Krysztalowa Gardziel - EDDINGS DAVID
Szczegóły |
Tytuł |
Krysztalowa Gardziel - EDDINGS DAVID |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Krysztalowa Gardziel - EDDINGS DAVID PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Krysztalowa Gardziel - EDDINGS DAVID PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Krysztalowa Gardziel - EDDINGS DAVID - podejrzyj 20 pierwszych stron:
David Leigh EDDINGS
KRYSZTALOWA GARDZIEL
MARZYCIELE: KSIEGA TRZECIA
Przelozyla Agnieszka Kwiatkowska Proszynski i S-ka
GTW
Tytul oryginalu
CRYSTAL GORGE
BOOK THREE OF THE DREAMERS
Copyright (C) 2005 by David and Leigh Eddings Ilustracja na okladce Jacek Kopalski Redakcja Lucja Grudzinska Redakcja techniczna Elzbieta Urbanska Korekta Grazyna Nawrocka Lamanie komputerowe Aneta OsipiakISBN 978-83-7469-543-5
Fantastyka Wydawca Proszynski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garazowa 7 www.proszynski.pl Druk i oprawa Drukarnia Naukowo-Techniczna Oddzial Polskiej Agencji Prasowej SA 03-828 Warszawa, ul. Minska 65
Przedmowa
I znow jestesmy zdruzgotani, gdyz to, do czego doszlo na ziemi zachodzacego slonca, powtorzylo sie na ziemi dluzszej pory letniej i nasza proba zyskania nowych terenow zakonczyla sie porazka. Czlowieki z tamtych miejsc okazaly sie jeszcze bardziej okrutne niz te, z ktorymi starlismy sie na ziemi zachodzacego slonca, i nasza ukochana Vlagh zawodzila w udrece, gdy zabieralismy ja znad wielkiej wody, rosnacej z kazdym pojawieniem sie tej, ktora niesie swiatlo swojemu krolestwu.
Gdy czlowieki z ziemi dluzszej pory letniej sprowadzily wode i pokonaly nas, tak jak ci z ziemi zachodzacego slonca zwyciezyli nas wrzacym swiatlem, ktore wytrysnelo z wnetrza gor, nasza ukochana Vlagh stracila jeszcze wiecej slug.
A wszechpotezny mozg, ktory tworzymy wszyscy, zadrzal od zadanego mu ciosu, gdyz zostalo nas tak niewielu.
I smutek nasz byl niezmierny.
*
Teraz ci sposrod nas, ktorzy szukaja wiedzy, bardzo sie roznia od tych, ktorych jedynym zadaniem jest noszenie matki, wydajacej na swiat nas wszystkich, poniewaz wkroczylismy daleko na ziemie czlowiekow i zobaczylismy niemalo, a wiele z tego uznalismy za przydatne. Ci z nas, ktorych jedynym zadaniem jest opieka nad matka, kieruja sie jedynie instynktem, podczas gdy my, poszukujacy wiedzy, wyszlismy daleko poza granice nakreslone przez instynkt i poznalismy mysl. W krainie myslenia odkrylismy niejedno i wiernie przedstawilismy wszystko matce, ktora nas wydala na ten swiat, aby wszechpotezny mozg dowiedzial sie o wszystkim, o czym jej powiedzielismy.
Z poczatku ow mozg, ktory kieruje nami wszystkimi, byl przytloczony tym, czego sie od nas dowiedzial; przerazony, ze czlowieki potrafia wypelniac zadania, choc zaden z nich nie zna innej mysli poza swoja wlasna. Jeszcze bardziej zatrwazajaca okazala sie inna wiesc: otoz czlowieki, te prymitywne istoty, ktore nas pokonaly raz i drugi, sa jedynie reproduktorami, nawet nie skladaja jaj. Najprosciej rzecz ujmujac, wyraznie sa rasa podrzedna i nie powinni w ogole istniec, gdyz jak wiadomo, rozplodowce zyja jedynie po to, by zapladniac tych, ktorzy skladaja jaja, dzieki czemu zwieksza sie liczba slug matki Vlagh, ktora sprowadzila na swiat nas wszystkich.
Jest jeszcze jedna dziwaczna cecha czlowiekow. Maja one zwyczaj czynic halas, ktory najwyrazniej stanowi ich sposob na przekazywanie wiesci. Niektorzy z nas, sposrod tych, ktorzy szukaja wiedzy, powtarzali te dzwieki, lecz wkrotce odkryli, ze czlowieki wydaja rowniez tony nieprawdziwe. I zrozumielismy wowczas, ze skoro czlowieki wydaja dzwieki prawdziwe i nieprawdziwe, my takze mozemy powodowac powstawanie tonow falszywych i w ten sposob ukrywac prawde przed czlowiekami, a to powinno nam zapewnic ogromna nad nimi przewage.
Jak dowiedzielismy sie - ku zgryzocie wszechpoteznego mozgu - czlowieki maja wiele patykow z kolcami, ktorymi potrafia zadawac bol, a nawet smierc slugom Vlagh, przy tym owe klujki nie sa czescia ich ciala, lecz zupelnie odrebnymi rzeczami, ktore latwo moga wziac i poniesc slugi ukochanej Vlagh. Wszechpotezny mozg w swojej nieskonczonej madrosci polecil nam zebrac je z pola bitwy, gdzie zostaly przy czlowiekach zabitych przez nas w walce.
Potem jeszcze zrozumial wszechmocny mozg, iz nadal brak nam najpotezniejszej broni, jaka nas zabijala, takiej, ktora migocze i kladzie sie chmura blisko ziemi albo zawisa wysoko na niebie. A wowczas mysmy takze pojeli, ze ta swiecaca rzecz moze byc najlepsza bronia, wiec gdybysmy ja zdobyli, moglibysmy zabic wszystkich czlowiekow z daleka, a wtedy ich klujki by nas nie dosiegly.
Lecz choc szukalismy wszedzie, nie znalezlismy tej swiecacej rzeczy, ktora blyszczy i tryska, wiec bylismy niepocieszeni.
Wtedy zdecydowal nasz wszechpotezny mozg, ze nie powinnismy szukac swiatla w gorze, ale raczej chmur, ktore wisza nisko nad ziemia albo podnosza sie wysoko na niebo, gdyz te wlasnie chmury sa niechybnym znakiem, ze rzecz, ktora swieci, musi byc zrodlem oblokow.
Niezliczone sa chmury unoszace sie z gniazd czlowiekow, lecz nie mielismy smialosci wchodzic do tych miejsc, gdyz czlowieki, ktore tam znajduja schronienie, maja wiele spiczastych klujek i gdyby dostrzegly nas w poblizu gniazda, z pewnoscia by nas zabily.
Wowczas ci sposrod nas, ktorzy szukali wiedzy na temat czlowiekow w ziemi dluzszej pory letniej, uswiadomili sobie, ze wrogowie wykorzystywali niskie drzewa, by trzymac nas z daleka od ich rzeczy do jedzenia, gdyz przyziemne chmury pochodzace z tych niskich drzew sprawialy, ze ciezko nam bylo oddychac i przez wiele okresow swiatla liczni sludzy matki Vlagh stracili zycie, nie mogac oddychac.
I tak wielu poszukiwaczy wiedzy okrazylo nowa wode, ktora przyniosla smierc rzeszom slug matki Vlagh, w poszukiwaniu niskich drzew, tworzacych chmury utrudniajace oddychanie. I po dlugich poszukiwaniach ujrzelismy ciemna chmure unoszaca sie z niskiego drzewa. Wowczas norownicy ostroznie rozkopali grunt wokol tej rosliny, by oswobodzic jej galezie zapuszczone w dol, dzieki ktorym pozostaje w miejscu, i przynieslismy je z ziemi dluzszej pory letniej do naszego gniazda. I mamy teraz to, co swieci, ale tylko jedno.
Wowczas wszechpotezny mozg zrozumial, ze potrzebujemy znacznie wiecej tych swiecacych niskich drzew. Totez wrocilismy na ziemie dluzszej pory letniej i przynieslismy ich ogromna ilosc na miejsce, gdzie bylo jedno, z ktorego unosila sie chmura tak ciemna jak ta czesc czasu, kiedy swiatlo z nieba znika. I polozylismy wiele niskich drzew na tym jednym i zaiste! - w miejscu, gdzie przedtem bylo tylko jedno, mielismy wiele.
