8667
Szczegóły |
Tytuł |
8667 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8667 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8667 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8667 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: KIR BU�YCZOW
Tytu�: kocio�
Z "NF" 4
Kiedy� w Wieriowkinie nie by�o przemys�u ci�kiego. Je�eli nie bra� pod uwag� warsztat�w mechanicznych numer 1, ulokowanych w murowanym baraku, w kt�rym przed rewolucj� znajdowa�a si� parowa ku�nia Innokientjewa.
W 1976 roku w procesie uprzemys�awiania okr�gu tulskiego warsztaty otrzyma�y status zak�adu przemys�owego i znaczne �rodki na rozszerzenie i modernizacj� produkcji. Za �rodki te obok baraku wzniesiono trzypi�trowy budynek administracyjny; powsta� te� kwietnik z nasturcjami.
Od pierwszych chwil istnienia fabryka przynosi�a straty. Zam�wienia zdobywano w ca�ym okr�gu, wysy�ano emisariuszy nawet do Republiki Ka�muckiej. A ju� pierwsze chwile pierestrojki spowodowa�y, �e kryzys w zak�adzie nabra� cech dramatu.
Fabryka zdecydowa�a si� na odwa�ne kroki. Zwolniono jednego str�a i sprz�taczk�. Nie uratowa�o to sytuacji. Nadal nie by�o z czego wyp�aci� pensji pracownikom.
�smego lutego ubieg�ego roku do gabinetu dyrektora fabryki Niko�aja Pantelejmonowicza wszed� taki szybki, zr�czny, niewysoki facecik z obliczem w odcieniu zieleni, w czarnym i nowiutkim, ale wymi�tym garniturze, w nasuni�tym na uszy kapeluszu i wysokich butach na wysokim r�wnie� obcasie.
Cz�owiek �w usiad� na krze�le przy dyrektorskim biurku, kapelusza nie zdj�� i od razu chwyci� byka za rogi:
- Potrzebujecie zam�wienia? Gwarantuj� zap�at�.
- Prosz� bez �art�w - odezwa� si� Niko�aj Pantelejmonowicz, cz�owiek oci�a�y w ruchach, ze sk�onno�ci� do tycia. Nie zna� si� na �artach i dlatego nie lubi� ich, podejrzewaj�c otoczenie, �e zamierza z niego zakpi�.
- Ja nigdy nie �artuj� - zapewni� dyrektora �wawy klient. Jego palce nieprzyjemnie porusza�y si� po blacie biurka, jakby dwa wielkie paj�ki szykowa�y si�, �eby skoczy� na dyrektora.
- Czego pan chce? - Dyrektor stara� si� nie patrze� na r�ce klienta.
- Kocio�. Naszej firmie potrzebny jest du�y kocio�.
- Jak� firm� pan reprezentuje? - zapyta� dyrektor.
Ach, jak ten klient mu si� nie podoba�!
�wawy po�o�y� na biurku teczk�, dot�d spoczywaj�c� na jego kolanach, wyj�� z niej p�ask� pomara�czow� paczk�. A z niej wyj�� plik dokument�w, z��czonych zagranicznym klipsem.
Dyrektor zacz�� kartkowa� dokumentacj�, nic podejrzanego w niej nie widzia�, ale jednocze�nie nie dowierza� tym papierom.
Przeni�s� wzrok na klienta. Nie, to nie Rosjanin i nawet nie �yd. Najprawdopodobniej przyjecha� z P�nocnego Kaukazu. Jeszcze gorzej.
- Prosz� si� nie niepokoi� - odpowiedzia� na my�li dyrektora �wawy. - Pochodzimy z Wo�ogdy, ludzie spokojni, na Kaukazie nie byli�my nawet na urlopie.
Dyrektor odsun�� paczk� dokument�w.
- To nie nasz profil - o�wiadczy�. - Nie damy rady.
- Dlaczego? - W oku �wawego b�ysn�y czerwone ogniki.
- Z materia�em stoimy kiepsko - powiedzia� Niko�aj Pantelejmonowicz. - P�ynno�� kadr... I sporo zam�wie�. Nie damy rady. - Jednocze�nie pomy�la�: "Jakby go przep�dzi� z gabinetu? Pod jakim pretekstem? Zachowuje si� uprzejmie, ma spraw�..."
