11712
Szczegóły |
Tytuł |
11712 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11712 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11712 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11712 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WOJCIECH JEKIE�EK
�MIJA W POBLI�U O�WI�CIMIA
LUDOWA SPӣDZIELNIA WYDAWNICZA 1963
Opracowanie graficzne:
RYSZARD DUDZICKI
Zdj�cia ze zbior�w Autora i Pa�stwowego Muzeum w O�wi�cimiu
Copyright by LUDOWA SPӣDZIELNIA WYDAWNICZA
Warszawa 1963
Poland
S�OWO WST�PNE
Zabieraj�c si� do spisania wspomnie� z dzia�alno�ci przyobozowej grupy
partyzanckiej Batalion�w Ch�opskich, zdawa�em sobie spraw� z wielkiej
odpowiedzialno�ci, jaka na mnie spada, oraz z du�ych trudno�ci zwi�zanych z
wykonaniem tego zadania. Jednak�e jako jej organizator i kierownik, poczuwam si�
do obowi�zku uchronienia od niepami�ci tego, co robili ludzie naszej grupy dla
ratowania �ycia wi�ni�w zamkni�tych za drutami o�wi�cimskiego obozu.
R�wnocze�nie chcia�bym tym wszystkim, kt�rzy tych spraw nie znaj�, a zw�aszcza
m�odzie�y, opowiedzie� o okropno�ciach, jakie rozgrywa�y si� na naszych oczach.
My, mieszka�cy okolic O�wi�cimia, zawsze wracali�my spod obozu g��boko
wstrz��ni�ci, a jeszcze i teraz, po tylu latach, nie jeste�my w stanie zapomnie�
widoku nieustannie dr�czonych bezbronnych ludzi p�dzonych codziennie do pracy
ponad si�y ani md�awego zapachu palonych cia� ludzkich i unosz�cych si� nad
obozem szaro��tych dym�w krematoryjnych.
Mam t� �wiadomo��, �e tylko pisarz obdarzony wielkim talentem literackim
by�by zdolny wyrazi� s�owami to, na co w�wczas patrzyli�my, co s�yszeli�my i
odczuwali. R�wnocze�nie jednak wierz� - i to stanowi�o dla mnie zach�t� do pracy
- �e i moje wspomnienia, napisane zwyczajnym, prostym j�zykiem, w jakiej�,
cho�by drobnej, mierze przyczyni� si� do tego, aby ludzie zrozumieli, czym jest
wojna i przemoc cz�owieka nad cz�owiekiem, i nigdy wi�cej nie dopu�cili do
powstania takiego piek�a, jakim by� O�wi�cim.
Pisa� o tym trzeba i dlatego, �e widocznie tragedia o�wi�cimska
niedostatecznie wstrz�sn�a sumieniem �wiata, skoro dotychczas wielu sprawc�w
tego, co si� tam dzia�o, nie ponios�o zas�u�onej kary, a nawet zajmuje wysokie
stanowiska pa�stwowe w Niemieckiej Republice Federalnej.
Trudno pogodzi� si� z my�l�, �e s� ludzie, kt�rzy tak szybko zapominaj� o tym,
co si� dzia�o, i gotowi s� katom obozowym oraz ich mocodawcom wybaczy� zbrodnie
o�wi�cimskie, a nawet uzbroi� ich na nowo w najgro�niejsz� bro�, bro� atomow�.
My, Polacy, kt�rzy wyszli�my z tej wojny mo�e najbardziej okaleczeni, ci�gle
jeszcze za ma�o publikujemy prac historycznych ujawniaj�cych zbrodnie hitlerowskie,
dokonywane w naszym kraju. Niedostateczna r�wnie� jest dotychczas nasza wiedza
o obozie zag�ady w O�wi�cimiu. Zgromadzone w tej ksi��ce wspomnienia i relacje
os�b, kt�re od chwili pojawienia si� pierwszych wi�ni�w na przedpolach obozowych
nie ustawa�y w niesieniu im pomocy, s� o tyle nowe i �wie�e w stosunku do tego, co
ju� o O�wi�cimiu napisano, �e ukazuj�, co si� dzia�o po drugiej stronie kolczastych
drut�w, na zewn�trz obozu, o czym nikt dotychczas szerzej nie pisa�.
Nasza grupa powsta�a z inicjatywy konspiracyjnego ruchu ludowego powiatu
bialskiego (dzi� pow. o�wi�cimski), aby w spos�b zorganizowany nie�� pomoc
wi�niom niezale�nie od ich pochodzenia, pogl�d�w czy wyznania. Zr�by
organizacyjne grupy przyobozowej budowali�my z prawdziwie ch�opskim uporem,
zgromadzaj�c wok� sprawy pomocy wi�niom nie tylko ludowc�w. G��wne oparcie
moralne, a w okresie pocz�tkowym i materialne naszej dzia�alno�ci znale�li�my w
wysiedlonej i sponiewieranej przez okupanta okolicznej ludno�ci i mieszka�cach
�l�ska Cieszy�skiego. Wsp�lnie z nimi wszelkimi dost�pnymi nam sposobami
przeciwstawiali�my si� masowej zag�adzie ludzi za drutami obozu. Prac� nasz�
traktowali�my jako jeszcze jedn� form� walki podziemnego ruchu ludowego z
hitlerowskim okupantem.
Ju� w pierwszym, najtrudniejszym okresie przekona�em si�, jak bardzo
znajomo�� miejscowych ludzi oraz ich zaufanie, jakim si� cieszy�em, u�atwia�y mi
zorganizowanie pomocy i docieranie z ni� do obozu. Przez ca�y okres dzia�alno�ci
naszej grupy - nie licz�c okres�w ukrywania si� przed �andarmeri� i gestapo -
mieszka�em w rodzinnym Osieku u mojej matki i rodziny.
W pewnym stopniu pomaga�o mi tak�e moje do�wiadczenie zdobyte w pracach
organizacyjnych, a nawet pewna zaprawa w walce, jak� prowadzili�my z w�adzami
sanacyjnymi. Jako prezes Powiatowego Zwi�zku M�odzie�y Wiejskiej ("Wici") w
naszym powiecie, a jednocze�nie sekretarz Zarz�du Powiatowego Stronnictwa
Ludowego, kierowa�em w 1937 r. Powiatowym Komitetem Strajkowym. Po tych
wypadkach zosta�em skazany na 6 miesi�cy wi�zienia i a� do wybuchu wojny
znajdowa�em si� pod obserwacj� tajnej policji. Wtedy to nauczy�em si� wyprowadza�
w pole moich "opiekun�w". Z tego te� okresu wywodzi si� nadane mi przez
miejscow� ko�tuneri� przezwisko "�ysa Komuna". A poniewa� w tamtych czasach
jako ludowy dzia�acz spo�eczny prowadzi�em walk� z miejscowym klerem, wkr�tce
zas�u�y�em sobie na drugie przezwisko - "�ysy Bezbo�nik".
W r. 1939, a wi�c w par� miesi�cy po wkroczeniu okupanta na nasz� ziemi�,
wraz z moim koleg�, r�wnie� wiciarzem, Karolem Petkowskim, pow�drowa�em na
W�gry z my�l� o dotarciu do wolnej Francji i wst�pieniu tam do armii polskiej.
Niestety, szybko wpadli�my w r�ce S�owak�w, kt�rzy odprawili nas do granic kraju.
Po powrocie z tej nieudanej wyprawy rozpocz��em wraz z kilku wiciarzami
wydawanie lokalnego pisemka konspiracyjnego.
Tak wi�c powierzone mi zadanie zorganizowania i kierowania grup�
przyobozow� zaspokaja�o moje pragnienie walki z okupantem. Poci�ga�a mi�
konspiracyjna dzia�alno�� pod obozem, kryj�ca w sobie co� z ryzykanctwa, mam
bowiem takie usposobienie, �e uczucie grozy wyzwala we mnie pasj� dzia�ania,
wzmaga up�r i determinacj� w walce, zw�aszcza o cudze �ycie, gdy w�asne stawia
si� na ostatni� kart�. Trzeba zreszt� stwierdzi�, �e wszyscy byli�my w�wczas
wielkimi ryzykantami.
Grupa nasza stanowi�a r�wnocze�nie pod o�wi�cimski oddzia� partyzancki BCh.
Podlega� on Obwodowej Komendzie BOh w Bielsku-Bia�ej, w kt�rej pe�ni�em
jednocze�nie funkcj� komendanta i inspektora.
