7051
Szczegóły |
Tytuł |
7051 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7051 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7051 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7051 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARKADIJ I BORYS STRUGACCY
W KRAINIE PURPUROWYCH OB�OK�W
Moim Przyjacio�om
Cz�� 1
Si�dmy poligon
Zasadnicza rozmowa
Sekretarz spojrza� na Bykowa swym jedynym okiem.
- Z Azji �rodkowej?
- Tak.
- Dokumenty...
Rozkazuj�cym gestem wyci�gn�� poprzez st� r�k� o d�oni po-
dobnej do kleszczy, z niezwykle d�ugim palcem wskazuj�cym; trzech
palc�w brakowa�o. Byk�w po�o�y� na tej d�oni delegacj� s�u�bow�
i za�wiadczenie. Sekretarz, nie �piesz�c si�, roz�o�y� papiery i czyta�:
- Aleksiej Byk�w, in�ynier mechanik z bazy radziecko-chi�-
skiej ekspedycji. Ministerstwo Geologii przysy�a wy�ej wymienio-
nego w celu przeprowadzenia rozm�w na temat jego dalszej pracy.
Podstawa: zapotrzebowanie PKKM z dnia...
Po czym zerkn�� na za�wiadczenie i zwracaj�c je w�a�cicielo-
f wi, wskaza� na obite czarnym skajem drzwi.
- Wejd�cie tam - powiedzia�. - Towarzysz Krajuchin czeka.
Byk�w zapyta�:
- Czy delegacja zostanie u was?
- Tak, delegacja zostanie u mnie.
Byk�w przyg�adzi� w�osy i obci�gn�� zamszow� wiatr�wk�.
Wyda�o mu si�, �e jednooki sekretarz patrzy na niego jakby z cie-
kawo�ci� czy mo�e z ironi�. Naburmuszony otworzy� drzwi i wszed�
do gabinetu.
Okna du�ego i mrocznego pokoju zas�oni�te by�y bambuso-
wymi matami. Go�e �ciany z masy plastycznej matowo po�yskiwa�y
w sk�pym �wietle. Pod�og� przykrywa� mi�kki czerwony dywan.
Byk�w rozgl�da� si�, szukaj�c wzrokiem gospodarza. Obok du�e-
go, ca�kiem pustego biurka dostrzeg� dwie �ysiny. Jedna z nich bez-
krwista, o szarawym odcieniu widnia�a spoza oparcia fotela prze-
znaczonego zapewne dla interesant�w. Druga jasnoszafranowego
koloru kiwa�a si� nad roz�o�onymi na drugim ko�cu biurka kalka-
mi technicznymi i niebieskimi fotokopiami rysunk�w.
Po chwili Byk�w zobaczy� trzeci� �ysin�. Jej w�a�ciciel, nie-
zwykle t�gi, ubrany w szary kombinezon, rozwali� si� na dywanie,
wcisn�wszy g�ow� w k�t mi�dzy �cian� i szaf� pancern�. Od szyi
tego osobnika bieg� pod biurko sznur...
Byk�w poczu� si� nieswojo. Przest�powa� z nogi na nog�, kil-
ka razy przesun�� suwak zamka b�yskawicznego wiatr�wki i obej-
rza� si� zaniepokojony na drzwi. W tej�e chwili szafranowa �ysina
znikn�a. Rozleg�o si� sapanie i przyt�umiony, zachrypni�ty g�os
stwierdzi� z wyra�nym zadowoleniem :
- Trzyma wspaniale! Wspa-nia-le!
Nad biurkiem powoli wyrasta�a wielka, przygarbiona posta�
w roboczym nylonowym kombinezonie.
By� to m�czyzna wysokiego wzrostu, barczysty i oci�a�y. Jego
szara i pobru�d�ona zmarszczkami twarz robi�a wra�enie maski.
Zaci�ni�te, w�skie wargi tworzy�y lini� prost�. Spod wysokiego
wypuk�ego czo�a spojrza�y na Bykowa okr�g�e oczy bez rz�s.
- O co chodzi? - pad�o chrapliwe pytanie.
- Chcia�bym si� zobaczy� z towarzyszem Krajuchinem - od-
powiedzia� Byk�w, z pewnym niepokojem zerkaj�c na le��cego na
dywanie osobnika.
- To w�a�nie ja. - M�wi�cy tak�e zerkn�� na le��cego, po czym
natychmiast wlepi� okr�g�e oczy w Bykowa. �ysina w fotelu ani
drgn�a. Po chwili wahania Byk�w zrobi� kilka krok�w w stron�
swego rozm�wcy i przedstawi� si�. Krajuchin s�ucha�, pochyliw-
szy g�ow�.
- Bardzo mi przyjemnie - odpowiedzia� sucho. - Czeka�em
na was ju� wczoraj. Prosz�, siadajcie - wskaza� na fotel wielk� jak
�opata d�oni�. - Prosz�, tu. Zr�bcie sobie miejsce i siadajcie.
Byk�w, nie rozumiej�c, o co chodzi, zbli�y� si� do biurka i pa-
trz�c na fotel, z trudem opanowywa� nerwowy u�mieszek. Na fote-
lu le�a� dziwaczny ubi�r, podobny do skafandra dla nurk�w, zro-
biony z szarego materia�u. Srebrzysty he�m w kszta�cie kuli
z metalowymi zapinkami wystawa� nad oparcie.
- Po��cie to na pod�odze - powiedzia� Krajuchin.
Byk�w obejrza� si� na grub� kuk�� le��c� na pod�odze ko�o
pancernej szafy.
- To tak�e specjalny ubi�r - z niecierpliwo�ci� w g�osie ode-
zwa� si� Krajuchin. - Siadajcie wreszcie!
Byk�w szybko zdj�� skafander z krzes�a i siad�, czuj�c si� nieco
zawstydzony. Krajuchin patrzy� na niego bez mrugni�cia powiek�.
- Tak... - b�bni� po biurku bladymi palcami. - Tak... wi�c po-
znali�my si�, towarzyszu Byk�w. Mo�ecie zwraca� si� do mnie po
prostu: Miko�aju Zacharowiczu. Mam nadziej�, �e mnie polubicie
i obdarzycie �yczliwo�ci�. B�dziecie pracowa� pod moim kierow-
nictwem. Oczywi�cie, je�li...
Przenikliwy d�wi�k telefonicznego dzwonka przerwa� rozmo-
w�. Krajuchin podni�s� s�uchawk�.
- Przepraszam, towarzyszu Byk�w... S�ucham. Tak... to ja.
Nie powiedzia� wi�cej ani s�owa. Byk�w zauwa�y�, jak w b��-
kitnawym blasku rzucanym przez ekran wideofonu na �ysych skro-
niach Krajuchina nabrzmia�y �y�y, a twarz poczerwienia�a. Najwi-
doczniej rozmowa dotyczy�a spraw niezwyk�ej wagi. Aby nie wyda�
si� niedyskretnym, Byk�w zacz�� ogl�da� le��cy na s�siednim fo-
telu skafander. Przez rozchylone wyci�cie ko�nierza widzia� wn�-
trze he�mu. Byk�w odni�s� wra�enie, �e poprzez sztywny materia�
widzi wz�r na dywanie, chocia� srebrzysta kula, gdy patrzy� na ni�
z zewn�trz, by�a ca�kiem nieprzezroczysta. Pochyli� si�, aby lepiej
przyjrze� si� skafandrowi, lecz w tej samej chwili Krajuchin od�o-
�y� s�uchawk� i pstrykn�� wy��cznikiem.
- Wezwa� Pokati�owa! - rozkaza� ochryp�ym szeptem.
- Rozkaz! - odezwa� si� czyj� g�os.
- Za godzin�!
- Tak jest, za godzin�!
Zn�w pstrykn�� prze��cznik. Zapad�a cisza. Byk�w podni�s�
oczy i zobaczy�, �e Krajuchin z ca�ej si�y pociera czo�o d�oni�.
- Tak - odezwa� si� spokojnym g�osem, widz�c, �e Byk�w
mu si� przygl�da. - Ale� to zakuta pa�a! Jak grochem o �cian�...
Wybaczcie, towarzyszu. Na czym to zatrzymali�my si�... Aha, aha...
Bardzo was przepraszam. Musimy porozmawia� powa�nie, a cza-
su ma�o. W�a�ciwie ca�kiem go nie mamy. Zatem do rzeczy... Po
pierwsze chcia�bym was lepiej pozna�. Opowiedzcie co� o sobie.
- Ale co? - spyta� Byk�w.
- No, chocia�by �yciorys.
