7735
Szczegóły |
Tytuł |
7735 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7735 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7735 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7735 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arkady Fiedler
MA�y bizon
WYDAWNICTWO POZNA�SKIE � POZNA� � 1975
!_':."&
ografie ze zbior�w Autora
��ka zatwierdzona przez Ministerstwo O�wiaty do biblio-: szk�l og�lnokszta�c�cych (kl. V�VIII), zasadniczych szk� vodowych, technik�w i zak�ad�w kszta�cenia nauczycieli.
Ws��p: Przygoda w Winnipegu
W,
/ydanie IX uzupe�nione i poprawione
IOSN� 1945 roku przebywa�em przez kilka tygodni w Winnipegu, stolicy kanadyjskiej prowincji Manitoba o szumnym przydomku �kr�lowej prerii". Pewnego dnia zajrza�em do mi�ej ksi�garni przy Portage Avenue. Przegl�daj�c ksi��ki, natkn��em si� na utw�r, kt�ry wzbudzi� moj� szczeg�ln� ciekawo��: przed dziesi�ciu laty, podczas mego pierwszego pobytu w Kanadzie, szuka�em, w�a�nie tej ksi��ki we wszystkich ksi�garniach Montrealu i niestety nie mog�em wtedy jej znale��. By�a to autobiografia Indianina ze szczepu Czarnych St�p, pod tytu�em: Long Lance by Chief Buffalo Child � D�uga Dzida przez wodza Dziecko Bizona. Ksi��ka, wydana w roku 1929 w Stanach Zjednoczonych, cieszy�a si� wielk� poczytno�ci�. Wykszta�cony, inteligentny Indianin opisywa� w niej prze�ycia swych lat dzieci�cych na preriach Ameryki P�nocnej.
W�a�ciciel winnipeskiej ksi�garni zauwa�y� moje zainteresowanie si� ksi��k� Dziecka Bizona i na jej temat wszcz�� ze mn� pogaw�dk�. Opr�cz mnie by�o w ksi�garni tylko dw�ch go�ci, przegl�daj�cych p�ki w odleg�ym k�cie.
� Co pana interesuje w tej ksi��ce? � zapyta� ksi�garz.
Dzie� by� s�oneczny i ciep�y, znalezienie ksi��ki Dziecka Bizona wprawi�o mnie w znakomity humor, wi�c odpowiedzia�em
obszernie, �e jako literat-podr�nik wiele przebywa�em >d india�skich szczep�w Kanady i Ameryki Po�udniowej rz�tnie zbieram wszelkie na temat Indian materia�y, maj�ce, dzie�o owego Dziecka Bizona, charakter dokumentu i zna-la autentyczno�ci.
)dczas mego wyja�niania ksi�garz coraz cz�ciej zerka� tron� dw�ch go�ci w odleg�ym k�cie ksi�garni. U�miecha� rozweselony, a gdy sko�czy�em, powt�rzy� tonem pow�tpie-ia:
- Znamiona autentyczno�ci? Obawiam si�, �e b�dzie pan mu-zmieni� nieco swe zdanie o ksi��ce Dziecka Bizona.
- Nie rozumiem. Czy Buffalo Child nie by� autentycznym aninem?
- Ale� by�, by� Indianinem, i to wspania�ym cz�owiekiem ow� nie od parady. Tylko ta jego ksi��ka?... Zreszt� nie chc� te gada�. Mo�e pan pozna� osobi�cie jego krewnych, oni panu �umacz�...
ksi�garz, nie zwlekaj�c, zawo�a� w stron� dw�ch go�ci przy ig�ych p�kach:
- Halo, Jack, chod�cie na chwil�!
eden z nich, �w Jack, by� w mundurze wojska kanadyjskie-L na r�kawach nosi� naszywki kaprala. Drugi by� w cywilnym amu. Gdy obydwaj zwr�cili si� w nasz� stron�, dopiero po rzach spostrzeg�em, �e to Indianie. Rzutki ksi�garz przedsta-nas nawzajem, a mnie okre�li� do�� przesadnie jako pisarza-2cjalist� od historii Indian, pragn�cego dowiedzie� si� szczeg�-' o Buffalo Child i jego ksi��ce.
Iprawi�o to rado�� Indianom, kt�rzy, jak si� przekona�em, byli itnie dalekimi krewnymi Dziecka Bizona, kapral za� Jack Da-
jako bliski wsp�pracownik india�skiego autora, zna� do-e nie tylko jego �ycie, ale i ciekawe kulisy powstania ksi��-
Davis pocz�stowa� mnie papierosem, m�wi�c �artobli-
� Zamiast fajki przyja�ni daj� panu Sweet Caporala. Zepsu�y obyczaje.
VIia� wiele og�ady, m�wi� biegle po angielsku.
� Przede wszystkim � u�miechn�� si� Jack Davis � kto na-a� ksi��k�?
� Przecie� Buffalo Child.
� Nie. Buffalo Child i Long Lance to p�niejsze, literackie przydomki autora. W szczepie nosi� miano Ma�ego Bizona i tak go zawsze nazywali�my.
� Dlaczego zmieni� swe imi�?
� Bo musia� w og�le wiele zmienia�. Ameryka�scy wydawcy...
I Jack wyjawi� mi z niezwyk�� szczero�ci� osobliwe dzieje ksi��ki india�skiego autora.
Ot� Ma�y Bizon � tak go od tej chwili ju� tylko nazywali�my � Ma�y Bizon w pierwotnym tek�cie umie�ci�, zgodnie z historyczn� prawd�, wiele opis�w wydarze� niezbyt pochlebnych dla bia�ych kolonizator�w, a szczeg�lnie dla Amerykan�w. Ameryka�scy wydawcy kategorycznie za��dali wykre�lenia wszystkich tych kompromituj�cych ust�p�w. Poniewa� nie chcieli inaczej wyda� ksi��ki, a Ma�emu Bizonowi bardzo na wydaniu zale�a�o, musia� im w ko�cu ust�pi�. To, co si� pojawi�o w ksi��ce drukowanej, by�o zatem tylko szcz�tkiem pierwotnego r�kopisu i dawa�o fa�szywy obraz rzeczywisto�ci.
Zbli�a�a si� pora obiadowa. Obydw�ch Indian zaprosi�em do pobliskiej restauracji i razem spo�yli�my posi�ek. Kapral Davis opowiedzia� mi o niekt�rych fragmentach r�kopisu, usuni�tych na ��danie ameryka�skich wydawc�w. By�y i ciekawe, i wstrz�saj�ce. Towarzysze moi widz�c, i� przejmuj� si� t� spraw�, ch�tnie podawali coraz ciekawsze szczeg�y z dawnego �ycia szczepu Czarnych St�p. W ko�cu m�odszy Indianin, Tom, brat kaprala, zwr�ci� si� do mnie:
�� Cieszymy si�, �e tak bardzo zajmuj� pana nasze dzieje. Ma�y Bizon niestety ju� nie �yje, a jego r�kopis przepad�. Ale pan jest pisarzem i pisa� pan ksi��ki o Indianach, niech pan napisze wi�c nowy �yciorys Ma�ego Bizona, lecz �yciorys prawdziwy o rzeczywistych ludziach i istotnych wypadkach, jakie si� dzia�y u nas na preriach...
� Tak, niech pan napisze! � podchwyci� jego brat Jack. � Dostarczymy panu widomo�ci o wszystkich potrzebnych szczeg�ach. Pozostan� tu jeszcze kilka tygodni w sanatorium dla rekonwalescent�w. Mo�emy si� cz�sto spotyka�.
I spotykali�my si� prawie codziennie. Przebywaj�c razem ca-
i godzinami, serdecznie si� polubili�my. Byli nieznu�eni
irzypominaniu sobie szczeg��w i trafnie � jak mi si� wy-
a�o � malowali t�o wypadk�w sprzed sze��dziesi�ciu lat.
seg�lnie wspomnienia Jacka Davisa by�y nader ciekawe i wa�-
ila mnie. Przez kilka lat � niemal a� do tragicznej �mierci
ego Bizona � stale przebywa� u jego boku, b�d�c czym�
odzaju osobistego sekretarza. Obowi�zkiem Jacka by�o mi�-
innymi kilkakrotne przepisywanie wspomnie� � tych au-
ycznych � Ma�ego Bizona. Chocia� trzyna�cie lat ju� min�o
�mierci autora, kapral dok�adnie przywodzi� sobie na pami��
tylko ca�e rozdzia�y tego, co przepisywa�, ale tak�e drobne
'az szczeg�y, a nawet s�owa i tre�� r�nych rozm�w, jakie
:y Bizon przytacza� w swym dziele. Kapral skrupulatnie to
;ystko mi podawa�, a ja pilnie spisywa�em.