W ksi��ce tej stara�em si� mo�liwie wiernie odtworzy� nasz� r�norodn�
dzia�alno��. Dostarczali�my do obozu �ywno�� i lekarstwa, po�redniczyli�my w
kontaktach mi�dzy wi�niami a ich rodzinami czy organizacjami konspiracyjnymi,
wyrywali�my tajemnice hitlerowskiego systemu obozowego, pomagali�my w
organizowaniu ucieczek i opieki nad zbieg�ymi, nie m�wi�c ju� o spe�nianiu drobnych
pr�b wielu wi�ni�w, z kt�rymi utrzymywali�my bli�sze kontakty.
Potrzeby wi�ni�w, kt�rych ci�gle przybywa�o, ros�y z dnia na dzie�, pchaj�c
nas dniem i noc� do pracy. W niezwykle trudnych warunkach, wprost na oczach
Niemc�w i r�nego rodzaju szpicli trzeba by�o rozwi�zywa� coraz to trudniejsze
zagadnienia, kt�re �ycie stawia�o przed nami. Borykali�my si� przy tym z ogromnymi
trudno�ciami finansowymi. Przez d�ugi okres bazowali�my tylko na dobrowolnych
datkach okolicznej, gn�bionej przez okupanta, niezwykle ofiarnej ludno�ci. Dopiero w
okresie p�niejszym zdo�ali�my przekona� o mo�liwo�ci organizowania pomocy
wi�niom okr�gowe kierownictwo podziemnego ruchu ludowego w Krakowie,
Komend� G��wn� Batalion�w Ch�opskich i Delegatur� Rz�du, uzyskuj�c od nich
pomoc nie tylko finansow�, ale r�wnie� w postaci lekarstw, �ywno�ci i odzie�y.
Najwi�kszym naszym zmartwieniem by�o, �e robimy za ma�o, ale naprawd�
przy takim sk�adzie osobowym i �rodkach, jakimi dysponowali�my, nie byli�my w
stanie poszerzy� zakresu naszej dzia�alno�ci. Zdajemy sobie spraw�, �e wielu
wi�ni�w, zw�aszcza spo�r�d tych, kt�rzy nie wychodzili do pracy poza ob�z, nie
dozna�o na sobie naszej opieki. Prawd� jest, �e jedni wi�niowie w wi�kszym stopniu
korzystali z naszej pomocy, inni mniej, a pewnie byli i tacy, do kt�rych nasza pomoc
nie dociera�a, a mo�e nawet o niej nie wiedzieli. Jest rzecz� zrozumia��, �e
niemo�liwo�ci� by�o obj�cie nielegaln� pomoc� kilkudziesi�ciu tysi�cy ludzi
uwi�zionych za drutami, gdyby si� nawet dysponowa�o milionowymi sumami.
Prac� nasz� prowadzili�my w �cis�ej konspiracji zar�wno wobec nie
wtajemniczonej ludno�ci przyobozowej, jak i wobec wi�ni�w. Tylko wsp�dzia�aj�cy
z nami cz�onkowie Ruchu Oporu w obozie, inni wybitni dzia�acze PPS, jak wi�zie�
Stanis�aw Dubois i p�k Teofil Dziama, orientowali si�, �e dzia�amy z ramienia
Batalion�w Ch�opskich.
Mieli�my g��bokie przekonanie, �e nasza dzia�alno��, cho� niedostateczna,
poza dora�n� pomoc�, czy to w postaci kawa�ka chleba, czy ampu�ki lekarstwa,
mia�a dla wi�ni�w, odci�tych od �wiata, skazanych na powolne konanie i �mier�,
ogromne znaczenie moralne jako dow�d pami�ci i woli ratowania ich przez ludzi
�yj�cych na wolno�ci. Z drugiej strony zdawali�my sobie r�wnie� spraw�, �e ofiarne
wsp�dzia�anie okolicznej ludno�ci z lud�mi naszej grupy by�o wyrazem jej dojrza�o�ci
obywatelskiej, patriotyzmu i humanitarnego stosunku do cz�owieka.
Z prowadzon� przez nas prac� pod obozem nierozerwalnie wi��� si� prze�ycia
i losy ludzi naszej grupy. Stara�em si� opowiedzie� o nich bez krzty ubarwienia czy
przesady. Zreszt� rzeczywiste prze�ycia tych ludzi przekraczaj� granice naj�mielszej
fantazji nawet najbardziej utalentowanego pisarza.
Czuj� si� tu w obowi�zku wspomnie� o niezwyk�ej ofiarno�ci, bohaterstwie i
samozaparciu w pracy kobiet, cz�onki� naszej grupy. One to zawsze sta�y na
najbardziej wysuni�tych plac�wkach w stron� obozu. Bez nich nie byliby�my w stanie
dotrze� z pomoc� do tylu wi�ni�w. ��czniczki Helena P�otnicka i W�adys�awa
Ko�usznikowa przez par� lat, niemal codziennie, d�wiga�y na w�asnych plecach
ci�ary ponad ich si�y, dostarczaj�c wi�niom �ywno�ci i lekarstw. One to r�wnie�
utrzymywa�y ��czno�� z wi�niami, przenosz�c listy od rodzin i organizacji
podziemnych i odbieraj�c meldunki, ujawniaj�ce �wiatu zbrodnie dokonywane w
o�wi�cimskim obozie zag�ady. Z innego rodzaju pomoc� �pieszy�a, zawsze gotowa
do dzia�ania, znana na �l�sku, piel�gniarka Anna Szalbut-"Rachela". W nie znany
nam do dzi� spos�b organizowa�a poka�ne, jak na nasze mo�liwo�ci, �rodki
finansowe i lekarstwa, a nawet w�asnymi r�kami ratowa�a chorych wi�ni�w,
pracuj�cych poza obozem, robi�c im zastrzyki w opuszczonych stodo�ach tu� pod
samym obozem, za co prawie ka�dej chwili grozi�y tortury i �mier�.
Z naszej kilkuosobowej grupy BCh powo�anej dla niesienia pomocy wi�niom
zgin�o siedmiu �o�nierzy. Podzielili oni los wi�ni�w o�wi�cimskich. My, kt�rym
uda�o si� uj�� z �yciem, patrzymy teraz na miejsce po tragicznym obozie �mierci -
obecnie decyzj� w�adz Polski Ludowej zamienione na Pa�stwowe Muzeum w
O�wi�cimiu - jak na groby tak�e i naszych najbli�szych, najserdeczniejszych
wsp�towarzyszy walki ze �mierci� w obozie.
Wspomnienia moje uzupe�niaj�, a zarazem dokumentuj� relacje cz�onk�w
naszej grupy oraz wspomnienia i listy wi�ni�w wsp�pracuj�cych z nami.
Najobszerniej przytoczone s� relacje W�adys�awy Ko�usznikowej obrazuj�ce
codzienn�, bezpo�redni� prac� na terenach przyobozowych, kt�r� niezmordowanie
prowadzi�y obydwie z Helen� P�otnick�.
Chcia�bym serdecznie podzi�kowa� W�adys�awie Ko�usznikowej, Irenie
Kahanek, Franciszkowi Kasperkowi oraz wi�niarce Marii Maniak�wnie za napisanie
na moj� pro�b� relacji, kt�re stanowi� cenne uzupe�nienie ksi��ki i podnosz� jej
warto�� dokumentaln�. Dzi�kuj� r�wnie� serdecznie Dyrektorowi Muzeum w
O�wi�cimiu mgr Kazimierzowi Smoleniowi za udost�pnienie mi napisanych zaraz po
zako�czeniu wojny relacji naszej ��czniczki, Zofii Zdrowaik (D�tko�), pami�tnika
wi�nia Jana Winogro�skiego, a tak�e za zezwolenie na wykorzystanie w mej pracy
szyfr�w, gryps�w, pokwitowa� oraz innych dokument�w zwi�zanych z prac� naszej
BCh-owskiej grupy, a znajduj�cych si� obecnie w Pa�stwowym Muzeum w
O�wi�cimiu.
Wojciech Jekie�ek - "�mija".
NA NASZYCH OCZACH WYRASTA OB�Z ZAG�ADY
W pierwszej po�owie 1940 r. Niemcy sp�dzili kilkuset �yd�w, mieszka�c�w
O�wi�cimia, do dzielnicy zwanej Zasol� i zatrudnili ich przy rozbi�rce starych
barak�w, znajduj�cych si� niedaleko dworca kolejowego, obok koszar wojskowych i
zabudowa� Zak�ad�w Pa�stwowego Monopolu Tytoniowego. W ci�gu wielu dni
kolumny robocze z po�piechem porz�dkowa�y teren w obr�bie dr�g prowadz�cych z
O�wi�cimia do wsi Brzeszcze i Harmen�e.
Tak wygl�da�o ogrodzenie obozu.
Ze zdziwieniem przypatrywali�my si� codziennie szybkiemu post�powi prac.
