki.
- Nic - odpar� Hal. - Znalaz�em to.
Postawi� ma�p� na p�ce po swej stronie w sypialni. Spocz�a na stercie ksi��eczek do kolorowania z Lassie, u�miechaj�c si� szeroko, patrz�c w dal, unosz�c talerze. By�a zepsuta, ale i tak si� u�miecha�a. Tej nocy Hal przebudzi� si� z niespokojnego snu z pe�nym p�cherzem i wsta�, by skorzysta� z �azienki w korytarzu. Po drugiej stronie pokoju Bill spa� jak kamie� pod ko�dr�.
Hal wr�ci�. Ju� prawie zasypia�, gdy nagle w ciemno�ci ma�pa zacz�a uderza� talerzami.
D�ang-d�ang-d�ang-d�ang.
Natychmiast obudzi� si�, jakby kto� uderzy� go w twarz zimnym, mokrym r�cznikiem. Jego serce szarpn�o si� gwa�townie, z gard�a ulecia� cichy mysi pisk. Szeroko otwieraj�c oczy patrzy� na ma�p�. Jego wargi dr�a�y.
D�ang-d�ang-d�ang-d�ang.
Jej cia�o ko�ysa�o si� i podskakiwa�o na p�ce. Wargi otwiera�y si� i zamyka�y, otwiera�y i zamyka�y w grymasie potwornej rado�ci, ukazuj�c wielkie, drapie�ne z�biska.
- Przesta� - szepn�� Hal.
Brat obr�ci� si� na drugi bok i chrapn��. Poza tym wszystko by�o ciche... pr�cz ma�py. Talerze uderza�y o siebie z brz�kiem; ich d�wi�k z pewno�ci� obudzi brata, matk�, ca�y �wiat. Zbudzi�by nawet umar�ych.
D�ang-d�ang-d�ang-d�ang.
Hal ruszy� ku niej. Zamierza� jako� j� uciszy�, mo�e wsun�� d�o� pomi�dzy talerze, p�ki mechanizm si� nie rozkr�ci, gdy ma�pa sama si� zatrzyma�a. Talerze z��czy�y si� po raz ostatni - d�ang! - a potem powoli powr�ci�y na swe pierwotne pozycje. Mosi�dz po�yskiwa� w�r�d cieni. Brudne, ��tawe z�by ma�py szczerzy�y si� w u�miechu.
W domu zn�w panowa�a cisza. Matka odwr�ci�a si� w ��ku i podobnie jak wcze�niej Bill, zachrapa�a. Hal tak�e si� po�o�y� i naci�gn�� ko�dr� na g�ow�. Serce wali�o mu jak m�otem. Jutro od�o�� j� do sk�adziku - pomy�la�. Nie chc� jej.
Lecz nast�pnego ranka zupe�nie zapomnia� o od�o�eniu ma�py, bo matka nie posz�a do pracy. Beulah nie �y�a. Matka nie chcia�a im powiedzie� co dok�adnie si� sta�o.
- To by� wypadek. Straszliwy wypadek - rzek�a jedynie.
Lecz tego popo�udnia Bil w drodze do domu ze szko�y kupi� gazet� i przemyci� pod koszul� do sypialni czwart� stron�. Gdy matka gotowa�a kolacj� w kuchni, zacinaj�c si� przeczyta� Halowi artyku�. Lecz Hal sam potrafi� odczyta� nag��wek - DWIE OFIARY DOMOWEJ STRZELANINY. Beulah McCaffery, lat dziewi�tna�cie, i Sally Tremont, dwadzie�cia, zosta�y zastrzelone przez ch�opaka panny McCaffery, Leonarda White'a, lat dwadzie�cia pi��, po sprzeczce, kto ma wyj�� i przynie�� zam�wiony chi�ski posi�ek. Panna Tremont umar�a na izbie przyj�� w Hartford. Beulah McCaffery zgin�a na miejscu.
Zupe�nie jakby Beulah znikn�a, przenios�a si� do jednego z jej pism detektywistycznych - pomy�la� Hal Shelburn i poczu�, jak zimny dreszcz przebiega mu po kr�gos�upie i okr��a serce. A potem u�wiadomi� sobie, i� do strzelaniny dosz�o mniej wi�cej w czasie, gdy ma�pa...
* * *
- Hal? - Senny g�os Terry. - Idziesz do ��ka?
Wyplu� past� do umywalki i przep�uka� usta.
