7179
Szczegóły |
Tytuł |
7179 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7179 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7179 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7179 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Juliusz Verne
Dwa Lata Wakacji
T�umaczenie z j�zyka francuskiego: Izabella Rogozi�ska
Wydanie I 1956
ROZDZIA� I
Sztorm. Uszkodzony szkuner. Czterej ch�opcy na pok�adzie �Sloughi�. Fok w strz�pach. Wn�trze jachtu. Jak ch�opiec okr�towy o ma�o si� nie udusi�. Grzywacz na rufie. L�d w�r�d porannych mgie�. Rafy.
Noc� 9 marca 1860 roku niski pu�ap chmur stykaj�cych si� z fal� ogranicza� pole widzenia do kilku s��ni.
Po wzburzonych falach, kt�rych bryzgi rzuca�y wok� sinawe blaski, mkn�� lekki statek pozbawiony niemal zupe�nie �agli.
By� to jacht o wyporno�ci stu ton, szkuner - takie bowiem miano nadaje si� goeletom w Anglii i w Ameryce.
Szkuner �w zwa� si� �Sloughi�, ale daremnie pr�bowa�by� odczyta� t� nazw� na tablicy umieszczonej pod kasztelem rufowym, kt�r� zderzenie, a mo�e gwa�towniejsza od innych fala oderwa�a cz�ciowo od kad�uba statku.
By�a jedenasta wiecz�r. Na tej szeroko�ci geograficznej noce marcowe s� kr�tkie. Pierwsze brzaski dnia mia�y pojawi� si� oko�o pi�tej nad ranem. Ale czy niebezpiecze�stwo zagra�aj�ce jachtowi zmniejszy si�, gdy s�o�ce o�wietli bezmiar w�d? Czy bezlitosne fale przestan� si� pastwi� nad w�t�ym stateczkiem? Z pewno�ci� tylko uciszenie si� wichury i uspokojenie rozszala�ych odm�t�w mog�yby go ocali� od katastrofy - jednej z najstraszniejszych - od zatoni�cia na pe�nym morzu, daleko od l�du, na kt�rym rozbitkowie zdo�aliby mo�e znale�� ocalenie!
Na rufie �Sloughi� trzej ch�opcy - jeden czternastoletni, dwaj inni trzynastoletni - i dwunastoletni Murzynek, ch�opiec okr�towy, stali przy kole sterowym, Starali si� wsp�lnymi si�ami zapobiec nag�ym zwrotom, kt�re mog�yby rzuci� statek w poprzek fali. Nie �atwo by�o temu sprosta�, ko�o sterowe bowiem, obracaj�c si� niezale�nie od woli ch�opc�w, grozi�o im zepchni�ciem za falszburt�. A raz nawet przed p�noc� tak olbrzymia g�ra wodna run�a z boku na jacht, i� cudem tylko ster nie uleg� strzaskaniu.
Ch�opcy powaleni tym wstrz�sem zerwali si� jednak od razu.
- Briant, czy ster dzia�a? - zapyta� Gordon.
- Tak - odpowiedzia� Briant, kt�ry nie trac�c zimnej krwi stan�� na powr�t przy kole sterowym.
Po czym, zwracaj�c si� do trzeciego kolegi, rzek�:
- Doniphan, trzymaj si� mocno i nie tra�my odwagi!... Musimy uratowa� nie tylko siebie, ale i tamtych.
Wymienili tych kilka s��w po angielsku, jakkolwiek akcent Brianta zdradza� jego francuskie pochodzenie. Po chwili zapyta� Murzynka:
- Nie jeste� ranny, Moko?
- Nie, panie Briant - odpowiedzia� ch�opiec. - Starajmy si� trzyma� statek prosto, inaczej p�jdziemy na dno.
W tym momencie uchyli�y si� nagle drzwiczki w�azu wiod�cego do salonu. Dwie g��wki dzieci�ce wyjrza�y jednocze�nie na pok�ad, a za nimi wychyli�a si� poczciwa psia morda i rozleg�o si� szczekanie.
- Briant! Briant! - zawo�a� dziewi�cioletni ch�opiec. - Co si� tu dzieje?
- Nic wielkiego, Iverson! - odkrzykn�� Briant. - Z�a� w tej chwili i zabierz ze sob� Dole�a... No, pr�dzej!
- Ale my si� okropnie boimy - dorzuci� drugi, jeszcze mniejszy ch�opaczek.
- A tamci? - spyta� Doniphan.
- Wszyscy si� boimy - odpar� Dole.
- Zejd�cie wszyscy! Rozumiesz?! - rozkaza� Briant. - Zatrza�nijcie drzwiczki, otulcie si� dobrze kocami, zamknijcie oczy, to przestaniecie si� ba�. Zreszt� nie ma �adnego niebezpiecze�stwa!
- Uwaga! Nowa fala! - krzykn�� Moko.
Gwa�towne uderzenie wstrz�sn�o ruf� jachtu. Na szcz�cie tym razem woda nie zala�a pok�adu; gdyby wdar�a si� do wn�trza przez luk, �aglowiec, silnie obci��ony, nie zdo�a�by si� ju� d�wign��.
- Ju� was tu nie ma! - zawo�a� Gordon. - Z�a�cie w tej chwili... Inaczej ja si� z wami porachuj�!
- Id�cie ju�, id�cie, malcy! - doda� Briant pojednawczo. Obie g��wki znik�y, lecz w tej samej chwili ukaza� si� w luku jeszcze jeden ch�opiec.
- Czy nie b�dziemy ci potrzebni, Briant? - zapyta�.
- Nie, Baxter - odpar� Briant. - Cross, Webb, Service, Wilcox i ty zosta�cie z ma�ymi. Damy sobie tutaj rad� we czterech.
Baxter zamkn�� drzwiczki od wewn�trz.
�Wszyscy si� boimy� - powiedzia� Dole.
Czy� na tym szkunerze mkn�cym w�r�d huraganu by�y tylko dzieci? Tak, tylko dzieci! Ile� ich by�o na pok�adzie? Pi�tna�cioro razem z Gordonem, Briantem, Doniphanem i ch�opcem okr�towym. W jakich okoliczno�ciach znale�li si� na statku? Niebawem si� tego dowiemy.
A wi�c nie by�o nikogo doros�ego na pok�adzie? Kapitana, kt�ry kierowa�by statkiem? Marynarza, kt�ry pom�g�by przy manewrowaniu? Sternika, kt�ry prowadzi�by �aglowiec w�r�d nawa�nicy? Nie! Nie by�o nikogo!...
Tote� nikt na �Sloughi� nie potrafi�by okre�li� po�o�enia statku. Po jakich wodach �eglowano? Po najrozleglejszym z ocean�w! Po Pacyfiku szerokim na dwa tysi�ce mil, rozpo�cieraj�cym si� od Australii i Nowej Zelandii a� po Ameryk� Po�udniow�.
C� si� tedy sta�o? Czy za�oga szkunera zgin�a w katastrofie? Czy porwali j� malajscy piraci pozostawiwszy w�asnemu losowi ma�ych pasa�er�w, z kt�rych najstarszy mia� zaledwie czterna�cie lat? Za�oga stutonowego jachtu musi sk�ada� si� przynajmniej z kapitana, bosmana i pi�ciu lub sze�ciu marynarzy - taka ekipa jest niezb�dna do manewrowania tego rodzaju statkiem; a tymczasem by� tam jedynie ch�opiec okr�towy. Wreszcie sk�d p�yn�� �w szkuner? Czy z okolic po�udniowej Azji, czy z kt�rego� archipelagu Oceanii, od jak dawna by� w drodze i dok�d zmierza�? Gdyby �Sloughi� natkn�� si� na tych dalekich wodach na jakikolwiek statek, dzieci mog�yby odpowiedzie� jego kapitanowi na takie w�a�nie pytania, kt�re zada�by na pewno; ale na horyzoncie nie pojawi� si� �aden z tych transatlantyk�w, kt�rych rejsy krzy�uj� si� na morzach Oceanii, ani �aden z parowc�w czy �aglowc�w handlowych, kt�re Europa i Ameryka �l� setkami do port�w Pacyfiku. A nawet gdyby kt�ry� z tych statk�w, tak pot�nych dzi�ki swoim maszynom lub o�aglowaniu, zab��ka� si� w te strony, musia�by sam toczy� walk� z nawa�nic� i nie zdo�a�by udzieli� pomocy jachtowi, kt�rym morze rzuca�o jak �upin�.
Tymczasem Briant i jego towarzysze czuwali, by jacht nie po�o�y� si� na burcie.
- Co robi�?... - ozwa� si� Doniphan.
- Wszystko, co z pomoc� bo�� mo�e przynie�� nam ocalenie - odpar� Briant.
