7484

Szczegóły
Tytuł 7484
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7484 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7484 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7484 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DAVE WOLVERTON Z�ota kr�lowa tom 1 ROZDZIA� 1 Veriasse czu� w kryszta�owo czystym g�rskim powietrzu charakterystyczn� wo� zdobywc�w. Poza odorem spoconych cia� koni, przebijaj�cym si� przez aromat sosnowych igie� i gnij�cych li�ci, wyczuwa� ledwo uchwytny kwa�ny zapach sok�w trawiennych �o��dk�w dronon�w. W ci�gu ostatnich trzech dni czu� go a� trzy razy, ale nigdy nie z tak bliska. Na grzbiecie g�ry �ci�gn�� wodze wierzchowcowi i uni�s� r�k�, daj�c znak, aby ci, co jad� za nim, zatrzymali si�. Jego wielka klacz zar�a�a i przest�pi�a z nogi na nog�, gotowa do dalszej drogi. By�o jasne, �e r�wnie� czu�a ow� dziwn� wo�. Lady Everynne, jad�ca b�otnist� �cie�k� tu� za nim, tak�e �ci�gn�a wodze swojemu ogierowi. Veriasse odwr�ci� g�ow� i przez chwil� siedzia� nieruchomo, patrz�c na ni�. Kobieta naci�gn�a na g�ow� kaptur b��kitnego p�aszcza, ale siedzia�a zgarbiona w siodle, zbyt zm�czona, aby zwraca� uwag� na cokolwiek. Veriasse czu� na plecach podmuchy porywistego wiatru, �wiszcz�cego w ga��ziach drzew z si�� sztormu. Wia� najpierw ze wschodu, a potem zmieni� kierunek na po�udniowy. Przy takiej pogodzie rzadko mo�na by�o okre�li�, gdzie znajduje si� �r�d�o zapachu. W dole przed m�czyzn� ci�gn�� si� bezkresny las, a Veriasse niemal nie widzia� �cie�ki, kt�r� przyjechali. Mo�na by�o dostrzec jedynie w�skie pasmo, po kt�rego obu stronach sosny ros�y nieco rzadziej. Po wieczornym niebie nad ich g�owami, mkn�y burzowe chmury. Veriass wiedzia�, �e nied�ugo zapadn� ciemno�ci, a wraz z nimi rozp�ta si� burza. Uni�s� r�ce. Nerwy w�chowe, zaczynaj�ce si� w okolicach nadgarstk�w, mog�y wykrywa� nawet najdelikatniejsze wonie. M�czyzna umia� dzi�ki temu stwierdzi�, �e kto� inny, siedz�cy w przeciwleg�ym k�cie pokoju, jest zdenerwowany. Potrafi� wyczu� nimi przeciwnika kryj�cego si� w drugim kra�cu doliny. Teraz, opr�cz kwa�nego zapachu zdobywcy, czu� wo� strachu, emanuj�c� z cia� znajduj�cych si� za nim ludzi. - Calt! - zawo�a� cicho. Ros�y wojownik mia� jecha� za nimi jako stra� tylna. By� obdarzony doskona�ym s�uchem i powinien us�ysze� wo�anie Veriasse�a nawet z odleg�o�ci p� mili. Nikt jednak nie odpowiedzia�. Veriasse czeka�, licz�c w my�lach do czterech. Daleko w dole, u st�p g�ry, Calt trzykrotnie kr�tko zagwizda�, na�laduj�c g�os drozda. By�o to um�wione has�o, kt�re oznacza�o: �Przewa�aj�ce si�y wrog�w s� bardzo blisko. B�d� walczy��. Everynne uderzy�a pi�tami boki ogiera, kt�ry skoczy� naprz�d. W nast�pnej chwili znalaz�a si� u boku Veriasse�a. Zatrzyma�a si� i odwr�ci�aw siodle. Niepewnie spojrza�a na �cie�k�, kt�r�przyjechali, jakby czeka�a na pojawienie si� Calta. - Uciekaj! - sykn�� Veriasse, uderzaj�c otwart� d�oni� w zad zwierz�cia. - Calt! - krzykn�a Everynne, staraj�c si� zatrzyma� i obr�ci� wierzchowca. Jedynie dzi�ki temu, �e by�a niewprawnym je�d�cem, nie pop�dzi�a z powrotem �cie�yn�, wiod�c� po zboczu, kt�rym si� wspinali. - Nie mo�emy mu pom�c! - burkn�� Veriasse. - Ju� zdecydowa�! Wbi� ostrogi w boki klaczy, po czym podjecha� do Everynne i schwyci� wodze jej konia. Jechali dalej, staraj�c si� utrzyma� r�wne tempo. Everynne spojrza�a na m�czyzn�, zwracaj�c ku niemu blad� twarz os�oni�t� kapturem. Veriasse przez chwil� widzia� �zy p�yn�ce z jej ciemnob��kitnych oczu. Dostrzeg�, �e kobieta zmaga si� z sob�, usi�uj�c pokona� smutek i zak�opotanie. Skuli�a si� i uchwyciwszy si� ��ku, pochyli�a nisko w siodle. Przeprowadzi� jej ogiera przez grzbiet g�ry i po chwili zwierz�ta zacz�y schodzi� obok siebie po stoku. Ostro�nie st�pa�y b�otnist� �cie�k�, gdy� ka�dy nierozwa�ny krok m�g�by spowodowa� zrzucenie je�d�ca z siod�a i sko�czy� si� jego pewn� �mierci�. Veriasse wyci�gn�� z pochwy karabin zapalaj�cy i uchwyci� go zzi�bni�t� d�oni�. Nad g�rami poni�s� si� przeci�g�y skowyt, przenikaj�cy cia�o m�czyzny do szpiku ko�ci. By� to agonalny przenikliwy j�k, kt�rego nie mog�a wyda� �adna istota ludzka. Calt stawi� czo�o swoim wrogom. Veriasse wstrzyma� oddech, czekaj�c na nast�pne wycie i licz�c na to, �e wojownik zdo�a u�mierci� przynajmniej jeszcze jedn� besti�. Nad g�rami panowa�a jednak cisza. Everynne z wysi�kiem �apa�a powietrze. Kiedy konie, przemykaj�c si� mi�dzy pniami czarnych sosen, p�dzi�y na spotkanie nadci�gaj�cej nocy, z jej gard�a wyrwa�o si� rozpaczliwe �kanie. Pi�� dni. Znali Calta zaledwie od pi�ciu dni, a mimo to wojownik odda� �ycie, walcz�c w s�u�bie Everynne. Veriasse nie spodziewa� si�, �e ze wszystkich mo�liwych miejsc, w kt�rych mogli zaatakowa� zdobywcy, potwory wybior� w�a�nie to, znajduj�ce si� na spokojnej g�rskiej �cie�ce, w samym sercu niemal dziewiczej krainy Tihrglas. Wszystko wskazywa�o, �e b�dzie to mi�a przeja�d�ka le�nymi dr�kami, ale zamiast tego odr�twia�y ze smutku i zimna Veriasse musia� pochyli� si� nisko na grzbiecie klaczy i p�dzi� b�otnistymi szlakami. M�czyzna by� potwornie zm�czony, ale mimo to nie odwa�y� si� zamkn�� oczu. Przez godzin� mkn�li w zapadaj�cym mroku, smagani kroplami deszczu. W ko�cu jednak okaza�o si�, �e konie nie mog� biec dalej, gdy� w ciemno�ciach przesta�y cokolwiek widzie�. Nawet wtedy Veriasse przynagla� je do szybszego marszu, obawiaj�c si�, �e wkr�tce dogoni� ich zdobywcy. Wreszcie ostatnie drzewa rozst�pi�y si� na boki i kopyta ko�skie zadudni�y po solidnym, drewnianym mo�cie. P�yn�ca do�em rzeka niemal wyst�powa�a z brzeg�w. Veriasse krzykn�� i bezlito�nie przynagli� rumaki do biegu. Zatrzyma� si� dopiero w�wczas, kiedy znale�li si� po drugiej stronie. Zeskoczy� z siod�a i zacz�� ogl�da� most. Zbudowano go z ci�kich bali, do kt�rych przymocowano grube deski. Veriasse nie widzia� sposobu, �eby zrzuci� go w nurty rzeki, tote� wystrzeli� z karabinu zapalaj�cego, mierz�c w deski. O�lepiaj�ce bia�e p�omienie obj�y co najmniej pi��dziesi�t metr�w konstrukcji. Stoj�ca obok Veriasse�a klacz szarpn�a