>zi�ki tym wspomnieniom braci Davis�w wype�ni�em kilka-cie zeszyt�w pierwszorz�dnym materia�em �r�d�owym. Chao-zne zrazu urywki zacz�y uk�ada� si� w coraz pe�niejszy obraz esz�o�ci. Gdy w kilka tygodni p�niej �egnali�my si� na dworcu tnipeskim, zapiski te stanowi�y zamkni�t� ca�o�� jako �r�d�o do szego ich opracowania.
)becna ksi��ka � biografia Ma�ego Bizona � nie ma wiele solnego z ksi��k� wydan� swego czasu przez ameryka�skich dawc�w w Nowym Jorku i pokrywa si� z ni� raczej w og�lnych, iowych wiadomo�ciach. Jest prawdziwym, nie sfa�szowanym �ciem opisanej epoki i tym r�ni si� od tamtego wydania. chem oraz wielu podanymi wydarzeniami zbli�a si� do pierwot-�o, nie wydanego r�kopisu india�skiego autora � z tym, �e ma-ia�u informacyjnego dostarczy�o mi dw�ch wiar ogodny ch krew-:h Ma�ego Bizona, natomiast uj�cie ca�o�ci, wyb�r materia�u iz kszta�t literacki pochodz� ode mnie.
ARKADY FIEDLER
CZQ�� I
MY TAK�E CHCEMY POKOJU!
1. Zaj�cie z Ruxtonem
T
J ESTEM Indianinem z bitnego szczepu Czarnych St�p. Ojczyzna moja nale�y do krain najpi�kniejszych na �wiecie. S� to prerie u podn�y G�r Skalistych, tam gdzie rozcina je granica mi�dzy Kanad� a Stanami Zjednoczonymi, prerie niezwykle rozfa-lowane, jak gdyby tw�rczy wicher wzburzy� morze bujnych traw. Liczne rzeki, sp�ywaj�ce ze �nie�nych stok�w g�skich, wy��obi�y tu g��bokie doliny, a w tych dolinach, w g�szczu le�nym, roi�o si� od wszelkiej zwierzyny.
Zwierz�t futerkowych, zw�aszcza bobr�w, by�o u nas dawniej tak wiele, �e wszystkie s�siednie szczepy, a wi�c Kri, Assini-boinowie, Siuksowie, Wrony, wkrada�y si� na nasze �owiska i trzeba by�o stacza� z nimi bezustanne walki. Jeszcze gorzej by�o z bia�ymi �owcami, kt�rzy wdzierali si� do nas od przesz�o wieku i mieli znakomite strzelby. Ale im wszystkim szczep nasz dawa� rad�, by� natomiast bezsilny wobec innej, zab�jczej broni, jak� bia�y cz�owiek nam przywl�k�: czarna ospa, sro��ca si� na preriach w 1838 roku, wyniszczy�a trzy czwarte naszego szczepu.
Wyszli�my z tej kl�ski os�abieni, chocia� nie mniej bitni, mo�e nawet odwa�niejsi i bardziej nieust�pliwi ni� poprzednio. Zawzi�cie walcz�c z s�siednimi szczepami, utrzymywali�my nasze bogate �owiska, a zach�anno�� bia�ego cz�owieka dawa�a nam
11
si� teraz mniej we znaki. Po prostu �yli�my na uboczu, z dala od jego �cie�ek. Z�owieszcze szlaki bia�ego cz�owieka posz�y innymi drogami. Szlaki jego wiod�y do krain, gdzie w ziemi znajdowano z�oto, wi�c do Kalifornii, do Colorado, do Wyomingu, do Czarnych G�r. U nas z�ota nie by�o.
Nie potrzebowali�my stacza� rozpaczliwych wojen, jak Siu-ksowie i Szejenowie, nasi s�siedzi na po�udniu. To oczywi�cie nie uchroni�o nas od losu wszystkich innych Indian: Amerykanie, a nieco p�niej po nich Kanadyjczycy, opanowali prerie i G�ry Skaliste zwyk�� si�� swej przewa�aj�cej stokrotnie liczby i zmusili nas do p�j�cia na ograniczone tereny tak zwanych rezerwat�w. Pocz�wszy mniej wi�cej od roku 1880 nasta�a dla nas smutna era bia�ego cz�owieka, kiedy to wielkie stada bizon�w, nasz g��wny pokarm, stopnia�y zastraszaj�co szybko pod strzelbami ameryka�skich my�liwych.
Urodzi�em si� akurat na pograniczu tych dw�ch wielkich okres�w na preriach: okresu india�skiego i okresu bia�ego cz�owieka. M�odo�� mia�em jeszcze niezmiernie szcz�liw�. W�drowali�my wci�� swobodnie po preriach, podniecaj�ce utarczki z innymi szczepami dopiero zanika�y, a bia�a r�ka jeszcze nie by�a taka twarda i nie d�awi�a naszej wolno�ci. W obozach Indian rozlega�y si� weso�e �piewy, ta�czyli wojownicy, chocia� czuli�my, �e zbli�a�o si� do nas nieub�agane przeznaczenie.
Jedno z pierwszych dzieci�cych prze�y�, jakie z tych lat pozostaje mi w pami�ci, dotyczy�o w�a�nie sprawy bia�ego cz�owieka. Mi�dzy moim ojcem a moim stryjem, Hucz�cym Grzmotem, wybuch�a g�o�na sprzeczka. Ostre ich s�owa jak gdyby przebudzi�y mnie do �wiadomego �ycia. Siedzieli�my przy ognisku w obszernym namiocie. Na dworze by�a wichura; cz�ste jej podmuchy wpada�y do �rodka i szarpa�y ognisko, a� dym gryz� mnie w oczy. Siedzia�em przytulony do boku ojca, kt�ry co� g�o�no prawi� ponad moj� g�ow�. Naprzeciw nas siedzia� stryj, Hucz�cy Grzmot, r�wnie rozgniewany jak ojciec. Do dzi� pami�tam jego pa�aj�ce oczy. W namiocie by�o wiele ludzi.
Wtedy nie rozumia�em dobrze, o co chodzi�o, i dopiero znacznie p�niej u�wiadomi�em sobie przyczyn� zatargu. Stryj sprzyja� Amerykanom niemal s�u�alczo i c�rk� swoj� chcia� odda� jednemu z nich, handlarzowi Dickowi Ruxtonowi. �w�e Dick
12
przebywa� w naszym obozie i mia� najgorsz� s�aw�: rozpija� m�odych wojownik�w i wy�udza� sk�ry za bezcen. Ojciec m�j sprzeciwia� si� temu zwi�zkowi, lecz stryj obstawa� uparcie przy swoim postanowieniu. Za c�rk� mia� dosta� od Ruxtona BUty dar w towarach. Stryj wierzy� w ameryka�sk� pot�g� pieni�dza.
� Nie wierz im, bracie � wo�a� ojciec � nie ufaj im! Wszelkie z�o, zatruwaj�ce dzi� nasze serca, pochodzi od nich. Pami�taj o wielkiej chorobie w dawnych latach. Zgasi�a moc naszego
szczepu...
� Gin�li na osp� tak�e wa-szi-czu, biali ludzie! � odpar� wyzywaj�cym g�osem stryj.
� Biali handlarze wpychaj� nam w�dk�. Ka�� nam pi� do utraty zmys��w. Potem oszukuj� w bezczelny spos�b. Tw�j Dick...
� Bardziej winni s� ci, kt�rzy pij�, ani�eli ci, kt�rzy w�dk� sprzedaj�! � krzykn�� stryj. � Odmawiajcie picia, nie b�d� wam sprzedawali. A Dick chce s�uszn� cen� zap�aci� za moj�
Nemiss�.
�� Chciwo�� odebra�a ci bystry wzrok, bracie. Czy ju� zapomnia�e� o wielkim nieszcz�ciu naszego obozu? Wtedy ty i ja dorastali�my do wieku wojownika. Czy mam ci przypomnie� zdradziecki napad bia�ych ludzi? �yli�my z nimi w zgodzie, nie by�o wojny, nie by�o zwady. �o�nierze przyjechali do naszego obozu. Bez przyczyny, znienacka zacz�li strzela� do naszych bezbronnych wojownik�w, starc�w, kobiet. Zgin�� nasz najm�odszy brat, a mia� wtedy sze�� lat. Zgin�� nasz kuzyn, W�druj�cy Wilk. Zgin�a jego matka. Takiej rzezi nie zapomina, kto ma
rozum i w�trob�.
� To g�upota odgrzebywa� dawne wypadki. Dzia�y si� kilkana�cie �wielkich s�o�c" temu.
� Mylisz si�! Kilkana�cie lat nie potrafi zatrze� pami�ci!... Przed namiotem rozleg�y si� ochryp�e wo�ania i wszyscy przy
ognisku umilkli. Poznali g�os Dicka Ruxtona. Handlarz gwa�townym ruchem rozwar� wej�cie do namiotu i wkroczy� do �rodka. Stan�� os�upia�y na widok tylu zebranych. Chwia� si� na rozstawionych nogach, w r�ku trzyma� butelk�. Wodzi� doko�a pijanym wzrokiem; gburowaty �miech wydar� mu si� z gard�a.
