Lord Brown Kate - Zapach gorzkich pomarańczy
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Lord Brown Kate - Zapach gorzkich pomarańczy |
Rozszerzenie: |
Lord Brown Kate - Zapach gorzkich pomarańczy PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Lord Brown Kate - Zapach gorzkich pomarańczy pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Lord Brown Kate - Zapach gorzkich pomarańczy Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Lord Brown Kate - Zapach gorzkich pomarańczy Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Kate Lord Brown
Zapach gorzkich pomarańczy
Przełożyła Bożena Kucharuk
the perfume garden
Strona 2
Rozdział 1: Hiszpania, wrzesień 1936
Ostatniej jesieni swego życia leżała na plecach w
spłowiałej falującej trawie i grzejąc się w promieniach
andaluzyjskiego słońca, wodziła wzrokiem za samotnym
białym motylem fruwającym w słabym wietrze. Po niebie
leniwie przesuwały się chmury. W pewnej chwili
przewróciła się na brzuch, naciągnęła migawkę w swoim
rolleiflexie i uniosła go do oka.
– A, tu jesteś – mruknął leżący nieopodal Capa.
Zmrużył oczy i zapatrzył się na wzgórze. Stali tam trzej
żołnierze z odbezpieczonymi karabinami, wycelowanymi
przez równinę w stronę gór. – Wszędzie cię szukałem.
Myślałem, że utraciłem moją pequeña rubia, moją
blondyneczkę… Wyglądasz jak lisek kryjący się w trawie.
– Pocałował dziewczynę w ramię, po czym szybkim
ruchem sięgnął po leicę. Słońce odbijało się w
obiektywach aparatów. Jak na komendę zaczęli robić
zdjęcia.
– Nudziłam się. Myślałam, że przez całe popołudnie
będziesz grał w karty.
Gerda wybrała ujęcie – na pierwszym planie źdźbła
trawy, dalej lśniące od potu twarze żołnierzy. Ustawiła
ostrość na grupkę mężczyzn. Obiektyw obracał się
bezszelestnie w jej palcach. Słońce prażyło bezlitośnie, ze
wzgórza niósł się śpiew cykad.
– Nic się tam nie dzieje, chłopaki łażą i wyjadają
najlepsze szynki w mieście. – Capa wsparł łokcie na
Strona 3
spękanej ziemi.
Gerda oblizała wargi. Miały smak soli i kurzu. Zdała
sobie sprawę, że jest głodna, ale tego ranka światło było
tak wspaniałe, powietrze tak przejrzyste, że nie chciała
stracić okazji na zrobienie doskonałego zdjęcia i nie miała
czasu na jedzenie.
– Musimy wysłać coś naprawdę dobrego, André.
Czas wracać do Madrytu. A tak swoją drogą gdzie my
jesteśmy? Koło Espejo?
– Tak, gdzieś w pobliżu Cordoby. Myślę, że
kierujemy się do Cerro Muriano… – Capa był zajęty
ustawianiem obiektywu.
Wyczuła, że jest nieobecny duchem, skupiony na
czymś, co uznał za niezwykle istotne. Często zdarzało mu
się to podczas pracy z aparatem. Gerda przypomniała
sobie, jak będąc dzieckiem, w Niemczech, goniła motyla,
starając się go złapać w złożone dłonie. To wspomnienie
było dla niej swoistą definicją fotografii, ilekroć chciała
utrwalić fascynujący układ barw i światłocieni.
Pomyślała, że Capa i ona są myśliwymi, łowcami światła.
Capa wycelował obiektyw aparatu w stronę mężczyzny
stojącego samotnie na wzgórzu. Młody człowiek miał na
sobie białą koszulę, skórzany pas z nabojami, w prawej
ręce trzymał karabin. Wyglądał jak cywil, który wybrał
się na polowanie na króliki, a nie jak żołnierz w czasie
wojny.
– Za daleko. – Przesunął się w przód na brzuchu. –
Co ci zawsze powtarzam?