si� przera�ona. Jeszcze nigdy nie widzia�a p�omieni, wywo�anych przez �adunek chemiczny. Czuj�c, �e przem�k� go do suchej nitki, Veriasse pragn�� zosta� chocia� chwil�, by si� ogrza�. Zamiast tego odwr�ci� si�, uj�� wodze wierzchowca Everynne i poprowadzi� go dalej. - Zatrzymajmy si� tu - zaproponowa�a kobieta. - Jestem zm�czona. - Nieco dalej przy tej drodze znajduje si� nast�pna osada - odpar�. - Nie mo�emy tu stan��, moje dziecko. Jeste�my tak blisko wr�t! Przynagli� konie do szybszego marszu, a Everynne nie odpowiedzia�a; siedzia�a tylko sztywno w siodle. Po dziesi�ciu minutach wspi�li si� na nast�pne wzg�rze. Na wierzcho�ku Veriasse zatrzyma� si�, by popatrzy� na swoje dzie�o. Most p�on�� jak pochodnia, rzucaj�c na m�tn� wod� czerwon� po�wiat� i wzniecaj�c k��by ciemnego dymu. Na przeciwleg�ym brzegu rzeki m�czyzna dostrzeg� jednak gigantyczn� sylwetk� zielonosk�rego zdobywcy, odzianego w szturmow� zbroj� i spogl�daj�cego w przera�eniu na wezbran� rzek�. Kiedy Gallen O�Day mia� pi�� lat, jego ojciec zabra� go do wdowy Ryan, pragn�c, �eby ch�opiec wybra� jakie� koci�. Tego dnia wdowa powiedzia�a co�, co wielokrotnie ocali�o �ycie Gallenowi. Tamtego ch�odnego jesiennego poranka w Clere ziemia by�a przypr�szona cienk� warstw� �wie�ego �niegu. Ojciec Gallena by� ubrany w poplamion� sk�rzan� opo�cz�, a na d�oniach mia� zielone we�niane r�kawiczki bez palc�w. Kiedy pukali do drzwi kobiety, Gallen mocno �ciska� jego r�k�. Wdowa Ryan by�a tak stara, �e wiele dzieci w mie�cie opowiada�o na jej temat r�ne historie, nazywaj�c j� czarownic� czy twierdz�c, �e pastor utopi� jej wszystkich syn�w za to, �e okaza�y si� krasnoludkami. Mieszka�a w domu urz�dzonym w pniu prastarej powykr�canej sosny, maj�cym trzydzie�ci st�p �rednicy i wysokim na dwa pi�tra. Czarne ga��zie stercz�ce z pnia przypomina�y zniszczone r�ce. Wiele dom�w w mie�cie wyros�o z nasion szyszek tej sosny, ale �aden nie by� tak przestronny. Czasami znad otoczonej ska�ami zatoki przylatywa�y wrony, kt�re p�niej kraka�y w ga��ziach starego drzewa. M�� pani Ryan by� druciarzem i kiedy znajdowa� jakie� naczynie nie nadaj�ce si� do naprawy, zabiera� je do domu i robi� donic�. Z konar�w zwiesza�o si� nadal wiele takich okopconych �elaznych kocio�k�w, a Gallen, patrz�c na nie, wyobra�a� sobie, �e w�a�nie w takich kocio�kach gotuje si� dzieci. Ojciec zastuka� w ci�kie wrota. Kor� porasta� mech. W pewnej chwili ko�o stopy Gallena prze�lizgn�� si� wielki br�zowy �limak. Kiedy wdowa otworzy�a wrota, okaza�o si�, �e jest okryta ci�kim niebieskim szalem. Zaprosi�a ich do wn�trza ciep�ego domu - na kamiennym kominku weso�o p�on�� ogie� - i usadowi�a na skrzynce ustawionej obok wyp�owia�ej otomany. Kotka wdowy mia�a siedmioro m�odych, z kt�rych ka�de by�o innej barwy. Jedno mia�o na sier�ci rudo-bia�e pasy, dwa inne by�y brudnobia�e, a cztery pozosta�e czarne, je�eli nie liczy� bia�ych pyszczk�w i koniuszk�w �apek. Gallen nie mia� poj�cia, kt�re wybra�, wi�c kobieta pozwoli�a mu zosta� i obserwowa� je, podczas gdy ona i jego ojciec b�d� rozmawiali. Gallen przygl�da� si� koci�tom, jednym uchem przys�uchuj�c si�, jak wdowa opowiada historie z czas�w dzieci�stwa. Jej ojciec by� handlarzem, kt�ry kiedy�, my�l�c o tym, co b�dzie robi�, gdy wycofa si� z interesu, kupi� w Irlandii siedem wyt�aczarek oliwek. Zabra� tam p�niej reszt� rodziny, ale burza zagna�a go w niego�cinne strony, gdzie mieszkali dzicy Owenowie - kud�aci ludzie, kt�rzy odrzucili chrze�cija�stwo i nosili mosi�ne kolczyki przewleczone przez sutki. Dzicy Owenowie zjedli wszystkich cz�onk�w jej rodziny, ale j� sam� uwi�zili na skalistej wyspie. W ka�d� pe�ni� ksi�yca przyp�ywali, przywo��c cia�a zmar�ych i po�ywienie, kt�re pozostawiali w zamian za to, by b�ogos�awi�a trupy. Dop�ki jedzenie si� nie zepsu�o, kobieta objada�a si� do syta, po czym przez nast�pne tygodnie g�odowa�a. Teren wko�o by� bia�y od rozrzuconych wsz�dzie ko�ci Owen�w. Prze�y�a w ten spos�b ca�e lato, mieszkaj�c w prowizorycznej kryj�wce pod uko�nie stercz�c� marmurow� p�yt�, a kiedy nauczy�a si� p�ywa�, po prostu rzuci�a si� w spienione fale i dotar�a do brzegu. Kiedy uciek�a, postanowi�a wyruszy� na zwiedzanie �wiata. Widzia�a pos�g, w kt�rym �wi�ty Kelly uwieczni� oblicze samego Boga po tym, jak zobaczy� je w widzeniu w Gort Ard. Opisa�a ojcu Gallena wygl�d rze�by, nie przedstawiaj�cej ani kobiety, ani m�czyzny, ani kogo� m�odego, ani starego, i p�aka�a, kiedy przypomina�a sobie pi�kno tego dzie�a ludzkich r�k. Wdowa Ryan opowiedzia�a, jak przez wiele dni b��ka�a si� w Pa�acu Zwyci�zcy w Droichead Bo, ani razu nie wchodz�c do tej samej komnaty, a tak�e jak znalaz�a tam gar�� szmaragd�w, kt�re przele�a�y dwie�cie lat, nie zauwa�one przez poszukiwaczy skarb�w. W pewnej chwili Gallen przesta� s�ucha� i powr�ci� do obserwowania koci�t. Chucha� na nie i �askota� je, a� w ko�cu si� obudzi�y. Przygl�da� si�, jak przeci�gaj� si� i wyruszaj� na poszukiwania sutk�w matki. P�niej zacz�� si� z nimi bawi�, licz�c na to, �e je�eli nie potrafi dokona� wyboru, mo�e zrobi to jakie� koci�. Male�stwa nie przywyk�y jednak do igraszek z ma�ymi ch�opcami, wi�c tylko biega�y po izbie, bawi�c si� ze sob�. Jedno zwr�ci�o szczeg�ln� uwag� Gallena. Mia�o rudo-bia�� sier�� i schowa�o si� w ciemny k�t, gro�nie sycz�c, jakby zobaczy�o ducha, po czym wskoczy�o na otoman� tak szybko, jakby wilk chcia� ugry�� je w ogon. Jeszcze p�niej zacz�o spacerowa� po oparciu otomany, pr꿹c grzbiet i je��c sier��. Kiedy Gallen poruszy� palcem, koci� znieruchomia�o i zacz�o si� przygl�da�, gotowe rzuci� si� do ataku. Mimo i� podoba�o mu si� zachowanie rudzielca, ch�opiec nie by� pewien, czy chcia�by dosta� w�a�nie jego. Wdowa nakarmi�a zwierz�ta ryb�, kt�r� cuchn�� teraz oddech kotka. Bardziej podoba�o si� Gallenowi inne koci�, bia�e o niebieskich oczach. Kiedy sta�o si� jasne, �e ch�opiec nigdy nie b�dzie m�g� si� zdecydowa�, wdowa pochyli�a nad nim pomarszczon� twarz i powiedzia�a co�, co p�niej wielokrotnie ocali�o mu �ycie: - We� to rude, kt�re tak figluje. B�dzie �y�o najd�u�ej. - Sk�d