Szczeg�lnie nasz� uwag� zwraca�o i niepokoi�o wysokie ogrodzenie z drutu
kolczastego, kt�rym otaczano uporz�dkowany teren, i wystrzelaj�ce w g�r�,
widoczne z daleka, wie�a stra�nicze. Wkr�tce w�r�d miejscowej ludno�ci rozesz�a
si� wie��, �e w O�wi�cimiu Niemcy zak�adaj� ob�z koncentracyjny. Pierwszy
transport Polak�w, wi�ni�w politycznych z Tarnowa, sprowadzony dnia 14 czerwca
1940 r. do tak napr�dce przygotowanego miejsca, potwierdzi� te z�owrogie
przypuszczenia.
Od tego czasu dniami i nocami na wie�ach stra�niczych czuwali esesmani. Ca�y
ten niezwyk�y teren o�wietla�y silne reflektory. Ludno�� okoliczna z przera�eniem
spogl�da�a za kolczaste druty, za kt�rymi codziennie od �witu do p�nych godzin
wieczornych prowadzono w morderczym tempie prace przygotowawcze, maj�ce na
celu nie tylko rozbudow� obozu, ale przede wszystkim zabezpieczenie go przed
wszelk�, nawet wzrokow�, ingerencj� z zewn�trz, a tak�e uniemo�liwienie
osadzonym za drutami wi�niom wydostanie si� poza nie bez wiedzy i woli w�adz
obozowych.
W nied�ugim czasie wysiedlono prawie wszystkich mieszka�c�w dzielnicy
Zasole, pozostawiaj�c tylko kilka sklep�w po�o�onych wok� dworca kolejowego i
kilka dom�w, w kt�rych od dawna mieszka�y rodziny kolejarzy. Domy te w
p�niejszym czasie stanowi�y oparcie dla kontakt�w z wi�niami.
By�y to pierwsze wysiedlenia w naszym bialskim powiecie. Wstrz�sn�y one
miejscow� ludno�ci� do g��bi, tym bardziej �e okupanci zachowywali si� podczas
wysiedlania w spos�b okrutny i bezwzgl�dny.
Pola uprawne, ogrody i domy po wysiedlonej ludno�ci Niemcy zaj�li pod ob�z.
Naoko�o tego terenu ustawili tablice, z napisem w j�zyku polskim i niemieckim,
informuj�ce, �e wej�cie na teren obozowy jest surowo zabronione, a do os�b nie
stosuj�cych si� do tych zarz�dze� stra�nicy b�d� strzela� bez ostrze�enia.
Wie�ci te, przekazywane szeptem przez naocznych �wiadk�w tylko dobrym i
pewnym znajomym, szybko rozchodzi�y si� po okolicy. Ludzie chodzili bladzi,
przera�eni, do g��bi wstrz��ni�ci zar�wno tragedi� wysiedlonych, jak i wi�ni�w,
kt�rych przy wy�adowywaniu z wagon�w na dworcu kolejowym bito kolbami
karabin�w, bykowcami lub grubymi, specjalnie do tego celu przystosowanymi kijami.
Skutych za r�ce po dwu, a bardzo cz�sto po trzech lub czterech, zbitych i okropnie
pokaleczonych, w�r�d wrzasku i przekle�stw, pod siln� eskort� prowadzono do
zak�adanego i rozbudowywanego na naszych oczach obozu.
Nie by�o chyba w tym czasie cz�owieka, w kt�rym by to wszystko, co tu widzia� i
s�ysza�, nie budzi�o grozy i przera�enia, tym bardziej �e coraz cz�ciej zacz�y
nadchodzi� wiadomo�ci o �mierci znanych nam os�b, przewa�nie nauczycieli
aresztowanych w kwietniu 1940 r. i umieszczonych w innych obozach. Widz�c na
w�asne oczy �ub s�ysz�c o tym, co si� dzieje za drutami O�wi�cimia, mo�na by�o
sobie wyobrazi� los wi�ni�w osadzonych w obozach koncentracyjnych, oddalonych
o setki kilometr�w w g��bi Rzeszy.
Natychmiast po wysiedleniu ludno�ci z dzielnicy O�wi�cimia Zasole, czyli z tej
cz�ci miasta po lewym brzegu So�y, po kt�rej mie�ci si� ob�z, Niemcy zap�dzili
wi�ni�w do rozbi�rki dom�w oraz gromadzenia i oczyszczania materia��w pod
rozbudow� obozu. Prace te trwa�y ca�� zim�. Oczyszczony materia�, kt�ry w czasie
rozbi�rki sk�adany by� na stosy, powracaj�cy po pracy wi�niowie przenosili w go�ych
r�kach do obozu. Chodzi�o o to, by nawet czas przeznaczony na powr�t z pracy by�
w pe�ni wykorzystany. W ten spos�b w�adze obozowe szybko i bez nak�adu
wi�kszych koszt�w zgromadzi�y materia� potrzebny do dalszej rozbudowy obozu.
W miar� przybywania do obozu nowych si� roboczych wok� rozbieranych
zabudowa� dzielnicy O�wi�cimia Zasole zjawia�o si� coraz wi�cej ludzi w pasiakach
lub w starych, podartych �achmanach. Pomimo zimy i ostrych mroz�w bardzo cz�sto
widzia�o si� wi�ni�w bosych, bez r�kawic i nakrycia g�owy, pracuj�cych od
wczesnych godzin rannych do p�nego wieczora.
Nie na darmo nad bram� wej�ciow� obozu w O�wi�cimiu widnia� napis: "Arbeit
macht frei" (praca czyni wolnym). Wszyscy wi�niowie, podzieleni na oddzia�y
robocze, tzw. komanda, musieli ci�ko pracowa�. Nadz�r nad poszczeg�lnymi
komandami sprawowali kapowie, kt�rych jedynym i wy��cznym zadaniem by�o
zmuszanie wi�ni�w do pracy ponad si�y i katowanie podporz�dkowanych im ofiar.
Zar�wno funkcje kap�w, jak zreszt� wszelkie funkcje w obozie powierzano
sprowadzanym z innych koncentracyjnych oboz�w wytrawnym rzezimieszkom,
rekrutuj�cym si� przewa�nie z kryminalnych przest�pc�w narodowo�ci niemieckiej,
daj�c im nieograniczon� w�adz� nad wi�niami. Byli to fanatycy �lepo wykonuj�cy
rozkazy, pozbawieni wszelkich ludzkich odruch�w.
Pomimo tak dobranych funkcjonariuszy dnia 6 lipca 1940 r., a wi�c zaledwie w
miesi�c po przybyciu pierwszego transportu, ucieka z obozu pierwszy wi�zie�,
Tadeusz Wiejowski. Z chwil� zauwa�enia ucieczki w�adze obozowe zarz�dzi�y
natychmiastowy po�cig za zbieg�ym. Przeszukano ca�y teren obozowy i najbli�sze
okolice. Poniewa� poszukiwania nie da�y rezultatu, wszcz�to dochodzenia, w wyniku
kt�rych aresztowano pi�ciu robotnik�w, zatrudnionych w�wczas przy pracach
elektryfikacyjnych w obozie: Boles�awa Bicza, Emila Kowalewskiego, Stanis�awa
Mrzyg�oda, J�zefa Muszy�skiego i J�zefa Patka. Zarzucono im wsp�udzia� w
ucieczce Wiejowskiego i udzielenie mu pomocy.
Wie�� o ucieczce wi�nia z obozu i aresztowaniu robotnik�w cywilnych szybko
rozesz�a si� po okolicy. Wkr�tce te� da�o si� zauwa�y�, �e w�adze obozowe z
po�piechem zabezpiecza�y si� przed mo�liwo�ci� dalszych ucieczek. Przyst�piono
do oczyszczania terenu przyobozowego z elementu polskiego, by na przysz�o��
uniemo�liwi� wszelk� ��czno�� wi�ni�w z Polakami pozostaj�cymi na wolno�ci.
W nied�ugim czasie po tych wypadkach rozesz�a si� po okolicy wie�� o
wysiedleniu ludno�ci polskiej ze wsi P�awy. Na przygotowanie si� do wysiedlenia
Niemcy dali tylko p� godziny czasu.
W podobny spos�b jak P�awy wysiedlono reszt� ludno�ci polskiej z dzielnicy
O�wi�cimia Zasol� i wsie po�o�one w najbli�szym s�siedztwie obozu, a wi�c:
Harmen�e, Rajsko, Brzezink�, Budy, Babice i Broszkowice.
