12338
Szczegóły |
Tytuł |
12338 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12338 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12338 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12338 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerzy Niemczuk
OPOWIE�� POD STRASZNYM TYTU�EM
Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
Tr�ba powietrzna
Pojawi�a si� pewnego zwyk�ego dnia, tu� po po�udniu, i nikt z mieszka�c�w rzeki
i jej okolic nie wiedzia�, co to mo�e by� ani sk�d si� wzi�o. Porzucili zaj�cia
i, wytrzeszczaj�c oczy, gapili si� na wiruj�cy s�up py�u, kt�ry wsysa� wszystko,
co stan�o mu na drodze. W jego wn�trzu fruwa�y nie tylko og�upia�e z
przera�enia ptaki, ale tak�e �aby i ryby, cho� lata-nie nie le�a�o przecie� w
ich naturze. Fruwa� kotlet, goni�c za talerzem z kartoflami, st�g sia-na lecia�
obok psiej budy pobrz�kuj�cej �a�cuchem, a z wn�trza budy dobiega�o wo�anie o
pomoc, od kt�rego wszystkim cierp�a sk�ra. Wiruj�cy s�up posuwa� si� najpierw
wzd�u� rze-ki, zrywaj�c li�cie z olch, a potem musn�� wod�, prysn�� w g�r�
deszczem kropel i ruszy� w stron� sadu, gdzie Mamuna rozwiesza�a pranie.
By� to widok tak przera�aj�cy, �e wszyscy odruchowo rzucili si� do ucieczki,
szukaj�c schronienia w do�kach i rozpadlinach. Jedynie dziadek Lesawik nie
wygl�da� na przestraszo-nego. Mrucza� co� pod nosem i spokojnie grzeba� w
kieszeniach, bo tylko on domy�la� si�, �e ma do czynienia z tr�b� powietrzn�, i
wiedzia�, co nale�y robi�. Gdy tr�ba przeskoczy�a przez p�ot, dziadek wrzuci� do
jej wn�trza n�. Rozleg� si� przera�liwy �wist, a potem na chwil� wszystko
zamar�o jak no�em uci��, zawis�o na moment w powietrzu, po czym ryby i �aby
posypa�y si� na ga��zie drzew, ptaki pospada�y do wody jak kamienie, a buda i
st�g siana wyl�dowa�y na podw�rku. Z budy wypad� pies �a�cuchowy i ze�ar�
spadaj�cy kotlet. Stado kur zebra�o si� wok� pot�uczonego talerza z kartoflami.
Gdaka�y oburzone, spogl�daj�c nie-pewnie na koguta, bez kt�rego pozwolenia nie
mia�y odwagi dzioba�.
� Sonek! Sonek, gdzie jeste�?! � krzykn�a Mamuna, otrzepuj�c fartuch z piachu.
� By� tu ze mn� � odpar� Tatun, gramol�c si� z do�u na kartofle.
� Nic wam si� nie sta�o?Tatun otar� pot z czo�a i pokr�ci� g�ow�.Sonek by� ju�
przy dziadku, kt�ry sam jeden pokona� potwora. Dziadek nie wygl�da� jed-
nak na zadowolonego ze zwyci�stwa. Sta� przygarbiony bardziej ni� zwykle i
ponuro kiwaj�c g�ow�, ogl�da� ostrze no�a, na kt�rym widnia�y �lady krwi.
� Kto� si� skaleczy�? � zapyta� Sonek. Dziadek pokr�ci� przecz�co g�ow�.
� To tylko znak, Sonku � odpar�, wzdychaj�c ci�ko. � Niedobry znak.
Sonek spojrza� przez rami� w kierunku rzeki i pomacha� r�k� swojemu
przyjacielowi, Topkowi, kt�ry bieg� w ich stron�, pryskaj�c wod� woko�o. Za nim
cz�apa�y na swoich wiel-kich stopach dwie wystraszone Chlapy. Du�e krople
sp�ywa�y zawsze po ich smutnych twa-rzach. Nawet kiedy Chlapy by�y bardzo
zadowolone, wygl�da�y tak, jakby p�aka�y, wi�c wszyscy uwa�ali je za
nieszcz�liwe. One te� uwa�a�y, �e s� nieszcz�liwe, poniewa� nie o�mieli�yby
si� my�le� inaczej ni� wszyscy.
Topicha, matka Topka, ledwo wytkn�a g�ow� z nurtu. Jak zwykle, kiedy dzia�o si�
co� niezwyk�ego, sprawia�a wra�enie obra�onej. Uwa�a�a, �e wszelkie dziwne
rzeczy s� po to, aby jej przysparza� zmartwie�, kt�rych i bez tego przecie� nie
brakowa�o. Nie mia�a zamiaru wychodzi� na brzeg, ale tymczasem wola�a nie traci�
z oczu Topka. Ch�opcom w tym wieku przychodz� do g�owy r�ne g�upie pomys�y.
� Co to by�o, dziadku? � zapyta� Topek.
Dziadek Lesawik nie by� prawdziwym dziadkiem Topka, ale �e pod r�k� nie by�o
nikogo innego, kto by si� nadawa�, zgodzi� si� ch�tnie nim zosta�. Topicha
r�wnie� nie mia�a nic przeciwko temu, bo jej syn wychowywa� si� bez ojca.
Oczywi�cie wola�aby, �eby dziadkiem zosta� kto� bardziej zr�wnowa�ony, ale z
drugiej strony � podobno rodziny si� nie wybiera.
Topek powt�rzy� pytanie, a staruszek odpar�, �e �w porywaj�cy wszystko potw�r
nosi na-zw� tr�by powietrznej i w tych okolicach wyst�puje po raz pierwszy.
� Tr�ba? � chcia� upewni� si� Sonek.
Ch�opcy byli wyra�nie rozczarowani, �e stw�r straszliwy jak trzy lataj�ce smoki
jest zale-dwie jak�� tam tr�b� powietrzn�. To zapewne dlatego dziadek nie
wygl�da� na zadowolonego ze zwyci�stwa. Pokona� tr�b� to troch� tak, jak pobi�
harmoni� albo fortepian.
� To tylko tr�ba powietrzna! � krzykn�� Topek w stron� matki, a ta prychn�a
pogardliwie i pogr��y�a si� w toni. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwil� by�a
jej g�owa, wytrysn�a nie-wielka fontanna, a potem utworzy� si� spory wir.
Chlapy sta�y nieco z boku, �eby nie przeszkadza�, cho� mia�y ochot� dowiedzie�
si� wi�-cej o niezwyk�ym zjawisku.
Gdy tylko niebezpiecze�stwo zosta�o za�egnane, Mamuna zakasa�a r�kawy, z�apa�a
miot�� i zacz�a wymiata� z podw�rka setki oszo�omionych �ab. Tr�ba nie tr�ba, a
na podw�rku ma by� porz�dek. Gdy m�czy�ni maj� za du�o czasu, zaraz wymy�laj�
jakie� rzeczy, po kt�rych zostaje ba�agan. Kto� to potem musi sprz�ta�. Tatunowi
kaza�a pozdejmowa� ryby z ga��zi, bo do czego to podobne? Ryby na drzewach...
Najlepiej, jak m�czyzna ma jakie� po�yteczne zaj�cie. Tatun uzbiera� ju� p�
kosza. Kilka ryb zjedz� na kolacj�, a reszt� trzeba wpu�ci� do rzeki. Gdyby nie
Mamuna, Tatun zaraz by si� zacz�� zastanawia�, sk�d si� bior� ryby na drzewach,
i wszystkie by posn�y. Wiadomo sk�d. Zamiast dba� o porz�dek, o to, �eby
wszystko by�o jak nale�y, z braku zaj�� wymy�la si� r�ne rzeczy, aby nic nie
mie� do robo-ty. Podejrzewa�a, �e to wszystko sprawka dziadka, kt�ry by�
zapalonym wynalazc�.
�
Tym razem dziadek stanowczo przesadzi� � stwierdzi�a surowym tonem, gdy
staruszek wolnym krokiem wszed� na podw�rko. � Ma�o nie rozwali�o cha�upy! Do
tego zakurzy�o mi pranie i b�d� musia�a jeszcze raz p�uka�!
�
W�a�nie! � doda�a kura, kt�r� dziadek w ramach naukowego eksperymentu (zupe�nie
bez potrzeby) nauczy� m�wi�. By�a to wyj�tkowo pyskata kwoka.
� Tylko nam tu psa z bud� brakowa�o! � krzycza�a Mamuna, wymachuj�c miot��. Pies
cofn�� si� do wn�trza i spogl�da� na nich m�drymi, jasnymi jak lipowy mi�d
oczami.
�
Ja nie mam... � pr�bowa� t�umaczy� si� dziadek, ale Mamuna nie dopu�ci�a go do
g�osu, poniewa� nie sko�czy�a wyliczania wszystkich szk�d.
�
Pewnie, �e dziadek nie ma ani psa, ani stogu siana! Ten, co mia�, te� nie ma i
b�dzie mia� do nas pretensje, �e mu pogin�o, bo dziadkowi zachcia�o si�
puszcza� co�, co lata i �apie �aby!
