6465

Szczegóły
Tytuł 6465
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6465 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6465 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6465 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Ignacy Kraszewski Zadora Cz�� I Stary, w�saty m�czyzna w lisiurze, typ u nas bardzo pospolity dawniej, a i dzi� jeszcze po wsiach daj�cy si� spotyka�, siedzia� na k�odzie w lesie, obok m�odego ch�opaka. Stary by�, jake�my powiedzieli, pospolitym typem, ju� i przez malarzy naszych wielokrotnie powtarzanym, zdrowego szlachcica w drugiej wieku po�owie, takiego, kt�ry wypija ch�tnie kielich w�dki, zmiata bigos, mo�e podo�a� p� kopie jaj na twardo, strzela doskonale i dobrze si� zna na koniach. Takie przynajmniej robi� wra�enie �w siedz�cy na k�odzie w lisiurze, d�ugich butach, z borsucz� torb� na plecach, w czapce na bakier, pan Stefan Drobisz, onego czasu koniuszy i po trosz� �owczy ksi�nej Sapie�ynej, kt�ra koni ma�o co trzyma�a w�wczas w Kodniu, a polowanie odbywa�a tylko na kapita�y szlacheckie, w nieustannej b�d�c potrzebie pieni�dzy, kt�re trwoni�a. Gdy ich nie mog�a dosta� u szlachty, nalega�a na kr�la, i pogniewawszy si� formalne na� knowa�a spiski. Ale to nie nale�y do rzeczy. Pan Stefan Drobisz by� na�wczas w Kodniu niby koniuszym. Sam si� dodatkowo kreowa� �owczym, a przy niezmiernym rozgardiaszu, jaki panowa� w dobrach jego ksi���cej mo�ci, musia� pe�ni� w nagl�cych razach mnogie inne obowi�zki. Sam jegomo�� pan stra�nik koronny, kt�ry tu gra� pod te czasy wielk� rol�, i pan jenera� brygady wielkopolskiej, druga prawa r�ka ksi�nej wojewodzicowej, gdy przybywali do Kodnia, pana Stefana witali, acz prostego szlachcica, bez tytu�u, bez znaczenia, jak pana brata. Ale bo te� poczciwy Stefan nawet ksi�nie i w og�le nikomu sobie imponowa� nie dawa�. Mia� czyste sumienie, niczyjej �aski nie potrzebowa�, gdy� �ycie wi�d� skromne i obyczaje mia� surowe; wi�c nie l�ka� si� nikogo, a jak on niegrzecznie powiada� sam, o nikogo nie dba�. Pod�piewywa� nawet czasem znan� piosenk�: A jam sobie pan, pan... O nikogo nie dbam, dbam. Rym w tym starym utworze poetyckim zostawuje do �yczenia nieco, ale sens moralny - daj Bo�e, by go ka�dy m�g� wzi�� do serca. By� to w swoim rodzaju filozof, cho� o filozofii m�tne mia� wyobra�enie; zasadza� m�dro�� na tym, aby jak najmniej potrzebowa� i przez to by� jak najniezale�niejszym. Mia� w tym Diogenesow� metod�, cho� o Diogenesie nie wiedzia� i nie s�ysza�. W rzeczach nauki i rozumu admiruj�c wielce ksi�dza infu�ata, gdy przy stole mawia� o monarchii asyryjskiej, o Marku Aureliuszu, o Chinach itp. (bo by� m�� eruditus) - nigdy pan Stefan nie pozazdro�ci� mu tych wiadomo�ci i nie czu� ich potrzeby. Czu�, �e rozumu i wiedzy na sw�j u�ytek mia� - jak si� wyra�a� stylem czasu - "samoprawie". Znaczy�o to tyle, co "w sam� miar�". Zawsze w dobrym humorze, do wszelakiego zaj�cia �wawego got�w, na posy�k� do lasu, na jarmark, po pieni�dze, po sprawunki. Nie ulegaj�c prawie zmianom atmosferycznym, na kt�re zupe�nie by� oboj�tny, znosi� ch��d, g��d, smr�d i brud (s� jego wyrazy) z najzupe�niejsz� oboj�tno�ci�. Spojrze� by�o na jego twarz rumian�, �miej�c� si�, na oczy niebieskie, jasne i wytrzeszczone, na postaw� siln� i zr�czn�, mimo pi��dziesi�ciu i kilku lat, a� si� cz�owiekowi zdrowo robi�o. Kawaler, pan Stefan wolny sw�j stan nader wysoko ceni� i kobietom, kt�re na� od dawna r�ne zastawia�y sid�a - a na dworze ksi�nej by�o ich si�a, pi�knych i bystrych - wywija� si� ca�uj�c r�czki, robi�c przys�u�ki, ale do sakramentu nie daj�c si� zaci�gn��. Potrz�sa� g�ow�. - Nie tera�niejszych to czas�w si� �eni� - m�wi� - dobrze by�o dawniej; dzi�: a mnie na co?! �e by� wes�, zabawny, grzeczny, fraucymer ksi�nej lubi� go, a ka�dej z jejmo�cianek si� zdawa�o: a nu�? �adna tego nie dokaza�a. Potrzeba by�o obrony, pomocy, odporu, opieki - stawa�; poza tym s�uga uni�ony! Lubili go i szacowali wszyscy, bo by� jak serca wielkiego, tak bezinteresowno�ci nies�ychanej. Trzyma� na stajni cztery konie, na kt�re mu dawano obrok ksi���cy; frymarczy� nimi, a �e si� zna�, zarabia�, grosiwo wi�c miewa�, cho� pensja ze skarbu, �al si� mi�y Bo�e, jak dochodzi�a! Z tego grosza ju� by by� m�g� doj�� do nieszpetnego kapitaliku, a by� go�y, bo co mia�, to poroztyka�. Za to go te� kochano, nie tylko w Kodniu, ale ca�a szlachta okoliczna, bogatsza i ubo�sza, ktokolwiek go zna�. Gdzie pan Stefan Drobisz nauczy� si� fajk� pali� - co na owe czasy pospolitym nie by�o - tego nie wiem, ale pali� j�. Za Sas�w u nas, przez na�ladowanie Augusta II, kt�ry smali� mocno, wesz�a ona powoli w mod�. Pali� turka kr�l Stanis�aw Leszczy�ski, pali� i August III. Rozkoszy tej tytuniowej nie ka�dy sobie m�g� pozwoli�, bo innego tytuniu nad turecki i grecki nie znano; ale z Konstantynopolem i prowincjami by�y przez Kamieniec Podolski stosunki, i tytu� przywo�ono, cho� dosy� by� drogi. Pan Stefan na to jedno nie �a�owa�. Pali�, rozumie si� w domu, porz�dnie, z d�ugiego cybucha i obchodzi� si� z ca�ym przyrz�dem fajkarskim bardzo ogl�dnie. �mia� si� sam ze swojego na�ogu, narzeka� na�, ale go nie porzuci�. W�a�nie w tej chwili, na k�odzie siedz�c i spoczywaj�c po polowaniu, dobywa� �redniej wielko�ci cybucha z bursztynem, fajk� stambu�k� i zabiera� si� nak�ada�. Na t� wa�n� operacj� patrza� towarzysz�cy mu m�odzieniec z pewn� ciekawo�ci�, bo pan Stefan dokonywa� zadania uroczy�cie i z aplikacj� wielk�. Nim koniuszy fajk� na�o�y, my mamy czas przypatrze� si� jego towarzyszowi. By� to, je�li nie pi�kny, to bardzo przystojny m�czyzna, samo zdrowie, m�odo�� i si�a. Wzrostem dor�wnywa� koniuszemu, tylko cie�szy by� i zwinniejszy, bo zapewne trzydziestu lat nie mia�. Ubrany w kr�tki ko�uszek czarny, buty my�liwskie, torebk� mia� siatkow�, czapeczk� sukienn� i nie odznacza� si� elegancj�. Fuzyjka, kt�ra przy nim sta�a, tak�e nieosobliwie wygl�da�a. Twarz jednak zas�ugiwa�a na baczno��. Ani pi�kna, ani brzydka, rys�w niby pospolitych, kt�re si� opisa� nie daj�, w ca�o�ci swej odznacza�a si� wyrazem rozumnym i powag� nad wiek. Tej buty szlacheckiej, jak� na�wczas pi�tnowa�y si� wszystkie karmazyny, �ladu