*
Potem dla wszechmozgu nastal czas niepewnosci, gdy ziemia zachodzacego slonca oraz ziemia dluzszej pory letniej znalazly sie poza naszym zasiegiem z powodu czerwonego ognia wytryskujacego z gor w ziemi zachodzacego slonca i wody spadajacej ze zbocza w ziemi dluzszej pory letniej. Pozostaly jeszcze dwie ziemie, na ktore moglismy sie przedostac: ziemia wschodzacego slonca i ziemia krotszej pory letniej. Do ziemi wschodzacego slonca mamy znacznie blizej, ale blizej sa tam takze czlowieki, ktore zabity tak wiele slug matki Vlagh. Ziemia krotszej pory letniej odlegla jest od miejsca, gdzie teraz przebywamy, lecz lezy takze dalej od czlowiekow.
Wielu poszukiwaczy wiedzy powiedzialo: "Ziemia wschodzacego slonca!", a wielu innych rzeklo: "Ziemia krotszej pory letniej!". I wszechpotezny mozg dlugo nie umial rozsadzic sprawy.
Wtedy poszukiwacze wiedzy wzieli patyki z zebami i ci, ktorzy wolali: "Ziemia wschodzacego slonca!", zaczeli zabijac tych, ktorzy krzyczeli: "Ziemia krotszej pory letniej!", a drudzy tak samo zabijali pierwszych. I tak sie stalo, ze slug bylo jeszcze mniej i matka Vlagh rozpaczala, gdyz jej dzieci wzajemnie odbieraly sobie zycie, a cos takiego nie wydarzylo sie nigdy wczesniej.
Nie bedziemy wiedzieli, co sklonilo matke Vlagh do podjecia decyzji, ale wskazala ona ziemie krotszej pory letniej i rzekla: "Tam idzcie!".
A wtedy zabijanie ustalo i wzielismy ze soba rzeczy, ktore zadaja bol i wszyscy ruszylismy w strone ziemi krotszej pory letniej, niosac ze soba liczne niskie drzewa, ktore swieca i tworza swiatlo, a nasza droge znaczyly geste ciemne chmury. Wodz, ktory nie chcial byc wodzem
1
Na zachodzie nastalo lato. Chlopiec o rudych wlosach obudzil sie przed brzaskiem. Slonce jeszcze nie wyszlo ponad gorskie szczyty na wschod od Lattash, lecz dzien udawal sie wymarzony na wedkowanie. Rudzielec mial rozne obowiazki, ale wyraznie przyzywala go ku sobie znajoma rzeczka, a niegrzecznie byloby sie sprzeciwiac wezwaniu.Po cichu wciagnal na grzbiet miekka skorzana koszule, wzial wedke i wyszedl z rodzicielskiej chaty, by powitac nowy letni dzien. Lato jest dla kazdego dziecka najwspanialsza pora roku, bo szczodrze podsuwa wszelkie smakolyki, a przy tym prozno by szukac sniegu, ktory zina obsypuje dom az po dach, i nie trzeba sie obawiac kasajacego zimnem wiatru, jaki w chlodnej porze roku nadciaga od zatoki.
Chlopiec wspial sie na wal oddzielajacy rzeke od wioski i ruszyl w strone zrodla. Ryby najlepiej braly w gorze strumienia, a poza tym nie warto rzucac sie w oczy, zwlaszcza kiedy ojciec zacznie szukac syna zaniedbujacego obowiazki.
Ryby braly jak zloto, wiec nim slonce wspielo sie nad szczyty, chlopak mial juz spory polow.
W pewnej chwili zwir na brzegu rzeki zazgrzytal pod czyimis stopami. To przyszedl wuj chlopca, starszy syn wodza plemienia. Jak wszyscy tutaj, on takze mial na sobie ubranie uszyte ze zlotawej, miekko wyprawionej skory.
-Ojciec cie szuka - oznajmil spokojnie. - Czyzbys zapomnial, ze masz to i owo do zrobienia?
-Wczesnie wstalem... Nie chcialem nikogo budzic, wiec przyszedlem sprawdzic, czy nalapie ryb na kolacje.
-I co, biora?
-Malo powiedziane! - Chlopak z duma wskazal ryby lezace w trawie.
-Tyle nalapales? - zdumial sie wuj.
-Glodne jak wilki! Musze sie chowac za drzewem, zeby zalozyc przynete na haczyk, inaczej by wyskakiwaly z wody, zeby mi jesc z reki!
-No, no, niezle! - ucieszyl sie wuj. - Chyba nie ma sensu, zebys teraz wracal do domu. Powedkuj jeszcze troche, a ja wytlumacze twojemu ojcu, ze na razie nic innego robic nie mozesz. Rzadko zdarza sie dzien takiego brania. Kto wie, moze wodz przysle tutaj wszystkich z wedkami. - Zerknal na siostrzenca z ukosa. - A dokladnie jak to sie stalo, ze akurat dzis postanowiles powedkowac?
-Trudno powiedziec. Jakos tak... rzeka mnie wolala.
-Jak cie jeszcze kiedys zawola, koniecznie sprawdz, o co jej chodzi. Moim zdaniem obdarzyla cie miloscia, nie powinienes jej zawiesc.
-Nigdy w zyciu! - zapewnil chlopak, wyciagajac kolejna rybe.
Wkrotce wszyscy mezczyzni z wioski przyszli na brzeg z wedkami. Niektorzy po raz pierwszy w zyciu widzieli tak obfity polow, nic wiec dziwnego, ze chlopaka podziwiali.
Slonce opuszczalo sie juz nad zachodni horyzont, gdy rudzielec z niemalym trudem przytaszczyl swoj lup do Lattash. Wszystkie kobiety z wioski wyszly mu naprzeciw i chwalily go glosno, nawet Sadzonka, ktora rzadko sie usmiechala.
Potem chlopiec poszedl na plaze, ogladac zachod slonca. Czerwona kula wylala na morze polyskliwa sciezke.
Jak by to bylo, pomyslal, wstapic na nia i pojsc przez zatoke, ktora waskim kanalem otwiera sie na Matke Wode?
*
-Rudobrody, spisz? - spytal Dluga Strzala.
-Juz nie - dobiegla go zirytowana odpowiedz. Zapytany usiadl i rozejrzal sie po swoim pokoju w domu pana Veltana. Owszem, sympatyczne wnetrze, ale kamienne sciany nijak sie mialy do przytulnych, drewnianych chat w Lattash. - Wlasnie snilem o starych dobrych czasach w mojej rodzinnej wiosce. Nalapalem ryb dla calego plemienia. Wszyscy byli zachwyceni. Pozniej podziwialem zachod slonca nad brzegiem morza i wlasnie mialem przejsc na druga strone zatoki, przywitac z Matka Woda, ale mnie obudziles.
-Chcesz sie jeszcze zdrzemnac?
-E, chyba juz nie. Gdybym teraz przysnal, pewnie ryby obgryzalyby mi palce, zamiast rzucac sie na przynete. Cos mi sie zdaje, ze tak zwykle bywa: jesli obudzisz sie przed koncem pieknego snu, nastepny bedzie koszmarem. - Wolno pokrecil glowa. - Chciales mi cos powiedziec?
-Ach, w sumie drobiazg. W pokoju odpraw trwa rodzinna sprzeczka. Pani Aracia i pan Dahlaine dra koty mniej wiecej od godziny.
-To moze jednak sie zdrzemne - zdecydowal Rudobrody. - Nie powtarzaj nikomu, ale cos mi sie zdaje, ze starsi bogowie z dnia na dzien robia sie coraz bardziej niesforni.
-Co ty powiesz! - wykrzyknal lucznik z udawanym zdumieniem.
-Wiecznie to samo - mruknal Rudobrody, odrzucajac koc.
-Co takiego?
-Zawsze ci tylko zarty w glowie.
-Wybacz. Nie zamierzalem ci odbierac chleba. Idziemy?
