7051

Szczegóły
Tytuł 7051
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7051 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7051 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7051 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ARKADIJ I BORYS STRUGACCY W KRAINIE PURPUROWYCH OB�OK�W Moim Przyjacio�om Cz�� 1 Si�dmy poligon Zasadnicza rozmowa Sekretarz spojrza� na Bykowa swym jedynym okiem. - Z Azji �rodkowej? - Tak. - Dokumenty... Rozkazuj�cym gestem wyci�gn�� poprzez st� r�k� o d�oni po- dobnej do kleszczy, z niezwykle d�ugim palcem wskazuj�cym; trzech palc�w brakowa�o. Byk�w po�o�y� na tej d�oni delegacj� s�u�bow� i za�wiadczenie. Sekretarz, nie �piesz�c si�, roz�o�y� papiery i czyta�: - Aleksiej Byk�w, in�ynier mechanik z bazy radziecko-chi�- skiej ekspedycji. Ministerstwo Geologii przysy�a wy�ej wymienio- nego w celu przeprowadzenia rozm�w na temat jego dalszej pracy. Podstawa: zapotrzebowanie PKKM z dnia... Po czym zerkn�� na za�wiadczenie i zwracaj�c je w�a�cicielo- f wi, wskaza� na obite czarnym skajem drzwi. - Wejd�cie tam - powiedzia�. - Towarzysz Krajuchin czeka. Byk�w zapyta�: - Czy delegacja zostanie u was? - Tak, delegacja zostanie u mnie. Byk�w przyg�adzi� w�osy i obci�gn�� zamszow� wiatr�wk�. Wyda�o mu si�, �e jednooki sekretarz patrzy na niego jakby z cie- kawo�ci� czy mo�e z ironi�. Naburmuszony otworzy� drzwi i wszed� do gabinetu. Okna du�ego i mrocznego pokoju zas�oni�te by�y bambuso- wymi matami. Go�e �ciany z masy plastycznej matowo po�yskiwa�y w sk�pym �wietle. Pod�og� przykrywa� mi�kki czerwony dywan. Byk�w rozgl�da� si�, szukaj�c wzrokiem gospodarza. Obok du�e- go, ca�kiem pustego biurka dostrzeg� dwie �ysiny. Jedna z nich bez- krwista, o szarawym odcieniu widnia�a spoza oparcia fotela prze- znaczonego zapewne dla interesant�w. Druga jasnoszafranowego koloru kiwa�a si� nad roz�o�onymi na drugim ko�cu biurka kalka- mi technicznymi i niebieskimi fotokopiami rysunk�w. Po chwili Byk�w zobaczy� trzeci� �ysin�. Jej w�a�ciciel, nie- zwykle t�gi, ubrany w szary kombinezon, rozwali� si� na dywanie, wcisn�wszy g�ow� w k�t mi�dzy �cian� i szaf� pancern�. Od szyi tego osobnika bieg� pod biurko sznur... Byk�w poczu� si� nieswojo. Przest�powa� z nogi na nog�, kil- ka razy przesun�� suwak zamka b�yskawicznego wiatr�wki i obej- rza� si� zaniepokojony na drzwi. W tej�e chwili szafranowa �ysina znikn�a. Rozleg�o si� sapanie i przyt�umiony, zachrypni�ty g�os stwierdzi� z wyra�nym zadowoleniem : - Trzyma wspaniale! Wspa-nia-le! Nad biurkiem powoli wyrasta�a wielka, przygarbiona posta� w roboczym nylonowym kombinezonie. By� to m�czyzna wysokiego wzrostu, barczysty i oci�a�y. Jego szara i pobru�d�ona zmarszczkami twarz robi�a wra�enie maski. Zaci�ni�te, w�skie wargi tworzy�y lini� prost�. Spod wysokiego wypuk�ego czo�a spojrza�y na Bykowa okr�g�e oczy bez rz�s. - O co chodzi? - pad�o chrapliwe pytanie. - Chcia�bym si� zobaczy� z towarzyszem Krajuchinem - od- powiedzia� Byk�w, z pewnym niepokojem zerkaj�c na le��cego na dywanie osobnika. - To w�a�nie ja. - M�wi�cy tak�e zerkn�� na le��cego, po czym natychmiast wlepi� okr�g�e oczy w Bykowa. �ysina w fotelu ani drgn�a. Po chwili wahania Byk�w zrobi� kilka krok�w w stron� swego rozm�wcy i przedstawi� si�. Krajuchin