13
� Well, wszyscy krewni mej czerwonej narzeczonej s� w jednej kupie.
Przyst�pi� do mego ojca, siedz�cego najbli�ej wej�cia, i przytkn�� mu butelk� nakazuj�c: � Pij, szwagrze! Ojciec odsun�� �agodnie jego r�k�:
� Nie pij�, dzi�kuj�.
� Pij! � wrzasn�� Amerykanin i chcia� wla� w�dk� przemoc c� do ust.
Wtedy ojciec wytr�ci� mu z d�oni butelk�, kt�ra zatoczy�a �uk w powietrzu i pad�a gdzie� w szary k�t namiotu.
� Goddam you! � zapieni� si� Ruxton, gwa�townym ruchem dobywaj�c zza pasa rewolwer. Lecz zanim skierowa� bro� na ojca, doskoczy�o do niego kilku wojownik�w i obezw�adni�o go. Powsta� zgie�k. Przyjaciele ojca chcieli Ruxtona zabi�, lecz zwolennicy stryja zas�onili go swymi cia�ami.
Jak wielu Amerykan�w na preriach, Ruxton mia� twarz zaro�ni�t� bujn� brod� a� po uszy. Wydawa� mi si� uosobieniem odra�aj�cej brzydoty, jakim� upiorem. Indianie nie maj� zarostu na twarzy. Podczas szamotania si� brodacz rycza� z w�ciek�o�ci i by� bardziej podobny do z�ego ducha ni� do cz�owieka. I to by� rzeczywi�cie nasz z�y duch.
Wszyscy zerwali si� i biegli to tu, to tam, tylko ja jeden pozosta�em przy ognisku, zdr�twia�y z przera�enia. Widzia�em dwie grupy, rzucaj�ce sobie wrogie s�owa. K��tnia nap�dzi�a mi takiego strachu, jak gdybym wyczuwa� nieszcz�cie zagra�aj�ce szczepowi: roz�am na dwa obozy.
Dick Ruxton nie by� jedynym Amerykaninem w naszym obozie. Mia� ze sob� kilku uzbrojonych po z�by towarzyszy. W par� godzin p�niej, przed �witem, ludzie ci wykradli Nemiss�, podobno za jej zgod�, i na r�czych koniach wymkn�li si� z obozu. Nie wiem, czy ich �cigano. Po kilku tygodniach dziewczyna wr�ci�a do nas przygn�biona i pe�na wstydu. Ruxton porzuci� j�. U Indian Wron, naszych wrog�w, znalaz� inn� dziewczyn�.
2. Rozbrat w rodzie
P�
14
J. O TYM wydarzeniu zapad�em znowu w dzieci�c� nie�wiadomo�� i nie pami�tam, co si� dzia�o w nast�pnych miesi�cach.
Z tego mroku przebudzi� mnie pewnego dnia silny b�l od uderzenia. Run��em na ziemi�. Zanim na ni� upad�em, lecia�em w powietrzu przez niesko�czenie d�ugi czas, zwyczajnie, jak to bywa w ludzkich snach. Ale to nie by� sen. Zlatywa�em naprawd� z konia, na kt�rym mnie umieszczono w torbie przytwierdzonej do boku ko�skiego.
Po zderzeniu si� z ziemi� le�a�em chwil� bez ruchu i ujrza�em nad sob� � po raz pierwszy w �yciu � brzuch wierzchowca. By�y to wtedy m�dre konie, ma�ych dzieci nigdy nie tr�ci�y.
Doskoczy� do mnie m�j starszy brat, Mocny G�os, i silnymi r�koma wyci�gn�� mnie spod konia �aj �c:
� Co to? Chce ci si� �ata� w powietrzu? Sied� mocno na koniu!... To baba, a nie ch�opak!...
Obrazy nie zrozumia�em, chocia� wyczuwa�em j� w gniewnym g�osie brata, za to mocno utkwi�y mi w pami�ci i g��boko wesz�y mi w nerwy pami�tne s�owa jego:
� Sied� mocno na koniu!
To� to pierwszy, podstawowy nakaz �ywota india�skiego: Siedzie� mocno na koniu.
Od tego czasu u�wiadamia�em sobie wi�cej wypadk�w dziej�cych si� doko�a mnie. A ko�, chocia�by najbardziej narowisty, tak �atwo mnie ju� nie zwali� ze swego grzbietu.
W owym okresie wci�� jeszcze w�drowali�my po preriach jak za dawnych dni. Przestrze�, niesko�czona przestrze� by�a naszym �ywio�em. Poczucie przestrzeni odgrywa�o wyj�tkow� rol� w dojrzewaniu dziecka. Twarzy ludzkich, wstrz�saj�cych wypadk�w ani zwierz�t nie pami�tam z tak� wyrazisto�ci� jak barw� rozleg�ego widnokr�gu, barw� jak�� sinoniebiesk�, fioletow�.
Wzrok nasz wybiega� zawsze w fioletow� dal. Stamt�d wypatrywali�my przyg�d, zwierzyny, przyjaci�, ale tak�e i nie-
15
bezpiecze�stw. Tam tai�a si� dla nas tajemnica i tai� si� wr�g. Jeszcze nie wygas�y stare zatargi z s�siednimi szczepami i trzeba by�o mie� si� na baczno�ci. I stamt�d, zza sinoniebieskiego widnokr�gu, wyrasta�a dla nas najwi�ksza zagadka, gro�na i coraz bardziej niepokoj�ca. By� to bia�y cz�owiek. O nim coraz cz�ciej snu�y si� rozmowy przy ogniskach. Ale pomimo sk��biaj�cych si� nad nami chmur �ycie mia�o wci�� nieodparty powab.
Opowie�ci te szczeg�lnie podnieca�y wyobra�ni� ch�opc�w nieco starszych ode mnie; dowiadywali si� o istnieniu �wielkiej wody", wielokrotnie wi�kszej ni� nasze prerie; o milionach � jaka� magiczna liczba, o kt�rej nikt nie mia� poj�cia, a kt�ra z uporczywo�ci� powtarzana, wywo�ywa�a dreszczyki grozy �
0 milionach bia�ych ludzi, �yj�cych za t� wielk� wod�, innych i rzekomo lepszych ni� ci, kt�rzy do nas przybywali. Tamci nie zabijali bizon�w; mieli za to �p�ywaj�ce domy", zwane statkami, kt�re mog�y rusza� si� po wodzie jak zwinne ryby. Nigdy nasi ch�opcy nie mogli si� do�� nadziwi� na my�l o �d�ugim domu", kt�ry smyka� szybko po ziemi, wyrzuca� z siebie k��by dymu, sapa� przera�liwie jak smok i podobny by� do olbrzymiego w�a. Ale czy mo�na by�o wierzy�, �e p�dzi� szybciej ni� dziesi�� najbardziej chy�ych naszych mustang�w? Daleko na po�udniu, za rzek� Missouri, stryj Hucz�cy Grzmot widzia� taki poci�g. Gdy o nim opowiada�, ciarki przebiega�y nam po plecach, a stryj r�s� w naszych oczach na wyroczni� m�dro�ci
1 wiedzy.
Inni nie podzielali naszego podziwu dla stryja i cz�sto si� z nim spierali. Rozmowy ich wiecznie wraca�y do tego samego przedmiotu.
� Nie ma bia�ych ludzi dobrych! � mawiali. � Wszyscy oni �ajdacy. Podobni do Ruxtona.
� Ruxton nie by� najgorszy � opiera� si� stryj � tylko mia� z�ych towarzyszy. Ulega� im zbytnio... Tak samo jak w naszym szczepie, u nich s� te� ludzie prawi i ludzie �li. Ci za �wielk� wod�" nale�� do uczciwych. Nigdy nam nic z�ego nie zrobi�.
� To nieprawda! Wszyscy oni s� zatruci chciwo�ci�...
K��tnie rozj�trza�y si� i cz�sto przypada�o ojcu godzi� powa-�nionych. Ojciec wyra�a� zdanie, zadowalaj�ce do pewnego stop-lia obydwie strony:
� Powiedzmy sobie, �e tam daleko mieszkaj� dobrzy biali ludzie i kto w ich dobro� chce uwierzy�, niech sobie wierzy. Ale to pewna, �e do nas na prerie przybywaj� stamt�d same n�dzne kreatury i one to zatruwaj� nam �ycie.