- Tak - rzek�.
Wcze�niej schowa� ma�p� do walizki i zamkn�� na klucz. Za dwa, trzy dni wracali do Teksasu. Zanim to jednak nast�pi, pozb�dzie si� tego paskudztwa. Raz na zawsze.
Zrobi to. Jako�.
- Po po�udniu ostro naskoczy�e� na Dennisa - powiedzia�a w mroku Terry.
- My�l�, �e Dennis od dawna potrzebowa�, by kto� na niego wskoczy�. Zagubi� si�. Nie chc�, by zacz�� si� stacza�.
- Z punktu widzenia psychologii, zbicie ch�opca nie jest zbyt produktywn�...
- Na mi�o�� bosk�, Terry, ja go nie zbi�em!
- ... metod� narzucania w�adzy rodzicielskiej...
- Sko�cz z tym terapeutycznym �argonem! - rzuci� gniewnie Hal.
- Widz�, �e nie chcesz o tym rozmawia�. - Jej g�os by� zimny.
- Kaza�em mu te� pozby� si� z domu proch�w.
- Naprawd�? - Niedowierzanie i obawa. - Jak to przyj��? Co powiedzia�?
- Daj spok�j, Terry! Co mia� powiedzie�? Jeste� zwolniony?
- Hal, co si� z tob� dzieje? Zwykle taki nie jeste� - co si� sta�o?
- Nic - odpar�, my�l�c o zamkni�tej w walizce ma�pie. Czy us�ysza�by, gdyby zacz�a uderza� talerzami? Tak, z pewno�ci�. St�umiony, lecz wyra�ny d�wi�k. Odg�osy zguby dla kogo�, jak wcze�niej dla Beulah, Johnny'ego McCabe'a, Stokrotki, suczki wujka Willa. D�ang-d�ang-d�ang-d�ang. Czy to ty, Hal? - Ostatnio mam wiele na g�owie.
- Mam nadziej�, �e to minie, bo nie podobasz mi si� takim.
- Nie? - Nast�pne s�owa wymkn�y mu si�, zanim zd��y� je powstrzyma�: tak naprawd� jednak, wcale nie chcia� ich powstrzyma�. - Wi�c �yknij sobie valium i wszystko zn�w b�dzie dobrze.
Us�ysza�, jak g�o�no wci�gn�a powietrze i wypu�ci�a je z dr�eniem. Zacz�a p�aka�. M�g� j� pocieszy� (mo�e), lecz nie znajdowa� w sobie s��w pociechy. Wypar�a je groza. Kiedy ma�pa zniknie, wszystko b�dzie lepiej. Je�li zniknie na dobre. Prosz� ci� Bo�e, na dobre.
Le�a� w ciemno�ciach nie �pi�c, p�ki szaro�� poranka nie rozja�ni�a mroku. Wiedzia�, co musi zrobi�.
* * *
Za drugim razem to Bill znalaz� ma�p�.
By�o to jakie� p�tora roku po tym, jak Beulah McCaffery Zgin�a Na Miejscu. Nadesz�o lato. Hal w�a�nie sko�czy� przedszkole.
Wr�ci� do domu z podw�rka i matka zawo�a�a.
- Senior, umyj r�ce. Jeste� brudny jak �winka. - Siedzia�a na werandzie, s�cz�c mro�on� herbat� i czytaj�c ksi��k�. By�a na urlopie: dosta�a dwa tygodnie.
Hal przesun�� pobie�nie r�ce pod strumieniem zimnej wody i odcisn�� na r�czniku brudn� piecz��.
- Gdzie jest Bill?
- Na g�rze.
- Powiedz mu, �e ma posprz�ta� swoj� cz�� sypialni. Straszny tam ba�agan.
Hal, kt�ry uwielbia� przynosi� podobne nieprzyjemne wie�ci, pobieg� na g�r�. Billy siedzia� na pod�odze. Ma�e magiczne drzwiczki wiod�ce do sk�adziku by�y uchylone.
W r�kach trzyma� ma�p�.
- Jest zepsuta - powiedzia� natychmiast Hal.