w nim nie by�o; raczej smutek jaki� i cicha pokora, kt�ra jednak w s�abo�� nie przechodzi�a. Nie wyzywa� jak inni, ale wida� by�o, �e wyzwany by placu dosta�. Niewielkie oczy, osadzone dosy� g��boko, mia�y wyraz taki przenikaj�cy, �e ich wzrokowi nie ka�dy dotrzyma�. Twarz okr�g�a, nie by�a pi�kn�, s�o�ce i powietrze opali�y j�, p�ci nie mia� �wie�ej, a mimo to, cho� wielu od niego nier�wnie przystojniejszych na dworze ksi�nej wojewodzicowej si� przesuwa�o, nikt takich �ask nie mia� u fraucymeru, jak pan Jacek Zadora. Zwali go jedni Zador�, co jest jak wiadomo nazwiskiem herbu szlacheckiego, drudzy Zadorskim. Pozwala� si� zwa�, jak chciano. Nak�adanie fajki systematyczne poprzedzi�a w�dka i w�dlina. My�liwi nasi, nieg�odni, odpoczywali, dop�ki by reszta towarzysz�w ich nie nadci�gn�a, a pan Stefan stary gaw�dzi�. Jak zawsze s�owom jego towarzyszy� u�mieszek dobroduszny, kwiat spokoju, kt�ry Drobisz mia� w duszy. - Tak, tak, Jacusiu m�j - m�wi� - jak B�g mi�y rad� ci daj� dobr�. Jeste� nie�mia�y. W �yciu to wiele szkodzi, obcesowo si� trzeba bra� i do ludzi, i do losu, inaczej zawsze b�dziesz zepchni�ty w ostatnie rz�dy. - Ja te� do pierwszych nie aspiruj� - odpar� Jacek. - Widzisz, �e i ja si� nie drapi� do g�ry - m�wi� Stefan - psu na bud� si� nie zda�y wielko�ci wszystkie! Dobrze starzy m�wili: "Im kto wy�ej siedzi, tym mocniej si� poci". Ale, ale - powt�rzy� - co innego jest dobija� si� dudka na ko�ciele, a co innego sobie wygodne us�a� �o�e, cho� skromne. Ty bo oto trzeci rok u nas i zawsze przy kancelarii, na niewielkiej pensyjce, jeden konik, gratyfikacja rzadka, a stra�nik ci z pisaniem nie daje wytchn��. Czas by pomy�le� o jakiej krescytywie. Jacek oczy spu�ci�. - Mnie i z tym dobrze! - rzek�. - Ano, jak ci dobrze! �e� szcz�liwy i, dodam, rzadki naprawd� cz�ek! Nas pono dw�ch, co nie st�kamy, cho�by�my wielkie prawo mieli. Wypu�ci� k��b dymu z fajki pan Stefan i doda�: - No, powiedz�e mi, a o o�enku nie my�lisz? Mrugn�� jednym okiem. Zadorski z�ymn�� ramionami. - �miesznym by to by�o - rzek� - nie mam z czym! Pan koniuszy tak�e nie �eni�e� si� i nie �a�ujesz tego! - O! Jak B�g mi�y, nie �a�uj� - roz�mia� si� stary. - Kto tera�niejsze niewiasty pozna� i napatrzy� si� ich, do sakramentu ochoty mu nabra� trudno! �liczne one s� a s�odkie, a przylepki, a wymustrowane, a elegantki! Kocha� to by si� chcia�o we wszystkich, ale one na pociech� ocz�w, nie dla serca stworzone. Zdrada chodz�ca. Lito�� bierze patrze�, nie wiedz� nawet, co czyni�, a ot, tak: �adnej wierzy� nie mo�na. Pan Jacek si� u�miechn��, niezupe�nie potwierdzaj�c to zdanie. - �eby� pan koniuszy nie mia� za z�e, to bym stan�� i w obronie ich - rzek�. - W Warszawie i po pa�skich dworach co ich jest, to motylice, ano po wsiach i dworach szlacheckich cale co innego. Koniuszy pomy�la� troch�. - A mo�e to i prawda - rzek� - ale z tak� niewiast� starego autoramentu trzeba te� si��� w k�cie na zagonie i rzep� skroba�, Boga chwali� i z cha�upy si� ju� nie rusza�. - Nie by�oby w tym nic z�ego - doda� pan Jacek. - Hm, co komu do gustu! - odb�kn�� stary. Milczeli chwil�, a� Drobisz doda�: - Wi�c asindziej gdzie� na szlachecki dworek masz oczy - pocz�� - przyznaj si�. Nie mo�e to by�, aby m�ody cz�ek w sercu do kobiety co� nie czu�, prawo natury. Ja sam, jak ty mnie widzisz, szala�em, a tylko przez osobliwe mi�osierdzie Bo�e nie o�eni�em si�, gdym chcia�; a potem - ho, ho, ju� mnie, gdym do rozumu przyszed�, niczym nie by�o mo�na zwabi�. - Ja ani o dworku, ani o �adnej kobiecie nie my�l� - rzek� Jacek - s�owo panu daj�. - No, no, a �owczanka? - zapyta� Drobisz. Jacek si� zarumieni� i �ywo ruszy� na pniaku. - Gdzie� mnie o niej my�le�?! - krzykn��. - Gdzie?! - Ho! A to� czemu? �e niemaj�tny jeste�? Ta to� niezbyt wielka pani, cho� rodzice zamo�ni, i powiadaj�, �e tam �aski masz, - Powiadaj�! - zaprotestowa� jako� podra�niony Zadorski. Ludziom aby gada�, mnie si� o tym nie �ni�o! �aski, jakie tam �aski! Ludzie zacni i dobrzy, przyjmuj� w domu wszystkich go�cinnie, wi�c i mnie, cho� chudego pacho�ka. Z �owczym w warcaby gram - roz�mia� si� - i tyle wszystkiego. - No, to i dobrze! - zawo�a� koniuszy. - Byle� z pann� te� w jak� gr� si� nie pu�ci�, je�eli si� �eni� nie my�lisz, jak powiadasz, gra by by�a niebezpieczna. Basia to �liczna i rezolutna, ale bodaj �eby na t� Barbark� w przys�owiu nie wyros�a! �mia�o patrzy, m�wi �mia�o, z ocz�w jej wida�, �e jej lada co strachu nie nap�dzi, a jak pokocha, to nie popu�ci! Jacek si�, s�uchaj�c, u�miecha�, ale nieweso�o. By�a chwilka milczenia. - Powiedz�e ty mnie, bom, ja si� o to ciebie nigdy nie pyta� - odezwa� si� Drobisz - masz ty rodzin�? Gdzie? Sk�d si� wiedziesz? Nic nie wiem. Pytanie to, cho� nie da� po sobie widocznie pozna� Jacek, zdawa�o si� go mocno mi�sza�. Zamilk� patrz�c w ziemi�. - Sierota jestem - rzek� po chwili - sierota, rodziny nie mam. Wychowa�em si� w Bialskiej Akademii, gdziem szko�y sko�czy� �ask� dobrodziej�w. Gdy to m�wi�, rumieniec go oblewa� i koniuszy postrzeg�szy, �e mu zrobi� przykro��, zaraz j� chcia� naprawi�. - Ale to ci nie ujmuje, bynajmniej - pocz��. - Ma�o to szlachty ubogiej na ludzi wychodzi! Zadorscy, Zadory; jam to o nich s�ysza� tu i owdzie, z kt�rych�e to jeste�? Zak�opotanie pana Jacka coraz si� stawa�o wi�kszym, odpowied� dusi� si� go zdawa�a. - A! M�j panie koniuszy - odezwa� si� j�kaj�c - albo ja tam dobrze wiem o mojej familii: papiery poprzepada�y, krewni pomarli, tyle tylko wiem, �em Zadora. - No, to i na tym dosy� - rzek� stary - nie zada ci przecie nikt, �e� nie szlachcic, bo to si� u nas nie dzieje, aby persekwowa� biedak�w, kt�rych ju� i tak los dotkn��! Co tam! Co tam! Zadora to i Zadora! Machn�� r�k�. - Ale sk�d�e� si� wzi�� na Podlesiu, gdzie o Zadorach nie s�ycha�? - Ma�y by�em, gdy mnie tu sierot� zostawiono - odpar� pan Jacek. - Kiedy� mo�e dojd� i do�ledz� lepiej pochodzenia, a dzi� wszak�e mi z tym jak bez tego! - Pewnie! Ale gdyby� o �owczance my�la� - doda� koniuszy. - W�a�nie, �e mi to nie w g�owie - rzek� Jacek. Wsta� z pnia, czyszcz�c starannie przyrz�d fajkarski pan Drobisz. - Niech to b�dzie mi�dzy nami - szepn�� - ja ci powiem, ty czy