8367
Szczegóły |
Tytuł |
8367 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8367 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8367 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8367 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Giovanni Guareschi
Towarzysz Don Camillo
Spos�b u�ycia 1
Gor�czka z�ota 2
Szanta� 7
W przebraniu 10
Operacja Rondella 15
Wypoczynek w warunkach polowych 21
Podstawowa organizacja kosmiczna 25
Polityka w podr�y 30
Tajny agent Chrystusa 34
W deszczu 41
Trzy �d�b�a pszenicy 47
Jaczejka przyst�puje do spowiedzi 51
W przedsionku piekie� 55
S�odka kawa u towarzyszki Nadii 60
Towarzysz rozbitek Oriegow 67
Koniec opowie�ci, kt�ra nigdy si� nie ko�czy 73
Spos�b u�ycia
T� opowie�� - w porz�dku chronologicznym ostatni� z serii Ma�y �wiatek don Camilla opublikowa�em w odcinkach czternastu ostatnich numer�w �Candido" (rocznik 1959), mediola�skiego tygodnika, kt�ry za�o�y�em w 1945 roku i kt�ry odegra� docenion� przez wszystkich role w niezwykle wa�nych dla W�och wyborach roku 1948, przyczyniaj�c si� w znacznym stopniu do pora�ki partii komunistycznej.
�Candido" ju� nie istnieje, zszed� z tego �wiata w pa�dzierniku 1961 roku, a przyczyn� zgonu by� fakt, �e W�osi, �yj�cy w epoce cudu gospodarczego i otwarcia na lewo, z ca�kowit� oboj�tno�ci� podchodz� do wszystkiego, co zalatuje antykomunizmem.
Dzisiejsi W�osi to pokolenie korzystaj�cych z przywilej�w, odmawiaj�cych s�u�by wojskowej, antynacjonalist�w, zwolennik�w r�wnych praw dla Murzyn�w, pokolenie, kt�re wychowa�o si� w szkole politycznej korupcji, neorealistycznego kina i socjalsek-sualnej literatury lewicowej.
Jest to wiec nie tyle generacja, co degeneracja.
Jak�e pi�kne by�y W�ochy ho�ysz�w, W�ochy z 1945 roku!
Po d�ugiej g�od�wce w obozach wracali�my do kraju, kt�ry zmieni� si� w kup� gruz�w. Ale w�r�d tych ruin, pod kt�rymi spoczywa�y ko�ci naszych niewinnych poleg�ych, wyczuwa�o si� �wie�y i czysty powiew nadziei. Jaka� r�nica mi�dzy biednymi W�ochami z 1945 roku, a biednymi W�ochami miliarder�w, tymi z 1963 roku!
W�r�d wie�owc�w gospodarczego cudu przemyka wiatr gor�cy, wiatr, kt�ry niesie kurz, wo� trupa, seksu i rynsztoku. We W�oszech miliarder�w, W�oszech dolce vita umar�a wszelka nadzieja na lepszy �wiat. To Wiochy pr�buj�ce upiec okropny pasztet z diab�a i �wieconej wody, kraj, gdzie zwarty zast�p m�odych lewicuj�cych ksi�y (z ca�� pewno�ci� nie przypominaj�cych w niczym don Camilla) gotuje si� do tego, by pob�ogos�awi� w imi� Chrystusa czerwone chor�gwie antychrysta.
�Candido" nie mia� szans na przetrwanie w czerwonych W�oszech miliarder�w, musia� umrze�.
Tak�e opowie��, kt�ra ukaza�a si� na jego �amach w 1959 roku, je�li nawet pozosta�a �ywa w tej mierze, w jakiej �ywi s� jej bohaterowie, jest dzisiaj nie na czasie. A przedstawiona w niej dobroduszna przecie� polemika z komunizmem jest dzisiaj do przyj�cia pod warunkiem, �e osadzi si� j� w czasach, w kt�rych powsta�a.
Czytelnik m�g�by si� w tym miejscu sprzeciwi�: �Skoro ta opowie�� jest nie na czasie, gdy� ludzie zmienili nastawienie do komunizmu, czemu nie pozwoli�e� jej spoczywa� w pokoju w grobowcu twojego tygodnika?"
�Albowiem - odpowiadam - uchowa�a si� jeszcze nieznaczna mniejszo��, kt�ra nie zmieni�a pogl�d�w na komunizm i ZSRR, i nie mog� tego faktu lekcewa�y�."
Dlatego chc� t� opowie�� zadedykowa� ameryka�skim �o�nierzom, kt�rzy polegli w Korei, ostatnim bohaterskim obro�com obl�onego Zachodu. Poleg�ym w Korei, tym, kt�rzy prze�yli, i ich bliskim, gdy� oni te� nie mogli zmieni� pogl�d�w. Dedykuj� j� tak�e w�oskim �o�nierzom, kt�rzy padli w walce na terenach Rosji, i tym sze��dziesi�ciu trzem tysi�com, kt�rzy jako je�cy dostali si� w rosyjskie r�ce i przepadli bez �ladu w straszliwych sowieckich �agrach.
Szczeg�lnie dedykuj� im rozdzia� dziesi�ty, zatytu�owany Trzy �d�b�a pszenicy.
Moja opowie�� jest r�wnie� po�wi�cona pami�ci trzystu ksi�y z regionu Emilia-Romania, zamordowanych przez komunist�w w krwawych dniach wyzwolenia, oraz pami�ci Piusa XII, kt�ry na�o�y� ekskomunik� na komunizm i jego wyznawc�w.
Dedykuj� j� r�wnie� prymasowi W�gier, niez�omnemu kardyna�owi Mindszentyemu i bohaterskiemu, um�czonemu Ko�cio�owi.
W szczeg�lny spos�b dedykuj� Im rozdzia� �smy, nosz�cy tytu� Tajny agent Chrystusa.
Ostatni za� rozdzia� (Koniec opowie�ci, kt�ra nigdy si� nie ko�czy) po�wi�cam pami�ci Jana XXIII.
Wymieni�em to imi� (prosz� wybaczy� mi t� s�abo��) nie tylko z tych powod�w, kt�re s� powszechnie znane, ale tak�e z pewnego powodu osobistego.
W czerwcu 1963 roku w�r�d deklaracji sk�adanych w gazetach przez osobisto�ci z ca�ego �wiata ukaza�a si� tak�e deklaracja pana Auriola, socjalisty, kt�ry by� prezydentem Republiki Francuskiej w czasach, kiedy arcybiskup Roncalli pe�ni� urz�d nuncjusza apostolskiego w Pary�u.
Pan Auriol m�wi w pewnym momencie dos�ownie tak:
�Pewnego razu, l stycznia 1952 roku, przypominaj�c mi moje spory z burmistrzem i z proboszczem mojej gminy, przys�a� w noworocznym podarunku ksi��k� Guareschiego Ma�y �wiatek don Camilla z nast�puj�c� dedykacj�: Panu Vincentowi Auriolowi, Prezydentowi Republiki Francuskiej, dla rozrywki i uciechy duchowej. Podpis: arcybiskup J. Roncalli, nuncjusz apostolski".
Don Camillo z 1959 roku niczym nie r�ni si� od don Camilla z 1952, pragn��em wi�c opublikowa� t� opowie�� - cho� jest nie na czasie - dla rozrywki i (prosz� wybaczy� namaszczony ton) uciechy duchowej tych niewielu przyjaci�, kt�rzy pozostali mi na tym zwariowanym �wiecie.
Autor Roncole-Verdi, 16 sierpnia 1963 r.
Gor�czka z�ota
Bomba atomowa wybuch�a w poniedzia�ek ko�o po�udnia, kiedy dostarczono gazety.
Kt�ry� z mieszka�c�w naszych stron trafi� w totalizatorze i wygra� dziesi�� milion�w. Gazety napisa�y, �e chodzi o niejakiego Pepita Sbezzegutiego; ale w ca�ej okolicy nie by�o �adnego Pepita ani �adnego Sbezzegutiego.
Kiedy wzburzony lud przyst�pi� do obl�enia kolektury, w�a�ciciel roz�o�y� bezradnie r�ce.
- W sobot� by� dzie� targowy i mn�stwo kupon�w sprzeda�em obcym. Pewnie to jeden z tych, kt�rzy przyjechali na targ. Pr�dzej czy p�niej wyjdzie szyd�o z worka.
Jednak �adne szyd�o z worka nie wysz�o i ludzie nadal �amali sobie g�owy, gdy� nazwisko Pepito Sbezzeguti brzmia�o w ich uszach fa�szywie. Ujdzie jeszcze Sbezzeguti, jaki� Sbezzeguti m�g� trafi� si� w�r�d obcych, kt�rzy przybyli na targ. Ale Pepito - to niemo�liwe.
