8790

Szczegóły
Tytuł 8790
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8790 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8790 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8790 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARIA BUYNO-ARCTOWA S�ONECZKO Ilustrowa�a ANNA STYLO-GINTER INSTYTUT WYDAWNICZY �NASZA KSI�GARNIA" WARSZAWA 1987 MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA Im. H. SIENKIEWICZA FILIA N r 2 �� Pruszkowie Tu� za miasteczkiem w wielkim ogrodzie sta� drewniany dom o du�ych oknach i �adnym ganeczku, zbudowany porz�dnie i mo- cno, lecz zaniedbany. Niekt�re szyby, powybijane i nie wstawio- ne, pozwala�y �niegom i deszczom zagl�da� do woli do �rodka; inne, pozaklejane niezgrabnie r�nymi papierami, robi�y wra�e- nie nieporz�dne i przykre. Jeden schodek przy ganeczku popsuty i por�cz z�amana kaza�y si� domy�la�, �e nikt t�dy nie chodzi�. Ogr�dek przed domem, kt�ry musia� by� kiedy� prawdziw� ozdo- b�, dzi� zupe�nie zapuszczony, zaczyna� si� pokrywa� zielskiem, kt�re wychyla�o zuchwale g�owy, nie obawiaj�c si�, czy niepewne marcowe ciep�o nie zmieni si� w przymrozek. Krzaki r�, nie po- zakrywane na zim�, stercza�y smutnie, zamarzni�te, martwe. Roz- leg�y ogr�d poza domem, z du�ym sadem, sta� nie tkni�ty, pomi- mo �e by� czas wielki, by zacz�� w nim roboty. Ca�a w og�le posesja robi�a wra�enie opuszczonej i nie zamie- szkanej , a jednak nik�e �wiate�ko, migoc�ce za jedn� z brudnych szyb, wskazywa�o, �e ten ponury, zaniedbany dom ma mieszka�- c�w. t By�o ich kilkoro. Z d�ugiej sieni, zape�nionej najrozmaitszymi rupieciami, wchodzi�o si� do obszernego pokoju, kt�ry by� zape- wne kiedy� jadalni�, a obecnie s�u�y� �do wszystkiego". Po�rodku sta� du�y st�, nad kt�rym wisia�a lampa nie zapalona, natomiast na stole sta�a ma�a kuchenna lampka, bardzo sk�po o�wietlaj�ca pok�j. Tote� troje dzieci skupi�o si�, jak mog�o, najbli�ej �wiat�a, poci�gaj�c od czasu do czasu lampk� w swoj� stron�, co wywo�y- wa�o natychmiast protesty pozosta�ych. Wreszcie dwoje starszych podzieli�o si� �wiat�em, gdy najm�odsza dziewczynka, lat mo�e o�miu, pozosta�a w cieniu wraz ze sw� ksi��k�. - Obrzydliwi jeste�cie, niezno�ni, szkaradni! Powiem mamie, zobaczycie! - mrucza�a gniewnie w stron� dwojga starszych, kt�- rzy nic sobie z jej wyrzeka� i gr�b nie robili. Gdy jednak mruczenie stawa�o si� g�o�niejsze i coraz natarczy- wsze, starsza dziewczynka podnios�a g�ow� i zawo�a�a nakazuj �- co: - Cicho b�d�, Ba�ka! Nie przeszkadzaj! - To mi oddajcie lamp�! Ja chc� czyta�! - pr�bowa�a broni� swych praw Basia, lecz dwoje starszych wybuchn�!o �miechem. - Czyta�! Cha, cha, cha! Czyta�! Przecie� jeszcze liter nie znasz! - A w�a�nie, �e znam! Marta mi pokazywa�a! - Marta! A to mi nauczycielka! Nie ma co m�wi�! Cha, cha, cha! - �mia�a si� szyderczo starsza dziewczynka. - W�a�nie, Marta! Ona umie doskonale czyta�! - Na ksi��ce do nabo�e�stwa, kt�r� umie ca�� na pami��! Cha, cha, cha! - B�dziecie wy wreszcie cicho! - krzykn�� zniecierpliwiony ch�opiec. - Gdacz� jak kury! A� uszy cz�owiekowi puchn�. - Prosz� bardzo! Gdacz� jak kury! A ty piejesz jak kogut - za- perzy�a si� starsza dziewczynka, wojowniczo zwracaj�c si� do bra- ta, kt�ry zn�w pochyli� g�ow� nad ksi��k�. - E, daj mi pok�j! Nie mam najmniejszej ch�ci do k��tni! Le- piej by� pomy�la�a o kolacji. - Co? Ja mam my�le� o kolacji? A od czeg� jest Marta? Zresz- t�, je�eli jeste� g�odny, mo�esz sam pomy�le� o jedzeniu! - To nie moja rzecz! Baby zawsze si� zajmuj� jedzeniem! - od- par� tonem wy�szo�ci ch�opiec. - Baby! Co za baby! Jak ty si� wyra�asz? Nie ma co m�wi�! Pi�- knych rzeczy uczysz si� w szkole! Jeste� ordynarny jak ulicznik. - Ej, Hanka! Nie pozwalaj sobie za du�o, bo b�dzie �le! - gro�- nie zawo�a� ch�opiec. Basia, widz�c, �e si� zanosi na k��tni� mi�dzy starszym rodze�- stwem, wzi�a ksi��k� i przezornie wysun�a si� z pokoju. Przez ciemn� sie� przemkn�a do kuchni, o�wietlonej tak samo sk�po jak pok�j. Kuchnia by�a du�a i niegdy� musia�a by� �adna; obec- nie jednak wida� by�o na niej, jak na wszystkim w tym domu, �la- dy zniszczenia i zaniedbania. �ciany by�y brudne i odrapane, po- d�oga popsuta, podziurawiona, garnczki, porozrzucane bez�ad- nie, nie �wieci�y czysto�ci�, a zakopcona lampka nie dodawa�a �wietno�ci ca�emu obrazowi. Ko�o komina krz�ta�a si� stara, zgarbiona kobieta, o po- marszczonej, gniewnej twarzy, przesuwaj�c ha�a�liwie garnki i rozpalaj�c ogie�, kt�ry sycza� i dymi�, nie chc�c zap�on�� ja�niej. - Utrapienie boskie z tym drzewem! - mrucza�a stara. - Zamo- k�o na deszczu i ani sobie z nim da� rady! Na tak� w�a�nie niefortunn� chwil� trafi�a Basia, gdy si� wsu- wa�a do kuchni. �Oho! Marta z�a!" - pomy�la�a dziewczynka i zrobi�o jej si� ba- rdzo smutno. Tam k��c�ce si� rodze�stwo, kt�re zawsze w ko�cu swoj� z�o�� wywrze na niej, jako na najm�odszej i bezbronnej zupe�nie; tu Marta w z�ym humorze, co znaczy, �e trzeba b�dzie ucieka� z ku- chni, nic nie wsk�rawszy. Co robi� z sob�? Stan�a cichutko przy drzwiach, staraj�c si� by� jak najmniej widoczn�, ale w�a�nie Marta odwr�ci�a si� od komina i zauwa�y�a dziewczynk�. - A czego tam znowu? - zapyta�a opryskliwie. - Nic, tak sobie... Chcia�am z Martusi� porozmawia� troch�. 