8204

Szczegóły
Tytuł 8204
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8204 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8204 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8204 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kornel Makuszy�ski Duch zapomniany I Pan Walenty Zi�ba nazywa� si� wprawdzie jak ptaszek, ptaszka jednak nie przypomina�, w ka�dym razie nie ma�ego ptaszka. By� podobny raczej do marabuta, wiadomo za�, �e marabut nie jest ptaszkiem przystojnym. Tedy i pan Zi�ba by� chudy, �ysy i zawsze zamy�lony. O czym my�la�? Kt� to wie? Nikt nie wie, co si� dzieje w g��wce ma�ej zi�by, kt� tedy mo�e wiedzie�, co si� odbywa w pot�nej i do tego �ysej g�owie wielkiego Zi�by. Nale�y za� wiedzie�, �e g�owy �yse, utraciwszy niema�� trosk� my�lenia o w�osach, my�l� tym gwa�towniej o sprawach wielkiej wagi i wielkiego znaczem. Pomijam ju� to, �e pan Zi�ba, cz�owiek ze wszech miar sympatyczny i otoczony doko�a szacunkiem, jak dom parkanem, wyt�a� niezwykle machin� m�zgu, aby jak najl�ejszym uczyni� ci�ar, kt�ry od lat wielu d�wiga� na g�owie; bo jak kangur, zwierz� mi�e i daleko skacz�ce, nosi rodzin� swoj� w worku brzucha, tak cz�owiek �onaty, chocia� �ysy, d�wiga na na g�owie. Pan Zi�ba d�wiga� na niej �on� wspania�� i c�rk� pi�kn�, ozdob� dziewic. �ona pana Zi�by by�a to kobieta pulchna, tak �e gdyby ci, plugawy czytelniku, przysz�a niepoj�ta dla umie ochota do tkni�cia palcem na przyk�ad jej zasobnego biustu, rozwi�z�y tw�j palec, nie znalaz�szy oparcia, grz�z�by w nadobnym jej ciele, jak w cie�cie. Przypomina�a ogromni, ciastko, zwane p�czkiem. �agodna na poz�r, by�a to kobieta o z�ej g�bie. Kiedy zaczyna�a m�wi�, ucieka� z domu m��, z kuchni s�u�� ca, z kamienicy str�, z gniazd jask�ki, z podw�rza wr�ble, z dachu kot, z bramy pies, z rogu ulicy policjant. Je�li to by�o w nocy, zrywa� si� wicher i wy� w kominie. Gwiazdy gas�y. Ludzie mieli z�e sny. Ma�e dzieci dostawa�y konwulsji. Suchotnicy w promieniu kilku ulic umierali. Ludzie nerwowi wyskakiwali na bruk z czwartego pi�tra. Kobiety pobo�ne odmawia�y modlitw� za konaj�cych. Owa tedy niewiasta urodzi�a pann� Helusi� Zi�biank�. Jak lilia jest anio�em w�r�d kwiat�w, tak ta s�odka panienka by�a anio�em w�r�d dziewic. Skromna by�a tak, �e a� si� rumieni�a na widok ma�ych piesk�w, weso�o i niewinnie figluj�cych, i na widok koguta, kiedy si� stara� o omlet dla niej w�a�nie. Blad�a i rumieni�a si� na przemian, kiedy ujrza�a nag� rze�b�; wstyd j� otacza� purpurowym ramieniem, kiedy wchodzi�a naga do wanny, tak czyste by�y i liliowe my�li tej s�odkiej panienki. Uwielbia�a j� pani Zi�bina i uwielbia� j� pan Zi�ba, dziwi�c si� tajemnie w duszy kosmatej i bezw�osej g�owie, jak si� to sta� mog�o, aby taka dzie�a ciasta, jak jego po�owica, mog�a wyda� na �wiat t� figurk� �liczn� i tak niewinn�, jak pierwszy promie� s�o�ca. M�g� o tym rozmy�la� jednak�e bardzo rzadko, by� bowiem zaj�ty robieniem interes�w, wielkich i solidnych, albowiem kobieta gadaj�ca i nawet nad wszelki wyraz pyskata miewa czasem chwile wytchnienia, w kt�rych si� od�ywia jak lokomotywa, w�giel po�eraj�ca, aby mog�a jecha� dalej. Tak�e i panienka niewinna, chocia� anio�, musi �ywi� niewinno�� swoj�, a tym bardziej j� odziewa�, aby nie by�o nic wida�. Interesy pana Zi�by by�y czyste i uczciwe, jak zreszt� wszystkie interesy na �wiecie, nie mo�na bowiem zastanawia� si� d�ugo nad nieuleczalnym maniactwem pewnej kategorii ludzi, dlatego nazwanych prokuratorami, �e dla nich najuczciwszy interes ma w sobie ziarnko z�odziejstwa. Gdyby tym oszala�ym ludziom pozostawi� zupe�n� wolno�� dzia�ania, wtedy trzy czwarte ludzko�ci siedzia�oby w kryminale jedynie za doskona�� pomys�owo�� albo za dobry �art. Bo czy jest to zbrodni�, czy te� tylko dowcipnym pomys�em zrobi� taki interes, w kt�rym jeden cz�owiek wyt�umaczy drugiemu, �eby od niego kupi� takie akcje za milion, kt�re nie b�d� warte dziurawego buta w ostatnim dniu miesi�ca. Czy nie jest to �artem wybornym i godnym �miechu sprzedawanie przyjacielowi swemu dw�ch wagon�w kawy, ktoira nigdy nie wyros�a i nie wyro�nie, z czego potem ten przyjaciel ma zabawne zmartwienie? Pan Zi�ba pod tym wzgl�dem by� cz�owiekiem bardzo dowcipnym i wiele takich niewinnych urz�dza� kawa��w, s� to za� rzeczy, kt�re nale�y popiera� z narodowego punktu widzenia, aby najdowcipniejszym ludziom na �wiecie, �ydom, pokaza�, �e mo�na si� nazywa� Zi�ba i mie� dowcipn� g�ow� do dowcipnych interes�w. Taka tedy mi�a rodzina mieszka�a w w Warszawie przy ulicy Pi�knej w domu w�asnym, kt�ry by� gniazdkiem gromadki Zi�b�w. Nie wszystko jednak zosta�o o niej powiedziane. Szczeg� o tej rodzinie najwa�niejszy zostanie dopiero po wyszczeg�lnieniu jej generali�w wymieniony. Oto wiadome by�o powszechnie, �e pan Walenty Zi�ba by� spirytyst�, znanym w�r�d wielu g�o�nym mi�o�nikiem szukania zwi�zk�w z za�wiatem. Mo�e dlatego tak wychud�, mo�e dlatego mia� filozoficznie ponur� min� marabuta, mo�e dlatego w