- ��esz, Kola. - Klient zacz�� m�wi� bezczelnym tonem, jak stary, ale niedobry znajomy. - Nie masz, Kola, �adnych zam�wie�. A nasze zam�wienie ci� uratuje. W innym przypadku jak zdob�dziesz pieni�dze na wyp�aty? Z w�asnej kieszeni dasz?
- Jeden kocio� nie uratuje zak�adu.
- Zrozum, �woku - �wawy pochyli� si� nad biurkiem, pachnia�o od niego spalenizn� - zrozum, b�cwale, �e nasz kocio� to tylko pocz�tek wsp�pracy. Je�li wszystko p�jdzie dobrze, gwarantuj� ci zam�wienie na trzysta kot��w. Trzysta.
Dyrektor wzdrygn�� si�. Czu�, �e przybysz nie k�amie i z tego powodu zrobi�o mu si� strasznie.
Najlepiej by by�o go przep�dzi�, ale sytuacja ekonomiczna zak�adu nie pozwala�a.
Dyrektor patrzy� na dokumenty. Formularze w porz�dku, litery wypuk�e. Wsz�dzie napis: "Trust I.N.F.Erno Sp�ka z o. o.". Adresu nie by�o, tylko numer faksu i adres poczty elektronicznej.
- Co to znaczy "I.N.F.Erno"? - zapyta� Niko�aj Pantelejmonowicz.
�wawy u�miechn�� si� kpi�co. U�miech by� wstr�tny, nieszczery, n� wbity w plecy, a nie u�miech.
- Jak za du�o b�dziesz wiedzia�, to do nas trafisz - o�wiadczy�.
W tym momencie dyrektor skojarzy� z jakiego resortu przyby� �artowni�. A gdy skojarzy� - uspokoi� si�. Zawsze to lepiej mie� do czynienia z powa�nym partnerem.
- Musimy pomy�le� - powiedzia� z ulg�. A w duchu doda�: "Towarzyszu inspektorze".
- My�l. A p�ki b�dziesz my�la�, my twoje zam�wienie przeniesiemy do Aleksina. U nas raz dwa. Nasza firma ma tak� reputacj�, �e ka�dy chce zaspokoi� nasze ��dania.
- Do Aleksina - prychn�� dyrektor. - Oni nawet kubka nie s� w stanie wyklepa�.
- Zmusimy ich - warkn�� �wawy. - My�l do jutra. Sprawdzaj.
Odwr�ci� si� i wyszed� z gabinetu, nie po�egnawszy si� nawet. Po�a jego marynarki z ty�u poruszy�a si� i zacz�a stercze�. Jakby �wawy mia� tam ogon, kt�rym wymachiwa� z niecierpliwo�ci.
Dyrektor wykr�ci� numer wojew�dztwa i zacz�� sprawdza�, co to za "I.N.F.Erno", gdzie ma siedzib�, jak stoj� z finansami. I tak dalej.
Dowiedzia� si� niewiele, ale i w tym nie by�o niczego z�ego czy podejrzanego. Dokumenty w porz�dku, rachunek w banku jest, i zawarto�� powa�na, a to, �e firma utajniona, to si� zdarza.
W sumie - gdziekolwiek si� dyrektor zwr�ci�, radzono mu: decyduj sam. Skoro dosta�e�, bracie, od w�adz swobod� dzia�ania - wyci�gaj przedsi�biorstwo z przer�bli.
Zgoda nios�a z sob� niebezpiecze�stwo. Fabryka nie mia�a do�wiadczenia w wykonywaniu du�ych kot��w. Ale sytuacja jej by�a krytyczna. A tymczasem s�uchy o zam�wieniu rozpe�z�y si� po zak�adzie. Kadra kierownicza ustawi�a si� szeregiem w dyrektorskim korytarzu. Robotnicy stali pod bram� cichej hali produkcyjnej.
Dyrektor nic nikomu nie powiedzia�. Przeszed� mi�dzy szeregami kadry i wsiad� do samochodu.
W nocy dyrektorowi przy�ni�y si� dwa sny.