� To by�a tr�ba powietrzna! � zaprotestowa� dziadek.
� A dziadek uwa�a, �e mo�na puszcza� w tr�b� cudze rzeczy?
� W�a�nie, ciekawa jestem, czy dziadek uwa�a?! � dogadywa�a kura.
�
Nie wtr�caj si�! � sykn�� Sonek i poci�gn�� kwok� za ogon. Nastroszy�a si�, ale
dzi�b na chwil� przymkn�a.
�
Przez dziadka wszyscy kiedy� wylecimy w powietrze! � j�kn�a Mamuna, a kiedy na-
bra�a powietrza, �eby wymieni� inne niebezpiecze�stwa, staruszkowi uda�o si�
wreszcie po-wiedzie�, �e by�o to zjawisko atmosferyczne i �e on nie ma z tym nic
wsp�lnego.
�
Dziadek sam robi z siebie zjawisko! � ci�gn�a Mamuna. � Inni dziadkowie
zachowuj� si� powa�nie, siedz� sobie w domu ca�ymi dniami, a dziadek to tylko
wstyd nam robi na ca�� okolic�!
�
Nie robi� wstydu, tylko prowadz� badania! � zaprotestowa� staruszek. � Kiedy�
moje wynalazki zostan� wykorzystane i b�d� u�atwia�y �ycie!
Mamuna mia�a w�asne zdanie na temat owych ��yciowych u�atwie�. Nie tak dawno
dzia-dek skonstruowa� machin� do wytwarzania pr�d�w. Pr�bowa� w niej upiec
kartofle, ale oka-za�a si� nieszczelna, pr�dy poroz�azi�y si� po ogrodzie,
porazi�y cztery myszy i trzepn�y Mamun�, kt�ra w�a�nie rozwiesza�a bielizn�,
tak �e z ca�ym praniem wpad�a do ka�u�y. Od tej pory zabroniono dziadkowi
wprowadzania �yciowych u�atwie�. Musia� przenie�� ca�e swoje laboratorium do
lasu, ale z prac badawczych nie rezygnowa�. Od czasu do czasu kt�re� z jego
odkry� wprawia�o w os�upienie mieszka�c�w rzeki i jej okolic. Przed dwoma
miesi�-cami dziadek wyl�dowa� na brzegu na ogromnym, czarnym latawcu. Topich�
tak ten niezwy-k�y widok przerazi�, �e trzy dni p�ywa�a do g�ry brzuchem, z
oczami w s�up.
� Trzeba zrobi� porz�dek z tym sianem � stwierdzi� Tatun. � To nie nasze siano,
wi�c nie mo�e le�e� na naszym podw�rku. Tatun nie znosi� k��tni i w gruncie
rzeczy zazdro�ci� dziadkowi, kt�ry m�g� robi�, co mu si� podoba.
Westchn��, uj�� w d�onie wid�y i wzi�� solidny zamach, a w�wczas siano wrzasn�o
nie-spodzianie ch�rem:
� Nie rusza�!
Ca�a rodzina spojrza�a pytaj�co na dziadka. Staruszek roz�o�y� r�ce. Nie mia� z
tym nic wsp�lnego.
� Nies�ychane! Oburzaj�ce! � odezwa�a si� ze zgorszeniem gadaj�ca kura.
�
Widz�, �e tylko ja nie mam tu nic do gadania! � krzykn�a Mamuna, trac�c
cierpliwo��.
� Prosz� natychmiast usun�� to �wi�stwo z podw�rka, bo przestan� gotowa�! To
powiedziawszy, stanowczym krokiem uda�a si� do domu.
� Prosz� usun��! � wrzasn�a kwoka.
� Wynocha! � sykn�� Sonek, a dziadek pogrozi� kurze pi�ci�. Pobieg�a do stada
poskar�y� si� kogutowi, �e jest �le traktowana.
W wyblak�ych oczach dziadka pojawi�o si� naukowe zainteresowanie. Po raz
pierwszy zetkn�� si� z gadaj�cym sianem, wi�c uzna�, �e nale�y zbada� je
dok�adnie. Przysiad� obok stogu i nastawi� ucha.
Stoj�ce za p�otem Chlapy wytrzeszcza�y oczy i rozdziawia�y g�by
� Co� w tym musi by� � mrukn�� staruszek pod nosem.
� Nie co�, tylko kto� � odpar�o siano, po czym z wn�trza stogu wygramoli�y si�
cztery wyj�tkowo drobne karze�ki w blaszanych czapeczkach.
� Chyba ich dziadek nie pozmniejsza�? � zaniepokoi� si� Tatun.
� Widz� je po raz pierwszy w �yciu � zapewni� staruszek.
� Wygl�daj� jak krasnoludki! � ucieszy� si� Sonek.
�
Tylko nie krasnoludki, dobra? � warkn�� najgrubszy i pogrozi� ch�opcu pi�ci�. �
Kto tu
jest szefem?! � zapyta�, rozgl�daj�c si� po zebranych. Nie by�o pod r�k� Mamuny,
wi�c dziadek z Tatunem spojrzeli niepewnie po sobie.
� Powiedzcie najpierw, kto wy jeste�cie? � rzek� Tatun.
�
Jeste�my plonki. To znaczy � my trzej, bo ten � wskaza� na czwartego, kt�ry
trzyma� si�
nieco na uboczu � to Chobo�t. On jest z dalszej rodziny. Chobo�t skin�� ze
wstydem g�ow�.
� Jakie znowu plonki? � zdumia� si� Tatun. � Nigdy tu nie by�o �adnych plonk�w!
� Jak o nas nie s�yszeli�cie, to jeszcze us�yszycie � prychn�� najgrubszy z
karze�k�w.
�
Czy ten tu staruszek nie namawia� was przypadkiem do wzi�cia udzia�u w badaniach
na-ukowych? � zapyta� Tatun, wskazuj�c na dziadka.
�
Nas nie trzeba namawia� � odpar� plonek. � Jeste�my bardzo ch�tne do
wszystkiego. Nam wszystko jedno, czy nauka, czy jakie� inne badania. Wszystkim
si� zajmujemy, jak trze-ba. Nawet ten Chobo�t te� si� wszystkim zajmuje.
� Powiedzcie, �e to nie nasz dziadek napu�ci� na was tr�b�! � wtr�ci� Sonek.
� Widzimy go po raz pierwszy, ale on nie wygl�da na faceta, kt�ry robi takie
rzeczy � stwierdzi� plonek. � Zreszt� nam jest wszystko jedno. Byle do przodu.
�
Ta tr�ba nie mog�a wiedzie�, �e siedzimy w stogu � doda� drugi plonek. � Bo to
by�a za-sadzka. Chcieli�my...
�
Po co opowiadasz obcym o rodzinnych sprawach � przerwa� mu grubszy. � Zamiast
ga-da�, bierzmy si� lepiej do roboty!
� Do jakiej znowu roboty?! � zdziwi� si� Tatun.
� Do byle jakiej � odpar� Chobo�t. � Zawsze robimy byle co i byle jak, prawda,
Toko? Najwa�niejszy z plonk�w wzruszy� pogardliwie ramionami.
� Dosy� gadania! � zakomenderowa�. � Robota czeka!
Zanim Tatun zd��y� zaprotestowa�, plonki zagoni�y reszt� �ab do kurnika i
kamieniami przep�dzi�y protestuj�ce kury z podw�rka, po czym zagrzeba�y si� w
sianie.
�
Co to ma znaczy�?! � Tatun wpi� gro�ne spojrzenie w st�g siana. Z domu wypad�a
Ma-muna i r�wnie� za��da�a wyja�nie�.
�
Trafi�a si� wam gromadka pomocnik�w � dziadek u�miechn�� si� z�o�liwie, bo
jedynie on wiedzia� co� o naturze i obyczajach ma�ych stwork�w.
� Nie chc� �adnych pomocnik�w! � zaprotestowa�a Mamuna. � I bez tego mam dosy�
ro
boty. Powiedz im, �eby sobie poszli i zabrali to siano � zwr�ci�a si� do m�a.
Tatun chrz�kn�� zak�opotany i pochyli� si� nad sianem.
� Hej, wy tam! � wykrzykn�� najbardziej stanowczym tonem, na jaki go by�o sta�.
W �rodku co� si� poruszy�o i po chwili wychyn�a blaszana czapeczka zaspanego
Chobo�ta.
� O co chodzi? � zapyta�, ziewaj�c.
� To jest teren prywatny � o�wiadczy� Tatun. � Obcym wst�p wzbroniony.
� W porz�dku, szefie � odpar� Chobo�t. � Jak przyjdzie kto� obcy, to b�dzie mia�
z nami do czynienia.
� To wy jeste�cie obcy! � wtr�ci�a Mamuna. � Prosz� opu�ci� podw�rko!
Chobo�t gapi� si� na nich przez chwil�, po czym znikn��, a na jego miejscu
pojawi�a si� g�owa Toko.