Mo�na sobie wyobrazi�, jak ludzie reagowali na takie zarz�dzenia i co mogli w
takiej sytuacji i w tak kr�tkim czasie zabra� z sob� z domu i gospodarstwa. Nic te�
dziwnego, �e wiele rodzin posz�o na d�ug� tu�aczk� nie zabieraj�c nic. Od chwili
otrzymania zawiadomienia, �e maj� opu�ci� swoje domy i mienie, pozostali g�usi na
wszystko, co si� wok� nich dzia�o. Dopiero przera�liwe wrzaski "raus"! I kolba
karabinowa budzi�y ich z martwoty, przypominaj�c o rzeczywisto�ci.
Ca�y dobytek, owoc wieloletniej pracy wielu pokole�, Niemcy zabrali na u�ytek
obozu. Z okien dom�w wyziera�a pustka. Gdzieniegdzie po polach i wok�
zabudowa� w��czy�y si� zg�odnia�e psy, kt�re d�ugo walczy�y o swe prawa i m�ci�y si�
na intruzach za krzywd� wyrz�dzon� ich panom, w ko�cu jednak pada�y na tej ziemi
b�d� to z g�odu, b�d� od kuli wroga.
W nied�ugim czasie Niemcy przyst�pili do wysiedlania ludno�ci wiejskiej w
s�siednim powiecie �ywieckim. Rozchodzi�y si� wi�c wie�ci o tym, co si� dzia�o w
czasie wysiedle�, jak to ludzie nie pozwalali si� oderwa� od ziemi, ca�uj�c j� jak
�wi�to��. Przemoc� odrywani od swych domostw, zabierali z sob� grudki ziemi,
schowane ukradkiem gdzie� w zakamarkach odzienia, bo nawet i to by�o wzbronione.
Musieli odchodzi� od swych zagr�d w nieznane, na tu�aczy �ywot, nie wiadomo na
jak d�ugo. Nawet g��boko wierz�cy wysiedle�cy, nie widz�c znik�d ratunku ani
pomocy, zacz�li teraz w�tpi� w istnienie Boga.
Wkr�tce w miejsce dotychczasowych gospodarzy, wychodz�cych z w�asnej woli
do pracy na swym ojczystym zagonie, przyszli nowi, inaczej ubrani, uzbrojeni nie w
narz�dzia pracy, jak ich poprzednicy, lecz w narz�dzia mordu. Przyszli z wi�niami
tak�e inaczej ubranymi, nawet dla psa z daleka rozpoznawalnymi. Przyp�dzili ich tu
na spos�b zb�jecki i przemoc� zmusili do pracy ponad si�y. Odt�d przychodzili tu co
dzie�, tak w spiekocie letniej, jak i w mro�ne zimowe dni, w pogardzanym ubraniu, co
dzie� bardziej wymizerowani i zmaltretowani, apatyczni, podobniejsi do ko�ciotrup�w
ni� do �ywych ludzi.
W czasie pracy nie s�ycha� by�o rozm�w ani �miech�w, ale gro�ne warczenie
psa i jeszcze gro�niejsze wrzaski i obelgi kapo stercz�cego nad wi�niami z
nieod��cznym grubym kijem, kt�rym wali� po ko�cistych grzbietach, pochylonych w
pracy ponad si�y. Swoje "obowi�zki" spe�niali kapowie zawsze z nadmiern�
gorliwo�ci�. Ju� zm�czeni "prac�", jeszcze zabijali. Zabijali dla zabawy
wyczerpanych do ostatka, wycie�czonych z g�odu, os�abionych chorobami. Zabijali
ka�dego, kto kipi�c z oburzenia na widok ich �otrowskiego stosunku do
wsp�towarzyszy niedoli, usi�owa� protestowa� lub bra� ich w obron�. Zabijali tych, co
chc�c zaoszcz�dzi� troch� si�, niezbyt szybko pracowali.
Opustosza�a po wysiedleniu okolica wype�ni�a si� cierpieniem i przekle�stwami.
Nie pozosta�o tu nic ludzkiego. Groza wyziera�a z ka�dego zak�tka, zza ka�dego
w�g�a, niemal z ka�dej bruzdy ziemi, dra�ni�a nerwy przechodnia, przejmowa�a
l�kiem, zmusza�a do po�piechu i odwracania g�owy od tak osobliwego miejsca.
A przecie� jeszcze do niedawna nikt nie wiedzia�, nie zdawa� sobie sprawy z
tego, �e tu, gdzie �y�a i pracowa�a gromada ludzi wolnych, gdzie praca by�a rado�ci�
- praca w innych warunkach stanie si� przekle�stwem, �miech zamieni si� w
rozpacz, a cz�owiek w dzikie zwierz�. A jeszcze i teraz nikt z nas nie zdawa� sobie
sprawy, �e zmuszeni do pracy w wielkim galopie wi�niowie przygotowuj� miejsce
pod najwi�kszy cmentarz �wiata, �e cztery miliony ludzi odb�dzie tu ostatni� sw�
drog� w najwi�kszej poniewierce i cierpieniu.
Po zburzeniu dom�w i ca�ych osiedli teren przeznaczony pod ob�z
doprowadzono do doskona�ej przejrzysto�ci dla stra�y nie tylko dozoruj�cych
komanda, ale tak�e dla patroli inspekcyjnych, je�d��cych konno lub na rowerach.
Budka raportfuhrera na placu apelowym. Z lewej strony wida� szubienic�.
Ju� od wczesnych dni wiosennych 1941 r. w�adze obozowe przygotowywa�y si�
do zagospodarowania wysiedlonych teren�w, gromadz�c jednocze�nie materia�y do
dalszej rozbudowy obozu. Stare zabudowania pokoszarowe szybko zmieni�y sw�j
wygl�d. Na placu zaj�tym pod ob�z, otoczonym drutem kolczastym, powstawa�o
szereg pod lini� ustawionych jednopi�trowych blok�w.
Dla nas, ludzi z zewn�trz, kt�rzy chcieli�my pozna� wszelkie tajniki �ycia
wi�ni�w, wgl�d do wn�trza obozu by� bardzo ograniczony. Widoczny by� tylko plac
mi�dzy ogrodzeniem z drutu a pierwszymi szeregami blok�w. Po pewnym czasie od
strony szosy O�wi�cim - Brzeszcze ogrodzenie z drutu zast�piono wysokim na 4
metry betonowym murem, zako�czonym drutem kolczastym na�adowanym pr�dem
elektrycznym o wysokim napi�ciu, kt�ry zas�ania� ca�kowicie plac przed blokami. W
murze tym mie�ci�y si� g�sto rozlokowane wie�e stra�nicze, na kt�rych bez przerwy
czuwa�y warty z wycelowanymi wprost na bloki karabinami maszynowymi, oraz
reflektory, rzucaj�ce �wiat�o na plac i bloki, tak �e doj�cie do drut�w by�o niemo�liwe.
Na drugim placu, mieszcz�cym si� mi�dzy ogrodzeniem od strony szosy a pierwsz�
lini� blok�w, kt�ry w pocz�tkach istnienia obozu by� miejscem zbi�rek, gimnastyki i
tortur, nowo przybyli wi�niowie odbywali tzw. kwarantann�, polegaj�c� na
wykonywaniu ca�ymi godzinami, boso, w n�dznym ubraniu, cz�sto przy mro�nej
pogodzie, najrozmaitszych "�wicze� gimnastycznych". I tak np. jedna grupa, z�o�ona
z kilkudziesi�ciu os�b, przez kilka godzin sta�a w postawie zasadniczej z
podniesionymi do g�ry r�kami, inna skaka�a �abk� (h�pfen), jeszcze inna, le��c na
ziemi, kr�ci�a si� w ko�o (rollen) a� do �miertelnego znu�enia i wyczerpania, a
jeszcze inni ta�czyli tak d�ugo, dop�ki z fizycznego i nerwowego wyczerpania nie
popadali na ziemi�. Biada tym, kt�rzy z jakichkolwiek przyczyn upadli ze zm�czenia.
Na takich nieszcz�nik�w wyczekiwa� kapo, z nieod��cznym symbolem swego
"fachu" i w�adzy - grubym kijem, dokonuj�c reszty dzie�a. Tu tak�e wi�niowie
wykonywali r�nego rodzaju ci�kie prace. Tak np. du�ym walcem drogowym
wyr�wnywali dopiero co nawiezion� przez inn� grup� ziemi�. Odbywa�o si� to w ten
spos�b, �e do walca drogowego, do kt�rego przymocowane by�y dwa du�e dyszle, a
na nich sze�� poprzecznych dr�g�w, ustawiano dwunastu wi�ni�w w przednim
dyszlu, za� dwunastu do pchania walca w tylnym dyszlu. Na drugim ko�cu
nast�powa�a zmiana. Doda� tu nale�y, �e w O�wi�cimiu nie u�ywano w og�le koni
ani innych zwierz�t poci�gowych. Wszelkie ci�ary d�wigali wi�niowie sami.
