Les Martin Archiwum X Tytuł oryginału THEKFILES(tm) X MARKS 7HESPOT The X-Files(tm) (c) 1995 by Twentieth Century Fox Film Corporation Cover photo (c) 1995 by 20th Century Fox Corp. Cover design by Steven M. Scott. Cover (c) 1995 by HarperCollins Publishers. Published by arrangement with HarperCollins ChildrenS Books, a division of HarperCollins Publishers, Inc. Opracowanie okładki JanNyka Skład i łamanie FELBERG For the Polish translation Copyright (c) 1996 by Wydawnictwo Da Capo For the Polish edition Copyright (c) 1996 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-7157-141-0 Printed in Germany by ELSNERDRUCK-BERLIN Rozdział I Młoda kobieta przedzierała się przez mroczny las. Biegła boso. Potykała się na kamieniach, ślizgała na młodych liściach. Miała na sobie nocną koszulę bez rękawów. Gałęzie i ciernie kaleczyły jej odsłonięte ramiona. Mimo to biegła dalej. Jej twarz wyjaśniała wszystko - miała wyraz zaszczutego zwierzęcia. Całe jej ciało spływało potem. Kobieta dyszała spazmatycznie. Łzy zalewały jej oczy. Potem jej powieki zatrzepotały; kobieta przewróciła się. Potknęła się o wystający korzeń i upadła. Nie miała sił, by się podnieść; dyszała ciężko. Po chwili dopełnił się jej czas. Z leśnego poszycia uniósł się tuman pyłu i zeschłych liści. Zawirował wokół niej; szybko, coraz szybciej. Lotne drobinki piasku cięły jej skórę niczym setki pszczół. Kobieta rozpaczliwie zatrzepotała powiekami. A potem poraziła ją eksplozja oślepiającego białego światła. Nieziemski blask zalał całą polanę. Jednocześnie rozległo się przenikliwe, cieniutkie brzęczenie. Dziewczyna przycisnęła dłonie do uszu, ale dźwięk przenikał wszystko, jak wizg wysokoobrotowej wiertarki. Potem hałas stał się jeszcze bardziej nieznośny, kiedy dołączył do niego jakby łomot metalu. PIĘTNO ŚMIERCI - Odwróćcie ją - rozkazał. Asystenci przewrócili zesztywniałe zwłoki na plecy. Do twarzy dziewczyny przylgnęła ziemia i liście. Krew zaschnięta na nosie wyglądała jak brązowa farba. Ale policjant rozpoznał ofiarę bez trudu. Trudność sprawiło mu tylko wydobycie z siebie głosu. - Karen Swenson - szepnął. - Czy to ostateczna identyfikacja? - spytał jeden z asystentów. - Chodziła z moim synem do liceum. - Wyprostował się, odwrócił bez słowa i ruszył do swojej furgonetki z napędem na cztery koła. - Rocznik osiemdziesiąty dziewiąty? - zawołał za nim koroner. Nie odpowiedział. Przyspieszył tylko kroku. Ale koroner nie zamilkł. - To znowu to, prawda? - Nie brzmiało to jak pytanie. Była to przerażająca odpowiedź. LES MARTIN Całe ciało dziewczyny stężało w oczekiwaniu na to^ co musiało się stać. Z białego światła wyłoniła się sylwetka, widoczna zaledwie w zarysach. Blask spotęgował się jeszcze bardziej. Pochłonął wszystko - sylwetkę, dziewczynę, polanę, las, całą noc. Słychać było tylko głos dziewczyny. Wykrzykiwała jakieś słowo. Być może imię. Trudno byto określić. Ból zniekształcił wszystko. Echo jej krzyku zamarło. Światło znikło. W mrocznym lesie zapadła cmentarna cisza. Potem rozległo się ćwierkanie ptaków. Zaszeleściły liście. Wróciło życie. Dziewczyna została tam, gdzie mieli ją odnaleźć żyjący. Znaleziono ją następnego dnia. Myśliwy, polujący na przepiórki, zauważył jej zwłoki o świcie. Natychmiast ruszył do miasta. Zanim poranne słońce nadało oregoń-skiemu niebu odcień głębokiego błękitu, na miejscu wypadku zjawiła się policja. - Uważam, że jej śmierć nastąpiła osiem, najpóźniej dwanaście godzin temu - oznajmił miejski koroner policjantowi prowadzącemu śledztwo. Obaj przyglądali się martwej dziewczynie, leżącej twarzą do ziemi. Obok niej klęczała dwójka asystentów koronera. - A przyczyna? - spytał policjant. Był wysokim, barczystym mężczyzną. Ale teraz jego szerokie ramiona zwisały bezsilnie. Koroner odchrząknął. - Nieznana. Kilka siniaków i zadrapań. Żadnych śladów przemocy fizycznej. Mamy tylko to. Pochylił się nad dziewczyną. Uniósł jej nocną koszulę. W okolicach krzyża widniały dwa czerwone znamiona. Były to wybroczyny wielkości dziesięciocentówek. Policjant rzucił na nie okiem; kiedy popatrzył na koronera, napotkał jego wzrok. W spojrzeniu żadnego z nich nie było zaskoczenia. Tylko ponura pewność. Policjant zacisnął zęby. Nie mógł już dłużej zwlekać. ni; l NU ŚMIERCI W ten sam sposób elektryczna pałka do popędzania bydła może stać się narzędziem mordu. Podczas śledztwa należy szukać okrągłej, zaczerwienionej wybroczyny... Scully zawiesiła na chwilę głos. Do sali wszedł jeszcze jeden agent. Dana zmarszczyła gładkie czoło. Nie znosiła, gdy ktoś przeszkadzał jej w prowadzeniu zajęć. Ale kiedy agent wręczył jej kartkę, zapomniała o wszystkim. "Wezwanie do Waszyngtonu, punktualnie o 16.00. Skontaktować się z agentem specjalnym Jonesem." Scully była wprawdzie indywidualistką, ale potrafiła słuchać rozkazów. To dlatego należała do gatunku agentów najbardziej cenionych przez FBI. Dokładnie o czwartej po południu weszła do kwatery głównej FBI. Błysnęła odznaką przed recepcjonistką. - Jestem umówiona z... - Agentko Scully - rozległ się za nią jakiś głęboki głos. Odwróciła się i stanęła przed potężnym, budzącym respekt mężczyzną. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat. Nigdy dotąd go nie spotkała, ale instynktownie zrozumiała, z kim ma do czynienia. - Jones - przedstawił się. - Proszę za mną. Jesteśmy spóźnieni. Poprowadził ją długim, pustym korytarzem. Ich kroki na zimnym marmurze posadzki odbijały się echem. Scully musiała niemal biec, żeby dotrzymać kroku swojemu długonogiemu przewodnikowi. - Mam jakieś kłopoty? - spytała - Zostaniesz poddana przesłuchaniu - powiedział Jones. - Na bardzo wysokim szczeblu - dodał. Wepchnął ją w wielkie podwójne drzwi i znaleźli się w sali konferencyjnej. Wokół owalnego stołu siedziało sześciu mężczyzn. Każdy z nich przekroczył sześćdziesiątkę. Scully nie musiała znać ich stopni, by wiedzieć, jaką dysponują władzą - promieniowała z nich jak zimno z otwartej lodówki. Jones wskazał Scully krzesło. Sam stanął za jej plecami. Mężczyzna, który przemówił jako pierwszy, wydawał Rozdział 2 Dana Scully spojrzała na zwłoki. Nie było to ciało kobiety, lecz bladego młodego mężczyzny. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Zupełnie, jakby chodziło o jarzynę. Zwykłe codzienne obowiązki. Scully była piękną młodą kobietą. Ale nie dlatego dostała tę pracę. Dana Scully była wybitnie inteligentna i nie wahała się tego okazywać. Właśnie kogoś takiego potrzebowało FBI. Jej ostatnia funkcja w FBI polegała na prowadzeniu zajęć dla agentów w akademii. Dzisiaj na przykładzie zwłok demonstrowała rozpoznawanie zgonu będącego skutkiem porażenia prądem elektrycznym. Mówiła jasno i zrozumiale, a jednocześnie szybko zmierzała do celu, z fantastyczną sprawnością żonglując fachowymi terminami. Jeśli studenci nie nadążali za nią - trudno. I tak nie sprawdziliby się jako agenci FBI. - Porażenie prądem elektrycznym przerywa pracę serca i większości układów autonomicznych. Śmierć następuje w wyniku ubytku tkanki serca oraz węzłów zatokowych i przedsionkowo-komorowych. Wszyscy przewodzimy prąd elektryczny w różnym stopniu. Podczas gdy ja mogłabym przeżyć uderzenie pioruna, ktoś inny umrze w wyniku włożenia palca do gniazdka elektrycznego. 8 PIĘTNO ŚMIERCI okultyzmie pomogła nam rozwiązać jedną z najkłopotli-wszych spraw. Być może jest najlepszym analitykiem na wydziale kryminalistyki. Najstarszy z mężczyzn bezceremonialnie przerwał Jo-nesowi. - Na nieszczęście dla samego siebie agent Mulder zaczął interesować się dość niezwykłymi sprawami. Waści-wie to coś więcej niż zainteresowanie. To obsesja. Co pani wiadomo o tak zwanym Archiwum X? - Niewiele. Zdaje się, że ma związek z dziwnymi wypadkami, niewyjaśnionymi zjawiskami. - To stek bzdurnych historii o duchach - warknął ten młodszy. Starszy rzucił mu ostre spojrzenie i zwrócił się do Scully: - Agent Mulder upiera się przy traceniu czasu swojego i FBI na badanie tych spraw. Nie zwraca uwagi na sugestie, by zajął się innymi zadaniami. Ten, który zaczął mówić jako pierwszy, poczekał, aż Scully przyswoi uzyskane informacje, i ciągnął: - Ze względu na swoje znakomite kwalifikacje będzie pani asystować Mulderowi przy badaniu spraw z Archiwum X. Będzie pani pisać raporty z tych dochodzeń. Będzie pani również dzielić się z nami swoimi szczerymi poglądami na ich znaczenie. Swoje raporty będzie pani przedstawiać tylko i wyłącznie członkom tej grupy. Scully oceniła swoje zadanie w mgnieniu oka. Było bzdurne jak rzadko. - Mam rozumieć, że chce pan, żebym ujawniła sprawy z Archiwum X? Nastąpiła chwila pełnego napięcia milczenia. - Agentko Scully - odezwał się najstarszy z mężczyzn - wierzymy, że potrafi pani dokonać ściśle naukowej analizy. Jestem pewien, że możemy spożytkować liczne talenty agenta Muldera na innym polu. To samo odnosi się do pani. Czeka panią wspaniała kariera... kiedy skończy li się najstarszy. Wiek nie zmącił przenikliwości jego spojrzenia. Scully czuła, że przewiercają nim na wylot. A w jego głosie o metalicznym i zimnym brzmieniu nie było słychać drżenia. - Dziękujemy za stawienie się na wezwanie, agentko Scully. Pracuje pani dla Biura od dwóch lat. - Tak jest. - Studiowała pani astronomię - ciągnął mężczyzna. -Ukończyła pani akademię medyczną. Jednak zdecydowała się pani nie praktykować. Zrobiła pani dyplom z zakresu fizyki. Proszę wyjaśnić różnorodność swoich zainteresowań. - Pochodzę z rodziny rozmiłowanej w literaturze. Zdaje się, że nauki ścisłe były dla mnie rodzajem buntu. Żarcik trafił w pustkę. Ani jednego uśmiechu. Scully odchrząknęła. - Po ukończeniu akademii medycznej zastanawiałam się nad prowadzeniem badań dla Instytutu Badań Kosmicznych. Myślałam, że fizyka pomoże mi się tam dostać. Ale potem zdecydowałam się pracować dla FBI. Dyplom z fizyki otrzymałam na Akademii FBI. Mężczyźni za stołem zaczęli kartkować grube akta. Scully wiedziała, że całe jej życie widnieje w nich czarno na białym. Przez długą chwilę słychać było tylko szelest papieru. Później odezwał się inny mężczyzna. - Zna pani agenta Foxa Muldera? - Właściwie tak - przyznała. Nazwisko wydało się jej znajome. - To znaczy? - Ze słyszenia. Inni agenci czasami o nim wspominają. Na akademii słyszałam, że nazywają go "niesamowitym Mulderem." - Zapewniam panią, że jego reputacja jest w pełni zasłużona. Mulder jest absolutnie skutecznym agentem. Z wyróżnieniem ukończył psychologię na Harvardzie i Oxfordzie. Jego praca o seryjnych mordercach oraz 10 Rozdział 3 Idąc na spotkanie z Foxem Mulderem, Scully spodziewała się tylko jednego: oczekiwała nieoczekiwanego. I nie zawiodła się. Gabinet Muldera znajdował się w piwnicach kwatery głównej FBI. Na drzwiach nie było żadnego napisu. Gdyby nie Jones, nigdy by tu nie trafiła. Jones zastukał do drzwi i otworzył je, nie czekając na odpowiedź. Scully weszła za nim. Gabinet nie przypominał żadnego z pomieszczeń FBI, które zdarzyło jej się widzieć. Półki z książkami ciągnęły się od podłogi do sufitu. Na biurkach piętrzyły się sterty starych gazet i raportów. Zalegały również podłogę, na której walały się zdjęcia zamazanych obiektów. Na ścianie wisiał plakat, głoszący: "Chcę uwierzyć." Mulder stał za stołem. Patrzył pod światło na jakiś slajd. Niechętnie przeniósł wzrok na swoich gości. Scully po raz pierwszy miała okazję przyjrzeć mu się dokładnie. Nawet teraz trudno go było oszacować. Tak, jakby usiłowało się złożyć dwa fragmenty układanki, które najwyraźniej do siebie nie pasują. Jak na agenta FBI wyglądał młodo, a nawet chłopięco. 13 LES MARTIN pani z Archiwum X. - Ton jego głosu był lodowaty. Ucinał wszelką dyskusję. Scully wiedziała, co powinna teraz powiedzieć. - Tak jest. - Agent Jones zapozna panią ze szczegółami sprawy -oświadczył najstarszy mężczyzna. - Czekamy niecierpliwie na pani raporty - dodał drugi. - Bezstronne raporty. Proszę nie owijać niczego w bawełnę. Niech pani nazywa rzeczy po imieniu. Scully odczekała, aż znajdzie się na korytarzu razem z Jonesem i dopiero wtedy odezwała się: - Więc jaki naprawdę jest ten Mulder? Jones wydął wargi i cmoknął. - Mulder? Inteligentny. Bardzo inteligentny. I bardzo niezależny. Często trudny. Krótko mówiąc, dziwaczny, według norm FBI. - Po chwili milczenia dodał: - Od razu zrozumie, co pani knuje. Scully zerknęła na niego tak niewinnie, jak tylko potrafiła. - Nic nie knuję. Jestem posłuszna rozkazom. PIĘTNO ŚMIERCI o tym. - Zgasił światło w pokoju. Włączył rzutnik. Do środka włożył slajd, któremu przyglądał się, kiedy weszli do pokoju. Na ścianie pojawił się obraz. Martwa młoda kobieta, leżąca twarzą do ziemi na leśnej polance. - Kobieta z Oregonu - wyjaśnił. - Dwadzieścia jeden lat. Żadnych wyraźnych oznak przyczyny zgonu. Kompletnie nic. - Wyświetlił następny slajd. - Dwa wyraźne znaki w dolnej części pleców. Czy może je pani zidentyfikować, doktor Scully? Scully podeszła bliżej. Przyjrzała się bliźniaczym znakom. - Być może ślady ukłucia igłą - powiedziała. - Bądź zębów jakiegoś zwierzęcia. Albo porażenie prądem elektrycznym. - Jak pani stoi z chemią? - spytał Mulder. - Oto substancja, którą znaleziono w uszkodzonej tkance. Pytanie na wyrywki, pomyślała Scully, przyglądając się nowemu slajdowi. Nie spotkała się z czymś takim od czasów liceum. Zagryzła wargę. - Substancja nieorganiczna. Ale nie przypomina niczego, co zdarzyło mi się widzieć. Jakaś syntetyczna proteina? Mulder wzruszył ramionami. - Nie mam pojęcia. Nigdy dotąd nie widziałem czegoś takiego. Niech pani spojrzy tutaj, to ze Sturgis w Południowej Dakocie. - Wyświetlił nowy slajd. Tym razem przedstawiał on ciało rosłego, krzepkiego motocyklisty. Ale znaki wyglądały tak samo. Potem pojawił^się następny slajd. Jakiś mężczyzna leżał twarzą w śniegu. Na jego zwłokach widać było identyczne znamiona. - Shamrock w Teksasie - wyjaśnił Mulder. - Ma pan jakąś teorię? - Ja? Mnóstwo teorii. Ale może pani też coś przychodzi do głowy. Na przykład, dlaczego FBI nie chce mnie słu- 15 LES MARTIN Włosy miał o wiele za długie, by mogły zyskać akceptację jego pracodawców. Mógłby spokojnie uchodzić za prezentera MTV. Przeczyły temu tylko jego oczy. Było w nich coś dojrzałego i niesamowitego. Coś, co miało świadomość. Coś mądrego. Mulder uśmiechnął się krzywo. - Wybaczcie. Do tych piwnic zsyłają tylko wyrzutków FBI. - Chcę panu przedstawić pańską nową asystentkę -powiedział Jones karcąco. - Dana Scully, agentka do zadań specjalnych. - Asystentka? Miło wiedzieć, że FBI nagle zaczęło się o mnie troszczyć. - Mulder odwrócił się do Scully. - Kogo udało ci się tak wkurzyć, że zesłał cię do tej roboty? Scully opanowała się. Teraz już wiedziała, że opanowanie bardzo się jej przyda w kontaktach z Mulderem. - Bardzo się cieszę, że mogę z panem pracować. - Czyżby? - mruknął Mulder. Spojrzał jej prosto w oczy. - A mnie się wydaje, że przysłali cię