7198
Szczegóły |
Tytuł |
7198 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7198 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7198 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7198 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
PRZEZ KRAIN� SKIPETAR�W
DURCH DAS LAND DER SKIPETAREN
PRZE�O�Y� EUGENIUSZ WACHOWIAK
I. ZDEMASKOWANY
Wiadomo, �e turecki wymiar sprawiedliwo�ci wyr�nia si� pewnymi osobliwo�ciami albo � m�wi�c wprost � posiada swoje s�abe strony, wyst�puj�ce tym bardziej wyra�nie, im okolica, w kt�rej mamy z nim do czynienia, jest bardziej dzika. Odczuli�my to jeszcze tego samego popo�udnia i postanowili�my w stanowczy spos�b wyst�pi� przeciwko jego naruszaniu podczas rozprawy, na kt�r� w�a�nie zmierzali�my.
Kiedy wyruszali�my do gmachu s�du, nasta� zmierzch. Po drodze zauwa�yli�my wielu stoj�cych, dla kt�rych zabrak�o miejsca na dziedzi�cu i dlatego gromadzili si� oni tutaj, aby przynajmniej przez chwil� zobaczy� przybyszy. Kiedy znale�li�my si� w obr�bie podw�rza, zamkni�to za nami bram�. Nie wr�y�o to nic dobrego. M�barek u�y� tu skutecznie swego wp�ywu.
Z trudem przeciskali�my si� przez t�um na miejsce przes�uchania. Tam gdzie przedtem sta�o tylko jedno krzes�o, dostawiono jeszcze d�ug� �aw�. Nie usuni�to natomiast przyrz�du do wymierzania kary ch�osty. Do naczy� wlano oliwy, do�o�ono paku� i zapalono je. P�omienie przydawa�y otoczeniu niesamowito�ci.
Panowie s�dziowie przebywali jeszcze wewn�trz domostwa, kiedy zameldowano im o naszym przybyciu. Otoczyli nas saptije, zagradzaj�c odwr�t ku bramie. Poniewa� brama by�a zamkni�ta, zachowanie policjant�w szczeg�lnie nam podpad�o.
Zapad�a cisza. Na widok pi�ciu pan�w wychodz�cych z budynku, w r�kach saptije zab�ys�y ostrza szabel.
��Na Allaha! � drwi� Halef. � Boj� si� sihdi, co nas tutaj czeka! I dr�� ca�y.
��Ja tak�e.
��Czy mam mo�e pocz�stowa� batem tych g�upc�w, my�l�cych, �e szablami nap�dz� nam strachu?
��Tylko bez g�upstw! Ju� raz by�e� dzi� nierozwa�ny i dlatego ponosisz win� za to, �e w og�le tu jeste�my.
Pi�ciu s�dzi�w zaj�o miejsca: kod�a baszi na krze�le, pozostali na �awie. Jaka� kobieta wydosta�a si� z t�umu i przystan�a za plecami zast�pcy. Rozpozna�em w niej Nomad� zwan� Fasolk�, kt�ra swoj� urod� podkre�la�a ochr�. Zast�pca o oboj�tnym wyrazie twarzy by� chyba jej szcz�liwym m�em.
Tu� obok kod�y baszi siedzia� M�barek z jakim� papierem roz�o�onym na kolanach. Pomi�dzy nim a s�siadem sta�a jaka� czarka. Poniewa� tkwi�o w niej g�sie pi�ro, przypuszcza�em, �e zawiera ona atrament.
Kod�a baszi kiwa� g�ow� i znacz�co chrz�kn��. By� to sygna�, �e rozprawa powinna si� zacz�� i dono�nym, skrzecz�cym g�osem oznajmi�:
��W imi� Proroka i w imi� padyszacha, kt�remu niech Allah pozwoli do�y� tysi�ca lat, zwo�ali�my t� oto ka��, aby zawyrokowa� o dw�ch przest�pstwach, kt�re wydarzy�y si� dzi� w naszym mie�cie i w najbli�szej okolicy. Selimie, wyst�p! Jeste� oskar�ycielem, zatem opowiedz, co ci si� przydarzy�o.
Policjant zbli�y� si� do swego zwierzchnika i opowiada�, a to, co us�yszeli�my, by�o po prostu �mieszne. Ot� podczas wykonywania przez niego niezwykle odpowiedzialnych czynno�ci urz�dowych, dokonali�my zbrodniczej napa�ci na jego osob� i tylko dzi�ki nieustraszono�ci i odwa�nej obronie zdo�a� on z ca�ej tej opresji uj�� z �yciem.
Gdy sko�czy�, zapyta� go kod�a baszi:
��A kt�ry z nich na ciebie nastawa�?
��Ten tutaj � odpar� Selim, wskazuj�c na Halefa.
��Znamy zatem sprawc� i jego czyn, mo�emy si� wi�c naradzi�. I po chwili poszeptywa� z �awnikami oznajmi� dono�nym g�osem:
��Kaza postanowi�a, i� przest�pca otrzyma po czterdzie�ci razy na ka�d� pi�t� i zostanie uwi�ziony na ca�e cztery tygodnie. Oznajmiamy nasz wyrok w imieniu padyszacha, kt�remu niech Allah b�ogos�awi!
D�o� Halefa zaciska�a si� na r�koje�ci bicza. Sam musia�em si� powstrzymywa�, aby nie wybuchn�� g�o�nym �miechem.
��Teraz zajmiemy si� drugim przest�pstwem � oznajmi� urz�dnik. � Zbli� si� mahonad�i i m�w!
Przewo�nik pos�ucha� wezwania, ale ba� si� w ka�dym razie bardziej ni� ja. Zanim wszelako zacz�� swoj� relacj�, zwr�ci�em si� bardzo uprzejmie do kod�y baszi:
��Czy nie zechcia�by� �askawie powsta�?
Kod�a baszi podni�s� si� bezwiednie, ja za� odsun��em go na bok i usiad�em na jego krze�le.
��Dzi�kuj� ci � powiedzia�em. � Godzi si� bowiem, aby nisko urodzony okazywa� szacunek wysoko urodzonemu. Post�pi�e� wi�c ca�kiem s�usznie.
Ogromna szkoda, �e nie da si� opisa� wyrazu jego twarzy. G�owa zacz�a mu niebezpiecznie chybota�. Chcia� co� powiedzie�, ale zatyka�a go w�ciek�o��. Dlatego, aby przynajmniej gestem wyrazi� oburzenie, podni�s� suche r�ce, potrz�saj�c d�o�mi nad rozdygotan� g�ow�.
Nikt nie pu�ci� nawet pary z ust. Nie ruszy� si� �aden saptije. Oczekiwano na wybuch gniewu s�dziego, kt�ry szcz�liwym trafem odzyska� mow�. Zacz�� co� w nieopisany spos�b wykrzykiwa�, a� naskoczy� na mnie:
��Co ci wpad�o do g�owy! Jak mog�e� si� dopu�ci� takiego bezece�stwa i�
��Had�i Halefie Omarze! � przerwa�em mu, podnosz�c g�os. � We� do r�ki bicz! I pocz�stuj nim ka�dego, kto urazi mnie chocia�by jednym jedynym s�owem, oboj�tne kto by to by�!
Bicz znalaz� si� natychmiast w r�ku ma�ego Halefa.
��Jestem ci pos�uszny, sihdi � powiedzia� stanowczo. � Daj mi tylko znak!
Z powodu niedostatecznego o�wietlenia nie mo�na by�o niestety widzie� zdumionych twarzy. Kod�a baszi nie bardzo wiedzia�, jak ma si� zachowa�, ale M�barek podszepn�� mi kilka s��w, na co s�dzia krzykn�� do saptije:
��Bra� go! I do lochu z nim! Przy czym wskazywa� na mnie.
Policjanci zbli�ali si� do mnie z obna�onymi szablami w d�oniach.
��Precz! � zawo�a�em. � Zastrzel� tego, kto mnie dotknie!
Wycelowa�em w nich oba rewolwery i w tym momencie policjanci znikn�li po�r�d t�umu gapi�w.
��Dlaczego si� pienisz? � pyta�em s�dziego. � Dlaczego stoisz? Mo�esz przecie� si���! Ka� wsta� M�barekowi i usi�d� na jego miejscu.
G�uchy pomruk odezwa� si� w�r�d zgromadzonych. To, �e obrazi�em s�dziego, mogli jeszcze tolerowa�, ale posun��em si� jednak zbyt daleko, atakuj�c tak�e cz�owieka �wi�tego. Niezadowolenie ros�o.
Ono w�a�nie doda�o kod�y baszi szczeg�lnej odwagi i dlatego podni�s� na mnie sw�j gniewny g�os:
��Mo�esz by� dla mnie, kim chcesz, obcy cz�owieku, ale za tak� czelno�� zostaniesz przeze mnie surowo ukarany. M�barek to cz�owiek �wi�ty, umi�owany przez Allaha cudotw�rca. Je�eli zechce, mo�e na ciebie �ci�gn�� ogie� z nieba!