my�lisz, czy nie o �owczance, a ludzie gadaj�, �e ona si� ma do waszeci. Oburzy� si� strzepuj�c r�kami Jacek. - Ale no, trzep ty sobie na to r�kami i nogami. Vox populi, co� musi by�. - Ale - przerwa� Jacek - gdzie tam! - Ale gadaj� - ci�gn�� dalej koniuszy, r�k� wyrazisty ruch czyni�c. - Je�eli tedy intencji nie masz, pilnuj si�, okazji nie dawaj, oczyma nie strzelaj, do W�lki nie je�d�. Pan Jacek zbli�y� si� pr�dko, obj�� go r�kami i ca�owa� pocz��. - A! Kochany m�j, drogi panie Stefanie, z�ote ty serce moje, B�g zap�a� za rad�. Nie czuj� si� winnym. I na zatarcie podejrzenia �mia� si� pocz��, �mia� mocno, niby szczerze, a tak, �e koniuszy, co si� na ludziach zna� i na �miechu, nieznacznie min� zrobi�. - Tandem. - rzek� - my si� tu ich nie doczekamy. Mas�owski stary swoim zwyczajem zap�dzi� si� w ost�p, le�niki musia�y si� rozle��. Co mamy na nich czeka� i darmo na tr�bk� piersi zrywa�, chod�my do bryczki i do domu. Zabrali si� oba i�� lasem, a �e dro�yna ciasna by�a, g�siego, przodem koniuszy, zamy�lony Jacek za nim. Rozmowa musia�a go poruszy� znacznie, bo milcz�cy st�pa�, w ziemi� patrz�c, a coraz to ramionami rusza� i marsa nastawi�. Uszli tak kawa�ek, gdy Drobisz si� odwr�ci�. - Najbli�sza nam droga do Kodnia pod samymi wrotami W�lki przechodzi. Je�eli �owczy w domu, nie unikniemy go. Ma zwyczaj siedzie� na prze�azie, a jak kogo zobaczy, nie wykr�ci mu si�. Wi�c co to b�dzie? Odwr�ci� si� do Jacka. - Jed�my d�u�sz� drog� - rzek� Zadorski. - Koni szkoda i droga psia - odezwa� si� koniuszy. - Zreszt�, co u licha, dla wilka nie i�� w las? Pop�dzimy ko�o wr�t i wymkniemy si�. Jacek nie odpowiedzia� nic. Wychodzili na skraj lasu, gdzie ju� i bryczk� wida� by�o. Ch�opak zawczasu konie by� zaprz�g� i sta�y ze �bami pospuszczanymi, on sam le�a� przy nich na trawie. - Niczypor! Wstawaj ! - krzykn�� koniuszy - Nie widzia�e� Mas�owskiego albo kogo z my�liwych? - Nie, ono jednego zajcia! - odpar� ch�opiec, a s�uchaj�cy si� roz�mieli. - Do kata, drog� nam przebieg� pewnie - doda� koniuszy, kt�ry ju� kurka spuszcza� i k�ak zak�ada� pod niego, strzelb� pakuj�c do bryczki. Wiecz�r robi� si� chmurny. - No, jedziemy - rzek� stary - siadaj, panie Jacku, i w drog�! Gdybym si� nie wstydzi�, powiedzia�bym, �e mi si� je�� chce. Niczypor, wo�aj�c na konie: "Pru, pru!", gramoli� si� ju� na kozio�ek. W chwil� potem bryczka podskakuj�c bieg�a ju� po dro�ynie nad lasem, a koniuszy z towarzyszem musieli starannie r�wnowag� utrzymywa�, aby z niej nie zlecie�. Niczypor o obowi�zkach wo�nicy tak mia� jeszcze ograniczone poj�cie, i� je zasadza� na pop�dzaniu i rzucaniu lejcami. Co si� tyczy wyboru drogi, omijania kolei g��boko wybitych i wystaj�cych korzeni, te uwa�a� za z�o nieuniknione. Co si� dzia�o z bryczk� i jad�cymi, nie obchodzi�o go wcale, byle pospiesza�. Bat nie schodzi� z koni. - Z tego Niczypora - mrukn�� koniuszy - dzielny kiedy� furman b�dzie, ale garnk�w mu nie mo�na da� wozi�, chyba do m�yna! By� to stary koncept na przekor� garncarzy wymy�lony, kt�ry tak trafnie do wo�nicy Drobisz zastosowa�. A tu ju� ow� zapowiedzian� W�lk�, kt�r� wraz z Zab�ociem trzyma� pan �owczy Koperski, wida� by�a w niewielkim oddaleniu. Rada koniuszego, aby oko�o wr�t przelecie� pr�dko, wyborn� by�a w zasadzie, w wykonaniu za� przedstawia�a t� trudno��, i� obok wr�t dworu tu� znajdowa�y si� wisznice na pole prowadz�ce, a ko�o tych �ywej duszy, co by je otworzy�a, nie by�o. Wisznice za� przez �owczego tak zbudowane by�y, �e si� proprio motu zamyka�y, i kto je otwiera� dla przejazdu, musia� przy nich sta� i trzyma�, a� je min��. Tym sposobem zapobiega�o si� otwieraniu wisznic i odwiedzinom dworskich g�si, kt�re studia robi�y w pszenicy. B�d� co b�d�, wi�c przed wisznicami stan�� musieli, Niczypora zsadzi�, jeden lejce wzi�� w r�ce, z wolna min�� owe zdradne wisznice. A tu� w lewo wznosi�y si� wrota do dworu, wrota paradne, z daszkiem, z furt� o trzech wschodkach do nich wiod�c�, tak aby czworonogie go�cie ekskursji bez pozwolenia przez nie nie robi�y. Na tych wschodkach, niew�a�ciwie prze�azem nazwanych (gdy� prze�az jest innej budowy, o czym przy okazji powiemy), siadywa� �owczy, gdy na go�ci polowa�. O trzy kroki od niego, pod samym nosem trzeba by�o przebywa� wisznice, tak �e gdy chcia�, m�g� mijaj�cego dw�r zatrzyma�. Wszystkie te niebezpiecze�stwa po�o�enia podr�ni z dala ju� milcz�c obrachowywali. Pan Jacek pierwszy dostrzeg� na wschodkach u furtki wysok�, bia��, znan� sobie czapk� z kasztanowatym barankiem pana �owczego. By� to cz�ek serdeczny. Mia� t� jedn� wad�, �e nigdy nic nie robi� i bez ludzi �y� nie m�g�. Gdy mu towarzystwa zabrak�o, siada� oto w tej bramie na czatach i chyba ksi�dz do chorego spieszy�, to go na sucho pu�ci�. Przyj�cie u niego pa�skie nie by�o; piwo domowe, gorza�ka z alembiku jejmo�ci, wino pospolite i niedrogie, ale jad�a, tak�e niewybrednego, ogromnie wiele. Proste rzeczy, t�usto, pieprzno, s�ono - a by�o co je��. �owczy wysoki, ko�cisty, chudy by� a� strach, a jad� tak, �e do popisu m�g� stawa�. I w domu zaprowadzone by�o jedzenie nieustaj�ce, od rana do nocy. Nie je�� u �owczego by�o to obrazi� go �miertelnie. Wo�ano zaraz: "C� to? nie smakuje?" Doje�d�ali do wr�t; Niczypor zeskoczy� z konia, a tu� od wr�t rozleg�o si�: - St�j! St�j! Nie puszcz�! O �owczym, dworze i jego rodzinie s�owo powiedzie� nale�y. Chodzi� on dzier�awami po wielkich panach i maj�c sam ma�� wioszczyn� dziedziczn�, prawie do niej nie zagl�da�; bawi� si� w posesje, spekulowa� na nich. I cho�, opr�cz rozmowy wieczorem z ekonomem, a z arendarzem z rana, w administracj� si� nie wdawa�, na pola rzadko, wychodzi� - m�wiono, �e maj�tek ogromnie robi�. System �owczego by� nader prosty. Bra� zawsze dzier�awy u tych, co potrzebowali pieni�dzy, na�wczas za� wielcy panowie, z wyj�tkiem Czartoryskich i nie wszystkich Potockich, wszyscy byli w d�ugach i gwa�tem za pieni�dzmi latali ich plenipotenci. �owczy jecha� z pieni�dzmi na kontralty i zasiada�. Natychmiast zjawiali si� wielcy przyjaciele, jeden przychodzi� od Sapieh�w, drugi od Lubomirskich, inni od pomniejszych pan�w, p�pank�w i �wier� pan�w z rad� na ucho, aby �owczy im si� przys�u�y�. On