8261
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8261 |
Rozszerzenie: |
8261 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8261 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8261 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8261 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Walery Przyborowski
SZWEDZI W WARSZAWIE
ROZDZIA� 1
W KT�RYM JEST OPOWIEDZIANE, JAK PRZEKUPKA MACIEJOWA POKONA�A TRZECH �O�DAK�W
SZWEDZKICH
Czerwcowe s�o�ce mia�o si� ku zachodowi i skry�o si� ju� poza wysokie kamienice
Rynku Staromiejskiego, kt�rych
spiczaste dachy rysowa�y si� wyrazi�cie na gorej�cym purpur� niebie. Ruch by�
niewielki; na przyzbach dom�w tu i
�wdzie siedzia�y z dzie�mi na kolanach mieszczki i gwarzy�y, pod samym ratuszem
w licznych kramach wida� by�o.
ziewaj�ce lub k��c�ce si� przekupki, sklepy w kamienicach, opr�cz winiarni i
szynk�w, by�y na g�ucho pozamykane.
Na mie�cie le�a�a jaka� przygn�biaj�ca ospa�o�� i "smutek, tylko z gromady
przechadzaj�cych si� dumnie i
bu�czucznie zbrojnych oficer�w szwedzkich, ubranych w wielkie kapelusze z
pi�rami, kaftany �osiowe i wysokie,
br�zowej barwy buty, brzmia�y rozg�o�nie krzyki i �miechy. Tu i �wdzie w��czy�y
si� zg�odnia�e i wychudzone psy,
grzebi�ce w kupach �mieci, ca�ymi g�rami stercz�cych na Rynku.
Z drzwi g��wnych ratusza miejskiego, wznosz�cego si� na samym �rodku Rynku,
wyszed� m�ody cz�owiek i ziewaj�c
stan�� nad schodami kamiennymi, po kt�rych zst�powa�o si�. na d�. Ubrany by� w
ciemny, kusy �upanik, dobrze
podszarzany, w kapelusz s�omiany na g�owie podgolonej starannie, o w�osach
ciemnych, nisko przystrzy�onych.
Szarawary niegdy� karmazynowe, dzi� sp�owia�e mocno, mia� wpuszczone w buty
wysokie o ��tych cholewach, a za
to czarnych przyszwach. Pod. pach� d�wiga� fascyku� papierzysk�w i wielkimi,
czarnymi oczami pogl�da� niedbale i
oboj�tnie doko�a.
Ale nagle oczy te o�ywi�y si�, bo spostrzeg� id�cego mi�dzy kramami pod ratuszem
ch�opca, mo�e szesna�cie lat
licz�cego. Ten, z g�ow� na d� pochylon� i r�kami na tyle za�o�onymi, szed�
wolno, leniwie, pow��cz�c nogami,
zapatrzony w ziemi�, jak gdyby tam czego szuka�. Ubrany by� niedbale i ubogo; na
g�owie kapelusz s�omiany mia�
opad�e skrzyd�a, a liczne w nim dziury nie os�ania�y dobrze g�owy od pal�cego
s�o�ca czerwcowego. Kusy kubraczek,
niewiadomej barwy, przepasany by� w��czkowym pasem czerwonym, a ci�my. niskie
wyszarzane by�y i dziurawe.
Jednym s�owem, wygl�da� ubogo i mia� min� desperata.
Stoj�cy na schodach m�odzieniec z fascyku�em papierzysk�w pod pach�, zoczywszy
owego desperata, zeszed� szybko
na d� i zbli�ywszy si� do ch�opca, uderzy� go w rami� i zawo�a�:
� Kazik, jak si� masz?!
Kazik �ywo podni�s� g�ow� i rzek�-g�osem smutnym i p�aczliwym:
� A! to ty... jak si� masz?
� Mam si� dobrze, ale ty, widz�, jako� kiepsko i kwa�no wygl�dasz!
� M�j kochany, �eby� ty na to patrza�, na co ja patrz�, i to cierpia�, co ja
cierpi�, toby� jeszcze kwa�niej wygl�da�.
� No, c� to takiego? Opowiedz mi.
� Ej, na co si� to zda�o! � machn�� r�k� rozpaczliwie Kazik.
� A mo�e si� i na co zda�o! C� ty wiesz?... No, no, opowiedz... mo�e si� co
poradzi na tw�j frasunek. Wiadomo ci
przecie, �e mam �aski i zachowanie wielkie u pana prezydenta Aleksandra Gizy,
kt�ry te� jest m�j krewniak po
matce... A przy tym zaw�dy z tob� byli�my w przyja�ni i gdyby nie ta pisanina na
ratuszu z powodu tych przekl�tych
Szwed�w...
To m�wi� szeptem i obejrza� si� trwo�liwie doko�a. Ale
nikogo w pobli�u nie by�o i nikt ich rozmowy s�ysze� nie m�g�, wi�c prawi�
dalej:
� Ot�, powiem tobie, �e gdyby nie te przekl�te Szwedy, co jeno kontrybucj� na
miasto nak�adaj� i w ksi�gach z
tego powodu du�o jest pisania, a pan prezydent nie ma si� kim wyr�czy�, bo nikt
tak pi�knie jak ja nie pisze, ot�
gdyby nie to, tobym co dnia wpad� tam do was na Krzywe Ko�o, by twej pani matce
nogi uca�owa�, a i z tob� si� te�
nagada�, bo widzisz, mam i ja co� do powiedzenia tobie. Ale c� tam u was
nowego?
� A c�, Kacperku, bieda a� piszczy. Pani matka wyiskrzy�a si� do ostatniego
grosza na t� kontrybucj� szwedzk� i
powiadam tobie, �e do g�by nie ma co w�o�y�. I na dobitk� ten lejtnant, pan
Landskrona, bodaj go kat spali�... wiesz,
co stoi u nas kwater�, ci�gle czego� nowego wymaga. Zachcia�o mu si� dzisiaj
limon�w, a. u nas chleba nie ma.
Sk�d ja mu wezm� limon�w? Id� do pana Fukiera, mo�e si� zlituje i da na kredyt.
Ach, �eby� ty, Kacperek, wiedzia�,
czego ja tym Szwedom �ycz�!...
� No, no! � u�miechn�� si� Kacperek � z pewno�ci� nie lepiej ode mnie. Ale
powiem ci pod wielkim sekretem, �e
nied�ugo ju� ich panowania.
Wym�wi� to zn�w szeptem, ogl�daj�c si� na grup� �o�dak�w szwedzkich, kt�rzy
pijani, wzi�wszy si� pod r�ce, szli
przez Rynek, �piewaj�c ochryp�ymi g�osami jak�� pie�� zamorsk�, krzycz�c i
nogami wywracaj�c kramiki przekupek,
ko�o kt�rych przechodzili. Przekupki oczywi�cie podnios�y wielki wrzask, a
Szwedzi, wzi�wszy si� pod boki, z
wyzywaj�cymi minami, �mieli si� do rozpuku.
� Widzisz, co si� dzieje! � rzek� Kazik, w kt�rego
oczach zab�ysn�� ponury ogie�, wargi mu poblad�y, a pi�� �cisn�� w ku�ak.
� Ba! � odpowiedzia� z ch�odnym u�miechem Kacperek � ja co dzie� na to patrz� i
przyzwyczai�em si� do tego.
Stary rajca, pan Rafa�owicz, kt�ry, jako wiesz, jest cz�owiek m�dry i uczony w
pi�mie, m�wi, �e cz�owiek to jest takie
zwierz�, kt�re si� do wszystkiego przyzwyczai� mo�e. I prawd� powiada, bo ja, na
ten przyk�ad, przyzwyczai�em
si� ju� do tych wybryk�w szwedzkich i ani mi� zi�bi�, ani grzej�!
� Ale ja si� przyzwyczai� nie mog�! � sykn�� Kazik. � I wszystka krew si� we
mnie burzy...
� Pociesz si�, bo ci powiadam na pewno, �e nied�ugie Szwed�w w Warszawie
panowanie.
� B�j si� Boga, co to takiego? Sk�d�e to wiesz?
� A wiem... ale tu na Rynku gada� nie b�d�, bo tu mo�e kto pods�ucha� i donie��
jenera�owi Wittenbergowi, a wiesz,
�e on nie �artuje. Nie dalej jak wczoraj obwiesi� kaza� za d�ugi j�zyk jakiego�
szlachcica na szubienicy przed
ko�cio�em Bernardyn�w. A przy tym i tobie si� �pieszy po one limony... pieprzu
bym hultajowi da�, a nie limon�w.
Id� wi�c, bo tam tw�j Landskrona zapewne historie wyprawia, a pani matka ze
strachu umiera.
Kazik na te s�owa zgrzytn�� z�bami, nacisn�� kapelusz na oczy i nic nie
rzek�szy, ruszy� w kierunku sklepu pana
Fukiera, kt�ry od dawien dawna w Rynku handlowa� winami i rozmaitymi specja�ami
zamorskimi.