��Zamilcz, kod�a baszi! Kiedy zabierasz g�os, to m�w co� m�drzejszego! M�barek nie jest ani �wi�tym, ani cudotw�rc�. Wr�cz przeciwnie, jest przest�pc�, oszustem i �ajdakiem!
Gro�ne g�osy w t�umie przybiera�y na sile. Ale jeszcze bardziej dono�nie rozleg� si� g�os samego M�bareka, kt�ry powsta� z miejsca i wyci�gn�� w moim kierunku r�k� wo�aj�c:
��Niech b�dzie przekl�ty ten niewierny pies. Ten giaur. Niech otworzy si� pod nim piek�o i poch�onie go na wieczne pot�pienie. Z�e duchy b�d��
W tym momencie przerwa�, bowiem Had�i zamierzy� si� i zdzieli� go batem tak mocno, �e stary grzesznik zach�ysn�� si� pod ciosem.
Jak si� okaza�o, by�o to du�e ryzyko. Kiedy os�upia�a przez moment ci�ba och�on�a, gro�na cisza zamieni�a si� w rozbrzmiewaj�ce ze wszystkich stron krzyki gniewu, a ludzie stoj�cy z ty�u napierali. Sprawa mog�a przybra� fatalny obr�t, dlatego podszed�em spiesznie do M�bareka i zawo�a�em ze wszystkich si�:
��Spok�j, cisza! Udowodni� wam, �e mam racj�. Podejd� tu ze �wiat�em, Halef! Patrzcie ludzie, kim jest M�barek i jak on was tumani! Widzicie te oto kule?
Z�apa�em oszusta praw� r�k� za kark i zacisn��em palce na chudej szyi. Lew� rozerwa�em mu na piersi kaftan. Nie myli�em si�. Spod ramion zwisa�y mu odpowiednio z�o�one i umocowane kule. Przy okazji zobaczy�em, �e wewn�trzna strona kaftana jest w innym kolorze ni� jego wierzch. Kaftan mia� wiele kieszeni. Si�gn��em do pierwszej z brzegu i wyczu�em w niej jaki� w�ochaty przedmiot. Wyj��em go. By�a to peruka z tym samym zmierzwionym w�osem, jaki widzia�em u �ebraka.
�ajdak by� tak przestraszony, �e zapomnia� o wszelkiej obronie. Teraz dopiero zacz�� wo�a� o pomoc i op�dza� si� r�kami.
��Osko, Omar, przytrzymajcie go! Ale mocno! Nawet gdyby to bola�o!
Wezwani z�apali M�bareka na tyle skutecznie, �e mog�em teraz uwolni� obie r�ce. Poniewa� Halef przyni�s� kaganek, nasza osobliwa gromada znalaz�a si� w jasnym �wietle, tak �e obecni mogli wszystko wyra�nie widzie�, ale w tej chwili zachowywali spok�j.
��Ten cz�owiek, kt�rego uwa�ali�cie za �wi�tego � ci�gn��em dalej � jest sprzymierze�cem Szuta, albo nawet samym Szutem. Jego chata stanowi melin� z�odziei i bandyt�w, na co przedstawi� wam dowody. Penetruje kraj we wszelkich mo�liwych przebraniach, aby wypatrze� okazji do przest�pstw. Zar�wno on jak i kaleki Busra, to jedna i ta sama osoba. Tutaj podwi�za� sobie kule pod pachami. Kiedy chodzi�, stuka�y, za� wy my�leli�cie, �e jest to grzechot jego ko�ci. A oto peruka, kt�r� wk�ada� na g�ow�, gdy udawa� kalek�.
Opr�nia�em po kolei jego kieszenie, ogl�da�em poszczeg�lne przedmioty i obja�nia�em ich przeznaczenie:
��To jest puszka ze sproszkowan� farb� s�u��c� do tego, aby szybko odmieni� kolor twarzy. Tutaj macie szmatk�, kt�r� m�g� farb� pr�dko zmy�. Pokazuj� wam flaszeczk� wype�nion� do po�owy wod�, kt�r� w miejscach, gdzie wody brak, m�g� si� w razie potrzeby obmywa�. A to � co to w og�le jest? Aha� Dwie ma�e gumowe p�kule. Wk�ada� je sobie do ust, gdy chcia� udawa� �ebraka. Twarz mia� wtedy pe�niejsz�. Przypatrzcie si� dwojakiej barwie kaftana. Gdy odgrywa� rol� �ebraka, wywraca� go ciemn� stron� na zewn�trz. Sukno mia�o wtedy wygl�d starego. Czy spotkali�cie kiedy� razem M�bareka i �ebraka. A czy M�barek nie pojawi� si� tak�e po raz pierwszy w tym samym czasie, co �ebrak?
Ostatnie moje argumenty zdawa�y si� trafia� im do przekonania, gdy� ze wszystkich stron s�ysza�em okrzyki zdumienia i aprobaty.
Teraz wyci�gn��em z jednej kieszeni niewielkie zawini�tko. Rozwijaj�c star� szmat�, ujrza�em na niej bransolet� wykonan� z dawnych weneckich z�otych cekin�w. Na niekt�rych monetach zachowa�y si� t�oczenia. W blasku p�omienia widzia�em na awersie wizerunek �wi�tego Marka podaj�cego do�y chor�giew ze znakiem krzy�a, za� na rewersie jakiego� innego nieznanego mi �wi�tego w otoczce gwiazd i �aci�skiej inskrypcji: Sit tibi, Christe, datus, quem tu regis, iste ducatus.
��Mamy tu r�wnie� klejnot z dwunastu z�otych monet � wyja�ni�em. � Kto wie, gdzie on go ukrad�! Rozejrzyjcie si�, czy nie ma w�r�d was w�a�cicielki owego klejnotu.
��Dwana�cie monet? � odezwa� si� za moimi plecami niewie�ci g�os. � Chc� je zobaczy�! Och! W�a�nie w ubieg�ym tygodniu skradziono mi tak� oto bransolet� ze skrzyni.
By� to g�os Nohudy zwanej Fasolk�. Podesz�a ona bli�ej, wzi�a mi bransolet� z r�ki i przygl�da�a si� jej.
��Na Allaha! � zawo�a�a. � To moja bransoleta. Cenna pami�tka po przodkach mojej matki. Popatrz m�u i przekonaj si�, �e ona naprawd� do mnie nale�y!
Poda�a j� m�owi.
��To naprawd� twoja bransoleta � przytakn�� m��.
��A zatem Nohudo, przypomnij sobie, czy w tym czasie by� u ciebie M�barek � powiedzia�em.
��M�bareka nie widzia�am, ale kalek� owszem. Kaza�am go zawo�a� do �rodka, aby mu da� co� do jedzenia. Moja bi�uteria le�a�a wtedy na stole i chowa�am j� w�a�nie do skrzyni. I on to widzia�. Kiedy po kilku dniach zajrza�am do niej przypadkiem, bransolety ju� tam nie by�o.
��A teraz pozna�a� z�odzieja.
��Tak, tak! To oczywisty dow�d! Ty �ajdaku! Wydrapi� ci zaraz oczy. I�
��Uspok�j si�! � przerwa�em jej w obawie, �e potok s��w zamieni si� w pow�d�, kt�r� nie�atwo powstrzyma�. � Zabierz bransolet� i nie przeszkadzaj w wymierzeniu kary z�odziejowi! Widzicie teraz, jakiego to czcili�cie cz�owieka. I takiego bandyt� mianowano nawet starszym pisarzem zasiadaj�cym do s�dzenia innych. Mnie samego posy�a� do piek�a i niewiele brakowa�o, a �ci�gn��by na mnie gniew tego oto szanownego zgromadzenia. ��dam, aby zamkni�to go w bezpiecznym miejscu, z kt�rego nie ma ucieczki i aby doniesiono o jego niecnych czynach przewodnicz�cemu w Salonikach.
Nie tylko, �e mi przytakiwano, lecz s�ysza�em tak�e liczne s�owa zach�ty:
��Ale najpierw wymierzy� mu ch�ost�! Rozwali� pi�ty!
��Niech zap�aci g�ow�! � nagli�a Fasolka, rozz�oszczona kradzie��. M�barek dot�d si� nie odzywa�, ale teraz zacz�� wykrzykiwa�: � Nie dawajcie mu wiary! To giaur, kt�ry sam jest z�odziejem.
To on wcisn�� mi co dopiero bransolet� do kieszeni. To on� ojej, ojej! Uci�� z okrzykiem b�lu, gdy� Halef zdzieli� go batem przez plecy.
��Poczekaj hultaju! � wo�a� Had�i. � Wypisz� ci na plecach, �e dopiero dzisiaj przybyli�my w te okolice. W jaki wi�c spos�b m�g� ten oto efendi ukra�� bransolet�? Zreszt� tak s�awny cz�owiek nie jest z�odziejem. Masz na to moje potwierdzenie.