tu na przeszpiegi. Grzeczny uśmiech Scully zastygł. - Jeśli ma pan zastrzeżenia co do moich kwalifikacji, chętnie przedstawię panu swój życiorys. Mulder nie raczył nawet odpowiedzieć. Zaczął szperać w stercie dokumentów. Wreszcie wyciągnął gruby folder. - Nowa interpretacja paradoksu bliźniąt - przeczytał. - Praca Dany Scully. Znakomite kwalifikacje, poprawianie Einsteina. - Zadał pan sobie trud, żeby to przejrzeć? - Scully nie zdołała złagodzić lodowatego brzmienia głosu. - Owszem. Spodobało mi się. Kłopot tylko w tym, że w mojej pracy rzadko mam do czynienia z prawami fizyki. - Powinien pan też wiedzieć, że agentka Scully jest doktorem medycyny - poinformował go Jones. - Wykłada na naszej akademii. - Wiem. Może zatem zechce wyrazić swoją opinię 14 Rozdział 4 Następnego ranka Scully siedziała w Boeingu 747, zmierzającym w kierunku Oregonu. Zajęła miejsce w środkowym rzędzie. Mulder rozwalił się na czterech siedzeniach z tyłu i natychmiast zasnął. Na uszach miała słuchawki walkmana. Na kolanach trzymała grube akta, ale ich nie czytała; nie słuchała też muzyki. Znała tę piosenkę na pamięć. Podobnie, jak leżące przed nią dokumenty. Dotyczyły zagadkowych zgonów absolwentów liceum w Bellefleur, rocznik 89. Miała zamiar zastanowić się nad tym kiedy indziej. Teraz myślała o wczorajszym spotkaniu ze swoim chłopakiem, Ethanem Minette. Nie obraził się o to, że nie zjawiła się w sobotę na randce. Zresztą nigdy się o takie rzeczy nie obrażał. Wystarczyło mu tylko powiedzieć, że ma zadanie do wykonania. Jemu też zdarzało się nie przyjść na spotkanie. I to wiele razy. Oboje stawiali pracę na pierwszym miejscu, zwłaszcza Ethan. Ale powiedział, że wie coś o Mulderze. Rok temu Niesamowity Mulder namówił kongresmena z Iowa do założenia fundacji na rzecz badań UFO. Od tej pory wszyscy w Waszyngtonie opowiadali to sobie jako świetny dowcip. Ethan wiedział o tym z najlepszego źródła. Jego zadanie 17 chać. Dlaczego nazywa takie wydarzenia niewyjaśnionymi. Dlaczego uważa, że należy, odłożyć je do akt i zapomnieć o nich. - Mulder przerwał raptownie swoją tyradę, a po chwili zadał Scully najtrudniejsze pytanie dnia: - Wierzy pani w życie poza Ziemią? Zastanowiła się, usiłując znaleźć właściwą odpowiedź. - Nigdy nie rozważałam tego poważnie. - Z naukowego punktu widzenia - naciskał Mulder. - Kierując się logiką, musiałabym powiedzieć "nie". -Scully starała się mówić tak, żeby go nie zrazić. Musiała popracować nad tym facetem. Nie ma sensu zaczynać od następowania mu na odcisk. - Odległości są zbyt wielkie. Sama potrzebna energia przekracza możliwości... - Dość tych książkowych mądrości - warknął Mulder. - Ta dziewczyna z Oregonu. Jest czwartą osobą z tej samej klasy, która zginęła w tajemniczych okolicznościach. Nauka na obecnym poziomie nie daje nam żadnych odpowiedzi. Czy nie powinniśmy sięgnąć poza nią? Rozważyć pomysły, które pani uznałaby za fantazję? Scully doszła do wniosku, że zrobiła wszystko, by zachować pokój. Wahanie nie było w jej stylu. Nie kryła się ze swoimi poglądami. - Jeśli nie znamy przyczyny śmierci tej dziewczyny, to dlatego, że sekcja zwłok była niedokładna. Pewnie robił ją ktoś niekompetentny. Jest tylko jedna sprawa, którą uznaję za fantazję. To twierdzenie, że odpowiedzi można znaleźć poza nauką. Odpowiedzi są tutaj. Po prostu trzeba wiedzieć, gdzie szukać. Na twarzy Muldera pojawił się uśmiech zadowolenia. - To świetnie, że pani tak uważa, agentko Scully -powiedział. - Z pewnością obecny tu agent Jones zgodzi się z panią. Tak, jak wszyscy inni. Kurczę, właśnie po to jest FBI. Naszym zadaniem jest prowadzenie dochodzenia. Lepiej zabierzmy się do tego od razu. Wyłączył rzutnik. W pokoju zabłysło światło. - Jutro zbiórka z samego rana - oznajmił radośnie. -Wyruszamy do Oregonu punktualnie o ósmej. pracę. A Mulder otworzył oczy i uśmiechnął się do niej radośnie. - Jesteśmy na miejscu - oznajmił. Mulder uśmiechnął się jeszcze raz i wręczył Scully kluczyki do wynajętego samochodu. - Jeśli nie podobała ci się nasza przejażdżka samolotem, z pewnością będziesz miała zastrzeżenia do sposobu, w jaki prowadzę. Scully nie zamierzała z nim dyskutować. Usiadła za kierownicą i włączyła silnik. Ruszyli drogą prowadzącą z lotniska na autostradę. Mulder, siedzący obok niej, włożył ciemne okulary. Włączył radio i zaczął szukać stacji. Kiedy wreszcie znalazł taką, która mu się spodobała, otworzył białą papierową torebkę i podsunął ją Scully. - Może parę ziarenek? - zaproponował - Dzięki. Nigdy nie jem, kiedy prowadzę. - A ja za nimi szaleję. - Mulder uśmiechnął się. - Że się tak wyrażę. - Czytałam te akta - odezwała się Scully, nie odrywając oczu od drogi. - Nie wspomniałeś, że FBI badało już tę sprawę. - Tylko trzy pierwsze zgony - skorygował. - Potem zamknęli sprawę. Jak powiedzieli, z braku dowodów. Jego oczy kryły się za ciemnymi szkłami, ale Scully czuła, że zwęziły się przy ostatnich słowach. - Pewnie sądzisz, że śmierć dziewczyny ma związek ze zgonem jej trzech kolegów - powiedziała. - To całkiem rozsądna teoria - przyznał Mulder. - Ale istnieje jedna różnica. Tylko na ciele dziewczyny znaleziono te dziwne znaki i próbki nie zidentyfikowanych tkanek. Scully skinęła głową. Przypominała sobie treść akt, które przeglądała w samolocie. - Również tylko w wypadku dziewczyny sekcję zwłok robił inny lekarz. 19 polegało na namawianiu, a czasem zmuszaniu kongres-mendw, by głosowali zgodnie z polityką jego pracodawców. Praca była dobrze płatna i zajmowała Ethanowi całe dnie i noce. Kiedy przypadkiem miał wolne, umawiał się ze Scully, jeśli zdołała znaleźć dla niego czas. Byli kochankami na godziny. Nie zaprzątała sobie dłużej głowy Ethanem. Co z oczu, to z serca. Wróciła myślami do ostatniej rozmowy z Jone-sem. Kiedy opuścili gabinet Muldera, spytała: - Dlaczego aż tak go potrzebują? - Mają swoje powody - odpowiedział Jones. - A dlaczego wybrali mnie? - Prawdę mówiąc, to ja panią wybrałem. - A więc? - Bo wiedziałem, że będzie pani postępować... uczciwie. -Jones nie powiedział nic więcej. Ale jego spojrzenie mówiło wiele. Wyglądało na to, że liczy na jej lojalność. Wyraz jego oczu mówił też, że ma na temat Muldera zupełnie inne zdanie niż szefostwo. Scully zerknęła kątem oka na Muldera. Kiedy spał, wyglądał niewinnie i bezbronnie jak dziecko. Geniusz w opałach czy kłopotliwy szaleniec? Pozostało jej tylko czekać i obserwować. Napis, polecający zapiąć pasy, zaczął pulsować światłem. W głośnikach rozległ się głos kapitana: - Proszę zapiąć pasy. Podchodzimy do lądowania... -Głos zamarł. Samolotem szarpnęło, jakby trafiła go jakaś potężna pięść. Ponad ich głowami schowki na bagaż otworzyły się z trzaskiem. Światło w kabinie zamigotało. Warkot silników zamilkł. W mroku rozległy się krzyki pasażerów; samolot runął w dół. Nie panikuj, upomniała się Scully. Spojrzała na swoje ręce; konwulsyjnie wpijały się w oparcie fotela. Nagle światła w kabinie znowu zabłysły. Silniki podjęły 18 Rozdział 5 Znak przy drodze obwieszczał wielkimi literami: "WITAJCIE W GOŚCINNYM MIEŚCIE - BELLEFLEUR". Ale tubylcy chyba go nie czytali. Tłum zgromadzony przed ratuszem robił wrażenie, jakby chciał ich ukamieniować. - Tego się obawiałem - mruknął Mulder. - Co tu się dzieje? - zaniepokoiła się Scully. - Wysłałem faks do biura koronera. Powiadomiłem go o naszym przyjeździe. - To wszystko? Mają coś przeciwko FBI? - Powiadomiłem go też, że chcemy się przyjrzeć pozostałym ofiarom. Nie musiał mówić nic więcej. Resztę usłyszeli z ust zebranych ludzi. - Wy, z FBI! - wykrzyknął mężczyzna w średnim wieku. - Nie mieszajcie się do naszych spraw! - Kto wam dał prawo? - wrzasnęła jakaś kobieta. - To nasze dzieci! - Ci ludzie dosyć już wycierpieli - powiedział jakiś ksiądz. Potem rozległ się głos zamożnie ubranego mężczyzny, roztaczającego wokół siebie aurę władzy: - Ten człowiek został oskarżony o popełnienie zbrod- 21 Mulder rozpromienił się. - Świetnie, Scully. Nie liczyłem na tak wiele. - A może liczyłeś, że będzie gorzej? - Ograniczenia stawiane nauce sprzyjają ograniczeniu naukowców - zareplikował. - Fascynująca teoria - warknęła. Ale Mulder nie słuchał jej. Z radia rozległo się głośne, niskie brzęczenie. Rozdzierało uszy. Zagłuszało wszystko. Scully nigdy dotąd nie słyszała czegoś podobnego. - Zatrzymaj! - krzyknął Mulder - Stój! Przydepnęła hamulec. Samochód zatrzymał się tak gwałtownie, że otworzył się bagażnik. Mulder w mgnieniu oka znalazł się na zewnątrz. Skoczył ku bagażnikowi i wyjął z niego jakiś przedmiot. Scully obserwowała go z otwartymi ustami. Agent Mulder dzierżył puszkę farby z rozpryskiwa-czem. Puszkę jaskrawej pomarańczowej farby. Ruszył autostradą, zatrzymał się w odległości jakichś pięciu metrów od samochodu i namalował na asfalcie wielkie pomarańczowe ,X'. - Co to ma być? - odezwała się Scully, kiedy usiadł obok niej. - Pewnie nic. - Wzruszył ramionami, spojrzał na nią i dodał: - Ale nigdy nie wiadomo, wiesz? Z tym musiała się zgodzić. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Nie mogła przewidzieć, co lęgnie się w głowie Muldera. I w żaden sposób nie mogła przewidzieć, co ich czeka na końcu tej drogi. PIĘTNO ŚMIERCI przypadki, które nas interesują. A tu widzę tylko dwa orzeczenia sądu. Kogoś tu brakuje, prawda? Truit nie odpowiedział. - Jestem z FBI - przypomniał mu Mulder. - Reprezentuję prawo. - Pewnie Raya Soamesa - odezwał się koroner z ociąganiem. - Dlaczego jego rodzina nie chciała nas powstrzymać przed ekshumacją? - Ponieważ rodzina Raya Soamesa zaginęła przed trzema laty. - Zaginęła? Tak po prostu? - Wyciągnął już z Truita wszystko, co mo'gł. Usta koronera zacisnęły się mocno. Mulder nie przejął się tym specjalnie. Miał wszystko, czego potrzebował, przynajmniej na początek. Nazwisko Raya Soamesa. Wobec tego pożegnał się sympatycznie. Nie doczekał się odpowiedzi. - Jakieś kłopoty? - zwrócił się do Scully, kiedy znalazł się na zewnątrz. - Kłopoty? Skąd. Tylko zwykła sielska gościnność, bardzo okrzyczana. Zawsze jesteś przyjmowany w takich miasteczkach jak "książę ciemności"? - Nie podoba ci się mój styl? - zmartwił się Mulder. - Przyjechaliśmy tu, żeby przeprowadzić śledztwo w sprawie domniemanego morderstwa - warknęła Scully. - Jak możemy liczyć na współpracę miejscowych? Na twarzy Muldera znowu pojawił się irytujący uśmiech. - A czego się spodziewałaś? Że wyjdą po nas z kwiatami i orkiestrą? FBI oczywiście nie ujawniło niczego, zgodnie ze starymi zwyczajami. Jeśli nie podobają ci się moje metody, zawsze możesz naskarżyć na mnie w raporcie. Czy nie po to cię tu przysłali? - Jestem tu, żeby ci pomagać - syknęła. - Naprawdę? - Mulder uniósł brwi. - Szczerze? Na szczęście nie musiała odpowiedzieć, bo akurat wte- 23 ni! Osądzono go i skazano! W grobach nie ma niczego, co byłoby warte naszego bólu! Spokojny uśmiech, który nie znikał z twarzy Muldera, zaczął Scully drażnić. Był to uśmiech kogoś, kto wie lepiej. Taki uśmiech ściąga na głowę kłopoty. Mulder nie przestał się uśmiechać nawet wtedy, gdy na ich drodze stanął policjant. - Agencie Mulder, oto dokumenty dla pana. Mieszkańcy Bellefleur zdobyli orzeczenie sądu, zakazujące panu wszelkich działań. Przyjął podane mu kartki, przejrzał je i wzruszył ramionami. - Poczekaj tu na mnie. Idę do koronera - rzucił. - Wielkie dzięki - powiedziała Scully, kiedy znikał w budynku. Została sama w obliczu tłumu. Teraz zrozumiała, jak czuje się sędzia, który decyduje, że celny rzut jest nieważny. Spotkanie Muldera z koronerem nie przebiegało w bardziej przyjaznej atmosferze. Może była bardziej stonowana, ale na pewno nie sympatyczniejsza. - Pan Truit? - spytał Mulder. - Tak, to ja. - Głos koronera był lodowaty, wyraz oczu zimny. Dwóch asystentów za jego plecami zmierzyło przybysza równie odpychającym spojrzeniem. - Mulder, agent specjalny FBI - przedstawił się. - Rozmawialiśmy przez telefon. Kiedy możemy zabrać się do pracy? - No cóż... Teraz, przy tych wszystkich orzeczeniach sądowych, mamy związane ręce - odezwał się Truit. Wyglądał jak kot, który połknął kilka kanarków. - Aha. Ale będę potrzebować pozwolenia wstępu na salę sekcji. A także do laboratorium. - Chyba nie wyraziłem się jasno - wycedził Truit. - Być może żyjemy na prowincji, ale kierujemy się tu prawem. Bardzo chciałbym panu pomóc, ale w tej sytuacji... - Świetnie. To znaczy, że możecie mi pomóc. Oto trzy 22 PIĘTNO ŚMIERCI Doktor Nemman nadal mierzył Muldera wzrokiem. Potem wrócił do samochodu, zatrzasnął za sobą drzwiczki i ruszył z piskiem opon. - Sympatyczny - zauważył Mulder. - Ładnie opalony. Śliczna córka. Otworzył drzwiczki wynajętego samochodu. - Przejażdżka na cmentarz, Scully? - Tak - powiedziała. - Chętnie się przekonam, czy nie kopiemy sobie grobu. Pl LŁ3MAK1IIN dy potężny mężczyzna o czerwonej twarzy zbliżył się do nich pędem. - Co wy tu robicie? - wrzasnął. - To zależy - odpowiedział Mulder spokojnie. - Kim pan jest? - Doktor Jay Nemman. - Miejscowy lekarz sądowy - mruknął Mulder. Scully musiała przyznać, że dobrze odrobił zadanie domowe. - Owszem - sapnął doktor. - Twierdzi pan, że sekcje zwłok tych dzieciaków były niedokładne? - Ależ skąd. Prowadzimy oddzielne śledztwo. Nie zali 4 mierzamy nikomu wchodzić w drogę. - Aha. - Nemman najwyraźniej mu nie uwierzył. -No, to pamiętajcie. To ja będę badał te zwłoki. To mój teren. - Dlaczego to nie pan zajmował się tą ostatnią, Karen Swenson? - chciał wiedzieć Mulder. - Byłem na wakacjach i... - Przepraszam - powiedział Mulder głosem bez wyrazu. - Teraz to sprawa wykraczająca poza kompetencje władz lokalnych. Doktor Scully będzie prowadzić wszystkie sekcje. - Słuchaj no - warknął lekarz. - Jeśli ci się zdaje, że przez ciebie ci wszyscy rodzice przeżyją znowu ten sam koszmar... - Popchnął Muldera na samochód i uniósł pięść, wielką jak bochen chleba. Scully nie miała pojęcia, czy Mulder zna karate. Ona znała. Spięła się do skoku i nagle rozluźniła mięśnie. - Tato, przestań! - rozległ się błagalny dziewczęcy głos. - Proszę! Wracajmy do domu! Głos dobiegał z samochodu, zaparkowanego nie opodal. Młoda kobieta na przednim siedzeniu miała bladą twarz i dziko rozwichrzone włosy. Jej oczy miały pochmurny wyraz. Wydawało się, że zagnieździł się w nich ten sam mroczny lęk, który pobrzmiewał w jej głosie. 