�e �miertelnie zagra�ali naszemu bytowi, o tym nie wszyscy w szczepie byli tak ca�kowicie przekonani. Tylko przenikliwsze umys�y wiedzia�y, dlaczego co roku coraz mniej w�drowa�o do nas bizon�w z po�udnia. Na po�udniu Amerykanie zbudowali od morza do morza trzy koleje �elazne, kt�re jak trzy krwawe no�e przecina�y prerie i przynosi�y �mier� bizonom. Tysi�ce bia�ych �owc�w p�awi�o si� w rzezi tych szlachetnych zwierz�t, b�d�cych g��wnym pokarmem nas, Indian, na preriach. W kilka lat po uko�czeniu kolei zupe�nie usta�y coroczne w�dr�wki bizon�w z po�udnia i trzeba by�o goni� za nielicznymi stadami, jakie u nas, w ukrytych dolinach p�nocy, pozostawa�y przez ca�y rok. I one jednak szybko zanika�y.
W tym okresie g��d cz�sto zagl�da� nam w oczy. Polowali�my na r�n� zwierzyn�, szczeg�lnie na �osie i jelenie, ale mimo to nie zawsze starczy�o zapas�w na ca�� zim�. Przypominam sobie, �e kiedy� byli�my tak g�odni, i� my, ch�opcy, wykradali�my z ti-pi (namiot�w) naszym matkom sk�rzane worki, by sk�r� sma�y� na ogniu i je��. W �roku wielkiego �niegu" ojcowie nasi rozproszyli si� po preriach w poszukiwaniu g��w bizonowych, pozostawionych tam z ostatnich �ow�w. Odcinali sk�r� z czaszek i gotowali j� na pokarm. Na szcz�cie natkn�li�my si� wtedy na stado g�rskich baran�w, chroni�cych si� od �nieg�w w�r�d podg�rzy, i wiele upolowali�my.
Z tego g�odowego okresu przypominam sobie m�j pierwszy doznany w �yciu bolesny wstrz�s duchowy. W naszym obozie, tak samo jak w obozach innych Indian, by�o wiele ps�w. S�u�y�y cz�sto do noszenia juk�w, gdy koni by�o za ma�o, i ka�da rodzina mia�a ich po kilka. Moim ulubie�cem i wiernym przyjacielem by� Pononka, olbrzymi brytan ze znaczn� domieszk� krwi le�nego wilka. Gdy dokucza� nam coraz dotkliwszy g��d, jedli�my psy. Nadszed� dzie�, kiedy ofiar� mia� pa�� i Pononka, ale temu sprzeciwi�em si� z ca�� gwa�towno�ci�.
� Bizonku ��� przedk�ada�a mi 'matka � on musi zgin��, �eby ratowa� nas, ludzi.
2 Ma�y Bizon
17
� Nie musi zgin��, nie mo�e zgin��! � wrzeszcza�em podob-10. � Niech ginie ca�y �wiat, nie psy. M�j Pononka nie zgi-iie!...
I nie zgin��. Tak gor�co b�aga�em i zaklina�em, tak rzuca�em i� jak nieprzytomny, �e ludzie patrzyli na mnie z trwog� i Po-lonce darowali �ycie.
Wykorzystuj�c nasz g��d, rz�d ameryka�ski nasy�a� nam agen--�w z ��daniem, by�my �sprzedali" im nasze tereny, porzucili wobodne �ycie w�dr�wek i poddali si� jego w�adzy, za co mie-i�my w rezerwacie dostawa� pokarm za darmo. Znaj�c smutny os szczep�w po�udniowych, nie ulegli�my wtedy tym namowom, ;dy� mieli�my jeszcze nadziej�, �e zdo�amy utrzyma� si� z polowania *. (
Pomimo sk��biaj�cych si� nad nami chmur, �ycie mia�o, zw�aszcza dla nas, dzieci, wci�� nieodparty powab. Nie spuszczali�my losa na kwint�. Od pokole� otrzaskani z niebezpiecze�stwem wszelkiego rodzaju, nie wyrzekali�my si� i teraz rado�ci ani s�o�ca, mi ta�c�w. My, ch�opcy, ogromnie cieszyli�my si� z odchodze-lia d�ugiej zimy, zw�aszcza gdy pierwsze objawy na niebie zwia-towa�y wiosn�. Zorza polarna puszcza�a w g�r� swe niebieskie iromienie, a nocami s�ycha� by�o g�ganie dzikich g�si, lec�cych lo rozlewisk p�nocy. Znali�my porywaj�c� wymow� tych zna-:�w: nied�ugo rodzice nasi zwin� namioty i rozpocznie si� u�ywa-lie najwi�kszej rozkoszy Indianina, w�dr�wki po s�onecznych pre-iach p�nocnego zachodu.
Ostatniej nocy w obozie zimowym przed wielkim wymarszem ta prerie odbywa� si� taniec wojenny. By� to donios�y obrz�d.
* Po wyt�pieniu przez europejskich kolonizator�w w ci�gu dw�ch wiec�w wi�kszo�ci Indian, �yj�cych na wsch�d od Missisipi, rz�d Stan�w Zjed-oczonych postanowi� w 1825 roku wyrzuci� wszystkie pozosta�e niedobitki loza Missisipi, na zach�d od tej rzeki. Stworzy� tam tzw. Terytorium In-ia�skie w dorzeczu rzeki Arkansas. W nast�pnych latach przesiedlano In-ian w tak brutalny, nieludzki spos�b, �e wielu z nich gin�o podczas trans-ortu. I tak z 14 000 wygnanych Czirokez�w, Indian pokojowo usposobio-ych, 4 000 skona�o po drodze z wyczerpania. Samo Terytorium India�skie lega�o co pewien czas uszczupleniu na rzecz ameryka�skich osadnik�w, ajmuj�cych bezprawnie naj�y�niejsze jego grunty i pastwiska. W ko�cu amieniono je na jeden ze stan�w � Oklahoma � ze szkod� dla praw In-ian, wobec przewagi ludno�ci bia�ej.
Dla Indian, �yj�cych na preriach i w G�rach Skalistych, utworzono sze-eg rezerwat�w w r�nych cz�ciach Stan�w Zjednoczonych i Kanady. Te-eny te nie obejmowa�y nawet dziesi�tej cz�ci pierwotnego obszaru, posia-
Wszyscy doro�li brali w nim udzia�, a tak�e i nam, dzieciom, pozwolono d�ugo w noc przygl�da� si� uroczysto�ci. Ta�czyli wszyscy m�czy�ni; by�o ich w naszej grupie blisko stu. Zaraz po wie-(zerzy ojcowie, odziani tylko w przepaski biodrowe, malowali swe cia�a wieloma barwami, matki trefi�y sobie w�osy i ubiera�y si� w najlepsz� odzie� ze sk�ry jeleniej. R�wnie strojnie przy-odziewano nas, dzieci; nie sprzeciwiano si�, gdy farbowali�my sobie twarze.
�w taniec mia� w naszym �yciu zbiorowym wyj�tkowe znaczenie. By� podzi�kowaniem Wielkiemu Duchowi za szcz�liwe prze�ycie zimy i pro�b� o tchnienie w nas m�stwa na przysz�o��, gdyby niespokojne lato gotowa� nam mia�o jakie� wypadki lub walki.
Cztery brzmi�ce na ca�� dolin� uderzenia wielkiego b�bna czarownika oznajmi�y pocz�tek uroczysto�ci. Po tym wst�pie odezwa�y si� inne b�bny, mniejsze, i podj�y regularny rytm ta�ca, a �piewacy zanucili w�adcz�, �a�osn� pie��. Do g��wnego namiotu, zapchanego lud�mi z wyj�tkiem pustego kr�gu w po�rodku, wbiegli w podskokach tancerze. Gro�nie pomrukuj�c, powoli okr��ali rozpalone po�rodku ognisko. Ich umiarkowane z pocz�tku ruchy wnet nabiera�y gwa�towno�ci w takt coraz burzliwszego �piewu i bicia w b�bny, a� rozp�ta�y si� w szalon� furi�. Taniec wyra�a� za-palczywo�� walcz�cych wojownik�w. Z ust tancerzy wydziera�y si� okrzyki wojenne. Z�by �wieci�y niesamowicie w blasku ogniska, oczy tryska�y ch�ci� walki. Ze wzrokiem utkwionym w ciemn� dal ponad g�owami zgromadzonych, zapatrzeni w niezg��bione otch�anie wiecznych �owisk, mieli wygl�d gro�ny, dziki i wspania�y.
danego przez szczepy w okresie ich niepodleg�o�ci. W zamian za utrat� wolno�ci i ziemi przyrzeczono Indianom utrzymanie oraz �yczliwe wprowadzenie ich na �cie�k� cywilizacji bia�ego cz�owieka. Ameryka�skie rezerwaty Indian sta�y si� �erowiskiem dla r�nych oficjalnych i nieoficjalnych aferzyst�w, oszukuj�cych swych podopiecznych na ka�dym kroku. Podczas gdy ma�e i wielkie hieny okrada�y Indian z tego, co im si� nale�a�o od pa�stwa � z g�ry, ze sfer rz�dowych Waszyngtonu, sz�a najzgubniejsza antyhumanitarna polityka rasowego uprzedzenia.
