4051
Szczegóły |
Tytuł |
4051 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4051 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4051 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4051 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Les Martin
Archiwum X
Tytu� orygina�u
THEKFILES(tm)
X MARKS 7HESPOT
The X-Files(tm) (c) 1995 by Twentieth Century Fox Film Corporation Cover photo (c) 1995 by 20th Century Fox Corp.
Cover design by Steven M. Scott.
Cover (c) 1995 by HarperCollins Publishers.
Published by arrangement with HarperCollins ChildrenS Books,
a division of HarperCollins Publishers, Inc.
Opracowanie ok�adki JanNyka
Sk�ad i �amanie FELBERG
For the Polish translation Copyright (c) 1996 by Wydawnictwo Da Capo
For the Polish edition Copyright (c) 1996 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I ISBN 83-7157-141-0
Printed in Germany by ELSNERDRUCK-BERLIN
Rozdzia� I
M�oda kobieta przedziera�a si� przez mroczny las. Bieg�a boso. Potyka�a si� na kamieniach, �lizga�a na m�odych li�ciach. Mia�a na sobie nocn� koszul� bez r�kaw�w. Ga��zie i ciernie kaleczy�y jej ods�oni�te ramiona. Mimo to bieg�a dalej. Jej twarz wyja�nia�a wszystko - mia�a wyraz zaszczutego zwierz�cia.
Ca�e jej cia�o sp�ywa�o potem. Kobieta dysza�a spazmatycznie. �zy zalewa�y jej oczy. Potem jej powieki zatrzepota�y; kobieta przewr�ci�a si�.
Potkn�a si� o wystaj�cy korze� i upad�a. Nie mia�a si�, by si� podnie��; dysza�a ci�ko.
Po chwili dope�ni� si� jej czas.
Z le�nego poszycia uni�s� si� tuman py�u i zesch�ych li�ci. Zawirowa� wok� niej; szybko, coraz szybciej. Lotne drobinki piasku ci�y jej sk�r� niczym setki pszcz�. Kobieta rozpaczliwie zatrzepota�a powiekami. A potem porazi�a j� eksplozja o�lepiaj�cego bia�ego �wiat�a.
Nieziemski blask zala� ca�� polan�. Jednocze�nie rozleg�o si� przenikliwe, cieniutkie brz�czenie. Dziewczyna przycisn�a d�onie do uszu, ale d�wi�k przenika� wszystko, jak wizg wysokoobrotowej wiertarki. Potem ha�as sta� si� jeszcze bardziej niezno�ny, kiedy do��czy� do niego jakby �omot metalu.
PI�TNO �MIERCI
- Odwr��cie j� - rozkaza�.
Asystenci przewr�cili zesztywnia�e zw�oki na plecy.
Do twarzy dziewczyny przylgn�a ziemia i li�cie. Krew zaschni�ta na nosie wygl�da�a jak br�zowa farba. Ale policjant rozpozna� ofiar� bez trudu. Trudno�� sprawi�o mu tylko wydobycie z siebie g�osu.
- Karen Swenson - szepn��.
- Czy to ostateczna identyfikacja? - spyta� jeden z asystent�w.
- Chodzi�a z moim synem do liceum. - Wyprostowa� si�, odwr�ci� bez s�owa i ruszy� do swojej furgonetki z nap�dem na cztery ko�a.
- Rocznik osiemdziesi�ty dziewi�ty? - zawo�a� za nim koroner.
Nie odpowiedzia�. Przyspieszy� tylko kroku. Ale koroner nie zamilk�.
- To znowu to, prawda? - Nie brzmia�o to jak pytanie. By�a to przera�aj�ca odpowied�.
LES MARTIN
Ca�e cia�o dziewczyny st�a�o w oczekiwaniu na to^ co musia�o si� sta�.
Z bia�ego �wiat�a wy�oni�a si� sylwetka, widoczna zaledwie w zarysach. Blask spot�gowa� si� jeszcze bardziej. Poch�on�� wszystko - sylwetk�, dziewczyn�, polan�, las, ca�� noc.
S�ycha� by�o tylko g�os dziewczyny. Wykrzykiwa�a jakie� s�owo. By� mo�e imi�. Trudno byto okre�li�. B�l zniekszta�ci� wszystko.
Echo jej krzyku zamar�o. �wiat�o znik�o. W mrocznym lesie zapad�a cmentarna cisza. Potem rozleg�o si� �wierkanie ptak�w. Zaszele�ci�y li�cie. Wr�ci�o �ycie. Dziewczyna zosta�a tam, gdzie mieli j� odnale�� �yj�cy.
Znaleziono j� nast�pnego dnia. My�liwy, poluj�cy na przepi�rki, zauwa�y� jej zw�oki o �wicie. Natychmiast ruszy� do miasta. Zanim poranne s�o�ce nada�o orego�-skiemu niebu odcie� g��bokiego b��kitu, na miejscu wypadku zjawi�a si� policja.
- Uwa�am, �e jej �mier� nast�pi�a osiem, najp�niej dwana�cie godzin temu - oznajmi� miejski koroner policjantowi prowadz�cemu �ledztwo. Obaj przygl�dali si� martwej dziewczynie, le��cej twarz� do ziemi. Obok niej kl�cza�a dw�jka asystent�w koronera.
- A przyczyna? - spyta� policjant. By� wysokim, barczystym m�czyzn�. Ale teraz jego szerokie ramiona zwisa�y bezsilnie.
Koroner odchrz�kn��.
- Nieznana. Kilka siniak�w i zadrapa�. �adnych �lad�w przemocy fizycznej. Mamy tylko to.
Pochyli� si� nad dziewczyn�. Uni�s� jej nocn� koszul�. W okolicach krzy�a widnia�y dwa czerwone znamiona. By�y to wybroczyny wielko�ci dziesi�ciocent�wek.
Policjant rzuci� na nie okiem; kiedy popatrzy� na koronera, napotka� jego wzrok. W spojrzeniu �adnego z nich nie by�o zaskoczenia. Tylko ponura pewno��.
Policjant zacisn�� z�by. Nie m�g� ju� d�u�ej zwleka�.
ni; l NU �MIERCI
W ten sam spos�b elektryczna pa�ka do pop�dzania byd�a mo�e sta� si� narz�dziem mordu. Podczas �ledztwa nale�y szuka� okr�g�ej, zaczerwienionej wybroczyny...
Scully zawiesi�a na chwil� g�os. Do sali wszed� jeszcze jeden agent. Dana zmarszczy�a g�adkie czo�o. Nie znosi�a, gdy kto� przeszkadza� jej w prowadzeniu zaj��. Ale kiedy agent wr�czy� jej kartk�, zapomnia�a o wszystkim.
"Wezwanie do Waszyngtonu, punktualnie o 16.00. Skontaktowa� si� z agentem specjalnym Jonesem."
Scully by�a wprawdzie indywidualistk�, ale potrafi�a s�ucha� rozkaz�w. To dlatego nale�a�a do gatunku agent�w najbardziej cenionych przez FBI.
Dok�adnie o czwartej po po�udniu wesz�a do kwatery g��wnej FBI. B�ysn�a odznak� przed recepcjonistk�.
- Jestem um�wiona z...
- Agentko Scully - rozleg� si� za ni� jaki� g��boki g�os.
Odwr�ci�a si� i stan�a przed pot�nym, budz�cym respekt m�czyzn�. Wygl�da� na jakie� pi��dziesi�t lat. Nigdy dot�d go nie spotka�a, ale instynktownie zrozumia�a, z kim ma do czynienia.
- Jones - przedstawi� si�. - Prosz� za mn�. Jeste�my sp�nieni.
Poprowadzi� j� d�ugim, pustym korytarzem. Ich kroki na zimnym marmurze posadzki odbija�y si� echem. Scully musia�a niemal biec, �eby dotrzyma� kroku swojemu d�ugonogiemu przewodnikowi.
- Mam jakie� k�opoty? - spyta�a
- Zostaniesz poddana przes�uchaniu - powiedzia� Jones. - Na bardzo wysokim szczeblu - doda�.
Wepchn�� j� w wielkie podw�jne drzwi i znale�li si� w sali konferencyjnej. Wok� owalnego sto�u siedzia�o sze�ciu m�czyzn. Ka�dy z nich przekroczy� sze��dziesi�tk�. Scully nie musia�a zna� ich stopni, by wiedzie�, jak� dysponuj� w�adz� - promieniowa�a z nich jak zimno z otwartej lod�wki.
Jones wskaza� Scully krzes�o. Sam stan�� za jej plecami.
M�czyzna, kt�ry przem�wi� jako pierwszy, wydawa�
Rozdzia� 2
Dana Scully spojrza�a na zw�oki. Nie by�o to cia�o kobiety, lecz bladego m�odego m�czyzny.
Jej twarz nie zdradza�a �adnych emocji. Zupe�nie, jakby chodzi�o o jarzyn�. Zwyk�e codzienne obowi�zki.