24 PIĘTNO ŚMIERCI - To ty tak mówisz - zaoponowała Scully. - Ale po co miałby przyznawać się do morderstwa, którego nie popełnił? - To się zdarza. Niektórzy po prostu chcą być uważani za morderców. - Mulder rozgryzł ziarenko i wypluł łuskę. - Danny siedzi w więzieniu sześćdziesiąt mil stąd. Możemy go o to spytać. - I czego się spodziewasz? - Scully skrzywiła się. -Kolejnej odpowiedzi, w którą nie uwierzysz? Może przyzna się też do ostatniego morderstwa. Wyzna nam, że prześliznął się pomiędzy kratami. - Nigdy nie ceń zbyt nisko tego, co możesz usłyszeć od skazańca - upomniał ją Mulder. Scully patrzyła na trumnę wyłaniającą się z rozkopanego grobu. - Więcej dowiemy się od niego niż od tego tutaj -zauważyła ponuro. Ale grób jakby nie zamierzał pozwolić wydrzeć sobie trumny. Oplatały ją gęsto korzenie roślin. Pasy, na których spoczywała trumna, napięły się. Wreszcie trumna się uniosła; Scully wstrzymała oddech. I zamarła - wraz z wszystkimi innymi. Pasy pękły. Trumna uderzyła o ziemię i zaczęła się ześlizgiwać po zboczu pagórka. Zatrzymała się na omszałym nagrobku. Mulder ruszył biegiem; Scully nie pozostała w tyle. Tuż za nimi biegł koroner z dwoma asystentami. Wieko trumny odskoczyło pod wpływem uderzenia. Mulder uniósł je bez wahania. Scully pochyliła się, by nic nie uszło jej uwagi. Była profesjonalistką; na tym polegał jej zawód. Według niej ludzie ze słabym żołądkiem powinni wybrać sobie inną pracę. - Stop! - rozkazał Truit. - To nie jest oficjalne postępowanie! - Mhm. Pewnie tak. Sprawdzę to w regulaminie przed pójściem spać - obiecał mu Mulder. Powoli, ostrożnie uniósł wieko trumny. Scully patrzyła mu przez ramię. Rozdział 6 Truit nie spieszył się z rozkopaniem grobu Raya So-amesa. Mulder musiał użyć wszystkich swoich wpływów, by zmusić koronera do wydania rozkazu. Truit, jego asystenci oraz dwaj miejscowi policjanci obserwowali grabarza. Na czole mężczyzny perlił się pot. Słońce piekło niemiłosiernie; powietrze stało nieruchomo. Cmentarz w Bellefleur zmienił się w saunę. A mimo to Mulder zachowywał spokój. Pogryzał ziarenka słonecznika i obserwował wyrzucaną ziemię. Wygląda jak krowa przeżuwająca trawę, pomyślała Scully. Czuła, że bluzka wilgotnieje jej pod pachami. - Strata czasu... i potu. - Westchnęła. - A co z tym Dannym Doty, o którym tyle słyszeliśmy? Został skazany za jedno z tych zabójstw. Mo'gł popełnić je wszystkie. - Danny Doty sam się przyznał - powiedział Mulder. -Twierdził, że zamordował całą trojkę. Problem w tym, że policja zdołała powiązać go tylko z jednym zabójstwem. A nawet z tym jednym mieli kłopoty. Trochę mało dowodów rzeczowych i mnóstwo poszlak. Gdyby się nie przyznał, pewnie by go puścili. Ale wszyscy tak się palili, by znaleźć mordercę, że przyjęli jego słowa za dar niebios. Miejscowi wolą myśleć, że Danny zabił też pozostałych. W ten sposób mają sprawę na zawsze z głowy. 26 PIĘTNO ŚMIERCI - Dla potomności? Czy dla tych twoich ważniakdw? - Powiedzmy, że obie przyczyny są ważne. Może nawet i dla ciebie, kolego. - W porządku - zgodził się Mulder. - Ty badaj i nagrywaj. Ja będę robić zdjęcia. - Wyjął małego polaroida i zaczął obchodzić zwłoki, fotografując je pod rożnymi kątami. Scully zabrała się do pracy. - Badany ma sto pięćdziesiąt sześć centymetrów wzrostu - powiedziała do dyktafonu. - Waga: pięćdziesiąt dwa funty. Znajduje się w zaawansowanym stadium rozkładu. Duże oczodoły i spłaszczona czaszka wskazują na to, że to nie są zwłoki ludzkie. - Jak to, agentko specjalna Scully? Jeśli nie ludzkie, to czyje? - odezwał się sarkastycznie Mulder. Scully zachowała spokojny ton. - Jest to jakiś ssak. Prawdopodobnie z rodziny małp. Być może szympans. - Powiedz to miejscowym. Albo rodzinie Soamesa -zaproponował Mulder. Jego oczy lśniły radością. Bez przerwy robił zdjęcia. - Weź próbki tkanek i zrób zdjęcie rentgenowskie. Określ grupę krwi. Zrób toksykologię. I badania genetyczne. - Naprawdę? - upewniła się Scully, w pełni zdając sobie sprawę z głupoty tego pytania. - To, czego nie możemy zrobić na miejscu, zlecimy naszemu laboratorium. Scully nie mogła tego dłużej tolerować. - Naprawdę sądzisz, że to kosmita? Gwarantuję ci, że w tej chwili jakiś żartowniś kona ze śmiechu. Ten, który zamienił ciało Raya Soamesa na tego tutaj. Marnujemy tylko czas. - To co, możemy robić już prześwietlenie? - brzmiała odpowiedź Muldera. Scully podniosła głos. Zmusi go, żeby wysłuchał jej argumento'w, nawet jeśli miałaby zachrypnąć. - Ktoś cię nabiera, Mulder. Ktokolwiek zabił tę dziew- 29 Lhb MAKI IN - Yyych... - Nie potrafiła zdławić dźwięku, kto'ry wyrwał jej się z gardła. Nie mogła nic poradzić na to, że skórę ma pokrytą zimnym potem. Zobaczyła minę Muldera i poczuła się jeszcze gorzej. Wyglądał, jakby miał się rozpłakać ze szczęścia. Jakby otworzyły się przed nim bramy raju. - Coś mi mówi, że Ray Soames nie był gwiazdą koszykówki - zauważył. Ciało w trumnie leżało na nadpleśniałym białym atłasie. Było wzrostu małego dziecka. Wielka głowa miała kształt futbolowej piłki. Skóra przypominała pomarszczony brązowy rzemień. - To... człowiek? - wykrztusiła Scully. Nie była pewna, czy chce poznać odpowiedź. - Nigdy tego... - wybełkotał koroner, zanim przypomniał sobie, że nie ma nic do powiedzenia. - Zamknąć to - rozkazał Mulder. - Niech nikt tego nie dotyka ani nie ogląda. Nikt. Ale Scully wiedziała, że nie to miał na myśli. Tak naprawdę chodziło mu o to, że nikt oprócz niego nie będzie miał szczęścia badać znaleziska. Oprócz niego i Scully, oczywiście. Koroner z radością oddał laboratorium do ich dyspozycji. Nie miał nic przeciwko temu, by z sali wyszli wszyscy oprócz Muldera i Scully. - To pańska sprawa i chętnie ją panu przekazuję -powiedział Truit, zanim Mulder zamknął mu drzwi przed nosem i przekręcił klucz w zamku. - Zobaczmy, czego cię nauczyli na tych studiach -zwrócił się Mulder do Scully. - O to się nie martw. Już robiłam sekcje zwłok. - Co ty powiesz! Przypominały te tutaj? - Zwłoki to zwłoki. - Tego właśnie powinnaś dowieść, prawda? - Owszem - ucięła. - Niech tylko włączę magnetofon. Chcę nagrać swoje spostrzeżenia. 28 Rozdział 7 Następnego dnia o świcie Scully znalazła się w pokoju w motelu. Ale nie skończyła jeszcze pracy. Zdjęcie rentgenowskie dziwnego stworzenia wisiało przyklejone do abażura lampy. Spojrzała na nie raz jeszcze. Potem otworzyła laptop, włączyła dyktafon. Jej głos rozległ się głośno i wyraźnie. Zaczęła przepisywać raport. - Prześwietlenie rentgenowskie dowodzi, że obiekt jest ssakiem. Nie wyjaśnia jednakże znaczenia małego implantu w jego jamie nosowej. Obiekt jest szary i metaliczny. Ma cztery milimetry długości. Na razie nie znam jego przeznaczenia. Przestała pisać. Wyłączyła magnetofon. Wstała i jeszcze raz przyjrzała się przedmiotowi, znalezionemu w zwłokach. Mały metalowy cylinder znajdował się teraz w szklanej fiolce. Scully obejrzała go uważnie. Nadal nie miała pojęcia, co ma przed sobą. Może Mulder snuł jakieś przypuszczenia, ale nie zdradzał się z nimi. A ona nie pytała go o zdanie. Na razie nie życzyła sobie żadnych jego pomysłów. Może dlatego, że brzmiały coraz bardziej przekonująco. Jeśli nie będzie uważać, wkrótce odbije jej tak samo, jak jemu. Ktoś zapukał do drzwi. 31 czynę, nadal pozostaje na wolności. Może znowu zabić. Z łatwością. W każdej chwili. - I tu masz rację. Lepiej, żebyśmy go powstrzymali. -Spojrzał na zegarek. - Już po dziesiątej. Wyciągniemy nasze armaty i rzucimy się w pościg za mordercą, kto'rego wiele lat temu nie udało się znaleźć FBI. Ani nikomu innemu. Oczywiście możemy też zachować się jak łajzy i mięczaki. Zbadamy dokładnie te zwłoki. Wyeliminujemy wszelkie wątpliwości co do tego, czym lub kim mogło być to coś. - Zamilkł. Jego spojrzenie niemal błagało ją, by go wysłuchała. - Zrozum, Scully. Nie jestem wariatem. Mam te same wątpliwości, co ty. Pomożesz mi je rozstrzygnąć? - Przykry początek dnia - zauważyła. - Jakbyś zgadła. Właściwie która to godzina? - U mnie piąta rano. Czyli u ciebie ósma. - Dlaczego nie śpisz o tej porze? Ptaki za głośno się drą, czy jak? - Jeszcze się nie kładłam. Pracowałam przez całą noc. Dostałam wiadomość od ciebie i pomyślałam, że to coś ważnego. - Nie, chciałem się tylko dowiedzieć, co słychać -powiedział Ethan. Scully dosłyszała jego ziewnięcie. - Mhm... - Nagle zdała sobie sprawę, że nie ma mu nic do powiedzenia. Nie po raz pierwszy. Coś jej mówiło, że ich związek nie ma przed sobą przyszłości. - Ten twój kolega to jakiś poganiacz niewolników -zauważył Ethan. - Jak mu tam, Niesamowity... ktoś tam? - Tak. Niesamowity ktoś tam - powtórzyła Scully. Słuchawka ciążyła jej w dłoni. Miała coraz większą ochotę ją odłożyć. - I co, znaleźliście już jakiegoś zielonego kurdupla? -ciągnął Ethan. - Prawdę mówiąc... - Jej spojrzenie padło na zdjęcie rentgenowskie i przedmiot w szklanej fiolce. Powstrzymała się. Mogła sobie wyobrazić reakcję Ethana. Wzniesione brwi. Palec stukający w czoło. Nawet nie mogłaby mieć mu tego za złe. Przed paroma dniami zareagowałaby w ten sam sposób. Jakież zmiany zachodzą w człowieku po kilku dniach pobytu z Mulderem, pomyślała. Parę dni oglądania świata jego oczami. Czy kiedykolwiek spojrzy na ten świat tak, jak niegdyś? - Tylko mu się nie daj - powiedział Ethan i znowu ziewnął. -1 niech cię tak nie goni do roboty. W razie czego postrasz go domem wariatów. - Nie jestem pewna, czy... - zaczęła. - Słuchaj, chętnie bym jeszcze pogadał, ale przede mną długi dzień - przerwał jej. - Zdzwonimy się później. - Tak, później - powiedziała do sygnału w słuchawce. Potem odłożyła ją. 33 O wilku mowa... Mulder miał na sobie sprane fioletowe szorty i biały podkoszulek. W podkoszulku, na ramieniu, była mała dziura. Głowę Muldera zdobiła czapeczka baseballowa z napisem "Brooklyn Dodgers", odwrócona daszkiem do tyłu. Agent specjalny Mulder posłał jej promienny uśmiech. - Jestem zbyt podkręcony, żeby spać - oznajmił. -Pobiegam sobie. Masz ochotę? - Jakoś nie. - Wiesz już, czym jest to coś z nosa naszego małego przyjaciela? - spytał zaczepnie. - Nie - warknęła. - Ale nie spędza mi to snu z powiek. Wzruszył ramionami i podał jej jakąś kartkę. - Dali mi to w recepcji dla ciebie. Scully odprowadziła go wzrokiem. Biegł płynnie, niemal unosząc się w powietrzu. Nadal było chłodno, ale czuło się już nadchodzący upał. Poranne niebo zaczynało przybierać odcień głębokiego błękitu. Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Zamknęła drzwi i spojrzała na kartkę. Ethan dzwonił do niej i prosił, żeby oddzwoniła. Wystukała jego domowy numer w Waszyngtonie. Tak wczesny telefon na pewno go nie zachwyci, ale bardzo chciała pomówić z kimś, kto nie ma związku ze sprawą. Z kimś - obojętne, z kim - kto nie wierzy w małe zielone ludziki. Podniósł słuchawkę po pierwszym sygnale. - Halo? - W jego głosie nie było życzliwości. - To ja, Scully. Przepraszam, że cię budzę. - Nie spałem - jęknął z rozpaczą. - Ktoś przed chwilą zadzwonił i odłożył słuchawkę. Scully uśmiechnęła się do siebie. To na pewno Mulder. Sprawdzał ją. Nadal jej nie ufał. I właściwie miał rację. Powierzono jej pewne zadanie. Miała go pilnować. Cóż za dobrana para - dwoje agentów, szpiegujących się wzajemnie. 32 Rozdział 8 . nikd K 2°Stawić - 2wro'c" <" MuWer do straż-' °dezwał sl" *=*" z "ich - "arny USPOlt0ił go Mulder-Scu"y . - Ma ScuHy. -" 35 Potrząsnęła głową i jeszcze raz przyjrzała ^ ^ • • Otworzyła okno. drogi. Jęknęła. gotowy do od namysłu. - O tak, trzeba mieć takie, żeby cię przyjęli do klubu. - Tak? - podchwycił Mulder. - Do jakiego klubu? - O jakim klubie pan mówi, panie FBI? - spytał Danny. - Czy Ray Soames też do niego należał? - Ray Soames? - Danny zmarszczył czoło, a po chwili się rozpogodził. - A tak, stary dobry Ray. Jasne. Ray do niego należał... jak to się mówi? Z dziada pradziada. Znowu wybuchnął szaleńczym chichotem. Mulder odwrócił się do Scully. - Chcesz zadać Danny"emu jakieś pytanie? - Nie, ty się tym zajmij - powiedziała. - Widzę, że jesteście pokrewnymi duszami. Mulder zwrócił się znowu do więźnia: - Słuchaj, Danny, chcemy ci pomóc. - Daruj sobie. Nie chcę żadnej pomocy. - Tym razem w głosie Danny'ego nie było słychać ani odrobiny szaleństwa. -Jestem winny, słyszysz? Winny, winny, winny. Nie chcę stąd wychodzić. Podobają mi się te potężne, wysokie mury. Nie mogę stąd wyjść, ale tu też nic nie wejdzie. I za cholerę nie zamieniłbym się z Billem Milesem. Co to, to nie. - Kim jest Billy Miles? - spytał Mulder. - Billy? - powtórzył Danny. - Myślałem, że wszyscy go znają. Gra w futbol. Oczywiście nie w tej chwili. Teraz siedzi w wariatkowie. Stanowy Szpital Psychiatryczny znajdował się na przedmieściach Bellefleur. Był to ładny biały budynek, otoczony pięknie utrzymanym zielonym trawnikiem. Wyglądał na szacowną instytucję. Dyrektor szpitala, doktor William Glass, robił podobne wrażenie. Miał rozumną twarz i wytworne maniery. Wypowiadał się jasno. Był jedyną osobą w Bellefleur, która nie odnosiła się wrogo do śledztwa. Wydawał się chętny do współpracy. 37 LESMAKUN Danny nie odpowiedział, ale błysk w jego oku sprawił, że mięśnie Scully napięły się. Strażnik nie żartował. Ten człowiek naprawdę był szaleńcem. Ale Mulder patrzył na niego jak na odnalezionego cudem brata. - Witaj, Danny - odezwał się tak przyjaźnie, jak tylko można. - Cześć, ludzie. - Głos Danny'ego przypominał chrobotanie wiewiórki. - Przyszliście do mnie? Miewam niewielu gości. Danny nie jest tu popularny. Zamknęli mnie, wiecie, i wyrzucili klucz. Zaksięgowali i zapomnieli. Ale mnie to pasuje. Tak to jest z tym pudłem. Jest bezpieczne. Jak grób. Ale nie takie zimne. W wielkiej, pustej białej sali znajdowały się trzy krzesła. Mulder i Scully usiedli obok siebie. Danny zajął miejsce naprzeciwko. - Danny, jestem agent Mulder z FBI, a to... - Stary, wiem, po co tu przyszliście - powiedział Danny. - Zgasili Karen Swenson. - Znasz Karen? - spytał Mulder. - No pewnie. Fajna laska. No tak, ale to się musiało stać. Kwestia czasu. Na pewno byli bardzo delikatni. - Roześmiał się. - To ich specjalność. - Jacy "oni"? - Mulder pochylił się ku niemu. Danny przewrócił oczami, błyskając białkami. Potem spojrzał wprost na Muldera. - Powiedziałem "oni"? Pomyłka. Tak naprawdę to ja to zrobiłem. Siedząc tutaj. Telepatycznie. Nie ma sprawy. Pomyślałem tylko "Karen, słonko, już nie żyjesz", i siup! Zeszła z tego świata. Ale nie pękaj. Pragnę ponieść karę za moją zbrodnię. Jeszcze raz dożywocie proszę! - Danny zaniósł się wariackim śmiechem. Mulder nawet nie mrugnął. - Co możesz nam powiedzieć o tych śladach na plecach Karen Swenson? - spytał, podsuwając Danny'emu fotografię. - Ukąszenie węża Kleopatry - powiedział Danny bez 36 PIĘTNO ŚMIERCI - Tutejsi ludzie traktują psychiatrię podejrzliwie Chwyciliby za broń, gdybym odważył się na coś niezwykłego. Muszę leczyć jak Pan Bo'g przykazał. Być może nie osiągam tym najlepszych rezultato'w, ale pierwsza pomoc to zawsze coś lepszego niż zupełny brak pomocy. - Leczył pan córkę doktora Jaya Nemmana? - spytał Mulder. Lekarz zawahał się. - Tak - przyznał w końcu. Odchrząknął. - Ale bez wiedzy jej rodziców. Sama zgłosiła się do mnie. Zrobiłem co mogłem, ale... - Urwał. - Przepraszam. Jak powiedziałem, nie mogę rozmawiać o szczegółach dotyczących moich pacjentów. - Nawet Billy Milesa? - Nawet Billy Milesa - potwierdził psychiatra. - Ale pozwoli nam pan zadać mu parę pytań? - napierał Mulder. Doktor Glass unio'sł brwi. - Przepraszam, myślałem, że wiecie. Billy Miles znajduje się w dziwnej śpiączce. Jest przytomny. Sądzimy, że ma świadomość tego, co się wokół niego dzieje. Ale nie reaguje na nic. I od lat nie przemówił do nikogo. Obawiam się, że zmarnujecie tylko czas. Mulder skrzywił się. Wyglądał, jakby dostał w twarz, ale szybko się opanował. - Więc czy możemy tylko mu się przyjrzeć? Psychiatra wzruszył ramionami. - Oczywiście. Choć nie widzę w tym wielkiego sensu. I ostrzegam: Billy nie stanowi przyjemnego widoku. Był to bardzo łagodny opis sytuacji. Billy siedział na łóżku. Był dorodnym młodym mężczyzną, o proporcjonalnej i mocnej budowie, ale przebywał w zupełnie innym świecie. Oddychał przez lekko rozchylone wargi. Co pewien czas mrugał powiekami. Były to jedyne oznaki życia, jakie zdradzał. 