S�owa te wyrzek� m�ody ch�opiec, a przecie� najodwa�niejszy m�czyzna niewielk� �ywi�by w takim po�o�eniu nadziej�!
Rzeczywi�cie burza sro�y�a si� coraz gwa�towniej. D��, jak powiadaj� marynarze, �piorun nie wicher�, a okre�lenie to wydawa�o si� tutaj tym trafniejsze, �e nawa�nica mog�a strzaska� jacht z piorunuj�c� szybko�ci�. Zreszt� �Sloughi� by� ju� na po�y wrakiem: od czterdziestu o�miu godzin �eglowa� ze z�amanym na wysoko�ci czterech st�p od pok�adu grotmasztem, skutkiem czego nie podobna by�o rozpi�� �agla sztormowego, kt�ry u�atwi�by sterowanie. Fokmaszt, jakkolwiek pozbawiony ju� bramstengi, spe�nia� jeszcze swoje zadanie, ale nale�a�o si� obawia�, �e wicher zerwie wanty i maszt runie na pok�ad. Na dziobie podarty kliwer �opota� wydaj�c d�wi�ki, kt�re mo�na by por�wna� do huku broni palnej. Z ca�ego o�aglowania pozosta� tylko fok, kt�ry lada chwila m�g� si� podrze� w strz�py, bo ch�opcy nie mieli do�� si�y, aby go zrefowa�. Je�liby to nast�pi�o, nic nie utrzyma�oby szkunera w linii wiatru; grzywacze run�yby na pok�ad od strony burty, jacht przewr�ci�by si� na bok i poszed� na dno, a wraz z nim m�odzi pasa�erowie znikn�liby w wodnej przepa�ci.
A� do tej chwili �adna wyspa nie zarysowa�a si� na horyzoncie, �aden l�d nie pojawi� si� na wschodzie. Rzucenie statku na brzeg by�oby straszliw� ostateczno�ci�, a jednak ch�opcy mniej by si� tego l�kali ni� w�ciek�o�ci bezkresnych odm�t�w. Jakiekolwiek wybrze�e, cho�by opasane pier�cieniem raf, �awic i pieni�cych si� fal, strze�one przez w�ciek�� kipiel - by�oby dla nich ocaleniem, sta�ym l�dem, miast oceanu gotowego w ka�dej chwili rozewrze� si� pod ich stopami.
Wypatrywali tedy jakiegokolwiek �wiat�a, na kt�re mogliby wzi�� kurs...
Ale �aden blask nie roz�wietla� g��bokich ciemno�ci nocnych.
Nagle, oko�o pierwszej nad ranem, straszliwy �oskot przedar� si� przez wycie wichru.
- Strzaska�o fokmaszt! - wykrzykn�� Doniphan.
- Nie - odpowiedzia� Moko. - To �agiel wyrwa� si� z lik�w.
- Trzeba si� go pozby� - rzek� Briant. - Gordon, zosta� z Doniphanem przy sterze, a ty, Moko, chod� ze mn�!
Nie tylko Moko mia�, jako ch�opiec okr�towy, jakie takie poj�cie o nawigacji, ale i Briant by� z ni� troch� obznajmiony. Podczas d�ugiej podr�y z Europy na wyspy Oceanii przez Atlantyk i Pacyfik zapozna� si� pobie�nie ze sztuk� �eglarsk�. Tym nale�y t�umaczy� fakt, �e ch�opcy, nie znaj�cy si� zupe�nie na tych sprawach, musieli zda� si� na niego i Moka, gdy sz�o o kierowanie szkunerem.
W jednej chwili Briant i Moko skoczyli na dzi�b statku. Aby wicher nie rzuci� szkunera w poprzek fali, nale�a�o za wszelk� cen� pozby� si� foka, w kt�rego dolnej cz�ci utworzy�a si� kiesze� - wskutek tego jacht tak silnie si� pochyli�, i� zachodzi�a obawa, �e po�o�y si� na burt�. Gdyby tak si� sta�o, nie zdo�a�by si� ju� d�wign��, chyba �e zr�bano by fokmaszt u samego do�u, zerwawszy przedtem metalowe wanty; jak�e jednak ch�opcy mogliby si� z tym upora�?
Briant i Moko dali w tej trudnej sytuacji przyk�ad niezwyk�ej zr�czno�ci. D���c do tego, by �Sloughi� szed� pe�nym wiatrem, p�ki wicher nie ucichnie, postanowili zachowa� jak najwi�cej �agla; zdo�ali poluzowa� gafelfa� i opu�cili gafel na wysoko�� kilku st�p nad pok�adem. Strz�p foka odci�tego no�em przywi�zali brasami za dolne rogi do ko�k�w, cho� fale ze dwadzie�cia razy zmywa�y pok�ad, gro��c zag�ad� nieustraszonym ch�opcom.
P�yn�c pod niezmiernie sk�pym o�aglowaniem szkuner m�g� jednak trzyma� si� dawnego kursu. Sam kad�ub jachtu stanowi� dostateczn� p�aszczyzn� natarcia dla wichru, kt�ry nadawa� statkowi szybko�� torpedowca. Ale najwa�niejsz� spraw� by�o osi�gni�cie szybko�ci wi�kszej od szybko�ci fal - nale�a�o przed nimi ucieka�, by spienione grzywacze nie zwala�y si� na ruf�.
Dokonawszy swego, Briant i Moko wr�cili do przyjaci�, by zast�pi� ich przy sterze.
W tej chwili zn�w otwar�y si� drzwiczki w�azu. Ukaza�a si� g�owa ch�opca. By� to Jakub, brat Brianta, o trzy lata m�odszy od niego.
- Czego chcesz, Kubusiu? - spyta� Briant.
- Chod�! Chod� pr�dko! - zawo�a� Jakub. - Woda si�ga a� do salonu!
- To niemo�liwe! - krzykn�� Briant.
I poskoczywszy do schodni, zbieg� szybko na d�.
Salon o�wietlony by� s�abo, lampa hu�ta�a si� gwa�townie razem ze statkiem. W jej migotliwym blasku dostrzec by�o mo�na z dziesi�cioro dzieci le��cych na kanapkach i kojach. Najm�odsi, o�mio- i dziesi�cioletni, tulili si� jeden do drugiego w najwi�kszym przera�eniu.
- Nie grozi nam �adne niebezpiecze�stwo - powiedzia� Briant chc�c uspokoi� malc�w. - Jeste�my z wami!... Nie b�jcie si�!
O�wietliwszy latarni� ka�dy k�t salonu stwierdzi�, �e od jednej burty jachtu ku drugiej s�czy�a si� stru�ka wody.
Sk�d bra�a si� ta woda? Czy�by przecieka�a przez poszycie? To w�a�nie nale�a�o zbada�.
Za salonem, od strony dzioba, znajdowa�a si� g��wna kajuta, jadalnia i kubryk.
Briant obejrza� wszystkie te pomieszczenia i zauwa�y�, �e woda nie przecieka przez kad�ub ani powy�ej, ani poni�ej linii wodnej. Fale zalewa�y przedni pok�ad, sk�d woda s�czy�a si� do wn�trza przez nieszczelne drzwiczki schodni prowadz�cej da kubryku i na skutek ko�ysania sp�ywa�a ku rufie. Nie grozi�o wi�c tutaj �adne niebezpiecze�stwo.
Wr�ciwszy do salonu Briant wla� nieco otuchy w serca koleg�w i, sam troch� spokojniejszy, zaj�� z powrotem miejsce przy sterze. Szkuner, zbudowany nadzwyczaj solidnie i niedawno obity na nowo miedzian� blach�, nie przecieka� i m�g� stawi� czo�o gro�nym grzywaczom.
By�a pierwsza nad ranem. W�r�d nieprzeniknionych ciemno�ci, tym bardziej g�stych, i� gruba opo�cza chmur spowija�a niebo, nawa�nica szala�a z w�ciek�o�ci�. Jacht p�yn�� jakby zatopiony w odm�tach. Ostre krzyki petreli przecina�y przestworza. Czy�by pojawienie si� tych ptak�w zwiastowa�o blisko�� l�du? Nie, gdy� spotyka si� je w odleg�o�ci setek mil od wybrze�y. Zreszt� petrele - towarzysze burz - niezdolne walczy� z gwa�townymi porywami wichury, mkn�y jej szlakiem tak samo jak szkuner, kt�rego szybko�ci nie zdo�a�aby zmniejszy� �adna ludzka si�a.
W godzin� p�niej da� si� s�ysze� na pok�adzie ponowny trzask. Pozosta�y strz�p foka rozdar� si� na kawa�ki, bia�e p�aty, niby ogromne mewy, poszybowa�y w powietrzu.
