11576
Szczegóły |
Tytuł |
11576 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11576 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11576 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11576 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
14 maraa 1990,21.37 czasu Greenwich, Amsterdam
By� tylko niepozornie wygl�daj�cym m�czyzn� w ciemnym p�aszczu przeciwdeszczowym. Na nosie mia� okulary o szk�ach mokrych od deszczu. Zwyk�y urz�das, mo�na by pomy�le�. Nikt. Kto�, kogo �atwo si� zapomina.
Wszed� do ma�ego parku. Przez dwadzie�cia metr�w kroczy� sk�pan� w �wietle latarni �cie�k�, po czym skr�ci� w ciemno�ci na ukryte za rododendronami drewniane schody pn�ce si� stromo ku g�rze. Na szczycie ma�ego wzniesienia by�o do�� miejsca dla dw�ch czy trzech ludzi, kt�rzy, gdyby chcieli, mogli podziwia� panoram� Amsterdamu albo obserwowa� spacerowicz�w-je�liby jacy� akurat przechadzali si� po parku.
Nieznajomy spojrza� w d�. Po trzech minutach pojawi�a si� kobieta. Nadesz�a z przeciwnej strony. Kroczy�a powoli, niezgrabnie, co by�o normalne przy zaawansowanej ci��y. On przez chwil� patrzy� na ni�, zbieg� na d� rozgarniaj�c mokre ga��zie i stan�� przy niej.
Kobieta, wystraszona, zachwia�a si� i cofn�a o krok, po czym, jak si� wydawa�o, rozpozna�a nieznajomego i skuli�a si�, jakby chcia�a uchroni� przed ciosem siebie lub swoje dziecko. M�czyzna m�wi� szybko i bardzo cicho; mo�e mia� do sprzedania co� u�ytecznego, ale niezbyt atrakcyjnego - na przyk�ad polis� ubezpieczeniow�. Kobieta przygryz�a g�rn� warg�, rozmazuj�c jaskrawoczerwon� szmink�.
Z daleka dobiega� szum samochod�w; tu, w parku, by�o tylko tych dwoje ludzi, jakby odizolowanych od reszty �wiata.
M�czyzna pytaj� o co�. Wygl�da na to, �e mu si� spieszy.
Ona potrz�sa g�ow�.
On m�wi dwa czy trzy s�owa. Jest sztywno wyprostowany. Co powiedzia�? �Czy jeste� pewna? Nie zrobisz tego? Nie mo�emy?"
Ona szybko potrz�sa g�ow� i pr�buje si� cofn��.
M�czyzna wyci�gn�� r�k� z kieszeni p�aszcza i poder�n�� gard�o kobiecie, z kt�r� rozmawia�. Upad�a na czarny asfalt. Do ka�u�y zacz�a si� s�czy� krew.
M�czyzna odwr�ci� si� i poszed�.
Po siedmiu minutach siedzia� ju� w taks�wce. Wyj�� z kieszeni p�aszcza bia�� kartk� i czarny d�ugopis. D�ugopisem postawi� znak przy pierwszym z czterech nazwisk na li�cie. Ma�y minus.
22.47 czasu Greenwich, nad Atlantykiem
- Szpieg?
- H�? Tak, Raf�?
- Pami�taj, �e mamy stan ograniczonej emisji elektronicznej i nie w��czaj nic, dop�ki nie powiem, kapujesz?
- Tak, tak, wiem.
Alan Craik zerkn�� k�tem oka na operatora czujnik�w, tak dobrego w swoim fachu, �e Alan czu� si� przy nim jak dzieciak. Ci�gle mia� ochot� zadawa� mu typowo dzieci�ce pytania: a sk�d pan to wie? A jak pan to robi? Jak, dlaczego, czemu, ale...? Zreszt�, w�a�ciwie jestem dzieciakiem, pomy�la� Alan ze smutkiem, ��todziobem, dojrza�ym dzi�ki swoim umiej�tno�ciom.
- No to jazda - powiedzia� Raf�. Alan nie potrafi� jeszcze zachowywa� si� na takim luzie, cz�ciowo autentycznym, a cz�ciowo udawanym, typowym dla do�wiadczonych lotnik�w.
Samolot z rykiem wystrzeli� z katapulty. Alan poczu� si� tak, jakby wszystkie flaki opad�y mu do skarpet. Powinienem si� do tego przyzwyczai�, pomy�la�, dlaczego nie mia�bym by� na luzie? Czy ktokolwiek poza nim obawia� si�, �e dostanie md�o�ci? Czy ktokolwiek poza nim my�la�, �e samolot tonie w czarnym oceanie, a nie wzbija si� w ciemne niebo?
Czy Alan kiedykolwiek b�dzie w stanie wystartowa� z lotniskowca, nie my�l�c o swoim ojcu i o tym, jak ci�ko by� synem wojownika?
15 marca, 1.21 czasu Greenwich, niedaleko lotniska Heathrow
Tam, gdzie droga skr�ca w stron� Iver, stoi kamienny most nad w�sk� rzeczk�. Gdy spojrze� w prawo od mostu, mi�dzy ga��ziami wida� napis obwieszczaj�cy, �e to teren prywatny, nale��cy do klubu w�dkarzy; patrz�c uwa�niej mo�na wypatrzy� r�wnie� metalow� bram�.
Niepozorny m�czyzna w p�aszczu i okularach ruszy� w stron� tej bramy. Szed� szybkim krokiem, mimo �e panowa�y ciemno�ci, a �cie�ka by�a b�otnista. Wyj�� klucz, otworzy� bram� i wszed� na teren klubu. Podobnie jak w Amsterdamie, teraz te� wspi�� si� na zbocze zamiast skorzysta� ze �cie�ki. Obejrza� siatk� ogrodzeniow� w �wietle ma�ej latarki. Dziury by�y tam gdzie zawsze. Wygl�da�o na to, �e brama jest tylko na pokaz.
I znowu czeka�, obserwuj�c teren. W oddali niebo rozjarza�y bladoczerwone �wiat�a Londynu; przy drodze, wok� latar� utworzy�y si� �wiec�ce kule z mg�y. Po
sze�ciu minutach na kamiennym mo�cie pojawi�a si� ludzka sylwetka - t�gi m�czyzna, ledwie widoczny zza nagich, czarnych ga��zi drzew. Przybysz wychyli� si� przez por�cz, jakby chcia� przejrze� si� w lustrze wody, i popatrzy� przed siebie, w stron� ogrodzonych teren�w. Nast�pnie i on wszed� przez bram� na teren klubu w�dkarskiego; w odr�nieniu od drobnego m�czyzny, kt�ry przyby� tu przed nim, grubas niepewnie stawia� nogi. Zakl�� siarczy�cie i w��czy� latark� ukryt� w d�oni tak, by wydostawa�y si� tylko cienkie smu�ki �wiat�a. Mocno zasapany, ruszy� �cie�k�przed siebie.
M�czyzna w p�aszczu przeciwdeszczowym odezwa� si�: �Fred". M�wi� chrapliwym g�osem, z charakterystycznym akcentem. Fr-r-red. Ten drugi odwr�ci� si�, lekko wystraszony. W s�abym �wietle p�yn�cym od strony mostu wida� by�o jego grube wargi i powieki, wygl�daj�ce tak, jakby bezustannie p�yn�y spod nich �zy.
M�czyzna w p�aszczu podszed� do niego. M�wi� tak, jakby chodzi�o o co� niezwykle wa�nego i pilnego zarazem. Jedn� r�k� mia� wyci�gni�t�, drug� trzyma� w kieszeni. Zn�w wydawa�o si�, �e chce co� sprzeda�, �e pr�buje o czym� przekona� swojego rozm�wc�; kiedy Fred spu�ci� oczy, m�czyzna pochyli� g�ow�, by nie straci� kontaktu wzrokowego z rozm�wc�. Jedno s�owo zosta�o wypowiedziane g�o�niej ni� pozosta�e: pieni�dze.
Fred potar� d�oni� t�usty podbr�dek. Obydwaj m�czy�ni rozejrzeli si�. Fred podni�s� g�ow�, popatrzy� na roz�wietlone niebo nad Londynem, powiedzia� co�, roze�mia� si� nerwowo.
Niepozorny m�czyzna zn�w si� pochyli�. Powt�rzy� pytanie: no wi�c? Tak czy nie?
Fred w odpowiedzi wymamrota� co�, wyra�nie bez przekonania; to jednak wystarczy�o. Jego rozm�wca u�miechn�� si�, skin�� g�ow� i �cisn�� Freda za rami�. Poklepa� go po plecach, jakby m�wi�: �Dobry pies". Fred wyszczerzy� rado�nie z�by.
Rozmawiali jeszcze przez dwie minuty. M�wi� g��wnie ten drobny m�czyzna. Co� cierpliwie wyja�nia�. Fred kiwa� g�ow� albo pomrukiwa� na znak, �e rozumie. Nagle jego rozm�wca klepn�� go w rami� i odszed�.