� Nie wysilajcie si� � powiedzia� spokojnie. � Nas si� nie da wyrzuci� z roboty.
� Co to ma znaczy�?! � zapyta�a zniecierpliwiona Mamuna.
� To znaczy, �e tu zostaniemy � odpar� Toko.
� Ale my nie mo�emy wam p�aci� � pr�bowa�a przekona� go Mamuna. � Jeste�my za
biedni.
� Nie bierzemy zap�aty za us�ugi � rzek� Toko. � Pracujemy spo�ecznie tam, gdzie
nas rzu
ci. Jest nam wszystko jedno.
�
Je�li wam wszystko jedno, to mo�e lepiej, �eby�cie poszli sobie gdzie� indziej.
By�oby wygodniej � stara� si� �agodnie przekona� nieproszonych go�ci Tatun.
�
Nam jest wszystko jedno, co wam wygodniej � odpar� twardo Toko. � Co za nie-
wdzi�czna rodzina! Przybywaj� plonki, i nawet jeden Chobo�t, wyci�gaj� pomocn�
d�o�, nie chc� nic w zamian, a was nie sta� nawet na dobre s�owo! Czy my si�
prosili�my, �eby nas do was rzuci�o?!
Mamuna pokr�ci�a g�ow�. Zawstydzi�a si�, �e tak potraktowa�a go�ci. Wszystko
przez ten ba�agan, przez te lataj�ce rzeczy, od kt�rych kr�ci si� w g�owie.
�
Za du�o si� na mnie zwali�o � westchn�a. � Skoro plonki i tak maj� zamiar
zosta�, to mo�e lepiej im na to pozwoli�? � zapyta�a m�a.
� A czy my si� was pytamy? � prychn�� niecierpliwie Toko i znikn�� w stogu.
Tatun otar� pot z czo�a, a dziadek powiedzia�, �e z tego, co wie o plonkach, nie
licz� si� z nikim, a niedobory wzrostu nadrabiaj� wyj�tkowym uporem, wi�c lepiej
da� sobie spok�j z wyrzucaniem.
Mamunie trudno si� by�o pogodzi� z tym, �e po jej podw�rku b�dzie si� odt�d
kr�ci�o kil-ka obcych os�b.
� Z drugiej strony � pociesza� j� m�� � w sumie wa�� tyle, co �wier� ma�ej
osoby. Mo�e
nadadz� si� do drobnych prac w gospodarstwie. Dziadek chrz�kn��.
�
Dlaczego dziadek chrz�ka? � zapyta�a z niepokojem Mamuna. � Je�li dziadek co�
wie, to lepiej nam powiedzie� od razu.
� Co tu gada� � odpar� staruszek. � Sami si� przekonacie.
�
Czy pies te� mo�e zosta�? � zapyta� Sonek. Bardzo chcia� mie� w�asnego psa,
cho�by przyb��d�.
� Wykluczone � stwierdzi�a stanowczo matka.
�
Dlaczego? Przecie� sam do nas przylecia�, do tego z bud� � upiera� si� ch�opiec.
� Nie
mo�emy go wyrzuci�. Buda to jego dom. On jest u siebie. Tatun r�wnie� pokr�ci�
g�ow�.
� Nie mo�emy go zatrzyma� � powiedzia�. � Trzeba przy drodze powiesi�
og�oszenie, �e-by zg�osi� si� w�a�ciciel kompletu �a�cuchowego. Sonek spojrza� z
nadziej� na dziadka, ale ten roz�o�y� bezradnie r�ce. Tymczasem Topek tr�ci�
Sonka i wskaza� na bud�.
Pies sta� z uniesion� �ap� i wygl�da�, jakby mia� ochot� zabra� g�os. Wszystkie
twarze zwr�ci�y si� powoli w jego kierunku. Zwierz� chrz�kn�o.
� Czy ten pies nie zachowuje si� dziwnie? � szepn�a z niepokojem Mamuna.
� Czy mog� co� powiedzie�? � zapyta� pies przyjemnym, niskim g�osem.
Mamuna j�kn�a i zemdla�a z wra�enia. Tego by�o ju� dla niej za wiele. Nast�pi�o
zamie-szanie. Tatun zacz�� ci�gn�� wod� ze studni, za� dziadek chcia� poda�
zemdlonej p�yn cuc�cy w�asnego pomys�u. Na to z kolei Tatun nie chcia� si�
zgodzi�, wiadro run�o z powrotem do studni, na podw�rko wpad�y Chlapy i ze
zdenerwowania opryska�y wod� Sonka, a Mamuna sama odzyska�a przytomno�� i
powiedzia�a, �e nie chce mie� nic wsp�lnego z tym, co si� wyprawia na jej
podw�rku. Idzie do domu i nie wpu�ci nikogo, dop�ki wszystko si� nie wyja-�ni.
Powiedzia�a jeszcze, �e do�� ma wys�uchiwania tego, co wygaduj� r�ne zwierz�ta
i przedmioty, kt�re dziadek uczy m�wi�, �eby jej zatru� �ycie. Dop�ki to si�
wreszcie nie sko�czy, b�dzie sobie mdla�a kiedy jej si� spodoba.
Chlapy, kt�re by�y nadzwyczaj wra�liwe na wszelkie k��tnie, rozp�aka�y si�
rzewnie. Dziadek przysi�ga�, �e pies m�wi na w�asn� �ap�. Tatun chcia� krzykn��
do �ony �zaczekaj�, ale przej�zyczy� si� i wysz�o �zaszczekaj�. Wtedy Mamuna,
nim zamkn�a za sob� drzwi, spojrza�a na niego takim wzrokiem, �e nawet na
t�umaczenie przesz�a mu ochota.
� Bardzo mi przykro, �e z mojego powodu nast�pi�o takie zamieszanie � powiedzia�
pies. � Prosz� zdj�� mi obro��, to natychmiast odejd�. Sonek ju� wyci�gn�� r�k�,
by spe�ni� pro�b� psa, gdy okno uchyli�o si� z trzaskiem i roz-leg� si� okrzyk
matki:
� Sonek! Odejd� natychmiast! Jeszcze ci� ugryzie!
� Mo�e pani rzuca si� na dzieci, ale ja nie � odpar�o zwierz� z godno�ci�. �
Nigdy nikogo nie ugryz�em.
Zacz�to wsp�lnie rozwa�a�, czy psu mo�na wierzy�. Do rozmowy w��czy�y si� plonki
z Chobo�-tem, a tak�e gadaj�ca kura, cho� nie mia�a nic m�drego do powiedzenia.
Pies s�ucha� cierpliwie przez kilka minut, po czym o�wiadczy�, �e sprawa jest
znacznie prostsza, ni� to si� na poz�r wydaje.
� Nie jestem psem � powiedzia� na koniec.
� Teraz macie najlepszy dow�d na to, �e psy k�ami�! � wykrzykn�a z okna Mamuna.
� Sonek, natychmiast wracaj do domu!
� To brzmi interesuj�co � mrukn�� dziadek. � Wygl�da na to, �e to, co widzimy,
nie jest tym, co s�yszymy. Dlaczego mamy wierzy� uszom, a nie oczom?
� Przekonacie si�, je�li zdejmiecie mi obro�� � odpar�o dziwne zwierz�.
� Nie zdejmowa�! � wrzasn�a kura. � ��e jak pies!
� Nie wtr�caj si�! Marsz do kurnika! � rozkaza� zniecierpliwiony dziadek.
� Jestem wi�em � o�wiadczy� pies, kt�ry twierdzi�, �e wcale nie jest psem.
� Co to ma znaczy�? � zapyta� Tatun.
Jak zwykle, tylko dziadek mia� poj�cie, o co chodzi. Wi�y nale�a�y ju� do
rzadko�ci i nie-zwykle trudno by�o je rozpozna�, bo na dobr� spraw� same nie
wiedzia�y, kim s�. Wi�y przy-biera�y coraz to inn� posta�, wi�c nigdy nie by�y
sob�. Tak� ju� mia�y zmienn� natur�.
Ma�o kto zdawa� sobie spraw� z ich istnienia. Dziadek wiedzia� jednak, �e ma
przed sob� niezwyk�� istot�. Bez chwili wahania pochyli� si� nad obro��, nie
zdo�a� jej jednak �ci�gn��. Zdawa�a si� zro�ni�ta z psim karkiem.
� Tego si� obawia�em � westchn�� Wi�.
�
Interesuj�cy mechanizm � mrukn�� dziadek, wyjmuj�c z kieszeni dwa �rubokr�ty.
� Marbata, kt�ry mi j� wk�ada�, powiedzia�, �e to magiczna obro�a � szepn��
pies.
Dziadek zapomnia� o ca�ym �wiecie. Przysun�� sobie pieniek, wyj�� lup�, jakie�
narz�dzia i mikstury w r�nokolorowych buteleczkach, po czym przez bite dwie
godziny, mrucz�c co� pod nosem, pracowa� nad otwarciem niezwyk�ego zamka. Wi�
straci� ju� nadziej�, �e zostanie kiedykolwiek uwolniony, gdy nagle zamek cicho
szcz�kn�� i obro�a rozlu�ni�a si�.