7 - Ale! Porozmawia�! Niby to ja nie mam nic innego do roboty, tylko z Basi� rozmawia�. Ale! Ca�y dom na mojej starej g�owie! Ani temu poradzi�! Ka�demu us�u�, ka�demu podaj i drzewa ur�b, i krow� oporz�d�, i tego n�dznego dobytku dopilnuj, i do parska* po kartofle... A tu pod�ogi nie myte, jak te Murzyny cza- rne. A okna, Bo�e po�al si�, �e ani przez nie �wiat�o wpada, takie oblepione. Brud�w pe�ne kosze, a nie spos�b upra�... A po wszy- stko le�, het, na koniec miasta, bo tu ju� nikt bez pieni�dzy nie da. A i tam B�g wie, jak trzeba si� nagada�, nau�era�, �eby bochenek chleba bez pieni�dzy na rachunek dosta�. Czy to mnie potrzebne na stare lata tak harowa�, niby pies jaki, i jeszcze dobrego s�owa nie dosta�?! Basia nie bardzo s�ucha�a tego, co m�wi�a Marta. Tyle razy zre- szt� s�ysza�a te narzekania, �e ju� do nich przywyk�a. Jedno j� tyl- ko obchodzi�o: Marta by�a widocznie w jak najgorszym humorze, a wi�c prys�a nadzieja, �eby mo�na by�o zosta� w kuchni, no i ko- lacja b�dzie bardzo kiepska: pewnie kartofle z sol�. Mo�e nawet chleba nie b�dzie? Nie s�uchaj�c ju� dalej, Basia cofn�a si� do drzwi: nie by�o rady, trzeba wraca�! A w pokoju sp�r wrza� w najlepsze! Hanka, czerwona jak bu- rak, wymachiwa�a r�kami, krzycz�c g�o�no. Janek, rozparty na krze�le, z r�kami wsuni�tymi w kieszenie, wykrzywia� si� niemo- �liwie, robi�c miny, kt�rych by si� nie powstydzi� najgorszy ulicz- nik. - Z�o�� si�, kozo! Z�o��! My�lisz, �e sobie co z ciebie robi�? O... widzisz?... Basia przycupn�a w k�ciku, nie dostrze�ona przez zacietrze- wione rodze�stwo. Czu�a si� zupe�nie bezpieczna, wi�c przys�u- chiwa�a si� i przypatrywa�a z ciekawo�ci�, a nawet z pewnym za- dowoleniem: niech si� k��c�, to takie zabawne! A mo�e si� pobi-. j�? To jeszcze zabawniejsze! Zreszt� w�wczas i jedno, i drugie troch� ucierpi. Janek, jako ch�opiec i do tego o rok starszy od Ha- nki, jest silniejszy, za to Hanka ogromnie zwinna, a gdy si� rozz�o- * Parsk - rodzaj piwniczki na kartofle. D� nakryty daszkiem ze s�omy, obsypanym warstw� zie- mi, z otworem zatkanym wi�zk� s�omy. 8 �ci, zamienia si� w prawdziwe dzikie zwierz�tko: drapie, szczypie, gryzie! O, z takiej bitwy Hanka wychodzi z guzami i siniakami, a Janek porz�dnie podrapany. Basia w skryto�ci cieszy si� z tego: ona tak cz�sto odbiera kuksa�ce od jednego i drugiego, a jest za s�aba, �eby je oddawa�; wi�c w takich chwilach uwa�a si� za pomszczon�! Oho! Ju� Hanka doskakuje do brata. Ten si� nie rusza z miejs- ca, �mieje si� niby, lecz jest bardzo blady, to znaczy - z�y. - No, chod� tu, chod�, ty mucho! Troch� ci� przetrzepi�, to ci zaraz rozumu przyb�dzie! - m�wi g�osem niby spokojnym, lecz jako� dziwnie sycz�cym. Hanka wydaje przenikliwy pisk, dow�d najwy�szej w�ciek�o�- ci, i oto obydwie r�ce, z zakrzywionymi jak szpony palcami, zata- pia w g�stej czuprynie Janka. Ten ku�akuje j� z ca�ych si�, be�ko- c�c co� niezrozumiale. �O - my�li Basia. - A to si� bij�! Dobrze im tak! To za mnie!" Nie bacz�c, �e nie bardzo to ostro�nie z jej strony, wysuwa si� ze swego ciemnego k�cika, by si� lepiej przyjrze�. A� rumie�ce wyst�pi�y na blad� twarzyczk�, a podkr��one, przygas�e ocz�ta zab�ys�y. �Jej! Jak go zadrapa�a, a� pokaza�a si� krew! Ach! To j� huk- n��!" Nie mo�na by�o przeczu� ko�ca walki: nikt jej nie przeszkodzi, nikt si� nie wmiesza. Dopiero gdy przeciwnicy wyczerpi� zupe�nie si�y, b�d� musieli zaprzesta�. Jak tam b�d� wygl�da�y nosy, twa- rze, w�osy, lepiej nie przewidywa�! Tymczasem najniespodziewaniej drzwi od przyleg�ego pokoju otworzy�y si� cicho i na progu stan�a posta� kobieca, o nadzwy- czaj bladej, wychud�ej twarzy, kt�ra nosi�a widoczne �lady cier- pienia. Obecnie w du�ych, wyrazistych oczach malowa� si� wyra�ny przestrach. - Dzieci! Co to znowu?! - wyszepta�a s�abym g�osem. Walcz�ca para odskoczy�a od siebie. Oboje wygl�dali nieszcze- g�lnie: z nosa Janka s�czy�a si� krew, a porozmazywana, nadawa�a mu przera�aj�cy wygl�d; mo�na by�o przypuszcza�, �e ca�a twarz jest pokaleczona, a mo�e nawet znajduje si� na niej jaka� ci�ka rana. �lady tej krwi dosta�y si� i Hance, kt�ra wygl�da�a jak strach na wr�ble, z roztarganymi w�osami, poszarpan� sukni�, wi- sz�cymi bez�adnie, pomi�tymi wst��kami, kt�re niedawno w mi- sternie powi�zanych kokardach zdobi�y jej g�ow�. �adna twarzy- czka wykrzywiona by�a z�o�ci�, oczy rzuca�y b�yskawice. - To on! Ten niezno�ny! On zawsze zaczyna! - be�kota�a jesz- cze nieprzytomna z gniewu. - Rzeczywi�cie! Ja zaczynam! Uprzykrzona mucha! Poty za- czepia, a� jej si� dostanie! - warcza� Janek ocieraj�c krew chuste- czk�. - Dzieci! Jak mo�na! Wiecie przecie�, jak mnie wasza niezgo- da gn�bi! - zbola�ym g�osem odezwa�a si� matka, ale rodze�stwo zag�uszy�o j� okrzykami. - Ja z nim nie mog� ju� wytrzyma�! To gbur, ordymis. Zacho- wuje si� jak ulicznik. - O, jaka mi delikatna. Zreszt� ja ciebie wcale nie potrzebuj�, mo�esz ze mn� nie gada�... Obejd� si� doskonale bez twego towa- rzystwa. .. To ty ci�gle si� mnie czepiasz... - Ja? A to doskona�e! - krzycza�a zaperzona Hanka, a spo- strzeg�szy Basie, powo�a�a si� zaraz na �wiadka. -Niech Basia po- wie, ona widzia�a... No, powiedz, czy ja zaczyna�am? - A powiedz, powiedz! Ja si� tam nie boj�! No, co? Ja zaczyna- �em? Rozindyczone rodze�stwo zwr�ci�o si� teraz do dziewczynki, kt�ra sta�a, wci�ni�ta w k�cik, poblad�a, przera�ona. Sytuacja przedstawia�a si� dla niej bardzo niekorzystnie; gdy b�dzie �wiad- czy�a przeciwko Jankowi, nie omin� jej t�gie razy, jakie jej wy- mierzy silna pi�� brata przy najbli�szej okazji. Gdy przy�wiadczy Jankowi, Hanka dokucza� jej b�dzie nie mniej bole�nie. Niezde- cydowana, wznosi�a b�agalny wzrok ku matce, a� wreszcie, gdy oboje nalegali coraz natarczywiej, wybra�a najgorsze, b�kaj�c niewyra�nie: - Nie wiem! By�am w kuchni! - Ach, ty obrzydliwy b�ku! - przez z�by wycedzi�a Hanka. - Zawsze k�amiesz! li j - Poczekaj, dam ja ci �nie wiem" -mrukn�� gniewnie Janek, postanawiaj�c sobie w duchu dobrze natrze� uszu �obrzydliwemu b�bnowi", gdy tylko matki nie b�dzie w pokoju. Pani D�bska podnios�a przezroczyste r�ce do skroni, na kt�- rych perli�y si� krople potu; na twarzy jej by�o wida� prawdziw� m�k�, ale rozcietrzewione dzieci nie dostrzega�y tego i by�yby da- lej prowadzi�y sp�r za�arty, gdyby nie wej�cie Marty. Stara s�u��ca z zas�pion�, z�� min� wtargn�a do pokoju, g�o�- no trzaskaj�c drzwiami. - Usu�cie si� od sto�u - wo�a�a od progu - bo nie ma gdzie po- stawi� jedzenia! Trzyma�a du�� misk�, w kt�rej dymi�y si� kartofle. Na ten wi- dok Hanka i Janek zapomnieli o k��tni i oboje wykrzywili si� nie- mo�liwie. - Co? Znowu kartofle? I do tego nie kraszone! Doprawdy, mo- �na pomy�le�, �e jeste�my prosiakami! - rzek�a pogardliwie dzie- wczynka. - A to niech Hanka przygotuje sobie zamorskie frykasy, kiedy jej kartofle nie smakuj�! - odburkn�a Marta. W tej chwili wzrok jej pad� na wspart� o framug� drzwi pani� D�bsk� i natychmiast wyraz jej twarzy zmieni� si�. - A pani po co z ��ka si� zwlek�a? S�yszane to rzeczy! Jak cie� pani wygl�da po tej wczorajszej migrenie... Doktor m�wi: �le�e� i le�e�", a