W pierwszym pojawi�a si� nieboszczka mama. "Kola, go��beczku" - m�wi�a, pochylaj�c si� nad dyrektorem jak nad ma�ym ch�opcem. "Nie zgadzaj si�. Lepiej siedzie� z wyci�gni�t� r�k� pod ko�cio�em, ni� s�u�y� wrogowi rodu ludzkiego. Sam diabe� ci� odwiedzi�! Odm�w mu!"
Potem w sennych majakach pojawi� si� jego wuj Sawielij, znany w swoim czasie bydlak i donosiciel.
"Koluszka!" - krzycza�. "Nie zgadzaj si�. Ucierpimy na tym!"
"Kto my?" - spyta� dyrektor wuja.
Wuj by� straszliwie chudy, mia� na twarzy �lady oparze� i pobicia. "Pomy�l, a staniesz po mojej stronie. W jednym szeregu".
Potem pojawi� si� u�miechni�ty kpi�co zielony pysk �wawego klienta.
"Przedstawienie sko�czone" - o�wiadczy� pysk. "Nie masz prawa stawia� interesu prywatnego ponad spo�ecznym".
W tym momencie dyrektor obudzi� si� - g�owa trzeszcza�a, jakby w og�le nie spa�.
- Co ci jest? - zapyta�a �ona.
- Odczep si�.
- S�siadka powiedzia�a mi, �e masz du�e zam�wienie pa�stwowe.
- Ha, gdyby to by�o pa�stwowe!
- Cieszysz si�?
- Wierzysz w diab�a, Masza? Co? W diab�a, w tamten �wiat?
- Prze�egnaj si�, bo jeszcze biedy napytasz! Przecie� my jeste�my niewierz�cy!
- A jak my�lisz, moja mama gdzie po �mierci mog�a trafi�?
- Twoja mama by�a dobrym cz�owiekiem. Na pewno jest w raju.
- A wujek Sawielij?
- No, ten to z pewno�ci� w piekle.
- To dlaczego oboje s� zgodnie przeciwko zam�wieniu?
- Czekaj, czy ty nie masz aby gor�czki?
Dyrektor nie wdawa� si� w wyja�nienia, wsta�, ubra� si� i po�pieszy� do wrz�cej z podniecenia fabryki.
Gdy o dziesi�tej w gabinecie pojawi� si� �wawy, ca�y zarz�d fabryki pods�uchiwa� pod drzwiami.
Dyrektor by� sam. Zamierza� zada� klientowi pytania, kt�re zadaje si� tylko sam na sam. Klient to rozumia�. Nawet nie pyta� - zdecydowa� dyrektor czy nie. Zacz�� rozmow� z innej strony:
- Pa�ska mama jest �le poinformowana. Jest manipulowana. Znajduje si� daleko od nas, reali�w nie zna i zna� nie mo�e.
- A wuj? - szepn�� dyrektor.
- Przecie� pan wie, jaka z niego by�a szuja. - �wawy zdj�� kapelusz. - Gor�co tu u pana.
Pod kapeluszem mia� k�dzierzawe w�osy, jak Puszkin na portretach. Wystawa�y z nich niewielkie matowe ro�ki.
"Nawet si� nie maskuje" - z rozdra�nieniem pomy�la� dyrektor. "Bezczelny".
Z ukosa zerkn�� na drzwi. Dr�a�y i trzeszcza�y pod naporem pods�uchuj�cych.
- Dokumenty s� w porz�dku - powiedzia� diabe�. - Mamy do�wiadczenie.
- Ale dlaczego m�j wujek oponuje?
- Dlatego, �e mamy w tej chwili straszliwy niedob�r kot��w. Wszystko si� dekapitalizuje, psuje. Kot�y s� przepe�nione do maksimum, ale i tak jeste�my w stanie jednocze�nie obs�u�y� nie wi�cej ni� siedem-osiem procent klienteli. A oni ca�e tygodnie siedz� w zimnie, czekaj� na swoj� kolej. I boj� si�, �e dla wszystkich wystarczy kot��w. Tak wi�c perspektywy tw�j zak�ad ma wspania�e.
W tym momencie drzwi run�y i do gabinetu wpad�a ksi�gowo��, dzia� g��wnego technologa, plani�ci - same zainteresowane osoby.