� Czekaj no! � zawo�a� za odchodz�cym Kacperek �. musimy si� przecie obaczy�.
Mam wiele nowin i mam te�
pewny projekt. Chc� z tob� pogada�...
� A i owszem, ale gdzie i kiedy?
� Ot� to... do ciebie i�� nie mo�na, bo tam Szwed�w kupa, a to, co ci chc�
powiedzie�, jest srogi sekret. Ale wiesz
co? Jak si� za�atwisz z tymi limonami dla imci pana Landskrony... bodaj si�
hycel nimi ud�awi�... to przyjd� do pana
Rafa�owicza. Wiesz gdzie... na ulicy �w. Marcina, w kamienicy Sebastiana,
cyrulika...
� Wiem, wiem.
� Ba! nic nie wiesz, bo nie wiesz, gdzie si� mie�ci pa� Rafa�owicz. Ma on na
trzecim pi�trze od ty�u dwie izdebki.
Tam trzeba wej��, a we drzwi zastukaj� trzy razy, bo inaczej pan Rafa�owicz ci�
nie wpu�ci. Tam b�d� czeka� na
ciebie i do syta si� nagadamy, ile �e pan Rafa�owicz jest sam i jako cz�ek
m�dry, nie posk�pi nam rady i obroku
duchowego. Id� wi�c, za�atw si� z owymi limonami i przybywaj. A teraz vale, uszy
do g�ry, Kaziku, bo wszystko
b�dzie dobrze. I powiadam tobie na ucho, jeno dlatego, by� fantazji nie traci�,
�e takiego dajfeldreku zadamy tym
zambrszczykom, �e popami�taj� przez wieki mazursk� �ap�. No, b�d� zdr�w! Czekam
ci� u pana Rafa�owicza.
To rzek�szy, nacisn�� kapelusz, poprawi� pod pach� fascyku� papierzysk�w,
ogromne pi�ro mocniej utrwali� za uchem
i znikn�� za zakr�tem mur�w ratuszowych. Kazik za�, z otuch� jak�� w sercu,
pogna� do pana Fukiera po limony dla
lejtnanta szwedzkiego Landskrony.
Na Rynku tymczasem po dawnemu przechadzali si� �o�dacy szwedzcy, �piewali
pie�ni, krzyczeli, wywracali kramy
przekupkom, bili, kto im si� nawin��, tak �e ka�dy ucieka� jak najpr�dzej i
chroni� si� do dom�w, by unikn��
spotkania z pijanymi �o�dakami. Zrazu kr�cili si� jeno mi�dzy ulic� Grodzk�, co
j� p�niej �wi�toja�sk� nazwano, a
Jezuick�, ale potem przeszli na drug� po�a� Rynku od ulicy Go��biej. Tu podle
kamienicy �Pod Trzema Murzynami"
mia�a sw�j kramik znana ca�emu miastu pani Maciejowa, wdowa po szewcu, kt�ry
przez pija�stwo straci� ca�� fortun�
i umar�. Wdowa, ile �e mia�a syna ma�oletniego, kt�rego trzeba by�o chowa�, za
reszt� grosza za�o�y�a sobie kramik
z ni�mi, tasiemkami, naparstkami, a czasu
wiosny handlowa�a te� owocami. Kobieta by�a poczciwa, zabiegliwa, pracowita, ale
wygadana okrutnie. Oty�a,
upadaj�ca ju� na nogi, siedzia�a od �witu do nocy za swym kramem i biada temu,
na kogo z�o�� mia�a lub kto j�
obrazi�. Wtedy spada� na nieszcz�liwego taki potok s��w i wymy�la�
wypowiadanych krzykliwym i tak donios�ym
g�osem, �e po ca�ym Rynku si� rozlega�, i� nieszcz�liwy zatyka� uszy i ucieka�
z dusz�. Znano j� z tego w ca�ym
mie�cie i bano si� bardzo, cho� jednocze�nie szanowano, bo by�a uczciw�,
rzeteln�, nikogo na grosz nie skrzywdzi�a,
bogobojn�, a syn�w jak si� nale�y wychowa�a. Starszy Maciu�, bo takie samo imi�
nosi� jak nieboszczyk ojciec, by�
ju� czeladnikiem szewckim i prowadzi� si� porz�dnie, m�odszy Janek terminowa� u
stolarza, pana Andrzeja Kuliga, na
Nowym Mie�cie. Obaj ch�opaki byli porz�dni co si� zwie, matk� szanowali i bali
jej si� okrutnie, bo jak co zawinili, to
im p�azem nie puszcza�a, nawet starszemu Maciusiowi, cho� by� czeladnikiem i w�s
mu si� puszcza�. Nieraz tak go
spra�a i za czupryn� wytarga�a, �e ch�opak a� �zy mia� w oczach.
Ot� tr�jka pijanych Szwed�w, nadokazywawszy si� od po�udniowej strony ratusza,
przesz�a teraz na p�nocn� i
zataczaj�c si�, krzycz�c i �piewaj�c, nagle znalaz�a si� przed kramem pani
Madejowej. Ta spojrza�a na nich gro�nie i
machaj�c r�k�, rzek�a po polsku:
� Poszli precz! Czego tu stoicie? Czego chceta?
Ale oni zacz�li si� �mia� i jeden tak silnie kopn�� nog� w kramik, �e wszystkie
roz�o�one na nim nici, naparstki,
tasiemki, guziki i owoce rozlecia�y si� na wszystkie strony. Maciejowa
zaczerwieni�a si� ca�a jak burak, a w jej
ma�ych, siwych oczach zaja�nia�y pioruny. Cho� z ci�ko�ci� si� rusza�a z powodu
s�abo�ci n�g, teraz jednak zerwa�a
si� od
razu i du�ym garnkiem z barszczem, kt�ry z obiadu zosta�, trzasn�a w �eb
najbli�szego Szweda. Garnek rozlecia� si�
na cz�ci i pokaleczy� �o�daka, a przy tym barszcz si� wyla� i ca�� twarz mu na
czerwono umalowa�. Zrobi� si�
straszny krzyk i dwaj towarzysze poszkodowanego dobyli pa�aszy i rzucili si� na
Maciejow�, chc�c j� zar�ba�, ale ta,
wrzeszcz�c wniebog�osy, nie ust�pi�a ani kroku, tylko chwyciwszy star� drapak�,
kt�ra w k�cie kramiku sta�a , tak
dzielnie ni� wywija� zacz�a i tak pra� bez lito�ci pijanych Szwedzisk�w, �e nie
tylko nic jej zrobi� nie mogli, ale sami
potracili kapelusze i g�by mieli szpetnie podrapane. Rzucali si� wprawdzie
zawzi�cie z go�ymi szabliskami w gar�ci
ale �e nie byli trze�wi, wi�c ciosy ich pada�y na daszek kramiku, a przy tym
zbieg�o si� du�o ludzi na krzyk
Maciejowej i jak mogli, tak jej bronili.
W�a�nie w tej chwili zjawi� si� Kazik wracaj�cy z limonami od pana Fukiera.
Spostrzeg� on, �e jeden ze Szwed�w,
widocznie trze�wiejszy, przesta� r�ba� pa�aszem, a natomiast gotowa� si� przebi�
zdradzieckim sztychem broni�c� si�
walecznie dzieln� przekupk�. Widz�c to Kazik, kt�ry zna� si�, a nawet przyja�ni�
z synem Madejowej, czeladnikiem
Ma�kiem, niewiele my�l�c, tak zr�cznie i szybko podstawi� nog� Szwedowi, �e ten
jak d�ugi run�� na ziemi�, Zaraz
te� znalaz�o si� kilku ochotnik�w, kt�rzy le��cego Szweda pocz�li niemi�osiernie
ok�ada� kijami, a Kazik spostrzeg�szy
biegn�cy ront szwedzki i widz�c, �e tu nie ma na co czeka�, drapn�� co �ywo do
domu. Ront rozp�dzi� zbiegowisko, a
pokaleczonych Szwed�w i biedn� Maciejow� zabra� ze sob� do kordegardy w Zamku.
ROZDZIA� II
W KT�RYM KAZIK ZAPOZNAJE SI� W PRZYKRY SPOS�B Z PIERNIKAMI PANI MACIEJOWEJ
Kazik, za�atwiwszy si� z onymi limonami, kt�re matka jego, pani Juliuszowa
Ginterowa, wdowa po rajcy miejskim,
sama zanios�a do kwatery oficera szwedzkiego Landskrony, wyrwa� si� zaraz z
domu, .�eby najprz�d zobaczy�, co si�
tam dzieje na Rynku, a potem p�j��, jak si� um�wi� � Kacperkiem, do pana
Rafa�owicza. Okrutnie by� ciekawy, co to
za nowiny ma Kacperek, nowiny pocieszaj�ce, co w tych ci�kich czasach by�o
rzadko�ci� wielk�.