Strona 4
– Że jeśli zdjęcie nie jest dostatecznie dobre, to
znaczy, że nie jestem dostatecznie blisko. – Gerda
odgarnęła rudoblond włosy z czoła.
Capa uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją.
– Widzę, że szybko się uczysz. – Zacisnął dłoń w
pięść i uniósł rękę. – Naprzód!
Zaczęli wdrapywać się na wzgórze, śmiejąc się przy
tym jak dzieci. Jej buty o podeszwach ze sznurka z
cichym szelestem ślizgały się na suchej trawie.
Uniosła aparat. Zrobiła parę zdjęć dwóm żołnierzom,
których karabiny wydawały się kłuć niebo, podobnie jak
ostre łodygi traw. Smagłe twarze mężczyzn miały barwę
ziemi.
Capa wstał i podszedł do żołnierzy energicznym
krokiem.
– Salud!
Gerda przykucnęła, by zmienić film. Kiedy wstała,
dostrzegła w oddali grupy żołnierzy republikańskich.
Wychudłe postacie w obdartych ubraniach przycupnięte w
trawie przypominały stado owiec pasące się na wzgórzu;
nad nimi rozpościerało się niebo ze skłębionymi
chmurami, jak z obrazów El Greca. Wstrzymała oddech,
mocno ścisnęła gruby skórzany pas przy niebieskim
kombinezonie, mono, i dotknęła pistoletu. Wprawdzie nie
znajdowali się w centrum walk, jednak przeczuwała, że
spokój nie potrwa długo. Zasłoniła oczy, robiąc daszek z
dłoni, i uważnie rozejrzała się po równinie ciągnącej się
aż po odległe góry o odcieniu lawendowym. Nawet tutaj,
Strona 5
z dala od frontu, mogli kryć się snajperzy. Z kieszeni na
piersi wyjęła puderniczkę i uszminkowała usta
jasnoczerwoną pomadką. Starła kurz z czoła i policzków.
Usłyszała śmiech Capy.
– Rozmawiałem z chłopakami. Idziemy – oznajmił.
Gdy się do niej zbliżył, poczuła znajomy przypływ
pożądania. Tak było od ich pierwszego spotkania w
Paryżu. – Zrobimy jeszcze parę zdjęć i wracamy do
Madrytu.
Wsunęła dłoń w jego gęste ciemne włosy, ujęła
nieogolony podbródek.
– Chodźmy do hotelu…
– No właśnie. – Otoczył ją ramieniem. – Świetny
pomysł, panno Taro.
– Prawdę mówiąc, marzę o ciepłej kąpieli i czystym
łóżku, panie Robercie Capa. – Wyzwoliła się z jego objęć
i wysforowała naprzód.
– André! – zawołał za nią. – Dla ciebie nie jestem
Capa. Zawsze będę twoim André.
– Zawsze – przytaknęła z uśmiechem. Spojrzała w
niebo, osłaniając oczy dłonią. – Tak czy owak, Robert
Capa jest w równym stopniu tobą jak mną. – Obróciła się
w jego stronę. – Stworzyliśmy go. To najlepszy
fotoreporter wojenny na świecie. Amerykanin.
– Tak o mnie mówisz? – Uniósł aparat. – Pewnego
dnia uczynię z ciebie uczciwą kobietę i się z tobą ożenię.
– Przystanął, by przewinąć film.
Gerda popatrzyła na niego przez ramię, szybko
Strona 6
schodząc ze wzgórza.
– Zobaczymy, André. Najpierw zajmijmy się
tworzeniem legendy Roberta Capy.
Patrzyła, jak jej towarzysz wbiega na wzniesienie,
unosi leicę i kieruje obiektyw w stronę jednego z
żołnierzy. Szczęknęła migawka, w tej samej chwili gdzie
indziej ktoś nacisnął spust i żołnierz upadł, na zawsze
utrwalony w kadrze pomiędzy niebem a ziemią.
