11607
Szczegóły |
Tytuł |
11607 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11607 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11607 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11607 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Artur Baniewicz
Drzymalski przeciw Rzeczpospolitej
2004
Z daleka wygl�da�a jak troch� wi�kszy pakunek, pozostawiony na przystanku przez
roztargnionego pasa�era. Zadaszenie wiaty i stoj�cy obok kiosk "Ruchu" nie dopuszcza�y
�wiat�a latarni do tej cz�ci �awki, a na ty�ach autobusowej zatoczki nie by�o �adnych
o�wietlonych obiekt�w.
- Poczekaj no... - Ni�szy z m�czyzn wyhamowa� nie bez pewnego trudu, w ostatnim
momencie ratuj�c si� przed po�lizgiem wyci�gni�ciem w bok r�ki z neseserem. Chodnik
pokrywa� paskudny, zlodowacia�y �nieg, kt�rego nikt niczym nie posypa�. - To noga, czy mi
si� zdaje?
Jego towarzysz, otulony po uszy identycznym zielonym szynelem, przeszed� jeszcze trzy
kroki.
- Co znowu? - j�kn��. - Koniecznie chcesz mnie zniszczy� w oczach starego? Jak nam
ten poci�g ucieknie...
- To cz�owiek? - Ni�szy stan�� bokiem do osi czteropasmowej ulicy i wiatru zarazem.
Zmru�y� oczy, pr�buj�c przebi� barier� mroku. Nie bardzo wychodzi�o: lodowaty podmuch
k�sa� przez w�sk� szczelin� mi�dzy powiekami, wdziera� si� a� w g��b czaszki. �zy zaciera�y
szczeg�y, a osiadaj�cy na rz�sach �nieg czyni� spraw� zupe�nie beznadziejn�.
- Zg�upia�e�?! W �rodku nocy?! Dzisiaj?! No chod�, ci�gle mamy szans�.
Wy�szy obr�ci� si� na pi�cie, przerzuci� walizk� do drugiej r�ki i pochylaj�c g�ow� tak
g��boko, �e broda prawie dotyka�a szalika, ruszy� pod wiatr. Po sekundzie bardziej wyczu�,
ni� us�ysza�, �e id� ju� we dw�ch. Po nast�pnych kilku krokach rozmyty cie� z ty�u obr�ci�
si� nagle, zmieni� obrys, zacz�� male�. No nie... Znowu?!
Zza parawanu trzymanej na sztorc czapki ni�szy przygl�da� si� rozmytej bryle
przystanku.
- To naprawd� wygl�da jak noga - powiedzia� niepewnie, stawiaj�c neseser na
oblodzonym chodniku, ale nie puszczaj�c jeszcze uchwytu. - Tylko... jedna?
- O to ma�e ci chodzi? To ma by� cz�owiek? Kwiczo�, ty �lepoto, kto ci� przez komisj�
poborow� przepu�ci�? Pigmej na jednej nodze to mo�e, ale nie porz�dny Polak. Zreszt�
porz�dni Polacy siedz� teraz w domach i... No nie. Kretyn, jak Boga kocham...
Pokr�ci� g�ow�, a potem, nie pr�buj�c ju� apelowa� do odmro�onego najwyra�niej
rozs�dku, wzi�� przyk�ad z Kwiczo�a i grz�zn�c po kolana, przebrn�� przez wa� usuni�tego z
jezdni �niegu. Dopiero na �rodku ulicy przypomnia� sobie o konieczno�ci sprawdzenia, czy
pod os�on� zamieci nie nadje�d�a jaki� samoch�d. Gdyby nadjecha�, nikt ju� raczej nie
zd��y�by niczego naprawi�, ale tu� przed �mierci� obaj byliby par� najbardziej zdziwionych
w ca�ych Katowicach ludzi. Od trzech godzin brn�li przez zupe�nie opustosza�e ulice, nie
spotykaj�c ani jednego cywilnego pojazdu. A wojskowe i milicyjne, o ile w og�le si�
porusza�y, czyni�y to w ��wim, patrolowym tempie.
Lodowa, mroczna pustynia. Nawet ogo�ocone z towar�w wystawy sklepowe zdawa�y si�
ledwie jarzy� w ciemno�ciach.
Trudno by�o uwierzy�, �e gdzie� w tej arktycznej pustce cz�owiek natknie si� na co�
takiego. Na �pi�ce dziecko.
Lew� nog� podwin�a pod siebie; tylko prawa zwisa�a z �awki. Bezw�adnie - to pierwsze,
co odnotowa� Kwiczo�, kiedy sparali�owany potwierdzeniem si� w�asnych domys��w zastyg�
na kilka sekund przy kraw�niku.
By�a za ma�a, by si�ga� stop� chodnika, i najwyra�niej za ma�a, by zdawa� sobie spraw�,
�e siadaj�c pod wiat� w t� mro�n�, grudniow� noc 1981 roku pope�nia najwi�kszy z
�yciowych b��d�w. Ostatni i decyduj�cy.
Rzuci� neseser i w kilku susach dopad� �awki. Ko�c�wk� zamierza� pokona� �lizgiem, ale
ten akurat kawa�ek chodnika s�u�by miejskie raczy�y posypa� piaskiem i cisn�o nim o �awk�.
- Kurrrwa ma�...
- No tak, po�am jeszcze nogi, tego nam brakuje... Kolano ca�e?
Ni�szy nie odpowiedzia�. Kl�ka� w�a�nie na drugim, mniej poszkodowanym, zdzieraj�c
z�bami sk�rzane r�kawice i wpychaj�c d�onie pod jej kaptur. Dziewczynka mia�a na sobie
haftowany ko�uszek, ale r�kawy, d� i naci�gni�ty na g�ow� kaptur obszyto jakim� znacznie
delikatniejszym futerkiem.
- Chyba ciep�e - rzuci� niepewnie. - Cholera, r�ce mi skostnia�y; nie bardzo...
Urwa�, z lekkim niedowierzaniem odnotowuj�c blask wilgotnych, rozszerzaj�cych si�
plamek w g��bi kaptura.
- Nie wolno si� wyra�a� - wymrucza�a wilgotnooka. - Miko�aj do ciebie nie psyjdzie.
Z ty�u dobieg�o st�umione "uff". Nie on jeden poczu� ulg�.
- Co ty tu robisz, �abo? - Cofn�� r�ce z okr�g�ych policzk�w, z�apa� ma�� za jedyn�
dost�pn� w tej chwili stop�. Bos� pod filcowym bamboszem i oddzielon� od ko�ca nogawki
d�ug� przestrzeni� ju� zupe�nie go�ej, wystawionej na mr�z �ydki. Dziewczynka mia�a na
sobie r�owe, bardzo porz�dne, jedwabne chyba spodnie, w swojej kategorii dor�wnuj�ce
peweksowskiemu ko�uszkowi, ale niewiele jej to dawa�o, jako �e by�y to spodnie od pi�amy.
- Musi gdzie� tu mieszka�. - Wy�szy z m�czyzn rozgl�da� si� przez chwil�, by na
koniec bezradnie, ale i z lekk� z�o�ci� wzruszy� ramionami. - Wszyscy �pi�. Zero �wiate� w
oknach.
- Au! - Ma�a szarpn�a nog�, pozostawiaj�c w d�oniach Kwiczo�a ozdobiony pomponem
kape�. Odr�twia�a za bardzo, wi�c nie uda�o jej si� schowa� nogi pod siebie. Potem ju� nie
pr�bowa�a. Troch� bardziej za�zawiona, z wygi�tymi w podk�wk� ustami, kuli�a si� jak
osaczone zwierz�tko, pozwalaj�c rozmasowywa� bos� stop�.
- Kape� przeszed� lodem - mrucza� Kwiczo�, tr�c coraz mocniej bia�� sk�r�. - Wlaz�a
smarkula w jak�� wod� albo co... Nie podoba mi si� to. Jak siedzia�a tu za d�ugo... Wpad�a� w
ka�u��, �aba?
- Nie jestem �adna �aba! Au!
- Gdzie ty tu widzisz ka�u�e, Kwiczo�? Tobie naprawd� nie wolno dawa� w�dki. Wi�cej
z tob� na �adne wesele nie jad�. - Wysoki postawi� walizk� i niezdarnie, borykaj�c si� ze
sztywnymi palcami i mankietem wojskowego p�aszcza, ods�oni� zegarek. - No, cudownie.
Wiesz, kt�ra godzina?
Kwiczo� zignorowa� go. U�miechn�� si� do ma�ej, a potem uni�s� jej stop� i niemal
przytykaj�c do ust, zacz�� chucha� na drobne palce.
- Jak ci� kto� teraz zobaczy - rzuci� ponuro jego kolega - to �ywi z tego nie wyjdziemy.
Nie do��, �e mundurowe komuchy, to jeszcze pedofile. Hanysy na kawa�ki nas rozszarpi�.