Czu� l�k, cho� ledwie pami�ta�, jak owej nocy wr�ci� z �azienki, by ujrze� ma�p� graj�c� na talerzach. Jaki� tydzie� p�niej nawiedzi� go z�y sen, o ma�pie i Beulah - nie pami�ta� dok�adnie jaki - i Hal obudzi� si�, krzycz�c. Przez moment s�dzi�, i� mi�kki ci�ar na jego piersi to ma�pa, �e otworzy oczy i ujrzy jej szyderczy u�miech. Lecz, oczywi�cie, mi�kkim ci�arem okaza�a si� tylko poduszka, kt�r� przycisn�� do siebie w panice. Po chwili zjawi�a si� matka, nios�ca szklank� wody i dwie bia�o-pomara�czowe dzieci�ce aspiryny, owe valium na smutki najm�odszych. S�dzi�a, i� to �mier� Beulah wywo�a�a koszmary. Owszem. Ale nie tak, jak my�la�a.
Teraz ledwie ju� to pami�ta�, ale ma�pa wci�� go przera�a�a. Zw�aszcza jej talerze
i z�by.
- Wiem. - Bill rzuci� ma�p� na bok. - Jest g�upia. - Zabawka wyl�dowa�a na jego ��ku, patrz�c w sufit i unosz�c talerze. Halowi nie spodoba� si� ten widok. - Chcesz p�j�� do Teddy'ego na mro�ony sok?
- Ju� wyda�em kieszonkowe - odpar� Hal. - Poza tym mama kaza�a ci posprz�ta� twoj� cz�� pokoju.
- Mog� to zrobi� p�niej. Je�li chcesz, po�ycz� ci pi�taka - Bill nie mia� nic przeciw temu, by od czasu do czasu wyci�� Halowi kawa�. Czasem te� podstawia� mu nog�, albo szczypa� bez powodu, najcz�ciej jednak by� w porz�dku.
- Jasne - odpar� Hal z wdzi�czno�ci�. - Schowam tylko najpierw t� zepsut� ma�p� do sk�adziku. Zgoda?
- Nie - rzuci� Bill i wsta�. - Cho-cho-cho-chod�my.
Hal poszed�. Nastroje Billa cz�sto si� zmienia�y i gdyby zwleka�, marnuj�c czas na chowanie ma�py, m�g�by straci� ulubiony przysmak. Poszli do Teddy'ego i kupili mro�ony sok na patykach, i to nie taki zwyk�y, lecz rzadk� gratk� - jagodowy. Nast�pnie pomaszerowali na boisko: grupka dzieciak�w organizowa�a w�a�nie mecz w bejsbola. Hal by� za ma�y, by gra�; usiad� daleko na spalonym, li��c mro�ony sok na patyku i zaj�� si� �apaniem tego, co wi�ksi ch�opcy nazywali "chi�skimi odbiciami". Do domu wr�cili tu� przed zmrokiem. Matka trzepn�a Hala za to, �e zabrudzi� r�cznik i Billa za to, �e nie posprz�ta� swej cz�ci pokoju. A po kolacjo ogl�dali telewizj� i przez ten czas Hal zupe�nie zapomnia� o ma�pie. W jaki� spos�b pow�drowa�a na p�k� Billa, gdzie stan�a tu� obok zdj�cia Billa Boyda z autografem. I zosta�a tam prawie dwa lata.
Gdy Hal sko�czy� siedem lat, opiekunki sta�y si� kosztownym kaprysem i codzienne po�egnalne s�owa pani Shelburn brzmia�y: "Bill, zaopiekuj si� bratem".
Tego dnia jednak Bill musia� zosta� po szkole i Hal wr�ci� do domu sam, przystaj�c na ka�dym rogu tak d�ugo, a� upewni� si�, �e z �adnej strony nie nadci�ga samoch�d, a potem p�dz�c na drug� stron�, przygarbiony niczym �o�nierz piechoty, przekraczaj�cy ziemi� niczyj�. Otworzy� drzwi kluczem spod wycieraczki i natychmiast skierowa� si� do lod�wki po mleko. Wyj�� butelk�, kt�ra nagle wymkn�a mu si� z palc�w i roztrzaska�a na kawa�eczki; Wsz�dzie wok� posypa�y si� od�amki szk�a.
D�ang-d�ang-d�ang-d�ang. Z sypialni na g�rze. D�ang-d�ang-d�ang-d�ang. Cze�� Hal! Witaj w domu! A przy okazji, Hal, czy to ty? Czy to twoja kolei? Czy dzi� Zginiesz na Miejscu?