Bieg� tedy �wawo, cho� ju� mrok zapada�, a rzadkie latarki przy domach, z
rozkazu Szwed�w zaraz po zachodzie
s�o�ca zapalane, nie mog�y dostatecznie roz�wieci� zaciemnionych ulic. Kazik
czu� si� w jakim� weso�ym
usposobieniu, bo najprz�d Kacperek mia� mu co� pocieszaj�cego powiedzie�, potem,
�e b�dzie gada� z panem
Kafa�owiczem, kt�ry by� m�em statecznym, uczonym i bardzo, lubi� takich smyk�w
jak Kazik, a wreszcie, �e
Szwedowi podstawi� nogi przy kramiku Madejowej, tak�e �w �o�dak zary� nosem w
b�oto. Ciekaw te� by� bardzo, jak
si� ta przygoda sko�czy�a.
Ale zaraz weso�e usposobienie Kazika pierzch�o, gdy zobaczy� kramik Madejowej
rozbity na szcz�tki, a ko�o
niego kr�ci� si� starszy jej syn, czeladnik szewcki Maciu�, z latark� w r�ku,
zbiera� rozrzucone nici, paciorki, szpilki,
jab�ka i pierniki i zawodzi� g�o�no:
� O laboga! laboga!
Maciu� by� ch�opak wysoki, cienki jak tyczka, o nogach podobnych" do dw�ch
d�ugich patyk�w, z szyj� jak, u
�urawia, na kt�rej chwia�a si� g��wka drobna, szczecino' watym, rudym w�osem
poros�a. Brzydki by� jak
nieszcz�cie; oczka mia� ma�e, siwe, g��boko zapad�e, nos pa�kowaty i zawsze
czerwony jak burak, co zapewne
odziedziczy� po ojcu, pijaku koronnym. Powolny by� nadzwyczajnie, mruk zawo�any,
ale zreszt� ch�opak poczciwy z
ko�ciami. Sta� teraz pochylony nad ruin� dobytku matczynego, rozpaczliwie
wymachiwa� d�ugimi r�kami, podobny do
wiatraku, i �a�o�liwie zawodzi�:
� O laboga! laboga!
Kazik zbli�y� si� do niego z ty�u, uderzy� go w rami� i zapyta�:
� Maciek, co tobie?
Maciu� powoli, systematycznie zwr�ci� si� ca�ym cia�em do pytaj�cego, podni�s�
latark� w g�r�, za�wieci� ni� w oczy
Kazika i wytrzeszczaj�c zabawnie swe ma�e oczy, krzywi�c si� szkaradnie i
poci�gaj�c nosem, rzek�:
� A! to ty?
� A ja, jak widzisz. Ale czeg� ty tak lamentujesz? Maciu� zrobi� wolno p�
obrotu, d�ug� sw� r�k� wyci�gn��
wskazuj�c na kram rozbity i rzek�:
� A tego.
� To Szwedy zrobi�y?
� Uhu!
� No i c�, czy si� to na co zda jeszcze? Czy ocalisz co towaru?
� Nic. � I kiwaj�c �a�o�liwie g�ow�, poci�gaj�c nieustannie nosem, zn�w pocz��
lamentowa�:
� O laboga! laboga!
� A gdzie� jest matka, pani Maciejowa?
� Matka? � powt�rzy� Maciu�.
� No tak! Gdzie ona jest?
� Wzi�li j�.
� Kto j� wzi��?
� Szwedy.
I jak gdyby przypomnia� sobie ca�� groz� swego po�o�enia, poci�gn�� gwa�townie
nosem, oczkami, zacz��
rozpaczliwie mruga� i po dawnemu zawodzi�:
� O laboga! laboga!
� Cicho by� by�, do paralusza! � zawo�a� gniewnie Kazik. � Co twoje babskie
lamenty pomog�! Jeszcze przyjdzie
ront szwedzki i zabierze ci� do kordegardy, i tam ci� o�wicz� srodze.
Maciu� spojrza� wystraszony na Kazika, obejrza� si� doko�a trwo�liwie, czy w
rzeczy samej rontu gdzie w pobli�u nie
ma, i od razu ucich�.
� Gadaj�e mi teraz � m�wi� dalej Kazik � co si� z twoj� matk� sta�o?
� Wzi�li j�.
� To wiem, ale dok�d j� wzi�li?
� Do Zamku.
� Do Zamku? O, to �le!... to bardzo �le! � szepta� Kazik na p� do siebie, na
p� do Ma�ka. � Tam jest
gubernatorem pan Gildesterna, cz�ek srogi. No i c� ty my�lisz robi�?
� A nic.
� Cebula jeste�, i koniec! Czego tu stoisz? To wszystko teraz nic niewarte.
Wiesz co? Chod� ze mn�!
Maciek obejrza� si� wolno na szcz�tki kramiku, podrapa� po szczecinowatej g�owie
i jak gdyby widok tej ruiny obudzi�
w nim poprzedni �al, zacz�� rozpaczliwie macha� d�ugimi r�kami, poci�ga� nosem i
lamentowa�:
� O laboga! laboga!
� Stul�� g�b�, do stu kat�w, czy chcesz, �eby ci� Szwedy osmaga�y?
� Nie chc�! � zawo�a� �ywo Maciek, trwo�liwie spogl�daj�c doko�a.
� Wi�c b�d� cicho i chod� ze mn�!
� Dok�d?
� Zobaczysz.
Maciek swoim zwyczajem leniwie obejrza� si� na szcz�tki kramiku i szlochaj�c
spyta�:
� A to?
Kazik chwilk� pomy�la� i rzek�:
� Masz racj�, szkoda tego tak zostawi�. Masz tu gdzie koszyk?
� Mam... tam! � i wskaza� na g��b kramiku.
� Wi�c dawaj go, pozbieramy to wszystko i zabierzemy.
Up�yn�o do�� czasu, nim Maciek si� poruszy� i dosta� si� do kramu i tam,
po�rodku mn�stwa rupieci, wydoby� du�y z
wikliny koszyk. Kazik niecierpliwi� si�, nalega�, wo�a�:
� A �ywo! Ru�zaj�e si�! Cap jeste�, mazgaj i cebula zatracona!
Maciek w. milczeniu znosi� te wymy�lania, z oboj�tno�ci� tak�, jakby si� one
jego nie tyczy�y, ale wcale �wawiej si�
nie rusza�.
Wolno, systematycznie wydoby� kosz, otrz�sn�� go, wyprostowa� si�, poci�gn��
nosem, odetchn�� g��boko i mrukn��:
� A tom si� zmacha�!
� Zmacha� si�! Nie wiem czym! � zawo�a� Kazik. � Bodaj�e ci�! Dawaj�e ten
koszyk!
Maciek wolno podni�s� kosz, zarzuci� na plecy i ostro�nie wyci�gaj�c swe d�ugie,
cienkie nogi, przeszed� przez r�ne
szcz�tki i stawiaj�c kosz przed Kazikiem, powiedzia�:
� Masz!
I zn�w si� przeci�gn��, westchn�� i szepn��:
� A tom si� zmacha�!
Kazik ju� nic nie rzek� na to, mrukn�� tylko co� pod nosem i pocz�� �wawo
zbiera� r�ne przedmioty, rozrzucone
paziemi, i wk�ada� je do kosza. Maciek sta�, patrza� na to i nagle ni st�d, ni
zow�dzaszlocha� i zaj�cza� tak g�o�no, �e
si� a� rozlega�o dbko�a:
� O laboga! laboga!
Kazik a� podskoczy� z gniewu i przypad�szy do Ma�ka, wymierzy� mu w bok
pot�nego ku�aka pi�ci�, wo�aj�c:
� Stulisz ty g�b�, cebulo! Zabieraj mi si� zaraz do roboty, bo ja tu czasu nie
mam bawi� si� z tob�, o�la g�owo!
Maciek spojrza� na Kazika, otrz�sn�� si� po ku�aku i rzek�:
� Nie bij!
� Jak�e ci� nie bi�, kiedy� cap!
� A nie cap, jeno Maciej Dratewka.
� Zabieraj si� do roboty, bo cisn� wszystko i zostawi� ci� tu samego.
Na t� gro�b� Maciek na koniec schyli� si� i pocz�� powoli zbiera� pierniki,
motki nici i wst��ek, orzechy i uk�ada� to
wszystko do kosza. Nie sz�a mu ta robota, bo ci�gle
wzdycha� i szlocha�, ale. wreszcie zebrano, co si� da�o, i kosz zosta� tym
wszystkim w trzech czwartych nape�niony.
Gdy to zrobiono, Maciek przeci�gn�� si�, odetchn�� g��boko i szepn��:
� A tom si� zm�cha�!
� Czym?
� A tym
� Baran jeste�! C� to? Troch� rupieci pozbiera�, to u ciebie robota?
� A ino!
� Nie gadaj, zabieramy kosz, ty we� za jedno, a ja za drugie ucho.
� Zaraz.
� �piesz si�!
� Niech sobie odpoczn�.
� A bodaj�e ci� Szwedy ubi�y! Po czym ty b�dziesz odpoczywa�?
� Spoci�em si�.
� Spoci�e� si�?
� Tak, krzy� mnie boli.
