4295

Szczegóły
Tytuł 4295
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4295 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4295 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4295 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

_____________________________________________________________________________ Margit Sandemo SAGA O LUDZIACH LODU Tom XVII Ogr�d �mierci _____________________________________________________________________________ ROZDZIA� I Daniel, syn Ingrid Lind z Ludzi Lodu. Pocz�ty pod wp�ywem czarodziejskiego napoju. Uro- dzony w nienawi�ci. Jako noworodek porzucony, oddany fabrykantce anio�k�w. Uratowany od �mierci przez ziele o magicznej sile. A potem kochany. Kochany przez wszystkich za sw�j szczery u�miech, za absolutn� tolerancj� dla ludzkich s�abo�ci, za niez�omn� wiar� w to, �e �ycie mo�e mu da� wiele i �e on mo�e w �yciu wiele zrobi�. Zimna bryza od Oceanu Lodowatego rozwiewa�a czarne w�osy Daniela, gdy w pewn� wiosenn� noc sta� na wzg�rzu i ws�uchany w szum wiatru, szarpi�cego nagimi jeszcze zaro�lami, spogl�da� na le��ce w dole miasto Archangielsk. Jakim sposobem si� tutaj dosta�? Sam ledwo by�by w stanie na to odpowiedzie�. Najpierw by� marsz ze szwedzkimi oddzia�ami przez Finlandi�. Bitwa pod Villmanstrand. Ojciec, kt�ry dosta� si� do niewoli. On sam uciekaj�cy - w g��b kraju wrog�w, w g��b nie maj�cej ko�ca Rosji. Dlaczego? Daniel doznawa� niejasnego przeczucia, �e zosta� do tego przeznaczony. To on mia� podj�� pr�b� rozwi�zania zagadki Ludzi Lodu, odszukania ich korzeni i unicest wienia tej niszcz�cej si�y, kt�ra nad nimi ci��y od wiek�w, przekle�stwa nape�niaj�cego ich strachem i bezsilno�ci�. By m�c tego wszystkiego dokona�, musia� i�� �ladami Vendela Gripa. Do krainy na najdalszych kra�cach zimna i lodu, do samego j�dra tajemnicy Ludzi Lodu. Do �r�de� �ycia. Nikt nie wiedzia�, gdzie si� �r�d�a �ycia znajduj�. Jedyna istota, kt�ra mog�aby o nich opowiedzie� i w kt�rej �y�ach tak�e p�yn�a krew Ludzi Lodu, szamanka Tun-sij, ju� nie �y�a. Tun-sij mia�a jednak c�rk�. A owa c�rka urodzi�a dziecko Vendelowi Gripowi. I to by�o w�a�nie kolejne zadanie Daniela: spr�bowa� odnale�� dziecko Vendela. On i Vendel bardzo si� w ostatnich latach zaprzyja�nili. Cho� po pierwszym spotkaniu porozumiewali si� wy��cz- nie za pomoc� list�w, Daniel nauczy� si� od Vendela niezmiernie du�o. Wyobra�a� sobie, ba, by� pewien, �e w�a�nie dzi�ki tej korespondencji wyuczy� si� j�zyka rosyjskiego i teraz prze�ywa� g��bokie rozczarowanie. Podr� z Villmantrand do Archangielska zaj�a mu ca�� zim�. Pocz�tkowo przera�ony swoj� tak bardzo ograniczon� znajomo�ci� j�zyka, przewa�nie milcza�. Ale ch�on�� wiedz� przy ka�dej okazji w czasie tej d�ugiej w�dr�wki przez krain� zamarzni�tych rzek, przez wsie i miasteczka, gdzie musia� najmowa� si� do pracy za n�dzne grosze, by zarobi� na dalsz� podr�. Ludzie uwa�ali go na og� za g�uchoniemego albo niedorozwini�tego. I oto nareszcie Daniel dotar� do Archangielska, miasta, kt�re by�o pierwszym etapem w jego podr�y do g�rskiej krainy Taran-gai. Opowie�� o wszystkich jego przygo- dach i gro�nych dla �ycia sytuacjach, w jakich si� wielokrotnie znajdowa�, starczy�aby na osobn� ksi��k�, dajmy wi�c temu spok�j. Ju� samo zdobycie cywilnego ubrania, w kt�re m�g�by si� przebra� po zrzuceniu szwedzkiego munduru, zaj�o mn�stwo czasu. Zrobi� to jeszcze w Finlandii, bo nie chcia� budzi� zainteresowania w Rosji, do kt�rej mimo wszystko spodziewa� si� dotrze�. Zupe�nie inna historia to zdobywanie jedzenia w czasie podr�y, a tak�e unikanie spotkania z dzikimi zwierz�tami i rosyjsk� w�adz�... Nie, nie wracajmy do tego! Lekcje rosyjskiego, jakie pobiera� u Vendela, okaza�y si� jednak niez�� podstaw�, na kt�rej Daniel m�g� budowa� dalej. Dlatego uczy� si� j�zyka niezwykle szybko i gdy dotar� nareszcie do Archangielska, got�w by� p�j�� do portu w poszukiwaniu pracy. Tam najpr�dzej zdob�dzie potrzebne informacje co do dalszej podr�y, tam m�wi si� tyloma r�nymi j�zykami i dialektami, �e nikt z pewno�ci� nie zwr�ci uwagi na jego wymow�, a w ko�cu tam chyba naj�atwiej zarobi� par� kopiejek. Pracowa� w porcie mo�e jaki� tydzie�, gdy spotka� cz�owieka, kt�ry dobrze zna� wybrze�a Oceanu Lodowa- tego. Daniel opowiedzia� mu, �e gdyby to by�o mo�liwe, chcia�by si� dosta� na tereny zamieszkane przez Nie�c�w. Rosjanin wybuchn�� �miechem. - Do Nie�c�w? A czego ty tam szukasz? Zreszt� u nas oni nazywaj� si� Jurat-Samojedzi. - Wiem - odpar� Daniel. - Obieca�em przekaza� pozdrowienia, gdybym znalaz� si� w tamtych okolicach. - Znalaz� si� w tamtych okolicach? - Rosjanin p�ka� ze �miechu. - To nie jest miejsce, gdzie m�g�by� si� znale�� ot tak, przy okazji. To koniec �wiata! - By�e� tam? - Oszala�e�? Nie! Nie by�em nawet w p� drogi do Narjan Mar, kt�re jest ich stolic�. Narjan Mar! T� nazw� Vendel wspomina�. Dotar� tam w drodze powrotnej do domu, zdaje si�. - Czy mo�na si� tam dosta� przez morze? - Chyba tak, nie wiem. Ale je�eli nawet, to cholernie nak�ada si� drogi. - Tak m�wisz? W takim razie powinien by� jaki� kr�tszy szlak? - Pewnie tak. Ale poczekaj do jutra, to porozmawiam ze znajomymi. Wtedy dam ci dok�adniejsze informacje. Daniel podzi�kowa�, a nast�pnego dnia dowiedzia� si�, �e powinien pop�yn�� rzek� Pineg� w g��b l�du, do wsi o tej samej nazwie. Tam nale�y opu�ci� rzek� i l�dem dosta� si� do drugiej, r�wnoleg�ej neki o nazwie Meze� i t� rzek� p�yn�� ponownie w stron� morza, do miasta Mezen. Stamt�d wiedzie prosta droga na wsch�d, do Safonowa, dalej do Ust' Cylmy. W ten spos�b dotrze do rzeki Peczory, kt�ra doprowadzi go do Narjan Mar, po�o�onego w g��bi, nad delt�. Daniel notowa� i zapisywa�, ale strzeg� si�, by nikt nie zobaczy� jego notatek. Dziwiliby si� pewno jego �aci�skim literom... Nast�pnego dnia Daniel poszed� do swego chlebodawcy i o�wiadczy�, �e musi rusza� dalej. Po licznych zastrze�eniach, wahaniach i wykr�tach dosta� w ko�cu swoj� zap�at�. Zaopatrzy� si� w jedzenie, ciep�e ubranie oraz strzelb� z amunicj� na dzikiego zwierza i wyruszy� przez rozleg�e pustkowia tundry na wsch�d, w podr�, kt�rej ko�ca nie by� w stanie przewidzie�. Bez powa�niejszych przyg�d dotar� do Narjan Mar