zawsze na�wczas potrzebowa� dzier�awy, dopo�ycza� do niej, ale bra� je w warunkach takich, �e cho� ekonomowie kradli, gospodarstwo by�o liche, w ko�cu roku zarobek p�aci� za wszystko. Ludzie dobrze informowani dowodzili, �e �owczy grube mie� musia� kapita�y; on sam tylko si� do strat przyznawa� i st�ka�. Szcz�liwy ten cz�ek, kt�ry byle mia� s�siada kwestarza, bodaj �yda do gaw�dy, dobr� piwa szklank� z grzank� i czasem warcaby albo mariasza - ju� by� kontent. Syna odda� do wojska (co mu du�o kosztowa�o), a c�rk� Basi� mo�e by rad by� wyswata�, bo panna ju� lat dwadzie�cia i dwa liczy�a, ale jako� si� nie sk�ada�o. Sama �owczyna, gospodyni zawo�ana, wiecznie zaj�ta swoj� kuchni� i spi�arni�, pi�knej tuszy matrona, ubieraj�ca si� bardzo skromnie, by�a w domu pociech� i ozdob�, osi�, na kt�rej si� on obraca�. Ona trzyma�a kas�, ona pisa�a listy, ona notowa�a w rejestrach i kalendarzu, co notowania by�o godnym, na jej g�owie le�a�o wszystko. Pomoc jednak wielk� mia�a z c�rki, panny Barbary, wychowanej w domu, od dzieci�stwa w �lady matki wst�puj�cej. By�a to te� gosposia nie lada, ulubienica ojca, prawa r�ka matki, a przy tym dziewoja s�uszna, pi�kna, weso�a, rumiana i �mia�a tak, �e w rozmowie dotrzyma�a placu, bodaj najwygada�szemu adwokatowi. Ojciec, m�wi�c o niej, stuka� si� w g�ow�, matka, ile razy mia�a w�tpliwo��, jej j� rozstrzyga� kaza�a, na okolic� s�yn�a z rozumu. Zdaje si�, �e i sama o tym wiedzia�a. Przy s�awie, jak� mia� worek ojcowski, przymiotach osobistych panny Barbary, jej niepospolitej pi�kno�ci, dziwnym si� to wyda� mo�e, i� do lat dwudziestu i dwu bez czepka doj�� mog�a. Lecz rodzice nie spieszyli si� z wydaniem za m��, bo i im by�a potrzebna, a m�odzie� si� nieco waha�a posun�� do panny, kt�ra obiecywa�a bardzo energiczn� po�owic�. Ona te� obchodzi�a si� tak z m�odymi, jak z ul�ga�kami, dawa�a si� zbli�a�, bra�a na spytki, dozwala�a si� z sob� po�mia� i poumizga�, a gdy przychodzi�o do konkluzji, zawsze konkurent tch�rzy�. Nie psu�o jej to humoru, a pi�kno�� Basi rozwija�a si�, rozkwita�a coraz bujniej i poka�niej. Wiele maj�c zmartwienia z synem, kt�ry w kawalerii narodowej s�u��c, d�ugi robi�, w karty gra�, pieni�dzy si�a traci�, ojciec wi�cej pono kocha� c�rk� ni� pana Kleta (bo imi� mu Klet by�o). Nie potrzebujemy notowa� nawet, �e w W�lce, cho� dzier�awa d�ugoletnia by�a, dworu nowego nie my�la� budowa� �owczy: mieszczono si� w budynku tak niepoka�nym i starym, �e strach do niego wnij�� by�o. Rudera ta w ziemi� wpad�a, wewn�trz jednak pootykana, poobmazywana, zabezpieczona, by nie ciek�o i nie uwia�o, �owczemu starczy�a. Izb kilka by�o obszernych, a z ty�u alkierzy i komor dla jejmo�ci. �y�o si� jak na popasie, jak w obozie, siedzia�o i umiera�o w takich domach po kraju ca�ym i dopiero w ko�cu XVIII wieku pomy�lano o lepszych dworach. Tam gdzie najazd tatarski, wojna niespodziana co godzina mog�a wygna� do lasu, a nieprzyjaciel pali� i niszczy�, co napad�, szkoda by�o budowa� si� trwale. �owczy krzykn�wszy: "St�j!", sam ju� szed� do bryczki. - Panie Stefanie - wo�a� - jake� poczciw! Jacek! Urwipo�ciu jaki�, ani mi si� wa�cie jecha�! Sta�! Musicie wst�pi�, bo tylko co nie wida� krupniczku z p�g�ska. - Ale bo, strasznie nam pilno, �owczy dobrodzieju! - zawo�a� Drobisz. - Mas�owski si� gdzie� zab��ka�, u mnie klucze od owsa, nie b�dzie komu wydawa� obrok�w. - Ot, to wielkie nieszcz�cie! Koniom siana zarzuc� - odpar� �owczy - a owies potem je�� b�d� z wi�kszym apetytem. Waha� si� pan Stefan jeszcze. - Zsiadajcie, rady nie ma, u mnie przepustnej nie dostaniecie a� we dworze. Kro� sto tysi�cy, co si� dro�ycie, krupnik gotowy! Bodaj czy si� ju� bardzo koniuszemu je�� nie chcia�o, bo zmi�k�. - Nie odchod��e ty mi krokiem od koni - zawo�a� do Niczypora - pojedziemy zaraz! Zsiad� i Jacek, przyzostawszy za nimi z ty�u jako� zak�opotany. Tu ju� rozmowa si� zacz�a �wawa, a zaledwie dostali si� za bram�, w ganku ujrzeli stoj�ce, w boki si� trzymaj�c� �owczyn�, w czepcu na bakier, i pi�kn� Basi�, kt�ra popatrzywszy na id�cych, co� �ywo do ucha matce powiedzia�a. Obie si� roz�mia�y i u�ciska�y. Z lewej strony od kuchni, stary Grzegorz pontificaliter ni�s� w wazie �w krupnik z p�g�ska, tak �e wcale na wieczerz� czeka� nie by�o potrzeba. - Panno moja! - z dala wo�a� �owczy - go�ci prowadz�, kt�rzy si� spiesz�, dawajcie najprz�d pio�un�wki, bo z polowania jad� a potrzebuj� rekonfortacji, Tymczasem witali przybyli, ca�uj�c w r�ce, a gdy Jacek przyst�pi� nie�mia�o do panny Barbary, rumieniec okry� jej pi�kn� twarzyczk�. - Pan co� o nas zapomnia� - szepn�a mu. Podni�s� na ni� oczy, a co nimi odpowiedzia�, chyba ona jedna zrozumia�a. - Niech�e krupnik nie stygnie! Chod�my! - spieszy� �owczy. - Nie ma poczciwszej rzeczy dla szlacheckiego �o��dka jak gor�cy krupnik. Wprost na prawo wprowadzono go�ci do izby sto�owej, w kt�rej napr�dce ju� dwa nakrycia do�o�ono. O krupnik obawy nie by�o, �e go starczy, odwiecznym bowiem zwyczajem na dwie osoby najmniej przyczyniano dla tych, kt�rych, jak mawiano, Pan B�g mia� zes�a� (dla zag�rskich pan�w). Pio�un�wk� dobyto z szafy, a sama panna Barbara nalewa�a. Pocz�� gospodarz, posz�o k�kiem. Gdy miejsca zaj�to, z�o�y�o si�, �e Jacka przy pannie posadzono. Starsi zaj�li si� i krupnikiem, i rozmow� o interesach kode�skich, kt�re �owczego obchodzi�y, bo mia� znowu napi�t� dzier�aw�, a ksi�na na gwa�t biega�a za pieni�dzmi. Z�o�y�o si� wi�c tak, i� panna Barbara, jak odosobniona, pozosta�a na �asce pana Jacka i nawzajem. - Ojciec o panu niema�o razy wspomina� - odezwa�a si� panna - bo w warcaby nie ma z kim gra�; a pr�cz tego zawsze pan u nas mi�ym go�ciem. Znowu oczy podni�s� Jacek i odchrz�kn��, u�miechn�� si�, nie mog�c zdoby� na odpowied�. Basia nalegaj�c powt�rzy�a cicho: - T�umacz si� pan, dlaczego� nie by� od tak dawna? - Trudno bo mi si� wyt�umaczy� - rzek� nareszcie Zadorski - cz�owiek tak bardzo swej woli nie ma. Stra�nik koronny trzyma� za sto�em, pisania by�o ogrom. - E! Jak kto chce, chwil� znajdzie - odpowiedzia�a panna �mia�o. Jacek bole�ciwie zwr�ci� ku niej oczy. - Tak jest, s�owo daj� - powt�rzy�a, w u�miechu bia�e, �liczne pokazuj�c z�bki. - Niech no