Kiedy nosi si� imi� Pepito, nie mo�na uczestniczy� w targu, na kt�rym handluje si� zbo�em, sianem, inwentarzem i parmezanem.
- Moim zdaniem jest to nazwisko wymy�lone - o�wiadczy� w toku d�ugiej dysputy w�a�ciciel gospody w Molinetto. - A je�li kto� podpisuje si� wymy�lonym nazwiskiem, to znaczy, �e nie jest obcym, ale kim� st�d, kto nie chce si� zdradzi�.
Rozumowanie nie by�o zbyt precyzyjne, ale przyj�to je jako zgodne z wszelkimi rygorami logiki i wszyscy zapomnieli o obcych, skupiaj�c si� na swojakach.
Poszukiwania prowadzono z tak� zaciek�o�ci�, jakby chodzi�o nie o szcz�liwca, kt�ry wygra� na loterii, ale o zbrodniarza.
Bez zaciek�o�ci natomiast, aczkolwiek z niew�tpliwym zaciekawieniem, zaj�� si� problemem tak�e don Camillo. Poniewa� za� mia� uczucie, �e Chrystus niezbyt przychylnym okiem spogl�da na tego rodzaju szpiclowanie, don Camillo usprawiedliwia� si� tymi 's�owy:
- Panie Jezu, nie z czczej ciekawo�ci wzi��em si� za t� spraw�, lecz z poczucia obowi�zku. Albowiem na pogard� i wytkni�cie palcem zas�uguje ten, kto zaznawszy dobrodziejstw Bo�ej Opatrzno�ci, kryje to przed bli�nimi.
- Don Camillo - odpar� Chrystus - je�li nawet za�o�ymy, �e Bo�a Opatrzno�� zajmuje si� totalizatorem, nie uwa�amy, by Bo�a Opatrzno�� potrzebowa�a reklamy. Poza tym liczy si� sam fakt, a przecie� wszystkie istotne szczeg�y wydarzenia s� znane: kto� wygra� znaczn� sum�. Czemu� tyle trudu wk�adasz, by dowiedzie� si�, kto jest owym szcz�liwcem? Don Camillo, winiene� raczej zaj�� si� lud�mi, kt�rym los mniej sprzyja.
Atoli don Camillo zabi� ju� sobie �wieka w g�ow� i tajemnica Pepita fascynowa�a go coraz bardziej.
Wreszcie ciemno�ci rozdar�a b�yskawica.
Kiedy wpad� na pomys�, jaki jest klucz do nazwiska, mia� ochot� pobiec i uderzy� w dzwony. Opanowa� pokus� uczepienia si� sznura Gertrudy, ale nie opanowa� innej pokusy, tej mianowicie, �eby zarzuci� na plecy p�aszcz i przej�� si� po okolicy.
Znalaz�szy si� pod domem Peppona, nie zdo�a� oprze� si� tak�e pokusie wetkni�cia g�owy do �rodka i pozdrowienia w�jta.
- Witam towarzysza Pepita!
Peppone zastyg� z m�otem w r�kach i wyba�uszy� oczy.
- Co ksi�dz ma na my�li?
- Nic takiego. Przecie� Pepito to w gruncie rzeczy tylko zdrobnienie od Peppone. A poza tym rzecz ciekawa: kiedy przestawi si� litery w nazwisku Pepito Sbezzeguti, naszym zdumionym oczom uka�e si� nazwisko dziwnie przypominaj�ce Giuseppe Bottazzi.
Peppone wzi�� si� najspokojniej w �wiecie do kucia.
- Mo�e ksi�dz opowiada� takie bajki facetom od Ko�a Fortuny - oznajmi�. - Tutaj nie miejsce na zgadywanki, tutaj si� pracuje. Don Camillo potrz�sn�� g�ow�.
- Z ca�ego serca �a�uj�, �e nie ty jeste� tym Pepitem, kt�ry wygra� dziesi�� milion�w.
- Ja te� �a�uj� - burkn�� Peppone. - M�g�bym przynajmniej da� ksi�dzu dwa albo trzy tysi�czki, �eby tylko wr�ci� na plebani�.
- Nie dr�cz si� t� spraw�, synu, ja za darmo jestem got�w dawa� ludziom przyjemno�� - odpar� don Camillo odchodz�c.
Po dw�ch godzinach wszyscy doskonale wiedzieli, co to takiego anagram, i nie by�o domu, w kt�rym nie dokonano by bezlitosnej wiwisekcji tego biedaka, Pepita Sbezzegutiego, �eby sprawdzi�, czy istotnie w jego brzuchu kryje si� towarzysz Giuseppe Bottazzi.
Tego� wieczoru odby�o si� w Domu Ludowym nadzwyczajne posiedzenie sztabu g��wnego czerwonych.
- Przewodnicz�cy - zabra� g�os Cienki - reakcja nie zawaha�a si� raz jeszcze si�gn�� do starej taktyki propagandowej, do znies�awiania. Doko�a a� kipi. Oskar�aj� was o to, �e wygrali�cie dziesi�� milion�w. Musimy da� im energiczny odp�r i przyprze� oszczerc�w do muru.
Peppone roz�o�y� ramiona.
- M�wi�, �e kto� wygra� dziesi�� milion�w, to jeszcze nie znies�awienie - zauwa�y�. - Znies�awia si� kogo� m�wi�c, �e pope�ni� czyn nieuczciwy. Wygranie w totalizatora nie jest czynem nieuczciwym.
- Przewodnicz�cy - upiera� si� Cienki - znies�awienie polityczne ma miejsce nawet wtedy, gdy oskar�a si� przeciwnika o pope�nienie czynu uczciwego. Je�li oskar�enie jest wymierzone w parti�, trzeba je uzna� za znies�awienie.
- Ludzie �miej� si� z nas za plecami - doda� Gbur. - Trzeba z tym sko�czy�.
- Musimy wywiesi� obwieszczenie - wykrzykn�� Chybotliwy.
- I nie owija� niczego w bawe�n�. Peppone wzruszy� ramionami.
- No dobrze, jutro si� nad tym zastanowimy. Cienki wygrzeba� z kieszeni kartk�.
- Nie chcieli�my zawraca� wam g�owy, wi�c przygotowali�my wszystko sami. Je�li si� wam spodoba, od razu wydrukujemy, a jutro rano wywiesimy.
I Cienki przeczyta� na g�os:
- Ni�ej podpisany Giuseppe Bottazzi o�wiadcza, �e nie ma nic wsp�lnego z Pepitem Sbezzegutim, kt�ry wygra� dziesi�� milion�w w totalizatorze. Daremnie reakcja pr�buje mnie oczerni� uto�samiaj�c z powy�szym neomilionerem, gdy� neo mo�e si� odnosi� tylko do jej faszyzmu.
Giuseppe Bottazzi
Peppone potrz�sn�� g�ow�.
- No tak, w porz�dku. P�ki jednak nie mam niczego wydrukowanego czarno na bia�ym, nie odpowiadam s�owem drukowanym.
Cienki mia� odmienne zdanie.
- Przewodnicz�cy, zwleka� ze strzelaniem, a� kto� strzeli pierwszy, to chyba g�upie. Zasada jest taka, �e trzeba strzeli� o sekundk� wcze�niej.
- Zasada jest taka, �e trzeba da� kopa w ty�ek tym, kt�rzy wtykaj� nos w moje osobiste sprawy. Nie potrzebuj� obro�c�w, sam si� umiem obroni�.
Cienki wzruszy� ramionami.
- Je�li tak na to patrzycie - mrukn�� - nie mam nic do powiedzenia.
- W�a�nie tak patrz�! - rykn�� Peppone i waln�� pi�ci� w st�.
- Ka�dy za siebie, a partia za wszystkich. Sztab g��wny rozszed� si�, nie do ko�ca przekonany.
- Pozwoli� na oskar�enie, �e wygra�o si� dziesi�� milion�w, to moim zdaniem oznaka s�abo�ci - zauwa�y� po drodze Cienki. - Tym bardziej, �e spraw� komplikuje anagram. - Nie tra�my nadziei! - westchn�� Chybotliwy.
Najpierw kr��y�y plotki, potem rzecz ukaza�a si� drukiem; �Dziennik Ludowy" opublikowa� wzmiank� nosz�c� tytu� Poskrob Peppona a znajdziesz Pepita. Ca�a okolica trz�s�a si� ze �miechu, gdy� wzmiank� napisa� kto�, kto zna� si� na swojej robocie. Tak wi�c sztab g��wny zebra� si� w Domu Ludowym i uzna�, �e trzeba zabra� g�os bez ogr�dek i energicznie.
- No dobrze - powiedzia� Peppone - wydrukujcie i wywie�cie obwieszczenie.
Cienki pop�dzi� do drukarni i godzin� p�niej don Camillo otrzyma� z r�k Barchiniego jeszcze pachn�c� farb� drukarsk� korekt�.