Sta� tam bez ruchu, patrz�c na st�uczon� butelk� i ka�u�� mleka. Przepe�nia�a go groza, kt�rej nie potrafi� poj�� ani nazwa�. Po prostu j� czu�. Zdawa�a si� wylewa� wszystkimi porami sk�ry.
Odwr�ci� si� i �mign�� po schodach. Ma�pa sta�a na p�ce Billa; zdawa�o si�, �e na niego patrzy. Zrzuci�a zdj�cie Billa Boyda z autografem, twarz� w d�, na ��ko. Ma�pa ko�ysa�a si� i u�miecha�a, i uderza�a w talerze. Hal podszed� do niej powoli. Nie chcia� si� zbli�a�, lecz nie m�g� sta� z boku. Talerze odskoczy�y i zderzy�y si� gwa�townie, po czym zn�w odskoczy�y. Zbli�aj�c si�, us�ysza� tykanie mechanizmu we wn�trzno�ciach zabawki.
Nagle z okrzykiem grozy i wstr�tu machn�� r�k� i zrzuci� j� z p�ki jak natr�tnego owada. Ma�pa odbi�a si� od poduszki Billa i run�a na pod�og�, wci�� uderzaj�c w talerze: d�ang-d�ang-d�ang. Jej wargi rozci�ga�y si�, gdy tak le�a�a na plecach w plamie p�nokwietniowego s�o�ca.
Kopn�� j� sw� pionierk�, kopn�� z ca�ych si�, i tym razem w jego krzyku zabrzmia�a w�ciek�o��. Nakr�cana ma�pa szurn�a po pod�odze, odbi�a si� od �ciany i leg�a bez ruchu. Hal sta�, patrz�c na ni�. Zaciska� pi�ci, jego serce wali�o. Ma�pa u�miecha�a si� wyzywaj�co. S�o�ce p�on�o o�lepiaj�co w jednym szklanym oku. Mo�esz mnie kopa� ile chcesz, zdawa�a si� m�wi�. Jestem tylko zbieranin� spr�yn, z�batek i paru zu�ytych przek�adni. Kop mnie, je�li masz ochot�. Nie jestem prawdziwa. Jestem tylko zabawn�, nakr�can� ma�p�. A kto nie �yje? W fabryce helikopter�w dosz�o do wybuchu. I co wzlatuje w niebo niczym wielka, krwawa kula do gry w kr�gle, z oczami w miejscu, gdzie powinny by� otwory na palce? Czy to g�owa twojej mamy, Hal? �aaa! C� za szalona przeja�d�ka! A mo�e na rogu Brook Street? Uwa�aj, kole�! Samoch�d jecha� za szybko! Kierowca by� pijany! I mamy jednego Billa mniej na �wiecie! S�ysza�e� chrz�st, gdy ko�a mia�d�y�y mu czaszk�, a m�zg wyp�ywa� uszami? Tak? Nie? Mo�e? Mnie nie pytaj. Ja nie wiem. Nie mam sk�d wiedzie�. Umiem tylko uderza� talerzami. D�ang-d�ang-d�ang. Kto Zgin�� na Miejscu, Hal? Tw�j brat? A mo�e to ty, Hal? Mo�e to ty?
Skoczy� ku niej, zamierzaj�c j� rozdepta�, zmia�d�y�, skaka� po niej, p�ki spr�yny
i k�ka nie rozsypi� si� po pokoju, a straszliwe, szklane oczy nie potocz� si� po pod�odze. Lecz w chwili, gdy do niej dotar�, talerze zderzy�y si� po raz ostatni, bardzo cicho... (d�ang). Gdzie� wewn�trz spr�yna poruszy�a si� leciutko i lodowata drzazga przenikn�a �cian� jego serca, unieruchamiaj�c je, wyciszaj�c w�ciek�o�� i pozostawiaj�c jedynie d�awi�c� groz�. Zdawa�o si�, �e ma�pa wie - jak�e szyderczo si� u�miecha�a!