� Je�li nie jest ci ju� potrzebna, to zachowam j� sobie na pami�tk� � rzek�
staruszek i nie czekaj�c na odpowied�, wepchn�� obro�� do kieszeni. Zapomnia�,
�e wci�� jest po��czona z �a�cuchem, a �a�cuch z bud�.
� A buda, dziadku? � zapyta� Sonek, potrz�saj�c �a�cuchem.
Staruszek machn�� r�k� z roztargnieniem, mia� ju� bowiem pewien pomys� na
wykorzysta-nie obro�y w celach naukowych. Przechadza� si�, skubi�c w zamy�leniu
brod�, a za nim wl�k� si�, pobrz�kuj�c miarowo, �a�cuch.
Mamuna wyjrza�a przez okno. Zobaczy�a odchodz�cego psa, kt�ry k�ania� si� nisko
z wdzi�czno�ci, oraz dziadka na �a�cuchu, wi�c natychmiast wypad�a na podw�rko,
�eby przy-wo�a� rodzin� do porz�dku.
� Co to wszystko ma znaczy�? � zapyta�a, bior�c si� pod boki.
Tatun roz�o�y� bezradnie r�ce. Chlapy spu�ci�y g�owy, bo nie mia�y poj�cia, o co
chodzi. Dziadek by� zbyt zaj�ty rozmy�laniem, �eby zawraca� sobie g�ow� takimi
drobiazgami jak wyja�nienia, wi�c zrobili to Sonek z Topkiem.
� Po pierwsze, okaza�o si�, �e ten pies nie jest wcale psem � powiedzia� Sonek.
� Tylko kim� bardzo niezwyk�ym � doda� Topek.
� Po drugie, dziadek zdj�� mu obro��, �eby m�g� by� sob� � rzek� Sonek.
� To znaczy kim? � zapyta�a Mamuna.
� Jeszcze nie wiadomo � wyja�ni� Topek � bo on za ka�dym razem jest kim� innym.
� Ca�e szcz�cie, �e wreszcie sobie poszed�, bo zaczyna mnie od tego wszystkiego
bole� g�owa � szepn�a Mamuna.
� Powiedzia�, �e jeszcze wr�ci � rzek� Sonek.
� Kto?
� W�a�nie, chodzi o to, �e jeszcze nie wiadomo � odpar� Topek.
�
Dziadek m�wi, �e to jaka� specjalna obro�a, wi�c musi zbada� j� dok�adnie �
powiedzia�
Sonek. Mamuna z�apa�a si� za g�ow�.
� Id� robi� kolacj� � rzek�a. � Zapytajcie dziadka, czy przyjdzie do domu, czy
zje w bu-dzie.
Ruszy�a w stron� drzwi i nagle ujrza�a przed sob� u�miechni�tego dziadka, kt�ry
wyszed� zza stodo�y i powolnym krokiem zmierza� w jej kierunku. Spojrza�a przez
rami� i dostrzeg�a, �e dziadek, cho� idzie z naprzeciwka, to jednocze�nie nadal
przechadza si� na �a�cuchu.
�Nie do��, �e rozbola�a mnie g�owa, to jeszcze widz� podw�jnie� � pomy�la�a z
gorycz�.
� Idzie drugi dziadek! � krzykn�� zdumiony Sonek za jej plecami.
�Dziecko te� widzi podw�jnie � przestraszy�a si� Mamuna. � Mo�e to jaka�
zara�liwa choroba!�
�
Drugi dziadek! � j�kn�y Chlapy ch�rem, ale na to Mamuna nie zwr�ci�a wi�kszej
uwa-gi, bo przecie� Chlapy by�y dwie, wi�c mog�y sobie widzie� podw�jnie.
Dopiero gdy ujrza�a, jak dziadek �ciska dziadkowi d�o� i dzi�kuje mu za co�
serdecznie, dosz�a do wniosku, �e to nie �adne chorobowe przywidzenia, lecz
powa�na sprawa rodzinna.
�
Czy ojciec nie przesadza? � zapyta�a surowym tonem, przenosz�c wzrok z jednego
sta-ruszka na drugiego i nie maj�c pewno�ci, kt�ry z nich ponosi wi�ksz� win� za
ca�e to zamie-szanie. � Przecie� nawet z jednym dziadkiem jest dosy� k�opot�w.
Dziadek, kt�ry wyszed� zza stodo�y, uk�oni� si� jej nisko, po czym wyja�ni�, �e
z wdzi�cz-no�ci przybra� posta� swojego wybawcy.
� Dlaczego nic nie m�wisz? � sykn�a Mamuna, tr�caj�c m�a w bok.
� W ko�cu to jest tw�j ojciec � odpar� Tatun.
� Tak, ciekawe tylko, kt�ry � powiedzia�a p�g�osem i doda�a g�o�no: � Jak ja
si� mog� zwraca� do ojca, nie maj�c pewno�ci, czy to m�j ojciec? Jak ojciec to
sobie wyobra�a? Czy w takiej sytuacji mo�na mie� zaufanie do rodziny?
Dziadek wyobra�a� sobie wprawdzie, �e we dw�ch by�oby mu ra�niej, ale dla
�wi�tego spokoju w rodzinie got�w by� ust�pi�.
� Mog� si� zmieni� � rzek� Wi�, zwracaj�c si� do Mamuny.
� Dziadek te� to obiecywa� � odpar�a, wzdychaj�c. � Je�li dziadek b�dzie si�
zachowywa� tak jak dziadek, to czekaj� nas straszne chwile.
Obie Chlapy by�y bardzo wra�liwe i wszystko bra�y do siebie, wi�c i tym razem
uzna�y, �e skoro podw�jna obecno�� dziadka Lesawika powoduje tyle k�opot�w, to
mo�e lepiej b�dzie, je�li one, b�d� co b�d� te� podw�jnie obecne, opuszcz�
podw�rko. Szepn�y ledwie dos�y-szalnie dobranoc i znikn�y za p�otem, z czego
wszyscy zdali sobie spraw� znacznie p�niej.
Wi� w postaci dziadka sprawia� wra�enie bardzo zm�czonego. S�ania� si� na
nogach.
� To na pewno z powodu zmiany � zauwa�y�a Mamuna, kt�ra odczuwa�a zm�czenie przy
zmianach pogody, a tak�e po upraniu zmiany po�cieli. Tatun podtrzyma� Wi�a. Ten
u�miechn�� si� blado.
� Ju� dobrze � szepn��. � Nie spa�em od wielu tygodni. To dlatego.
� Nie mo�emy pozwoli� mu odej�� w takim stanie � zauwa�y� Tatun. Mamuna upiera�a
si�, �e Wi� nie powinien wyst�powa� w rodzinie jako drugi dziadek.
�
Ojciec pomy�li sobie, �e masz go dosy� � zauwa�y� m�� p�g�osem, na co Mamuna
od-par�a, �e starzy ludzie �le sypiaj�, wi�c skoro go�� ma si� wyspa�, to
powinien to zrobi� w jakiej� innej postaci.
�
I dziadek si� obrazi� � zauwa�y� Sonek, wskazuj�c na Wi�a kt�ry wolnym krokiem
od-szed� za stodo��.
� No prosz� � powiedzia�a Mamuna � wnuk go nie poznaje!
�
Ja tam nie mam �adnych k�opot�w z odr�nieniem siebie � stwierdzi� dziadek z
zado-woleniem. � W ko�cu to m�j wygl�d, a ja si� zgadzam. Przynajmniej b�d� mia�
towarzystwo
o podobnych zainteresowaniach i w moim wieku.
Mamuna otworzy�a usta, �eby powiedzie�, co s�dzi o towarzystwie tego rodzaju
oraz co z tego mo�e wynikn��, ale g�os zamar� jej w gardle, gdy ujrza�a
wychodz�c� zza stodo�y sam� siebie. Wi� mia� nadziej�, �e z ca�� pewno�ci� nie
powinna mie� nic przeciwko sobie.
�
Wi�c ja tak wygl�dam?! � j�kn�a Mamuna, �api�c si� za g�ow�. � Powinnam natych-
miast i�� do fryzjera i kupi� sobie now� sukienk�!
�
Mnie si� bardzo podobasz, moja droga � powiedzia� Tatun, patrz�c z zachwytem na
u�miechni�t� posta�. Jego prawdziwa �ona u�miecha�a si� najwy�ej raz w tygodniu.
� Cieka-we, czy ona gotuje tak dobrze jak ty � doda� po chwili z rozmarzeniem.
�
Nie wpuszcz� do kuchni nikogo obcego! � krzykn�a Mamuna. � Prosz�, �eby�
natych-miast przesta� u�miecha� si� do tej kobiety!