Halef zdzieli� go jeszcze kilkakro� tak mocno, �e M�barek g�o�no zawy�.
��Brawo, brawo! � wo�ali ci sami ludzie, kt�rzy jeszcze przed chwil� mogli mi zagrozi�.
Kod�a baszi nie wiedzia�, co ma pocz�� i co powiedzie�. Nie przeszkadza� mi, lecz natychmiast wykorzysta� okazj�, aby zn�w usi��� na urz�dowym krze�le. W ten spos�b chroni� przynajmniej swoj� godno��. �awnicy patrzeli w milczeniu na to, co si� dzieje. Policjanci zorientowawszy si�, �e moje akcje id� w g�r�, co jak przypuszczali musia�o poprawi� moje samopoczucie i m�j stosunek do nich, ujawniali si� stopniowo jeden po drugim.
��Zwi��cie tego cz�owieka! � rozkaza�em im. � Sp�tajcie mu r�ce!
Natychmiast mnie pos�uchali. R�wnie� �adna z urz�dowych os�b nie sprzeciwia�a si� mojej samowoli.
M�barek zrozumia� chyba, �e lepiej dla niego b�dzie, gdy si� podda. Bez oporu pozwoli� si� zwi�za� i usiad� ze spuszczon� g�ow� na swoim miejscu. W tym momencie szybko podnie�li si� �awnicy, nie chcieli bowiem oni dzieli� miejsca na �awie z przest�pc�.
��A teraz, co do twego wyroku � odezwa�em si� do kod�y baszi.
��Czy znasz prawa obowi�zuj�ce w twoim kraju?
��Oczywi�cie, �e musz� je zna� � odpar�. � Studiowa�em przecie� w szko�ach.
��Nie wierz�.
��Dlaczego? � zapyta� ura�ony. � Znam ca�e prawo oparte na Koranie i Sunnie oraz na egzegezie pierwszych czterech kalif�w.
��Czy znasz tak�e kodeks prawa cywilnego i kryminalnego zawarty w M�lteka el buhur?
��Znam go. Napisa� go szejk Ibrahim Halebi.
��Je�li znasz naprawd� te przepisy, to dlaczego wed�ug nich nie post�pujesz?
��Zawsze, i tak�e dzisiaj, �ci�le si� na nich opiera�em.
��Nieprawda. Pisze si� bowiem w kodeksie, �e zanim zapadnie wyrok, s�dzia musi zezwoli� na obron� nawet najgorszemu przest�pcy. Wy natomiast, wydali�cie wyrok na mego przyjaciela i przewodnika, nie pozwalaj�c mu powiedzie� nawet jednego s�owa. Wasz wyrok nic zatem nie znaczy. W czasie rozprawy powinni by� r�wnie� obecni wszyscy oskar�eni i �wiadkowie, czego w tym przypadku wcale nie przestrzegano.
��Przecie� wszyscy s� obecni!
��Niestety, brakuje bowiem hand�iego Ibareka. Gdzie on si� podzia�?
S�dzia zak�opotany pokiwa� g�ow�, potem wsta� i odpar�:
��Sprowadz� go.
Chcia� wyj��. Poniewa� jednak wiedzia�em, co si� sta�o z Ibarekiem, przytrzyma�em kod�� baszi za rami�, natomiast do saptije rzek�em:
��Przyprowad�cie Ibareka! Ale w takim stanie, w jakim si� teraz znajduje!
Dw�ch z nich oddali�o si� i wkr�tce przyprowadzili ober�yst� z r�kami zwi�zanymi na plecach.
��Co to ma znaczy�? Co ten cz�owiek uczyni�, �e go sp�tano? � spyta�em. � Kto wyda� taki rozkaz?
Kod�a baszi kiwa� g�ow� to w t�, to w tamt� stron� i odpar�:
��To na ��danie M�bareka.
��A wi�c kod�a baszi musi czyni� to, co mu rozka�e basz kiatib? A mimo to powiadasz, �e studiowa�e� prawa! Nic zatem dziwnego, i� w twoim okr�gu najwi�kszych hultaj�w uwa�a si� za �wi�tych.
��Mia�em do tego prawo � broni� si� trwo�liwie.
��Nie zdo�asz mi tego dowie��.
��A jednak! Was nie kaza�em uwi�zi�, jeste�cie bowiem tutaj obcymi, ale hand�i jest cz�owiekiem miejscowym i podlega mojej w�adzy.
��I ty uwa�asz, �e wolno ci jej nadu�ywa�? Masz przed sob� kilkuset swoich poddanych. My�lisz mo�e, �e mo�esz z nimi robi�, co zechcesz? Mo�liwe, �e dot�d tak post�powa�e�, ale dzisiejsze zdarzenie ci ludzie zachowaj� w pami�ci i w przysz�o�ci b�d� ��da� sprawiedliwo�ci. Ibareka ograbiono i dlatego przyszed� do ciebie po pomoc, ale ty zamiast mu j� zapewni�, kaza�e� go zwi�za� i uwi�zi�. Jak chcesz odpowiedzie� za to bezprawie? ��dam, aby� uwolni� go z p�t.
��Niech to uczyni� policjanci.
��O nie. Zrobisz to sam, jako pokut� za czynienie bezprawia.
Tego by�o staremu ju� za du�o i wrzasn�� na mnie z gniewem:
��Kim ty w�a�ciwie jeste�, �e si� tutaj rz�dzisz, jakby� by� naszym mahred�em albo bilad�im chamze mollalarym?
��Sp�jrz, oto moje papiery!
Poda�em mu trzy paszporty. Na widok teskere, bujuruldu, a nawet fermana, zmru�y� kaprawe oczka, za� jego g�owa ko�ysa�a si� niby metronom s�ynnego ratyzbo�czyka Jana Nepomucena M�hla.
��Efendi! Ty si� cieszysz wzgl�dami samego su�tana! � zawo�a�.
��A zatem staraj si�, abym m�g� ci� obdarzy� chocia� odrobin� tych wzgl�d�w!
��Uczyni� to, czego za��dasz. Podszed� do Ibareka i uwolni� go z p�t.
��Jeste� teraz zadowolony? � spyta�.
��Na razie tak. Ale to nie wszystko. Tw�j saptije, Selim, przedstawi� rzecz z gruntu fa�szywie. Spotkanie wygl�da�o bowiem ca�kiem inaczej, ni� on to opowiedzia�. To M�barek podsun�� mu, co ma m�wi�, aby nam jak najbardziej zaszkodzi�.
��Nie wierz�.
��Ale ja w to wierz�, bowiem nak�oni� on tak�e mahonad�iego, aby �wiadczy� fa�szywie przeciwko mnie.
��Czy to prawda?
Pytanie to by�o skierowane do przewo�nika, kt�ry uwierzy�, �e M�barek ju� mu teraz nie mo�e zaszkodzi� i dlatego opowiedzia� bez obaw, jak on go poucza�.
��Widzisz � powiedzia�em do kod�y baszi � �e ja w �adnym wypadku nie czyha�em na �ycie tego cz�owieka. Widzia�em, �e szpieguje na rzecz starego i dlatego zabra�em go, aby go przy okazji sprawdzi�. To wszystko. Je�li chcesz mnie za to ukara�, to jestem got�w przyst�pi� do obrony.
��O ukaraniu nie mo�e by� mowy, efendi, bowiem nie pope�ni�e� �adnego wykroczenia.
��A zatem, z powodu tego policjanta nie mo�na tak�e kara� mego towarzysza, gdy� to nie Had�i Halef, a kto� inny ponosi win� za zaj�cie.
��Kto?
��Ty sam.
��Ja? Dlaczego?
��Kiedy Ibareka okradziono, on przyszed� ci o tym donie��. A co ty zrobi�e�, aby wype�ni� sw�j obowi�zek?
��Wszystko, co do mnie nale�a�o.
��Tak? Zatem co?
��Poleci�em Selimowi, aby pomy�la�, co w tej sprawie nale�y zrobi�.
��A innym saptije tej sprawy nie powierza�e�?
��Nie. Uzna�em to za zbyteczne. Oni i tak nic by nie wykryli.
��Twoi policjanci musz� by� wielkimi g�upcami, je�li z g�ry wiesz, �e nic nie wykryj�. Czyn zosta� pope�niony tutaj. Dlaczego wi�c powierzy�e� t� spraw� Selimowi, skoro wiesz, �e on jest tu od niedawna?
��Bo on jest najm�drzejszy.
��My�l�, �e mia�e� inny pow�d.
��Efendi! Jaki ja mia�bym mie� inny pow�d?
��Dobry urz�dnik porusza wszystkie spr�yny, aby wykry� sprawc� takiego przest�pstwa. Ty jednak spraw� przemilcza�e�, a cz�owiekowi, kt�rego o niej powiadomi�e�, da�e� prawie tydzie� czasu do namys�u. Stwarza to podejrzenie, jakby� sobie �yczy�, by z�odzieje umkn�li.