i teraz s�ysza� drugi j�zyk, kt�rego uczy� go Vendel: juracki, j�zyk Jurat-Samojed�w, czyli Nie�c�w. Daniel nie spodziewa� si�, �e to ludzie tak niewielkiego wzrostu. On sam by� wi�cej ni� o g�ow� wy�szy od najwy�szego z nich. Ale za to jacy� oni byli przyjacielscy! U�miechali si� od ucha do ucha, a kiedy s�yszeli, jaki jest bezradny i onie�mielony, gdy pr�buje z nimi rozmawia�, wprost nie wiedzieli, co zrobi�, by mu pom�c. Narjan- -Mar nie by�o �adnym miastem, po prostu zwyczajna, niedu�a osada, wi�c wiadomo�� o przybyciu Daniela roznios�a si� natychmiast. Wszyscy przygl�dali mu si� i podziwiali go. M�g� odczu� chocia� namiastk� tego, jak� sensacj� musia� tutaj wzbudza� Vendel Grip, blondyn i znacznie wy�szy od Daniela, kt�ry przecie� tak�e nie by� u�omkiem. Po spo�yciu licznych powitalnych posi�k�w, w kt�- rych g��wnymi sk�adnikami by�o mi�so renifer�w i ryby, Daniel m�g� nareszcie zada� najwa�niejsze dla siebie pytanie. Gorzej, �e nie wiedzia�, jak nazywa si� to miejsce, w kt�rym przebywa� Vendel. Pr�bowa� wyja�nia�. M�wi� o p�wyspie Jama� i o uj�ciu Obu, o tym, �e Vendel przyby� stamt�d, a potem zosta� przewieziony wok� nasady p�wyspu Kola do letniego obozu Nie�c�w nad Morzem Karskim. Gospodarze s�uchali z zaciekawieniem. Morze Karskie znali, bo jest ono wielkie, ale wszystkie inne nazwy by�y rosyjskie, oni sami inaczej nazywali te miejsca. Nie otrzyma� �adnej odpowiedzi, dop�ki nie wymieni� Taran-gai. Wtedy zgromadzeni wydali j�k zgrozy. Daniel jednak mia� nareszcie jaki� punkt zaczepienia. - To letnie oboznwisko, o kt�rym m�wi�, le�y na wsch�d od Taran-gai. W g��bi nad zatok�. Teraz wszyscy wiedzieli. Tym razem wydali z siebie jednog�o�ne "Aha!" Oni pos�ugiwali si� inn� nazw� tego miejsca, nazw�, kt�rej Daniel nie zna�, bo albo Vendel nie zna� jej tak�e, albo uwa�a� to za nieistotne i nigdy jej nie wymienia�. Nor, nazywa�o si� po juracku miejsce nad zatok�. - W porz�dku, ale jak m�g�bym si� tam dosta�? - pyta� Daniel. - Czy jest jaka� droga przez tundr�? Samojedzi zbledli. - Nie, nie mo�esz i�� l�dem! - wo�ali jeden przez drugiego. - Taran-gai, rozumiesz! Najwyra�niej tamt�dy nie mo�na by�o przej��. - Musisz podr�owa� morzem - powiedzia� jeden z m�czyzn. - Na to trzeba du�o czasu i przedsi�wzi�cie jest niebezpieczne, ale to jedyna droga. - W takim razie b�d� potrzebowa� �odzi. S�ysz�c to wszyscy wybuchn�li �miechem. - Nie mo�esz podr�owa� sam! Wywi�za�a si� o�ywiona dyskusja, m�wili jednak tak szybko, �e Daniel ze swoj� nader skromn� znajomo�ci� j�zyka nie by� w stanie za nimi nad��y�. W ko�cu jeden z m�czyzn o wystaj�cych ko�ciach policzkowych odwr�ci� si� do niego i skin�� g�ow�. - Isu i ja b�dziemy ci towarzyszy�. Kiedy� ju� tam byli�my. Nietrudno by�o si� domy�li�, kt�ry to Isu. Siedzia� rozpromieniony, rado�nie u�miechni�ty i dumny niczym paw. - Dzi�kuj�, to bardzo uprzejmie z waszej strony! Isu powiedzia� jednak co�, co sprawi�o, �e Daniel drgn��. - Byli�my tam kiedy� na dorocznych zawodach. Wprowadzi� je pewien bia�y cz�owiek wiele, wiele lat temu. - Wysoki bia�y cz�owiek? O jasnych w�osach? - Tak. Bardzo dobry cz�owiek. - To by� m�j wuj, Vendel Grip. Dlatego w�a�nie chc� si� tam dosta�. Znowu zacz�y si� rozlega� radosne okrzyki. Znowu zacz�to wnosi� jedzenie i picie. Vendel by� tu najwyra�niej bardzo popularnym cz�owiekiem. Daniel zacz�� ostro�nie: - On si� chyba o�eni� z tamtejsz� dziewczyn�. Mia�a na imi� Sinsiew, prawda? S�ysz�c to Isu i jego przyjaciel zwiesili g�owy. Sinsiew nie �yje, wyja�nili. Umar�a w po�ogu. Och! Danie� poczu�, �e oblewa go zimny pot. Czy znowu uderzy�o przekle�stwo ci���ce nad rodem? Ale przecie� podobno by� tu� w tym pokoleniu jeden ch�opiec dotkni�ty dziedzictwem, gdzie� w Taran-gai. A w takim razie... Odwa�y� si� wykrztusi�: - A dziecko? Co z nim? M�czy�ni popatrzyli na siebie i u�miechn�li si�, a potem jeden z nich o�wiadczy� tajemniczo: - Poczekaj, sam zobaczysz! - Dobrze, ale chocia� jak�� drobn� wskaz�wk� mog- liby�cie mi da�! Isu spowa�nia�. - Nie zapominaj, �e jej matka pochodzi�a z Taran-gai. A ojciec nale�y do obcej rasy. - A zatem to dziewczynka! - Tak. Ma na imi� Shira. I nie b�dziesz musia� pyta�, kt�ra to. Gdy tylko j� uyrzysz, b�dziesz wiedzia�, �e to ona. Daniel odetchn�l g��boko. Wyg��da�o na to, �e jego pierwsze zadanie, odnalezienie dziecka Vendela, b�dzie mog�o zosta� spe�nione. Jednej tylko rzeczy ci serdeczni ludzie, u kt�rych go�ci�, nie wiedzieli. �e zar�wno on sam, jak i Vendel tak�e s� spokrewnieni z ludem z Taran-gai. I �e owa Shira pochodzi z Ludzi Lodu zar�wno ze strony matki, jak i ojca. Nie mieli czasu do stracenia, bowiem lato nad Morzem Karskim jest kr�tkie. Co prawda jeszcze si� na dobre nie zacz�o, ale Daniel mia� tak wiele do zrobienia w tym kr�tkim czasie, �e wyruszyli ju� nast�pnego dnia. ��dka by�a przera�aj�co ma�a, wykonana ze sk�ry wieloryba, rozpi�tej na cienkich brzozowych pniach. Daniel przygl�da� si� z podziwem mistszowskiej robocie, ale jak sobie w tej �upinie poradz� na morzu? Czu� si� bardzo niepewnie. Najpierw p�yn�li wzd�u� d�ugiej delty rzeki Peczory i tamt�dy przedostali si� na otwarte morze. Zimne roziskrzone w s�o�cu, zielonkawe, z mn�stwem wystaj�cych z wody lodowych g�r; w zatoce g�ry by�y mniejsze, ale dalej na p�nocy majaczy�y Pot�ne kolosy. Napotykali tak�e zwyczajn� kr�, kt�ra nie zd��y�a jeszcze stopnie�, ale Samojedzi zr�cznie unikali zderzenia. Daniel na zmian� siedzia� przy sterze albo pomaga� wios�owa�. Wyprawa zabra�a znacznie wi�cej czasu, ni� s�dzi�, by� mo�e dlatego, �e tylko bardzo rzadko wyp�ywali na otwarte morze, przewa�nie trzymali si� brzegu. Daniel cieszy� si�, �e wzi�� ciep�e ubrania, noce bowiem okaza�y si� bardzo zimne. A p�yn�li tak�e nocami, by�o ich trzech i mogli zmienia� si� przy wios�ach - jeden spa�, a dw�ch pracowa�o. Daniel odczuwa� wyrzuty sumienia, nie posiada� bo- wiem nic, czym m�g�by zap�aci� swoim przewo�nikom. Powiedzia� im w ko�cu o tym. Nie, nie, zaprotestowali. Nic nie szkodzi. Mieli zamiar w drodze powrotnej polowa� i �owi� ryby, zdobycz b�dzie wystarczaj�c� zap�at�. Owszem, Daniel widzia� mn�stwo morskich zwierz�t, ma�ych i du�ych. By� wdzi�czny Juratom, �e chcieli czeka� z po�owaniem