Ze zdenerwowania zacz�a chodzi� w k�ko i wszyscy najpierw schodzili jej z
drogi, a potem te� zacz�li chodzi�. Nawet plonki z Chobo�tem pl�ta�y si� innym
pod nogami, dziadek cz�apa�, ci�gn�c za sob� �a�cuch. Wreszcie Tatun zaczepi� o
�elastwo nog�, przewr�ci� si�, a kiedy wstawa�, ujrza� nad sob� u�miechni�t�
twarz �ony. Z rado�ci, �e mu wybaczy�a, uca�o-wa� j� w policzek.
� Nie poznaj� ci�, moja droga � o�wiadczy� rozanielony.
I by�a to prawda, bo zaraz rozleg� si� pe�en oburzenia krzyk Mamuny, kt�ra
zamar�a w bezruchu z szeroko otwartymi oczami, zupe�nie jak pos�g, kieruj�c
oskar�ycielsko palec w stron� m�a, kt�ry wci�� nie wiedzia�, co si� sta�o.
Reszta te� nie wiedzia�a, poza Sonkiem, kt�ry stwierdzi� rzeczowo:
� Tatun poca�owa� Wi�a.
� To prawda. Nie spodziewa�em si� tego � zauwa�y� Wi�, wycieraj�c policzek.
�
Sk�d mog�em wiedzie�! � wykrzykn�� bezradnie Tatun, spogl�daj�c na nieruchom�,
ze-sztywnia�� ze zgrozy �on�.
�
Lepiej b�dzie, jak zostawimy ich samych � rzek� dziadek, uj�� Wi�a pod rami� i
popro-wadzi� w g��b sadu.
Po kilku minutach Mamuna odzyska�a mow� i powiedzia�a, �e w zwi�zku z tym, co
si� sta�o, nie odezwie si� przez tydzie�. Zaraz potem doda�a, �e chocia� nie
odezwie si� s�owem przez siedem dni albo nawet jeszcze d�u�ej, to najpierw musi
powa�nie porozmawia�, �eby wiedzie�, dlaczego po tylu latach ma��e�stwa Tatun
ca�uje na jej oczach kogo� takiego, kto jest nie wiadomo kim, lata w tr�bie na
�a�cuchu i nie jest wcale jego �on�. Tatun usi�owa� powiedzie�, �e to by�a
pomy�ka, ale ona oczywi�cie zna�a t� wykr�tn� odpowied� i nie przyj-mowa�a jej
do wiadomo�ci. Je�li Tatun woli Wi�a z tr�by zamiast w�asnej �ony, to ona uwa�a,
�e ca�e ich ma��e�stwo by�o nieszcz�liwe, a wszystkie prania daremne. Na koniec
rozp�aka�a si� i Tatun m�g� wreszcie powiedzie�, �e wcale nie kocha Wi�a i nigdy
by go nie poca�owa�, gdyby nie wygl�da� tak pi�knie jak Mamuna i, co
najwa�niejsze, nie u�miecha� si� w tak przyjemny spos�b.
Mamuna wci�� jeszcze p�aka�a, ale ju� znacznie mniej, bardziej si� zastanawiaj�c
nad s�o-wami m�a. Rzeczywi�cie, w ostatnich czasach u�miecha�a si� do niego
rzadko. Zawsze by�y wa�niejsze sprawy, k�opoty, zmartwienia, m�cz�ce prace, a
przy tym wszystkim za ma�o cza-su, �eby si� u�miecha�. Z drugiej jednak strony,
ile czasu potrzeba na jeden u�miech? Chyba niewiele. Mniej ni� na obranie
kartofla. Wi�c mo�e ich ma��e�stwo nie by�o a� tak nieszcz�-�liwe? Mo�e
wystarczy si� troch� zmieni�? Nie a� tak bardzo jak Wi�. Odrobin�. Przecie� nie
tylko wi�y si� zmieniaj�. Ka�dy mo�e na tyle, �eby by�o troch� lepiej.
Gdy pomy�la�a o tym wszystkim spokojnie, poczu�a odrobin� sympatii do dziwnego
go-�cia, kt�ry w ko�cu spad� jej z nieba, i postanowi�a, �e zacznie u�miecha�
si� trzy razy dzien-nie w chwilach wolnych od zmartwie�.
Tymczasem dziadek przekona� Wi�a, �e powinien si� raz jeszcze zmieni�.
� Najlepiej b�dzie, je�li przybierzesz posta� Sonka � rzek� po namy�le.Sonek i
Topek podskoczyli w g�r� z rado�ci, �e przyb�dzie im nowy kolega.
�
Musisz zosta� u nas i nabra� si� � ci�gn�� staruszek � a ona � tu wskaza� na dom
� dziec-ka z domu nie wyrzuci.
�
Nie chcia�bym sprawia� k�opotu � szepn�� Wi�, kt�ry mia� wielk� ochot� zatrzyma�
si� w domku nad rzek�. By� zm�czony tym, co prze�y� w ostatnich miesi�cach, ale
bardziej m�-cz�ca od samego zm�czenia by�a samotno��.
� Przybierz posta� Sonka � powiedzia� Dziadek � ale dla odr�nienia ni�sz� od
niego o ja
kie p� g�owy. Tak te� si� sta�o.
� Ale chryja! � pisn�� Toko, zacieraj�c �apki, gdy ujrza� dw�ch Sonk�w,
nieznacznie tylko r�ni�cych si� od siebie wzrostem. � Nie ruszamy si� z tego
miejsca, dop�ki nie b�dzie wiadomo, co dalej!
Mamunie tymczasem przesz�a ca�a z�o�� i przyj�a Wi�a pod sw�j dach jak kogo�
bliskie-go, a poniewa� wygl�da� teraz jak jej w�asne, tyle �e �miertelnie
zm�czone dziecko, nakar-mi�a go i u�o�y�a do snu w pokoju Sonka.
Plonki, nie pytaj�c nikogo o pozwolenie, zagnie�dzi�y si� pod piecem, bo zacz��
pada� deszcz. Toko uwa�a�, �e s� zbyt po�yteczne, �eby sobie zawraca� g�ow�
uprzejmo�ciami.
� Dziadku � zapyta� Sonek przy kolacji � dlaczego ten n� by� z�ym znakiem?
� Jaki n�? � szczerze zdziwi� si� staruszek, spogl�daj�c na wnuka jasnymi,
wyblak�ymi oczami. Dziadek mia� wprawdzie ogromn� wiedz� i pami��, ale coraz
cz�ciej zapomina� o r�nych drobiazgach, a czasami nawet o sprawach wa�nych.
Pierwsza opowie��
Wi�a
Wi� spa� przez trzy dni i trzy noce, a kiedy czwartej doby wsta� na kolacj�,
zacz�� opowia-da� o swoich niezwyk�ych losach.
� Ka�dy z was wie, co to Hellberg, zwany Odwr�con� G�r� � zacz�� Wi� cichym
g�osem.
� Przed wielu laty nim do naszego kraju przybyli Marbaci, by� to zwyk�y szczyt
g�rski, z kt�-rego rozpo�ciera� si� widok na wszystkie ziemie. Pewnego dnia
nadci�gn�y nie wiadomo sk�d, niekt�rzy powiadaj�, �e z samego piek�a, hordy
czarnych je�d�c�w. Pokona�y podst�p-nie wojska olbrzym�w, kt�rzy byli
stra�nikami kraju, i w�wczas to g�ra odwr�ci�a si�, wbi�a wierzcho�kiem w ziemi�
i zawis�a nad dolinami na kszta�t czarnego leja. Jak tego Marbas do-kona� � nie
wiadomo. Jedni m�wi�, �e czarami, inni � �e to wielki wybuch przewr�ci� g�r�.
Tak czy owak, od pami�tnego dnia nikt tam nie ma wst�pu. We wn�trzu ska�y wykuto
dzie-dzi�ce i korytarze, ale nikt poza Marbatami nie widzia� ich na w�asne oczy.
A je�li nawet kto� je ujrza�, nie m�g� o tym opowiada�, bo kto znikn�� we
wn�trzu Odwr�conej G�ry, ten nigdy nie wraca�.
Dawno ju� chcia�em pozna� tajemnice Marbat�w, ale brakowa�o mi odwagi, a�
wreszcie par� miesi�cy temu podj��em decyzj�. Nie mam �adnej rodziny. Nigdy nie
mia�em. Moi przyjaciele znikali w dziwnych okoliczno�ciach, wi�c zosta�em sam na
�wiecie, i poza jedn� mo�e istot� nie ma nikogo, kto by po mnie zap�aka�.
Dowiedzia�em si� przypadkiem, �e w Hellbergu szukaj� du�ego, silnego psa.
Ogl�dali zwyk�e wiejskie kundle, lecz �aden nie by� dla nich odpowiedni.