Strona 7
Strona 8
Rozdział 2: Londyn, 11 września 2001
Widzisz, Em, lekarze mówią, że zostawienie listu do
Ciebie da mi poczucie „domknięcia” (co za koszmarne
słowo). Zapytałam: „Czy naprawdę sądzicie, że uda mi się
zawrzeć wszystkie moje życiowe doświadczenia w jednym
liście? Czy dam radę przekazać córce wszystko, co bym
chciała, na kilku kartkach?”. I oczywiście okazało się, że
nie potrafię. Dobrze mnie znasz, kochanie, wiesz, że
zawsze dużo mówię.
Emma ujrzała oczami wyobraźni matkę – Liberty –
siedzącą przy kuchennym stole w domu babki Freyi. Ta
scenka musiała mieć miejsce w późnych latach
siedemdziesiątych, jako że w świetle porannego słońca
kasztanowe włosy Liberty lśniły jak u Kate Bush, a w
radiu śpiewał zespół Blondie. Liberty coś mówiła, żywo
przy tym gestykulując, Freya pokładała się ze śmiechu.
Emma, zwinięta w kłębek w psim koszyku przy palenisku,
jadła grzankę i tuliła nowego szczeniaka mopsa,
należącego do Charlesa. Pamiętała charakterystyczny
zapach domu, zaparzanej kawy, świeżych grzanek,
herbatnikowego zapachu psa drapiącego pazurkami
zieloną tarczę z napisem „Reprezentantka Szkoły”
przypiętą do wełnianego pulowera. Czasami wspomnienia
przechowują się w obrazach albo melodiach, jednak dla
Emmy utrwalały się przede wszystkim w zapachach.
Strona 9
Wiele się nauczyła od matki i już jako dziecko
instynktownie wyczuwała nuty zapachu harmonizujące z
wonią jej wymarzonego „domu”.
– Emmo, wstań, kochanie – powiedziała Freya. –
Popatrz tylko na siebie, twój szkolny strój jest cały w psiej
sierści.
Emma pamiętała ciepło psa, cudne płowe stworzonko
wiercące się w jej rękach. Pamiętała, jak Liberty łaskotała
ją dopóty, dopóki obie nie znalazły się na podłodze,
zanosząc się śmiechem, a szczeniak skakał dookoła.
Kiedy matka ją tuliła, Emma wdychała woń jej perfum.
Liberty zawsze pachniała jak różany ogród w pełni
rozkwitu; był to zapach ciepły, pełen słońca, poświęcony
jednej, dominującej kwiatowej nucie, soliflore.
Wybacz, dałam się trochę ponieść emocjom.
Zostawiłam Ci całe pudełko listów, z radami na różne
życiowe okoliczności, jakie przyszły mi do głowy.
Dołączyłam też do nich mój ostatni notes. Lubię sobie
wyobrażać, że podejmujesz pracę tam, gdzie ją
przerwałam. Em, obiecaj, że będziesz kontynuować moje
dzieło. Korzystaj z tego, co ci zostawiam, i stwórz
cudowności.
Emma wsparła łokieć o stojącą z boku walizkę.
Podróżowała od wielu miesięcy, jednak dopiero teraz,
kiedy autobus Routemaster linii 22 przedzierał się Kings
Strona 10
Road w porze lunchu, poczuła upływ czasu. Był chłodny
szary dzień, jeden z wielu podobnych w Londynie.
Jesienny wiatr miotał liśćmi na chodnikach. Miała
wrażenie, że nic się tu nie zmieniło oprócz niej samej.
Znów poczuła mdłości męczące ją od dłuższego czasu.
Sięgnęła do kieszeni w poszukiwaniu miętówki. Przez
dziurę w podszewce dotarła palcami aż do brzegu
płaszcza, lecz nie znalazła cukierka.
Setki razy wracała do ostatniej strony notatnika
matki, znieruchomiała z piórem w ręce, niezdolna do
dokonania wpisu tam, gdzie przerwała Liberty. Po raz
ostatni przebiegła wzrokiem linijki pisma w notesie.