��Efendi, o co ty mnie pos�dzasz?
��Wnioskuj� jedynie �ci�le z twego zachowania. Nic prostszego, by� sprawc�w kaza� szuka� w Ostromczy.
��Oni odjechali przecie� do Doiranu!
��Trzeba by� bardzo ograniczonym, by w to uwierzy�. �aden z�odziej nie powie, dok�d zamierza si� uda�. Jako do�wiadczony s�dzia musisz przecie� tyle wiedzie�. A co b�dzie, je�li odkryj�, �e jeste� kole�k� przest�pc�w?
Trwo�liwie potrz�sn�� g�ow�, wo�aj�c w zak�opotaniu:
��Efendi! Nie wiem, co ci odpowiedzie�!
��Lepiej nic nie m�w, gdy� mego zdania i tak nie zmieni�. Gdyby� zabra� si� do tej sprawy tak jak ci to nakazuje obowi�zek, wtedy ju� dawno wykry�by� z�odziei.
��Uwa�asz, �e dobrowolnie sami by si� u mnie zg�osili?
��Nie, ale wierz�, �e s� oni w Ostromczy.
��To niemo�liwe. Do �adnej z gospod nie zawita�o trzech je�d�c�w.
��Co� podobnego nie przysz�oby im nawet do g�owy. Przecie� nie b�d� si� pokazywa� tak blisko miejsca przest�pstwa. I ukryli si�.
��Mog� wiedzie� u kogo?
��Dlaczego nie? Jestem tu obcy, a mimo to wiem.
��Jeste� zatem wszechwiedz�cy.
��Co to, to nie, ale nauczy�em si� my�le�. Tacy przest�pcy b�d� szuka� schronienia tylko u tak samo z�ych ludzi. A kto jest najgorszym cz�owiekiem w Ostromczy?
��Masz na my�li M�bareka?
��Zgad�e�.
��Mieliby by� u niego? Mylisz si�.
��W �adnym wypadku si� nie myl�. Je�li chcesz z�apa� z�odziei, musisz si� uda� na g�r� do starej ruiny.
Spojrza� na M�bareka, ten za� odwzajemni� si� tak�e spojrzeniem. By�em pewien, �e obaj s� w zmowie.
��Efendi! Nasza przeja�d�ka b�dzie daremna � stwierdzi� s�dzia.
��Przeciwnie. Jestem przekonany, �e znajdziemy tam nie tylko z�odziei, ale i skradzione przedmioty, dlatego nakazuj� ci, aby� pod��a� ze mn� razem z twoimi policjantami.
��W takich ciemno�ciach?
��Boisz si�?
��Nie, ale wiem, �e tacy ludzie s� gro�ni. Je�li naprawd� s� tam na g�rze, to b�d� si� broni�. Odczekaj lepiej do jutra.
��Do tego czasu mog� umkn��, dlatego idziemy teraz! Postaraj si�, aby�my wyruszyli szybko i rozka�, aby zabrano latarnie!
��A M�barek?
��Zabieramy go. On nas poprowadzi.
��Pozw�l wi�c, �e zatroszcz� si� o o�wietlenie.
S�dzia uda� si� do domu. Poniewa� jednak nie chcia�em go nawet przez chwil� zostawi� samego, b�d�c pewnym, �e jest on w zmowie z M�barekiem, skin��em na Omara.
��Omar. Id� za kod�� baszi i nie spuszczaj go z oka! Postaraj si�, aby z nikim po kryjomu nie rozmawia� i nie robi� nic wbrew mej woli.
Omar oddali� si� ku drzwiom, za kt�rymi wcze�niej znikn�� s�dzia. Wielu ludzi opuszcza�o dziedziniec. Przypuszcza�em, �e szli po latarnie lub co� podobnego, aby nam towarzyszy�. Ibarek przys�uchiwa� si� dot�d w milczeniu, teraz natomiast pyta� mnie:
��Efendi! Czy my�lisz naprawd�, �e z�apiemy tych trzech hultaj�w, i �e odzyskam moj� w�asno��?
��Jestem o tym przekonany.
��Efendi! Nie mog� ci� zrozumie�! Wydaje si�, �e ty wiesz wszystko. Z rado�ci� id� z tob�.
��A co teraz powiesz o ��wi�tym�? Wychwala�e� go, chocia� si� go ba�e�. A kiedy o nim m�wi�e�, zaraz przeczuwa�em, �e to wielki hultaj. Z�odzieje twego mienia s� u niego.
Kod�a baszi wkr�tce wr�ci� i wraz z Omarem przyni�s� kilka latarni, wi�ksz� ilo�� pochodni i g�ownie. Omar skwitowa� zaprzeczaj�cym ruchem moje pytaj�ce spojrzenie. S�dzia nie da� mu powodu do interwencji. Ludzie wracali tak�e z r�nego rodzaju �wiat�ami i poch�d wkr�tce wyruszy�. Nigdy nie widziano tutaj podobnego nocnego pochodu ku stoj�cej na wzg�rzu ruinie, po to, aby z�apa� z�odziei. Dlatego w�drowa�a za nami niemal ca�a ludno�� Ostromczy. Poniewa� nie ufa�em ani kod�y baszi, ani jego saptije, M�bareka pilnowali Osko i Omar. Wzi�li go zatem pomi�dzy siebie.
Na przedzie kroczy�o kilku policjant�w. Potem pod��a� kod�a baszi z s�dziowsk� �aw�, za nimi M�barek z dwoma stra�nikami, nast�pnie szed�em ja z Halefem i dwoma spowinowaconymi wie�niakami, za� za nami k��bili si� starsi i m�odsi mieszka�cy Ostromczy. Z ciekawo�ci� przys�uchiwa�em si�, co si� tam m�wi�o, tak�e i o nas. Kto� uwa�a�, �e jestem wielkopa�skim hrabi�, inny za�, �e jestem synem perskiego ksi�cia. Kto� trzeci przysi�ga�, �e jestem hinduskim magikiem, natomiast czwarty wykrzykiwa� g�o�no, �e jestem pretendentem do tronu moskiewskiego i przyby�em, aby te ziemie zdoby� dla Rosji.
Im bardziej zbli�ali�my si� do ruiny, tym wi�ksza robi�a si� cisza. Ludzie rozumieli, �e trzeba by� ostro�nym, je�li chce si� z�apa� z�odziei. Wielu zatrzyma�o si� w tym miejscu, gdzie zaczyna� si� las. Byli to tch�rze zapewniaj�cy szumnie i �arliwie, �e pozostaj� tutaj tylko dlatego, �eby nie przepu�ci� z�odziei, gdyby im si� uda�o zbiec z g�ry.
Kiedy dotarli�my do polany, panowa�a tam grobowa cisza. Bohaterowie poczuli si� nieswojo. Przest�pcy mogli si� pojawi� w ka�dej chwili, albo mogli tkwi� za ka�dym drzewem. St�pano tak cicho, jak tylko to by�o mo�liwe, aby ich nie sp�oszy� i � aby nie by� pierwszym lub pierwsz�, kt�ry albo kt�ra, zacznie si� z nimi bi�, gdy� kobiet tak�e tu nie brakowa�o.
Ow� cisz� na kr�tko przerwano. Z kobiecego gard�a rozleg� si� przenikliwy g�os. Kiedy zjawi�em si� na miejscu, spostrzeg�em, �e Fasolka wpad�a do zimnego �r�de�ka, w pobli�u kt�rego znalaz�em kacze�ce. Siedzia�a we wodzie, zrz�dz�c st�umionym g�osem na swego wybra�ca��awnika, za� tre�� tego, co m�wi�a, nadawa�a si� wy��cznie na szept. Nohuda nie pozwala�a si� stamt�d wyci�gn��, gdy�, jak twierdzi�a, przezi�bi si� od ch�odnego, wieczornego powietrza, i dopiero kiedy jej wyt�umaczy�em, �e woda jest zimniejsza od powietrza, stwierdzi�a:
��Pos�ucham twojej rady, efendi. Ty wiesz wszystko lepiej ni� inni, a nawet lepiej ni� m�j m��, kt�ry mnie wprost na t� dziur� naprowadzi�.
Wydosta�em stamt�d Fasolk�. Na szcz�cie wody nie by�o wi�cej nad p� metra. Nie wiem niestety, czy rozmaza�a przy tym makija� z ochry, kt�ry mia� jej przyda� m�odzie�czej urody.
M�barek zatrzyma� si� wraz z Omarem i Osko przed drzwiami swojej chaty i ��da�, aby�my go wpu�cili. Poniewa� jednak by� on oblatany w r�norakich sztuczkach, nie ufa�em mu. M�g� bowiem przygotowa� jakie� urz�dzenie obliczone na wypadek nag�ego niebezpiecze�stwa albo jakiej� wpadki.