Podni�s� j�, chwytaj�c jedn� z jej r�k mi�dzy kciuk i palec wskazuj�cy prawej r�ki. Jego usta wygi�y si� z odraz�, jakby trzyma� w d�oni trupa. Dotkni�cie parszywego, sztucznego futra zdawa�o si� parzy� sk�r�. Niezgrabnie otworzy� ma�e drzwiczki, prowadz�ce do sk�adziku, i w��czy� �wiat�o. Ma�pa szczerzy�a z�by, podczas gdy Hal czo�ga� si� wzd�u� d�ugiego pomieszczenia pomi�dzy stosami pude� i karton�w, mijaj�c komplet ksi�g nawigacyjnych i albumy ze zdj�ciami, roztaczaj�ce wok� siebie wo� starych �rodk�w chemicznych, pami�tek i znoszonych ubra�. Je�li zn�w uderzy w talerze, pomy�la�, i ruszy si� w mojej d�oni, zaczn� krzycze�. A je�li krzykn�, nie b�dzie si� tylko u�miecha�a. Zacznie si� �mia�, wy�miewa� ze mnie. A wtedy oszalej� i znajd� mnie tutaj za�linionego i chichocz�cego ob��ka�czo. B�d� wariatem. Prosz�, dobry Bo�e. Prosz�, Jezu. Nie pozw�l mi oszale�...
Wreszcie dotar� do ko�ca. Gwa�townie odsun�� dwa kartony, rozsypuj�c zawarto�� jednego z nich, i wepchn�� ma�p� z powrotem do pud�a po purinie, w najdalszym k�cie. Le�a�a tam wygodnie, jakby w ko�cu wr�ci�a do domu, unosz�c talerze i u�miechaj�c si� szyderczo; wyra�nie z jego drwi�a. Hal odczo�ga� si� ty�em, zlany na przemian gor�cym
i zimnym potem. Ogie� i l�d. Czeka�, a� talerze zaczn� dzwoni�, a kiedy zaczn�, ma�pa wyskoczy z pude�ka i �mignie ku niemu niczym �uk, z chrz�stem spr�yn i szale�czym brz�kiem talerzy, i...
... i nic si� nie sta�o. Wy��czy� �wiat�o. Zatrzasn�� ma�e, kr�licze drzwi i opar� si�
o nie dysz�c. Po chwili poczu� si� nieco lepiej. Na mi�kkich nogach wr�ci� na d�, wyj�� �wie�y worek i zacz�� starannie zbiera� szklane drzazgi i od�amki, pozosta�o�ci st�uczonej butelki. Zastanawia� si�, czy skaleczy si� i wykrwawi na �mier�. Czy to w�a�nie oznacza�o dzwonienie talerzy? Lecz to tak�e si� nie wydarzy�o. Przyni�s� �cierk�, star� mleko i usiad�, czekaj�c czy matka i brat wr�c� do domu.
Matka zjawi�a si� pierwsza, pytaj�c: gdzie Bill?
Niskim, bezbarwnym g�osem, pewien, �e Bill z pewno�ci� Zgin�� ju� na jakim� Miejscu, Hal zacz�� opowiada� o spotkaniu k�ka teatralnego, doskonale wiedz�c, �e nawet je�li trwa�o ono bardzo d�ugo, Bill powinien by� zjawi� si� w domu p� godziny temu.
Matka spojrza�a na niego dziwnie. Zacz�a pyta�, co si� sta�o, gdy nagle drzwi otwar�y si� i stan�� w nich Bill - tyle, �e nie by� to Bill, a jedynie jego zjawa, blada i milcz�ca.
- Co si� sta�o?! - wykrzykn�a pani Shelburn. - Bill, co si� sta�o?
Bill rozp�aka� si� i przez �zy wykrztusi� ca�� histori�. Razem z przyjacielem Charliem Silvermanem wracali do domu po spotkaniu, kiedy z zza rogu Brook Street wynurzy� si� jad�cy zbyt szybko samoch�d i Charlie zamar�. Bill poci�gn�� go za r�k�, ale rozlu�ni� uchwyt i samoch�d...
Bill zacz�� zawodzi� w g�os, szlochaj�c histerycznie. Matka przytuli�a go i uko�ysa�a, a Hal wyjrza� na werand�. Ujrza� dw�ch policjant�w. W�z patrolowy, kt�rym dostarczyli Billa do domu, wci�� sta� przy kraw�niku. W�wczas sam zacz�� p�aka�... lecz by�y to �zy ulgi.