Po o�miu minutach sta� ju� przy telefonie w cieniu zamkni�tego pubu. W��czy� ma�� latark� i wyci�gn�� bia�� kartk�. Przy drugim nazwisku na li�cie - nazwisku Freda - postawi� ma�y plusik.
D�ugopis zawis� nad trzecim nazwiskiem: Clanwaert.
M�czyzna spojrza� na zegarek i zadzwoni� na numer w Moskwie. Up�yn�o sporo czasu, zanim uda�o si� uzyska� po��czenie - rosyjskie telefony nie dzia�a�y zbyt dobrze. Wreszcie w s�uchawce odezwa� si� czyj� g�os.
- Ka� im si� przygotowa� - powiedzia� nieznajomy.
1.36 czasu Greenwich, nad Atlantykiem
Tysi�c osiemset metr�w nad powierzchni� wody alfa golf siedem zero siedem przecina� powietrze z pr�dko�ci� czterystu trzydziestu w�z��w. S-3B, niewiele m�odszy od najm�odszego cz�onka za�ogi, zaczyna� odczuwa� zm�czenie. Ludzi siedz�cych w �rodku powoli ogarnia�a nuda.
W dole szkwa� burzy� spowite w ciemno�ci wody Atlantyku.
S-3B mia� za zadanie odnale�� ameryka�sk� grup� bojow�, powracaj�c� do bazy. Takie �wiczenia zawsze odbywa�y si� w marynarce. Punktem honoru ka�dego nowo przyby�ego dow�dcy by�o nie da� si� wpu�ci� w maliny za�odze lotniskowca, kt�rego miejsce zajmowa�a jego jednostka. Dlatego AG 707, pe�ni�cy funkcj� forpoczty, pr�bowa� odnale�� grup� bojow�, ukryt� gdzie� pomi�dzy Gibraltarem a przyl�dkiem Hatteras.
- Szpieg, chyba posun�li�my si� za daleko na po�udnie - zauwa�y� pilot. -My�lisz, �e te palanty siedz� na biegunie, czy jak?
Przydzielony do eskadry oficer wywiadu przewa�nie jest nazywany �Szpiegiem" - je�li ma szcz�cie. Niekt�rym bowiem trafiaj� si� o wiele gorsze przydomki. Alan Craik by� nowym Szpiegiem - �wie�o upieczonym podporucznikiem, m�odszym oficerem, kt�ry dopiero zdobywa� do�wiadczenie. Rafehausen, pilot, nie przepada� za nim. Ale nazywa� go �Szpiegiem", a nie gorzej, poniewa� Craik by� jedynym znanym mu oficerem wywiadu, gotowym wej�� na pok�ad um�czonej starej bestii, AG 707, i lata� razem z doros�ymi.
Jak to kto� powiedzia�: �W czym oficer wywiadu przypomina Eda, gadaj�cego konia? Gada, ale lata� nie umie".
Ten dzieciak by� jednak inny.
Siedem godzin w wyrzucanym fotelu nadal stanowi�o dla niego m�czarni�. Ale dawa�o mu to spor� satysfakcj�, odk�d odkry�, �e jest dobry w tym, co robi -w odczytywaniu i interpretacji danych z monitor�w, wyci�ganiu wa�nych informacji z radaru i komputera. R�wnie wa�ne by�o, �e powoli, krok po kroku, zaczyna� zdobywa� szacunek pozosta�ych lotnik�w.
I ojca.
- No, Szpieg, co jest grane?
Zanim zd��y� cokolwiek powiedzie�, wtr�ci� si� starszy sier�ant Craw.
- Ch�opak robi, co mo�e, daj mu pan spok�j. Przecie� to, co musi znale��, to jak ty�ek gza siedz�cego na ty�ku gza.
Raf� mrukn�� co� pod nosem. Stary samolot otrz�sn�� si� jak pies i lecia� dalej w noc.
1.41 czasu Greenwich,Masl<wa
Niki Gieblew r�bn�� s�uchawk� o st� i zacz�� z�orzeczy� prezydentowi Gor-baczowowi, merowi Moskwy Jelcynowi i wszystkim tym, przez kt�rych nie mieszka� w Nowym Jorku czy cho�by Los Angeles. Ju� po raz trzeci pr�bowa� doj�� do �adu ze swoim telefonem. �Po��cz si�, ty palancie! - chcia� krzykn��. - B�d� mi�y!"
Niki Gieblew siedzia� otoczony elektronicznym sprz�tem wyprodukowanym w Japonii, na Tajwanie i we W�oszech, kt�ry szcz�liwym trafem znalaz� si� w ci�ar�wce ukradzionej w Finlandii. Niki by� przedsi�biorc�. Nowym Ruskim. Eu-rokapitalist�. Kanciarzem.
10
- Nareszcie - powiedzia�. Kiedy za�atwi t� spraw�, na jego konto wp�ynie ca�kiem poka�na sumka.
Po drugiej stronie kto� podni�s� s�uchawk�.
- Czego? - spyta� m�ski g�os.
- Szukam Piotra z �Prawdy". Chwila ciszy.
- Piotr przeszed� do Intertelu - odpowiedzia� kto� z rezygnacj� w g�osie. Niki nie chcia� wiedzie�, kim jest ten facet ani co stanie si� teraz. Przed jego
oczami pojawi� si� obraz pot�nego, nie ogolonego, okrutnego m�czyzny - by�ego wojskowego, cz�owieka niecierpliwego, spragnionego dzia�ania. On, Niki, wymiga� si� od s�u�by wojskowej, bo nie chcia� walczy� w Afganistanie; wola� nie my�le� o tym, jak weterani potraktowaliby go, gdyby si� o tym dowiedzieli. Oni mieli granaty, pistolety...
Niki wyrwa� si� z zamy�lenia.
- Piotr m�wi: �Przygotujcie si�".
Od�o�y� s�uchawk�, nagle spocony. Kolana ugina�y si� pod nim.
4.39 czasu Greenwich, nad Atlantykiem
Wszyscy w eskadrze m�wili na ten samolot Christine, tak jak nazywa� si� samoch�d-morderca w powie�ci Stephena Kinga. Bo Christine rzeczywi�cie zabija�a. Jej nos urwa� marynarzowi g�ow� podczas startu z katapulty; niekt�rzy twierdzili, �e szcz�tki tego nieszcz�nika nadal tkwi� w kopu�ce anteny radiolo-katora. Dawno temu, w swoim pierwszym wcieleniu jako S-3A, Christine bez ostrze�enia wystrzeli�a tylne wyrzucane fotele, mia�d��c nogi cz�onk�w za�ogi o klawiatury kontroluj�ce sprz�t elektroniczny. Teraz, przerobiona na S-3B, by�a niczym starzej�ca si� kr�lowa po operacji plastycznej - starsza ni� na to wygl�da�a i nad wyraz z�o�liwa.
Tej nocy dawa�a si� we znaki wibracjami i mn�stwem nieprzyjemnych niespodzianek. Dziwne wahania w jednym ze wska�nik�w. Niew�a�ciwe odczyty stanu paliwa. Powoli odkr�caj�ca si� nakr�tka tu� za oknem drugiego pilota. Nic powa�nego, jako �e Christine nie by�a w nastroju do zabijania; ot, drobne, irytuj�ce usterki. Stary, z�o�liwy samolot - d�uga, nudna misja.
Nuda i niewygoda. Zapach starego samolotu, ha�as silnik�w, nerwowo��. Cztery godziny z g�owy; jeszcze trzy i do domu, pomy�la� Alan i ziewn��. Gdzie jest grupa bojowa? Czemu mia�oby go to w�a�ciwie obchodzi�?
Christine zadr�a�a i na monitorze co� mign�o, ale po chwili okaza�o si�, �e to fa�szywy alarm.
Przez g�ow� Alana przewija�y si� rozmaite, czasem banalne my�li. Co mia� do jedzenia? Mo�e powinien napi� si� kawy?
Dlaczego Craw wstawi� si� za nim?
Czy cho� jeden z tych ch�opak�w kiedy� go polubi?
Ile jeszcze zosta�o czasu?
11
- Hej, Szpieg, co jest? Nie zamierzam lecie� a� do cholernej Wyspy Wniebowst�pienia! Co si� dzieje, ch�opie?
Nic, tylko narzekania. Rafehausen nigdy mnie nie polubi, pomy�la� Alan. R�nica kultur, mo�na by powiedzie�. No c�.
- Chc�, �eby�my znale�li si� w miejscu, gdzie da�oby si� ich z�apa� na szerokim zasi�gu.
- Przecie� nie zbocz� a� tak daleko z kursu! Te palanty maj� za sob� sto dziewi��dziesi�t dni na morzu. A ty nie! - Raf� wola�by zosta� jak najbli�ej lotniskowca. Chcia� pokaza�, �e dla niego te manewry to tylko zabawa. Chcia� wykrzycze�, �e to nie ma �adnego sensu.