Scully by�a pi�kn� m�od� kobiet�. Ale nie dlatego dosta�a t� prac�. Dana Scully by�a wybitnie inteligentna i nie waha�a si� tego okazywa�. W�a�nie kogo� takiego potrzebowa�o FBI.
Jej ostatnia funkcja w FBI polega�a na prowadzeniu zaj�� dla agent�w w akademii. Dzisiaj na przyk�adzie zw�ok demonstrowa�a rozpoznawanie zgonu b�d�cego skutkiem pora�enia pr�dem elektrycznym. M�wi�a jasno i zrozumiale, a jednocze�nie szybko zmierza�a do celu, z fantastyczn� sprawno�ci� �ongluj�c fachowymi terminami. Je�li studenci nie nad��ali za ni� - trudno. I tak nie sprawdziliby si� jako agenci FBI.
- Pora�enie pr�dem elektrycznym przerywa prac� serca i wi�kszo�ci uk�ad�w autonomicznych. �mier� nast�puje w wyniku ubytku tkanki serca oraz w�z��w zatokowych i przedsionkowo-komorowych. Wszyscy przewodzimy pr�d elektryczny w r�nym stopniu. Podczas gdy ja mog�abym prze�y� uderzenie pioruna, kto� inny umrze w wyniku w�o�enia palca do gniazdka elektrycznego.
8
PI�TNO �MIERCI
okultyzmie pomog�a nam rozwi�za� jedn� z najk�opotli-wszych spraw. By� mo�e jest najlepszym analitykiem na wydziale kryminalistyki.
Najstarszy z m�czyzn bezceremonialnie przerwa� Jo-nesowi.
- Na nieszcz�cie dla samego siebie agent Mulder zacz�� interesowa� si� do�� niezwyk�ymi sprawami. Wa�ci-wie to co� wi�cej ni� zainteresowanie. To obsesja. Co pani wiadomo o tak zwanym Archiwum X?
- Niewiele. Zdaje si�, �e ma zwi�zek z dziwnymi wypadkami, niewyja�nionymi zjawiskami.
- To stek bzdurnych historii o duchach - warkn�� ten m�odszy.
Starszy rzuci� mu ostre spojrzenie i zwr�ci� si� do Scully:
- Agent Mulder upiera si� przy traceniu czasu swojego i FBI na badanie tych spraw. Nie zwraca uwagi na sugestie, by zaj�� si� innymi zadaniami.
Ten, kt�ry zacz�� m�wi� jako pierwszy, poczeka�, a� Scully przyswoi uzyskane informacje, i ci�gn��:
- Ze wzgl�du na swoje znakomite kwalifikacje b�dzie pani asystowa� Mulderowi przy badaniu spraw z Archiwum X. B�dzie pani pisa� raporty z tych dochodze�. B�dzie pani r�wnie� dzieli� si� z nami swoimi szczerymi pogl�dami na ich znaczenie. Swoje raporty b�dzie pani przedstawia� tylko i wy��cznie cz�onkom tej grupy.
Scully oceni�a swoje zadanie w mgnieniu oka. By�o bzdurne jak rzadko.
- Mam rozumie�, �e chce pan, �ebym ujawni�a sprawy z Archiwum X? Nast�pi�a chwila pe�nego napi�cia milczenia.
- Agentko Scully - odezwa� si� najstarszy z m�czyzn - wierzymy, �e potrafi pani dokona� �ci�le naukowej analizy. Jestem pewien, �e mo�emy spo�ytkowa� liczne talenty agenta Muldera na innym polu. To samo odnosi si� do pani. Czeka pani� wspania�a kariera... kiedy sko�czy
li
si� najstarszy. Wiek nie zm�ci� przenikliwo�ci jego spojrzenia. Scully czu�a, �e przewiercaj� nim na wylot. A w jego g�osie o metalicznym i zimnym brzmieniu nie by�o s�ycha� dr�enia.
- Dzi�kujemy za stawienie si� na wezwanie, agentko Scully. Pracuje pani dla Biura od dw�ch lat.
- Tak jest.
- Studiowa�a pani astronomi� - ci�gn�� m�czyzna. -Uko�czy�a pani akademi� medyczn�. Jednak zdecydowa�a si� pani nie praktykowa�. Zrobi�a pani dyplom z zakresu fizyki. Prosz� wyja�ni� r�norodno�� swoich zainteresowa�.
- Pochodz� z rodziny rozmi�owanej w literaturze. Zdaje si�, �e nauki �cis�e by�y dla mnie rodzajem buntu. �arcik trafi� w pustk�. Ani jednego u�miechu. Scully odchrz�kn�a.
- Po uko�czeniu akademii medycznej zastanawia�am si� nad prowadzeniem bada� dla Instytutu Bada� Kosmicznych. My�la�am, �e fizyka pomo�e mi si� tam dosta�. Ale potem zdecydowa�am si� pracowa� dla FBI. Dyplom z fizyki otrzyma�am na Akademii FBI.
M�czy�ni za sto�em zacz�li kartkowa� grube akta. Scully wiedzia�a, �e ca�e jej �ycie widnieje w nich czarno na bia�ym. Przez d�ug� chwil� s�ycha� by�o tylko szelest papieru.
P�niej odezwa� si� inny m�czyzna.
- Zna pani agenta Foxa Muldera?
- W�a�ciwie tak - przyzna�a. Nazwisko wyda�o si� jej znajome.
- To znaczy?
- Ze s�yszenia. Inni agenci czasami o nim wspominaj�. Na akademii s�ysza�am, �e nazywaj� go "niesamowitym Mulderem."
- Zapewniam pani�, �e jego reputacja jest w pe�ni zas�u�ona. Mulder jest absolutnie skutecznym agentem. Z wyr�nieniem uko�czy� psychologi� na Harvardzie i Oxfordzie. Jego praca o seryjnych mordercach oraz
10
Rozdzia� 3
Id�c na spotkanie z Foxem Mulderem, Scully spodziewa�a si� tylko jednego: oczekiwa�a nieoczekiwanego.
I nie zawiod�a si�.
Gabinet Muldera znajdowa� si� w piwnicach kwatery g��wnej FBI. Na drzwiach nie by�o �adnego napisu. Gdyby nie Jones, nigdy by tu nie trafi�a.
Jones zastuka� do drzwi i otworzy� je, nie czekaj�c na odpowied�. Scully wesz�a za nim.
Gabinet nie przypomina� �adnego z pomieszcze� FBI, kt�re zdarzy�o jej si� widzie�. P�ki z ksi��kami ci�gn�y si� od pod�ogi do sufitu. Na biurkach pi�trzy�y si� sterty starych gazet i raport�w. Zalega�y r�wnie� pod�og�, na kt�rej wala�y si� zdj�cia zamazanych obiekt�w. Na �cianie wisia� plakat, g�osz�cy: "Chc� uwierzy�."
Mulder sta� za sto�em. Patrzy� pod �wiat�o na jaki� slajd. Niech�tnie przeni�s� wzrok na swoich go�ci.
Scully po raz pierwszy mia�a okazj� przyjrze� mu si� dok�adnie. Nawet teraz trudno go by�o oszacowa�. Tak, jakby usi�owa�o si� z�o�y� dwa fragmenty uk�adanki, kt�re najwyra�niej do siebie nie pasuj�.
Jak na agenta FBI wygl�da� m�odo, a nawet ch�opi�co.
13
LES MARTIN
pani z Archiwum X. - Ton jego g�osu by� lodowaty. Ucina� wszelk� dyskusj�.
Scully wiedzia�a, co powinna teraz powiedzie�.
- Tak jest.
- Agent Jones zapozna pani� ze szczeg�ami sprawy -o�wiadczy� najstarszy m�czyzna.
- Czekamy niecierpliwie na pani raporty - doda� drugi. - Bezstronne raporty. Prosz� nie owija� niczego w bawe�n�. Niech pani nazywa rzeczy po imieniu.
Scully odczeka�a, a� znajdzie si� na korytarzu razem z Jonesem i dopiero wtedy odezwa�a si�:
- Wi�c jaki naprawd� jest ten Mulder? Jones wyd�� wargi i cmokn��.
- Mulder? Inteligentny. Bardzo inteligentny. I bardzo niezale�ny. Cz�sto trudny. Kr�tko m�wi�c, dziwaczny, wed�ug norm FBI. - Po chwili milczenia doda�: - Od razu zrozumie, co pani knuje.
Scully zerkn�a na niego tak niewinnie, jak tylko potrafi�a.
- Nic nie knuj�. Jestem pos�uszna rozkazom.
PI�TNO �MIERCI
o tym. - Zgasi� �wiat�o w pokoju. W��czy� rzutnik. Do �rodka w�o�y� slajd, kt�remu przygl�da� si�, kiedy weszli do pokoju.
Na �cianie pojawi� si� obraz. Martwa m�oda kobieta, le��ca twarz� do ziemi na le�nej polance.
- Kobieta z Oregonu - wyja�ni�. - Dwadzie�cia jeden lat. �adnych wyra�nych oznak przyczyny zgonu. Kompletnie nic. - Wy�wietli� nast�pny slajd. - Dwa wyra�ne znaki w dolnej cz�ci plec�w. Czy mo�e je pani zidentyfikowa�, doktor Scully?