- Nie mamy ju� �agla! - wykrzykn�� Doniphan. - A wci�gn�� nowego nie zdo�amy!
- Nic nie szkodzi! - odrzek� Briant. - I tak nie b�dziemy p�yn�� wolniej.
- Te� mi odpowied�! - obruszy� si� Doniphan. - Je�li w ten spos�b zamierzasz prowadzi� statek...
- Uwaga! Grzywacze nas goni�! - krzykn�� Moko. - Musimy si� mocno trzyma�, bo nas zmyj�...
Ch�opiec nie doko�czy� zdania; kilka ton wody run�o na nich z g�ry przez kasztel rufowy. Briant, Doniphan i Gordon, odepchni�ci od steru, zdo�ali si� jednak uchwyci� luku. Ale Moko znikn�� razem z mas� wody, kt�ra przetoczywszy si� przez pok�ad, od rufy a� do dzioba, porwa�a za sob� cz�� omasztowania, dwie szalupy i jolk�, mimo �e te ostatnie by�y umocowane na podstawach, oraz kilka zapasowych sztuk drewna masztowego i naktuz. Ale �e pod tym gwa�townym uderzeniem strzaskane zosta�y nadburcia, woda sp�yn�a szybko i to ocali�o od zatoni�cia przywalony ogromnym ci�arem jacht.
- Moko!... Moko! - zawo�a� Briant, gdy wreszcie m�g� doby� g�osu.
- Czy on aby nie wpad� do morza? - zapyta� Doniphan.
- Nie... nie wida� go... i nie s�ycha�! - odpar� Gordon wychyliwszy si� nad wod�.
- Musimy go ratowa�!... Trzeba mu rzuci� lin�... ko�o ratunkowe... - gor�czkowa� si� Briant.
I g�osem, kt�ry zabrzmia� dono�nie w momencie ciszy, zawo�a� zn�w:
- Moko! Moko!
- Do mnie! Do mnie!... - odkrzykn�� ch�opiec okr�towy.
- Nie wpad� do morza! - ucieszy� si� Gordon. - Jest chyba na dziobie... stamt�d s�ycha� wo�anie!
- Musz� go ratowa�! - zawo�a� Briant.
I j�� si� czo�ga� omijaj�c z dala bloki, kt�re hu�ta�y si� na lu�no zwisaj�cych linach, sun�� przed siebie wytrwale, cho� o�lizg�y, rozko�ysany pok�ad umyka� mu spod n�g.
Jeszcze raz pos�ysza� g�os Moka, po czym wo�anie umilk�o.
Briant dotar� z najwi�kszym trudem do luku znajduj�cego si� nad kubrykiem.
Zawo�a�.
�adnej odpowiedzi.
Czy�by nowa fala unios�a za burt� ch�opca po jego ostatnim okrzyku? W takim razie nieszcz�sny jest teraz daleko, po nawietrznej, bo fale nie mog�yby go nie�� z t� szybko�ci�, z jak� p�yn�� szkuner; a wi�c Moko jest zgubiony...
Nie! S�aby j�k dobieg� uszu Brianta; ch�opiec skoczy� w kierunku kabestanu znajduj�cego si� u nasady bukszprytu. Tutaj d�onie jego napotka�y jakie� szamoc�ce si� cia�o.
By� to Moko wepchni�ty w k�t, jaki tworzy�y nadburcia stykaj�ce si� ze sob� na dziobie. Lina owini�ta dooko�a szyi ch�opca zaciska�a si� coraz mocniej, gdy si� szamota�. Czy�by lina, kt�ra przytrzyma�a Moka, gdy ogromna fala przetacza�a si� przez pok�ad, mia�a go teraz udusi�?...
Briant doby� no�a i z niema�ym trudem przeci�� lin� kr�puj�c� Moka.
Po czym zaci�gn�� go na ruf�; kiedy ch�opak odzyska� mow�, powiedzia� tylko:
- Dzi�kuj� panu, panie Briant, dzi�kuj�!
I wr�ci� zaraz na swoje miejsce przy sterze; wszyscy czterej owi�zali si� lin�, by skuteczniej opiera� si� olbrzymim grzywaczom, kt�re spi�trza�y si� od strony rufy.
Wbrew przypuszczeniom Brianta szybko�� jachtu zmniejszy�a si� nieco od chwili, gdy statek zosta� pozbawiony foka; okoliczno�� ta zwi�kszy�a znacznie niebezpiecze�stwo. Fale, mkn�ce teraz szybciej od szkunera, mog�y atakowa� statek od strony rufy i nape�ni� go w ko�cu wod�. Ale jak temu zapobiec? Nie podobna by�o rozpi�� cho�by najmniejszego skrawka �agla.
Marzec na p�kuli po�udniowej �ci�le odpowiada wrze�niowi na p�kuli p�nocnej, noce o tej porze roku s� tu wi�c niezbyt d�ugie. By�a ju� mniej wi�cej czwarta rano, zatem �wit powinien by� niebawem rozja�ni� niebo na wschodzie i s�o�ce mia�o wynurzy� si� z w�d oceanu w tej stronie, ku kt�rej sztorm gna� jacht. A mo�e o wschodzie s�o�ca przycichn� w�ciek�e podmuchy wichru? Mo�e jaki� l�d pojawi si� na widnokr�gu i los tej dzieci�cej za�ogi rozstrzygnie si� w ci�gu kilku minut? Mieli dowiedzie� si� o tym, gdy �wit ubarwi przestworza.
Oko�o wp� do pi�tej nik�e promienie rozpierzch�y si� a� po zenit. Nieszcz�ciem spojrzenia ch�opc�w, nie mog�c przedrze� si� przez zwa�y mgie�, nie si�ga�y dalej ni� na �wier� mili. Czu�o si�, �e chmury gnaj� z zawrotn� szybko�ci�. Huragan nie straci� ani troch� na sile i w dali morze znika�o pod spienion�, rozko�ysan� fal�. Szkuner na przemian unoszony na grzbiety ba�wan�w i miotany w wodne przepa�cie leg�by niejeden raz na burcie, gdyby grzywacz rzuci� go w poprzek fali.
Czterej ch�opcy przygl�dali si� temu k��bowisku sk��conych odm�t�w. Wiedzieli dobrze, i� po�o�enie ich stanie si� rozpaczliwe, je�li burza nie ucichnie. �Sloughi� nie zdo�a opiera� si� fali jeszcze przez dwadzie�cia cztery godziny - pok�ad rozpadnie si� pod naporem wody.
Nagle Moko zawo�a�:
- Ziemia! Ziemia!...
Zas�ona mg�y rozdar�a si� i przez t� szpar� Moko dojrza� na wschodzie jak gdyby kontury wybrze�a. Ale czy si� nie myli�? Nie ma nic trudniejszego jak rozpoznanie owych nieokre�lonych zarys�w l�du, kt�re tak �atwo pomyli� z k��bami chmur.
- Ziemia? - zdumia� si� Briant.
- Tak... ziemia... - powt�rzy� Moko, - Na wschodzie! I wskaza� jaki� punkt na horyzoncie zasnutym mg��.
- Czy jeste� tego pewien? - spyta� Doniphan.
- O tak... tak... na pewno! - odpowiedzia� ch�opiec okr�towy. - Gdy mg�a si� zn�w rozst�pi, patrzcie uwa�nie, o tam... troch� w prawo od fokmasztu... O, sp�jrzcie, sp�jrzcie!
Wa� mgie� rozsun�� si� i j�� si� odrywa� od powierzchni oceanu wzbijaj�c si� w g�r�. Po d�u�szej chwili rozpostar�o si� przed jachtem morze, wolne na przestrzeni kilkunastu mil.
- Tak!... To ziemia!... To naprawd� jaki� l�d! - wykrzykn�� Briant.
- I to bardzo p�aski! - dorzuci� Gordon przyjrzawszy si� uwa�nie zasygnalizowanemu przez ch�opca okr�towego brzegowi.
Tym razem nie podobna by�o w�tpi�. Ziemia, l�d sta�y lub wyspa, pojawi�a si� w odleg�o�ci kilku mil, �ciel�c si� p�kolist� smug� na widnokr�gu. Nie dalej jak za godzin� fale mia�y cisn�� statek na �w l�d, kt�rego nie m�g� wymin��, wichur� bowiem gna�a go w tym w�a�nie kierunku. Zachodzi�a obawa, �e bezbronny szkuner roztrzaska si� o ska�y podwodne, nim fale rzuc� go na brzeg. Ale ch�opcy nie my�leli nawet o tym. Od ziemi, kt�ra pojawi�a im si� nagle przed oczyma, spodziewali si� jedynie ratunku.