��Co tam zamierzasz robi�?
��Mam zwierz�ta, kt�re trzeba nakarmi�, je�li nie maj� zdechn�� z g�odu.
��Sam je nakarmi� jutro rano. Twoim domem jest odt�d wi�zienie. Lecz jestem got�w spe�ni� twe �yczenie, je�li odpowiesz mi na kilka pyta� zgodnie z prawd�.
��A zatem pytaj!
��Czy kto� w twoim domu przebywa?
��Nie.
��A czy pr�cz ciebie jeszcze kto� zamieszkuje t� ruin�?
��Nie.
��Czy znasz cz�owieka o nazwisku Manach el Barsza?
��Nie.
��Albo innego, kt�ry si� nazywa Barud el Amasad?
��Tak�e nie.
��A przecie� ci ludzie m�wi�, �e dobrze ci� znaj�.
��To nieprawda.
���e powiadomi�e� ich dzisiaj przed moim przybyciem.
��To k�amstwo.
��I �e chcia�e� si� postara�, aby mnie uwi�zi�, a potem chcieli�cie mnie zamordowa�.
Nie odpowiedzia� od razu. Czu� si� nieswojo pod wp�ywem tego, co ode mnie us�ysza�. Mog�o si� w nim zrodzi� przypuszczenie, �e dzisiejszego wieczoru nie znajdzie po powrocie wszystkiego w takim stanie, w jakim wszystko zostawi�. S�ysza�em, jak raz po raz prze�yka� �lin�, jakby nie m�g� czego� po�kn��. Potem odpar�:
��Nie wiem, o czym m�wisz i czego ode mnie chcesz, efendi. Nie znam nazwisk i nie mam nic wsp�lnego z lud�mi, kt�rych wymieni�e�, mimo �e tak ci si� zdaje.
��A wi�c pewnie tak�e nie wiesz, �e mia�o tu przyjecha� dw�ch braci, aby wam zameldowa�, �e zamordowano mnie w Melniku?
��Na Allaha, nic o tym nie wiem!
��Jeste� do tego stopnia nie�wiadom, �e twoja nie�wiadomo�� wywo�uje we mnie lito��, i dlatego chc� ci pokaza�, jakich to gro�nych ludzi masz w pobli�u. Chod�!
Uj��em ob�udnika za rami� i wyprowadzi�em. Na m�j gest Halef poprzedza� nas z pochodni�, aby nam po�wieci�. Pod��ali za nami panowie z kazy oraz Osko i Omar, a tak�e obaj wie�niacy. Reszta musia�a zosta� na miejscu, bowiem we wn�trzu ruiny nie by�o a� tyle miejsca. Wyobra�am sobie, co dzia�o si� teraz w M�bareku, gdy zorientowa� si�, z jak� pewno�ci� pod��ali�my drog�, o kt�rej by� przekonany, �e stanowi ona dla intruz�w tajemnic�!
Kiedy Halef odsun�� g�szcz bluszczu, us�ysza�em jak staremu wymkn�o si� przekle�stwo, kt�rego ca�kiem nie zdo�a� st�umi�.
��Co? Konie? � zapyta� kod�a baszi, kiedy znale�li�my si� w pomieszczeniu u�ywanym jako stajnia.
Poniewa� by�a to noc, zwierz�ta sprawia�y nam troch� k�opotu, nie by�y bowiem uwi�zane i p�oszy�y si� przed �wiat�em i obcymi lud�mi.
��Tam gdzie s� konie, musz� tak�e by� ludzie, do kt�rych one nale�� � uwa�a� Halef. � Wyjd�cie st�d, a zaraz ich znajdziemy.
Trzech zwi�zanych osobnik�w le�a�o nadal tak, jak ich zostawili�my. Przy naszym wej�ciu panowa�o milczenie. Przy pomocy Halefa rozwi�za�em tych trzech, ale tylko na tyle, aby mogli uczyni� u�ytek z n�g i wsta�.
��Manachu el Barsza, odpowiedz mi, czy znasz tego cz�owieka? � pyta�em, wskazuj�c na M�bareka.
��Niech ci� Allah ukarze! � zazgrzyta� przez z�by.
��A ty, Barudzie el Amasad, znasz go?
��Oby ci� poch�on�o piek�o! � zawo�a� w�ciek�y.
Wtedy zwr�ci�em si� do wi�ziennego stra�nika:
��Pope�ni�e� tylko jeden czyn, bo uwolni�e� tego wi�nia. Ich obu czeka ci�ka kara. Twoj� kar� mo�esz sam z�agodzi�, je�eli oka�e si�, �e nie jeste� zatwardzia�ym grzesznikiem. A zatem powiedz prawd�, czy znasz tego cz�owieka?
��Tak � odpar� po chwili namys�u. � To jest stary M�barek.
��Czy znasz tak�e jego prawdziwe nazwisko?
��Nie znam.
��A czy on i twoi dwaj kompani znaj� si�?
��Owszem. Manach el Barsza cz�sto u niego bywa�.
��Mia�em zosta� w Melniku zamordowany?
��Tak.
��I dzisiaj postanowiono to samo. Chciano mnie zabi� w wi�zieniu?
��Tak w istocie by�o.
��I jeszcze jedno. Czy wtedy, kiedy Ibarekowi i innym ludziom pokazywa�e� sztuczki z kartami, ci dwaj go okradali?
��To nie ja, to tylko oni.
��Ju� dobrze. Bra�e� w tym tak samo udzia� jak oni, bo przyczyni�e� si� do tego, �e kradzie� si� uda�a. To mi wystarczy.
I zwracaj�c si� do kod�y baszi, zapyta�em:
��I co? Nie mia�em racji, �e z�odzieje s� w ruinie?
��Efendi! Znalaz�e� ich w�a�nie wtedy, kiedy o nich ze mn� m�wi�e�.
��Zapewne! Ale to, �e znalaz�em ich tak szybko, powinno by� dla ciebie dowodem, jak �atwo mog�e� wykona� twoj� powinno��. Teraz nale�y ich odprowadzi� do wi�zienia i pilnie strzec. Za� jutro wczesnym rankiem wy�lesz mahred�owi sw�j raport, do kt�rego do��cz� tak�e moj� relacj�. On zadecyduje, co dalej. Ibarek! Sp�jrz tylko na ziemi�! My�l�, �e s� to przedmioty, kt�re ci skradziono.
Zawarto�� kieszeni i pas�w trzech uwi�zionych osobnik�w z�o�ono na trzech kupkach. Ibarek cieszy� si� na widok odnalezionej w�asno�ci. Chcia� j� wzi��, lecz kod�a baszi rzek�:
��Stop! Nie tak szybko. Wszystkie te przedmioty musz� zabra� ze sob�. B�d� one dowodem rzeczowym na rozprawie i wskaz�wk� przy okre�leniu wymiaru kary.
Poniewa� zna�em zwyczaje tych ludzi, w�tpi�em, czy Ibarek kiedykolwiek co� z tego otrzyma. Dlatego odpar�em, wyr�czaj�c go:
��To zbyteczne. Sam sporz�dz� wykaz przedmiot�w i je oszacuj�. Wykaz spe�ni tak� sam� rol�, jak� spe�ni�yby przedmioty.
��Nie jeste� jednak urz�dnikiem, efendi!
��Pos�uchaj mnie kod�a baszi: Udowodni�em tobie dzisiaj, �e m�g�bym by� lepszym urz�dnikiem od ciebie! Je�li odrzucisz moj� propozycj�, w�wczas napisz� do mahred�a bardziej wyczerpuj�co, ni�by� tego sobie sam �yczy�. Zatem milcz! Dla twego w�asnego dobra.
Wida� by�o, �e s�dzia chcia� ostro zareagowa�, ale zdo�a� si� opanowa�. Widocznie zrozumia�, �e tylko by sobie zaszkodzi�. Wyrazi� zatem inne pretensje:
��Niech wi�c Ibarek zatrzyma swoje rzeczy, a ja zabior� wszystkie pozosta�e, kt�re oni mieli przy sobie.
Chcia� si� nachyli�, aby podnie�� sakiewk� z pieni�dzmi i inne przedmioty.
��Poczekaj! � powiedzia�em. � Te rzeczy s� ju� zarekwirowane!
��Przez kogo?
��Przeze mnie.
��Masz do tego prawo?
��Oczywi�cie! Sporz�dz� r�wnie� ich wykaz, przy czym ty mo�esz by� �wiadkiem, �e nic nie pomin��em. Potem wy�l� jedno i drugie, list� i rzeczy, mahred�owi.
��Wszystko powinno trafi� do moich r�k!
��Dostaniesz, co ci si� nale�y. Zostawiam konie i ca�e wyposa�enie. Wszystko inne nale�y jednak do mnie. Halef, pochowaj wszystko!
Ma�y Had�i by� tak bystry, �e w ci�gu trzech sekund wszystko znikn�o w jego szerokim pasie.