- Bolesny cios dla gazety - zauwa�y� ze smutkiem don Camillo. - Gdyby to on wygra� te miliony, nie �mia�by niczego w tym rodzaju wydrukowa�. Chyba �e sam albo przez kogo� podstawionego odebra� ju� pieni�dze.
- Nie ruszy� si� st�d ani na krok - uspokoi� go Barchini.
- Wszyscy w okolicy maj� go na oku.
By�o ju� p�no i don Camillo po�o�y� si� do ��ka. Ale o trzeciej w nocy kto� go obudzi�. I by� to Peppone.
Wszed� od strony ogrodu, a kiedy znalaz� si� w sieni, nie zamkn�� za sob� drzwi, lecz d�u�sz� chwil� wygl�da� przez szpar� na zewn�trz. By� niezwykle wzburzony.
- Mam nadziej�, �e nikt mnie nie widzia� - oznajmi� w ko�cu.
- Ci�gle wydaje mi si�, �e kto� mnie �ledzi. Don Camillo przyjrza� mu si� z zatroskan� min�.
- Czy� ty przypadkiem nie upad� na g�ow�, m�j synu?
- Nie. Ale boj� si�, �e lada chwila oszalej�. Usiad� i otar� pot z czo�a.
- Chcia�bym dowiedzie� si�, czy rozmawiam w tej chwili z ksi�dzem, czy z miejscow� gazet�? - zapyta�.
- To zale�y, co masz mi do powiedzenia.
- Przyby�em tu do ksi�dza.
- Wi�c ksi�dz ci� wys�ucha - oznajmi� z powag� don Camillo. Peppone pomi�tosi� troch� kapelusz, a potem wyzna�:
- Prosz� ksi�dza, dopu�ci�em si� wielkiego k�amstwa. Pepito Sbezzeguti to ja.
Don Camillo poczu�, �e bomba atomowa trafi�a go w sam czubek g�owy i przez chwil� nie m�g� zaczerpn�� tchu.
- A zatem to ty wygra�e� dziesi�� milion�w w totalizatorze! - wykrzykn��, kiedy wreszcie doszed� do siebie. - Dlaczego jednak nie przyzna�e� si� od razu?
- Nie przyzna�em si� nawet teraz, bo przecie� powiedzia�em to ksi�dzu. A ksi�dza powinny interesowa� tylko k�amstwa.
Ale don Camilla interesowa�o dziesi�� milion�w, wi�c najpierw spojrza� na Peppona z bezbrze�n� pogard�, a nast�pnie spiorunowa� go s�owami pe�nymi �aru:
- Wstyd! �eby towarzysz, �eby proletariusz pozwoli� sobie na wygranie dziesi�ciu milion�w! Zamiast zostawi� to plugastwo bur�ujom i kapitalistom. Porz�dny komunista ma zarabia� pieni�dze w pocie czo�a.
Peppone ci�ko dysza�.
- Prosz� ksi�dza, nie czas na �arty! Gra� w totalizatora to nie zbrodnia!
- Wcale nie �artuj� i nie twierdz�, �e wygra� w totalizatora to zbrodnia. Twierdz� tylko, �e porz�dny komunista nie gra w totalizatora.
- G�upie gadanie! Wszyscy graj�.
- I bardzo �le. A ju� najgorzej w twoim przypadku, gdy� masz pod sob� ludzi, nale�ysz do tych, kt�rzy maj� obowi�zek poprowadzi� proletariat do walki. Totalizator to zdradziecka bro� bur�uazji pragn�cej pogn�bi� proletariat. Bro� skuteczna, bro�, kt�ra nic nie kosztuje. A nawet przynosi wielkie zyski. Dobry komunista nie mo�e wspiera� totalizatora, przeciwnie, musi go ze wszystkich si� zwalcza�.
Peppone wzruszy� gniewnie ramionami.
- Nie oburzajcie si�, towarzyszu! Wszystko, co s�u�y zwodzeniu robotnika, co wpaja mu przekonanie, �e mo�e osi�gn�� dobrobyt sposobami, kt�re nie maj� nic wsp�lnego z rewolucj� proletariack�, jest sprzeczne z interesami ludu i pomaga wrogom ludu! Popieraj�c totalizator, zdradzasz spraw� ludu miast i wsi! Peppone zaczai wymachiwa� r�kami.
- Niech�e ksi�dz da spok�j! - wykrzykn��. - Nie mo�na wszystkiego sprowadza� do polityki!
- Towarzyszu! A rewolucja proletariacka? Peppone poczu� si� ura�ony.
- Rozumiem was, towarzyszu - zako�czy� z u�miechem don Camillo. - W gruncie rzeczy macie racj�. Lepsze dziesi�� milionik�w w gar�ci ni� rewolucja proletariacka na dachu.
Don Camillo pod�o�y� do ognia i po d�u�szej chwili obr�ci� si� znowu w stron� Peppona:
- Przyszed�e� tu po to, �eby powiedzie�, �e wygra�e� dziesi�� milion�w? Peppone by� spocony jak mysz.
- Musz� je podj�� tak, �eby nikt si� nie dowiedzia�.
- Id� wi�c do kolektury.
- Nie mog�, nie spuszczaj� mnie z oka. Zreszt� jutro rano uka�e si� o�wiadczenie.
- No to wy�lij kogo� zaufanego.
- Nie ufam nikomu.
Don Camillo potrz�sn�� g�ow�.
- Nie wiem, co ci doradzi�.
Peppone podsun�� mu pod nos kopert�.
- Ksi�dz p�jdzie.
Wsta� i poszed� w stron� drzwi, a don Camillo nawet nie drgn��, siedzia� ze wzrokiem utkwionym w kopert�.
Don Camillo wyruszy� rankiem i trzy dni p�niej by� z powrotem. Chocia� dotar� na miejsce p�nym wieczorem, nie poszed� prosto na plebani�, ale do ko�cio�a, �eby porozmawia� z Chrystusem z g��wnego o�tarza.
Mia� ze sob� walizeczk�, kt�r� postawi� na balustradzie i otworzy�.
- Panie Jezu - zacz�� bardzo surowym g�osem - oto dziesi�� pakiet�w po sto banknot�w dziesi�ciotysi�cznych. Dziesi�� milion�w dla Peppona. Pozwol� sobie zwr�ci� Ci tylko uwag�, �e ten bezbo�nik nie zas�u�y� zgo�a na tak� nagrod�.
- Powiedz to raczej tym od totalizatora - doradzi� mu Chrystus.
Don Camillo zabra� walizk�, wspi�� si� na pierwsze pi�tro plebanii i trzy razy zapali� i zgasi� �wiat�o - tak jak uzgodni� z Pepponem.
Peppone, kt�ry trwa� na czatach, odpowiedzia� dwukrotnie zapalaj�c i gasz�c �wiat�o w swojej sypialni.
Dwie godziny p�niej stawi� si� na plebanii, okutany po czubek g�owy. Wszed� od strony ogrodu i zaryglowa� za sob� drzwi.
- No i? - spyta� don Camilla, kt�ry czeka� na niego w jadalni.
Don Camillo bez s�owa wskaza� mu stoj�c� na stole walizk�. Peppone podszed� i otworzy� j� dr��cymi r�kami.
Kiedy zobaczy� pakiety banknot�w, na czo�o wyst�pi�y mu krople potu.
- Dziesi�� milion�w? - spyta� zduszonym g�osem.
- Dziesi��. Mo�esz policzy�.
- Nie, nie trzeba!
Jak urzeczony wpatrywa� si� w banknoty.
- No c� - westchn�� don Camillo - Dziesi�� milion�w to kawa� grosza jak na dzisiejsze czasy. Ale jutro? Wystarczy jedna niepomy�lna wiadomo��, by warto�� lira spad�a na �eb na szyj� i te pieni�dze zmieni�y si� w kup� papieru.
- Trzeba je natychmiast zainwestowa� - oznajmi� Peppone odrobin� zaniepokojonym g�osem. - Za dziesi�� milion�w mo�na kupi� nie najgorsze gospodarstwo. Ziemia to zawsze ziemia...
- Ziemia ch�opom, g�osz� komuni�ci. Nie m�wi� zgo�a: ziemia kowalom. Reforma rolna ci� zniszczy, bo komunizm musi zatryumfowa�. �wiat idzie na lewo, drogi towarzyszu...
Peppone nie spuszcza� wzroku z banknot�w.
- Z�oto - o�wiadczy�. - Trzeba kupi� z�oto. �atwo je ukry�...
- Ukryjesz i co ci z niego przyjdzie? Kiedy nadejdzie komunizm, wszystko b�dzie racjonowane, wszystko pa�stwowe, nie ma rady, trzeba b�dzie zostawi� je w ukryciu, bo nic si� za nie nie kupi.
- A gdyby wys�a� je za granic�?