*
-Dahlaine, jest calkowicie pewne, ze stwory z Pustkowia pojda teraz na wschod - oznajmila pani Aracia z przekonaniem. - Po tym, jak wulkany Yaltara zniszczyly przejscie w krainie Zelany, bestie ruszyly na poludnie, ku najblizszej czesci Dhrallu. Teraz najblizsza jest moja kraina. Wkrotce zaatakuja mnie. Bez zadnych watpliwosci.
-O jednym zapomnialas, siostrzyczko. Sludzy Vlagha rozwijaja sie wyjatkowo szybko. Etap, na jaki inne istoty potrzebuja tysiace, a nawet miliony lat, pokonuja w bardzo krotkim czasie. Jezeli wyjdziemy z zalozenia, ze nadal mysla i dzialaja jak organizmy prymitywne, popelnimy blad i mozemy przezyc przykra niespodzianke. Jestem nieomal calkowicie pewien, ze ten ich uniwersalny mozg juz wie o klesce na poludniu, a przez to argument o bliskosci nastepnego celu przestal byc dla niego atrakcyjny. Moim zdaniem kolejny atak nastapi mozliwie najdalej stad.
-Kochani, chyba tracimy czas - odezwala sie pani Zelana. - Przeciez dopoki ktorys z naszych Marzycieli nie bedzie mial proroczego snu, nie dowiemy sie, gdzie uderza robale. Najlepiej bedzie zaczekac. Po wojnie w mojej i Veltana krainie jestesmy madrzejsi, zgoda, ale trudno miec pewnosc.
-Zelana ma racje - stwierdzil pan Veltan. - Nie mozemy byc niczego pewni, dopoki nie pojawi sie nastepny sen.
-Moge cos zaproponowac? - wtracil sie Narasan, Trogita o wlosach przyproszonych siwizna.
-Chetnie poslucham - oswiadczyl pan Dahlaine.
-Oczywiscie nie wiem, gdzie wrog przypusci atak teraz, ale tak czy inaczej uwazam, ze dobrze byloby zaalarmowac mieszkancow obu krolestw. Nie zaszkodzi sie przygotowac na wszelka ewentualnosc.
-Rzeczywiscie - przyznal pan Dahlaine. - Jesli wydarzenia w poludniowej i zachodniej krainie mozna potraktowac jako informacje o tym, co bedzie sie dzialo dalej, mieszkancy naszych domen odegraja zapewne niemala role w drodze do kolejnego zwyciestwa.
Aracia obrzucila brata groznym spojrzeniem, ale sie nie odezwala.
Dluga Strzala dotknal ramienia Rudobrodego.
-Wyjdzmy na swieze powietrze - szepnal.
-Fakt, atmosfera jest gesta - zgodzil sie wodz. - Prowadz, przyjacielu.
Opuscili pokoj z mapa okolicy Wodospadu Vasha i oddalili sie mrocznym korytarzem.
-Czy mnie sie tylko wydaje - zaczal lucznik - czy rzeczywiscie pani Aracia zachowuje sie... nie do konca powaznie?
-W zasadzie wcale jej nie znam - stwierdzil Rudobrody - i raczej sie nie pale, zeby poznac. Najwyrazniej ma klopoty z grzecznym zachowaniem.
-Malo powiedziane. Pamietasz, co sie dzialo w wawozie nad Lattash? Jak pani Zelana raptem chwycila Elerie i uciekla do groty na wyspie Thurn?
-Tak, tak, pamietam - przyznal Rudobrody. - Kapitan Sorgan malo nie dostal zawalu, kiedy zniknela, nie placac mu zlamanego grosza, chociaz obiecala zlote gory. Pamietam, dobrze pamietam. Eleria poswiecila duzo czasu na doprowadzenie jej do przyzwoitego stanu.
-Ja tez niewiele wiem o pani Aracii - stwierdzil Dluga Strzala - ale nie moge sie oprzec wrazeniu, ze zachowuje sie coraz bardziej bezsensownie. Jakby miala problemy z logicznym mysleniem.
-Moze nam sie tak tylko wydaje... slyszalem, ze jesli ktos w jej krainie nie ma specjalnej ochoty zajac sie uczciwa praca, wstepuje do duchowienstwa i wtedy jedynym jego obowiazkiem jest adorowanie bogini.
-Obilo mi sie o uszy.
-Zolnierka to ciezki kawalek chleba, nie?
-Nie tak ciezki jak praca na roli, ale rzecz jasna ciezszy niz okazywanie uwielbienia.
-Jesli tak sie maja sprawy w jej krolestwie, chyba nie ma tam zadnej armii? To by wyjasnialo, dlaczego pani Aracia chce, zeby wszyscy zolnierze wynajeci przez innych bogow znalezli sie w jej domenie, gotowi bronic krolestwa, gdy ludzie-robaki postanowia tam zajrzec.
-Bardzo mozliwe - ocenil Dluga Strzala. - Moze jej tok myslenia rzeczywiscie nie jest tak pozbawiony logiki, jakby sie moglo wydawac na pierwszy rzut oka. Skoro jej kraina jest kompletnie bezbronna, potrzebny tam bedzie kazdy miecz i luk. Bardzo samolubne podejscie, ale to jej raczej nie przeszkadza. Wydaje sie przekonana, ze jest najwspanialsza istota na calym swiecie, wiec z jej punktu widzenia wszyscy jestesmy zobowiazani zadbac o jej bezpieczenstwo.
-Na razie niewiele mozemy z tym zrobic, przyjacielu. Jedynie podsunac pani Zelanie sugestie, by miala oko na starsza siostre.
-Jestem pewien, ze pani Zelana doskonale orientuje sie w charakterze swojej siostry, ale mozemy uprzedzic kapitana Sorgana i komandora Narasana.
-Masz racje. To co, wracamy i sluchamy dalej tych rodzinnych wrzaskow czy wolisz pojsc na ryby?
*
Dahlaine i Aracia nadal nie mogli dojsc do porozumienia. I sprzeczaliby sie pewnie jeszcze dlugo, gdyby nie to, ze w ktorejs chwili na galerii okalajacej pokoj sztabowy pojawila sie Ara, piekna zona Omaga.
-Kolacja gotowa - oznajmila.
-Dawno nie slyszalem lepszej wiadomosci - westchnal Sorgan Orli Nos. - Chodzmy jesc, zanim wystygnie.
Wszyscy przeszli korytarzem do nowej jadalni.
Rudobrody po drodze rozmyslal nad pewna szczegolna cecha starszych bogow, ktorej nigdy do konca nie pojal. Ze bogowie nie sypiali - nalezalo uznac za rozwiazanie szalenie praktyczne, poniewaz dzieki temu byli w zasadzie zawsze osiagalni w razie potrzeby, natomiast ze spiacym bogiem trudno byloby cos zalatwic. Natomiast jedzenie - o, to zupelnie inna sprawa. Za nic nie mogl pojac, dlaczego bogowie nie jedza. I nawet nie chodzilo o napelnianie zoladka, to takze sprawa podrzedna, ale przeciez wspolne posilki to nie tylko zaspokajanie apetytu i dbanie, by nie burczalo w brzuchu. Kazdy posilek, a zwlaszcza kolacja, stawal sie istotnym wydarzeniem dla ludzi, ktorzy w nim uczestniczyli: zblizal ich, lagodzil obyczaje, stwarzal okazje do wyjasnienia nieporozumien. Rudobrody mial prawie calkowita pewnosc, ze jadalnia w domu pana Veltana nie istniala przed przybyciem zamorskich wojownikow, a jej powstanie nalezalo zapisac w poczet zaslug Arze. Zona Omaga byla nie tylko najlepsza kucharka na calym swiecie, ale tez miala dosc rozumu w glowie, by wiedziec, ze nawiazywanie przyjazni przy stole jest bodaj wazniejsze niz samo jedzenie. Ary takze Rudobrody chwilami nie rozumial.
Mial jednak szczery zamiar to zmienic.
Tym razem pan Veltan i pani Zelana takze przeszli do jadalni. Poniewaz nie potrzebowali jedzenia, czy tez nie mieli ochoty go kosztowac, najwyrazniej prowadzil ich tam jakis inny powod.