s�ucha�, pochyliw- szy g�ow�. - Bardzo mi przyjemnie - odpowiedzia� sucho. - Czeka�em na was ju� wczoraj. Prosz�, siadajcie - wskaza� na fotel wielk� jak �opata d�oni�. - Prosz�, tu. Zr�bcie sobie miejsce i siadajcie. Byk�w, nie rozumiej�c, o co chodzi, zbli�y� si� do biurka i pa- trz�c na fotel, z trudem opanowywa� nerwowy u�mieszek. Na fote- lu le�a� dziwaczny ubi�r, podobny do skafandra dla nurk�w, zro- biony z szarego materia�u. Srebrzysty he�m w kszta�cie kuli z metalowymi zapinkami wystawa� nad oparcie. - Po��cie to na pod�odze - powiedzia� Krajuchin. Byk�w obejrza� si� na grub� kuk�� le��c� na pod�odze ko�o pancernej szafy. - To tak�e specjalny ubi�r - z niecierpliwo�ci� w g�osie ode- zwa� si� Krajuchin. - Siadajcie wreszcie! Byk�w szybko zdj�� skafander z krzes�a i siad�, czuj�c si� nieco zawstydzony. Krajuchin patrzy� na niego bez mrugni�cia powiek�. - Tak... - b�bni� po biurku bladymi palcami. - Tak... wi�c po- znali�my si�, towarzyszu Byk�w. Mo�ecie zwraca� si� do mnie po prostu: Miko�aju Zacharowiczu. Mam nadziej�, �e mnie polubicie i obdarzycie �yczliwo�ci�. B�dziecie pracowa� pod moim kierow- nictwem. Oczywi�cie, je�li... Przenikliwy d�wi�k telefonicznego dzwonka przerwa� rozmo- w�. Krajuchin podni�s� s�uchawk�. - Przepraszam, towarzyszu Byk�w... S�ucham. Tak... to ja. Nie powiedzia� wi�cej ani s�owa. Byk�w zauwa�y�, jak w b��- kitnawym blasku rzucanym przez ekran wideofonu na �ysych skro- niach Krajuchina nabrzmia�y �y�y, a twarz poczerwienia�a. Najwi- doczniej rozmowa dotyczy�a spraw niezwyk�ej wagi. Aby nie wyda� si� niedyskretnym, Byk�w zacz�� ogl�da� le��cy na s�siednim fo- telu skafander. Przez rozchylone wyci�cie ko�nierza widzia� wn�- trze he�mu. Byk�w odni�s� wra�enie, �e poprzez sztywny materia� widzi wz�r na dywanie, chocia� srebrzysta kula, gdy patrzy� na ni� z zewn�trz, by�a ca�kiem nieprzezroczysta. Pochyli� si�, aby lepiej przyjrze� si� skafandrowi, lecz w tej samej chwili Krajuchin od�o- �y� s�uchawk� i pstrykn�� wy��cznikiem. - Wezwa� Pokati�owa! - rozkaza� ochryp�ym szeptem. - Rozkaz! - odezwa� si� czyj� g�os. - Za godzin�! - Tak jest, za godzin�! Zn�w pstrykn�� prze��cznik. Zapad�a cisza. Byk�w podni�s� oczy i zobaczy�, �e Krajuchin z ca�ej si�y pociera czo�o d�oni�. - Tak - odezwa� si� spokojnym g�osem, widz�c, �e Byk�w mu si� przygl�da. - Ale� to zakuta pa�a! Jak grochem o �cian�... Wybaczcie, towarzyszu. Na czym to zatrzymali�my si�... Aha, aha... Bardzo was przepraszam. Musimy porozmawia� powa�nie, a cza- su ma�o. W�a�ciwie ca�kiem go nie mamy. Zatem do rzeczy... Po pierwsze chcia�bym was lepiej pozna�. Opowiedzcie co� o sobie. - Ale co? - spyta� Byk�w. - No, chocia�by �yciorys. - �yciorys? - in�ynier zastanawia� si�. - �yciorys mam nie- skomplikowany. Urodzi�em si� w roku 19... w rodzinie marynarza �eglugi �r�dl�dowej. Pochodz� z okolic Gorkiego. Ojciec umar�, kiedy nie mia�em jeszcze trzech lat. Do pi�tnastego roku �ycia mieszka�em i uczy�em si� w szkole-internacie. Potem przez cztery lata pracowa�em jako motorzysta na wo��a�skich odrzutowych �li- zgaczach-amfibiach. Gra�em w hokeja. Jako cz�onek reprezentacji klubu Wo�ga dwa razy bra�em udzia� w olimpiadach. Zacz��em stu- diowa� w wy�szej szkole technicznej transportu l�dowego. To daw- na szko�a