I ogl�daj�c si� doko�a, zn�w pocz�� nosem poci�ga�, oczkami rusza� i nagle jak
nie ryknie na ca�y Rynek:
� O laboga! laboga!
Kazik a� podskoczy� i ju� nie wiedzia�, co robi�, ale na szcz�cie rozleg�y si�
miarowe kroki �o�nierzy id�cych rontem.
� Ront idzie! � sykn�� Kazik. � Bierz kosz i uciekajmy!
To poskutkowa�o. Maciek porwa� koszyk i wyci�gaj�c swe d�ugie nogi, machaj�c
r�k�, pu�ci� si� tak szalonym p�dem,
�e Kazik, kt�ry trzyma� kosz za drugie ucho, ledwie by� w stanie nad��y�. W
jednej chwili znale�li si� na W�skim
Dunaju.
Tak ubieg�szy kilkana�cie krok�w, Maciek czuj�c, �e ju� niebezpiecze�stwo
spotkania si� z rontem min�o, nagle
zatrzyma� si� tak gwa�townie, �e Kazik, nie spodziewaj�c si� tego, wpad� na kosz
i g�ow� zanurzy� si� mi�dzy
pierniki, nici i wst��ki.
Maciek wolno odwr�ci� si� i spostrzeg�szy towarzysza w takiej pozycji, ci�ko
wydobywaj�cego si� z kosza, pocz�� si�
piskliwym g�osem �mia�:
� Hi! hi! hi!
Ale Kazik wygramoli� si� na koniec z kosza i op�akan� mia� fizjognomi�, bo
natkn�� si� twarz� na jaki� mi�kszy
piernik, kt�ry mu si� przylepi� do nosa. Ujrzawszy to,
Maciek a� chwyci� si� obur�cz za brzuch i zanosi� si� od �miechu:
� Cha! cha! cha!
Kazik, w�ciek�y od gniewu, otar� z twarzy rozp�aszczony piernik i przyskoczywszy
do Ma�ka, zapyta� gniewnie,
�ciskaj�c pi�cie:
� Czego si�, szewcka smo�o, �miejesz?
� Z ciebie.
� Ze mnie? dlaczego?
� Bo� ��ty na g�bie. Hi! hi! hi!
Kazik, niewiele my�l�c, wymierzy� mu pi�ci� jeden i drugi pot�ny raz pod bok i
rzek�:
� Masz! masz! �miej�e si� teraz!
� Nie bij � mrukn�� Maciek.
� Czego stoisz? We� kosz, bo, dalib�g, nie wytrzymam. Po co� stan��?
� �eby odpocz��.
� Po czym?
� Zmacha�em si�!
� We�miesz ty koszyk? Bo inaczej, jak mnie widzisz, zostawi� ci� na �rodku ulicy
samego i r�b sobie, co chcesz.
Na t� gro�b� Maciek westchn��, wzi�� kosz leniwie i ju� teraz wolnym krokiem
szed� naprz�d. Ale niebawem na rogu
ulicy Piwnej, a jak j� wtedy nazywano, �w. Marcina, zatrzyma� si�, kosz postawi�
i mrukn��:
� A tom si� zmacha�!
Ale Kazik ju� nic nie m�wi�, tylko gniew t�umi� w sobie, bo wiedzia�, �e z
upartym i. leniwym Ma�kiem nic nie poradzi.
Milcza� wi�c i w ten spos�b, posuwaj�c si� wolno, zatrzymuj�c si� co kilka
krok�w, przy czym Maciek wzdycha� i po��
od �upana obciera� pot z czo�a, dostali si�
na koniec do kamienicy zamieszka�ej przez pana Rafa�owicza.
� Chwa�a Bogu � szepn�� Kazik � bo, dalipan, d�u�ej ju� bym nie wytrzyma� z tym
gamoniem.
Niema�o jeszcze by�o k�opotu, nim kosz wywindowali na trzecie pi�tro, ale
przecie trudnego tego dzie�a dokonali na
wielkie wzdychanie i j�ki Ma�ka.
ROZDZIA� III
W KT�RYM PANI HIPOLITOWA WYST�PUJE NA SCEN�
Pan Rafa�owicz, m�� leciwy i powa�ny, zajmowa� w kamienicy Sebastiana, cyrulika,
na trzecim pi�trze dwa pokoiki z
kuchni�. W tej kr�lowa�a niepodzielnie pani Hipolitowa,- gospodyni i kucharka,
kobieta niem�oda, oty�a, wiecznie
zagniewana i gadatliwa nad miar�. Owego wieczoru czerwcowego, podawszy swemu
panu gor�cej polewki winnej z
grzankami, siad�a sobie w kuchni i zadziawszy na nos ogromne okulary, zabra�a
si� niby do cerowania jegomo�cinej
bielizny, ale �e w kuchni by�o gor�co, wi�c dzier��c w jednej r�ce ig�� z nitk�,
w drugiej koszul�, zdrzemn�a si� na
dobre. W kuchni by�o du�o, much i te, znalaz�szy tak obfity pokarm, jakim by�o
spocone oblicze pani Hipolitowej,
obsiad�y je t�umnie i gryz�y niemi�osiernie, na co jednak drzemi�ca zgo�a nie
zwa�a�a, ale, zapadaj�c w coraz wi�kszy
sen, chrapa� sobie, na dobre zacz�a.
W tej w�a�nie chwili kto� delikatnie do drzwi zastuka�. Zrazu pani Hipolitowa
tego nie s�ysza�a, ale na koniec, gdy
pukanie si� powt�rzy�o i stawa�o si� coraz silniejszym, zerwa�a si� na r�wne
nogi i nie mog�c si� zorientowa�,
prze�egna�a si� szepcz�c:
� W imi� Ojca i Syna, a co to?
A gdy si� pukanie zn�w rozleg�o, pobieg�a do drzwi i nie otwieraj�c zapyta�a:
� Kto tam?
� Ja.
� Co za ja?
� Kazimierz Ginter.
� Ginter? Go za Ginter?
� A przecie� mnie pani Hipolitowa zna. Jestem syn starej Juliuszowej Ginterowej
z Krzywego Ko�a.
� Aa! a czeg� ty, smyku, chcesz po nocy?
� Mam spraw� do pana Rafa�owicza. Przyszli�my tu z Ma�kiem Dratewk�.
� Z kim?
� Z Ma�kiem Dratewk�.
� A to co za licho?
� Nie licho, jeno syn przekupki Madejowej.
� Aa! a on czego chce?
� Te� przyszed� do pana Rafa�owicza. Ale niech nas jejmo�� pu�ci, bo czeg� my
tu b�dziemy wystawali na
schodach?
� Nie mog�, tego by jeszcze brakowa�o. P�jd� przody, poradz� si� jegomo�ci. Kto
wie, czy� ty Ginter? A mo�e jaki
zb�j albo, co gorsza, Szwed. Czekajcie, zaraz wr�c�.
Pobieg�a, jak mog�a najpr�dzej, do drugiej izby, gdzie pan Rafa�owicz, ubrany w
dostatni kitajkowy �upan, siedzia�
sobie w wielkim krze�le psi� sk�r� wybitym i popijaj�c wino grzane, przerzuca�
kartki w jakiej� wielkiej ksi�dze. By�
to ju� cz�owiek niem�ody, �ysy zupe�nie, z ogromnymi jak wiechcie w�sami, na d�
opadaj�cymi, surowy z wejrzenia,
pomarszczony jak purchawka, oty�y, o oczach du�ych, czarnych i nadzwyczaj
bystrych.
� Jegomo��, jegomo��! � zawo�a�a Hipolitowa wtaczaj�c si� do izby.
� A co? � zapyta� spokojnie Rafa�owicz podnosz�c oczy.
� Przysz�o jakich� dw�ch smyk�w, alem ich nie pu�ci�a, bo to mo�e Szwedy.
� C� to za smyki? Jak si� zowi�?
� Jeden peda, co jest synem starej Ginterowej z Krzywego Ko�a, a drugi przekupki
Maciejowej z Rynku.
� A Kacpra tam nie ma?
� Nie ma.
� No, wi�c id� jejmo�� i wpu�� tych dw�ch smyk�w. Zobaczymy, czego chc�.
� A nu� to Szwedy przebrane?
� Nie plot�aby� jejmo�� nie do rzeczy! Id� i wpu�� ich.
Pani Hipolitowa pokiwa�a g�ow� i prze�egna�a si� id�c do kuchni
� W imi� Ojca i Syna, jegomo�� to ta zawsze z tymi smykami ma jakie� konszachty.
Ha! niech si� dzieje wola Bo�a!