Rozmowa przy stole dotyczyla spraw ogolnych, lecz gdy wszyscy zjedli - rzecz jasna wiecej, niz powinni - pani Zelana oraz pan Veltan odeszli na bok z kapitanem Sorganem i komandorem Narasanem. Naradzali sie dluzszy czas.
W ktorejs chwili Rudobrody tracil lokciem Dluga Strzale.
-Moze sie myle, ale wyglada mi na to, ze w rodzinie bogow dojdzie do porozumienia, a pomoga w tym dwaj najemni dowodcy.
-Dziwaczne wyjscie - mruknal lucznik.
-Nie sposob zaprzeczyc.
-Pani Aracia bedzie zawiedziona.
-Fatalnie - oznajmil Rudobrody z szerokim usmiechem.
-Zachowujesz sie paskudnie.
-Jakas wade musze miec.
*
Wrociwszy do sali odpraw, Sorgan Orli Nos odchrzaknal, dajac znac, ze ma zamiar wyglosic mowe.
-Naradzilismy sie z kapitanem Narasanem i smiem twierdzic, ze znalezlismy rozwiazanie problemu, ktory od jakiegos czasu nie daje spokoju nam wszystkim - oznajmil. - Skoro nie umiemy okreslic, w ktora kraine uderza teraz ludzie-owady, musimy wziac pod uwage obie mozliwosci. Poniewaz terytorium pana Dahlaine'a lezy dalej od poludniowej krainy niz krolestwo jego siostry, pani Aracii, zgodzilismy sie z komandorem, ze ja powinienem zajac sie tamta czescia Dhrallu. Nie dlatego ze moi ludzie sa lepszymi wojownikami, ale nasze statki sa szybsze niz trogickie. My, budujac okrety, kladziemy nacisk przede wszystkim na ich predkosc. Glownym zrodlem utrzymania Maagsu sa dobra zrabowane z trogickich statkow handlowych... Ale o tym innym razem. Skoro moi ludzie znajda sie na polnocy, wojska Narasana zabezpiecza kraine na wschodzie. - Gestem wskazal trojwymiarowa mape. - Jezeli mozemy polegac na tym, co tutaj widzimy, komandorska flota dotrze do krainy pani Aracii w kilka dni. Co oznacza, ze wladcy obu krain beda dysponowali silami zdolnymi powstrzymac atak ludzi-owadow. Skoro nasi zleceniodawcy przenosza sie z miejsca na miejsce w mgnieniu oka, gdy nastapi atak, bedziemy szybko wiedzieli, gdzie do niego doszlo. Jesli na wschodzie, ja poplyne na poludnie i dolacze do komandora. Natomiast jezeli wrog zaatakuje na polnocy, moi ludzie powstrzymaja go, az Narasan przybedzie ze wsparciem. Gdy dodamy do tego rachunku jeszcze konnych na polnocy i wojowniczki na wschodzie, z pewnoscia wystarczy nam ludzi do powstrzymania kazdej inwazji. Nastepnie, kiedy zjawia sie zaprzyjaznione wojska, zmieciemy nieprzyjaciela z powierzchni ziemi i w ten sposob wygramy trzecia wojne na Dhrallu.
-Mniej wiecej tak wygladaly starcia na ziemi pani Zelany - dodal Narasan. - Bedziemy mieli dosc ludzi w obu krolestwach, by odpowiednio dlugo odpierac ataki. A gdy znajdziemy sie wszyscy w odpowiednim miejscu, sami przejdziemy do ataku.
-Doskonale to ujales, Narasanie - zauwazyl Sorgan.
-Zawsze dbalem, by jezyk gietki mowil to, co pomysli glowa - przyznal komandor skromnie.
-Nie chcialbym wam przerywac - odezwal sie mezczyzna o twarzy poznaczonej bliznami, ksiaze Ekial - ale jak zamierzacie przerzucic moich ludzi oraz konie na ziemie pana Dahlaine'a? Konie pedza niczym wiatr, jednak nie beda galopowaly po wodzie.
-Chyba znam rozwiazanie - powiedzial Narasan. - Gunda ma lodeczke, ktora nieomal frunie nad falami. Zabierze cie, ksiaze, do Castano, tam wynajmiecie statki. Potem we dwoch poplyniecie na ziemie ludu Malavi, zabierzecie ludzi i konie. W komplecie dotrzecie do krainy pana Dahlaine'a.
-Ja wybiore sie z nimi, komandorze - oznajmil pan Veltan. - Interesy z Trogitami trzeba oplacac zlotem, a tylko ja bede potrafil zadbac, zeby nie trzeba bylo obciazac lodki sztabami.
-Wobec tego rozwiazalismy wszystkie problemy. - Narasan potoczyl wzrokiem po obecnych. - Kiedy twoim zdaniem powinnismy wyruszyc? - zapytal Sorgana.
-Masz jakies plany na jutro?
-Nie przypominam sobie.
-Niech wiec bedzie jutro.
Rudobrody i Dluga Strzala przez caly czas bacznie obserwowali pania Aracie. Wyraznie miala ochote protestowac, ale dwaj zmyslni przybysze zza morza nie dali jej okazji. Tak, starsza siostra chciala miec wszystkie wojska na swojej ziemi, gotowe bronic jej krolestwa, ale Sorgan i Narasan, przekonani przez mlodsza dwojke boskiego rodzenstwa, pozbawili ja argumentow.
-Nie wiem, czy zauwazyles - odezwal sie lucznik cicho - ze krolowa wojowniczych kobiet, ta... Trenicia, trzyma sie bardzo blisko komandora Narasana... Chyba go lubi.
-Usilujesz powiedziec, ze czuje do niego miete przez rumianek? - upewnil sie Rudobrody.
-Trudno miec pewnosc... Ale kto wie?
-Pozyjemy, zobaczymy.
2
O pierwszym brzasku rolnicy z krainy pana Veltana zaczeli ladowac zywnosc na statki obu flot. Wczesne swiatlo poranka lsnilo metalicznym blaskiem. O takiej porze Rudobrody zawsze mial wrazenie, ze wyostrzaja mu sie wszystkie zmysly, odbieral swiat znacznie bardziej intensywnie.-Dobry dzien na polowanie - ocenil.
We dwoch z Dluga Strzala przygladali sie, jak chlopi nosza zapasy na brzeg morza.
-Pan Veltan nie bedzie zachwycony, jesli zaczniesz strzelac do mieszkancow jego krainy - odparl lucznik.
-Ales ty dowcipny! Jak szczypiorek na wiosne. - Rudobrody usmiechnal sie lekko. - W takiej bladej poswiacie wstajacego dnia czuje doskonalosc czasu. Jakby nigdy nie moglo sie zdarzyc nic zlego.
Dluga Strzala podniosl wzrok na pozbawione barw niebo.
-Nie bede sie z toba sprzeczac. Jesli wszystko pojdzie dobrze, klopoty zaczniemy miec dopiero przed samym poludniem. - Przeniosl spojrzenie na trogickie i maagsowskie statki. - Pewnie wczesniej sie ten zaladunek nie skonczy. Chodzmy porozmawiac z pania Zelana, dowiemy sie, czy ma dla nas jakies polecenia, zanim opuscimy kraine pana Veltana.
Pani Zelana i jej dwaj bracia obserwowali zaladunek ze szczytu wzgorza oddalonego nieco od plazy.
-Nie bede ci dyktowala, co masz robic, braciszku - odezwala sie bogini - ale moim zdaniem trzeba dopilnowac, zeby Gunda i Ekial jak najszybciej trafili do Castano. Naprawde nie mamy pojecia, kiedy stwory z Pustkowia uderza ponownie, i nie bedziemy wiedzieli, poki ktores z dzieci nie zacznie snic. Do krainy Aracii wcale nie jest tak znowu daleko, wiec Narasan dotrze tam w kilka dni, a ze swiatyni mojej ukochanej siostry na wyspe Akalla, do wojowniczek Trenicii to juz naprawde rzut kamieniem. Znacznie dalej stad do ziemi Dahlaine'a. Flota Sorgana jest szybka, dotrze tam w mgnieniu oka, ale wy bedziecie musieli przeznaczyc sporo czasu na wynajmowanie trogickich statkow, a podroz na ziemie ludu Malavi tez troche potrwa. Potem musicie jeszcze dotrzec do krainy Dahlaine'a na tych trogickich krypach!