odpowiednim o�wietleniu mia� wygl�d mumii egipskiego kap�ana, kt�ry si� suszy w grobie od czterech tysi�cy lat. Pan Zi�ba chodzi� z seansu na seans i nape�niony by� duchami. W jego domu dzia�y si� cuda, o kt�rych m�wiono nabo�nym szeptem. Pani ma��onka m�wi�a na ten temat g�o�no i szeroko: poniewa� nie mam do dyspozycji trzystu lat, podczas kt�rych zdo�a�bym jako tako nieudolnie stre�ci� to, co zdo�a�a na ten temat wypowiedzie� pulchna kobieta, mog� tylko w idealnym skr�cie poda� leitmotiv jej narzeka�: ...Tylko taki b�cwa�, jak ty, potrafi trupy sprowadza� do domu... Stuka to, puka, potem ca�� noc oka nie mog� zmru�y�... Krzes�a trzeszcz� i z szaf� dziej� si� jakie� historie... �eby� przynajmniej si� przytuli�, �ebym wtedy wiedzia�a, ze nie jestem sama... Akuratnie! Oj! Wi�ksza by�aby pociecha ze zmory, ni� z ciebie... A niech sobie chodz� po domu... Ta przynajmniej z tego korzy��, ze ci� czasem jaki� nieboszczyk po g�owie czym� zdzieli... Czasem i m�dry duch si� zjawi Ale ty si� kiedy doczekasz, ze i ja umr� ze strachu albo Helusia dostanie konwulsji, biedne dziecko!... Helusia, biedne dziecko, bardzo pobo�na, duch�w si� nie ba�a i dr�a�a tylko na mysi, ze gdyby si� Jej nagle taki duch ukaza�, umar�aby ze wstydu, bo duchy maj� takie dziwne zwyczaje, ze przychodz� wtedy, kiedy cz�owiek le�y w ��ku, same za� pewnie s� me ubrane, bo po co takiemu ubranie!? Pan Zi�ba podni�s� tylko oczy ku niebu i pe�nym tkliwo�ci spojrzeniem b�aga� swoje duchy znajome i nieznajome, aby przysz�y, a jeden - najmocniejszy - aby mu �on� udusi� albo, uni�s�szy j� na wysoko�� dziesi�ciu tysi�cy metr�w, upu�ci� j� potem przez nieuwag� Widocznie jednak ma�y to by� dla duch�w interes, bo pani Zi�ba �y�a i m�wi�a. M�wi�a tez wiele i nadobnie, kiedy w czarny dzie�, bo w pi�tek, mia� si� odby� wielki seans u pana Zi�by. Przysz�o dw�ch g�o�nych aktor�w, jeden wielki literat, jeden doktor od wariat�w i jeden ginekolog, poza tym s�ynne medium, szewc z Solca. Pan Zi�ba by� szcz�liwy i promienny, bo z szewcem tym nikt jeszcze seans�w nie urz�dza�, a on go wynalaz� i on z niego zrobi� s�aw� Piekielny ten szewc, brat diab�a i kuzyn czarownicy, odczuwa� straszliw� trwog�, wiedz�c, ze ma by� czelu�ci�, z kt�rej si� dob�dzie nadprzyrodzone, by� blady, mia� czyst� dusz� i brudne �apy. Seans uda� si� znakomicie. Jeden duch rozbi� flakon i stuka� palcami w szyb�, drugi, jaki� figlarz, poci�gn�� za brod� ginekologa, a panu Zi�bie chcia� koniecznie w�o�y� palec do ust, trzeci przyni�s� bukiecik fio�k�w a� z Radomia, fotografi� nieznajomej zmar�ej i polano sosnowego drzewa z Taszkientu. Wszystko to jednak s� drobiazgi ma�o ciekawe. Szewc j�cza�, jakby go bito kopytem po g�owie lub na nagi brzuch lano gor�c� smo��. Wtedy ukaza� si� duch wielki i pot�ny Za�wieci� si�, zbli�a�, chodzi� i kr��y�. Pana Zi�b� pog�adzi� po g�owie, nosem opar� si� o nos znakomitego pisarza. Niczego nie t�uk�, niczego nie rozbija�. By� to duch duch�w, duch wspania�y, uroczysty i dostojny. Patrzyli w mego wszyscy zach�annie, rozgorza�ymi oczyma, z ca�� si�� wzroku, szcz�liwi, ze jest, �e go zacny szewc wywo�a� z za�wiat�w, �e go przywi�d� tu, do nich, pot�g� nie�mierteln� do ich �miertelnych zmys��w. Cisza by�a taka, �e by�o s�ycha�, jak kwiaty wi�dn� (!) w kryszta�owym dzbanku. Serca bi�y mocno, z�by szcz�ka�y metalicznie. By� to jednak duch przyjazny i dobry W struchla�e serca wst�pi�a odwaga i mi�o�� Wywo�ywacze duch�w kochaj� swoje dzieci, swoje duchy. Ten duch szed� prosto od strony fortepianu do nich, zawr�ci�, po czym, przywo�any wysi�kiem woli, poszed� zn�w ku nim. A szewc spa�. Duch p�yn��. W tej chwili s�owa, zahaczaj�c o z�by, jak o zadzierzysty p�ot, wypad�y w strz�pach z ust aktora. - Duchu, kim jeste�!!! Jak szmer dalekiej fontanny, jak wiew zefiru, jak bzyk muchy, u�apionej przez paj�ka, jak g�os dalekiej fletni, jak szelest traw, (a szewc spa�, psia jego ma�), pop�yn�o ku nim: - Jestem duchem Aleksandra Wielkiego... Serca si� poderwa�y w nich jak Bucefa�, "Jego" ko�, i cwa�owa�y przez d�ug� chwil�, zanim pobite tym imieniem jak piorunem, uspokoi�y si� w swojej mizernej ma�osci, i zanim zn�w kto� zdo�a� przem�wi�: - Powiedz, duchu, czy ci jest �le, czy czy dobrze, �e tu do nas przychodzisz? - Jest mi bardzo z�e - szepn�� duch. - Czy mo�esz nam powiedzie�, czemu ci jest �le? - Tego nikt z was poj�� nie mo�e. - Czy dlatego mo�e, �e nie otrzyma�e� chrztu �wi�tego? - Nie! Moje zmartwienie jest w Indiach... - W Indiach!... - szepn�y w nich serca - co to mo�e znaczy�7 Spojrzeli po sobie gorej�cymi oczyma, tylko psychiatra patrzy� wci�� w stron� ducha, kt�ry, szeleszcz�c szeptem, kr��y� doko�a Nagle psychiatra szepn�� cicho. - Aleksander Wielki by� kulawy! I o dziwo! Kiedy wszyscy spojrzeli w stron� ducha, on nagle zacz�� chroma�, nieznacznie, �agodnie ale chroma�, oddalaj�c si�. - Duchu! Stan! - krzykn�� za nim aktor i, nawyk�y do szerokich gest�w, wzni�s� r�k�, jakby m�wi� do ducha Hamleta i przerwa� �a�cuch