Teraz to Billa dr�czy�y koszmary - sny, w kt�rych wci�� od nowa ogl�da� �mier� Charliego Silvermana, wyrzuconego z kowbojskich but�w i ci�ni�tego na rdzaw� mask� hudsona horneta, kt�rym kierowa� pijak. G�owa Charliego Silvermana i przednia szyba hudsona zderzy�y si� z ogromn� si��. Obie si� roztrzaska�y. Pijany kierowca, w�a�ciciel sklepu ze s�odyczami w Milford, tu� po aresztowaniu dosta� ataku serca (mo�e sprawi� to widok m�zgu Charliego Silvermana, zasychaj�cego na jego spodniach). Podczas procesu jego adwokat z powodzeniem u�y� argumentu: "Ten cz�owiek zosta� ju� dostatecznie ukarany". Pijak dosta� sze��dziesi�t dni w zawieszeniu i na pi�� lat odebrano mu prawo prowadzenia pojazd�w motorowych w stanie Connecticut. Pi�� lat. Mniej wi�cej tyle trwa�y koszmary Billego Shelburna. Ma�pa zn�w trafi�a do sk�adziku. Bill nawet nie zauwa�y�, �e znikn�a z jego p�ki. A je�li zauwa�y�, nigdy o tym nie wspomnia�.
Jaki� czas Hal czu� si� bezpieczny. Zaczyna� powoli zapomina� o ma�pie, czy te� wierzy�, �e by�a ona jedynie z�ym snem. Kiedy jednak wr�ci� do domu, po po�udniu w dniu, gdy umar�a jego matka, ma�pa zn�w siedzia�a na p�ce, unosz�c talerze i u�miechaj�c si� szyderczo.
Podszed� do niej powoli, niemal wbrew sobie - jakby jego w�asne cia�o na widok ma�py zmieni�o si� w nakr�can� zabawk�. Ujrza�, jak jego r�ka si�ga ku niej. Poczu� w�asn� d�o�, zaciskaj�c� si� na k�dzierzawym futrze. Lecz uczucie to by�o odleg�e, st�umione, jedynie nacisk, jakby kto� da� mu zastrzyk nowokainy. S�ysza� w�asny oddech, szybki, suchy niczym szelest wiatru w�r�d s�omy.
Odwr�ci� j�. Chwyci� klucz - i wiele lat p�niej my�la� cz�sto, �e jego t�pa fascynacja przypomina�a zachowanie cz�owieka, kt�ry przyk�ada do zamkni�tego, dr��cego oka luf� sze�ciostrza�owca z jednym nabojem i poci�ga spust.
Nie. Nie. Zostaw j�. Wyrzu�. Nie dotykaj jej...
Przekr�ci� klucz i us�ysza� w ciszy seri� cichych klikni�� nakr�canego mechanizmu. Gdy go wypu�ci�, ma�pa zacz�� uderza� w talerze. Czu�, jak jej cia�o szarpie si�, zgina i szarpie, zgina i szarpie, jakby �y�a, ona �y�a, wij�c si� w jego d�oni, niczym ohydny karze�,
a wibracji, kt�re czu� przez �ysiej�ce br�zowe futro, nie wywo�ywa�y obracaj�ce si� k�ka
i spr�yny, lecz bicie ma�ego serca.
Hal z g�o�nym j�kiem upu�ci� ma�p� i cofn�� si�. Przycisn�� d�onie do ust. Paznokcie wbi�y mu si� w sk�r� pod oczami. Potkn�� si� o co� i niemal straci� r�wnowag� (w�wczas wyl�dowa�by na pod�odze tu� obok niej, jego wyba�uszone b��kitne oczy spojrza�yby prosto w szklane orzechowe �renice). Wycofa� si� do wyj�cia, przekroczy� pr�g, zatrzasn�� drzwi i opar� si� o nie. Nagle �mign�� do �azienki i zwymiotowa�.
To pani Stukey z fabryki helikopter�w przynios�a im wiadomo�� i zosta�a z nimi przez dwie pierwsze, nie ko�cz�ce si� noce, p�ki ciotka Ida nie przyby�a z Maine. Ich matka zmar�a na zator m�zgu wczesnym popo�udniem. Sta�a w�a�nie przy dystrybutorze z kubkiem wody
w r�ku, gdy zgi�a si�, jakby kto� j� postrzeli�, i upad�a, wci�� �ciskaj�c w d�oni papierowy kubeczek. Drug� r�k� usi�owa�a chwyci� dystrybutor i poci�gn�a za sob� wielk� szklan� butl� wody Poland. Butla rozbi�a si�... lecz lekarz zak�adowy, kt�ry zjawi� si� biegiem, powiedzia� p�niej, i� wed�ug niego pani Shelburn zmar�a, nim woda zd��y�a wsi�kn�� w jej sukienk� i zmoczy� sk�r�. Ch�opcom nigdy o tym nie m�wiono, ale Hal i tak wiedzia�. Podczas d�ugich nocy po �mierci matki wci�� o tym �ni�. "Ci�gle masz k�opoty ze snem, braciszku?", spyta� Bill; Hal przypuszcza�, i� wed�ug Billa wszystkie koszmary, przewracanie si� na ��ku wi�za�y si� z nag�� �mierci� matki, i mia� racj�... lecz tylko cz�ciowo. Bo by�o jeszcze poczucie winy. Absolutna, z�owroga pewno��, �e zabi� sw� matk�, nakr�caj�c ma�p� owego s�onecznego popo�udnia po szkole.