��Z�odzieje! � mrukn�� M�barek.
Reakcja by�a b�yskawiczna. Bicz Halefa stanowi� dla niego na wskro� wyra�n� i bardzo aktualn� odpowied�.
Wi�ni�w wyprowadzono teraz z ruiny na polan�, kt�r� zaj�� ciekawski ludek, t�ocz�cy si�, aby zobaczy� ca�� tr�jk�.
Ibarek rozpowiada� g�o�no, �e odzyska� szcz�liwie swoj� w�asno��, przy czym nie szcz�dzi� pochwa� pod naszym adresem.
Policjanci wzi�li czterech aresztant�w do �rodka i ruszyli, a rozprawiaj�cy o pomy�lnie zako�czonej przygodzie t�um, za nimi. Wracaj�c byli o wiele g�o�niejsi, ni� kiedy szli w t� stron�.
Przedstawiciele w�adzy do��czyli tak�e do pochodu, natomiast ja zatrzyma�em si� wraz z Halefem, kt�ry na mnie skin��:
��Sihdi! Mam jeszcze p� pochodni � powiedzia�. � Wprawdzie jest ju� zgaszona, ale mo�emy j� zn�w zapali�. Mo�e przyjrzeliby�my si� chacie starego?
��Mo�emy przynajmniej spr�bowa�.
��Masz jeszcze klucz? Widzia�em, jak go zabiera�e�, kiedy w czasie rozprawy opr�nia�e� mu w s�dzie kieszenie.
��Mam go, ale nie wiem, czy jest to klucz od chaty.
��Z pewno�ci� tak, bo jakie inne jeszcze klucze stary m�g�by mie�? Poczekali�my, a� wszyscy znikn�li i wtedy otworzyli�my drzwi kluczem. Za pomoc� zapa�ki i kawa�ka papieru zapalili�my pochodni� i weszli�my do wn�trza.
Jak ju� wspomniano, n�dzny budynek przylega� do muru. Z zewn�trz wygl�da�o na to, �e ma on tylko jedno ma�e pomieszczenie. Jednak w �rodku zobaczyli�my, �e jest tu wi�cej izb po�o�onych jedna za drug�. Wewn�trzne pomieszczenia nale�a�y do starego zamku, natomiast chata w przemy�lny spos�b zas�ania�a sob� otw�r. Przednia izba by�a prawie pusta. Wygl�da�o na to, �e s�u�y ona jedynie jako izba go�cinna. Kiedy chcieli�my wej�� do drugiego pomieszczenia, zauwa�y�em nici przeci�gni�te g�r�, do�em i przez �rodek wej�cia. Ostro�nie poruszy�em jedn� z nich r�koje�ci� bicza i natychmiast rozleg� si� huk wystrza�u. Miaucza�y koty, szczeka� pies, kraka�y kruki i s�ycha� by�o jeszcze inne g�osy.
��Na Allaha! � za�mia� si� Halef. � Znajdujemy si� chyba w arce patriarchy Noego, ale proponuj� sihdi, �eby�my dalej nie wchodzili. Zaczekajmy lepiej, a� nastanie dzie�.
Ch�tnie na to przysta�em. Mimo �e nie przypisywa�em staremu M�barekowi jakich� szczeg�lnych umiej�tno�ci, to i te, kt�re posiada�, mog�y wystarczy� do wynalezienia jakiego� skutecznego urz�dzenia do unieszkodliwiania intruz�w. Zamkn�li�my wi�c chat� na klucz i zgasili�my pochodni�.
Kiedy chcieli�my wraca�, zbli�y�a si� do nas jaka� kobieca posta�. Nie poznawa�em twarzy. Ona natomiast chwyci�a r�bek mego kaftana i zanim zdo�a�em temu przeszkodzi�, przycisn�a go do ust.
��W �wietle pochodni pozna�am, �e� to ty, efendi, i pragn� ci raz jeszcze podzi�kowa�.
By�a to zielarka Nebatja.
��Co tu porabiasz na g�rze? � zapyta�em. � By�a� tu jeszcze wtedy, kiedy brali�my wi�ni�w?
��O nie. Nie sprawia mi rado�ci widok nieszcz�nik�w. By�am jednak na podw�rcu kod�y baszi, gdy mia�e� zosta� skazany. Efendi, by�e� odwa�ny, ale przysporzy�e� sobie gro�nego wroga.
��Kogo? M�bareka?
��Nie o nim m�wi�, chocia� on ciebie tak�e nienawidzi. Mam na my�li kod�� baszi.
��Uwa�am, �e kod�a baszi nie musi mnie specjalnie kocha�, ale nie potrzebuj� go si� tak�e obawia�.
��Mimo to, prosz� ci�, b�d� ostro�ny!
��Taki z niego z�y duch?
��Owszem. S�dzia powinien sta� na stra�y porz�dku, ale on po cichu popiera ludzi Szuta.
��Ach! Sk�d to wiesz?
��On cz�sto bywa� noc� na g�rze u M�bareka.
��Czy si� czasem nie mylisz?
��Na pewno nie. Widzia�am go wyra�nie w �wietle ksi�yca, a w ciemn� noc poznawa�am go po g�osie.
��Hm� Cz�sto tu bywa�a�?
��Cz�sto, mimo �e M�barek mi tego zabrania�. Ale ja kocham noc, bowiem jest ona przyjaci�k� cz�owieka. Ona pozostawia go sam na sam z Bogiem i nie pozwala, by cz�owiekowi przeszkadzano w modlitwie. Istniej� r�wnie� ro�liny, kt�re wolno szuka� tylko w nocy.
��Naprawd�?
��Tak. Podobnie jak istniej� ro�liny, kt�re pachn� jedynie w nocy, tak istniej� r�wnie� takie, kt�re na noc si� budz�, a w dzie� �pi�. I tu na g�rze rosn� takie w�a�nie przyjaci�ki nocy, w pobli�u kt�rych siadam, aby z nimi rozmawia� i nas�uchiwa� ich odpowiedzi. W ostatnim czasie nie mog�am tutaj przychodzi�, ale dzi� zdemaskowa�e� mojego wroga, kt�ry zosta� uwi�ziony i dlatego przysz�am zaraz na g�r�, aby o p�nocy zerwa� kr�la.
��Kr�la? Czy m�wisz o ro�linie?
��Owszem. Nie znasz jej?
��Nie.
��Ona jest kr�lem, bo je�li umrze, to wraz z ni� umiera ca�y jej lud. Mia�em przed sob� niezwyk�� kobiet� o uduchowionej twarzy. Ta kobieta w pocie czo�a zabiega�a o utrzymanie rodziny, a mimo to znajdowa�a jeszcze czas, aby po nocach godzinami obcowa� z ro�linami, rozmawia� z nimi i ws�uchiwa� si� w tajniki ich �ycia.
��Jak si� ta ro�lina nazywa? � zapyta�em z ciekawo�ci.
��To Had��i Marjam. Jaka szkoda, �e jej nie znasz!
��Znam j�, ale nie wiedzia�em, �e ma ona swego kr�la.
��Tylko nieliczni o tym wiedz�, a po�r�d tej garstki rzadko si� trafia szcz�liwiec znajduj�cy kr�la. Trzeba Had��i Marjam kocha� i zna� dog��bnie spos�b jej �ycia, w�wczas znajdzie si� kr�la. Posp�lstwo ro�nie ch�tnie na nieurodzajnym pod�o�u, na stokach, ska�ach i nagich zboczach, tworz�c zawsze to mniejszy, to zn�w wi�kszy kr�g, a po�rodku tego kr�gu zawsze wyrasta kr�l.
By�o to dla mnie czym� nowym. Had��i Marjam znaczy krzy� Maryi. Ro�lina ta (sylibum marianum) ro�nie tak�e w Niemczech. Jakim� dziwnym zbiegiem okoliczno�ci nazwa tej ro�liny rosn�cej w Rudawach brzmi tak samo, jak tej ze wzg�rz Planina Babuna i Planina Plaskawica!
Nebatja ci�gn�a sw�j ulubiony temat:
��Oset ten jest bardzo suchy i kruchy. Nie jest zbyt wysoki i ma cienk� �ody�k�. Natomiast kr�l jest szeroki i z latami jest coraz szerszy. �odyg� ma cieniutk� jak �yletka. Mo�e si� jednak rozrosn�� do rozmiar�w dw�ch d�oni i posiada d�ug�, w�sk� g��wk�, za� na jej ciemnym tle rysuje si� jasna, zygzakowata �mijka. �mijka ta �wieci w nocy. Widzia�am cz�sto jej �wiat�o i zobacz� je zn�w dzisiaj. Je�li zabierze si� kr�la, gin� wszyscy jego poddani. W ci�gu jednego miesi�ca. Natomiast �yj�c wraz z kr�lem, do�ywaj� pi�knego wieku. Kr�l, po kt�rego dzisiaj id�, liczy sobie oko�o dziesi�ciu lat.