W tym momencie wiatr zacz�� d�� jeszcze zacieklej. �Sloughi�, lekki jak pi�rko w szponach wichru, p�dzi� ku brzegom odcinaj�cym si� od bia�awego nieba kresk� tak czarn� i ostr�, jakby narysowan� tuszem. Na dalszym planie wznosi�y si� nadbrze�ne ska�y, kt�rych wysoko�� nie przekracza�a dwustu st�p. Bli�ej rozpo�ciera�a si� ��tawa pla�a uj�ta z prawej strony w ram� zielonych kopu�, stanowi�cych zapewne skraj lasu porastaj�cego �w l�d.
Ach, gdyby �Sloughi� m�g� dotrze� do owej piaszczystej pla�y nie napotkawszy po drodze raf, gdyby uj�cie jakiej� rzeki otwar�o si� przed nim - mo�e m�odzi pasa�erowie wyszliby ca�o i zdrowo z opresji!
Gordon, Doniphan i Moko zostali przy sterze, a Briant pow�drowa� na dzi�b, aby przyjrze� si� l�dowi, kt�ry zbli�a� si� z b�yskawiczn� szybko�ci�, jacht bowiem mkn�� jak strza�a. Daremnie jednak ch�opiec wypatrywa� miejsca, gdzie �Sloughi� m�g�by bezpiecznie przybi� do brzegu. Nie dostrzega� ani uj�cia rzeki czy strumienia, ani �awicy piasku, gdzie mogliby osi���. Pla�� otacza� �a�cuch podwodnych ska�, kt�rych czarne wierzcho�ki, zwie�czone straszn� kipiel�, wynurza�y si� tu i �wdzie z rozko�ysanych odm�t�w. Pierwsze zderzenie z nimi musia�o przynie�� statkowi zag�ad�.
Briant pomy�la�, �e lepiej b�dzie, je�li w chwili katastrofy wszyscy znajd� si� na pok�adzie; otworzy� wi�c drzwiczki w�azu i krzykn��:
- Wszyscy na pok�ad!
Pies wypad� pierwszy, a za nim dziesi�ciu ch�opc�w wyczo�ga�o si� na ruf�. Na widok grzywaczy, kt�re tu, na p�yci�nie, sta�y si� jeszcze gro�niejsze, najm�odsi zacz�li krzycze� ze strachu.
Dochodzi�a sz�sta, gdy �Sloughi� dop�yn�� do pierwszego pier�cienia raf.
- Trzymajcie si� mocno!... Trzymajcie si� z ca�ych si�! - wo�a� Briant. I zrzuciwszy wierzchnie ubranie gotowa� si� do niesienia pomocy tym, kt�rzy wpadn� w morze; roztrzaskanie bowiem jachtu o rafy zdawa�o si� spraw� przes�dzon�.
Nagle da� si� odczu� pierwszy wstrz�s. �Sloughi� zawadzi� ruf� o ska�y; ale woda nie wdar�a si� do wn�trza, cho� ca�y kad�ub zadygota�.
Nast�pna fala unios�a go i szkuner pop�yn�� naprz�d o jakie� pi��dziesi�t st�p, nie musn�wszy nawet ska�, kt�rych �by wynurza�y si� woko�o. Po czym, pochyliwszy si� na bakbort, znieruchomia� w�r�d wrz�cej kipieli.
Nie znajdowa� si� ju� wprawdzie na pe�nym morzu, ale te� �wier� mili dzieli�o go jeszcze od pla�y.
ROZDZIA� II
Po�r�d kipieli. Briant i Doniphan. Badanie brzeg�w. Jak si� przygotowywano do l�dowania. K��tnia o cz�no. Z wysoko�ci fokmasztu. Odwa�ne przedsi�wzi�cie Brianta. Powrotna fala i jej skutki.
Zas�ona mgie� unios�a si� ukazuj�c woln� przestrze� - wzrok m�g� b��dzi� swobodnie po bezmiarze oceanu w promieniu wielu mil. Chmury gna�y z tak� sam� jak przedtem szybko�ci�; nawa�nica nie straci�a nic z poprzedniej furii. Ale kto wie, mo�e to ju� ostatnie jej ciosy n�ka�y �w zagubiony na Oceanie Spokojnym l�d?
W tym tylko ch�opcy mogli pok�ada� nadziej�; ich obecna sytuacja kry�a bowiem tyle samo niebezpiecze�stw, co i ubieg�a noc, kiedy �Sloughi� szamota� si� w walce z szalej�cym odm�tem. Zbite w ciasn� gromad� dzieci uwa�a�y si� za zgubione; grzywacze przewala�y si� ponad nadburciem, wznosz�c tumany wodnego py�u. Wstrz�sy by�y tym gwa�towniejsze, �e szkuner, unieruchomiony, nie poddawa� si� uderzeniom fal. Niemniej, cho� dygota� ca�y, wydawa�o si�, �e kad�ub nie odni�s� �adnych uszkodze�, ani wtedy gdy zawadzi� spodem o pier�cie� raf, ani gdy uwi�z� mi�dzy dwoma wierzcho�kami ska� podwodnych. Briant i Gordon, zszed�szy do kajut, stwierdzili, �e woda nie przecieka na dno szkunera.
Uspokoili wi�c, jak mogli, koleg�w, zw�aszcza najm�odszych.
- Nie b�jcie si� - powtarza� ustawicznie Briant. - Szkuner jest solidnie zbudowany... a brzeg niedaleko! Poczekajmy jeszcze troch�, a na pewno znajdziemy jaki� spos�b, by dosta� si� na l�d.
- A dlaczego mamy czeka�? - spyta� Doniphan.
- Tak, tak, po co czeka�? - popar� go dwunastoletni ch�opak, nazwiskiem Wilcox. - Doniphan ma racj�... Po co czeka�?
- Bo morze jest jeszcze zanadto wzburzone i rzuci nas na ska�y - odpar� Briant.
- A je�li szkuner si� roztrzaska?! - zawo�a� Webb, r�wie�nik Wilcoxa.
- Nie s�dz�, aby nam to grozi�o - odrzek� Briant - a przynajmniej nie w czasie odp�ywu. Gdy poziom w�d opadnie najni�ej, jak tylko na to wiatr pozwoli, spr�bujemy przedosta� si� na l�d.
Briant nie myli� si�. Wprawdzie podczas odp�ywu spadek w�d na Oceanie Spokojnym jest stosunkowo nieznaczny, jednak r�nica poziom�w mog�a okaza� si� do�� du�a. Lepiej wi�c by�o poczeka� par� godzin, zw�aszcza gdyby wiatr zacz�� przycicha�. A mo�e odp�yw ods�oni ca�kowicie cz�� raf? Zmniejszy�oby si� w�wczas niebezpiecze�stwo, gdyby ch�opcy zechcieli opu�ci� jacht; �atwiej te� przebyliby owe �wier� mili dziel�ce szkuner od pla�y.
Jakkolwiek rada Brianta by�a zupe�nie rozs�dna, Doniphan i jego trzej towarzysze ani my�leli zastosowa� si� do niej. Odszed�szy na bok, co� do siebie szeptali. Ju� teraz wida� by�o wyra�nie, �e Doniphan, Wilcox i Webb, a tak�e ch�opiec nazwiskiem Cross nie b�d� sk�onni �y� w zgodzie z Briantem. Podczas d�ugiego rejsu podporz�dkowali si� jego kierownictwu, sta�o si� to jednak tylko dlatego, �e Briant, jak wiemy, zna� si� troch� na �eglarstwie. Ale od dawna zamierzali wywalczy� sobie zupe�n� swobod� - oczywi�cie gdy tylko przybij� szcz�liwie do jakiegokolwiek l�du; zamiary takie �ywi� zw�aszcza Doniphan, kt�ry mniema�, i� zar�wno inteligencj�, jak i wykszta�ceniem g�ruje nad Briantem i reszt� towarzyszy. Zreszt� zawi��, z jak� Doniphan odnosi� si� do Brianta, istnia�a nie od dzi�, a pochodzi�a st�d, �e Briant by� Francuzem i m�odzi Anglicy nie byli sk�onni do uznawania jego wy�szo�ci.
Nale�a�o si� obawia�, �e te nastroje pogorsz� sytuacj� i tak ju� gro�n�.
Tymczasem Doniphan, Wilcox, Cross i Webb spogl�dali na k��bowisko pian i wir�w, rozgarnianych tu i �wdzie ramieniem gwa�townego, niebezpiecznego pr�du. Najzr�czniejszy p�ywak ust�pi�by pod naporem cofaj�cych si� na skutek odp�ywu w�d, kt�re wicher gna� z powrotem ku l�dowi. S�uszna wi�c by�a rada, by zaczeka� jeszcze par� godzin. Doniphan i jego towarzysze musieli liczy� si� z rzeczywisto�ci�, tote� - radzi nieradzi - pow�drowali na ruf�, gdzie zgromadzili si� m�odsi koledzy.