wojsk pancerno-motorowych. ("Dlaczego, u licha, tyle gadam?" - przemkn�a mu przez g�ow� nieprzyjemna my�l). Uko�- czy�em wydzia� transportu o nap�dzie atomowo-odrzutowym prze- znaczony dla uczestnik�w ekspedycji naukowych. Potem... no c�... pos�ali mnie w g�ry w okolice Tien-szan. Nast�pnie w piaski pu- styni Gobi... Tam pracowa�em, tam te� wst�pi�em do partii. Co by tu jeszcze? To chyba wszystko. - �yciorys naprawd� nieskomplikowany - przytakn�� Kraju- chin. - Sko�czyli�cie trzydzie�ci trzy lata? Tak? - Za miesi�c sko�cz� trzydzie�ci cztery. - Oczywi�cie kawaler? Pytanie to wydawa�o si� Bykowowi bardzo nietaktowne. In�y- nier nie lubi� �adnych aluzji do swego wygl�du. Tym bardziej i� zna� jedn� kobiet�, kt�ra nie zwraca�a uwagi na to, �e jego twarz jest spalona s�o�cem, �e ma nos jak kartofel i rude, sztywne w�osy. - Chcia�em powiedzie� - m�wi� dalej Krajuchin - �e jeszcze przed p� rokiem byli�cie kawalerem. - Tak - lakonicznie odpowiedzia� Byk�w - teraz te� jestem samotny. Na razie... Zorientowa� si� nagle, �e Krajuchin wie o nim bardzo du�o, a rzuca pytania nie po to, by si� czego� dowiedzie�, lecz �eby wy- robi� sobie osobiste zdanie, czy te� z jakiego� innego powodu. Taka rozmowa nie nale�a�a do przyjemnych, wi�c Byk�w naje�y� si�. - Na razie jestem samotny - powt�rzy�. - A zatem nie macie bliskich krewnych - doda� Krajuchin. - Tak wychodzi, �e nie mam. - Wobec tego jeste�cie, �e tak powiem, ca�kiem samotni i nie- zale�ni... - Tak. Na razie jestem samotny. - Gdzie pracowali�cie ostatnio? - Na Gobi... - Od dawna? - Od trzech lat... - Trzy lata! Przez ca�y czas na pustyni? - Tak. Oczywi�cie z ma�ymi przerwami. Wyjazdy s�u�bowe, kursy... Lecz w zasadzie ca�y czas na pustyni... - Nie znudzi�o si�? Byk�w zastanowi� si�. - Pocz�tkowo by�o trudno - m�wi� ostro�nie. - Potem przy- wyk�em. Ale wiadomo, praca nie jest tam �atwa. - Stan�y mu przed oczyma czarne przestrzenie piask�w i rozpalone jak p�omie� nie- bo. - Ale przecie� i pustyni� mo�na pokocha�... - Czy�by? - mrukn�� Krajuchin - Mo�na pokocha� pustyni�? A wy j� kochacie? - Przyzwyczai�em si�. - Jak� funkcj� pe�nili�cie ostatnio? - By�em kierownikiem kolumny atomowych transporter�w te- renowych, nale��cych do bazy ekspedycji. - Wobec tego musicie �wietnie zna� si� na maszynach. Nie- prawda�? - Zale�y na jakich? - No, chocia�by na waszych atomowych teren�wkach. Byk�w uzna� pytanie za retoryczne i nie odpowiedzia�. - Powiedzcie mi, prosz�, czy to wy kierowali�cie akcj� ratun- kow� ekspedycji Daugego? - Tak, ja. - Gratuluj�, doskonale dali�cie sobie rad�! Bez waszej pomo- cy tamci by zgin�li. Byk�w wzruszy� ramionami. - Dla nas by� to w�a�ciwie do�� zwyk�y marsz i nic wi�cej. Krajuchin zmru�y� oczy - A jednak ludzie z waszego zespo�u prze�yli ci�kie chwile... je�li mnie pami�� nie zawodzi. Byk�w zaczerwieni� si�, co przy jego kolorze twarzy sprawia- �o przykre wra�enie. - Prze�yli�my czarn� burz�! - odpar� ze z�o�ci�. -Nie chwal� si�, towarzyszu Krajuchin. Maszerowa� w takt muzyki �atwo jest tylko na defiladach. Na pustyni sprawa jest bardziej skompliko- wana. Rozmowa kr�powa�a go i poczu� si� nieswojo. Krajuchin przy- gl�da� mu si� z tajemniczym u�mieszkiem. - Tak... tak... bardziej skomplikowana... Trzy lata w pustyni. Powiedzcie