pani wie? - zapyta�, przera�ony, zastanawiaj�c si� nad tym, czy wdowa rzeczywi�cie nie jest wied�m� przepowiadaj�c� przysz�o��. - Clere jest du�ym miastem - odpar�a. - Na nabrze�u �yje sporo sprytnych kocur�w i poluj� na wszystkich rogach ulic. Po mie�cie je�dzi tak�e wiele konnych powoz�w, kt�re mog� przejecha� bezradne koci�. Ale to rude potrafi dawa� sobie rad�. Popatrz tylko, w jaki spos�b �wiczy umiej�tno�ci, kt�re b�d� mu potrzebne. Gallen pochwyci� koci� pulchnymi palcami. Kiedy zwierz�tko skry�o si� w zakamarkach jego we�nianej marynarki, wdowa Ryan powiedzia�a: - Mo�esz wiele si� nauczy� od niego, ch�opcze. Na tym �wiecie spotkasz r�nych ludzi. Niekt�rzy my�l� tylko o chwili obecnej. �yj� z dnia na dzie�, nie zawracaj�c sobie g�owy tym, co by�o wczoraj, ani tym, co si� wydarzy jutro. �yj�, aby �y�. Dla nich �ycie jest tylko snem. S� tacy, co �yj� tak�e chwil� obecn�, ale maj� bardzo dobr� pami��. Cz�sto uginaj� si� pod ci�arem zadawnionych uraz albo rozkoszuj� wspomnieniami triumf�w, tak wyblak�ych, �e nikt nie chce wi�cej o nich s�ysze�. Dla nich �ycie jest tak�e snem, ale ubarwionym przesz�o�ci�, od kt�rej nie potrafi� uciec. I jest tak�e trzeci rodzaj ludzi; ci s� podobni do twojego kota. Maj� po trzy �ycia. Nie tylko tkwi� my�lami w przesz�o�ci czy b��kaj�si� bez celuw tera�niejszo�ci, ale tak�e marz� o przysz�o�ci. Przygotowuj� si� na najgorsze i walcz�, by uczyni� ten �wiat lepszym. Zapewne to rade koci� nigdy nie zostanie zmia�d�one przez pow�z ani zagryzione przez psa, poniewa� do wszystkich tych niebezpiecze�stw ju� si� przygotowa�o. Gallen wzi�� rade koci�. I rzeczywi�cie, w ci�gu nast�pnych sze�ciu miesi�cy wszystkie inne koci�ta z tego miotu tragicznie zgin�y, zmasakrowane przez psy czy zmia�d�one pod ko�ami powoz�w, czy te� wrzucone do oceanu przez z�o�liwych ch�opc�w. Ale nie zwierz� Gallena. Zdech�o ze staro�ci wiele lat p�niej, ale do tego czasu jego w�a�ciciel nauczy� si� od niego wielu rzeczy. B�d�c ch�opcem, tak�e mia� trzy �ycia, ale najbogatsze by�o to, kt�rym �y�a jego wyobra�nia. Podobnie jak jego koci�, wyobra�a� sobie ka�de mo�liwe niebezpiecze�stwo, po czym stara� si� go unikn��, i podobnie jak ono, lubi� przygody. Tak wi�c pewnej letniej nocy, kiedy mia� siedemna�cie lat i szed� ciemn� drog� w towarzystwie s�siada, Macka O�Mally�ego, ku swojemu zaskoczeniu zosta� napadni�ty przez dw�ch rozb�jnik�w. Obaj rabusie mieli na g�owach obszerne czarne worki po m�ce, zakrywaj�ce ich twarze. Zaatakowali od ty�u i kiedy jeden mia� wbi� n� w cia�o Macka, rozleg� si� skrzecz�cy g�os sowy. D�wi�k ten zabrzmia� tak nagle, �e zdumiony bandyta odwr�ci� g�ow�. Gallen dostrzeg� w�wczas dwa niewielkie otwory wypalone w materiale worka i u�wiadomi� sobie, �e przez takie dziurki jest bardzo trudno patrze�. Chwyci� wi�c oba worki i obr�ci� je na g�owach z�oczy�c�w w taki spos�b, �e zb�jcy przestali cokolwiek widzie�, po czym wyrwa� Macka z ich r�k. W chwil� p�niej pozbawi� �ycia obu napastnik�w. Kiedy Gallen i Mack przetrz�sn�li kieszenie morderc�w, znale�li pi�� funt�w i trzy szylingi. Obaj wr�cili do Clere, po czym udali si� do najbli�szej piwiarni, gdzie postawili wszystkim kolejk�. Reszt� pieni�dzy dali karczmarzowi, by pochowa� zw�oki. W pewnym sensie tak wygl�da� pocz�tek legendy o �fantastycznym� Gallenie O�Dayu, ale nie by� to bynajmniej koniec jego historii. Nie, przypuszczam, �e gdyby kto� mia� opowiedzie� wszystko - a historia zas�uguje na to, �eby ci�gn�� j� do ko�ca - powinien opowiedzie� o tym, co wydarzy�o si� po nast�pnych dw�ch latach. Gallen sp�dzi� kolejny rok na po�udniu, ciesz�c si� coraz wi�ksz� s�aw�. Zaprzyja�ni� si� z czarnym nied�wiedziem o imieniu Orick i razem z nim pracowa� jako stra�nik chroni�cy bogatych podr�nych przed bandytami. W tamtych czasach klany rodzinne by�y bardzo silne i kiedy 0�Brienowie nienawidzili Hennesey�w, a Henneseyowie O�Brien�w, handlarze tylko z trudem zarabiali na �ycie. Nieuzbrojony podr�nik nie m�g� przejecha� spokojnie kilkunastu mil, �eby kto� nie usi�owa� go napa��. Zdarza�y si� jednak jeszcze gorsze rzeczy. Chodzi�y s�uchy, �e Gallen w�asnor�cznie wyprawi� na tamten �wiat prawie dwudziestu najr�niejszych rabusi�w, rzezimieszk�w i bandyt�w. Prawd� m�wi�c, wszyscy z�oczy�cy, jacy �yli w s�siednich sze�ciu hrabstwach, nauczyli si�, �e nie powinni zadziera� z m�odzie�cem o rozmarzonych oczach i d�ugich z�ocistych w�osach. A s�awa Gallena ros�a coraz bardziej. Tej jesieni jednak otrzyma� wiadomo�� o �mierci ojca i powr�ci� do domu w Clere, by opiekowa� si� niedo��niej�c� matk�. Tak wi�c tamtej nocy... Jesienny deszcz jak niecierpliwy s�siad nie przestawa� stuka� w szyby okien. Gallen siedzia� w piwiarni Mahoneya obok nied�wiedzia Oricka i przys�uchuj�c si� pukaniu kropli o szk�o, mia� niejasne przeczucie, �e c o � usi�uje przedosta� si� do �rodka. Co� r�wnie mrocznego i wielkiego jak sama burza. Gallen przyszed� do piwiarni wieczorem, licz�c na to, �e kto� b�dzie chcia� skorzysta� z jego us�ug jako stra�nika, ale chocia� w gospodzie by�o pe�no podr�nych, a drogi wok� Clere podobno roi�y si� od opryszk�w, nikt jako� nie podchodzi� do jego stolika. Nikt, dop�ki Gallen nie pochwyci� spojrzenia m�czyzny siedz�cego przy innym stole, zamo�nego hodowcy owiec, o kt�rym kto� w An Cochran powiedzia�, �e nazywa si� Seamus 0�Connor. Seamus, siedz�cy w drugim k�cie sali, uni�s� krzaczaste brwi, jak gdyby pytaj�c, czy m�g�by przysi��� si� do stolika stra�nika. Gallen kiwn�� g�ow�, a w�wczas hodowca wsta� i ubi� szczypt� tytoniu w palisandrowej fajce, po czym zbli�y� si� do kominka, wyci�gn�� szczypcami w�gielek i j� zapali�. Po chwili podszed� do niego ojciec Heany, miejscowy pastor, by skorzysta� z ognia. Seamus usiad� naprzeciwko Gallena i wygodnie odchyli� si� na starym krze�le z drewna orzechowego. Po�o�y� na blacie sto�u stopy w czarnych butach i zacz�� ssa� fajk�, nie przejmuj�c si� pe�nym brzuchem wylewaj�cym si� znad pasa. U�miechn�� si�, a m�odzieniec pomy�la�, �e m�czyzna wygl�da po prostu jak mi�y flak, do kt�rego doczepiono kilka ko�czyn