Pomy�la�em, �e to jedyny spos�b, �eby tam si� dosta�. Przybra�em wi�c posta�,
pod kt�r� ujrzeli�cie mnie po raz pierwszy, i w��czy�em si� w pobli�u Odwr�conej
G�ry niby to w poszukiwaniu zdobyczy. Drugiego dnia zauwa�y�em, �e posuwa si� za
mn� kilku konnych wyposa�onych w sieci. Dopadli mnie, skr�powali i
przytroczonego do siod�a powlekli labiryntem ciemnych korytarzy a� na wewn�trzny
dziedziniec, kt�rego istnienia nig-dy bym si� nie domy�li�. Tu przykuto mnie
�a�cuchem do wcze�niej ju� wida� przygotowanej budy. Na trzy miesi�ce, trzy
tygodnie i trzy dni zosta�em psem �a�cuchowym Marbat�w. �ciany dziedzi�ca by�y
tak wysokie, �e skrawek nieba, widoczny w g�rze, przypomina� okienko. Czu�em si�
jak pies w studni. Wiedzia�em, �e nie pozosta�o mi nic innego, jak gra� rol� psa
najlepiej, jak umia�em. Wy�em, szczeka�em i warcza�em, s�ysz�c cho�by
najmniejszy szelest. Marbaci wygl�dali na zadowolonych z mojego zachowania.
S�ysza�em, jak wymie-niali uwagi, �e tak z�ego i zarazem czujnego psa jeszcze
nie spotkali.
Ju� pierwszego dnia mojej niewoli, kt�ry niewiele r�ni� si� od nocy, przyszed�
mnie obej-rze� jaki� starzec, jedyny zreszt�, jakiego spotka�em w�r�d
mieszka�c�w Hellbergu. Potem dowiedzia�em si�, �e by� to Purslas, doradca samego
Marbasa. Towarzyszy� mu m�ody adiu-tant. Ods�oni�em k�y na ich widok. Adiutant
by� jednym z tych je�d�c�w, kt�rzy mnie po-chwycili.
� Broni� si�? � zapyta� Purslas.
Adiutant odpar�, �e musieli u�y� wszystkich sieci, �eby mnie obezw�adni�.
Doradca Mar-basa pokiwa� g�ow�.
� To dobrze. Musimy by� ostro�ni � rzek� po namy�le. � Marbas nigdy by nam nie
daro-wa�, gdyby�my wpu�cili tu szpiega. Na wszelki wypadek kaza�em mu w�o�y�
obro��, z kt�rej nie wyzwoli go �adna si�a, �adne zakl�cie. Sam nie zdejmie jej
nigdy
Zda�em sobie spraw�, �e wpad�em w pu�apk�. Sid�a zacisn�y si� na moim gardle.
Noc� pr�bowa�em przemieni� si� w mysz, ale bez skutku. By�em bezradny. Do �witu
skamla�em z rozpaczy i t�sknoty za utracon� wolno�ci�.
Pierwszy dzie� niewoli up�yn�� niemal w zupe�nej ciszy. Hellberg zdawa� si� by�
pogr��o-ny w g��bokim �nie. Dopiero wieczorem twierdza o�y�a i us�ysza�em
zbli�aj�ce si� kroki. Wyjrza�em ostro�nie z budy. Jeden z Marbat�w przyni�s� mi
jedzenie i misk� wody. Prze-�kn��em je z trudem i zasn��em na kr�tk� chwil�.
�ni�o mi si�, �e spadam, wi�c zerwa�em si� zaraz na r�wne �apy. Ten sen
nawiedza� mnie za ka�dym razem, kiedy tylko pr�bowa�em zmru�y� oczy. L�k przed
nim by� silniejszy od znu�enia. My�l�, �e nie ma drugiego psa, kt�-ry tak jak ja
czuwa�by niemal bez chwili przerwy przez tyle miesi�cy.
Oko�o p�nocy znowu us�ysza�em kroki. Sier�� zje�y�a mi si� na grzbiecie i,
warcz�c, przywarowa�em w mojej kryj�wce. Potem poczu�em, �e czyja� silna r�ka
wywleka mnie, ci�-gn�c za �a�cuch. Stuli�em uszy i ods�oni�em k�y.
Przede mn� sta� wysoki Marbata w zbroi czarnej jak sadza. Gdyby nie jasna plama
w miej-scu twarzy przys�oni�tej mask� z hartowanego szk�a, wygl�da�by jak
o�ywiony cie�. Zadr�a-�em, zgaduj�c, �e znalaz�em si� przed obliczem samego
Marbasa. Czu�em, �e przenika mnie kamienny ch��d.
�
Jeste� pewny, �e to zwyk�y pies, a nie jaki� odmieniec? � g�uchym g�osem zapyta�
adiu-tanta, kt�ry przytrzymywa� �a�cuch.
� Tak, panie � odpar� adiutant.
� Czy jeste� czarownikiem, psie? � zapyta� Marbas. Milcza�em.
�
Zaraz si� o tym przekonamy � rzek� w�adca Hellbergu i doby� z pochwy
przezroczysty, zimny jak promie� ksi�yca miecz. Wr�czy� go adiutantowi.
�
Je�li to nie jest zwyk�y pies, w ko�cu spojrzy mi w oczy � us�ysza�em � a wtedy
zabijesz go.
Stali�my d�ugo naprzeciwko siebie. On w czarnej, matowej jak sadza zbroi, na
lekko roz-stawionych nogach, ja ze zje�on� sier�ci�, na dr��cych �apach. K�tem
oka widzia�em miecz wisz�cy nad moj� g�ow�. Liczy�em ostatnie chwile �ycia,
czekaj�c, a� jaka� tajemna si�a uniesie m�j pysk i zmusi mnie, bym spojrza� w
oczy pana Odwr�conej G�ry. Chwile mija�y, ale nic takiego nie nast�powa�o.
Marbas pochyli� si� nade mn�, a ja, tkni�ty nagle jakim� przeczuciem szybszym od
my�li, unios�em g�ow�. Przez kr�tki moment nasze oczy zetkn�y si� i ujrza�em
to, o czym m�wiono szeptem przepojonym trwog�: w �renicach Marbasa �wiat odbija�
si� odwrotnie. Zacisn��em powieki, �eby nie widzie� w�asnej egzekucji. Rozleg�
si� �wist miecza, a potem spadaj�ca bro� brz�kn�a o kamienie. Otworzy�em oczy.
Marbas �ela-znym chwytem unieruchomi� r�k� adiutanta.
� Przecie� to odmieniec! Czarownik! Kaza�e� go zabi�, panie!
� Jeste� dzielnym wojownikiem, Foranie � odpar� Marbas g�uchym szeptem � ale
poza tym g�upcem.
� Dlaczego? Przecie�... Foran by� zdumiony.
�
Gdyby rozumia�, co powiedzia�em, nie odwa�y�by si� podnie�� oczu. To by�
podst�p. Tylko w ten spos�b mog�em si� upewni�. To zwyk�y pies. Mo�emy by�
spokojni.
Foran wypu�ci� z r�ki �a�cuch. Na sztywnych z napi�cia �apach wycofa�em si� w
g��b mojej kryj�wki i dopiero w�wczas odetchn��em z ulg�. Niemal cudem
uratowa�em �ycie. Na jak d�ugo? Ba�em si�, �e zgubi� mnie mo�e sen, �e zamiast
szczeka�, mimowolnie wymamro-cz� kilka s��w, a w�wczas nikt nie uwierzy, �e
jestem zwyk�ym psem, i m�j los zostanie prze-s�dzony. Mo�e dlatego wci�� �ni�o
mi si�, �e spadam, i natychmiast, przera�ony, wraca�em do przytomno�ci.
Marbas mia� zwyczaj dwa razy w tygodniu walczy� dla wprawy ze swoimi adiutantami
al-bo ze specjalnie w tym celu sprowadzanymi bestiami i potworami. Ju� po kilku
dniach mo-g�em przekona� si� na w�asne oczy, jakim jest straszliwym i
bezwzgl�dnym wojownikiem, pojedynki odbywa�y si� bowiem na dziedzi�cu, tu� przed
moim nosem.
Kolejnej nocy Abiger, Marbata o ciemnej twarzy, d�ugich jak u wilka k�ach i
w�skich, ko-cich �renicach, mia� dost�pi� zaszczytu bycia przeciwnikiem w�adcy.
Przed walk� Abiger wychyli� kielich wyrze�biony z ko�ci smoka. Naczynie
zawiera�o na-p�j zwany Pod Trzema Postaciami. Ten, kto go wypi�, m�g� przybra�
kszta�ty trzech bestii.
Ju� po chwili twarz Abigera zacz�a gwa�townie bledn��, k�y stawa�y si� coraz
d�u�sze, u d�oni wyros�y d�ugie i ostre jak sztylety pazury. Charcz�c, opad� na
r�ce i przeobrazi� si� w ogromnego bia�ego tygrysa, kt�ry zacz�� kr��y� wok�
Marbasa, st�paj�c bezszelestnie na mi�kkich �apach.