- A fe! Jak pierwszy lepszy kapitalista! Zreszt� trzeba by przes�a� je do Ameryki, bo przecie� przeznaczeniem Europy jest komunizm. Poza tym osamotniona Ameryka b�dzie musia�a skapitulowa� przed Zwi�zkiem Radzieckim.
- Ameryka jest pot�na - zauwa�y� Peppone. - Do Ameryki nigdy nie uda si� im wtargn��.
- To nie takie pewne. Przysz�o�� jest r�kach Rosji, towarzyszu. Peppone westchn�� i usiad�.
- Kr�ci mi si� w g�owie, prosz� ksi�dza. Dziesi�� milion�w!
- Bierz towar i ruszaj do siebie. Ale nie zapomnij odnie�� walizki. Jest moja. Peppone wsta�.
- Nie, prosz� ksi�dza! Chc�, �eby wszystko zosta�o u ksi�dza. Pogadamy jutro. W tej chwili nie wiem, na jakim �wiecie �yj�.
Peppone poszed� sobie, a don Camillo wzi�� walizk�, wspi�� si� na pierwsze pi�tro i pad� na ��ko.
By� okropnie zm�czony, ale nie dane mu by�o si� nale�ycie wyspa�, bo o drugiej w nocy obudzono go i musia� zej��. Przyszed� Peppone z �on�, oboje okutani po czubki g��w.
- Prosz� ksi�dza - zacz�� t�umaczy� Peppone - niech mnie ksi�dz zrozumie... Moja ma��onka chcia�aby zobaczy�, jak wygl�da dziesi�� milion�w...
Don Camillo poszed� po walizk� i znowu roz�o�y� j� na stole.
�ona Peppona, ujrzawszy banknoty, zblad�a jak chusta. Don Camillo czeka� cierpliwie na koniec spektaklu. Potem zamkn�� walizk� i odprowadzi� ma��onk�w do drzwi.
- Spr�bujcie zasn�� - doradzi�.
Wr�ci� do ��ka, ale o trzeciej raz jeszcze musia� zej��.
I raz jeszcze zobaczy� przed sob� Peppona.
- Co tam znowu? Czy te pielgrzymki ju� nigdy si� nie sko�cz�? Peppone roz�o�y� ramiona.
- Prosz� ksi�dza, przyszed�em po walizk�.
- Teraz? Ani mi si� �ni! Schowa�em j� ju� na strychu i mo�esz by� pewny, �e nie b�d� si� tam po ni� gramoli�. Przyjd� jutro. Chce mi si� spa� i jest mi zimno... Czy�by� mi nie ufa�?
- Nie chodzi o zaufanie. Niech ksi�dz dobrodziej sam jednak pomy�li. Je�liby przytrafi� mu si�, m�wi� tylko dla przyk�adu, jaki� wypadek... Jak udowodni�, �e to moje pieni�dze?
- Mo�esz spa� spokojnie. Opiecz�towa�em walizk� i napisa�em na wierzchu twoje nazwisko. Pomy�la�em o wszystkim.
- Rozumiem, prosz� ksi�dza... Lepiej jednak, �eby pieni�dze by�y u mnie.
Don Camillo us�ysza� w g�osie Peppona jak�� nutk�, kt�ra wcale mu si� nie spodoba�a. Skutek by� taki, �e sam te� zmieni� ton.
- O jakich pieni�dzach m�wisz? - spyta�.
- O moich! O tych, kt�re ksi�dz odebra� dla mnie w Rzymie.
- Chyba upad�e� na g�ow�! Co� ci si� przy�ni�o, Peppone. Nie podejmowa�em �adnych twoich pieni�dzy!
- Przecie� to by� m�j kupon! - Peppone z trudem �apa� powietrze w p�uca. - Pepito Sbezzeguti to ja!
- Ja tam wiem tyle, ile mog� przeczyta� na ka�dym kawa�ku muru. Pepito Sbezzeguti to nie ty. Sam podpisa�e� obwieszczenie!
- To ja! Pepito Sbezzeguti to anagram Giuseppe Bottazzi.
- Nic podobnego! Anagramem Pepito Sbezzeguti jest Giuseppe Botezzi. A ty nazywasz si� Bottazzi, a nie Bottezzi. M�j wujek nazywa si� Giuseppe Bottezzi i w�a�nie dla niego zrealizowa�em kupon.
Peppone dr��c� r�k� napisa� Pepito Sbezzeguti na marginesie le��cej na stole gazety, potem dopisa� jeszcze swoje nazwisko i sprawdzi�.
- Do licha! - wykrzykn��. - Napisa�em E zamiast A! Ale i tak pieni�dze s� moje!
Don Camillo ruszy� schodami na g�r�, a Peppone szed� za nim krok w krok, powtarzaj�c z uporem, �e pieni�dze nale�� do niego.
- Nie denerwujcie si�, towarzyszu - napomina� go don Camillo wchodz�c do pokoju i uk�adaj�c si� w ��ku. - Nie zjem ci tych dziesi�ciu milion�w. U�yj� ich dla dobra waszej sprawy, sprawy ludu. Rozdam je ubogim. "
- Do diab�a z ubogimi rykn�� Peppone, kt�ry nie panowa� ju� nad sob�.
- Ty reakcyjny draniu! - wykrzykn�� don Camillo, otulaj�c si� ko�dr�. - Wyno� si� i daj mi wreszcie spa�.
- Oddawaj pieni�dze, bo zabij� ci� jak psa! - wrzasn�� Peppone.
- Zabieraj to plugastwo i precz mi z oczu! - burkn�� don Camillo, odwr�cony do �ciany.
Walizka sta�a na komodzie. Peppone porwa� j�, ukry� pod p�aszczem i wybieg�.
Don Camillo us�ysza� trza�niecie drzwi w sieni i westchn��:
- Panie Jezu - powiedzia� z pretensj� w g�osie. - Czy naprawd� musia� wygrywa�, rujnowa� sobie �ycie? Biedaczysko nie zas�ugiwa� na tak� kar�!
- Najpierw karcisz mnie za to, �e te pieni�dze to nie zas�u�ona nagroda, a teraz za to, �e to niesprawiedliwa kara... Widz�, don Camillo, �e nie�atwo ci dogodzi� - odpar� Chrystus.
- Panie Jezu, nie rozmawiam z Tob�, lecz z totalizatorem - wyja�ni� don Camillo i wreszcie zapad� w sen.
Szanta�
Panie - rzek� don Camillo - przesadzi�, i b�dzie mia� za swoje.
- Don Camillo - odpar� Chrystus z krzy�a - przesadzili r�wnie� ci, kt�rzy przybili Mnie do krzy�a, a jednak im wybaczy�em.
- Ci, kt�rzy przybili Ci� do krzy�a, nie wiedzieli, co czyni�, lecz Peppone wiedzia� doskonale, wi�c jego z�a wiara nie zas�uguje na �adne zmi�owanie.
- Don Camillo - spyta� z u�miechem Chrystus - czy nie uwa�asz, �e sta�e� si� osobliwie surowy dla Peppona, odk�d zosta� senatorem?
Don Camilla tak okropnie zabola�y s�owa Chrystusa, �e nie zdo�a� ukry� swojego rozgoryczenia.
- Panie - wykrzykn�� - jestem pewny, �e nie m�wi�by� tak, gdyby� mnie zna�!
- Znam ci�, znam - zapewni� Chrystus i westchn��. Don Camillo mia� dosy� poczucia taktu, by prze�egna� si�, sk�oni� lekko g�ow� i umkn��.
Ale na zewn�trz raz jeszcze ogarn�a go gorycz, gdy� jaki� | n�dznik sko�czy� w�a�nie wiesza� tu� obok drzwi plebanii egzemplarz obwieszczenia, kt�re by�o �r�d�em w�ciek�o�ci don Camilla, gdy� przedstawia�o czarno na bia�ym star� histori� sprzed dw�ch lat.
Pewnego sm�tnego zimowego wieczoru, kiedy don Camillo mia� w�a�nie k�a�� si� do ��ka, kto� zastuka� do drzwi plebanii. By� to Peppone, ale tak wzburzony, �e z trudem mo�na go by�o pozna�.
Don Camillo usadowi� go i podsun�� mu szklaneczk� wina, kt�re nieszcz�nik wypi� jednym haustem. Ale musia� wypi� dwie nast�pne, �eby odblokowa� mu si� j�zyk. Wreszcie wydusi� z siebie:
- D�u�ej ju� nie wytrzymam.
Wyj�� spod kapoty zawini�t� w gazet� paczk� i po�o�y� j� na stole.
- Odk�d mam to u siebie - oznajmi� z przygn�bieniem - nie mog� za nic usn��.
Chodzi�o o s�awetne dziesi�� milion�w wygranych w totalizatora i don Camillo odpowiedzia�:
- Wp�a� pieni�dze do banku. Peppone roze�mia� si� szyderczo.