i g�ow�. Do stolika Gallena podszed� tak�e ojciec Heany, odziany w skromny czarny habit i sprawiaj�cy wra�enie wymizerowanego i g�odnego. Usiad� obok Seamusa i tak�e zacz�� uporczywie ssa� cybuch fajki, chc�c wycisn�� z wilgotnego tytoniu jaki� p�omyk. Ojciec Heany by� m�czyzn� tak czystym i schludnym, �e ludzie w mie�cie cz�sto �artowali na jego temat, m�wi�c: �Przecie� on jest taki czysty, �e mo�na by�oby si� z nim wyk�pa�, u�ywaj�c go zamiast myd�a�. Wkr�tce obaj m�czy�ni zacz�li roztacza� wok� siebie mi�� wo� tytoniu i os�onili si� tak� chmur�, �e wygl�dali jak dwa stare smoki spowite w�asnym dymem. - A zatem, Gallenie - zacz�� Seamus - wie�� niesie, �e pozostaniesz w Clere. Nie doko�czy� zdania i nie powiedzia�: �Teraz, kiedy umar� tw�j ojciec, a twoja matka sta�a si� bezradn� wdow��. - Aha - przytakn�� Gallen. - Nie b�d� si� teraz oddala� od domu. - Z czego b�dziesz �y�? - zapyta� hodowca. - Czy ju� o tym my�la�e�? Gallen wzruszy� ramionami. - Rozgl�da�em si� tu i tam, a poza tym mam troch� oszcz�dno�ci. Powinno na jaki� czas wystarczy�. My�la�em o tym, �eby zaj�� si� �owieniem ryb, ale nie mog� sobie wyobrazi�, �eby jaka� kobieta pokocha�a kogo�, kto nimi cuchnie. - Jasne, a poza tym kowal rozgl�da si� za terminatorem - wtr�ci� si� ojciec Heany. - Widzia�em si� z nim dzisiaj - stwierdzi� Gallen, przypominaj�c sobie, jak rzemie�lnik unosi� tyln� nog� konia, wsparty plecami o spocony ko�ski zad. - Prawd� m�wi�c, wola�bym by� ju� raczej ko�skim zadem, ni� pracowa�, maj�c g�ow� tak blisko miejsca, z kt�rego wydostaje si� ko�ski naw�z. Seamus i nied�wied� Orick wybuchn�li �miechem, a ojciec Heany z namys�em pokiwa� g�ow�. - Oczywi�cie - powiedzia�. - Sprytny m�czyzna zawsze znajdzie tak� prac�, podczas kt�rej si� nie zabrudzi. - Zmarszczy� brwi, jakby nad czym� si� zastanawia�, po czym doda�: - M�g�by� zosta� duchownym. - �wietne zaj�cie - wtr�ci� basem Orick. Nied�wied� siedzia� na pod�odze, opar�szy przednie �apy o blat sto�u, i wylizywa� dno miski. Na jego pysku wci��jeszcze by�o wida� troch� mleka. - Sam my�la�em kiedy� o tym, �eby zosta� pastorem, ale Gallen lekcewa�y Boga i Jego s�ugi. - To nieprawda - sprzeciwi� si� m�odzieniec. - Nie mam szacunku tylko dla niekt�rych os�b, kt�re mieni� si� Jego s�ugami. Prawd� m�wi�c, my�la�em o tym. Wasza Biblia twierdzi, �e B�g stworzy� cz�owieka na swoje podobie�stwo. M�wi te�, �e B�g jest doskona�y, ale B�g stworzy� cz�owieka tylko dobrym. Czy dostatecznie? Mo�e w�wczas by� rozleniwiony? Zwa�ywszy na to, �e cz�owiek jest ukoronowaniem Jego dzie�a, wydaje mi si�, �e m�g� postara� si� troch� bardziej. Jednodniowy jelonek mo�e na przyk�ad przeskoczy� przez p�ot wysoki na cztery stopy. Dlaczego tego samego nie potrafi jednodniowe dziecko? - Ach, b�d� pewien, Gallenie O�Dayu - zacz�� ojciec Heany z ognistym b�yskiem w oku - �e gdyby� sta� za plecami Boga tego dnia, kiedy stwarza� cz�owieka, i dawa� mu dobre rady, my wszyscy byliby�my lepsi, bogatsi i szcz�liwsi! Orick nie przestawa� wylizywa� miski z mlekiem stoj�cej na stole, ale jego ciemne oczy zdradza�y, �e jest g��boko zamy�lony. - Wiesz co, Gallenie - odezwa� si� rzeczowo - B�g stworzy� istot� ludzk� s�ab� tylko po to, by nauczy� j�pokory. Biblia m�wi, �e cz�owiek �zosta� uczyniony nieco mniejszym od anio��w�. Chyba nie zaprzeczysz, �e to prawda. Mo�e nie b�dziesz �y� tyle, co ��w, ale z pewno�ci� d�u�ej ni� ja. Tw�j umys� jest o wiele bystrzejszy ni� umys� jakiegokolwiek nied�wiedzia. A twoi ziomkowie, maj�c domy, statki i marzenia, s� bogatsi, ni� kiedykolwiek b�d� nied�wiedzie. Powiedziane jak przysta�o na duchownego - pomy�la� Gallen. Niewiele nied�wiedzi zostawa�o pastorami, ale m�odzieniec zacz�� si� zastanawia�, czy przypadkiem Orick nie czuje prawdziwego powo�ania. - Nie nadaj� si� na duchownego - o�wiadczy�, zwracaj�c si� do ojca Heany�ego. - Za bardzo lubi� w�drowa�. My�l�, �e kupi� jak�� posiad�o��, a potem j� wydzier�awi�. Poza tym chcia�bym nadal �wiadczy� ludziom us�ugi jako stra�nik i przewodnik. W okolicach nie brakuje skr�t�w. B�d� m�g� pracowa�, nie przestaj�c opiekowa� si� matk�. Powiedzia� to spokojnie, ale kiedy m�wi� o podr�owaniu, nie mia� na my�li chodzenia �adnymi skr�tami. Chcia� wyprawi� si� kt�rego� dnia do Gort Art i popatrze� na twarz rze�by �wi�tego Kelly�ego, przedstawiaj�cej podobizn� Boga, albo wyruszy� na wsch�d do Pa�acu Zwyci�zcy w Droichead i poszuka� ukrytych skarb�w. Wiedzia� jednak, �e na razie musi pozosta� w hrabstwie Morgan i nie oddala� si� od domu bardziej ni� o kilka dni drogi. - Wielkie nieba, ch�opcze! - odezwa� si� ojciec Heany. - Twoja s�awa i tak dotar�a do miejsc, w kt�rych nigdy nie by�e�. W ci�gu tygodnia wynios� si� st�d wszyscy rozb�jnicy tego hrabstwa i ju� nikt nie b�dzie musia� korzysta� z us�ug stra�nika! Oka�e si�, �e jeste� swoim najgorszym wrogiem! Seamus szturchn�� kap�ana �okciem pod �ebro, po czym chrz�kn��. - Ach, nie wbijaj go w pych�. Nie jest a� tak dobry! - Odwr�ci� si� do Gallena. - Ale, prawd� m�wi�c, ch�opcze, naprawd� chcia�bym skorzysta� z twoich us�ug. M�j syn wyjecha� wcze�niej, aby uprzedzi� Biddy, �e wr�c� do domu troch� p�niej, a jeszcze nie jestem ani w po�owie tak pijany, jak chcia�bym by� za godzin�. Je�eli dowieziesz mnie do domu �ywego, zap�ac� ci dwa szylingi. - Dwa szylingi? - powt�rzy� Gallen. By�a to skromna suma, je�eli chodzi�o o op�acenie us�ug stra�nika, ale zd��y�a zapa�� g��boka noc i by�o zbyt ciemno i mokro, �eby na drodze chcieli czatowa� jacy� bandyci. Poza tym Gallen mia�by eskortowa� Seamusa tylko cztery mile drog� wiod�c� wzg�rzami z Clere do s�siedniej wioski, An Cochran. Zapewne musia�by tylko pilnowa�, �eby hodowca nie spad� z siod�a. - Da mi pan cztery i umowa stoi. Seamus skrzywi� si�. - Co takiego? - zapyta�. - Chyba masz o sobie zbyt wysokie mniemanie! Nie �yw urazy, ch�opcze, a�e dla takich fantast�w nie ma miejsca na tym �wiecie. Tak bardzo palisz si� do tego, aby zosta� ziemianinem, �e nawet wyrzuci�e� ju� wymy�lonych dzier�awc�w! - Pi�� szyling�w - odpar� Gallen. - Cztery za moje us�ugi i jeden