pani, jak tylko mo�e, to si� z ��ka podnosi. - Chcia�am zobaczy�, co robi� dzieci! -t�umaczy�a si� nie�mia- �o pani D�bska. - Ci�gle same, zaniedbane takie... O, niech Mar- tusia spojrzy, jak wygl�daj�! - Nie na pani zdrowie z tymi zabijakami sobie radzi�! Bata by na nich, kija trzeba! - No, no! Niech sobie Marta za wiele nie pozwala! - obrazi�a si� Hanka, a Janek za plecami starej wygra�a� pi�ciami i robi� miny tak okropne, �e m�g�by nimi nastraszy� najodwa�niejszego cz�owieka. - Niech si� pani po�o�y! Zaraz przynios� herbaty! A prawda! I list mam! List. Wszystkie oczy z ciekawo�ci� zwr�ci�y si� ku m�wi�cej. 12 - Z pieni�dzmi? - z nadziej� w g�osie zapyta�a pani D�bska. Marta machn�a r�k�. - E, gdzie tam! To� jeszcze tygodnia brak do ko�ca miesi�ca. Taki sobie zwyczajny list. - Dajcie go Martusiu. Tutaj przeczytam, bo u mnie nie ma nafty. Marta zafrasowa�a si�, nafty nie by�o ani odrobiny. Jak�e bied- na pani po ciemku le�e� b�dzie! - Poszukam, mo�e �wiecy kawa�ek znajd�! - Nie potrzeba! Tu przeczytam. Marta si�gn�a pod gruby, do�� brudny fartuch, zag��bi�a r�k� w kieszeni we�niaka i d�ugo szukaj�c wyci�gn�a kopert�, pomi�- t� i zat�uszczon�. - Nosi�am przy sobie, bo si� ba�am, �eby te �obuziaki mi nie porwa�y. - Nie, doprawdy to nie do wytrzymania z t� Mart�. Dziwi� si�, jak mama mo�e trzyma� podobnie zuchwa�� s�u��c�! - oburzy�a si� Hanka. - Cicho b�d�! Marta jest naszym najlepszym i, niestety, jedy- nym przyjacielem, nie s�u��c� - surowo rzek�a matka, jednocze�- nie za� zwr�ci�a si� do starej: - A wy, Martusiu, mogliby�cie si� delikatniej wyra�a� o moich dzieciach! - Dobrze! Dobrze! B�d� m�wi� �ja�nie hrabi�ta"! Dobrze! Co mi to szkodzi! W ca�ym miasteczku nie m�wi� inaczej, jak �urwi- sy, wisusy", ale ja mog� m�wi� �hrabi�ta, ksi���ta"! Dobrze! Tymczasem pani D�bska zbli�y�a si� do sto�u i rozerwawszy ko- pert� zacz�a odczytywa� list. Hanka wpatrywa�a si� z nat�eniem w twarz matki. List w ich �yciu by� czym� tak rzadkim i niebywa�ym, �e wzbudza� bezwied- nie jakie� przeczucia, nadzieje, obawy. Kto to pisze? I co? Czy jaka zmiana nast�pi po tym li�cie w ich �yciu? Mo�e wreszcie b�d� mieli pieni�dze? A mo�e... tu dreszcz wstrz�sn�� Hank�... mo�e ten daleki, nieznajomy stryj pisze, i� nie b�dzie wi�cej przysy�a� im tych pi��dziesi�ciu z�otych miesi�cznie, b�d�cych podstaw� ich bytu? Janek r�wnie� niecierpliwie czeka�, a� matka sko�czy. I jego 13 niepokoi� i dra�ni� ten tajemniczy list i chcia�by jak naj�pieszniej rozwi�za� zagadk�, co w sobie kryje. Twarz matki zmienia�a si� w miar� czytania i po jakim� czasie dzieci wiedzia�y ju�, �e wiadomo�ci nie by�y dobre. - No i co?... - pyta�y natarczywie, gdy przesta�a czyta�. - Otrzyma�am wiadomo��, �e moja najlepsza przyjaci�ka umar�a par� tygodni temu... - Ach!... - mrukn�y dzieci do�� oboj�tnie. Przyjaci�ka, kt�rej nie zna�y zupe�nie, obca jaka� kobieta - niewiele je to obchodzi�o. A matka ci�gn�a dalej, m�wi�c wi�cej do siebie ni� do dzieci: - Moja biedna, dobra Anielka! I jej �ycie nie by�o �atwe, o nie! I ona, tak jak ja, pi�� lat temu straci�a m�a... I ona zosta�a bez �rodk�w do �ycia. Lecz mia�a zdrowie, pracowa�a i utrzymy- wa�a swoj� jedyn� c�reczk�, a� nielito�ciwa r�ka �mierci zabra�a j� nagle... Dzieci zasiad�y do dymi�cych kartofli z minami, kt�re wyra�nie m�wi�y: �Niewiele nas to obchodzi". Zapomnia�y, �e niedawno d�sa�y si� na t� prost� potraw�, b�d�c� od jakiego� czasu niemal wy��cznym ich po�ywieniem. G��d robi� swoje: zajadali szybko, �apczywie, prawie ju� nie s�ysz�c cichego g�osu matki, gdy nagle podnie�li g�owy. - Tak, przyrzek�y�my sobie, �e w razie �mierci jednej z nas, druga zaopiekuje si� pozosta�ymi dzie�mi... Pami�ta�a o tym i po- wierza mi swoj� Marysie�k�... Hanka zamieni�a si� ca�a w s�uch. - Naturalnie, sierotka znajdzie u mnie schronienie, chocia�, niestety, nie b�d� mog�a zaopiekowa� si� ni� tak, jakbym chcia�a. - Ale�, mamo! - Co, dziecko? - Przecie� chyba mama nie zechce wzi�� do domu jakiego� ob- cego dziecka! - Przede wszystkim dziecko mojej biednej przyjci�ki nie jest dla mnie obce, a nast�pnie - przyrzek�am! - Tak! Przyrzek�a mama wtedy, gdy �y� ojciec i byli�my bogaci. A teraz jeste�my w n�dzy. O, co mamy do jedzenia! Suche kartof- 14 le! Nie m�wi� ju� o ubraniu; o, jakie pi�kne mam buciki, same dziury! Suknia si� na mnie rozpada! Sk�d wzi�� na to, by wy�ywi� jeszcze jedn� osob�! Hanka gor�czkowa�a si� coraz bardziej; m�wi�a jak cz�owiek doros�y, praktyczny, a w oczach szkli�y si� jej z�e p�omyki. Janek patrzy� na siostr� ironicznie spod przymru�onych powiek. - Aha! I na pi�kne wst��ki do warkoczy zabraknie! - mrukn�� p�g�osem, lecz zaraz zwr�ci� si� do matki popieraj�c Hank�: - Mama zapomina, �e nie ma czym op�aci� szko�y za nas. Ro�- niemy jak dzicy ludzie! Pani D�bska westchn�a ci�ko. - Ach, dzieci! Czy� wy s�dzicie, �e ja nie widz� tego wszystkie- go, �e nie dr�cz� si� tym, i� ro�niecie jak dzikie p�onki. O, gdy- bym by�a zdrowa, nie brak�oby wam chleba, pracowa�abym jak prosta wyrobnica... robi�abym wszystko... Ale c�! Niedo��na jestem, niezdolna do niczego! Dwie �zy potoczy�y si� po wychud�ych policzkach. - Wi�c po c� mama bierze jeszcze na siebie ci�ar wychowy- wania tego dziecka? - niemal szorstko odezwa�a si� Hanka. - Bo tak trzeba! Sierotka nie ma na ca�ym �wiecie nikogo! Wi�c cho� u nas bieda, znajdzie si� dla niej k�t i ciep�e serca, kt�- re j� do siebie przygarn�. Nieprawda�, dzieci, b�dziecie j� kochali jak w�asn� siostr�? Nie by�o odpowiedzi: Hanka odwr�ci�a si� mrucz�c co� niech�- tnie, Janek siedzia� z nosem utkwionym w ksi��ce, Basia wyskro- bywa�a resztki kartofli. - Marysie�ka przyje�d�a za trzy dni. Haneczko moja, przygo- tujesz wszystko na jej przyj�cie, gdybym ja nie mog�a... Marta jest taka zapracowana... Pani D�bska m�wi�a coraz s�abszym g�osem, by�a coraz bledsza i chwia�a si� na nogach; wzruszenie wyczerpa�o jej w�t�e si�y. - Dobranoc, dzieci! P�jd� si� po�o�y�! - szepn�a cofaj�c si� do swego pokoju. Hanka teraz dopiero wybuchn�!a na dobre. - I c� ty na to?! - wo�a�a do brata zapominaj�c o niedawnej bi- jatyce. - Mamy karmi� jak�� przyb��d�, gdy sami nie mamy co 15 