- Chyba ksi�dz �artuje. W�jt komunista wp�acaj�cy ni z tego, ni z owego na sw�j rachunek bie��cy dziesi�� milion�w, kt�rych pochodzenia nie mo�e wyjawi�!
- No to kup z�ote monety i zakop w jakim� miejscu.
- Nie b�d� procentowa�y.
Don Camillo mia� piasek w oczach, ale jego zasoby cierpliwo�ci jeszcze si� nie wyczerpa�y.
- Towarzyszu - rzek� spokojnym tonem. - Postaramy si� to za�atwi�. Czego oczekujesz ode mnie?
- Prosz� ksi�dza, ten os�awiony komandor, kt�ry tak dobrze zarz�dza powierzonymi pieni�dzmi... - zacz�� si� zwierza� Peppone.
- Nie znam go - oznajmi� don Camillo.
- A powinien ksi�dz. To jeden z waszych. Pos�uguje si� ksi�mi jako po�rednikami, a potem odwdzi�cza si�, obdarowuj�c ko�cio�y, klasztory, oratoria i tak dalej.
- Wiem, kogo masz na my�li, ale nigdy si� z nim nie zetkn��em.
- Mo�e ksi�dz zetkn�� si� z nim, kiedy tylko zechce. Proboszcz z Torricelli jest jednym z jego agent�w. Don Camillo pokiwa� ze smutkiem g�ow�.
- Towarzyszu, towarzyszu, B�g poda� wam palec, czemu wi�c chcecie go z�apa� za r�k�?
- B�g, prosz� ksi�dza, nie ma tu nic do rzeczy. Los mi sprzyja� i mam w r�ku kapita�, kt�ry powinien przynosi� zyski.
- W takim razie sprawa jest prosta. Id� do proboszcza z Torricelli i popro�, �eby przedstawi� ci� komandorowi.
- To nie wchodzi w gr�. Jestem zbyt znany. Gdyby kto� zobaczy�, �e kr�c� si� ko�o plebanii albo w okolicy pa�acu komandora, by�oby po mnie. Prosz� tylko pomy�le�! Komunista finansuj�cy kleryka��w! Je�li oddam pieni�dze tak, �eby nikt si� o tym nie dowiedzia�, sprawa jest czysto ekonomiczna. Je�li oddam je jako znany komunista, stanie si� problemem politycznym.
Don Camillo nigdy nie m�g� si� przekona� do os�awionego komandora, kt�ry bra� pieni�dze na pi��dziesi�t albo sze��dziesi�t procent i obdarowywa� klasztory, ko�cio�y, oratoria, kaplice i tak dalej. Z drugiej jednak strony proboszcz z Torricelli by� cz�owiekiem honoru i je�li jego parafia mia�a sal� kinow�, boisko i basen, mog�c dzi�ki temu zr�wnowa�y� wszystkie diabelskie sztuczki, jakie wymy�lali czerwoni, by przyci�gn�� m�odzie�, zawdzi�cza�a to os�awionemu komandorowi. Don Camillo nie potrafi� doj�� z tym zagadnieniem do �adu.
- Nie chc� mie� z tym nic wsp�lnego - zako�czy� rozmow�. - Jutro wieczorem o tej samej porze zastaniesz tu proboszcza z Torricelli. Ja po�o�� si� spa�, a wy b�dziecie si� ju� sami dogadywa�.
Nast�pnego dnia wieczorem Peppone pozna� w jadalni don Camilla proboszcza z Torricelli, a sam don Camillo wyszed�, �eby tamci om�wili wszystko w cztery oczy.
Wydawa�o si�, �e sprawa jest raz na zawsze zamkni�ta, a jednak rok p�niej Peppone zosta� wybrany na senatora i wtedy jaki� po�ledniejszy wys�annik szatana j�� krz�ta� si� wok� don Camil-la, szarpa� go za sutann�, poszturchiwa� w dzie� i w nocy.
- Peppone jest ostatnim niewdzi�cznikiem - s�czy� mu do ucha trucizn�. - Ty zachowa�e� si� wobec niego bardzo porz�dnie, poszed�e� podj�� dziesi�� milion�w, a co masz w zamian ze strony tego ga�gana? Ledwie wybrali go na senatora, a zaraz wyg�osi� na placu takie przem�wienie, �e w�osy je�� si� na g�owie.
Don Camillo, owszem, wys�ucha� przem�wienia. A przecie� ocieka�o jadem, bezczelno�ci�, pe�no w nim by�o ironicznych aluzji do �pewnego proboszcza, kt�ry miota� si� jak szalony, by wydrze� ludowi z r�k zwyci�stwo; u�ywaj�c przy tym argument�w godnych zakrystiana, proboszcza, kt�ry m�g�by w najlepszym razie pe�ni� funkcje dzwonnika, gdyby umia� nale�ycie dzwoni�".
Diabe�ek przekonywa� don Camilla: �Czemu nie mia�by� opowiedzie� ludziom, jaki to z towarzysza Peppona z cicha p�k milioner?"
W tych�e dniach wybuch� kolosalny skandal z os�awionym komandorem i w ogniu wywo�anej tym wydarzeniem polemiki senator Peppone kaza� ca�� okolic� wytapetowa� manifestem, w kt�rym n�dznik niezwykle gwa�townie atakowa� �kombinator�w w sutannach, kt�rzy dla pieni�dzy bez wahania weszli w sp�k� z aferzyst�, byleby oszuka� biedak�w, naiwnych wiernych i ograbi� ich z zapracowanych w pocie czo�a oszcz�dno�ci".
Od czego� takiego dreszcz przebiega cz�owiekowi po grzbiecie.
W obliczu tej bezczelno�ci don Camillo uzna�, �e bomba musi wybuchn��.
Chocia� Peppone pokazywa� si� w okolicy nie tak rzadko, nie by� to ju� dawny Peppone, lecz nad�ta jak balon persona, podr�uj�ca z wielk� teczk� pe�n� wa�nych dokument�w, z wyrazem troski na twarzy, jak przysta�o na kogo�, kto d�wiga na barkach brzemi� ogromnej odpowiedzialno�ci pozdrawia� ch�odno ludzi i strasznie onie�miela� biednych towarzyszy.
�Zreferuj� to w Rzymie", �zajm� si� tym w Rzymie" - odpowiada� z powag�, kiedy przedstawiali mu jaki� problem.
Nosi� ciemne dwurz�dowe garnitury, kapelusze jak mieszczuchy z wy�szych warstw spo�ecznych i nigdy nie widzia�o si� go bez krawata.
W s�awetnym manife�cie roi�o od okropnych b��d�w sk�adniowych, poniewa� jednak styl to cz�owiek, narzucano je w spos�b do tego stopnia kategoryczny, �e ironiczny u�miech gas� na wargach.
Don Camillo zaczai� si� i dopad� Peppona wracaj�cego o jedenastej wieczorem do domu.
- Bardzo przepraszam - powiedzia�, kiedy Peppone walczy� z zamkiem drzwi wej�ciowych - by� mo�e si� myl�, ale wydaje mi si�, �e jeste�, synu, jednym z tych biednych, naiwnych wiernych, kt�rzy zostali ograbieni przez pozbawionych skrupu��w ksi�y, tych wsp�lnik�w aferzyst�w.
Peppone nie mia� wyj�cia, musia� wpu�ci� don Camilla do �rodka, a ten bez zw�oki przyst�pi� do ataku.
- Towarzyszu senatorze, teraz moja kolej. Postaram si�, �eby ca�e W�ochy �mia�y si� za twoimi plecami. Opowiem ca�� histori�, od a do zet. Twoi wyborcy powinni wiedzie�, jak to towarzysz senator przy wsp�udziale klechy wodzi� za nos parti� i w�adze podatkowe, kiedy wygra� dziesi�� milion�w w totalizatora. A potem jak wodzi� za nos parti� i w�adze podatkowe, powierzaj�c owe dziesi�� milion�w os�awionemu komandorowi i wspieraj�c tym samym spraw� tych, kt�rych sam okre�la jako wrog�w ludu.
Peppone wypi�� pier�.
- Wnios� skarg� o znies�awienie. Ksi�dz nie ma �adnego dowodu.
- Ale� dowiod� wszystkiego. Twoje nazwisko znajduje si� w rejestrach komandora. Odsetki by�y wyp�acane czekami, a ja znam ich numery.
Peppone otar� okryte potem czo�o.
- Nigdy w �yciu nie zdob�dzie si� ksi�dz na takie ga�ga�stwo.
Don Camillo usiad� najspokojniej w �wiecie i zapali� po��wk� toska�skiego cygara.
- Nie b�dzie to �adne ga�ga�stwo - wyja�ni� � lecz odpowied� na tw�j manifest. Sprawiedliwo�ci stanie si� zado��.