za to, �e mnie pan zniewa�y�. - Trzy! - o�wiadczy� stanowczo Seamus. Gallen wytrzyma� jego spojrzenie przez kilka chwil, po czym kiwn�� g�ow� na znak zgody. W gospodzie by�o s�ycha� tylko wycie wichru za oknami i monotonny �oskot ubijaka w maselnicy. Pomywaczka, s�odka szesnastoletnia Maggie F�ynn, ubija�a zazwyczaj �wie�e mas�o o �wicie, ale dzisiaj widz�c nadje�d�aj�cych tylu podr�nych, postanowi�a zrobi� to troch� wcze�niej. Maggie mia�a ciemnorude w�osy i jeszcze ciemniejsze oczy, a na jej czole perli�y si� drobniutkie kropelki potu. Ujrza�a, �e Gallen na ni� patrzy, i odpowiedzia�a mu zalotnym u�miechem. Seamus mrugn�� do ojca Heany�ego i powiedzia�: - Ach, ojcze, nie ma niczego lepszego ni� to, prawda? Poleniuchowa� troch� po porz�dnej kolacji, prawda? - Masz racj� - zgodzi� si� duchowny. - Chyba nie ma. - Nie. Z ca�� pewno�ci� - odpar� hodowca, wypuszczaj�c chmur� b��kitnego dymu. - Chyba �e jeste� we w�asnym domu, palisz ulubion� fajk�, twoja s�odka �onka siedzi ci na kolanach, a wszystkie drogie male�stwa smacznie �pi� w ��eczku. Seamus zn�w mrugn�� do kap�ana, jakby zach�caj�c go, by si� sprzeciwi�, i nie przejmuj�c si� wcale tym, �e duchownego obowi�zywa� celibat. Ojciec Heany jednak tylko ssa� z namys�em fajk�, jakby zastanawia� si� nad odpowiedzi�. - Ach tak, �ona - odezwa� si� w ko�cu. - Jestem pewien, �e masz racj�. - Gdybym by� m�odzie�cem jak Gallen - ci�gn�� Seamus - i powr�ci� do miasta, �eby osi��� na sta�e, rozejrza�bym si� za �on�. Uzna�bym niemal za obowi�zek, �eby znale�� i po�lubi� jak�� mi�� dziewczyn� pochodz�c� z hrabstwa Morgan. Gallen zacz�� si� zastanawia�, do czego zmierza Seamus. Hodowca mia� w domu na fannie kilka m�odych c�rek, ale najstarsza by�a zaledwie czternastolatka I chocia� po�lubienie tak m�odej dziewczyny nie by�o niczym niezwyk�ym, Gallen nie m�g� sobie wyobrazi�, �eby Seamus m�wi� o tym tylko jako o �obowi�zku�. Chyba �e jaki� inny ch�opak zrobi� brzuch jednej z jego c�rek i uciek� w szeroki �wiat, a hodowca rozpaczliwie usi�owa� znale�� dla niej m�a. Ojciec Heany zapewne tak�e usi�owa� poj��, o co mo�e chodzi� Seamusowi, gdy� powiedzia�: - Teraz, kiedy poruszy�e� ten temat, przypomnia�em sobie o tej Mary Gili z Gort Obhiann, kt�rej m�� zosta� kopni�ty przez konia. Pozostawi� j� samiute�k� z tr�jk� ma�ych dzieciak�w. Biedne sieroty! Gdybym ja rozgl�da� si� za �on�, z pewno�ci� odwiedzi�bym Maiy. Co to za urodziwa dziewczyna! Po prostu pi�kna! I z pewno�ci� jej ma��onek nie by�by bezdzietny. - Tak, jest naprawd� pi�kna-przyzna� Seamus. - Ale m�wiono mi, �e g�upia jak sosnowa szyszka. Mo�liwe, �e pewnego dnia wpadnie do studni albo przezi�bi si� od zbyt d�ugiego stania na deszczu, a w�wczas jej m�� zostanie wdowcem. - Hmmm? - zdziwi� si� ojciec Heany, unosz�c brwi. - Jest jeszcze Gwen Alice 0�Rourke - ci�gn�� m�czyzna. - M�dra i pracowita jak pszcz�ka. - Nie, nie! - Ojciec Heany wyci�gn�� przed siebie r�ce i rozczapierzy� palce, jakby chcia� zas�oni� si� przed ciosem. - Nie mo�esz swata� tego ch�opca ze swoj� brzydk� siostrzenic�. To by�by grzech. Jest do�� mi�a, ale z tymi ko�skimi z�bami... - Co� takiego! - �achn�� si� Seamus z udawanym przera�eniem. - Nawet nie wa� si� m�wi� o niej w taki spos�b! - B�d� m�wi�. Nie w�tpi�, �e B�g przyzna mi racj�. Dziewczyna ma z�biska r�wnie niebezpieczne jak k�y dzika. Jestem pewien, �e je�eli Gallen rozgl�da si� za mi�� pann�, znajd� si� dla niego jakie� inne. - Jest przecie� jeszcze Maggie - odezwa� si� Seamus, mrugaj�c porozumiewawczo okiem, a Gallen zorientowa� si�, �e hodowca my�la� o niej od samego pocz�tku. Maj�c i Gallena, i Maggie siedz�cych tak blisko siebie, m�g� dr�czy� oboje r�wnocze�nie. Nikt w mie�cie nie m�g� nie widzie� spojrze�, jakie wymieniali, a ca�kiem niedawno Gallen doszed� do wniosku, �e Maggie by�a dziewczyn�, kt�r� kiedy� chcia�by poj�� za �on�. - Maggie ma wszystko, czego trzeba. Jest sprytna, pi�kna i pracuje za trzech. - To prawda, to prawda - przytakn�� ojciec Heany. - A jaka pi�kna! - ci�gn�� Seamus.- Wi�cej m�czyzn przychodzi tu, by popatrzy� na Maggie, ni� kiedykolwiek wpada�o na piwo! Gdyby kt�ry� ch�opak zdecydowa� si� j� po�lubi�, doprowadzi�by Johna Mahoneya do ruiny. Z pewno�ci� w ca�ym hrabstwie Morgan nie znajdziesz nikogo lepszego od Maggie Flynn. - Ale... - westchn�wszy, zacz�� ojciec Heany - jest za m�oda. Biedaczka ma dopiero szesna�cie lat. Powiedzia� to tak zdecydowanie, �e Gallen od razu zrozumia�, i� nie jest to przelotna uwaga, ale wyrok. Duchowny powtarza� przy nim na g�os to, o czym inni ludzie w mie�cie m�wili w cztery oczy. - Za m�oda? - zdziwi� si� Seamus. - Uko�czy szesna�cie lat za dwa miesi�ce! - Szesna�cie, uko�czone czy nie, to za ma�o, stanowczo za ma�o - o�wiadczy� ojciec Heany. - Po�lubienie tak m�odej dziewczyny graniczy�oby z grzechem, a ja nigdy nie udzieli�bym im �lubu! Je�eli chcesz zna� moje zdanie - a jestem pewien, �e w tym wypadku pisma m�wi� to samo - uwa�am, �e o wiele odpowiedniejszym wiekiem do zam��p�j�cia jest osiemna�cie. Ale gdyby� kaza� czeka� kobiecie, a� uko�czy dwadzie�cia, wydaje mi si�, �e pope�ni�by� inny grzech i w�wczas powiniene� by� publicznie wych�ostany za to, �e kaza�e� pannie tak d�ugo czeka�. Seamus uni�s� brwi i rzuci� Gallenowi spojrzenie, m�wi�ce: Nie mo�na si� sprzecza� z klech�, po czym dopi� reszt� piwa z kufla. Maggie wsta�a, �eby wzi�� go i nape�ni� na nowo, ale Seamus odp�dzi� j� machni�ciem r�ki. - A wi�c taki masz pogl�d na t� spraw� - mrukn��. Wsta� od stolika, podci�gn�� spodnie i niepewnie podszed� do baru. - No c�, mog� tylko powiedzie�, �e w tym k�cie zrobi�o si� bardzo zimno, wi�c chyba usi�d� bli�ej kominka i zostawi� m�odych samych. Seamus ponownie nape�ni� kufel, po czym usiad� przy stoliku ustawionym bli�ej ognia. Po chwili do��czyli do niego ojciec Heany i Orick. Duchowny wyj�� skrzypce i zacz�� wygrywa� jak�� �a�osn� melodi�, odpowiedni� do ponurego nastroju d�d�ystej nocy. Maggie usiad�a obok Gallena. M�odzieniec obj�� j� ramiemem, a dziewczyna, ujrzawszy, �e Seamus jest odwr�cony ty�em, rozejrza�a si� ukradkiem