7969

Szczegóły
Tytuł 7969
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7969 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7969 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7969 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Z. Sprage Decam �� � � Rozkaz ���Johnny Black si�gn�� z p�ki pi�ty tom "Encyclopedia Britannica" i otworzy� go pod has�em CHEMIA. Poprawiwszy elastyczna ta�m� podtrzymuj�c� okulary, znalaz� to miejsce w tek�cie, na kt�rym zatrzyma� si� ostatnim razem. Ale przeczytawszy kilka linijek, Johnny Black z �alem przekona� si�, �e nic nie rozumie i �e zanim zabierze si� dalej do czytania, b�dzie musia� zwr�ci� si� do profesora Matewna po wyja�nienia. Johnny Black musia� nauczy� si� chemii, dzi�ki kt�rej tak si� zmieni�, �e nawet nauczy� si� czyta� encyklopedi�. ���Rzecz w tym, te Johnny Black by� nie cz�owiekiem, lecz czarnym nied�wiedziem Enarctos Americanus. Profesor Matewn wprowadzi� do jego m�zgu preparat chemiczny, kt�ry zmieni� �wiadomo�� nied�wiedzia i skomplikowane procesy elektryczne nazywane my�l� sta�y si� dla Johnny'ego takie proste, jak gdyby mia� wielki m�zg cz�owieka. ���Podstawowa cecha charakteru Johnny'ego by�a ciekawo��, dlatego pragnienie dowiedzenia si� wszystkiego, co dotyczy�o tych proces�w chemicznych, sta�o si� g��wn� tre�ci� jego �ycia. ���Johnny ostro�nie odwraca� �ap� karty. Wprawdzie pewnego razu usi�owa� odwraca� karty j�zykiem, ale przeci�� go o skraj karty. Na nieszcz�cie wszed� na to profesor Matewn i Johhnny'emu dosta�o si� za to, �e ob�lini� karty ksi��ki. A przy tym w�a�nie wtedy Johnny w tajemnicy oddawa� si� na�ogowi �ucia tabaki, o czym profesor mia� mo�no�� przekona� si� na podstawie br�zowych zaciek�w na stronach swych drogich wydawnictw. ���Porzuciwszy pr�by zrozumienia chemii, Johnny przeczyta� has�a CHINY i CHIRURGIA. To ugasi�o troch� pragnienie wiedzy. Potem w�o�y� okulary do futera�u przyczepionego do naszyjnika i pocz�apa� do wyj�cia. ���Wyspa Saint Czoix cierpia�a pod pal�cymi promieniami karaibskiego s�o�ca. Jak wszystkie nied�wiedzie, Johnny by� daltonist� i nie widzia� b��kitu nieba i soczystej zieleni wzg�rz. Ale nie �a�owa� tego. Pragn�� tylko, �eby wzrok by� bardziej ostry, aby m�g� dojrze� okr�ty stoj�ce w zatoce Frederickstad. Profesor Matewn bez okular�w widzia� je nawet z terytorium stacji biologicznej. Ale najbardziej doskwiera� Johnny'emu brak palc�w i daru mowy. Niekiedy nawet my�la� o tym, �e skoro ju� on, zwierz�, sta� si� w�a�cicielem m�zgu ludzkiego typu, to lepiej by�oby, gdyby by� ma�p� w rodzaju MacGinty, szympansicy �yj�cej w klatce. ���Johnny z trwog� pomy�la� o MacGinty. Od samego rana z jej klatki nie dochodzi� �aden d�wi�k, a stara ma�pa mia�a zwyczaj g�o�no piszcze� i rzuca� czym popad�o w ka�dego, kto przechodzi� obok klatki. Male�kie ma�pki, widz�c zbli�aj�cego si� nied�wiedzia, podnios�y wrzask, ale MacGinty milcza�a. Stan�wszy na tylnych �ach, Johnny ujrza�, �e szympansica siedzia�a w g��bi klatki, przywar�szy plecami do �ciany i t�po patrzy�a w przestrze�. W pierwszej chwili Johnny'emu wyda�o si� nawet, �e ma�pa nie �yje, ale prawie natychmiast spostrzeg�, �e szympansica oddycha. Nied�wied� warkn�� cicho. Szympansica popatrzy�a w jego stron�, jej ko�czyny drgn�y, ale nie wsta�a. "Z pewno�ci� zachorowa�a - pomy�la� Johnny - trzeba i�� uprzedzi� o tym pracownik�w laboratorium", ale natychmiast jego male�ka, egoistyczna dusza zacz�a go przekonywa�, �e wkr�tce przyjdzie Pablo, przyniesie szympansicy obiad, zobaczy, co si� z ni� dzieje i zamelduje uczonym o jej stanie. ���Nied�wied� pomy�la� o tym, �e Honoria powinna ju� bi� w dzwon i zaprasza� uczonych na obiad. Ale dzwon nie dzwoni�. Wok� panowa�a niezwyk�a cisza. Jedynymi d�wi�kami rozlegaj�cymi si� w powietrzu by�y krzyki ptak�w, wizg ma�p w wolerach i odg�os elektrogeneratora na oddziale Bemisa, znajduj�cego si� po drugiej stronie