Briant m�wi� w�a�nie do Gordona i kilku innych ch�opc�w:
- Nie roz��czajmy si� ani na chwil�. Trzymajmy si� razem za wszelk� cen�; inaczej b�dziemy zgubieni...
- Nie zamierzasz chyba narzuca� nam swojej woli! - wykrzykn�� Doniphan pos�yszawszy s�owa Brianta.
- Nie zamierzam wam nic narzuca�. Wydaje mi si� tylko, �e powinni�my w imi� wsp�lnego ocalenia dzia�a� zgodnie!
- Briant ma s�uszno��! - wtr�ci� Gordon, ch�opiec opanowany i powa�ny. Nie odzywa� si� nigdy bez g��bszego zastanowienia.
- Tak, tak! - wykrzykn�o kilku malc�w, kt�rzy instynktownie darzyli Brianta zaufaniem.
Doniphan nie odezwa� si� wi�cej; ale trzyma� si� z kolegami na uboczu, czekaj�c na moment, kiedy rozpoczn� si� pr�by l�dowania.
Czym�e by� �w l�d? Czy jedn� z wysp Oceanu Spokojnego, czy kontynentem? W�tpliwo�ci tej niespos�b by�o rozstrzygn��, �Sloughi� bowiem osiad� zbyt blisko owej ziemi, by mo�na j� by�o obj�� okiem w odpowiednim zasi�gu. Wkl�s�a linia brzeg�w tworzy�a zatok� zamkni�t� dwoma cyplami: jeden wysoki i poszarpany opada� strom� �cian� ku p�nocy, drugi wrzyna� si� ostro w morze od po�udnia. Ale co kryje si� za tymi cyplami? Czy morze oblewa okr�g�awy kontur wyspy? Briant, uzbrojony w lunet�, daremnie usi�owa� znale�� odpowied� na to pytanie.
Je�li ten l�d jest rzeczywi�cie wysp�, w jaki spos�b ch�opcy zdo�aj� si� z niej wydosta�, skoro jachtu, kt�ry przybieraj�ca fala rzuci z pewno�ci� na ska�y i zdruzgocze, nie da si� spu�ci� ponownie na wod�? A je�li wyspa oka�e si� bezludn� - a trafiaj� si� takie na Pacyfiku - w jaki spos�b dzieci zdane na w�asne si�y zaspokoj� najkonieczniejsze potrzeby �yciowe, nie maj�c nic ponad to, co zdo�aj� uratowa� ze statku?
Gdyby to by� kontynent, szanse ocalenia wzros�yby znacznie, gdy� musia�aby nim by� Ameryka Po�udniowa. W�druj�c po terytorium Chile albo Boliwii, ch�opcy znajd� pomoc, je�li nie od razu, to za kilka dni. To prawda, �e na wybrze�ach s�siaduj�cych z pampasami grozi�o ch�opcom niejedno przykre spotkanie, ale w tej chwili najwa�niejsz� spraw� by�o dosta� si� na l�d.
W do�� przejrzystym powietrzu rozr�niali z �atwo�ci� szczeg�y krajobrazu. Widzieli na pierwszym planie piaszczyste wybrze�e, za nim pasmo ska� i k�py drzew u ich podn�a. Briant wypatrzy� nawet uj�cie rzeki wpadaj�cej do zatoki na prawo od �Sloughi�.
Soczysta ziele� drzew rosn�cych na brzegu wskazywa�a na pewn� urodzajno�� gleby i przypomina�a ro�linno�� strefy umiarkowanej. Najprawdopodobniej za urwistym brzegiem ziemia by�a �y�niejsza i ro�linno�� os�oni�ta od morskich wiatr�w mog�a tam pieni� si� bujnie.
Nie wydawa�o si�, aby wybrze�e by�o z tej strony zamieszkane. Nie by�o wida� ani domu, ani chaty - nawet w okolicy uj�cia rzeki. Mo�e tubylcy, je�li w og�le istnieli, woleli osi��� w g��bi l�du, gdzie mniej dokucza�y gwa�towne wiatry zachodnie?
- Nie wida� nigdzie dymu - rzek� Briant opuszczaj�c lunet�.
- Nie ma na brzegu ani jednej �odzi - zauwa�y� Moko.
- Sk�dby si� tu wzi�y �odzie, skoro nie ma przystani - powiedzia� Doniphan.
- C� z tego, �e nie ma portu - ozwa� si� Gordon. - �odzie rybackie mog� si� schroni� cho�by w uj�ciu strumienia; nie wykluczone, �e uciek�y przed sztormem w g�r� rzeki.
Gordon mia� s�uszno��. W ka�dym razie nie by�o wida� ani jednej �odzi i ta cz�� wybrze�a wydawa�a si� zupe�nie bezludna.. A czy b�dzie mo�na osiedli� si� tutaj, je�li ch�opcom wypadnie sp�dzi� kilka tygodni w tych okolicach? Rozstrzygni�cie tej kwestii by�o dla nich w tej chwili najpilniejsze.
Tymczasem wody opada�y, co prawda bardzo wolno, bo wicher udaremnia� to w znacznej mierze, chocia� wyczuwa�o si� lekkie z�agodzenie podmuch�w i zmian� ich kierunku na p�nocnozachodni. Wa�nym zadaniem by�o wi�c przygotowa� si� do owego momentu, kiedy w pier�cieniu raf otworzy si� jakie� mo�liwe przej�cie.
Dochodzi�a si�dma. Wszyscy znosili na pok�ad przedmioty pierwszej potrzeby, inne bowiem mieli zabra� dopiero wtedy, kiedy morze przybli�y �Sloughi� do brzegu. Pracowali starsi i m�odsi. Na statku by� do�� znaczny zapas konserw, suchar�w, solonego i w�dzonego mi�sa. Ch�opcy sprz�dzili kilka pakunk�w z �ywno�ci�, kt�re starsi mieli rozdzieli� mi�dzy siebie i przetransportowa� na l�d.
Ale by�oby to mo�liwe tylko wtedy, gdyby morze ods�oni�o ca�kowicie rafy. Czy stanie si� tak w pe�ni odp�ywu, czy spadek w�d wystarczaj�co uwolni ska�y a� po piaszczyste wybrze�e?
Briant i Gordon obserwowali z uwag� morze. Kiedy zmieni� si� wiatr, powierzchnia wody zacz�a si� uspokaja�, kipiel stawa�a si� mniej gwa�towna. �atwiej by�o wi�c wyznaczy� spadek w�d, obserwuj�c r�ne punkty, kt�re wynurza�y si� stopniowo. Zreszt� skutki odp�ywu dawa�y si� odczu� i na jachcie - szkuner coraz silniej k�ad� si� na lew� burt�. Zachodzi�a obawa, �e je�li przechy� b�dzie nadal wzrasta�, �Sloughi� po�o�y si� zupe�nie na boku. Szkuner bowiem mia� smuk�y kad�ub: wysoki kil i ostro wygi�te ku g�rze wr�gi, charakterystyczne dla szybkobie�nego jachtu. W takim razie, je�li woda zaleje pok�ad, nim ch�opcy zdo�aj� go opu�ci�, sytuacja stanie si� nad wyraz gro�na.
Jaka szkoda, �e szalupy znikn�y porwane przez burz�! Briant i jego towarzysze pomie�ciliby si� doskonale w tych �odziach i ju� teraz mogliby rozpocz�� pr�by l�dowania. O ile� �atwiej przewie�liby ze szkunera na l�d mn�stwo rozmaitych przedmiot�w, kt�re chwilowo trzeba by�o zostawi� na pok�adzie! A je�li z nadej�ciem nocy �Sloughi� roztrzaska si�, jak�� warto�� b�d� przedstawia� jego szcz�tki, kt�re fala, rozrzuciwszy po ska�ach, przygna wreszcie do brzegu? Czy b�d� si� mog�y jeszcze na co� przyda�? Czy pozosta�a �ywno�� nie ulegnie zepsuciu? Czy p�ody tej nieznanej ziemi nie stan� si� wkr�tce wy��cznym �r�d�em po�ywienia dla naszych rozbitk�w?
Brak jakiegokolwiek cz�na zdecydowanie utrudnia� wszelkie pr�by ratunku.
Raptem kto� krzykn�� na dziobie - to Baxter dokona� w�a�nie wa�nego odkrycia.