si� pan poprawi. Jacek podzi�kowa�. W�r�d rw�cej si� rozmowy, bo kilka razy do Zadorskiego si� zwracano, przesz�a wieczerza, bo po krupniku, pierogi z serem j� zako�czy�y. Ale by�a tego misa spora i nikt nie wsta� g�odny. Ledwie zjad�szy i otar�szy usta, jecha� nie wypada�o, przeniesiono si� wi�c z izby sto�owej naprzeciw, do drugiej, podobnej jej rozmiarami, w kt�rej oszcz�dzaj�c �wiat�a, na kominie ogie� rozpalono. Od drzwi jako� zaraz panna Barbara, zaczepiwszy go�cia, posz�a z nim ku oknom i na uboczu siad�a, daj�c znak, aby przy niej zabra� miejsce. Jacek spogl�da� na koniuszego i przypomina� rozmow�. Rad by by� si� trzyma� od panny z dala, ale ta, wcale si� nie troszcz�c o nikogo, wzi�a go w rekwizycj�. Opiera� si� nie by�o sposobu, a inklinacja te� wiod�a do pi�knej panny, bo Jacek si� w niej kocha�. Chudy pacho�ek i serce, i usta musia� na uwi�zi trzyma�. - Dzi� pan jeste� jak zwarzony - szepn�a mu panna. - Inaczej bo nie mo�e by� - rzek� Zadorski. - Koniuszy patrzy na mnie, got�w si� ze mnie wy�mia� i ple�� niestworzone rzeczy. - Co? Jakie? - wtr�ci�a Basia. - Czy� pani nie miarkuje, �e zaraz mnie o niedorzeczne afekty pos�dz�? - westchn�� Jacek. - Dlaczego� niedorzeczne? - podchwyci�a �owczanka. - Inaczej by ich nazwa� nie mo�na, gdybym ja, chudy pacho�, oficjalista, �mia� oczy podnie��... Basia si� roz�mia�a weso�o. - Wstydzi�by� si� pan - doda�a - tak dba� o ludzkie j�zyki. Ja si� przyznam panu, �e gdyby na mnie powiedzieli, i� na pana dobrym okiem patrz�, nie gniewa�abym si� za to. Ruszy�a ramionami, a Jacek, zapomniawszy si�, przysun�� si� do niej, wzi�� za r�k� i poca�owa�. - Nie mo�e to by�! - zawo�a�. Tu ju� mow� oczy zast�pi� musia�y, a dziwna rzecz, cho� od komina siedzieli daleko i pod oknem by�o ciemno, widzieli si� jak w bia�y dzie� i rozumieli, jakby wi�cej wypowiedzieli, ni� si� zdawa�o. Weso�� twarz zrobi�a panna Barbara. - M�czy�nie przystoi by� nawet troch� zuchwa�ym - odezwa�a si� - korona z g�owy nie spadnie. - Ale sercu bieda - rzek� Jacek - gdy w nadzieje zabrnie, a potem je straci� musi. - A dlaczego� nadziei nie mie�, kiedy, kiedy przeciwnego si� nic nie znajduje? - odpowiedzia�a panna. Wida� by�o, �e jej to, co powiedzia�a, zda�o si� dostatecznym, bo spojrzawszy na Jacka i u�miechn�wszy si�, wsta�a, a on te� za ni� i ku kominowi si� zbli�yli. Koniuszy, kt�ry w�a�nie opowiada�, jak do koz�a chybi�, zobaczywszy Jacka, zerwa� si� szybko. - A ja tu si� durz�! A tam konie stoj�! - krzykn��, porywaj�c za czapk�. - Ot� masz! - przerwa� �owczy. - A ja na parti� warcab�w rachowa�em. - Chyba ju� nie dzi� - rzek� Drobisz rzucaj�c okiem na Jacka - musimy na �eb, na szyj� powraca�. Niech Zadorski umy�lnie przyjedzie, gdy si� tylko stra�nika pozb�dzie. �owczy go za r�ce pochwyci�. - S�owo musisz da�! - Dawaj s�owo! - �miej�c si� powtarza�a �owczyna. - S�awo pan daj! - doda�a Basia zagl�daj�c mu w oczy. - Nie dro��e si�, dawaj i jed�my! - wtr�ci� koniuszy. A nie, to Niczypor nas gdzie� w r�w wywali i ko�ci po�amie. Koniuszy k�usem pobieg� do swej bryczki, ci�gn�c za sob� Jacka. A tu� i konie znudzone ruszy�y, ledwie siedli, nie s�uchaj�c, jak �owczy z bramy �yczy� jeszcze dobrej nocy. - No, ju� ty mi gadaj, co chcesz! - zawo�a� Drobisz, zaledwie kilkana�cie krok�w odjechawszy od wr�t. Ja, cho� sam amorom da�em za wygran�, ale si� na tym znam. Panna si� do waszeci ma! Ty to, bratku, tak dobrze wiesz, jak i ja; ano, filut z ciebie. - Panie Stefanie dobrodzieju - wyrwa�o si� Jackowi a miej�e lito�� i serca mi nie psowaj! Co z tego cho�by panna do mnie mia�a afekt, czemu wierzy� nie chc�? Go�y jestem jak bizun, ni �omu, ni domu, da� jej za mnie nie dadz�. Gdyby si� za� cud sta�, parobkiem bym chyba u nich by� musia� i na fartuszku siedzie�. - Hej! Harda dusza w ubogim ciele - przerwa� koniuszy albo to jeden chudzina si� z bogat� o�eni� i nie umar� z tego. - A wy, panie koniuszy, co�cie si� nigdy �eni� nie chcieli, mnie biedaka w to pchacie - rzek� Jacek. - Jacku, kochanie, ani pcham, ani namawiam - ch�odniej odpar� stary ca�uj�c go - m�wi�, co oczy widz�. Ona si� w wa�panu zadurzy�a, a ty w niej. Co dalej my�licie, nie wiem, ano z tym �art�w nie ma. Szlacheckie dziecko, amory jak to u nas po dworach bywaj�, z ni� nie uchodz�, bo i ojciec srogi cz�ek i brat zawadiaka. - A! Niech�e mnie B�g broni! - Wi�c ja ci powiem rzecz jedn� - szepn�� koniuszy - je�eli �eni� si� nie spodziewasz, a biedy uj�� chcesz, popro� si� z Mierzejewskim do Warszawy, z ocz�w jej znijd�! Rada by�a dobra. Jacek si� zamy�li� g��boko, wys�ucha�, nawet w rami� za ni� poca�owa�, ale nie da� znaku, �eby j� mia� przyj��. P�no ju� do Kodnia powr�cili i dobrze, �e �owczy ich na krupnik prosi� po drodze, bo tu ju� wieczerzy spodziewa� si� nie by�o mo�na. Papier�w kupa czeka�a na Jacka. Koniuszy zaraz z kluczami poszed� wydawa� obroki. Nast�pnych dni stary pan Stefan, kt�ry mia� afekt szczeg�lny do Zadorskiego, nie spuszcza� go z oka. Mia� si� czym� zajmowa� w domu, jednak ten m�ody, milcz�cy, skromny i, przeciwko obyczajowi wieku swego i stanu, pokorny a nie�mia�y ch�opak dra�ni� go jak zagadka. Mia� zarazem sympati� dla niego i niepok�j jaki� o przysz�e losy cz�owieka, kt�ry tak ma�o si� troszczy� o przysz�o�� swoj� i rady sobie dawa� nie umia�. Chwilowo znajdowa�a si� w�a�nie w rezydencji kode�skiej ksi�na wojewodzicowa, ulubieniec jej i pe�nomocnik, stra�nik koronny, i wiele innych os�b, po�ci�ganych tu interesami wielce zawik�anymi. Ksi�na, jak wiadomo, zajmowa�a si� nie tylko swoimi d�ugami, swataniem syna, ale polityk�, sejmikami, wyborem pos��w i krescytyw� swoich klient�w. W czasie pobytu w Kodniu dosy� liczny fraucymer, tak weso�y i swobodny, jak sama pani, otacza� j� i przyczynia� si� wielce do o�ywienia na jaki� czas tej pustyni. Pan Stefan Drobisz, jak wszyscy inni dworzanie ksi�nej, ch�tnie wieczorami chodzi� do wielkiej izby panie�skiej, w kt�rej za dnia haftowano, prasowano i przygotowywano stroje, a w tej porze zasiadano do bardzo o�ywionej gaw�dki, kt�rej bujne �miechy nieraz do salon�w dochodzi�y. Ksi�na, cho� si� namarszczy�a, by�a pob�a�aj�c�. Rej wodzi�a w tym drugim salonie �rednich lat panna, zaufana