je��! Marysie�ka! Marysie�ka! Kocmo�uch jaki� pewnie, �ebra- czka! Trzeba si� b�dzie tym opiekowa�, czesa�, ubiera�... - O, zapracujesz si�! Tyle masz do roboty - drwi� Janek, lecz Hanka tym razem nie zwraca�a na to uwagi. - Przecie� to wszystko kosztuje, a my opr�cz tych pi��dziesi�- ciu z�otych nie mamy nic, ale to nic. Dawniej Marta by�a jaka� praco witsza i zajmowa�a si� ogrodem, z kt�rego podobno by�y ja- kie� dochody. I dwie krowy by�y; teraz jest jedna, a i ta ledwie dy- szy. Lepsze kury posprzedawane, zosta�y tylko niedobitki. Ot, zreszt� sam wiesz, j ak si� nam dziej e. - A wiem. - S�uchaj, Janku! Ty jeste� najstarszy, a przy tym m�czyzna! Powiniene� zaradzi� temu z�emu - m�wi�a gor�czkowo Hanka, staj�c przed bratem, kt�remu najwidoczniej pochlebi�o to odwo- �anie si� do jego starsze�stwa i m�sko�ci. - Zaradzi�?! Hm, ale jak? - Id� do mamy, przedstaw, wyt�umacz... - Tak, tak! Musz� to zrobi�! - Id� zaraz, p�ki czas jeszcze, by wys�a� list... - E, dzi� nie ma co. Mama bardzo zm�czona, wi�c cho�by si� da�a przekona�, listu nie napisze. - To prawda. Ale s�uchaj, gdyby�my tak sami? - Co sami? - No, napisali ten list? Mama jest chora, nie ma si�... - Tak, to by�oby niez�e, tylko sk�d wzi�� adres? - Ach, prawda! Hanka, zamy�li�a si�, ale ju� po kilku chwilach zawo�a�a trium- fuj�co: - Przecie� adres musi by� w li�cie! - No, ale listu nie ma. - List jest u mamy. Jak go stamt�d wydosta�? - O, wielka rzecz! Ba�ka p�jdzie i przyniesie; ona umie si� skrada� jak mysz. Ba�ka! Ale okaza�o si�, �e Basi nie ma w pokoju; w obawie, aby nowa burza nie zwr�ci�a si� przeciwko niej, wymkn�a si� cichutko za matk�, tak �e ta nawet tego nie spostrzeg�a, i gdy pani D�bska 16 znu�ona rzuci�a si� na ��ko w ciemnym pokoju, dziewczynka, wdrapawszy si� na du�y, staro�wiecki fotel, skuli�a si� w k��bu- szek jak psiak i zasn�a. Nieraz tak sp�dza�a noc, nie zauwa�ona przez nikogo, nad ranem dopiero wsuwaj�c si� do pokoiku, w kt�- rym spa�a z Hank�. - Wi�c co b�dzie? - pyta� niecierpliwie Janek. - Tymczasem napiszemy list, a zaadresujemy go i wy�lemy ju- tro rano. - A znaczek pocztowy? - Prawda, sk�d wzi�� znaczek? Hanka zastanawia�a si� powa�nie nad t� now� przeszkod�. �eby to by�o po pierwszym, mo�e by si� uda�o jako� zdoby� pie- ni�dze na znaczek, ale teraz w ca�ym domu nie by�o formalnie ani grosza. Marta bra�a wszystko na kredyt, kt�rego jej zreszt� ju� odmawiano. Hanka ostatnie swoje pieni�dze wyda�a na now� wst��k� do warkocza. Przypomnia� sobie o tym Janek i rzek� z przek�sem: - Nie trzeba by�o kupowa� ga�gank�w, toby teraz by�o na zna- czek! 5' - E, co ty si� na tym znasz! Zreszt� niewielka bieda - m�wi�a rezolutnie dziewczynka - po�lemy bez znaczka. Tam na miejscu zap�ac� podw�jnie. Ale co nas to obchodzi? Propozycja ia spodoba�a si� Jankowi. Zasiedli wi�c zgodnie do roboty przy �wietle dymi�cej lampki i na wymi�tym arkusiku pa- pieru, wydartym z jakiego� zeszytu, powstawa�o arcydzie�o stylu, kaligrafii i ortografii, przeznaczone na to, by pozbawi� biedn� sie- rot� opieki i dachu nad g�ow�. R( �ozmi�k��, b�otnist� drog� wl�k� si� z wolna stary odrapany w�zek, zaprz�ony w kulawego, chudego konika. Wo�nica w du- �ym, zat�uszczonym ko�uchu kiwa� si� podejrzanie na ko�le, a z jego na p� otwartych ust wybiega�y jakie� d�wi�ki, mocno przy- pominaj�ce chrapanie, bo jakkolwiek stacja kolei le�a� a najwy�ej o jakie� dziesi�� minut za miasteczkiem, droga by�a wskutek wio- 17 sennych roztop�w tak ci�ka do przebycia, i� jecha� trzeba by�o noga za nog�, z ci�g�� obaw� ugrz�ni�cia w b�ocie. Siedz�ca na tylnym siedzeniu dziewczynka, drobna, onie�mie- lona, spogl�da�a woko�o zdziwionymi, troch� wystraszonymi oczami o przedziwnym kolorze, maj�cymi w sobie co� z b��kitu nieba, szafiru morza i fioletu fio�k�w. Kuli�a si� w swoim zgrab- nym, granatowym p�aszczyku, obszytym na jednym r�kawie sze- rok� ta�m� z czarnej krepy, troch� z zimna, kt�re wdziera�o si� przez sukienk� przejmuj�c niemi�� wilgoci� i ch�odem, a wi�cej jeszcze z niemi�ego wra�enia, jakie robi�a na niej b�otnista droga, ci�g�e przechylanie si� bryczki, gro��ce znalezieniem si� w brud- nej mazi - pustka i smutek, roz�cielaj�cy si� zewsz�d. Miasteczko by�o prawie puste o tej porze. W niekt�rych oknach b�yszcza�y ju� �wiate�ka, gdzieniegdzie otwiera�y si� drzwi i bieg� z nich zmieszany gwar g�os�w, czasem przesuwa� si� szybko przez chodnik jaki� cie�. Na kamieniach zadudni�y pierwsze krople deszczu... - Jeszcze i to! - szepn� a Marysie�ka, bliska p� aczu, zgarniaj �c pasmo z�ocistych w�os�w, wysuwaj�cych si� niesfornie spod czar- nego kapelusika, przybranego krep�. - Daleko jeszcze? - odwa�y�a si� zapyta� wo�nicy, kt�ry prze- budzony turkotem k� po bruku, ziewn�� przeci�gle, wyprosto- wa� si� nieco i wi�cej z przyzwyczajenia ni� w nadziei przy�piesze- nia kroku zbiedzonej szkapy, zawo�a� ochryp�ym g�osem: - Wio, ma�a! - Daleko jeszcze? - powt�rzy�a Marysie�ka zapytanie. - Het, jeszcze za miasteczkiem! Licho nada�o wlec si� przy ta- kiej pogodzie za marne dwa z�ote. I chlapa� zn�w zaczyna. A ru- szaj �e si�, stara! �wisn�� batem, co szkapa znios�a z zupe�nym spokojem, i zn�w pogr��y� si� w zadumie, a raczej - drzemce. Marysie�ka rozpostar�a parasolk�, lecz jeszcze pr�dzej j� za- mkn�a, gdy� wiatr pocz�� ni� targa� tak silnie, i� grozi�o to po�a- maniem jej lub wyrwaniem z ma�ych r�czek dziewczynki. ��eby to ju�!" - my�la�a Marysie�ka, a jednocze�nie jaki� bole- sny skurcz �cisn�� jej serduszko. � 18 Co j� czeka w tym obcym zupe�nie domu? Jak j� przyjm�? Czy j� pokochaj�? Wprawdzie mate�ka m�wi�a nieraz, �e pani D�bs- ka by�a zawsze bardzo dobra, �agodna, serdeczna, ale to tyle lat temu... Mo�e teraz si� zmieni�a? A dzieci? Hanka pewnie jest po- dobna do matki, wi�c dobra i �agodn�, ale Janek? Mo�e nawet nie b�dzie z�y, ale ch�opcy tak cz�sto dokuczaj� dziewcz�tom... Zre- szt� Marysie�ka zniesie wszystko, b�dzie mi�a, uprzejma, us�u�na i zdob�dzie sobie wszystkie serca. - Musz� mnie pokocha�! - szepn�a z moc� i na r�owych jej usteczkach wykwit! u�miech, kt�ry rozja�ni� ca�� twarzyczk�, jak- by nagle promyk s�onka zab�ysn��. Lecz zaraz zagasn��. Ach, gdyby nie ta straszna my�l, �e