Peppone p�ka� ze z�o�ci; zerwa� z siebie marynark�, rzuci� j� na otoman� i rozlu�ni� w�ze� krawata. Potem usiad� naprzeciwko don Camilla.
- To by�aby pod�o�� i nic innego! - hukn��. - Przepad�by ca�y kapita�...
- Ale przez dwa lata bra�o si� odsetki, wi�c i tak wysz�o si� na swoje.
Peppone poczu�, �e znalaz� si� w pu�apce, i nie wiedz�c ju�, o ma robi�, pope�ni� g�upstwo.
- Prosz� ksi�dza, trzy miliony i zapomnimy o sprawie. Don Camillo skrzywi� si� z niesmakiem.
- Towarzyszu, nie powinni�cie mi sk�ada� tego rodzaju propozycji. Zap�acicie za ni� oddzielnie.
Wyj�� z kieszeni gazet�, roz�o�y� j� i wskaza� Pepponowi kr�ciutk� notatk�.
- Jak widzicie, senatorze, jeste�my na bie��co. Wiemy, �e powierzono wam wa�ne zadanie wybrania z ca�ych W�och dziesi�ciu partyjnych aktywist�w, kt�rzy w nagrod� pojad� w waszym towarzystwie na wycieczk� do ZSRR. Nie zak��cimy toku waszej odpowiedzialnej pracy. Szyd�o wyjdzie z worka w momencie, kiedy pan senator postawi nog� na rosyjskiej ziemi. Wasi przyw�dcy partyjni znajd� si� w k�opotliwej sytuacji, ale tym lepsza czeka nas zabawa.
Peppone tak opad� z si�, �e nie zdo�a� wydoby� z siebie ani s�owa. Zbyt d�ugo zna� don Camilla, by si� �udzi�; wiedzia�, �e tym razem nic go nie powstrzyma.
Widok tego pot�nego m�czyzny, kt�ry nagle zmieni� si� w szmat�, sprawi� don Camillowi przykro��.
- Towarzyszu - powiedzia� - jeste�cie sko�czeni. Chyba �e... Peppone uni�s� g�ow�.
- Chyba �e co? - wykrzykn�� skwapliwie.
Don Camillo z olimpijskim spokojem wyja�ni� mu, jak� cen� musi zap�aci� za wydobycie si� z tarapat�w, a Peppone s�ucha� go z szeroko otwartymi ustami. Kiedy za� don Camillo sko�czy� m�wi�, Peppone oznajmi�:
- Ksi�dz sobie stroi �arty!
- Nie. I powtarzam: w�z albo przew�z. Peppone zerwa� si� na r�wne nogi.
- Ksi�dz goni w pi�tk�! - rykn��. - To czyste szale�stwo!
- W�a�nie dlatego musicie, towarzyszu, dziesi�� razy si� zastanowi�, zanim odrzucicie moj� propozycj�. Szale�cy s� niebezpieczni. Czekam do jutrzejszego wieczoru.
Dwa dni p�niej staruszek biskup przyj�� na prywatnej audiencji don Camilla i wys�ucha� go z wielk� cierpliwo�ci�, ani razu nie przerywaj�c.
- To wszystko? - spyta� potem.
- Wszystko, ekscelencjo.
- Doskonale, m�j synu. Moim zdaniem wystarcz� dwa tygodnie wypoczynku w spokojnym kurorcie apeni�skim, by� ca�kowicie doszed� do siebie.
Don Camillo potrz�sn�� g�ow�.
- Ekscelencjo - o�wiadczy� - m�wi�em zupe�nie powa�nie. Taka okazja ju� si� nie powt�rzy. A by�oby to bardzo po�yteczne do�wiadczenie. Par� dni bezpo�redniego kontaktu z naszymi aktywistami i z bolszewikami rosyjskimi.
Staruszek biskup patrzy� os�upia�ym wzrokiem na don Camilla.
- Synu m�j najmilszy - zacz�� b�aga� - kto ci wbi� do g�owy ten pomys�?
- Sam nie wiem, ekscelencjo. Ni z tego, ni z owego znalaz� si� w moim umy�le. Kto wie? Mo�e podsun�� mi go nasz Pan.
- Nie s�dz�, nie s�dz� - mrukn�� staruszek biskup. - Ale tak czy owak utkwi� ci w g�owi�, a ja musz� teraz ci� wesprze� i pozwoli� na wyjazd, nie m�wi�c nikomu ani s�owa. A co b�dzie, je�li odkryj�, kto� zacz?
- Nic z tego. Zadbam o to, �eby si� nale�ycie zamaskowa�. Nie mam na my�li stroju, ekscelencjo, ale zamaskowanie si� duchowe. Str�j nie ma wi�kszego znaczenia, wa�niejsze jest odmienienie umys�u. Umys� cz�owieka normalnego musi przebra� si� za umys� komunistyczny, �eby nada� odpowiedni wyraz spojrzeniu, g�osowi, a nawet narzuci� twarzy te szczeg�lne rysy, jakie cechuj� prawdziwego komunist�.
Staruszek biskup przez d�u�sz� chwil� uderza� lekko laseczk� w sto�ek, kt�ry mia� pod nogami, a potem wyg�osi� swoj� konkluzj�:
- Synu najmilszy, to czyste szale�stwo!
- Tak, ekscelencjo - przyzna� uczciwie don Camillo.
- A zatem ruszaj.
Don Camillo przykl�kn��, a staruszek po�o�y� mu na g�owi� swoj� drobn�, ko�cist� d�o�.
- Niech B�g ma ci� w swojej opiece, towarzyszu don Camillo - rzek�, wznosz�c do nieba oczy nape�nione �zami.
Wypowiedzia� te s�owa g�osem tak cichutkim, �e do uszu don Camil�a doszed� ledwie szmer. Lecz B�g s�ysza� je doskonale.
W przebraniu
Dzie� dobry, senatorze - przywita�a go aroganckim tonem wo�na, kt�ra froterowa�a w�a�nie posadzk� hallu.
- Dzie� dobry, towarzyszu - b�kn�� ostro�nie mleczarz, mijaj�c si� z nim w bramie.
- Dzie� dobry, nieszcz�niku - wyrazi� wsp�czucie cz�eczyna, kt�ry czeka� na niego, stoj�c po�rodku schod�w na szeroko rozstawionych nogach.
Tym razem Peppone nie odpowiedzia� i omin�wszy cz�eczyn� poszed� swoj� drog�.
By�o oko�o dziewi�tej. W stolicy to �wit. Wielka rzymska machina z oci�ganiem przyst�powa�a do pracy i leciutki woal senno�ci t�umi� ostro�� tego ch�odnego i przejrzystego jesiennego ranka.
- Dzie� dobry, nieszcz�niku - powt�rzy� cz�eczyna, ale tym razem tonem �yczliwym, prawie serdecznym. - O tej porze roku pola u nas to co�, na co warto popatrze�. Paruje �wie�o zaorana ziemia, lucerna na ��kach po�yskuje szronem, a szpalery winoro�li
ci�kie od czarnych winogron, dojrza�ych i s�odziutkich jak mi�d, i od li�ci, kt�re zmieniaj� zabarwienie z przygas�ej zieleni na poz�ocist� czerwie�...
Peppone j�kn��; czy to mo�liwe, by ten odra�aj�cy osobnik rano czyha� przed pensjonatem, by opowiada� mu, co dzieje si� w jego rodzinnych stronach?
Peppone zapali� dla kontenansu papierosa, tamten za� szydzi�:
- To ci dopiero, jak smakuje papierosik? Tutejsi ludzie maj� wydelikacone powonienie, a poza tym, gdyby w�a�cicielka pensjonatu zobaczy�a ci� z po��wk� starego toska�skiego w z�bach straci�aby ca�y szacunek dla senator�w. A jest to naprawd� nader dystyngowana dama. Mo�e to by� dobry pomys� powiedzie� jej, �e jeste� senatorem niezale�nym. Co za rozczarowanie, gdyby odkry�a, �e jeste� jednak senatorem komunistycznym!
Peppone wyrzuci� papierosa i rozlu�ni� nieco krawat, kt�ry najwyra�niej uciska� mu szyje.
- To jasne - nie rezygnowa� cz�eczyna. - Dawniej, w koszul z rozpi�tym ko�nierzykiem i z chust� na szyi, czu�e� si� swob�d niej. Ale senator nie mo�e nosi� si� jak wiejski mechanik. A poza tym jeste� wa�nym funkcjonariuszem pa�stwowym i masz gabine z marmurow� posadzk� i telefonem na biurku.
Peppone zerkn�� na zegarek.
- Nie martw si� - za�mia� si� szyderczo tamten. - Nikt ni mo�e niczego ci zarzuci�. Odwali�e� kawa� solidnej roboty i towarzysze, kt�rych zabierzesz ze sob� do Rosji, zostali wybrani nie zwykle pieczo�owicie. Brakuje jeszcze tylko jednego.