Praca taka trwa�a ca�ymi dniami i przewa�nie wykonywana by�a biegiem.
Najmniejsze zwolnienie tempa by�o srodze karane przez kap�w, za� wszelkie
najmniejsze przejawy buntu ogniem karabin�w maszynowych kierowanych przez
esesman�w, stoj�cych na wysokich wie�ach stra�niczych. Po kilku godzinach takich
�wicze� i pracy kilkadziesi�t trup�w, oboj�tnych ju� na wszystko, le�a�o pod �cianami
blok�w. Kapowie zabijali swych podw�adnych dla w�asnej uciechy lub dla
rozweselenia nudz�cych si� na wie�ach stra�niczych esesman�w. W takich
wypadkach uciekali si� zwykle do potwornego, bestialskiego sposobu mordowania
upatrzonej ofiary. Na gard�o powalonego na ziemi� wi�nia k�adli kij i przyciskaj�c go
raz jedn�, raz drug� nog�, ko�ysali si�, wpatruj�c si� powoli, z lubo�ci� w
przed�miertne drgawki ofiary swego zwyrodnienia.
"�ciana �mierci" ("ekran") mi�dzy blokiem 10 a blokiem 11, pod kt�r� odbywa�y si�
egzekucje
W�adze obozowe O�wi�cimia z w�a�ciw� Niemcom pedanteri� doprowadzi�y
organizacj� zbrodni, strachu i gwa�tu do perfekcji. A wi�c zrobi�y wszystko, co zrobi�
mog�y pos�uguj�c si� lud�mi przez d�ugie lata przygotowywanymi do swego
rzemios�a.
Ju� po pewnym czasie obserwowania sytuacji wi�ni�w, tak w obozie, jak i
poza obozem, okoliczna ludno�� u�wiadomi�a sobie, �e za tym gro�nym
ogrodzeniem z betonu i drutu kolczastego, po kt�rym p�ynie pr�d wysokiego
napi�cia, dziej� si� i b�d� si� dzia�y sceny przechodz�ce wszelkie wyobra�enia ludzi
normalnych. �e nikt z ludzi, cho�by to by� najwra�liwszy artysta, malarz czy poeta,
nie b�dzie w stanie tak wiernie odtworzy� tej z�owrogiej rzeczywisto�ci, by ludzie,
kt�rzy tego na w�asne oczy nie widzieli i nie prze�yli, mogli poj�� i uwierzy�, do czego
jest zdolny cz�owiek, je�li si� przez d�ugie lata wychowuje w nienawi�ci do drugiego
cz�owieka.
W o wiele gorszych warunkach ni� wi�niowie w samym O�wi�cimiu �y�y i
pracowa�y kobiety-wi�niarki w Brzezince (Birkenau). Na ob�z kobiecy w�adze
obozowe wybra�y celowo t� w�a�nie miejscowo�� po�o�on� na terenach podmok�ych i
bagnistych. Tote� wi�niarki grz�z�y dos�ownie w b�ocie. Pomieszczenia, w kt�rych
lokowano wi�niarki, by�y to napr�dce sklecone baraki, na jedn� ceg��,
przypominaj�ce bardziej ch�opskie stodo�y ni� domy, w kt�rych mieszkaj� ludzie.
Niemcy zak�adaj�c odr�bny ob�z kobiecy, nie pomy�leli o stworzeniu nawet
najprymitywniejszych warunk�w higienicznych. Pocz�tkowo zamiast ust�p�w
pokopane by�y z dala od blok�w rowy, kt�re po pewnym czasie tak potwornie
cuchn�y w ca�ej okolicy, �e w odleg�o�ci paruset metr�w nie mo�na by�o przej��, nie
d�awi�c si� smrodem. Cz�sto si� zdarza�o, �e dr�czone biegunk� kobiety, zmuszone
do korzystania z latryn, zw�aszcza noc�, wpada�y w nieczysto�ci lub przewraca�y si�
w b�ocie i ju� wi�cej stamt�d nie wraca�y. W Brzezince panowa� straszliwy brud.
Kobiety chodzi�y nie myte ca�ymi tygodniami, nie by�o bowiem ani wody, ani czasu na
to, ani �adnych warunk�w do mycia.
Niemcy celowo nie pobudowali studni, by pozbawiaj�c wi�niarki tego
nieodzownego �rodka do �ycia, jakim jest woda, zmusi� je do korzystania z
brudnych, cuchn�cych, bagnistych ka�u�. Skutki braku czystej wody by�y �atwe do
przewidzenia. R�nego rodzaju choroby, powsta�e z tych oraz innych przyczyn,
zwala�y z n�g setki kobiet dziennie. Trupy le�a�y wsz�dzie: w do�ach kloacznych, w
blokach przepe�nionych lud�mi, na ca�ym terenie obozu.
Na w�asne oczy widzia�em pracuj�ce za torem kolejowym w rejonie Broszkowic,
odleg�ych oko�o 3 km od obozu, komando �yd�wek. Kobiety doprowadzone do
ostateczno�ci pragnieniem, ch�epta�y brudn� wod� z ka�u� wprost ustami, za co
zreszt� natychmiast zap�aci�y �yciem. Zgin�y od strza��w pilnuj�cego ich esesmana,
poniewa�, o ironio ze wzgl�d�w "higienicznych" picie brudnej wody by�o surowo
zakazane. Tego samego dnia widzia�em jeszcze inny potworny obraz. Opodal, w
przydro�nym rowie, ci�arna �yd�wka rodzi�a dziecko. Czekaj�cy cierpliwie na
koniec porodu esesman natychmiast po urodzeniu kopn�� dziecko butem tak silnie,
�e odlecia�o kilkana�cie metr�w od matki. Nast�pnie odda� strza� w jej kierunku. Obie
ofiary swego bestialstwa esesman pozostawi� na miejscu i odszed� dalej, strzelaj�c
do innych.
Tak w O�wi�cimiu, jak i w Brzezince poza ogrodzeniem z drutu kolczastego, w
kt�rym stercza�y wysokie wie�e stra�nicze, wyposa�one w silne reflektory i karabiny
maszynowe, rozmieszczone by�y jeszcze inne stra�e, tzw. postenketty (du�e i ma�e).
Opr�cz tego ca�y teren, na kt�rym w dzie� pracowali wi�niowie, oraz okolice
po�o�one najbli�ej obozu ca�ymi dniami i nocami strze�one by�y przez
umundurowane i cywilne, piesze i konne esesma�skie patrole, przewa�nie z psami.
Zadaniem ich by�o uniemo�liwi� jakichkolwiek kontakt�w ludno�ci z wi�niami i
odwrotnie.
Poza du�� postenkett�, podzieleni, w zale�no�ci od potrzeb, na ma�e lub du�e
komanda, wi�niowie wychodzili do pracy na okolicznych polach. Tu rozpoczyna�o
si� inne �ycie wi�ni�w. Na czele ka�dego komanda sta� komandof�hrer, a je�li to
by�o du�e komando, mia� on do pomocy oberkapa, kt�remu z kolei podlegali
kapowie, dozoruj�cy wi�ni�w tego komanda. Ponadto komanda strze�one by�y
przez posty (warty), kt�rym, jak ju� wspomnia�em, przydzielono) do pomocy psy. By�y
to wielkie, dobrze od�ywiane, pi�kne wilczury, w kt�re, tak samo jak w
funkcjonariuszy obozowych, systematycznie wpajano nienawi��. Te szczere i wierne
istoty, jakimi z natury swej s� psy, wykolejono do tego stopnia, �e uwierzy�y, i�
cz�owiek w pasiaku jest czym� gorszym i wstr�tniejszym od padliny. Psy, kt�rymi si�
Niemcy w O�wi�cimiu cz�sto pos�ugiwali, by�y specjalnie uczulone na od�r i ubi�r
wi�ni�w. U�atwia�o to funkcjonariuszom pilnuj�cym wi�ni�w dobre spe�nianie
obowi�zk�w, natomiast wi�niom utrudnia�o oddalanie si� od swej grupy i miejsca
pracy, co z kolei uniemo�liwia�o nie tylko pr�by ucieczki, ale tak�e kontaktowanie si�
z cywilami. Gdy spojrzenie psa skrzy�owa�o si� ze spojrzeniem wi�nia, pies kurczy�
mord� z wyrazem najwy�szego obrzydzenia, oczy jego stawa�y si� przenikliwe i
zimne, sier�� je�y�a si� na grzbiecie, s�owem, stawa� si� istot� gro�n� i okrutn�.