wzg�rza. ���Johnny cz�sto zadawa� sobie pytane: czym zajmuje si� ekscentryczny botanik? Wiedzia� o tym, �e wszyscy biologowie stacji nie lubili Bemisa. ���Nieraz te� s�ysza� uwagi profesora Matewna o ludziach Bemisa, szczeg�lnie o prostackich typach chodz�cych w butach do jazdy konnej, chocia� na ca�ej wyspie nie by�o ani jednego konia. ���Bemis w�a�ciwie nie nale�a� do grona pracownik�w biologicznej stacji naukowej. Po prostu darowizna na rzecz uniwersytetu wyda�a si� zarz�dowi wystarczaj�c� podstaw� do wydania Remisowi zezwolenia na budow� domu i laboratorium botanicznego. ���Johnny uda�by si� wnet w stron� domu botanika, ale natychmiast przypomnia� sobie, jaki ha�as podni�s� tamten poprzednim razem, kiedy zobaczy� w swoim sektorze nied�wiedzia. ���W gruncie rzeczy istnia�a mo�liwo�� sprawdzenia, co przeszkodzi�o Honorii nie dotrzyma� ustanowionego porz�dku dnia i Johnny ruszy� w kierunku kuchni. Doszed�szy do niej, wsun�� sw� ��ta mord� w drzwi. Do wn�trza nie wchodzi�, znal bowiem niezrozumia�e uprzedzenie kucharki do siebie. ���Uderzyf go w nos zapach przypalonego jad�a. Honoris siedzia�a przy oknie. By�a nieruchoma jak czarna ska�a, wzrok bezmy�lnie utkwi�a w �cianie. Lekkie warkni�cie Johnny'ego wywar�o na niej nie wi�ksze wra�enie ni� na szympansicy MacGinty. ���Johnny'ego silnie to zaniepokoi�o, pobieg� wi�c na poszukiwanie profesora Matewna. W jadalni nie by�o go. Byli tam natomiast wszyscy pozostali biologowie stacji. Na szezlongu siedzia� znamienity doktor Bruckner. Na jego kolanach le�a�a roz�o�ona gazeta. ���Uczony nie zwraca� na Johnny'ego �adnej uwagi. Nied�wied� ostro�nie uk�si� go w nog�, ale Bruckner tylko lekko j� odsun��. Papieros, kt�ry wypad� z r�ki Brucknera, wypali� wielka dziur� w dywanie. ���Byli tu tak�e: doktor Marcuse, Rierson i jego �ona. Wszyscy nieruchomi niczym posagi. �ona Riersona trzyma�a w r�kach p�yt� gramofonowa, prawdopodobnie z muzyk� taneczn�, kt�r� bardzo lubi�a. ���Johnny straci� jeszcze kilka minut na poszukiwania swojego pogromcy i w ko�cu znalaz� go w sypialni. Profesor Matewn w samej tylko bieli�nie le�a� w po�cieli i nieruchomo spogl�da� w sufit. Na pierwszy rzut oka nie wygl�da� na chorego: oddech jego by� r�wny, ale cia�o pozostawa�o zupe�nie nieruchome. Zmusi� profesora do poruszania si� mo�na by�o tylko za pomoc� popychania lub podgryzania. Wysi�ki Johnny'ego doprowadzi�y tylko do tego, �e profesor wsta� z ��ka, jakby we �nie przeszed� przez pok�j i usiad� w fotelu przy oknie, ze wzrokiem wbitym w dal. ���Po godzinie Johnny przerwa� pr�by wymuszania na uczonych stacji biologicznej rozumnego dzia�ania i wyszed� z domuu, aby zebra� my�li. Zazwyczaj bardzo lubi� my�le�, ale tym razem mia� do dyspozycji zbyt ma�o fakt�w, aby mo�na by�o nimi operowa�. ���Co powinien teraz uczyni�? ���Johnny m�g� wzi�� s�uchawk� telefoniczn�, ale nie potrafi� m�wi� - nie uda�oby mu si� wi�c wezwa� lekarza. ���Je�li p�jdzie do Frederickstad i usi�uje si�� zmusi� lekarza do przyj�cia tutaj, mog� go zastrzeli�. ���W czasie tych rozmy�la� wzrok Johnny'ego pad� przypadkowo na sektor Bemisa. Ku jego zdziwieniu, nad szczytem wzg�rza wznosi�o si� co� okr�g�ego. To co�, powoli ko�ysz�c si�, znikn�o wkr�tce w b��kicie nieba. Johnny s�ysza� kiedy� o powietrznych kulach i wiedzia�, �e Remis prowadzi z nimi jakie� do�wiadczenia. Za pierwsz� kul� powietrzn� unios�a si� w g�r� druga, potem jeszcze nast�pne - trwa�o to do�� d�ugo. ���Tego by�o ju� za wiele i Johnny nie m�g� spokojnie pozostawa� z boku i przygl�da� si� wydarzeniom. Pali�o go pragnienie wyja�nienia, do czego potrzebne by�o zape�nienie nieba kulami powietrznymi o �rednicy oko�o metra. ���A opr�cz tego, by� mo�e, uda mu si� sprowadzi� na stacj� Bemisa i pokaza� mu skamienia�ych pracownik�w i profesora Matewna. ���Przy jednej ze �ciany domu Bemisa Johnny ujrza� samoch�d ci�arowy, stos jakich� sprz�t�w i dw�ch ludzi. Obok