Scully podesz�a bli�ej. Przyjrza�a si� bli�niaczym znakom.
- By� mo�e �lady uk�ucia ig�� - powiedzia�a. - B�d� z�b�w jakiego� zwierz�cia. Albo pora�enie pr�dem elektrycznym.
- Jak pani stoi z chemi�? - spyta� Mulder. - Oto substancja, kt�r� znaleziono w uszkodzonej tkance.
Pytanie na wyrywki, pomy�la�a Scully, przygl�daj�c si� nowemu slajdowi. Nie spotka�a si� z czym� takim od czas�w liceum.
Zagryz�a warg�.
- Substancja nieorganiczna. Ale nie przypomina niczego, co zdarzy�o mi si� widzie�. Jaka� syntetyczna proteina?
Mulder wzruszy� ramionami.
- Nie mam poj�cia. Nigdy dot�d nie widzia�em czego� takiego. Niech pani spojrzy tutaj, to ze Sturgis w Po�udniowej Dakocie. - Wy�wietli� nowy slajd. Tym razem przedstawia� on cia�o ros�ego, krzepkiego motocyklisty. Ale znaki wygl�da�y tak samo.
Potem pojawi�^si� nast�pny slajd. Jaki� m�czyzna le�a� twarz� w �niegu. Na jego zw�okach wida� by�o identyczne znamiona.
- Shamrock w Teksasie - wyja�ni� Mulder.
- Ma pan jak�� teori�?
- Ja? Mn�stwo teorii. Ale mo�e pani te� co� przychodzi do g�owy. Na przyk�ad, dlaczego FBI nie chce mnie s�u-
15
LES MARTIN
W�osy mia� o wiele za d�ugie, by mog�y zyska� akceptacj� jego pracodawc�w. M�g�by spokojnie uchodzi� za prezentera MTV.
Przeczy�y temu tylko jego oczy.
By�o w nich co� dojrza�ego i niesamowitego. Co�, co mia�o �wiadomo��. Co� m�drego.
Mulder u�miechn�� si� krzywo.
- Wybaczcie. Do tych piwnic zsy�aj� tylko wyrzutk�w FBI.
- Chc� panu przedstawi� pa�sk� now� asystentk� -powiedzia� Jones karc�co. - Dana Scully, agentka do zada� specjalnych.
- Asystentka? Mi�o wiedzie�, �e FBI nagle zacz�o si� o mnie troszczy�. - Mulder odwr�ci� si� do Scully. - Kogo uda�o ci si� tak wkurzy�, �e zes�a� ci� do tej roboty?
Scully opanowa�a si�. Teraz ju� wiedzia�a, �e opanowanie bardzo si� jej przyda w kontaktach z Mulderem.
- Bardzo si� ciesz�, �e mog� z panem pracowa�.
- Czy�by? - mrukn�� Mulder. Spojrza� jej prosto w oczy. - A mnie si� wydaje, �e przys�ali ci� tu na przeszpiegi.
Grzeczny u�miech Scully zastyg�.
- Je�li ma pan zastrze�enia co do moich kwalifikacji, ch�tnie przedstawi� panu sw�j �yciorys.
Mulder nie raczy� nawet odpowiedzie�. Zacz�� szpera� w stercie dokument�w. Wreszcie wyci�gn�� gruby folder.
- Nowa interpretacja paradoksu bli�ni�t - przeczyta�. - Praca Dany Scully. Znakomite kwalifikacje, poprawianie Einsteina.
- Zada� pan sobie trud, �eby to przejrze�? - Scully nie zdo�a�a z�agodzi� lodowatego brzmienia g�osu.
- Owszem. Spodoba�o mi si�. K�opot tylko w tym, �e w mojej pracy rzadko mam do czynienia z prawami fizyki.
- Powinien pan te� wiedzie�, �e agentka Scully jest doktorem medycyny - poinformowa� go Jones. - Wyk�ada na naszej akademii.
- Wiem. Mo�e zatem zechce wyrazi� swoj� opini�
14
Rozdzia� 4
Nast�pnego ranka Scully siedzia�a w Boeingu 747, zmierzaj�cym w kierunku Oregonu. Zaj�a miejsce w �rodkowym rz�dzie. Mulder rozwali� si� na czterech siedzeniach z ty�u i natychmiast zasn��.
Na uszach mia�a s�uchawki walkmana. Na kolanach trzyma�a grube akta, ale ich nie czyta�a; nie s�ucha�a te� muzyki. Zna�a t� piosenk� na pami��. Podobnie, jak le��ce przed ni� dokumenty. Dotyczy�y zagadkowych zgon�w absolwent�w liceum w Bellefleur, rocznik 89. Mia�a zamiar zastanowi� si� nad tym kiedy indziej. Teraz my�la�a o wczorajszym spotkaniu ze swoim ch�opakiem, Ethanem Minette.
Nie obrazi� si� o to, �e nie zjawi�a si� w sobot� na randce. Zreszt� nigdy si� o takie rzeczy nie obra�a�. Wystarczy�o mu tylko powiedzie�, �e ma zadanie do wykonania. Jemu te� zdarza�o si� nie przyj�� na spotkanie. I to wiele razy. Oboje stawiali prac� na pierwszym miejscu, zw�aszcza Ethan.
Ale powiedzia�, �e wie co� o Mulderze. Rok temu Niesamowity Mulder nam�wi� kongresmena z Iowa do za�o�enia fundacji na rzecz bada� UFO. Od tej pory wszyscy w Waszyngtonie opowiadali to sobie jako �wietny dowcip. Ethan wiedzia� o tym z najlepszego �r�d�a. Jego zadanie
17
cha�. Dlaczego nazywa takie wydarzenia niewyja�nionymi. Dlaczego uwa�a, �e nale�y, od�o�y� je do akt i zapomnie� o nich. - Mulder przerwa� raptownie swoj� tyrad�, a po chwili zada� Scully najtrudniejsze pytanie dnia: - Wierzy pani w �ycie poza Ziemi�? Zastanowi�a si�, usi�uj�c znale�� w�a�ciw� odpowied�.
- Nigdy nie rozwa�a�am tego powa�nie.
- Z naukowego punktu widzenia - naciska� Mulder.
- Kieruj�c si� logik�, musia�abym powiedzie� "nie". -Scully stara�a si� m�wi� tak, �eby go nie zrazi�. Musia�a popracowa� nad tym facetem. Nie ma sensu zaczyna� od nast�powania mu na odcisk. - Odleg�o�ci s� zbyt wielkie. Sama potrzebna energia przekracza mo�liwo�ci...
- Do�� tych ksi��kowych m�dro�ci - warkn�� Mulder. - Ta dziewczyna z Oregonu. Jest czwart� osob� z tej samej klasy, kt�ra zgin�a w tajemniczych okoliczno�ciach. Nauka na obecnym poziomie nie daje nam �adnych odpowiedzi. Czy nie powinni�my si�gn�� poza ni�? Rozwa�y� pomys�y, kt�re pani uzna�aby za fantazj�?
Scully dosz�a do wniosku, �e zrobi�a wszystko, by zachowa� pok�j. Wahanie nie by�o w jej stylu. Nie kry�a si� ze swoimi pogl�dami.
- Je�li nie znamy przyczyny �mierci tej dziewczyny, to dlatego, �e sekcja zw�ok by�a niedok�adna. Pewnie robi� j� kto� niekompetentny. Jest tylko jedna sprawa, kt�r� uznaj� za fantazj�. To twierdzenie, �e odpowiedzi mo�na znale�� poza nauk�. Odpowiedzi s� tutaj. Po prostu trzeba wiedzie�, gdzie szuka�.
Na twarzy Muldera pojawi� si� u�miech zadowolenia.
- To �wietnie, �e pani tak uwa�a, agentko Scully -powiedzia�. - Z pewno�ci� obecny tu agent Jones zgodzi si� z pani�. Tak, jak wszyscy inni. Kurcz�, w�a�nie po to jest FBI. Naszym zadaniem jest prowadzenie dochodzenia. Lepiej zabierzmy si� do tego od razu.
Wy��czy� rzutnik. W pokoju zab�ys�o �wiat�o.
- Jutro zbi�rka z samego rana - oznajmi� rado�nie. -Wyruszamy do Oregonu punktualnie o �smej.
prac�. A Mulder otworzy� oczy i u�miechn�� si� do niej rado�nie.
- Jeste�my na miejscu - oznajmi�.
Mulder u�miechn�� si� jeszcze raz i wr�czy� Scully kluczyki do wynaj�tego samochodu.
- Je�li nie podoba�a ci si� nasza przeja�d�ka samolotem, z pewno�ci� b�dziesz mia�a zastrze�enia do sposobu, w jaki prowadz�.
Scully nie zamierza�a z nim dyskutowa�. Usiad�a za kierownic� i w��czy�a silnik. Ruszyli drog� prowadz�c� z lotniska na autostrad�.