na boki, chc�c upewni� si�, �e nikt inny nie patrzy, a potem lekko ugryz�a Gallena w ucho. - Gallenie O�Dayu - powiedzia�a porywczo. - Dlaczego nie mia�by� przyj�� na g�r� do mojego pokoju? Pozwoli�abym ci poigra� ze mn� na puchowej poduszce; m�g�by� tak�e z�bami zdj�� moje ubranie. - Co takiego? - odpar� szeptem, czuj�c pulsowanie krwi w uszach. - Chyba �artujesz! Przecie� mog�aby� mie� od tego dziecko. Chyba w tak m�odym wieku nie chcia�aby� opiekowa� si� bachorami. - Jestem wystarczaj�co doros�a, by gotowa� i sprz�ta� od �witu do zachodu s�o�ca - odpar�a. - Obs�uguj� brudnych �ebrak�w, kt�rzy maj� mnie za nic i s� tak niechlujni, �e wskakuj� do ��ek w zab�oconych buciorach! Zajmowanie si� m�em i gromadk� s�odkich male�stw by�oby po tym wszystkim prawdziwym odpoczynkiem. - Ach, Maggie - westchn�� Gallen. - S�ysza�a�, co m�wi� ojciec Heany. Poczekaj jeszcze rok czy dwa, a� doro�niesz. - Zapewne nie wiesz, Gallenie O�Dayu, ale prawie wszyscy m�czy�ni w tych stronach uwa�aj�, �e jestem dostatecznie doros�a. Powiniene� obejrze� moje po�ladki. Szczypano je tyle razy, �e teraz wygl�daj�, jakbym siedzia�a na misce czarnych porzeczek. Gallen wiedzia�, �e dziewczyna go ostrzega. Jej s�owa mia�y oznacza�, �e albo zacznie po�wi�ca� jej wi�cej uwagi, albo ona znajdzie kogo� innego, kto to zrobi. Wiedzia�, �e nie b�dzie musia�a daleko szuka�. Wyj�� z kieszeni gruby d�bowy kijek i zacz�� go r�wnocze�nie �ciska� i zgina�, chc�c w ten spos�b wzmocni� nadgarstki. Na karku czu� ciep�o jej oddechu. - Hmmm - zamrucza�. - Mo�e jednak powinienem zobaczy� te po�ladki. - Nie jeste� przesadnie religijny, prawda? - zapyta�a. - Nie chcia�abym, �eby� pomy�la�, �e tylko chc� si� z tob� �ajdaczy�. Je�eli wola�by� najpierw z�o�y� par� obietnic w obecno�ci pastora... - Nie, to nie o to chodzi - zapewni� j� Gallen, chocia� najwa�niejszy problem stanowi�o w�a�nie ma��e�stwo. Maggie by�a taka m�oda, �e �aden uczciwy m�czyzna nie m�g�by si�jej o�wiadczy�, a dziewczyna nie mog�a znie�� my�li jeszcze o dw�ch latach pracy. Co innego, gdyby przez przypadek zasz�a w ci���, gdy� w�wczas ludzie w mie�cie przymkn�liby na to oczy i robili wszystko, by przyspieszy� termin �lubu. Gallen uwa�a� co najmniej za nienormaln� sytuacj�, w kt�rej miasto uzna�oby przymusow� ceremoni� za co� bardziej honorowego ni� uczciwe zar�czyny. - Gdybym o�wiadczy� ci si� ju� teraz - powiedzia� - na d�u�sz� met� wyrz�dzi�oby to nam krzywd�. - W jaki spos�b? - Zastanawiam si� nad karier� polityczn� - odpar�. - Ojciec Heany ma racj�. Nigdy nie zarabi� na �ycie, je�eli b�d� tylko s�u�y� miejscowym ludziom jako p�atny stra�nik. Zabi�em zbyt wielu rozb�jnik�w. Postanowi�em, �e w przysz�ym roku powinienem ubiega� si� o urz�d szeryfa. Nie zrobi� tego jednak, je�eli b�d� igra� z tob� w ��ku. To przynios�oby wstyd i mnie, i tobie. B�agam ci�, zaczekaj, a� doro�niesz. - Czy mam to traktowa� jako obietnic�? - zapyta�a Maggie, napinaj�c mi�nie ramion pod d�oni� Gallena. - Czy mo�e tylko w tak uprzejmy spos�b dajesz mi do zrozumienia, �ebym sobie posz�a? Gallen spojrza� w jej ciemnobr�zowe oczy, tak ciemne, �e niemal czarne. Czu� wo� jej potu, przebijaj�c� si� przez zapach bzowych pachnide�. Na dworze zawodzi� porywisty wicher, a krople deszczu, zapewne zmieszanego ze �niegiem, zab�bni�y w szyby ze zdumiewaj�c� si��, a� oboje odwr�cili g�owy, by spojrze� w okno. Rama grzechota�a tak g�o�no, jakby kto� za ni� szarpa�. Gallen odwr�ci� si� do Maggie. - Jeste� s�odk� dziewczyn�, Maggie Flynn - oznajmi�. - B�agam ci�, daj mi troch� czasu. Maggie odsun�a si� od niego rozczarowana, a mo�e te� i ura�ona. Nie o�wiadczy� si� jej, a ona chcia�a, by to zrobi�, nawet gdyby ta deklaracja mia�a by� nieformalna. Nagle drzwi gospody si� otworzy�y i do �rodka zacz�y wpada� strugi deszczu. W pierwszej chwili Gallen pomy�la�, �e w ko�cu wichurze uda�o si� pokona� op�r wr�t, ale po chwili na progu stan�� ociekaj�cy wod� nieznajomy. By� to wysoki m�czyzna, odziany w br�zow� we�nian� opo�cz� z kapturem i buty do konnej jazdy. Nosi� dwa przypasane miecze: jeden dziwny, d�ugi, prosty, z niezwyk�� r�koje�ci� chroni�c� palce, i drugi, tej samej d�ugo�ci, ale zakrzywiony. Nieznajomy, nie chowaj�c podczas takiej ulewy mieczy pod p�aszczem, ryzykowa�, �e ostrza zardzewiej�, ale dzi�ki temu zawsze mia� bro� pod r�k�. Tylko kto�, kto zarabia� na �ycie pos�uguj�c si� broni�, m�g� nosi� miecze w taki spos�b. Wszyscy go�cie w piwiarni wpatrywali si� w przybysza. Musia� podr�owa� noc� co najmniej od pi�ciu godzin, a to oznacza�o, �e mia� jak�� piln� spraw� do za�atwienia. Poza tym zatrzyma� si� na progu i nie zdejmuj�c kaptura, w milczeniu lustrowa� wszystkich siedz�cych w sali. Gallen si� zastanawia�; czy obcy m�czyzna nie jest przypadkiem banit�. Spos�b post�powania dowodzi�, �e nie chcia�, aby kto� z mieszka�c�w miasta widzia� jego twarz, ale oczy, czujnie taksuj�ce ka�dego po kolei, wskazywa�y na to, �e jest raczej my�liwym ni� zwierzyn�. W ko�cu wszed� do sali, ale zatrzyma� si� obok drzwi, by do �rodka mog�a wej�� szczup�a, przemoczona do suchej nitki kobieta. Ona tak�e sta�a przez chwil� nieruchomo na progu, dumnie unosz�c g�ow� okryt� kapturem. Gallen, widz�c napi�cie na twarzy nieznajomego, domy�li� si�, �e musi by� stra�nikiem albo s�ug� niewiasty. Kobieta mia�a na sobie jaskrawoniebieski p�aszcz z wyhaftowanymi z�ot� nici� kr�likami i lisami. Pod pach� trzyma�a niewielki palisandrowy futera� na harf�. Przez chwil� si� waha�a, po czym wesz�a, a w�wczas kaptur zsun�� si� z jej g�owy. By�a najpi�kniejsz� kobiet�, jak� Gallen kiedykolwiek widzia�. Nie najbardziej zmys�ow� czy uwodzicielsk�, ale w�a�nie najpi�kniejsz�. Nie mog�a liczy� wi�cej ni� dwadzie�cia lat i nosi�a si� jak ksi�niczka albo kr�lowa. Mia�a kruczoczarne w�osy, przypominaj�ce barw� najczarniejsze bezgwiezdne niebo. Wysuni�ty podbr�dek �wiadczy� o stanowczo�ci, a sk�ra mia�a kremow� barw�. Na twarzy malowa�o si� wyczerpanie, ale ciemnoniebieskie oczy by�y czujne i b�yszcz�ce. Gallen przypomnia� sobie s�owa starej pie�ni: �Jej oczy rozpalaj� ogie�, przy