Drugi pilot, nerwowy m�odszy oficer, na kt�rego wszyscy m�wili Narc, spr�bowa� podliza� si� Rafe'owi.
- Tak, Szpieg, poczekaj, a� ty posiedzisz sto dziewi��dziesi�t dni. Nikt nie chce, �eby to si� wyd�u�y�o do stu dziewi��dziesi�ciu jeden. -1 wy��cznie z ch�ci przypodobania si� Rafehausenowi doda�: - No, mo�e opr�cz tego pieprzonego Szpiega... - Alan us�ysza� w interkomie ich �miech.
Poczu�, �e si� rumieni. Przez chwil� pr�bowa� dostrzec, czy Craw te� si� �mieje, ale w zielonkawej po�wiacie bij�cej z monitor�w widzia� tylko jego he�mofon i mask�. Zreszt� nawet gdyby i Crawa rozbawi� niewybredny �art Narca, nie mia�oby to najmniejszego znaczenia. Alan doskonale wiedzia�, �e inni na�miewali si� z niego. Jakkolwiek dziwnie to brzmia�o, bawi�o ich to, �e by� taki powa�ny. To prawda: on niczego nie traktowa� lekko. Podchodzi� �miertelnie powa�nie nawet do zwyk�ych gier.
Alan pr�bowa� wymy�li� jak�� zjadliw� ripost�, co� zabawnego, co sprawi�oby, �e wszyscy by go polubili, ale Raf� i Narc zd��yli ju� zapomnie� o nim, jego siatkach kartograficznych i wytyczanych kursach; poch�on�a ich dyskusja o paliwie i odczytach, jakie dawa�a Christine.
Ile jeszcze godzin?
Nic si� nie dzieje, pomy�la� Alan. Gdzie� co� musi si� dzia�. Gdzie�.
Pomy�la� o Kim. Pr�bowa� skierowa� swoje my�li na inne tory, ale wspomnienie jej cudownego, emanuj�cego erotyzmem cia�a w tych okoliczno�ciach by�o jednak najprzyjemniejsze. Pi�kna dziewczyna. Bogata. Wspania�y kompan. Seks... o Bo�e. Kobieta, kt�ra zrobi�aby...
Lepiej my�l o monitorze radaru, napomnia� si�. Bladozielona pustka, hipnotyzuj�cy ruch promienia.
Kim w ��ku, w Orlando. Kim roze�miana, naga. Kim...
My�l o radarze.
Ile jeszcze godzin?
4.59 czasu Greenwich, Bruksela
Wszed� do terminalu lotniska. Z wyj�tkiem podkr��onych oczu niewiele si� r�ni� od innych pasa�er�w - g��wnie biznesmen�w w drodze do pracy. Niena-
12
gannie ubrani, w r�kach trzymali b�yszcz�ce teczki i laptopy, ale o tej porze �aden z nich nie wygl�da� jeszcze zbyt ol�niewaj�co.
Nie pada� ju� deszcz, ale asfalt wci�� by� mokry. M�czyzna wyszed� z budynku, podjecha� taks�wk� do hotelu lotniskowego, tam wysiad� i ruszy� z powrotem w stron� terminalu, kt�ry przed chwil� opu�ci�. Siedemset metr�w dalej sta�y magazyny, przypominaj�ce wygl�dem budynki fabryczne. M�czyzna wszed� na ramp� za�adowcz�, gdzie za godzin� b�d� t�oczy�y si� ci�ar�wki. Spojrza� na zegarek i zaraz podni�s� g�ow�. S�o�ce jeszcze nie wzesz�o.
Czeka� w cieniu. Mimo zm�czenia nie opiera� si� o �cian�. By� cz�owiekiem o bardzo silnej woli, cho� pozornie przeczy�a temu jego drobiazgowo��, granicz�c� wr�cz z obsesj�- st�d owa lista, z kt�r� si� nie rozstawa�.
Clanwaert cz�apa� ku niemu przez p�ytk� ka�u��. Clanwaert by� flegmatycz-ny, oci�a�y - i za to nale�a�o go ceni�. Nie by� w stanie niczym nikogo zaskoczy�. Czy m�g�by si� zmieni�? Chyba nie. D�o� m�czyzny zacisn�a si� na schowanym w kieszeni p�aszcza kawa�ku stalowego druta.
Zawo�a� Claenwerta. Ten pr�bowa� go wypatrzy�, ale bezskutecznie; chyba jednak dostrzeg� w p�mroku b�ysk okular�w, bo skierowa� kroki w stron� rampy za�adowczej. Po prawej stronie Claenwerta sta� pojemnik na �mieci, po kt�rym m�odszy, sprawniej szy cz�owiek wspi��by si� bez trudu na g�r�. On j ednak przeszed� pi�tna�cie metr�w w przeciwnym kierunku i wgramoli� si� na stalow� drabin�, niczym zm�czony p�ywak wychodz�cy z basenu. Nast�pnie pocz�apa� w cie�.
M�czyzna w p�aszczu przeciwdeszczowym m�wi� przez ca�� minut�. W j e-go zm�czonym g�osie zn�w s�ycha� by�o zaaferowanie, a zarazem nadziej�. Czy Claenwert to zrobi? Taka okazja. Wi�cej pieni�dzy.
Ale Claenwert wzbrania� si�. M�wi� coraz g�o�niej; wyra�nie chcia� postawi� na swoim. Ka�dy, kto widzia� jego niezgrabne cz�apanie, zdziwi�by si�, �e sta� go na taki wybuch gniewu. Wygl�da�o na to, �e pa�a nienawi�ci� do m�czyzny w p�aszczu przeciwdeszczowym. Pad�o s�owo �zdrajca".
- To wszystko trafi� szlag - powiedzia� m�czyzna w p�aszczu. Claenwert by� w�ciek�y. Mo�e m�czyzna donosi� mu, �e umar� jaki� b�g?
W ka�dym razie Claenwert, niczym typowy fanatyk religijny, nie chcia� jego s��w przyj�� do wiadomo�ci. Wreszcie zabrak�o mu si�, mrukn�� co� pod nosem i zamilk�.
- Przykro mi. - Z cienia dobieg� g�os m�czyzny w p�aszczu. - Co to takiego? - W �wietle pojawi�a si� wyci�gni�ta r�ka. Claenwert odwr�ci� si� i pod��y� za ni� spojrzeniem.
Stalowa garota opad�a mu na szyj� i zacisn�a si�; mimo �e m�czyzna w p�aszczu by� drobnej budowy, bez trudu poradzi� sobie z t�gim Claenwertem. On te� s�u�y� sprawie, tyle �e innej.
Z wysi�kiem zaci�gn�� Claenwerta na kraw�d� rampy i zrzuci� go do pojemnika ze �mieciami.
Po dwudziestu minutach m�czyzna w p�aszczu przeciwdeszczowym by� ju� w terminalu lotniska, innym ni� poprzednio. Skierowa� kroki w stron� rz�du
13
automat�w telefonicznych, z kt�rych po�owa by�a okupowana przez biznesmen�w umawiaj�cych si� na pilne spotkania. Podnosz�c s�uchawk�, m�czyzna po�o�y� przed sob� notatnik i zacz�� wykr�ca� numer: zn�w dzwoni� do Moskwy. W oczekiwaniu na uzyskanie po��czenia postawi� minus przy nazwisku Claenwerta.
- Tak? - powiedzia� g�os, w kt�rym mo�na by�o us�ysze� napi�cie.
- Powiedz im: �Do dzie�a".
Od�o�y� s�uchawki spojrza� na ostatnie nazwisko na li�cie. Bonner. Dotkn�� go ko�c�wk� d�ugopisu. Westchn��. Bonner. M�czyzna postawi� przy nazwisku ma�y znak zapytania. Przez kilka sekund waha� si�, najwyra�niej po raz pierwszy odczuwaj�c niepewno�� - chyba ze zm�czenia. A mo�e sprawi�a to my�l o Bon-nerze i trudno�ciach zwi�zanych z cz�owiekiem o tym nazwisku.
6.15 czasu Greenwich, nad Atlantykiem
- Szpieg? Wy��czy�e� wszystko?
Noc mia�a si� ku ko�cowi. D�o� Alana zawis�a nad przyciskiem wy��czaj�cym sprz�t elektroniczny. Kiedy go wci�nie, stary komputer (�najbardziej nowoczesna technologia lat siedemdziesi�tych") wreszcie b�dzie m�g� sobie odpocz��, a radary zako�cz� przeczesywanie terenu. Poszukiwania powracaj�cej do Stan�w grupy bojowej dobiegn� ko�ca.
Alan jednak nie zamierza� si� podda�.
- A je�li pop�yn�li na p�noc od Azor�w? - powiedzia� do interkomu. - Radar m�g� ich nie wykry�, je�li schowali si� mi�dzy wyspami.
- Daj spok�j, wy��cz sprz�t! Ta misja si� sko�czy�a!