powiernica pani, panna Klara Macierzy�ska, kt�ra niegdy� pi�kno�ci�, a dzi� dowcipem nawet w Warszawie s�yn�a. Bardzo skromne miejsce pierwszej panny respektowej, kt�re zajmowa�a u ksi�nej, nie przeszkadza�o jej by� osob� maj�c� w �wiecie pewne znaczenie. Przez jej r�ce przechodzi�a niejedna tajemnica i serca, i pa�stwa, z jej pomoc� po cichu zawi�zywa�y si� intrygi, by� to ajent ksi�nej, po�rednik wielu frymark�w, i niejeden powiatowy dygnitarz jej by� winien Order �wi�tego Stanis�awa, kt�rym go kr�l jegomo�� zaszczyci� raczy�. Pe�ni�c tyle rozmaitych funkcji, panna Klara mia�a sposobno�� zebra� sobie kapitalik wcale pi�kny i rozum ten, �e go u ksi�nej pani nie umie�ci�a. Niegdy� bardzo pi�kna, tak �e zar�wno z hrabin� Thomatis i wielu paniami mia�a szcz�cie s�u�y� za model do obraz�w Bacciarellego, bardzo zalotna, panna Klara dot�d jeszcze zasta�a woln�, lecz m�wiono, �e ju� za w�asnym domem, odpoczynkiem i zam��p�j�ciem t�skni�a. Pi�knej postawy, zbyt mo�e tylko okr�g�a i form nadto wydatnych, z twarzyczk� o dw�ch podbr�dkach i ma�o znacznym w�sikiem na wierzchniej wardze, panna Klara, przez ksi�n� zwana Klaryss�, po nu��cym sznurowaniu ust w salonie lubi�a u siebie swobodnie sobie pozwoli� si� po�mia� ze s��wek dwuznacznych i t�ustych, gromadzi� m�odzie� i m�odszym swym podkomendnym dozwala�a te� przy swoim nadzorze pochichota� i podra�ni� m�odzie�. O szarej godzinie schodzili si�, kto m�g�. Panny siada�y na sepetach, kufrach i �awkach, Klaryssa zajmowa�a miejsce na fotelu dla niej przeznaczonym, a dworzanie stali, przechadzali si� lub niekiedy przysiadali si� do swych bogi�. Stary pan Stefan, cho� do p�ci pi�knej, jak m�wili�my, ju� �adnych sobie praw nie ro�ci�, lubia� wieczorami przychodzi� do panny Klaryssy, aby si� po�mia� z drugimi. Tego wieczora starsza panna by�a dosy� kwa�n�. D�ubi�c w z�bach, sparta o kraw�d� fotela, narzeka�a za co� na ksi�n�: - Skar�y si�, p�acze, z�o�ci, w�osy sobie rwie, a jakem poczciwa (mia�a takie przys�owie), sama sobie winna. Zapl�cze si�, zakaprysi, potem rozgor�czkuje. Tak by�o i z kr�lem, i ze wszystkimi! Jakem poczciwa! Koniuszy, kt�ry s�ucha�, a nie lubi� rzeczy kwa�nych, rzek� �ywo: - Nie trzeba bra� do serca chwilowych przypad�o�ci! Nie tyle�my to ju�,prze�yli. Nasza pani, prawda, gor�co bierze wszystko, ale u niej, szast, prast, pr�dko wszystko przechodzi. Klaryssa g�ow� potwierdzi�a tylko. - Pawiem panu Stefanowi - doda�a ciszej - �e mnie ju� ta s�u�ba ko�ci� w gardle. Jakem poczciwa, mam jej dosy�, rada bym spocz��. - Ano, tylko panna rejent�wna niech zapowie - rzek� Drobisz - posypi� si� konkurenci, co jej zechc� towarzyszy� na pustyni�. Roz�mia�a si� Klaryssa. - Jestem trudna! - rzek�a. Potem oczyma potoczy�a po pokoju doko�a. - C� to? Zadorskiego nie ma? Uwaga ta mia�a znaczenie, kt�re baczno�ci Stefana nie usz�o. - E! Ten Jacek to orygina� - odezwa� si� - on tu rzadko kiedy si� zjawia, a ma�o go i gdzie indziej wida�. W kancelarii siedzi, pisze za dwu albo za trzech, gdy ma chwil� spoczynku, to ksi��k� gdzie jak� wykradnie i w k�cie si� z ni� zabawia. Z niego pociechy nikomu! Na t� nagan� nie odpowiedzia�a panna Klaryssa. - Osobliwszy m�ody cz�ek, na ksi�dza czy co! - szepn�a. - No, a ja go lubi� - do�o�y� koniuszy - stateczny, uczciwy, tylko ma wad�: nie�mia�y jest. M�odemu z tym na �wiecie ci�ko. Ludzie zadepcz�. Klaryssa s�ucha�a. - Niechajby pan koniuszy go zaanimowa� - rzek�a - a to tak zgnije w k�cie. �eby te� nie przyj�� ot i tu, z innymi si� po�mia�. My�la�am zawsze, �e to z dumy robi. - Gdzie za�! - roz�mia� si� Drobisz. - Tch�rz jest. Ja to najlepiej wiem. - A sk�d? - zapyta�a ciekawie Klaryssa. Pan Stefan w�sa pog�adzi�. - Trafia mu si� partia co si� zowie, gdzie go panna ci�gnie sama, ledwie �e nie m�wi: "We� mnie asindziej", a ten niu�ka ani kroku. - Gdzie? Kto? Jaka Panna?! - bardzo �ywo podnosz�c si� z por�czy, na kt�rej by�a sparta, odezwa�a si� panna Klaryssa. - �owczanka z W�lki - szepn�� Drobisz. - Ma dobry nos! - roz�mia�a si�, uspokojona siadaj�c znowu wygodniej, starsza panna. - Tam go Wysocki nie dopu�ci. - Jaki? Kt�ry? - zapyta� z kolei koniuszy, mocno zdziwiony. - �eby� te� asan nie wiedzia�! - odpar�a panna. - Jakem poczciwa, chyba zapomnia�e�. Kocha si� w niej pewno od lat sze�ciu Ksawery Wysocki; zakl�� si�, s�ysz�, �e kiedy ona jego nie chce - bo nie chce - to nikogo do niej nie dopu�ci i albo sam zginie, lub ka�dego konkurenta u�mierci. J�drzykowicza ju� obci��, Jab�czy�skiego przep�dzi�, a byle si� Zadorski posun�� i z nim b�dzie to samo. - No, tego to si� on znowu nie zl�knie - rzek� koniuszy bo si�acz jest i w szabl� zagra� umie, ale dziumdzia, niunia z niego! - Na kapucyna! - roz�mia�a si� panna Klaryssa. - Nawet i to nie - poprawi� koniuszy - bo kapucyni s�yn� ze �mia�o�ci i zuchwalstwa, a on... R�k� doko�czy�. Panna by�a markotna, do�o�y�a po cichu: - Przyprowadzi�by� go tu czasem. Rzuci�a okiem. Zrozumia� Drobisz, �e panna dojrza�a interesowa�a si� m�odzie�cem. A by�a i to pod wzgl�dem finansowym partia doskona�a, szacowano Macierzy�sk� na kilka tysi�cy czerwonych z�otych, przy tym do�ywocie albo zastawa w Kode�szczy�nie by�y pewne, a stosunki panny, bardzo rozga��zione, do wszelkiej promocji otwiera�y drogi. Zwa�a si� kuzynk� biskupa S..., chocia� ludzie si� z tego u�miechali i wcale czego innego domy�lali. Ta r�nobarwna przesz�o�� panny Klaryssy dla przysz�ego jej m�a korzystn� by� mog�a, ale przyjemn� - trudno powiedzie�. Koniuszy te�, jako przyjaciel, nigdy by mu blisko czterdziestoletniej panny Klaryssy nie swata�. Mrukn�� co� niewyra�nego a na tym poprzesta�, rad, �e si� dowiedzia� o Ksawerym Wysockim, o kt�rym chcia� pom�wi� z panem Jackiem. Drugiego dnia zeszli si� u marsza�kowskiego sto�u. Zadorski od ostatnich odwiedzin u �owczego w sobie by� zamkni�ty, smutny i nie ukazywa� si� prawie. Koniuszemu si� zda�o, �e zmizernia�. Przyzosta� po sko�czeniu obiadu, aby si� z nim rozm�wi�. Jaka� we dw�ch tylko znale�li si� w ko�cu na �awach u sto�u. - Co� ci ostatnie polowanie na humor nie pos�u�y�o - odezwa� si�, chrz�kaj�c znacz�co, koniuszy. - Chodzisz jak przybity. - Ja? ! - A kt�? Panna rejent�wna Klaryssa