- �yciorys? - in�ynier zastanawia� si�. - �yciorys mam nie-
skomplikowany. Urodzi�em si� w roku 19... w rodzinie marynarza
�eglugi �r�dl�dowej. Pochodz� z okolic Gorkiego. Ojciec umar�,
kiedy nie mia�em jeszcze trzech lat. Do pi�tnastego roku �ycia
mieszka�em i uczy�em si� w szkole-internacie. Potem przez cztery
lata pracowa�em jako motorzysta na wo��a�skich odrzutowych �li-
zgaczach-amfibiach. Gra�em w hokeja. Jako cz�onek reprezentacji
klubu Wo�ga dwa razy bra�em udzia� w olimpiadach. Zacz��em stu-
diowa� w wy�szej szkole technicznej transportu l�dowego. To daw-
na szko�a wojsk pancerno-motorowych. ("Dlaczego, u licha, tyle
gadam?" - przemkn�a mu przez g�ow� nieprzyjemna my�l). Uko�-
czy�em wydzia� transportu o nap�dzie atomowo-odrzutowym prze-
znaczony dla uczestnik�w ekspedycji naukowych. Potem... no c�...
pos�ali mnie w g�ry w okolice Tien-szan. Nast�pnie w piaski pu-
styni Gobi... Tam pracowa�em, tam te� wst�pi�em do partii. Co by
tu jeszcze? To chyba wszystko.
- �yciorys naprawd� nieskomplikowany - przytakn�� Kraju-
chin. - Sko�czyli�cie trzydzie�ci trzy lata? Tak?
- Za miesi�c sko�cz� trzydzie�ci cztery.
- Oczywi�cie kawaler?
Pytanie to wydawa�o si� Bykowowi bardzo nietaktowne. In�y-
nier nie lubi� �adnych aluzji do swego wygl�du. Tym bardziej i�
zna� jedn� kobiet�, kt�ra nie zwraca�a uwagi na to, �e jego twarz
jest spalona s�o�cem, �e ma nos jak kartofel i rude, sztywne w�osy.
- Chcia�em powiedzie� - m�wi� dalej Krajuchin - �e jeszcze
przed p� rokiem byli�cie kawalerem.
- Tak - lakonicznie odpowiedzia� Byk�w - teraz te� jestem
samotny. Na razie...
Zorientowa� si� nagle, �e Krajuchin wie o nim bardzo du�o,
a rzuca pytania nie po to, by si� czego� dowiedzie�, lecz �eby wy-
robi� sobie osobiste zdanie, czy te� z jakiego� innego powodu.
Taka rozmowa nie nale�a�a do przyjemnych, wi�c Byk�w naje�y�
si�.
- Na razie jestem samotny - powt�rzy�.
- A zatem nie macie bliskich krewnych - doda� Krajuchin.
- Tak wychodzi, �e nie mam.
- Wobec tego jeste�cie, �e tak powiem, ca�kiem samotni i nie-
zale�ni...
- Tak. Na razie jestem samotny.
- Gdzie pracowali�cie ostatnio?
- Na Gobi...
- Od dawna?
- Od trzech lat...
- Trzy lata! Przez ca�y czas na pustyni?
- Tak. Oczywi�cie z ma�ymi przerwami. Wyjazdy s�u�bowe,
kursy... Lecz w zasadzie ca�y czas na pustyni...
- Nie znudzi�o si�?
Byk�w zastanowi� si�.
- Pocz�tkowo by�o trudno - m�wi� ostro�nie. - Potem przy-
wyk�em. Ale wiadomo, praca nie jest tam �atwa. - Stan�y mu przed
oczyma czarne przestrzenie piask�w i rozpalone jak p�omie� nie-
bo. - Ale przecie� i pustyni� mo�na pokocha�...
- Czy�by? - mrukn�� Krajuchin - Mo�na pokocha� pustyni�?
A wy j� kochacie?
- Przyzwyczai�em si�.
- Jak� funkcj� pe�nili�cie ostatnio?
- By�em kierownikiem kolumny atomowych transporter�w te-
renowych, nale��cych do bazy ekspedycji.
- Wobec tego musicie �wietnie zna� si� na maszynach. Nie-
prawda�?
- Zale�y na jakich?
- No, chocia�by na waszych atomowych teren�wkach.
Byk�w uzna� pytanie za retoryczne i nie odpowiedzia�.
- Powiedzcie mi, prosz�, czy to wy kierowali�cie akcj� ratun-
kow� ekspedycji Daugego?
- Tak, ja.
- Gratuluj�, doskonale dali�cie sobie rad�! Bez waszej pomo-
cy tamci by zgin�li.
Byk�w wzruszy� ramionami.
- Dla nas by� to w�a�ciwie do�� zwyk�y marsz i nic wi�cej.
Krajuchin zmru�y� oczy - A jednak ludzie z waszego zespo�u
prze�yli ci�kie chwile... je�li mnie pami�� nie zawodzi.
Byk�w zaczerwieni� si�, co przy jego kolorze twarzy sprawia-
�o przykre wra�enie.
- Prze�yli�my czarn� burz�! - odpar� ze z�o�ci�. -Nie chwal�
si�, towarzyszu Krajuchin. Maszerowa� w takt muzyki �atwo jest
tylko na defiladach. Na pustyni sprawa jest bardziej skompliko-
wana.
Rozmowa kr�powa�a go i poczu� si� nieswojo. Krajuchin przy-
gl�da� mu si� z tajemniczym u�mieszkiem.
- Tak... tak... bardziej skomplikowana... Trzy lata w pustyni.
Powiedzcie mi, towarzyszu Byk�w, czy interesuje was co� poza
s�u�b�?
Byk�w rzuci� mu pytaj�ce spojrzenie.
- Pod jakim wzgl�dem?
- Co robicie w wolnych chwilach?
- Hm... Oczywi�cie czytam, grywam w szachy.
- Zdaje si�, �e pisali�cie jakie� prace?
- Pisa�em.
- Du�o?
- Niewiele. Dwa artyku�y w czasopi�mie "Transport g�sieni-
cowy"...
- Na jaki temat?
- Remont reaktor�w nap�dowych w polowych warunkach.
Z w�asnej praktyki.
- Powiadacie, remont reaktor�w nap�dowych... Bardzo cie-
kawe. Aha, czy ze sportu interesuje was co� jeszcze pr�cz hokeja?
- D�udo... jestem instruktorem.
- �wietnie. A czy ciekawi�a was kiedy astronomia?
Byk�w odni�s� wra�enie, �e Krajuchin drwi z niego.
- Nie, astronomia nie interesowa�a mnie nigdy.
- Szkoda!
- By� mo�e...
- Chodzi o to, towarzyszu Byk�w, �e wasza praca b�dzie,
w pewnym stopniu, zwi�zana z t� nauk�.
In�ynier zas�pi� si�.
- Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem...
- Co powiedziano wam, deleguj�c was tutaj?
- Powiedziano, �e jestem skierowany w celu przeprowadze-
nia rozm�w na temat ewentualnego udzia�u w wyprawie nauko-
wej. Chwilowo...
- A nie powiedzieli, o jak� chodzi ekspedycj�?
- O jak�� wypraw� na pustyni� w poszukiwaniu rzadko spo-
tykanych rud.
Krajuchin strzeli� palcami i po�o�y� d�onie na biurku.
- Tak, to ca�kiem zrozumia�e - mrukn�� - ca�kiem oczywiste.
Nic tam o tym nie wiedz�. A zatem, towarzyszu Byk�w - m�wi�
dalej, westchn�wszy g��boko - ma si� rozumie�, �e astronomia
nie ma z tym nic wsp�lnego. M�wi�c �ci�le, prawie nic... A jesz-
cze �ci�lej: wy nie macie z ni� nic wsp�lnego. Niewa�ne, czy
interesowali�cie siat� nauk�. W�tpi�, czyby si�wam przyda�a. Osta-
tecznie przeczytacie co� nieco�, troch� wam opowiedz�... Sprawa
polega na tym, �e b�dziecie pracowa� nie tu... nie na Ziemi.
Byk�w niespokojnie zamruga� oczyma. Zn�w poczu� si� tak
nieswojo, jak w pierwszej chwili, gdy przekroczy� pr�g tego ga-
binetu.
- Obawiam si�, �e nic nie rozumiem - wykrztusi�. - Nie na
Ziemi? A mo�e na Ksi�ycu?
- Nie, nie na Ksi�ycu. Znacznie dalej.
Wszystko zacz�o si� wydawa� dziwacznym snem. Krajuchin
opar� brod� na splecionych palcach i m�wi�:
- Co was tak zadziwi�o, Aleksieju Piotrowiczu? Ju� od trzy-
dziestu lat ludzie lataj� na inne planety. Zwykli ludzie, tacy jak wy.
Ludzie o najr�niejszych specjalno�ciach. Jestem zdania, �e mo-
gliby�cie zosta� �wietnym astronaut�. Warto zwr�ci� uwag�, �e
wielu astronaut�w doszlusowa�o do nas, �e tak powiem, z zewn�trz,
na przyk�ad z lotnictwa. Rozumiem dobrze, �e wam jako in�ynie-
rowi tak ca�kowicie zwi�zanej z Ziemi� specjalno�ci nie przysz�o
nawet na my�l, �e mogliby�cie wzi�� udzia� w takich pracach. A jed-
nak stworzone zosta�y takie mo�liwo�ci, �e obecnie wysy�amy
wypraw� na Wenus, i jest nam potrzebny cz�owiek doskonale zna-
j�cy warunki pracy w piaszczystych terenach. Nie s�dz�, aby tam-
te pustynie bardzo r�ni�y si� od waszej ukochanej Gobi. Tyle �e
napotkacie nieco wi�ksze trudno�ci...