Nie chcia� ust�pi� bez walki. Jeszcze jedno przeszukanie, jeden eksperyment -dla Alana nie istnia�o co� takiego jak nierozwi�zywalne problemy. Zatrzyma� d�o� nad prze��cznikiem.
- W osiemdziesi�tym sz�stym pop�yn�li�my na p�noc od Azor�w - powiedzia� Craw z akcentem charakterystycznym dla mieszka�c�w stanu Maine. Sposobem m�wienia przypomina� klauna, cho� by� �miertelnie powa�nym cz�owiekiem, kt�ry nie mia� poj�cia, dlaczego ludzie u�miechali si�, gdy zaczyna� m�wi�. -Admira� Cutter zrobi�by wszystko, �eby nie da� si� z�apa�, m�wi� wam.
- No, wspaniale -j�kn�� Raf�. - Cholerny �wiat, sier�ancie, trzyma pan jego stron�? Marz� tylko o tym, �eby co� przek�si� i waln�� si� na koj�. Szpieg, nast�pnym razem wpadaj nieco wcze�niej na te swoje genialne pomys�y.
Narc musia� wtr�ci� swoje trzy grosze.
- Przecie� mamy stan ograniczonej emisji.
Ale Craw by� uparty, niczym �owca homar�w broni�cy swojego prawa do zastawiania pu�apek w tym samym miejscu, gdzie stawiali je ojciec i dziad.
- Nie jeste�my jeszcze w zasi�gu siedemdziesi�ciu kilometr�w. S�uchaj... -To do Alana. - Zacznij przeszukanie, kiedy zboczymy ku p�nocy. Zreszt� antena i tak jest odchylona w tamtym kierunku.
14
- Chryste...! - us�ysza� Alan g�os Raf�'a.
Alan wyt�y� wzrok. Z trudem odczyta� wskazania kompasu. Ustawi� przeszukanie zgodnie z poleceniem Crawa; niech sobie Raf� wyda inny rozkaz, je�li mu zale�y. Kiedy ig�a wskaza�a dok�adnie p�noc, Alan wcisn�� par� klawiszy i radar zacz�� przeczesywa� setki kilometr�w oceanu. Craw na swoim stanowisku wbi� wzrok w okr�g�y obraz �wiata, w kt�rego centrum znajdowa�a si� Christine. Na wschodzie czeka�o czterna�cie statk�w z ich grupy bojowej. Dwa punkty by�y wi�ksze od pozosta�ych; lotniskowce USS �Thomas Jefferson" i, co niezwyk�e w czasie pokoju, �Franklin D. Roosevelt". Na p�nocy i zachodzie rozci�ga�y si� Azory, oddalone o ponad trzysta kilometr�w, widoczne tylko jako ziarniste plamy. Alan szybko zidentyfikowa� te kszta�ty, przypominaj�c sobie w�a�ciwy wygl�d wysp i to, co wiedzia� o zniekszta�ceniach powstaj�cych w radarze; jego palce przebieg�y po klawiaturze, zmuszaj�c komputer do pokazania dalszych szczeg��w, po czym wpisa� na jednej z wysp du�ymi jasnozielonymi literami nazw� PICO.
Na po�udnie od najwi�kszej wyspy �wieci�y dwa s�abe punkciki. Alan w przybli�eniu wyznaczy� ich kurs i pr�dko��. Strza� w dziesi�tk�! Podekscytowany, zapomnia� o Rafehausenie.
- Dwa niezidentyfikowane obiekty na powierzchni! Zasi�g dwa dziewi��dziesi�t. Chryste, sier�ancie, chyba ich mamy.
- Cudo.
- Pr�dko�� trzydzie�ci do czterdziestu w�z��w. Du�y i ma�y banan. Wydaje mi si�... wydaje mi si�, ch�opaki... - Jego palce ta�czy�y na klawiaturze, wpisuj�c kontakty do ��cza danych.
Wtedy jednak w jego entuzjazm wdar� si� zimny g�os Raf�'a.
- Przypominam wam, �e to ja jestem dow�dc� misji. W�a�nie znale�li�my si� siedemdziesi�t pi�� kilometr�w od lotniskowca, a wprowadzony jest stan ograniczonej emisji. Wy��czy� sprz�t! - Zamilk� na chwil�, by rozkaz do nich dotar�. -No ju�!
Alan przez chwil� mia� ochot� si� zbuntowa�. By� w�ciek�y, ale cz�ciowo wynika�o to ze zm�czenia. A, co tam - to Raf� jest dow�dc�; jakby co, b�dzie na niego. Ale mimo wszystko... pieprzy� to. Alan wcisn�� przycisk, obraz z radaru znikn��. Pozosta�o tylko zrobi� porz�dek w tylnej cz�ci kabiny samolotu.
6.19 czasu Greenwich, Moskwa
Pod numerem 1743 sta� nie wyr�niaj�cy si� niczym biurowiec, wybudowany jaki� czas po Wielkiej Wojnie Ojczy�nianej. Podobne budowle powstawa�y na Zachodzie w latach pi��dziesi�tych, wi�c ta zapewne pochodzi�a z lat siedemdziesi�tych. Przy g��wnym wej�ciu sta� stra�nik, prawdopodobnie tylko na pokaz - by� to bowiem starszy m�czyzna ubrany w dwa swetry, czasami oferuj�cy to i owo do sprzedania. �adna przeszkoda.
15
By�o ich czterech. Niewiele si� od siebie r�nili, jako �e byli w tym samym wieku i mieli za sob� podobne do�wiadczenia ze Specnazu. Twarze trzech z nich pokrywa� kilkudniowy zarost; �aden nie nosi� krawata ani kapelusza.
Stra�nik machn�� na nich, by si� zatrzymali.
Jeden z m�czyzn odepchn�� lekko starca, a pozostali weszli do �rodka. Nast�pnie ten pierwszy wyj�� pistolet i nakaza� stra�nikowi po�o�y� si� twarz� do ziemi. Starzec pos�usznie wykona� polecenie. M�ody cz�owiek strzeli� mu w ty� g�owy.
Czterej m�czy�ni wbiegli na pi�tro, skr�cili w prawo i stan�li pod drzwiami z napisem VENUX. Wn�trze, o�wietlone lampami fluorescencyjnymi, podzielone by�o na kabiny �ciankami si�gaj�cymi do wysoko�ci p�tora metra, obitymi tanim be�owym materia�em. Biuro o tak nowoczesnym wystroju, w kt�rym naprawd� pilnie pracowano, by�o czym� niezwyk�ym w tym budynku, w tym mie�cie.
Czterej m�czy�ni wpadli do �rodka, wyj�li wyposa�one w t�umiki ka�aszni-kowy typu 51 i zacz�li strzela�. M�czy�ni i kobiety krzyczeli i usi�owali ucieka�; jeden z pracownik�w pr�buj�c zobaczy�, co w�a�ciwie si� dzieje, podskakiwa� i wychyla� si� zza �cianki, dop�ki nie dosi�g�a go kula. Inni bohatersko pr�bowali os�oni� rannych, po czym sami gin�li.
Dwaj intruzi obeszli ca�e biuro, strzelaj�c wszystkim - �ywym i umar�ym -w g�owy. Trzeci stan�� pod drzwiami, a czwarty wyj�� z plecaka jakie� urz�dzenie, zani�s� je na �rodek pomieszczenia, spojrza� na zegarek i uruchomi� czasomierz.
Wyszli jeden za drugim, os�aniaj�c siebie nawzajem. Pierwszy pu�ci� seri� w stron� przera�onych ludzi zgromadzonych na korytarzu, pozostali uczynili to samo, rzucili si� do schod�w, zbiegli na d� i znikn�li.
Bomba wybuch�a i p�omienie wystrzeli�y z okien.
6.24 czasu Greenwich, nad Atlantykiem
Do l�dowania zosta�y sekundy. W zbiornikach Christine zosta�o jeszcze oko�o tony paliwa - powinno wystarczy�, chocia� gdyby nie uda�o si� usi��� na lotniskowcu za pierwszym razem, mog�oby by� gor�co. Rafehausen nie m�g� si� oprze� wra�eniu, �e Christine jest jak niech�tna partnerka na studni�wce - robi to, co on chce, tyle �e nie wtedy, kiedy trzeba. Co za bzdury, pomy�la�.
Raf� czu�by si� pewniej, gdyby widzia� okr�t. Ba� si� spojrze� na wysoko-�ciomierz, zamiast tego wlepi� wzrok w ciemno�ci, usi�uj�c wypatrze� �wiat�a na dziobie przy lewej burcie, kt�re umo�liwi�yby l�dowanie. Gdzie one s�, do cholery?