Patrzy� wtedy w oczy swego pana i czeka� na rozkaz, aby rzuci� si� na istot� odzian�
w pasiak. Biada wi�niowi, je�li popad� w nie�ask� psa lub gorszego jeszcze od psa
kapo. Prawie nigdy nie wraca� on ju� �ywy do obozu.
Ca�a ta zgraja, wspomagana przez rozrzucone po okolicy posterunki policji,
�andarmerii i szpicl�w, jak r�wnie� ludno�� niemieck�, kt�ra przyby�a tu z g��bi
Rzeszy wraz z osiedle�cami z kraj�w ba�tyckich, wschodnich i ba�ka�skich, strzeg�a
nie tylko wi�ni�w, ale przede wszystkim tajemnic obozowego �ycia, uniemo�liwiaj�c
jakiekolwiek zorganizowane przeciwdzia�anie.
Z gardzieli bram obozowych przez ca�y rok, bez wzgl�du na pogod�, codziennie
we wczesnych godzinach rannych wychodzi�o we wzorowym porz�dku pi�tkami
tysi�ce wi�ni�w do pracy, kt�ra trwa�a do p�nego wieczora. Ca�a okolica roi�a si�
od pasiak�w. Wieczorem, po sko�czonej pracy, wi�niowie w podobnym porz�dku
wracali do obozu. Tych, kt�rzy byli ca�kowicie os�abieni, nie�li silniejsi troch� od nich
koledzy.
"Powr�t karnej kompanii z pracy" (obraz b. wi�nia o�wi�cimskiego W�adys�awa Siwka
- Pa�stwowe Muzeum w O�wi�cimiu)
Twarze wi�ni�w szare jak sp�owia�e p��tno i wyblak�e oczy wyra�a�y bezkresny
b�l. By�y to �achmany, nie ludzie. Nie da si� zapomnie� nigdy tego widoku. Na ko�cu
ka�dej kolumny �achman�w ludzkich nieodmiennie co dzie� ci�gni�to rollwag� (w�z
pchany przez ludzi), zawsze wype�nion� zmar�ymi z wycie�czenia, zabitymi przez
kapa lub zastrzelonymi przez stra�nik�w wi�niami. Dla jeszcze wi�kszego
udr�czenia pozosta�ych przy �yciu wi�ni�w, kt�rych jutro los m�g� z�o�y� na
rollwadze, kazano im �piewa� spro�ne niemieckie piosenki lub inne pie�ni, s�awi�ce
wojenne osi�gni�cia wojsk niemieckich i nakazuj�ce wierzy� w szcz�cie, jakie
sp�ynie na ludzko�� po zwyci�stwie hitleryzmu. Poza tym w�adze obozowe wyda�y
zarz�dzenie, by powracaj�ce z pracy komanda w bramie wej�ciowej wita�a
skocznymi marszami kilkudziesi�cioosobowa orkiestra, sk�adaj�ca si� tak�e z
wi�ni�w. Tak, o ironio witano �ywych i umar�ych. �ywi musieli przechodzi�
spr�ystym krokiem, umarli za� przygl�dali si� tej tragikomedii szklistym okiem,
ur�gaj�c sw� postaw� bezkarnie wszystkiemu i wszystkim.
Tak wi�c o warunkach, w jakich �yj� i pracuj� wi�niowie i wi�niarki,
wiedzieli�my du�o. Orientowali�my si�, do jakich cel�w w�adze obozowe powo�a�y
karn� formacj� - Strafkommando (komando karne). Ma�o jest zapewne os�b, kt�re
prze�y�y pobyt w tej formacji. Ci�ka, po kilkana�cie godzin na dob� trwaj�ca praca,
wykonywana zawsze w jak najszybszym tempie, pod nadzorem specjalnie dobranych
kap�w, n�dzne po�ywienie, sk�adaj�ce si� z odrobiny s�ynnej w owym czasie
obozowej lury - wszystko to powodowa�o, �e ludzie padali tu jak muchy. Zabija�o ich
mordercze tempo pracy, zabijali kapowie, rozszarpywa�y na rozkaz esesmana
specjalnie tresowane psy, wyka�cza�y moralne cierpienia i g��d. Dla wi�ni�w z
karnego komanda odpoczynek przychodzi� dopiero wtedy, gdy udr�czone cia�o
pada�o w bioto pod razami kapa, by si� ju� wi�cej nie podnie��.
Gorzeli�my z oburzenia na widok wlok�cych si� ostatkiem si�, spracowanych,
sponiewieranych istot ludzkich, kt�rych droga �ycia dobiega�a ko�ca. Te
niezapomniane sceny ludzkiej tragedii w hitlerowskiej fabryce �mierci, jak� by�
O�wi�cim, by�y rodzicielami buntu, kt�ry powstawa� w nas i nakazywa� obron�
sponiewieranego cz�owieka.
Opr�cz tego wszystkiego, co ju� widzieli�my i s�yszeli, rozesz�a si� po okolicy
wie��, �e w obozie wybudowano krematorium, w kt�rym Niemcy pal� ludzi. Te obce
s�owa, nie znane dotychczas wielu ludziom, przyprawi�y szczeg�lnie spo�ecze�stwo
wiejskie, nie wiedz�ce o tym, �e w krematoriach pali si� zw�oki zmar�ych, o nowy l�k i
zrozumia�e podniecenie.
Mimo �wiadomo�ci, �e nawet za okazanie wsp�czucia wi�niom, nie m�wi�c
ju� o udzielaniu pomocy, grozi�a surowa kara, znale�li si� w�r�d okolicznej ludno�ci
tacy, kt�rzy nie dali si� zastraszy�. Na rozkaz sumienia wyszli na ratunek swych
braci, podejmuj�c walk� z nie byle jakim wrogiem. Wyszli bez or�a naprzeciw po
z�by uzbrojonemu przeciwnikowi, wyspecjalizowanemu w walce, dysponuj�cemu
wszelkimi wyrafinowanymi narz�dziami mordu. Wysz�y kobiety, a nawet dzieci z
u�miechem do gn�bionych, a z pogard� dla gn�bicieli. Taki to by� niezwyk�y front, w
niczym niepodobny do normalnych front�w, gdzie zwykle �cieraj� si� dwie pot�gi
zbrojne, kierowane przez wybitnych dow�dc�w. Tu, pod O�wi�cimiem, podj�li walk�
ludzie pro�ci, bez rang i bez �adnego przygotowania. Walk� o ratowanie
maltretowanego w okrutny spos�b cz�owieka. Od tego czasu walka ta b�dzie
prowadzona wszelkimi sposobami, co dzie� i na ka�dym miejscu.
Jedyn� si�� popychaj�c� nas do dzia�ania by�a wiara w s�uszno�� tego, co
robili�my. T� wiar� w s�uszno�� walki o dr�czonego cz�owieka pokonywali�my strach.
T� wiar� kierowali si� ludzie wsi podo�wi�cimskich, kt�rzy ju� od pierwszych dni, gdy
tylko na terenie przyobozowym pojawili si� pierwsi wi�niowie przy pracy oko�o
oczyszczania teren�w, w pozostawionych na noc stosach materia��w powsta�ych z
rozbi�rki dom�w podk�adali �ywno��. Przychodz�cy tu nast�pnego dnia do pracy
wi�niowie znajdowali zawini�tka z jedzeniem. Chleb pod�o�ony przez niewidzialne
r�ce nie tylko krzepi� si�y potrzebne do pracy, ale i utwierdza� w nadziei, �e mimo
kolczastych drut�w, jakie dziel� wi�ni�w od �wiata, ci, co pozostali na wolno�ci,
b�d� o nich pami�tali. Bez wiary w s�uszno�� sprawy nikt nie zdoby�by si� na tyle
odwagi, by jak Antoni Mitoraj, pracownik Powiatowego Urz�du
Wodno-Melioracyjnego w Bielsku, i Karol Petkowski (obydwaj ludowcy) zapuszcza�
si� poza dozwolon� stref� dla zebrania jak najwi�kszej ilo�ci informacji o stosunkach
w obozie i o �yciu wi�ni�w oraz dla nawi�zania z nimi ��czno�ci.
Z dnia na dzie� wzrasta�a ilo�� os�b, kt�rym my�l o niesieniu pomocy
nieszcz�liwym ludziom w pasiakach nie dawa�a spokoju. Okoliczna ludno��
wykorzystywa�a ka�d� nadarzaj�c� si� ku temu sposobno��. M. in. wielu robotnik�w
pracuj�cych w garbarni, g�rnik�w spiesz�cych do kopal�, s�owem, wielu ludzi,
id�cych rano do pracy zabiera�o z sob� troch� �ywno�ci, by podzieli� si� ni� z
wi�niem pracuj�cym opodal.