Dyrektor rzuci� przestraszone spojrzenie na diab�a, ale ten ju� siedzia� w kapeluszu i pu�ci� do dyrektora oko, jak konspirator do konspiratora.
- Dobrze, �e�cie wpadli, towarzysze. - Dyrektor usi�owa� si� u�miechn��. - Prosz� siada�. Zacznijmy rozmowy w sytuacji samowystarczalno�ci gospodarczej. Aktualnie nasz klient przedstawi warunki co do wyrobu. B�dziemy zastanawia� si� razem.
Zastanawiali si�, przygl�dali dokumentacji technicznej. Wed�ug projektu pierwszy kocio� mia� si�ga� dwunastu metr�w �rednicy, tam w "I.N.F.Erno" wszystkie kot�y maj� standardowe wymiary. Ale wysoko�� mia�a by� niewielka. P�tora metra. Dziwny kocio�.
- Po co wam takie? - zainteresowa� si� g��wny technolog.
- �eby g�owy wystawa�y - uprzejmie odpowiedzia� �wawy.
- Grzesznik�w gotujecie, czy co? - Technolog za�mia� si� ze swego �artu.
- W�a�nie - roze�mia� si� w odpowiedzi �wawy. - G��bsze nie mog� by�, bo si� potopi�.
Dyrektor popatrzy� na swoich wsp�pracownik�w, ale nikt poza nim si� nie wystraszy�. Jedni si� u�miechali, inni, ci bez poczucia humoru, czekali, kiedy rozmowa nabierze znowu cech rzeczowej dyskusji.
- A jak poradzicie sobie z transportem? - zapyta� dyrektor. - Dwana�cie metr�w. Spawane.
- Damy sobie rad�. - �wawy nie mia� w�tpliwo�ci.
Potem wszyscy m�wili ju� na temat.
G��wny technolog proponowa�, �eby do kot�a zamontowa� elektroniczne regulatory temperatury i poziomu wody, ale klient odm�wi�, powiedzia�, �e oni tam wszystko robi� po staremu i pal� drewnem.
Ksi�gowa wyliczy�a, ile z op�at wejdzie do funduszu premiowego, i stwierdzi�a, �e za ma�o. �wawy obieca�, �e porozmawia z szefostwem. Kierownik jedynego w fabryce wydzia�u o�wiadczy�, �e trzeba b�dzie wynie�� urz�dzenia. Zaopatrzeniowiec podzieli� si� my�l�, �e blachy takiej grubo�ci nie dostanie na kredyt. I w og�le nie dostanie.
Min�y dwa tygodnie. Zaopatrzeniowcy zdobyli troch� �elaznej walc�wki, urz�dzenia z hali zosta�y wyniesione, kowale ju� wyginali arkusze, spawacze sprawdzali swoje palniki - wszystko sz�o jak nale�y. I wtedy znowu przyjecha� �wawy, zajrza� do hali, zacz�� pogania� robotnik�w, wyja�nia� im, jakie to odpowiedzialne zadanie przed nimi stoi.
- S�uchaj-no, dow�dco - powiedzia�, zag�uszaj�c ha�as w hali pot�ny ch�op, Sidorczuk. - Czy to prawda, co baby powiadaj�, �e jeste� diab�em i twoja firma to nie �adne "I.N.F.Erno" tylko inferno, czyli piek�o?
W hali zapanowa�a cisza.
Okaza�o si�, �e wszyscy o tym my�leli, radzili si� �on, a wielu mia�o prorocze sny, ale ze sob� nie rozmawiali.
- Nie wszystko ci jedno, Sidorczuk? - �wawy wzruszy� ramionami. - Ratujesz ojczyst� fabryk�, pracujesz uczciwie. Czy nie wszystko ci jedno, do czego jest wykorzystywana produkcja?
- Nie, nie wszystko mi jedno. Ja pracuj� w celach humanistycznych.
Podnios�a si� wrzawa. A� przybieg� dyrektor.
Um�wiono si�, �e problem b�dzie rozwi�zany w trybie g�asnosti, na og�lnym zebraniu kolektywu pracowniczego.