Duch przystan��, ale szewc wstrz�sn�� si� nagle w drgawkach i zacz�� udawa� niepotrzebnie �wi�tego Wita Dmuchni�to mu w g�b� i zbudzi� si� Najbardziej pijany szewc budzi si� oko�o poniedzia�ku, a ten nie by� pijany. W tej chwili cos upad�o w stron� fortepianu i cos serdecznie, rzewnie, g��boko j�kn�o Zafalowa�a portiera u drzwi i wszystko umilk�o. - Jezus Maria! Co to takiego? - rzek� cicho pan Zi�ba. Nikt nie odpowiada� Wszyscy zbledli i wszyscy spojrzeli na nieszcz�snego szewca zgo�a jak na krawca. Jak mog�o si� zbudzi� to kopyto tak nie w por�! - Szewska robota! - rzek� literat. - W najlepszej chwili! - p�aka� prawie ginekolog. - Uwa�ali�cie, jak przystan�� na rozkaz On! Aleksander Wielki A sk�d pan wiedzia� ze Aleksander Wielki by� kulawy? To ciekawe... I on kula�. Cuda, cuda. Chcieli rozpoczyna� seans na nowo, ale szewc nie chcia�. By� zm�czony i przera�ony, obieca� na przysz�y tydzie�. Pan Zi�ba zosta� sam. II Kiedy cz�owiek zostaje sam, wtedy nigdy nie wiadomo, z kim pozosta� Powinno si� przypu�ci� ze �ajdak pozosta� z �ajdakiem Mo�na si� pomyli� dwa razy na sto. Dlatego cz�owiek samotny zawsze odczuwa trwog�, �e jest w niewyra�nym lub zgo�a niebezpiecznym towarzystwie. Panu Zi�bie by�o tez cokolwiek nieswojo. Historia ze wspania�ym duchem rozklekota�a mu nerwy, czu� si� nieco zm�czony Zgasi� �wiat�a, tak ze tylko ma�a lampka �wieci�a spod seledynowego aba�uru Pan Zi�ba odpoczywa�, pomy�lawszy przez chwil� ze zgroz�, ze opodal czuwa jego jego �ona, i pomy�lawszy tkliwie bardzo, ze w bia�ym swym ��eczku �pi ju� jego c�rka Godzina by� do�� pozna, spokojna ulica nie robi�a wrzasku. Pan Zi�ba zapali� cygaro i siedzia� bezmy�lnie, puszczaj�c dym na pok�j Nagle nastawi� uszu Co� zaszele�ci�o w stronie fortepianu, wi�c od�o�ywszy cygaro na popielniczk�, na po�y uni�s� si� z fotela i spojrza� bystro najpierw w stron� okna, czy jest zamkni�te i czy wiatr nie budzi szelest�w, potem �widruj�cymi oczyma w t� stron�, w kt�rej co� m�ci�o cisz�. Szelest usta�, tylko wisz�ca na �cianie makata nieco si� wzd�a, jak obwis�y �agiel wzdyma si� niewidocznie pod podmuchem lekkiego wietrzyku. Dusza za�opota�a w panu Zi�bie i nagle pad� na niego strach, jakby by� zwyczajn� zi�b�, na kt�r� spad� jastrz�b. Wyd�ta fa�da i makaty wyr�wna�a si� i spoza niej dobywa� si� pocz�� mglisty kszta�t, dot�d za makat� �cieniony jak stary papier, teraz, kiedy si� spoza nie) wy�lizgn��, powolutku z ka�d� chwil� pe�niej�cy jak ob�ok. - Matko Koska! - j�kn�� pan Zi�ba. W�osy jego jak �o�nierze, swobodnie i leniwie odpoczywaj�cy w le��cej pozycji, nagle poderwani gromk� komend�, podnios�y si�, i stan�y wyprostowane. Nie robi�o to zbyt wielkiego zgie�ku, pan Zi�ba bowiem by� �ysy, wi�c tylko k�pki w dolnych cz�ciach g�owy da�y dow�d, ze czuj� i s� przygotowane na najgorsze. - Kto tu?... - krzykn�� pan Zi�ba g�osem, kt�ry stara� si� by� gro�ny, a sam si� boi. Gdyby kuropatwa chcia�a przerazi� strzelca, w�a�nie takiego narobi�aby wrzasku. - Kto tu? - powt�rzy� pan Zi�ba i poderwawszy si�, jak gdyby kto� w nagle d�gn�� w plecy, podskoczy� i stan�� w pozycji obronnej za fotelem. Nikt nie odpowiedzia�. Panu Zi�bie g�os uciek� w g��b prze�yku i d�awi� go tam jak o�� karasia, ryby z�o�liwej, kt�ra lubi stawa� o�ci� w gardle Na czo�o wytrysn�y wielkie krople potu, r�ce mu dr�a�y. Oczy stan�y s�upem i patrzy�y nadmiernie rozszerzone, jak ob�ok szary seledynem lampy dziwacznie zabarwiony, rozwija� si�, p�cznia� i zacz�� przybiera� kszta�ty ludzkie. - Aleksander Wielki! - j�kn�a dusza w Zi�bie i bezg�o�nie zawy�a ze strachu. Ludzie, z duchami obcuj�cy, s� zazwyczaj odwa�ni, ka�dy si� boi z osobna, lecz razem zebrani s� dzielni i patrz� �mia�o w oczy piekielne. Wprawdzie duch, gdyby by� niespokojnej natury, m�g�by zebra� wszystkich uczestnik�w seansu w wi�zk� jak cebule i t�uc d�ugo g�ow� o g�ow�, zanim by ich nie porozbija�. Nie zdarzy�o si� jednak, by duch przekroczy� granice przyzwoito�ci. Da� komu� w pysk albo dotkliwie uszczypn��, to duchy lubi�, nie mo�na powiedzie�, ale to i wszystko. Pan Zi�ba wiedzia� to z seans�w i przywyk� do zagrobowych manier. Znale�� si� jednak w obliczu ducha samemu, samemu jak palec, to mu si�, rzecz prosta, dot�d nie zdarzy�o Nikt nigdy nie wie, co duchowi mo�e przyj�� do g�owy Dodawszy do tego niesamowito�� spotkania, roztrz�sione nerwy, p�n� noc, to wszystko starczy�o, aby pana Zi�b� nape�ni� trwog�, zgo�a ob��kan� Jak kiedy kto wsadzi r�k� do klatki pe�ne] ptactwa, a ono czyni w klatce wir i t�ucze si� rozpaczliwie na wszystkie strony, nieszcz�sne i przera�one taki oto widok, przera�liwie rzewny, przedstawia�o wn�trze g�owy nieszcz�snego pana Zi�by My�li skaka�y w nim jak pch�y Jedna wo�a�a, aby zapali� �wiat�o By�a to my�l z rozpaczy og�upia�a, gdy� kontakt elektryczny znajdowa� si� poza widmem, gdyby za� by� nawet na odleg�o�� r�ki, pan Zi�ba nie m�g�by go dotkn��, gdy� czu� si� jak sparali�owany Druga my�l, nieco m�drzejsza, wo�a�a: "Zi�bo, uciekaj, na Boga. uciekaj!" I ta my�l by�a tylko z pozoru m�drzejsza, gdy� nogi pana Zi�by me by�y bynajmniej w lepszym stanienie r�ce zreszt� tylko bity przez ca�� m�odo�� w samo ciemi� idiota mo�e my�le�, ze ucieknie przed duchem. Wo�a�a my�l trzecia "Na kolana, na kolana i pro� go o �ask�!" I ukl�kn�� nie mo�na i nie ma czym prosi�, gdy� g�os opu�ci� si� ku �o��dkowi, co po dziwnym jego wzburzeniu, pan Zi�ba czu� wyra�nie Wreszcie zjawi�a si� my�l dwudziesta pi�ta, kt�ra szepta�a: "Nie b�j si�, przecie� to Aleksander Wielki Chcia� zosta�, tak mu si� podoba�o Taki duch nie jest duchem z�oczy�cy. Jest to duch wielkiego ducha(!)