pyta�a mnie o acana, czemu wieczorami do niej nie ucz�szczasz na konwersacj�, hm! I ta na waszeci patrzy mi�ym okiem, tylko to t�usty po�e� (po cichu grubia�sko doda�), nieco odle�a�y. U�miechn�� si� i skrzywi� pan Jacek. - Hm, i ten ci nie do smaku? - spyta� koniuszy. Ramionami ruszy� Jacek, z resztek chleba kr�ci� ga�ki i toczy� je po stole zamy�lony. - A to acan wiesz - do�o�y� stary - �e w �owczance od lat sze�ciu kocha si� zapami�tale Ksawerek Wysocki i poprzysi�g�, s�ysz�, �e nikomu do niej dost�pi� nie da, a dwu ju� podobno obci��. - No, to co? - zapyta� oboj�tnie Zadorski. - Pytam tylko, czy si� go nie obawiasz. Zadorski si� roz�mia�. - Ani mi on w g�owie! - rzek�. - R�bie si� dobrze i jak si� napije, do ocz�w skacze, ale to tam! Ga�k� cisn�� o st� i wsta� z �awy. Koniuszy na� popatrza� i ruszy� si� tak�e. - No, nie p�jdziemy do starszej panny? - A ja tam po co? �achn�� si� na t� odpowied� stary, a potem r�ce obie po�o�ywszy na ramionach Jackowi, popatrza� mu w oczy d�ugo. - Jacku, kochanie! Z ciebie chyba nigdy cz�owiek nie b�dzie! rzek�. - Mam�e ci ja to m�wi�, �e si� na polityce �wiatowej wcale nie znasz? No, panny rejent�wnej mo�esz nie chcie�, to si� rozumie, cho� dla chudego pacho�ka to gratka wielka! Ale i nie maj�c serca, gdyby� si� akomodowa�, grzecznym by�, skorzysta�by�. Ma do ciebie s�abo��, szepn�aby ksi�nie, ksi�na by s�owo rzek�a stra�nikowi, drugi konik i co� lenungu by przyp�yn�o. Potrz�sn�� g�ow� jako� dziwnie Jacek i u�miechn�� si� smutnie. - Ot, gdybym wiedzia� - rzek� - �e sobie przez ni� urlop wyrobi�. - A tobie on na co - ciekawie nast�puj�c odezwa� si� koniuszy. - Mam potrzeb� - odpar� cicho i niewyra�nie ch�opak. Mo�e bym, mo�e bym gdzie, mo�e by si� gdzie jakie papiery wynalaz�y. Pan Stefan popatrza� na� bacznie. - Na d�ugo� by� chcia� jecha�? - spyta�. - Tydzie�, dwa - b�kn�� Jacek. - No, to chod� ze mn� do starszej panny, ja ci m�wi�, akomoduj si�. Przecie ona od razu ci� nie zje. Zawahawszy si� nieco, Zadorski wzi�� za czapk�. - Chod�my - rzek�. Szli tedy przez dziedziniec, cho� jeszcze by�o zawczasu troch�, wprost do pokoju panie�skiego, w kt�rym przy kawie ju� siedzia�a panna rejent�wna. Zobaczywszy wchodz�cego tego, kt�rego sobie �yczy�a, ze strategi� prawdziwie niewie�ci� uda�a naprz�d, �e go nie widzi, zaj�a si� kaw� i dopiero gdy przyst�pi� z powitaniem, spojrza�a na� dosy� surowo. Koniuszy rozmow� zagai�; panna by�a jakby roztargniona i kwa�na. Tr�ca� �okciami Jacka, aby si� przymila� do niej, ale ch�opak zak�opotany nie umia� czy nie chcia�. Dopiero gdy rejent�wna widz�c, �e go trzeba o�mieli� i rozrusza�, zacz�a prze�ladowa� �owczank�, troch� si� o�ywi�. Koniuszy usun�� si� ku pannie Zielo�skiej, m�odej, roztrzepanej wielce blondynce, kt�ra do zast�pienia kiedy� Klaryssy aspirowa�a, a ich zostawi� we dwoje. - Wa�pan si� dziczysz, co m�odemu nie przysta�o - odezwa�a si� z powag� i minami, kt�re zupe�nie wojewodzicow� na�ladowa�y. - M�odo�� na to Pan B�g da�, aby si� jej u�y�o. - Moja m�odo��, panno rejent�wno dobrodziejko - rzek� Jacek - nie taka, jak drugich. �adne jej s�onko nie �wieci�o; sierot� by�em i jestem. Sam jeden w �wiecie, daleko nie zajd� ani wesel�c si�, ani u ludzi �aski szukaj�c. - E! Bo to z wasana desperat, jakem poczciwa - przerwa�a rejent�wna. - Ma�o kto sierota! M�odo�� to matka. Kto j� ma, sierot� nie jest, na staro�� dopiero sieroctwo prawdziwe. Pewnie, �e o �owczance my�le� i tym sobie serce psowa� nie do rzeczy by by�o, ale czy to ma�o ludzi i panien na �wiecie? Kulej�c, dalej wlok�a si� tak rozmowa, kt�rej na pr�no obr�t romansowy stara�a si� nada� panna Klaryssa. Spogl�da�a w oczy Jackowi, iskry z nich doby� nie mog�c, i troch� j� z�o�ci bra�y. Gdy wre�cie dosy� niezgrabnie wyrazi� pro�b� sw� najuni�e�sz� co do dwutygodniowego urlopu, ruszy�a ramionami prawie gniewnie. Wypyta�a go, po co i na co uwolnienia potrzebowa�, kiedy powr�ci, a ostatecznie p�g�bkiem co� przyrzek�a. Jacek j� w r�k� poca�owa�, co przedziwne wywar�o wra�enie, bo mu r�k� �cisn�a panna rejent�wna i doda�a protekcjonalnie: - Ju� si� nie turbuj, ja sama powiem stra�nikowi, a on dla mnie musi to zrobi�. Jako� nazajutrz w kancelarii pan D�ugoszewski, pryncypalny eo tempore sekretarz ksi�nej, o�wiadczy� kwa�no panu Jackowi, kt�rego nie lubi�, �e mu na ��danie dano urlop na dni dziesi��, z tym, by d�u�ej ani godziny si� nie absentowa� pod utrat� miejsca w kancelarii. Tego� dnia pobieg� rejent�wnie w jej pokoju prywatnym podzi�kowa� Jacek. Tu go mi�o�ciwie bardzo zatrzymano, musia� si���, musia� si� napi� likworu, zak�si� piernikiem, trzy razy pann� w r�ce ca�owa� i gdyby nie to, �e wpad�a Zieli�ska, na gwa�t wzywaj�c rejent�wnej do ksi�nej, nie�atwo by si� uwolni�. Wieczorem koniuszy znalaz� go w stajni opatruj�cego ju� konia i na pr�no stara� si� wybada� o cel podr�y. "Dosy� �e z niego ani dobrym, ani z�ym sposobem nic doby� nie mo�na - rzek� w duchu. - Jak si� zatnie, gdyby ko� narowisty, cho� pod nim s�om� pal!" Chocia� wkr�tce zmierzcha� mia�o, cho� mu wszyscy odradzali jecha� pod noc, Jacek uparty siad� na bu�anka i ruszy�. Nie potrafiliby�my dzi� ju� skre�li� drogi, kt�r� si� pu�ci� w lasy, zaraz za miasteczko wyjechawszy. Ze sposobu kierowania si� wnosi� by�o mo�na, �e pan Jacek zna� doskonale nie tylko wielkie drogi, ale najmniejsze �cie�ki otaczaj�cego kraju. Musia� te� wiedzie�, dok�d na nocleg zajedzie, bo przedziera� si� g�szczami, dro�ynami ma�ymi, cho� noc zapad�a, i w�r�d najwi�kszych g�szczy dosta� si� na wielki go�ciniec pod sam� karczm�, gdy ju� czas by�o jemu i koniowi odpocz��. W gospodzie �wieci�o si� jeszcze i szcz�ciem, opr�cz okolicznych wie�niak�w z furami, nikogo w niej nie by�o, m�g� wi�c wygodnie si� rozgo�ci�. �yd arendarz, chocia� nie zna� osobi�cie przyby�ego, dowiedziawszy si�, �e do dworu kode�skiego ksi�nej wojewodzicowej nale�y, mia� dla� respekt i pocz�stowa� go szabas�wk�. W wielkiej izbie na �awie, cho� powietrze nie by�o wolne od r�nych wyziew�w, a spok�j nocy podr�ni przerywali, przespa� si�, nie rozbieraj�c, Jacek i do dnia ju� by� znowu w drodze. Podr� sz�a niemal ci�gle lasami, jak to w og�le nazwisko kraju oznacza; ziemie te