Otworzy�a drzwi i na wielkie swoje przera�enie ujrza�a najprz�d Maciusia
ci�gn�cego kosz, za nim Kazika, a wreszcie
Kacpra, kt�ry w�a�nie tak�e nadszed�. Ale je�eli d�uga, cienka postawa Ma�ka,
ci�gn�cego kosz z trzaskiem i ha�asem
i st�kaj�cego swe �o laboga, laboga", przestraszy�a Hipolitowa, to widok
Kacperka, kt�rego zna�a dobrze, jako
codziennego niemal go�cia jej pana, uspokoi� j� zupe�nie. Jednak�e zaciekawiona,
co znaczy ten kosz olbrzymi,
l�kaj�c si� (bo to jej przez my�l przebieg�o), czy w nim nie ma ukrytych jakich�
p� tuzina Szwed�w, zapyta�a �ywo
Ma�ka, kt�ry najbli�ej niej sta�:
� A to co?
� Kosz � odrzek� Maciek spokojnie.
� Ja� to wiem, �e kosz, ale co w nim jest?
� Towary.
� Towary? Jakie towary?
� Matusine. I Maciek przeci�gn�� si�, ziewn�� i zaj�cza�:
� O laboga! laboga! A tom si� zmacha�.
� W imi� Ojca i Syna, ki licho... Panie Bo�e odpu��! � zawo�a�a Hipolitowa
patrz�c na Ma�ka.
Ale ju� Kacperek wysun�� si� naprz�d i dowiedziawszy si� od Kazika na schodach
o. wszystkim, co si� sta�o na
Rynku, rzek�:
� Niech no pani Hipolitowa si� nie boi. To s� towary z kramiku starej Maciej
owej, kt�ry Szwedy rozbili.
� Szwedy? O niecnoty!
� Niech no nas jejmo�� wpu�ci do pana.
� A id�cie, czeka tam na was. Ale c� b�dzie z tym koszem?
� Ostanie tu.
� Jak to: ostanie? A nu� Szwedy si� o tym dowiedz�?
� Niech si� pani Hipolitowa nie boi, nie dowiedz� si�.
To rzek�szy. Kacperek ruszy� przodem do izby pana Rafa�owicza, a za nim milcz�co
Kazik i Maciu� st�kaj�c i j�cz�c
swoje:
� O laboga! laboga!
Pan Rafa�owicz przyj�� ich z weso�� twarz�, ale zaraz Kacperka zapyta� wskazuj�c
na Kazika i Ma�ka:
� Witaj mi, Kacperku! A ich po co� przyprowadzi�?
� Przyszli do jegomo�ci po rad� i pomoc.
� Aha! � rzek� na to pan Rafa�owicz � siadajcie. A mo�e si� czego napijecie, h�?
� O! ja bym si� napi�! � zawo�a� dyszkantem Maciu�.
� Zaraz. Hej! Hipolitowa!
Klasn�� w r�ce i niebawem zjawi�a si� Hipolitowa, stan�a we drzwiach i
opryskliwym g�osem zapyta�a:
� Czego?
� Nie masz ta czego da� napi� si� tym m�odzieniaszkom?
� Napi� si�? A sk�d�e? A przy tym takim smykom nie godzi si� i niezdrowo jest
pi�. Pan Jezus da� wod� na to, by j�
pi�, a reszta to s�... Panie Bo�e odpu��... diabelskie, z przeproszeniem
jegomo�ci, wynalazki.
� No! no! � u�miechn�� si� pan Rafa�owicz � nie zrz�dzi�aby�, stara, jeno daj
czego, bo jak�e gada� o suchym
gardle?
� Jegomo�� to ta zawsze sprowadza do siebie tych smyk�w i obaczy jegomo��, �e z
tego b�dzie jeszcze jaka
galimatia.
� Dobrze! dobrze! Przynie� jeno co pi�.
� Nie mam nic, jeno dzbanek podpiwku.
� Daj i podpiwku, skoro nic innego, nie ma, jeno pr�dko, a drzwi od schod�w
zamknij i nikogo nie wpuszczaj.
Hipolitowa spojrza�a z�ymi oczami na siedz�cych ch�opc�w, zw�aszcza na Ma�ka,
kt�rego figura najbardziej si� jej nie
podoba�a, chcia�a co� rzec, ale splun�a i wysz�a. Wkr�tce wr�ci�a z dzbanem
glinianym i czterema szklanicami z
zielonego szk�a i zabiera�a si� do wyj�cia, mrucz�c co� pod nosem niech�tnie.
Wychodz�c, jednak spojrza�a na
Ma�ka, kt�ry przysiad� by� sobie na niskim kufrze w, k�ciku, a �e mia� nogi
niezwykle d�ugie i cienkie, wi�c je
wyci�gn��, a sam ziewa� szkaradnie i j�cza� przyciszonym g�osem, bo mia� wielki
respekt dla pana Rafa�owicza:
� O laboga! laboga!
Pani Hipolitowa posta�a chwil�, popatrzy�a na ziewaj�cego Ma�ka, na jego nogi
wyci�gni�te a� na �rodek izby,
ruszy�a ramionami i prze�egna�a si�, szepcz�c:
� W imi� Ojca i Syna... ki licho!
Na koniec wysz�a i zamkn�a za sob� drzwi starannie. Wkr�tce potem, gdy mi�dzy
rozmawiaj�cymi w izbie, jak to
cz�sto bywa w�r�d najciekawszej nawet pogadanki, zapanowa�o chwilowe milczenie,
s�ycha� by�o pot�ne, na r�ne
tony wygrywane chrapanie pani Hipolitowej.
� No � rzek� po wyj�ciu swej gospodyni pan Rafa�owicz � teraz jeste�my sami i
nikt nam nie przeszkodzi, musimy
gada�. Ale nalej�e im piwa, Kacperku, bo mnie nogi bol� i krzy�, to mi si�,
mociumdzieju, trudno rusza�.
Kacperek zabra� si� do nalewania owego podpiwku, a tymczasem pan Rafa�owicz
dalej m�wi�:
� Nim jednak przyst�pimy do spraw tych oto m�odzieniaszk�w (tu wskaza� na Kazika
i Ma�ka), najpierw nale�y
pogada� depublicis. Opowiadaj, Kacperku, co tam wiesz nowego.
W tej�e chwili Maciek, kt�ry wypi� ca�� szklanic� piwa jednym tchem, postawi�
j�. z trzaskiem na stole, obtar�
r�kawem od kubraka szerokie swe usta i ca�� piersi� rykn��:
� O laboga! laboga!
� A to co? � przestraszy� si� . pan Rafa�owicz i a� podni�s� si� nieco na
krze�le. � Co si� sta�o? � zwr�ci� si� do
Ma�ka
� A nic � odrzek� ten�e.
� A czego�e� tak wrzasn��?.
� Niczego!
� Jak to: niczego? Przecie� co�, ci si� sta� musia�o?
� Nic... jeno mi kwa�no w g�bie.
� Z czego?
� Z tego podpiwku. .
Ale Kacperek wmiesza� si� w t� rozmow�, kt�ra by z pewno�ci� ko�ca nie mia�a, bo
zna� Ma�ka, i rzek�:
� A niech jegomo�� na tego kpa uwagi nie zwraca. To ca�kiem g�upi ch�op, cho�
poczciwy.
� A nie g�upi! � zaprotestowa� Maciek.
� Cicho b�d�! � sykn�� mu nad uchem Kazik i wlepi� mu ku�aka pod bok.
� Nie bij! � mrukn�� Maciek.
� Jak mi si� jeszcze raz ozwiesz � szepn�� Kazik � to ci� razem z Kacperkiem
we�miemy za kark i za drzwi
wyrzucimy na ulic�, a tam Szwedy na ciebie czekaj� i tak� ci �a�ni� w
kordegardzie marsza�kowskiej sprawi�, �e ci
si� rodzona babka przy�ni.
� Nie gadaj! � zawo�a! Maciek. � Zali prawd� m�wisz?
� Najprawdziwsz� prawd�.
� No, to ju� pary z g�by nie puszcz�.
Jako� odt�d nie wyrzek� ani s�owa, jeno opar� si� plecami o �cian� i zaraz
zasn�� tak mocno, �e jego basowe
chrapanie wt�rowa�o pi�knie dyszkantowym tonom pani Hipolitowej w kuchni.
ROZDZIA� IV
JAKO KACPEREK OBRZYDZENIA DOSTAJE NA MY�L O POST�PKU PANA GIZY
� Dzi� tedy o po�udniu � rozpocz�� sw� relacj� Kacperek � przyby� do ratusza, do
pana prezydenta, pewien
braciszek, jakoby z konwentu bernardy�skiego. Patrza�em na to w�asnymi oczami,
bo w izbie radnej, okrom pana
Gizy i mnie, nikogo wi�cej nie by�o. Patrz� ja na owego braciszka, a �e ja ich
tam wszystkich znam w naszym
klasztorze warszawskim, wi�c zaraz sobie powiadam: �O! to nietutejszy, to jaki�
obcy". Siedz� sobie tedy, gryz�
pi�ro i patrz�, ile �e on braciszek wcale mi nie wygl�da� na zakonnika, ale
chyba na �o�nierza.
� Tak? � zapyta� ciekawie pan Rafa�owicz. � A dlaczeg� to?
� Dlatego, prosz� jegomo�ci, �e wszed� z trzaskiem do izby, a postaw� mia� dumn�
i wyprostowany by� jak �wieca.