... Przem�w do niego, przem�w... Patrz, patrz! zbli�a si� �agodnie... Na Boga... jest u�miechni�ty..." Jak cz�owiek, co drogocenn� rzecz ratuj�c przed zatrat�, nagle i bez namys�u wsadza r�k� w ogie� i wyrywa mu j� z czerwonej jego gardzieli, jak nurek skacze w ton i wynosi z niej z�ot� monet�, tak pan Zi�ba skoczy� w przepa�� w�asn� i gdzie� z �o��dka, za w�osy chwyciwszy jak topielca, wydoby� sw�j g�os. Z trudem niezmiernym przepcha� go przez spuch�e i nagle wysch�e gard�o i przem�wi�. Nie by� to jego g�os, jaki� obcy i nieznany, troch� nieprzytomny, jakby pijany, ale zawsze glos. Wr�ci�a mu te� w�adza w r�kach, wi�c wzni�s� r�k� praw�, jak szermierz szpad� przed twarz� i tak si� ni� zas�oni�. Duch przystan�� przed nim w odleg�o�ci trzech krok�w. By� to wyra�ny zarys d�ugiego, chudego nieco cz�owieka; rozpozna� mo�na by�o na tym chmurzystym ciele co� jakby twarz, oczy, nos i usta. Widmo by�o wysokie, lecz ni st�d, ni zow�d potrafi�o si� skurczy� jak chmura. R�ce mia�o nieprawdopodobnie d�ugie, faluj�ce i zdawa�o si�, �e mo�e je, je�li zechce, wyd�u�y� w niesko�czono��. Bystro tedy poj��, trwog� na nic pobity pan Zi�ba, �e g�upio b�dzie, je�li b�dzie si� cofa� i zas�ania� fotelem, czy te� biurkiem. Nie spuszczaj�c wi�c z widma szeroko, zaj�cz� mod� wytrzeszczonych oczu, pan Zi�ba rzek�: - Duchu, czy jeste� tym, kt�ry tu dzi� by�?... - Tak! - zaszele�ci� duch. - W imi� Ojca i Syna... - I Ducha �wi�tego!... - doko�czy� duch. Pan Zi�ba odetchn��. To by� duch dobry. Nagle jednak my�l bystra ze �wistem przelecia�a mu przez g�ow�: - Je�li jeste� duchem wielkiego, poga�skiego kr�la, jak mo�esz zna� modlitw� chrze�cijan? A� si� zdumia� w�asn� odwag�. - A kt� panu powiedzia�, �e ja jestem poganin? - Przecie�, duchu, m�wi�e� sam... przecie� Aleksander Wielki?! Usta ducha rozszerzy�y si� w u�miechu tak, �e przedzieli�y ca�y kszta�t g�owy, jakby ci�ciem no�a na dwie po�owy. Duch widocznie umia� si� �mia� "od ucha do ucha", cho� ich nie by�o wida�. - Aleksander Wielki? Tak m�wi�em? Ach, prawda... Ale ja nim nie jestem, panie Zi�bo. "Panie Zi�bo?" Jezus Maria! Nie�miertelno�� wie o nim. Pan Zi�ba zdumia� si� i strwo�ony, i zachwycony. - Duchu! sk�d znasz moje nazwisko? - Z tabliczki na drzwiach! - odrzek� duch. - Czemu pan tak dr�y, drogi panie? Je�li si� pan boi duch�w, to po co ich pan wzywa? Po co pan robi seanse? Niech pan usi�dzie sobie spokojnie i pogada sobie ze mn�, bo jestem tu z pa�skiej winy i musz� tu pozosta�... - Pozosta�?... -j�kn�� Zi�ba. - Nied�ugo. Musi pan sprowadzi� tego z�odzieja szewca... - A c� szewc... - Ten �ajdak si� zbudzi�, fuszer obrzydliwy, zanim mia�em czas st�d wyj��. - A inaczej nie mo�na? - Nie, panie Zi�bo, kto mnie sprowadzi�, musi mnie odprowadzi�. Musz� przej�� przez t� ma�p� jeszcze raz. - Jeszcze dzi�? - Dzi�? Nie wiem, czy si� to zrobi... Niech pan chwil� poczeka... Duch si� nagle skurczy� i na chwil� zaniem�wi�, po up�ywie kilku sekund rozpr�y� si� znowu. - Niemo�liwe. Pa�skie cudowne medium jest pijane jak �winia i pije dalej. Nie mo�na go b�dzie wprowadzi� w trans. - I duch tu zostanie? - krzykn�� pan Zi�ba z rozpacz�. - Mog� tu, mog� gdzie indziej, wol� jednak tutaj. Przenocuj� sobie u pana gdzie� za tapet� albo na lampie, a jutro pan sprowadzi tego �ajdaka. Niech pan siada. - Dzi�kuj�! - rzek� �miertelnym g�osem pan Zi�ba i zapad� si� w fotel jak w trumn�. Duch wi� si� po pokoju jak ob�ok, jakby szuka� miejsca, wreszcie przylgn�� do sk�rzanej kanapy i nape�ni� j� sob�. Nie mo�na by�o okre�li� �ci�le, czy siedzi, czy le�y, wida� by�o tylko, �e kanapa pe�na jest ducha, pe�na chmurzystej, wci�� dr��cej materii. - Ja oka nic zmru��! - szepn�� rzewnie pan Zi�ba. - Ja nie �pi� nigdy! rzek� duch. Pana Zi�b� strach ju� odlecia�. Duch nie wydawa� si� straszny. Ile razy o nim pomy�la�, w m�zgu mu mu si� lodowe robi�y igie�ki, kiedy zapomina� o tym, �e przed nim le�y (czy siedzi?) duch, rozmawia� z nim tak, jakby cz�owiek pijany rozmawia� ze swoim przywidzeniem. Co wi�cej! Perspektywa, ze mu ten duch b�dzie siedzia� na karku przez kilkana�cie godzin, ze przeby� za jego spraw� chwil� �miertelnego strachu, nagle uczyni�a mu go niesympatycznym Mia� wra�enie, ze biedny, me zaproszony krewny najecha� mu dom R�wnocze�nie nies�ychane zdarzenie nape�ni�o go dum� Wprawdzie nikt nie uwierzy w nieprawdopodobn� opowie�� l