Cz�sto uciekano si� do przekupstwa stra�nik�w lub starano si� ich pozyska�
dla swej sprawy przez rozdmuchiwanie w nich pozosta�ej gdzie� na dnie duszy
iskierki cz�owiecze�stwa, nie z�artej jeszcze przez hitleryzm. Czasem udawa�o si�
takimi sposobami osi�gn�� tyle, �e je�li tylko warunki na to pozwala�y, stra�nik nie
utrudnia� podania wi�niowi kromki chleba, butelki ciep�ej kawy czy te� czego�
innego do zjedzenia. Najcz�ciej udawa�o si� to kobietom i dzieciom nawet w bia�y
dzie�. Przewa�nie jednak ludzie pragn�cy pomaga� wi�niom wykorzystywali dla
tych cel�w noc. Gdy tylko ciemno�� zapad�a, na terenach, na kt�rych pracowali w
dzie� wi�niowie i wiadomo by�o, �e jutro zn�w tam powr�c�, pojawia�y si� postacie
skradaj�ce si� ostro�nie, z trwog� w sercu, z zapartym tchem i nios�ce, co kto mia�,
co kto m�g� - �ywno��, papierosy, tyto� i co� ciep�ego do odzienia. Zauwa�yli�my
ju�, �e wi�niowie owijali si� w zimie papierami i r�nego rodzaju ga�ganami albo
siedzieli po dw�ch, zwr�ceni do siebie plecami, ogrzewaj�c si� nawzajem, by nie
zamarzn�� na �mier� przy oczyszczaniu materia�u z dom�w rozbieranych przez inne
grupy robocze. Tote� obok �ywno�ci podrzucali�my tak�e i ciep�� odzie�.
Gdyby kto� w tym czasie zainstalowa� wok� obozu czu�� ta�m�
magnetofonow�, zdoln� uchwyci� wszystkie szepty i westchnienia ludzkie,
otrzymaliby�my pe�ny obraz prze�y� i uczu�, cichych modlitw i przekle�stw zar�wno
tych, kt�rzy kierowali swe kroki w stron� obozu, nios�c wi�niom pomoc, jak i tych,
kt�rzy przez strze�on� bram� obozu przenosili pod�o�on� �ywno�� dla ratowania
swych cierpi�cych towarzyszy.
Tak wi�c poza �a�cuchami ma�ej i du�ej postenketty ob�z otoczony by�
�a�cuchem niewidzialnych �ywych ogniw wsp�czuj�cych ludzkich serc. Dzi�ki temu
niewidzialnemu �a�cuchowi, kt�ry w miar� up�ywu czasu wzmacnia� swe ogniwa,
prawie ka�dy wi�zie�, kt�ry przekroczy� bram� obozu i znalaz� si� na terenie
dost�pnym okolicznej ludno�ci, m�g� liczy� na pomoc.
Z nastaniem wiosny, gdy setki wi�ni�w wychodzi�y poza ob�z do pracy,
dotychczasowa dora�na, samorzutna pomoc okolicznej ludno�ci coraz wyra�niej
okazywa�a si� niewystarczaj�ca. Wi�ni�w ci�gle przybywa�o, a sytuacja materialna
ludno�ci polskiej pogarsza�a si� coraz bardziej. Trudno�ci te wyst�pi�y jeszcze
wyra�niej, gdy okupant wprowadzi� kartkowy system zaopatrywania ludno�ci polskiej
w �ywno��. Nawet tym, kt�rzy mieli pocz�tkowo jakie takie zapasy �ywno�ciowe,
ko�czy�y si� one z ka�dym dniem, nie m�wi�c ju�, jak trudno by�o dzieli� si�
�ywno�ci� ludziom, kt�rzy mieli tylko to, co kupili na kartki.
Mimo tych trudnych warunk�w i ogranicze� w zaopatrywaniu ludno�ci polskiej w
�ywno�� ludzie w jaki�, sobie tylko wiadomy, spos�b omijali zarz�dzenia okupanta,
nie dawali si� biedzie i dzielili si� z wi�niami tym, co mieli, oczywi�cie najcz�ciej
kosztem w�asnych wyrzecze�.
Dla pe�niejszego przedstawienia pierwszych samorzutnych krok�w i wysi�k�w
ludzi spiesz�cych z pomoc� wi�niom przytaczam fragmenty relacji kilku os�b, kt�re
od chwili pojawienia si� ludzi w pasiakach na przedpolach obozu, wstrz��ni�te ich
nieludzkim traktowaniem, nie ustawa�y w docieraniu do nich z �ywno�ci� i odzie��
lub w jakikolwiek inny spos�b pr�bowa�y im pomaga�:
"Wykorzystuj�c bardzo cz�sto moje p�legalne polecenia robienia pomiar�w
teren�w znajduj�cych si� w s�siedztwie obozu, tzw. strefy wp�yw�w
(Interessengebiet), celowo przekracza�em jej granice, polecaj�c kol. Perkowskiemu,
by z �at� niwelacyjn� zapuszcza� si� mo�liwie jak najdalej w g��b strefy obozowej dla
dok�adniejszej penetracji terenu. Bardzo cz�sto tak manewrowali�my, by jak
najd�u�ej przebywa� w pobli�u wi�ni�w. Wtedy, je�li nadarza�a si� jakakolwiek
okazja, umawiali�my si� z wi�niami, gdzie w nocy pod�o�ymy �ywno��.
Esesmani nas cz�sto przep�dzali, gro��c aresztowaniem, a nawet
zastrzeleniem. Wtedy t�umaczyli�my si� poleceniem naszego urz�du, pokazuj�c
nasze papierki. Esesman, widz�c "wron�" na papierku ze swastyk�, czasem
�agodnia�, ale bywa�o tak�e, �e nie zwracaj�c uwagi na papierki, zachowywa� si� tak
przekonuj�co, �e wszelkie t�umaczenie okazywa�o si� zb�dne, a nawet szkodliwe.
Po powrocie do domu udawali�my si� do s�siad�w, by u�ebra� troch�
�ywno�ci, kt�r� wieczorem furmank� przewozili�my na uprzednio um�wione miejsca
i podk�adali�my, maskuj�c te miejsca tak, by �atwe by�y do rozpoznania dla
przyby�ych tu jutro do pracy. Po ka�dej takiej wyprawie powracali�my zadowoleni i
dumni. Je�li si� rzecz uda�a, by�o to wynagrodzeniem za poprzednie chwile, bo
udawali�my si� pod ob�z nie bez trwogi o sw�j w�asny los i los naszych rodzin.
Nie nale�eli�my do ludzi �atwo ulegaj�cych strachowi, mimo to ka�da nasza
wycieczka pod ob�z by�a nowym, innym od poprzedniego prze�yciem. Tam wola
opanowywa�a strach i mimo �e si� bali�my, szli�my do celu. Odczuwanie zimnych
dreszczy w momentach opanowuj�cego nas uczucia strachu miesza�o si� z innym
uczuciem, z uczuciem nakazu wewn�trznego, nakazu obowi�zku. W drodze
powrotnej ka�dy mia� co� do opowiedzenia, ka�dy widzia� co innego i ka�dy na sw�j
spos�b odczuwa� zadowolenie ze spe�nionego zadania (...)".
Antoni Mitoraj.
"Jesieni� 1940 r. po raz pierwszy posz�y�my z Helen� P�otnick� zbada� teren w
P�awach i Brzezince. Na wszelki wypadek zabra�y�my z sob� troch� �ywno�ci. A nu�
uda si� co� poda� pracuj�cym w pobli�u Wis�y wi�niom.
Opodal nad Wis�� sta� samotny domek. Wok� niego, na polach, pracowali
wi�niowie. Usiad�y�my w g�szczach wikliny, niedaleko domku, i wypatrywa�y�my
miejsca i okazji, by pracuj�cym wi�niom podrzuci� co� do zjedzenia. Wsz�dzie,
gdzie okiem spojrzysz, wa��sali si� stra�nicy z psami, a w�r�d wi�ni�w uwijali si�
kapowie, bij�c pracuj�cych grubymi kijami po zgi�tych plecach.
Przez kilka nocy przychodzi�y�my tu i pozostawia�y�my na po�ach �ywno��,
oznaczaj�c te miejsca ma�ymi ga��zkami, by pracuj�cy mogli si� zorientowa�, �e
wygl�da ono inaczej ni� poprzedniego dnia. Pewnej nocy, gdy, jak zwykle,
przysz�y�my z �ywno�ci�, zasta�y�my pozostawione poprzedniego dnia pakunki nie
tkni�te, co znaczy�o, �e wi�niowie z jakich� przyczyn nie przyszli na drugi dzie� w to
miejsce do pracy i nie mogli zabra� �ywno�ci. Takie wypadki zdarza�y si� do��
cz�sto.