ju� nie ma mate�ki, �e ju� nigdy jej drogie delikatne r�ce nie przygarn� jej do siebie, �e ju� nigdy jej usta nie spoczn� na czole z serdeczn� pieszczot�, �e ju� nigdy nie us�yszy s�odkiego, ukochanego g�osu, ach gdyby nie ta �wiadomo��, Marysie�ka znios�aby wszystko najgorsze z u�mie- chem, kt�ry mia� dar roz�wietlania wszystkiego woko�o, bo cze- ka�aby j� zawsze nagroda w obj�ciach mateczki! Dwie srebrne �zy zawis�y na rz�sach dziewcz�tka. W tej chwili bryczka zatrzyma�a si�, Marysie�ka z trudem roze- znawa�a w mgle i zapadaj�cym mroku szare kontury du�ego domu, dziwnie milcz�cego i pustego. - Ale� tu nikt nie mieszka! - j�kn�a. - Mieszkaj om, m�wi�em przecie! Jeno nie palom �wiat�a, bo pewno nafty nie majom. No, nie marudzi�! Wysiada�, bo mi si� nie chce mokn�� na tym psim deszczu! - P�jd�, poprosz� kogo, �eby mi pom�g� rzeczy zabra�! - E, kto tam wyjdzie! Stara Marta ledwie si� rusza, a tamte wi- susy nikomu jeszcze nie us�u�y�y. Marysie�ka, kt�ra zd��y�a ju� wyskoczy� z bryczki, ton�c po kostki w b�ocie, zacz�a dr�e� jak w febrze. Co ten cz�owiek m�wi? Czy�by rzeczywi�cie ludzie, do kt�rych przyjecha�a, byli tacy niego�cinni? - Prosz� chwil� zaczeka�. Zaraz kogo sprowadz�. - Nie trza fatygi! Zap�aci� mi, a ja ten kram z bryczki sam zdejm�. 19 To m�wi�c zszed� ci�ko z w�zka, zdj�� spory koszyk i zgrabn� walizk�, postawi� je na drodze, w miejscu cokolwiek suchszym ni� inne, i wyci�gaj�c wielk�, brudn� r�k�, nalega�: - Zap�aci�! Marysie�ka nie pr�bowa�a oponowa�. Z przera�eniem wpraw- dzie patrzy�a, jak czy�ciutki koszyk i walizka poniewieraj� si� w b�ocie, lecz nic nie m�wi�c wyci�gn�a ma�y woreczek i odliczy- wszy dwa z�ote po�o�y�a je na wyci�gaj�cej si� ku niej wielkiej �a- pie. - Co? Dwa z�ote! Za tak� psi� drog�? Na taki czas? Pi�� mi si� nale�y! - Przecie� zgodzone by�o na dwa? - nie�mia�o odezwa�a si� dziewczynka. - Ale! Zgodzone, zgodzone! Dawa� pi��, i koniec! - m�wi� wo�nica gburowato, patrz�c �akomie na woreczek dziewczynki. Marysie�ka dojrza�a ten wzrok i trwo�nie ukry�a pieni�dze w kieszeni. Przez g�ow� jej przebieg�a my�l, �e jest sama na pustej drodze z tym cz�owiekiem, kt�ry zupe�nie nie wzbudza� zaufania; �e gdyby jej zabra� wszystkie pieni�dze i obdar� z ubrania, nikt by si� za ni� nie uj��, nikt by nie obroni�. Spojrza�a ku czarnym ok- nom ponurego domu, by�y ci�gle martwe, nic nie zdradza�o w nich �ycia. �Nikt tam nie mieszka, na pewno. Przecie� us�yszeliby turkot, kto� by wyjrza�; wszak zapowiedzia�am listownie sw�j przyjazd na dzie� dziesiejszy. Mo�e naumy�lnie mnie przywi�z� na to pus- tkowie?" - Marysie�ka nie by�a tch�rzem, lecz tym razem zupe�- nie straci�a odwag�. Serce ko�ata�o w niej trwo�liwie, przera�ony wzrok biega� woko�o, jakby szukaj�c ratunku. Nagle z mroku, coraz szybciej zapadaj�cego, wy�oni�a si� jaka� posta�. �Pewnie jaki� zb�j, wsp�lnik tego, kt�ry mnie tu przywi�z�!" - przebieg�o przez g�ow� dziewczynki, a przypuszczenie to zmrozi- �o krew w jej �y�ach. Tymczasem nieznana posta� zbli�y�a si� do w�zka. Rozszerzo- nymi z przera�enia oczami przygl�da�a si� jej Marysie�ka i powoli jaka� otucha wst�powa� w ni� pocz�a. 20 Przyby�y by� ch�opcem lat pi�tnastu lub szesnastu. Ubrany w kr�tkie sportowe ubranie, w kapeluszu z szerokim rondem, z plecakiem mocno wypchanym, przypomnia� dziewczynce dobrze znane postacie, widywane cz�sto w rodzinnym miasteczku. �To harcerz! O, na pewno mi pomo�e!" - O co to chodzi? - zapyta� tymczasem ch�opiec d�wi�cznym g�osem, patrz�c kolejno to na Marysie�k�, to na wo�nic�. Ten widocznie nie bardzo rad by� z tego, �e kto� si� wmiesza� w jego spraw�. - Ano, ta ma�a przyjecha�a ze stacji i nie chce czy te� nie ma czym zap�aci�! - burkn�� niech�tnie. - Ale� chc� zap�aci� tyle, ile si� um�wi�am! - odezwa�a si� Ma- rysie�ka odzyskuj�c �mia�o�� wobec nieznajomego, w kt�rym przeczuwa�a opiekuna. - Nale�y mi si� pi�� z�otych! - By�o um�wione na dwa! - Od stacji pi�� z�otych? O m�j obywatelu! To niebywa�a cena. P�aci si� z�oty do miasteczka - m�wi� spokojnie, lecz stanowczo nieznajomy ch�opiec. - Ale tu jest za miastem. - Wi�c dlatego ta panienka daje dwa i to jest zupe�nie dostate- czne. Marysie�ka wyci�gn�a r�k�, w kt�rej trzyma�a monet�. Ch�o- piec wzi�� j� i odda� wo�nicy; ten mrucza� co� gro�nie, lecz nie protestuj�c wdrapywa� si� na kozio� swego w�zka. - A rzeczy? - zapyta� ch�opiec patrz�c dobrymi oczami na dzie- wczynk�. - Tu stoj�... Tylko nie wiem, czy w tym domku kto mieszka. - A do kogo panienka? - Do pani D�bskiej. - Tak! To tutaj! Dom wygl�da, jakby pusty, ale wiem na pew- no, �e tu mieszkaj�. No, trzeba bombardowa� do fortecy, bo deszcz nie my�li przesta�, a najcierpliwszy nawet kosz w ko�cu zi- rytuje si�, gdy tak na� ci�gle kapa� b�dzie! Tylko kwestia, z kt�- rej strony zacz�� atak. Aha, tu jest ganeczek; wprawdzie schodki po�amane, ale jako� wej�� mo�na. MIEJSKA BIBIhWeKA PUBLICZNA Im. H. SIENKIEWICZA FILIA Nr 2 To m�wi�c zr�cznym skokiem znalaz� si� na ganeczku i zacz�� stuka� do drzwi, zrazu �agodnie, potem coraz silniej. - Bodaj czy si� nie pochorowali na uszy, co przy obecnej pogo- dzie zupe�nie jest mo�liwe! - �artowa� od czasu do czasu, zwraca- j�c si� do Marysie�ki, kt�ra sta�a przy swoich rzeczach dr��c z zi- mna i niemi�ego uczucia, jakim j� przejmowa� ten zamkni�ty na g�ucho, czarny dom. �A je�eli nie dostali listu pani Kry�skiej? Je�eli nic nie wiedz� o moim przyje�dzie?" - my�la�a z przestrachem. - Cierpliwo�ci, bo oto zdaje si�, �e g�usi us�yszeli i mo�e zaraz przem�wi�! - dowcipkowa� ch�opiec uderzaj�c raz po raz w drzwi. Przez szczeliny okiennic zab�ys�o wreszcie jakie� nik�e �wiate�- ko, da� si� s�ysze� pewien ruch za drzwiami, a po jakim� czasie kto� zapyta�: - Kto tam? - Podr�ni, a raczej podr�na, mokn�ca niemi�osiernie na de- szczu od p� godziny, b�aga o otworzenie podwoi! - wo�a� ch�o- piec, uszcz�liwiony, �e na koniec wywo�a� �ycie w �pi�cym domu. - Jaka tam znowu podr�na? - odezwa� si� niech�tnie ten sam os zza drzwi. - No, go�cinni oni nie s�! - mrukn�� harcerz, a zwracaj�c si� do dziewczynki zapyta� g�o�no, ci�gle �artobliwym tonem: - Kogo *n zameldowa�? ivlarysie�ka Orwicz�wna. Pani Kry�ska pisa�a