��Ale je�eli go zetniesz, to zginie przecie� ca�a kolonia!
��O, nie! Wyr�s� ju� nowy, m�ody kr�l. Mo�na teraz zabra� starego kr�la. Mo�e to nast�pi� tylko w niedziel� po nowiu, w �wi�to chrze�cijan, dla kt�rych Marjam jest kr�low� niebios. Tego dnia kr�l �wieci najpi�kniej. Nawet �ci�ty �wieci jeszcze kilka nocy. Posiada wtedy najwi�ksz� moc. Dzisiaj mamy pierwsz� niedziel� po nowiu, dlatego tej nocy id� po kr�la. Je�li masz czas, mo�esz zobaczy�, jak on �wieci.
��Poszed�bym z tob�, gdy� bardzo mnie ciekawi� tajemnice przyrody, ale musz� by� niestety w mie�cie.
��Wobec tego przynios� ci jutro wieczorem kr�la ost�w. B�dzie jeszcze �wieci�.
��Nie wiem, czy do tego czasu b�d� jeszcze w Ostromczy.
��Chcesz tak szybko wyjecha�, efendi?
��Nie przyjecha�em tu na d�u�szy pobyt, a m�j czas jest �ci�le okre�lony. Ale powiedz mi, jak� to moc przypisuje si� kr�lowi ost�w?
��Zwyczajny Had��i Marjam, pity jako herbata, leczy suchoty, je�li si� one w cz�owieku jeszcze nie zakorzeni�y. Oset zawiera substancj� zabijaj�c� drobne �yj�tka wywo�uj�ce w p�ucach chorob�. Natomiast o kr�lu m�wi si�, �e wyleczy nawet suchotnika stoj�cego nad grobem.
��Wypr�bowa�a� go?
��Niestety nie, ale wierz� w to, bowiem stw�rca jest wszechmocny i potrafi, je�li zechce, najmniejsz� nawet ro�link� wyposa�y� w niezwyk�� moc.
��A wi�c przyjd� jutro do mnie i poka� mi tego kr�la, je�eli mnie jeszcze zastaniesz. Wiesz, gdzie mieszkam?
��S�ysza�am. �pij spokojnie, efendi!
��Niech ci si� poszcz�ci z tym kr�lem, Nebatja!
Posz�a.
��Sihdi! Czy wierzysz w tego kr�la ost�w? � pyta� mnie Halef w drodze.
��Nie podwa�a�bym o nim opinii.
��Nigdy jeszcze nie s�ysza�em, aby ro�liny mia�y swoich panuj�cych.
��A wi�c nie wierzysz. Zatem, gdy tylko Nebatja przyniesie mi owego w�adc� zwanego Had��i Marjam, wtedy i ty go zobaczysz.
Dzisiaj nie wiedzia�em jeszcze, �e wkr�tce b�d� zawdzi�cza� �ycie kr�lowi ost�w. O jego niezwyk�ych walorach �wiadczy�o to, �e zielarka przychodzi�a po niego a� tu, na g�r�. Zreszt� kr�l ost�w, to naprawd� osobliwa ro�lina. Koloni� tych ost�w znalaz�em w sakso�skich Rudawach na �ysej por�bie po�o�onej pomi�dzy Scheibenbergiem i Schwarzenbergiem, gdzie sp�dzi�em ca�e cztery dni na poszukiwaniu kr�la.
Teren, na kt�rym rozpleni�y si� osty, tworzy� niemal regularny kr�g. Przew�drowa�em po jego obwodzie, a potem po przekroju kolejne odcinki, lecz bez rezultatu. Wreszcie znalaz�em poszukiwanego kr�la w miejscu, obok kt�rego cz�sto przechodzi�em, wcale go nie dostrzegaj�c, gdy� by� otoczony k�p� g�stej, suchej trawy. Odpowiada� on opisowi Nebatji. Wyci��em go i posiadam jeszcze do dzi�. Kiedy mniej wi�cej po czterech latach przyby�em zn�w do Annabergu, postanowi�em z ciekawo�ci, mimo braku czasu, pow�drowa� do mego znaleziska, aby na miejscu stwierdzi�, �e poddani pozbawieni swego kr�la po prostu wygin�li.
Oczywi�cie, tutaj w Ostromczy, nie mia�em dowodu na prawdziwo�� opisu Nebatji, ale mimo to wierzy�em jej. Wielki Linneusz opowiada przecie� z pi�knym uznaniem o tym, �e swoje najwi�ksze znaleziska i obserwacje poczyni�, id�c za wskazaniami prostych ludzi. Dziecko ludu z wi�ksz� mi�o�ci� przypatruje si� tajnikom przyrody, ani�eli czyni to tak zwany cz�owiek ze sfer.
II. PONOWNA UCIECZKA
Przybywszy do Ostromczy, poszli�my do kod�y baszi, u kt�rego sporz�dzi�em przyrzeczony wykaz. W jego ma�ych oczkach pojawi�y si� iskry w momencie, w kt�rym liczyli�my pieni�dze wysypane z sakiewek. Jeszcze raz zapyta�, czy nie zechc� mu powierzy� wysy�ki, ale ja obstawa�em przy tym, �e za�atwi� to sam. Wkr�tce mia�o si� okaza�, �e dobrze uczyni�em. S�dzia nalega�, w ka�dym razie po to, by mnie irytowa�, aby worki opiecz�towa� jego piecz�ci�. Co do tego nie waha�em si� ani przez moment.
Potem chcia�em zobaczy� wi�ni�w. Znajdowali si� oni w pomieszczeniu przypominaj�cym piwnic�. Byli zwi�zani. Powiedzia�em s�dziemu, �e zadaje im zbyteczne katusze. On uwa�a� natomiast, �e wobec takich przest�pc�w wszelkie �rodki ostro�no�ci nie s� zbyt surowe i dlatego na noc postawi jeszcze policjanta jako stra�nika. Poczu�em si� uspokojony stanem zabezpieczenia wi�ni�w i nie pomy�la�em o tym, �e s�dzia zwi�za� ich jedynie dlatego, �e nale�a�o oczekiwa�, i� zechc� to sprawdzi�.
St�d uda�em si� do hanu, gdzie spo�ywano teraz sp�nion� kolacj�. Siedzieli�my razem, tak jak w po�udnie, w tym samym pokoju. By�o bardzo gwarno, wydarzenia tego dnia dawa�y bowiem sporo okazji do o�ywionej wymiany my�li, i tak zrobi�o si� ju� grubo po p�nocy, kiedy u�o�yli�my si� do snu.
Wskazano mi najlepsz� izb�, do kt�rej prowadzi�y schody. Poniewa� przygotowano w niej dwa legowiska, zaproponowa�em jedno z nich ma�emu Had�iemu. Wiedzia�em, jak bardzo b�dzie sobie ceni� taki dow�d przyja�ni.
Zegarek wskazywa� par� minut po drugiej, kiedy zaczynali�my rozbiera� si� do spania, ale wtedy kto� za�omota� na dole do zaryglowanej bramy. Otworzy�em okiennice na zewn�trz. Kto� sta� przy bramie, ale nie mog�em pozna�, kto to by�.
��Kto tam? � spyta�em.
��Ach, to tw�j g�os � odpar�y niewie�cie usta. � To ty jeste�, efendi? Czy si� nie myl�?
��Tak! A to ty zielarko?
��Zgadza si�, efendi. Zejd� na d�! Musz� ci co� powiedzie�.
��Koniecznie?
��Oczywi�cie.
��Czy b�d� m�g� si� jeszcze po�o�y�?
��Chyba nie tak zaraz.
��Poczekaj! Ju� id�.
Minut� p�niej by�em ju� z Halefem na dole.
��Efendi! Wiesz co si� sta�o? Albo zaczekaj, tyle czasu chyba jeszcze masz. Sp�jrz, oto kr�l: Had��i Marjam!
Nebatja da�a mi go do r�ki. Kolczasty oset o rozmiarze dw�ch roz�o�onych d�oni, ale rzeczywi�cie cienki jak �yletka. Mimo ciemno�ci �atwo mo�na by�o dostrzec na d�ugiej w�skiej koronie jasn�, zygzakowat� �mijk�. Wprawdzie nie �wieci�a ona, ale odznacza�a si� niemal wyra�nie fosforyzuj�cym blaskiem.
��Teraz mi wierzysz? � spyta�a.
��Nie w�tpi�em w twoje s�owa. Tu jest zbyt ciemno. Odwiedz� ci� wczesnym rankiem, aby zobaczy� oset dok�adnie przy dziennym �wietle. Ale teraz powiedz mi, co chcia�a� mi powiedzie�!
��Sta�o si� co� bardzo niedobrego: wi�niowie uciekli.
��Tak? Naprawd�? Sk�d to wiesz?
��Widzia�am ich i nawet s�ysza�am co m�wili!
��Gdzie?
��Na g�rze. W pobli�u chaty M�bareka.