- Olewam hanys�w. - Kwiczo� uni�s� nog� wy�ej, zacz�� na przemian chucha� z do�u i
rozciera� zimne jak l�d paluszki. - Pogo� mistrzem Pooolski! - zaintonowa�.
- Powiem, ze mnie pan scypa� - poci�gn�a nosem ma�a.
- Dobra. Tylko najpierw musimy ci� dostarczy� do mamy. Mieszkasz gdzie� blisko? -
Ma�a zasznurowa�a usta. - Jak si� nazywasz, �pi�ca kr�lewno?
- Nie jestem �adna kr�lewna - burkn�a.
- Wyjmij skarpety z mojej walizki - rzuci� Kwiczo�, nie patrz�c za siebie. - Chyba nie
zd��y�a odmrozi� n�g, ale w tych bamboszach nie mo�na jej trzyma�. A ty poka� drug�
nog�... - zerkn�� na przypr�szony biel� ko�uszek - ...�nie�ko.
- Nie jestem... - Zmieni�a taktyk�. - Zostaw mnie. Mus� jecha� do taty. Do "Wujka".
- To do taty czy do wujka?
- Do kopalni! M�j tata fedruje na "Wujku". Nie wiecie, co to "Wujek"?
- Teraz ju� wiemy. Masz lakier na paznokciu, �abo. - Pstrykn�� w du�y palec jej stopy. -
Nie�adnie mamie podbiera�. A jak ju�, to maluj wszystkie. Dama z jednym czerwonym
paznokciem wygl�da nieelegancko.
Chyba nie wszystko zrozumia�a, wi�c przemilcza�a uwag�. Masowa� i ogrzewa�
oddechem cieplejsz� ze st�p, zastanawiaj�c si�, ile lat mo�e mie� jej w�a�cicielka. Je�li
szko�a, to g�ra pierwsza klasa. Ale raczej ko�c�wka przedszkola.
- Trzymaj. - Zrolowane grube skarpety od polowego munduru wyl�dowa�y obok nich na
�awce. Dopiero teraz zauwa�y� przyci�ni�t� do biodra ma�ej foliow� torb� reklam�wk�.
- Za�o�ysz moje skarpety i p�jdziemy do domu, dobrze? - Spod kaptura przygl�da�y mu
si� szeroko otwarte oczy, kt�rych barwy nie umia� okre�li�. - Dobrze? Mog� ci� wzi�� na
r�ce, chcesz?
- Ja cekam na autobus - wymrucza�a niech�tnie.
- Autobusy nie je�d�� - powiedzia� �agodnie. - Jest �rodek nocy, nie m�wi�c... no, to
faktycznie mo�emy sobie darowa�. - Milcza� przez chwil�, rozcieraj�c dziwnie mi�kk� sk�r�
na pi�cie. - To jak si� nazywasz?
- Dziewczynka z Zapa�kami - mrukn�� wy�szy. - Daj spok�j, p� nocy tu zmarnujemy.
Jak ci tak mocno wpad�a w oko, to pociesz si� my�l�, �e ju� raczej nie zd��ymy. B�dziesz
mia� mas� czasu na ugadywanie sobie perspektywicznej laski.
- To prawda? - Kwiczo� wpatrywa� si� w nad�sane oblicze. - Jeste� t� s�awn�
Dziewczynk� z Zapa�kami?
Ku jego zdziwieniu zastanowi�a si� chwil�, po czym niewyra�nie pokiwa�a g�ow�.
- Ale ja nie spsedaj�... I si� nie bawi� - dorzuci�a szybko. - Nie wolno si� bawi�, bo jest
po�ar i dzieci id� do nieba i wsyscy p�ac�. I nawet tatusiowie tez.
- No... tak. Faktycznie. - Uni�s� brwi, przygl�daj�c jej si� z brakiem zrozumienia. Potem
go ol�ni�o. - Masz zapa�ki? Tutaj?
- Mam w torbie.
- I co jeszcze masz w torbie? - zapyta� od niechcenia. - Lalk�?
- Butelki.
- Wysz�a� cichaczem, �eby poszuka� butelek? Pracu� z ciebie.
- Nie... bo Piotrek m�wi, ze tat� co�g psejedzie. A w co�g si� zuca butelk� i on si� wtedy
pali, i juz nie mo�e jecha�. Ale tata nie zabra� na kopalni� zapa�ek ani butelek, tylko termos,
bo on nie pali papieros�w, tylko mama. No i nie b�dzie mia� cym zuca�. A mama p�ace. Bo
jest wojna. Ten pan w telewizoze powiedzia�, ze jest wojna. No i ja zanios� tacie zapa�ki i
butelki od pepsi, bo one s� dobre i pasuj� do r�ki. Piotrek m�wi, ze najlepiej to si� pep...
pepsjowymi zuca. I tacie co�g nic nie zrobi na tym strajku - zako�czy�a i u�miechn�a si� po
raz pierwszy, nie�mia�o, ale i z dum�, do dw�ch m�skich znieruchomia�ych twarzy.
Rozdzia� 1
- Ciemno si� robi. Jeszcze w co� przypieprzysz i szef mi jaja urwie.
Hanka Weso�owska, t�gawa siedemnastolatka wbita w polarowy skafander i markowe,
przerobione przez krawca spodnie narciarskie, obejrza�a si� przez rami� i pos�a�a mu krzywy
u�mieszek. By� dwa razy starszy i je�li nie wa�y� dwa razy wi�cej od swej podopiecznej, to
jedynie dlatego, �e z powodu martwego jesiennego sezonu nie uda�o jej si� zrzuci� tylu
kilogram�w, ile zaplanowa�a. Bogu dzi�ki, zima by�a tym razem jak nale�y, ze �niegiem.
Mia�a jak nadrabia� zaleg�o�ci.
Inna sprawa, �e ten ostatni zjazd wiele jej nie pomo�e. Gdyby okaza� odrobin� taktu i
jako� inaczej to powiedzia�... Ale czego mo�na oczekiwa� od g�ry mi�ni?
- A co proponujesz? Roz�o�y� si� biwakiem? Czy mo�e zdj�� narty i si� sturla�?
- Mo�emy zej�� - powiedzia� beznami�tnie. Czy raczej: t�po. Kiedy go si� nie
uprzedzi�o, mia� problemy z rozpoznaniem �artu.
- To ty zejd� - zgodzi�a si� �askawie - a ja zjad�. Poczekam na ciebie, spokojna g�owa.
Zrobi� wdech, potem wydech. Ocienione daszkiem bejsbol�wki brwi zmarszczy�y si�, co
oznacza�o, �e Byku oddaje si� trudnej sztuce my�lenia.
- Nie - powiedzia� na koniec. - Jest jeszcze troch� ludzi. Nie mo�emy si� rozdziela�.
Hanka przekrzywi�a g�ow�, ca�� swoj� poz� daj�c do zrozumienia, �e tego to ju� za wiele.
Sama zreszt� te� przesadzi�a: wyci�g co prawda sta� po wykonaniu ostatniego, specjalnie jej
dedykowanego kursu, ale korzystaj�c z okazji, do orczyk�w podczepi�o si� par� dzieciak�w
w wieku gimnazjalnym i ze czw�rka doros�ych. Tyle �e nie by�o w tej gromadce nikogo, kto
m�g�by pomy�le� o przeciwstawieniu si� Bykowi, nie mdlej�c wcze�niej z przera�enia.
Dw�ch student�w okularnik�w, ich kole�anka, niewiele grubsza w talii ni� Byku w bicepsie,
no i jeden jedyny facet - godny uwagi ochroniarzy Hanki.
Nie interesowa�a si� tym, co i jak robi�, ale zd��y�a odnotowa�, �e wzi�li m�czyzn� na
celownik. Bez przesady oczywi�cie: to by� teren jej starego, on tu rz�dzi� od lat i nikt nie
pr�bowa� niepokoi� ani jego, ani tym bardziej nikogo z rodziny. Nie by�o powod�w, by
straszy� ludzi przesadn� ostro�no�ci�. Ch�opcy obejrzeli z daleka osobnika w kurtce z
demobilu, ustawili si� mi�dzy nim a Hank� - i na tym poprzestali. Co jej nie dziwi�o.
Wygl�da� �a�o�nie - cud, �e jego "narty" trzyma�y si� tak zwanych but�w - je�dzi�
fatalnie i na dodatek utyka�. Hanka uzna�a, �e zjawi� si� na stoku p�nym popo�udniem
w�a�nie dlatego, by nie k�u� w oczy sw� bylejako�ci�. Uczy� si� je�dzi�. Sam, na uboczu i
g��wnie metod� padania w �nieg przy ka�dym skr�cie.
Teraz te� si� wy�o�y� jakie� sto metr�w od miejsca, gdzie stali z Bykiem. Nie, naprawd�
nie by�o powod�w, by przejmowa� si� lud�mi. Zasalutowa�a Bykowi kijkiem, odepchn�a
obur�cz i wymijaj�c studenck� tr�jk�, pomkn�a w d�.