W g�owie Bykowa b�ysn�a nagle my�l:
- Uranowa Golkonda!
Krajuchin spojrza� na niego przenikliwie.
- Tak. Uranowa Golkonda. Widzicie, ju� wiecie prawie wszystko.
- Wenus... - powoli m�wi� Byk�w. - Uranowa Golkonda... -
Pokr�ci� g�ow� i u�miechn�� si�. - Ja... i niebo! Niewiarygodne!
- No, nie taki z was chyba wielki grzesznik. A poza tym nie
wysy�amy was do rajskich ogrod�w. Jednak mo�e si� zdarzy�... -
Krajuchin pochyli� si� i zapyta� szeptem:
- Boicie si�?
Byk�w zastanowi� si�.
- Oczywi�cie strach mnie oblatuje - przyzna� si�. Prawd�
m�wi�c, po prostu mam stracha.. Zreszt�... mo�e nie dam rady.
Ale je�li za��da si� ode mnie tylko tego, co potrafi�, to dlaczeg�
by nie? - popatrzy� na Krajuchina i u�miechn�� si�. - Nie, nie boj�
si� a� tak bardzo, �eby odm�wi�. Musicie rozumie�, �e to jednak
by�o zaskoczenie. A przy tym, dlaczego wy... uwa�acie, �e wywi�-
�� si� ze swego zadania?
- Jestem najzupe�niej przekonany. Oczywi�cie, nie b�dzie �a-
two. B�dziecie mieli trudno�ci, b�dzie wam ci�ko, bardzo ci�-
ko, natkniecie si�, by� mo�e, na niebezpiecze�stwa, o jakich na
razie nie mamy nawet poj�cia... lecz dacie sobie rad�.
- Lepiej si� na tym znacie, towarzyszu Krajuchin.
- Tak mi si� wydaje. Liczymy na to, Aleksieju Piotrowiczu,
�e nie pobiegniecie do waszego ministerstwa z pro�b� o zwolnie-
nie ze wzgl�du na stan zdrowia czy warunki rodzinne.
- Towarzyszu Krajuchin!
- A c� wy my�licie? - Krajuchin zaczerwieni� si�. - Nie tacy
jak wy, siedz�c na tym fotelu, sromotnie tch�rzyli. - Przeci�gn��
d�oni� po twarzy. - M�wi�c szczerze, ju� od dawna mam was na
oku i jestem rad, �e si� nie omyli�em.
Byk�w chrz�kn�� za�enowany i odwr�ci� wzrok, po czym
spyta�:
- A sk�d mnie znacie?
- Z akcji ratunkowej ekspedycji Daugego. Nale�a�a ona do
naszego resortu. Od tej pory mam was na oku. Poprosi�em o opini�
o was i wszystko, co potrzeba. Teraz nadszed� czas i zaprosili�my
was tutaj.
- Rozumiem.
- Zwykle dajemy czas do namys�u, tydzie�, a niekiedy mie-
si�c. Tym razem jednak nie mo�emy czeka�. Decydujcie, towarzy-
szu Byk�w. Uprzedzam was: je�li wahacie si� cho�by odrobin�,
rezygnujcie natychmiast. Pretensji mie� nie b�dziemy.
Byk�w roze�mia� si�.
- Towarzyszu Krajuchin, nie rezygnuj�. Je�li uwa�acie, �e dam
sobie rad�, zgadzam si�. Oczywi�cie by�em troch� zaskoczony, ale
to nic nie szkodzi.
- No to �wietnie.
Krajuchin spokojnie sk�oni� g�ow� i zerkn�� na zegarek.
- A teraz uwa�ajcie. Ekspedycja potrwa stosunkowo kr�tko,
nie d�u�ej ni� p�tora miesi�ca. Odpowiada wam to?
- Odpowiada...
- O szczeg�ach m�wi� teraz nie b�d�. Dowiecie si� wszyst-
kiego p�niej. Czasu mamy jak na lekarstwo. Prosz� wzi�� pod
uwag�, �e jutro odlatujemy.
- Jutro? Na Wenus?
- Nie, na Wenus nie polecimy tak pr�dko. Na razie popracuje-
my na Ziemi. Nie my�lcie tylko, �e w Moskwie. B�dziemy w in-
nym miejscu. Ale, ale... gdzie s� wasze rzeczy?
- Na dole w szatni. Rzeczy mam niewiele - waliz� i rapor-
t�wk�. Nie przypuszcza�em...
- To nie jest najwa�niejsze. Gdzie macie zamiar zatrzyma�
si�? Polecam wam Prag�... To blisko, tu� obok.
Byk�w przytakn��.
- Wiem. To dobry hotel.
- Bardzo dobry. Teraz jeste�cie wolni, a za... - zn�w zerkn��
na zegarek - za dwie godziny z minutami, to znaczy dok�adnie o sie-
demnastej, prosz� was, towarzyszu kosmonauto, wracajcie tu do
mnie. Dowiecie si� paru rzeczy. Jedli�cie obiad? Na pewno nie!
Restauracja znajduje si� na trzynastym pi�trze. Posilcie si�, od-
pocznijcie w klubie czy w bibliotece - wszystko znajduje si� w tym
samym budynku. A wi�c punktualnie siedemnasta. A teraz, jazda!
Ja natomiast zabior� si� do mycia g�owy... no... musz� komu� zmy�
g�ow�.
Byk�w, ci�gle jeszcze podniecony, wsta� i po chwili wahania
rzuci� pytanie, kt�re m�czy�o go w ci�gu ca�ej rozmowy.
- Towarzyszu Krajuchin, jak brzmi pe�na nazwa tej instytu-
cji? W skierowaniu podano skr�t: "PKKM". Mam wra�enie, �e
rozszyfrowa�em go b��dnie.
- PKKM to Pa�stwowy Komitet Komunikacji Mi�dzyplane-
tarnej przy Radzie Ministr�w. Jestem zast�pc� prezesa komitetu.
- Dzi�kuj� - odpowiedzia� Byk�w.
- Komitet Komunikacji Mi�dzyplanetarnej - mrukn��, kieru-
j�c si� do drzwi. -Nno, tak... A jamy�la�em, �e Pa�stwowy Komi-
tet Komunikacji Mi�dzynarodowej... Taki sam skr�t...
W drzwiach Byk�w zderzy� si� z jakim� dryblasem p�dz�cym
do gabinetu. Zd��y� tylko zauwa�y�, �e wielkie ch�opisko mia�o
du�e okulary w pi�knej czarnej oprawie odcinaj�ce si� od niezwy-
kle bladej twarzy. Cz�owiek ten nie zwr�ci� uwagi na go�cia i od-
sun�wszy go na bok, ju� od progu wo�a�:
- Miko�aju Zacharowiczu!
W odpowiedzi Byk�w us�ysza� gro�ny, sycz�cy g�os Kraju-
china:
- Gdzie jest sz�sty reaktor?!
- Pozw�lcie. Miko�aju...
- Pytam, gdzie jest sz�sty reaktor?
2 - W krainie
Byk�w zamkn�� drzwi i ruszy� do wyj�cia. Ciemnolicy sekre-
tarz odprowadzi� go spojrzeniem swego jedynego oka i zn�w po-
chyli� si� nad biurkiem.
Za�oga "Hiusa"
"Wenus jest, licz�c od S�o�ca, drug� z kolei planet�. �rednia
odleg�o�� od S�o�ca wynosi 0,723 jednostki astronomicznej, czyli
108 milion�w km. Ca�kowity czas obiegu wok� S�o�ca wynosi
224 dni 16 godzin 49 minut i 8 sekund. �rednia pr�dko�� porusza-
nia si� po orbicie wynosi 35 km/sek... Jest najbli�sz� planet� w s�-
siedztwie Ziemi. W momencie gdy znajduje si� mi�dzy S�o�cem
a Ziemi�, odleg�o�� jej od naszej planety wynosi oko�o 39 milio-
n�w km... Gdy jest po przeciwnej stronie S�o�ca, odleg�o�� ta wzra-
sta do 258 milion�w km. �rednica r�wna si� 12 400 km, sp�aszcze-
nie jest niedostrzegalne. Przyjmuj�c wielko�ci ziemskie za 1, Wenus
b�dzie mie� nast�puj�ce rozmiary: �rednica- 0,913, powierzch-
nia - 0,95, obj�to�� - 0,92, si�a przyci�gania na powierzchni - 0,85,
g�sto�� - 0,88 (czyli 4,80 gr/cm3); masa 0,81.... czas obrotu wok�
osi wynosi 57 godzin. Wenus otacza bardzo g�sta atmosfera z�o�o-
na z dwutlenku w�gla i czadu, w kt�rej poruszaj� si� ob�oki z kry-
stalicznego amoniaku... Badania Wenus przeprowadzane s� z tym-
czasowych i sta�ych sputnik�w, z kt�rych dwa nale�� do Akademii
Nauk ZSRR. Kilka pr�b wyl�dowania na tej planecie (Abrasimow,
Nisidzima, Soko�owski, Szi Fe�-ju i inni) i prowadzenia bada� bez-
po�rednio na jej powierzchni sko�czy�o si� niepowodzeniem...".