kt�rym mo�e si� ogrza� samotny m�czyzna�. Maggie �artobliwie uderzy�a Gallena w szcz�k� i powiedzia�a: - Gallenie O�Dayu, je�eli wywalisz j�zyk jeszcze troch� dalej, b�dziesz musia� tylko nim pomacha�, a oczy�cisz b�oto z but�w. Wsta�a i zwr�ci�a si� do nowych go�ci: - Witajcie w naszej gospodzie. Wejd�cie i usi�d�cie przy kominku, ogrzejcie si� i wysuszcie ubrania. Czy chcieliby�cie dosta� kolacj�, a mo�e tak�e pok�j na noc? - Podobno gdzie� niedaleko znajduje si� staro�ytny �uk z wyrytymi dziwnymi znakami. Nazywa si� Geata na Chruinne. S�ysza�a� o nim? - Wysoki nieznajomy odezwa� si� na tyle g�o�no, �eby us�yszeli go wszyscy w sali. W jego g�osie zabrzmia� dziwny akcent. Do tej pory wszyscy inni go�cie s�uchali, ale udawali zaj�tych w�asnymi sprawami. Teraz jednak nadstawili uszu, jakby tkni�ci podejrzeniem. Gallen zastanawia� si�, czy podr�nicy nie s� poszukiwaczami przyg�d, kt�rzy wyprawili si�, by zobaczy� cuda i dziwy tego �wiata. Czasami tacy ludzie przybywali w te strony, by zobaczy� Geata na Chruinne. - Znam to miejsce - odpar�a podejrzliwie Maggie, spogl�daj�c prosto w oczy przybysza. - Jak zreszt� wszyscy w tych okolicach. - Czy �atwo si� tam dosta�? Czy dotarliby�my tam jeszcze tej nocy, gdyby�my tylko co� zjedli i troch� odpocz�li? - Nikt nie zbli�a si� do �uku po zapadni�ciu zmroku - oznajmi�a niepewnie Maggie. - Ludzie powiadaj�, �e jest nawiedzony. Mo�na stan�� pod nim w upalny dzie� i czu�, jak promieniuje od niego lodowaty ch��d. Poza tym znajduje si� w g��bi lasu, w miejscu, kt�re zwie si� Coille Sidhe. Nie mo�ecie i�� tam w nocy. - Zap�ac� temu, kto odwa�y si� by� naszym przewodnikiem - zaproponowa� m�czyzna. - No c� - odrzek�a Maggie. - Je�eli zechce pan poczeka� do rana, w mie�cie znajdzie si� kilku ch�opc�w, kt�rzy znaj� drog�. - Nie. To nie mog� by� ch�opcy - o�wiadczy� przybysz, podchodz�c do Maggie. - Potrzebuj� m�czyzny, dzielnego wojownika. Kogo�, kto b�dzie umia� si� broni�. Maggie zerkn�a na Gallena, ale w jej spojrzeniu kry� si� niepok�j. Prawd� m�wi�c, niewielu ludzi z miasta odwiedza�o ruiny zwane Geata na Chruinne, czyli Wrota �wiata. A tylko jeden z nich umia� walczy�. Gallen nie by� pewien, czy mo�e zaufa� tym dobrze uzbrojonym i tajemniczym ludziom. Nie m�g� jednak przepu�ci� okazji zarobienia cho�by skromnej sumy. Kiwn�� g�ow�. - Rano mo�e was tam zaprowadzi� Gallen O�Day - rzek�a Maggie, wskazuj�c g�ow� m�odzie�ca. Zakapturzony m�czyzna spojrza� na Gallena i zapyta�: - Czy jeste� wojownikiem? Podszed� do jego stolika, nie zsuwaj�c kaptura. - Jest uzbrojonym stra�nikiem - pochwali�a si� Maggie - i zabi� ponad dwudziestu rozb�jnik�w. Lepszego nie ma w tych stronach. Kiedy nieznajomy podszed� bli�ej, Gallen zwr�ci� uwag� na b�yszcz�ce niebieskie oczy i ciemnoblond w�osy, przypr�szone siwizn� na skroniach. M�czyzna spogl�da� na Gallena, jakby wcale go nie widzia�. Nagle przybysz, nawet nie mrugn�wszy powiek�, wyci�gn�� miecz i zamachn�� si�, mierz�c w g�ow� m�odzie�ca. Gallen zerwa� si� z krzes�a i pochwyci� nadgarstek napastnika. R�wnocze�nie wbi� paznokcie w jego nerwy mi�dzy ko�ci� strza�kow� a �okciow�, by po chwili wykr�ci� r�k� trzymaj�c� miecz. Wiedzia�, �e ten chwyt wywo�a spazm b�lu i zmusi m�czyzn� do rozwarcia palc�w. I rzeczywi�cie, miecz napastnika przeci�� powietrze w ca�kiem innym miejscu, a p�niej nieszkodliwie wypad� z d�oni i z g�uchym stukiem wyl�dowa� na blacie sto�u. Gallen nie przestawa� jednak wykr�ca� r�ki, a� m�czyzna znalaz� si� obok niego, chocia� musia� stan�� na czubkach palc�w. Nieznajomy kiwn�� g�ow� i powiedzia�: - Dobra robota. Masz refleks jak kot, a poza tym, je�eli znasz takie chwyty, musia�e� uczy� si� anatomii. Gallen pu�ci� m�czyzn�, zdumiony tym, �e napastnik chcia� tylko go wypr�bowa�. S�awa o czynach Gallena rozesz�a si� tak daleko, �e rzadko kt�ry nowy chlebodawca zawraca� sobie g�ow� sprawdzaniem jego umiej�tno�ci. M�oda kobieta w niebieskim p�aszczu spojrza�a na Gallena, po czym pokr�ci�a g�ow�. - Nie ten - powiedzia�a. - Jest za niski. - Wzrost o niczym nie �wiadczy - sprzeciwi� si� Gallen, wytrzymuj�c jej spojrzenie. - Si�a m�czyzny kryje si� w jego g�owie. - My�l� jednak, �e gdyby zamachn�� si� mieczem przeciwnik ci�szy od ciebie o sto funt�w, nie zdo�a�by� obroni� si� przed ciosem. Gallen z trudem rozumia� jej s�owa. U�wiadomi� sobie, �e kobieta, podobnie jak jej towarzysz, wypowiada je w dziwny spos�b, jakby mia�a usta pe�ne syropu. Dziwi� go tak�e jej akcent. - Mia�em sze�� �at, kiedy zacz��em �wiczy�, �eby wzmocni� nadgarstek - powiedzia�. - Ju� w�wczas wiedzia�em, �e b�d� musia� broni� si� przed ciosami wy�szych i silniejszych. My�l�, �e m�czyzna mo�e sta� si� tym, kim zechce. Przypuszczam te�, �e my�l�c tak, sta�em si� silniejszy i wy�szy, ni� jestem naprawd�. - Nie mamy wyboru - oznajmi� nieznajomy. Potrz�sn�� r�k�, by u�mierzy� b�l, po czym si�gn�� po miecz. - Ma bardzo silne palce... silniejsze ni� moje. Kobieta w niebieskim p�aszczu otworzy�a usta ze zdziwienia, a potem lekko si� u�miechn�a. - Mam ju� prac� na t� noc - odezwa� si� Gallen. - Ale b�d� m�g� zaprowadzi� was o �wicie. Wrota s� niedaleko st�d, jakie� pi�� mil. Przybysz przez chwil� rozmawia� z Maggie. Kiedy wynaj�� pokoje i poprosi�, by przyniesiono do nich kolacj�, razem z towarzyszk� zacz�� wchodzi� po schodach. W pewnej chwili jednak przystan��. - Przybywamy z po�udnia, z Baile Sean - powiedzia�. - Jest tam taki du�y most. Ledwo zd��yli�my przej��, kiedy trafi� w niego piorun. Przypuszczam, �e b�dziecie chcieli powiadomi� o tym ojc�w miasta. Kilku go�ci j�kn�o z przera�enia. Zgodnie z obowi�zuj�cym prawem oba miasta powinny teraz po��czy� si�y i zaj�� si� napraw� mostu. By�a to niewdzi�czna, uci��liwa praca. Gallen wiedzia�, �e nie mo�e pozwoli� m�odej kobiecie, jego nowej pracodawczyni, odej�� bez podania nazwiska. Przez sekund� si� zastanawia�, co powinien powiedzie�, gdyby by� najwspanialszym kochankiem na �wiecie. Kobieta podj�a w�dr�wk� w g�r� schod�w, a wi�c nie mia� du�o czasu do namys�u. Wiedzia� tylko, �e najwspanialszy kochanek na �wiecie