Wszystko sz�o dobrze. P�ki nie o�lepi� jej znienacka odblask s�o�ca na jakim�
oblodzonym kamieniu. Zaraz potem wpad�a w stref� cienia, w panice wykonuj�c za s�aby
skr�t, za p�no dostrzeg�a poprzeczny garb, wylecia�a w powietrze i ju� bez szans na
poprawienie czegokolwiek wyl�dowa�a na �wie�ych �ladach faceta w kurtce z demobilu. Co�
szarpn�o za nogi, lew� nart� zdar�o ze stopy, a ona sama zanurkowa�a g�ow� do przodu w
g�szcz niskich choinek.
- W porz�dku? Nic pani nie jest?
Odnios�a wra�enie, �e nie pospieszy� si� z tymi pytaniami. Nie pr�bowa� te� pom�c. Sta�
o par� krok�w dalej, ca�y oblepiony �niegiem i przygl�da� si� spod daszka idiotycznej
pseudokominiarki. Dopiero teraz znale�li si� na tyle blisko, by Hanka mog�a oceni� jego
wiek. Stwierdzi�a ze zdziwieniem, �e jest du�o starszy, ni� przypuszcza�a. Trzydziestk� mia�
ju� dawno za sob�.
- �yj�, �yj� - wyst�ka�a, gramol�c si� z zaspy i ju� zawczasu machaj�c r�k�, co mia�o
uspokoi� ochroniarzy.
- Nosi cz�owieka to cholerstwo - us�ysza�a jeszcze, po czym Demobil wyjecha� powoli
na ubity �nieg, zacz�� niezgrabnie skr�ca�, by niemal po przeciwnej stronie trasy osi�gn�� w
ko�cu kierunek zgodny ze spadkiem terenu i rozpocz�� zjazd.
Hanka wykopa�a spod �niegu nart� i zak�ada�a j�, kiedy nadjecha� Byku.
- Ale przypieprzy�a� - powiedzia� beznami�tnie. - Masz do��?
- Ja jak ja, ale widz�, �e ty masz - rzuci�a z lekk� irytacj�.
- Ja?
- Nie trzymasz dystansu, Byku. Ten zielony m�g� mnie tu poci��, udusi�, a nawet
zgwa�ci�, nimby� si� raczy� zjawi�. Po�wicz troch�.
- Nie musz� sta� obok, by nie dopu�ci� do ciebie faceta - poklepa� si� pod pach�.
- Wiesz co? Je�li strzelasz tak, jak szusujesz, to lepiej jednak st�j obok. Bo jeszcze trafisz
we mnie.
Pomimo b�lu wykona�a dziarski obr�t i ruszy�a w d�. Sto metr�w dalej min�a
Demobila. Oczywi�cie le�a�. Przemkn�a na tyle blisko, �e mimo p�mroku dostrzeg�a pr��ki
na tkwi�cym w �niegu kijku. Nie do wiary, ale wygl�da� na drewniany. Tylko ten drugi by�
aluminiowy. Jezu, ale wiocha...
Ju� na ko�cz�cej tras�, p�askiej ��czce wyprzedzi�a dw�jk� gimnazjalist�w i fantazyjnym
zwrotem wyhamowa�a przed gromadk� swoich kibic�w. Celowa�a tak, by zarzuci�o j� na
Czarka, ale zabrak�o p� metra i po prostu stan�li twarz� w twarz.
- Uganiasz si� za proletariatem? - b�ysn�� z�bami.
- �e co?
- Doszli�my do wniosku - wyja�ni�a Gra�ka Sobolik - �e lecisz na tego mena w
odlotowej czapce. On na g�r�, ty na g�r�. On wpada w krzaki, ty wpadasz w krzaki.
- Kretyni jeste�cie - roze�mia�a si�. Poda�a kijki Mirkowi, drugiemu z przydzielonych jej
ochroniarzy. W�a�ciwie nie by� prawdziwym gorylem, a jedynie dorabia� od czasu do czasu,
wspomagaj�c duet Byku-Kajtek, ale na dobr� spraw� sam jeden wystarczy�by w zupe�no�ci.
Przynajmniej w Ustrzykach, gdzie ka�dy k�ania si� jej ojcu z odleg�o�ci p� kilometra.
Wzmocnion�, trzyosobow� asyst� zawdzi�cza�a przyjezdnym. Par� dni temu w czasie
dyskoteki poci�to no�ami kilku ch�opak�w. Tury�ci mieli wi�ksze straty, jeden nawet nie
dojecha� �ywy na sal� operacyjn�, i po Ustrzykach chodzi�y s�uchy, �e w powietrzu wisi
odwet. Samej Hance nikt raczej nie pr�bowa�by wybija� z�b�w za jednego dobrego, czyli
martwego warszawiaka, ale Czarek nadal obnosi� si� z opuchni�tym nosem i obt�uczonymi
d�o�mi. Poniewa� Hanka o�wiadczy�a ojcu oficjalnie, �e ferie zamierza sp�dza� wsp�lnie z
nim i reszt� paczki, przydzieli� im a� trzech ochroniarzy. Czarek, bratanek radnego, by�
zreszt� dobrym kandydatem do obj�cia go parasolem, kt�ry i tak nad Hank� noszono: uk�ady
to podstawa w interesach, no a dodatkowy koszt r�wna� si� w praktyce zeru.
- Wyskoczymy gdzie� wieczorem? - zapyta�a od niechcenia, pochylaj�c si� ku
wi�zaniom. - Robi?
- Ja zawsze - wzruszy� ramionami.
- A ty, Gra�ka?
- No... Wiesz, starzy troch� si� przestraszyli po tej zadymie w "Janosiku". Mam by� w
domu o si�dmej.
- O Jezu, przecie� p�jdziemy razem - j�kn�a. Skin�a g�ow� w stron� zje�d�aj�cego
powoli Byka. - Z asyst�. I pojedziemy wozem. Co nam si� mo�e sta�?
- Powiedz to moim starym.
- Mam i�� do dyrektora w�asnej budy i wyt�umaczy� mu, �e stosuje b��dne �rodki
wychowawcze?
Roz�mieszy�a j� ta wizja, a humor do reszty polepszy� fakt, �e r�wnie skutecznie uda�o jej
si� rozbawi� Czarka. Metr osiemdziesi�t z hakiem, filar dru�yny siatkarzy, �rednia ocen w
okolicach pi�tki... By� doskona�ym materia�em na szkoln� mi�o��.
- Ty - zerkn�a w jego stron� z wieloznacznym u�mieszkiem - jak rozumiem, masz
szlaban i nie p�jdziesz.
Oczywi�cie osi�gn�a zamierzony efekt.
- Szlabany s� dla kolejarzy - wzruszy� szerokimi ramionami.
- No to fajnie. A do twojej mamy - Hanka przenios�a wzrok na kole�ank� - przekr�ci
moja. Nam�wi� j�.
Starsza Sobolikowa czesa�a jej matk�, co mo�e nie oznacza�o du�o wi�kszych zysk�w dla
zak�adu fryzjerskiego, ale klient�w niew�tpliwie nagania�o. Hanka nie w�tpi�a, �e pro�ba pani
Weso�owskiej to dla pani Sobolikowej inna forma rozkazu.
Jeszcze tylko problem pod nazw� Byku. W�a�nie zahamowa� obok ich pi�tki i macha� w
kierunku czekaj�cego na parkingu Kajtka.
- Nogi bol�? - u�miechn�a si� do niego przyja�nie. - Zm�czy�e� si�?
- Ja? Niby czym? - Obejrza� si� przez rami�. - Kurde, chyba sk�d� tego facia znam...
Patrzy� na Demobila. Wzgl�dnie kt�rego� ze student�w.
- Tak sobie pomy�la�am - ci�gn�a Hanka - �e mo�e chcia�by� posiedzie� wieczorem
przy piwku, obok kominka... W knajpce nad "Janosikiem" daj� odlotowe steki. M�wi� ci, co�
niesamowitego.
- Aha - mrukn��, spogl�daj�c w jej stron�, ale nadal marszcz�c brwi jak kto�, kto z
wysi�kiem penetruje zasoby pami�ci. - Chcesz, �ebym z wami poszed� na dyskotek�?
- Byyyku... No zg�d� si�. Kolacj� mog� ci fundn��, ale na wi�cej biednej uczennicy nie
sta�. Co ci szkodzi? Browar pos�czysz...
- Akurat ty mi fundniesz... - Zn�w si� obejrza�. Facet w wojskowej kurtce, balansuj�c
�miesznie na sztywnych nogach, zje�d�a� s�abo kontrolowanym �lizgiem bardziej w poprzek
ni� wzd�u� nartostrady. Lada moment albo wyl�duje na sosnach, tym razem po zachodniej
stronie, albo we�mie si� w gar�� i wykr�ci. Tak czy siak oddala� si� od nich. - My�lisz, �e nie
wiem? Macie tam stuprocentowy upust, ty i ca�a rodzina.