Jolka, kt�r� uwa�ano za stracon�, tkwi�a na dziobie zapl�tawszy si� w liny bukszprytu. Prawda, �e w jolce mog�o si� pomie�ci� najwy�ej sze�ciu ch�opc�w, ale skoro nie by�a uszkodzona - co da�o si� stwierdzi�, gdy wci�gni�to j� na pok�ad - b�dzie mo�na si� ni� pos�u�y�, je�li nie uda si� przeby� pier�cienia raf such� nog�. Nale�a�o wi�c zaczeka�, a� wody osi�gn� najni�szy poziom; tymczasem wywi�za�a si� burzliwa dyskusja, podczas kt�rej Briant i Doniphan zn�w si� posprzeczali.
Doniphan, Wilcox, Webb i Cross zaw�adn�li jolk� i zamierzali w�a�nie przerzuci� j� przez burt�, gdy zjawi� si� Briant.
- Co wy robicie? - spyta�.
- To, co nam si� podoba! - odpowiedzia� Wilcox.
- My�licie pop�yn�� tym cz�nem?
- Tak - rzek� Doniphan. - A co, mo�e zamierzasz nam w tym przeszkodzi�?
- Oczywi�cie. Nie tylko ja, ale wszyscy, kt�rych chcecie tutaj zostawi�!...
- Zostawi�? Co ci strzeli�o do g�owy? - odpar� wynio�le Doniphan. - Ani my�l� zostawia� was tutaj, rozumiesz? Kiedy tylko dostaniemy si� na brzeg, jeden z nas odprowadzi ��d�.
- A je�li oka�e si�, �e cz�no nie b�dzie mog�o wr�ci�? - wykrzykn�� Briant, z trudem panuj�c nad sob�. - Je�li roztrzaska si� o ska�y?!
- Spuszczajmy je na wod�!... Pr�dzej! - powiedzia� Webb odepchn�wszy Brianta.
Po czym, razem z Wilcoxem i Crossem, chwycili za cz�no, by przerzuci� je przez burt�.
Briant uczepi� si� go tak�e.
- Nie odp�yniecie! - powiedzia�.
- To si� poka�e! - mrukn�� Doniphan.
- Nie odp�yniecie! - powt�rzy� Briant postanowiwszy walczy� do ostatka w imi� wsp�lnego dobra. - Musimy zachowa� jolk� dla najm�odszych. Przecie� woda mo�e by� zbyt g��boka i nie pozwoli nam dosta� si� na brzeg!...
- Odczep si�! - wrzasn�� Doniphan rozz�o�ciwszy si� na dobre. - Jeszcze raz ci m�wi�, �e nie zabronisz nam robi� tego, co zechcemy.
- A w�a�nie, �e zabroni�!
I obaj ch�opcy ju� mieli rzuci� si� na siebie.
W walce Wilcox, Webb i Cross opowiedzieliby si� oczywi�cie za Doniphanem, natomiast Baxter, Service i Garnett stan�liby po stronie Brianta. I wa�� wyda�aby z pewno�ci� op�akane skutki, gdyby Gordon nie wmiesza� si� w por�.
Gordon, najstarszy, najbardziej opanowany i rozumiej�cy najlepiej, �e k��tnia poci�gn�aby godne po�a�owania nast�pstwa, mia� tyle zdrowego rozs�dku, aby si� uj�� za Briantem.
- Daj spok�j, Doniphan! - rzek�. - Troch� cierpliwo�ci! Widzisz przecie, �e morze jest wzburzone. Stracimy cz�no, i tyle.
- Ja nie chc� - wykrzykn�� Doniphan - �eby Briant nami rz�dzi�! A ju� przywyk� do tego od pewnego czasu!
- I my nie chcemy! Nie! Nie! - zawo�ali Cross i Webb.
- Nie zamierzam wami rz�dzi� - odpowiedzia� Briant � ale te� nie mog� dopu�ci�, �eby�cie rz�dzili si� sami. Przecie� tu chodzi o wsp�lne dobro.
- Mamy je na uwadze tak samo jak ty - odpali� Doniphan. - Ale teraz, kiedy jeste�my ju� na l�dzie...
- Niestety, jeszcze nie - przerwa� Gordon. - Doniphan, nie upieraj si� d�u�ej, poczekajmy na taki moment, kiedy jolka naprawd� b�dzie w stanie odda� nam us�ug�.
Gordon za�agodzi� w odpowiednim momencie sp�r mi�dzy Briantem a Doniphanem - zdarzy�o mu si� to zreszt� nie po raz pierwszy - i koledzy uznali s�uszno�� jego wywod�w.
Poziom w�d obni�y� si� ju� o dwie stopy. Czy istnia� mi�dzy ska�ami jaki� przesmyk? O tym warto by�oby si� przekona�.
Briant przypuszcza�, �e �atwiej b�dzie si� zorientowa� w po�o�eniu raf, gdy obejrzy si� je z wysoko�ci fokmasztu; pow�drowa� wi�c na dzi�b, chwyci� si� want sterburty i wci�gaj�c si� na r�kach wspi�� si� a� na saling.
Przez pier�cie� raf wi�d� ku brzegom wolny szlak - jego kierunek wyznacza�y z obu stron ostre wierzcho�ki ska� wynurzaj�ce si� z wody; gdyby ch�opcy chcieli pop�yn�� cz�nem na l�d, musieliby pu�ci� si� w�a�nie t�dy. Za wiele jednak wir�w i przeciwnych pr�d�w burzy�o jeszcze powierzchni� w�d, aby przedsi�wzi�cie takie mia�o szanse powodzenia. Fala cisn�aby niechybnie jolk� na kt�ry� z ostrych wierzcho�k�w i ��d� w okamgnieniu rozlecia�aby si� w drzazgi. Zreszt� lepiej by�o poczeka�, gdy� odp�yw m�g� ca�kiem ods�oni� jakie� �atwe przej�cie.
Z wysoko�ci salingu, na kt�rym Briant siad� okrakiem, �atwo by�o zapozna� si� dok�adnie z topografi� brzegu. Z lunet� przy oku bada� ka�dy odcinek piaszczystej pla�y, �ciel�cej si� u st�p urwiska. Ta cz�� wybrze�a, zamkni�ta mi�dzy dwoma cyplami odleg�ymi od siebie o jakie osiem do dziewi�ciu mil, wydawa�a si� nie zamieszkana.
Po p�godzinnej obserwacji Briant zsun�� si� na d�, aby zda� z niej spraw� kolegom. Doniphan, Wilcox, Webb i Cross wys�uchali go milcz�c wymownie, Gordon za� spyta�:
- Nie wiesz, o kt�rej godzinie �Sloughi� osiad� na skale? Czy nie oko�o sz�stej?
- Tak - odpar� Briant.
- Ile czasu trwa odp�yw?
- Zdaje mi si�, �e pi�� godzin. Prawda, Moko?
- Tak... pi�� do sze�ciu godzin - potwierdzi� ch�opiec okr�towy.
- A wi�c ko�o jedenastej powinni�my rozpocz�� pr�by l�dowania, b�dzie to chyba najlepszy moment - powiedzia� Gordon.
- I ja te� tak wyliczy�em - rzek� Briant.
- A wi�c przygotujmy si� - ci�gn�� Gordon. - Zjedzmy �niadanie, bo gdyby�my musieli skoczy� w morze, lepiej niech si� to stanie w kilka godzin po jedzeniu.
Kt� inny, je�li nie ten rozwa�ny ch�opiec m�g� udzieli� tak dobrej rady!
Zabrano si� wi�c do �niadania z�o�onego z konserw i suchar�w. Briant opiekowa� si� ze szczeg�ln� troskliwo�ci� malcami. Jenkins, Iverson, Dole i Costar z w�a�ciw� ich wiekowi niefrasobliwo�ci� zacz�li ju� si� uspokaja� i przejedliby si� na pewno, gdy� od dwudziestu czterech godzin prawie nic nie mieli w ustach. Ale do tego nie dopuszczono, a woda zaprawiona kilkoma kroplami brandy pokrzepi�a wszystkich.
Po czym Briant wr�ci� na dzi�b i wspar�szy si� �okciami o szcz�tki nadburcia obserwowa� rafy.
Jak wolno obni�a� si� poziom w�d! A jednak by� to fakt oczywisty, skoro pochylenie statku wzrasta�o. Moko rzuciwszy sond� stwierdzi�, �e przynajmniej osiem st�p wody znajduje si� jeszcze ponad dnem morskim. Czy mo�na si� by�o spodziewa�, �e odp�yw odkryje dno zupe�nie? Moko nie �udzi� si� co do tego; postanowi� przeto szepn�� o tym tylko Briantowi, nie chc�c trwo�y� innych ch�opc�w.