mi, towarzyszu Byk�w, czy interesuje was co� poza s�u�b�? Byk�w rzuci� mu pytaj�ce spojrzenie. - Pod jakim wzgl�dem? - Co robicie w wolnych chwilach? - Hm... Oczywi�cie czytam, grywam w szachy. - Zdaje si�, �e pisali�cie jakie� prace? - Pisa�em. - Du�o? - Niewiele. Dwa artyku�y w czasopi�mie "Transport g�sieni- cowy"... - Na jaki temat? - Remont reaktor�w nap�dowych w polowych warunkach. Z w�asnej praktyki. - Powiadacie, remont reaktor�w nap�dowych... Bardzo cie- kawe. Aha, czy ze sportu interesuje was co� jeszcze pr�cz hokeja? - D�udo... jestem instruktorem. - �wietnie. A czy ciekawi�a was kiedy astronomia? Byk�w odni�s� wra�enie, �e Krajuchin drwi z niego. - Nie, astronomia nie interesowa�a mnie nigdy. - Szkoda! - By� mo�e... - Chodzi o to, towarzyszu Byk�w, �e wasza praca b�dzie, w pewnym stopniu, zwi�zana z t� nauk�. In�ynier zas�pi� si�. - Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem... - Co powiedziano wam, deleguj�c was tutaj? - Powiedziano, �e jestem skierowany w celu przeprowadze- nia rozm�w na temat ewentualnego udzia�u w wyprawie nauko- wej. Chwilowo... - A nie powiedzieli, o jak� chodzi ekspedycj�? - O jak�� wypraw� na pustyni� w poszukiwaniu rzadko spo- tykanych rud. Krajuchin strzeli� palcami i po�o�y� d�onie na biurku. - Tak, to ca�kiem zrozumia�e - mrukn�� - ca�kiem oczywiste. Nic tam o tym nie wiedz�. A zatem, towarzyszu Byk�w - m�wi� dalej, westchn�wszy g��boko - ma si� rozumie�, �e astronomia nie ma z tym nic wsp�lnego. M�wi�c �ci�le, prawie nic... A jesz- cze �ci�lej: wy nie macie z ni� nic wsp�lnego. Niewa�ne, czy interesowali�cie siat� nauk�. W�tpi�, czyby si�wam przyda�a. Osta- tecznie przeczytacie co� nieco�, troch� wam opowiedz�... Sprawa polega na tym, �e b�dziecie pracowa� nie tu... nie na Ziemi. Byk�w niespokojnie zamruga� oczyma. Zn�w poczu� si� tak nieswojo, jak w pierwszej chwili, gdy przekroczy� pr�g tego ga- binetu. - Obawiam si�, �e nic nie rozumiem - wykrztusi�. - Nie na Ziemi? A mo�e na Ksi�ycu? - Nie, nie na Ksi�ycu. Znacznie dalej. Wszystko zacz�o si� wydawa� dziwacznym snem. Krajuchin opar� brod� na splecionych palcach i m�wi�: - Co was tak zadziwi�o, Aleksieju Piotrowiczu? Ju� od trzy- dziestu lat ludzie lataj� na inne planety. Zwykli ludzie, tacy jak wy. Ludzie o najr�niejszych specjalno�ciach. Jestem zdania, �e mo- gliby�cie zosta� �wietnym astronaut�. Warto zwr�ci� uwag�, �e wielu astronaut�w doszlusowa�o do nas, �e tak powiem, z zewn�trz, na przyk�ad z lotnictwa. Rozumiem dobrze, �e wam jako in�ynie- rowi tak ca�kowicie zwi�zanej z Ziemi� specjalno�ci nie przysz�o nawet na my�l, �e mogliby�cie wzi�� udzia� w takich pracach. A jed- nak stworzone zosta�y takie mo�liwo�ci, �e obecnie wysy�amy wypraw� na Wenus, i jest nam potrzebny cz�owiek doskonale zna- j�cy warunki pracy w piaszczystych terenach. Nie s�dz�, aby tam- te pustynie bardzo r�ni�y si� od waszej ukochanej Gobi. Tyle �e napotkacie nieco wi�ksze trudno�ci... W g�owie Bykowa b�ysn�a nagle my�l: - Uranowa Golkonda! Krajuchin spojrza� na niego przenikliwie. - Tak. Uranowa Golkonda. Widzicie, ju� wiecie prawie wszystko. - Wenus... - powoli m�wi� Byk�w. - Uranowa Golkonda... - Pokr�ci� g�ow� i u�miechn�� si�. - Ja... i niebo! Niewiarygodne! - No, nie taki z was chyba wielki grzesznik. A