Demobil szarpn�� si�, rozpaczliwie zam�ynkowa� kijkami - i skr�ci� w ostatniej chwili.
Teraz nios�o go w ich stron�. Nie za szybko, bo zn�w w poprzek stoku.
Na parkingu Kajtek tkwi� wsparty o b�otnik teren�wki, nie kwapi�c si� do sprawdzania,
jak w�z radzi sobie z zaspami. Ojciec Hanki zatrudni� go, gdy nie mia� jeszcze opancerzonej
bryki i musia� polega� na umiej�tno�ciach kierowcy. Kajtek nale�a� w�wczas do elity
kurier�w, obs�uguj�cych tranzyt kradzionych woz�w na trasie Odra-Bug.
- Mirek - Byku skin�� kijkiem w stron� nadje�d�aj�cego. - Nie znasz czasem tego
go�cia?
Mirek, kt�ry zd��y� odebra� narty od Hanki i rusza� w stron� parkingu, odwr�ci� si� i
mru��c oczy, popatrzy� na Demobila. �wiat�a nie by�o ju� za wiele, ale Hanka wiedzia�a, �e
problem le�y we wzroku patrz�cego. Powinien zafundowa� sobie okulary. Tyle �e okularnicy
nie s� przekonuj�cy, gdy trzeba upomnie� opornych wierzycieli, posy�aj�c do nich ch�opak�w
z kijami bejsbolowymi - a do tego g��wnie potrzebowa� go ojciec.
Nie zaskoczy�a jej wi�c d�uga zw�oka, poprzedzaj�ca odpowied�. Mirek drapa� si� po
czapce, czekaj�c, a� tamten podjedzie bli�ej.
- Nie gapcie si� tak na biednego kmiotka - roze�mia�a si� Gra�ka. - Bo z samego strachu
zn�w or�a wywinie.
- Za to im p�ac� - mrukn�� Czarek. Nie przepada� za towarzystwem Byka.
- Aha, ju� wiem - odezwa� si� nagle Mirek. W jego g�osie nie by�o niczego
alarmuj�cego, najwy�ej odrobina zdziwienia. - To taki facet, z Lutowisk bodaj�e... Nosi�
towar z Ukrainy, pami�tam go z przej�cia. Nazywa si� Drzymalski.
- Jak? - Byku drgn��, nagle zacz�� gwa�townie przestawia� skr�powane deskami nogi.
Demobil by� ju� w odleg�o�ci kilkunastu metr�w i - co Hanka odnotowa�a dopiero teraz -
jako� nie zwalnia�, cho� na p�askim powinien.
- Drzymalski - Mirek �cisn�� trzymany w r�ku kijek. - Jak dobrze pami�tam, bo co�
dawno go nie...
- My mu spu�cili�my wpierdol! - zawo�a� Byku odkrywczym, troch� zdziwionym, a
troch� triumfalnym tonem.
Zd��y� obr�ci� si� twarz� do nadje�d�aj�cego, nie utraci� r�wnowagi i nawet os�oni� si�
skrzy�owanymi nad g�ow� kijkami. Co�, co Hanka uzna�a przedtem za drewniany kijek
narciarski, spad�o z g�ry z nieprawdopodobn� szybko�ci�.
Kto� krzykn��. Do�� cienkim g�osem, ale Hanka wcale nie mia�a pewno�ci, czy
nale��cym do Gra�ki. �aden z ch�opak�w nie pr�bowa� jeszcze ucieka�, lecz chyba ju� wtedy
dotar�o do nich, jak bardzo jest �le. Wi�c mo�e to jednak kt�ry� z nich. A mo�e nawet sam
Byku. Nietrudno o taki krzyk, je�li cz�owieka przebij� na wylot w samym �rodku tu�owia.
Drugi kijek - ten z metalu - wyprysn�� z do�u, nie daj�c ochroniarzowi cienia szansy.
Zaostrzony koniec, pozbawiony plastikowej tarczki, bez widocznej utraty p�du wnikn�� w
cia�o i wyszed� po drugiej stronie, poprzedzany cienkim, za to tryskaj�cym pod du�ym
ci�nieniem gejzerem czerwieni. Byku sta� jeszcze u�amek sekundy, po czym, uderzaj�c
stercz�cym z piersi pr�tem o ziemi�, run�� na twarz pod stopy bladej jak trup Hanki.
Krew strzykn�a po �ydkach dziewczyny. Tylko raz. Zaraz potem serce stan�o.
Mirek znajdowa� si� nieco z ty�u, a zab�jca zahaczy� nart� o upuszczony przez kt�rego� z
licealist�w sprz�t, co omal nie doprowadzi�o go do upadku. Ochroniarz zyska� wi�c odrobin�
czasu. Zd��y� wrzasn�� "Kajtek!!!" i cisn�� precz narty Hanki, pozostaj�c na placu boju ze
�ciskanym kurczowo kijkiem. Nawet zd��y� si� ustawi�. Zabrak�o mu tylko wiary w realno��
tego, co si� dzieje.
Ciupaga - bo tym w istocie okaza� si� pr��kowany kijek - powt�rzy�a poprzedni manewr,
wznosz�c si� wysoko i spadaj�c szerokim �ukiem ku g�owie Mirka. Zastosowa� podobn� jak
Byku blokad�, tyle �e z udzia�em jednego aluminiowego pr�ta i dw�ch podpieraj�cych go r�k.
Wydawa�o si�, �e ostrze nie dosz�o do g�owy. Dopiero kiedy Mirek polecia� na plecy, nie
pr�buj�c w �aden spos�b �agodzi� upadku, Hanka zda�a sobie spraw�, �e zostali sami.
Czarek i Gra�ka rozpierzchli si� na boki. Ona i Robert pozostali, bo nie da si� biec z
o�owiem zamiast mi�ni i kompletn� pustk� w g�owie. W u�amku sekundy zrozumia�a jedno:
�e nie s� niczym wi�cej ni� zwierzyn� �own�. Materia�em do zabijania.
Nic si� nie da�o zrobi�, wi�c po prostu sta�a i czeka�a. Jak pozostali. Tr�jka student�w,
dzieciaki z gimnazjum, siwy m�czyzna, obs�uguj�cy wyci�g, jakie� dwie m�ode mamy,
spaceruj�ce nieopodal z w�zkami - wszyscy, kt�rzy byli �wiadkami b�yskawicznej egzekucji.
O trzecim ochroniarzu przypomnia�a sobie, gdy morderca kl�ka� nad Bykiem. Kiedy i jak
zawr�ci�, dlaczego nie zwali� si� na ziemi�, maj�c ruchy skr�powane nartami - nie
zauwa�y�a. Spostrzeg�a Kajtka, wyskakuj�cego z kabiny teren�wki ze strzelb� w r�kach, a
potem zobaczy�a, jak Demobil wyszarpuje kijek z cia�a jej goryla. Nie sz�o mu g�adko. Zbyt
si� spieszy�, a Byku le�a� na boku, dociskaj�c r�koje�� do ziemi. To musia�o potrwa�. Gdyby
tak doskoczy� i czym� ci�kim... Ale nie mia�a niczego odpowiedniego pod r�k�. My�l zgas�a
r�wnie szybko, jak si� narodzi�a.
Od parkingu dzieli�o j� jakie� osiemdziesi�t metr�w. Nie mia�a poj�cia, jak to si�
prze�o�y na celno�� strza�u, ale to, �e strza�y padn�, zrozumia�a do�� szybko. Osun�a si�
wi�c na kolana, a potem przypad�a do ziemi, w ostatniej chwili powstrzymuj�c si� przed
zanurkowaniem nosem w �niegu. Zbyt otwarte schodzenie z linii ognia mog�o rozw�cieczy�
tego szale�ca.
Kajtek szarpn�� ruchomym �o�em strzelby, prze�adowa� j� i tym samym p�ynnym ruchem
poderwa� do ramienia. Hanka us�ysza�a huk i gwizd tu� nad g�ow�, dostrzeg�a tak�e, jak kilka
metr�w z przodu jedna ze �rucin wyrzuca fontann� �niegu z ubielonego nim krzaczka.
Drugi strza� poszed� wy�ej. Kiedy Kajtek wprowadza� do komory trzeci nab�j, facet w
wojskowej kurtce wyci�gn�� co� spod skafandra Byka, z przykl�ku wykona� przewr�t nad
zw�okami i - ju� ustawiony przodem do parkingu - wymierzy� z trzymanego obur�cz
pistoletu.
Kajtek okaza� si� szybszy. Najszybszy by� jednak Robert: w�a�nie wtedy otrz�sn�� si� z
os�upienia i zacz�� ucieka�. Wpad� na lini� ��cz�c� obu m�czyzn w u�amek sekundy po tym,
jak porcja grubego �rutu opu�ci�a luf� strzelby. Co� ciemnego odlecia�o od twarzy ch�opaka i
Robert zwali� si� w �nieg, przyciskaj�c obie d�onie do policzka.