Najpierw wyszed� przed zebranych sam klient. Zdj�� kapelusz, �eby wszyscy zobaczyli jego rogi, i dobitnie powiedzia�:
- Nie mamy czego ukrywa�! Jeste�my tu sami swoi!
- Nie jeste�my ci swoi! - krzykn�� kto� z hali.
- Ty, Pieczkin, dzisiaj jeszcze jeste� sw�j, a jutro b�dziesz m�j - warkn�� �wawy.
Pieczkin zamilk�, wi�cej nie przerywa�.
- Musz� rozwia� nieporozumienie. - �wawy wachlowa� si� kapeluszem. - Przez d�ugie lata i stulecia przedstawiciele rz�dz�cego Ko�cio�a wylewali na mnie i moich wsp�pracownik�w ca�e wiadra oszczerstw. Rysowano nasze karykatury, straszono nami dzieci. Nasz� szlachetn� misj� ukazywano w niekorzystnym �wietle...
- Do rzeczy! - przerwa� Sidorczuk.
- Zmierzam ku temu. Kim jeste�my?
- Diabli - powiedzia�a jaka� kobieta.
- Niech b�dzie, �e diabli - zgodzi� si� rogaty. - Ci�gniemy dalej dzie�o, jakim w waszym �wiecie zajmuj� si� organa sprawiedliwo�ci. Jeste�my sanitariuszami ludzko�ci. Przez ca�e wieki mamy do czynienia z najgorszymi przedstawicielami ludzkiej cywilizacji, karzemy ich, reedukujemy, staramy si� przemodelowa� ich skostnia�e dusze w prawdziwe, czyste i szlachetne.
- Czy to znaczy, �e u was te� s� jakie� terminy? - zdziwi� si� Sidorczuk.
- Oczywi�cie! Wszak wiecznie w kotle si� nie siedzi!
- A ile?
- R�nie. Bywa, �e d�ugo - odpowiedzia� �wawy. - Niedawno przekazali�my do czy��ca Pi�ata. Dwa tysi�ce lat odsiedzia�. A zdarza si� - �wawy zacz�� m�wi� g�o�niej, �eby przekrzycze� ha�as w hali - �e i p� roku wystarczy.
- Nazywajmy rzeczy po imieniu! - wrzasn�� Alik Chrienow z Wydzia�u Kontroli Technicznej. - Stosujecie okrutne tortury!
- Tylko kiedy si� nale��. I, przy okazji, nie my decydujemy, kogo dostajemy do reedukacji, a kto idzie do czy��ca. Daj� nam kontyngent odg�rnie. My mamy tylko pracowa�. A do tego konieczne s� normalne warunki. �eby nie siedzia�o w kotle po sto os�b, na przyk�ad. Surowo�� musi by� rozumna.
Czart usiad�, a po nim zacz�li przemawia� inni.
Wsta� Sidorczuk. Sidorczuk wiele zrozumia�.
- W�tpi�em. Ale teraz mam jasno��. Wykonuj�c zam�wienie, wyst�pujemy przecie� nie przeciwko porz�dnym ludziom, ale przeciwko s�usznie ukaranym. To znaczy, �e pomagamy w krzewieniu porz�dku i dyscypliny.
�ona Sidorczuka klaska�a najg�o�niej. Sidorczukowie planowali zakup nowego telewizora.
- Pomy�lmy te� o honorze ojczystego zak�adu - wtr�ci� si� do dyskusji dyrektor. - Dzi� mia�em telefon. Gratulowano mi, �e nasze przedsi�biorstwo wychodzi z do�ka. Nie dla siebie wszak si� staramy, lecz dla narodu.
Dyrektor marzy� o przeprowadzce do wojew�dztwa. Aby dalej od diab��w i maminego widma. Ale przeprowadzi� si� mo�na z porz�dnego zak�adu, inaczej na dobr� posad� nie ma co liczy�.
Wysz�a przed ludzi Sie�kina. Sie�kina wiedzia�a, �e w komitecie rejonowym niezale�nego zwi�zku zawodowego rozpatrywany jest problem przechodniego sztandaru dla jej zak�adu.