poza tym nie wysy�amy was do rajskich ogrod�w. Jednak mo�e si� zdarzy�... - Krajuchin pochyli� si� i zapyta� szeptem: - Boicie si�? Byk�w zastanowi� si�. - Oczywi�cie strach mnie oblatuje - przyzna� si�. Prawd� m�wi�c, po prostu mam stracha.. Zreszt�... mo�e nie dam rady. Ale je�li za��da si� ode mnie tylko tego, co potrafi�, to dlaczeg� by nie? - popatrzy� na Krajuchina i u�miechn�� si�. - Nie, nie boj� si� a� tak bardzo, �eby odm�wi�. Musicie rozumie�, �e to jednak by�o zaskoczenie. A przy tym, dlaczego wy... uwa�acie, �e wywi�- �� si� ze swego zadania? - Jestem najzupe�niej przekonany. Oczywi�cie, nie b�dzie �a- two. B�dziecie mieli trudno�ci, b�dzie wam ci�ko, bardzo ci�- ko, natkniecie si�, by� mo�e, na niebezpiecze�stwa, o jakich na razie nie mamy nawet poj�cia... lecz dacie sobie rad�. - Lepiej si� na tym znacie, towarzyszu Krajuchin. - Tak mi si� wydaje. Liczymy na to, Aleksieju Piotrowiczu, �e nie pobiegniecie do waszego ministerstwa z pro�b� o zwolnie- nie ze wzgl�du na stan zdrowia czy warunki rodzinne. - Towarzyszu Krajuchin! - A c� wy my�licie? - Krajuchin zaczerwieni� si�. - Nie tacy jak wy, siedz�c na tym fotelu, sromotnie tch�rzyli. - Przeci�gn�� d�oni� po twarzy. - M�wi�c szczerze, ju� od dawna mam was na oku i jestem rad, �e si� nie omyli�em. Byk�w chrz�kn�� za�enowany i odwr�ci� wzrok, po czym spyta�: - A sk�d mnie znacie? - Z akcji ratunkowej ekspedycji Daugego. Nale�a�a ona do naszego resortu. Od tej pory mam was na oku. Poprosi�em o opini� o was i wszystko, co potrzeba. Teraz nadszed� czas i zaprosili�my was tutaj. - Rozumiem. - Zwykle dajemy czas do namys�u, tydzie�, a niekiedy mie- si�c. Tym razem jednak nie mo�emy czeka�. Decydujcie, towarzy- szu Byk�w. Uprzedzam was: je�li wahacie si� cho�by odrobin�, rezygnujcie natychmiast. Pretensji mie� nie b�dziemy. Byk�w roze�mia� si�. - Towarzyszu Krajuchin, nie rezygnuj�. Je�li uwa�acie, �e dam sobie rad�, zgadzam si�. Oczywi�cie by�em troch� zaskoczony, ale to nic nie szkodzi. - No to �wietnie. Krajuchin spokojnie sk�oni� g�ow� i zerkn�� na zegarek. - A teraz uwa�ajcie. Ekspedycja potrwa stosunkowo kr�tko, nie d�u�ej ni� p�tora miesi�ca. Odpowiada wam to? - Odpowiada... - O szczeg�ach m�wi� teraz nie b�d�. Dowiecie si� wszyst- kiego p�niej. Czasu mamy jak na lekarstwo. Prosz� wzi�� pod uwag�, �e jutro odlatujemy. - Jutro? Na Wenus? - Nie, na Wenus nie polecimy tak pr�dko. Na razie popracuje- my na Ziemi. Nie my�lcie tylko, �e w Moskwie. B�dziemy w in- nym miejscu. Ale, ale... gdzie s� wasze rzeczy? - Na dole w szatni. Rzeczy mam niewiele - waliz� i rapor- t�wk�. Nie przypuszcza�em... - To nie jest najwa�niejsze. Gdzie macie zamiar zatrzyma� si�? Polecam wam Prag�... To blisko, tu� obok. Byk�w przytakn��. - Wiem. To dobry hotel. - Bardzo dobry. Teraz jeste�cie wolni, a za... - zn�w zerkn�� na zegarek - za dwie godziny z minutami, to znaczy dok�adnie o sie- demnastej, prosz� was, towarzyszu kosmonauto, wracajcie tu do mnie. Dowiecie si� paru rzeczy. Jedli�cie obiad? Na pewno nie! Restauracja znajduje si� na trzynastym pi�trze. Posilcie si�, od- pocznijcie w klubie czy w bibliotece - wszystko znajduje si� w tym samym budynku. A wi�c punktualnie siedemnasta. A teraz, jazda! Ja natomiast zabior� si� do mycia