Mulder, siedz�cy obok niej, w�o�y� ciemne okulary. W��czy� radio i zacz�� szuka� stacji. Kiedy wreszcie znalaz� tak�, kt�ra mu si� spodoba�a, otworzy� bia�� papierow� torebk� i podsun�� j� Scully.
- Mo�e par� ziarenek? - zaproponowa�
- Dzi�ki. Nigdy nie jem, kiedy prowadz�.
- A ja za nimi szalej�. - Mulder u�miechn�� si�. - �e si� tak wyra��.
- Czyta�am te akta - odezwa�a si� Scully, nie odrywaj�c oczu od drogi. - Nie wspomnia�e�, �e FBI bada�o ju� t� spraw�.
- Tylko trzy pierwsze zgony - skorygowa�. - Potem zamkn�li spraw�. Jak powiedzieli, z braku dowod�w.
Jego oczy kry�y si� za ciemnymi szk�ami, ale Scully czu�a, �e zw�zi�y si� przy ostatnich s�owach.
- Pewnie s�dzisz, �e �mier� dziewczyny ma zwi�zek ze zgonem jej trzech koleg�w - powiedzia�a.
- To ca�kiem rozs�dna teoria - przyzna� Mulder. - Ale istnieje jedna r�nica. Tylko na ciele dziewczyny znaleziono te dziwne znaki i pr�bki nie zidentyfikowanych tkanek.
Scully skin�a g�ow�. Przypomina�a sobie tre�� akt, kt�re przegl�da�a w samolocie.
- R�wnie� tylko w wypadku dziewczyny sekcj� zw�ok robi� inny lekarz.
19
polega�o na namawianiu, a czasem zmuszaniu kongres-mendw, by g�osowali zgodnie z polityk� jego pracodawc�w. Praca by�a dobrze p�atna i zajmowa�a Ethanowi ca�e dnie i noce. Kiedy przypadkiem mia� wolne, umawia� si� ze Scully, je�li zdo�a�a znale�� dla niego czas. Byli kochankami na godziny.
Nie zaprz�ta�a sobie d�u�ej g�owy Ethanem. Co z oczu, to z serca. Wr�ci�a my�lami do ostatniej rozmowy z Jone-sem.
Kiedy opu�cili gabinet Muldera, spyta�a:
- Dlaczego a� tak go potrzebuj�?
- Maj� swoje powody - odpowiedzia� Jones.
- A dlaczego wybrali mnie?
- Prawd� m�wi�c, to ja pani� wybra�em.
- A wi�c?
- Bo wiedzia�em, �e b�dzie pani post�powa�... uczciwie. -Jones nie powiedzia� nic wi�cej. Ale jego spojrzenie m�wi�o wiele. Wygl�da�o na to, �e liczy na jej lojalno��.
Wyraz jego oczu m�wi� te�, �e ma na temat Muldera zupe�nie inne zdanie ni� szefostwo.
Scully zerkn�a k�tem oka na Muldera. Kiedy spa�, wygl�da� niewinnie i bezbronnie jak dziecko. Geniusz w opa�ach czy k�opotliwy szaleniec? Pozosta�o jej tylko czeka� i obserwowa�.
Napis, polecaj�cy zapi�� pasy, zacz�� pulsowa� �wiat�em.
W g�o�nikach rozleg� si� g�os kapitana:
- Prosz� zapi�� pasy. Podchodzimy do l�dowania... -G�os zamar�.
Samolotem szarpn�o, jakby trafi�a go jaka� pot�na pi��. Ponad ich g�owami schowki na baga� otworzy�y si� z trzaskiem. �wiat�o w kabinie zamigota�o. Warkot silnik�w zamilk�. W mroku rozleg�y si� krzyki pasa�er�w; samolot run�� w d�.
Nie panikuj, upomnia�a si� Scully. Spojrza�a na swoje r�ce; konwulsyjnie wpija�y si� w oparcie fotela.
Nagle �wiat�a w kabinie znowu zab�ys�y. Silniki podj�y
18
Rozdzia� 5
Znak przy drodze obwieszcza� wielkimi literami: "WITAJCIE W GO�CINNYM MIE�CIE - BELLEFLEUR".
Ale tubylcy chyba go nie czytali.
T�um zgromadzony przed ratuszem robi� wra�enie, jakby chcia� ich ukamieniowa�.
- Tego si� obawia�em - mrukn�� Mulder.
- Co tu si� dzieje? - zaniepokoi�a si� Scully.
- Wys�a�em faks do biura koronera. Powiadomi�em go o naszym przyje�dzie.
- To wszystko? Maj� co� przeciwko FBI?
- Powiadomi�em go te�, �e chcemy si� przyjrze� pozosta�ym ofiarom.
Nie musia� m�wi� nic wi�cej. Reszt� us�yszeli z ust zebranych ludzi.
- Wy, z FBI! - wykrzykn�� m�czyzna w �rednim wieku. - Nie mieszajcie si� do naszych spraw!
- Kto wam da� prawo? - wrzasn�a jaka� kobieta. - To nasze dzieci!
- Ci ludzie dosy� ju� wycierpieli - powiedzia� jaki� ksi�dz.
Potem rozleg� si� g�os zamo�nie ubranego m�czyzny, roztaczaj�cego wok� siebie aur� w�adzy:
- Ten cz�owiek zosta� oskar�ony o pope�nienie zbrod-
21
Mulder rozpromieni� si�.
- �wietnie, Scully. Nie liczy�em na tak wiele.
- A mo�e liczy�e�, �e b�dzie gorzej?
- Ograniczenia stawiane nauce sprzyjaj� ograniczeniu naukowc�w - zareplikowa�.
- Fascynuj�ca teoria - warkn�a.
Ale Mulder nie s�ucha� jej. Z radia rozleg�o si� g�o�ne, niskie brz�czenie. Rozdziera�o uszy. Zag�usza�o wszystko. Scully nigdy dot�d nie s�ysza�a czego� podobnego.
- Zatrzymaj! - krzykn�� Mulder - St�j!
Przydepn�a hamulec. Samoch�d zatrzyma� si� tak gwa�townie, �e otworzy� si� baga�nik.
Mulder w mgnieniu oka znalaz� si� na zewn�trz. Skoczy� ku baga�nikowi i wyj�� z niego jaki� przedmiot. Scully obserwowa�a go z otwartymi ustami.
Agent Mulder dzier�y� puszk� farby z rozpryskiwa-czem. Puszk� jaskrawej pomara�czowej farby.
Ruszy� autostrad�, zatrzyma� si� w odleg�o�ci jakich� pi�ciu metr�w od samochodu i namalowa� na asfalcie wielkie pomara�czowe ,X'.
- Co to ma by�? - odezwa�a si� Scully, kiedy usiad� obok niej.
- Pewnie nic. - Wzruszy� ramionami, spojrza� na ni� i doda�: - Ale nigdy nie wiadomo, wiesz?
Z tym musia�a si� zgodzi�.
Nie mia�a poj�cia, co si� dzieje. Nie mog�a przewidzie�, co l�gnie si� w g�owie Muldera. I w �aden spos�b nie mog�a przewidzie�, co ich czeka na ko�cu tej drogi.
PI�TNO �MIERCI
przypadki, kt�re nas interesuj�. A tu widz� tylko dwa orzeczenia s�du. Kogo� tu brakuje, prawda? Truit nie odpowiedzia�.
- Jestem z FBI - przypomnia� mu Mulder. - Reprezentuj� prawo.
- Pewnie Raya Soamesa - odezwa� si� koroner z oci�ganiem.
- Dlaczego jego rodzina nie chcia�a nas powstrzyma� przed ekshumacj�?
- Poniewa� rodzina Raya Soamesa zagin�a przed trzema laty.
- Zagin�a? Tak po prostu? - Wyci�gn�� ju� z Truita wszystko, co mo'g�.
Usta koronera zacisn�y si� mocno. Mulder nie przej�� si� tym specjalnie. Mia� wszystko, czego potrzebowa�, przynajmniej na pocz�tek. Nazwisko Raya Soamesa. Wobec tego po�egna� si� sympatycznie. Nie doczeka� si� odpowiedzi.
- Jakie� k�opoty? - zwr�ci� si� do Scully, kiedy znalaz� si� na zewn�trz.
- K�opoty? Sk�d. Tylko zwyk�a sielska go�cinno��, bardzo okrzyczana. Zawsze jeste� przyjmowany w takich miasteczkach jak "ksi��� ciemno�ci"?
- Nie podoba ci si� m�j styl? - zmartwi� si� Mulder.
- Przyjechali�my tu, �eby przeprowadzi� �ledztwo w sprawie domniemanego morderstwa - warkn�a Scully. - Jak mo�emy liczy� na wsp�prac� miejscowych?
Na twarzy Muldera znowu pojawi� si� irytuj�cy u�miech.