Byk�w spojrza� na kolorow� fotografi� Wenus - na aksamit-
no-czamym tle ��tawy dysk z b��kitnymi i pomara�czowymi cie-
niami. Zatrzasn�� grub� ksi�g�. "Kilka pr�b wyl�dowania... i pro-
wadzenia bada� bezpo�rednio... sko�czy�o si� niepowodzeniem...".
Kr�tko i wyra�nie. Pr�bowano. Byk�w zacz�� sobie przypomina�
wszystko, co czyta� kiedy� w ksi��kach i gazetach, co widzia� na
wyk�adach telewizyjnych i czego dowiedzia� si� ze zwi�z�ych i su-
chych komunikat�w TASS-u.
Pod koniec trzeciego dziesi�ciolecia, od chwili gdy cz�owiek
pierwszy raz polecia� na Ksi�yc, znane mu by�y wszystkie cia�a
niebieskie w promieniu p�tora miliarda kilometr�w. Rozwin�y
si� nowe nauki - planetologia i planetografia Ksi�yca, Marsa
i Merkurego, wielkich sputnik�w du�ych planet i niekt�rych ma�ych
planet-asteroid�w. Kosmonauci, a zw�aszcza ci, kt�rzy ca�e mie-
si�ce, a nawet lata pracowali daleko od Ziemi, przywykli ju� do
lotnych warstw py�u na r�wninach Ksi�yca, do czerwonych pu-
sty� i jak gdyby wyschni�tych zaro�li marsja�skiego saksau�u, do
lodowych przepa�ci i rozpalonych do bia�o�ci p�askowy��w Mer-
kurego, do obcego nieba, po kt�rym p�dz� liczne ksi�yce, do S�o�-
ca podobnego do jasnej gwiazdy. Setki pojazd�w mi�dzyplanetar-
nych przecina�o we wszystkich kierunkach Uk�ad S�oneczny. Zbli�a�
si� nowy etap podboju przestrzeni kosmicznej przez cz�owieka -
okres podboju wielkich, "trudnych" planet: Jupitera, Saturna, Ura-
na, Neptuna i Wenus.
Wenus by�a jednym z pierwszych obiekt�w, na kt�ry zwr�cili
uwag� wyruszaj�cy z Ziemi badacze kosmosu. Planeta znajduje
si� blisko Ziemi i S�o�ca, ma wiele wsp�lnych z Ziemi� cech fi-
zycznych, a jednocze�nie nic nie by�o wiadomo o jej budowie.
Wszystko to przykuwa�o uwag� kosmonaut�w.
Najpierw wys�ano ku niej rakiety automatyczne bez ludzi. Wy-
niki obserwacji i do�wiadcze� by�y niezach�caj�ce. Chmury, konsy-
stencj� sw� przypominaj�ce oceaniczny i�, otacza�y planet� i zas�a-
nia�y wszystko. Na setkach kilometr�w zwyk�ych i ultraczerwonych
film�w widnia� stale ten sam obraz: bia�a, jednostajna, nieprzenik-
niona zas�ona utworzona zapewne z bardzo grubej warstwy ob�o-
k�w. Nie zda�a egzaminu tak�e radiooptyka. Fale radiowe albo od-
bija�y si� od g�rnych warstw atmosfery, albo by�y ca�kowicie przez
ni� wch�aniane. Ekrany radiolokator�w albo jarzy�y si� r�wnym nic
nie znacz�cym blaskiem, albo pozostawa�y czarne. Telemechanicz-
ne i cybernetyczne tankietki-laboratoria, kt�re tak �wietnie dawa�y
sobie rad� podczas bada� Ksi�yca i Marsa, nie przesy�a�y �adnych
meldunk�w. Wszystkie zagin�y gdzie� na dnie zwartego oceanu
szaror�owej masy ob�ok�w.
W�wczas do szturmu ruszyli najodwa�niejsi. Trzy wyprawy,
wyposa�one w najnowsze, jak na owe czasy, urz�dzenia technicz-
ne, jedna po drugiej zanurza�y si� w atmosferze tajemniczej plane-
ty. Pierwszy statek sp�on��, zanim zd��y� nada� cho�by jeden ko-
munikat. (Obserwatorzy zauwa�yli w miejscu zetkni�cia si� statku
z powierzchni� atmosfery Wenus nik�y b�ysk). Druga ekspedycja
nada�a meldunek, �e podchodzi do l�dowania, a w dwadzie�cia
minut potem wiadomo��, �e tu� nad powierzchni� statek ich niesie
niezwykle silny pr�d atmosferyczny. By�a to ostatnia informacja.
Trzecia ekspedycja wyl�dowa�a szcz�liwie. Jednak nie wiadomo,
jakie kaprysy przyrody nie pozwoli�y na nawi�zanie ��czno�ci przez
ca�� dob�. Dow�dca wyprawy meldowa� p�niej, �e wok� szalej�
burze piaskowe, tr�by powietrzne o tak potwornej sile, �e zwalaj�
nawet ska�y, a wreszcie, �e otacza ich purpurowa nieprzenikniona
mg�a. Na tym ��czno�� si� urwa�a i dopiero po tygodniu kto� ner-
wowo rzuci� do mikrofonu: "Gor�czka, gor�czka, gor�czka". By�y
to ostatnie s�owa, jakie us�yszano od cz�onk�w tej wyprawy.
Zag�ada trzech ekspedycji w tak kr�tkim czasie to ju� zbyt wie-
le! Zrozumiano, �e atakowa� Wenus mo�na dopiero po dokonaniu
nowych, bardzo dok�adnych przygotowa�. Trzeba by�o przeprowa-
dzi� �mudne, wszechstronne i g��bokie rozpoznanie. Mi�dzynaro-
dowy Kongres Kosmolog�w opracowa� plan badania Wenus, kt�re-
go realizacja mia�a trwa� pi�tna�cie lat. Ludzko�� zmobilizowa�a
w tym celu wszystkie najnowsze �rodki znajduj�ce si� w arsenale
wiedzy i techniki. Zbudowano i wys�ano w przestrze� kilka sputni-
k�w-obserwatori�w, wyposa�onych w setki automat�w. Wprowa-
dzono do u�ycia automatyczne sondy-szperacze, zastosowano ultra-
czerwon�i elektronow� optyk�, aparaty jonoskopowe i wiele innych
urz�dze�. M�zgi elektronowe bezustannie opracowywa�y otrzymy-
wane informacje. Wprz�gni�to do pracy najwi�ksze w �wiecie elek-
tronowe maszyny do oblicze�. Stratosfera Wenus zosta�a zbadana
tak dok�adnie, �e wyniki wprowadza�y w podziw nawet uczonych.
W ko�cu z niezb�dn� dok�adno�ci� obliczono okres obrotu Wenus
wok� jej osi. Sporz�dzono map� z og�lnymi zarysami �a�cuch�w
g�rskich. Zmierzono wyst�puj�ce na Wenus pola magnetyczne. Pra-
ce prowadzono metodycznie i z pe�n� celowo�ci�.
Francuski sputnik wykry� na Wenus i okre�li� rejon zwi�kszonej
jonizacji. Po pewnym czasie odkrycie to potwierdzili uczeni radziec-
cy, chi�scy i japo�scy. Stwierdzono, �e rejon superintensywnej joni-
zacji obejmuje oko�o p�l miliona metr�w kwadratowych i okresowo
koncentruje siana �ci�le okre�lonym miejscu. Stwierdzono r�wnie�,
�e jonizacja nie ma nic wsp�lnego z grub� pow�ok� chmur, a zatem
wy��cza si� mo�liwo�� jej atmosferycznego pochodzenia. Pozosta�o
tylko podsun�� my�l, �e rejon jonizacji zwi�zany jest z tward� po-
wierzchni� Wenus. Je�eli �r�d�em jonizacji by�yby materia�y pro-
mieniotw�rcze, to mog�y jedynie zdradza� obecno�� rud radioak-
tywnych o niebywa�ej koncentracji. Nazwa "Uranowa Golkonda"
narzuca�a si� sama przez si�.
W takiej sytuacji sprawy przybra�y inny obr�t. Je�li chodzi o ci�-
kie elementy radioaktywne, ludzko�� ci�gle jeszcze odczuwa�a ich
g��d. Technologia wydobywania rozsianych po ca�ym globie rud roz-
wija�a si� powoli, natomiast zapotrzebowanie na materia�y rozsz-
czepialne wielokrotnie przewy�sza�o produkcj� zak�ad�w aglome-
racyjnych, a sztuczne ich wytwarzanie by�o zbyt kosztowne.