Zacz�� krzycze�, gdy przem�wi� pistolet Demobila. I krzycza� znacznie d�u�ej, bo tamten
tylko trzykrotnie, w niespe�na sekundowych odst�pach, poci�gn�� za spust.
Druga kula zgi�a Kajtka w pasie i sprawi�a, �e zacz�� powoli �ama� si� jak scyzoryk.
Trzecia zabi�a.
Hanka zwymiotowa�a, kiedy lufa obr�ci�a si� w jej kierunku.
W Warszawie tego popo�udnia te� le�a� �nieg. Spad� nad ranem, kiedy Zi�tarski jecha� do
pracy. Teraz zosta� z niego tylko brudny, poszarza�y nalot. Stoj�c przy oknie swego gabinetu,
Zi�tarski dopi� kaw�. Rusza� w stron� zawalonego papierami biurka, kiedy drzwi uchyli�y si�
ostro�nie i do gabinetu zajrza�a Ewa. Pewnie swe wej�cie poprzedzi�a delikatnym pukaniem,
ale gabinet mia� masywne drzwi, a spod kancelarii odje�d�a�a akurat kawalkada woz�w z
Ministerstwa Finans�w.
- Chcia�am to panu pokaza�, panie ministrze.
Zi�tarski po raz tysi�czny skarci� si� w duchu za idiotyczny pomys� pozostawienia tej
dziewczyny w sk�adzie swego personelu. By�a niemal klasyczn� blondynk� z m�skich
dowcip�w: d�ugonog�, d�ugow�os�, obdarzon� imponuj�cym biustem i nie zawsze
imponuj�cym intelektem. Nie odzywa�a si� zbyt cz�sto, a jej angielski zaskakiwa�
poprawno�ci� akcentu i du�ym zasobem s��w - to go chyba zmyli�o. By�a jak �licznie
obudowany magnetofon, kt�ry wiedz� �yka� i odtwarza�, ale jako� nie zamierza�
wykorzystywa�. Kto� taki nie zagrza�by miejsca w szanuj�cej si� firmie. Zapewne dlatego
Ew� upchni�to w Kancelarii Premiera Rzeczypospolitej Polskiej, a Zi�tarski nie potrafi� si�
jej pozby�. W swoim czasie, zaraz po obj�ciu stanowiska szefa gabinetu premiera,
nieopatrznie o�wiadczy� w wywiadzie radiowym: "Zasada TKM-u? Nie, pani redaktor, ten
okres szcz�liwie mamy za sob�. Dzi�, kiedy w�adz� obj�o SLD, licz� si� wy��cznie
kompetencje i wzgl�dy merytoryczne. Ja sam, aczkolwiek sprawuj� funkcj� o bezdyskusyjnie
politycznym charakterze, wprowadzam wy��cznie niezb�dne zmiany w sk�adzie swego
najbli�szego personelu. Nawet sekretarki nie zamierzam zmienia�. Ju� czas sko�czy� z
obsadzaniem stanowisk przez krewnych i znajomych Kr�lika".
�a�owa�, �e pani redaktor nie okaza�a si� w�wczas bardziej z�o�liwa i nie przycisn�a go
do muru w kwestii konkretnego Kr�lika, stoj�cego za pann� Ja�kowiak. Odstrzelony zosta�by
jego poprzednik, kt�ry Ew� przyjmowa� i kt�ry z jej wujem, prominentnym senatorem AWS-
u, osuszy� niejedn� butelk�.
- Wie pani, kt�ra godzina? Ko�cz� ten harmonogram i uciekam do domu.
Zatrzyma�a si� i sta�a z nieweso�� min�, gniot�c w d�oni jaki� papier.
- No tak... - Przez chwil� szuka�a odpowiednich s��w. - Tylko to troch�... no, wczorajsza
sprawa.
- Wczorajsza... - Zi�tarski westchn�� i pokiwa� g�ow�.
- Bo mi kto� poprzek�ada� papiery na biurku. - Wzruszy�a ramionami, wprawiaj�c obfity
biust w mi�e dla oka falowanie. - Zreszt� taki mia� pan wczoraj m�yn... nie chcia�am g�owy
zawraca�.
- A teraz pani chce.
- Nie, tylko �e to... Ci z korespondencji nie wiedzieli, co z tym fantem zrobi� - machn�a
zrolowanym papierem.
- List? Urz�dowy?
- Nie, nie... nawet nie na komputerze pisany.
- To co tu robi? - roz�o�y� r�ce w przesadnym ge�cie zdziwienia. - Ile razy mam
powtarza�? Takie listy nas nie interesuj�. Musi si� pani nauczy� odr�nia� sprawy istotne.
Skargi i pro�by obywateli nie s� dla nas istotne. Nie czytamy ich. Kancelaria nie po to
zatrudnia ludzi, kt�rzy si� tym zajmuj�, by byle bzdura trafia�a do mnie, a nawet do pani.
Cho�by z adresu wynika�o, �e powinna. - Przerwa� na chwil�. - To by�o zaadresowane
imiennie do mnie?
- Nnnie. - Przygryz�a warg�. - Do premiera.
- No wi�c dlaczego...?
- Do r�k w�asnych - rzuci�a troch� desperacko. - Tak pisa�o na kopercie.
- By�o napisane - poprawi� j�, tym razem odruchowo, bez zamiaru wbicia szpileczki. -
Nie �artuje pani? Do r�k w�asnych? Tak po prostu?
- No, po prostu to mo�e nie. Ten facet bardzo wyra�nie to podkre�li�. - Rozprostowa�a
kopert�, demonstruj�c j� szefowi. - Widzi pan? A� si� czerwono w oczach robi.
Istotnie, autor nie oszcz�dza� na czerwonym mazaku.
- To chocia� polecony?
- S�ucham? - zdziwi�a si�.
- List - westchn��. - Zwyk�y czy polecony?
Obr�ci�a kopert� i ogl�da�a przez ca�e wieki.
- Nie. - Unios�a w ko�cu spojrzenie b��kitnych oczu. - Zwyk�y.
- Facet domaga si� dostawy do r�k w�asnych, a nie raczy wyda� paru groszy na dro�szy
znaczek? - po d�ugim i ci�kim dniu Zi�tarski potrzebowa� jakiego� koz�a ofiarnego. - Do
kosza. Je�li dla kogo� premier nie jest wart z�ot�wki, to niech kretyn sam zostanie premierem
i nie zawraca innym g�owy. Wyrzucaj wszystko, co nie przysz�o poleconym. - Odetchn��
g��boko, potem rozlu�ni� krawat, troch� zak�opotany swym wybuchem. - A tak poza tym...
przeczyta�a to pani? - Dziewczyna nieznacznie skin�a g�ow�. - I co? Skar�� si�, czy prosz�?
Co to w�a�ciwie jest?
Otworzy�a usta, potem zamkn�a, spojrza�a w bok, na �cienny zegar. I - nieoczekiwanie -
u�miechn�a si� szeroko.
- By�o ultimatum - zachichota�a. - Ale do po�udnia. Teraz to ju� chyba... no,
wypowiedzenie wojny.
Rozdzia� 2
Idiotyczne uczucie, �e co� jest nie tak, zrodzi�o si� w umy�le Suli�skiego jeszcze przed
I���. Motocyklista w brudnozielonej kurtce i brunatnym kasku pojawi� si� znienacka tu� obok
ich mercedesa i przez niemal p� minuty jecha� ko�o w ko�o, mimo setki na liczniku i
przemykaj�cych obok zabudowa� jakiej� wioski.
Dziwne. Z drugiej strony - prowadzi� Broniszewski, niegdysiejszy minister obrony i
gwiazda opozycji, rozpoznawana na ulicy przez co drugiego Polaka. Wypatrzenie kogo�
takiego w mijanym wozie mia�o prawo wstrz�sn�� dosiadaj�cym japo�skiego dwuko�owca
ma�olatem. Su�i�ski milcza� wi�c, zerkaj�c co pewien czas za siebie. Motocyklista, pewnie
jaki� smarkacz z bogatego domu, na widok jednego z lider�w prawicy uzna� za stosowne
odda� ho�d swemu naturalnemu obro�cy i zaraz za wsi� grzecznie zosta� w tyle. Inna sprawa,
�e wcze�niej omal nie sko�czy� na masce zmierzaj�cego ku Warszawie tira. Potem znikn�� na
jaki� czas.
Sobotni kwietniowy poranek nie jest por� wzmo�onego ruchu, ale Broniszewski
prowadzi� z odziedziczon� po dziadku u�a�sk� fantazj� i mija� wi�cej pojazd�w ni� bardziej
praworz�dni kierowcy. Trzeba przyzna�, �e prowadzi� dobrze. Ofiara komunistycznego
re�imu rozbija�a si� oplem ju� w czasach, kiedy Su�i�ski budowa� socjalizm, je�d��c do pracy
tramwajem i nawet nie marz�c o w�asnych czterech k�kach.