- A czego si� spodziewa�a�? �e wyjd� po nas z kwiatami i orkiestr�? FBI oczywi�cie nie ujawni�o niczego, zgodnie ze starymi zwyczajami. Je�li nie podobaj� ci si� moje metody, zawsze mo�esz naskar�y� na mnie w raporcie. Czy nie po to ci� tu przys�ali?
- Jestem tu, �eby ci pomaga� - sykn�a.
- Naprawd�? - Mulder uni�s� brwi. - Szczerze?
Na szcz�cie nie musia�a odpowiedzie�, bo akurat wte-
23
ni! Os�dzono go i skazano! W grobach nie ma niczego, co by�oby warte naszego b�lu!
Spokojny u�miech, kt�ry nie znika� z twarzy Muldera, zacz�� Scully dra�ni�. By� to u�miech kogo�, kto wie lepiej. Taki u�miech �ci�ga na g�ow� k�opoty.
Mulder nie przesta� si� u�miecha� nawet wtedy, gdy na ich drodze stan�� policjant.
- Agencie Mulder, oto dokumenty dla pana. Mieszka�cy Bellefleur zdobyli orzeczenie s�du, zakazuj�ce panu wszelkich dzia�a�.
Przyj�� podane mu kartki, przejrza� je i wzruszy� ramionami.
- Poczekaj tu na mnie. Id� do koronera - rzuci�.
- Wielkie dzi�ki - powiedzia�a Scully, kiedy znika� w budynku. Zosta�a sama w obliczu t�umu. Teraz zrozumia�a, jak czuje si� s�dzia, kt�ry decyduje, �e celny rzut jest niewa�ny.
Spotkanie Muldera z koronerem nie przebiega�o w bardziej przyjaznej atmosferze. Mo�e by�a bardziej stonowana, ale na pewno nie sympatyczniejsza.
- Pan Truit? - spyta� Mulder.
- Tak, to ja. - G�os koronera by� lodowaty, wyraz oczu zimny.
Dw�ch asystent�w za jego plecami zmierzy�o przybysza r�wnie odpychaj�cym spojrzeniem.
- Mulder, agent specjalny FBI - przedstawi� si�. - Rozmawiali�my przez telefon. Kiedy mo�emy zabra� si� do pracy?
- No c�... Teraz, przy tych wszystkich orzeczeniach s�dowych, mamy zwi�zane r�ce - odezwa� si� Truit. Wygl�da� jak kot, kt�ry po�kn�� kilka kanark�w.
- Aha. Ale b�d� potrzebowa� pozwolenia wst�pu na sal� sekcji. A tak�e do laboratorium.
- Chyba nie wyrazi�em si� jasno - wycedzi� Truit. - By� mo�e �yjemy na prowincji, ale kierujemy si� tu prawem. Bardzo chcia�bym panu pom�c, ale w tej sytuacji...
- �wietnie. To znaczy, �e mo�ecie mi pom�c. Oto trzy
22
PI�TNO �MIERCI
Doktor Nemman nadal mierzy� Muldera wzrokiem. Potem wr�ci� do samochodu, zatrzasn�� za sob� drzwiczki i ruszy� z piskiem opon.
- Sympatyczny - zauwa�y� Mulder. - �adnie opalony. �liczna c�rka.
Otworzy� drzwiczki wynaj�tego samochodu.
- Przeja�d�ka na cmentarz, Scully?
- Tak - powiedzia�a. - Ch�tnie si� przekonam, czy nie kopiemy sobie grobu.
Pl
L�3MAK1IIN
dy pot�ny m�czyzna o czerwonej twarzy zbli�y� si� do nich p�dem.
- Co wy tu robicie? - wrzasn��.
- To zale�y - odpowiedzia� Mulder spokojnie. - Kim pan jest?
- Doktor Jay Nemman.
- Miejscowy lekarz s�dowy - mrukn�� Mulder. Scully musia�a przyzna�, �e dobrze odrobi� zadanie domowe.
- Owszem - sapn�� doktor. - Twierdzi pan, �e sekcje zw�ok tych dzieciak�w by�y niedok�adne?
- Ale� sk�d. Prowadzimy oddzielne �ledztwo. Nie zali 4 mierzamy nikomu wchodzi� w drog�.
- Aha. - Nemman najwyra�niej mu nie uwierzy�. -No, to pami�tajcie. To ja b�d� bada� te zw�oki. To m�j teren.
- Dlaczego to nie pan zajmowa� si� t� ostatni�, Karen Swenson? - chcia� wiedzie� Mulder.
- By�em na wakacjach i...
- Przepraszam - powiedzia� Mulder g�osem bez wyrazu. - Teraz to sprawa wykraczaj�ca poza kompetencje w�adz lokalnych. Doktor Scully b�dzie prowadzi� wszystkie sekcje.
- S�uchaj no - warkn�� lekarz. - Je�li ci si� zdaje, �e przez ciebie ci wszyscy rodzice prze�yj� znowu ten sam koszmar... - Popchn�� Muldera na samoch�d i uni�s� pi��, wielk� jak bochen chleba.
Scully nie mia�a poj�cia, czy Mulder zna karate. Ona zna�a. Spi�a si� do skoku i nagle rozlu�ni�a mi�nie.
- Tato, przesta�! - rozleg� si� b�agalny dziewcz�cy g�os. - Prosz�! Wracajmy do domu!
G�os dobiega� z samochodu, zaparkowanego nie opodal. M�oda kobieta na przednim siedzeniu mia�a blad� twarz i dziko rozwichrzone w�osy. Jej oczy mia�y pochmurny wyraz. Wydawa�o si�, �e zagnie�dzi� si� w nich ten sam mroczny l�k, kt�ry pobrzmiewa� w jej g�osie.
24
PI�TNO �MIERCI
- To ty tak m�wisz - zaoponowa�a Scully. - Ale po co mia�by przyznawa� si� do morderstwa, kt�rego nie pope�ni�?
- To si� zdarza. Niekt�rzy po prostu chc� by� uwa�ani za morderc�w. - Mulder rozgryz� ziarenko i wyplu� �usk�. - Danny siedzi w wi�zieniu sze��dziesi�t mil st�d. Mo�emy go o to spyta�.
- I czego si� spodziewasz? - Scully skrzywi�a si�. -Kolejnej odpowiedzi, w kt�r� nie uwierzysz? Mo�e przyzna si� te� do ostatniego morderstwa. Wyzna nam, �e prze�lizn�� si� pomi�dzy kratami.
- Nigdy nie ce� zbyt nisko tego, co mo�esz us�ysze� od skaza�ca - upomnia� j� Mulder.
Scully patrzy�a na trumn� wy�aniaj�c� si� z rozkopanego grobu.
- Wi�cej dowiemy si� od niego ni� od tego tutaj -zauwa�y�a ponuro.
Ale gr�b jakby nie zamierza� pozwoli� wydrze� sobie trumny. Oplata�y j� g�sto korzenie ro�lin. Pasy, na kt�rych spoczywa�a trumna, napi�y si�. Wreszcie trumna si� unios�a; Scully wstrzyma�a oddech. I zamar�a - wraz z wszystkimi innymi. Pasy p�k�y.
Trumna uderzy�a o ziemi� i zacz�a si� ze�lizgiwa� po zboczu pag�rka. Zatrzyma�a si� na omsza�ym nagrobku.
Mulder ruszy� biegiem; Scully nie pozosta�a w tyle. Tu� za nimi bieg� koroner z dwoma asystentami.
Wieko trumny odskoczy�o pod wp�ywem uderzenia. Mulder uni�s� je bez wahania.
Scully pochyli�a si�, by nic nie usz�o jej uwagi. By�a profesjonalistk�; na tym polega� jej zaw�d. Wed�ug niej ludzie ze s�abym �o��dkiem powinni wybra� sobie inn� prac�.
- Stop! - rozkaza� Truit. - To nie jest oficjalne post�powanie!
- Mhm. Pewnie tak. Sprawdz� to w regulaminie przed p�j�ciem spa� - obieca� mu Mulder. Powoli, ostro�nie uni�s� wieko trumny.
Scully patrzy�a mu przez rami�.
Rozdzia� 6
Truit nie spieszy� si� z rozkopaniem grobu Raya So-amesa. Mulder musia� u�y� wszystkich swoich wp�yw�w, by zmusi� koronera do wydania rozkazu.
Truit, jego asystenci oraz dwaj miejscowi policjanci obserwowali grabarza. Na czole m�czyzny perli� si� pot. S�o�ce piek�o niemi�osiernie; powietrze sta�o nieruchomo. Cmentarz w Bellefleur zmieni� si� w saun�.
A mimo to Mulder zachowywa� spok�j. Pogryza� ziarenka s�onecznika i obserwowa� wyrzucan� ziemi�. Wygl�da jak krowa prze�uwaj�ca traw�, pomy�la�a Scully.
Czu�a, �e bluzka wilgotnieje jej pod pachami.
- Strata czasu... i potu. - Westchn�a. - A co z tym Dannym Doty, o kt�rym tyle s�yszeli�my? Zosta� skazany za jedno z tych zab�jstw. Mo'g� pope�ni� je wszystkie.