-Na pewno dam sobie rade, siostrzyczko - odparl pan Veltan z usmiechem. - Matka Woda jest o tej porze roku wyjatkowo spokojna, Malavi zapewne beda zachwyceni podroza, ale zdaje sobie sprawe doskonale, ze nie wybieramy sie na wycieczke w celu podziwiania widokow, totez bedziemy sie spieszyc. Lecz to nie jest najwazniejsze. - Przeniosl wzrok na Dahlaine'a. - Czy mieszkancy twojej krainy przydadza sie w walce ze stworami z Pustkowia?
-Mieszkancy regionu Tonthakan sa zrecznymi lucznikami - rzekl pan Dahlaine. - Terytorium, na ktorym mieszkaja, przypomina kraine Zelany, dlatego ich glownym zajeciem jest myslistwo. Natomiast centralny region, Matakan, to otwarte przestrzenie, trawiaste laki, gdzie zyja glownie bizony. To stworzenia wieksze niz zwierzyna plowa zamieszkala w lesie, maja duzo grubsza skore i futro. Strzaly sie ich nie imaja, totez ludzie osiadli na tym obszarze poluja za pomoca wloczni.
-Wlocznia nie doleci tak daleko jak strzala - stwierdzil Dluga Strzala tonem znawcy.
-Ale tez bizony nie sa tak plochliwe jak zwierzyna plowa - ciagnal pan Dahlaine. - Nie uciekaja przy pierwszym szelescie. A Matakanie uzywaja specjalnych miotaczy, dzieki ktorym wlocznie leca dalej.
-Nigdy o czyms takim nie slyszalem - przyznal Rudobrody. - Jak tak miotacz dziala?
-W zasadzie jest to przedluzenie ramienia mysliwego. Ot, zwykla zerdz z wglebieniem na jednym koncu, luzno przywiazana do jego reki. Mysliwy uklada tepy koniec wloczni w tym wglebieniu i rzuca cala zerdzia, przez co zyskuje duzo wiekszy zasieg. Poniewaz grot wloczni jest ciezszy niz u strzaly, bez trudu przebija skore bizona. Rozlega sie przy tym dramatyczny, prymitywny dzwiek, ale tak czy inaczej Matakanie regularnie jadaja mieso. Gdy znajdziemy sie na ich ziemiach, z pewnoscia zyskasz okazje na wlasne oczy przekonac sie, jaki to praktyczny wynalazek.
-Masz jeszcze trzeci region - przypomnial bratu Veltan. Panu Dahlaine'owi wyraznie zrzedla mina.
-Bylem ostatnio dosc zajety i zaniedbalem sprawy w Atazakanie. Mieszkancy tego regionu maja o sobie dosc wygorowana opinie, co pewnie jest odbiciem stanowiska grupy ludzi uwazajacych siebie za "rodzine krolewska". Nie mialem okazji zbadac blizej pojecia "zbiorowe szalenstwo", ale chyba to okreslenie byloby w tym wypadku najwlasciwsze. Aktualny wodz, przywodca, czy tez krol - jak zwal, tak zwal - jest kompletnie oblakany. Uwaza, ze jest bogiem, a ja uzurpatorem, ktory zamierza ukrasc mu to, co zgodnie z wszelkim prawem jemu sie nalezy.
-Cos podobnego! - obruszyla sie pani Zelana. - A coz takiego starasz sie mu odebrac?
-Swiat, oczywiscie. A moze i caly wszechswiat, nie mam pewnosci.
-Dlaczego poddani sie go nie pozbeda? - spytal Rudobrody. - Tak latwo uzyc noza czy siekiery...
-Poniewaz chronia go tysiace straznikow. Chyba co trzeci mieszkaniec Palandoru nalezy do tak zwanych Straznikow Boskosci. Nie jest to ciezka praca. Wydaje mi sie, ze ich rola polega glownie na donosnym wyciu o wschodzie i zachodzie slonca.
-Jaki klimat panuje w tym regionie, panie? - zapytal Rudobrody.
-Jesien jest calkiem przyzwoita. Wplywa na nia cieply prad morski, ktory niestety pod koniec tej pory roku wyraznie sie cofa i wtedy nastaje ostra zima. Na dlugie tygodnie swiat obejmuja we wladanie sniegi i mrozy, a wiosna pojawia sie tam najpozniej na Dhrallu. Lato jest najprzyjemniejsza pora roku, tylko od czasu do czasu zdarza sie o tej porze roku zla pogoda. Wtedy na morzu szaleje sztorm, we wschodnie wybrzeze uderzaja wsciekle fale. Swiety wladca lub moze raczej szalony krol Azakan zawsze usiluje przegnac niepogode, ale ona go jakos nie slucha.
-Burze nigdy nie sluchaja rozkazow - przytaknela pani Zelana. - Gdy Matka Woda jest w zlym humorze, trzeba to przeczekac w bezpiecznym miejscu.
-Na szczescie "pora wiatrow", jak nazywa moj lud czas, ktory trwa teraz, ma sie juz ku koncowi.
-Moi ludzie nazywaja burze cyklonami - zauwazyl pan Veltan.
-Pewnie dlatego ze u nas sie kreca w kolko.
-W mojej czesci Dhrallu bardzo rzadko cos takiego sie zdarza - oznajmila pani Zelana.
-Wobec tego masz duzo szczescia, siostrzyczko - stwierdzil pan Dahlaine. - Te burzowe wiry potrafia rozerwac na strzepy solidny dom. W Matakanie szaleja czesto, poniewaz w tym regionie malo jest gor, ktore by im stanely na drodze. Mieszkancy w razie ataku wirujacego wiatru zwykle szukaja kryjowki pod ziemia.
-W jaskiniach? - zainteresowal sie Dluga Strzala.
-Niezupelnie. Przygotowuja zawczasu glebokie jamy o grubych dachach i gdy widza nadciagajacy wir powietrzny, przeczekuja go w takiej kryjowce.
Na plazy zjawil sie Zajaczek.
-Mam przekazac od kapitana, ze "Mewa" jest gotowa do drogi - powiedzial.
-Za chwile przyjdziemy - odparl pan Dahlaine. Przeniosl wzrok na siostre i brata. - Moglibysmy przybyc na miejsce pierwsi, ale chyba lepiej zrobimy, podrozujac z Maagsami. Beda potrzebowali wskazowek, a my mozemy dostarczyc im cennych informacji, zanim jeszcze dotrzemy do mojej krainy. Nawet szybkie statki beda plynely jakis czas, trzeba go dobrze wykorzystac.
-Czy moglbys, panie Veltanie, zamienic slowo z komandorem Narasanem? - zapytal Dluga Strzala. - Moim zdaniem Keselo powinien plynac z nami. Uczyl sie dlugi czas i posiadl rozlegla wiedze, co moze sie nam przydac. - Lucznik usmiechnal sie lekko. - Zajaczek i ja dawno juz doszlismy do wniosku, ze ma cos nieglupiego do powiedzenia na kazdy temat.
-Porozmawiam z komandorem, zanim wyrusze z Gunda i Ekialem. Jestem pewien, ze wyrazi zgode. Jak zapewne zauwazyles, sam wybiera sie na wschod glownie po to, by uspokoic moja starsza siostre, obrazona, bo nie wszystkie armie pobiegna bronic jej krolestwa.
-To chyba nie jest cala prawda - odezwal sie Dluga Strzala. - Rozmawialismy z Rudobrodym w korytarzu przed sala odpraw, gdy pani Aracia i pan Dahlaine dyskutowali o tym, gdzie teraz uderzy wrog i zgodnie doszlismy do wniosku, ze twoja starsza siostra, panie, kieruje nie duma czy obraza, lecz strach. W jej krainie chyba nie ma nawet zalazka armii. W krolestwie pani Aracii zyja rolnicy, kupcy i ksieza, nie uwidzisz tam zolnierza. Jezeli stwory z Pustkowia zaatakuja Kraine Wschodnia, nikt nie stawi im oporu. Dlatego pani Aracia chciala sciagnac do siebie zarowno Maagsow, jak i Trogitow. Oczywiscie nie mozna powiedziec, ze jest wolna od egoizmu, ale jej poczynaniami kieruje strach.