Szosa by�a typowo polska, wi�c po paru kilometrach wpakowali si� na paskudny wyb�j.
Broniszewski zwolni� i zacz�� jecha� niemal zgodnie z przepisami, kt�re sam przeg�osowa�
jaki� czas temu.
Minut� p�niej zza zakr�tu wysun�a si� sylwetka motocyklisty.
- Szybki jest - mrukn�� niezobowi�zuj�co Su�i�ski.
Siedz�cy na prawo od niego Jurczak - Platforma Obywatelska, dawniej Unia Wolno�ci,
druga kadencja w Sejmie - zerkn�� przez rami�:
- Syn wierci mi dziur� w brzuchu o tak� zabawk� - u�miechn�� si�. - To chyba tw�j fan,
Darek. Nie chc� ci� martwi�, ale jak tak dalej b�dzie je�dzi�, to stracisz wyborc�.
- A kolega Suli�ski b�dzie si� musia� g�owi�, sk�d wzi�� dodatkowe pieni�dze na
program przeszczep�w - dorzuci� siedz�cy obok kierowcy Fabisek z PiS-u. - Powiedz
swojemu ch�opakowi, �eby da� sobie spok�j z motorem.
- Ile mamy na liczniku? - zainteresowa� si� Jurczak.
- Sto dziesi�� - burkn�� Broniszewski, zerkaj�c w lusterko. - A on nas chyba pr�buje
wyprzedza�.
Motor by� ju� na tyle blisko, �e zacz�� zje�d�a� ku osi jezdni. Migacz jeszcze nie mruga�.
Suli�ski pomy�la�, �e przy tej szybko�ci nawet dobrej maszynie mo�e brakowa�
przyspieszenia. Do zakr�tu jeszcze daleko, ale je�li motor rozp�dza si� powoli, jego w�a�ciciel
ma prawo do takich niepewnych manewr�w.
Min�li zakr�t. Po bokach ci�gn�� si� las, ale daleko z przodu ukaza� si� kawa�ek otwartej
przestrzeni i ty�y paru samochod�w. Jeszcze dalej, zbli�aj�c si� bardzo szybko, b�ysn�a
s�onecznym refleksem paszcza ci�ar�wki. Zaraz potem Suli�ski dostrzeg� k�tem oka
wy�aniaj�cy si� z lewej cie�.
- Jaka to marka? - Jurczak uni�s� si� troch�, ale zbyt szerokie fotele sp�aszcza�y k�t
widzenia i tylko Suli�ski m�g� zerkn�� w d�, na zaskakuj�co bliski zbiornik motocykla.
Nie odpowiedzia� od razu. Par� sekund zaj�o mu uporanie si� z kolejn� fal� z�ych
przeczu�.
- Trudno powiedzie� - mrukn��. - Chyba... zamalowa� logo.
- Co? - zdziwi� si� Jurczak. - Na n�wce? To� dla nich te emblematy wa�niejsze od ca�ej
reszty!
- O co mu chodzi? - Broniszewski, cho� patrzy� w lusterko, pierwszy zwr�ci� uwag� na
kolisty ruch r�ki motocyklisty. - Co� pokazuje... Ko�o? Mamy kapcia?
Suli�ski zgad� prawie od razu. Si�gn�� w d� i - troch� wbrew sobie - wdusi� przycisk.
Lekko przydymione szk�o opad�o o kilkana�cie centymetr�w, wpuszczaj�c do
klimatyzowanego wn�trza wilgotny, dziwnie ciep�y podmuch powietrza i ma�o dokuczliwy
warkot motocykla.
Zauwa�y�, �e d�o� motocyklisty nie jest os�oni�ta r�kawic�. Po drogach III
Rzeczypospolitej prawie nie je�dzi�y motory, ale Suli�ski dobrze pami�ta� epok� g��bokiego
PRL-u, gdy na sto zaparkowanych przy ulicy pojazd�w przypada�o zaledwie kilkana�cie
samochod�w. Pami�ta� te� wszechobecne, sk�rzane r�kawice, kt�re kierowcy jedno�lad�w
zdejmowali w�a�ciwie tylko w wakacje.
Pomy�la�, �e powinien krzykn��. Zrobi� co�. Chyba nawet nie o�mieszy�by si� zbytnio -
inni te� sprawiali wra�enie zaniepokojonych. Nie potrafi�. To, co mu chodzi�o po g�owie - co
im wszystkim chodzi�o - by�o zbyt absurdalne. Takie rzeczy si� nie zdarzaj�. Nigdy si� nie
zdarzy�y. Ostatnim, kt�ry podni�s� r�k� na polskich parlamentarzyst�w, by� duet Hitler-
Stalin.
Nic si� nie stanie. Nie mo�e.
- Trzymaj kierownic�! - dobieg� poszarpany wiatrem okrzyk zza okna. Dopiero teraz
Suli�ski zauwa�y� uniesion� szybk� kasku.
- Co on powiedzia�?! - Ton Broniszewskiego dowodzi�, �e dobrze zrozumia� s�owa
wrzucone podmuchem do wn�trza limuzyny, tylko nie godzi� si� z przyj�ciem ich do
wiadomo�ci. Bo te� brzmia�y bezsensownie. Dla wszystkich z wyj�tkiem Suli�skiego, kt�ry
widzia� skierowane na siebie oczy motocyklisty i rozumia�, �e polecenie ma jednego,
konkretnego adresata. Jego.
- Chyba chce - zacz�� niepewnie Fabisek - �eby�...
Nie doko�czy�. Obserwowa� natr�ta i jak pozostali bardzo szybko dostrzeg� to co�, co
prawa r�ka tamtego wyci�gn�a p�ynnym ruchem spod lewego uda. Pistolet.
- Jezus Ma...!!!
Huk p�kaj�cej szyby, ale przede wszystkim gwa�towne szarpni�cie g�ow� kierowcy
uci�y krzyk Jurczaka. Drugi pocisk trafi� go w okulary. Szk�o, a potem du�a cz�� ga�ki
ocznej rozprysn�y si� po wn�trzu samochodu. Kula przebi�a m�zg i tyln� �cian� czaszki,
wraz z rozbryzgami krwi i tkanek dopad�a szyby, przeszy�a j� i znik�a w lesie.
Suli�ski odnotowa� to wszystko k�tem oka. Jakim� cudem zd��y� odpi�� pas, zanurkowa�
mi�dzy przednie fotele i nawet zapanowa� nad chwycon� w lew� d�o� kierownic�. Upad�
jednak fatalnie, skr�cony jak korkoci�g, i nie sta� go by�o na cokolwiek poza trwaniem w
takiej w�a�nie pozycji.
W dodatku wozem rzuci�o ku poboczu. Byli ju� jednym ko�em w rowie i jedn� nog� na
tamtym �wiecie, kiedy Fabisek zwali� si� z prawej na kierownic�, gwa�townie odpychaj�c j�
od siebie. Opi�ta sk�r� kierownica prze�lizn�a si� Suli�skiemu mi�dzy palcami. Niewiele,
zaledwie o centymetry, kt�rych brakowa�o do wyprostowania kierunku jazdy.
Mercedes mkn��, nadal trzymaj�c si� drogi.
- Zostaw!!!
Suli�ski nigdy nie dowiedzia� si�, kogo Fabisek mia� na my�li, wyduszaj�c z krtani ten
piskliwy, �ami�cy si� krzyk. R�wnie szybko jak ku fotelowi kierowcy, jego s�siad rzuci� si�
teraz do ty�u. Niemal rozprasowany na drzwiach patrzy� na co� nieprzytomnymi ze strachu
oczyma.
Trzeci wystrza� - i koniec r�wnie bezdyskusyjny jak w obu poprzednich przypadkach.
�adnego poprawiania, rozpaczliwych unik�w �le trafionej ofiary. Profesjonalizm w postaci
tak klarownej, �e a� koj�cej.
Suli�ski zrozumia�, �e nie ma najmniejszych szans. Je�li nie puszcza� kierownicy i nie
pozwala�, by drzewa zrobi�y to, co lada chwila mia�a zrobi� bry�ka o�owiu, to chyba dlatego,
�e bardziej wisia� na k�ku, ni� je podtrzymywa�. Dopiero p�niej, kiedy w�z zacz��
zwalnia�, przemkn�o mu przez my�l, �e lepiej b�dzie jecha� prosto. Przy tej szybko�ci m�g�
si� zwyczajnie nie zabi� od razu i kona� potem d�ugo w kupie pogruchotanego �elastwa. Albo
spala� �ywcem.
Kula by�a lepsza.
- Lekko w lewo - dobieg� go nieprawdopodobny, zupe�nie spokojny g�os.