Peppone zdj�� kapelusz i otar� pot, kt�ry kropli� mu si� na czole
- Jednego nicponia! - wy dysza�. Cz�eczyna zmieni� teraz ton.
- Przyjacielu, po co ci te kwiatki? - spyta�. - Czemu sam sobie �ci�gasz na g�ow� k�opoty? Rzu� wszystko i wracaj do domu.
- Nie mog� -j�kn�� Peppone i wtedy cz�eczyna zatrzyma� si�
- Do widzenia, do jutra - rzek�. - I niech B�g ma ci� w swe pieczy.
Dotarli do przystanku autobusowego. Peppone patrzy�, jak tam ten oddala si� i ginie w t�umie. Cz�eczyna, kt�ry dzie� po dni czeka� na niego rano przed pensjonatem, dawny niechlujnie ubrany i szcz�liwy Peppone, kt�ry zjawia� si� przed rozpocz�ciem ka�dego dnia, by dobrze ubranemu i nieszcz�snemu Pepponowi �piewa� kusicielsk� piosnk�: �Wracaj w swoje strony, jak�e tam pi�knie...".
W autobusie usiad� naprzeciwko faceta czytaj�cego �Unit�", kt�r� trzyma� przed sob� tak starannie roz�o�on�, �e mia�o si� wra�enie, jakby by�a nalepiona na arkusz sklejki.
Peppone nie m�g� zobaczy� jego twarzy, ca�kowicie zas�oni�tej przez papierow� kurtyn�, ale uznaj�c za rzecz oczywist�, �e ca�a ta inscenizacja s�u�y prowokacji, doszed� do wniosku, i� musi to by� twarz g�upca.
�Z dum� nosi� w klapie odznak� partyjn� to obowi�zek ka�dego bojownika, ale wszelka ostentacja wywo�uje efekt przeciwny do zamierzonego." To w�a�nie ustali� i zadekretowa� Pepponr. kiedy temporibus illis Grom kaza� ostrzyc si� na zero, zostawiaj�c na czubku b�yszcz�cej �ysej pa�y pewn� liczb� w�os�w przyci�tych na d�ugo�� palca i zaczesanych tak, by tworzy�y wyra�ny znak sierpa i m�ota.
A wszystko przez don Camilla, kt�ry strzeli� go w ucho tak, �e czapka spad�a, i krzykn��: �Kiedy przechodzi Przenaj�wi�tszy Sakrament, masz obna�y� g�ow�". Potem Grom, spotykaj�c don Camilla, zdejmowa� szerokim gestem czapk� i do��cza� do tego uk�on dostatecznie g��boki, by mo�na by�o ujrze� arcydzie�o sztuki fryzjerskiej na czubku g�owy.
Peppone westchn��: �Jakie to by�y pi�kne czasy! Polityka nie zatru�a jeszcze umys��w i wystarczy�o przy�o�y� komu� w szcz�k�, �eby doj�� do porozumienia, unikaj�c zb�dnych dyskusji".
Nieznajomy czytelnik �Unity" opu�ci� gazet� i Peppone musia� przyzna�, �e nie ma on wcale twarzy g�upca. Jego oczy by�y zapewne pozbawione wyrazu, ale wielkie okulary o ci�kiej oprawce i szk�ach grubych i przydymionych nie pozwala�y ustali� tego taktu z ca�� pewno�ci�. M�czyzna mia� na sobie zwyczajny, jasny garnitur, a g�ow� przykrywa� mu bardzo pospolity szary kapelusz. W sumie by� to osobnik dosy� odpychaj�cy i kiedy Peppone wysiad�szy z autobusu, stwierdzi�, �e tamten pl�cze mu si� pod nogami, wpad� w z�o��.
- Prosz� pana - spyta� osobnik - czy m�g�by mi pan powiedzie�, gdzie jest ulica... Peppone przerwa� mu:
- Mog� wskaza� panu tylko jedn� ulic� - rykn��. - T�, kt�ra prowadzi do piek�a!
- W�a�nie o t� mi chodzi�o - odpowiedzia� tamten z ca�ym! spokojem.
Peppone ruszy� wielkimi krokami, a tamten pod��y� w �lad za nim.
Pi�� minut p�niej zobaczy� go przy stoj�cym na uboczu stoliku w ma�ej pustej kawiarence.
Peppone prze�kn�� wielki kieliszek czego� mro�onego i odzyska� spok�j niezb�dny do prowadzenia sensownej rozmowy.
- Ten �art trwa ju� zbyt d�ugo - obwie�ci�.
- Nie wydaje mi si� - zaprzeczy� osobnik. - Dopiero si� zacz��
- Chyba nie spodziewa si� pan, �e wezm� to wszystko powa�nie!
- Nie tylko si� spodziewam, ale nawet tego ��dam.
- Don Camillo!...
- Nazywam si� po prostu towarzysz Tarocci. Wyj�� z kieszeni paszport, zajrza� do niego i poda� dokument Pepponowi.
- Tak jest. Tarocci Camillo, drukarz.
Peppone z odraz� ogl�da� paszport, obracaj�c go d�ugo w r�kach
- Fa�szywe nazwisko, fa�szywy paszport! - wykrzykn�� - Wszystko fa�szywe.
- Bynajmniej, towarzyszu. To autentyczny paszport wydany przez w�adze obywatelowi Tarocciemu Camillowi, drukarzowi do kt�rego postara�em si� upodobni�. Je�li w�tpisz, oto dow�d.
Wydoby� z portfela kartonik, kt�ry poda� Pepponowi.
- Oto legitymacja W�oskiej Partii Komunistycznej wydana warzyszowi Tarocciemu Camillowi, drukarzowi. Wszystko auten tyczne. Wszystko w ca�kowitym porz�dku.
Peppone chcia� co� powiedzie�, ale don Camillo uprzedzi� go
- Nie dziwcie si� tak, towarzyszu. Bywaj� towarzysze, kt�rzy robi� wra�enie towarzyszy, chocia� s� inni. Towarzysz Tarocci jest jednym z nich. Poniewa� nale�y do najbardziej cenionych element�w podstawowej organizacji partyjnej, napiszecie do nich z ��daniem wskazania pi�ciu zas�u�onych towarzyszy, a nast�pnie wybierzecie jego. Czyli mnie. On b�dzie sobie wypoczywa� przez kilka dni na rzymskich wzg�rzach, a ja pojad� z tob� do Rosji, przyjrz� si� wszystkiemu uwa�nie i po powrocie opowiem mu to, co widzia� towarzysz Tarocci.
Prze�kni�cie tej pigu�ki nie by�o naj�atwiejsze dla Peppona; kiedy si� wreszcie z tym upora�, stwierdzi�:
- Nie wiem, czy piek�o istnieje, i wcale nie pragn� zg��bia� tej kwestii. Je�li jednak istnieje, z pewno�ci� ju� tam na ksi�dza czekaj�.
- Nie przecz�. Spotkamy si� w nim, towarzyszu. Peppone podda� si�.
- Prosz� ksi�dza - powiedzia� znu�onym g�osem - czemu dobrodziej chce mi zale�� za sk�r�?
- Ani mi to w g�owie, towarzyszu. M�j pobyt w Rosji w niczym nie zmieni rosyjskiej rzeczywisto�ci. To, co jest dobre, pozostanie dobre, a to, co z�e, b�dzie dalej z�e. Czego si� boicie? Mo�e tego, �e nie ma tam raju, o kt�rym rozpisuj� si� wasze gazety?
Peppone wzruszy� ramionami.
- Ja dla r�wnowagi - oznajmi� don Camillo - mam nadziej�, �e nie ma tam tego piek�a, o kt�rym rozpisuj� si� moje.
- C� za szlachetno�� uczu�! - wykrzykn�� Peppone sarkastycznie. - Jaka� bezinteresowno��!
- Wcale nie jestem bezinteresowny - wyja�ni� don Camillo. - Mam nadziej�, �e nie jest im �le, bo je�li komu� nie jest �le, siedzi cicho i nie pr�buje szkodzi� innym.
Min�� tydzie� i nadszed� dzie�, kiedy towarzysz Camillo Tarocci z kom�rki komunistycznej w Vattalapesca otrzyma� komunikat m�wi�cy, �e jego nazwisko zosta�o wylosowane spo�r�d kadydat�w na wycieczk�, i towarzysz don Camillo, trzymaj�c w r�ku swoj� poczciw� fibrow� walizk�, stawi� si� w rzymskiej centrali komunist�w wraz z dziewi�cioma pozosta�ymi �wybra�cami".