nie waha�by si� ani chwili. Wsta� i g�o�no powiedzia�: - Moja pani? Nieznajomi natychmiast si� zatrzymali, a kobieta odwr�ci�a g�ow� i spojrza�a na niego z g�ry. - Kiedy wchodzi�a pani do sali i kaptur zsun�� si� z pani g�owy, zobaczy�em twoj� twarz i poczu�em si� tak, jakbym ujrza� poranne s�o�ce wychylaj�ce si� ponad szczyty g�r po ponurej, ulewnej nocy - ci�gn�� Gallen. - Jeste�my ciekawskimi lud�mi i my�l�, �e mog� w imieniu wielu os�b zapyta�, czy nie zechcia�aby� pani powiedzie�, jak si� nazywasz? To kr�tkie przem�wienie zabrzmia�o tak s�odko i kwieci�cie, �e sam Gallen niemal czu� mi�d, �ciekaj�cy z j�zyka. Z bij�cym sercem sta�, czekaj�c na odpowied�. Kobieta u�miechn�a si� do niego. Przez kilka sekund wygl�da�o na to, �e si� zastanawia. Jej opiekun sta� czujnie o dwa stopnie wy�ej, ale nie patrzy� na Gallena. W ko�cu odpar�a: - Nie. Odwr�ci�a si� i oboje zn�w ruszyli schodami, a kiedy dotarli na pi�tro, skr�cili za r�g i znikn�li. Gallen O�Day usiad� na krze�le i spogl�da� za nimi. Mia� wra�enie, �e jego serce wywin�o koz�a albo nawet si� zatrzyma�o. Ostatnich kilku go�ci, kt�rzy jeszcze zostali w gospodzie, popatrzy�o na niego i zachichota�o. Na twarzy m�odzie�ca zacz�� pojawia� si� rumieniec wstydu. Maggie szybko na�o�y�a jedzenie na dwa talerze i postawi�a je na tacy, �eby zanie�� na g�r�. Odwr�ci�a si� jednak, wr�ci�a do Gallena i na chwil� postawi�a tac� na blacie sto�u. - Biedne, odtr�cone male�stwo! - powiedzia�a. - 1 pomy�le�, �e potraktowa�a ci� w taki spos�b! Pochyli�a si� i wycisn�a na jego ustach d�ugi, nami�tny poca�unek. Gallen domy�la� si�, �e dziewczyna jest rozgniewana i ura�ona. Przypomnia� sobie tak�e, �e przezornie nie z�o�y� jej �adnej obietnicy. Lekko obj�� j�, kiedy go ca�owa�a, ale Maggie wyprostowa�a si� i wymierzy�a mu policzek. P�niej schwyci�a tac�, odwr�ci�a si� i ruszy�a ku schodom, z u�miechem ogl�daj�c si� przez rami�. M�odzieniec opar� brod� na d�oniach i siedzia� sam przy stoliku, czuj�c si� g�upio, dop�ki Seamus nie zacz�� �piewa�, a deszcz na dworze nie przesta� b�bni� o szyby. Zrozumia� w�wczas, �e czas wyrusza� w drog�. Pom�g� hodowcy wsta�. Seamus pochwyci� jeszcze butelk� whisky i obaj ruszyli do drzwi. Kiedy znale�li si� na dworze, Gallen ze zdziwieniem stwierdzi�, �e burzowe chmury, zamiast jak zwykle wisie� nisko nad ziemi�, galopuj� jak szalone po niebie. Na dworze by�o ca�kiem jasno dzi�ki blaskowi ksi�yc�w, kt�re od czasu do czasu przes�aniane przez chmury �wieci�y na niebie jak dwoje oczu. Star� klacz Seamusa znalaz� po drugiej stronie ulicy, uwi�zan� w stajni obok kopy smacznej trawy. Osiod�a� wierzchowca i pom�g� Seamusowi wspi�� si� na siod�o, po czym wyprowadzi� konia ze stajni i skierowa� si� na p�noc drog� wiod�c� do An Cochran. Kopyta zwierz�cia zastuka�y po kamieniach. Kiedy mijali ty�y gospody, Gallen ujrza� dwa nied�wiedzie, po�ywiaj�ce si� obok kosza z odpadkami. Zatrzyma� klacz Seamusa i zawo�a�: - Oricku, czy to ty? Jeden z nied�wiedzi mrukn�� i odpowiedzia�: - Witaj, Gallenie. - Dlaczego grzebiesz w tych odpadkach? - zapyta� m�odzieniec, zdumiony, �e nie zauwa�y�, kiedy Orick wyszed� z gospody. - Mam du�o pieni�dzy. Je�eli chcesz, mog� poprosi� Maggie, �eby przyrz�dzi�a ci co� do jedzenia. Czu� si� troch� nieswojo, sk�adaj�c t� propozycj�. Nied�wiedzie jad�y tak du�o, �e prawie zawsze bywa�y sp�ukane do ostatniego pensa. - Nie warto - odpar� Orick. - Maggie zostawi�a mi tu sporo smakowitych odpadk�w. Kiedy sko�cz�, p�jd� na wzg�rze i zapoluj� na kilka du�ych �limak�w. Zapewniam ci�, �e to b�dzie wspania�a uczta. - No c�, niech b�dzie, jak chcesz - odpar� Gallen, jak zawsze przera�ony gustem i zwyczajami przyjaciela. - Wr�c� o �wicie. - Chcesz, �ebym poszed� z tob�? - zapyta� Orick. - Nie, najedz si� do syta. - W takim razie niech B�g b�dzie z tob�, bo ja nie b�d� - odezwa� si� nied�wied�. Seamus pochyli� si� w siodle i zacz�� �piewa�. Gallen wzdrygn�� si�, us�yszawszy s�owa tajemniczego po�egnania Oricka, ale poci�gn�� za wodze klaczy, zmuszaj�c j� do ruszenia w dalsz� drog�. Tej nocy lady Everynne niepok�j nie chodzi�a tam i z powrotem obok prostego ��ka stoj�cego w izbie gospody Mahoneya. Zapach grubego lnianego p��tna po�cieli i mi�kki materia� ci�kiej czerwonej ko�dry kusi�y j�, ale chocia� by�a tak zm�czona, nie potrafi�a my�le� o odpoczynku. Izba by�a o�wietlona pojedyncz� �wiec�. Stra�nik Everynne, Veriasse, siedzia� obok ��ka ze zwieszon� g�ow�, jakby pogr��ony w zadumie. - Prze�pij si� troch�, moja c�rko - powiedzia�. On sam prawie nie zmru�y� oka w ci�gu ostatnich dw�ch dni, ale Everynne wiedzia�a, �e dop�ki nie b�d� bezpieczni, b�dzie czuwa� podczas jej snu. Zsun�� br�zowy kapturz g�owy i zwr�ci� ku niej ogorza��, pooran� zmarszczkami twarz. - Nie mog�, ojcze - odpar�a szczerze. - Kt� m�g�by teraz zasn��? Czy nadal czujesz ich zapach? M�czyzna wsta� i potrz�sn�� g�ow�, a w�wczas jego d�ugie srebrzyste w�osy opad�y na ramiona. Podszed� do miski stoj�cej w k�cie izby. Uj�� dzbanek nape�niony czyst� zimn� wod� i przechyliwszy go, pola� ni� nadgarstki, po czym wy tar� je r�cznikiem. Otworzy� niewielkie okno, uni�s� r�ce i wysun�� je na zewn�trz, zakrzywiaj�c palce jak szpony. Sta� tak przez kilka chwil, jakby medytowa�, zamkn�wszy powieki b��kitnych oczu. Chocia� potrafi� wyczuwa� wonie nerwami d�oni, Everynne nie mia�a wra�enia, �e jej towarzysz bada powietrze. - Tak - odezwa� si� w ko�cu. - Jest daleko, zapewne w odleg�o�ci co najmniej czternastu mil od nas, ale nie mam w�tpliwo�ci, �e nadal jest. Po tym, jak zniszczyli�my most, mo�emy tylko mie� nadziej�, �e nie potrafi przeprawi� si� na drugi brzeg rzeki. - A mo�e zdobywcy przybyli na ten �wiat w jakim� innym celu? - zapyta�a Everynne, a w jej dr��cym g�osie da�o si� s�ysze� niemal tyle samo przekonania co nadziei. - Fakt, �e wyczuwasz wo� zdobywcy, nie oznacza, �e pojawi� si� tu, by nas schwyta�. - Nie oszukuj samej siebie - odpar� Veriasse. - Tlitkani wys�a�a swoich wojownik�w, �eby nas zabili. Maj�c do pilnowania tylko jedne wrota, s� pewni, �e ten �wiat jest doskona�ym miej