St�pa� tak silnie, �e si� pod�oga pod nim trz�s�a.
� Nie dziwota � ozwie si� na to pan Rafa�owicz � ratusz jest gmach stary i belki
ma pogni�e. Tote� je�eli jaki m��
setny idzie, to si� wszystko trz�sie i jeszcze si� kiedy, Bo�e bro�, zawali.
Kiedym by� rajc�, gada�em o tym nieraz
wsp�obywatelom, ale to groch na �cian�. Ci�ko im
zaw�dy by�o si�ga� do mieszka, a teraz ci�ej ni� dawniej. Ale opowiadaj dalej,
Kacperku. C� ten braciszek?
� Ano... braciszek, wszed�szy na �rodek izby, obejrza� si� doko�a, gro�nym
patrz�c wzrokiem, i rzek� grubym basem:
�A gdzie tu jest pan prezydent?� Potem zaraz si� spostrzeg�, spokornia� i rzek�
pochyliwszy g�ow�: Laudetur Jesus
Christus. Ju� to samo �wiadczy�o, �e nie by� on zakonnikiem, jeno ca�kiem
�wieckim,.kt�ry na si� postaw�
bernardyna przybra�.
-Hm! hm! � mruknie pan Rafa�owicz i przysunie si� z krzes�em do Kacperka �
osobliwsze rzeczy mi tu opowiadasz.
C� dalej?
� Tedy pan Giza, kt�ry siedzia� za prezydenckim sto�em i mozoli� g�ow�, sk�d tu
wzi�� dla Szwed�w na wielk� uczt�,
kt�r� jenera� Wittenberg wyprawia, dwustu' kap�on�w, baran�w moc te� wo��w i
wszelkiego rodzaju marcepan�w i
napitk�w...
� Jak�e to? Wittenberg biesiad� wyprawia?
� A tak. Pozje�d�a�y si� ich �ony, niby tych Szwed�w, wi�c chc� si� zabawi� i
wczoraj wieczorem przys�a� jenera�
Wittenberg do pana prezydenta tak d�ug�, jak moja r�ka, konotat�, co miasto ma
dostawi�. Strach, co tego tam jest!
Ryby, limony, pinole, wina, samego piwa pi��dziesi�t beczek...
� Patrzaj�e, co tym zamorszczykom si� zachciewa!
� A tak! a tak! Ale mnie si� widzi, �e b�d� oni mieli inne limony, ale o�owiane.
� Hm! prosz� ja ciebie, m�j Kacperku, gadaj�e dalej. C� tedy pan prezydent i on
bernardyn?
� Ano... pan prezydent wsta� i rzek�: �Oto jestem�. Wi�c on bernardyn obejrza�
si� doko�a, popatrza� na mnie i
rzecze: �Ja tu mam do wa�pana interes, ale jeno w cztery oczy�.
�Mo�esz, ojcze dobrodzieju, wszystko gada� � ozwie si� na to pan Giza �bo to
jest m�j krewniak, sekretarz
radziecki, a chocia� m�ody, umie j�zyk trzyma� za z�bami�.
Prawd� rzek�szy, okrutnie by�em wdzi�czny za to panu Gizie, bo mi� haniebna
wzi�a ciekawo�� dowiedzie� si�, co to
jest za braciszek i z czym do pana prezydenta przyszed�. On te� obejrza� si�
Jeszcze raz i spyta�: �Nikt nas tu nie
pods�ucha?� �Nikt � odpowiem ja � a zreszt� obacz�. �Obacz�e, m�j ch�opcze �
rzecze mnich � bo t� sprawa
gard�owa�. Skoczy�em tedy, wyjrza�em za jedne i za drugie drzwi, nie ma nikogo.
Zamkn��em szczelnie podwoje i
m�wi�: �Mo�esz, ojcze, gada�, nikt tego nie us�yszy�. Tedy braciszek zbli�y� si�
do pana Gizy i si�gn�wszy r�k� do
kieszeni, wydoby� no�yk i pocz�� pru� r�kaw habitu i gada�: �Mam tu do wa�pana
pismo kr�lewskie�. Pan Giza, kt�ry,
cho� prezydent i m�j krewniak, jest, jak wiadomo, tch�rzem podszyty i g�ow� ma
zakut�, nie od razu zrozumia� i
pyta: �Kr�lewskie pismo? Od najja�niejszego Karola Gustawa?� Ale braciszek
spojrza� gro�nie i mruknie: �Co mi tam
wa�pan do stu par diab��w pleciesz o jakim� najja�niejszym Karolu Gustawie! Tu
jest Rzeczpospolita Polska i jeden
tylko w niej jest najja�niejszy kr�l, Jan Kazimierz. Rozumiesz to, mo�ci panie
prezydencie?" Powiadam jegomo�ci,
jakem to us�ysza�, a�em podskoczy� z rado�ci, a pan Giza to spostrzeg� i spojrzy
na mnie spode �ba, i rzecze przez nos, jak to on gada, kiedy jest z�y: �A ty
czego si� wiercisz u paralusza!�
Przycupn��em i patrz� a s�ucham, a braciszek dalej gada: �Ja tu do wa�pana i do
wszystkich rajc�w mam pismo nie
jakiego� tam rabusia i wyw�oki Karola Gustawa, jeno kr�la polskiego, Jana
Kazimierza. A �e tu w Warszawie Szwedy
jeszcze grasuj�, wiecem zaszy� me pismo w r�kaw od habitu, �eby go te heretyki
paskudne nie zw�cha�y�. Tak
gderaj�c rozpru� r�kaw i wydoby� owo pismo, i odda� je panu prezydentowi,
m�wi�c: �Masz wa�pan i czytaj!� Cha,
cha, cha! Trzeba by�o widzie� pana Giz�, jak zblad� niby chusta, potem
zzielenia�, to przysiad�, to si� zrywa� i sykn��
g�osem dr��cym: �Cicho! Na rany Chrystusa Pana, cicho!� �A to czemu? � spyta�
braciszek. � Czy� ten m�okos nie
powiedzia�, �e nas nikt nie pods�ucha?� �No, tak... niby tego, ale i �ciany maj�
uszy�. �Tote� wa�pan nie gadaj Jeno
czytaj, a ja sobie usi�d�, bom si� zm�czy��. To rzek�szy przysun�� sobie wielkie
krzes�o pana Baryczki i siad� na nim, i
patrza� jako pan Giza dr��cymi r�kami rozpiecz�towywa� pismo.
� No! no! � zauwa�y� pan Rafa�owicz � przysi�gam Bogu, osobliwsze mi tu nowiny
opowiadasz. C� by�o w tym
pi�mie?
� Mia�em ci ja okrutn� ochot� zobaczy� to pismo kr�lewskie, ale jak to mog�em
uczyni�? Siedzia�em tedy jak na.
szpilkach, a pan Giza niby czyta�, a papier to mu tak szele�cia� w r�kach, jakby
wiatr nim- miota�. Wreszcie odezwie
si�: �Nie, nie mog�, nic nie widz�. Kacperku, chod� no tu, odczytaj, co nam kr�l
jegomo�� pisze�. To rzek�szy
westchn�� ci�ko, a tak si� spoci�, �e a� krople potu
sp�ywa�y mu po okr�g�ym i bia�ym jak u niewiasty liczku. Nie trzeba mi by�o dwa
razy tego rozkazu powtarza�.
Skoczy�em, pismo schwyci�em i jednym rzutem oka przejrza�em. � Wi�c
przeczyta�e�? � spyta� pan Rafa�owicz.
� A jak�e, przeczyta�em.
� I c� tam by�o?
� Dokumentnie to ja tego powiedzie� nie mog�, ale pami�tam dobrze sam� tre��.
Kr�l jegomo�� w �askawych
bardzo s�owach poleca� prezydentowi i radzie oddawc� tego pisma, imci pana
Seweryna z �urawi�ca Boskiego,
rotmistrza chor�gwi pancernej, a �e pismu niebezpiecznie powierza� wa�ne sprawy,
kt�rych pan Boski jest pos�em,
wi�c nakazuje pod �ask� swoj� wys�ucha� pilnie pana Boskiego i wype�ni� to
wszystko, co on powie.
� Patrzaj�e! � klasn�� w r�ce pan Rafa�owicz. � To takie rzeczy si� �wi�c�, ale
gadaj�e dalej, c� ten pan Boski
powiedzia�?
� Sk�rom przeczyta� w g�os owe pismo, pan Boski rzecze: �S�uchaj�e mi� wa�pan,
bo czasu nie mam i Szwedziska
mog� mi� capn��. Tedy wiedz, �e kr�l egomo�� niebawem z wielk� potencj�
przyjdzie pod Warszaw� i je�eli si�
Wittenberg nie podda, szturmem miasto we�mie i tych zamorszczyk�w do nogi
wytniemy. Ale wzi�� takie miasto jak
Warszawa � nie�acno, wi�c kr�l egomo�� nakazuje wa�panom i rajcom, a�eby�cie mu
dopomogli, uzbroiwszy si�
cichaczem; i czasu szturmu wewn�trz uderzyli na Szweda; �eby�cie wskazali,
kt�r�dy naj�acniej dosta� si� do
miasta, i bramy otworzyli. Takim jest moje poselstwo.