39 LES MARTIN - Tak, Billy Miles jest naszym pacjentem - oznajmił. -Od ponad trzech lat. - A pan jest jego lekarzem? - spytał Mulder. - Tak, nadzoruję jego leczenie - potwierdził doktor Glass. - Billy chodził do klasy, która zrobiła maturę w osiemdziesiątym dziewiątym roku - powiedział Mulder. - Wie pan, co się stało z wieloma jego kolegami? Doktor Glass skinął ponuro głową. - Spotkałem się z kilkorgiem przez te lata. Zwłaszcza z Dannym Doty. - Na co ich pan leczył? - Nie wolno mi o tym mówić. Tajemnica lekarska. Mulder skinął głową. - Oczywiście. A czy może pan o tym opowiedzieć, nie wdając się w szczegóły? - Chyba tak. Mogę panu zdradzić, że wszyscy cierpieli na podobny problem. Wstrząs pourazowy. Następstwo jakiegoś strasznego szoku. - Jakiego szoku? - Nie mam pojęcia - wyznał doktor. - Nie wiem nawet, czy te dzieciaki go pamiętały. Ale jestem pewien jednego. Czymkolwiek to było, wstrząsnęło nimi do głębi. Pomieszało im w głowach. Scully postanowiła nie wtrącać się do rozmowy. Jej zadaniem była obserwacja metod działania Muldera. Ale jedno pytanie natrętnie pchało jej się na usta. - Sądzi pan, że Danny Doty zabił jednego ze swoich kolegów z klasy? - Ten problem pozostawiam policji i wymiarowi sprawiedliwości - powiedział ostrożnie doktor Glass. - Ale na pewno ma pan swoje zdanie. - Moja praca polega na leczeniu chorych umysłów. Nie na wsadzaniu ciał za kratki. - Czy przy leczeniu umysłu stosował pan hipnozę? -przerwał im Mulder. Doktor Glass uśmiechnął się krzywo. 38 nadal tym samym sennym tonem. - Jesteśmy złączeni na zawsze. - Zamilkła na chwilę, a potem dodała głosem, który wydawał się odbijać echem od ścian: - Billy i ja widzieliśmy światło! LCD ivirti\ i 1 - Spójrzcie tylko na niego - powiedział pielęgniarz, kręcąc głowa. - Najwspanialszy futbolista w historii liceum Bellefleur. Miał być gwiazda college'u. A potem jakiś bandyta przejeżdża go na State Road i zwiewa z miejsca wypadku. Nie złapali go. To się zdarzyło prawie cztery lata temu. - I od tej pory tak wygląda? - spytała Scully. Było jej trochę niedobrze. Zwłoki nie robiły na niej wrażenia. Ale zwłoki, które żyją, to coś zupełnie innego. - Nigdy się nie zmienia - powiedział pielęgniarz. -Roślina. Co do mnie, wolałbym już gryźć ziemię. Jego rodzina odwiedza go zaledwie raz na tydzień. Tak naprawdę jedyną osobą, która się nim zajmuje, jest Peggy O'Dell. - Pielęgniarz zwrócił się do kogoś za plecami Scully. - Prawda, kotku? Scully i Mulder odwrócili się i ujrzeli młodą kobietę na wózku inwalidzkim. Była chuda jak patyk i trupio blada. Nie zaszczyciła gości Billy'ego ani jednym spojrzeniem. Całą uwagę skupiła na postaci na łóżku. Podjechała do wezgłowia łóżka i wzięła książkę, którą trzymała na kolanach. - To dziewczyna Billy'ego - rzekł pielęgniarz. Mrugnął do Scully. - Prawda, Peggy? Porozmawiaj z państwem, są mili. Przyszli odwiedzić Billy'ego, tak jak i ty. Oczy dziewczyny zwęziły się. Jej wargi zadrżały, ale nie padło z nich ani jedno słowo. - Chodziłaś z Billym do szkoły? - spytał łagodnie Mulder. Peggy zignorowała go. - Billy chce, żebym mu czytała - powiedziała z napięciem. Mulder nie rezygnował. - Znałaś go przed wypadkiem? - Każdy znał Billy'ego. - Peggy rozmarzyła się. - Był najfajniejszym chłopakiem w szkole. - Lubi, kiedy mu czytasz? - spytał Mulder. - Teraz muszę się nim zajmować - ciągnęła Peggy, 40 PIĘTNO ŚMIERCI Pielęgniarz wcisnął guzik alarmu. Scully promowała posadzić Peggy na fotelu. Nie spotkała się z wdzięcznością. Dziewczyna młóciła zaciekle ramionami. Mulder pospieszył Scully z pomocą. - Dzięki. Zupełnie jakbym trzymała wkurzonego kota - powiedziała. Mulder nie zwrócił na nią uwagi. Patrzył na coś innego. Scully podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem. Szpitalna koszulka Peggy zadarła się, obnażając jej plecy. Na mlecznej skórze dziewczyny widniały dwa czerwone znamiona. Twarz Muldera rozjaśnił wyraz szczęścia. Scully natomiast zrobiło się jakby duszno. I jakby niedobrze. Wszystko to było coraz trudniejsze do zniesienia. Nie miała zamiaru uczestniczyć dalej w tym szaleństwie. Chciała wyjść, zanim skończy w kaftanie bezpieczeństwa. Minąwszy dwóch sanitariuszy, biegnących ku Peggy, ruszyła korytarzem prowadzącym do wyjścia. Na zielonym trawniku, pod błękitnym niebem, poczuła się trochę lepiej. Znowu stała się sobą. Była normalna. Opanowana. Postanowiła wrócić do wynajętego samochodu. Chciała na nowo przeczytać akta tej sprawy. Była spragniona faktów. Kochanych, chłodnych, przejrzystych faktów. Wsiadła do samochodu i jeszcze raz przeczytała artykuł dotyczący śmierci Karen Swenson. Jego nagłówek głosił: "Czwarty tragiczny zgon ucznia z rocznika 89". Potem następowały szczegóły z miejsca wypadku. Musi być jakieś rozsądne wytłumaczenie tego wszystkiego, pomyślała. Trzeba je tylko znaleźć. Ktoś zapukał do okna. Podskoczyła, omal nie dostając zawału, i zobaczyła uśmiech Muldera. - Strasznie śmieszne - warknęła i opuściła szybę. - Billy mówi, że żałuje, że nie miał okazji się z tobą pożegnać. Rozdział 9 Billy i ja widzieliśmy światło! Słowa Peggy zadziałały na wszystkich jak wstrząs elektryczny. Mulder i Scully otworzyli usta. Billy Miles zareagował gwałtowniej. Oczy wyszły mu z orbit. Jego twarz skrzywiła się w grymasie. Na szyi nabrzmiały mu żyły. Grdyka zaczęła skakać. Usta rozchyliły się; wydobył się z nich zwierzęcy jęk, jakby chłopak usiłował przemówić. Potem wszystko ustąpiło. Billy na powrót stał się rośliną. Scully usłyszała głos Muldera. - Peggy, nie bój się. Chciałbym, żeby doktor Scully cię zbadała. Blada twarz Peggy skrzywiła się w grymasie przerażenia. - Nie! Nie chcę... nie chcę...! - krzyknęła dziewczyna. Dysząc z wysiłku, skierowała swój wózek ku drzwiom. Pielęgniarz chwycił go z tyłu. - Nic się nie stało, kotku - powiedział kojąco. - Wszystko w porządku. Ale Peggy nie dała się oszukać. Ześliznęła się z fotela i zaczęła pełznąć ku drzwiom. 42 UMILKLI - Ja również - zgodził się Mulder. - Ale po zmroku. Nie ma sensu drażnić miejscowych. Już i tak im się nie podoba, że się tu kręcimy. Może być? - Jak najbardziej. Jestem już duża. Nie boję się ciemności. Ale tej nocy wyraźnie czuła przechodzące ją dreszcze. Była w lesie sama. Rozdzielili się z Mulderem i ruszyli w różne strony. - No, dziewczyno, oprzytomniej - powiedziała do siebie, omiatając światłem latarki kępy drzew. Przed nią rozciągała się polana. Ruszyła w jej stronę. Gałęzie drapały ją po twarzy. Przyklękła w miejscu, gdzie trawa była pożółkła i wygnieciona. Przesunęła dłonią po ziemi. Na palcach zostały jej ślady szarego popiołu. Przypomniała sobie treść artykułu o śmierci Karen Swenson. To na pewno tutaj znaleziono jej zwłoki. Usłyszała ciche brzęczenie. To wiatr w gałęziach drzew, wytłumaczyła sobie. Ale nie czuła żadnego ruchu powietrza. Dźwięk narastał. Postanowiła poszukać Muldera. Wstała, żeby ruszyć z powrotem, tą samą drogą, którą przyszła. Jaskrawe białe światło niemal ją oślepiło. Usłyszała jakiś klekot, jakby ktoś grał na metalowym instrumencie. Albo jakby zbliżało się coś dziwnego. Zamarła. Oddychanie zaczęło sprawiać jej trudności. Dźwięk był coraz bliżej. Potem coś zobaczyła. Jakąś zamazaną mroczną sylwetkę majaczącą za źródłem oślepiającego światła. - Mulder? To ty? - zawołała. Ale już znała odpowiedź. To nie Mulder zbliżał się do niej. - Ha, ha. Słuchaj, Mulder, skąd wiedziałeś, że ta dziewczyna ma znamiona? - Dziewczyna? Jaka dziewczyna? - zdziwił się Mulder. - A, ta co wyglądała jak Carrie na balu maturalnym? Scully straciła resztki cierpliwości, które udało jej się dotąd zachować. Mulder, ze swoimi wygłupami, zaczął jej grać na nerwach. Zwłaszcza odkąd ustanawiał własne zasady i naginał fakty. - Mulder, odpuść sobie. Odpowiadaj. Co się tu dzieje? Co ci wiadomo na temat tych znamion? Co to jest? - Chcesz usłyszeć prawdę? - Tak. - A zniesiesz ją? - Zaryzykuj. ' - Uważam, że te dzieciaki zostały uprowadzone. - Przez kogo? - Raczej przez co - sprostował Mulder. Scully wyskoczyła z samochodu. Stanęła z nim twarzą w twarz. Nadeszła chwila szczerej rozmowy. - Naprawdę wierzysz w jakieś stworzenia z Kosmosu? - Chętnie wysłucham lepszej teorii. Jeśli ją masz. - Zdaje się, że zwariowałeś - powiadomiła go Scully głosem bez wyrazu. - Uważam, że ci młodzi ludzie są wyznawcami jakiegoś kultu. Wiesz, takiego jak satanizm. Ludzie, a zwłaszcza młodzież, łatwo angażują się w takie sprawy. - Ach, tak? - Właśnie tak. A las jest znakomitym miejscem na dziwaczne rytuały o północy. To dlatego Karen Swenson była w nocnej koszuli. Powinniśmy sprawdzić las. Możemy tam coś znaleźć. Świece. Krzyże. Coś. Cokolwiek. Masę rzeczy. - Prawidłowe rozumowanie - pochwalił ją Mulder z uśmiechem. - Jak to dobrze, że mi cię przydzielili. Zgubiłbym się bez ciebie. - Skonam ze śmiechu - syknęła Scully. - Uważam, że powinniśmy się udać do lasu. 44 Minęli policyjną furgonetkę z napędem na cztery koła. Na dachu zamocowany był potężny reflektor. To on ją oślepił. A te metaliczne dźwięki, które słyszała, musiał wydawać dieslowski silnik. No pewnie. Tyle niesamowitych wydarzeń, nic dziwnego, że nerwy odmówiły jej posłuszeństwa. Wyobraźnia zaczęła podsuwać jej wizje. Przerażające wizje. Zwłaszcza w tych strasznych lasach. Nagle omal nie podskoczyła. Niebo przeszyła błyskawica. Powietrze rozdarł huk gromu. - Chodźmy stąd - powiedziała szybko. - Dobrze. Ruszyli do samochodu. - Ty prowadzisz - zaprotestowała, kiedy zobaczyła, że Mulder wsiada od strony pasażera. - Chcę coś sprawdzić. - Skoro tak wolisz... - Usiadł za kierownicą, położył kompas na desce rozdzielczej i zapiął pasy bezpieczeństwa. - Ty też lepiej zapnij pasy - poradził. Zalśniła kolejna błyskawica. O szybę zabębniły krople deszczu. Mulder włączył wycieraczki. Nie na wiele się przydały; deszcz lał jak z cebra. Ale Mulder ruszył ostro. Samochód wypadł z lasu jak strzała i pomknął autostradą. Scully przyjrzała się próbkom zżółkłej trawy i ziemi, które pobrała z polany. - Jak sądzisz, co jest tego powodem? - spytała. - Ogień? - spytał Mulder bez emocji. - Obozowicze? -Uśmiechnął się. - Po co mnie pytasz? Przecież nie podobają ci się moje pomysły. - Według mnie to element jakiegoś rytuału, może ofiara. Zdaje się, że miałam rację, podejrzewając istnienie kultu satanistycznego. Chcę tu wrócić. - Mhm. Jasne. - Mulder nie wydawał się zainteresowany. Zupełnie, jakby mówiła o pogodzie. Więcej uwagi poświęcał znalezieniu stacji radiowej. Zamarł z ręką na gałce. Brzęczenie z głośnika narastało, jakby wyjechali poza zasięg fal radiowych. 47 Rozdział 10 Kto mieczem wojuje, od miecza ginie - powiedziała sobie Scully, i od razu przystąpiła do działania. Skierowała latarkę w stronę oślepiającego światła. - Hej... co jest... - rozległ się jakiś głos. Teraz wiedziała już, kto przed nią stoi. Miejscowy policjant mierzył w nią z naładowanej broni. - Weszła pani na teren prywatny. - Prowadzimy dochodzenie - przemówiła Scully, przełknąwszy gulę, która utkwiła jej w gardle. - Jesteśmy z FBI. - Nie obchodzi mnie, kim jesteście. Wsiadajcie do samochodu i jazda stąd, albo oskarżę was o naruszenie własności prywatnej. Nagle z ciemności dobiegł ich głos Muldera: - To miejsce zbrodni. Scully skierowała światło latarki na Muldera; stał na skraju polany. - A ja jestem z policji - powiadomił go policjant. - Więc wynocha mi stąd. Mulder spojrzał w jego zimne oczy, po czym przeniósł wzrok na broń. - Słyszałaś, co powiedział ten pan - zwrócił się do Scully. - Musimy być posłuszni prawu. 46 Ta sprawa zaczyna mnie zbyt wiele kosztować, pomyślała. Czuła się jak komputer z przeciążoną pamięcią. I pod nadmiernym napięciem. Zapragnęła, żeby przynajmniej przez chwilę przestało być tak cholernie ciekawie. Ale jej prośby nie zostały wysłuchane. - Uprowadzeni zwykle mówią o utracie poczucia czasu - powiedział Mulder. - Podobnie jak świadkowie zjawisk nadnaturalnych. Uprowadzeni, pomyślała Scully, krzywiąc się. Mulder nigdy nie zapomni o swoich ufoludkach. Zupełnie poważnie wierzy w ich istnienie. Pewnie przyleciały tu w nocy, gotowe do ataku. - Słuchaj, czy zamierzasz... - zaczęła. - Patrz! - przerwał jej Mulder. Wskazał na coś na drodze. Światła samochodu zabłysły na powrót. - Co jest? Jak... - wykrztusiła. - Ostrzegałem cię. Kiedy prowadzę, wszystko może się zdarzyć. Musisz być na to przygotowana. - Powiem ci, co zdarzy się w tej chwili. Pojedziemy prosto do hotelu. Bez żadnych przystanków. Ani objazdów. Ani innych wycieczek. x - Jasne - zgodził się Mulder. - Dosyć już zobaczyliśmy. - Z całą pewnością. Westchnęła z ulgą, znalazłszy się wreszcie w swoim pokoju. Miły gorący prysznic, całonocny sen, i wszystko będzie wyglądać jak miniony koszmar. Ale najpierw musiała wykonać zadanie. Położyła laptop na stole, otworzyła go i zaczęła pisać. Agent Mulder zgłosił powstanie luki czasowej spowodowanej działaniem "nieznanych sif. Jego pogląd nie może zostać potwierdzony przez piszącą raport. Pisząca raport uważa to za wysoce nieprawdopodobne i sądzi, iż... W tej samej chwili światło w pokoju zamigotało i zgasło. Komputer nadal działał. Był zasilany baterią. Scully spojrzała na ostatnie zdanie: Pisząca raport uwa- 49 - Patrz - odezwał się. ScuIIy poszła za jego spojrzeniem. Igła kompasu poruszała się bez ładu i składu. Mulder wyjrzał przez okno. - Co ci? - spytała. - Czego tam wypatrujesz? Nie odpowiedział. Jechał w potokach deszczu. Na autostradzie tworzyły się kałuże, ale samochód nie zwalniał. - Hej, Mulder... Może powinieneś... - zaczęła. Przerażająca błyskawica przerwała jej w pół słowa. Całe niebo pojaśniało. Blask wypełnił też wnętrze samochodu. Potem zapadły ciemności. Światła samochodu zgasły. Słychać było tylko bębnienie deszczu. Silnik zamilkł. Samochód powoli zatrzymał się na autostradzie. - Rany - westchnęła Scully. - Co się stało? - Straciliśmy napęd. Poszły hamulce. Kierownica. Wszystko - powiedział Mulder. Ale nie wydawał się zmartwiony. Był zadowolony. A nawet szczęśliwy. Jak dzieciak, który zdobył nagrodę