Mia� wra�enie, �e �ni, ale jeszcze dziwniejsze by�o to, �e od razu zrozumia�, o co w tym
�nie chodzi. Kosztem jeszcze bole�niej wykr�conego barku popchn�� i kierownic�, i
wy�amuj�ce mu �okie� biodro Broniszewskiego. Na szcz�cie trup kierowcy wisia� na pasach
i kole kierownicy.
- Jeste� z SLD?
- Tak! - na po�y odkrzykn��, na po�y zaszlocha� wt�oczony mi�dzy siedzenia, obola�y i
p�przytomny Suli�ski. - Kurwa maaaa�!
- Powiedz Bauerowi, �e ma przesrane! Jak prze�yjesz!
Motocykl zaterkota� g�o�niej, w resztkach bocznych szyb mign�o br�zem i zieleni�, a
potem d�ugo, o wiele za d�ugo kln�cy i j�cz�cy Suli�ski widzia� tylko zalan� krwi� pod�og� i
s�ucha� cichn�cego szelestu uk�adu nap�dowego.
Najbardziej przepe�niony karawan Rzeczypospolitej przeskoczy� r�w i wbi� si� w las.
* * *
W pierwszej chwili Kowalczuk wzi�� go za gliniarza na motorze. Z daleka widzia�
jedynie sylwetk�. Potem, gdy odleg�o�� zmala�a i da�o si� odr�ni� kolory, wizja policjanta z
drog�wki tkwi�a ju� na tyle mocno w wyobra�ni, �e przez jaki� czas po prostu nie
przyjmowa� do wiadomo�ci, �e zielona kurtka i br�zowy kask �adn� miar� nie pasuj� do
przedstawiciela jakichkolwiek s�u�b mundurowych.
Facet jecha� w wariackim tempie obok jakiego� merca i dawa� znaki kierowcy. By�o w
nim co� w�adczego. To wystarczy�o, by wywo�ywa� jednoznaczne skojarzenia. Ale nie by�
policjantem.
Kowalczuk mia� ju� swoje lata, ale na oczy nie narzeka�. Rozpozna� pistolet w d�oni
motocyklisty nawet wcze�niej ni� ci, do kt�rych strzelano. Dw�ch pierwszych strza��w nie
da�o si� odnotowa� z tej odleg�o�ci, ale trzeci ju� tak - b�ysk przy wylocie lufy ukaza� si� na
tle zacienionego kawa�ka szosy.
Nawet Andrzej, zmiennik szofera, ma�o przytomny po ostatniej turze i zaj�ty
smarowaniem kanapek, zauwa�y�, co si� dzieje.
- Jeeezu - j�kn��, bardziej z podziwu ni� ze zgrozy. Mia� dwadzie�cia lat i, zdaniem
Kowalczuka, zielono w g�owie. - Widzia� to pan, panie Zdzi�ku?!
Ich mocno przechodzony man sun�� na p�noc skromn� sze��dziesi�tk�. Motocyklista te�
zwolni�, cho� nie tak, jak ostrzelana, pozostawiona z ty�u limuzyna. By�o jeszcze du�o czasu,
by co� zrobi�.
- We... we�miemy go na zderzak? - Andrzej, z kanapk� przylepion� margaryn� do
kolana, zaj�kn�� si� z przej�cia.
Zab�jca spokojnie wetkn�� bro� pod udo i obr�ci� si�, by sprawdzi�, co si� dzieje z
mercedesem. Kowalczuka w lekkie os�upienie wprawi� inny manewr motocyklisty: lekki, ale
wyra�ny skr�t ku lewemu poboczu. Przed zderzak mercedesa. I mana.
- Sam si� podstawia! - us�ysza� podniecone sapni�cie Andrzeja. - Walniemy go?
Kowalczuk zastanawia� si� gor�czkowo, co zrobi ten pomyleniec, b�yskawicznie rosn�cy
w oczach. Bo to, co zrobi on sam, ani przez u�amek sekundy nie stanowi�o problemu godnego
rozwa�ania.
Zreszt�, prawd� m�wi�c, w kt�rym� momencie motocyklista przesta� si� liczy�.
Kowalczuk u�wiadomi� sobie, �e zwalniaj�cy z sekundy na sekund� mercedes nie zd��y
wytraci� p�du i stan��, nim ci�ar�wka zr�wna si� z nim lini� zderzaka. M�g� wcze�niej
wypa�� z jezdni - lecz nie musia�.
Kowalczuk poderwa� nog� z gazu i przerzuci� na hamulec. Za p�no. Dwudziestu pi�ciu
ton nie zatrzyma byle co. U�wiadomi� sobie zreszt�, �e je�li mercedes nie wyleci w por� z
drogi, trzeba mu b�dzie ust�pi� pola - a nikt tego nie dokona, stoj�c w miejscu czy sun�c w
��wim tempie. Musia� mie� zapas szybko�ci, by w og�le pr�bowa�. Nie za du�y, bo ostry
skr�t sko�czy�by si� fatalnie, ale i nie za ma�y, bo c� z tego, �e ucieknie z szoferk�, je�li tak
masywne bydl� wpakuje mu si� w skrzyni�.
By� tak poch�oni�ty wyczekiwaniem na odpowiedni moment, �e na kilka decyduj�cych
sekund zupe�nie zapomnia� o motocykli�cie. Los wynagrodzi� go jednak: pozwoli� odbi� ku
lewemu poboczu i min�� si� z wozem-widmem o dobry metr.
Zanim Kowalczuk zd��y� wypu�ci� zgromadzony w p�ucach zapas powietrza, widoczny
w lusterku zad osob�wki zakoleba� si�, szarpn�� gwa�townie i �ladem �ami�cej krzewy maski
zanurkowa� w lesie.
Jeszcze raz zerkn�� w lusterko, po czym zdecydowanym ruchem chwyci� d�wigni�
bieg�w i zacz�� przyspiesza� najszybciej, jak potrafi�.
Dopiero przy dziewi��dziesi�tce Andrzej odzyska� g�os.
- Nie jedzie za nami! Ale trzeba go by�o r�bn��!
Kowalczuk nie chcia� dyskutowa�. Mia� ochot� na setk�. I to nie na liczniku.
- Ja tam bym go r�bn�� - nie ust�powa� ch�opak. - Widzia� pan? W tej bryce pe�no by�o
facet�w. I a� czerwono od krwi. Jatka normalnie.
Kowalczuk jeszcze raz popatrzy� w lusterko. Nadal widzia� sylwetk� motocyklisty - ale
ju� tylko dzi�ki dobrym oczom. I - co najwa�niejsze - od strony plec�w. Morderca mija� si� z
nimi nieco szybciej ni� limuzyna, wi�c potrzebowa� troch� czasu, by zawr�ci�. Do tej pory
jednak by zd��y�. Gdyby chcia�.
- Trzeba to zg�osi� na CB. Na kt�rym kanale jest...?
- Zostaw!
W�ciek�e warkni�cie zaskoczy�o ch�opaka. Smarkacz cofn�� si� a� pod drzwi. Wida�
by�o, �e nic nie rozumie. Kowalczuk da� jemu i sobie troch� czasu. Doje�d�ali do I��y, kiedy
przem�wi� �agodniejszym tonem:
- Jak powiem szefowi, co chcia�e� zrobi�, to mo�esz si� zacz�� rozgl�da� za now� robot�.
- W oczach Andrzeja zdziwienie od razu ust�pi�o miejsca strachowi. - Rozwala� faceta
s�u�bowym wozem?! Czy ty w og�le my�lisz, ch�opie?! Ju� nie m�wi�, �e jak taki motor
pieprznie ci� od przodu przy stu na godzin�, to mo�esz zgin��. Szefa guzik obchodzi twoje
prze�ycie. Ale rozwalona ci�ar�wka... Wiesz, ile by sama blacharka kosztowa�a? Nie trzeba
od razu skasowa� silnika, chocia� takim �wier�tonowym diab�em pewnie by� i silnik
za�atwi�... Ale nawet gdyby tylko �wiat�a i mask�... Za mniejsze st�uczki ludzie na bruk
lecieli. Raz sobie zapami�taj: kierowca zawodowy ma by� jak dziewica. Nietkni�ty. Nie
popracujesz w fachu, jak b�dziesz mia� na koncie cho� jeden powa�ny wypadek. No i facet
ca�y czas trzyma� si� kawa�ek przed mercedesem. Gdybym pr�bowa� go pukn��, mieliby�my
czo��wk� z samochodem jak w banku. I trzy trupy.
Andrzej, przyt�oczony ci�arem gatunkowym argument�w, milcza� jaki� czas.
- Ten go�� pozabija� ludzi - b�kn�� w ko�cu. - Nas te� m�g�...