- Przeanalizowa�am dane z ca�ego rejonu - powiedzia�a. - W�r�d pracownik�w naszej fabryki gwa�townie zmniejszy�o si� pija�stwo i r�koczyny. Wczoraj zwr�ci�a si� do mnie nauczycielka Kuczkariewa ze szko�y numer trzy. Prosi�a, �eby�my umo�liwili przyprowadzenie do zak�adu dzieci na wycieczk�. Ona ma w klasie wielu psotnik�w i nawet chuligan�w. Ma nadziej�, �e taka wycieczka b�dzie sprzyja�a wzmocnieniu dyscypliny. W zwi�zku z tym jest pro�ba do naszego klienta. Czy nie mogliby�cie by� obecni podczas wycieczki? Niech si� dzieci przekonaj�. Bez kapelusza, rzecz jasna.
- Ogon te� mam pokaza�? - �wawy si� u�miechn��.
- Je�li si� da. - Sie�kina nagle zawstydzi�a si�, w sali rozleg�y si� m�skie �miechy. - Je�li mo�na, nie zdejmuj�c spodni... Bo b�d� dziewczynki.
- Przyjd� boso - obieca� �wawy.
- Tak wi�c ko�cz� tym optymistycznym akcentem, towarzysze! - krzykn�a Sie�kina. - Weszli�my na wy�szy moralno-abstynencki poziom i postaramy si� go stale podnosi�.
Alik Chrienow z WKT wyg�osi� �yczenie, �eby pracownicy "I.N.F.Erno" pami�tali o zasadach wysokiego humanizmu.
- Ty lepiej pilnuj jako�ci - przerwa� mu �wawy - �eby szwy nie puszcza�y, humanisto jeden.
Na samym ko�cu ciocia Szura, sprz�taczka, postara�a si� i wprowadzi�a negatywn� nutk� do powszechnej rado�ci:
- Co to si� wyrabia? Wychodzi, �e pracujemy dla wroga rodu ludzkiego?
�wawy zmarszczy� si�.
- Jaki ja tam wr�g? Prosz� o konkretne przyk�ady mojej wrogiej dzia�alno�ci, kobieto.
- W�a�nie, podaj mu, podaj! - krzykn�a �ona Sidorczuka.
- P�jd� na emerytur� - ciocia Szura skrzywi�a si� - �eby na pysk tw�j obrzydliwy nie patrze�.
- Do mi�ego zobaczenia - odpowiedzia� �wawy. - Ale fakt�w pani nie poda�a.
Mimo �e z pojedynku owego �wawy wyszed� niby zwyci�sko, zapanowa�a w hali jaka� niepewno��. Tak wszystko dobrze sz�o - wszyscy si� kochali, wszyscy si� zgadzali. W�tpliwo�ci zosta�y pogrzebane przez ca�y zgodny kolektyw. A tu ci ciocia Szura z tymi swoimi starotestamentowymi normami!
Sytuacj� uratowa� kierownik dzia�u planowania. Ju� wcze�niej odby� rozmow� z dyrektorem i zosta� zapewniony, �e je�li dojdzie do rozszerzenia bloku administracyjnego, dostanie oddzielny w�asny gabinet.
- Jeste�my lud�mi doros�ymi - o�wiadczy�. - Mo�e przesta�my wi�c karmi� si� jakimi� bajkami, co? Co to za gadanie: diabe�, czart, wr�g ludzko�ci. Nauka udowodni�a z ca�� stanowczo�ci� - diabe� nie istnieje. Nie istnieje nic takiego. Tak wi�c rozejd�my si� na stanowiska pracy i kujmy kocio�.
- A co z rogami? - zapyta�a pierwsza naiwna z ksi�gowo�ci, �yczikowa.
- Jakie rogi?
- Na ichniej g�owie.
- Za wcze�nie jeszcze, �eby� wiedzia�a, sk�d ch�opy miewaj� rogi - odpowiedzia� planista.
Sala roze�mia�a si� z ulg�. Zawsze znajdzie si� proste i realistyczne wyt�umaczenie dziwnego zdarzenia. I wielu m�czyzn zacz�o wsp�czu� �wawemu. Ten, co prawda, krzykn��, �e nie jest �onaty, ale potem machn�� r�k� i �mia� si� ze wszystkimi.
Potem wszyscy rozeszli si� na stanowiska pracy, a �wawy wpad� do dyrektorskiego gabinetu. Ostatnio nieco si� zbli�yli do siebie.