a� do powrotu. On sam nie mia� ochoty bra� udzia�u w czym� takim. Spos�b, w jaki mia� wr�ci� z Taran-gai, ju� zosta� rozstrzygni�ty. Przed rokiem statek �owc�w fok przyszed� do Narjan Mar, a p�niej wyprawi� si� dalej, do Nor. Mia� wraca� do Archangielska pod koniec tego lata i Daniel z pewno�ci� b�dzie m�g� si� nim zabra�. A zatem odb�d� tak� sam� podr� jak Vendel, my�la� Daniel. Mam tylko nadziej�, �e uda mi si� zachowa� nogi. Min�o bardzo wiele lat od chwili, gdy pierwszy statek pojawi� si� w tych okolicach. W tym czasie w technice musia� si� dokona� znaczny post�p. A poza tym ludzie morza nauczyli si� wiele o zagro�eniach, jakie stwarza cz�owiekowi Ocean Lodowaty. Pewnego dnia przydarzy�a im si� bardzo nieprzyyemna przygoda. Do ��dki zbli�a� si� dryfuj�c na krze nied�wied� polarny. Juraci zacz�li krzycze�; wyra�nie przestraszeni spogl�dali na swoj� prymitywn� bro�: harpuny i no�e. Daniel zrobi� uspokajaj�cy gest. Czu� si� ca�kiem bezpieczny. - On nas nie zaatakuje. Tamci s�uchali go z niedowierzaniem. - Wiem, �e nas nie zaatakuje - powt�rzy� bez dalszych wyja�nie�. D�oni� ostro�nie dotyka� alrauny pod koszul�. Zdawa� sobie spraw�, �e ryzyko jest ogromne. Nie- d�wied� by� tak blisko, �e wystarczy�o, by zsun�� si� do wody. l W ka�dej chwili m�g� podp�yn�� do ��dki, wywr�ci� j� jednym machni�ciem �apy, a wtedy wszyscy znale�liby si� w morzu bez jakichkolwiek szans ratunku. Lecz i Daniel, i jego dwaj towarzysze wiedzieli, �e nie maj� broni odpowiedniej do walki z tym olbrzymem, kt�ry gapi� si� na nich ponuro. Harpun m�g�by go co najwy�ej zrani� i jeszcze bardziej rozz�o�ci�. �eby za� u�y� no�a, musieliby znale�� si� tu� obok kolosa. Taka perspektywa ich nie poci�ga�a. - Wios�ujcie dalej - powiedzia� Daniel cicho. Nie musia� tego powtarza�. Obaj m�czy�ni wios- �owali co tchu w piersiach. Daniel siedzia� na dziobie i patrzy� nied�wiedziowi prosto w �lepia. Mia� wra�enie, �e najgorsze min�o... Nagle zwierz� potrz�sn�o �bem, z gardzieli wydoby� si� zd�awiony ryk, po czym bestia odwr�ci�a si� i powlok�a na drugi skraj kry, dalej od nich. Nie min�o wiele czasu, a prawie stracili kr� z oczu. Samojedzi oddychali z ulg�, ale przygl�dali si� Danie- lowi okr�g�ymi z podziwu i ciekawo�ci oczyma. - Co� ty zrobi�? - zapyta� w ko�cu Isu. Daniel waha� si�. Ale przecie� ci ludzie, �yj�cy tak blisko natury, powinni zrozumie�. Odpi�� koszul� i Pokaza� im alraun�. A� j�kn�li. Musieli podej�� bli�ej i obejrze� dok�adnie. Dotkn��. Ich podziw i szacunek by� wielki, szeptali do siebie nawzajem jakie� s�owa, kt�rych Daniel nie rozumia�. Domy�la� si� jednak, �e mia�y co� wsp�lnego z wiar�, b�stwami, amuletami i czarami. W ka�dym razie Daniel bardzo ur�s� w ich oczach. Przez ca�y dzie� �miali si� uszcz�liwieni i zapraszali go na wsp�lne polowanie. Przyni�s�by im szcz�cie, skoro posiada takie amulety! Daniel odpowiada�, �e w polowa- niu uczestniczy� nie chce, ale �e b�dzie im �yczg� powodzenia. Wci�� i wci�� od nowa musieli podchodzi�, �eby dotkn�� alrauny i upewni� si�, �e �yczenia Daniela zostan� spe�nione. Daniel nie wiedzia�, czy post�pi� s�usznie, pokazuj�c magiczny korze�. Na wszelki wypadek prosi�, by nie wspomina�i o tym nikomu w Nor. Obiecali milcze�, on jednak zastanawia� si�, na ile mo�e na nich polega�. Pewnego razu znale�li si� w w�skiej cie�ninie. Tam zeszli na ��d, by porozrnawia� z innymi Samojedami i uzupe�ni� zapasy �ywno�ci. Daniel z rozkosz� rozpros- towywa� nogi. Ale wkr�tce byli znowu na morzu. Pierwsze ostrze�enie o tym, do czego si� zbli�aj�, otrzyma� Daniel wczesnym rankiem. Us�ysza� podnieco ne, lecz �ciszone g�osy swoich towarzyszy i otworzy� oczy. Na po�udniu teren by� pofa�dowany, pokryty wzg�rza- mi. Ale to niewiarygodne le�a�o dok�adnie na wprost nich. Monotonn� lini� horyzontu przecina�a g�ra, wynurza- j�ca si� z morza, niebieskoczarna i przera�aj�co wysoka. Jej strome stoki ko�czy�y si� czterema ostrymi, z�batymi szczytami, co wygl�da�o jak korona zwr�cona ku lazurowob��kitnemu porannemu niebu. Juraci spostrzegli, �e Daniel si� obudzi�, pospieszyli wi�c zaspokoi� jego ciekawo��. - Ta wyspa nazywa si� G�ra Czterech Wiatr�w - powiedzia� Isu. - Ona jest �wi�ta. Tak, nietrudno w to uwierzy�, pomy�la� Daniel. Vendel musia� jej nie widzie�, w przeciwnym razie na pewno by o niej opowiedzia�. Prawdopodobnie gdy mija� t� wysp� - g�r�, le�a� nieprzytomny po wypiciu magicznego napoju, przyrz�dzonego przez Sinsiew i jej brata. Zbli�yli si� do wyspy, kr�luj�cej na morzu niczym niesamowita wie�a. Sp�yn�� na nich cie� G�ry Czterech Wiatr�w i Daniel dozna� wra�enia, �e obejmuje go jaka� olbrzymia d�o�, wyciskaj�ca z niego wszelk� wol� �ycia, wszystkie si�y. Alrauna poruszy�a si� pod koszul�. Zauwa�y�, �e taki sam ponury nastr�j ogarn�� obu Jurat�w. Wios�owali got�czkowo, by jak najszybaej odp�yn�� z tego miejsca. To tylko z�udzenie, my�la�. Dlatego �e g�ra sprawia takie straszne i przyt�aczaj�ce wra�enie i �e tak d�ugo p�yn�li�my w s�o�cu. AIe alrauna...? G�upstwa, to po prostu ja si� poruszy�em i zdawa�o mi si�, �e czuj� dotyk pazurk�w na piersi. Pazurk�w? Mia�em na my�li korzenie, rzecz jasna. Po chwili znowu znale�li si� poza obr�bem cienia. Us�ysza� g��bokie westchnienia ulgi. Mimo wszystko przemarz� w jasnym porannym s�o�cu do szpiku ko�ci. Nie chcia� si� odwraca�, ale mia� wra�enie, jakby w tej z�o�onej z czterech ostrych szpic�w koronie ohydnej g�ry znajdowa�y si� jakie� oczy, posy�aj�ce w �lad za nim przenikliwe spojrzenia. Wkr�tce potem zobaczy� co� nowego: brzeg wznosi� si� coraz bardziej. Daleko przed nimi majaczy�y praw- dziwe g�rskie szczyty, ca�kiem nieoczekiwane w tej bezktesnej, p�askiej tundrze. Domy�la� si�, co to mo�e by�. - Taran-gai? - zapyta�. Obaj Juraci kiwali g�owami. U�miechy znikn�y z ich twatzy, trz�li si� z przera�enia. Daniel rozumia� ich bardzo dobrze. W miar� jak ��d� posuawa�a si� naprz�d po zielonkawych wodach lodowatega morza, g�ry stawa�y si� coraz wy�sze. W ko�cu ��d� znalaz�a si� u g�rzystych wybrze�y Taran-gai i sun�a na wsch�d pod pionowymi �cianami, a na jej pok�adzie zaleg�a cisza. Samojedzi utrzymywali male�k� ��deczk� tak daleko od brzegu, jak to tylko mo�liwe, najwyra�niej nie mieli ochoty