przecie�, �e azi� przyjad�! - ju� na p� z p�aczem m�wi�a dziewczynka. - No, no! Prosz� si� uspokoi� i nie traci� odwagi! Wszystko p�j- dzie dobrze! Zaraz przekonam srogiego cerbera*, �e nic nie grozi mieszka�com tego domu! Potem zacz�� m�wi� w stron� drzwi dono�nym g�osem: - Melduj� najpokorniej, �e przyjecha�a panna Marysie�ka Or- wicz�wna, zapowiedziawszy poprzednio przyjazd sw�j listem pani Kry�skiej. *Cerber - wed�ug jednego z poda� greckich pies o trzech g�owach i trzech �mijach zamiast ogo- n�w, strzeg�cy wej�cia do �wiata podziemnego - siedziby umar�ych. W potocznej mowie nazwa wiernego, czujnego str�a. 22 Za drzwiami rozleg�o si� dosadne zakl�cie, a potem szept dwoj- ga g�os�w. Ch�opiec pochwyci� s�owa: - Du�o pom�g� nasz list... jednak licho j� przygna�o... Zrobi�o mu si� nagle bardzo niemi�o: wywnioskowa� od razu z tonu i ze s��w, �e przyby�a nie b�dzie mile przyj�ta i �e czekaj� j� przykre chwile; nie daj�c jednak pozna� po sobie uczu�, kt�re w nim powsta�y, m�wi� dalej, porzucaj�c ton �artobliwy, powa�nie i stanowczo: - Prosz� otworzy� pr�dzej. Dziewczynka i jej rzeczy mokn� przecie� na deszczu! Zn�w szepty za drzwiami, wreszcie skrzyp otwieranych drzwi. W smudze �wiat�a ukaza�a si� posta� ch�opca o rozrzuconej czu- prynie, w kurteczce, z kt�rej kr�tkich r�kaw�w wygl�da�y d�ugie r�ce, bardzo podejrzanej czysto�ci. Zza jego plec�w wychyla� a si� dziewczynka z pretensjonalnymi kokardami we w�osach, lecz w poplamionej i podartej sukience, trzymaj�c zakopcon�, ku- chenn� lampk�. - No, wreszcie zdecydowali si� pa�stwo otworzy�. W sam czas, bo maluczko, a byliby�my si� rozp�yn�li w potokach deszczu! - m�wi� harcerz mierz�c ciekawymi oczami obiecuj�c� park�. - W tych czasach nie mo�na otwiera� byle komu. Tyle wsz�dzie bandyt�w, z�odziei! - odpar�a Hanka, wpatruj�c si� ciekawie w ciemno�ci, by dojrze� dziecko, kt�remu nie chcieli da� przytu�ku u siebie. - No, panno Marysie�ko! Sezam* otwarty, pozostaje tylko trudna sprawa wdrapania si� na ganeczek. Mo�e jednak z moj� pomoc� uda si� to jako�. - A rzeczy? - O to prosz� si� nie troszczy�! Od czeg� jeste�my tu my, m�- �czy�ni? Prosz� mi poda� r�ce i nie ba� si�. Na trzy - podskoczy�. Baczno��! Raz, dwa, trzy! Doskonale! Widz�, �e znamy si� na gi- mnastyce! A teraz prosi�bym o pomoc w przyniesieniu rzeczy! - S�u��cej nie ma w domu! - burkn�� Janek. *Sezam - w ba�niach arabskich �Z tysi�ca i jednej nocy" miejsce przechowywania nieprzebra- nych skarb�w. 24 - S�u��cej? A ona nam po co? Sami sobie damy rad�. Prosz� tylko za mn�, kawalerze! - Nie jestem lokajem ani str�em, �eby wnosi� cudze rzeczy! - ze z�o�ci� zawo�a� Janek. Nieznajomy ch�opiec spojrza� na niego d�ugo i przenikliwie swymi sokolimi oczami, po czym rzek� dobitnie: - Nie jest ha�b� by� lokajem lub str�em, lecz wstyd by� gbu- rem i niedo��g�. Prosz�, kawalerze, za mn�. Ani ja nie mam cza- su, ani te biedne rzeczy, kt�re nied�ugo gotowe pop�yn�� po b�o- cie. M�wi� to niby �artobliwie, a jednak by�o co� tak nakazuj�cego w jego g�osie, �e Janek, acz mrucz�c niech�tnie, us�ucha� i po- szed� za nim. - Marysie�ka sta�a na ganeczku niezdecydowana: deszcz tu nie dochodzi� wprawdzie, ale wiatr szarpa� jej kapelusikiem i paltoci- kiem, a przenikliwe zimno wstrz�sa�o drobn� postaci�. Naprzeci- wko niej w progu sta�a Hanka z lampk� w r�ce i zdawa�a si� zagra- dza� sob� wej�cie do mieszkania. Tymczasem nieznajomy ch�opiec, ci�gle �artuj�c, wni�s� z po- moc� Janka naprz�d koszyk, potem walizk�. Zobaczywszy, �e Marysie�ka stoi ci�gle na ganeczku, spojrza� ironicznie na Hank�, wo�aj�c: - Wiwat! Niech �yje staropolska go�cinno��! Czy i rzeczy maj� tu pozosta� na noc? Hanka zaczerwieni�a si� jak piwonia; na ustach mia�a ju� szorstk� odpowied�, lecz w zachowaniu ch�opca by�o tyle pewno- �ci siebie i co� tak nakazuj�cego, i� zacisn�wszy wargi usun�a si� na bok robi�c przej �cie. - No, panno -Marysie�ko! Odwa�nie, naprz�d. Miejmy na- dziej�, �e to zaczarowane zamczysko nie kryje w sobie �adnych smok�w ani im podobnych stworze�, a w ka�dym razie b�dzie w nim cieplej ni� na dworze. A deszcz jakby si� uwzi��: tnie coraz mocniej! Prosz�, prosz�, my, pokorni s�udzy, idziemy z baga�em! Marysie�ka jak zahipnotyzowana, dr��c z zimna i coraz bar- dziej przejmuj�cego j� przera�enia, posun�a si� ku wej�ciu prze- st�puj�c pr�g domu, kt�ry mia� si� sta� jej w�asnym. 25 Z du�ej sieni wion�o na ni� wilgoci� i md�ym zapachem my- sim. Przy s�abym �wietle lampki trudno by�o co� rozezna� poza kszta�tami wielkiego kredensu, z szybami pozaklejanymi papie- rem , i paru skrzy� czy koszy. - Mo�na tu po�o�y�? - pyta� tymczasem nieznajomy ch�opiec nadrabiaj�c min�, chocia� i na nim wej�cie do tego ponurego domu zrobi�o przygn�biaj�ce wra�enie. Bezwiednie ogarn�� serdecznym, wsp�czuj�cym wzrokiem drobn� posta� przyby�ego dziewcz�tka. �Co to s�oneczne stworzonko b�dzie robi�o w tej siedzibie nie- toperzy?" - przebieg�o mu przez my�l, gdy dziewczynka podnio- s�a ku niemu jasne oczy, w kt�rych w tej chwili malowa� si� strach bezgraniczny. - No, to ju� wszystko. Musz� teraz spieszy�, bo coraz ciemniej i w domu niepokoi� si� o mnie b�d�. Do widzenia zatem, panno Marysie�ko! �ycz�, by wszystko u�o�y�o si� jak najpomy�lniej! A widz�c rozpacz w oczach dziecka, doda� po cichu mi�kkim, serdecznym g�osem: - Odwagi! Odwagi! Przy dniu jasnym wszystko inaczej si� przedstawi. Nie b�dzie tak �le! Tylko g�ow� do g�ry i nie podda- wa� si� rozpaczy! Marysie�ka wyci�gn�a do ch�opca drobne d�onie. - Dzi�kuj�, bardzo dzi�kuj�! -wyszepta�a dr��cym g�osikiem. -Nie wiem doprawdy, jakbym sobie da�a rad� bez pomocy pana! - O, taka dzielna os�bka zawsze i wsz�dzie b�dzie umia�a sobie radzi�! I wsz�dzie, do najciemniejszego nawet zak�tka, potrafi wnie�� swoje s�oneczne promyki, tego jestem pewny. Mam na- dziej�, �e si� spotkamy jeszcze kiedy. Ale, ale! By�bym zapo- mnia� przedstawi� si�: Jurek Orsza, do us�ug na ka�de zawo�anie! Do widzenia pa�stwu i przepraszam za zamieszanie! Gdy przygodny opiekun znikn��, dziewczynce zrobi�o si� jesz- cze niemi�ej: czu�a w nim przyjazn� dusz�, teraz za� otacza�a j� at- mosfera wyra�nej niech�ci, co a� nadto dobrze odczu�a subtelna