- Prosz� wybaczy� - sumitowa� si� dyrektor - �e tak wysz�o.
- To nic, nawet lepiej. Teraz przynajmniej mamy pe�n� jasno�� stosunk�w. - �wawy by� wyra�nie zadowolony. - A z rogami to nawet �miesznie wysz�o. Prawda?
- Dlaczego zawsze tak u nas jest?! - krzykn�� podenerwowany dyrektor. - Uczciwie si� trudzimy, nikomu nie przeszkadzamy. Ale pewni ludzie musz� sia� w�tpliwo�ci.
- W tym ca�a bieda ludzko�ci. - �wawy spowa�nia�.
- Przecie� to nie my dorzucamy drew do ognia!
- Dok�adnie tak - zgodzi� si� �wawy.
- Rozpu�cili�my pras� i nawet telewizj�. Pi�tnuj� u nas ludzi nies�usznie. Ryb w rzece nie ma - od razu krzycz�: projektanci winni. A co projektant winien? Biedak ani jednej rybki w �yciu nie zg�adzi�. Albo krzycz�: architekt winien, cerkiewk� zniszczy�.
- A krzy� jej na drog�...
- Bo przecie� ten architekt nic przeciwko cerkiewce nie ma. Nie zburzy� on jej, nie zburzy�. Za co wi�c obrzuca si� go b�otem?
- No za co?
- Za to, �e uczciwie wykona� swoj� prac�. Krajowi potrzebna jest prosta magistrala, wi�c j� zaprojektowa�.
- Mi�y z ciebie facet, Kola. My�lisz dialektycznie. Ciesz� si�, �e ze sob� wsp�pracujemy.
- Dzi�ki. - Dyrektor troch� si� zawstydzi�. I pomy�la�: "�eby ju� zwia� st�d, do wojew�dztwa; zapomnie� o pysku twoim wstr�tnym".
Gdy wyszli przez portierni�, diabe� nagle zatrzyma� si�, jakby w�a�nie o czym� wa�nym sobie przypomnia�.
- Mam propozycj� - powiedzia�. - W�a�ciwie nie robimy tego, ale na zasadzie wyj�tku zapraszam ci� na testy eksploatacyjne. Wpadniesz do nas do "I.N.F.Erno" i zobaczysz, jak spisuje si� kocio�. To jak?
Dyrektor nie by� przekonany, �e to dobry pomys�.
- A kiedy trzeba b�dzie jecha�?
- Za miesi�c, urz�dza ci�?
- Za miesi�c nie mog� - z ulg� o�wiadczy� dyrektor. - Za miesi�c b�d� na wycieczce w Rumunii. To ju� mo�e nast�pnym razem.
- Jak chcesz - westchn�� diabe�. - Bo przepustka ju� czeka.
Poda� dyrektorowi ch�odn� wilgotn� d�o� i sta�, patrz�c w �lad za nim.
Dyrektor min�� kwietnik, podszed� do swojego samochodu, wyci�gn�� r�k�, �eby otworzy� drzwi, ale r�ka klamki nie si�gn�a, poniewa� pod stopami dyrektora otworzy�a si� przepa�� i po�kn�a jego obszerne cia�o.
Nie czas tu i nie miejsce t�umaczy�, jak mog�a pojawi� si� przepa�� w samym �rodku miasta Wieriowkina. Nie ma sensu wyja�nia�, �e brygada Gu�kowa wyry�a r�w, przypominaj�cy transzej�, �eby poprowadzi� kabel telefoniczny, a zasypa�a go byle jak, jak potem do tej transzei przenikn�a woda z pobliskiego utajnionego przedsi�biorstwa, dlatego, �e kto� co� nie tak zaprojektowa�, jak przepa�� ta pog��bia�a si� z powodu zjawisk krasowych, a inny kto�, kto mia� t� przepa�� zlikwidowa�, wyjecha� na urlop na Wyspy Kanaryjskie, uwa�aj�c, �e bez niego i tak nic si� nie zawali.
Cia�o dyrektora Niko�aja Pantelejmonowicza zosta�o przeniesione podziemnymi ciekami do nieprzeniknionych g��binowych warstw Ziemi.