Zauwa�y�em, �e w�adca Marbat�w jest bez broni, wci�� mia� na sobie tylko ow�
niesamo-wit�, czarn�, matow� zbroj�, z kt�r�, jak si� mia�em przekona�, nie
rozstawa� si� nigdy. Twarz przes�ania�a mu maska z hartowanego szk�a, zza kt�rej
wida� by�o jedynie oczy. Sta� nieruchomo na lekko rozstawionych i nieco ugi�tych
nogach, z lew� r�k� wysuni�t� i praw� zgi�t� w �okciu.
Bia�y tygrys okr��y� go dwa razy, z w�ciek�o�ci� m��c�c ogonem o kamienie
dziedzi�ca. Gdy znalaz� si� za plecami przeciwnika, wypr�y� si� w skoku, cho�
nie zdradzi� tego najl�ej-szy szelest. Zdawa�o si�, �e Marbas padnie pod naporem
pot�nego cielska, �e cztery d�ugie jak no�e k�y wbij� si� w jego kark. On
jednak niepostrze�enie przesun�� si� do przodu, nim dosi�g�y go z�by tygrysa.
Spad�szy na plecy, uderzy� nogami w brzuch bestii z tak� si��, �e wylecia�a w
powietrze, jakby poderwana do kolejnego skoku, i uderzy�a o wykut� w litej skale
�cian�, a� zadr�a�y kamienie.
Bia�y tygrys rykn�� z furi�, spadaj�c na cztery �apy, i ruszy� do kolejnego
ataku. Tym ra-zem by� jednak ostro�niejszy. Usi�owa� si�gn�� przeciwnika �ap�,
wysuwaj�c pazury jak kot, kt�ry bawi si� k��bkiem we�ny. Marbas parowa� te ciosy
z niezwyk�� zr�czno�ci�, a� nagle uderzy� zgi�tymi palcami z g�ry.
Rozleg� si� g�uchy stukot ko�ci, ogromny kot prychn�� z b�lu i, kulej�c, umkn��
w k�t dziedzi�ca. Marbas sun�� za nim mi�kkim, czujnym krokiem. Nagle wzbi� si�
w powietrze i pocz�� spada� jak kamie� z wysuni�t� do przodu nog�. Opancerzona
stopa by�a teraz prosta jak ostrze miecza i zdawa�o si�, �e za u�amek sekundy
przebije bok bestii, ale tygrys z szyb-ko�ci�, o jak� trudno by�o podejrzewa�
tak wielkie zwierz�, wykona� obr�t, rozprostowa� si� jak stalowa spr�yna,
szarpn�� �bem i k�y zgrzytn�y na pancerzu. Potrz�sn�� g�ow� raz i dru-gi,
wlok�c Marbasa niby ciemn� p�acht�. My�la�em, �e to koniec walki, ale oto Marbas
roz-win�� si� w powietrzu jak kobra i z szybko�ci� nie mniejsz�, ni� czyni to
jadowity w��, gdy si�ga ofiary. Ko�ce palc�w uderzy�y celnie prosto w �lepia
wielkiego kota. Tygrys rozlu�ni� uchwyt. Marbas by� na powr�t wolny. Rozjuszone
i poranione zwierz� ruszy�o na o�lep do gwa�townego ataku, chybiaj�c o w�os. Gdy
mija�o z impetem Marbasa, ten uderzy� je �okciem poni�ej karku. Us�ysza�em
trzask p�kaj�cych ko�ci. Bia�y tygrys pad� jak podci�ty kos� i znie-ruchomia�.
Poczu�em, �e z przera�enia mam zje�on� sier�� i dr�� mi �apy. Czy�by Marbas by�
a� tak okrutny, by dla zabawy mordowa� swoich adiutant�w? Mimo wszystko nie
mie�ci�o mi si� to w g�owie.
Tr�ci� nog� le��ce zwierz�.
� Wstawaj, Abigerze! � rozkaza�, a ja by�em przekonany, �e nie ma s��w i
rozkaz�w, kt�re mog� wskrzesi� adiutanta. Myli�em si� jednak, nie zdaj�c sobie
sprawy z odporno�ci, jak� daje p�yn Pod Trzema Postaciami, bo oto tygrys drgn��,
zacz�� puchn��, jego bia�oz�ocista sier�� szarza�a, sk�ra twardnia�a, opada�a
ci�kimi fa�dami, ciemnia�a z chwili na chwil�, i oto na miejscu bia�ego tygrysa
stan�� czarny nosoro�ec o d�ugim i ostrym niby miecz, po�yskuj�-cym jak stal
rogu.
Bestia, dysz�c z w�ciek�o�ci, grzeba�a nog� o kamienie z tak� moc�, �e kopyta
krzesa�y snopy iskier. Wreszcie ruszy�a na Marbasa z nisko zwieszonym �bem, sz�a
ci�kim truchtem, od kt�rego dudni� ca�y dziedziniec. Masywny kszta�t zas�oni�
przeciwnika przed moimi oczami. Fa�dy stwardnia�ej sk�ry okrywa�y nosoro�ca jak
pancerz. Nie mog�em uwierzy�, �e takiego potwora mo�na pokona� bez broni.
�ledzi�em w napi�ciu przebieg walki, czuj�c, �e wbrew rozs�dkowi sercem jestem
po stronie okrutnego w�adcy Odwr�conej G�ry, kt�ry zda-wa� si� by� skazany na
przegran�. Zastanawia�em si�, dlaczego moje my�li i uczucia sprzyja�y Marbasowi,
lecz nie mog�em tego dociec. Przecie� to on przyni�s� do naszej krainy Z�o, na-
ni�s� je niby b�oto na kopytach swoich koni.
Nim przybyli Marbaci, nie znano u nas wojen ani bitew. Zdarza�y si� b�jki,
k��tnie, ale niewielu mieszka�c�w od nich ucierpia�o, �aden nie straci� �ycia.
Walczono wprawdzie z dzikimi zwierz�tami, kt�re porywa�y krowy, broniono miast
przed lataj�cymi smokami, ni-komu jednak nie przysz�o do g�owy, �eby zabija�
swych wsp�mieszka�c�w. �ycie by�o �y-ciem, �mier� nast�powa�a w�wczas, gdy wraz
ze staro�ci� wygasa�o, gdy przerywa� je nie-szcz�liwy wypadek, gwa�towna pow�d�
lub trz�sienie ziemi. Nikt nie �y� po to, by zabija�, nikt nie umiera�, �eby
inni mogli �y�.
A teraz mia�em przed sob� sprawc� wszystkich naszych nieszcz��, patrzy�em na
jego sylwetk�, kt�ra w zestawieniu z ogromem bestii zdawa�a si� drobna i krucha,
i chcia�em wbrew sobie, �eby nie przegra�, �eby nie da� si� zmia�d�y� potworowi.
Nosoro�ec atakowa� w�ciekle, ale by� zbyt ci�ki, za ma�o zwrotny. Gdyby
dosi�gn�� Mar-basa swoim wielkim rogiem, zbroja p�k�aby jak muszelka, ale ten w
ostatniej chwili robi� dwa kroki w lewo lub w prawo, za� nosoro�ec p�dzi� dalej
niczym tocz�cy si� po zboczu g�az i z trudem zawraca�, przygotowuj�c kolejny
atak.
W pewnej chwili Marbas wycofa� si� nieopatrznie w k�t dziedzi�ca, gdzie niewiele
mu zo-sta�o miejsca, �eby umkn�� w bok, jak czyni� poprzednio. Bestia
natychmiast skorzysta�a z okazji i uderzy�a z ca�� moc�. Zdawa�o mi si�, �e
Marbas, nie widz�c sposobu ucieczki, straci� g�ow� z przera�enia, skurczy� si� i
zas�oni� twarz. Po�yskuj�cy r�g sun�� nieuchronnie do ce-lu. Odruchowo
przymkn��em oczy i w�wczas sta�o si� co� nieprawdopodobnego. Gdy roz-chyli�em
powieki, ujrza�em Marbasa w skoku nad g�ow� potwora. R�g nosoro�ca, wsparty mas�
jego rozp�dzonego cielska, wbi� si� ze straszliwym zgrzytem w ska��, grz�zn�c w
szczelinie. Obok mojej prawej �apy spad� roz�arzony kamie�. Nosoro�ec kl�kn��,
og�uszony zderzeniem, po chwili pr�bowa� wsta�, ale nie m�g� wyszarpn�� rogu z
rozpadliny.
� Walcz, Abigerze! � rozkaza� g�uchym g�osem Marbas.
Nosoro�ec szarpn�� raz i drugi, wyci�gn�� si� niczym struna, by� coraz d�u�szy,
ba�em si�, �e �eb sobie urwie, a on tymczasem niemal niepostrze�enie
przedzierzgn�� si� w ogromnego w�a, napr�y� sploty i wyrwa� spomi�dzy ska�
koniec ogona, kt�ry jeszcze przed chwil� by� rogiem nosoro�ca.
Abiger stan�� znowu do walki. Tym razem w swoim trzecim i ostatnim wcieleniu.
� Och! � wykrzykn�a Mamuna i wszyscy s�uchacze, nie wy��czaj�c plonk�w usadowio
nych na stole wok� cukiernicy, podskoczyli na swoich miejscach. Wi� zawiesi�
g�os. Spojrza� na ni� pytaj�co.