Wtedy Christine wyrwa�a si� ze szkwa�u i nagle zrobi�o si� jasno, jakby ca�y pok�ad lotniskowca uderzy� �wiat�em w przywyk�e do ciemno�ci oczy Raf�^. Pilot skrzywi� si�. W tej samej chwili dostrzeg� skupisko �wiate�, kt�rego tak wypatrywa�. Jednak do�wiadczenie - mia� za sob� osiem lat za sterami sa-
16
molot�w - podpowiada�o mu, �e co� tu nie gra. Nie by� to ten uk�ad �wiate�, o kt�ry chodzi�o.
Nie tu mia� l�dowa�.
M�j b��d, pomy�la�. A wewn�trzny g�os, g�os do�wiadczenia, kt�ry dla dobrego pilota jest niczym szept anio�a, powiedzia� wi�cej: powiedzia� �pe�na moc"; powiedzia� �ruszaj", powiedzia� �id� w g�r� w g�r� w g�r�!" Wszystko to w u�amku sekundy, przez to, �e �wiat�a nie by�y ustawione tak jak wtedy, gdy spodziewano si� l�dowania S-3B, co oznacza�o, �e napr�enie kabli by�o nieodpowiednie, instrukcje niew�a�ciwe, a za�oga oczekiwa�a przybycia kogo� innego.
Raf� mia� nawet ochot�, by obejrze� si� i sprawdzi�, czy do Christine nie zbli�a si� F-14.
Wok� o�lepiaj�ce �wiat�o. Pok�ad by� tu� tu� tu�... jest! Samolot szarpn�� si�; Raf� zwi�kszy� moc...
.. .ale maszyna nie zatrzyma�a si�. Pilot nie poczu� charakterystycznego uderzenia w �ebra. Obok nie przelecia�y �adne graty, zmiecione z pok�adu podmuchem powstaj�cym w czasie hamowania. Samolot dalej p�dzi� po pok�adzie, noktowizory trafi� szlag, iskry strzela�y z haka ogonowego, a Christine po chwili wpad�a w ciemno��.
Cz�onkowie za�ogi S-3B byli zdumieni i wystraszeni. Kiedy ich samolot przemkn�� po pok�adzie niew�a�ciwego lotniskowca, widzieli tylko �wiat�o�� -nie zauwa�yli zaskoczonego oficera dy�urnego, marynarzy, kt�rzy uskoczyli w por� przed rozp�dzon� maszyn�, nie dostrzegli r�wnie� m�czyzny stoj�cego na pomo�cie, kt�ry przywar� do grodzi, jakby si� ba�, �e samolot urwie mu g�ow�. �wiat�a pad�y na tabliczk� z nazwiskiem na jego lewej piersi: Bon-ner, S.
6.25 czasu Greenwich, nad Atlantykiem
Alan zacisn�� z�by. Chocia� siedzia� w tylnej cz�ci kabiny, �wiat�a o�lepi�y i je-;o. Nieudane l�dowanie zmyli�o go ca�kowicie; pochyli� si� nawet odruchowo, tak jakby hak jednak zaczepi� si� o lin�. Tymczasem samolot stoczy� si� z pok�adu i zacz�� spada�, pogr��aj�c si� w ciemno�ciach roz�wietlonych tylko zielonkaw� po�wiat� monitor�w. Nagle Christine zacz�a si� pi�� ku g�rze, jakby zdecydowa�a, �e dzisiaj nikogo nie zabije.
- Pora�ka - mrukn�� Craw.
- Zamknij si�! - rykn�� Raf�.
- Hak poszed�? - spyta� Narc.
17
2 � Nocna pu�apka
- �wiat�a si� nie zgadza�y. - Raf� nie potrafi� k�ama�, przynajmniej je�li chodzi�o o latanie... i kiedy jego rozm�wc� by� inny pilot. - To nie m�j okr�t! Cholerny �wiat, zosta�o p� tony paliwa! Musimy l�dowa� na nie swoim okr�cie!
Na pok�adzie oficer odpowiedzialny za sygnalizacj� rozmawia� ju� z punktem kontroli lot�w, gdzie przysadzisty dow�dca w ��tej bluzie z napisem �Mini-boss" wpatrywa� si� w padaj�cy deszcz.
- Co u licha? - mrukn�� miniboss, czyli zast�pca oficera do spraw ruchu lotniczego.
- To by� S-3. Nie od nas. �aden taki nie startowa� z naszego pok�adu.
- Jeste� pewien? Oby� si� nie myli�!
- Jestem pewien. Miniboss odwr�ci� si� od luku.
- A ja nie - mrukn�� i zacz�� krzycze� na porucznika, kt�remu nie przysz�o do g�owy sprawdzi�, czy w dokumentach nie brakuje jednego S-3: - �le policzyli czy jak? Skoro ju� tu jeste�, sprowad� kogo�, kto wie co� o samolotach S-3, nawet gdyby� musia� wyci�gn�� z ��ka dow�dc� eskadry, bo ten pilot spr�buje jeszcze raz wyl�dowa�! - Miniboss podni�s� mikrofon. - Co on zamierza?
- Mamy stan ograniczonej emisji; nie jestem z nim w kontakcie.
- Zdaje si�, �e ten palant jest z �Jeffersona". Sprawd�, ile mu zosta�o paliwa.
- Mamy stan ograniczonej emisji.
- Co mnie to obchodzi! Ustaw �wiat�a na l�dowanie S-3 i dowiedz si�, czy uda mu si� dolecie� do swojego okr�tu. Je�li nie, przygotuj wszystko na jego przyj�cie. - Odwr�ci� si�, chc�c nakaza�, �eby kto� zatrzyma� maszyny patroluj�ce okolic� w powietrzu do czasu, gdy b�dzie po wszystkim. - Niech sprawdzi ich stan paliwa i spodziewany czas lotu; poza tym, skoro ju� si� tym zaj��e�...
Oficer odpowiedzialny za sygnalizacj� odpowiednio ustawi� soczewki. By� got�w na przyj�cie zb��kanego samolotu. Spodziewa� si� przylotu dw�ch F-18A; soczewki by�y ustawione z my�l� o nich. Wyobrazi� sobie, co si� stanie, kiedy hak S-3 zaczepi o kabel przystosowany do znacznie l�ejszych F-18, i skrzywi� si�.
C�. Noc, jakich wiele.
Raf� zauwa�y� �wiat�a, kt�re wskazywa�y mu, �e ma spr�bowa� jeszcze raz. Narc rozmawia� z dy�urnym i uprzedzi� go, �e zosta�o niewiele paliwa. No i lada moment mia�o si� sta� najgorsze: on, porucznik George Rafehausen, weteran lot�w z pok�adu lotniskowca, kiedy� skrzyd�owy dow�dcy eskadry, mia� wyl�dowa� na niew�a�ciwym okr�cie. Raf� westchn�� ci�ko.
Tym razem nie eksperymentowa�. Wszystko robi� tak, jak w podr�cznikach. Ostro�nie podszed� do l�dowania. K�t natarcia by� idealny. Niech przynajmniej l�dowanie b�dzie dobre.
Lotniskowiec zacz�� si� odwraca�.
18
Raf� tak�e musia� skr�ci�. Standardow� procedur� diabli wzi�li. Lotniskowiec pr�bowa� odwr�ci� si� od szkwa�u i w ten spos�b pom�c pilotowi pechowego S-3, ale akurat jemu nie by�o to potrzebne do szcz�cia. Dlaczego sprawy zawsze musia�y tak si� komplikowa�?
- Dym w przewodzie - us�ysza� g�os Szpiega. Chwila ciszy, po czym g�os Crawa:
- Ta�ma ci�gle si� kr�ci. Zapali�a si� od tarcia. Christine, niech ci� szlag. -I jeszcze: - Ja si� tym zajm�.
Jasno o�wietlony pok�ad by� coraz bli�ej.
- Nie ma czasu - powiedzia� Raf�. - Sier�ancie, sied� pan na miejscu. L�dujemy.
Raf� poczu� dym i zani�s� si� kaszlem. Czemu nie mia� na sobie maski? Tym razem nie spuszcza� lotniskowca z oczu. Wszystko b�dzie dobrze - na pewno. Zn�w o�lepi�o go �wiat�o, po czym pok�ad rzuci� si� do g�ry i pochwyci� samolot.
K�t by� zbyt du�y. Niewiele, odrobin�; zawini�a chwila nieuwagi spowodowana pojawieniem si� dymu w kabinie. Ogon uderzy� w pok�ad tu� za jedyn� rozci�gni�t� lin�. Do dupy. Raf� zwi�kszy� moc i samolot ponownie wzbi� si� w ciemno��.
Znowu nawali�. Nie m�g� w to uwierzy�.
Oficer odpowiedzialny za sygnalizacj� po��czy� si� z kontrol� lot�w.
- Z�ama� si� hak - powiedzia�.
- Cholera jasna.
- Przygotowuj� sie�.
- Zrozumia�em.