-Tego nie wzielismy pod uwage - przyznal pan Veltan. - Rzeczywiscie, twoja teoria wydaje mi sie bardzo prawdopodobna. Wszyscy zaczynamy sie zachowywac nieco dziwnie i chaotycznie pod koniec cyklu, dlatego zalozylismy, ze nasza siostra dziala przede wszystkim pod wplywem dumy, bo ciagla adoracja przewrocila jej w glowie. Nawet nie rozwazylismy innej mozliwosci... A strach jak najbardziej moze byc wytlumaczeniem jej zachowania. Podziel sie swoimi przemysleniami z Dahlaine'em i Zelana, ciekaw jestem, co oni na to powiedza.
Na pokladzie bylo tloczno, gdy "Mewa" odbijala od brzegu. Lato mialo sie ku koncowi. Kapitan Sorgan nie byl czlowiekiem najszczesliwszym pod sloncem, poniewaz musial oddac swoja kabine pani Zelanie i panu Dahlaine'owi, ale tak nakazywal zdrowy rozsadek, skoro bogowie podrozowali w towarzystwie dzieci - Elerii, Ashada oraz Yaltara. Marynarze z Maagsu uzywali barwnego slownictwa, wiec jedynym sposobem ochronienia wrazliwego sluchu najmlodszych bylo oddzielenie ich od zalogi.
Z powodow dla Rudobrodego calkowicie niezrozumialych pan Dahlaine nalegal, by Omago i piekna Ara takze poplyneli na polnoc. Czegos tu nie rozumial. Ta kobieta byla chodzaca zagadka. Piekna, rzeczywiscie, ale na tym nie koniec. W jej poblizu czesto dzialo sie cos dziwnego. Moze to byl przypadek, lecz Rudobrody mial duze watpliwosci.
Na razie jednak opadly go powazniejsze zmartwienia. Gdy tylko "Mewa" wraz z reszta maagsowskiej floty minie poludniowe wybrzeza krainy pana Veltana, ruszy wzdluz brzegu Krainy Zachodniej, a wowczas pojawi sie mozliwosc, ze z jakiegos blizej nieokreslonego powodu zawina do przystani w Lattash.
Musial sie solidnie zebrac w sobie, by poruszyc ten temat w rozmowie z pania Zelana.
-Jestes, pani, bardzo zajeta? - spytal pewnego jasnego letniego poranka, gdy "Mewa" mknela na pelnych zaglach, a pani Zelana stala samotnie na dziobie.
-Co cie gnebi, przyjacielu?
-Mam nadzieje, ze martwie sie niepotrzebnie... Jak sadzi pani czy udaloby nam sie przekonac kapitana Sorgana, by nie zawijal do Lattash?
-A co w tym zlego?
-Nowe Lattash... - zajaknal sie Rudobrody. - Stare Lattash w niczym mi nie przeszkadzalo, ale juz go nie ma. Natomiast nowe... rzeczywiscie przysparza mi zmartwien.
-Jakich zmartwien, drogi chlopcze?
-Chlopcze? - zdziwil sie Rudobrody.
-Nie przejmuj sie - ulagodzila go pani Zelana z usmiechem. - Powiedz, co cie trapi.
-Wolalbym, zeby nie rozeszla sie wiesc, ze jestem na pokladzie Mewy".
-Przeciez Lattash to twoj dom.
-Stare Lattash bylo moim domem. A potem, gdy zostalo zalane plynna lawa, stary Bialy Warkocz, moj bliski krewniak, zrezygnowal z funkcji wodza i na nastepce wyznaczyl mnie.
-Chyba o tym slyszalam. Czy zlozylam ci gratulacje?
-Nie i wolalbym, zeby tak zostalo. Nie chcialem byc wodzem i nadal nie chce. Jesli mi sie poszczesci, wojna w roznych czesciach Dhrallu moze potrwac jeszcze kilka lat. Powinno mi sie udac przez ten czas nie podejmowac obowiazkow.
Pani Zelana rozesmiala sie glosno.
-Jestes zupelnie inny niz moja siostra! Ona pragnie wladzy i uwielbienia, ty od nich uciekasz.
-Jak ona to wytrzymuje?
-Wladza jest jej wyjatkowo na reke. Dzieki niej mniej boli ja palaca swiadomosc, ze w aktualnym cyklu Dahlaine jest od niej starszy i ma wieksze prawa. - Zamilkla, przyjrzala sie Rudobrodemu z namyslem. - Oczywiscie masz pojecie o naszych cyklach?
-Mniej wiecej. O ile dobrze rozumiem, nie spicie przez tysiac lat, a potem przekazujecie swoje zadania mlodszym z rodziny i kladziecie sie na dlugi odpoczynek. Dobrze mowie?
-W zasadzie tak - zgodzila sie pani Zelana. - Mylisz sie tylko co do czasu. Nasz cykl jest dwadziescia piec razy dluzszy.
Rudobrody zamrugal z niedowierzaniem.
-Tak dlugo rzadzicie swiatem? - W jego glosie pobrzmiewalo niebotyczne zdumienie.
-Tyle trwa nasz cykl. Teraz zblizamy sie do czasu odpoczynku. Gdy rozpoczal sie nasz czas terazniejszy, ludzie jako gatunek znajdowali sie na bardzo niskim szczeblu rozwoju. Nie odkryli jeszcze ognia, a ich najbardziej wyrafinowana bron stanowily palki. Przezywamy teraz okres pod wieloma wzgledami najwazniejszy w historii swiata. Twoj gatunek wiele czasu poswieca na przeprowadzanie zmian. Dlatego ten akurat cykl jest wyjatkowo istotny - i wyjatkowo niebezpieczny. Ale tez to i owo nie powinno sie zmieniac i tu dochodzimy do sprawy Pustkowia. Co wiesz o pszczolach?
Rudobrody lekko wzruszyl ramionami.
-Daja miod i zadla kazdego, kto chce go wykrasc. Miod jest smaczny... ale nie az tak, zebym za niego musial cierpiec.
-Bardzo madrze. Posluchaj wobec tego, co mam na ten temat do powiedzenia. Pszczoly, podobnie jak wiele innych owadow, tworza zlozone spoleczenstwo, ktore ma dbac o rozszerzanie terytoriow oraz zapewnienie odpowiednich zapasow zywnosci. I o to wlasnie tocza sie wojny na naszym kontynencie. Niestety, Vlagh jest doskonalym nasladowca. Gdy jedna z istot mieszkajacych w Pustkowiu spostrzeze u innego gatunku jakas ceche, ktora wyda jej sie pozyteczna, Vlagh zaczyna eksperymentowac i wskutek tych doswiadczen nastepny wyleg zostaje wzbogacony o te pozadana ceche.
-W ten sposob powstaly robaki znajace ludzki jezyk.
-Chyba powinno sie je nazywac robaczycami, takie okreslenie byloby blizsze prawdy. Pomiedzy stworami przybywajacymi z Pustkowia niewielu jest samcow. Prawie wszystkie to samice, ale jedynie Vlagh sklada jaja. Setki tysiecy za jednym razem.
-Podejrzewam, ze mlode robaki nie sa specjalnie grozne - zasmial sie Rudobrody.
-Rzeczywiscie. Ale bardzo szybko rosna.
-Jak szybko?
-Dojrzalosc osiagaja w ciagu tygodnia. Zyja zaledwie miesiac czy poltora, lecz w tym czasie powstaje nowe pokolenie. Ludzie zza morza, ktorych najelismy do pomocy, nie do konca pojmuja istniejacy stan rzeczy, ale tez nie musza. Prawdopodobnie nawet lepiej, ze nie maja jasnego obrazu. Gdyby wiedzieli, iz Vlagh potrafi w ciagu mniej wiecej dwoch tygodni zastapic nowymi wszystkie swoje sluzebnice, ktore wybili w czasie wojny, nie sklonilaby ich do walki zadna ilosc zlota.