le�a�y balony. Ludzie brali je jeden po drugim, naci�gali na komin stercz�cy z jakiego� aparatu, nape�niali gazem i puszczali w powietrze. U do�u ka�dego z balon�w przyczepione by�o niewielkie pude�ko. ���- Diabe�! - zawola� jeden z ludzi ujrzawszy Johnny'ego i chwycil za kabur� pistoletu. ���Johnny pddni�s� si� na tylne �apy i powoli wyci�gn�� jedn� z przednich �ap w kierunku ludzi. Wiedzial, �e taki gest, kiedy nieoczekiwanie spotyka� si� z cz�owiekiem, m�g� �wiadczy� o jego dobrych zamiarach. Johnny nie bardzo przejmowa� si� tym, �e ludzie si� go boj�, ale wiedzia�, �e wielu z nich nosi przy sobie bro� i staj� si� oni niebezpieczni, kiedy si� ich przestraszy. ���- No, zabieraj si� st�d, ty! - powiedzia� cz�owiek. ���Nieco zak�opotany, Johnny otworzy� pysk i powiedzial: ���- Szo? ���Jego przyjaciele-uczeni na stacji wiedzieli, �e nale�y to rozumie�, jako "Co pan powiedzia�?" albo "Co si� tu sta�o?" ���Ale zamiast tego, �eby spokojnie odpowiedzie� na pytanie, cz�owiek wyrwa� pistolet z kabury i wystrzeli�. ���Kiedy 38-kalibrowa kula zrykoszetowa�a po jego wielkim nied�wiedzim �bie, z oczu Johnny'ego posypa�y si� iskry. W okamgnieniu rzuci� si� do ucieczki; bieg� tak szybko ku bramie, �e �wir lecia� spod n�g. Na kr�tkich dystansach Johnny m�g� rozwija� szybko�� do 35 mil, a na d�ugich biega� z szybko�ci� 30 mil. Teraz pobi� wszystkie swoje dotychczasowe rekordy. ���Kiedy przybieg� na stacj� biologiczn�, natychmiast uda� si� do �azienki i zacz�� ogl�da� swoj� ran�. Okaza�a si� niezbyt powa�na, chocia� od uderzenia kuli rozbola�a go g�owa. Opatrzy� rany nie m�g�. Ale uda�o mu si� odkr�ci� kran, przemy� ran� wod� i wytar� r�cznikiem. Potem wyj�� flakon z jodyn�, otworzy� z�bami zakr�tk� i podtrzymuj�c flakon �apami, wyla� troch� jodyny na �eb. Poczuwszy pal�cy b�l, zarycza� i wyla� kilka kropel na pod�og�, co zaniepokoi�o go bardzo. ���Przecie� kiedy profesor Matewn zobaczy plamy, Johnny zostanie niechybnie jako� ukarany. ���Johnny ostro�nie wyszed� z domu i uwa�nie spogl�daj�c w stron� Bemisa, aby w odpowiednim czasie dojrze� dw�ch niegodziwc�w, gdyby chcieli si� tu pojawi�, zamy�li� si�. Co� podpowiada�o mu, �e mi�dzy tymi lud�mi, balonami a dziwnym ot�pieniem uczonych na stacji biologicznej jest jaki� zwi�zek. No, a co z samym Remisem? Czy tak�e popad� w to ot�pienie, jak inni, czy te� nie? A mo�e to w�a�nie on jest �r�d�em wszystkich tych wydarze�? ���Johnny bardzo chcia� to wszystko wyja�ni�, ale ba� si� nowych wystrza��w. ���Nagle nieoczekiwana my�l sprawi�a, �e Johnny niemal podskoczy�. Otwiera�a si� przed nim wspaniale mo�liwo�� wykorzystania wszystkich tych wydarze� na w�asn� korzy��. Pobieg� w kierunku kuchni. ���Poszzcz�ci�o mu si�, gdy� ka�da jego �ap wyposa�ona by�a w naturalne no�e do otwierania konserw. Ale zd��y� zje�� tylko kilka konserw z kompotem brzoskwiniowym, gdy ha�as przed domem zmusi� go do spojrzenia w okno. Johnny zobaczy�, �e przy ganku zatrzyma� si� samoch�d ci�arowy, kt�ry widzia� ju� w sektorze Bemisa, a z samochodu wysz�o dw�ch znanych mu ju� niegodziwc�w. ���Nied�wied� bezszelestnie prze�lizn�� si� do przyleg�ego pokoju i zacz�l s�ucha� pod drzwiami, przygotowawszy si� do zadania ciosu, gdyby niegodziwcom wpad�o do g�owy otworzy� drzwi. ���Najpierw us�ysza�, jak otwieraj� si� drzwi do kuchni, a potem rozleg� si� g�os tego, kt�ry strzela� do Johnny'ego: ���- Ej ty, jak si� nazywasz? ���Honoris, nadal siedz�ca nieruchomo przy oknie, bezbarwnym g�osem odpowiedzia�a: ���- Honoris Weles. ���- Dobrze, Honorio. Pomo�esz nam wynie�� i za�adowa� na samoch�d co� nieco� z produkt�w. Zrozumia�a�? ���- S�uchaj, Smoke, widzisz ten nieporz�dek? Prawdopodobnie by� tu nied�wied�. Je�li go zobaczysz - strzelaj! Kotlety z nied�wiedzia to wspania�a rzecz. Mo�esz mi wierzy�. ���Drugi m�czyzna mrukn�� w odpowiedzi co� niezrozumia�ego i Johnny us�ysza� cz�apanie pantofli Honorii w