g�owy... no... musz� komu� zmy� g�ow�. Byk�w, ci�gle jeszcze podniecony, wsta� i po chwili wahania rzuci� pytanie, kt�re m�czy�o go w ci�gu ca�ej rozmowy. - Towarzyszu Krajuchin, jak brzmi pe�na nazwa tej instytu- cji? W skierowaniu podano skr�t: "PKKM". Mam wra�enie, �e rozszyfrowa�em go b��dnie. - PKKM to Pa�stwowy Komitet Komunikacji Mi�dzyplane- tarnej przy Radzie Ministr�w. Jestem zast�pc� prezesa komitetu. - Dzi�kuj� - odpowiedzia� Byk�w. - Komitet Komunikacji Mi�dzyplanetarnej - mrukn��, kieru- j�c si� do drzwi. -Nno, tak... A jamy�la�em, �e Pa�stwowy Komi- tet Komunikacji Mi�dzynarodowej... Taki sam skr�t... W drzwiach Byk�w zderzy� si� z jakim� dryblasem p�dz�cym do gabinetu. Zd��y� tylko zauwa�y�, �e wielkie ch�opisko mia�o du�e okulary w pi�knej czarnej oprawie odcinaj�ce si� od niezwy- kle bladej twarzy. Cz�owiek ten nie zwr�ci� uwagi na go�cia i od- sun�wszy go na bok, ju� od progu wo�a�: - Miko�aju Zacharowiczu! W odpowiedzi Byk�w us�ysza� gro�ny, sycz�cy g�os Kraju- china: - Gdzie jest sz�sty reaktor?! - Pozw�lcie. Miko�aju... - Pytam, gdzie jest sz�sty reaktor? 2 - W krainie Byk�w zamkn�� drzwi i ruszy� do wyj�cia. Ciemnolicy sekre- tarz odprowadzi� go spojrzeniem swego jedynego oka i zn�w po- chyli� si� nad biurkiem. Za�oga "Hiusa" "Wenus jest, licz�c od S�o�ca, drug� z kolei planet�. �rednia odleg�o�� od S�o�ca wynosi 0,723 jednostki astronomicznej, czyli 108 milion�w km. Ca�kowity czas obiegu wok� S�o�ca wynosi 224 dni 16 godzin 49 minut i 8 sekund. �rednia pr�dko�� porusza- nia si� po orbicie wynosi 35 km/sek... Jest najbli�sz� planet� w s�- siedztwie Ziemi. W momencie gdy znajduje si� mi�dzy S�o�cem a Ziemi�, odleg�o�� jej od naszej planety wynosi oko�o 39 milio- n�w km... Gdy jest po przeciwnej stronie S�o�ca, odleg�o�� ta wzra- sta do 258 milion�w km. �rednica r�wna si� 12 400 km, sp�aszcze- nie jest niedostrzegalne. Przyjmuj�c wielko�ci ziemskie za 1, Wenus b�dzie mie� nast�puj�ce rozmiary: �rednica- 0,913, powierzch- nia - 0,95, obj�to�� - 0,92, si�a przyci�gania na powierzchni - 0,85, g�sto�� - 0,88 (czyli 4,80 gr/cm3); masa 0,81.... czas obrotu wok� osi wynosi 57 godzin. Wenus otacza bardzo g�sta atmosfera z�o�o- na z dwutlenku w�gla i czadu, w kt�rej poruszaj� si� ob�oki z kry- stalicznego amoniaku... Badania Wenus przeprowadzane s� z tym- czasowych i sta�ych sputnik�w, z kt�rych dwa nale�� do Akademii Nauk ZSRR. Kilka pr�b wyl�dowania na tej planecie (Abrasimow, Nisidzima, Soko�owski, Szi Fe�-ju i inni) i prowadzenia bada� bez- po�rednio na jej powierzchni sko�czy�o si� niepowodzeniem...". Byk�w spojrza� na kolorow� fotografi� Wenus - na aksamit- no-czamym tle ��tawy dysk z b��kitnymi i pomara�czowymi cie- niami. Zatrzasn�� grub� ksi�g�. "Kilka pr�b wyl�dowania... i pro- wadzenia bada� bezpo�rednio... sko�czy�o si� niepowodzeniem...". Kr�tko i wyra�nie. Pr�bowano. Byk�w zacz�� sobie przypomina� wszystko, co czyta� kiedy� w ksi��kach i gazetach, co widzia� na wyk�adach telewizyjnych i czego dowiedzia� si� ze zwi�z�ych i su- chych komunikat�w TASS-u. Pod koniec trzeciego dziesi�ciolecia, od chwili gdy cz�owiek pierwszy raz polecia� na Ksi�yc, znane mu by�y wszystkie cia�a niebieskie w promieniu p�tora miliarda kilometr�w. Rozwin�y si� nowe nauki - planetologia i planetografia