s�usznie mo�e rzec: "Ur�ni�ty by�e�, panie Zi�bo!" -jednak pogadanka z duchem, kt�ry jest rozmowny i od kt�rego wiele ciekawych mo�na si� dowiedzie� rzeczy, by�a zbyt n�c�ca, aby przeklina� los i ducha Zreszt� z duchem zawsze lepiej by� dobrze. Tote� pan Zi�ba pyta� pokornie. - To pan nie jest duchem Aleksandra Wielkiego? Duch zaskrzecza� jak �aba. - Co? co to znaczy!!! - przerazi� si� Zi�ba - Nic. Za�mia�em si� z tego, ze pan m�wi do mnie przez pan. - Je�li nie wolno... - Ale� wolno, wolno, tylko, ze ju� od tego odwyk�em. - To pan ju� dawno, jakby to powiedzie�... - Jak dawno umar�em? trzy lata temu. A co do tego Aleksandra Wielkiego, to widzi pan, to jest taki kawa�. - Jak to kawa�? Czy wypada? - Zaraz panu wyt�umacz�, niech pan jednak zrobi mi ma�� przyjemno��. - Ale� prosz�! - Obok pana le�y zgas�e cygaro, niech je pan zapali i puszcza dym w moj� stron� Bardzo kiedy� lubi�em cygara. Niech�e pan zapali Pan Zi�ba dr��cymi r�koma zapali� cygaro i dmucha� w stron� kanapy. - Czy tak dobrze? - Doskonale. Mi�o jest na ziemi. - A tam? - zapyta� pan Zi�ba ze �mierteln� powag�. - Gdzie? - No tam, gdzie pan za grobem? - Tam? Panie, tam jest okropnie! - Nie mo�e by�! - Mo�e by�, bo ja tam by�em, a pan nie. Ale kiedy pan b�dzie, to si� pan przekona. Pan Zi�ba krzykn�� nagle. - Kiedy ja umr�?! - A diabli pana wiedz�! - To pan nie wie? - Niby sk�d? Sk�d ja mam wiedzie�, czy pan ma kamienie w nerkach, czy skleroz�? Pan my�li, �e "tam" nie maj� wi�kszego zmartwienia, ni� to, kiedy umrze pan Zi�ba? Przede wszystkim to ich obchodzi, �e sami umarli. Jest to �wiadomo�� do�� przykra, �eby si� nie interesowa� cudzym zmartwieniem. - A dlaczeg� tam jest tak �le? - �le, nie�le, tylko ciasno i nudno. Duchy na seansach nie chc� o tym m�wi�, bo jakby�cie si� wszystkiego dowiedzieli nikt by z duchami nie gada�. Poniewa� za� dla biednego ducha wycieczka na ziemi� jest rozrywk�, jak dla pana wycieczka na wie�, wi�c stroj� miny i robi� z tego tajemnic�. - A pan mi powie? - Pu�� pan jeszcze dymu, to powiem, zreszt� przyj�� mnie pan tak serdecznie... Nigdy mi nie by�o tak dobrze: le�� na kanapie i pal� doskona�e cygaro. Nigdy w �yciu nie pali�em tak wybornego cygara. - Nie m�g� pan? - By�em profesorem uniwersytetu, prosz� pana. Pan Zi�ba mimo woli sk�oni� g�ow�. - Patrzcie! patrzcie! - szepn��. - Pan, panie Zi�ba, zachwyci� mnie tym, �e si� pan nie przestraszy� ducha. - Panie, ja si� bardzo nastraszy�em. - Ale ju� to panu przesz�o. To bardzo �adnie. Tylko g�upi cz�owiek boi si� ducha, kt�ry mu nic z�ego nie mo�e zrobi�. - I pan nic z�ego me mo�e zrobi�? - Mog� kogo� najwy�ej bardzo nastraszy�, pot�uc meble, st�uc lustro, ma�o co wi�cej, zawsze zreszt� by�em spokojny. - Inni? Jak si� zdarzy. Znam jednego ducha, kt�ry na ziemi by� wydawc�. To nieprzyjemne indywiduum, ubrda� sobie, ze musi zawsze kogo� obdziera� ze sk�ry, wi�c pr�buje to robi� tak�e jako duch, nie ma wprawdzie si�y ani z�b�w, ani paznokci, wi�c ludzie maj� tylko nieprzyjemne, bolesne sny. S� tez i furiaci. �azi taki po domu, wywraca meble, gasi �wiat�o, odkr�ci kran wodoci�gu, podstawia nog�, tak �e cz�owiek �amie nog�. ciska cz�owieka pod automobil, nastawia mylnie kolejowe zwrotnice. Takie psie figle jednym s�owem. Na og� jednak duchy s� spokojne, Zm�czone to, wymizerowane, zzi�bni�te, wi�c nie ma ochoty do awantur. - M�j Bo�e, jak mi was �al! - B�g zap�a� za dobre s�owo. Pan jest dobry cz�owiek, panie Zi�bo. Czy mog� pana prosi� o jeszcze jedn� przys�ug�? - Ale� prosz� bardzo! - Cygaro si� dopala Ale czy to nie butelka koniaku stoi tam na biurku? - Tak, to koniak. - Niech pana moja pro�ba nie zdziwi. Tu przy mnie stoi stolik. Niech pan naleje troch� koniaku na talerzyk i postawi na stoliku, tu� przy mnie. Z najwi�ksz� ch�ci�, ale co panu z tego przyjdzie, biedny duchu! Co� w ka�dym razie. Nie mog� wypi�, to przynajmniej pow�cham. Pan Zi�ba wszystko to spe�ni� uczciwie i z daleka, zbytnio si� nie zbli�aj�c. Duch westchn�� g��boko. - Doskona�y koniak! - rzek� z rozczuleniem. - Mo�e by rozpyli�! - zapyta� Zi�ba rozrzewniony. - Niech pan nie psuje biednego ducha! - roze�mia� si� duch. - Ale pije m�j szewc, niech�e sobie i ja u�yj�. - Niech panu p�jdzie na zdrowie - rzek� Zi�ba. - Niewiele by mi to pomog�o! - westchn�� duch. - Wracaj�c jednak do rzeczy niech si� pan moim pro�bom nie dziwi. Ale kariera ducha nie jest do pozazdroszczenia; to bardzo sm�tne zaj�cie. - Czemu! czemu! - pyta zach�annie pan Zi�ba. - Przeludnienie raczej przcduchowienie, to pierwszy k�opot. Opuszcza niezno�na dusza cia�o i co! Nie ma si� gdzie podzia�, lata wci�� w ziemskiej atmosferze. A Poniewa� od pocz�tku �wiata straszliwa liczba tego ta�atajstwa opu�ci�a ziemi�, mech pan sobie wyobrazi mi�y �cisk. Wprawdzie ja si� mog� zrobi� cienki, jak kartka papieru, ale zbyt wygodne to nie jest. Dawne duchy zaj�y najlepsze miejsca, ka�dy nast�pny spychany jest na stron� biegun�w, z czego pan �atwo pozna, �e sprawa ze "zgrzytaniem