podej�� zbyt blisko l�du. Daniel zreszt� za nic by ich do tego nie zmusza�. Mimo letniej temperatury z lodowc�w Taran-gai sp�ywa�o ku nim przejmuj�ce zimno, a lodowe g�ry, kt�re wci�� obok nich przep�ywa�y, te� odbiera�y powietrzu ciepla. Danie� zafascynowany ch�on�� ciemne, ch�odne barwy pokrytego lodem wybrze�a i nagich, stromych ska� wznosz�cych si� pomi�dzy lodawcami. To jest tak�e jaka� forma pi�kna, my�la�. Dzikiego, surowego i nieprzyst�pnego, ale jednak pi�kna. Przera�aj�cego pi�kna. Po chwili zobaczy� daleki, poszarpany szczyt g�rski, znacznie wy�szy od pozosta�ych, kt�ry wznosi� si� gdzie� w g��bi l�du. Prawdopodobnie najwy�sza g�ra w Ta- ran-gai. Padr� trwa�a. Daniel zast�pi� jednego z m�czyzn przy wios�ach. Ponad g�rskim masywem Taran-gai wci�� pajawia�y si� kolejne ponute wierzcho�ki. Vendel o tym nie opowiada�. Ale te� i nie widzia� tych g�r z morza, a kiedy by� w tym kraju, nieustannie pada�o. Szczyty spowija�a pewnie wtedy mg�a. Wios�owali w szale�czym tempie, milcz�cy i przy- gn�bieni. Ca�y horyzont na wschodzie, jak okiem si�gn��, wype�nia�y te pot�ne masywy z poszarpanymi, zniszczonymi przez erozj� szczytami. Daniel dr�a�, aie sam sobie stara� si� t�umaczy�, �e to z zimna ci�gn�cego od lodowatej wody. Nagle, nieoczekiwanie, g�ry si� sko�czy�y. Wschodni brzeg by� jeszcze wysoki i stromy, ale poza nim znowu zaczyna�a si� tundra. Bogu dzi�ki, odetchn�� Daniel. Dotarli do zatoki Morza Karskiego, kt�r� Rosjanie nazywaj� Bajdarackaja Guba, ale Samojedzi m�wi� o niej po prostu Nor. Mogli teraz znowu zwolni� i wios�owa� w normalnym tempie. Ale od celu dzieli� ich jeszcze spory kawa�ek. Daniel zosta� zast�piony przy wios�ach i usiad� przy sterze, nigdzie jednak nie by�o wida� fodowych g�r, m�g� wi�c odpocz��. A zatem Vendel Grip ma tutaj c�rk�, my�la�. Owo hipotetyczne dziecko stawa�o si� teraz cz�owiekiem z krwi i ko�ci, a w dodatku mia�o imi�. Dobrze, �e to dziewczyna, bo opr�cz Ingrid i Christiany przez ostatnie trzy pakolenia w rodzinie przychodzili na �wiat wy��cznie ch�opcy. Jednak fakt, �e matka zmar�a przy porodzie, wyda� mu si� w najwy�szym stopniu alarmuj�cy. I owo: "Poczekaj, sam zobaczysz! Nie musisz pyta�, gdy tylko j� ujrzysz, b�dziesz wiedzia�, �e to Shira", nie obiecywa�o zbyt wiele dobrego. Pociech� by�a Danielowi my�l o dotkni�tym dziedzict- wem ch�opcu w g�rach Taran-gai. Skoro Daniel zd��y� ju� sko�czy� dwadzie�cia pi�� lat, to Shira musia�a mie� dwadzie�cia sze��, a dotkni�ty ch�opiec by� jeszcze starszy, pewnie zbli�a� si� do trzydziestki. Doros�y. I prawdopodobnie niebezpieczny jak wi�k- szo�� przekl�tych. Z daleka zobaczy� w g��bi nad zatok� unasz�cy si� w niebo dym. - Czy to Nor? - zapyta�. Tak. To by�o Nar. Serce Daniela zacz�o bi� mocniej. Dotar� do celu. Po d�ugiej, pe�nej utrapie� zimie stawa� oto wobec swego g��wnego zadania - mia� podj�� pr�b� z�amania przekle�stwa, kt�re przez stulecia ci��y�o nad jego rodem. A jedyn� do tego pomoc�, jak� mia�, jest korze� pewnej ro�liny. Kwiat wisielc�w. Alrauna. Gdy zbli�ali si� do osady, kt�ra okaza�a si� wi�ksza ni� oczekiwa�, zobaczy� doros�ych i dzieci t�umnie schodz�cych na brzeg, by poawita� obc� ��d�. Statek �owc�w fok tak�e znajdawa� si� w zatoce, ten statek, kt�rym Daniel sam mia� st�d wgjecha�. Obawia� si�, czy nie zechc� polowa� tak�e w drodze powrotnej. Bardzo by nie chcia� uczestniczy� w tym procederze. Vendel nie przypuszcza�, �e Danielowi uda si� tak szybko dotrze� do Nor i teraz oto Daniel znajdowa� si� tutaj zupe�nie nieprzygotowany. Nie wiedzia�, co ma zrobi� z Shir�. Zabra� j� do Szwecji? Vendel na pewno by tego pragn��, ale czy mo�na doros�� ju� osob�, wychowan� tutaj, w plemieniu Jurat-Samojed�w, wyrwa� z rodzinnych stron i przenie�� do Skanii? Sinsiew przecie� by�a zdecydowanie temu przeciwna. �adnego z tawarzyszy podr�y przy nim teraz nie by�o. Wmieszali si� w t�um Taran-gaiczyk�w. Daniel podejrzewa� jednak, �e r�nice mi�dzy tymi dwoma plemionami Samojed�w nie by�y wielkie. Shira natomiast byla p�krwi Szwedk�. �w fakt nale�a�o bra� pod uwag�, cho� ma�o brakowa�o, a by�by o tym zapomnia�. Ale je�eli chodzi o �cis�o��, to jej ojciec Vendei tak�e nie jest czysto szwedzkiego pochodzenia. Ma w sobie krew norwesk� i du�sk�, angielsk� ze strony Jessiki Cross oraz niemieck� po Alexandrze Paladinie i, co najwa�niejsze, pochodzi z Ludzt Lodu! Podobnie jak Sinsiew. To b�dzie naprawd� interesuj�ce, pozna� Shir�! Co to jej babka, szamanka z Taran-gai, powiedzia�a Vendelowi? "Twoje dziecko bierze to, co najlepsze z obu ga��zi Ludzi Lodu: Nasz� sztuk� magiczn� i wasz� sztuk� uzdrawiania oraz dobry, czysty charakter. �eby wszystko u�o�y�o si� a� tak dobrze! Ale Daniel mia� z�e przeczucia. Ledwie ��d� zd��y�a przybi� do brzegu, a natychmiast towarzysz�cy mu obaj m�odzi Juraci zacz�li wo�a� co� do kobiet i m�czyzn stoj�cych na l�dzie. Wielokrotnie dociera�o do niego imi� Vendela. Dzieci, niebywale sympatyczne i usmarkane, Przygl�da�y mu si� oczami przywodz�cymi na my�l ziarnka pieprzu. Doro�li wykrzykiwali co� niezrozumiale. Zaskoczeni i niezwykle o�ywieni, bez namys�u wchodzili do wody, by wyci�gn�� ��d� na brzeg. Daniel pospiesznie przebiega� wzrokiem po ich twa rzach. Czy jest w�r�d nich Shira? Tam stoi kilka dziewcz�t o szerokich twarzach, niewysokiego wzrostu, rozp�omie- nionych ciekawo�ci�, kim te� jest ten przybysz. Poczu� mrowienie na plecach, gdy przypomnia� sobie histori� Vendela o pi�ciu ma�ych istotach maj�cych niezwyk�e upodobania erotyczne. Daniel nie zamierza� kontynuowa� jego dzia�alno�ci w tej dziedzinie. Daniel by� du�o powa�niejszym m�odym cz�owiekiem ni� jego starszy krewniak. Nie, uzna�, �e Shiry nie ma w�r�d witaj�cych. Ale nigdy nie wiadomo. Zosta� niemal wyci�gni�ty na l�d przez ch�tne do pomocy r�ce. M�wili wszyscy, jeden przez drugiego, a Daniel nie rozumia� ani s�owa. Trzech przybyszy odprowadza�a do obozu liczna, t�ocz�ca si� gromada miejscowych. Kllkoro dzieci pobieg�o przodem i wykrzykiwa�o nowin� ile tchu w piersiach. Ze wszystkich jurt wygl�da�y kobiety i starcy. Go�ci prowadzono w zdecydowanie okre�lonym kie- runku. Do okaza�ej jurty. Wkr�tce te� wyszed� stamt�d jaki� m�czyzna wywo�any przez dzieci. Sta� i