-Dlaczego mi o tym opowiadasz, pani? - spytal Rudobrody.
-Kilka osob musi wiedziec, co sie dzieje naprawde. Wowczas latwiej im bedzie znalezc sie w odpowiednim miejscu we wlasciwym czasie. Porozmawiam o twoim klopocie z kapitanem Sorganem i jesli sie okaze, ze "Mewa" bezwzglednie musi zawinac do Lattash, jakos cie ukryjemy.
-Od razu mi lzej - przyznal Rudobrody. Przez chwile zaciskal wargi. - Rozumiesz, pani, dlaczego nie chce byc wodzem?
-Podejrzewam, ze ma to cos wspolnego z umilowaniem wolnosci.
-Wlasnie. - Lekko zmarszczyl brwi. - Trafilas, pani, w dziesiatke. Skad wiedzialas?
-Znam to, moj drogi. Ja z tego samego powodu dawno temu wynioslam sie na wyspe Thurn. Jesli sadzisz, ze rola wodza jest nieprawdopodobnie nudna, to przyjrzyj sie funkcji boga. Podobnie jak ty nie chcialam wladzy, wiec ucieklam i tysiace lat moglam poswiecic na komponowanie muzyki, ukladanie wierszy oraz zabawy z rojowymi delfinami. A potem moj starszy brat sprowadzil do mnie Elerie i przewrocil moj swiat do gory nogami.
-Mimo wszystko kochasz te mala, pani, prawda?
Zelana westchnela.
-Kocham ja jak nikogo innego na swiecie. Dahlaine swietnie wiedzial, ze bedziemy uwielbiali swoich Marzycieli. W jakims sensie zachowal sie okrutnie, ale nie mial wyjscia.
-No tak... - Rudobrody sie zamyslil. - Ja nie jestem taki znowu niezbedny w swoim plemieniu. Moga sobie znalezc kogos innego, kto bedzie siedzial z wazna mina. - Nagle wybuchnal smiechem.
-Co cie tak rozbawilo?
-Wlasnie sobie uswiadomilem, kto bylby najlepszym wodzem pod sloncem. Moze nie wszystkim by sie to podobalo, zwlaszcza mezczyznom niekoniecznie, ale najlepszym wodzem bylaby Sadzonka.
Zelana usmiechnela sie leciutko.
-Sadzonka juz jest przywodca plemienia - rzekla. - Nie potrzebuje do tego tytulu. Wszyscy wasi ludzie robia to, czego ona od nich oczekuje, a przeciez tylko to sie naprawde liczy, mam racje?
-Glosno tego nie przyznam - stwierdzil Rudobrody rozbawiony.
*
Gdy flota kapitana Sorgana okrazyla pierwszy polwysep wystajacy z poludniowego wybrzeza krainy pana Veltana, zerwal sie wschodni wiatr. Wydal zagle, a dlugie, smukle statki niemal poderwaly sie do lotu. Rudobrody mial zwiazane z tym konkretne podejrzenia. Pani Zelana i jej rodzenstwo czesto wspominali o "manipulowaniu rzeczywistoscia", a wiatr ze wschodu byl tutaj i teraz niezwykly. O tej porze roku wiatry dely z poludnia i zachodu. Nie ze wschodu czy polnocy. W kazdym razie - nie same z siebie.
Kilka dni pozniej "Mewa" okrazyla trzeci, ostatni polwysep, i flota maagsowskich statkow skierowala sie na polnoc. W powietrzu czuc bylo wczesna jesien, Rudobrodego ciagnelo na polowanie. Jesien zawsze byla czasem uzupelniania zapasow zywnosci na nadchodzaca zime.
Tego dnia, jeszcze na jakis czas przed poludniem, gdy stal w poblizu dzioba statku razem ze starszym bratem pani Zelany, podszedl do nich Sorgan Orli Nos.
-Dzisiaj w nocy przyszlo mi do glowy - odezwal sie kapitan - ze moi ludzie powinni sie dowiedziec jak najwiecej o mieszkancach twojej krainy, panie Dahlaine. Moj kuzyn, Skell, jakis czas temu odkryl, ze niedobrze jest puszczac marynarzy na lad, miedzy zwyklych ludzi, jesli zaden marynarz nie ma pojecia o zwyczajach miejscowych szczurow ladowych.
-Masz racje, kapitanie - zgodzil sie pan Dahlaine. - Proponuje zwolac narade w twojej kabinie. Teraz. Rzeczywiscie, o kilku cechach mojej krainy i jej mieszkancow stanowczo powinniscie sie dowiedziec.
Kajuta kapitanska na rufie "Mewy" nie byla szczegolnie przestronna, totez gdy po jakiejs godzinie przybyli wszyscy zwolani na narade, zrobilo sie tloczno.
-Kapitan Orli Nos poprosil mnie o informacje na temat ludow zamieszkujacych moja kraine - zaczal pan Dahlaine. - Pomysl wydaje sie sensowny, dlatego chcialbym w ogolnych zarysach przedstawic ludzi z Polnocy. Potem odpowiem na ewentualne pytania.
-Jakbym slyszal wodza plemienia - szepnal Rudobrody do lucznika.
-Nie da sie ukryc, przyjacielu - przytaknal Dluga Strzala. - Wodz jest wodzem, obojetne, gdzie mieszka.
-Najblizej Krainy Zachodniej zyje narod Tonthakanow - zaczal najstarszy bog.
-Co to jest narod? - spytala pani Zelana zaciekawiona.
-Wpadlem na ten pomysl juz jakis czas temu, droga siostrzyczko. Wydal mi sie najlepszym sposobem polozenia kresu wiecznym utarczkom miedzyplemiennym. Moja kraine zamieszkuja ludzie o trzech bardzo roznych kulturach, wiec ustanowilem trzy narody: Tonthakanow, Matakanow i Atazakanow. Od tego czasu wszelkie spory zalatwiane sa za pomoca rokowan, a nie walk.
-To postepowanie calkowicie sprzeczne z natura - zakpil Rudobrody.
-Dajze spokoj! - uciszyla go pani Zelana.
-Narod Tonthakanow - podjal pan Dahlaine - mieszka na zachodnim wybrzezu mojej krainy Ziemia ta przypomina krolestwo Zelany, rozwinela sie tam podobna kultura. Gory sa wysokie i strome, lasy geste, wiecznie zielone, obfitujace w zwierzyne plowa. Tonthakanie sa przede wszystkim mysliwymi, doskonale strzelaja z luku. Przypuszczam, ze Dluga Strzala i Rudobrody szybko znajda z nimi wspolny jezyk i w ogole beda sie w tym regionie czuli jak w domu. Rozni sie on od ich rodzinnych stron jedynie zima, ktora w tej krainie trwa dlugo i jest bardzo mrozna. Latem dni sa tam dluzsze niz w domenie Zelany, a zima krotsze. Teraz, jesienia, tej akurat roznicy nie odczujemy. - Przeniosl spojrzenie na Keselo. - Jestem pewien, ze nasz mlody, doskonale wyksztalcony przyjaciel z Imperium Trogickiego wyjasni nam fenomen roznej dlugosci dni.
-Jest to zwiazane z pochyleniem naszego swiata, panie. - Trogita poslusznie wdal sie w objasnienia. - Nie jest on ustawiony pionowo w stosunku do slonca, i wlasnie dlatego mamy pory roku. Glob sie obraca, przez co powstaje dzien i noc, a przy tym rownoczesnie okraza on slonce trasa, ktora uczeni nazywaja orbita. Gdyby nasz swiat sie nie obracal, na polowie zawsze panowalaby noc, a na drugiej dzien. Natomiast lekkie pochylenie powoduje pory roku.
-Zawsze wiedzialem, ze cos z tym swiatem jest nie w porzadku - stwierdzil Zajaczek bez usmiechu.
-Nie dopatrywalbym sie tutaj zadnych nieprawidlowosci - zaoponowal Keselo. - Gdyby nie zmiennosc por roku, trudno byloby tutaj zyc. Mysl o nieprzerwanej porze letniej jest mila sercu, lecz gdy by sie ziscila, nie bylibysmy zadowoleni.