�
To niedopuszczalne, �eby ch�opcy s�uchali tak straszliwej opowie�ci! �
powiedzia�a, chwytaj�c si� za g�ow�. � S� jeszcze dzie�mi, a to z ca�� pewno�ci�
nie jest historia dla dzie-ci!
Popar�a j� natychmiast Topicha, twierdz�c, �e po czym� takim nie tylko Topek,
ale i ona sama nie b�dzie mog�a zasn��.
�
B�dziemy mogli! Ja ju� mog� zasn��! � protestowa� Sonek, cho� zar�wno jemu, jak
i Topkowi w�osy stercza�y na g�owie we wszystkie strony i wcale nie dawa�y si�
przyg�adzi�.
� Ja te� mog� spa�! � powiedzia� Topek i uda�, �e ziewa.
� W takim razie do ��ka! � rozkaza� Tatun, czuj�c na sobie pe�en wyrzutu wzrok
�ony.
�
Nie, prosimy! Naprawd� nie b�dziemy si� bali. Codziennie wymy�lamy sobie po dwie
wcale nie mniej straszne historie i �pimy zupe�nie dobrze � upiera� si� Sonek.
� S� za mali, �eby s�ucha� tak koszmarnych rzeczy � stwierdzi�a stanowczo
Mamuna.
�
Przecie� Wi� jest od nas mniejszy, nie m�wi�c ju� o plonkach � zauwa�y� Topek z
na-dziej�, �e przewaga wzrostu umo�liwi s�uchanie dalszego ci�gu.
�
To rzeczywi�cie okrutna historia � przyzna� ostro�nie Wi� � ale to nie ja j�
stworzy�em, tylko Marbas.
�
W�osy im stercz� na g�owie z przera�enia � zauwa�y�a Topicha, kt�rej te�
wszystkie w�osy stan�y d�ba i nie chcia�y opa��. Z kolei czapeczki plonk�w
wygl�da�y, jakby wisia�y nad ich g�owami w powietrzu.
� Jak si� nie b�d� ba� tego, to si� i tak b�d� ba� czego innego! � odgra�a� si�
Sonek.
�
I ja te�! � popar� go Topek.
Jedynie dziadek by� zdania, �e znacznie gorsze od s�uchania strasznych historii
jest to, �e takie historie si� zdarzaj�. Jednak wobec stanowczej postawy Topichy
i Mamuny roz�o�y� bezradnie r�ce.
�
Na my�l, �e po czym� tak mro��cym krew w �y�ach Topek wejdzie do lodowatej wody,
dreszcze przebiegaj� mi po plecach � wzdrygn�a si� Mamuna. � Mo�e lepiej
b�dzie, jak przenocuje z Sonkiem w jego pokoju.
� U was jest za sucho, dzieciak mo�e si� odwodni� � zatroska�a si� Topicha.
� Sam do rzeki nie p�jd� � stwierdzi� Topek.
�
Nalej� mu do balii. Dzi� wiecz�r wyj�tkowo nie namoczy�am prania � powiedzia�a
Ma-muna. Chlapy zaofiarowa�y si�, �e zanocuj� z Topich�, aby mia�a towarzystwo,
cho� w rzeczywi-sto�ci same si� ba�y, �e tej nocy b�dzie im bardzo nieswojo.
Ch�opcy, najwolniej jak tylko si� da�o bez wywo�ywania awantury, opu�cili pok�j,
a kiedy pozostali zasiedli przy stole, �eby wys�ucha� dalszego ci�gu, zbiegli po
schodkach i podkradli si� pod uchylone okienko. Wiecz�r by� ch�odny, wi�c dr�eli
w r�wnym stopniu z zimna, co ze strachu, �e ich z�api�, no i oczywi�cie z
przera�enia wywo�anego straszliw� i okrutn� opowie-�ci� Wi�a. W sumie dygotali
tak, �e szcz�kanie ich z�b�w zag�usza�o wi�kszo�� s��w, jakie dochodzi�y z
wn�trza.
Nie ka�dy jest tak wytrwa�y, wi�c ci, co boj� si� bardziej od ch�opak�w, powinni
od�o�y� czytanie do rana albo po prostu opu�ci� dalszy ci�g opowiadania o tym,
co spotka�o Wi�a w Hellbergu. Zrobimy dla nich specjaln� przerw�, �eby mieli
czas po�o�y� si� spa�.
A oto dalszy ci�g opowie�ci Wi�a:
� Jak pami�tacie � ci�gn�� przybysz z Hellbergu � Abiger przeobrazi� si� w
wielkiego w�-�a. Sun�� po dziedzi�cu z wysoko uniesionym �bem. G�owa gada
chwia�a si� kilka metr�w nad ziemi�, podczas gdy jego ogon zatoczy� ko�o i
podpe�z� do przeciwnika od ty�u, nagle przyspieszy� i zagarn�� nogi rywala,
podcinaj�c je z wielk� si��. Marbas wylecia� w powietrze. Zdawa�o si�, �e
spadnie wprost mi�dzy zaciskaj�ce si� sploty, ale w ostatniej chwili odbi� si�
na r�kach i wymkn�� z pu�apki. Trzy razy gad uderza� z ty�u ogonem, atakuj�c z
g�ry zakrzy-wionymi z�bami, trzy razy przeciwnik wymyka� si� z mocarnej p�tli.
Gad nie mia� pot�nego rogu ani pazur�w, a jednak walczy� za dw�ch, a� wreszcie
dopad� przeciwnika i owin�� go swoim cielskiem. Marbas znalaz� si� w kokonie, z
kt�rego nie by�o wyj�cia. Dusiciel zacz�� zaciska� �mierteln� p�tl�. S�ysza�em
syk gada, ci�ki oddech ofiary i szelest ocieraj�cych si� o siebie �usek.
Wreszcie ruch usta�, wszystko jakby zamar�o na mo-ment, a potem niespodzianie
w�� uni�s� si� w g�r�, rozwin�� si� jak zwolniona spr�yna i zacz�� spada�.
Marbas zdo�a� zrzuci� z siebie ci�ar.
Gdy w�� run�� na ziemi�, j�kn�a g�ra. Gad sprawia� wra�enie oszo�omionego
upadkiem, ale nie zaprzesta� walki. Ruszy� za przeciwnikiem, kt�ry te� odczuwa�
chyba skutki starcia, bo porusza� si� ju� z mniejsz� zr�czno�ci�, lekko
utykaj�c. Ucieka�, nie pr�buj�c si� broni�. Gad spr�bowa� wykorzysta� t� chwil�
s�abo�ci, jego cielsko wygi�o si�, staj�c w poprzek drogi. I jeszcze raz
nast�pi� b�yskawiczny atak od g�owy i ogona. Marbas kluczy� w wij�cych si�
zwojach cielska, z�by w�a niemal dotyka�y jego nogi. By�em pewien, �e czarny
rycerz miota si� bez�adnie, gdy nagle �eb gada znalaz� si� w p�tli, jak�
utworzy�o jego w�asne cia�o, na co tylko czeka� Marbas. Udawa� zm�czenie walk�,
�eby u�pi� czujno�� przeciwnika. Teraz chwyci� go na �eb i poci�gn��. W�� miota�
si� bezradnie, ale Marbas trzyma� go w �elaznym u�cisku i dusiciel zaczyna�
dusi� si� we w�asnych splotach, w pu�apce z w�asnego cia�a. Syk usta�. Czarny
wojownik stop� dociska� splot. D�ugie cielsko gada zwiotcza�o. Marbas zwyci�-�y�
po raz trzeci. Abiger wraca� powoli do swej w�asnej postaci. By� p�przytomny,
poranio-ny. Oddycha� z trudem. Stan�� chwiejnie na nogach. Zatoczy� si�, jakby
mia� upa��.
� Dzi�ki, panie, �e wy�wiadczy�e� mi zaszczyt, walcz�c ze mn� � rzek� ochryp�ym
g�osem, w kt�rym nie by�o rado�ci ani wdzi�czno�ci.
� Walczy�e� dzielnie � stwierdzi� Marbas swoim g�uchym g�osem i odszed� szybkim
krokiem.
Abiger schyli� g�ow� w uk�onie, pad� na kolana, a potem zwali� si� na twarz.
Straci� przy-tomno��. Marbas nawet nie spojrza� na adiutanta, cho� musia�
s�ysze� �oskot padaj�cego cia�a. Wyszed�em z budy i ostro�nie pochyli�em si� nad
le��cym. Wygl�da�o na to, �e potrzebna mu jest szybka pomoc.
Zawy�em przera�liwie raz i drugi. Po chwili, kln�c pod nosem, nadszed� jeden ze
stra�ni-k�w, pogrozi� mi halabard�, ale gdy ujrza� le��cego, oddali� si� szybkim
krokiem, po czym wr�ci�, prowadz�c ze sob� Purslasa. Abiger j�kn��, wracaj�c do
przytomno�ci, gdy st