Dopiero usilna walka k� post�powych w Stanach Zjednoczonych spowodowa�a po pierwszej wojnie �wiatowej pewn� zmian� tej polityki. Nie mog�o to ju� oczywi�cie naprawi� wszystkich szk�d wyrz�dzonych Indianom.. Drukowane w tych czasach dzie�a niekt�rych Amerykan�w � uczciwych badaczy Indian i ich historii, jak Gordona Mac Gregora, Clarka Wisslera, Johna Colliera � obna�aj� ca�e haniebne barbarzy�stwo polityki szerzenia �cywilizacji" w�r�d india�skich szczep�w w Stanach Zjednoczonych. M.B.
2� 19
iSi
811111
Tancerze odbijali si� wysoko od ziemi i wo�ali �piewnym g�osem:
� Chwa�a dla nas, kl�ska wrogom! Niech zwyci�stwo biegnie przed naszymi �cie�kami!
Inni wojownicy wyskakiwali do przodu i starali si� zag�uszy� przyjaci� swoim �piewem:
� Niech zwyci�stwo towarzyszy naszej broni! Niech wr�g b�dzie jak nied�wied� zim�, ospa�y i niemrawy, niech oczy zajd� mu bielmem, niech mu wszystkie strzelby chybiaj�!...
Ale tamci, ich towarzysze, nie dawali za wygran�. Mieli nowy pomys�, lepsze stwarzali widowisko. Rzucali w g�r� kawa�ki drewna i chwytali je na ostrze w��czni wykrzykuj�c:
� Tacy s� nasi wrogowie! Uciekaj� w g�r�, ale sami wpadaj� na groty nasze! Nadziejemy ich jak wi�zk� chrustu! Rozbijemy jak n�dzne pr�chno!...
�w taniec przenika� do krwi ka�dego Indianina. My, b�ki, dr�eli�my z podniecenia i chcia�o nam si� krzycze� i ta�czy� razem z naszymi ojcami.
Tej nocy zasz�o zatrwa�aj�ce zdarzenie. Kto� zauwa�y�, �e nie wszyscy z naszego obozu brali udzia� w ceremonialnym ta�cu. Stryj Hucz�cy Grzmot i kilku innych wojownik�w uchyli�o si� od tej szczepowej powinno�ci i w og�le nie przysz�o. Takie wywo�a�o to zgorszenie, �e uroczysto�� natychmiast przerwano. Wszyscy byli jak pora�eni. Cisza zaleg�a obrz�dowy namiot.
� Hucz�cy Grzmocie! � krzykn�� na ca�y g�os w�dz naszego obozu.
By� to Krocz�ca Dusza, m�ody stosunkowo wojownik, kt�rego m�stwo w kilku potyczkach z wrogimi szczepami, a przede wszystkim rozs�dne wypowiedzi na naradach wynios�y na czo�o naszej grupy.
Stryja nie by�o w pobli�u, lecz wyszukano go w�r�d namiot�w i przyprowadzono. Gdy stan�� w �wietle ogniska, mia� bu�czuczn� min� i dziwaczne iskry w oczach, jakby pod wp�ywem alkoholu.
� Czego chcecie? � odezwa� si� wyzywaj�co.
� Czy� niespe�na rozumu? Zadajesz takie pytanie? Wiesz, o co chodzi! � zawo�a� na niego Krocz�ca Dusza.
� Czemu tak krzyszysz? Czego chcecie ode mnie?
20
� Nie by�o nigdy wypadku, �eby ktokolwiek usun�� si� od udzia�u w ta�cu obrz�dowym przed wymarszem z obozu zimowego.
� A teraz macie ten wypadek ze mn�!...
� Cz�owieku, czy� oszala�?
� Nie chc� ta�czy�!
� Wyt�umacz si�!
Wszyscy obecni przeszywali stryja wzrokiem ostrym jak dzida, po�erali go srogim gniewem. Niekt�re nasze obrz�dy mia�y tak urzekaj�c� moc i tak g��bokimi korzeniami tkwi�y w naszym �yciu, �e jakiekolwiek wyst�pienie przeciw nim nie mie�ci�o si� w naszej wyobra�ni, podobnie jak nie wyobra�ali�my sobie �ycia ludzkiego bez oddechu. To, co czyni� stryj, by�o nie tylko �wi�tokradztwem, lecz zakrawa�o w oczach wielu obecnych na za�mienie umys�u. Stryj musia� by� pijany, chocia� odpowiada� jak rozumny cz�owiek:
� Idzie nowy wiatr przez prerie. Zmienia wszystko, co stare. Sami wiecie, jaki ten wiatr jest silny. Nic mu si� nie ostanie.
� Wi�c chcesz, Hucz�cy Grzmocie, �eby�my mu ulegli? Mamy porzuci� nasze odwieczne obrz�dy? � krzykn�� Krocz�ca Dusza z pogard�.
Stryj nie zwraca� uwagi na jego s�owa. M�wi� dalej:
� Nasz Wielki Duch by� dotychczas dobry. Wystarcza� nam. Ale przyszli D�ugie No�e � Amerykanie.* I co si� okaza�o? Ich Wielki Duch jest silniejszy. Dlaczego mam ta�czy� dla s�abszego Ducha?
� Milcz!
S�owo to pad�o jak ostre ci�cie bicza. Wypowiedzia� je milcz�cy dotychczas Bia�y Wilk, nasz czarownik. �w niezwyk�y cz�owiek cieszy� si� wielkim szacunkiem i by� najt�szym umys�em w�r�d Czarnych St�p. Bia�y Wilk s�yn�� z wielu cud�w, jakich rzekomo dokona� i w jakie wszyscy wierzyli�my, chocia� dzisiaj u�wiadamiam sobie, �e to nie by�y czary, lecz niebywa�a bystro�� umys�u, pozwalaj�ca mu widzie� rzeczy, przez innych nie zauwa�one. Wp�yw i do�wiadczenie swe zu�ytkowywa� dla dobra szczepu, dlatego wi�cej go kochali�my, ni� si� bali, i on to by� w�a�ciwym wodzem naszej grupy.
211
Jego kr�tkie s�owo przeci�o wszelkie gadanie i by�o jak wyrok. Dr�cz�ca cisza zapad�a w�r�d ludzi. Wtem jeden z b�bni-st�w zacz�� uderza� w b�ben, zrazu nie�mia�o i cicho, potem silniej, potem inni wpadli w jego takt, nawi�zali dawny rytm. Ju� spr�y�y si� cia�a i ta�cz�cy ruszyli od nowa. Wszystkich, jak poprzednio, ponosi� taniec, tylko teraz mniej by�o ognia i mniej �piewu o zwyci�stwie. Mro�ny podmuch obcego wiatru wpad� do naszego namiotu.
Tak ta�czyli ojcowie przez ca�� noc. Nam, dzieciom, rych�o k�sano i�� spa�, ale dzika a jednocze�nie s�odka melodia wciska�a si� w nasz sen, rozniecaj�c t�sknot� za wielk� przygod�.
By�o jeszcze ciemno, kiedy w obozie rozleg�y si� nawo�ywania, ay wsta�. Skoczyli�my na r�wne nogi i zaraz wybiegli pod gwie�-iziste niebo. Ojciec szed� na preri� po konie, a my, smyki, pomacali�my matce w zwijaniu sk�ry namiotowej. Ruszyli�my w drog� ) brzasku.
I znowu zasz�o przykre wydarzenie, tak �e nie mog�em powstrzyma� si� od �ez. Stryj Hucz�cy Grzmot z kilkunastoma przy-aci�mi od��czy� si� od naszej grupy i postanowi� �y� i w�-Irowa� samodzielnie. Nie chcieli oni przebywa� z nami. Razem : nimi posz�y oczywi�cie ich rodziny, a w�r�d nich mia�em naj-epszego przyjaciela i r�wie�nika, syna stryja, Kosmate Orl�tko. Crzymali�my si� dotychczas zawsze razem, ��czy�y nas wszystkie larce, baraszki i ogromne, niezm�cone braterstwo. Nadchodzi�a :hwila rozstania. Stali�my obok siebie, obydwaj niezdolni wy-orztusi� s�owa, niezdolni nawet patrze� na siebie. Ze smutku mie-i�my pustk� w g�owach i zaschni�te gard�a. Sterczeli�my jak co�ki, dop�ki rodzice nie zacz�li nas wo�a�.
� Jedziesz � wyj�ka�em w ko�cu.
� Jad� � odpowiedzia� Kosmate Orl�tko � ale szybko yr�c�.
� A je�li tw�j ojciec nie b�dzie chcia�?