M�ody funkcjonariusz partyjny dokona� kr�tkiego przegl�du zast�pu, kt�ry przedstawi� mu towarzysz senator, i z jego ust pad�y zwi�z�e, lecz stanowcze s�owa stosowne do tej okoliczno�ci:
- Towarzysze, wyje�d�acie z konkretnym zadaniem. Macie przygl�da� si� wszystkiemu i wszystkiego s�ucha� nie tylko dla siebie, lecz tak�e dla dobra innych, aby�cie po powrocie mogli opowiedzie� przyjacio�om i przeciwnikom, jak rado�nie p�ynie �ycie w pracowitym kraju socjalizmu, tej ja�niej�cej latarni post�pu i cywilizacji. Na tym polega wasze zadanie.
W tym momencie Peppone poblad�, jakby umiera� na anemi�; gdy� o g�os poprosi� don Camillo.
- Towarzyszu, nie warto by�oby wybiera� si� w tak d�ugi podr� po to tylko, by opowiedzie� towarzyszom to, co doskonale i bez tego wiedz�, i przeciwnikom to, w co nigdy nie zechc� uwierzy�. Chcieliby�my natomiast, by partia powierzy�a nam misj� przekazania radzieckim towarzyszom pogodnego i pe�nego wdzi�czno�ci u�miechu od ca�ego prawdziwego ludu w�oskiego kt�ry jest w ko�cu wolny od straszliwej gro�by wojny.
- Naturalnie, towarzysze - mrukn�� przez zaci�ni�te z�by m�ody funkcjonariusz. - To zrozumia�e samo przez si�.
M�ody funkcjonariusz oddali� si� - z wypi�t� piersi� i zirytowa ny, a Peppone rzuci� si� ze z�o�ci� na don Camilla:
- Kiedy co� jest zrozumia�e samo przez si�, nie trzeba o tym gada�. Poza tym, kiedy si� zabiera g�os, nale�y pos�ugiwa� si� tonem odpowiednim do osoby, kt�ra przed nami stoi. Nawet nie wiecie, kim jest ten towarzysz.
Don Camillo odpowiedzia� bezczelnie:
- Owszem, wiem. To mniej wi�cej dwudziestoczteroletni m�odzieniec, kt�ry w czterdziestym pi�tym by� dziesi�ciolatkiem. Wykluczone wi�c, by walczy�, tak jak my, w g�rach, wiedzia�, jak straszn� rzecz� jest wojna, i m�g�, z powy�szych wzgl�d�w, na le�ycie oceni� psychologiczne oddzia�ywanie prowadzonej prze towarzysza Chruszczowa polityki na rzecz rozbrojenia i pokoju
- S�usznie - zgodzi� si� towarzysz Nanni Scamoggia, m�odziutki mieszkaniec Zatybrza, ch�op jak d�b, jeden z tych cwaniak�w, kt�rzy nie dadz� si� zje�� w kaszy. - Kiedy mo�na oberwa� albo trzeba podsun�� komu� pie�� pod nos, jako� nie wida� naszych funkcjonariuszy.
- A kiedy funkcjonariusze tworz� potem aparat partyjny - wtr�ci� si� towarzysz z Mediolanu, Walter Rondella - to...
- Nie jeste�my na zebraniu kom�rki partyjnej! - uci�� kr�tko Peppone. - Pomy�lmy raczej o tym, �eby nie sp�ni� si� na poci�g.
Ruszy� stanowczym krokiem, a mijaj�c don Camilla, obrzuci� go atomowym spojrzeniem, od kt�rego rozsypa�aby si� granitowa kolumna.
Don Camillo z niewzruszonym spokojem skierowa� ku niemu oblicze towarzysza, kt�ry, nie zwa�aj�c na nic, zawsze i wsz�dzie powtarza to, co g�osi �Unita".
W poci�gu Peppone martwi� si� tylko jednym: �eby nie straci� ani na chwil� z oczu przekl�tego towarzysza Tarocciego Camilla. Zaj�� wi�c miejsce naprzeciwko niego, zapewniaj�c sobie w ten spos�b kontrol� nad sytuacj�. Wygl�da�o jednak na to, �e don Camillo nie ma najmniejszego zamiaru �ci�ga� mu na g�ow� k�opot�w. Do tego stopnia, �e wydoby� z kieszeni broszurk� w czerwonej ok�adce z wyt�oczonym z�otym sierpem i m�otem, schroni� si� za nieprzeniknionym wyrazem twarzy i pogr��y� w lekturze, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na to, co m�wi� pozostali. Co jaki� czas odrywa� wzrok od broszury i b��dzi� nim po polach i wsiach, kt�re przemyka�y za oknem.
By� tym poch�oni�ty przez d�u�szy czas, ale wreszcie zamkn�� broszurk� i ju� mia� schowa� j� do kieszeni, kiedy zagada� do niego Peppone:
- To pewnie jaka� bardzo interesuj�ca lektura, towarzyszu.
- Trudno o bardziej interesuj�c� - odpar� oschle don Camillo. - To wyb�r my�li Lenina. Poda� mu broszurk� i Peppone zacz�� przerzuca� kartki.
- Szkoda, �e po francusku - wyja�ni� don Camillo, - Je�li jednak chcecie, towarzyszu, mog� wam jaki� ust�p przet�umaczy�.
- Dzi�kuj�, towarzyszu, nie fatygujcie si� - odpowiedzia� Peppone, zamykaj�c broszurk� i oddaj�c j� w�a�cicielowi. Potem rozejrza� si� ukradkiem doko�a i odetchn�� z ulg�, gdy� inni towarzysze drzemali albo przegl�dali ilustrowane tygodniki. Nikt nie m�g� zauwa�y�, �e chocia� wyb�r my�li Lenina mia� czerwon� ok�adk� z sierpem i m�otem, chocia� nosi� francuski tytu� obiecuj�cy czytelnikowi najg��bsze my�li Lenina, w rzeczywisto�ci dawa� tylko, i to po �acinie, najzwyklejszy materia�, jaki umieszcza si� w najzwyklejszym brewiarzu przeznaczonym dla ksi�y.
Niekt�rzy na pierwszej stacji wysiedli na chwil� z wagonu. Towarzysz Scamoggia wr�ci� z flaszka wina a towarzysz Rondella z nadzwyczajnym wydaniem jakiej� popo�udni�wki i z twarz�, na kt�rej malowa�a si� odraza.
Gazeta, pod ogromnym tytu�em, zamie�ci�a na pierwszej stronie sprawozdanie z ostatniego dnia pobytu Chruszczowa w Ameryce, ozdobione jak zwykle fotografia ludzi zadowolonych z siebie i u�miechni�tych.
Towarzysz Rondella potrz�sn�� g�ow�.
- Ja osobi�cie - wykrzykn�� w pewnym momencie - nie trawi� ju� tego wdzi�czenia si� do kapitalistycznych wieprz�w!
-- Polityki nie uprawia si� sercem, lecz m�zgiem - obwie�ci� don Camillo. - ZSRR zawsze walczy� o pokojowe wsp�istnienie. Kapitalistom, kt�rzy zarabiali krocie na zimnej wojnie, wcale nie jest do �miechu. Koniec zimnej wojny to wielka kl�ska kapitalizmu.
Jednak mediola�czyk, towarzysz Rondella, by� bardzo przywi�zany do swoich pogl�d�w.
- Zgoda, wszystko pi�knie. Ale czy nie mam prawa powiedzie�, �e nienawidz� kapitalist�w i pr�dzej da�bym si� po�wiartowa� ni� si� do takich u�miechn��?
- Oczywi�cie - potwierdzi� don Camillo. - Macie prawo, towarzyszu, to powiedzie�, tyle �e nie nam, a Chruszczowowi. Kiedy przyjedziemy, on te� b�dzie ju� u siebie. Poprosicie o audiencj� i powiecie: towarzyszu Chruszczow, ZSRR prowadzi b��dn� polityk�.
Don Camillo by� podst�pny jak najpodst�pniejszy z agitator�w propagandzist�w z kom�rki prowokacji i towarzysz Rondella zblad� jak �ciana.
- �le mnie zrozumieli�cie albo wyrazi�em si� nie do�� jasno
- krzykn��. - Je�li musz� mie� do czynienia z gnojem, �eby u�y�ni� pole, robi� to bez wahania. Nikt jednak nie ma prawa twierdzi�, �e uwa�am gn�j za perfumy! Don Camillo odpar� na to najspokojniej w �wiecie:
- Towarzyszu, walczyli�cie w g�rach i dowodzili�cie oddzia�em. Co robili�cie, kiedy dostali�cie rozkaz, �eby wykona� jakie� niebezpieczne zadanie?
- Wykonywa�em go.
- I wyja�niali�cie swoim ch�opcom, �e nie mo�ecie ju� strawi� tego nastawiania karku?
- Jasne, �e nie. Ale co ma piernik do wiatraka?
- Ma, towarzyszu, ma, gdy� wojna to wojna, bez wzgl�du na to, czy jest gor�ca, czy zimna. A po