Haki musz� by� niezwykle wytrzyma�e. Za�ogi sprawdzaj�je po ka�dym l�dowaniu. Zdarza im si� jednak nie zauwa�y� drobnego p�kni�cia, zw�aszcza gdy lotnik my�li akurat o �onie, d�ugach czy przysz�o�ci. A mo�e to Christine wpad�a na nowy pomys�.
W ka�dym razie S-3B straci� zaczep ogonowy.
Na pok�adzie lotniskowca ludzie w niebieskich bluzach sprz�tali z�amany hak. Obok czekali ju� inni, ubrani na czerwono - ekipa ratownicza.
Oficer odpowiedzialny za sygnalizacj� zakomunikowa� swoim czterem zdumionym s�uchaczom, �e hak odpad� i w�a�nie ustawiaj� barier�. Nast�pnie spyta� pechow� za�og�, ile im zosta�o paliwa: czterysta kilogram�w.
Tym razem Alan, o dziwo, nie martwi� si�. Czasem dobrze jest nie wiedzie�, co w�a�ciwie si� dzieje. Ojciec opowiada� mu wiele razy o uszkodzonych samolotach zatrzymuj�cych si� na �barierze", kt�ra Alanowi w dzieci�stwie przypomina�a gigantyczn� siatk� do siatk�wki rozci�gni�t� na ca�� szeroko�� pok�adu, by �apa� ranne maszyny. Ojciec podobno tyle razy w niej l�dowa�, �e w kantynie nazywali go �Siata". Jego zdaniem, by� to naj�atwiejszy spos�b l�dowania na �wiecie.
19
A zreszt�, nie ma wyboru. Nie istnieje �aden inny spos�b wyl�dowania samolotem bez zaczepu ogonowego na pok�adzie lotniskowca - a przynajmniej wyl�dowania w jednym kawa�ku.
Starszy sier�ant Craw wydawa� si� bardziej zaniepokojony dymi�c� ta�m� z komputera. Odpi�� pasy i z wysi�kiem otworzy� skrzynk�. Smr�d sta� si� silniejszy. Zaniepokojony, �e Craw ma odpi�te pasy, a l�dowanie mo�e nast�pi� w ka�dej chwili, Alan porwa� termos i bez namys�u zala� ogie� zimn� kaw�.
Sw�d spalonych przewod�w zmieni� si� w smr�d przypalonej kawy.
Samolot przechyli� si�. Craw straci� r�wnowag� i polecia� na sw�j fotel, po czym ostro�nie usiad�. Christine przechyli�a si� znowu.
- Przygotowa� si�! - rykn�� Raf�.
Craw nieporadnie spr�bowa� zapi�� pasy. Skrzywi� si� z b�lu, gdy samolot wykona� ostry zakr�t. Alan zauwa�y�, �e sier�ant ma poparzone d�onie.
Craik odpi�� zatrzaski zabezpieczaj�ce. Dzi�ki temu mia� swobod� ruch�w od pasa w g�r�. Wychyli� si�, wepchn�� Crawa g��biej w fotel i odepchn�� jego r�ce. O dziwo, �atwiej by�o zapi�� pasy komu� innemu ni� sobie.
- No to jazda! - powiedzia� Raf�.
Alan wcisn�� si� g��biej w siedzenie i si�gn�� przez rami� po pasy. Nic nie wymaca�. Nic dziwnego; opiera� si� o nie.
- Przyj�� pozycj� do katapultowania! - krzykn�� Narc.
Alan zmusi� si�, by wykonywa� wszystkie czynno�ci powoli, bez paniki: schyli� si�, si�gn�� nad ramieniem. Chwyci� jeden pas. Wyci�gn�� go i odszuka� drugi. Oprze� si�. Nie my�le� o katapultowaniu. Jeden zatrzask. �aden problem. Drugi. Przyj�� pozycj� do l�dowania i trzyma� si� mocno. Dopiero teraz mia� do�� czasu, by pomy�le�, �e gdyby musia� katapultowa� si� z rozpi�tymi pasami, ju� by nie �y�.
Wtedy w�a�nie u�wiadomi� sobie, �e nie n�ka go choroba powietrzna. Czu� si� dobrze. Umys� mia� zadziwiaj�co jasny. By� gotowy na... czy to �mier� czeka�a na nich tam, w dole? Nie, to niemo�liwe. By� wi�c gotowy na to, co mia�o si� sta�. O wiele lepiej czu� si�, nie musz�c my�le�.
Mia� ochot� powiedzie� Raf�'owi, �eby si� nie martwi�, �e na pewno wpadnie w barier� jak trzeba. Chcia� te� zademonstrowa� swojemu ojcu, �e on, jego syn, da sobie rad� w marynarce wojennej; trzeba tylko da� mu szans�. Tak, to do�wiadczenie by�o potrzebne. Alan czu� si� doskonale.
- Podej�cie w porz�dku.
- Dwie�cie kilogram�w paliwa.
- Troch� w prawo.
- W porz�dku.
- Moc.
- Nos w g�r�... nos w g�r�... zwi�ksz moc!
Pi�tnastotonowy samolot wpad� w sie� rozci�gni�t� ponad lin� hamuj�c�, lina napr�y�a si�, ogon podni�s�, maszyna przetoczy�a si� przez pok�ad, rozci�gaj�c lin� do granic wytrzyma�o�ci, a� wreszcie ogon opad� i alfa golf 707 zatrzyma� si�.
Christine powr�ci�a.
Zarz�zi�a niezadowolona. Mia�a jeszcze do�� paliwa, by poszale�.
20
Rafehausen wyl�dowa� tak, �e uszkodzenia by�y niewielkie. Christine jeszcze wzbije si� w przestworza, chocia� wi�kszo�� samolot�w z�apanych na barier� nadaje si� ju� tylko na z�om.
Oficer odpowiedzialny za sygnalizacj� spoci� si� jak ruda mysz. Najwa�niejsze, �e si� uda�o.
- Pi�kne l�dowanie - wymamrota�. - Witajcie na pok�adzie USS �Franklin D. Roosevelt", kt�ry jest waszym domem z dala od domu.
Dla Alana by�a to pierwsza wskaz�wka, �e Christine wyl�dowa�a nie na tym lotniskowcu, co trzeba.
Wiedzia� wi�c, co czuje Raf�, kt�ry tylko warkn��:
- Niech nikt nic do mnie nie m�wi. Ani s�owa!
Samopoczucie Alana gwa�townie si� pogorszy�o. Spok�j opu�ci� go, pozostawiaj�c po sobie nie chorob� powietrzn�, ale zwyczajne md�o�ci. A jednak si� myli�: przed chwil� �mier� rzeczywi�cie czeka�a na niego, u�miechaj�c si� do Christine, miotaj�cej iskry jak palnik spawalniczy. Do rych�ego zobaczenia, powiedzia�a �mier�. Jeszcze si� spotkamy.
Do�� tych ja�owych rozmy�la�.
Alan wci�gn�� �mierdz�ce powietrze i spr�bowa� skupi� my�li na czym innym. Niew�a�ciwy okr�t. Czyli - okr�t jego ojca. W�a�nie wyl�dowali na lotniskowcu, na kt�rym s�u�y� ojciec Alana. To go otrze�wi�o. Jak zawsze, na my�l o spotkaniu z ojcem poczu� lekki strach - co i tak by�o pewn� ulg� w por�wnaniu z szokiem, jaki wywo�a�a w nim �wiadomo��, �e cudem unikn�� �mierci. Mo�e niepewno��, jaka ogarn�a Alana, bra�a si� st�d, �e zbyt wiele oczekiwa� po ka�dej rozmowie z ojcem..., a mo�e to ojciec zbyt wiele oczekiwa� od niego.
Alan siedzia� wi�c w owini�tym sieci� samolocie, wpatruj�c si� t�po w czerwone i pomara�czowe cyfry, podczas gdy marynarze spieszyli si�, by oczy�ci� pok�ad przed powrotem patroluj�cych okolic� F-18. Kr��yli wok� Christine niczym mr�wki zajmuj�ce si� kr�low�.
Alan kocha� ojca. I ba� si� go. Jak tu pogodzi� jedno z drugim?
I tak Alan Craik, my�l�c tylko o sobie i swoim ojcu, nie odgad�, bo przecie� nie m�g� odgadn��, �e cz�owiek, przez kt�rego zmieni si� jego �ycie, w�a�nie ugania� si� po pok�adzie w grupie ludzi ubranych w czerwone bluzy.
7.19 czasu Greenwich, Bruksela
W jednej z kabin ubikacji na lotnisku Brukseli sta� nad sedesem niepozornie ygl�daj�cy m�czyzna, z zapalniczk� w jednej r�ce i kartk� w drugiej. Ju� niejeden raz odprawia� ten sam rytua� spalania notatek, sporz�dzanych jak-
21
by na przek�r wszystkim, w akcie pychy - �pod�wiadomego pragnienia, by zosta� schwytanym", jak powiedzieliby psycholodzy, kt�rych serdecznie nie znosi�. Byliby w b��dzie. On wcale nie chcia�, by go z�apano. U�miechn�� si� na t� my�l.