Zawsze zabierała go z sobą w podróż i czytała tyle razy,
że kartki były już naderwane. Listy czekały, nieotwarte, w
czarnym lakierowanym pudełku w pracowni Liberty. Po
odczytaniu testamentu matki i wyjeździe Joego Emma
godzinami wpatrywała się w kasetkę, aż świt zaczął się
sączyć do wnętrza przez szyby w skośnym dachu.
Umieściła pudełko na środku biurka Liberty – specjalnie
skonstruowanych organach perfumiarskich z
kilkupoziomowymi półkami pełnymi buteleczek z
aromatami. Ucząc Emmę swego rzemiosła, Liberty radziła
jej myśleć o esencji zapachowej jak o muzycznej nucie, a
pojemniczki traktować jak klawisze. Właśnie tutaj Liberty
stworzyła wszystkie swe arcydzieła. Tutaj Emma bawiła
się, będąc dziewczynką. Tu, w tym miejscu wciąż czuła
obecność matki.
Ze stanu odrętwienia wyrwał ją w końcu brzęk
Strona 11
butelek z mlekiem roznoszonych do domów. Uniosła
wieko pudełka. Nie była pewna, czego się spodziewała ze
strony Liberty. Przygotowała się na to, że z pudełka
buchnie konfetti albo wyskoczy papierowy wąż.
Roześmiała się z ulgą, zobaczywszy, że matka jedynie
pomalowała wnętrze pudełka na swój ulubiony
pomarańczowy kolor. Drżącą dłonią uniosła kartkę leżącą
na wierzchu. Pod nią znajdował się plik listów
związanych aksamitną wstążką w kolorze wiśniowym i
niewielki czarny notes. Na pierwszej kopercie widniał
napis „O rodzinie”. Emma zaczęła czytać słowa
nakreślone przez matkę na kartce i łzy napłynęły jej do
oczu.
Kocham Cię, Em. Jestem ogromnie dumna z kobiety,
którą się stałaś. Nie mogę znieść myśli o tym, że Cię
opuszczam, ale moja miłość zawsze będzie Ci
towarzyszyła. Miłość jest nieśmiertelna.
Mama x
Czytanie raz po raz tego krótkiego liściku ciągle od
nowa zbliżało ją do matki. Zwierzyła się Freyi, że zostawi
listy w Londynie na czas podróży.
– Zrobisz, jak uważasz, Em – powiedziała babka. –
Już jako dziecko długo nie otwierałaś prezentów. Nie
Strona 12
znam innej osoby, która tyle czasu potrafiłaby zachować
całą tabliczkę czekolady.
Emma głęboko zaczerpnęła tchu i wyjrzała przez
okno. Nadszedł czas zmian. Chyba przestanę już
zachowywać to, co najlepsze, na deser, na sam koniec,
pomyślała. Złożyła liścik i wsunęła go do notesu firmy
Moleskine należącego do matki. Trzymając notatnik na
kolanach, przerzuciła kartki zapełnione śmiałym
charakterem pisma Liberty. Niemal wyskakiwały na nią
słowa: neroli, duende, namiętność. Matka doklejała
przeróżne karteczki do zapisków i receptur nowych
perfum, nad którymi pracowała – zdjęcia gajów
pomarańczowych, błękitnego nieba w upalny dzień,
pożółkły kawałek gazety z ogłoszeniem o wystawie
Roberta Capy… Było tam słynne zdjęcie Padający
żołnierz. Emma obwiodła palcem twarz żołnierza,
zastanawiając się, o czym myślał, zbiegając ze wzgórza,
w chwili gdy dosięgła go śmierć; co widział, kiedy
upadał. Wyczuła, że pod fotografią coś się znajduje.
Przewróciła kartkę i uniosła najmniejszą kopertę, jaką
zostawiła Liberty w pudełku z listami. Na niej matka
napisała adres: Villa del Valle, La Pobla, Walencja,
Hiszpania. W środku znajdował się stary klucz. Muszę
zapytać Freyę, czy wie coś na ten temat, pomyślała
Emma. Po otwarciu koperty spędziła bezsenną noc,
obracając w ręce klucz i rozważając różne możliwości.