-Idzmy zatem dalej - odezwal sie pan Dahlaine. - Centralny region mojej krainy to wielki obszar nizinny, glownie trawiasty, z rzadka porosniety drzewami.
-Co okazalo sie bardzo przydatne zeszlej wiosny - wtracil Dluga Strzala.
-Nie rozumiem - przyznal pan Dahlaine, nieco zaskoczony.
-W krainie pani Zelany istnieje tradycja uswiecony zwyczaj, ze pewne zadania naleza do mezczyzn, a inne wylacznie do kobiet. Mezczyzni poluja i walcza, kobiety hoduja rosliny oraz gotuja. Moze sie to wydawac podzialem sensownym, ale praktyka dowodzi, ze mezczyzni maja mnostwo wolnego czasu, ktory spedzaja na rozprawianiu o polowaniu i walce. Gdy gory plujace ogniem umozliwily nam wygranie pierwszego starcia z istotami z Pustkowia, wioska Rudobrodego, Lattash, zostala pogrzebana pod stopionymi kamieniami, a mieszkancy musieli poszukac sobie nowego miejsca. Znalezlismy rownine, gdzie kobiety mialyby mnostwo miejsca pod uprawy, gdyby nie to, ze ziemia byla porosnieta grubym kobiercem trawy. Wycinanie darni normalnie nalezy do kobiecych obowiazkow, ale Stary Niedzwiedz, wodz mojego plemienia, opowiedzial nam o wizycie na twoich ziemiach, panie, gdzie ludzie buduja chaty z darni, a nie z galezi drzew. Budowanie domow to meskie zajecie, wiec gdy plemie przybylo w nowe miejsce, mezczyzni sklecili chaty z galezi. Tymczasem najblizszej nocy zerwal sie wiatr i wszystkie swiezo postawione domy runely.
-Niezle wietrzysko! - pokrecil glowa Omago.
-Coz, nie byl az tak silny - przyznal Dluga Strzala z szerokim usmiechem. - Wsparlismy go troche we dwoch z Rudobrodym. Rano mieszkancy mieli nietegie miny, a my pomoglismy im dojsc do wniosku, ze chaty z galezi w tym wietrznym miejscu sie nie utrzymaja, i podsunelismy pomysl zbudowania domow z darni. Mezczyzni nie byli zachwyceni projektem, jednak wybrali sie na laki i zaczeli wycinac darn. A kobiety, korzystajac z okazji, na odkrytej ziemi zaczely sadzic fasole i inne rosliny jadalne. W ten sposob nikt nie ucierpial na honorze, nikt nie umarl zima z glodu i nikomu nie zabraklo dachu nad glowa.
-Spryciarze z was - zauwazyla Ara.
-Czlowiek powinien robic co w jego mocy dla dobra ogolnego - stwierdzil Rudobrody sentencjonalnie, a sliczna zona Omaga rozesmiala sie glosno.
-Wrocmy do tematu - podjal pan Dahlaine. - W Matakanie, w poblizu zachodniego pasma gor, wystepuje inny gatunek zwierzyny lownej, bizony sa wieksze od saren i jeleni, na ktore poluja mieszkancy Tonthakanu, maja krotkie mocne rogi. Poniewaz zimy w moim krolestwie sa srogie, bizony maja tez geste futro i gruba skore. Moze udaloby sie ja przebic strzala, jednak wlocznie sa znacznie skuteczniejsze. - Tutaj pan Dahlaine opisal narzedzie ulatwiajace dalekie rzucanie wlocznia.
-Cos mi sie zdaje, ze trudno czyms takim trafic w cel - ocenil Zajaczek.
-Matakanie duzo cwicza, wiec czesto jadaja bizonie mieso.
-I to jest najwazniejsze - podsumowal Dluga Strzala.
-Czy groty wloczni sa z kamienia? - spytal Zajaczek.
-Oczywiscie - odpowiedzial pan Dahlaine. - Przeciez jedyny metal, jaki tu mamy, to zloto, a nie przypuszczam, zeby sie nadawa lo do wloczni.
-Widze, ze czas, bym sie wzial do roboty - stwierdzil maly kowal cokolwiek ponuro.
-Zostala nam juz tylko trzecia kraina - podsunal Rudobrody. - Ziemia szalencow - dodal z kamienna powaga.
-Zelano, czy on tak zawsze? - spytal pan Dahlaine.
-O co pytasz, bracie?
-Wszystko obraca w zart?
-Znajduje w tym przyjemnosc, a szczesliwi ludzie sa znacznie milsi niz ponurzy. Na pewno sie o tym juz nieraz przekonales.
Pan Dahlaine zmierzyl siostre uwaznym spojrzeniem, ale ona usmiechnela sie niewinnie.
-Rozumiem... - rzekl w koncu. - Dobrze. Przejdzmy wobec tego do trzeciego narodu. Zamieszkuje on wschodnia czesc mojej krainy. Atazakanie, szalency, jak slusznie zauwazyl nasz mlody przyjaciel, ktory sie jeszcze nie goli. Wladca jest osoba niespelna rozumu, choc to niekoniecznie jego wina, poniewaz jego rodzina sklada sie z samych wariatow juz od pieciu pokolen. Tyle ze aktualny krol przekroczyl chyba wszelkie granice. Ubrdal sobie, ze jest bogiem. Codziennie rano pojawia sie na rynku w Palandorze i pozwala sloncu wzejsc nad horyzont. O zmierzchu wraca w to samo miejsce i daje sloncu zezwolenie na ukrycie sie za linia widnokregu.
-Podejrzewam, ze bez jego pozwolenia i tak by odbywalo swoja wedrowke po niebie - odezwal sie Zajaczek.
-Alez oczywiscie! - zapewnil go pan Dahlaine. - Ale w taki wlasnie sposob "najswietszy" Azakan udowadnia swoja bogowosc.
-Nie przypuszczam, zeby istnialo slowo "bogowosc" - zaprotestowala pani Zelana.
-Tak czy inaczej rozumiesz, o co mi chodzi, prawda?
-Chyba tak.
-Wobec tego mozemy uznac, ze takie slowo istnieje.
-Nigdy dotad go nie slyszalam.
-Zelano, tworzysz poezje, wiec poslugujesz sie bogatszym jezykiem niz ja. Nie zadaj, bym ci dorownal. Wracajac do tematu, musze wam powiedziec, ze stary Azakan za wszelka cene pragnie boskosci. Czy szczerze wierzy w swoja boska moc, czy tez jedynie udaje, to pytanie otwarte, lecz jego poddani, a raczej wyznawcy, pogodzili sie z jego twierdzeniem, ze jest bogiem, poniewaz od tego zalezy ich zycie.
-Czy istnieje, panie, w twojej krainie cos chocby z grubsza przypominajacego armie?
-Niestety nie. Co prawda Azakan ma licznych obroncow, ktorzy nazywaja siebie Straznikami Boskosci, ale ich glowna powinnosc to zastraszanie mieszkancow Palandoru i zmuszanie ich do wiwatow na czesc wladcy za kazdym razem, gdy slonce na jego rozkaz wschodzi lub zachodzi. Uzbrojeni sa w marne wlocznie i palki, na dodatek nie potrafia z nich zrobic uzytku. Zaryzykowalbym stwierdzenie, ze ich udzial w wojnie ze stworami z Pustkowia ograniczylby sie do wziecia nog za pas.
3
Gdy "Mewa" razem z reszta maagsowskiej floty gladko minela waski kanal, zostawiajac za soba zatoke, nad ktora lezalo Lattash, Rudobrody odetchnal z nieskrywana ulga. Bylo mu troche wstyd, bo zdawal sobie sprawe, ze unika podjecia odpowiedzialnosci. Szybko jednak sobie wytlumaczyl, iz plemie doskonale da sobie rade bez wodza Rudobrodego.Im dalej podazali na polnoc, tym bardziej stawalo sie oczywiste, ze lato zmierza ku koncowi. Brzozy i osiki rosnace gdzieniegdzie wsrod lasow iglastych ubarwily zielen sosen, sw