Ksi�yca, Marsa i Merkurego, wielkich sputnik�w du�ych planet i niekt�rych ma�ych planet-asteroid�w. Kosmonauci, a zw�aszcza ci, kt�rzy ca�e mie- si�ce, a nawet lata pracowali daleko od Ziemi, przywykli ju� do lotnych warstw py�u na r�wninach Ksi�yca, do czerwonych pu- sty� i jak gdyby wyschni�tych zaro�li marsja�skiego saksau�u, do lodowych przepa�ci i rozpalonych do bia�o�ci p�askowy��w Mer- kurego, do obcego nieba, po kt�rym p�dz� liczne ksi�yce, do S�o�- ca podobnego do jasnej gwiazdy. Setki pojazd�w mi�dzyplanetar- nych przecina�o we wszystkich kierunkach Uk�ad S�oneczny. Zbli�a� si� nowy etap podboju przestrzeni kosmicznej przez cz�owieka - okres podboju wielkich, "trudnych" planet: Jupitera, Saturna, Ura- na, Neptuna i Wenus. Wenus by�a jednym z pierwszych obiekt�w, na kt�ry zwr�cili uwag� wyruszaj�cy z Ziemi badacze kosmosu. Planeta znajduje si� blisko Ziemi i S�o�ca, ma wiele wsp�lnych z Ziemi� cech fi- zycznych, a jednocze�nie nic nie by�o wiadomo o jej budowie. Wszystko to przykuwa�o uwag� kosmonaut�w. Najpierw wys�ano ku niej rakiety automatyczne bez ludzi. Wy- niki obserwacji i do�wiadcze� by�y niezach�caj�ce. Chmury, konsy- stencj� sw� przypominaj�ce oceaniczny i�, otacza�y planet� i zas�a- nia�y wszystko. Na setkach kilometr�w zwyk�ych i ultraczerwonych film�w widnia� stale ten sam obraz: bia�a, jednostajna, nieprzenik- niona zas�ona utworzona zapewne z bardzo grubej warstwy ob�o- k�w. Nie zda�a egzaminu tak�e radiooptyka. Fale radiowe albo od- bija�y si� od g�rnych warstw atmosfery, albo by�y ca�kowicie przez ni� wch�aniane. Ekrany radiolokator�w albo jarzy�y si� r�wnym nic nie znacz�cym blaskiem, albo pozostawa�y czarne. Telemechanicz- ne i cybernetyczne tankietki-laboratoria, kt�re tak �wietnie dawa�y sobie rad� podczas bada� Ksi�yca i Marsa, nie przesy�a�y �adnych meldunk�w. Wszystkie zagin�y gdzie� na dnie zwartego oceanu szaror�owej masy ob�ok�w. W�wczas do szturmu ruszyli najodwa�niejsi. Trzy wyprawy, wyposa�one w najnowsze, jak na owe czasy, urz�dzenia technicz- ne, jedna po drugiej zanurza�y si� w atmosferze tajemniczej plane- ty. Pierwszy statek sp�on��, zanim zd��y� nada� cho�by jeden ko- munikat. (Obserwatorzy zauwa�yli w miejscu zetkni�cia si� statku z powierzchni� atmosfery Wenus nik�y b�ysk). Druga ekspedycja nada�a meldunek, �e podchodzi do l�dowania, a w dwadzie�cia minut potem wiadomo��, �e tu� nad powierzchni� statek ich niesie niezwykle silny pr�d atmosferyczny. By�a to ostatnia informacja. Trzecia ekspedycja wyl�dowa�a szcz�liwie. Jednak nie wiadomo, jakie kaprysy przyrody nie pozwoli�y na nawi�zanie ��czno�ci przez ca�� dob�. Dow�dca wyprawy meldowa� p�niej, �e wok� szalej� burze piaskowe, tr�by powietrzne o tak potwornej sile, �e zwalaj� nawet ska�y, a wreszcie, �e otacza ich purpurowa nieprzenikniona mg�a. Na tym ��czno�� si� urwa�a i dopiero po tygodniu kto� ner- wowo rzuci� do mikrofonu: "Gor�czka, gor�czka, gor�czka". By�y to ostatnie s�owa, jakie us�yszano od cz�onk�w tej wyprawy. Zag�ada trzech ekspedycji w tak kr�tkim czasie to ju� zbyt wie- le! Zrozumiano, �e atakowa� Wenus mo�na dopiero po dokonaniu nowych, bardzo dok�adnych przygotowa�. Trzeba by�o przeprowa- dzi� �mudne, wszechstronne i g��bokie rozpoznanie. Mi�dzynaro- dowy Kongres