patrzy� na zbli�aj�cy si� t�um. By� to starszy cz�owiek o siwych w�osach, trzyma� si� prosto, a jego oczy by�y tak w�skie, �e prawie niewidoczne. Daniel stan�� przed nim. Na moment zaleg�a komplet- na cisza. W ko�cu Daniel odwa�y� si� zgadywa�: - Irovar? Stary skin�� g�ow�. Daniel u�miechn�� si� do niego. - Ja jestem Daniel, krewny Vendela Gripa - powie- dzia� po juracku najlepiej jak umia�. - Przynosz� wam od niego pozdrowienia. Twarz Irovara rozja�ni�a si� i wyci�gn�� do Daniela obie r�ce. - Wejd� do �rodka - zaprosi�. Po czym przegoni� wszystkich ciekawskich, kt�rzy natychmiast zaj�li si� dwoma przewo�nikami. Jurta by�a stara i bardzo �adna, zna� w niej by�o kobiec� r�k�. Usiedli, a wtedy stary powiedzia�: - A zatem Vendel �yje? - Tak. Jest w domu, w swoim kraju. Ale podr� zaj�a mu sze�� lat i straci� obie stopy. Irovar przez chwil� patrzy� w ziemi�. Potem rzek�: - M�j syn i c�rka potraktowali go bardzo �le. To by� wspania�y cz�owiek. Za dobry dIa Sinsiew. Daniel zacz�� ostro�nie: - My�li Vendela przez ca�y czas kr��� wok� dziec- ka, kt�rego Sinsiew oczekiwa�a. Bardzo si� o n�e mar- twi, naprawd� nie zazna� spokoju przez te wszystkie lata. Dlatego teraz ja przyjecha�em. Ale nie przybywam wprost z domu, uda�o mi si� uciec z jednej z niezliczonych wojen, jakie wstrz�saj� �wiatem poza granicami waszej spokojnej krainy. Tak �e Vendel nic nie wiedzia� o mojej podr�y. W przeciwnym razie przys�a�by prezenty dla c�rki. Prezenty i mn�stwo pieni�dzy. - Wiem, �e chcia�by to zrobi� - odpar� Irovar. - Ale Shira ma si� dobrze i niczego jej nie brakuje. Ucieszy si� na pewno ze spotkania z tob�. Ona tak�e wiele my�la�a o swoim ojcu. - S�ysza�em, �e Shira jest sierot�? - Mieszka tu ze mn�. Ale teraz jest poza osad�, wraz z innymi zbiera drewno na opa�. Nied�ugo powinni wr�ci� do domu. - Mo�e m�g�bym wyj�� jej naprzeciw? - Zr�b tak! Ale potem tutaj wr��! Uczy� mojemu domowi ten zaszczyt i mieszkaj u nas przez ca�y czas swojej wizyty, kt�ra, mam nadziej�, b�dzie d�uga. - Dzi�kuj�! B�d� musia� wraca� statkiem �owc�w fok. Mam bowiem tak�e inne zadanie do wype�nienia, ale o tym porozmawiamy p�niej. Jak Shira wygl�da? - Gdy tylko j� zobaczysz, od razu b�dziesz wiedzia�, �e to ona. Ona musi by� blondynk�, my�la� Daniel, wychodz�c z jurty. Delikatna zmiana �wiat�a dziennego u�wradomi�a mu, �e ju� jest wiecz�r. Jasny wiecz�r polarnego lata, kiedy slo�ce nie zachodzi przez ca�� dob�. Po�rodku osady p�on�o ogromne ognisko, uda� si� wi�c w tamt� stron�. Wok� ogniska zgromadzi�o si� wiele m�odych ludzi. Prawdopodobnie wszyscy oni chodzili zbiera� drewno. W kt�rym� momencie Daniel drgn��, bo ju� mu si� wydawa�o, �e widzi Shir�. By�a to wysoka, prosta dziewczyna o d�ugich, czarnych warkoczach i oczach jak ma�e, ciemne le�ne jeziorka, kt�re szuka�y jego wzroku ze szczerym zaciekawieniem. Ale dok�adnie w chwili, gdy Daniel chcia� co� do niej powiedzie�, kto� z gromady wykrzykn�� jakie� obce imi� i dziewczyna natychmiast si� odwr�ci�a. A wi�c to nie Shira. Przy ognisku sta�o wielu m�odych ch�opc�w. Z krzykami i �miechem rywalizowali, kt�ry odwa�y si� podej�� najb�i�ej ognia. Daniel u�niie�ha� si� do nich, a oni ch�tnie zrobili mu miejsce; przygi�dali mu si� z nieukrywan� ciekawo�ci� i nawet troch� chichotali. Nie mia� im jednak tego za z�e, z opowiada� Vendela wiedzia�, �e ich chichoty nigdy nie wynikaj� ze z�o�liwo�ci. Nagle drgn�� i spojrza� w ognisko. Zdawa�o mu si�, �e w�a�nie... kto� stan�� po tamtej stronie ognia. Dziew- czyna. Ale natychmiast znikn�a. Po chwili ukaza�a si� znowu. Daniel ledwie by� w stanie oddycha�. Dopiero co widzia� posta�, kt�ra zdawa�a si� zlewa� w jedno z ogniem i z niebem, kt�ra pojawia�a si� i znika�a jak rozta�czone p�omienie. Sta�a sama i ca�kowicie bez ruchu po drugiej stronie ogniska, przera�aj�co blisko ognia, i zamy�lona wpatrywa�a si� w ciemnoczerwone p�omiente pe�zaj�ce po ziemi. Daniel nie m�g� poj��, jakim sposobem kto� mo�e sta� tak blisko ognia i nie poparzy� si�. Nagle dziewczyna podnios�a wzrok i ich spojrzenia si� spotka�y. Mia�a du�e powa�ne oczy tego samego koloru co morze... P�omienie ponownie strzeli�y w g�r� i posta� znikn�a, by w nast�pnej sekundzie pojawi� si� znowu na tle wieczornego nieba ze wzrokiem utkwionym w palenisko, gdzie pnie brz�z �arzy�y si� i przemienia�y w popi�. Krucha, eteryczna istota o rozmarzonych sko�nych oczach, przypominaj�ca elfa, nierzeczywista. Daniel okr��y� ognisko, �eby si� z ni� przywita�. Czeka�a na niego z nie�mia�ym i jakby pytaj�cym u�miechem. Znowu uderzy� go wyraz jej oczu, zmieniaj�cych si�, migotliwych, i jej jasne, czyste czo�o. Lecz owo wra�enie, �e jawi mu si� oto co� ponadnaturalnego, zosta�o zapewne wywo�ane przez te rozta�czone p�omienie, przez powietrze rozedrgane nad ogruem. A mo�e... to nie dlatego? By�o oczywiste, �e mieszanina cech europejskich i orientalnych w jej przypadku da�a wspania�e rezul- taty.Ten wschodni wdzi�k, wra�enie krucho�ci, jakie cechowa�o jej posta�, pi�kne rysy twarzy, a przy tym nordycka jasna sk�ra i blond w�osy czyni�y j� niemal doskonale pi�kn�. W�osy mia�a d�ugie, jak zwyczaj w tym kraju nakazuje, a ich kolor trudno by by�o okre�li�; mia�o si� wra�enie, �e przybieraj� barwy otoczenia. Momentami stawa�y si� ciemnoczerwone jak ogie�, gdy p�omienie strzelaj� w g�r�, innym razem ciemne niczym jesienna noc w jego rodzinnej Upplandii, a innym jeszcze razem nabiera�y koloru jasnego, z�ocisto��tego �wiat�a s�o�ca. Daniel stwierdzi�, �e co do jednego si� pomyli�, s�dzi� mianowicie, �e Shira powinna by� blondynk�, a zapomnia� o drugiej barwie w�os�w Ludzi Lodu: miedzianorudej. I to w�a�nie by� podstawowy kolor jej w�os�w. Twarz dziewczyny wyra�a�a osobliw� mieszanin� rado�ci �ycia i smutku. Daniel sta� przez chwil� bez s�owa, zanim zdo�a� si� opanowa� na tyle, bg podej�� i przywita� si�. By�a tak, jak m�wiono: O nic nie musia� pyta�. Po prostu wiedzia�, �e spotka� Shir�. Pomyli� si� natomiast, je�li chudzi o z�e przeczucia. Shira nie by�a obci��ona dziedzictwem. Shira nale�a�a do wybranych! ROZDZIA� II Wczesnym rankiem Irovar i Shira p�yn�li swoj� male�k� ryback� ��dk� w stron� l�du. Morze Karskie by�o g�adkie i l�ni�ce niczym lustro, tylko