��Sihdi! � zerwa� si� Halef. � Musimy natychmiast uda� si� na g�r� i ich zastrzeli�, bo je�li nie, to oni pozbawi� nas �ycia.
��Poczekaj! Najpierw musimy si� wszystkiego dowiedzie�. Powiedz nam Nebatja, ilu ich by�o?
��Trzech przybyszy, M�barek i kod�a baszi.
��Co? Kod�a baszi by� z nimi? � dziwi�em si�.
��Tak. To on ich wypu�ci� i dosta� za to od M�bareka pi�� tysi�cy piastr�w.
��Wiesz to na pewno?
��Wyra�nie wszystko s�ysza�am � zapewnia�a Nebatja.
��Zatem opowiedz, ale zwi�le! Nie mo�emy traci� czasu.
��Mia�am ju� kr�la ost�w i chcia�am wraca� przez polan�, gdy zobaczy�am czterech m�czyzn przybywaj�cych z miasta. Nie chcia�am, aby mnie ujrzeli i przycupn�am w k�cie pomi�dzy chat� a przylegaj�cym murem. Ludzie ci chcieli wej�� do chaty, ale chata by�a zamkni�ta. Tr�jki z nich nie zna�am, ale czwartym by� M�barek. M�wili, �e s�dzia ich wypu�ci� i zaraz przyb�dzie, aby w zamian za to otrzyma� pi�� tysi�cy piastr�w. Pragn� potem wyjecha�, ale postanowili si� na was zem�ci�. Jeden z nich m�wi�, �e ty z pewno�ci� pojedziesz do Radowicza i do Istip. Po drodze maj� was napa�� niejacy Alad�i.
��Kto to s� ci Alad�i?
��Nie wiem. Potem zjawi� si� kod�a baszi. Poniewa� nikt nie mia� klucza, otworzyli drzwi kopni�ciem. Zapalono �wiat�o i otwarto okiennice nad moj� kryj�wk�. Wylecia�y tamt�dy ptaki, nietoperze, i inne zwierz�ta wypuszczone przez M�bareka. Przerazi�am si� i zbieg�am jak szybko mog�am na d�, by ci to powiedzie�.
��Dzi�kuj� ci, Nebatja. Jutro ci� za to wynagrodz�. Teraz wracaj do domu, czas bowiem nagli.
Wr�ci�em do siebie. Nie musia�em nikogo budzi�. To, �e mnie wywo�ano, stanowi�o oznak�, �e co� si� wydarzy�o. Wszyscy zatem wstali. Nie up�yn�y nawet dwie minuty, a byli�my w pe�nym rynsztunku, gotowi do dzia�ania: Halef, Osko, Omar i ja. Obaj wie�niacy mieli ochot� na podniesienie larum, ale im tego wzbroni�em, gdy� uciekinierzy us�yszeliby ha�as, kt�ry by ich ostrzeg�. Poleci�em wie�niakom, aby po cichu sprowadzili kilku dziarskich ludzi i wraz z nimi obsadzili drog� prowadz�c� do Radowicza. W ka�dym przypadku zbiegowie powinni wpa�� im w r�ce, je�li wcze�niej nie uda�oby si� nam ich unieszkodliwi�.
Ca�� czw�rk� pospieszyli�my najpierw �cie�yn� prowadz�c� na g�r�. Jednak po doj�ciu do lasu musieli�my zwolni�. Poniewa� teren by� os�oni�ty, trzeba by�o uwa�a�, aby nie upa��. Droga wznosi�a si� stromo w g�r�, natomiast pomi�dzy drzewami wystawa�y z ziemi kamienie, gdy� sp�ywaj�ca woda wyp�uka�a z powierzchni �cie�yny piasek.
Nagle zda�o mi si�, jakbym us�ysza� jaki� ostry, przenikliwy krzyk wywo�any strachem. Potem dobieg� do mych uszu g�uchy odg�os, jakby kto� upad�.
��Sta�! � szepn��em do moich towarzyszy. � Przed nami jest jaki� cz�owiek. St�jcie i sza�
Kto� si� do nas zbli�a�, powoli krocz�c. Kroki te by�y nieregularne, gdy� cz�owiek ten stawia� jedn� stop� wolniej od drugiej. Utyka�.
Mo�e zrani� si� przy upadku. Teraz znajdowa� si� tu� przede mn�. Noc nie by�a jasna, a tutaj, po�r�d drzew i pod nimi zalega� g��boki mrok. Dlatego bardziej przeczucie ani�eli wzrok pozwoli�y mi rozpozna� chud� posta� podobn� do kod�y baszi. Z�apa�em go.
��St�j i milcz! � poleci�em mu st�umionym g�osem.
��Kim jeste�, na Allaha? � zawo�a� przera�ony.
��Nie poznajesz mnie?
��Owszem! Jeste� tym obcym cz�owiekiem! Czego tutaj chcesz?
By� mo�e, pozna� mnie po g�osie, albo po sylwetce � w ka�dym razie wiedzia�, kogo ma przed sob�.
��A ty, kim jeste�? � pyta�em. � Czy nie kod�� baszi, kt�ry wypu�ci� uwi�zionych!
��Maszallah! � krzykn�� g�o�no. � On ju� wie!
Zrobi� uskok, aby si� uwolni�. Przewiduj�c, �e b�dzie pr�bowa� ucieczki, stara�em si� trzyma� go mocno, ale jego stary, zle�a�y kaftan nie trzyma� tak mocno jak ja, dlatego w pewnym momencie poczu�em szarpni�cie i w moim r�ku pozosta� kawa�ek materia�u, za� jego w�a�ciciel znikn�� pomi�dzy drzewami, gdzie wszelka pogo� by�aby bezcelowa. Przy czym krzycza� ze wszystkich si�:
��Hajde sa�usz kulibeden, uszabuk, czubuk � uciekajcie z chaty pr�dko, pr�dko!
��Jaki z ciebie naiwniak, sihdi! � gniewa� si� Halef. � Masz �obuza w gar�ci, a potem go puszczasz! Gdybym to ja zrobi�, to�
��Cisza! � przerwa�em mu. � Nie mamy teraz czasu na wym�wki. Musimy po�pieszy� do chaty, gdy� jego ostrze�enie potwierdza, �e tam s� nasi wrogowie.
Wtem z g�ry rozleg�o si� pytanie:
��Nicz�n, neje � dlaczego? Przed kim?
��Jabanczylar, ecznebiler! Kaczyn, koszyn, syczyn � przed tymi obcymi! I to pr�dko! � odpowiedzia� im g�os czmychaj�cego.
Starali�my si� przyspieszy� kroku, ale wyboista droga nie bardzo nam na to pozwala�a. Zrobili�my zaledwie par� ruch�w, kiedy na g�rze us�yszeli�my ha�as: zobaczyli�my strzelaj�cy w niebo p�omie�, a potem zn�w zapad�a cisza.
��To raca! � uzna� Halef, sapi�c za moimi plecami. � Jeszcze si� pali.
Spoza drzew widzieli�my teraz p�omie�, a kiedy wyszli�my na polan�, ujrzeli�my przed sob� chat� stoj�c� w ogniu.
��O tam! Widzicie ich? Strzelajcie!
Znajdowali�my si� w blasku p�omieni i stanowili�my dogodny cel.
��Z powrotem! � ostrzeg�em i w tej�e chwili uskoczy�em za drzewo. Moi towarzysze zrobili w ostatnim momencie to samo, dzi�ki czemu z oddanych w naszym kierunku trzech strza��w �aden nie trafi�. Sam by�em r�wnie� przygotowany do strza�u. B�ysk wystrza��w zdradzi� miejsce pobytu hultaj�w, dlatego w tej samej co oni sekundzie poci�gn��em za spust trafiaj�c, bo kto� zakrzykn��:
��Ej falaket, bre ha! Jaralannyszim! � pomocy! Ranili mnie!
��Naprz�d! Na nich! � wo�a� dzielny, ma�y Had�i Halef Omar, wyskakuj�c zza drzewa.
��Zatrzymaj si�! � zawo�a�em, chwytaj�c go za rami�. � Mog� mie� dwururki!
��Niech te dranie maj� i po sto luf, to i tak ich zniszcz�! Wyrwa� si�, obr�ci� strzelb� i skoczy� przez jasno o�wietlony plac.
Nie pozosta�o nam zatem nic innego, jak pod��y� za nim. By�o to niebezpieczne, ale na szcz�cie przeciwnicy nie mieli dwururek, a na ponowne za�adowanie zbiegom nie starczy�o czasu. Dotarli�my wi�c cali do ska�y, sk�d pad�y strza�y, ale by� to nasz jedyny sukces osi�gni�ty nieprzemy�lanym atakiem, bowiem nikogo ju� tam nie by�o.
��Gdzie oni s�, sihdi? � spyta� Halef. � Domy�lasz si�?
��Gdzie s�, tego nie wiem, ale wiem dobrze