jej natura. Hanka, nie odezwawszy si� ani s�owa, wesz�a do pokoju, a za ni� Janek. Oboje byli po prostu w�ciekli i nie mieli bynajmniej za- 26 miaru ukrywa� swego humoru przed t� �obc� przyb��d�". Janek w og�le do�� oboj�tny na wszystko, co nie dotyczy�o bezpo�red- nio jego osoby, by�by mo�e darowa� Marysie�ce jej obecno�� w ich domu, gdyby nie zaj�cie z obcym ch�opcem. Czu� si� upoko- rzony przez niego i poprzysi�g� za to zemst� - nie jemu, bo wie- dzia�, �e trudno go dosi�gn��, lecz dziewczynce, kt�r� mia� w swojej mocy. Hanka, od pocz�tku wrogo usposobiona do �niezno�nego b�b- na", kt�ry mia� ich �objada�", nie tylko nie zmieni�a na lepsze swych uczu� wzgl�dem Marysie�ki zobaczywszy j�, lecz zaci�a si� w jakiej� z�owrogiej niech�ci. Hanka by�a �adn� panienk�, wiedzia�a o swej urodzie, dba�a o ni� nadmiernie i nie znosi�a ko�o siebie kogo�, kto m�g�by j� za�mi�. Tymczasem do�� by�o jedne- go spojrzenia na przyby��, by zrozumie�, �e Marysie�ka podbije wszystkich sw� s�odk� buzi�, okolon� z�ocistymi lokami, rozja�- nion� �licznymi chabrowymi oczami. - Potrzebna tu j ak dziura w mo�cie! - mrucza�a Hanka, nie ba- cz�c na to, �e mo�e by� us�yszana przez przyby�� dziewczynk�, nie�mia�o post�puj�c� za niego�cinnym rodze�stwem. Znalaz�szy si� w du�ym pokoju, s�abo o�wietlonym ma�� lam- pk�, Marysie�ka nie wiedzia�a, co z sob� pocz��. Nikt si� do niej nie odezwa�, nikt jej nie przywita�. Hanka i Janek siedli przy stole i opar�szy si� �okciami pochylili g�owy nad ksi��kami, udaj�c, �e czytaj�, a z jakiego� k�ta po�yskiwa�a ku dziewczynce parka �wie- c�cych oczek pogr��onej w cieniu drobnej istotki. Marysie�ka ba�a si� poruszy�, a tym bardziej odezwa�; sta�a wi�c w mokrym paltociku, w kapeluszu ociekaj�cym wod� i prze- ra�onymi, bezradnymi oczami wodzi�a doko�a, jakby szukaj�c ra- tunku. Us�yszawszy szelest przy drzwiach, odwr�ci�a si� ku nim z niejak� nadziej�: mo�e kto� wejdzie, kto� si� ni� zaopiekuje! Lecz widok gniewnej twarzy Marty, kt�ra mocno stukaj�c drzwiami wesz�a do pokoju, nie m�g� jej doda� otuchy. Stara s�u- ��ca obrzuci�a przyby�� z�ym wzrokiem, mrucz�c pod nosem: - Jeszcze jedna do wy�ywienia! Widocznie jednak s�odka twarzyczka dziewczynki podzia�a�a na ni�, gdy� spojrzawszy raz i drugi, rzek�a: 27 - Trzeba zdj�� palto i kapelusz. Nie ma na co czeka�; zaraz i je- dzenie b�dzie. Marysie�ka pocz�a szybko rozpina� paltocik. - A gdzie mo�na powiesi�? - Prosz� da�. Zanios� do kuchni i powiesz� przy kominie, to pr�dzej wyschnie. - Dzi�kuj�, ale ja sama mog� zanie��, gdy si� dowiem, dok�d! - uprzejmie odpowiedzia�a Marysie�ka. Po zdj�ciu mokrego kapelusika fala z�otych w�os�w opad�a jej na buzi�; odgarn�a je i zapyta�a nie�mia�o: - Gdzie mog�abym zanie�� swoje rzeczy i troch� si� uczesa�? - Chyba do pokoju Hanczynego? -wahaj�c si� odpowiedzia�a Marta. - Tak�e co�! Tam ledwie jest miejsce dla mnie i dla Ba�ki! - opryskliwie zawo�a�a Hanka. - Wi�c gdzie pani przeznaczy�a mieszkanie dla panienki? Ostatnie s�owo pad�o z ust Marty bezwiednie i wzbudzi�o now� fal� gniewu u Hanki. Jak to? Tej ma�ej Marta m�wi: �panienko", a j�, starsz� znacznie, nazywa bezceremonialnie - Hank�. - Mama nic nie przeznaczy�a. Przecie� pisali�my, �eby nie przyje�d�a�a, bo nie ma dla niej ani miejsca, ani �rodk�w na wy�y- wienie. Nie spodziewali�my si�, �e mimo to przyjedzie! -m�wi�a, nie zastanawiaj�c si� nad tym, jak przykro przyby�ej dziewczynce s�ucha� tych s��w. R�owa buzia Marysie�ki poblad�a, oczy zaszkli�y si� �zami. - Nie dosta�am �adnego listu! - szepn�a usprawiedliwiaj�c si�. - Zreszt� nie mam nikogo na �wiecie, a jem bardzo niewiele i miejsca te� niedu�o zajmuj�. W odpowiedzi na swoje pokorne s�owa us�ysza�a ironiczne mrukni�cie. �Bo�e! Jakie to straszne! Jak ja tu wy�yj�!" - my�la�a z rozpa- cz� i ogarn�a j� nagle ch�� ucieczki: tam nawet, na zimnie, desz- czu, w ciemno�ci lepiej b�dzie ni� mi�dzy tymi nielito�ciwymi dzie�mi. Tam na szerokim �wiecie znajdzie si� przecie� kto�, kto si� ni� zaopiekuje. Zreszt� Marysie�ka zapracuje na �ycie: o, po- trafi przecie� niejedno! To� najdro�sza matusia tylu rzeczy j� ~ 2B uczy�a! Tak, p�jdzie z tego niego�cinnego domu, a im pr�dzej, tym lepiej! Powzi�wszy to postanowienie, podnios�a g��wk� do g�ry. Spoj- rza�a �mia�o na swoich prze�ladowc�w i ju� na ustach mia�a s�owa po�egnania, gdy nagle oczy jej zatrzyma�y si� na framudze drzwi, w kt�rych ukaza�a si� nowa posta�. Marysienka odgad�a instyn- ktownie, �e ta blada kobieta o wielkich, chorobliwie b�yszcz�cych oczach, w kt�rych obok b�lu i cierpienia malowa�a si� niesko�- czona s�odycz - to pani D�bska. I w jednej chwili nast�pi�a w niej przemiana: jej wsp�czuj�ce, dobre serduszko zabi�o �ywiej, zapomnia�a o w�asnych przykro�- ciach, gotowa do us�ug tej, kt�ra zdawa�a si� bardzo potrzebowa� serdecznej opieki. - Czy Marysie�ki jeszcze nie ma? - rozleg� si� s�aby g�os ode drzwi. Oczy, przyzwyczajone do ciemno�ci, nie mog�y na razie odszu- ka� stoj�cej w k�cie dziewczynki. - Jestem! W�a�nie przed chwil� przyjecha�am! - odpowiedzia� �wie�y, s�odki g�osik i Marysienka w kilku susach znalaz�a si� przy pani D�bskiej, schwyci�a jej chude r�ce i przytuli�a do ust. Pani D�bska nachyli�a si� nad dziewczynk� i uca�owa�a j� ser- decznie. - Chod��e bli�ej �wiat�a. Chc� ci si� przyjrze� - m�wi�a poci�- gaj�c dziecko do sto�u. - Ach, jaka� ty �liczna! Wykapany portret matki. I te z�ote w�osy, takie same... - O, matusia mia�a wi�ksze... Takie dwa wielkie warkocze a� po kolana... - Wiem, wiem! Lubi�am je rozczesywa�; takie by�y mi�kkie, jedwabiste... Moja ty dziecino kochana! Jak�e si� ciesz�, �e jeste� w�r�d nas! Niestety, nie b�d� mog�a otoczy� ci� tak� opiek�, jak- bym chcia�a, lecz obiecuj� zrobi� wszystko, co w tych warunkach jest mo�liwe, by ci by�o dobrze z nami! - O, dzi�kuj�, bardzo dzi�kuj�! Ja niewiele potrzebuj� i je�eli tylko pani mnie troch� polubi, ju� mi b�dzie dobrze. - Lizus! - mrukn�a Hanka patrz�c niemal z nienawi�ci� na Marysie�k�. 