na strzelnicy. Spojrzał na zegarek i niemal krzyknął: - Zgubiliśmy trzy minuty! - Co zgubiliśmy? - Trzy minuty! - obwieścił ponownie Mulder. Wysiadł z samochodu i ruszył autostradą w ulewnym deszczu. Scully westchnęła i powlokła się za nim. Po około trzydziestu metrach Mulder zatrzymał się. Zaczekał na Scully. - Zgubiliśmy trzy minuty - powtórzył raz jeszcze. -Spojrzałem na zegarek tuż przed błyskawicą. Były trzy minuty po dziewiątej. A zaraz potem zrobiło się siedem po dziewiątej. I popatrz! Wskazał na asfaltową nawierzchnię. W deszczu lśniło wielkie pomarańczowe X. Scully usiłowała przypomnieć sobie, kiedy Mulder je tutaj namalował. Musiała się chwilę zastanowić. Wczoraj. Zaledwie. A wydawało się, że od tamtego czasu minął rok. Tak wiele się zdarzyło. Wokół nich. I w niej. 48 Rozdział 11 Trzymając świecę w jednej ręce, drugą bębniła w drzwi pokoju Muldera. Otworzył szeroko oczy, ujrzawszy wyraz jej twarzy. - Co się stało? Widziałaś ducha? Scully usiłowała zachować spokojny ton. - Mogę wejść? Chciałabym, żebyś coś zobaczył. Mulder odstąpił na bok. Weszła do środka. W jego pokoju również paliły się świece. Odetchnęła głęboko i zdjęła szlafrok, który na siebie narzuciła. W innych okolicznościach poczułaby się nieswojo. Ale nie teraz. Była zbyt zaniepokojona, by pozwolić sobie na nieśmiałość. Poza tym wiedziała, że Mulder nie zwraca na nią uwagi. Całą uwagę poświęcił czemu innemu. Pod szlafrokiem miała tylko bieliznę. Odwróciła się tyłem do Muldera i drżącym palcem wskazała na swoje plecy. Chciała, by zobaczył to, co ukazało się jej w łazienkowym lustrze, gdy chciała wziąć prysznic. - Co to? - spytała. Mulder ukląkł, by lepiej się przyjrzeć temu, co mu pokazywała. Nie odzywał się, więc podniosła głos: - Mulder, co to jest? 51 ta fo za wysoce nieprawdopodobne i sądzi, iż... Rozejrzała się po tonącym w mroku pokoju i zagryzła wargę. Podświetliła zdanie i nacisnęła klawisz z napisem "delete". Usiłowała skupić się nad tekstem. Wreszcie poddała się. Była śmiertelnie zmęczona. Więcej! Konała ze zmęczenia. Za dnia łatwiej będzie jej dopatrzyć się w tym sensu. Przy świetle płynącym z ekranu komputera znalazła świece. Zapaliła jedną, ziewnęła i przeciągnęła się. Rano Mulder znowu nie znajdzie towarzystwa do joggingu. Ona będzie spała tak długo, jak tylko się da. Weszła do łazienki ze świeczką i postawiła ją na półce nad zlewem. Drżący płomień rzucał refleksy na białe ściany pomieszczenia, odbijał się w lustrze. Scully włączyła prysznic. Sprawdziła temperaturę wody; była przyjemnie gorąca. Nie mogła się doczekać, kiedy wejdzie pod prysznic. Zdjęła ubranie i rzuciła je w bezładną kupkę na podłogę. Nagle krzyknęła. opowieści. I wiele się nauczyć. - Wyciągnął ku niej rękę. -Chcesz ziarenek? - Chętnie. - Zaczęła je skubać, słuchając Muldera. Były całkiem smaczne; powinna spróbować ich wcześniej. - Miałem dwanaście lat, kiedy to się zdarzyło. Moja siostra miała osiem lat. Spaliśmy w jednym pokoju. Od najwcześniejszego dzieciństwa. Za miesiąc mieliśmy zamieszkać w oddzielnych pokojach, co nigdy nie nastąpiło. Ponieważ tej nocy moja siostra zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu. - Jak takie dziecko może po prostu zniknąć? - Nikt tego nie rozumiał. - Głos Muldera dochodził jakby z oddali. Jakby cofnął się w czasie, do chwili, kiedy był dzieckiem... przerażonym, zagubionym dzieckiem. -Moja rodzina była bogata. Miała znajomości. Rozpoczęła poszukiwania. Przez policję. Prywatnych detektywo'w. Gazety. Wojsko. - I...? - Nic. Potem czekaliśmy, aż ktoś zażąda od nas okupu. Zapłacilibyśmy każdą cenę. Ale nikt się do nas nie odezwał. - Nie znaleźliście jej? - Nasza rodzina się rozpadła. Przez całe lata nie mogliśmy o tym zapomnieć. To tak, jakby rana nie chciała się zagoić, mimo że owija się ją grubymi warstwami bandaża. - To ciągle w tobie tkwi, prawda? - Ciągle - przyznał. - Usiłowałem o tym zapomnieć. Wyjechałem do szkoły w Anglii. Myślałem, że to mi pomoże. Ale nie pomogło. Nie mogłem zapomnieć o siostrze. Jej zniknięcie zaszczepiło we mnie pasję do poszukiwania tajemnic. Najpierw tajemnic umysłu. Potem przestępstw. Wstąpiłem do FBI. Stałem się ich gwiazdą. Przydzielali mi duże sprawy. Zmierzałem wprost na szczyt. - Więc co się stało? - Pewnego razu wpadłem na trop Archiwum X- powiedział Mulder. - Sprawy tak dziwaczne, że wszyscy uważali je za śmieszne. 53 - Chodzi ci o te dwie nabrzmiałe ranki? - spytał wstając. - Tak, chodzi mi właśnie o te dwie ranki. - Scully z trudem powstrzymywała się od krzyku. Głos jej drżał. - To proste - poinformował ją Mulder. - Ślady po ukąszeniu komara. - Komara... - powtórzyła Scully zdławionym głosem. - W lesie ucięły mnie ze dwadzieścia razy. Patrz. -Zaczął ściągać koszulę. - Nie, nie. Już ci wierzę - zapewniła go Scully. Pospiesznie włożyła szlafrok. Ruszyła do wyjścia, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Wstrząsnął nią spazm. Stanęła, drżąc jak osika. Deszcz bębnił o szyby, słychać było grzmoty. Płomień świecy zamigotał dziko. Scully powtórzyła w duchu, że nie ma się czego obawiać. Nie ma tu nic strasznego. Nie pomogło. - W porządku? - spytał Mulder. - O tak. W idealnym porządku - skłamała. - No tak. To widać. - Mówię ci, nic mi nie jest - upierała się, lecz po chwili dodała: - Powiem ci tylko jedno. Nie będę dziś spać w swoim pokoju. - O? - zdziwił się Mulder. - Masz coś lepszego do roboty? - Musimy porozmawiać. Pora, żebyś powiedział mi prawdę. - Prawdę? O jaką prawdę ci chodzi? - Prawdę o tym, co wiesz. A także, w jaki sposób *ją poznałeś. - Pod jednym warunkiem. - Pod jakim? - Że zechcesz mnie wysłuchać. - Po tym, co się dzisiaj wydarzyło, wysłucham wszystkiego. - No, to siadaj. Albo lepiej połóż się na moim łóżku. Ja siądę na krześle. Będziesz musiała wysłuchać długiej 52 nigdy dotąd. Możesz mi wierzyć lub nie, wszystko mi jedno. - Wierzę ci - powiedziała. - Ale ostrzegam cię, to niebezpieczne. A im bliżej podejdziemy, tym większe niebezpieczeństwo nam grozi. - W to także wierzę. - Więc może powinnaś się wycofać. - A może nie powinnam. Zapominasz, że mam napisać pewien raport. Nie ty jeden musisz doprowadzić swoje zadanie do końca. Zadzwonił telefon. Mulder nie zwrócił na to uwagi. - Skoro tak... - zaczął. - Tak - przerwała mu Scully. Telefon zadzwonił znowu. Mulder podniósł słuchawkę. Scully obserwowała, jak jego wargi zaciskają się powoli. - Dobrze - powiedział. - Już jedziemy. Odłożył słuchawkę i zwrócił się do Scully: - To zdarzyło się znowu. - Oprócz ciebie. - Wiedziałem, czego się po mnie spodziewano. Ale nie mogłem się do tego zmusić. Nie mogłem nic poradzić na to, że uwierzyłem. Przeczytałem wszystkie akta. Były ich setki. Potem przeczytałem wszystko, co mogłem znaleźć na temat dziwnych zjawisk. Okultyzmu. Zjawisk paranormalnych. I wreszcie dowiedziałem się o hipnozie w stanie głębokiej regresji. - Co to właściwie jest? - spytała. Nie była pewna, czy dobrze go rozumie. - Jest to rodzaj hipnozy, która otwiera niedostępne części umysłu - wyjaśnił. - Dzięki niej przypominasz sobie to, o czym zupełnie zapomniałaś. To, co jest zbyt straszne, by pamiętać. - A ty sobie przypomniałeś... - zaczęła, na poły domyślając się odpowiedzi. - Scully, spójrz na mnie - przerwał jej Mulder. Usiadła na łóżku i popatrzyła mu w oczy. - Nigdy nie opowiadałem o tym nikomu z FBI. To brzmi zbyt niewiarygodnie. Z początku sam nie chciałem w to uwierzyć. Ufam ci, bo sądzę, że mnie lubisz. Chcesz znać odpowiedź, tak? - Tak. - Zostałem zahipnotyzowany przez pewnego eksperta. - Mówił powoli, jakby wchodził w trans. - Cofnąłem się w czasie. Cofnąłem się do nocy, kiedy zniknę-ła moja siostra. Zobaczyłem siebie, leżącego na łóżku, nagle obudzonego. Zobaczyłem oślepiające światło na zewnątrz pokoju. Zobaczyłem zbliżającą się ciemną sylwetkę. Mulder zacisnął pięści. W jego głosie słychać było ból. - Zobaczyłem siebie, sparaliżowanego ze strachu. Słyszałem, jak moja siostra woła o pomoc. Zabrali ją, a ja nie zrobiłem nic, by ich powstrzymać. Posłuchaj mnie, Scully. Oni istnieją. Nie wiem, czym są i dlaczego się tu zjawili, ale się dowiem. I powstrzymam ich. Nic więcej się dla mnie nie liczy. A teraz jestem tak blisko rozwiązania, jak 54 w falujących kałużach na parkingu. Krople wody migotały na dachu wypożyczonego samochodu. Wsiedli i zapięli pasy. Scully przekręciła kluczyk w stacyjce; silnik ożył. Kiedy opuszczali parking, Scully odezwała się nagle: - Wiesz, mam dziwne uczucie. Jakby coś nas obserwowało. Coś... lub ktoś. Na miejscu zastali tłumy policjantów. Reflektory na radiowozach oświetliły polankę niczym plan filmowy. Scully widziała połamane gałęzie i młode drzewka, powyrywane z korzeniami przez burzę. Dostrzegła pociąg towarowy, zatrzymany na torach. Mulder podszedł wprost do dwóch policjantów przy torach. - Co się stało? - spytał. - Szczegóły. Wszystkie. Jeden z policjantów spojrzał na niego wilkiem. - Niech się pan o nic nie martwi. Wszystko jest pod kontrolą. - Spytałem: co się stało? - powtórzył Mulder. - No, szybciej. Spieszy nam się. - Młoda kobieta wpadła pod pociąg - odparł policjant z ociąganiem. - Jak się tu znalazła? Policjant już otwierał usta, ale zanim się odezwał, uprzedził go jego kolega: - Zaraz, bracie, po co te pytania? Mulder zignorował go. - Czy dziewczyna była na wózku inwalidzkim? Policjant podrapał się po głowie. - Wózek? Żadnego wózka... Jakaś dłoń opadła na ramię Muldera. Odwrócił się i ze-sztywniał. Był to ten sam policjant, którego spotkali w lesie. Ten, który kazał im się wynosić. Potężny, masywny mężczyzna nie zdejmował ręki z jego ramienia. Zacisnął ją jeszcze mocniej. - Zdaje się, że kazałem wam stąd wyjechać - warknął. 57 Rozdział 12 Z kim rozmawiałeś? - chciała wiedzieć Scully. - Nie wiem. Nie przedstawił się. Coś zniekształcało jego, albo jej, głos - powiedział Mulder. Wkładał już marynarkę. - Co się właściwie stało? - dopytywała się. - Peggy 0'Dell, przyjaciółka Billy'ego Milesa. Nie żyje. Jest w lesie, na skrzyżowaniu dróg. To wszystko, co usłyszałem. Chcę dowiedzieć się reszty najszybciej, jak mogę. - Daj mi trochę czasu, ubiorę się. - Popędziła do swojego pokoju i ubrała się. Ochlapała twarz wodą i przeczesała włosy. Nie było czasu na makijaż. Mulder czekał na nią w hallu. - No już, jedźmy - ponaglił niecierpliwie. - Chwilę, muszę zamknąć drzwi. Stał, przytupując nogą, kiedy zamykała podwójny zamek. - To na nic - rzucił. - Nic ci nie pomoże, jeśli to coś zechce wejść. No, chodź. Jedźmy. Zgadnij, kto prowadzi. - O nie. Dzisiaj moja kolej. Będę się czuła spokojniej. - Może masz rację - zgodził się Mulder. Rzucił jej kluczyki. Wyszli z motelu. Deszcz przestał padać. Wiał rześki wiatr. Księżyc w pełni osrebrzał białe obłoki. Odbijał się 56 PIĘTNO ŚMIERCI sów. Zastanawiała się, czy nie zabrać go jako dowodu rzeczowego. Rozmyśliła się jednak. Glinom nie spodobałoby się, że kradnie im dowody z miejsca zbrodni. Tylko tego byłoby im trzeba, by zamknąć ją w jednej celi z Mul-derem i wyrzucić klucz. Zanotowała swoje odkrycie w pamięci, postanawiając umieścić je później w raporcie. Potem zobaczyła coś jeszcze. Peggy miała na ręce zegarek. Może uszkodziła go, padając. Dzięki temu poznaliby moment jej zgonu. Ujęła nadgarstek dziewczyny. Był zimny jak głaz. Odwróciła go, by spojrzeć na tarczę zegarka. Zadrżała. Zegarek wskazywał 9.03. To wtedy, gdy czas się zatrzymał. I gdzieś zniknął. Musi powiedzieć o tym Mulderowi. Musi... - Wstawaj, siostro - warknął ktoś za jej plecami. -I chodź ze mną. Uniosła wzrok i ujrzała policjanta, mierzącego do niej z rewolweru. Wstała. - Pan się myli, ja tylko... - Dotykałaś dowodów rzeczowych. - Aleja... - Powiesz to sędziemu. Powiesz mu też, co robisz z tym tutaj. - Rozpiął jej żakiet. Z kabury pod pachą wyjął pistolet Scully. - No, to idziemy do twojego przyjaciela. Mulder leżał oparty o samochód. Odwrócił głowę, gdy policjant popchnął Scully na miejsce obok niego. Był zirytowany całą sytuacją i z niesmakiem myślał o głupocie policjantów. - Sprawdzimy waszą tożsamość - powiadomił ich najwyższy rangą policjant. - Jeśli się potwierdzi, oddamy wam broń. - Mam ze sobą dowód tożsamości - odezwała się Scully. - Daruj sobie. On cię nie słyszy - powiedział Mulder. -Naoglądał się za dużo kreskówek. W tej samej chwili rozległ się jakiś głos: 59 LES MARTIN Puścił ramię Muldera i otwartą dłonią pchnął go mocno w pierś. - A ja powiedziałem, że chcę wiedzieć, co tu się dzieje - odparł Mulder, rewanżując mu się tym samym. - To jest ostatnie ostrzeżenie - uprzedził policjant. -Jeszcze jedno, i zaaresztuję cię za utrudnianie postępowania. Dowiesz się, jak to jest w pudle. - Znowu popchnął Muldera, tak że jego marynarka rozpięła się. Oczy niższego rangą policjanta zalśniły. - Hej, on ma spluwę! - oznajmił. Wyszarpnął pistolet z kabury pod pachą Muldera. Ruszał się zaskakująco szybko jak na kogoś przypominającego byka w mundurze. - Jestem z FBI, palancie - oznajmił Mulder, wyciągając rękę po broń. - Jasne. - Policjant nawet nie drgnął. - Nie mam czasu na przekomarzania. - Mulder odwrócił się do jego starszego rangą kolegi. - Może panu przemówię do rozsądku. Widziałem tę dziewczynę na wózku inwalidzkim dziś po południu. Niech mi pan wytłumaczy, jak się tu dostała bez niego. - Powtórzę to, co już powiedziałem: zmywaj się stąd, bracie. Scully patrzyła na Muldera i policjanta, stojących twarzą w twarz. Wyglądali jak dwa walczące ze sobą koguty. Mulder nie osiągnie wiele, udając twardziela. Postanowiła nieco powęszyć. Koło torów leżało coś przykryte kocem. Delikatnie uniosła materiał i spojrzała na zmasakrowane ciało Peggy O'DelI. Miała szeroko otwarte oczy, wywrócone białkami do góry. Scully zmusiła się, by nie myśleć o Peggy, jaką znała. Nie pamiętać, jak patrzyła z miłością na Billy'ego Milesa. Peggy to już teraz tylko zwłoki, jedne z wielu. Następne zadanie do wykonania. Uklękła, by przyjrzeć się dokładnie jej ciału. W zaciśniętej dłoni dziewczyny tkwiło pasmo kasztanowych wło- 58 Rozdział 13 Mulder skrzywił się. - Dobrze, może mi pan zdradzić złe wieści. Zdaje się, że się domyślam. Ale może mi pan to przekazać drogą oficjalną. - Ktoś zniszczył nasze biuro w ratuszu - powiedział Truit, kręcąc głową. - Bałem się, że coś takiego się zdarzy. Mieszkańcy tego miasta przestrzegają prawa, ale wy wyprowadziliście ich z równowagi. - Włamali się do pańskiego biura. - W głosie Muldera brzmiało zmęczenie i rezygnacja. - Ale to nie wszystko, prawda? - Mało panu? - warknął Truit. - A, tak. Prawie zapomniałem. Mam nadzieję, że nie byliście zbyt przywiązani do tych psich zwłok, kto're wykopaliście. Czy co to było za stworzenie. - Zabrali je, tak? - upewnił się Mulder. - Zabawne, ale jakoś się nie zdziwiłem. - Nie pytajcie mnie, na co im one - powiedział koroner, drapiąc się po głowie. - Takich rzeczy nie wiesza się nad kominkiem. - Nie miałem najmniejszego zamiaru pytać pana o to. Nie spytam nawet, dlaczego pańskie biuro nie ma należytej ochrony. 