daleko przy brzegu toczy�y si� powolne, jakby zd�awione fale. Za ka�dym razem, gdy wios�a zanurza�y si� w wodzie, na powierzchni pojawia� si� przypominaj�cy w�a refleks. Poza tym panowa� zupe�ny spok�j. - Wcze�nie wczoraj wieczorem zasn�� nasz go�� - powiedzia�a Shira z lekkim u�miechem. - A ma nam tyle do opowiedzenia. - Tak to jest, kiedy organizm przez d�ugi czas pozostaje w napi�ciu - odpar� Irovar. - Lubisz go? We wzroku Shiry pojawi� si� wyraz wahania. - Lubi�. Czy on jest podobny do mojego ojca? - Nie ca�kiem. Tw�j ojciec mia� w�osy jak z�oto. I by� chyba bardziej pogodny, mia� �atwiejszy charakter. Ale poza tym od razu wida�, �e pochodz� z jednego rodu. - On wygl�da na godnego zaufania. I sympatyczncgo. - Tak. Ja te� tak s�dz�. Shira znowu jakby si� zawaha�a. Swoimi pi�knymi r�kami zacz�a zbiera� rybackie przybory i po chwili obie d�onie mia�a brudne i czerwone od krwi. - My jeste�my w jaki� spos�b do siebie podobni. Jeste�my chronieni... - Co chcesz przez to powiedzie�? - Nie wiem. Wydaje mi si�, �e ten cz�owiek ma co�, co go chroni. Tak jak mnie. Chocia� nie wiem, co to jest. Dziadku, dlaczego ja nie jestem taka jak inni? Tak bym chcia�a. Irovar, kt�ry dotychczas s�ucha� jej jednym uchem ockn�� si� na te s�owa. - Co za g�upstwa - powiedzia�, ale g�os mu dr�a�. - Przecie� jeste� taka jak inni! - Nie, to oczywiste, �e nie jestem. Moje przyjaci�ki powychodzi�y za m��, a ja wci�� jestem sama. Ja wiem, �e ch�opak i dziewczyna mog� si� nawzajem lubi� du�o bardziej, ni� ja lubi� moich przyjaci�. Ale ja nigdy nie odczuwam nic szczeg�lnego, a zreszt� mnie te� nikt tak specjalnie nie lubi. - Jeste� jeszcze m�oda - mrukn�� Irovar, staraj�c si�, by jego s�owa brzmia�y przekonuj�co. - Przyjdzie i tw�j czas, mo�esz by� pewna. Mia� nadziej�, �e wnuczka nie zauwa�y, jak bardzo zd�awiony jest jego g�os. Dop�ywali do brzegu i Irovar stara� si� udawa�, �e jego zdenerwowanie wynika z l�ku o to, czy uda im si� bezpiecznie wyl�dowa�. Shira wyskoczy�a na brzeg. - Nie wierz�, �e m�j czas nadejdzie - powiedzia�a ze zw�tpieniern. Zebra�a narz�dzia, on wzi�� ryby i poszli. Shira st�pa�a obok dziadka tak lekko, takim wdzi�cznym, prawie tanecznym krokiem, �e zdawa�o si�, �e nogami ledwo dotyka ziemi. - Zawsze w jaki� spos�b by�am na zewn�trz. Inne dzieci cz�sto si� mnie ba�y, kiedy jeszcze byli�my mali. One... one m�wi�y, �e jestem nieludzka, dziadku. Tylko dlatego, �e ja nigdy nie robi�am sobie krzywdy w czasie zabawy. Szala�am czasami, ryzykowa- �am dw�o wi�cej ni� inni, by im pokaza�, �e ja te� mog� si� zrani�. - Prawd� m�wi�c udawa�o ci si� to - wymamrota� Irovar. - Nikt nie mia� tak stale Paobijangch kolan i �okci jak ty! - Tak, tylko �e to nigdy nie by�o nic powa�nego. - Twarz Shiry ja�niala. - Ale oni si� mylili. Ja mog� zosta� powa�nie zraniona. Tak jak wtedy, gdy skaka- �am ze ska�y po to tylko, by dzieci uzna�y, �e jestem jedn� z nich. Kiedy szybowa�am w powietrzu, widzia- �am ogromny cie�, kt�ry sta� na dole i czeka� na mnie. A gdy zeskoczy�am, znikn��. Twarz Irovara poblad�a. - Czy� ty oszala�a? Czy ty nie rozumiesz, �e to Shama? Pochodzisz przecie� z rodu Taran-gai i to by� on, twoje b�stswo �mierci, przecie� o tym wiesz! - Oczywi�cie - odpar�a spokojnie, bowiem jak wszyscy Taran-gaiczycy uwa�a�a my�l o mistycznych istotach, z kt�rymi jej r�d jest zwi�zany, za ca�kiem naturaln�. - Ale to w�a�nie �wiadczy, �e mnie nie mo�e si� sta� nic z�ego. Innym mo�e, ale mnie nie. Zreszt� widzia�am go potem jeszcze raz. Irovar chwyci� j� za ramiona i potrz�sn��. - Kiedy? Kiedy, Shiro? - Tego dnia kiedy wypad�am za burt� i o ma�o nie uton�am. Wtedy pojawi� si� ogromny, szary cie� i p�yn�� ponad wod�. Wygl�da� jak jaki� bardzo wielki cz�owiek. Potem znikn��. Dziadek zamkn�� oczy. Shira ze zdumieniem patrzy�a na jego zaci�ni�te, dr��ce usta. - W takim razie oni m�wili prawd� - szepta�. - Oni m�wili prawd�! A ja tyle razy wmawia�em sobie, �e to tylko sen. - Kto m�wi� prawd�? - zapyta�a Shira. Inni rybacy wracaj�cy z morza przystan�li i patrzyli na nich z daleka, zaskoczeni. Wok� na trawach nocny szron topnia� w porannym s�o�cu i osada zaczyna�a si� budzi�, Z jurty Irovara wyszed� zaspany Daniel, zdumiony, gdzie te� si� podziali jego gospodarze. Teraz ruszy� im na spotkanie. Irovar uk�oni� mu si�, a potem odpowiedzia� na pytanie Shiry, a �ci�lej bior�c, odpowiada� sam sobie: - Oni m�wili, �e Shama ci� pilnuje. A ty rzuca�a� mu wyzwania! Na przyk�ad skacz�c ze ska�y! - Jacy "oni", dziadku? Dlaczego wygl�dasz tak dziw- nie? Ocknij si�! Kim ja w�a�ciwie jestem? Irovar pr�bowa� si� opanowa�. - Kim ty jeste�? Jeste� moj� wnuczk�, c�rk� mojej c�rki. Tw�j ojciec by� przybyszem. Twoja matka nie by�a mo�e najmilsz� osob� na �wiecie, ale umar�a przy twoim urodzeniu i pok�j niech b�dzie jej pami�ci! To wszystko. - Nie, to nie wszystko! Niekiedy ogarnia mnie taki potworny strach, kt�rego nie umiem sobie wyt�umaczy�. Ty wiesz co� jeszcze, dziadku! On westchn�� i ruszy� w stron� domostwa. Daniel, kt�ry wzi�� od nich cz�� narz�dzi, szed� obok i przys�uchiwa� si� dyskretnie. Irovar by� cz�owiekiem bardzo prostym i chocia� posiada� ogromn� wiedz� o cz�owieku i �yciow� m�dro��, to jego s�owa by�y niewyszukane, ale i tak Daniel nie wszystko rozumia�. Musia� sobie w my�lach formu�owa� na nowo to, co m�wi� irovar, uk�ada� w zrozumia�e zdania w swoim nieco akademickim stylu, jaki przej�� od Dana w Uppsali. To, co zostanie przekazane w tej opowie�ci, wyra�one zostanie s�owami Daniela. Nie uda�oby si� spisa� dok�adnie wszystkiego, co m�wili tamtego ranka; z jednej strony bowiem by�y to jedynie fragmenty zda�, z drugiej za� dos�owny zapis z tamtego j�zyka, tak bardzo r�nego od naszego, by�by niezrozumia�y. J�zyk juracki pe�en jest om�wie�. Cz�sto odwo�uje si� do zjawisk natury, by na przyk�ad wyrazi� poj�cia abstrakcyjne; jest osobliw� mieszanin� bogactwa obraz�w i kr�tkich, oszcz�dnych fraz. Daniel, kt�ry taki by� dumny, �e opanowa� �w j�zyk, musia� bardzo szybko zrewidowa� swoje pogl�dy. Sam Vendel tak�e pewnie nie zd��y� si� nauczy� zbyt wiele, zw�aszcza �e z Irovarem rozmawia� przewa�nie po rosyjsku. Wkr�tce jednak Daniel zauwa�y�, �e Irovar i jego wnuczka s� najbardziej