kuchni, a potem znowu odglos otwieranych drzwi. Wci�� jeszcze czuj�c strach przed zamienieniem si� w kotlety, Johnny lekko uchyli� drzwi. Przez oszklone drzwi wej�ciowe dojrza� Honori� ze stert� prowiantu na r�kach. Pos�usznie uk�ada�a w samochodzie puszki z konserwami i paczki. Dw�ch niegodziwc�w siedzia�o ju� w samochodzie i pal�c papierosy obserwowa�o, jak Murzynka wynosi z kuchni i �aduje na samoch�d wci�� nowe partie paczek i konserw. ���Potem jeden z ludzi powiedzia�: - No, starczy! - i Honoris natychmiast siad�a na stopniach ganku, z�o�y�a r�ce na kolanach i znowu zamar�a w bezruchu. ���Johnny wyskoczy� ze swego ukrycia i pobieg� w stron� grupy drzew, kt�re ros�y na ko�cu sektora stacji biologicznej, akurat naprzeciwko domu Bemisa. Sta�y na wierzcho�ku wzg�rza i mog�y s�u�y� jednocze�nie jako doskona�a kryj�wka dla obserwatora i punkt wyj�ciowy dla napadu. ���Budynek stacji, stwierdzi� Johnny, by� zbyt ciasny dla niego i tych dw�ch niegodziwc�w, kt�rzy maj� zamiar bra� z kuchni prowiant i zabi� go przy spotkaniu. ���W tym momencie przypomnia� sobie zachowanie Honorii. Murzynka, w zwyk�ych warunkach wyr�niaj�ca si� niewzruszonym uporem, bez jakichkolwiek sprzeciw�w wykonywa�a wszystkie polecenia. ���A wi�c choroba czy co� innego nie zaszkodzi�o jej zdrowiu i nie rozstroi�o jej umys�u. Stan ten tylko pozbawi� j� samodzielno�ci dzia�ania i wolnej woli. Honoria pami�ta�a swoje nazwisko i dok�adnie wype�nia�a wszystkie polecenia. ���Dlaczego on sam, my�la� Johnny, nie sta� si� ofiar� tego ot�pienia? Ale przypomniawszy sobie szympansic�, ���Johnny zrozumia�, �e w takim stanie mog�y si� widocznie znajdowa� istoty o bardzo wysoko zorganizowanym systemie nerwowym. ���Ze swego ukrycia lohnny widzia� wci�� nowe balony wznosz�ce si� w niebo: Potem z domu Bemisa wysz�o jeszcze dw�ch ludzi i zacz�li rozmawia� z tymi, kt�rzy nape�niali balony gazem i wypuszczali je w powietrze. Jednym z tych dw�ch ludzi by� sam Bemis. ���Nied�wied� nie mia� ju� teraz w�tpliwo�ci: botanik Bemis by� niew�tpliwie szefem tej bandy. W ten spos�b okaza�o si�, �e Johnny ma a� czterech wrog�w. Jak si� z nimi upora�? Tego jeszcze nie wiedzia�. Ale przynajmniej na razie m�g� zaj�� si� �ywno�ci�, kt�ra pozosta�a w kuchni, dop�ki nie zabrali jej jeszcze bandyci. ���Johnny znowu uda� si� do kuchni i przygotowa� sobie litrowy garnek kawy. Mia� szcz�cie, bo w piecu pali� si� jeszcze ogie�. Johnny wyla� kaw� na patelni�, aby szybciej wystyg�a. Przek�si� ca�ym bochenkiem chleba. ���Kawa wp�yn�a na niego dobroczynnie: w g�owie mu przeja�nia�o i zacz�� obmy�la� plan napadu na dom Bemisa. Wszystkie szczeg�y widzial tak wyra�nie, jakby plan ju� przeprowadzi�. Ale zapad� zmrok i Johnny postanowi� poczeka� do rana. ���Zbudzi� si� o �wicie i znowu zacz�� obserwowa� dom Bemisa. Wkr�tce dw�ch ludzi wysz�o z domu i ponownie zacz�to nape�nia� balony. Potem rozleg� si� kaszl�cy odg�os w��czonego motoru generatora. ���Johnny zdecydowal si�. Da� wielkiego susa, podkrad� si� do domu Bemisa z przeciwnej strony i wpe�zn�� pod dom : jak w wi�kszo�ci budynk�w na Wyspach Dziewiczych, dom Bemisa sta� na palach. Nied�wied� pe�z� do chwili, kiedy skrzypienie desek wskazywa�o na to, �e znajduj�cy si� w domu ludzie chodz� bezpo�rednio nad jego g�ow�. Pozna� glos Bemisa: ���- ... EI i Shorty, a teraz wszyscy ci idioci utkn�li w Hawanie i nie uda im si� przedosta� tutaj, poniewa� wszystkie linie komunikacyjne w rejonie Morza Karaibskiego zostan� przerwane. ���Inny glos odpowiedzia�: ���- My�l�, �e po jakim� czasie domy�l� si� i przekonaj� w�a�ciciela jakiego� okr�tu lub samolotu, aby ich przywi�z� tutaj... To jedyna rzecz, kt�ra im pozosta�a do zrobienia, kiedy ca�a ludno�� Kuby b�dzie pod wp�ywem... Ile balon�w musimy jeszcze wypu�ci�? ���- Ca�y zapas, jaki mamy - odpowiedzia� Bemis. ���- Ale czy nie powinni�my zachowa� pewnej ilo�ci? Chyba nie warto sp�dza� tu reszty �ycia w nadziei, �e promienie kosmiczne jeszcze raz spowoduj� niezb�dne zmiany w zarodnikach pos�anych w stratosfer�, aby otrzyma� takie, jak te... ���- Powiedzia�em, �e powinni�my wypu�ci� wszystkie balony, a nie wykorzysta� wszystkie zarodniki, Farney. ���Mam ich wystarczaj�cy zapas, a opr�cz tego przez ca�y czas zajmuj� si� hodowl� nowych szczep�w. Jakkolwiek jest, miejmy nadziej�, �e posiadany zapas zarodnik�w wystarczy nam, �eby obrobi� nimi ca�y glob ziemski. Ile potrzeba na to czasu? By� mo�e, tygodnie. Nie mieli�my nawet jednej szansy na milion, �e dostaniemy taka mutacj�, a jednak uda�o si� nam! W�a�nie dlatego oceniam nasz sukces jako zrz�dzenie losu, jako przepowiedni�, �e to w�a�nie ja powinienem rz�dzi� �wiatem i wyprowadzi� go ze zw�tpie� i b��d�w. I dokonam tego! B�g da� mi t� w�adz� i nie opu�ci mnie! ���M�zg Johnny'e�o pracowa� w ogromnym napi�ciu. Nied�wied� wiedzia�, �e Bemis jest specjalist� w zakresie ple�niak�w. Prawdopodobnie botanik wyrzuci� w stratosfer� zarodniki ple�niak�w i pod wp�ywem promieni kosmicznych otrzyma� mutacj� nadaj�c� ple�niakom w�a�ciwo�ci parali�uj�ce: przez zako�czenia nerwowe systemu oddechowego zarodniki powodowa�y ot�pienie woli w uk�adzie nerwowym. ���A teraz Bemis rozsy�a� za pomoc� balon�w te zarodniki po ca�ym �wiecie, aby sparali�owa� wol� ca�ej ludzko�ci. Ale poniewa� ani on, ani jego pomocnicy nie pozostawali pod wp�ywem dzia�ania zarodnik�w, nale�y przypuszcza�, �e istnieje jaki� preparat czy �rodek chroni�cy przed ich dzia�aniem. Bardzo mo�liwe, �e �rodek ten Bemis przechowuje gdzie� w pobli�u. ���Jeden z m�czyzn nape�niaj�cych balony gazem powiedzia�: ���- Ju� dziesi�ta. Czas i�� na poczt�; Bert. ���- Jaka tam znowu poczta ! We Frederickstad wszyscy siedz� jak skamieniali. ���- Tak, chyba masz racj�. Ale musimy ich nakarmi�, �eby nie pozdychali z g�odu. Musz� jeszcze popracowa� dla nas. ���- Ty, Smoke, id� zaj�� si� nimi, a ja przez ten czas zapal� sobie papierosa. Mo�e uda ci si� znowu nawi�za� ��czno��. ���Johnny widzia�, jak para but�w znikn�a w samochodzie, kt�ry natychmiast odjecha�. Druga para podesz�a do ganku i cz�owiek usiad� na stopniach. Johnny pami�ta�, �e naprzeciwko domu ro�nie wielkie drzewo, kt�rego pie� sta� przy samej �cianie... Po czterech minutach spu�ci� si� z drzewa na dach domu i patrza� teraz z g�ry na niegodziwca pal�cego papierosa. ���Bert dopali� papierosa, rzuci� niedopa�ek na ziemi� i wsta�. W tym momencie Johnny skoczy� na jego plecy i Bert run�� jak d�ugi na ziemi�. Zanim zd��y� zaczerpn�� powietrze, �eby krzykn��, ci�ka �apa nied�wiedzia stukn�a go w ty� g�owy. ���Johnny zacz�� nas�uchiwa�. W domu panowa�a cisza. Ale cz�owiek, kt�rego nazywano Smoke, powinien wkr�tce wr�ci� samochodem ci�arowym... Nied�wied� szybko wci�gn�� cia�o cz�owieka pod dom. Potem z wielka ostro�no�ci� schyli� oszklone drzwi wej�ciowe i wci�gn�wszy pazury, �eby nie cz�apa�y po pod�odze, wlaz� do domu. Musia� zorientowa� si�, gdzie znajduje si� Bemis. G�os botanika dobiega� zza drzwi na wprost. ���Johnny cicho pchn�� drzwi. Mia� przed sob� laboratorium. Wsz�dzie sta�y skrzynie z kwiatami, szklane pojemniki z ro�linami, przyrz�dy chemiczne. Bemis i jeszcze jaki� m�ody cz�owiek siedzieli w przeciwleg�ym k�cie pomieszczenia. ���Johnny przebiegi p� pokoju, zanim dostrzegli jego obecno��. Zerwali si� obaj na r�wne nogi. ���- Bo�e m�j! - zawo�ali m�ody cz�owiek. ���Kiedy prawa �apa nied�wiedzia dotkn�a brzucha Bemisa, botanik wyda� z siebie rozdzieraj�cy krzyk. Usi�owa� zrobi� krok, potem pope�zn�� i pad� w ka�u�y krwi. M�ody cz�owiek z�apa� krzes�o, ale Johnny, stan�wszy na tylnych �apach, przednimi tak w nie pacn��, �e odlecia�o w przeciwleg�y koniec pokoju wbijaj�c si� z ha�asem w jakie� przyrz�dy. Cz�owiek rzuci� si� ku drzwiom, ale nie zd��y� zrobi� nawet trzech krok�w, gdy Johnny mia� go ju� pod sob�... ���Teraz Johnny'emu pozosta�o