Briant uzna�, �e nale�y porozmawia� o tym z Gordonem. Obaj wiedzieli doskonale, �e to wicher, cho� obr�ci� si� nieco na p�noc, by� przyczyn� tak sk�pego spadku w�d. Ich poziom obni�y�by si� znaczniej podczas ciszy.
- Co robi�? - spyta� Gordon.
- Nie wiem... Nie mam poj�cia... - odpar� Briant. - Co to za nieszcz�cie nie mie� o czym� poj�cia! By� tylko dzieckiem, kiedy powinno si� by� doros�ym!
- Konieczno�� b�dzie nas uczy� - odpar� Gordon. - Nie lamentujmy i dzia�ajmy ostro�nie...
- Ot� to, dzia�ajmy! Je�li nie wydostaniemy si� ze szkunera, nim rozpocznie si� przyp�yw, je�li b�dziemy musieli sp�dzi� jeszcze jedn� noc na pok�adzie - b�dziemy zgubieni...
- To a� nazbyt oczywiste, przecie� jacht rozleci si� w kawa�ki! Musimy go opu�ci� za wszelk� cen�...
- O tak, za wszelk� cen�!
- Czy nie by�oby dobrze zbudowa� tratwy albo promu?
- Ju� o tym my�la�em - odpar� Briant. - Nieszcz�ciem drzewo, kt�re mo�na by u�y� na budulec, porwa�y fale. A na por�banie resztek nadburcia i zbudowanie z tego materia�u tratwy jest ju� za p�no. Pozostaje nam jolka, bezu�yteczna zreszt�, bo morze jest zanadto wzburzone. Nie! To na nic! Mogliby�my tylko spr�bowa� przeci�gn�� ponad pier�cieniem raf lin� i uwi�za� j� jednym ko�cem u wierzcho�ka ska�y. Kto wie, czy nie mo�na by przyholowa� si� w ten spos�b bli�ej brzegu...
- A kt� przerzuci lin�?
- Ja odpar� Briant.
- A ja ci pomog� - rzek� Gordon.
- Nie, ja sam! - zaoponowa� Briant.
- We�miesz jolk�?
- M�g�bym j� straci�, Gordon, a lepiej zachowa� j� na czarn� godzin�.
Briant nie przyst�pi� jednak od razu do wykonania niebezpiecznego projektu, postanowi� bowiem przedsi�wzi�� pewne �rodki ostro�no�ci, aby zapobiec wszelkim niepomy�lnym wypadkom.
Rozkaza� najm�odszym w�o�y� pasy ratunkowe, kt�rych kilka znajdowa�o si� na statku. Gdyby musieli opu�ci� jacht, a woda by�aby zbyt g��boka, by malcy mogli pu�ci� si� wp�aw, pasy utrzymaj� ich na powierzchni; starsi za� ch�opcy, przytrzymuj�c si� liny, b�d� popycha� m�odszych ku brzegowi.
By�o ju� kwadrans po dziesi�tej. W niespe�na czterdzie�ci pi�� minut morze osi�gnie najni�szy poziom. U stewy szkunera naliczono zaledwie cztery czy pi�� st�p g��boko�ci; ale nie wydawa�o si�, �eby poziom wody mia� opa�� wi�cej ni� o kilka cali. Co prawda dno morskie zaczyna�o wyra�nie wynurza� si� w odleg�o�ci jakich sze��dziesi�ciu jard�w od �Sloughi�, co mo�na by�o pozna� po ciemniejszym kolorze wody i coraz liczniej wy�aniaj�cych si� z fal wierzcho�kach ska� opasuj�cych ciasno pla��. Ca�a trudno�� polega�a na przebyciu spienionej g��bi, nad kt�r� wznosi� si� dzi�b szkunera. Niemniej, je�li Briant zdo�a�by przeci�gn�� lin� na l�d i umocowa� j� solidnie u wierzcho�ka kt�rej� ska�y, lina ta, napr�ona p�niej za pomoc� kabestanu, pozwoli�aby mo�e ch�opcom dotrze� do p�ytszych miejsc, przy brzegu. Pr�cz tego mo�na by spuszcza� po linie pakunki z �ywno�ci� i niezb�dnymi narz�dziami - paczki dotar�yby nie uszkodzone na brzeg.
Cho� trudne to przedsi�wzi�cie grozi�o B�g wie jakimi niebezpiecze�stwami, Briant nie zgodzi� si�, by ktokolwiek go zast�pi�, i zacz�� si� przygotowywa� do opuszczenia statku.
Na pok�adzie znajdowa�o si� kilka lin d�ugo�ci oko�o stu st�p; pos�ugiwano si� nimi zazwyczaj jako cumami albo holami. Briant wybra� jedn� z nich, �redniej grubo�ci - taka wyda�a mu si� najstosowaniejsza - i zrzuciwszy odzie� opasa� si� ni� wp�.
- Chod�cie tutaj wszyscy! - zawo�a� Gordon. - B�dziecie rozwija� lin�. Chod�cie na dzi�b!
Doniphan, Wilcox, Cross i Webb nie mogli odm�wi� pomocy w przedsi�wzi�ciu, kt�rego donios�o�� dobrze rozumieli. Tote� jakiekolwiek by�y ich uczucia, wzi�li si� do rozpl�tywania zwoju liny, kt�r� nale�a�o lekko popuszcza�, by oszcz�dzi� Briantowi zb�dnego wysi�ku.
Gdy ch�opiec mia� ju� skoczy� w morze, jego brat podbieg� wo�aj�c:
- Braciszku! Braciszku!
- Nie b�j si� o mnie, Kubusiu! - odkrzykn�� tamten.
I w tej samej chwili ch�opcy zobaczyli go, jak p�yn�� dzielnie w�r�d fal, lina za� sun�a za nim.
Zadanie to by�oby trudne nawet w tym wypadku, gdyby morze uspokoi�o si� zupe�nie, gdy� ka�de przybrze�e, naje�one rafami, wre zawsze gwa�town� kipiel�. Krzy�uj�ce si� pr�dy nie pozwala�y �mia�kowi p�yn�� po linii prostej, chwyta�y go tak silnie, i� z nieopisanym trudem wyrywa� si� spod ich przemocy.
Mimo wszystko Briant przybli�a� si� wolno do brzegu - w miar� tego ch�opcy odwijali lin�. Wida� jednak by�o, �e traci si�y, chocia� oddali� si� od szkunera najwy�ej o pi��dziesi�t st�p. Tu� przed ch�opcem fale p�dz�ce z przeciwnych stron wali�y si� na siebie, tworz�c rodzaj leja wodnego. Je�eli Briant zdo�a go op�yn��, kto wie, czy nie dotrze do celu, gdy� dalej wody by�y ju� znacznie spokojniejsze. Zebrawszy wszystkie si�y rzuci� si� gwa�townie w lewo. Ale wysi�ek ten okaza� si� daremny. Wytrawny p�ywak, doros�y m�czyzna, nie sprosta�by temu. Pogmatwane pr�dy chwyci�y Brianta i wci�ga�y nieodparcie w sam �rodek wiru.
- Ratunku!... Ci�gnijcie! Ci�gnijcie! - zdo�a� wykrzykn��, nim znikn�� pod wod�.
Na pok�adzie jachtu strach sparali�owa� wszystkich.
- Ci�gn��! - zakomenderowa� stanowczo Gordon. Ch�opcy rzucili si� do zwijania liny; obawiano si�, by Briant nie poszed� na dno.
Nie up�yn�a minuta, jak wci�gni�to Brianta na pok�ad. By� co prawda nieprzytomny, ale szybko wr�ci� do siebie w obj�ciach brata.
Przerzucenie liny ponad pier�cieniem raf nie powiod�o si�. Ka�dy, kto by si� pokusi� je powt�rzy�, nie mia�by �adnych szans powodzenia. A zatem nieszcz�sne dzieci musia�y czeka�... Na co? Na ratunek? Ale sk�d m�g�by on nadej��?
Min�o po�udnie. Przyp�yw dawa� si� wyra�nie odczu�, a �e ksi�yc by� akurat na nowiu, przyb�r w�d zapowiada� si� gwa�towniejszy ni� dnia poprzedniego. Je�liby wiatr powia� zn�w od pe�nego morza, szkuner zosta�by zepchni�ty z mielizny... Zawadzi�by zn�w dnem o raf�, run��by na bok mi�dzy ska�y! Nikt nie uszed�by z �yciem! I nie by�oby na to �adnej rady!