61 - Możecie ich puścić. Zaręczę za nich. - Był to koroner. - Truit. - Mulder odetchnął z ulgą. - Dzięki Bogu, jest pan tutaj. Teraz możemy ruszyć tę sprawę. - Nie ma czego ruszać - brzmiała odpowiedź Truita. -Niech się pan trzyma, panie FBI. Coś mi się zdaje, że wrócił pan do punktu wyjścia. nt l NO ŚMIERCI tego, co znaleźliśmy wczoraj. Ciekawe, kto chciał, żeby zniknęły. Masz jakieś pomysły, Scully? Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale się powstrzymała. - Raczej nie. - A może jednak, tylko nie chcesz tego przyznać -podsunął Mulder. Na szczęście nie musiała mu odpowiedzieć. - Popatrz, kogo tu mamy - rzekła z ulgą. - Śliczna mała co'reczka doktora Nemmana - zauważył Mulder, kiedy z zarośli wyłoniła się jakaś postać, zbliżając się do światła. - Wygląda na to, że i ona miała przykrą noc. Scully przyznała mu rację. Kiedy po raz pierwszy zobaczyli ją w samochodzie ojca, wyglądała na zaniedbaną. Teraz przypominała narzeczoną Frankensteina. Jej włosy sterczały na wszystkie strony jak splątany gąszcz. Długa koszula nocna nosiła na sobie ślady ziemi; jej dół był porwany na strzępy. Dziewczyna szła boso; jej policzki lśniły od łez. A kiedy się odezwała, jej głos załamał się. - Proszę, pomóżcie mi. Musicie mnie bronić. Mulder zdjął marynarkę i zarzucił ją na dygoczące ramiona dziewczyny. - Zimno dzisiaj - powiedział. - Jeszcze się zaziębisz. Chodźmy gdzieś, gdzie znajdziemy dla ciebie coś ciepłego. Potem porozmawiamy. Powoli i spokojnie. Poukładamy sobie wszystko. Wyprostujemy. Wszystko wróci do normy. Chcesz? Dziewczyna skinęła głową. - Wszystko wróci do normy. O tak, proszę! - Po drodze minęliśmy całodobową restaurację - podsunęła Scully. - Może tam? - Też o tym myślałem - zgodził się Mulder. -A więc to, co mówią o wybitnych umysłach, to jednak prawda. Restauracja była pusta. Znudzona kelnerka przyjęła zamówienie. Nie wydawała się zdziwiona widokiem dziewczyny, wyglądającej jak sponiewierana szmaciana 63 - Ochrona nie była mi potrzebna, dopóki nie pojawiliście się tu i nie zaczęliście wszystkim przeszkadzać. Przyjezdni zawsze ściągają kłopoty. Mulder otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz zamknął je, bo uderzyła go pewna myśl, pewna niepokojąca myśl. - Scully! - rzucił. - Kluczyki! Szybko! Podała mu je bez słowa. Zanim zdołała zadać mu jakieś pytanie, biegł już w stronę samochodu. Rzuciła się za nim pędem. Kiedy padła na siedzenie, Mulder zapalał już motor. - Po co ten pośpiech? - wydyszała, gdy samochód mknął autostradą jak strzała. - Boję się, że wkrótce się dowiesz - mruknął Mulder, nie odrywając oczu od drogi. Nie mylił się. Scully zaczęła rozumieć, o co mu chodzi, kiedy dostrzegła łunę na horyzoncie. - Czy to to, o czym myślę? - spytała. Nie odpowiedział. Zaciskał posępnie usta. Minęli zakręt. Przed nimi rozciągała się autostrada. Widać było wyraźnie ich motel. Stał w ogniu. Mulder zatrzymał samochód przy jednym z pojazdów straży pożarnej. Razem ze Scully przebiegł między strażakami z ekipy i hotelowymi gośćmi w piżamach i nocnych koszulach. Oboje stanęli ramię w ramię, wpatrując się w płomienie. Bezradnie patrzyli na ogień, szalejący w ich pokojach. Strumienie wody z węży strażackich dawały taki sam efekt, jak polewanie ognia wodą z konewki. - Moje raporty idą właśnie z dymem. Że nie wspomnę o laptopie. Najnowszy model. Musiałam skorzystać z protekcji, żeby go zdobyć - odezwała się Scully. Miała wrażenie, że traci bliskiego przyjaciela. - Z dymem idą również nasze zdjęcia rentgenowskie -dodał Mulder. -1 fotografie. Wszystko. Najmniejszy ślad 62 - Oczywiście - zapewniła ją Scully. - Możesz być tego pewna. Teraz i ona poczuła gorycz w ustach. Gorzki i metaliczny smak. Znała go. Był to smak kłamstwa. lalka. Pewnie pracowała na nocnej zmianie tak długo, że nic nie mogło jej zaskoczyć. Scully zaczekała, aż dziewczyna dopije kawę. - Chcesz jeszcze? - spytała. Dziewczyna pokręciła głową. - Nie. Nic mi nie pomoże. Nie usunie tego smaku. - Jakiego smaku? - spytał Mulder. - Jakby metalicznego. - Skrzywiła się. - Czy jakoś tak. Nawet gorzej. Fuj. Mulder skinął głową ze współczuciem. - Pewnie jest wstrętny. Będziesz musiała dobrze wyszorować zęby. - Mówił do niej powoli, jak do dziecka. Dziewczyna mogła mieć dwadzieścia parę lat, ale wyglądała jak przerażona pięciolatka. - No, a jak ci na imię? -spytał. - Theresa. Theresa Nemman. - Co robisz w nocy na dworze, w koszuli nocnej? Chyba nieczęsto wybierasz się na takie wędrówki po lasach, prawda? - Nie wiem. - Dziewczyna pokręciła głową. - Nagle znalazłam się tam. Tak to się dzieje. Zawsze. Nagle się gdzieś znajduję i nie wiem, jak to się stało. - Więc to nie pierwszy raz? - odezwała się Scully. Mówiła cicho, kojąco. Dziewczyna wydawała się krucha jak szkło. I płochliwa jak przerażony królik. Jej głos wydawał się dochodzić z daleka - z jakiegoś miejsca ukrytego w jej wnętrzu. - To się zdarza, odkąd zrobiłam maturę. Mnie i moim kolegom. Dlatego proszę, żebyście mnie bronili. Nie chcę, żeby ze mną też się to stało. Nie chcę umrzeć, jak oni. Jak Peggy. - Jej ramiona znowu zadygotały. Łzy potoczyły się po policzkach. Scully dotknęła Theresy, by ukoić jej strach. Ujęła dłonie dziewczyny; były równie zimne, jak ręce Peggy, leżącej przy torach kolejowych. - Obronicie mnie, prawda? - wyszlochała Theresa. -Obiecajcie mi! 64 domagają się odpowiedzi. Żądają odpowiedzi, niezależnie od tego, jakie miałyby się okazać. - Pora na szczerą rozmowę - odezwał się Mulder. Scully zesztywniała. Potem zdała sobie sprawę, że nie mówi do niej. Zwracał się do Theresy. - To ty dzwoniłaś do mnie dziś wieczorem, prawda, Thereso? - ciągnął Mulder. - To ty powiedziałaś, że Peggy OTJell nie żyje. - Jego głos nie był już łagodny. Stał się ostry i napastliwy. Mulder uznał, że pora zdjąć rękawiczki, pomyślała Scully. Zachowywał się jak zwierzę, które zwietrzyło świeżą krew. Bezwzględne. Bezlitosne. Nie znała go takiego. Ale nie zdziwiło jej, że to w nim tkwi. Theresa zagryzła wargę i zamilkła. Usiłowała nie patrzeć na Muldera. Ale on przeszywał ją nieustępliwym wzrokiem. - Tak - powiedziała w końcu słabym głosem. - To ja. - Skąd wiedziałaś, gdzie mnie znaleźć? - naciskał Mulder. - Słyszałam, jak ojciec mówi, gdzie się zatrzymaliście. Scully podchwyciła spojrzenie Muldera. Uniosła brwi. Czyżby podpalaczem był doktor Jay Nemman? Wczoraj wydawał się wściekły jak diabli. Ale czy naprawdę był wściekły? Mulder wzruszył lekko ramionami. Nie wiedział. Potem odwrócił się do córki doktora. Zamierzał poznać prawdę, nawet gdyby miał ją wydzierać z Theresy obcęgami. - Z kim rozmawiał twój ojciec? - spytał. - Komu powiedział o naszym motelu? - Tacie Billy'ego. - Billy'ego? Mówisz o Billym Milesie? - Tak. Billy jest... - Theresa urwała; wydobycie z siebie tych słów okazało się zbyt trudne. Wreszcie zmusiła się, by je wymówić. - Billy jest jednym z nas. - Wiem. Jesteście w tym razem. Rocznik osiemdziesiąty dziewiąty. Ale wróćmy do teraźniejszości. Skąd wiedziałaś, że Peggy nie żyje? 67 Rozdział 14 Scully nie mogła dłużej się oszukiwać. Nie mogła dłużej udawać, że ta sprawa jest taka sama, jak inne. Nie mogła oszukiwać się, że nauka dostarczy jej wszystkich odpowiedzi. I że trening, któremu poddano ją w FBI, pomoże znaleźć mordercę. Gorzej, nie mogła już uważać Muldera za nieodpowiedzialnego wariata, ekscentryka, odmieńca lub świrusa. Była niemal zadowolona, że jej laptop zginął w płomieniach. Na razie nie musi się martwić o raport. Trudno byłoby przekonać szefów, że Mulder wpadł na trop jakiejś sprawy. Może to nawet niemożliwe. Nie mogła sobie wyobrazić, że jej uwierzą. Sama nie uwierzyłaby w coś takiego - aż do dzisiaj. Musi uważać, opisując tę sprawę. W grę wchodzi nie tylko praca Muldera. Chodziło także o jej przyszłość. Nie wspominając już o tym, co mogłoby się stać z Archiwum X. Mogłoby zostać utajnione na zawsze. Scully nie chciała tego. Sprawy z Archiwum X powinny pozostać dostępne. Mulder musi nadal nad nimi pracować. A ona chciała mu pomagać. Widziała już tyle, że pragnęła zobaczyć jeszcze więcej. Mulder nie mylił się co do niej -była do niego podobna. Należała do ludzi, którzy 66 r";ii\iu JsMIERCI - Czy twój tato wiedział, kto jest ojcem dziecka? -spytał Mulder. Theresa znowu się zawahała. Potem powiedziała: - Pomagał Peggy. Ale... ale nie było dziecka. Było coś innego. Tato powiedział, że to dlatego, że Peggy ma te znamiona. Scully głośno przełknęła ślinę. Nie chciała wyobrażać sobie tego, co urodziła Peggy. Ale nie mogła pozbyć się tej myśli. Zobaczyła szczątki istoty, którą znaleźli. Żołądek wywrócił się jej do góry nogami. Spojrzała na Muldera. Wydawał się niewzruszony. Pochylił się ku dziewczynie. - Znamiona? - spytał. - Mówisz o tych znakach na jej plecach? - Tak - szepnęła Theresa. - Wszyscy ich się nabawiliśmy. W lesie. I wszyscy umrzemy. - Ktoś rozmawiał z tatą przez telefon. Słyszałam, jak pytał: "Peggy nie żyje? Na pewno?" - Która wtedy była? - wtrąciła się Scully. Chciała znać dokładny czas, co do minuty. Dzisiejszej nocy minuty znaczyły bardzo wiele. Może wszystko. - Dziewiąta. Parę minut po dziewiątej - poprawiła się Theresa. - Pamiętam, że telefon zadzwonił tuż po tym, jak rozpoczął się mój ulubiony program. - A potem? Co się stało, kiedy usłyszałaś rozmowę ojca? Theresa pokręciła bezradnie głową. - Nie wiem. Nie pamiętam. Następną rzeczą, jaką pamiętam, jest las. Ktoś mnie ściga. - Kto? - Nie wiem. - Dziewczyna znów wydawała się bliska łez. Ale Mulder nie miał dla niej litości. - Twój ojciec? - Nie. - Głos Theresy brzmiał cicho jak szept. - Tato powiedział, żebym nigdy nikomu o tym nie mówiła. Ani słowa. - O czym masz nikomu nie mówić? - spytał Mulder ostro. Scully nie mogła go winić. Czuła to samo, co on. Za bardzo zbliżyli się do prawdy, by pozwolić jej uciec. - Mam nikomu nie mówić o Peggy. Ani o Billym Milesie. I o tym, że tato jej pomógł. - Pomógł? Komu? - wypytywał Mulder. - Peggy. - W jaki sposób? - Był jej lekarzem. Ona... miała mieć dziecko... - zdradziła Theresa. - Ale umarło. - Czy Billy wiedział o tym dziecku? - Scully uprzedziła pytanie Muldera. - Nie. Jego tu wtedy nie było, przez parę miesięcy. Zniknął tuż po maturze. Wrócił dopiero pod koniec lata. Peggy mówiła, że to on jest ojcem dziecka. Ale nikt jej nie uwierzył, bo go tu nie było. 68 HItTNO ŚMIERCI Obcy z Kosmosu. Doktor Nemman zignorował Scully i Muldera. Patrzył tylko na córkę. Położył dłoń na jej ramieniu. - Chodź do domu, maleńka - powiedział. - Tutaj nie jest ci dobrze. Ci ludzie są natrętni, zadają ci wścibskie pytania. Ale Theresa skurczyła się pod jego dotknięciem. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu. - Ta dziewczynka chyba nie chce iść do domu - zauważył Mulder bezbarwnym tonem. - Nie mieszajcie się - warknął Nemman. - Ona jest chora. Bardzo chora. Ma przywidzenia. Bardzo różne. Znajduje się na skraju choroby umysłowej. Nie wolno jej denerwować. Theresa zaczęła wycofywać się w kąt sali. Zwinęła się w kłębek, jak embrion. Policjant wyciągnął ku niej dłoń. - Tatuś chce cię zabrać do domu, słoneczko - powiedział kojąco. - Wykąpie cię ładnie. Położy do łóżka. Dostaniesz gorącej czekolady. Jest pyszna, prawda? - Zabierzemy cię tam, gdzie będziesz bezpieczna, kochanie - poparł go doktor Nemman. - Wiesz, że pan Miles i ja nie pozwolimy, żeby ci się coś stało. Mulder wyprostował się raptownie. - Jest pan ojcem Billy'ego Milesa? Potężny policjant zwrócił się w jego stronę. - Zgadza się. - Posłał mu złowróżbne spojrzenie. -I odczep się pan od mojego chłopaka, zrozumiano? Wystarczy już, że jest w takim stanie. Nie życzę sobie, żeby obcy gapili się na niego jak na jakieś zwierzę w zoo. - Chodź tu, Joe, pomóż mi! - zawołał doktor Nemman. Chwycił Theresę pod ramię, a Miles podbiegł i złapał ją z drugiej strony. Razem wywlekli ją z restauracji. Ani Mulder, ani Scully nie zrobili nic, by ich powstrzymać. Nie mogli kwestionować władzy rodzicielskiej ani 71 Rozdział 15 Było to wszystko, co zdołała z siebie wydusić. Zakryła uszy dłońmi, położyła głowę na stole i zaniosła się rozpaczliwym szlochem. Scully dotknęła jej ręki. Nadal była lodowata. Wreszcie Theresa uniosła głowę. - O Boże-jęknęła Scully. Z nosa dziewczyny lała się krew. Scully przyniosła garść papierowych chusteczek i podała jej. W tej samej chwili przed oczami stanął jej pewien obraz. Zwłoki stworzenia w trumnie. Implant w jego nozdrzach. Czy Theresa też go ma? Kątem oka zauważyła, że drzwi restauracji otwierają się gwałtownie. Do sali wpadł doktor Nemman. Tuż za nim biegł policjant, którego spotkali na polanie, ten najstarszy rangą. Wyglądał na jeszcze bardziej rozwścieczonego. Kelnerka wskazała na stół, przy którym siedzieli z Theresa. - Tu jest pańska córeczka, doktorze - powiedziała. -Bóg jeden wie, co zrobili temu biedactwu. Do Scully dotarło wreszcie, że kelnerka musiała zatelefonować do Nemmana. Tutejsza społeczność trzyma się razem, zwłaszcza gdy pojawiają się obcy. 70 włamał się do biura koronera i podpalił nasze pokoje. Nasze dowody obróciły się w popiół. - Jak sądzisz, kto jest podpalaczem? Dobry doktorek Nemman? - Możliwe - powiedziała z namysłem. - Nie pała do nas miłością. Może pomagał mu ojciec Billy'ego. Widać, że obaj działają przeciwko nam. Obaj coś ukrywają. Nagle Mulder poderwał się z miejsca. Tym razem Scully nie dała mu się zaskoczyć; pospieszyła za nim. - Dokąd teraz? - spytała. - Właśnie przyszło mi coś do głowy. Być może istnieją pewne dowody, których dotąd nie zniszczyli. - Gdzie? Ale Mulder biegł już do drzwi. Scully dogoniła go przy samochodzie. Wyprzedził ją w wyścigu do kierownicy. - Ostrożnie - upomniała go, kiedy ruszyli pełnym gazem. Znowu nadciągnęły chmury. Padał gęsty deszcz. Asfalt stał się niebezpiecznie śliski. - Nie rozwiążemy tej sprawy, jeśli wylądujemy w kostnicy. - Przynajmniej znajdziemy się w odpowiednim miejscu - odciął się Mulder i docisnął gaz do oporu. Wreszcie samochód zahamował z piskiem opon. Scully wyjrzała na zewnątrz. Stali na skraju miejskiego cmentarza. Mulder wysiadł, a ona za nim. Włączył latarkę i ruszył przed siebie, po mokrej trawie i rozmiękłej ziemi. Zatrzymał się. - Za późno - powiedział. Światło latarki wyłoniło z mroku dwa rozkopane groby. Obok widać było dwie rozbite trumny. Mulder oświetlił je latarką. Scully patrzyła mu przez ramię. - Obie puste - powiedział. - Powinienem się domyślić. - Co się tu dzieje? Czy wszyscy tu powariowali? A może to nam odbija? Mulder nie słuchał jej. Stał zamyślony, z twarzą bez wyrazu, pogrążony we własnym świecie. Mogła tylko czekać. Powoli na jego twarzy pojawiły się 73 autorytetu policji. Theresa rzuciła im ostatnie, przerażone spojrzenie i wszyscy zniknęli na