Cała mama, westchnęła, przypomniawszy sobie wszystkie
Strona 13
cudowne trasy, na które Liberty zabierała swą córeczkę;
znaki i ślady, które zostawiała, by mała Emma mogła
znaleźć schowany prezent. Szukanie, nastrój radosnego
oczekiwania często sprawiały większą frajdę niż sam
podarunek. Emma uśmiechnęła się z nostalgią i wsunęła
kopertę do notesu.
Przewracając kolejne kartki, zobaczyła na obrazku
pogodną twarz Madonny, fotografię pobielanego muru z
pnącą się po nim bugenwillą. Im bliżej końca, notatki
stawały się rzadsze, czynione coraz bardziej chwiejnym
pismem. Wyczuła, że Liberty myślała o przeszłości
równie często jak o tym, co ją czeka. Obok wklejonej
etykietki z Chérie Farouche, perfum, które matka
skomponowała dla Emmy na jej osiemnaste urodziny,
widniał wpis: „Niektóre perfumy są niewinne jak dzieci,
słodkie jak dźwięk oboju, zielone jak trawa na łące –
Baudelaire”. Chérie Farouche. Wciąż był to
niepowtarzalny zapach Emmy. Te perfumy pachniały na
niej jak deszcz z ogrodzie, świeży i upajający, potem, gdy
ulotniły się zielone górne nuty, Emma zawsze myślała o
ziemi, o zbieraniu z mamą kwiatów w lesie. Nuta serca –
konwalia i jaśmin – uzupełniała się doskonale z nutą
bazową – drzewem sandałowym i piżmem. Liberty
zawsze powtarzała, że zapach jest taki jak Emma,
nieśmiały, ale zaskakująco silny. Do tej strony było
dołączone ich zdjęcie sprzed lat, Liberty z malutką
córeczką. Emma przewróciła kartkę, przepełniona
tęsknotą na wspomnienie pięknego, szczerego uśmiechu
Strona 14
matki. Zatrzymała się dłużej na ostatnim szkicu
przedstawiającym nową buteleczkę perfum Liberty
Temple i pośpiesznym dopisku: „Jaśmin? Kwiat
pomarańczy, tak!”.
Potem nastąpiły przejmująco puste miejsca. Strony,
które matka zostawiła na zapiski dla Emmy. Emma
szybko zamrugała powiekami i dotknęła złotego
filigranowego medalionu na szyi. Nie spodziewała się, że
powrót do domu wytrąci ją z równowagi. Przez wiele
miesięcy, uczestnicząc w niezliczonych spotkaniach,
wmawiała sobie, że doskonale daje sobie radę. Jak w
kalejdoskopie stanęły jej przed oczami przeróżne kraje i
hotele. Instynktownie przyłożyła dłoń do nieznacznie
zaokrąglonego brzucha. To jest coś naprawdę cudownego,
pomyślała. Wyjęła pióro z torebki, wygładziła pierwszą
czystą stronę i napisała: „Hiszpania”.
Strona 15
Strona 16
Rozdział 3: Cambridge, wrzesień 1936
Łódki, jedne z ostatnich w tym roku, wolno sunęły po
rzece Cam, mijając majestatyczne budowle uniwersytetu;
jesienne liście wirowały na zmąconej wodzie. Charles
wsunął list od swej siostry Freyi do wewnętrznej kieszeni
tweedowej marynarki i splótł ręce za głową.
– Jak się miewa? – spytał jasnowłosy chłopak, który
drągiem odpychał łódkę od dna rzeki.
– Freya? Prawdę mówiąc, to, co się dzieje w
Hiszpanii, to jakiś koszmar.
– Powinniśmy tam pojechać?