tylko rozprawi� si� ze Smoke'm, kiedy tamten wr�ci. ���Nied�wied� rozejrza� si� i w k�cie pokoju ujrza� cztery karabiny maszynowe. Johnny strzela� wspaniale - oczywi�cie na tyle, na ile pozwala� mu na to jego s�aby wzrok. ���Sprawdzi�, czy bro� jest nabita. Potem zaj�� pozycj� przy oknie i zacz�� wyczekiwa�. ���Kiedy nadjecha� samoch�d ci�arowy i Smoke wysiad� z kabiny, z okna gruchn�� strza�, kt�ry porazi� go na miejscu. ���Zlikwidowawszy band�, Johnny zabra� si� do poszukiwania antidotum. Zapewne Bemis przechowywa� ten �rodek gdzie� tutaj - niechybnie w biurku. Biurko by�o zamkni�te, ale mimo i� szuflady wykonane byty ze stali, pomys�owy nied�wied� wkr�tce je otworzy�. ���Podwa�y� pazurami ni�sz� szuflad�, nat�y� si� i szuflada ze skrzypieniem ust�pi�a. Johnny wywa�a� je jedna za drug�. W g�rnej le�a�a wielka butelka z etykietka "Kalia jodowa" i dwie wielkie strzykawki. Najprawdopodobniej by�o to antidotum - trzeba je by�o wprowadza� do organizmu za pomoc� strzykawki. Ale czy uda mu si� dokona� tej skomplikowanej procedury swymi niezdarnymi �apami? ���Johnny wyj�� ostro�nie z�bami butelk�. Zacisn�wszy strzykawk� w �apach i wyci�gaj�c t�ok z�bami, wci�� na nowo pr�bowa� nape�ni� strzykawk� p�ynem i wreszcie uda�o si� to. ���Ze strzykawka w z�bach, co si� w nogach, nied�wied� rzuci� si� w kierunku stacji biologicznej. ���Przede wszystkim usi�owa� da� zastrzyk profesorowi Matewnowi. Ale wystarczy�o, �e ig�a wesz�a w cia�o, a profesor rzuca� si� i odsuwa�. Powtarza�o si� to kilka raty. W ko�cu trac�c panowanie, Johnny chwyci� profesora obur�cz i przydusi� do pod�ogi, ale Matewn zerwa� si� z tak� si��, �e z�ama�a si� ig�a strzykawki. ���Zebrawszy kawa�ki strzykawki Johnny zamy�li� si�. Z wyj�tkiem nieobecnych Ely'ego i Shorty'ego, wkr�tce zostanie jedyna rozumna istota na kuli ziemskiej, zdolna do aktywnego i celowego dzia�ania. Wprawdzie nie bardzo martwi� si� losami ludzko�ci, kt�ra sk�ada�a si� w znacznej cz�ci, jak zd��y� si� przekona�, z do�� nieprzyjemnych okaz�w, ale czu� g��bokie przywi�zanie do swego pogromcy, profesora Matewna. A opor�cz tego - i to by�o z jego punktu widzenia najwa�niejsze - Johnny'emu nie podoba�o si�, �e w przypadku �mierci ludzko�ci b�dzie zmuszony �ywi� si� tym, co jedz� dzikie nied�wiedzie, jego byli kuzyni. B�dzie mia�, oczywi�cie, ca�kowita swobod� w pos�ugiwaniu si� bibliotek� stacji biologicznej, ale nie b�dzie nikogo, kto m�g�by mu wyja�ni� niejasne miejsca w ha�le CHEMIA, a tak�e i w innych has�ach i dziedzinach nauki, kt�rych nie potrafi zrozumie� sam. ���Johnny ponownie uda� si� na stacj� Bemisa, zabra� butelk�, drug� strzykawk� i nape�ni� j� jak poprzednim razem. ���Nowe pr�by dania zastrzyku profesorowi Matewnowi i tym razem sko�czyfy sil fiaskiem. Biolog za ka�dym razem wyrywa� si�, a Johnny dzia�a� z ogromn� ostro�no�ci�, boj�c si� z�ama� sw� strzykawk�. Nie powiod�y si� tak�e pr�by z Brucknerem, Buve i Honori�. ���Johnny poszperaf w gara�u i znalaz� k��bek sznura. Usi�owa� nim zwi�za� Honori�, aby pozbawi� j� mo�liwo�ci poruszania si�. Ale wkr�tce sam zapl�ta� si� w sznurze, a Murzynka, dzia�aj�c jak automat, zrzuci�a z siebie wszystkie wi�zy. ���Zm�czony przysiad�, chc�c troch� odpocz��. Zaczyna�o mu si� wydawa�, �e nie uda mu si� znale�� wyj�cia z tej sytuacji. Ot�pienie, kt�remu ulegli pracownicy stacji, mija�o tylko wtedy, kiedy otrzymywali ustne polecenie. Gdyby kto� rozkaza� im wzi�� do r�ki strzykawk� i zrobi� sobie zastrzyk, uczyniliby to z pewno�ci�... ���Johnny pofo�y� przed profesorem strzykawk� i usi�owa� powiedzie� mu, co trzeba zrobi�. Ale nied�wiedzie nie mog� m�wi�. Wszystkie jego pr�by wypowiedzenia zdania: "We� strzykawk�" byty oczywi�cie podobne tylko do bezsensownych "F-f-f-f-i-i-i-f-f-ig". Profesor w odpowiedzi przewraca� tylko bezsensownie oczami. ���Johnny zacz�l chodzi� po jadalni, maj�c nadziej�, �e co� jednak podpowie mu, jakie