- Bo widzieli�my jego kask? G�wno. Tablice, nawet gdyby kto zd��y� spisa�, te�
fa�szywe. My�lisz, baranie, �e kto to by�? Zazdrosny m��? - Andrzej mia� do�� rozs�dku, by
nie odpowiada�. - Przejed� takiego, to jego kumple dorobi� ci betonowe skarpety i wrzuc� w
gnoj�wk�. Albo po prostu prokurator po�le ci� na par� lat do pud�a. A wiesz za co? -
Wzruszenie ramion. - Za to, �e zachcia�o ci si� pom�ci� jednego z�odzieja, kt�rego kropn��
inny z�odziej.
- Sk�d pan wie, co to byli za...?
- My�lisz, �e w tym kraju uczciwi ludzie rozbijaj� si� nowymi mercedesami? Tak
my�lisz? - Andrzej nie odpowiedzia�. - To naprawd� durny jeste�.
- Niekt�rzy legalnie zarobili - wymrucza� ch�opak, raczej z m�odzie�czej przekory ni�
przekonania.
- Ja nie o legalno�ci, tylko o uczciwo�ci. Legalnie to Hitler swoich �yd�w gazowa�. A
zreszt� co ci b�d�... Przez tyle lat nie zm�drza�e�, to ju� pewnie nie zm�drzejesz.
- Ale na policj� chyba pojedziemy?
- Kiedy? - zapyta� Kowalczuk spokojniejszym tonem. Zwolni�, wi�c nie musieli
przekrzykiwa� silnika.
- To znaczy... - Andrzej wyra�nie nie zrozumia�, o co mu chodzi.
- Kiedy chcesz jecha� na t� swoj� policj�? Teraz? Jutro?
- Takie co� powinno si� zg�asza� od razu - powiedzia� ostro�nie. - To znaczy... jak
najszybciej. W pierwszym komisariacie.
- To co, nocujemy w I��y? - Nie by�o odpowiedzi. - A mo�e w Radomiu zrobimy sobie
przerw�? Jeszcze nie sp�dza�em weekendu w Radomiu. Do kina by�my poszli, mo�e
muzeum...
- Znaczy si�... My�li pan, �e to a� tyle by trwa�o?
- To nie kradzie� marchewki. Od takich rzeczy s� specjalne ekipy, a nie byle dy�urni. Jak
nas pierwszy raz w po�udnie przes�uchaj�, b�dzie cud. A potem spisywanie, wizja lokalna,
panowie policjanci zg�odniej�, p�jd� je��, zrobi si� p�no i powiedz� nam, �e doko�czy si�
jutro. Albo lepiej w poniedzia�ek, bo kto by sobie niedziel� zarywa� z powodu paru
bandzior�w.
- Ale my mamy towar na pace. Nie b�d� nas przetrzymywa�.
- Towar? Profile! To stal, baranie, nie kurczaki. Nikt nie b�dzie chcia� s�ucha�, jak
zaczniesz skamle�, �e musisz jecha�, bo szef si� w�cieknie. Wisi im, �e jak dzi� nie b�dziemy
w Toruniu, to jutro mo�emy si� meldowa� po kuroni�wk�. Pomy�l na drugi raz.
Andrzej, nie patrz�c w jego stron�, kiwn�� nieznacznie g�ow�. Nie odezwa� si� a� do
samego Torunia.
Rozdzia� 3
Wahad�owe drzwi znajdowa�y si� tu� za prawym naro�nikiem pola, wi�c wysz�a prosto
na sk�adaj�cego si� do serwu Dybika. Uderzenie, jak to u niego, by�o r�wnie pot�ne, co
niecelne. Tym razem Kiernackiemu zaoszcz�dzone zosta�o os�anianie si� dziennikiem, za to
pi�ka, przemkn�wszy mi�dzy linkami siatki, trafi�a na kompletnie zaskoczonego
lewoskrzyd�owego strony przeciwnej, kt�ry odruchowo trzasn�� j� z do�u i pos�a� w sufit.
- No i co narobi�e�, palancie? - s�siad �artobliwie pchn�� nadgorliwego obro�c�. - Pu�ci�
by�o.
- M�wi si� "trzeba by�o" - poprawi� go podnosz�cy si� z �awki Kiernacki. - �e nie
wspomn� o palancie.
- Pan psor lepiej nie wspomina - rzuci� kt�ry� z graczy. - To tylko tak wygl�da�o, ale on
r�k�, s�owo...
Gapili si� na drzwi wszyscy, wi�c nie trzeba by�o nikomu t�umaczy� troch� niesk�adnego,
za to b�yskawicznie zaimprowizowanego dowcipu. Kiernacki pogrozi� �artownisiowi
ku�akiem.
�miej�c si�, m�ska cz�� III A zacz�a przelewa� si� przez wahad�owe drzwi. Kobieta
sta�a konsekwentnie tu� za progiem, wi�c trzeba j� by�o obchodzi�. Kiernacki, zbieraj�c z
�awki gwizdek, notes i dziennik klasowy, czu� si� dziwnie. Nieznajoma by�a w mundurze. Nie
policyjnym - w zielonym, wojsk l�dowych.
- Pan Kiernacki? Jak mniemam...
Pozbiera� wszystko. Na szcz�cie by�a jeszcze siatka.
- Pani do mnie? Mo�e pani poczeka�? Musz� posprz�ta�.
Zd��y� wykona� trzy obroty korb�. Patrzy�a na niego przez chwil�, po czym
przedefilowa�a spokojnie wzd�u� linii bocznej i stan�a po drugiej stronie siatki.
Beret - ciemnogranatowy, wojsk zmechanizowanych - zdj�a ju� wcze�niej. W�osy mia�a
ni to szare, ni br�zowe. Typowo polska, nijaka barwa, b�d�ca efektem stopniowego
ciemnienia jasnych, dzieci�cych czupryn.
Musia�a mie� co najmniej dwadzie�cia pi�� lat, mo�e nawet bli�ej trzydziestki. Nosi�a te�
po trzy gwiazdki na naramiennikach bluzy-olimpijki. No i dziwny, nieokre�lony u�miech czy
mo�e raczej zal��ek u�miechu w k�cikach ust.
- Dembosz - powiedzia�a �o�nierskim tonem, �mia�o wyci�gaj�c r�k�. - Pisze si� przez
"e" i "m".
Patrzy�a na niego... no, nie umia� tego nazwa�. Wrogo? Z g�ry? Z dystansem? �adne z
tych okre�le� nie pasowa�o. Jedno wydawa�o si� pewne - �e nie oboj�tnie.
- To wida� - skin�� g�ow�.
- S�ucham? - unios�a brwi.
- D�bosz przez "�" - wyja�ni� Kiernacki - poczuwa�by si� do wi�kszej solidarno�ci z
naszym parkietem. A pani go sflekowa�a.
Przesadzi�. Jej buty mia�y co prawda odpowiedni kolor i zbli�ony do regulaminowego
kr�j, ale obcas by� ni�szy i szerszy, na pewno nie podbity stal�.
Zaskoczy�a go, zginaj�c nagle nog�, unosz�c stop� za po�ladek i tam, bez ogl�dania si�, z
zachowaniem idealnego pionu, uwalniaj�c jednym poci�gni�ciem od buta.
- Lepiej? - zapyta�a odrobin� wyzywaj�co, niedbale ko�ysz�c zdj�tymi pantoflami przy
udzie.
- �adnie to pani zrobi�a.
- Chodzi o zdj�cie but�w? - roze�mia�a si�. - Zapomnia� pan wstawi� "�e", prawda?
�adnie, �e je zdj�am?
- Przepraszam, skrzywienie zawodowe. Chodzi�o mi o trzymanie r�wnowagi. - Co�
drgn�o w jej twarzy. - Przed meczem przegoni�em ch�opc�w przez r�wnowa�ni�. W
por�wnaniu z pani� kiwali si� jak pijane kaczory.
- Mamy lepsze zawieszenie - powiedzia�a, nie odwracaj�c wzroku. - Wie pan: ni�ej
umieszczony �rodek ci�ko�ci.
- Tak? - u�miechn�� si� lekko. - My�la�em, �e to kwestia szkolenia.
- Armia - odpowiedzia�a z identycznym u�miechem - nie zmieni�a si� a� tak od pa�skich
czas�w. P�ki co, tego elementu musztra nie obejmuje.
- Od moich czas�w? - powt�rzy� powoli. Nie spieszy�a si� z wyja�nieniami. Zamiast
tego, rozejrza�a si� po sali.
- To tu pan pracuje - pokiwa�a g�ow�. - Ma�a troch�.
- Przysz�a pani pogada� o architekturze?
- Nie, ale zaczynanie od pogody jest zbyt angielskie. Polak z Polakiem zawsze najpierw
pogada o robocie.
Kiernacki zastanowi� si�, po czym, troch� wbrew sobie, skin�� ku wype�nionej sprz�tem
niszy za filarami.
- Zimno tu. Je�li mamy rozmawia� d�u�ej, to tam s� materace. B�dzie cieplej w nogi.
- Mam stan�� na materacu? - upewni�a si�, raczej rozbawiona ni� niemile zaskoczona
dziwn� propozycj�.
- Chyba �e woli pani usi���