� Je�li nie b�dzie chcia�, to mu uciekn�.
� O j, j o j!
� Uciekn�, m�wi� ci.
� Tak daleko? Przez tyle prerii?
Wobec moich w�tpliwo�ci Orl�tko wr�czy� mi sw�j pi�kny,
12
�i
ma�y �uk, z kt�rego ju� dobrze strzela� do piesk�w ziemnych, i o�wiadczy�:
� Je�li nie powr�c�, to �uk b�dzie tw�j.
�uk by� wyj�tkowo cenny, ale Kosmate Orl�tko by� mi milszy ni� wszystkie �uki na preriach. Chcia�o mi si� becze� i co� zamgli�o moje oczy. Z trudem widzia�em, jak przyjaciel cz�apa� na przykr�tkich nogach, odchodz�c do swych rodzic�w. W r�ce trzyma�em jego �uk.
Gdy s�o�ce si� ukaza�o, przemierzyli�my g�rskie podn�a, a daleko za nami b�yszcza�y o�nie�one stoki G�r Skalistych. Wsz�dzie doko�a le�a� jeszcze �nieg, czu� jednak by�o blisk� wiosn�. W miar� schodzenia w coraz ni�sze doliny odnosili�my wra�enie, �e fale powietrza rozgrzewa�y si� z godziny na godzin�, ale to pewnie rozgrzewa�y si� nasze serca. Przed nami, na wschodzie, rozpo�ciera�y sw�j niezmierny kobierzec faliste prerie.
3. Zmierzch dzikich obyczaj�w
B
1 IZONY, wtedy niemal doszcz�tnie wybite w Stanach Zjednoczonych, �y�y jeszcze na p�nocy, w Kanadzie, wi�c grupa nasza skierowa�a si� ku dop�ywom rzeki Saskatchewan. Na obszarach, gdzie dzi� wznosz� si� ruchliwe miasta i osady po�udniowej Alberty i ci�gn� si� nieprzerwanym �anem bogate pola pszenicy, nie napotykali�my wtedy przez wiele dni ani jednego bia�ego cz�owieka. Mimo to wp�yw jego ju� istnia�: na skutek r�nych um�w z obydwoma rz�dami � Stan�w Zjednoczonych i Kanady � wi�kszo�� szczep�w india�skich zaniecha�a walk mi�dzy sob�. Zreszt� coraz gro�niejszym a wsp�lnym przeciwnikiem z roku
23
na rok stawa� si� bia�y cz�owiek. Nowe niebezpiecze�stwo jednakowo grozi�o wszystkim bez wyj�tku szczepom i ono g��wnie otwiera�o oczy na niedorzeczno�� dotychczasowych bratob�jczych zatarg�w i wiecznych wa�ni. Tomahawk wojenny � �eby u�y� prastarego zwrotu � by� zakopany, aczkolwiek niezbyt g��boko, o czym przekonali�my si� w nast�pnych tygodniach.
Podczas w�dr�wki na p�noc ujrzeli�my pewnego dnia przed sob� na preriach oddzia� obcego szczepu. W takim wypadku zawsze nale�a�o zachowa� wielk� ostro�no��. A nu� by� to kto� wrogi, od kt�rego grozi�o niebezpiecze�stwo?
Obcy Indianie zatrzymali si� tak samo jak my i widocznie im r�wnie� zale�a�o na szybkim wyja�nieniu, kogo maj� przed sob�. Jeden z nich �� by� to zapewne w�dz, tego dok�adnie ju� nie pami�tam � wyprzedzi� sw� grup� o kilkana�cie d�ugo�ci konia i nie zsiadaj�c z wierzchowca, przes�a� nam za pomoc� ruchu r�k sygna�y rozpoznawcze.
Wszystkie szczepy na preriach mia�y taki wsp�lny �rodek niemego porozumiewania si� na odleg�o��.
�w je�dziec praw� r�k� dotkn�� swego lewego �okcia, nast�pnie wyci�gni�t� przed sob� d�oni� ko�ysa� w prawo i w lewo, ruszaj�c przy tym palcami. Ju� wiedzieli�my, co to znaczy.
� Jakiego szczepu jeste�cie? � pyta� si�.
Krocz�ca Dusza, nasz w�dz, odpowiedzia� mu tym samym sposobem:
� Czarne Stopy.
Na to tamten pokaza� nam nowe znaki:
� Sk�d przybywacie?
Odpowied� by�a prosta: Krocz�ca Dusza podni�s� r�k� w kierunku, w kt�rym by� nasz zimowy ob�z. Teraz z kolei sam zada� r�k� pytanie, co zacz oni.
� Kri � odsygnalizowa� ich w�dz.
Ze szczepem Kri bywa�o r�nie w przesz�o�ci: mieli�my niejeden z nimi zatarg i jeszcze niedawno byli�my na �cie�ce wojennej.
Tamci, widz�c nasze wahania, po�pieszyli z przes�aniem nam znaku pokoju i wznie�li praw� r�k� skierowan� ku nam otwart� d�oni� � odwieczny symbol pokazuj�cy, �e w r�ce nie ma broni.
\
Urodzi�em si� na pograniczu dw�ch wielkich okres�w na preriach � okresu india�skiego i okresu bia�ego cz�owieka... (s. 12)
24
M�odo�� mia�em jeszcze bardzo szcz�liw�... (s. 12)
� My tak�e chcemy pokoju � odpowiedzieli�my im, puszczaj�c w niepami�� dawne kwasy.
Obydwaj wodzowie grup zsiedli z koni i spotkali si� w po�owie drogi. Jeden drugiemu ofiarowa� tyto� i da� do wypalenia swoj� fajk�, przez co ceremonii sta�o si� zado��, i obydwa oddzia�y podjecha�y do siebie.
Okaza�o si�, �e by� to zbuntowany oddzia� Kri. Od��czy� si� od g��wnego szczepu na znak protestu przeciw zawartej z rz�dem kanadyjskim umowie pokojowej na warunkach krzywdz�cych Indian. Taki obr�t rzeczy mocno nas zaniepokoi�. Nie chcieli�my zadziera� z nikim: ani z Indianami, ani z Kanadyjczykami.
� Jakie macie zamiary? � bada� ich Krocz�ca Dusza w niezbyt przychylnym nastroju. � Czy chcecie walczy� z bia�ymi?
� Ani nam przez my�l nie przesz�o! � zapewni� Kri. � Nie chcemy z nimi walczy�, ale te� nie mamy ochoty liza� im but�w. Nie chcemy upokarza� si�. Natomiast zale�y nam na was. Z wami �y� pragniemy w przyja�ni.
Krocz�ca Dusza mia� w�tpliwo�ci, bo Kri przyznali si�, �e przed dwoma tygodniami stoczyli z p�nocn� grup� naszego szczepu Czarnych St�p potyczk�, w kt�rej szcz�liwym trafem nikt nie zgin��. Spraw� rozstrzygn�� Bia�y Wilk, nasz czarownik, o�wiadczaj�c si� stanowczo za uznaniem przyja�ni Kri. Rada naszej starszyzny uchwali�a pok�j. To, co Bia�y Wilk radzi�, zawsze okazywa�o si� najm�drszym wyj�ciem. Zapanowa�a wielka rado�� i na przypiecz�towanie pokoju postanowiono wyprawi� wsp�ln� uczt�.
Podczas biesiady jeden z naszych starszych wojownik�w, Pogromca Sze�ciu, siedzia� naprzeciw pewnego Kri i bystro w niego si� wpatrywa�. Kri nazywa� si� Br�zowy Mokasyn. Chocia� zauwa�y� on to zaciekawienie, nie da� po sobie pozna�. Na piersi jego widnia� naszyjnik z z�b�w bizonowych i w ten to przedmiot Pogromca Sze�ciu wpatrywa� si� jak urzeczony.
Gdy biesiada mia�a si� ku ko�cowi, a Br�zowy Mokasyn wytar� sobie usta, nasz wojownik podszed� do niego i zapyta�, sk�d ma ten naszyjnik. Kri za�mia� si� nieprzyjemnie i d�oni� dotykaj�c z�b�w bizonowych, odpar� tonem przechwa�ki:
� Zdoby�em go.
25
� Jak go zdoby�e�?
� Uczciwie.
� Gdzie to by�o?
� Na �cie�ce wojennej.
�� Kiedy to by�o? ,
� Trzy wielkie s�o�ca temu.
� Na kim go zdoby�e�?
Kri odrzek� odwa�nie, bez wahania:
� Odebra�em go wojownikowi Czarnej Stopie.
� A kto go zabi�?
� Ja go zabi�em w walce.
Pogromca Sze�ciu potar� sobie czo�o, na kt�rym ros�a coraz g��bsza zmarszczka:
� Trzy wielkie s�o�ca temu... A czy my�my te� kogo� z waszych zabili?