z�b�w" jest oczywi�cie nie przesadzona. �cisk i fatalne warunki �ycia, oto przyjemno��. Tote� z rozkosz� wracamy na ziemi� byle kto chcia� nas sprowadzi�. Ot widzi pan szewc zawo�a�, a ja przyszed�em. - Lecz czemu jako Aleksander Wielki? - Mundus vult decipi. Prawdziwe duchy wielkich ludzi, dawno w wieczno�ci zasiedzia�e, maj� mi�e �ycie. Mieszka sobie taki nad Indiami albo nad Morzem �r�dziemnym, to mu dobrze My�li pan, ze taki si� kiedy ruszy? Mo�e go pan sto lat wo�a�, nawet si� nie obejrzy. Wi�c tylko my, biedacy, musimy urz�dza� najrozmaitsze kawa�y i kiedy i kiedy kto wr�ci na ziemi� to udaje zaraz jakiego� znacznego nieboszczyka. Ja jestem specjalist� w roli Aleksandra Wielkiego. Jeden pisarz wojskowy, kt�rego tramwaj na �mier� przejecha�, gra zawsze Napoleona, jeden krawiec wyspecjalizowa� si� nie wiem czemu, jako Dante, pomy�l pan co za obrzydliwy kawa�, jako Dante. Cezara odgrywa jaki� guwerner nikt nie chce ryzykowa� Newtona i Humboldta, bo do tego potrzeba specjalnych wiadomo�ci i nie mo�na si� kompromitowa�, bo tych wywo�uj� wci�� tylko ludzie uczeni. Mamy natomiast bardzo zmy�lnego poet� i jest to sprytny m�odzieniec kt�ry do�� fa�szywie, lecz bezczelnie na�laduje S�owackiego. Ten ch�ystek dyktuje na seansach ca�e poematy, nie mo�na tylko szelmy nauczy�, �e cezura wypada w trzynastozg�oskowym wierszu po si�dmej a w jedenastozg�oskowym po pi�tej - zawsze pomyli. - Nies�ychane! - Co robi�, drogi panie? Rozpacz i n�dza. - I tak bez nadziei? - Cos si� musi sta�, bo tak d�ugo me wytrzymamy. Jako� to ju� natura obmy�li, ale na razie jest nieszczeg�lnie... Niech no pan troch� doleje koniaku, bo ten ju� zwietrza�... Ok, co to?! Kto� tu idzie. Zi�ba porwa� si� z fotela - To moja �ona! Bo�e drogi! Trzecia godzina... Niech pan... Ducha ju� nie by�o, sp�yn�� pod kanap� i nie zosta�o po nim �ladu. Zanim wesz�a pani Zi�bina, wszed� najpierw jej pysk. - Sam z sob� gadasz!? O trzeciej w nocy? Spa� nie dasz nikomu o tej porze? Helusia p�acze, bo my�li, �e� zwariowa�. A to co? Naturalnie koniaczek! Najpierw duchy, potem koniaczek, a ty tam �pij sama jak nieboszczyk w grobie, bo Walus sobie z buteleczk� - �eby� skona� za moje zmartwienie. - Ciszej, na Boga, ciszej! - szepn�� struchla�y pan Zi�ba i spojrza� w stron� kanapy. - Ciszej? A dlaczego ciszej? Niech pan B�g chocia� us�yszy, niech wie, kogo mi da�, obym by�a tego nie doczeka�a. Id� spa� natychmiast! - Id�, tylko sprz�tn�. - Je�li ci� za pi�� minut me b�dzie... - B�d�, b�d�, przysi�gam, ze b�d�. - Mi�a kobiecinka - rzek� duch - wy�a��c spod kanapy. - Czy wr�ci�by pan na ziemi�, gdyby pan by� mn�? - rzek� smutno pan Zi�ba. - Zastanowi�bym si� - szepn�� duch - Ale niech pan ju� idzie, biedny cz�owieku. Tak, tak! U nas nie jest najgorzej. - Panie! - rzek� z determinacj� Zi�ba. - Jestem na us�ugi... - Czy "tam" ma��e�stwa �yj� razem w dalszym ci�gu? - By�y pod tym wzgl�dem pr�by, ale si� sko�czy�y �le. Do ucieczki ma pan obszar zbyt wielki i mo�na tak zgin�� w t�umie, ze jedno drugiego nie znajdzie przez milion lat! - B�g jest wielki! - westchn�� pan Zi�ba. - Wi�c niech pan idzie Ja tu sobie chwil� pob�d�, zanim koniak nie straci aromatu, potem si� troch� przejd� To jest moje rodzinne miasto. P�jd� nastraszy� troch� tego doktora, co mnie leczy� przed �mierci�. Nie jestem z�o�liwy, ale on dzi� ucieknie po nocy z domu. - A potem? - Potem powr�c� Znajdzie mnie pan jutro w fortepianie, a pod wiecz�r niech pan przyprowadzi szewca. Dobranoc panu. - Dobranoc. III ��ty jak cytryna, roztrz�siony, rozgor�czkowany po bezsennej nocy, pan Zi�ba pojecha� nazajutrz rano na Solec, gdzie mieszka� i gdzie �ata� buty i �ycie dzielny i w�adz� piekieln� obdarzony szewc Zasta� go w domu, obejrza� i poczu�, ze ma z rozpaczy �zy w oczach Szewc spa� na bar�ogu z g�ow� obanda�owan� Przywioz�o go pogotowie z szynku, gdzie mu jego przyjaciel, stolarz, na wygodniejsze i najbardziej modne robi�cy trumny, rozbi� g�ow� butelk� doskona�ej firmy O tym, by z dziur� w g�owie i�� na seans, nie by�o mowy Szewc m�g� tak pole�e� z tydzie� Pan Zi�ba zdr�twia� Ba� si� wraca� do domu, ze jednak ba� si� me tylko ducha, ale i �ony, wr�ci� musia�. Zapuka� lekko w wieko fortepianu Mia� wra�enie, ze puka w czarn� trumn�, pytaj�c Jej lokatora, czy mo�na wej��? - Czy pan tu jest? - szepn�� Struny brz�kn�y cichutko, tak niesamowicie, ze si� pan Zi�ba cofn�� przera�ony. - Jestem, jestem Dzie� dobry panu Nie wy�a��, bo za dnia mnie pan nie zobaczy. By� pan u szewca? - By�em, ale z szewcem jest nieszcz�cie rozbili mu g�ow�, nie b�dzie m�g� przyj��. - Oj, od razu wiedzia�em, ze to �winia. Przykra rzecz. - I co teraz b�dzie? - C� ma by�? posiedz� u pana kilka dni. - Ale� to niemo�liwe. - Panie Zi�bo, czy ja si� naprasza�em do pa�skiego domu? Niech pan szczerze odpowie... - Tak, ja to wiem, ja pana bardzo przepraszam, ale ja zwariuj�. - Dlaczego!! Czy robi� panu cokolwiek przykrego lub cho�by niemi�ego? - Nie to Pan jest nadzwyczajnie sympatyczny, ale