(...) W okresie wiosny 1941 r. na polach wok� obozu pracowa�o przy robotach
rolnych bardzo du�o wi�ni�w. Pr�cz rob�t rolnych wi�niowie wykonywali r�ne
inne prace, jak: oczyszczanie m�yn�wek, kopanie row�w, wydobywanie �wiru z So�y,
�cinanie drzew, zak�adanie tam na Sole. Zatrudniani byli r�wnie� przy hodowli �wi�,
byd�a, kur oraz w zakrojonym na szerok� skal� ogrodnictwie. Tym, kt�rzy mieli dobr�
wol� i du�o odwagi, nie brak�o okazji do udzielenia pomocy kilku wi�niom.
Dop�ki gospodarowa�a ludno�� polska i system kartkowy nie obowi�zywa�
wszystkich, a ch�opi nie byli obci��eni nadmiernymi kontyngentami, ze zdobywaniem
�ywno�ci by�o jako tako. Sytuacja pogorszy�a si� ogromnie wtedy, gdy sprawy
aprowizacji Niemcy uj�li w �elazne karby maszyny wojennej, a wszelkiego rodzaju
przekroczenia zarz�dze� w tej dziedzinie by�y srogo karane. Za dzia�alno��
sabota�ow� w razie przy�apania grozi�a szubienica.
Wytworzy�a si� bardzo trudna sytuacja. Wyg�odzeni wi�niowie, kt�rych ci�gle
przybywa�o i kt�rzy ci�ko pracowali, domagali si� jedzenia, a my pozostawa�y�my
bezradne, bo tyle �ywno�ci, ile nam by�o potrzeba, nie by�y�my zdolne
"zorganizowa�". Pocz�tkowo �ebra�y�my u znajomych i s�siad�w, ale i to stawa�o
si� coraz trudniejsze. Bardzo cz�sto oddawa�y�my wi�niom ca�y nasz przydzia�
kartkowy, bieduj�c przez reszt� miesi�ca. Wielu zreszt� ludzi oddawa�o nam pewn�
cz�� swoich przydzia��w, a sami dla siebie musieli p�niej w najrozmaitszy spos�b
zdobywa� �ywno��.
Najtrudniej by�o o chleb, kt�rego potrzeba by�o najwi�cej. Dop�ki �arn nie
opiecz�towano, ludzie me�li zbo�e na m�k�, piekli chleb i przeznaczali na pomoc. Po
opiecz�towaniu �arn sytuacja si� niepor�wnanie pogorszy�a. My radzi�y�my sobie z
mieleniem zbo�a otrzymanego w darze dzi�ki mojej matce, kt�ra zdejmowa�a plomb�
z �arn. Nocami, przy odpowiednim ubezpieczeniu, wykonywa�y�my te zakazane
czynno�ci. A mielenie zbo�a na �arnach jest prac� �mudn� i ci�k�, wi�c ch�tnych
do tej roboty nie by�o za wiele. Na tym, niestety, nie ko�czy�y si� trudno�ci, a dopiero
si� zaczyna�y. Bo je�li mo�na si� by�o jako� zabezpieczy� przy mieleniu zbo�a, to
by�o to bardzo trudne przy pieczeniu chleba.
(...) Jednego razu dobrzy ludzie przynie�li nam do�� du�o zbo�a. Hela P�otnicka
zap�dzi�a swoje dzieci, by w piwnicy u mojej mamy zme��y zbo�e na m�k�, a mama
zobowi�za�a si�, �e nam upiecze chleb. W czasie mielenia ojciec ca�y czas wartowa�
przed domem. Dzieci poci�y si�, ale kr�ci�y �arna, bo wiedzia�y, dla kogo to robi�.
P�niej matka zarobi�a ciasto w stodole, a kiedy wyros�o, porobi�a bochenki i
wsadzi�a do pieca. Wok� pachnia�o ju� chlebem, gdy z zadartym nosem przylecia�a
s�siadka Gawlikowa i stan�a w drzwiach, krzycz�c:
- Kasprowska, rany boskie, co wy robicie, chleb pieczecie, a przecie� Niemcy
z tym volksdeutsehem �mud� chodz� za czym� od domu do domu!
Matka stan�a jak wryta, ja, jak drewno sztywna, nie mog�am si� poruszy�, a
Hela, ca�kiem skapcania�a, upad�a na �aw�. Po chwili matka krzykn�a na nas:
- Czego stoicie jak krowy, do roboty! - i podskoczy�a do pieca, a my za ni� i
migiem wygarn�y�my chleb, z pieca do kosza. Kosz wynios�y�my do piwnicy i
nakry�y starymi szmatami.
Ledwo wysz�y�my z piwnicy, wszed� �muda z dwoma Niemcami. Wszyscy
poci�gn�li nosami. �muda u�miechn�� si� zjadliwie. Jeden z Niemc�w zagadn��
matk�:
- Hej, gospodyni, a co tu tak czu� chlebem?!
- Co wam te� przysz�o na my�l - rzek�a matka spokojnie - chyba katar
macie, panie.
- No zobaczymy. - Wszed� do kuchni i otworzy� drzwiczki do pieca
chlebowego. Rzecz oczywista, piec by� gor�cy, a wi�c mieli niezaprzeczalny dow�d
winy. Co teraz b�dzie?
- Gdzie jest chleb, co�cie piekli?! - krzyczy Niemiec.
- Jak m�wi�, �e nie ma, to nie ma, a jak nie chcecie wierzy�, to se szukajcie
- odpowiada energicznie matka. - Gdzie jest, gdzie jest. Szukajcie sobie. Jak
znajdziecie, b�dziecie mieli, a ja wam m�wi�, �e chleba nie ma.
Niemiec zdetonowany zdecydowan� odpowiedzi� matki, z�agodnia� niby troch�,
ale wyszed� do sieni i otworzy� drzwi do piwnicy. Widzia�am, jak matka zblad�a. "No,
teraz koniec" - my�l� sobie.
Weszli do piwnicy, ja za nimi. Matka nie by�a zdolna si� ruszy�. W piwnicy
zwr�cili si� do mnie:
- Gdzie macie ziemniaki?
- A oto le�� - odpowiedzia�am zd�awionym g�osem.
- A wi�cej?
- Jak to wi�cej? Nie ma wi�cej. Tyle, co tu pan widzi.
Jako� nie poczuli zapachu chleba, a poniewa� na kupce le�a�o tylko troch�
ziemniak�w, wyszli z piwnicy i poszli do drugiego domu. Po ich odej�ciu mama z
Hel� wsadzi�y drugi raz chleb do pieca, a wieczorem zanios�y�my go na um�wione
miejsce dla miernik�w. Na drugi dzie� rano miernicy kl�li przy nas, �e cholery
Niemcy piasek do m�ki dosypuj�, bo chleb by� taki, �e trudno go by�o zje��.
- Tak, tak - przytakiwa�y�my, u�miechaj�c si� pod nosem".
W�adys�awa Ko�usznikowa.
"Rodzina moja, sk�adaj�ca si� z ojca, matki, dw�ch si�str i jednego brata,
mieszka�a w domu tu� za torem kolejowym, niedaleko podobozu, kt�ry p�niej tam
zosta� za�o�ony. W r. 1940 - pod koniec - ca�y przysi�ek Budy zosta� wysiedlony
do przyleg�ych wiosek: Jawiszowic, Kaniowa, ��k. My zamieszkali�my w
Brzeszczach u rodziny Kazimierza Bielenina, starego w�jta Brzeszcz. Jeszcze przed
wysiedleniem zauwa�yli�my po raz pierwszy na terenie Bud pierwsz� grup�
wi�ni�w, sk�adaj�c� si� z oko�o 70 os�b, ubranych w pasiaki, kt�rzy karczowali
drzewa i zaro�la na terenie przysz�ego podobozu. Esesmani, kt�rzy pilnowali
wi�ni�w, bili ich w nieludzki spos�b i zn�cali si� nad nimi.
Po up�ywie jednego roku wysiedlenia, na skutek interwencji kopalni w
Brzeszczach, ludno�� wysiedlona powr�ci�a do swych dom�w na Budach. Dosz�o do
tego ze wzgl�du na potrzeby kopalni, gdy�, jak nadmieni�am, byli to g�rnicy.
Po powrocie z ewakuacji i zamieszkaniu w naszym domu widywali�my sta�e
grupy wi�ni�w i wi�niarek r�nej narodowo�ci, z r�nymi tr�jk�tami. Grup