zewnątrz. - Pokochasz to miejsce - mruknął Mulder, dopijając kawę. - Każdy dzień tutaj to Święto Zmarłych. - Wierzysz jej? - spytała Scully. - Może jej ojciec mówi prawdę. Może naprawę Theresa ma nie po kolei w głowie. Nie byłaby jedyna w tym mieście. Może to tutejszy mikroklimat. - Myślisz, że ktoś, wariat czy normalny, mógłby to zorganizować? - Wiesz, jak brzmi odpowiedź. Ale i tak trudno dopa-trzeć się w tym sensu. Na przykład zegarek Peggy 0'Dell zatrzymał się trzy minuty po dziewiątej. Właśnie wtedy miała zostać potrącona przez pociąg. Ale Theresa twierdzi, że Miles rozmawiał z jej ojcem tuż po wybiciu godziny dziewiątej. To niemożliwe. - Kto wie? Mogła się pomylić. Ludzie często mylą się co do czasu. A może kłamała. Może okłamywała nas albo nawet siebie. Trudno jej przyznać się do pewnych spraw. Na przykład do tego, że Theresę łączy z Peggy telepatyczna więź. Ci, co zdali tu maturę w osiemdziesiątym dziewiątym, byli jakoś ze sobą związani. Związani przez coś, od czego nie mogli się uwolnić. - Mulder uniósł kubek z kawą i zauważył, że jest pusty. - Bez względu na to, jaka jest prawda, żaden sąd jej nie uzna - ciągnął. - Podobnie jak nie potraktuje poważnie stów Theresy. Jest niezrównoważona. Własny ojciec uważają za wariatkę. Żaden sąd nie uwierzy jej słowom, jeśli lekarz będzie mówił co innego. Albo policjant. Scully skinęła głową. - Wyobraź sobie, że opisujesz, co stało się na autostradzie przy znaku X. O dziewiątej zero trzy, kiedy, jak twierdzisz, czas zrobił sobie trzy minuty wakacji. Nie należy tego mówić sędziemu. - Mulder uśmiechnął się gorzko. - Już dawno przestałem cokolwiek mówić sędziom. Potrzeba nam niezbitych dowodów. - Nie tylko ty na to wpadłeś. Wie o tym także ten, kto 72 Rozdział 16 Przykro mi, że psuję ci przyjemność, ale chyba już znam odpowiedź - powiedziała Scully. Ona również poskładała ze sobą wiele fragmentów układanki. Uznała, że niczego w niej nie brakuje. - Naprawdę? Coś ty? - Czy to ten wielki gliniarz, Miles? - Śmiała próba. Akademia FBI może być z ciebie dumna. Ale... nie. - Nie? - Nie, ale jesteś blisko. - Blisko? - powtórzyła Scully. - To jego syn, Billy Miles - oznajmił Mulder. Scully musiała przyznać, że jest miłym facetem. Pełnym dobrej woli. Utalentowanym. Mającym serce na właściwym miejscu. Ale w głowie miał zdecydowanie nie po kolei. Uśmiechnęła się i pokręciła głową. - Billy Miles? Ten chłopak, który od czterech lat wegetuje jak roślina? Doszedł tu i o własnych siłach rozkopał te groby? Mulder skinął głową. - Nie wiem, czy dobrze to rozumiem. W szczegółach. Ale ten przypadek pasuje do schematu uprowadzenia 75 i"iru\ i ni oznaki życia. Chwycił Scully za ramiona. Oczy błysnęły mu z ożywieniem. W jego spojrzeniu widać było czystą radość. - Właśnie zrozumiałem, kto to jest. - Jak to, kto to jest? - Kto to zrobił. - Zrobił? To znaczy, zabił Peggy? Mulder radośnie kiwnął głową. - I całą resztę? - upewniła się Scully. - Ukradł nasze dowody? Przeraził Theresę? To ta sama osoba? Mulder kiwał głową. - Ta sama - oznajmił. - Wiem, kim jest. ł-lt; l NU ŚMIERCI siły, które są tu obecne, mają wpływ na bieg czasu. A zatem Billy Miles mo'gł rozkopać te groby. Podpalać! I zabijać. I nikt nawet nie zauważył, że opuścił swoie i ' • i J łóżko. Scully zakazała sobie słuchać tego, co wygaduje Mul-der, ale czuła się, jakby walczyła z wciągającym ją wirem. Czuła wpływ jego myśli, ich moc i przekonanie. Traciła siły, wir zaczynał ją wciągać. - Czy ta "moc" ma zdolność rozciągania czasu? - usłyszała własny głos. - Tak. I to ona spowodowała powstanie znaków na plecach tych dzieciaków. Zostały uprowadzone i poddane testom. Zostały zabrane na tę polanę w lesie. W ich organizmy wprowadzono substancję, której nie potrafimy zidentyfikować. Powoduje ona mutacje genetyczne. - A zatem to ta "moc" goniła dziś Theresę po lesie? - Nie. To był Billy Miles. Działał pod wpływem impulsu, wszczepionego w jego DNA. Danny Doty czuje te same impulsy. To dlatego chce zostać w więzieniu. Wie, że nie może być im posłuszny za kratkami. Scully skinęła głową. Oczywiście. To miało pewien sens. Mulder był zupełnie normalny, kiedy o tym mówił. Ona również była normalna, kiedy mu potakiwała i pytała o szczegóły. To reszta świata... Wybuch śmiechu zgiął ją wpół. Mulder spojrzał na nią i także zaczął chichotać. Stali w ciemnościach na cmentarzu, deszcz siąpił, a oni rechotali jak wariaci. - Wiesz co, całkiem nam odbiło - wykrztusiła wreszcie Scully. - I to jak - wydyszał Mulder. Wreszcie udało mu się złapać oddech. - No, to chodź - powiedział. - Zbierajmy się. - Dokąd idziemy? - spytała Scully, nadal osłabiona po ataku śmiechu. - Tam, gdzie nasze miejsce. Do czubków. Odwiedzimy Billy'ego Milesa. przez kosmitów. Wierz mi, wiem, o czym mówię. Wpuściłem do komputera setki takich spraw, i... - Pasuje do schematu? - powtórzyła Scully. Pomyślała o totalnym szaleństwie ostatnich dni. Być może był to jakiś schemat. - Słuchaj - powiedział Mulder. - Zegarek Peggy O'Dell zatrzymał się o dziewiątej zero trzy. Sama widziałaś. Dokładnie wtedy przeżyliśmy lukę czasową na autostradzie. W tej samej chwili Theresa Nemman w jakiś sposób uciekła z domu i zabłąkała się w lasach. Myślę, że w ciągu tych trzech minut coś się stało. Kiedy zatrzymał się czas... taki, jakim go znamy. - O, jasne - zgodziła się Scully. - A teraz wrócimy grzecznie do hotelu. Napijesz się gorącego mleka. Spokojnie prześpisz noc. Rano poczujesz się lepiej. Mulder uniósł brwi. - Nie wierzysz mi? - Agencie Mulder, stoję tu na deszczu i w błocie. Patrzę na dwie puste trumny. Znajdujemy się na cmentarzu, na którym wykopaliśmy coś, czego istnienia nie potrafię usprawiedliwić. Jakaś nawiedzona dziewczyna informuje mnie, że musi umrzeć, ponieważ ma "znamiona". Jasne, że ci wierzę, ale to nie znaczy, że masz rację. Oznacza to, że sama muszę odwalić kawał roboty. Na tym etapie wierzę we wszystko. Nie zdziwiłabym się, gdybyśmy oboje zaczęli wyć do księżyca. - Uspokój się, Scully, i posłuchaj mnie przez chwilę. - Mam się uspokoić? Do tego potrzebuję paru pigułek o mocnym działaniu. - Jednak ku własnemu zdziwieniu poczuła, że się uspokaja. Być może dzięki temu, co wyczuła w głosie Muldera. Było to pragnienie poznania prawdy. Absolutna pewność. Cokolwiek to było, zamilkła i zaczęła go słuchać. - Uważam, że w Bellefleur jest obecna jakaś moc -powiedział. - Odczuliśmy jej działanie już w samolocie. I na autostradzie. Działa tu jakaś siła. Nasze zegarki robią nam kawały. Mój kompas oszalał. Chcę powiedzieć, że 76 ŚMIERCI - Niezwykłego? - powtórzył pielęgniarz ze zdziwieniem. - O co panu chodzi? Co niezwykłego mogłoby przytrafić się Bill^emu? Jak już mo'wiłem, nie poruszył się od... - Co pan robił wczoraj o dziewiątej wieczorem? - przerwał mu Mulder. - Chyba oglądałem telewizję. Tak. Właśnie. Zgadza się. Patrzyłem w telewizor. - Co pan oglądał? - naciskał Mulder. - Zaraz. Chyba... chyba... - Pielęgniarz zaplątał się. -Śmieszne, nie mogę sobie przypomnieć... - Przerwał gwałtownie. Scully pochyliła się nad łóżkiem Billy'ego. Coś zwróciło jej uwagę. Czarna smuga na czystych białych prześcieradłach. Scully stanęła w nogach łóżka. Zaczęła ściągać koc. - Hej, co pani robi? - zawołał pielęgniarz. Scully znalazła pod paznokciami u stopy Billego to, czego szukała. Ziemię. Pielęgniarz zaczął się denerwować. Nie spodobało mu się, że ta przyjezdna dotyka Bilr/ego. To należało do jego obowiązków. Było czymś więcej niż obowiązkiem. Jego talonem na chleb. Otworzył usta, żeby spłoszyć przyjezdną, ale zanim zdążył to zrobić, Mulder zadał mu kolejne pytanie: - Kto zajmował się wczoraj Peggy O'Dell? - Nie ja - zastrzegł się. - To nie moja zmiana. I nie moja roślina. Choć oczywiście szkoda dziewczyny. Na pewno lubiła mojego Billy^go. Myślę, że lepiej mu robiła niż wszyscy doktorzy razem wzięci. Czasami wydawało mi się, że naprawdę zdaje sobie sprawę z jej obecności. - Jak mogła stąd wyjść? - drążył Mulder. - Bez fotela? - Nie wiem. - Pielęgniarz trzymał się swojego problemu. - Jak powiedziałem, to nie moja zmiana. - Jego spojrzenie znowu padło na Scully. Wyjęła z torebki metalowy przyrząd. Posługując się nim, pobrała spod paznokcia Billy'ego próbkę ziemi i umieściła ją w szklanej fiolce. Skończyła, zanim pielęgniarz zdołał ją powstrzymać. 79 Rozdział 17 Scully stanęła wraz z Mulderem przy łóżku Billy'ego Milesa. Towarzyszył im pielęgniarz. - Możemy tu czekać aż to rana - powiedział. - Nic się nie stanie. Chłopiec leżał nieruchomo jak trup. Jedynie minimalny ruch jego klatki piersiowej wskazywał na to, że jeszcze znajduje się wśród żywych. Jego twarz wyglądała jak maska pośmiertna. Oczy lśniły nieruchomo niczym szklane paciorki. - Leży tak już trzy lata - poinformował pielęgniarz. -A przedtem leżał przez rok w domu. - Jest pan pewien? - spytała Scully - Nigdy się nie rusza? - Mam na niego oko - zapewnił ją pielęgniarz. - Jego stary płaci mi dodatkowo za dyżury przy nim. Kazał mi przysiąc, że jeśli zauważę u Billy^go jakąś oznakę życia, od razu go zawiadomię. Wierzcie mi, wiem o każdym mrugnięciu tego chłopca. Mulder, który dotychczas tylko przysłuchiwał się rozmowie, podszedł do nich i spytał: - Zmieniał pan wczoraj jego basen? - Tylko ja to robię - wyjaśnił pielęgniarz. - Nie zauważył pan czegoś niezwykłego? 78 - Wzorowa uczennica - pochwalił ją Mulder. - Oto coś jeszcze. - Podniosła szklaną fiolkę. Była pęknięta, lecz maleńki metalowy przedmiot, implant z nosa stworzenia znalezionego w trumnie, nadal znajdował się na swoim miejscu. - Nasz podpalacz spisał się dobrze, ale nie bezbłędnie - powiedziała. - Pora przekonać się, czy i my spiszemy się dobrze. Chodźmy do laboratorium. Przed nami sporo pracy. - Bez obaw - uspokoiła go. - To dziecinna igraszka. Miała rację. Zadanie nie należało do trudnych. Na szklanej płytce umieściła ziemię pobraną spod paznokcia Bil-ly'ego. Obok znalazła się próbka pochodząca z leśnej polany. Kiedy płytka znalazła się pod mikroskopem, wystarczyło jedno spojrzenie. - Bingo! - zawołała. - Pasują do siebie jak dwie krople wody! - Daj je tutaj - powiedział Mulder z uniesieniem. Wymienili gorący uścisk dłoni. - Do dzieła! - Co pani chce z tym zrobić, do diabła? - spytał, bo nic innego nie mógł już zrobić. Mulder wyręczył ją w odpowiedzi. - Dziękujemy panu za poświęcony nam czas. I zostawili go z otwartymi ustami. Pielęgniarz został w pokoju, mając Billy'ego za jedynego towarzysza rozmów. Nie miał nic przeciwko temu. Przywykł do tego. Rozmawiał z Billym codziennie. Nie przeszkadzało mu, że konwersacja jest dość jednostronna. Pielęgniarz lubił brzmienie własnego głosu. - Proszę, co ta dziewucha narobiła. Tak nam rozbebe-szyła nasze śliczne prześcieradełka. Trzeba je poprawić. No, wyczyściła ci paznokcie, aż miło, choć nie mam pojęcia, gdzieś je tak sobie ubrudził. Pewnie się pocisz albo co. Widzisz, to znaczy, że żyjesz. W przeciwnym razie twój papa nie dawałby mi tej forsy co tydzień. Ale dobrze na nią zapracowałem. Nie jest specjalnie miło męczyć się tu z tobą. Rozumiesz, nie jesteś najlepszym kumplem, jakiego można sobie wymarzyć. Poza tym to wszystko zaczyna mieszać mi w głowie. Mógłbym przysiąc, że spojrzałeś na tę dziewczynę, kiedy grzebała ci za paznokciami. Co oznacza, że muszę wziąć sobie wolne. Albo za chwilę zacznę potrzebować własnego pielęgniarza. Scully tymczasem zwróciła się do Muldera: - Wiesz, gdzie chcę teraz pojechać? - Do motelu, albo do tego, co z niego zostało, dojedziemy w dwadzieścia minut. - A zatem nie muszę ci tłumaczyć, czego szukamy. - Miejmy nadzieję, że nam się uda. Scully zmarszczyła nos, chodząc wśród pobojowiska w motelowym pokoju. Ogień pozostawił po sobie silny swąd. Ale po chwili zapomniała o wszelkich zapachach. - Mamy szczęście - powiedziała, podnosząc na wpół stopioną torbę. Jej zawartość była nie naruszona. - Wiedziałam, że powinnam pobrać próbkę ziemi z polany. 80 sowy, popiskiwanie jakichś nieznanych zwierząt. I cichy szelest suchych liści pod stopami. Po jakimś czasie zapytał: - A ty, Scully? Co sądzisz o tym labiryncie? Przeraża cię? Czy myśląc o nim, masz ochotę podkulić ogon i uciekać byle dalej? A może jesteś podobna do mnie? Może zabrnęłaś za daleko, żeby wracać? - Muszę na to teraz odpowiadać? - wykręciła się. -Wolno mi skorzystać z notatek? - Masz na to tyle czasu, ile ci się spodoba. Ale kiedyś będziesz musiała odpowiedzieć. Nie mnie. Sobie. A także ludziom, którzy przydzielili cię do mnie. Naszym kochanym szefom. - O to pomartwię się później. - Scully zidentyfikowała miejsce, gdzie znalazła popiół i ziemię. - Patrz - powiedziała. Światło jej latarki wyłoniło z ciemności ślady odciśnięte w popiele. - Stopy - zauważył Mulder. - Bose - dodała Scully. -Jak mi się zdaje. - Słyszysz? Ktoś biegnie. Słyszała ten dźwięk. Ktoś przedzierał się przez gęste zarośla. Mulder skierował latarkę w stronę, z której dobiegał hałas. Zdążył zauważyć sylwetkę, przemykającą między drzewami. Ale nie zdołał jej rozpoznać. Rzucił się za nią. Scully zawahała się, a potem ruszyła za nim. Może nie zdoła go dogonić, ale nie chciała stracić go z oczu. Była fanką Redskinsów. Teraz wiedziała już, jak się czuje gracz ścigający na nierównym terenie biegnącego zygzakiem łapacza. Mulder co chwila znikał i wyłaniał się zza drzew. Starała się go nie zgubić. Przez chwilę myślała, że jednak jej uciekł. Potem zobaczyła go pomiędzy drzewami. Oddalał się od niej. Musiała przyspieszyć. Nogi ciążyły jej, jak odlane z ołowiu. Oddech rozdzierał płuca. Ale zmusiła się, by oddychać głębiej i szybciej... Płask' Coś mocno uderzyło ją od tyłu w nogi. Straciła równowagę. 