* * *
Kiedy Hal w ko�cu zasn��, spa� g��boko. Obudzi� si� tu� przed po�udniem. Petey siedzia� na krze�le po drugiej stronie pokoju, metodycznie zjadaj�c cz�stki pomara�czy i ogl�daj�c jaki� teleturniej.
Hal usiad� na ��ku. Czu� si�, jakby kto� u�pi� go, zadaj�c og�uszaj�cy cios, a potem drugim ciosem ocuci�. B�l pulsowa� mu w skroniach.
- Gdzie twoja mama, Petey?
Ch�opiec rozejrza� si�.
- Posz�a z Dennisem na zakupy. Ja powiedzia�em, �e zostan� z tob�. Tato, czy zawsze m�wisz przez sen?
Hal zmierzy� syna czujnym spojrzeniem.
- Nie. Co m�wi�em?
- Nic nie mog�em zrozumie�. Troch� mnie wystraszy�e�.
- Ale teraz jestem ju� przy zdrowych zmys�ach. - Zmusi� si� do s�abego u�miechu. W odpowiedzi Petey u�miechn�� si� szeroko, i Hal zn�w poczu�, jak ogarnia go mi�o�� do syna, jasna, prosta, silna i nieskomplikowana. Zastanawia� si�, czemu Petey budzi w nim zawsze podobne uczucie, czemu ma wra�enie, �e rozumie Peteya i potrafi mu pom�c, gdy tymczasem Dennis pozostaje oknem zbyt ciemnym, by przenikn�� je wzrokiem, tajemnic� o osobliwych zwyczajach i pomys�ach, ch�opakiem z typu, kt�rego Hal nie umie zrozumie�, bo sam nigdy nie by� tym typem ch�opaka. To zbyt proste: twierdzi�, �e przeprowadzka do Kalifornii odmieni�a Dennisa, czy �e...
Jego my�li zamar�y w biegu. Ma�pa. Sta�a na parapecie, unosz�c talerze. Poczu�, jak serce zastyga mu w piersi, po czym podrywa si� do galopu. �wiat przed oczami zawirowa�, lekki b�l g�owy przerodzi� si� w niezno�ne �widrowanie.
Uciek�a z walizki i sta�a na parapecie, u�miechaj�c si� do niego. My�la�e�, �e si� mnie pozby�e�, co? Ale kiedy� ju� tak s�dzi�e�, prawda?
Tak, odpar� s�abo w my�lach. Tak s�dzi�em.
- Petey, czy wyj��e� ma�p� z mojej walizki? - spyta�, cho� z g�ry zna� odpowied�. Zamkn�� przecie� walizk� i schowa� klucz do kieszeni p�aszcza.
Petey zerkn�� na ma�p� i co� dziwnego - Halowi wyda�o si�, �e niepok�j - przemkn�o po jego twarzy.
- Nie - odpar�. - To mama j� tam po�o�y�a.
- Mama?
- Tak. zabra�a ci j�. �mia�a si�.
- Zabra�a mi j�? O czym ty m�wisz?
- Mia�e� j� w ��ku. W�a�nie my�em z�by, ale Dennis widzia�. M�wi�, �e wygl�dasz jak dziecko z pluszowym misiem.
Spojrza� na ma�p�. W ustach zasch�o mu tak, �e nie m�g� prze�kn�� �liny. Le�a�a z nim w ��ku? W ��ku? To ohydne futro dotyka�o mu policzka, mo�e nawet ust, z�o�liwe oczy obserwowa�y u�pion� twarz, z�by szczerzy�y si� blisko szyi? Na szyi? Dobry Bo�e!
Odwr�ci� si� gwa�townie i zajrza� do szafy. Walizka wci�� tam sta�a, nadal zamkni�ta. Kluczyk ci�gle tkwi� w kieszeni p�aszcza.