Wy��cznie naukowe zainteresowania, jakie budzi�a Wenus, zosta�y
uzupe�nione zagadnieniami bardziej praktycznymi.
Zn�w wyruszy�o kilka ekspedycji. Zgin�� Sokolowski, wice-
prezes Mi�dzynarodowego Kongresu Kosmogator�w*.
Jako niewidomy inwalida powr�ci� do Nagoi nieustraszony Ni-
sidzima. Przepad� bez wie�ci jeden z najlepszych pilot�w chi�skich
Szi Fe�-ju. By�o rzecz� oczywist�, �e stare �rodki ataku zawodzi-
�y. Wenus po prostu drwi�a z wysi�k�w cz�owieka. Analiza sk�-
pych wiadomo�ci o katastrofach ekspedycji wykaza�a, �e aby po-
my�lnie wyl�dowa� na Wenus, trzeba wyrzec si� dotychczasowych
konstrukcji i zasad technicznych, na kt�rych opiera�y si� loty mi�-
dzyplanetarne. Mi�dzynarodowy kongres wezwa� do zaniechania
lot�w a� do chwili, gdy zostan� zbudowane nowe statki mi�dzy-
planetarne, i uchwali� nagrod� za opracowanie takiej rakiety, kt�ra
by mog�a pokona� pancerz wenusja�skiej atmosfery. W Zwi�zku
Radzieckim pe�n� par� prowadzono prace nad skonstruowaniem
rakiety o nap�dzie fotonowym. Inne pa�stwa tak�e szuka�y nowych
rozwi�za�.
Na dwa lata przed rozpocz�ciem naszej opowie�ci w central-
nych gazetach pojawi�a si� wzmianka, �e na najwi�kszym sputni-
ku Ziemi Wei-ta-de Ju-i, co znaczy "Wielka przyja��", radzieccy
i chi�scy mistrzowie bezgrawitacyjnego odlewnictwa metali - od-
lewnictwa w warunkach, gdy nie istnieje dzia�anie si�y ci�ko�ci -
rozpocz�li odlewanie kad�uba rakiety o nap�dzie fotonowym. Mo�-
liwe, �e na tej w�a�nie rakiecie los pozwoli Bykowowi i jego towa-
rzyszom dosta� si� na wenusja�skie pustynie... o kt�rych powie-
dzia� Krajuchin: "Nie s�dz�, aby si� r�ni�y od waszej ukochanej
pustyni Gobi".
Zreszt� wszystko jedno, czy b�dzie to rakieta fotonowa, czy
te� atomowa, czy pustynie na Wenus b�d� si� zasadniczo r�ni�y
od ziemskich - wiadomo by�o jedno: wyprawa mia�a do wykona-
nia nadzwyczaj trudne zadanie. Dla dokonania podboju Wenus i jej
* Autor stworzy� nowe s�owo, kt�rego pierwowzorem jest "nawigator" (przyp
t�um.).
na po�y mitycznych skarb�w Uranowej Golkondy potrzebna jest
ogromna wiedza, �elazne zdrowie, niezwyk�a wytrzyma�o��... Trze-
ba by� do tego prawdziwym astronaut�, jednym z tych bohater�w,
jakich ogl�da si� w kinie i jakich wita si� z kwiatami w r�ku, albo
te�... jednym z tych, co gin� w bezkresnej przestrzeni mi�dzypla-
netarnej. Czy skromny in�ynier Byk�w ma do�� wiedzy, czy wy-
trzymaj� jego zdrowie i charakter?
Krajuchin zna si� na tych sprawach lepiej, jest przecie� za-
st�pc� prezesa PKKM, Pa�stwowego Komitetu Komunikacji Mi�-
dzyplanetarnej. Je�li Krajuchin jest przekonany, �e Byk�w da so-
bie rad�, to Byk�w nie zawiedzie. Zreszt�, ci astronauci to tak�e
ludzie! Potrafi� oni, potrafi i on.
Byk�w zda� sobie nagle spraw�, �e uparcie wpatruje si� prosto
w oczy �adniutkiej bibliotekarki siedz�cej przy stoliku naprzeciw.
Dziewczyna najpierw zrobi�a gro�n� min�, lecz po chwili nie wy-
trzyma�a i parskn�a �miechem. Z kolei nachmurzy� si� Byk�w.
Trzeba b�dzie wys�a� do Aszchabadu depesz�, �e delegacja prze-
ci�gnie si�. Szkoda... nie zobaczy si� ju� przed wypraw�... Ale co
by to da�o? Czy w ci�gu kilku minut zdo�a powiedzie� wszystko,
czego nie mia� odwagi wyzna� przez tyle lat? Niechaj los rozstrzy-
ga! Gdy wr�ci... (W my�li zobaczy� fotografi� w czasopi�mie. Bo-
haterowie kosmicznych przestrzeni powr�cili z trudnego rejsu -
kwiaty, u�miechy, podniesione w ge�cie powitania d�onie...), gdy
wr�ci, we�mie urlop i pojedzie do Aszchabadu. Podejdzie do zna-
jomego domu, naci�nie guzik dzwonka...
Byk�w spojrza� na zegarek. Do pi�tej brakowa�o jeszcze paru
minut. Wsta�, sk�oni� si� bibliotekarce, zwracaj�c jednocze�nie tom
encyklopedii.
Jednooki sekretarz skin�� mu g�ow� jak staremu znajomemu.
Byk�w jeszcze raz spojrza� na zegarek (by�a za minut� pi�ta), przy-
g�adzi� r�k� w�osy, obci�gn�� wiatr�wk� i zdecydowanym ruchem
otworzy� drzwi gabinetu.
Odni�s� wra�enie, �e wszed� do innego pokoju. Zas�ony na
oknach by�y rozsuni�te; przez szeroko otwarte okna wdziera�o si�
s�oneczne �wiat�o, oblewaj�c z�otem jasne, aksamitne �ciany z pla-
stiku. Fotel, kt�ry sta� przy biurku, zosta� odsuni�ty. Nadal le�a� na
nim, zwiesiwszy za oparcie srebrzysty he�m, str�j przypominaj�cy
skafander. Pod �cian� znajdowa� si� zwini�ty dywan. Po�rodku
gabinetu, na wyfroterowanym parkiecie, sta� dziwaczny przedmiot,
co� w rodzaju ��wia o pi�ciu grubych nogach. G�adki, sferyczny
pancerz wznosi� si� przynajmniej metr nad pod�og�. Wok� "��-
wia" przykucn�o kilku m�czyzn.
Gdy Byk�w wszed� do gabinetu, jeden z nich, barczysty, przy-
garbiony, w czarnych ochronnych okularach, zakrywaj�cych nie-
mal po�ow� twarzy, podni�s� �ys� g�ow�, l�ni�c� w s�onecznym
blasku, i odezwa� si� chrypi�cym g�osem Krajuchina:
- Ot� i on! Towarzysze, przedstawiam wam sz�stego cz�on-
ka waszej za�ogi, in�yniera Aleksieja Piotrowicza Bykowa.
Zwr�ci�y si� ku niemu wszystkie twarze - ros�y, bardzo przy-
stojny m�czyzna w lekkim, doskonale uszytym garniturze; czer-
wony od upa�u grubas z ogolon� g�ow�; �niady, czarnow�osy m�o-
dzian, wycieraj�cy �ylaste d�onie zat�uszczonymi paku�ami, i...
Dauge, stary, dobry przyjaciel Dauge, tak samo jak na pustyni Gobi
wychud�y i niezgrabny, tylko ubrany inaczej, ju� nie w szerokich
spodniach i chustce na g�owie, lecz w zwyk�ym garniturze. Dauge
spogl�da� na Bykowa, wita� go �yczliwym kiwaniem g�owy i u�mie-
cha� si� na ca�� szeroko�� wielkich ust.
- Poznajcie si� - powiedzia� Krajuchin. - W�odzimierz Sier-
giejewicz Jurkowski, wybitny geolog i do�wiadczony astronauta.
Przystojny geolog w wymuskanym garniturze jakby od niechce-
nia u�cisn�� r�k� Bykowa i odwr�ci� si� oboj�tnie. Byk�w k�tem
oka spojrza� na Krajuchina. Wyda�o si� mu, �e w jego oczach za-
b�ys�y i natychmiast przygas�y weso�e ogniki.
- ...Bogdan Bogdanowicz Spicyn, pilot, jeden z najlepszych
kosmonaut�w na �wiecie. Cz�onek pierwszych ekspedycji do stre-
fy asteroid�w.
Ciemny brunet b�ysn�� w u�miechu wspania�ymi z�bami. D�o�
mia� gor�c� i tward� jak �elazo.
- Micha� Antonowicz Krutikow - m�wi� dalej Krajuchin - na-
wigator. Duma radzieckiej astronautyki.