Popatrzy� na list�. Dwa minusy. By�o mu przykro, �e straci� tych ludzi; wola�by, by przy ich nazwiskach widnia�y plusy. Te minusy oznacza�y pora�ki. Wcale go to jednak nie zniech�ca�o. Zm�czony cz�owiek �atwiej ulega depresji - zna� siebie na tyle dobrze, by zdawa� sobie z tego spraw�. Mimo to... Przy�o�y� p�omie� do ro�ka kartki. Przez chwil� patrzy�, jak nazwisko Bonnera i znak zapytania powoli znikaj�, po czym wrzuci� pal�cy si� papier do sedesu i spu�ci� wod�.
Szkoda, �e z Bonnerem nie p�jdzie tak �atwo, jak z t� kartk�. By� on bowiem na razie nieosi�galny.
M�czyzna wyprostowa� si�, pomaszerowa� do kasy biletowej i zarezerwowa� miejsce w samolocie do Neapolu.
7.23 czasu Greenwich, Atlantyk
Alan zszed� na pok�ad i nogi si� pod nim ugi�y. Si�� woli zmusi� si�, by doj�� do pomostu tak, by nikt nie widzia� jego s�abo�ci. Craw szed� za nim. Raf� i Narc gdzie� znikn�li; kiedy zd��yli wysi��� z samolotu? Alan zdj�� he�mofon, zwyk�y he�mofon pocz�tkuj�cego lotnika, bez nazwiska czy znaku rozpoznawczego - na to trzeba by�o sobie zas�u�y�. Nie mia� poj�cia, jakim symbolem przyozdobi�by sw�j he�mofon. Spr�bowa� sobie wyobrazi�, co wybra�by dla niego Raf� - skrzydlat� dup�?
By�o zimno, ale drobne, k�saj�ce krople deszczu przynosi�y ulg�, a czyste morskie powietrze krzepi�o po wielu godzinach sp�dzonych w dusznej kabinie samolotu. Lotniskowiec porusza� si� z pr�dko�ci� dwudziestu w�z��w; wiej�cy wiatr zdawa� si� obmywa� Alana z brudu.
Craik odwr�ci� si� i spojrza� przez rami� Crawa na Christine, kt�r�ju� przenoszono na podno�nik. Jedno skrzyd�o z�o�y�o si� wp�, a opony by�y podziurawione. Alan poczu� dziwn�, irracjonaln� sympati� do tego wys�u�onego samolotu.
D�o� Crawa spocz�a na jego ramieniu. Alan drgn��, zaskoczony.
- Jestem panu wdzi�czny za to, co pan zrobi�. To znaczy, za to, �e pan mi pom�g�.
- Ja...eee...jak pa�skie r�ce?
Craw podni�s� d�onie b�yszcz�ce od ma�ci przeciwoparzeniowej.
- Jestem t�usty niczym mi�so w kantynie.
I wybuchn�li �miechem. �miali si�, bo w tej chwili wydawa�o im si� to zabawne; �miali si�, bo prze�yli i mogli raz jeszcze ujrze� ognist� kul� wschodz�c� nad Atlantykiem.
- Da pan sobie rad� - powiedzia� po chwili Craw.
22
U�miechn�li si� do siebie przez przepa��, jaka dzieli�a oficera od podoficera, przez r�nic� wieku i do�wiadczenia.
- Musimy si� zmywa� - stwierdzi� sier�ant. - Nadlatuj� samoloty. Ruszyli razem pomostem w kierunku hangaru; czeka�o ich jeszcze z�o�enie
raportu, a potem klopsiki w kantynie, pono� tak t�uste, �e wystarczy je lekko pchn��, by przelecia�y �lizgiem przez ca�� d�ugo�� sto�u. Zmierzali ku unosz�cemu si� na falach m�skiemu �wiatu, gdzie splata�y si� ze sob� stresy, zwyczaje, sympatie, ukryte uczucia. Przy wej�ciu do �luzy �wietlnej przystan�li na chwil�. Alan otworzy� drzwi, przekonany, �e Craw swoimi poparzonymi d�o�mi nie da rady tego zrobi�. Wymienili spojrzenia i sier�ant znikn��.
Alan uzmys�owi� sobie, �e nigdy jeszcze nie czu� si� tak zadowolony. Szok wywo�any karko�omnym l�dowaniem powoli ust�powa�.
By� got�w na spotkanie z ojcem, kt�ry przebywa� gdzie� na pok�adzie tego lotniskowca. Pewnie zobacz� si� dopiero jutro.
Alan wszed� w ciemno�ci zalegaj�ce �luz� �wietln�. Drzwi po drugiej stronie w�a�nie zamyka�y si� za Crawem; p�yn�cy przez nie w�ski strumie� �wiat�a znikn��. Alan ledwie zda� sobie spraw�, �e kto� przy nim stoi, gdy znalaz� si� w czyich� ramionach.
- Witaj na pok�adzie, ma�y.
- Tata. - Odwzajemni� u�cisk. Cieszy� si�, �e jest ciemno i nie wida�, jak bardzo obydwaj s� zmieszani.
- Dobrze si� czujesz?
- Tak.
- Obudzi� mnie oficer dy�urny. Jak ci si� podoba�a sie�? Fajnie by�o, nie? Weszli na korytarz. Alan zmru�y� oczy, o�lepiony jasnym �wiat�em, i wyrzuci� z siebie potok s��w:
- Musz� z�o�y� raport. Wiesz, jak to jest - nowemu trafia si� brudna robota. �wietnie wygl�dasz, tato. Tak, to by� dopiero lot...
- P�jd� z tob�.
Ojciec Alana, dow�dca eskadry szturmowej my�liwc�w A-6, z pewno�ci� by� niewyspany, mimo to po�wi�ci� te kilka minut na spotkanie ze swoim synem. Oczywi�cie, za nic nie powiedzia�by tego wprost. M�g� to wyrazi� tylko w ten spos�b; sama jego obecno�� wystarcza�a za wszelkie s�owa.
Ostatni raz widzieli si� przed trzema tygodniami w klubie oficer�w. To by�o jednak co� innego. Tej nocy po raz pierwszy spotkali si� podczas manewr�w. Alan czu� si� troch� jak podczas kr�tkiej rozmowy z Crawem -jakby patrzy� na ojca przez przepa�� i widzia� w jego oczach nie znane mu dot�d uczucie. Ale dalej rozmawiali o b�ahostkach. Wszystko pozostawa�o ukryte.
A� do chwili, gdy przy wej�ciu do sali odpraw ojciec obj�� go za ramiona.
- Jestem z ciebie dumny - powiedzia� i szybko si� odwr�ci�.
Na pok�adzie startowym cisza zwiastowa�a koniec kolejnego ci�kiego, dwu-nastogodzinnego dnia. �wiat�a by�y wy��czone; tylko pojedyncze, niebieskie smugi
23
z latarek przecina�y ciemno�ci, jakby czego� szuka�y - niczym psy go�cze wyczuwaj�ce zdrajc�, o kt�rego istnieniu nikt jeszcze nie wiedzia�. Cisz� zak��ca� tylko ruch powietrza wzbudzany przez �Roosevelta", sun�cego przez ocean z pr�dko�ci� dwudziestu w�z��w.
Niespe�na metr pod pok�adem startowym rozlega�o si� chrapanie podporucznik�w. Wreszcie mogli odpocz�� od deflektor�w odrzutu i silnik�w z rykiem domagaj�cych si� startu, od ha�asu l�duj�cych maszyn.
Alan wgramoli� si� do �piwora i natychmiast zasn��. Powr�ci� stary, dobrze znany sen: �ni�o mu si�, �e czekaj� go wa�ne egzaminy, do kt�rych nie jest przygotowany. Po przebudzeniu nadal odczuwa� l�k przed niepowodzeniem.
W innej cz�ci okr�tu bosman Sheldon Bonner rozebra� si� i po�o�y� na koi z otwart� kopert� w lewej d�oni. Mimo �e zna� ju� ten list niemal na pami��, postanowi� przeczyta� go raz jeszcze. Ziewn��. Drogi tatusiu, widnia�o na g�rze kartki. Bonner u�miechn�� si� nie�wiadomie. Podni�s� list nad g�ow�.
Drogi tatusiu, co u Ciebie s�ycha�? U mnie wszystko w porz�dku, ale te szko�y marynarki wojennej zaczynaj� mnie m�czy�. Za�o�� si�, �e �wietnie si� bawisz na Morzu �r�dziemnym.
Bonner przeczyta� list do ko�ca. Nast�pnie wyj�� z szafki kartk� i d�ugopis, po�o�y� si� na boku i zacz�� pisa�.