ja mimo to zwariuj� Pa�ska obecno�� mnie rozstraja To niezwyk�e po�o�enie Niech pan sobie wyobrazi t� ci�g�� �wiadomo��, �e si� ma u siebie takiego, ze tak powiem dziwnego go�cia. - Rozumiem, ale c� ja na to poradz�!! Znikn� panu z oczu, nie b�dzie mnie pan widzia�! Nie dam znaku �ycia. - To i c� z tego, kiedy ja b�d� wiedzia�! - Trudno, niech si� pan stara zapomnie�. - Nie zapomn�! Ja oszalej�! W fortepianie ucich�o, duch widocznie my�la�. - Prosz� pana, panie Zi�bo, s�yszy pan? - S�ysz�! - Zr�bmy ugod� ja opuszcz� pa�skie mieszkanie i b�d� troch� kr��y� po mie�cie, kiedy za� pan u�nie i ca�y dom u�nie. mech pan pozwoli, ze powr�c�. Od�a�uje pan kropl� koniaku i zawsze mi pan zostawi miseczk�, gdzie� wysoko, na piecu na przyk�ad, aby nikt nie dojrza� A ja panu przysi�gam, ze si� panu odwdzi�cz�. Zgoda! - Niech b�dzie, niech b�dzie, pomy�l�, zrobi�! - szepta� szybko pan Zi�ba - Ale teraz niech pan pr�dko ucieka z fortepianu. Moja c�rka idzie grac �wiczenia. - Bo�e jedyny! - j�kn�� duch i struny. Co� zaszele�ci�o i d�wi�kn�y cichutko kryszta�owe szkie�ka elektrycznej lampy. Pan Zi�ba podni�s� oczy, s�usznie bowiem os�dzi�, ze duch przeni�s� si� na lamp�, tym prawdopodobniej, ze si� z niej nagle zerwa�y wszystkie siedz�ce na mej muchy Nic jednak nie zobaczy�. - Niech Jej pan nie przestraszy! - sykn�� gro�nie w powietrze i wybieg�, jak cz�owiek, kt�ry zaczyna wariowa� metodycznie, wedle podr�cznika. Unika� domu, wymy�la� tysi�czne interesy, wi� si�, byle nie wraca� przed wieczorem. Nie wiedzia�, czy duch "jest w domu", czy go gdzie� ponios�o. Wieczorem nie odchodzi� na krok od �ony i c�rki, lecz wci�� nas�uchiwa�, Nagle si� zrywa� i przyk�ada� ucho do drzwi. Pani Zi�bina kr�ci�a g�ow� podejrzliwie i, patrz�c porozumiewawczo na c�rk�, znacz�co dotyka�a palcem czo�a. - Czego nas�uchujesz? - My�la�em, �e z�odzieje... - Szafa w drugim pokoju trzeszcza i ca�a parada. Ale pewnie, jak si� kto z duchami zadaje... - Milcz! - krzykn�� blady pan Zi�ba. I by� straszna tak, ze ci�kie s�owo zawis�o na ustach pani Zi�biny zachwia�o si� i pad�o na dywan bez szelestu. Trzeciego dnia jednak�e by�o gorzej C�reczka malowa�a akwarel� s�oik od musztardy i jab�ko jako martw� natur�. pani Zi�bina przerabia�a kapelusze. Zi�ba czyta� gazet�. By�o oko�o dwunastej. Nagle w pokoju obok co� dzwi�kn�o, co� si� rozsypa�o. - Jezus, Maria! co to? - zduszonym g�osem rzek�a pani. Pan Zi�ba by� blady jak trup. - Id�. zobacz, czego stoisz, jak malowany?... Pan Zi�ba by� bledszy od trupa i ani drgn��. - Nie p�jdziesz? - Nie! - j�kn��. Spojrza�a na mego z pogard� i posz�a sama. b�ysn�o �wiat�o i pani Zi�bina wszcz�a wrzask. Po chwili przenios�a szcz�tki deserowego talerzyka, pachn�ce koniakiem Pan Zi�ba zmartwia�. - Musia�o zlecie� z pieca... Kto to postawi� na piecu? Dlaczego to pachnie jak�� w�dk�? M�wi�a tak d�ugo, d�ugo Pan Zi�ba milcza� i tylko patrza� smutno i z wyrzutem w otwarte do straszliwego pokoju drzwi Nagle odskoczy� jak przypieczony ogniem. - Przepraszam pana... to przez nieuwag�!... - szepn�o mu nad uchem. - Jutro p�jdziesz do doktora! - rzek�a pani Zi�bina. A poniewa� Helusia zacz�a p�aka�, poszli spa�. Pani zapala�a w nocy trzy razy �wiat�o, bo m�� majaczy�. Od dnia nast�pnego zacz�� si� w tym domu s�dny dzie�. Pan Zi�ba widocznie by� tkni�ty na rozumie. Kiedy nikogo nie by�o w pokoju, gada� do palmy, do pustego krzes�a, raz do �rodka wazonu, raz do pieca, g�ow� w gor� zadar�szy. Pani Zi�bina podgl�da�a przez dziurk� od klucza, coraz bardziej zaniepokojona, zdarza�o si� jednak co�, co j� przej�o strachem. Oto jednego dnia ma� raniutko poszed� do salonu skradaj�c si� na palcach, i zacz�� szepta� do fortepianu. To ju� by�o, to jej nie dziwi�o. Lecz pan Zi�ba nagle nerwowo zapali� cygaro i, pal�c je jak furiat, wdmuchiwa� dym do wn�trza fortepianu, uni�s�szy nieco jego pokryw�. Pani Zi�bina prze�egna�a si� z trwog�. Tego dnia sta�o si� jednak cos nier�wnie okropniejszego ni� dmuchanie do wn�trza fortepianu, co� co z krzykiem wybieg�o na schody, zaniepokoi�o dom ca�y i rozleg�o si� dalekim echem, tak ze na pi�tej ulicy o niczym innym nie m�wiono, tylko o zdarzeniu u pa�stwa Zi�b�w. Oto kiedy s�u��ca zacna, pilna i pracowita, t�umok szlachetny z dziobami na g�bie imieniem Katarzyna, wesz�a w godzin� potem z miot�� i szczotk� do salonu, zmieniona zosta�a w s�up soli, naturalnie nie tej z biblijnej opowie�ci, tylko z gorszego gatunku s�up soli bydl�cej. Oto nie opodal okna, naprzeciwko pustego fotelu, wisia�a "sama" w powietrzu szeroko roz�o�ona p�achta gazety, a jej stronice powoli si� od wraca�) r�wnie� "same". Kiedy szczotka wypad�a z przera�onych r�k pobo�nej Katarzyny i sprawi�a niejaki harmider, gazeta (W imi� Ojca i Syna) - gazeta "sama" szybko si� z�o�y�a i "posz�a" w drugi k�t salonu. Tam po�o�y�a si� na kanapie. Tylko cz�owiek, kt�ry s�ysza� ryk przera�onego czym� os�a, tylko cz�owiek, kt�ry s�ysza� wrzask dzikiego cz�owieka, kiedy go maj� wrzuci� do kot�a, aby