83 Rozdział 18 Zdaje się, że nie jesteśmy sami - zauważył Mulder. Reflektory ich samochodu oświetliły furgonetkę z napędem na cztery koła. Stała na skraju lasu. Scully rozpoznała ją bez trudu. - Nasz drogi przyjaciel, Miles - powiedziała. - Wygląda na to, że uwielbia spacerować nocą po lesie. - Pewnie kompleks skauta. Ciekawe, jaki dobry uczynek zaplanował sobie na dzisiaj. - Na pewno się dowiemy. Ale teraz nie martwmy się o to. Najpierw musimy dowiedzieć się prawdy o czymś innym. - Zatrzymała samochód tuż za furgonetką. Wysiedli i zapalili latarki. Ruszyli mroczną gęstwiną, podążając za długimi promieniami światła. - W zasadzie powinniśmy już znać drogę - odezwała się Scully. - Ale w tych lasach zawsze tracę orientację. A może las nie ma tu nic do rzeczy. Może to ta sprawa. Ciągle się gubię. Kiedy wyjaśniamy jedną wątpliwość, natychmiast pojawia się następna. - Witaj w klubie - powiedział Mulder, odsuwając gałąź. - Tak właśnie czuję się od lat. Jakbym błądził w labiryncie. W labiryncie, w którym musisz się zgubić, bez względu na to, za jakiego mądralę się uważasz. - Zamilkł. Słyszeli tylko odgłosy nocy. Wiatr w gałęziach drzew. Hukanie 82 ril^l INW :>MltKl_l Chłopiec spojrzał na niego tępo. Wyglądał, jakby przebywał w innym świecie. Nagle zza drzew za plecami Muldera wyłonił się Miles. Trzymał w ręce broń, a w oczach miał żądzę mordu. - Mulder! - krzyknęła Scully, nie oszczędzając palących ją żywym ogniem płuc. - Uważaj! Za tobą! Ma broń! On chce... - Zanim skończyła mdwić, wiedziała już, że jest za późno. Upadła. Łokcie zabolały ją, kiedy runęła na ścio'łkę. Zaryła brodą w ziemię. Powoli podniosła głowę. Jej spojrzenie padło na parę zabłoconych buciorów. Przeniosła wzrok wyżej, na masywne nogi w granatowych spodniach. Potem zobaczyła wielki brzuch, zwisający nad ściśniętym pasem napinający koszulę tak, że niemal odpadały guziki. Potem jej spojrzenie zatrzymało się na lśniącej broni wycelowanej w jej głowę. Nie musiała już patrzeć na twarz mężczyzny. - Pan Miles - powiedziała. - Zabawne, że się spotykamy. - Dotknij tylko mojego dziecka, a zabiję - obiecał jej. Odwrócił się i pobiegł dalej. Wiedziała, dokąd się kieruje. Ale być może uda jej się dogonić Muldera, zanim zrobi to ten oszalały policjant. Nie wiedziała, jak mogłaby mu pomóc, ale musiała to zrobić. Cokolwiek. Żałowała, że nie ma przy sobie broni albo że Mulder jej nie ma. Karate nie jest złe, ale nawet czarny pas nie obroni przed kulą. Wstała i ruszyła pędem przez las. Ale teraz pędziła na oślep. Straciła z oczu i Muldera, i Milesa. Mogła tylko biec, nie tracić nadziei i modlić się, by zdążyć na czas. Stanęła na skraju innej polany i serce zamarło jej na chwilę, bo zobaczyła Muldera. Był po drugiej stronie polany; kierował światło latarki na środek otwartej przestrzeni. Stał tam znieruchomiały Billy Miles w spodniach od piżamy. Scully objęła pień drzewa, by nie upaść. Na plecach Billy'ego widniały dwa czerwone znamiona. Ich widok wstrząsnął nią. Ale bezwładna postać, którą piastował w ramionach, stanowiła jeszcze bardziej wstrząsający widok. Była to Theresa Nemman. Córka doktora miała na sobie nocną koszulę i szlafrok. Nie żyła. - Billy! - krzyknął Mulder. - Połóż ją! 84 nt l NU ŚMIERCI Mulder i Miles również ich zobaczyli. Obaj zerwali się i podbiegli do leżącej pary. Scully znalazła się przy nich w tej samej chwili. Policjant klęknął przy synu. - Billy - wykrztusił zdławionym głosem. Chłopiec uniósł głowę. - Tato? - wyszeptał. Podniósł się, wspomagany przez ojca. Theresa poruszyła się obok niego. Scully pomogła jej wstać. - Kim pani jest? - spytała dziewczyna. - Co ja tu robię? Scully spojrzała w jej oszołomione oczy. Potem poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Był to Mulder. Podążyła za jego spokojnym spojrzeniem. Patrzył na plecy Billy'ego. Musiała zdusić krzyk. Czerwone znamiona zniknęły. - Panie Miles - odezwał się Mulder. - Pozwoli pan, że zadamy Billy^mu parę pytań. - Co? Tak. Oczywiście. - Tulił Billy'ego w delikatnym, lecz silnym uścisku. - Powstrzymał mnie pan przed naj-straszniejszą rzeczą, jakiej może dopuścić się ojciec. Uratował pan życie mojemu chłopcu. Wrócił mi go pan. Może pan robić wszystko, czego pan zapragnie. Uparł się, że sam odwiezie Billy'ego do szpitala. Mulder i Scully odwieźli Theresę do domu. Potem ruszyli w stronę szpitala. - Zwolnij - upomniał Mulder koleżankę. - Nie możemy oboje prowadzić jak wariaci. - Rzeczywiście. - Zwolniła niechętnie do dozwolonej szybkości. Mulder miał rację. Nie chciała spowodować wypadku, przynajmniej do chwili, gdy Billy odpowie im na parę pytań. Kiedy znaleźli się w szpitalu, chłopak leżał już w łóżku. Obok niego stał doktor Glass. Psychiatra robił wrażenie bardzo zdziwionego. - Nad wyraz niezwykły przypadek - oznajmił. - W ciągu całej mojej kariery nie spotkałem się z niczym podobnym. 87 Rozdział 19 Mulder usłyszał jej krzyk. Zdążył odwrócić się i zobaczyć Milesa, wyłaniającego się z lasu. Potężny policjant w ogóle go nie zauważył. Patrzył tylko na syna. - Billy! Kocham cię! Ale to jedyne wyjście!-ryknął jak zraniony niedźwiedź i uniósł broń. Wtem broń wypadła mu z ręki i poszybowała w powietrze. Miles upadł, powalony ciosem Muldera. Drużyna Redskinsów byłaby z niego dumna, pomyślała Scully. Patrzyła, jak Mulder schyla się po broń. Rzuciła się, żeby mu pomóc. A Billy stał nieruchomo, trzymając The-resę w ramionach. Wyglądał jak niewiarygodnie realistyczna rzeźba. Z ziemi podniósł się wirujący tuman piasku i liści. Otoczył Billy'ego i jego brzemię. W gałęziach drzew rozległo się wycie wiatru. Oprócz niego słychać było coraz głośniejsze brzęczenie. A wraz z nim metaliczne stukanie. Równocześnie polanę zalało białe światło. Pochłonęło Muldera i Milesa. I znikło równie gwałtownie, jak się pojawiło. Scully zamrugała, usiłując coś zobaczyć. Billy i dziewczyna leżeli obok siebie na ziemi. Przykrywał ich piasek i liście. 86 ni; l NU ŚMIERCI żeby ktoś o nich wiedział. Chcieli zniszczyć wszystko. Boję się. Boję się, że wrócą. - Nie ma się czego bać. - Mulder usiłował go uspokoić. - A teraz powiedz mi tylko... Ale Billy powiedział mu już wszystko, co mógł. Zanio'sł się nieopanowanym szlochem. - Obawiam się, że to już wszystko - odezwał się doktor Glass. - Mam nadzieję, że usłyszał pan wystarczająco wiele. - O to niech pan spyta agentkę Scully - powiedział Mulder. - Nie czekając, aż zrobi to lekarz, zwrócił się do koleżanki: -1 co ty na to, Scully? Usłyszałaś już dosyć? Wystarczy, żeby napisać raport? - Ma pan rację - powiedział Mulder. - To niezwykły przypadek. Dlatego musimy zadać Billy'emu parę pytań. - Oczywiście - zgodził się doktor Glass. - Ale nie męczcie go zbyt długo. Jest nadal bardzo słaby. Czeka go długa rekonwalescencja. Billy rzeczywiście wyglądał mizernie. Leżał na łóżku, w którym spędził trzy lata, ale jego oczy były teraz pełne życia. A głos, aczkolwiek słaby, brzmiał wyraźnie. Mulder odezwał się do niego cicho i spokojnie. Nie chciał zakłócić równowagi umysłowej Billy'ego. Nadal była chwiejna jak domek z kart. - Opowiedz mi o tym świetle, Billy - poprosił. - Kiedy zobaczyłeś je po raz pierwszy? - W lesie. Wszyscy byliśmy w lesie. Zrobiliśmy imprezę. Z przyjaciółmi. Świętowaliśmy. - Co? - Maturę. - Ale ty jej nigdy nie zrobiłeś. - Nie - powiedział Billy. - Światło mnie zabrało. - Dokąd? - Do laboratorium. - Robili na tobie eksperymenty? - Tak. - Pomagałeś im przeprowadzać eksperymenty na innych? - Tak. Czekałem na rozkazy. Żeby zabrać pozostałych. - Jak wydawali ci te rozkazy? - Poprzez implant. Ale doświadczenia się nie udały. Ja... - Głos Billy'ego zamierał jak płomień świecy, migoczący na wietrze. - Co? - ponaglił go Mulder. Pochylił się, by lepiej słyszeć. Stojąca za nim Scully zrobiła to samo. Po policzkach Billy'ego płynęły łzy. Usłyszeli jego przerywany łkaniem głos: - Powiedzieli, że wszystko będzie dobrze. Nie chcieli, 88 sposo'b? - odezwał się jego sąsiad. - Zamydlić pani oczy? Przeinaczać fakty? - Nie, proszę pana - odpowiedziała Scully z mocą. -Agent Mulder pozwolił mi samej wyciągnąć wnioski. Żadnego mydlenia oczu. Pełna otwartość. Do pytających dołączył trzeci mężczyzna. Jego głos miał nieprzyjemny ton. - A zatem wierzy pani, że nad Ameryką jest pełno latających spodków? A kosmici zabijają ludzi swoją superbronią? Scully z wysiłkiem przywołała na twarz grzeczny uśmiech. - Nie, proszę pana. Nie sądzę, by istniały na to wystarczające dowody. Nie dają one zupełnej pewności. - Czytałem o dowodach, które zgromadziliście - wtrącił drugi mężczyzna. - Luki czasowe. Groteskowe zwłoki. A te inne rzeczy? To, co nazywacie implantem? Scully wyjęła z kieszeni szklaną fiolkę. Może dzięki temu zrozumieją to, czego nie potrafiła wyrazić w raporcie. Może uwierzą, jeśli zobaczą to na własne oczy. Mężczyźni podawali sobie fiolkę z rąk do rąk. Każdy z nich patrzył na metalowy przedmiocik. - Nasze laboratorium nie było w stanie określić rodzaju metalu - powiedziała Scully. - Przedmiot pochodzi z jamy nosowej zwłok. Billy Miles opisał ten sam obiekt. Można powiedzieć, że to rodzaj faksu, którym przesyła się rozkaz popełnienia morderstwa. Fiolka zakończyła wędrówkę w dłoni starszego mężczyzny. Patrzył na nią usiłując wymyślić coś, co mógłby powiedzieć. W końcu spojrzał tylko surowo na Scully. - Wróćmy na ziemię - rzekł. - Co stało się z chłopcem? Z tym... Billym. Czy wytoczą mu proces? - Uznali, że ojciec Billy^ego i miejscowy koroner powstrzymywali wymiar sprawiedliwości. Oczywiście Billy przyznał się do współudziału w zbrodni. - Do współudziału? - zawołał drugi mężczyzna. - Kto jeszcze miałby mu pomagać? 91 Rozdział 20 Czekają na ciebie - odezwał się agent specjalny Jones. Scully miała ochotę odwrócić się, by przynajmniej zerknąć na Muldera, ale nie było go przy niej. Śmieszne, jak łatwo przywykłam do jego obecności, pomyślała. Zabawne, jak szybko staliśmy się zgraną parą. Ale teraz znowu była sama. Znajdowała się w kwaterze głównej FBI w Waszyngtonie. Szefowie przeczytali jej raport i chcieli się z nią spotkać. Jones zaprowadził ją do sali konferencyjnej. Znowu zobaczyła tych samych mężczyzn siedzących wokół tego samego stołu. Czy ona także wydała się im nie zmieniona? Czy była dla nich tą samą rozważną i rozsądną agentką, którą przydzielili do wariackiej sprawy? Usiłowała przybrać dawną chłodną, opanowaną pozę. Usiadła, czekając na pytania. Pierwszy przemówił starszy mężczyzna, najważniejszy z nich wszystkich. - Zapoznaliśmy się z treścią pani raportu, panno Scully - oznajmił. - Prawdę mówiąc, nie wiemy, co z nim począć. - Czy agent Mulder usiłował oszukać panią w jakiś 90 ni; l MU ŚMIERCI Uśmiech zniknął z twarzy Jonesa, kiedy zatrzasnął za nią drzwi. A kiedy zwrócił się do szefo'w, jego twarz nie wyrażała już nic. Mężczyźni porównywali swoje notatki. - Jej raport wygląda tak samo, jak dokumenty z Pentagonu - odezwał się jeden z członków komisji. Pokręcił głową. Inny wydawał się równie zatroskany. - Gdyby prasa się o tym dowiedziała, znaleźlibyśmy się w trudnym położeniu. Lub gdyby Kongres przejął te dokumenty. Musielibyśmy poświęcić cały czas na śledzenie duchów i kosmitów. - FBI zaczęłoby się czytać jako Federalna Banda Idiotów - odezwał się kwaśno mężczyzna, który dotąd zachowywał milczenie. - W efekcie moglibyśmy mieć do czynienia z masową histerią. Przewodniczący czekał w milczeniu. Wreszcie wszystkie oczy zwróciły się na niego, oczekując na decyzję. Odetchnął. - Panowie. Ten raport nie stanowi dla nas niezbitego dowodu. Musimy pozwolić agentce Scully na obserwację Muldera. Powinna nam dostarczyć tyle faktów, żebyśmy mogli Archiwum X zamknąć na dobre. Do tego czasu informacje z raportu agentki Scully nie opuszczą tego pomieszczenia. Agent Jones zajmie się dowodami tak, jak zwykle. - Tak jest - powiedział Jones. Zebrał wszystkie egzemplarze raportu. Razem utworzyły wysoki stos. Scully zabrała się do rzeczy metodycznie. Przewodniczący podał mu szklaną fiolkę z metalowym implantem. - Proszę się tym zająć ze szczególną troską. - Tak jest. Jones zszedł do piwnic budynku dowództwa FBI. Otworzył drzwi pokoju, o którego istnieniu wiedziało niewiele osób, a jeszcze mniej miało do niego dostęp. 93 Zanim zdążyła odpowiedzieć, ten, który prawdopodobnie był szefem, włączył się do rozmowy. - Twierdzi pani, że chłopiec zostanie oskarżony o morderstwo? - Nie, proszę pana. Przekonaliśmy lokalne władze, żeby zamknęły tę sprawę. Powiedzieliśmy, że tak będzie najlepiej dla wszystkich zainteresowanych. - Zupełnie słusznie - zawyrokował drugi mężczyzna. - Tego nam było trzeba. Sprytnego prawnika, który powoła Muldera na świadka. Morderca uniknie kary, zasłaniając się "uprowadzeniem przez kosmitów". - Czy komuś przyszło w ogóle do głowy, że ten chłopiec może być mordercą o sprycie szaleńca? - spytał ostro trzeci mężczyzna. Scully zawahała się z udzieleniem odpowiedzi. Najstarszy z mężczyzn wybawił ją z opresji. - Wróćmy do sedna sprawy. Co twierdzi agent Mulder? Scully stanęła przed kolejnym problemem. Mogła powiedzieć zbyt wiele. Zbyt wiele tego, z czego zwierzył się jej Mulder. Tego, w co nie uwierzyłby chyba nikt na świecie. A z pewnością nie uwierzyliby w to mężczyźni, czekający na jej odpowiedź. Powiedziała więc tyle, ile mogła. Nic więcej nie była w stanie zrobić. - Agent Mulder uważa, że nie jesteśmy sami. Mężczyzna obrzucił ją zimnym spojrzeniem. Potem jego barki drgnęły nieznacznie. Być może było to wzruszenie ramion. - Dziękujemy pani - rzekł. - Może pani odejść. - Chciałabym tylko powiedzieć... - zaczęła. - Dziękujemy pani - powtórzył mężczyzna. - Tak, proszę pana. Dziękuję. - Zrobiło jej się słabo. Wstała. Tylko jedna rzecz nie pozwoliła jej poddać się zupełnie. Nieznaczny uśmiech, który rzucił jej agent Jones, kiedy otwierał przed nią drzwi. Ten uśmiech mógł oznaczać, że dobrze się spisała. 92 flt, l NO ŚMIERCI Zamykając kasetkę zastanawiał się, ile jeszcze razy będzie musiał ją odwiedzić. Myślał o Scully. I o Mulderze. A także o Archiwum X, pełnym podobnych spraw. Wychodząc z budynku minął strażnika. - To na razie - powiedział na pożegnanie. Pokój wyposażony był w ogromny piec z nierdzewnej stali. Agent Jones otworzył jego drzwiczki i wrzucił do środka raporty. Nacisnął guzik. Pomarańczowe promienie podskoczyły łakomie. Agent zaczekał, aż ogień dokona swego dzieła, pośpiesznie opuścił pomieszczenie i szybko poszedł na parking. - Potrzebny mi służbowy samochód - oznajmił strażnikowi. - Znowu zadanie specjalne? Ładny dzień na przejażdżkę. Niektórzy to mają szczęście. Ja muszę tu kiblować do szóstej. - Tak, szczęściarz ze mnie - mruknął Jones. Opuścił granice miasta. Przejechał na drugi brzeg Poto-macu i zapuścił się w głąb zielonych łąk Yirginii. Skręcił z autostrady w wąską, nie oznakowaną uliczkę. Zatrzymał się przed żelazną bramą, osadzoną w wysokim kamiennym murze. Wyglądała na wejście na prywatną posiadłość. Ale prywatna posiadłość rzadko bywa strzeżona przez dwóch żołnierzy z bronią gotową do strzału. - Cześć, Jones - powiedział sierżant, kiedy agent błysnął odznaką. - Znowu zadanie? - Znowu - przyznał Jones. Brama otworzyła się; ruszył asfaltowym podjazdem w stronę wielkiego cementowego budynku bez okien. Okazał dokumenty żołnierzowi u drzwi, po czym wszedł do środka. Wewnątrz znajdował się labirynt polek, ciągnących się od podłogi do sufitu. Były ciasno zastawione metalowymi kartotekami, zamkniętymi na klucz. Jones nie zwolnił kroku. Dokładnie wiedział, dokąd idzie. Zatrzymał się pod jedną ze ścian magazynu. Wyjął klucz i otworzył kasetkę, oznaczoną kodem. Pieczołowicie umieścił w niej szklaną fiolkę. Tuż obok czterech identycznych szklanych fiolek. 94 Strzeż się! Książki Da Capo to złodzieje czasu! Księgarnie ze stoiskami firmowymi Wydawnictwa Oa Capo, w których mogą Państwo nabyć wszystkie nasze publikacje: Kraków, Rynek Główny 5 tel. (0-12)21-49-53, 22-14-13 Księgarnia SKARBNICA Kraków (Nowa Huta), Os. Centrum C 1 tel, (0-12) 44-54-29, fax 44-85-18 Księgarnia MDM Warszawa, ul. Piękna 31/37 tel. (0-22) 628-85-38, 622-50-75