- Ech, jak wy co� powiecie, Miko�aju Zacharowiczu, to... -
mrukn�� grubas, zmieszany jak panienka, przyja�nie ogl�daj�c By-
kowa od st�p do g��w. - Towarzysz Byk�w naprawd� mo�e pomy-
�le�... Bardzo mi przyjemnie pozna� was, towarzyszu Byk�w...
- A na koniec... tu, zdaje si�, przedstawia� nikogo nie potrze-
buj�.
Byk�w i Dauge u�cisn�li si�.
- Wspaniale, Aleksieju, wspaniale! - szepta� Dauge.
- Oczom nie wierz�, �e to ty!
- A w�a�nie �e ja, Aleksieju!
Krajuchin uj�� Bykowa delikatnie za �okie�.
- Dow�dca statku i kierownik ekspedycji.
Byk�w obejrza� si�. W drzwiach sta� niewysoki, dobrze zbu-
dowany m�czyzna o bardzo bladej twarzy i zupe�nie siwych w�o-
sach. Patrz�c na jego regularne, wyraziste i delikatne rysy, nie
mo�na by�o mu da� wi�cej ni� trzydzie�ci par� lat. Widocznie
wszed� do gabinetu tu� za Bykowem i obserwowa� ca�� ceremoni�.
- ...Anatol Borysowicz Jermakow.
Byk�w, gdy us�ysza� nazwisko, kt�re przed kilkoma miesi�ca-
mi nie schodzi�o ze szpalt prasy, stan�� na baczno��. S� ludzie,
kt�rych przewag� czuje si� od pierwszego wejrzenia. Do takich
z pewno�ci� nale�a� Jermakow. Byk�w wyczuwa� w nim niemal
olbrzymi� si�� woli i wszechstronny umys�, kt�ry znamionuj � �ela-
zna logika i konsekwencja. Mocne usta Jermakowa rozchyli�y si�
w uprzejmym u�miechu, lecz ciemne oczy z ciekawo�ci� i uwag�
bada�y twarz nowego cz�onka ekspedycji.
Min�o kilka trudnych sekund milczenia. Pierwszy odezwa� si�
Jermakow:
- Bardzo mi przyjemnie, towarzyszu Byk�w.
I�ynier delikatnie u�cisn�� jego w�sk�, ciep�� d�o� i odwr�ci�
si� do Daugego. Zauwa�y�, �e czo�o starego towarzysza by�o po-
kryte kroplami potu. No c�, w gabinecie by�o do�� gor�co.
- A wi�c, towarzysze - zacz�� Krajuchin - zebrali�my si� ju�
wszyscy i mo�emy zaczyna� konferencj�, ostatni� w Moskwie.
Zbli�y� si� do biurka i nacisn�� jeden z guzik�w na ebonitowej
tablicy rozdzielczej wideofonu. Rozleg�o si� ciche brz�czenie i szary
��w powoli zapad� si� pod pod�og�, a nad ciemnym otworem zasun��
si� parkiet. Dauge i Spicyn rozwin�li i u�o�yli na pod�odze dywan,
a grubasek Krutikow podsun�� fotel na dawne miejsce przy biurku.
- Siadajcie, towarzysze - zaprosi� Krajuchin.
Wszyscy zaj�li miejsca w lekkich fotelikach z czerwonego drze-
wa. Zapanowa�o milczenie.
- Z rado�ci� mog� was zawiadomi� - m�wi� Krajuchin - �e
rozkaz zosta� podpisany. Sta�o si� to przed dwjema godzinami, a je-
�li chodzi o sk�ad za�ogi, to zosta� ostatecznie zatwierdzony. Gra-
tuluj� wam.
Wszyscy siedzieli nieruchomo i tylko elegancik Jurkowski pod-
ni�s� g�ow� i rzuci� na Bykowa przelotne spojrzenie.
- Co si� za� tyczy zadania... - Krajuchin zamilk� na chwil� i pod-
ni�s� kartk� do oczu. - Je�li chodzi o zadanie, to w tym punkcie komi-
tet uzna� za konieczne wprowadzi� kilka zmian, a raczej uzupe�nie�.
- Zaczyna si�... - cicho, lecz z wyra�nym niezadowoleniem
szepn�� Dauge.
Zaterkota� dzwonek telefonu. Krajuchin podni�s� i od razu po-
�o�y� s�uchawk�. Nacisn�� prze��cznik i burkn��:
- Mam teraz konferencj�.
- Tak jest! -zabrzmia�o w g�o�niku.
- Tak wi�c, towarzysze, w zasadzie wszystko pozostaje tak,
jak by�o w projekcie. Zadaniem waszym b�dzie wypr�bowanie
nowych urz�dze� technicznych i przeprowadzenie geologicznych
bada� na Wenus. Poniewa� mamy w�r�d nas nowicjusza, kt�ry nie
jest obeznany z naszymi sprawami, a tak�e bior�c pod uwag�, �e
powtarzanie jest matk� m�dro�ci... przeczytam wam t� cz�� roz-
kazu. "Paragraf �smy. Zadaniem ekspedycji jest: po pierwsze, prze-
prowadzi� wszechstronne pr�by eksploatacyjno-techniczne nowe-
go typu statku mi�dzyplanetarnego - rakiety o nap�dzie fotonowym
�Hius�. Po drugie, wyl�dowa� na Wenus w rejonie z�� radioak-
tywnych rud Uranowa Golkonda, kt�re przed dwoma laty zosta�y
odkryte przez ekspedycj� Tachmasiba-Jermakowa...".
Byk�w g�o�no westchn��. Dauge ostrzegawczym gestem po�o-
�y� mu d�o� na kolanie.
- "...i przeprowadzi� tam geologiczne badania. Paragraf dzie-
wi�ty. Zadaniem grupy geologicznej ekspedycji jest okre�li� grani-
ce z�� Uranowej Golkondy, zebra� pr�bki materia��w radioaktyw-
nych oraz obliczy� w przybli�eniu zapasy tych kopalin. Po powrocie
przed�o�y� komitetowi szacunkow� warto�� z��". Wszystko to by�o
w projekcie, ale teraz przeczytam punkt, kt�ry zosta� dodany - wtr�-
ci� Krajuchin. -S�uchajcie! "Paragraf dziesi�ty. Zadaniem ekspedy-
cji jest znalezienie miejsca l�dowania w odleg�o�ci nie wi�kszej ni�
pi��dziesi�t kilometr�w od granicy Uranowej Golkondy. L�dowi-
sko musi nadawa� si� dla wszystkich typ�w statk�w mi�dzyplane-
tarnych, a ekspedycja wyposa�y je w automatyczne radiolatarnie typu
Usmanowa-Szwarca, dzia�aj�ce na zakresie fal ultrakr�tkich i po-
bieraj�ce energi� z miejscowych �r�de�". Krajuchin od�o�y� papiery
i spojrza� na zebranych.
Przez chwil� panowa�o milczenie. Cisz� przerwa� Jurkowski.
Z nonszalancj� uni�s� jedn� brew i zapyta�:
- A kt� b�dzie to robi�?
- Dziwne pytanie - u�miechaj�c si�, zauwa�y� Krajuchin.
- Wszystko to brzmi bardzo �adnie, znajdziemy l�dowisko -
jakby pospiesznie zacz�� m�wi� Dauge. - Ostatecznie nawet je wy-
budujemy. Ale z tymi radiolatarniami... Sprawa specjalnego przy-
gotowania... delikatna i wymaga specjalnego przygotowania.
- To ju�, moi drodzy, nie moja sprawa. Ta troska spada na
g�ow� kierownika ekspedycji. - Krajuchin zapali� papierosa. -
Prawda, Anatolu Borysowiczu?
Byk�w z zaciekawieniem spojrza� na Jermakowa. Ten mach-
n�� r�k�.
- S�dz� - m�wi� powoli - �e wywi��emy si� z zadania. Je�li
si� nie myl�, mamy jeszcze przed sob� p�tora miesi�ca. Przez ten
czas zd��ymy pozna� konstrukcj� owych latar� i przeprowadzi�
kilka pr�bnych monta�y. Nie taka to zn�w "delikatna" sprawa...
- Musicie jednak wzi�� pod uwag�, �e nie dam wam na te prace
ca�ych sze�ciu tygodni ani nawet miesi�ca - przerwa� mu Krajuchin.
- W takim razie musz� wystarczy� trzy tygodnie - Jermakow
opu�ci� wzrok i ogl�da� w�asne d�onie. - Ma si� rozumie�, je�li
nam to umo�liwicie.
- Nie rozumiem - wtr�ci� si� Jurkowski, nie czekaj�c na od-
powied� Krajuchina - co to znaczy "pobieraj�ce energi� z miej-
scowych �r�de�"? Zdaje si�, �e tak przeczytali�cie?
- Znaczy to, drogi W�odzimierzu, �e �r�d�o energii dla radio-
latami musicie znale�� tam na miejscu - odpowiedzia� Krajuchin. -
Zreszt�, jestem prze�wiadczony, �e dla naszych technik�w ta spra-
wa jest ca�kiem jasna. Chyba tak?