wykszta�conymi i kulturalnymi lud�mi w osadzie. Ona uczy�a si�, oczywi�cie, od dziadka, kt�ry by� m�drym i do�� przebieg�ym staruszkiem. Podczas kr�tkiej rozmowy poprzedniego wieczora Daniel nabra� dla niego respektu i kiedy teraz, ob�adowani, szli od brzegu ku osadzie, stwierdzi�, �e on sam tak�e czeka na jego odpowied�. Rzuca� ukradkowe spojrzenia na Shir�, kt�ra sprawia�a wra�enie jeszcze bardziej eterycznej ni� wczoraj i nie doznawa� ju� tego uczucia wzajemnego porozumienia, jakie wczoraj panowa�o pomi�dzy nim a starym. W ko�cu Irovar westchn�� g��boko. - Tak, ja wiem wi�cej - powiedzia�. - Jestem jedynym cz�owiekiem, kt�ry wie wi�cej, cho� i tak nie wszystko! Nie nadesz�a jeszcze chwila, bym ci powiedzia�, co wiem Shiro. Ale przyjd� do mnie, kiedy uznasz, �e czas si� dope�ni�. Dziewczyna patrzy�a na niego pytaj�co. - Uwa�am, �e si� to nie zdarzy, dop�ki b�dziesz si� trzyma� z daleka od Taran-gai - doda� Irovar. - Ale kiedy� musisz tam p�j��, tak zosta�o powiedziane, i czuj�, �e ta chwila si� zbli�a. My�l�, �e przybycie Daniela ma z tym co� wsp�lnego, cho� nie wiem dok�adnie co. W ka�dym razie zdaje mi si�, �e potrafi� przekaza� to, co wiem. A tymczasem mam dla ciebie dwie rady: Zostaniesz wprowadzona na �cie�k�, kt�r� powinna� pod��a�. Nie walcz z tym, Shiro! I druga rada: Nie wchod� wi�cej w drog� Shamie! On zrobi wszystko, by ci� dosta�. Unikn�a� spotkania z nim ju� dwa razy. Mo�e nie da� ci ju� wi�cej szansy. Shira zagryza�a wargi i w skupieniu co� rozwa�a�a. - A zatem moja droga �ycia jest wytyczona? - Tylko do pewnego punktu. Potem wszystko zale�e� b�dzie od ciebie, od twojej odwagi, twojej m�dro�ci i czujno�ci. A tak�e od tego, jak ci� wychowa�em, od tego, czy twoje my�li s� tak czyste i dobre, jak pragn��em. Je�eli mi si� to nie uda�o, to nie b�dzie ratunku ani dla ciebie, ani dla ludzi, z kt�rymi jeste� po��czona wi�zami krwi. Shira westchn�a. - Chcia�abym, �eby� mi teraz powiedzia�, jaka jest moja przysz�o��. Wci�� b��dz� po omacku w ciemno�ciach. Irovar odpar� jednak, �e powinni poczeka�, dop�ki si� nie upewni, �e czas nadszed�. Nie chcia� przyspiesza� wydarze�, �eby nie pope�ni� nieodwracalnego b��du. - Wybaczcie, �e si� wtr�cam - rzek� Daniel nie�mia�o. - Ale Vendel tak�e wspomina� o Shamie. Czy mogliby�cie powiedzie� mi o nim co� wi�cej? - Owszem, to mog� zrobi� - zgodzi� si� Irovar i usiad� przed jurt�, �eby oczy�ci� ryby. Oboje m�odzi pomagali mu w pracy. - Po pierwsze, musisz pami�ta�, �e wszystko to odnosi si� tylko do wierze� Taran-gaiczyk�w. Z nasz� wiar� nie ma to nic wsp�lnego, zatem ja mog� ci tylko powt�rzy� to, co opowiada�a moja ma��onka Tun-sij. Jak wiesz, Taran-gaiczycy przybyli tu z daleka, ze wschodu, i w�a�ciwie s� pochodzenia mongolskiego. Dawno temu w orientalnych religiach uznawano istnienie pi�ciu �ywio- ��w, a nie jak u nas czterech. Na pocz�tku by�o tak, �e Taran-gaiczycy mieli bardzo niejasne wyobra�enie swoich bog�w, a z czasem w og�le o nich zapomnieli. Miejsce bog�w zaj�y inne si�y i to do nich przede wszystkim Taran-gaiczycy si� modl�. S� to w�a�nie �ywio�y, pi��, jak powiedzia�em. Cztery zwyczajne: Ziemia, Powietrze, Ogie� i Woda, oraz dodatkowy, pi�ty: Kamie� albo Shama. Shama stoi jakby na zewn�trz, poza gronem b�stw, nie jest to dok�adnie �mier�, ale raczej uosobienie gasn�cej nadziei, jest niechcianym b�stwem �mierci. To by si� zgadza�o z wierzeniami o Tengelu Z�ym, �e on nie zawar� paktu z diab�em, lecz z Sham�. Po to, by potomkowie Tengela zdobywali dla Shamy pi�kne, m�ode kwiaty do jego ogrodu. Czarne kwiaty - dusze m�odych ludzi, kt�rych �li potomkowie Tengela mordowali. A w zamian za to Tengel Z�y mia� otrzyma� �ycie wieczne. Daniel powiedzia� teraz o tym Ivarowi. Tamten skin�� g�ow�. - Tak i ja my�l�. I Tun-sij te� tak my�la�a. Los Ladzi Lodu jest nierozerwalnie zwi�zany z losem Taran-gaiczyk�w. Daniel wyprostowa� si�. - Wspomnia�em, �e mam tu do wype�nienia dwa zadania. Jedno to by�o odnalezienie dziecka Vendela i wygl�da na to, �e mi si� uda�o. To zadanie zosta�a wykonane. Drugie za� jest trudniejsze. Mam, je�li to mo�liwe, odnale�� to, co Tun-sij nazywa�a �r�d�ami �ycia. S�ysza�, �e Irovar oddycha ci�ko, ale mimo to m�wi� dalej: - Bardzo cierpimy z powodu przekle�stwa, jakie Tengel Z�y na nas sprowadzi�. Przyby�em tutaj, by spr�bowa� z�ama� przekle�stwo. Ludzie Lodu uwa�aj�, �e rozwi�zanie tej zagadki znajduje si� w Taran-gai. - Wejd�my do �rodka - powiedzia� Irovar kr�tko. Op�ukali r�ce, a Shira wyj�a miseczki z jedzeniem dla wszystkich trojga. - Gdzie si� podziewa tw�j syn Ngut? - zapyta� Daniel. - O�eni� si� z kobiet� z innego plemienia - odpar� Irovar. - Ju� tutaj nie mieszka. Zosta� wielkim my�liwym. Jest szamanem, bogatym cz�owiekiem. Nic dziwnego, �e Daniel przyj�� te wyja�nienia z ulg�. Opis Vendela nie zach�ca� do bli�szej znajomo�ci z Ngutem. Po �niadaniu Irovar westchn�� g��boko i rzek�: - Moi kochani, prze�omowa chwila nadejdzie szybciej, ni� si� spodziewamy. Na to w�a�nie czekali�my! Pos�annictwo, do kt�rego zasta�a wyznaczona Shira, i twoje zadanie ��cz� si�, m�j dragi Danielu. - A wi�c teraz b�dziemy mogli wyruszy� do Taran-gai? - zapyta� Daniel podniecony. Irovar znowu westchn��. - Taran-gai to ju� nie jest to, co by�o. Los obszed� si� surowo z tamtejszym ludem ostatniego roku. Niewielu ich ju� zosta�o w g�rach. - Tak? - Z Workuty przyszed� uzbrojony oddzia�, by unieszkodliwi� to g�rskie plemi�, kt�re zamyka�o drog� pomi�dzy wschodem i zachodem. Teraz resztki Taran-gaiczyk�w schroni�y si� wysoko w g�rach, w�r�d ska�, a broni� ich Stra�nicy G�r. - Co to za jedni? - Sam niewiele wiem, s�ysza�em tylko pog�oski, bo nie chodzi si� ju� teraz ch�tnie w g�ry Taran-gai. Jeszcze mniej ch�tnie ni� dawniej. W ka�dym razie wed�ug tego, co si� opowiada, ma to by� pi�ciu strasznych ludzi pod wodz� m�czyzny o imieniu Sarmik. Nikt z w�asnej woli nie wchodzi w drog� Stra�nikom G�r. Oni s�... ��dni krwi! - Sarmik, Wilk? To ten, o kt�rym opowiada� Vendel? - Ten sam - potwierdzi� Irovar. - Ale Vendel m�wi� o nim z sympati�. - Wtedy Sarmik by� sympatycznym m�odzie�cem, to prawda. Ale min�o wiele lat od czasu, kiedy Vendel by� u nas, a n�dza czyni cz�owieka twardym. Kim