Dusza dyrektora trafi�a na testy nowego kot�a, przekazanego ju� firmie "I.N.F.Erno".
St�amszona, zagubiona w nowej sytuacji dusza, zewn�trznie podobna do jego cia�a jak dwie krople wody, sta�a z boku ogromnego t�umu gapi�w, obserwuj�c jak do kot�a, ozdobionego ga��zkami, diabli p�dzili go�ych, wyn�dznia�ych grzesznik�w i jak tych grzesznik�w zmuszano do klaskania w d�onie i cieszenia si� z tego, �e od dzi� b�d� si� k�pa� we wrz�tku w przoduj�cych, post�powych warunkach.
- Hej, Kola! - krzykn�� z t�umu go�y i wychudzony wujek Sawielij.
Dyrektor nie zareagowa� na powitanie, uwa�aj�c, �e on sam jest ofiar� jakiego� przykrego nieporozumienia, kt�re na pewno wkr�tce si� wyja�ni.
Pojawi� si� �wawy w towarzystwie kierownika, kt�ry kiedy�, zapewne, te� by� �wawy, ale z czasem sta� si� podobny do Niko�aja Pantelejmonowicza i dlatego w sercu dyrektora obudzi�a si� nadzieja, �e kierownictwo kierownictwu oka nie wykole i szybko si� dojdzie do porozumienia.
Kierownictwo udzieli�o dyrektorowi nagany:
- I zachcia�o si� te� panu, Niko�aju Pantelejmonowiczu, tej wycieczki do Rumunii! Gdyby si� pan zgodzi� wpa�� do nas dobrowolnie, nie trzeba by by�o �ci�ga� pana na wieki wieczne.
- A czy kto� mnie uprzedzi�? - obrazi� si� dyrektor. - Czy kto� mi wyja�ni� sytuacj�? Tak si� nie za�atwia interes�w.
- U nas panuje pewna taka specyfika - westchn�o kierownictwo.
Mia�o ono krawat, a rogi - ci�kie, rozga��zione.
- Specyfika jest jedna dla wszystkich - nie zgodzi� si� dyrektor. - Troszczymy si� wszyscy o cz�owieka.
- To u was o cz�owieka - powiedzia�o kierownictwo - a u nas dodatkowo o jego dusz�. Kapujesz r�nic�, grzeszniku?
Kierownictwo zauwa�y�o, jak dyrektor zblad� po tych s�owach i pocieszaj�cym gestem poklepa�o dusz� po ramieniu mi�kk� pulchn� d�oni�.
- B�dziesz u nas konsultantem do spraw produkcji swojej fabryki.
Kierownictwo odesz�o. Dyrektor chcia� pobiec za nim i b�aga�, ale w "I.N.F.Erno" nie tak �atwo si� biega za kierownictwem. Nogi przyros�y mu do kamiennej pod�ogi, oczy wype�ni�y si� �zami.
Gdy woda podgrza�a si�, ale jeszcze nie zawrza�a, diabli zacz�li zagania� grzesznik�w do kot�a. Gdy ju� zap�dzili wszystkich, �wawy, bior�cy w tej operacji czynny udzia�, odwr�ci� si� do dyrektora i weso�o krzykn��:
- A ty czego si� nie rozbierasz, Kola? Co to - b�dziesz si� gotowa� w garniturze?
Roze�mia� si� i doko�a wielu si� te� roze�mia�o. W "I.N.F.Erno" w odr�nieniu od naszej Ziemi cudza bieda daje ludziom kup� rado�ci.
- Ja nie mog� - odpar� dyrektor, staraj�c zapanowa� nad dr�eniem kolan. - Ja jestem konsultantem.
- No to co? - zdziwi� si� �wawy.
- Nie mog� w�azi� do kot�a.
- Mo�esz, mo�esz. - �wawy roze�mia� si�, zaczepi� dyrektora �elaznym hakiem i przeni�s� go nad kocio�.
Dyrektor za�, b�d�c bezcielesn� dusz�, nie m�g� si� w �aden spos�b opiera�.
Ho�ubi� tylko w sercu nadziej�, �e wykonany w jego fabryce kocio� na pewno si� rozwali.
Prze�o�yli .............. i Eugeniusz D�bski