Skupiwszy si� na dziobie - malcy w �rodku, a starsi dooko�a nich - ch�opcy patrzyli na wzdymaj�ce si� wody, na wierzcho�ki ska�, kt�re zatapia� odm�t. Nieszcz�ciem wiatr d�� zn�w od zachodu i jak poprzedniej nocy smaga� ziemi� niczym bat. Na coraz g��bszej wodzie fale wzrasta�y, obryzgiwa�y szkuner perlistym py�em i wkr�tce mia�y run�� na pok�ad. B�g tylko m�g� przyj�� z pomoc� ma�ym rozbitkom. S�owa modlitwy miesza�y si� z okrzykami przera�enia.
Nieco przed drug� szkuner, pochylony na bakbort, wyprostowa� si� pod naporem wody; ko�ysz�c si� uderza� dziobem o dno, tylna za� jego stewa tkwi�a nadal w skalistym �o�ysku. Niebawem wstrz�sy zacz�y nast�powa� szybko po sobie i �Sloughi� wali� si� to na jeden, to na drugi bok. Ch�opcy chwycili si� za r�ce w obawie, by kt�rego� nie wyrzuci�o za burt�.
W tej chwili olbrzymi, spieniony wa� wodny nadci�gaj�cy od morza pojawi� si� w odleg�o�ci dw�ch kabli od jachtu. Rzek�by�, pot�na grzywa powrotnej fali albo gwa�townego przyp�ywu, wysoka na przesz�o dwadzie�cia st�p. Run�a z w�ciek�o�ci� rw�cego potoku, pokry�a w ca�o�ci �awic� raf, unios�a �Sloughi�, popchn�a go nad ska�ami, kt�rych nawet nie musn�� kad�ubem.
W niespe�na minut� szkuner, otoczony kipi�cymi masami wody, utkn�� po�rodku pla�y, na piaszczystej wydmie, o dwie�cie st�p od pierwszych drzew, kt�re przycupn�y u podn�a urwiska. I znieruchomia� - tym razem na sta�ym l�dzie - a morze cofa�o si� ods�aniaj�c przybrze�ne piaski.
ROZDZIA� III
Kolegium Chairmana w Auckland. �Starzy� i �Malcy�. Wakacje na morzu. Szkuner �Sloughi�. Noc z 15 na 16 lutego. W nieznane. Zderzenie. Sztorm. Poszukiwania. Co pozosta�o ze szkunera?
W Auckland, stolicy Nowej Zelandii , wyspy b�d�cej wa�n� koloni� angielsk�, cieszy�o si� w owych czasach najwy�szym uznaniem kolegium Chairmana. Ucz�szcza�o tam oko�o stu uczni�w, pochodz�cych z najznakomitszych rodzin tego kraju. Maorysi, ludno�� tubylcza archipelagu, nie mieli do�� �rodk�w, by kszta�ci� swoje dzieci u Chairmana - dla nich przeznaczono zreszt� inne szko�y. Tylko m�odzi Anglicy, Francuzi, Amerykanie, Niemcy, synowie w�a�cicieli ziemskich, rentier�w, bogatych kupc�w i urz�dnik�w pobierali nauk� w tym kolegium. Otrzymywali tam wszechstronne wykszta�cenie, takie samo, jakie daj� podobne zak�ady naukowe w ca�ym Zjednoczonym Kr�lestwie.
W sk�ad archipelagu nowozelandzkiego wchodz� dwie wielkie wyspy: Ika-Na-Mawi, czyli �Wyspa Ryb�, na p�nocy i na po�udnie od niej - Tawai-Ponamou, czyli �Wyspa Zielonego Jadeitu�. Wyspy te, oddzielone od siebie Cie�nin� Cooka, le�� mi�dzy trzydziestym czwartym a czterdziestym pi�tym r�wnole�nikiem p�kuli po�udniowej, co odpowiada�oby po�o�eniu Francji i p�nocnej Afryki na p�kuli p�nocnej.
Wyspa Ika-Na-Mawi, bardzo rozcz�onkowana od p�nocy, tworzy rodzaj nieregularnego trapezu wyci�gni�tego jak gdyby ku p�nocnemu zachodowi w �lad za krzyw�, kt�r� wytycza Przyl�dek Van Diemena. Niemal na pocz�tku tej krzywej, tam gdzie szeroko�� p�wyspu nie przekracza kilku mil, znajduje si� Auckland. Po�o�enie tego miasta przypomina po�o�enie Koryntu i temu w�a�nie zawdzi�cza miano �Koryntu Po�udnia�. Auckland posiada dwa otwarte porty - jeden w zachodniej cz�ci miasta, drugi we wschodniej, nad niezbyt g��bok� zatok� Hauraki, kt�r� poci�to na angielsk� mod�� d�ugimi molami, dzi�ki czemu mog� tam zawija� okr�ty o �rednim tona�u. Molo Handlowe, jedno z wielu, si�ga a� po Queen�s Street, jedn� z najznaczniejszych ulic miasta.
Mniej wi�cej w po�owie tej ulicy sta� dom, gdzie mie�ci�o si� kolegium Chairmana.
Ot� 15 lutego 1860 roku po po�udniu wysypa�a si� z budynku szko�y setka uczni�w, kt�rym towarzyszyli rodzice; weso�e twarze i radosne gesty upodabnia�y ch�opc�w do ptak�w, kt�re wypuszczono z klatki.
Nie by�o w tym nic dziwnego - zaczyna�y si� wakacje. Dwa miesi�ce swobody, dwa miesi�ce wolno�ci! A dla pewnej liczby ch�opc�w - nadzieja podr�y morskiej, o kt�rej rozprawiano ju� od dawna w kolegium. Po c� opisywa� zawi��, jak� budzili ci, kt�rych fortuna wyr�ni�a zapewniaj�c im miejsce na pok�adzie �Sloughi�, jachtu gotowego wyruszy� w podr� dooko�a Nowej Zelandii!
Ten pi�kny szkuner, wynaj�ty przez rodzic�w, przygotowany by� na sze�ciotygodniowy rejs. Nale�a� on do jednego z ojc�w - pana Williama H. Garnetta, by�ego kapitana marynarki handlowej, cz�owieka, kt�ry budzi� ca�kowite zaufanie. Sumy uzyskane od rodzic�w, przeznaczono na koszty podr�y, kt�ra mia�a odby� si� w najlepszych warunkach, je�li chodzi o bezpiecze�stwo i komfort. Wielka rado�� czeka�a ch�opc�w i naprawd� trudno by�oby lepiej wykorzysta� wakacje.
Edukacja, jak� zapewniaj� kolegia angielskie, r�ni si� znacznie od tej, kt�r� otrzymuj� wychowankowie kolegi�w francuskich. Anglicy pozwalaj� uczniom rozwija� w�asn� inicjatyw�, a zatem daj� im wi�cej swobody, co wp�ywa pomy�lnie na ich rozw�j. S� oni znacznie kr�cej dzie�mi ni� uczniowie francuscy. S�owem - wychowanie dotrzymuje kroku wykszta�ceniu. St�d uczniowie szk� angielskich s�, w wi�kszo�ci wypadk�w, grzeczni, uwa�ni, dbali o sw�j wygl�d zewn�trzny i - co godne jest podkre�lenia - nie lubi� na og� ucieka� si� do ob�udy czy k�amstwa nawet w�wczas, gdy chodzi o unikni�cie sprawiedliwej kary. Nale�y r�wnie� zaznaczy�, �e w tych szko�ach m�odzie� nie jest tak bardzo skr�powana dyscyplin�, jak� narzuca �ycie w gromadzie i konieczne w nim godziny ciszy. Najcz�ciej ka�dy ma osobny pok�j, dok�d przynosz� mu niekt�re posi�ki, a kiedy ch�opcy zasiadaj� w jadalni, mog� gaw�dzi� swobodnie.
Uczniowie podzieleni s� na klasy w zale�no�ci od wieku. W kolegium Chairmana by�o pi�� klas. O ile ch�opcy z pierwszej i drugiej ca�owali jeszcze rodzic�w na powitanie w policzki, o tyle ci z trzeciej, �starzy�, zast�powali synowski poca�unek m�skim u�ciskiem d�oni. Nadzorcy nie byli potrzebni, a lektura powie�ci i dziennik�w dozwolona, dni wolne od nauki cz�ste, ilo�� godzin lekcyjnych niezbyt wielka, stosunek do �wicze� cielesnych w�a�ciwy, gimnastyka, boks i wszelkie gry zalecane. Ale mimo panuj�cych tutaj swob�d, kt�rych ch�opcy nie nadu�ywali prawie nigdy, wprowadzono pewien rygor: by�y nim kary cielesne, najcz�ciej ch�osta, stosowane z regu�y w wypadkach ci�kich przewinie�. Zreszt� �aden m�odociany Anglik nie uwa�a� ch�osty za dyshonor i poddawa� si� tej karze bez szemrania, je�li uzna�, �e na ni