jest wyj�cie z sytuacji. Po pewnym czasie znalaz� si� w pokoju, w kt�rym sta�a maszyna do pisania. I tu nagle ol�ni�o go. Oczywi�cie nie i potrafi� pisa� o��wkiem, ale nauczyli go pisa� na maszynie. ���Krzes�o pod ci�arem jego cielska zaskrzypia�o, ale nie rozwali�o si�. ���Nied�wied� wzi�� z�bami kartk� papieru, wkr�ci� j� w maszyn� i obiema �apami zacz�� kr�ci� watek. Jedn� �ap� powoli wystuka�: ���We� szczkawk� i zr�b sobie zastrzyk w r�k�. ���S�owo "strzykawk�" napisa� niezupe�nie poprawnie, ale nie bardzo go to martwi�o. Z kartka papieru w z�bach rzuci� si� do ludzi. Tym razem po�o�y� przed profesorem Matewnem strzykawk�, g�o�no warkn��, aby zwr�ci� uwag� profesora i pomacha� mu przed oczami kartka papieru. Ale biolog tylko z roztargnieniem popatrzy� na kartk� i odwr�ci� si�. Warcz�c z rozdra�nieniem, Johnny odsun�� strzykawk� na bok i zacz�� si�� zmusza� profesora do przeczytania tego, co napisa� na kartce. Ale im wi�cej wysi�k�w w to wk�ada�, z tym wi�kszym uporem profesor stara� si� wyrwa� z jego �ap. ���Johnny postanowi� troch� odpocz��. Od�o�y� strzykawk� i przygotowa� sobie kwaterk� kawy. Nap�j okaza� si� bardzo s�aby, gdy� nie by�o ju� mielonej kawy, Johnny mia� jednak nadziej�, �e kawa od�wie�y mu umys�, a to pozwoli mu wymy�li� co� nowego. ���Sytuacja by�a g�upio komiczna. I wystarczy�o nawet jego n�dzne nied�wiedzie poczucie humoru, �eby to zrozumie�. Przecie� �eby uczeni odzyskali wol�, trzeba wypowiedzie� kilka st�w rozkazu. Johnny zna� te s�owa - on, jedyna istota na ca�ym �wiecie - ale wypowiedzie� ich nie m�g�. ���Nast�pi�a jeszcze jedna noc. W klatkach stacji biologicznej wrzeszcza�y nie karmione ju� od dw�ch dni zwierz�ta. Zwierz�ta, a w�a�ciwie ich wrzask, przeszkadza� Johnny'emu spa�. Zbudzi� si� d�ugo przed nastaniem �witu. Wydawa�o mu si�, �e we �nie wpad�a mu do g�owy jaka� interesuj�ca my�l, ale w �aden spos�b nie potrafi� jej sobie przypomnie�... ���Ale stop! My�l ta mia�a jaki� zwi�zek z Brucknerem. A Bruckner by� specjalist� z dziedziny psychologii mowy, czy� nie taki mia� zwyczaj pracowa� z magnetofonem. Johnny nieraz widzia�, jak Bruckner zapisywa� na ta�mie wizg szympansicy MacGinty. ���Johnny rzuci� si� do pokoju Brucknera. ���Tak jak si� spodziewa�, magnetofon by� w pokoju. Johnny otworzy� go i w ci�gu dw�ch godzin stara� si� zrozumie�, jak nale�y go obs�ugiwa�. W ko�cu uda�o mu si� nastawi� magnetofon na nagrywanie i zarycza� do mikrofonu swoje "u-u-u-a-a-ach". Wy��czy� magnetofon, cofn�� ta�m� i znowu nacisn�� klawisz. Przez kilka sekund s�ycha� by�o lekki szum, a potem g�o�nik rykn��: "u-u-u-a-a-ach". ���A wi�c otwiera�a si� przed nim nowa mo�liwo��, ale zupe�nie nie wiedzia�, czy potrafi j� wykorzysta�. Chocia�... Przecie� Bruckner przechowywa� gdzie� ca�� kolekcj� r�nych nagra�. Po do�� d�ugich poszukiwaniach Johnny znalaz� je w jednej z szuflad biurka. Przek�ada� pude�ka i czyta� naklejone na nich napisy. ���Krzyk ptak�w: czerwono-zielonej papugi mako, kakadu, majny. ���To nagranie nie przyda si� na nic. ���Gaworzenie dziecka w wieku 6-8 miesi�cy. ���Te� na nic. ���Dialekt z Lancester. ���Johnny za�o�y� ta�m� z tym nagraniem na magnetofon i wyslucha� monologu o male�kim ch�opcu, kt�ry stal si� zdobycz� lwa. Tre�� tej ta�my nie mog�a mu si� przyda�. ���Nast�pna ta�ma mia�a naklejk� z napisem: kurs potocznej mowy ameryka�skiej. Nr 72 B. Hrabstwo Lincoln, Missouri. ���Przy przes�uchiwaniu ta�my Johnny us�ysza� bajk�: "Pewnego razu �y� sobie szczur, kt�ry nigdy nie mia� w�asnego zdania. Za ka�dym razem kiedy inne szczury pyta�y go, czy nie chcia� by si� przej�� z nimi na spacer, odpowiada� im: - Nie wiem. A kiedy pytano go : - Co, chcesz zosta� w domu, w norze - nie potrafi� powiedzie� ani nie, ani tak. W ten spos�b zawsze uchyla� si� od odpowiedzi na pytania. ���Ale pewnego razu ciocia jego powiedzia�a: - No do�� tego. R�b, co ci ka�� ! ... ���Opowiadanie