-� Owszem � wyja�ni� Br�zowy Mokasyn. � Jednego Kri i czterech Siuks�w. Walczyli po naszej stronie.
Wtedy Pogromca Sze�ciu zerwa� si� na r�wne nogi i rycz�c z w�ciek�o�ci, chcia� rzuci� si� na wojownika Kri. Po naszyjniku pozna� zab�jc� swego syna. W og�lnym podnieceniu zanosi�o si� na ci�k� b�jk�, ale starszy�nie naszej uda�o si� uspokoi� gor�ce g�owy i tak�e przywie�� do rozumu Pogromc� Sze�ciu. Do�wiadczony wojownik pozwoli� sobie wyt�umaczy�, �e wa�niejsze jest zachowanie pokoju mi�dzy szczepami ni� jego osobista zemsta, i w ko�cu poda� r�k� do zgody. Zapanowa� zn�w pogodny nastr�j i od tego czasu nic nie zm�ci�o naszej przyja�ni.
Kri byli tak uradowani pomy�lnym wynikiem spotkania, �e prosili, by mogli i�� razem z nami do Montany i zawrze� tam pok�j ze wszystkimi szczepami, z jakimi dotychczas mieli zatargi. Ch�tnie na to przystali�my.
Bizon�w nie spotkali�my podczas tej wyprawy, wi�c zwr�cili�my si� znowu na po�udnie. Po drodze, w roli rzecznik�w pokoju, odwiedzili�my Siuks�w, Gros Ventres czyli Hidatsa, Szejen�w i zaprzyja�niony z nami od�am Wron. Wsz�dzie dawniejsi wrogowie gotowali wojownikom Kri �yczliwe przyj�cia i wyprawiali uczty. Jedynie u Siuks�w dosz�o do zak��cenia zgody.
26
Przybyli�my w�a�nie w chwili, gdy misjonarze przy pomocy ameryka�skich �o�nierzy zabierali przemoc� dzieci Siuks�w do szko�y. Widok ten i p�acz dzieci rozsierdzi�y ich wodza, Stoj�cego Byka. Porwany gniewem chcia� zerwa� wszelkie rokowania pokojowe i rozpocz�� now� wojn� wyci�ciem w pie� oddzia�u Kri. Wysi�ki rozs�dnych wodz�w przywr�ci�y spok�j, a suta biesiada z zabaw� przypiecz�towa�a przyja��.
Podczas odwiedzin p�nocnej grupy Wron wy�oni�y si� podobne zatargi. Pomimo �e starszyzna darzy�a �yczliwo�ci� ludzi, kt�rzy przybyli do oddzia�u Wron, bardziej krewcy i niesforni w tej grupie inaczej zapatrywali si� na go�ci i chcieli urz�dzi� paskudne burdy.
Ci m�odzi wkr�tce po przybyciu oddzia�u Kri rozpocz�li taniec wojenny, a �e by�o ich wielu, otoczyli go�ci zwartym ko�em, a�eby im nikt nie umkn��. Co do ich zamiar�w nie by�o �adnych w�tpliwo�ci, bo podczas ta�ca trzymali ju� bro�, na razie ukryt� pod kocami, ale gotow� do uderzenia.
Z pewno�ci� sko�czy�oby si� rzezi�, gdyby temu nie zapobieg� jeden z naszych wojownik�w, Dwa Rzuty. Wzi�ty za m�odu przez Wrony do niewoli i po latach odbity, Dwa Rzuty zna� ich j�zyk i teraz z p�s��wek zrozumia�, na co si� zanosi. Z nara�eniem �ycia wpad� mi�dzy ta�cz�cych, t�umacz�c im w gor�cych s�owach konieczno�� pokoju mi�dzy szczepami. Zawstydzi� ich m�wi�c, �e zas�u�� na miano wyj�tkowych tch�rz�w, je�li podst�pnie napadn� na swych go�ci Kri, przyby�ych przecie� z zamiarem pogodzenia si� i zacie�nienia przyja�ni.
Wyst�pienie Dw�ch Rzut�w poskutkowa�o. Wrony zaprzestali ta�ca i polecili swoim kobietom przygotowa� wsp�lne jedzenie, a�eby uczci� go�ci jak si� patrzy.
Tak to nowe pr�dy przyja�ni prze�amywa�y stare uprzedzenia i uwalnia�y szczepy od barbarzy�skich na�og�w dnia wczorajszego. Indian ��czy�a jedna wsp�lna troska o blisk� przysz�o��, a trosk� t� wywo�ywa� coraz widoczniej szy nap�r bia�ych ludzi na �owiska szczep�w preryjnych. Wracaj�c za� do naszych przyjaci� Kri, to przyzna� trzeba, �e by� to dzielny zast�p. Wielu z nich �yje do dzi� w dolinie rzeki Qu'Appelle, w kanadyjskiej prowincji Saskat-chewan.
27
Na wszystko to patrza�em i chocia� umys� smyka niewiele m�g� poj�� z tego, co dzia�o si� doko�a, p�niejsze opowiadania starszych uzupe�nia�y mi szczeg�y �wczesnych wydarze�. Podczas tych letnich w�dr�wek, nas, dzieci, najbardziej obchodzi�y w�asne zabawy, a mieli�my w obozie raj nieopisany.
Indianie preryjni, z wyj�tkiem nielicznych jednostek, nie posiadali jeszcze umiej�tno�ci pisania i czytania, wi�c ustne- opowie�ci starszych ludzi nabiera�y szczeg�lnego znaczenia, bo zast�powa�y nam ksi��ki. By�y to najcz�ciej pogadanki o wielkich bohaterach i niezwyk�ych przygodach. S�uchali�my ich przy ogniskach z zapartym oddechem, a potem w naszych zabawach na preriach starali�my si� odtwarza� wielkie czyny przodk�w. Tak samo jak ch�opcy w Europie bawili�my si� w �Indian", z tym, �e i prerie by�y prawdziwe, i uczestnicy gier rzeczywistymi Indianami.
Zabawy odbywa�y si� oczywi�cie tylko podczas d�u�szych postoj�w. Najcz�ciej by�y to �bitwy", kt�re rozgrywali�my, staraj�c si� na�ladowa� starszych i ko�cz�c je zawsze ta�cem zwyci�stwa. Ka�dy ch�opak przechodzi� rodzaj szko�y wojennej i bra� udzia� w r�nych zapasach sportowych, jak wy�cigi konne i piesze, strzelanie z �uku, rzucanie oszczepem, zimowe k�piele w rzece. Wszystkim tym zabawom towarzyszy� duch ostrego wsp�zawodnictwa; mia�y one na celu hartowanie jednocze�nie cia�a i charakteru. Trudno sobie wyobrazi� nadzwyczajn� sprawno�� fizyczn� chocia�by pi�cioletniego Indianina.
Przypominam sobie moj� pierwsz� zimow� k�piel w rzece. By�o to o �wicie pewnego mro�nego poranka. Jeszcze spa�em. Nagle starszy brat, Mocny G�os, wyci�gn�� mnie z pos�ania i przemoc� zawl�k� do rzeki, nad kt�r� obozowali�my. Nic nie pomog�y moje rozpaczliwe miotania si� po drodze. Uderzeniem nogi Mocny G�os przebi� cienki l�d na rzece i wrzuci� mnie do przer�bli. My�la�em, �e skonam. K�piel trwa�a tylko kilka chwil, potem wr�cili�my p�dem do namiotu. Nawet kataru nie dosta�em.
Mocny G�os by� starszy ode mnie o sze�� lat i ��czy�a mnie z nim serdeczna przyja��, tak samo jak z kuzynem Kosmatym Orl�tkiem. Ale tego poranku by�em na niego w�ciek�y, mia�em go po same uszy. Pop�dzi�em do ojca na skarg�.
28
� Bizonku! � za�mia� si� ojciec. � Przecie� to ja mu kaza�em wrzuci� ciebie do wody. A wiesz dlaczego?
� Wiem. Bo by�em wczoraj niepos�uszny...
� Co by�o wczoraj, dzi� nas nie obchodzi. Wa�niejsze jest jutro. Musisz wyrosn�� na silnego wojownika. K�piel to nie kara. Odt�d b�dziesz co �wit k�pa� si� w zimnej rzece.
� Dobrze, ojcze. Ale ten Mocny G�os...
� C� Mocny G�os?
Z dziecinnym uporem nie mog�em przebole� urazy do brata. Ojciec poradzi� mi odp�aci� si� psikusem za psikus: rano wsta� wcze�niej ni� Mocny G�os i uraczy� go kawa�kiem kry z rzeki. Zrobi�em tak. Nast�pnego dnia sam pobieg�em do rzecznej k�pieli. Wr�ci�em z du�ym kawa�kiem lodu i wsun��em bratu na go�� pier�. Jak pora�ony zerwa� si� ze snu i w pierwszej chwili chcia� mnie zbi�. Potem �mia� si� jak wszyscy inni w namiocie. K�piele w przer�bli wesz�y w m�j zwyczaj i tak�e w zwyczaj Pononki. Wierny czworonogi towarzysz szed� za mn� wsz�dzie, nie odst�puj�c mnie nawet w lodowatej rzece.