Charles pomyślał o magazynie „Vu”, który przeglądał
poprzedniego wieczoru, i o zdjęciach wojennych Roberta
Capy. Jakiś student z King’s College stanął na stołku w
pubie, wyrzucił czasopismo w górę i krzycząc ile sił w
płucach, by jego głos wzniósł się ponad zgiełk panujący
dokoła, dowodził, że wszyscy przy zdrowych zmysłach
powinni dołączyć do Brygad Międzynarodowych i
walczyć z faszyzmem w Hiszpanii. Charlesowi nie dawała
spokoju fotografia padającego żołnierza, niemal czuł
uderzenie kuli, słyszał odgłos ciała osuwającego się na
ziemię.
– Charles!
– Przepraszam, Hugo. Zamyśliłem się.
– Słyszałem, że w Paryżu jest facet, który zajmuje się
przerzutem ochotników do Hiszpanii koleją albo przez
Pireneje. Mam adres na Rue Lafayette, możemy tam
Strona 17
pojechać. Za kilka dni pociąg z ochotnikami wyrusza z
Gare d’Austerlitz. Twój przyjaciel Cornford mówi, że już
niedługo bylibyśmy w obozie szkoleniowym w Albacete.
Charles pomyślał o tytule z kroniki „Movietone
News”, którą widział poprzedniego wieczoru w kinie.
Gęsty dym papierosowy w sali wydawał się mieszać z
czarno-białymi jęzorami ognia na ekranie. „Wojna
domowa następstwem faszystowskiego buntu w
udręczonej Hiszpanii. Kraj pogrążył się w chaosie”.
– Nie wiem. Nie omówiłem jeszcze wszystkiego z
Crozierem z „Manchester Guardian”. Jeśli nie będzie dla
nas pracy…
– To zostaniemy szeregowymi żołnierzami jak cała
reszta – dokończył Hugo i się roześmiał. – Wydasz
wszystkie swoje oszczędności na potwornie drogi aparat
fotograficzny. Dobrze ci tak! Mogłeś sobie kupić
samochód. Ja wezmę tylko notatnik i ołówek.
– Fotografia ma wielką przyszłość, Hugo. Jeśli ludzie
widzą zdjęcie albo film, wierzą w to, co się stało.
Zapamiętasz moje słowa. – Charles się zamyślił. – Mimo
wszystko nie chcę działać pochopnie. Jeśli nie dostaniemy
tej pracy, nie będzie mnie stać na bilet.
– Będziesz mógł się zająć portretami.
Charles zgromił Hugona wzrokiem, wstał i przejął
żerdź. Zmienili się miejscami. Woda cicho chlupotała pod
płaskodenną łodzią.
– Marzę o tym, żeby zostać reporterem wojennym.
– Motyle nie wydają ci się wystarczająco atrakcyjne?
Strona 18
– Wrócę do doktoratu za kilka miesięcy, kiedy
skończy się wojna. – Charles odetchnął, gdy udało mu się
skierować łódź we właściwą stronę. – Niewielu moich
opiekunów naukowych ma doktoraty.
– Lepidopterologia przyciąga szlachetnych
amatorów…
– Och, przestań! I usiądź, na litość boską, bo zaraz
wypadniemy z tego diabelstwa. – Charles zapatrzył się
przed siebie. Lustrzane odbicia chmur w oknach kaplicy
King’s Chapel wyglądały jak przesuwający się tren sukni
panny młodej. Pierwsze krople deszczu usiały drobnymi
punkcikami gładką powierzchnię rzeki. – W Hiszpanii
moglibyśmy wiele zmienić.
– No właśnie. Zobacz, co się dzieje w moim kraju, co
wyprawia Hitler. Nie mogę tu siedzieć w wieży z kości
słoniowej, chociaż właśnie to najbardziej odpowiadałoby
moim rodzicom. Po raz pierwszy mamy okazję stanąć do
walki. Jeśli tego nie zrobimy, Hitler, Mussolini, Franco
zagarną dla siebie całą Europę. – Hugo zapalił papierosa i
wrzucił zapałkę do rzeki. – Poza tym to piękny kraj. Nie
mogę znieść myśli o tym, że jest tak okrutnie rozrywany
na strzępy.