ci�gn�o si� dalej, ale Johnny ju� go nie s�ucha�. Mia� w�a�nie to, czego potrzebowa�. Gdyby uda�o mu si� teraz przekaza� profesorowi ostatnie zdanie, zako�czy�yby si� wszystkie jego zmartwienia. Ale s�owa te znajdowa�y si� gdzie� w �rodku ta�my. Potrzebne by�y mu tylko te s�owa, �eby skonstruowa� rozkaz dla profesora. Ale jak to zrobi� Ma tylko jeden magnetofon, a potrzebowa�by dw�ch, �eby przegra� odpowiednie frazy !.. ���Johnny j�kn�� z rozpaczy i bezsilno�ci. Ponie�� kl�sk�, kiedy zdawa�o si�, �e zwyci�stwo jest ju� tak blisko... Mia� ochot� wyrzuci� magnetofon przez okno: przynajmniej m�g�by poczu� co� w rodzaju zadowolenia na widok rozbijaj�cego si� o ziemi� magnetofonu! ���I nagle znowu go ol�ni�o. Jak�e m�g� zapomnie�?! Schwyciwszy magnetofon Brucknera, nied�wied� rzuci� si� do jadalni, gdzie sta� male�ki tranzystorowy magnetofon s�u��cy uczonym dla rozrywki w czasie odpoczynku. ���Johnny pod��czy� go do magnetofonu Brucknera i zacz�� oczekiwa� chwili, aby nacisn�� �ap� odpowiedni klawisz, kiedy zacznie m�wi� ciocia szczurowa. Min�y dwie godziny. Johnny zniszczy� kilka metr�w ta�my, ale w ko�cu osi�gn�� to, czego tak bardzo pragn��. ���Wzi�� ma�y magnetofon i wr�ci� do profesora. Magnetofon postawi� na stole, a obok po�o�y� strzykawk�. W��czywszy magnetofon, zacz�� czeka�. ���Najpierw z g�o�nika s�ycha� by�o tylko szum, potem rozleg� si� ostry g�os: ���- No do�� tego, r�b, co ci ka��!... ���Oczy profesora sta�y si� przytomne i Johnny natychmiast podni�s� ku jego twarzy kartk� papieru z jednym jedynym zdaniem krzywo wystukanym na maszynie. Profesor przeczyta� je i nie wyra�aj�c �adnych uczu�, wzi�� strzykawk� i wbi� j� sobie w r�k�. ���Johnny wy��czy� magnetofon. Teraz trzeba by�o czeka�, czy antidotum wyka�e jakie� dzia�anie. I oto w p� godziny p�niej profesor Matewn powi�d� r�k� po twarzy i przetar� czo�o. Pierwsze s�owa, kt�re wypowiedzia�, trudno by�o zrozumie�, ale powoli glos jego nabiera� si�y, s�owa stawa�y si� coraz bardziej zrozumia�e - w ten spos�b coraz g�o�niej zaczyna m�wi� odbiornik radiowy, w miar� jak nagrzewa si� po w��czeniu. ���- S�uchaj no, Johnny, co to si� z nami wszystkimi sta�o Pami�tam absolutnie wszystko, co zdarzy�o si� przez te trzy dni, ale opanowa�o mnie jakie� ot�pienie, nie mog�em nawet m�wi� !.. ���Johnny poci�gn�� profesora za sob� i poszed� do pokoju, w kt�rym znajdowa�a si� maszyna do pisania. Profesor Matewn zrozumiawszy Johnny'ego, wkr�ci� w maszyn� now� kartk� papieru. ���Min�o sporo czasu, zanim Johnny s�owo po s�owie wystuka� ca�e opowiadanie o tym, co wydarzy�o si� na stacji w ci�gu tych trzech dni. Profesor przeczyta�, milcza� przez d�ugi moment, a w ko�cu powiedzia�: ���- Chod�my, stary! Musimy odwali� kawa� roboty. Przede wszystkim musimy doprowadzi� do przytomno�ci wszystkich naszych przyjaci�, a do tego trzeba zmusi� ich, aby dali sobie zastrzyki. Pomy�le� tylko - nied�wied� wyst�puje w roli zbawiciela ludzko�ci!... Od dzi� pozwalam ci �u� tyle tytoniu, ile tylko zapragniesz. Powiem wi�cej, postaram si� dostarczy� ci tu dorodn� nied�wiedzic� i wstrzykn� do jej m�zgu tak� sam� substancj�, jak wstrzykn��em tobie, aby twoja przyjaci�ka by�a w pe�ni godna ciebie... ���A po up�ywie tygodnia, kiedy wszyscy mieszka�cy wyspy Saint Croix odzyskali ju� przytomno��, profesor Matewn i inni uczeni wyjechali na s�siednie wyspy Morza Karaibskiego, aby i tam przeprowadzi� niezb�dne prace w celu zlikwidowania nast�pstw zara�enia zarodnikami Bemisa. ���Nied�wied� o imieniu Johnny ca�y czas sp�dza� w bibliotece. Zabra� si� zn�w za pi�ty tom encyklopedii i zaczytywa� si� w ha�le CHEMIA. Mia� nadziej�, �e profesor Matewn wr�ci za jaki� miesi�c, a mo�e nawet wcze�niej, i znajdzie czas, aby wyt�umaczy mu wszystkie niezrozumia�e miejsca w tek�cie. A na razie powinien postara� si� opanowa� te wszystkie m�dro�ci o w�asnych si�ach. przek�ad : Zdzislaw Reszelski ��� powr�t