Krutikow szybko przytakn��, a Spicyn, u�miechaj�c si�, zacz��:
- Pewnie, �e rozumiemy. Je�li Golkonda zawiera chocia�by
po�ow� tych materia��w radioaktywnych, o jakich si� m�wi, czy
te� termoelementy... A zreszt�, co tu m�wi�! Rozkaz to rozkaz.
- Co innego wyda� rozkaz, a ca�kiem co innego wykona� go -
ponuro mrukn�� Jurkowski. - W ka�dym razie uwa�am, �e punkt
ten trzeba by�o najpierw om�wi� z nami, a dopiero potem umiesz-
cza� w rozkazie.
"Dlaczego Krajuchin nie zgasi tego napuszonego ba�anta?" -
ze z�o�ci� pomy�la� Byk�w.
Cienkie, jakby szrama po chirurgicznym ci�ciu, wargi Kraju-
china rozchyli�y si� w ironicznym u�miechu.
- W�odzimierzu Siergiejewiczu, czy uwa�acie, �e to przekra-
cza mo�liwo�ci ekspedycji?
Nie o to chodzi...
- Oczywi�cie nie o to! - ostro potwierdzi� Krajuchin. - Oczy-
wi�cie nie o to! Rzecz w tym, �e na osiem statk�w, kt�re w ostatnim
dwudziestoleciu wylecia�y na Wenus, sze�� rozbi�o si� o ska�y. Zwa�-
cie wi�c, �e "Hius" zostaje wys�any na Wenus nie wy��cznie... i nie
w celu zaspokojenia waszych, W�odzimierzu, geologicznych nami�t-
no�ci. Sprawa polega na tym, �e za wami p�jd� inni... dziesi�tki,
setki nast�pc�w. Wenus... Golkondy nie mo�emy pozostawi� bez
znak�w nawigacyjnych. Nie mo�emy i niech to diabli wezm�! Albo
ustawimy tam automatyczne radiolatarnie, na kt�rych b�dzie mo�na>
ca�kowicie polega�, albo nadal b�dziemy wysy�a� ludzi prawie na
pewn� zgub�. Czy�by�cie tego nie rozumieli?
Krajuchin zacz�� kas�a�, odrzuci� papierosa i chusteczk� wy-
tar� �ysin�. Jurkowski obla� si� p�sem i opu�ci� wzrok. Wszyscy
milczeli. Dauge tr�ci� Bykowa �okciem.
- W ten oto spos�b �ci�ga si� nasz ludek z niebotycznych wy-
�yn na ziemi�.
- Poczekaj, Grigorij - szepn�� Byk�w - daj pos�ucha�.
Jeszcze niezbyt wyra�nie zdawa� sobie spraw� z koncepcji ekspe-
dycji i �rodk�w, jakimi mia�a rozporz�dza�. Na razie by�o oczywi-
ste, �e przynajmniej jedno l�dowanie na Wenus przebieg�o pomy�l-
nie. L�dowanie ekspedycji Tachmasiba-Jermakowa. Uranowa
Golkonda nie by�a mitem.
- Przypuszczam, �e nie b�dziemy musieli zmienia� oblicze�
zwi�zanych z lotem? - spyta� Jermakow.
- Nie, dane przelotu nie ulegn� zmianie. Towarzysz Krutikow
powinien przewidzie� start na pi�tnastego, osiemnastego sierpnia.
Nawigator Krutikow u�miechn�� si� i przytakn�� g�ow�.
- Mam jeszcze jedno pytanie - niespodziewanie jeszcze raz
zabra� g�os Jurkowski.
- Prosz� bardzo, W�odzimierzu Siergiejewiczu.
- Zupe�nie nie rozumiem, jakie zadanie ma spe�nia� towa-
rzysz... e... Byk�w, zw�aszcza w takiej ekspedycji jak nasza. Nie
w�tpi� w jego wielkie walory, zar�wno fizyczne, jak i duchowe,
ale chcia�bym dowiedzie� si� czegokolwiek o jego specjalno�ci i za-
daniach.
Byk�w wstrzyma� oddech.
- Wiadomo wam, �e ekspedycja b�dzie pracowa� w warun-
kach pustynnych - powoli wyja�nia� Krajuchin. - A towarzysz
Byk�w jest z pustyni� za pan brat.
- Hm... My�la�em, �e jest specjalist� od lotnisk. Mamy prawo
przypuszcza�, �e Grigorij Dauge zna pustyni� nie gorzej.
- Dauge zna pustyni� znacznie gorzej - gniewnie zawo�a� Gri-
gorij. - Znaczniej gorzej! Wymieniony przez Jurkowskiego nawet
w prozaicznych piaskach Gobi przepad�by z kretesem, gdyby nie
Byk�w... Ty, W�odku, nie znasz Bykowa, ale tak�e nie znasz pu-
sty�. Nie wszystkie s� podobne do tej w Wielkim Syrcie.
Krajuchin spokojnie poczeka�, a� Dauge wypowie si�, i dopie-
ro wtedy doko�czy� przerwane obja�nienie. - A poza tym Aleksiej
Piotrowicz jest �wietnym in�ynierem chemikiem i kierowc�.
Jurkowski wzruszy� ramionami.
- Nie zrozumcie mnie �le. Nie mam nic przeciwko in�yniero-
wi Bykowowi. Lecz chyba powinienem wiedzie�, jaka jest spe-
cjalno�� moich towarzyszy wyprawy! Teraz ju� wiem: towarzysz
Byk�w jest specjalist� od pusty�.
Byk�w zacisn�� z�by i milcza�. Jednak�e Krajuchin gniewnie
wbi� wzrok w Jurkowskiego i zagrzmia�:
- W�odzimierzu Siergiejewiczu, je�li pope�ni� b��d, popraw-
cie mnie. Zdaje si�, �e to wam podczas pobytu na Marsie przed
pi�ciu laty p�k�a g�sienica u tankietki. Prawda? A wy i Chlebni-
kow wlekli�cie si� pi��dziesi�t kilometr�w na piechot�, bo nie
umieli�cie jej naprawi�...
Jurkowski zerwa� si� i chcia� co� t�umaczy�, lecz Krajuchin
m�wi� dalej:
- Zreszt�, nie o to nawet chodzi. In�ynier Byk�w zosta� w��-
czony w sk�ad ekspedycji nie tylko jako specjalista, lecz tak�e dla-
tego, �e ma owe fizyczne i duchowe walory, o kt�rych nie w�tpi-
cie, co zreszt� sami przed chwil� s�yszeli�my z waszych ust. To
cz�owiek, na kt�rym wy b�dziecie mogli polega� w krytycznych
chwilach. A obiecuj�, �e chwil takich wam nie zabraknie!
- Poddawaj si�! - Krutikow trzepn�� Jurkowskiego po ramie-
niu. - Tym bardziej, �e to on w�a�nie uratowa� twojego ukochane-
go Daugego...
- Przesta�! - burkn�� Jurkowski.
Byk�w zrobi� g��boki wdech i zaczesa� d�oni� stercz�ce na
czubku g�owy w�osy. Krajuchin wyci�gn��, z biurka z�o�on� we
czworo kartk� i zn�w zacz�� m�wi�:
- Przy sposobno�ci co� o obowi�zkach. Wszyscy je znacie,
ale... ja tak, dla przypomnienia, przeczytam jeszcze raz. "Jerma-
kow - kierownik wyprawy, dow�dca statku, fizyk, biolog i lekarz.
Spicyn - pilot, radiotelegrafista, nawigator i mechanik pok�ado-
wy. Krutikow - nawigator, cybernetyk, pilot i mechanik pok�ado-
wy. Jurkowski - geolog, radiotelegrafista, biolog. Dauge - geolog,
biolog. Byk�w - in�ynier mechanik, chemik, kierowca transporte-
ra, radiotelegrafista".
- Specjalista od pusty� - szepn�� Dauge.
Byk�w niecierpliwie wzruszy� ramionami.
- A teraz co� jeszcze... - Krajuchin wsta� i opar� si� d�o�mi
o biurko. - Kilka s��w o zagadce, o "zagadce Tachmasiba"...
- O Bo�e! - �a�o�nie szepn�� Krutikow.
- Co powiedzieli�cie? - zwr�ci� si� do niego Krajuchin.
- Nic wa�nego.
- Zapewne chcieli�cie powiedzie�, �e mit o "zagadce Tach-
masiba" zanudzi� ju� was na �mier�?
- Niezupe�nie tak... ale... - Krutikow poruszy� si� za�enowa-
ny i zerkn�� na Jermakowa.
- Ale co� w tym rodzaju. Wr��my jednak do sprawy. W kie-
rownictwie Akademii znale�li si� ludzie, kt�rzy zainteresowali si�
tym problemem i prosili, aby w��czy� go w prace waszej ekspedy-
cji i rozszyfrowa� t� "zagadk�".
- To oczywiste... - z u�miechem dorzuci� Krutikow.