Za jego plecami telewizor umilk� nagle. Hal powoli zamkn�� szaf�. Petey patrzy� na niego z powag�.
- Tato, nie lubi� tej ma�py - o�wiadczy� tak cicho, �e niemal nies�yszalnie.
- Ja te� nie - odpar� Hal.
Petey przyjrza� mu si� uwa�nie, jakby sprawdza�, czy ojciec nie �artuje. Przekonawszy si�, i� m�wi serio, podszed� do niego i obj�� z ca�ych si�. Hal odkry�, �e syn dr�y.
I wtedy Petey zacz�� szepta� mu do ucha, bardzo szybko, jakby si� ba�, �e nie starczy mu odwagi, by to powt�rzy�... albo �e ma�pa mog�aby pods�ucha�.
- Zupe�nie jakby na mnie patrzy�a. Patrzy na mnie, niewa�ne, gdzie jestem. A kiedy przechodz� do drugiego pokoju, ona patrzy przez �cian�. Mam wra�enie, jakby... jakby czego� ode mnie chcia�a.
Ch�opiec zadr�a�. Hal �ciska� go mocno.
- Jakby chcia�a, �eby� j� nakr�ci� - doko�czy�.
Petey przytakn�� gwa�townie.
- Tak naprawd� nie jest zepsuta, tato?
- Czasami jest - Hal ponad ramieniem syna zerkn�� na ma�p�. - Ale czasem dzia�a.
- Ca�y czas mia�em ochot� podej�� tam i j� nakr�ci�. By�o tak cicho, �e pomy�la�em sobie: Nie mog�, obudz� tat�, ale ci�gle tego chcia�em, i podszed�em, i... dotkn��em jej; nienawidz� jej dotyku... ale jednocze�nie podoba� mi si�... zupe�nie jakby m�wi�a: Nakr�� mnie, Petey, pobawimy si�, ojciec si� nie obudzi, ju� nigdy si� nie obudzi, nakr�� mnie, nakr��...
Ch�opiec wybuchn�� p�aczem.
- Ona jest z�a, ja to wiem. Co� jest z ni� nie tak. Nie mogliby�my jej wyrzuci�, tato? Prosz�?
Ma�pa szczerzy�a do Hala z�by w nieko�cz�cym si� u�miechu. Czu� na sk�rze �zy syna. Mosi�ne talerze l�ni�y w przedpo�udniowym s�o�cu - �wiat�o odbija�o si� od nich i rzuca�o z�ociste smugi na bia�y stiukowy sufit.
- Czy mama m�wi�a, o kt�rej wr�c� z Dennisem?
- Ko�o pierwszej. - Petey otar� zaczerwienione oczy r�kawem koszuli, wyra�nie zawstydzony swoim p�aczem. Nadal jednak nie patrzy� na ma�p�. - W��czy�em telewizor - szepn��. - Nastawi�em bardzo g�o�no.
- Bardzo dobrze, Petey.
Jak by si� to sta�o? - zastanawia� si� Hal. - Atak serca? Zator, jak u matki? Jak? A zreszt� to przecie� niewa�ne.
A potem druga, przejmuj�ca ch�odem my�l: Pozb�d� si� jej. Tak powiedzia�. Wyrzu� j�. Ale czy mo�na si� jej pozby�? Czy to si� kiedy� uda?
Ma�pa u�miecha�a si� szyderczo, unosz�c oddalone o stop� talerze. Czy o�y�a nagle tamtej nocy, gdy umar�a ciotka Ida? Czy ostatnim d�wi�kiem, jaki us�ysza�a, by�o st�umione d�ang-d�ang-d�ang ma�pich talerzy, bij�cych o siebie w ciemno�ciach strychu, podczas gdy wiatr gwizda� w rynnie?
- Mo�e to jednak nie wariactwo - powiedzia� wolno. - Petey, id�, przynie� torb� lotnicz�.
Syn spojrza� na niego niepewnie.
- Co zrobimy?
Mo�e jednak zdo�amy si� jej pozby�. Je�li nie na zawsze, to na jaki� czas - d�u�szy b�d� kr�tszy. Mo�liwe, �e wci�� b�dzie wraca�a, bez ko�ca... ale mo�e zdo�am - zdo�amy - po�egna� si� z ni� na d�ugo. Tym razem powr�t za