Drogi Donnie. Dzi�ki za Ust. W�a�nie wspominam nasz� wypraw� do Idaho na pstr�gi. Pami�tasz? Na pewno zapomnia�e�. Mieli�my wtedy niez�y ubaw. Tak w og�le, s�uchaj dobrych rad ojca i ucz si� pilnie. Je�li b�dziesz si� wyr�nia�, czeka Ci� wspania�a przysz�o��. Powa�nie. Chc�, �eby� zaszed� jak najwy�ej. W odr�nieniu ode mnie, masz potencja�. Mo�esz wiele osi�gn��. Mierz wysoko.
Przez chwil� Bonner zastanawia� si�, czy nie przesadza. Nie, nie przesadza, przecie� przelewa� na papier w�asne my�li. Jego ch�opak m�g� zaj�� wysoko. Bardzo wysoko!
9.53 czasu Greenwich,Masl<wa
W Moskwie by�o zimno i si�pi� deszcz. W dawnej siedzibie KGB, gdzie obecnie mie�ci�y si� biura S WR* - nazywane przez wszystkich �dawn� siedzib� KGB" -Daria Uspienskaja wpatrywa�a si� w okno, �ledz�c spojrzeniem krople sp�ywaj�ce po szybie jak �zy.
- // pleut sur la ville comme U pleure dans mon coeur - mrukn�a pod nosem i u�miechn�a si�. W dole po chodniku przemyka�o kilku zgarbionych ludzi, staraj�cych si� znale�� schronienie przed deszczem. Moja biedna Moskwa, pomy�la�a Daria. W strugach deszczu miasto wygl�da�o jeszcze gorzej ni� zwykle.
Daria Uspienskaja by�a do�� pulchn�, ale wci�� �adn� kobiet�, zawsze w doskona�ym humorze. M�czy�ni lubili j� i uwa�ali za seksown�, poniewa� jej u�miech zdawa� si� obiecywa� niezobowi�zuj�c� zabaw�; gwarantowa�, �e wszel-
* SWR (S�u�ba Wnieszniej Razwiedki) � S�u�ba Wywiadu Zagranicznego (przyp. t�um.).
24
kie b��dy w ars amandi zosta�yby potraktowane z przymru�eniem oka. Daria flirtowa�a z wszystkimi, ale nie sypia�a z �adnym. Up�yn�o wiele czasu od jej rozwodu z m�czyzn�, o kt�rym ju� prawie nie my�la�a. Jej nieliczne przygody mi�osne by�y kr�tkotrwa�e i nigdy powa�ne.
Zadzwoni� telefon. Jak zwykle z obrzydzeniem podnios�a s�uchawk�. Ten stary grat zawsze wydawa� si� zat�uszczony, cho� Daria p�aci�a sprz�taczce, by ta go dok�adnie czy�ci�a. Uspienskaja chcia�aby wreszcie dosta� nowy telefon, zielony lub z�oty, z przyciskami zamiast tarczy, b�yszcz�cy nowoczesno�ci�.
- Dyrektor chce z pani� rozmawia� - powiedzia� kobiecy g�os.
- Ju� id�.
Nie skorzysta�a z windy w obawie, �e znowu b�dzie si� zatrzymywa� tylko na co drugim pi�trze; wesz�a na g�r� szerokimi kamiennymi schodami. Z zadowoleniem czu�a, jak pracuj� jej mi�nie ud i �ydek. Mia�a na sobie komplet � a la Raisa", kupiony w Londynie; ostatnimi czasy wszystkie kobiety stara�y si� na�ladowa� styl �ony Gorbaczowa.
- Prosz� wej�� - powiedzia�a sekretarka. By�a m�od� i dziwnie powa�n� dziewczyn�, Darii jednak uda�o si� wkupi� w jej �aski za pomoc� perfum i r�nych drobnych przys�ug. Dzi�ki temu poznawa�a naj�wie�sze plotki i mia�a u�atwiony dost�p do szefa.
Dyrektor Jakob�ow siedzia� za biurkiem, z nosem utkwionym w jakich� aktach i �ysin� wystawion� prosto na drzwi. By� przezi�biony. Oddycha� ci�ko, smarka� i przeklina�. Plastykowy worek u jego st�p do po�owy wype�nia�y zu�yte chusteczki.
- Co masz dla mnie? - spyta�.
- Powinien pan le�e� w ��ku - powiedzia�a. W ich rozmowach takie stwierdzenia nie mia�y podtekstu seksualnego.
- Cholerny �wiat - mrukn��. - Gdybym zosta� w domu, ci na g�rze uznaliby, �e mo�na si� beze mnie obej�� i wskoczy�aby� na moje miejsce. No dobrze, o co chodzi?
- O Jefremowa. J�kn��.
- Kaza� mi pan zaj�� si� spraw� jego znikni�cia.
- Wiem, wiem! Bo�e jedyny, Uspienskaja...! - Z�apa� si� za g�ow�. - Aaaa! Potrzebuj� antybiotyk�w, a oni daj� mi krople do nosa! No i?
- Nigdzie go nie ma. Nikt nie przychodzi� do jego mieszkania od trzech dni. Kaza�am je przeszuka�. Z raportu wynika, �e zosta�y tam jego ubrania, pieni�dze, klucze, a nawet paszport.
- M�w dalej. - Wysmarka� si� w now� chusteczk�.
- Jefremow ma drugie mieszkanie niedaleko pomnika Gorkiego, wynaj�te na nazwisko P�atonow. Jaki� czas temu wydzia� wewn�trzny za�o�y� tam pods�uch; podejrzewam, �e Jefremow wiedzia� o tym. W ko�cu to do�wiadczony agent. Czasem przychodzi�a tam kobieta, zawsze ta sama. Delikatna sprawa.
Dyrektor spojrza� na ni� znad kolejnej bia�ej chusteczki.
25
- To c�rka Malenkowa, tego gangstera. W mieszkaniu znale�li�my r�wnie� inne, nie nasze urz�dzenia pods�uchowe. Podejrzewamy, �e to w�a�nie Malenkow kaza� je zainstalowa�.
Jakob�ow poci�gn�� nosem.
- Prosz� dalej.
- Rozmawia�am z t� dziewczyn� osobi�cie. Ona �miertelnie boi si� ojca. Jest �on� jednego z jego podw�adnych; gdyby on albo Malenkow dowiedzieli si� o Jefremowie, zabiliby j�. Wida� s�dzi�a, �e tatusiek niczego si� nie domy�la. Twierdzi, �e ostatni raz widzia�a Jefremowa ... - Daria zajrza�a w papiery - .. .dziesi�� dni temu. Mia�a si� z nim spotka� przed trzema dniami, ale on si� nie zjawi�. Potwierdzaj� to dane zebrane przez wydzia� wewn�trzny - siedzia�a tam sama przez godzin�, potem wysz�a. W ka�dym razie panienka nie ma poj�cia, gdzie on jest, nie umawia�a si� z nim na �adne potajemne spotkanie i tak dalej, i tak dalej.
- Wierzysz jej?
- Och, zdecydowanie tak. Ta kobieta to k��bek nerw�w. Jak jej troch� pogrozi�am, o ma�o nie zemdla�a. Musi j� jeszcze przes�ucha� kto�, kto ma wi�cej czasu ode mnie, wyci�gn�� z niej najdrobniejsze szczeg�y, a nu� znajdzie si� jaka� wskaz�wka. Ale b�dziemy musieli obieca� jej co� w zamian - cho�by ochron� przed m�em. I ojcem, by� mo�e.
Dyrektor machn�� chusteczk�.
Daria podnios�a wzrok na niego. Na chwil� przesta� si�ka� nosem i spojrza� na ni�.
- Przejrza�am pliki na jego komputerze. Zadziwiaj�co.. .mmm... nieciekawe. Jak pan zapewne wie, nie lubi� zgadywa�, ale gdybym by�a s�ynnym Sherloc-kiem Holmesem, dosz�abym do wniosku, �e s� one intryguj�ce w�a�nie dlatego, �e nie ma w nich nic interesuj�cego.
- W ko�cu jego agentami kieruj� jacy� ni�si rang� pracownicy. Ilu on w�a�ciwie ma agent�w?
- Twierdzi, �e osiemdziesi�ciu. Dyrektor podni�s� g�ow�.
- Twierdzi?
Uspienskaja wzruszy�a ramionami.
- Op�acamy osiemdziesi�ciu, ale nie s�dz�, �eby ich by�o a� tylu. Dyrektor skin�� ponuro g�ow�, jakby jego najgorsze obawy co do cynizmu
Darii w�a�nie znalaz�y potwierdzenie.
- W niszczarce nic nie znaleziono. Nie by�o te� �adnych �lad�w palenia papier�w. Wynika z tego, �e Jefremow nie przygotowywa� si� do wyjazdu. Zdaje si� wi�c, �e mamy do czynienia z przypadkiem cz�owieka, kt�ry, �e tak powiem, opu�ci� nas nie z w�asnej woli.
Popatrzy�a na swojego szefa, czekaj�c na jego reakcj�. Ten otworzy� szuflad�, wyci�gn�� krople do nosa, w�o�y� buteleczk