- Nie zgodzi�em si� na to, bior�c pod uwag� wasze i tak ju�
bardzo napi�te plany. Jednak�e, poniewa� b�dziecie pracowa� w po-
bli�u Golkondy, zwracam si� do was z pro�b�, aby�cie zwr�cili uwag�
na wszelkie zjawiska, kt�re w najmniejszym cho�by stopniu przy-
pomina�yby to, co wiemy... czego dowiedzieli�my si� od ekspedycji
Tachmasiba-Jermakowa. Zrozumieli�my si�?
Wszyscy milczeli. Tylko Jermakow rzuci� p�g�osem:
- Niestety, og�lnie przyj�a si� opinia, �e dziwne przygody
Tachmasiba to mit. A przecie� jego �mier� nie jest mitem...
- M�g� zgin�� z tysi�ca innych powod�w - powiedzia� Dauge.
- Ca�kiem mo�liwe. Lecz nie nale�y zapomina�, �e "czerwo-
ny kr�g", wszystko jedno, co si� za tymi s�owami kryje, istnieje
rzeczywi�cie i sta� si� przyczyn� jego zguby.
- Kr�tko m�wi�c, nie jest to rozkaz, lecz pro�ba - doda� Kraju-
chin - chocia� obawiam si�, �e "zagadka Tachmasiba" da wam zna�
o sobie, niezale�nie od tego, czy w ni� wierzycie, czy nie... To wszyst-
ko, co chcia�em wam powiedzie�. Teraz przejd�my do spraw bie��-
cych. Wiecie, �e jutro wylatujemy. Zbi�rka tu u mnie o dwunastej.
Pojedziemy na lotnisko Wnukowo... Towarzyszu Byk�w!
- S�ucham! - Aleksiej poderwa� si� z krzes�a.
- Prosz�, nie wstawajcie! Gdzie zamierzacie nocowa�? W Pradze?
- U mnie - szybko odpowiedzia� Dauge.
- A zatem �wietnie! No c�, towarzysze, je�li nie ma pyta�,
mo�ecie odej�� i szykowa� si� do drogi. Anatolu Borysowiczu,
prosz�, zosta�cie chwil�.
Wszyscy wstali i zacz�li si� �egna�. W sekretariacie Dauge
wzi�� Bykowa pod r�k�.
- Zejd� na parter i czekaj na mnie w westybulu, ja skocz� po
samoch�d. Mamy przed sob� ca�y wiecz�r. Posiedzimy, pogada-
my. Spodziewam si�, �e masz ca�� mas� pyta�. Prawda?
- Grigorij, jaki� ty przewiduj�cy! S��w mi brakuje!
U progu
Byk�w westchn�� i usiad� na tapczanie, odrzucaj�c ko�dr�. Nie
m�g� usn��. W gabinecie Daugego by�o ciemno. Na pod�odze bie-
la�y zrzucone na pod�og� prze�cierad�a. Za oknami r�owi�a si�
nocna �una wielkomiejskich �wiate�.
Byk�w wyci�gn�� r�k� po zegarek le��cy na stoliku obok tap-
czanu, ale ten wy�lizn�� mu si� i upad� na dywan. Byk�w zsun��
si� z tapczanu i zacz�� szuka� zguby, wodz�c d�oni� po pod�odze.
Zegarka jednak nie by�o. In�ynier wsta� i poprawi� rozkopane prze-
�cierad�a. Robi� to ju� trzeci raz od chwili, gdy Dauge �yczy� mu
dobrej nocy i poszed� do swojej sypialni pisa� listy. Aleksiej po�o-
�y� si�, lecz sen nie przychodzi�. Biedaczysko kr�ci� si�, sapa�, uk�a-
da� si� najwygodniej, liczy� do stu, ale wszystko nadaremnie.
"Zbyt wiele wra�e�" - pomy�la�. Zbyt wiele wra�e� i my�li,
Zbyt wiele opowiada� Dauge, a jeszcze wi�cej zosta�o nie wyt�u-
maczone. Co za rozkosz sprawi�by teraz papieros. Nie! Nie wol-
no! Trzeba odzwyczaja� si�. Trzeba rzuci� palenie i zupe�nie za-
pomnie� o alkoholu. Wieczorem Grigorij bez �adnego entuzjazmu
przyj�� jego s�owa, �e "o tam, w walizce, czeka na swoj� kolej
butelka najlepszego ormia�skiego koniaku". Do�� oboj�tnie spy-
ta�: "Pi�tnastoletnia?". "Dwudziestoletnia!? - triumfalnie obwie-
�ci� Byk�w. "Wobec czego mo�esz j� wyrzuci� - uprzejmie zapro-
ponowa� Dauge. - Wyrzu� natychmiast do �mietniczki, a ju�
sama poleci przewodami zsypowymi, albo oddaj j�jutro komukol-
wiek. Pami�taj, �e w rakiecie nie wolno pali�. Taki ju� jest nasz
regulamin. Na Ziemi wolno nam czasami napi� si� troch� wina
gronowego, w drodze - ani kropelki! Takie s� zasady, towarzyszu
astronauto".
- To ci klasztor - g��boko prze�ywaj�c to stwierdzenie, za-
mrucza� Byk�w, uk�adaj�c si� wygodniej pod ko�dr�. - Trzeba spa�.
Musz� usn��.
Zamkn�� oczy i natychmiast wyobrazi� sobie du�y hali, w kt�-
rym po posiedzeniu czeka� na Daugego. Min�li go Bogdan Spicyn
i t�u�ciutki Krutikow. Przystan�li przed kioskiem z ksi��kami.
Z urywk�w rozmowy domy�li� si�, �e rozprawiaj� o jakiej� nowej
ksi��ce. W�a�ciwie Spicyn milcza�, a tylko Krutikow terkota� wy-
sokim tenorkiem, od czasu do czasu rzucaj�c w stron� nowicjusza
przyjazne spojrzenia. Byk�w odni�s� wra�enie, �e nowi koledzy
zapraszaj� go do wzi�cia udzia�u w dyskusji, lecz akurat zjawi� si�
Dauge z Jurkowskim. Dauge maszerowa� zdecydowanym krokiem,
zagryzaj�c wargi, a Jurkowski z twarz� jakby wykrzywion� skur-
czem �ciska� w r�ku zgniecion� gazet�.
- Zgin�� Dangee - zakomunikowa� Jurkowski, gdy podszed�
ju� ca�kiem blisko.
Byk�w zauwa�y�, jak s�owa te star�y z twarzy czarnow�osego
Spicyna weso�y u�miech.
- Do diab�a! - zakl�� Spicyn. Krutikow pochyli� si� do przo-
du. Wargi jego dr�a�y.
- O Bo�e... Paul?!
- Nad Jupiterem! -z w�ciek�o�ci� m�wi� Jurkowski. -Ugrz�z�
w egzosferze, straci� pr�dko��, a nie chcia� zawr�ci�...
Poda� gazet�. Byk�w zobaczy� portret w czarnej obw�dce -
szczup�y m�ody cz�owiek ze smutnymi oczyma.
- Jupiter... Zn�w przekl�ty Jupiter! - zaciskaj�c pi�ci, m�wi�
Jurkowski. - Jeszcze gorszy od Wenus, gorszy od wszystkiego na
�wiecie. Chcia�bym tam... - machn�� r�k�, zrobi� w ty� zwrot i od-
szed�, energicznie st�paj�c po elastycznej pod�odze.
- Paul Dangee. Paul... - powtarza� Krutikow �a�o�nie, kr�c�c
g�ow�.
- Nie zd��y�em odpowiedzie� na jego list - z trudem wykrztusi�
Dauge. Wszyscy zamilkli. S�ycha� by�o tylko chrz�st twardej ok�ad-
ki ksi��ki, gniecionej w pulchnych, poro�ni�tych w�osami palcach
Krutikowa.
...Byk�w otworzy� oczy i u�o�y� si� na plecach. Wypadek za�mi�
nastr�j wieczoru. Rozmowa z Daugem nie uda�a si�. "Ci astronauci
to diabelnie dzielni ch�opcy - my�la� Aleksiej. - A do tego zadzi-
wiaj�co uparci. Prawdziwi ludzie! Ilu ju� ich zgin�o na Wenus!".
Ruszali do ataku na niezdarnych rakietach odrzutowych, zabiera-
j�cych ograniczone zapasy paliwa. Nikt ich tam nie pop�dza�, ra-
czej ich powstrzymywano, po powrocie nie pozwolono na dalsze
loty... je�li oczywi�cie wracali.
Teraz do szturmu rusza� "Hius"... Byk�w, jak ka�dy in�ynier
specjalista od silnik�w o nap�dzie atomowym, zna� teori� nap�du
fotonowego i z zaciekawieniem studiowa� wszystko, co ukazywa�o
si� w druku na ten temat. Rakieta fotonowa przetwarza paliwo na
kwanty promieniowania elektromagnetycznego i dzi�ki temu uzy-
skuje najwy�sz� osi�galn� pr�dko�� strumienia odrzutowego, r�w-
n� pr�dko�ci �wiat�a. �r�d�em energii silnika rakiety fotonowej mog�
by