- Danny Doty sam si� przyzna� - powiedzia� Mulder. -Twierdzi�, �e zamordowa� ca�� trojk�. Problem w tym, �e policja zdo�a�a powi�za� go tylko z jednym zab�jstwem. A nawet z tym jednym mieli k�opoty. Troch� ma�o dowod�w rzeczowych i mn�stwo poszlak. Gdyby si� nie przyzna�, pewnie by go pu�cili. Ale wszyscy tak si� palili, by znale�� morderc�, �e przyj�li jego s�owa za dar niebios. Miejscowi wol� my�le�, �e Danny zabi� te� pozosta�ych. W ten spos�b maj� spraw� na zawsze z g�owy.
26
PI�TNO �MIERCI
- Dla potomno�ci? Czy dla tych twoich wa�niakdw?
- Powiedzmy, �e obie przyczyny s� wa�ne. Mo�e nawet i dla ciebie, kolego.
- W porz�dku - zgodzi� si� Mulder. - Ty badaj i nagrywaj. Ja b�d� robi� zdj�cia. - Wyj�� ma�ego polaroida i zacz�� obchodzi� zw�oki, fotografuj�c je pod ro�nymi k�tami.
Scully zabra�a si� do pracy.
- Badany ma sto pi��dziesi�t sze�� centymetr�w wzrostu - powiedzia�a do dyktafonu. - Waga: pi��dziesi�t dwa funty. Znajduje si� w zaawansowanym stadium rozk�adu. Du�e oczodo�y i sp�aszczona czaszka wskazuj� na to, �e to nie s� zw�oki ludzkie.
- Jak to, agentko specjalna Scully? Je�li nie ludzkie, to czyje? - odezwa� si� sarkastycznie Mulder. Scully zachowa�a spokojny ton.
- Jest to jaki� ssak. Prawdopodobnie z rodziny ma�p. By� mo�e szympans.
- Powiedz to miejscowym. Albo rodzinie Soamesa -zaproponowa� Mulder. Jego oczy l�ni�y rado�ci�. Bez przerwy robi� zdj�cia. - We� pr�bki tkanek i zr�b zdj�cie rentgenowskie. Okre�l grup� krwi. Zr�b toksykologi�. I badania genetyczne.
- Naprawd�? - upewni�a si� Scully, w pe�ni zdaj�c sobie spraw� z g�upoty tego pytania.
- To, czego nie mo�emy zrobi� na miejscu, zlecimy naszemu laboratorium. Scully nie mog�a tego d�u�ej tolerowa�.
- Naprawd� s�dzisz, �e to kosmita? Gwarantuj� ci, �e w tej chwili jaki� �artowni� kona ze �miechu. Ten, kt�ry zamieni� cia�o Raya Soamesa na tego tutaj. Marnujemy tylko czas.
- To co, mo�emy robi� ju� prze�wietlenie? - brzmia�a odpowied� Muldera.
Scully podnios�a g�os. Zmusi go, �eby wys�ucha� jej argumento'w, nawet je�li mia�aby zachrypn��.
- Kto� ci� nabiera, Mulder. Ktokolwiek zabi� t� dziew-
29
Lhb MAKI IN
- Yyych... - Nie potrafi�a zd�awi� d�wi�ku, kto'ry wyrwa� jej si� z gard�a. Nie mog�a nic poradzi� na to, �e sk�r� ma pokryt� zimnym potem. Zobaczy�a min� Muldera i poczu�a si� jeszcze gorzej.
Wygl�da�, jakby mia� si� rozp�aka� ze szcz�cia. Jakby otworzy�y si� przed nim bramy raju.
- Co� mi m�wi, �e Ray Soames nie by� gwiazd� koszyk�wki - zauwa�y�.
Cia�o w trumnie le�a�o na nadple�nia�ym bia�ym at�asie. By�o wzrostu ma�ego dziecka. Wielka g�owa mia�a kszta�t futbolowej pi�ki. Sk�ra przypomina�a pomarszczony br�zowy rzemie�.
- To... cz�owiek? - wykrztusi�a Scully. Nie by�a pewna, czy chce pozna� odpowied�.
- Nigdy tego... - wybe�kota� koroner, zanim przypomnia� sobie, �e nie ma nic do powiedzenia.
- Zamkn�� to - rozkaza� Mulder. - Niech nikt tego nie dotyka ani nie ogl�da. Nikt.
Ale Scully wiedzia�a, �e nie to mia� na my�li.
Tak naprawd� chodzi�o mu o to, �e nikt opr�cz niego nie b�dzie mia� szcz�cia bada� znaleziska.
Opr�cz niego i Scully, oczywi�cie.
Koroner z rado�ci� odda� laboratorium do ich dyspozycji. Nie mia� nic przeciwko temu, by z sali wyszli wszyscy opr�cz Muldera i Scully.
- To pa�ska sprawa i ch�tnie j� panu przekazuj� -powiedzia� Truit, zanim Mulder zamkn�� mu drzwi przed nosem i przekr�ci� klucz w zamku.
- Zobaczmy, czego ci� nauczyli na tych studiach -zwr�ci� si� Mulder do Scully.
- O to si� nie martw. Ju� robi�am sekcje zw�ok.
- Co ty powiesz! Przypomina�y te tutaj?
- Zw�oki to zw�oki.
- Tego w�a�nie powinna� dowie��, prawda?
- Owszem - uci�a. - Niech tylko w��cz� magnetofon. Chc� nagra� swoje spostrze�enia.
28
Rozdzia� 7
Nast�pnego dnia o �wicie Scully znalaz�a si� w pokoju w motelu. Ale nie sko�czy�a jeszcze pracy. Zdj�cie rentgenowskie dziwnego stworzenia wisia�o przyklejone do aba�ura lampy. Spojrza�a na nie raz jeszcze. Potem otworzy�a laptop, w��czy�a dyktafon. Jej g�os rozleg� si� g�o�no i wyra�nie. Zacz�a przepisywa� raport.
- Prze�wietlenie rentgenowskie dowodzi, �e obiekt jest ssakiem. Nie wyja�nia jednak�e znaczenia ma�ego implantu w jego jamie nosowej. Obiekt jest szary i metaliczny. Ma cztery milimetry d�ugo�ci. Na razie nie znam jego przeznaczenia.
Przesta�a pisa�. Wy��czy�a magnetofon. Wsta�a i jeszcze raz przyjrza�a si� przedmiotowi, znalezionemu w zw�okach.
Ma�y metalowy cylinder znajdowa� si� teraz w szklanej fiolce. Scully obejrza�a go uwa�nie. Nadal nie mia�a poj�cia, co ma przed sob�. Mo�e Mulder snu� jakie� przypuszczenia, ale nie zdradza� si� z nimi. A ona nie pyta�a go o zdanie. Na razie nie �yczy�a sobie �adnych jego pomys��w. Mo�e dlatego, �e brzmia�y coraz bardziej przekonuj�co. Je�li nie b�dzie uwa�a�, wkr�tce odbije jej tak samo, jak jemu.
Kto� zapuka� do drzwi.
31
czyn�, nadal pozostaje na wolno�ci. Mo�e znowu zabi�. Z �atwo�ci�. W ka�dej chwili.
- I tu masz racj�. Lepiej, �eby�my go powstrzymali. -Spojrza� na zegarek. - Ju� po dziesi�tej. Wyci�gniemy nasze armaty i rzucimy si� w po�cig za morderc�, kto'rego wiele lat temu nie uda�o si� znale�� FBI. Ani nikomu innemu. Oczywi�cie mo�emy te� zachowa� si� jak �ajzy i mi�czaki. Zbadamy dok�adnie te zw�oki. Wyeliminujemy wszelkie w�tpliwo�ci co do tego, czym lub kim mog�o by� to co�. - Zamilk�. Jego spojrzenie niemal b�aga�o j�, by go wys�ucha�a. - Zrozum, Scully. Nie jestem wariatem. Mam te same w�tpliwo�ci, co ty. Pomo�esz mi je rozstrzygn��?
- Przykry pocz�tek dnia - zauwa�y�a.
- Jakby� zgad�a. W�a�ciwie kt�ra to godzina?
- U mnie pi�ta rano. Czyli u ciebie �sma.
- Dlaczego nie �pisz o tej porze? Ptaki za g�o�no si� dr�, czy jak?
- Jeszcze si� nie k�ad�am. Pracowa�am przez ca�� noc. Dosta�am wiadomo�� od ciebie i pomy�la�am, �e to co� wa�nego.
- Nie, chcia�em si� tylko dowiedzie�, co s�ycha� -powiedzia� Ethan. Scully dos�ysza�a jego ziewni�cie.
- Mhm... - Nagle zda�a sobie spraw�, �e nie ma mu nic do powiedzenia. Nie po raz pierwszy. Co� jej m�wi�o, �e ich zwi�zek nie ma przed sob� przysz�o�ci.
- Ten tw�j kolega to jaki� poganiacz niewolnik�w -zauwa�y� Ethan. - Jak mu tam, Niesamowity... kto� tam?