� Patrzaj�e, patrzaj�e � wo�a� pan Rafa�owicz ogromnie ucieszony i przysuwaj�c
si� coraz bardziej ze swym
zydlem do Kacperka. � Szturm b�dzie... Szwed�w do nogi wytn�! A to� mnie
ucieszy�, m�j ch�opcze! Niech ci to Pan
Jezus wynagrodzi. No i c�? C� na to pan Giza?
� Pan Giza! A niech go tam!... Cho� to m�j krewniak i te� zwierzchnik, jednak�e
lichy to cz�owiek. Skoro us�ysza�
owe s�owa pana Boskiego, zzielenia� jeszcze bardziej i nu� mu gada�: �Ale
owszem, owszem... tego... tylko c� my,
niebo��ta, poradzimy? Tu jest wielka potencja szwedzka, trzymaj� nas za �eb,
mury naprawili... gdzie nam tam...
my, ludzie nierycerscy, �okciem i miark� si� paramy, nie znamy si� na rzemio�le
wojennym" i tym podobne rzeczy
gada�, niby nie odmawia�, ale nic nie przyrzeka� i w strachu by� okrutnym, a
poci� si�, �e a� kapa�o z niego. Prawd�
rzec, obrzydzenie mnie bra�o.
� A c� �w pose� kr�lewski na to?
� A c�? Patrza� i s�ucha�, a w ko�cu wsta�, splun�� i rzek�: �Bodaj was zabito!
Prawdziwe jeste�cie �yki i tch�rze.
Poselstwo moje spe�ni�em, wol� kr�la jegomo�ci wa�-panu zakomunikowa�em i
siedzie� tu nie mam czego. To tylko
ci, mo�ci prezydencie, powiem, �e my z tak� moc�. przyjdziemy pod Warszaw�, �e
si� bez waszej, �yczk�w, pomocy
obejdziemy. A jak wymieciemy to robactwo szwedzkie, to si� we�miemy do was,
zdrajc�w. Tfu! Do kaduka, gdybym
tu osta� d�u�ej, toby mi� paralusz z aprehensji naruszy�". To rzek�szy nadzia�
kapuz� na g�ow� i z wielkim trzaskiem i
gniewem z izby wyszed�. Oto wszystko.
� Hm! � mrukn�� zamy�lony pan Rafa�owicz �ja si� zaw�dy spodziewa�em tego po
panu Gizie. Nie od wczoraj go
znam i wiem, co to za ptaszek. Ale burmistrz nie jest
wszystkim w mie�cie. Pose� kr�lewski mia� poselstwo i do. rajc�w, do m��w
trzech porz�dk�w*, a oni pewnikiem
inaczej postanowi�.
� Nic z tego nie b�dzie, m�j jegomo��. Pan Giza, jak tylko pose� wyszed�, pocz��
st�ka� i narzeka�, i j�cze�: �A po
co .mi zdrow� g�ow� k�a�� pod Ewangeli�! � gada�. � Nieg�upim. Co nam do tego,
nie my�my tu Szweda sprowadzili
i. nie my go wyp�dza� b�dziemy. Kto piwa nawarzy�, niech go sobie wypije". Potem
pocz�� gada�, �e go g�owa i
krzy� boli, �e go rozebra�o i musi p�j�� do domu i dekokt pi� z driakwi�, bo mu
s�abo. Jako� poszed� i po�o�y� si� d�
��ka,i podobno chorowa� b�dzie tak d�ugo, a� si� to wszystko ze Szwedami nie
sko�czy.
Zapanowa�o milczenie. Pan Rafa�owicz pogr��y� si� w g��bokie dumania, kt�rych
ani Kacperek, ani Kazik przerwa�
nie �mieli. I by�a wielka cisza, kt�r� jeno zak��ca�o basowe chrapanie Ma�ka
Dratewki w izbie i dyszkantowy pisk
pani Hipolitowej w kuchni. Na koniec milczenie to przerwa� pan Rafa�owicz.
Ockn��, si� ze swej zadumy, poprawi� na
krze�le i rzek�:
� Tak to, tak bywa na �wiecie! Ale to s� sprawy publiczne, nieweso�e co prawda.
Powiedz�e mi teraz, dlaczego ci
dwaj m�odzie�cy do mnie przyszli?
Tu wskaza� na Kazika i Ma�ka i doda�:
� Podobno chc� jakiej� rady, o c� wi�c idzie?
� Ej � odpar� Kacperek,� Kazik Ginter to nie
przyszed� po �adn� pomoc ani te� rad�. Tyle tylko, �e mu Szwedy doskwirzyly do
�ywego i �e ch�op jest ciekawy,
wi�c przyszed� gwoli tego, �eby si� dowiedzie�, co s�ycha�. I pewnikiem dusza mu
skacze z rado�ci na wspomnienie,
�e kr�l jegomo�� szturmowa� b�dzie Warszaw� i temu plugastwu szwedzkiemu zada
dajfeldreku.
� Jakby� zgad�, �e si� ciesz�! � zawo�a� Kazik, a oczy za�wieci�y mu si� jak dwa
k�rbunku�y.
� No... a ten drugi � tu wskaza� pan Rafa�owicz na Ma�ka � czeg� on chce?
� O! z tym to bieda b�dzie, m�j jegomo�ciuniu � ozwie si� Kacperek � temu trzeba
radzi� i dopom�c.
W czym�e takim?
Wi�c Kacperek szeroko i dokumentnie opowiedzia�, jak Szwedy napad�y dzi� nad
wieczorem na kramik Maciejowej,
przekupki, wdowy po szewcu Macieju Dratewce, jak Madejowa si� walecznie broni�a
i Szwed�w pobi�a, jak nadszed�
ront, kramik rozbi� i biedn� przekupk� zabra� do kordegardy na Zamek.
� Wi�c c�? � spyta� pan Rafa�owicz.
� Ano... wiadomo, �e gubernatorem Zamku jest pan Gildesterna, cz�ek srogi i
got�w z Madejow� B�g wie co zrobi�.
To nas okrutnie trapi.
� Was trapi, ale nie jego � tu wskaza� na Ma�ka � cho� jest syn. �pi sobie w
najlepsze.
� A to, prosz� jegomo�ci � ozwie si� na to Kazik � to ju� takie jego
przyrodzenie. Ch�op to g�upi, ale dobry. Byle
jeno usiad�, zaraz �pi.
Pan Rafa�owicz zn�w pogr��y� si� w zadumie, polewk�, kt�ra ca�kiem wystyg�a,
popija�, w�sa mota�, wreszcie rzek�:
� Ju� to tam, mociumpanie, co do owej Maciejowej
rady �adnej nie ma. Kiedy baba nawarzy�a piwa, niech�e sobie pije. K��tliwa jest
i g�b� ma od ucha do ucha; nic nie
szkodzi, �e j� ta Szwedy w karceresie potrzymaj� na chlebie i wodzie. Gruba jest
i t�usta, troch� schudnie i na tym
koniec. Zreszt�, co jej tu pom�c? Chybaby j� wykra�� z Zamku, ale ta gra
niewarta �wieczki i jak�e j� zreszt�
wykrada�? Towar, kt�ry�cie tu przynie�li, niech ta sobie stoi u mnie, nikt go
nie ruszy, ale samej Madejowej ja nic
nie poradz�. Zreszt�, co ja i wy mamy my�le� o swarliwej przekupce, kiedy
wa�niejsze sprawy s� na g�owie.
Umilk�, poprawi� si� na krze�le, popi� polewki i rzek�:
� Bo �e ani pan Giza, ani te� rajcy i mieszczanie nie p�jd� za wezwaniem
kr�lewskim, to wida� dokumentnie z tego,
co� tu opowiedzia�, m�j Kacperku, a co ja te� z do�wiadczenia wiem dobrze. A
skoro oni nic nie dopomog� i -ka��
rozbija� si� wojsku kr�lewskiemu o mury i krew przelewa� niebo�nie, to rzecz�
jest nasz� i wszystkich ludzi
uczciwych, aby owym nieborakom, kt�rzy b�d� walczyli ze Szwedami, dopom�c. Czy
dobrze m�wi�?
� Dobrze! dobrze! � odezwa� si� Kacperek i Kazik.
� I gotowi jeste�cie, tak jak tu stoicie, dopom�c wojsku kr�lewskiemu do
wyp�dzenia Szweda z naszego miasta?
� Gotowi ca�� dusz� i sercem! � zawo�ali, obaj ch�opcy.
� Tedy czekajcie tu � rzek� pan Rafa�owicz powstaj�c z krzes�a � co� wam poka��
i co� uradzimy.
To powiedziawszy wyszed� do s�siedniej izby, w kt�rej by� alkierz jego.