s� pozostali, nie wiem, ale jeden to na pewno ten dotkni�ty ch�opiec, o kt�rym wspominale� wczoraj. Ten, o kt�rym i Vendel s�ysza�. - Teraz to ju� raczej nie ch�opiec. - Oczywi�cie, doros�y m�czyzna! M�wi�, �e to najbar- dziej ponura istota, jak� ziemia nosi�a. Nazywaj� go wasalem Shamy, ma przezwisko Oblicze �mierci lub po prostu �mier�. - O, to mnie specjalnie nie przera�a. W domu, w Norwegii, mamy kuzyna imieniem Ulvhedin, tak�e obci��onego dziedzictwem. Wygl�da dok�adnie tak, jakby w�a�nie wyszed� z piekie�, ale to m�j najlepszy przyjaciel. Moja matka tak�e jest dotkni�ta, ale jest pi�kna jak d�ugi dzie�. Irovar u�miechn�� si� troch� smutno, widz�c, jak m�ody cz�owiek stara si� wyja�ni�, co my�li, w j�zyku, kt�rym pos�uguje si� zaskakuj�co dobrze, ale przecie� nie potrafi odda� finezyjnych okre�le� i musi stosowa� do�� dziwaczne om�wienia i por�wnania. - Tak, ale tych pi�ciu utrudnia �ycie wszystkim intruzom jak mo�e. Problem polega tylko na tym, jak d�ugo zdo�aj� si� utrzyma�. I jak d�ugo to potrwa, zanim Rosjanie dowiedz� si� o Taran-gai i przy�l� posi�ki. - Ja my�la�em, �e Rosjanie ju� przyszli. - To byli zbiegli wi�niowie z Workuty. Przest�pcy, kt�rzy dowiedzieli si� o Taran-gai, o plemieniu czarowni k�w i wied�m, i kt�rzy uznali to miejsce za znakomity cel do zademonstrowania swego okrucie�stwa i ��dzy przyg�d. - Du�o ich jest? - Kiedy przyszli, musia�o ich by� oko�o pi��dziesi�ciu. Ale teraz Stra�nicy G�r znacznie ich przetrzebili. - A zatem wyprawa do Taran-gai jest podw�jnie niebezpieczna? Trzeba si� wystrzega� spotkania i z rosyjskimi intruzami, i ze Stra�nikami G�r? - W Taran-gai zawsze by�o niebezpiecznie. Vendel ci chyba o tym wspomina�? Daniel potwierdzi� skinieniem g�owy. - Teraz jednak taka wyprawa to czyste szale�stwo. Mimo wszystko jednak Shira musi tam i��. I to zaraz - westchn�� Irovar. - Ale nie musi i�� sama. Ja p�jd� z ni�. Irovar u�miechn�� si� z wdzi�czno�ci�. - Wiedzia�em, �e tak powiesz. Jeste� r�wnie dzielny jak Vendel. A ja, oczywi�cie, b�d� wam obojgu towa- rzyszy�. - Nie musisz tego robi�. Ty jeste� przecie� Nie�cem! Stary wyprostowa� si� tak, �e si�ga� Danielowi niemal do ramienia. - Ale to ja wiem - powiedzia� znacz�co. Wobec tego argurnentu Daniel musia� si� ugi��. Teraz odezwa�a si� te� Shira, jej pi�kny g�os nape�ni� swoim d�wi�kiem ca�e wn�trze. - Poniek�d odczuwam ulg� - rzek�a. - Czuj� w sobie jak�� nieznan� si��, a przez te wszystkie lata doznawa�am wra�enia, �e trac� czas. Daniel przygl�da� jej si� w �wietle p�yn�cym przez otw�r u wierzcho�ka jurty. By�a prawie tak samo zwiewna i eteryczna jak to �wiat�o. Taka male�ka i drobna, ale nie wyczuwa�o si� w niej l�ku, tylko �wiadomo�� losu, kt�ry zosta� jej przeznaczony, i jakby smutek, �e nic nie mo�e na to poradzi�. Daniel pr�bowa� j� pociesza�. - M�wi si�, �e my z Ludzi Lodu mamy pot�nych opiekun�w. �e nasi przodkowle przychodz� nam z pomoc�, kiedy znajdziemy si� w niebezpiecze�stwie. - Wierz� w to - u�miechn�a si�. - Ale twoi przod- kowie nie s� moimi. Ja mam tylko Than-gila, a on teraz nie stanie po naszej stronie. - To prawda, ale ja mam jeszcze inn� ochron�. Mog� ci po�yczy�. Odpi�� guziki koszuli i wyj�� alraun�. Widz�c to Irovar gwizdn�� cicho, a Shira z szacunkiem dotkn�a korzenia. Daniel opowiedzia� histori� amuletu. Irovar wci�� kiwa� g�ow�. - Alrauna jest pot�na, Danielu! Bardzo pot�na! Mo�esz by� z niej dumny! Ale jest tak, jak powiedzia�a twoja matka, alrauna jest zwi�zana z tob�. Zachowaj j�, na pewno ci si� przyda w Taran-gai. - Pewnie masz racj� - zgodzi� si� Daniel i zawiesi� alraun� na szyi. - Ale dobrze jest wiedzie�, �e j� mamy, prawda? - Bardzo dobrze! Daniel zapyta� ostro�nie: - Czy ty wiesz, co mamy zrobi� w Taran-gai? - Troch� wiem, ale nie wszystko. My�l�, �e trzeba po��czy� te wiadomo�ci, kt�re ty do nas przynios�e�, z tym, co wiemy o przeznaczeniu Shiry. Reszty dowiemy si� w Taran-gai. - To brzmi rozs�dnie. - Proponuj�, �eby�my dzie� dzisiejszy przeznaczyli na opowiedzenie sobie nawzajem wszystkiego, co wiemy o Ludziach Lodu i o Taran-gai. A jutro wyruszymy w drog�. Nie mamy czasu do stracenia. - Zgoda. Shira nie rzek�a nic. Siedzia�a milcz�ca, z r�kami na kolanach, pogr��ona we w�asnych my�lach. Dziwnie nieobecna, nieodgadniona... Dotarli do r�wniny, gdzie zaczyna�a si� tajga, gdy s�o�ce osi�gn�o ju� sw�j najwy�szy punkt na p�nocnym niebie. Tym razem jednak nie by�o �adnego flecisty w zaczarowanym, ociekaj�cym deszczem lesie Vendela. Tego dnia wszystko by�o wyschni�te niczym huba, a pozostali przy �yciu Taran-gaiczycy schronili si� w dzi- kich g�rach, wznosz�cych si� gro�nie pomi�dzy lasem i morzem. - Jak my�licie, gdzie mog� si� znajdowa� wrogowie? - zapyta� Daniel cicho. - Zak�adam, �e m�wi�c "wrogowie" masz na my�li tych �otr�w, kt�rzy pr�buj� zetrze� Taran-gaiczyk�w z powierzchni ziemi? - Tak, oczywi�cie. - Dla uproszczenia nazywajmy ich wi�niami - zaproponowa� Irovar. - Bo s� to zwolnieni lub zbiegli wi�niowie r�nych narodowo�ci, wi�c nie mo�emy o nich m�wi� "Rosjanie". Tych drugich b�dziemy, rzecz jasna, nazywa� Stra�nikami G�r. �eby jednak odpowie dzie� na twoje pytanie, to z ca�� pewno�ci� i jedni, i drudzy ju� nas zobaczyli. Tak �e musimy teraz polega� tylko na twoich przodkach, na czarodziejskim korzeniu i na opiekunach Shiry, o kt�rych jeszcze nie wspomnia�em. Ale mog� was zapewni�, �e s� oni pot�ni. Daniel nie umia�by powiedzie�, czy go to pocieszy�o. Ponure pustkowia Taran-gai przera�a�y nie na �arty. Ten wymar�y las, gdzie �aden ptak si� nie odezwie, g�ry, jakby w nich tkwi�y czyje� przymkni�te, czujne oczy... Trzyma� d�o� na r�koje�ci pistoletu, ale umiera� ze strachu, �e s�one bryzgi z Oceanu Lodowatego zniszczy�y bro�, a zamok�y proch zbi� si� w wielk� bry�� podczas przepraw i sp�yw�w licznymi rzekami i strumieniami od Archangielska a� tutaj. Ogarn�y go te same refleksje co kiedy� Vendela: �e tarangajska tajga musi by� znakomit� ochron� przed wiatrem i niepogod�. Wsz�dzie panowa� spak�j. Poruszali si� szybko i bezg�o�nie naprz�d, szli w stron� g�r nad morzem. Kiedy byli ju� niedaleko celu, natrafili na doszcz�tnie zruj nowan� wie�. Daniel zastanawia� si�, czy to mo�e nie tutaj Vendel spotka