z niego zrobi� potrawk� na wesele murzy�skiego kr�la, taki tylko cz�owiek mo�e sobie z wielkim trudem wyobrazi� jaki wrzask podnios�a Katarzyna, dziobaty, lecz mi�y zreszt� kocmo�uch. Przez dwie godziny omawiano te diabelskie sztuki we wszystkich kuchniach i na wszystkich tylnych schodach, i ci�gle kto� si� zegna� krzy�em �wi�tym Kamienica zamieni�a si� w piek�o Pod wiecz�r opowiadano, ze gazeta swoj� drog�, ale i inne dziej� si� tam historie Kucharka opowiada�a, ze kiedy pan Zi�ba wychodzi, to paltot z wieszaka leci i sam si� wpycha na ramiona, a kiedy zapomnia� teki z papierami, to sama za nim polecia�a przez okno, tak ze on nie zszed� jeszcze ze schod�w, a ona ju� na dole, przy bramie na niego czeka�a. Tego wi�c wieczora m�wi� pan Zi�ba radosnym szeptem do kanapy. - Jutro przyjdzie szewc! - Ach, jaka szkoda - odpowiedzia�a kanapa. - Panie, to mnie ocali przed ob��dem! - Nie chcia�bym si� narzuca�, bardzo pana polubi�em... Panie Zi�bo!... - S�ucham, m�w pan pr�dko. - Us�uga za us�ug� Pan dzi� zapowiedzia�, ze pan wychodzi na wiecz�r, tak? - Tak, pan widocznie dzi� nie opuszcza� mego domu, je�li pan to pods�ucha�. W istocie, ale u pana dziej� si� tak ciekawe rzeczy, ze si� temu z ciekawo�ci� przygl�dam. - I co z tego? - Chcia�bym - dla pa�skiego dobra oczywi�cie - aby pan uda� tylko, ze pan wyszed� - zaszemra�a kanapa, "pe�na ducha" - Niech si� pan ukryje. - Po co? - Co by to by�o za przedstawienie, gdybym panu z g�ry opowiedzia� tre��!! Czy nie racja?! Niech pan tu b�dzie "u mnie!" oko�o dziesi�tej Tylko odwagi, przyjacielu! Pa�ska �ona le�y!? - Dzi�ki Bogu, le�y, jest chora. - Wszystko w porz�dku. Oko�o dziesi�tej pan Zi�ba poczu�, �e go co� ci�gnie za po�� surduta. Co� ko�o niego zamajaczy�o. - To pan! - szepn�� - Konkurencji nie mam w tym domu. Nikt nie wie, ze pan jest w domu? - Nikt. - Niech pan idzie na palcach do pokoju panny, zdaje mi si�, Heleny. Pan Zi�ba przystan��. - Mojej c�rki?... Co to znaczy?... Co pan wie?... - Wi�cej ni� pan. Szli obaj jak duchy. Kiedy stan�li przy drzwiach panny Helusi, duch szepn��: - Ja tam wejd� przez szpar�, a pan niech patrzy przez dziurk� od klucza. Pan Zi�ba spojrza� i by�by omdla�, ale chcia� wiedzie� wszystko wi�c dlatego tego nie zrobi� Lilia, anio�, kwiatuszek �liczny siedzia� na kolanach bardzo mi�ego porucznika artylerii ci�kiej Pan porucznik za� widocznie przez pomy�k� uwa�a� j� za armat� i bada� uczciwie czy jest w zupe�nym porz�dku. Pan Zi�ba chcia� p�aka� ale nie m�g�. Powl�k� si� do sta�ej siedziby ducha, do pokoju z fortepianem i tam leg� na kanapie jak trup. - Zaj�� mi pan kanap�! - rzek� nagle duch. Pan Zi�ba poczu� do niego nienawi�� tak gwa�town�, �e skoczy� z trampoliny swej rozpaczy w zba�waniony ocean furii i gniewu. - �otrze, �eb ci roztrzaskam! - krzycza�. - Niech pan spr�buje to me tak �atwo, bo wszystko ci�kie przeze mnie przeleci, jak przez powietrze. Czego pan krzyczy? Czy ja jestem oficerem? Czy ja to zrobi�em? Pan Zi�ba zapad� znowu w rozpacz jak w mi�kkie bagno. Mia� �zy w oczach. - W swoim pokoju, w swoim domu! - szepta� smutno, z czego wynika�o ze panienka powinna przynajmniej p�j�� do pokoju oficera, je�li chcia�a zachowa� przyzwoite maniery. Ale ja panu to wynagrodz�! - rzeki duch. - Moja c�rka! moja c�rka! - j�cza� Zi�ba. - Pa�ska �ona za to zap�aci! Zi�ba o�y� nagle. - Moja �ona? jak? - Chod� pan za mn�! Zi�ba podni�s� si� jak zahipnotyzowany, i szed� bezwolnie za szarym ogromnym cieniem. - Otw�rz pan cicho te drzwi, aby� widzia� cud. Zi�ba otworzy� je jak z�odziej. Pani Zi�bina z g�ow� owi�zan� r�cznikiem le�a�a na �o�u. Nocna lampka s�czy�a z siebie �wiat�o wodniste i sk�pe. Zi�ba stan�� za portier� i patrza�. Duch szed� ku pani Zi�binie, po drodze wywr�ci� krzes�o i wtedy pani ta spojrza�a. Duch ur�s� straszliwie a� pod powa��, nad�� si� jak potworna kiszka i zacharcza� tak straszliwie �e panu Zi�bie mr�wki przebieg�a po krzy�u. Pani Zi�bina wytrzeszczy�a oczy, usiad�a na �o�u i krzykn�a. Krzykn�a tak straszliwie, �e kawa�ek tynku oderwa� si� od pu�apu, ale nie doko�czy�a krzyku. Z pokoju panienki kto� wybieg� szybko, ale w przeciwn� pobieg� stron�. Krzyk urwa� si� w po�owie, jak uci�ta no�em, pani Zi�bina czyni�a z gard�em i ustami jakie� nieprawdopodobne sztuki, jak cz�owiek, kt�ry si� d�awi. I nic nie pomog�o. Z paszcz� na o�cie� otwart� trwa�a tak. skamienia�a. - Gotowa! - rzek� duch. Pan Zi�ba wyszed� z ukrycia nie�mia�o. �ona spojrza�a na niego jak na drugiego ducha. I nie przem�wi�a. - Co si� jej sta�o? - zapyta� cicho pan Zi�ba. - Zaniem�wi�a. To potrwa czas d�u�szy. - Nie mo�e by�! I to jej nie odejdzie?! - Chyba nie! Pan Zi�ba spojrza� na ducha tak serdecznie, z takim rozrzewnieniem w oczach, �e si� duch u�miechn��. - P�jd�my wypali� cygaro - rzek� figlarnie - A jutro id� pan po szewca. - Duchu najdro�szy! - rzeki Zi�ba - ja pana nie wypuszcz�! I chcia� go u�ciska� ale chwyci� w ramiona tylko wieszad�o kt�re sta�o w�a�nie w "ciele" mi�ego ducha.