niedawno jeszcze Podlasiem nie darmo si� zwa�y, bo je ca�e niemal okrywa�y bory ogromne. Tu i �wdzie osada mniejsza i wi�ksza mia�a jeszcze fizjognomi� nowiny wydartej �wie�o, na polach stercza�y pnie nie wykarczowane, a stosunek roli i ��k do zaro�li by� bardzo ma�y. Zdobywali dopiero ludzie ziemi� nie bardzo wdzi�czn�, miejscami piaszczyst�, gdzie indziej gliniast� i sapowat�. Drzewa na niej ros�y bujnie, ale zbo�e chorowito i n�dznie. Nad wiecz�r tego dnia pan Jacek, kt�ry si� widocznie �pieszy� dot�d, pocz�� konia powstrzymywa�, a sam te� tak pogl�da�, jakby i chcia�, i obawia� si� zarazem rych�o do celu zd��y�. Mrok pada�, gdy w�r�d boru na skraju polanki pokaza�a si� cha�upa le�nika. By�o to co� po�redniego pomi�dzy chat� ch�opsk� a ma�ym dworkiem szlachty takiej, jaka Huszcz� i Tuczn� zasiada�a. Obok domku ma�ego, ogrodzonego doko�a, chlewek, stajenka, soszek a i go��bniczek wygl�da�. Wszystko to sklecone z drzewa, ju� niezbyt nowe, zszarza�e, ubogie. Przed chat� na drodze, wielki, drewniany krzy� sta�, jakby jej pilnowa�. Dodawszy �uraw studni, kt�ry zza dachu wygl�da�, i kilka wynios�ych sosen oszcz�dzanych, aby troch� cienia dawa�y, nie by�o wi�cej nic dla wygody i ozdoby. W t� biedn� sadyb�, gdy mu si�, z lasu wyje�d�aj�c, ukaza�a, wlepi� oczy pan Jacek i stan��. Patrza� na ni� tak, jakby mu na widok jej bi�o serce, z mi�o�ci� wielk�, z trwog�, kt�ra opanowuje, gdy si� ku miejscu drogiemu przybli�a. Jecha� st�p�, jakby si� chcia� nasyci� widokiem, a rozmy�la�, jak ma si� stawi�. Coraz widoczniej rozeznawa�, co si� w chacie i podw�rku dzia�o. Dobrze si� ju� przybli�ywszy, dostrzeg�, �e dwa konie osiod�ane sta�y przede drzwiami, kt�re pacho�ek jaki� trzyma�. Zmarszczy� si� i jakby chcia� cofn�� konia. Ju� mia� zawraca�, gdy pomiarkowa�, �e widzianym by� m�g� i �e dojechawszy do wr�t niemal, nazad jecha� niera�no by�o. Pies od progu czarny poskoczy�, szczekaj�c, ku wrotom. Spi�� si� �apami na nie, poci�gn�� nosem i nagle zaskomli� jak do znajomego. Tu� i ch�opak od stajenki przypad� wrota otwiera�. Na jego przywitanie nic prawie nie odpowiedziawszy, zsiad� z konia Jacek, obejrza� si�, jakby niedobrze wiedzia�, co pocznie. Zmi�sza�y go mo�e g�osy krzykliwe, dochodz�ce z chaty. Jeden mianowicie, podniesiony, gniewny, g�rowa� nad innymi, a ile razy silniej si� da� s�ysze�, marszczy� brwi pan Jacek, z wolna ku drzwiom si� zbli�aj�c. Czarne psisko tuli�o si� do� jak do znajomego, na co on tupaniem nogi i odp�dzaniem odpowiada�. Drzwi izby sta�y otworem, a wn�trze jej nast�pny obraz przedstawia�o. W po�rodku w czapce na g�owie, w boki si� uj�wszy, z bizunem w r�ku, majestatycznie si� rozpiera� m�czyzna lat �rednich, w�sacz, ogorza�y, mina zuchwa�a, ze strzelb� przez plecy i torb� my�liwsk� na ramieniu. Jednego oka brak mu by�o, powieka na nim na wieki zwis�a, ju� si� nie otwiera�a; usta mia�y wyraz dziki, a w schryp�ym g�osie czu� by�o napi�ego. Wrzeszcza� w�a�nie: - Pami�taj�e, ty chamie jaki�! Gdy z drugiej strony progu ukaza� si� pan Jacek, to mu jak no�em mow� odj�o. Naprzeciw niego, w postawie dosy� pokornej, u komina, kt�ry jak po chatach z piecem si� ��czy�, sta� przyparty staruszek siwy, z g�ow� spuszczon�, w siermi�dze kr�tkiej, w posto�ach zamiast but�w na nogach, pasem zielonym, starym przepasany. W g��bi wida� by�o kobiet� niem�od�, z ch�opska po szlachecku odzian�, z twarz� blad�, gniewn� i pi�ciami po�ciskanymi, czego zamaszysty �w pan widzie� nie m�g�, ty�em b�d�c do niej zwr�cony. Gdy si� Jacek ukaza�, stary u pieca stoj�cy poblad� jak �ciana, kobiecie opad�y r�ce, krzycz�cemu g�osu zabrak�o. - Niech b�dzie pochwalony Jezus Chrystus - odezwa� si� z pewnym dr�eniem w g�osie Jacek. - Pob��dzi�em w drodze, czy trafi� do Bia�ej? - Do Bia�ej? - za�mia� si� w czapce stoj�cy. - A sk�d�e asindziej jedziesz? - Z Kodnia, od ksi�nej. - Ot�, wst�pi� do piek��w, po drodze mu by�o - pocz�� w�saty. - �liczne itinerarium sobie asindziej wybra�e�. Gdzie u Boga?! Pocz�tek ten rozmowy kobiet� star�, kt�ra si� zl�k�a zrazu, i siwego, co sta� u pieca, widocznie uspokoi�y. G�osem dr��cym, cichym, pokornym staruszek, zwracaj�c si� do Jacka, rzek� pr�dko: - Ju�ci, wielmo�ny pan pob��dzi�, a oto i noc, nie ma innej rady, tylko u nas, cho� niewygodnie, noc przeby�, a jutro ja na go�ciniec wyprowadz�. - Ja bym da� rad� lepsz� - wtr�ci� z but� szlacheck� m�czyzna w czapce. - Jestem oficjalist� ksi�cia Radziwi��a, mieszkam st�d o lekk� mil�, prosz� na nocleg do mnie. Szlachcic u szlachcica znajdzie przyzwoitsz� diet� ni� u ch�opa. Jestem Mazanowski, do us�ug. Zadorski si� sk�oni�, wyb�kn�� bardzo �piesznie swoje nazwisko, kt�re drugi raz musia� powt�rzy�, bo Mazanowski podchwyci�: "Jak? Jak?", i wyt�umaczy� si�, �e konia mia� zm�czonego bardzo, a sam te� si� srodze na koniu st�uk�. - Z biedy to wielmo�ny pan u nas si� jako tako prze�pi doda� stary. - A jak moje nie w �ad, to ja z moim nazad - rzek� dumnie Mazanawski. - Jak nie�aska, to co robi�? Nocuj asindziej u ch�opa! To m�wi�c, zwr�ci� si� do starego: - Pami�taj�e mi, ty chamie, aby wszystko by�o w porz�dku, bo jak drugi raz si� to zdarzy, jak B�g mi�y, na siwy tw�j w�os nie zwa�aj�c, tak grzbiet wy�oj�, �e popami�tasz! Pogrozi� bizunem, kt�ry trzyma� w r�ku, a starzec do n�g mu si� tylko pok�oni�. Zatem powt�rzywszy ubolewanie, i� Zadorski do Mazanowskiego nie raczy�, przeprowadzany przez tak ugi�tego wp� staruszka, kt�ry szed� mu strzemi� przytrzyma�, wyni�s� si� butnie, ha�a�liwie Mazanowski. Pan Jacek sta� jak wkuty u progu, nie zwa�a� nawet, �e czarny pies, mimo odp�dzania, do r�ki mu si� przysun�� i liza� j� pokorny. I raz jeszcze odezwa�o si� g�o�ne: - Pami�taj�e, ty chamie! Po czym �ci�gn�� szkap� Mazanowski, ch�opiec jego na konia skoczy� a k�usem za wrotka wylecieli. Starzec �ciga� ich przel�k�ymi oczyma. Kobieta, r�ce z�o�ywszy jak do modlitwy, sta�a p�skamienia�a. Jacek zda� si� czeka�. W chwili gdy Mazanowski, zakr�ciwszy w prawo, znik� za sosnami, Zadorski skoczy� do chaty i starej kobiecie do kolan si� pochyli�. Ona pochwyci�a go za g�ow� i nami�tnie j� do piersi cisn�c, ca�owa�a z p�aczem. Wtem nadbieg� stary i porwa� w ramiona pana Jacka, wp