29 - Ach, ty z�oty dzieciaku! Ciebie ka�dy pokocha� musi, czy chce, czy nie chce! - m�wi�a pani D�bska i u�miech, niebywa�y go�� na schorowanej twarzy, rozja�ni� j� serdecznym b�yskiem. - I nie m�w mi pani, to brzmi tak obco. B�d� twoj� cioci�, dobrze? - Kochana, droga cioteczko! - zawo�a�a Marysie�ka, rzucaj�c si� pani D�bskiej na szyj�. W tym serdecznym przyj�ciu stopnia�y wszystkie przykro�ci, jakich dozna�a od chwili przybycia do tego domu: pozosta�o w niej tylko uczucie wdzi�czno�ci dla tej dobrej, a zdaje si� bardzo nieszcz�liwej kobiety i ch�� przys�u�enia si� jej czymkolwiek. - Dzieci! - m�wi�a tymczasem pani D�bska. - Mam nadziej�, �e pokochacie t� wasz� now� siostrzyczk� i postaracie si� umili� jej sieroctwo. Zapewne ju� zawarli�cie z sob� znajomo��? Hanka mrukn�a co� wymijaj�co, Janek nie raczy� nawet pod- nie�� g�owy znad ksi��ki; tylko Basia wysun�a si� ze swego k�tka i mia�a wielk� ch�� zbli�y� si� do Marysie�ki, wi�cej mo�e przez ciekawo�� ni� przez sympati�, ale gro�ne spojrzenie Hanki zatrzy- ma�o j� na miejscu. - A gdzie umie�cimy panienk�? - zapyta�a Marta. - Hanka m�wi, �e w jej pokoiku za ciasno. - Naturalnie! To pokoik male�ki, a my we dwie... - Basia mog�aby spa� u mnie - wahaj�co odezwa�a si� pani D�- bska. - Ale c� znowu! - zawo�a�a Hanka, przej�ta nag�� troskliwo- �ci� o matk�. - Doktor powiedzia�, �e mama potrzebuje du�o po- wietrza . Zreszt� B asia wstaj e wcze�nie, budzi� aby mam�... - Wi�c gdzie b�dzie mieszka�a Marysie�ka? - pyta�a bezradnie pani D�bska. Po chwilowym podnieceniu twarz jej poblad�a, w oczach odbi�o si� wielkie znu�enie; podnios�a przezroczyste r�ce do skroni, kt�- re przeszy� dojmuj�cy b�l. Czujna na cudze cierpienia, Marysie�ka dostrzeg�a zmian�, jaka zasz�a w pani D�bskiej, i spiesznie m�wi� pocz�a: - Jako� to si� zrobi, urz�dzi. Prosz�, niech cioteczka si� tym nie niepokoi. Dam sobie rad�. Cioteczka powinna si� teraz po�o�y�. - Rzeczywi�cie, moje dziecko! Czuj� si� bardzo s�aba. Moja 30 Martusiu, zajmijcie si� dzieckiem. A wy, Hanko i Janku, b�d�cie dla niej dobrzy! Serdeczna nuta pro�by brzmia�a w g�osie matki, lecz nie trafi�a do zaci�tych w niech�ci dzieci. Jedno i drugie postanowi�o sobie zatruwa� �ycie �obcej", kt�ra, jak im si� zdawa�o, przyby�a, by ich krzywdzi�. Pani D�bska chwiejnym krokiem zmierza�a ku drzwiom. Mary- sie�ka widz�c jej os�abienie, podbieg�a do niej. - Mo�e ciocia oprze si� o mnie. Tak mi przykro, i� m�j przy- jazd sprawi� cioteczce tyle niepokoju. Ale ja naprawd� dam sobie ze wszystkim rad�... I b�dzie mi zupe�nie dobrze... Pani D�bska, opieraj�c si� na ramieniu dziewczynki, wesz�a do swego pokoju, lecz tam brak�o jej si�: uczu�a zwyk�y zawr�t g�o- wy, w oczach jej pociemnia�o. Z j�kiem pad�a na ��ko, do kt�re- go potrafi�a doskonale trafi� w ciemno�ciach. Za to Marysie�ka stan�a zupe�nie bezradnie: w pokoju by�o tak duszno, i� nawet jej, aczkolwiek zupe�nie zdrowej, zakr�ci�o si� w g�owie. Opr�cz charakterystycznego zapachu pokoju rzad- ko przewietrzanego uderza�a s�odko-zgni�a wo� lekarstw i zapach mysi. Zamkni�te szczelnie okiennice nie dopuszcza�y zupe�nie �wiat�a, kt�re blad� smug� przeciska�o si� jedynie przez nie do- mkni�te drzwi jadalnego pokoju. Oswoiwszy si� z mrokiem, Marysie�ka znalaz�a zapa�ki i zapa- li�a jaki� skrawek �wiecy, przy kt�rej zacz�a zwinnie i umiej�tnie gospodarowa� w pok�j u. Ogromny nie�ad, masa kurzu dowodzi�y wyra�nie, i� pok�j nie by� od dawna sprz�tany: widocznie chora sama nie mia�a si�y, a inni nie troszczyli si� o to! Z wielkim wysi�kiem Marysie�ka otworzy�a ci�kie okiennice i okna, zakrywszy przedtem le��c� na ��ku pani� D�bska grub� chustk�. Nast�pnie zbiera� pocz�a szklanki z nie dopit� herbat�, kawa�ki suchego chleba, ponadgryzane drobniutkimi, ostrymi z�bkami. �Ale� tu wsz�dzie gospodaruj� myszy!" - pomy�la�a dziewczy- nka z dreszczem obrzydzenia. Pouk�ada�a porozrzucane ubranie, ksi��ki, papiery. 31 �Jutro sprz�tn� reszt�! Teraz przy chorej nie mo�na zamiata�, bo za du�o kurzu!" - my�la�a i bezwiednie robi�a por�wnanie tego pokoju ze �licznym mieszkankiem, jakie zajmowa�a z matusi�; jak tam by�o jasno, s�onecznie, weso�o, czy�ciutko, pe�no kwia- t�w! Ale bo te� i matusia, i ona dba�y bardzo o to swoje mieszkanko: sprz�ta�y same, czy�ci�y, upi�ksza�y je i by�o im tak dobrze w tych dw�ch pokoikach! Tutaj widocznie Marta nie ma czasu, ale Hanka? Lecz zaraz do- bre serduszko t�umaczy� pocz�o: widocznie chodzi do szko�y, musi si� du�o uczy�... Tymczasem, orze�wiona snad� fal� �wie�ego powietrza, pani D�bska otworzy�a oczy, spogl�daj�c ze zdziwieniem na krz�taj�- c� si� dziewczynk�. - Kto tu jest? - zapyta�a s�abym g�osem, nie mog�c sobie przy- pomnie� tego, co si� dzia�o przed jej p� omdleniem, w kt�rym zreszt� sp�dza�a wi�ksz� cz�� dnia. - To ja, Marysie�ka! Czy cioteczce lepiej? Otworzy�am okno, bo nasz znajomy doktor m�wi� zawsze, �e powietrze to najlepszy lekarz. - Ale zimno! - O, ciocia tak dobrze okryta. Mo�na j eszcze ko� dr� przykry�. - Nie, nie trzeba. - A czy ciocia ju� po kolacji? - Nie, ale ja kolacji nie jadam. W�a�ciwie pani D�bska nie jada�a ani kolacji, ani obiadu. �y�a tylko herbat� i chlebem, kt�rego zreszt� jada�a coraz mniej. Z po- cz�tku wyrzeka�a si� jad�a, wiedz�c, �e go jest zawsze za ma�o dla dzieci, potem po prostu odzwyczai�a si�. - Ale� tak nie mo�na! - ze szczerym oburzeniem zawo�a�a Ma- rysie�ka. - Ciocia jest chora, os�abiona, wi�c powinna si� od�y- wia�. Ja zaraz cioci co przynios�. - Nie, nie trzeba! Nie chce mi si� je��! - m�wi�a pani D�bska, przysz�o jej bowiem na my�l, �e prawdopodobnie Marta nie ma �adnych zapas�w. Ale Marysie�ka ju� wybieg�a z pokoju, by uda� si� do Marty 32 o pomoc w przygotowaniu kolacji. Nast�pi�a w niej ogromna zmiana. Znikn�o przygn�bienie, obawa, ch�� ucieczki. Poczu�a, �e mo�e by� u�yteczna, �e jej pomoc b�dzie nie tylko potrzebna, lecz niezb�dna, i to obudzi�o w niej jej zwykle energiczn� i czynn� natur�. Lecz gdy si� znalaz�a w obecno�ci Hanki i Janka, ca�a jej odwa- ga stopnia�a nagle jak wiosenny �nieg w promieniach s�onecz- nych. Rodze�stwo obrzuci�o j� z�ym spojrzeniem, a Hanka wyce- dzi� a przez z�by: - Mama jest chora, i to ci�ko. Nie wolno jej m�czy� i dra�ni�. Prosz� wi�c nie przesiadywa� w jej pokoju i nie nu�y� opowiada- niami. - Ale� ja nic nie m�wi�am... troch� tylko przewietrzy�am po- k�j, a teraz