ROZDZIA� V
W KT�RYM JEST NIECO O TAJEMNICY, O ARCHITEKCIE ASCOLIM I O �PIOCHU MA�KU
Do�� d�ugo pan Rafa�owicz si� nie pokazywa�, s�ycha� tylko by�o, jak otwiera� i
zamyka� jakie� szuflady i szuka�
mi�dzy papierami, kt�re szele�ci�y mocno. Obu czuwaj�cych ch�opc�w otacza�a
wielka cisza, przerywana, jeno
chrapaniem Ma�ka i pani Hipolitowej. Na wie�y ratuszowej zegar wydzwoni� godzin�
jedenast� w nocy i spi�owy g�os
jego w�r�d sennego miasta rozchodzi� si� daleko i dono�nie. Kacperek i Kazik
zaciekawieni byli mocno, co to takiego
ma im pokaza� pan Rafa�owicz, i z niecierpliwo�ci� oczekiwali jego powrotu z
alkierza.
Na koniec zjawi� si� on dzier��c w jednym r�ku du�y arkusz papieru zwini�ty w
tr�bk�, a w drugiej kartk� jak��
z�o�on� we czworo. Usiad� na krze�le, oddychaj�c g�o�no, bo si� widocznie
staruszek zm�czy�, i k�ad�c na stole �w
papier zwini�ty w tr�bk�, rzek�:
� Obaczcie� to najprz�d.
Tedy Kacperek rozwin�� ow� tr�bk�, nie papieru, jak si� przekona�, ale
po��k�ego mocno pargaminu, i ujrza� na nim
narysowany pi�rem i czarnym atramentem jaki� plan czy konspekt miasta.
� To jaki� plan � rzek�.
� Dobrze, ale przypatrz si� jeno, czego to jest plan � odezwa� si� z u�miechem
pan Rafa�owicz.
Gdy si� Kacperek i Kazik pocz�li lepiej przypatrywa�, a nawet odczytywa� tu i
�wdzie pomieszczone drobniutkimi
literami napisy, przekonali si�, �e jest to plan ich rodzinnego miasta Warszawy.
Wszystkie ulice, mury otaczaj�ce
miasto, bramy, ko�cio�y i Zamek by�y bardzo misternie oznaczone, ale co ich
uderzy�o" i da�o du�o do my�lenia, to �e
przez ca�y plan pocz�wszy od Bramy Nowomiejskiej sz�a czerwona zygzakowata linia
ko�cz�ca si� na dziedzi�cu
zamkowym.
� To jest plan Warszawy! � zawo�a� Kazik.
� Tak � ozwa� si� Kacper � to jest plan Warszawy i je�eli mam rzec prawd�, o
wiele lepszy i wyra�niejszy od tego,
jaki znajduje si� w ratuszu. Wszystko tu doskonale pojmuj� na tym planie, ale
zgo�a nie mog� poj��, co by znaczy�a
owa czerwona linia przecinaj�ca miasto od bram nowomiejskich a� do Zamku!
� Zaraz to pojmiesz � ozwie si� z u�miechem pan Rafa�owicz � jeno przeczytaj
kartk� przylepion� do planu.
Jako� do jednego z bok�w planu przylepiona by�a pomi�ta i po�amana kartka
po��k�ego papieru, na kt�r�, s�dz�c,
�e to zgi�cie pargaminu, zrazu nie zwr�cili obaj ��dnej uwagi. Teraz atoli
Kacperek skwapliwie i ostro�nie kartk� ow�
odwin��, wyprostowa� i zobaczy� na niej staro�wieckim pismem skre�lone wyrazy
nast�puj�ce, kt�re g�o�no
odsylabizowa�:
� EirotsI ElleD IlevaihcaM SupO EdiV. Przeczyta�, spojrza� na Kazika, potem na
pana Rafa�owicza i rzek�:
� Nic nie rozumiem. Po jakiemu� to pisane?
� Po �acinie � odrzek� z u�miechem pan Rafa�owicz.
� Po �acinie? � powt�rzy� Kacperek. � Ju�ci� wierzy� temu musz�, skoro jegomo��
tak powiada, ale osob�iwsza to
jaka� �acina. Ja� przecie znam ten j�zyk, bo r akta w ratuszu nieraz w nim
pisz�, alem jeszcze jak �yj� nie spotka�
si� z takimi wyrazami, jakie tu popisano.
� Powiadam ci, �e to po �acinie � odpar� ci�gle z u�miechem na ustach pan
Rafa�owicz � i zaraz ci� o tym
przekonam, jeno wprz�d obacz, co tam jest dalej na owym karteluszu.
Kacperek i Kazik spojrzeli i znowu zdziwieni byli nadzwyczajnie, ujrzawszy pod
owym dziwacznym napisem szereg
cyfr to rzymskich, to arabskich, tak na przyk�ad wygl�daj�cych:
XXIV. 75.61.3.10. XL. 1.8. .122. C. 57. CXV. 44.8.65. itp;
� To s� same cyfry � zawo�a� Kacperek � nic z tego nie pojmuj�, to jaka�
tajemnica!
� Oczywi�cie, �e tajemnica � ozwie si� na to powa�nie pan Rafa�owicz � tajemnica
niezmiernego znaczenia, kt�r�
chc� przed wami odkry�, ale wprz�dy musicie mi tu przysi�c, �e nikomu o niej nie
powiecie. Znam ja was obu jako
dobrych i zacnych ch�opc�w, ale jeste�cie m�odzienia-szki i zwyczajnie, jak u
m�odych, macie pstro w g�owie. A ju�
jak przysi�gniecie, to cho�by was j�zyk �wierzbia�, trzyma� go b�dziecie za
z�bami. Kacperku, podaj mi krucyfiks, co
tam stoi na kantorku.
Gdy Kacperek zado��uczyni� temu rozkazowi, pan Rafa�owicz zdj�� aksamitn�
czapeczk� z g�owy, prze�egna� si�,
krucyfiks poca�owa� pobo�nie i rzek� surowo
� Ukl�knijcie i po��cie po dwa palce na tym oto wizerunku Ukrzy�owanego Pana
naszego Jezusa Chrystusa.
M�wi� to g�osem powa�nym, uroczystym, kt�ry w�r�d ciszy tej nocy dziwne sprawia�
na obu ch�opcach wra�enie.
Ukl�kli pokornie i po�o�yli po dwa palce na krucyfiksie.
� A teraz � ci�gn�� dalej pan Rafa�owicz � powtarzajcie za mn� s�owa przysi�gi.
I prze�egnawszy si� jeszcze raz, m�wi�:
� Przysi�gamy Panu Bogu Wszechmog�cemu, w Tr�jcy �wi�tej Jedynemu, �e tego, o
czym si� tu z tych papier�w
dowiemy, nikomu nie wyjawimy, cho�by nas brano na m�ki, chyba �e tego wymaga�
b�dzie bezpiecze�stwo
Rzeczypospolitej i miasta, tak nam Bo�e dopom� i Ty, Przenaj�wi�tsza Matko
Jego. Amen.
Postawi� krucyfiks obok siebie na stole i rzek� surowo:
� Powsta�cie! Przysi�gli�cie, a wiecie, jak Pan B�g surowo karze
krzywoprzysi�zc�w. Teraz zbli�cie si� tu do mnie i
s�uchajcie pilnie.
Obaj ch�opcy, ogromnie zaciekawieni, przysun�li swe zydle do krzes�a pana
Rafa�owicza, a on p�g�osem opowiada�,
co nast�puje:
� Lat temu b�dzie akuratnie na �w. Micha� dwadzie�cia, gdy w mie�cie naszym
zmar� W�och pewien, nazwiskiem
Silvio Ascoli, architekt, cz�ek uczony i mistrz nad mistrze. Przyby� on tu
jeszcze za nieboszczyka kr�la Zygmunta III,
jako to wtedy do przebudowy Zamku r�nych mistrz�w w�oskich kr�l jegomo��
sprowadza�. W�ochowi dobrze si� u
nas wiod�o, budowa� z innymi Zamek, wymurowa� te� wiele kamienic mie�cie naszym
bogatym mieszczanom, jak to
panu Walterowi w Rynku, rajcy miejskiemu, pani Katerlinej, panu Dzianotowi,
�awnikowi, i innym, kt�rych tu
wymieni� trudno. By�y wtedy, mociumpanie, inne czasy, mieszczanie si� mieli
dobrze, pieni�dzy by�o dostatek, kr�l
zamieszka� w Warszawie i sam b�d�c wielkim mi�o�nikiem budownictwa zach�ca� i
wspiera� nawet groszem z w�asnej
szkatu�y wielu, by si� jeno budowali. Miasto ca�e inn� postaw� przybra�o i by�o
pi�kne a wszystko by�o murowane.
Dawne to czasy i wy
tego nie pami�tacie, ale ja pami�tam, bom ju� stary, bardzo stary.
Tu pan Rafa�owicz westchn��, poprawi� si� na krze�le i tak dalej m�wi�:
� Ot� tedy W�och ten, Silvio Ascoli, zebra� sobie troch� grosza, ile �e by�
oszcz�d