Wsp�lne obozowisko kilku szczep�w sprzyja�o sportowej zaprawie m�odzie�y. Mogli�my mierzy� zr�czno�� nasz� ze zr�czno�ci� dzieci innych szczep�w, co zawsze odbywa�o si� w ramach nami�tnego wsp�zawodnictwa, a r�wnocze�nie by�o nauk� karno�ci, og�ady i godnego zachowania si�. Odruchy nieszla-chetno�ci czy prostactwa t�piono bezwzgl�dnie. Z dzie�mi innych szczep�w cz�sto zawi�zywa�a si� przyja��, szczera i wierna, dochowywana przez wiele lat, a przewa�nie do ko�ca
�ycia.
W tych b�ogich miesi�cach rado�� towarzyszy�a mojemu �yciu i do zupe�nego szcz�cia brakowa�o mi tylko Kosmatego Orl�tka. Serce od czasu do czasu �ciska� mi b�l, b�l t�sknoty za kuzynem, kt�ry odszed� od nas ze swym ojcem, Hucz�cym Grzmotem. Kosmate Orl�tko, powtarzam, by� moim najlepszym przyjacielem i towarzyszem zabaw. Mia� co prawda kr�tkie nogi i na piechot� zawsze go bi�em, za to na koniu by� pierwszy, a jako �ucznik � niezwyci�ony. Jak przyro�ni�ci trzymali�my si� obok siebie we wszystkich przygodach i bez niego by�o mi teraz jak bez r�ki, jak bez duszy. Ile� to Orl�tko wyprawia� zbytk�w, jak weso�o umia� si� �mia�!
29
Ze swych smutk�w zwierza�em si� bratu Mocnemu G�osowi. Nie m�g� mi pom�c. Zwraca�em si� r�wnie� do ojca, ch�tnego zawsze do pomocy, je�li czego� potrzebowa�em.
� Ojcze � pyta�em � kiedy wr�ci Kosmate Orl�tko?
� Nie wiem, Bizonku � odpowiada� ojciec, kt�ry rozumia� moje strapienie.
� To jed�my do niego � niecierpliwi�em si� jak dziecko. Ojciec u�miecha� si� blado i k�ad�c r�k� na mej czuprynie
m�wi�:
� Nie mo�emy opuszcza� naszego oddzia�u, drogi synu. Zreszt� nie wiem, gdzie Orl�tko jest w tej chwili...
� Jest ze stryjem Hucz�cym Grzmotem.
�� Jest ze stryjem Hucz�cym Grzmotem, ale gdzie jest stryj?
Ojciec tego nie wiedzia� i zna� by�o, �e i jego n�ka�a nieobecno�� brata. To, �e kto� dzieli� ze mn� zmartwienie, przynosi�o mi pewn� ulg�, wi�c opuszcza�em namiot z now� ochot� i p�dzi�em do mych r�wie�nik�w w obozie Kri i Siuks�w. Dobrzy to byli ch�opcy i nie�le si� z nimi bawi�o, ale przecie� �aden z nich nie m�g� zast�pi� przyjaciela. Kt� by dor�wna� Orl�tku, kt� by tak dokazywa� jak on i gna� tak zuchwale na grzbiecie mustanga przez prerie?
4. Pod urokiem czarodziejskiego b�bna
EJ wiosny wiele my�la�em o naszym czarowniku Bia�ym Wilku. Wierzy�em, �e je�li kto, to tylko on m�g�by mi pom�c w k�opotach i wnie�� jakie� �wiat�o do sprawy, kt�ra mnie wtedy najwi�cej m�czy�a. Przecie� czarownik zna� wszystkie tajemnice �y-:ia, wi�c musia� tak�e wiedzie�, gdzie by� Kosmate Orl�tko i kiedy go zobacz�.
Namiot-tipi Bia�ego Wilka sta� w obozie nieco na uboczu; by� wi�kszy ni� inne tipi i ju� z daleka rzuca� si� w oczy swymi malowid�ami. Obok rysunku bia�ego wilka widnia�y na nim r�ne kolorowe znaki tak tajemnicze, �e nas, dzieci, przejmowa�y cich� trwog�, gdy na nie spogl�dali�my. Ile� razy zbli�a�em si� do tego namiotu, by zagadn�� Bia�ego Wilka i poprosi� ^o o wie�ci o Kosmatym Orl�tku! Na nic to si� nie zda�o. W pobli�u namiotu j�zyk wysycha� mi w gardle; ze wzruszenia i l�ku nie mog�em wykrztusi� s�owa do czarownika. Strasznie wstydzi�em si� jprzed samym sob� tej s�abo�ci charakteru. Zdawa�em sobie spraw�, jak dobrym cz�owiekiem by� Bia�y Wilk, a jednak niesamowity jego urok t�umi� wszystkie me zamiary i � ucieka�em.
Namiot Bia�ego Wilka r�wnie silnie przyci�ga� uwag� mego starszego brata, Mocnego G�osa, i jego przyjaci�, chocia� z zupe�nie innych pobudek. Ka�dy Indianin za m�odych lat marzy�, by zosta� czarownikiem, czyli cz�owiekiem o nieograniczonej pot�dze i cz�sto wi�kszym wp�ywie na sw�j szczep, ani�eli mia� go sam w�dz. W ka�dym liczniejszym obozie by�o kilku wodz�w i mn�stwo cz�onk�w rady szczepowej, ale jeden tylko czarownik, i ten strzeg� swej godno�ci i swych tajemnic bodaj tak �arliwie jak w�asnego �ycia. Pe�ni� on trojakie obowi�zki; by� lekarzem, by� doradc� w zawi�ych sprawach szczepu i by� kap�anem.
Ustalonym od wiek�w zwyczajem do praw czarownika nale�a� wyb�r swego nast�pcy. Wyszukiwa� go sobie w�r�d m�odych ch�opc�w, nie starszych ni� dwana�cie, trzyna�cie lat, i bra� takiego, kt�ry najbardziej odznacza� si� przymiotami ducha i cia�a. Musia� to by� m�odzian, przewodz�cy r�wie�nikom w zabawach, o kt�rym zazwyczaj si� m�wi�o, �e ma szcz�liw� r�k�. Czarownik zwraca� si� do rodzic�w z zapytaniem, czy zechc� mu odda� syna. By� to dla rodziny i ch�opca zaszczyt nie lada i nie znam wypadku, �eby kto� odm�wi�. Kszta�cenie i urabianie przysz�ego czarownika trwa�o kilkana�cie lat, a by�a to twarda szko�a �ycia.
Najpierw czarownik zabiera� ucznia na p� roku w bezludne ustronie G�r Skalistych i tam udziela� mu pierwszych wskaz�wek. Najwa�niejszym zadaniem w owym czasie by�o � jak m�-
31
wi� czarownik � uzyskanie przewagi ducha nad cia�em. W tym celu ucze� odbywa� wielodniowe g�od�wki i uczy� si� znoszenia b�lu bez drgania. Z dalekiej podr�y wraca� zupe�nie zmieniony, nie by� ju� trzpiotowatym towarzyszem swych r�wie�nik�w.
W nas, ch�opcach, taki m�odzieniec budzi� zawsze podziw; czuli�my, �e posiad� jak�� wielk� tajemnic�, odgradzaj�c� go od nas,, a kt�rej nie zdradzi�by nawet najbli�szym przyjacio�om. Podobne wyprawy na pustelni� trwa�y przez trzy lata. Cia�o ch�opca by�o w�wczas zahartowane jak stal, a si�a woli wyrobiona do tego stopnia, �e wszelkie zadane mu rany i ci�cia przyjmowa� bez oznak b�lu.
Po tym wst�pie zaczyna�o si� w�a�ciwe szkolenie. Ucze� wnika� w tajniki leczenia i poznawa� dok�adnie dzia�anie r�nych zi�. Poniewa� u lud�w prymitywnych nic wa�nego nie odbywa�o si� bez magii, ch�opiec uczy� si� r�wnocze�nie r�nych zakl��, umiej�tno�ci wr�enia i komunikowania si� z duchami i to pewne, �e pod t� pow�ok� w�tpliwej warto�ci kry�a si� powa�na wiedza, dotycz�ca tajemnic przyrody. Czarownik by� przede wszystkim doskona�ym przyrodnikiem i to dawa�o mu olbrzymi� przewag� nad innymi lud�mi w spo�eczno�ci, tak bardzo zale�nej w swym istnieniu od si� przyrody. Na przyk�ad czarownik wr�y�, w