– Mówiłem ci, że wracamy za szybko. – Charles,
czując krople deszczu na twarzy, przypomniał sobie
upalny letni dzień na wzgórzach w Yegen, szelest długich,
suchych traw, zapach rozmarynu i lawendy rozgniatanych
stopami podczas polowania na motyle. Pomyślał o śniegu
w Sierra Nevada, gwiazdach, które wydawały się świecić
Strona 19
jaśniej niż gdzie indziej. – Pamiętasz, jak tam jest
pięknie? Nie mogę uwierzyć, że taki kraj sam zjada się
żywcem.
– Cóż, na tym właśnie polega wojna domowa. – Hugo
wydmuchnął kłąb dymu. – Hiszpanie są żądni krwi. Walki
byków i flamenco, wieśniacy na mułach… mam wrażenie,
że wciąż panuje tam średniowiecze.
– A może wszystko, o czym mówisz, jest lepsze niż
to, co nas otacza – rzekł w zamyśleniu Charles, patrząc na
kobietę w beżowym gabardynowym płaszczu, prowadzącą
brzegiem rzeki sapiącego labradora. – Tam wciąż jest
pasja, namiętność. Patrzą śmierci prosto w oczy, traktują
ją jako najważniejszy, kulminacyjny moment życia. –
Pochylił się ku przyjacielowi. – Cmentarz jest tam tierra
de la verdad, ziemią prawdy. Dla Hiszpanów życie jest
iluzją, złudzeniem.
– Mimo to uważam, że są zacofani.
– Nie, są tylko związani z ziemią. Wciąż wierzą w
hechiceras, czarodziejki, które fruwają w świetle księżyca
i spotykają się na klepiskach. Trzeba jednak uważać na
brujas, czarownice…
– Nie wygłupiaj się! Prawdziwy z ciebie romantyk…
pewnie już ostatni. – Hugo wyciągnął rękę. – A więc
jedziemy. Zgoda? Świat nie potrzebuje już następnego
podrzędnego niemieckiego artysty, a dla ciebie zawsze
znajdą się jakieś motyle.
Charles uścisnął mu dłoń, po czym przesunął palcami
po wełnianej tkaninie marynarki. List Freyi cichutko
Strona 20
zaszeleścił w kieszeni.
– To nasza szansa. To, co się dzieje w Hiszpanii, jest
miniaturową wersją tego, co może się zdarzyć wszędzie.
Jeśli nie pokonamy faszystów na drogach do Madrytu,
wkrótce będziemy musieli z nimi walczyć na Kings Road
albo Fosse Way.
Freya skuliła się z tyłu ciężarówki podskakującej na
wybojach w drodze do Madrytu. Owinęła głowę
fioletowym szlafrokiem, by osłonić się przed zimnem.
– Cholera – mruknęła pod nosem, gdy wpadli w
koleinę i pióro gwałtownie przesunęło się po kartce. Ręce
drętwiały jej z zimna. Kurczowo zaciskała palce na
zniszczonej książce Przeminęło z wiatrem, podmuchy
powietrza rozchylały stronice z oślimi uszami.
Jak wiesz, Hiszpania jest bardzo piękna, Charlesie,
napisała na czystej stronie z tyłu książki. Po prostu musisz
tu przyjechać. A tak na marginesie, dziękuję Ci za keks.
Twoje listy dodają mi sił. Mam wrażenie, że już całe wieki
minęły od chwili, kiedy wyjeżdżaliśmy i obsypano nas
kwiatami na Victoria Station… czy możliwe, że było to
zaledwie miesiąc temu? Podróż od hiszpańskiej granicy
wprawiła mnie w doskonały nastrój. Jechaliśmy
ciężarówką wyładowaną toffi i lukrecją dla dzieci. W
każdej mijanej wiosce podbiegały do nas. Kobiety dawały
nam pomarańcze i melony… Charlesie, nie masz pojęcia,
jak wspaniale smakuje zimny melon, kiedy w ustach masz