- Tak. Niesamowity kto� tam - powt�rzy�a Scully. S�uchawka ci��y�a jej w d�oni. Mia�a coraz wi�ksz� ochot� j� od�o�y�.
- I co, znale�li�cie ju� jakiego� zielonego kurdupla? -ci�gn�� Ethan.
- Prawd� m�wi�c... - Jej spojrzenie pad�o na zdj�cie rentgenowskie i przedmiot w szklanej fiolce. Powstrzyma�a si�. Mog�a sobie wyobrazi� reakcj� Ethana. Wzniesione brwi. Palec stukaj�cy w czo�o. Nawet nie mog�aby mie� mu tego za z�e. Przed paroma dniami zareagowa�aby w ten sam spos�b. Jakie� zmiany zachodz� w cz�owieku po kilku dniach pobytu z Mulderem, pomy�la�a. Par� dni ogl�dania �wiata jego oczami. Czy kiedykolwiek spojrzy na ten �wiat tak, jak niegdy�?
- Tylko mu si� nie daj - powiedzia� Ethan i znowu ziewn��. -1 niech ci� tak nie goni do roboty. W razie czego postrasz go domem wariat�w.
- Nie jestem pewna, czy... - zacz�a.
- S�uchaj, ch�tnie bym jeszcze pogada�, ale przede mn� d�ugi dzie� - przerwa� jej. - Zdzwonimy si� p�niej.
- Tak, p�niej - powiedzia�a do sygna�u w s�uchawce. Potem od�o�y�a j�.
33
O wilku mowa...
Mulder mia� na sobie sprane fioletowe szorty i bia�y podkoszulek. W podkoszulku, na ramieniu, by�a ma�a dziura. G�ow� Muldera zdobi�a czapeczka baseballowa z napisem "Brooklyn Dodgers", odwr�cona daszkiem do ty�u. Agent specjalny Mulder pos�a� jej promienny u�miech.
- Jestem zbyt podkr�cony, �eby spa� - oznajmi�. -Pobiegam sobie. Masz ochot�?
- Jako� nie.
- Wiesz ju�, czym jest to co� z nosa naszego ma�ego przyjaciela? - spyta� zaczepnie.
- Nie - warkn�a. - Ale nie sp�dza mi to snu z powiek. Wzruszy� ramionami i poda� jej jak�� kartk�.
- Dali mi to w recepcji dla ciebie.
Scully odprowadzi�a go wzrokiem. Bieg� p�ynnie, niemal unosz�c si� w powietrzu. Nadal by�o ch�odno, ale czu�o si� ju� nadchodz�cy upa�. Poranne niebo zaczyna�o przybiera� odcie� g��bokiego b��kitu. Zapowiada� si� kolejny upalny dzie�.
Zamkn�a drzwi i spojrza�a na kartk�. Ethan dzwoni� do niej i prosi�, �eby oddzwoni�a.
Wystuka�a jego domowy numer w Waszyngtonie. Tak wczesny telefon na pewno go nie zachwyci, ale bardzo chcia�a pom�wi� z kim�, kto nie ma zwi�zku ze spraw�. Z kim� - oboj�tne, z kim - kto nie wierzy w ma�e zielone ludziki.
Podni�s� s�uchawk� po pierwszym sygnale.
- Halo? - W jego g�osie nie by�o �yczliwo�ci.
- To ja, Scully. Przepraszam, �e ci� budz�.
- Nie spa�em - j�kn�� z rozpacz�. - Kto� przed chwil� zadzwoni� i od�o�y� s�uchawk�.
Scully u�miechn�a si� do siebie. To na pewno Mulder. Sprawdza� j�. Nadal jej nie ufa�. I w�a�ciwie mia� racj�. Powierzono jej pewne zadanie. Mia�a go pilnowa�. C� za dobrana para - dwoje agent�w, szpieguj�cych si� wzajemnie.
32
Rozdzia� 8
.
nikd K
2�Stawi� - 2wro'c" <" MuWer do stra�-' �dezwa� sl" *=*" z "ich -
"arny
USPOlt0i� go Mulder-Scu"y
. - Ma
ScuHy.
-"
35
Potrz�sn�a g�ow� i jeszcze raz przyjrza�a ^ ^ � �
Otworzy�a okno.
drogi. J�kn�a.
gotowy do
od
namys�u. - O tak, trzeba mie� takie, �eby ci� przyj�li do klubu.
- Tak? - podchwyci� Mulder. - Do jakiego klubu?
- O jakim klubie pan m�wi, panie FBI? - spyta� Danny.
- Czy Ray Soames te� do niego nale�a�?
- Ray Soames? - Danny zmarszczy� czo�o, a po chwili si� rozpogodzi�. - A tak, stary dobry Ray. Jasne. Ray do niego nale�a�... jak to si� m�wi? Z dziada pradziada.
Znowu wybuchn�� szale�czym chichotem.
Mulder odwr�ci� si� do Scully.
- Chcesz zada� Danny"emu jakie� pytanie?
- Nie, ty si� tym zajmij - powiedzia�a. - Widz�, �e jeste�cie pokrewnymi duszami.
Mulder zwr�ci� si� znowu do wi�nia:
- S�uchaj, Danny, chcemy ci pom�c.
- Daruj sobie. Nie chc� �adnej pomocy. - Tym razem w g�osie Danny'ego nie by�o s�ycha� ani odrobiny szale�stwa. -Jestem winny, s�yszysz? Winny, winny, winny. Nie chc� st�d wychodzi�. Podobaj� mi si� te pot�ne, wysokie mury. Nie mog� st�d wyj��, ale tu te� nic nie wejdzie. I za choler� nie zamieni�bym si� z Billem Milesem. Co to, to nie.
- Kim jest Billy Miles? - spyta� Mulder.
- Billy? - powt�rzy� Danny. - My�la�em, �e wszyscy go znaj�. Gra w futbol. Oczywi�cie nie w tej chwili. Teraz siedzi w wariatkowie.
Stanowy Szpital Psychiatryczny znajdowa� si� na przedmie�ciach Bellefleur. By� to �adny bia�y budynek, otoczony pi�knie utrzymanym zielonym trawnikiem. Wygl�da� na szacown� instytucj�.
Dyrektor szpitala, doktor William Glass, robi� podobne wra�enie. Mia� rozumn� twarz i wytworne maniery. Wypowiada� si� jasno. By� jedyn� osob� w Bellefleur, kt�ra nie odnosi�a si� wrogo do �ledztwa. Wydawa� si� ch�tny do wsp�pracy.
37
LESMAKUN
Danny nie odpowiedzia�, ale b�ysk w jego oku sprawi�, �e mi�nie Scully napi�y si�. Stra�nik nie �artowa�. Ten cz�owiek naprawd� by� szale�cem.
Ale Mulder patrzy� na niego jak na odnalezionego cudem brata.
- Witaj, Danny - odezwa� si� tak przyja�nie, jak tylko mo�na.
- Cze��, ludzie. - G�os Danny'ego przypomina� chrobotanie wiewi�rki. - Przyszli�cie do mnie? Miewam niewielu go�ci. Danny nie jest tu popularny. Zamkn�li mnie, wiecie, i wyrzucili klucz. Zaksi�gowali i zapomnieli. Ale mnie to pasuje. Tak to jest z tym pud�em. Jest bezpieczne. Jak gr�b. Ale nie takie zimne.
W wielkiej, pustej bia�ej sali znajdowa�y si� trzy krzes�a. Mulder i Scully usiedli obok siebie. Danny zaj�� miejsce naprzeciwko.
- Danny, jestem agent Mulder z FBI, a to...
- Stary, wiem, po co tu przyszli�cie - powiedzia� Danny. - Zgasili Karen Swenson.
- Znasz Karen? - spyta� Mulder.
- No pewnie. Fajna laska. No tak, ale to si� musia�o sta�. Kwestia czasu. Na pewno byli bardzo delikatni. - Roze�mia� si�. - To ich specjalno��.
- Jacy "oni"? - Mulder pochyli� si� ku niemu. Danny przewr�ci� oczami, b�yskaj�c bia�kami. Potem spojrza� wprost na Muldera.
- Powiedzia�em "oni"? Pomy�ka. Tak naprawd� to ja to zrobi�em. Siedz�c tutaj. Telepatycznie. Nie ma sprawy. Pomy�la�em tylko "Karen, s�onko, ju� nie �yjesz", i siup! Zesz�a z tego �wiata. Ale nie p�kaj. Pragn� ponie�� kar� za moj� zbrodni�. Jeszcze raz do�ywocie prosz�! - Danny zani�s� si� wariackim �miechem.
Mulder nawet nie mrugn��.
- Co mo�esz nam powiedzie� o tych �ladach na plecach Karen Swenson? - spyta�, podsuwaj�c Danny'emu fotografi�.
- Uk�szenie w�a Kleopatry - powiedzia� Danny bez
36
PI�TNO �MIERCI
- Tutejsi ludzie traktuj� psychiatri� podejrzliwie Chwyciliby za bro�, gdybym odwa�y� si� na co� niezwyk�ego. Musz� leczy� jak Pan Bo'g przykaza�. By� mo�e nie osi�gam tym najlepszych rezultato'w, ale pierwsza pomoc to zawsze co� lepszego ni� zupe�ny brak pomocy.
- Leczy� pan c�rk� doktora Jaya Nemmana? - spyta� Mulder. Lekarz zawaha� si�.
- Tak - przyzna� w ko�cu. Odchrz�kn��. - Ale bez wiedzy jej rodzic�w. Sama zg�osi�a si� do mnie. Zrobi�em co mog�em, ale... - Urwa�. - Przepraszam. Jak powiedzia�em, nie mog� rozmawia� o szczeg�ach dotycz�cych moich pacjent�w.
- Nawet Billy Milesa?
- Nawet Billy Milesa - potwierdzi� psychiatra.
- Ale pozwoli nam pan zada� mu par� pyta�? - napiera� Mulder. Doktor Glass unio's� brwi.
- Przepraszam, my�la�em, �e wiecie. Billy Miles znajduje si� w dziwnej �pi�czce. Jest przytomny. S�dzimy, �e ma �wiadomo�� tego, co si� wok� niego dzieje. Ale nie reaguje na nic. I od lat nie przem�wi� do nikogo. Obawiam si�, �e zmarnujecie tylko czas.
Mulder skrzywi� si�. Wygl�da�, jakby dosta� w twarz, ale szybko si� opanowa�.
- Wi�c czy mo�emy tylko mu si� przyjrze�? Psychiatra wzruszy� ramionami.
- Oczywi�cie. Cho� nie widz� w tym wielkiego sensu. I ostrzegam: Billy nie stanowi przyjemnego widoku. By� to bardzo �agodny opis sytuacji.
Billy siedzia� na ��ku. By� dorodnym m�odym m�czyzn�, o proporcjonalnej i mocnej budowie, ale przebywa� w zupe�nie innym �wiecie.
Oddycha� przez lekko rozchylone wargi. Co pewien czas mruga� powiekami. By�y to jedyne oznaki �ycia, jakie zdradza�.
39
LES MARTIN
- Tak, Billy Miles jest naszym pacjentem - oznajmi�. -Od ponad trzech lat.
- A pan jest jego lekarzem? - spyta� Mulder.
- Tak, nadzoruj� jego leczenie - potwierdzi� doktor Glass.
- Billy chodzi� do klasy, kt�ra zrobi�a matur� w osiemdziesi�tym dziewi�tym roku - powiedzia� Mulder. - Wie pan, co si� sta�o z wieloma jego kolegami?
Doktor Glass skin�� ponuro g�ow�.
- Spotka�em si� z kilkorgiem przez te lata. Zw�aszcza z Dannym Doty.
- Na co ich pan leczy�?
- Nie wolno mi o tym m�wi�. Tajemnica lekarska. Mulder skin�� g�ow�.
- Oczywi�cie. A czy mo�e pan o tym opowiedzie�, nie wdaj�c si� w szczeg�y?
- Chyba tak. Mog� panu zdradzi�, �e wszyscy cierpieli na podobny problem. Wstrz�s pourazowy. Nast�pstwo jakiego� strasznego szoku.
- Jakiego szoku?
- Nie mam poj�cia - wyzna� doktor. - Nie wiem nawet, czy te dzieciaki go pami�ta�y. Ale jestem pewien jednego. Czymkolwiek to by�o, wstrz�sn�o nimi do g��bi. Pomiesza�o im w g�owach.
Scully postanowi�a nie wtr�ca� si� do rozmowy. Jej zadaniem by�a obserwacja metod dzia�ania Muldera. Ale jedno pytanie natr�tnie pcha�o jej si� na usta.
- S�dzi pan, �e Danny Doty zabi� jednego ze swoich koleg�w z klasy?
- Ten problem pozostawiam policji i wymiarowi sprawiedliwo�ci - powiedzia� ostro�nie doktor Glass.
- Ale na pewno ma pan swoje zdanie.
- Moja praca polega na leczeniu chorych umys��w. Nie na wsadzaniu cia� za kratki.
- Czy przy leczeniu umys�u stosowa� pan hipnoz�? -przerwa� im Mulder.
Doktor Glass u�miechn�� si� krzywo.
38
nadal tym samym sennym tonem. - Jeste�my z��czeni na zawsze. - Zamilk�a na chwil�, a potem doda�a g�osem, kt�ry wydawa� si� odbija� echem od �cian: - Billy i ja widzieli�my �wiat�o!
LCD ivirti\ i 1
- Sp�jrzcie tylko na niego - powiedzia� piel�gniarz, kr�c�c g�owa. - Najwspanialszy futbolista w historii liceum Bellefleur. Mia� by� gwiazda college'u. A potem jaki� bandyta przeje�d�a go na State Road i zwiewa z miejsca wypadku. Nie z�apali go. To si� zdarzy�o prawie cztery lata temu.
- I od tej pory tak wygl�da? - spyta�a Scully. By�o jej troch� niedobrze. Zw�oki nie robi�y na niej wra�enia. Ale zw�oki, kt�re �yj�, to co� zupe�nie innego.
- Nigdy si� nie zmienia - powiedzia� piel�gniarz. -Ro�lina. Co do mnie, wola�bym ju� gry�� ziemi�. Jego rodzina odwiedza go zaledwie raz na tydzie�. Tak naprawd� jedyn� osob�, kt�ra si� nim zajmuje, jest Peggy O'Dell. - Piel�gniarz zwr�ci� si� do kogo� za plecami Scully. - Prawda, kotku?
Scully i Mulder odwr�cili si� i ujrzeli m�od� kobiet� na w�zku inwalidzkim. By�a chuda jak patyk i trupio blada. Nie zaszczyci�a go�ci Billy'ego ani jednym spojrzeniem. Ca�� uwag� skupi�a na postaci na ��ku.
Podjecha�a do wezg�owia ��ka i wzi�a ksi��k�, kt�r� trzyma�a na kolanach.
- To dziewczyna Billy'ego - rzek� piel�gniarz. Mrugn�� do Scully. - Prawda, Peggy? Porozmawiaj z pa�stwem, s� mili. Przyszli odwiedzi� Billy'ego, tak jak i ty.
Oczy dziewczyny zw�zi�y si�. Jej wargi zadr�a�y, ale nie pad�o z nich ani jedno s�owo.
- Chodzi�a� z Billym do szko�y? - spyta� �agodnie Mulder.
Peggy zignorowa�a go.
- Billy chce, �ebym mu czyta�a - powiedzia�a z napi�ciem. Mulder nie rezygnowa�.
- Zna�a� go przed wypadkiem?
- Ka�dy zna� Billy'ego. - Peggy rozmarzy�a si�. - By� najfajniejszym ch�opakiem w szkole.
- Lubi, kiedy mu czytasz? - spyta� Mulder.
- Teraz musz� si� nim zajmowa� - ci�gn�a Peggy,
40
PI�TNO �MIERCI
Piel�gniarz wcisn�� guzik alarmu.
Scully promowa�a posadzi� Peggy na fotelu. Nie spotka�a si� z wdzi�czno�ci�. Dziewczyna m��ci�a zaciekle ramionami. Mulder pospieszy� Scully z pomoc�.
- Dzi�ki. Zupe�nie jakbym trzyma�a wkurzonego kota - powiedzia�a.
Mulder nie zwr�ci� na ni� uwagi. Patrzy� na co� innego. Scully pod��y�a wzrokiem za jego spojrzeniem.
Szpitalna koszulka Peggy zadar�a si�, obna�aj�c jej plecy.
Na mlecznej sk�rze dziewczyny widnia�y dwa czerwone znamiona.
Twarz Muldera rozja�ni� wyraz szcz�cia.
Scully natomiast zrobi�o si� jakby duszno. I jakby niedobrze. Wszystko to by�o coraz trudniejsze do zniesienia.
Nie mia�a zamiaru uczestniczy� dalej w tym szale�stwie. Chcia�a wyj��, zanim sko�czy w kaftanie bezpiecze�stwa. Min�wszy dw�ch sanitariuszy, biegn�cych ku Peggy, ruszy�a korytarzem prowadz�cym do wyj�cia. Na zielonym trawniku, pod b��kitnym niebem, poczu�a si� troch� lepiej. Znowu sta�a si� sob�. By�a normalna. Opanowana. Postanowi�a wr�ci� do wynaj�tego samochodu. Chcia�a na nowo przeczyta� akta tej sprawy. By�a spragniona fakt�w. Kochanych, ch�odnych, przejrzystych fakt�w.
Wsiad�a do samochodu i jeszcze raz przeczyta�a artyku� dotycz�cy �mierci Karen Swenson. Jego nag��wek g�osi�: "Czwarty tragiczny zgon ucznia z rocznika 89". Potem nast�powa�y szczeg�y z miejsca wypadku.
Musi by� jakie� rozs�dne wyt�umaczenie tego wszystkiego, pomy�la�a. Trzeba je tylko