Kosmolog�w opracowa� plan badania Wenus, kt�re- go realizacja mia�a trwa� pi�tna�cie lat. Ludzko�� zmobilizowa�a w tym celu wszystkie najnowsze �rodki znajduj�ce si� w arsenale wiedzy i techniki. Zbudowano i wys�ano w przestrze� kilka sputni- k�w-obserwatori�w, wyposa�onych w setki automat�w. Wprowa- dzono do u�ycia automatyczne sondy-szperacze, zastosowano ultra- czerwon�i elektronow� optyk�, aparaty jonoskopowe i wiele innych urz�dze�. M�zgi elektronowe bezustannie opracowywa�y otrzymy- wane informacje. Wprz�gni�to do pracy najwi�ksze w �wiecie elek- tronowe maszyny do oblicze�. Stratosfera Wenus zosta�a zbadana tak dok�adnie, �e wyniki wprowadza�y w podziw nawet uczonych. W ko�cu z niezb�dn� dok�adno�ci� obliczono okres obrotu Wenus wok� jej osi. Sporz�dzono map� z og�lnymi zarysami �a�cuch�w g�rskich. Zmierzono wyst�puj�ce na Wenus pola magnetyczne. Pra- ce prowadzono metodycznie i z pe�n� celowo�ci�. Francuski sputnik wykry� na Wenus i okre�li� rejon zwi�kszonej jonizacji. Po pewnym czasie odkrycie to potwierdzili uczeni radziec- cy, chi�scy i japo�scy. Stwierdzono, �e rejon superintensywnej joni- zacji obejmuje oko�o p�l miliona metr�w kwadratowych i okresowo koncentruje siana �ci�le okre�lonym miejscu. Stwierdzono r�wnie�, �e jonizacja nie ma nic wsp�lnego z grub� pow�ok� chmur, a zatem wy��cza si� mo�liwo�� jej atmosferycznego pochodzenia. Pozosta�o tylko podsun�� my�l, �e rejon jonizacji zwi�zany jest z tward� po- wierzchni� Wenus. Je�eli �r�d�em jonizacji by�yby materia�y pro- mieniotw�rcze, to mog�y jedynie zdradza� obecno�� rud radioak- tywnych o niebywa�ej koncentracji. Nazwa "Uranowa Golkonda" narzuca�a si� sama przez si�. W takiej sytuacji sprawy przybra�y inny obr�t. Je�li chodzi o ci�- kie elementy radioaktywne, ludzko�� ci�gle jeszcze odczuwa�a ich g��d. Technologia wydobywania rozsianych po ca�ym globie rud roz- wija�a si� powoli, natomiast zapotrzebowanie na materia�y rozsz- czepialne wielokrotnie przewy�sza�o produkcj� zak�ad�w aglome- racyjnych, a sztuczne ich wytwarzanie by�o zbyt kosztowne. Wy��cznie naukowe zainteresowania, jakie budzi�a Wenus, zosta�y uzupe�nione zagadnieniami bardziej praktycznymi. Zn�w wyruszy�o kilka ekspedycji. Zgin�� Sokolowski, wice- prezes Mi�dzynarodowego Kongresu Kosmogator�w*. Jako niewidomy inwalida powr�ci� do Nagoi nieustraszony Ni- sidzima. Przepad� bez wie�ci jeden z najlepszych pilot�w chi�skich Szi Fe�-ju. By�o rzecz� oczywist�, �e stare �rodki ataku zawodzi- �y. Wenus po prostu drwi�a z wysi�k�w cz�owieka. Analiza sk�- pych wiadomo�ci o katastrofach ekspedycji wykaza�a, �e aby po- my�lnie wyl�dowa� na Wenus, trzeba wyrzec si� dotychczasowych konstrukcji i zasad technicznych, na kt�rych opiera�y si� loty mi�- dzyplanetarne. Mi�dzynarodowy kongres wezwa� do zaniechania lot�w a� do chwili, gdy zostan� zbudowane nowe statki mi�dzy- planetarne, i uchwali� nagrod� za opracowanie takiej rakiety, kt�ra by mog�a pokona� pancerz wenusja�skiej atmosfery. W Zwi�zku Radzieckim pe�n� par� prowadzono prace nad skonstruowaniem rakiety o nap�dzie fotonowym. Inne pa�stwa tak�e szuka�y nowych rozwi�za�. Na dwa lata przed rozpocz�ciem naszej opowie�ci w central- nych gazetach pojawi�a si� wzmianka, �e na najwi�kszym sputni- ku Ziemi Wei-ta-de Ju-i, co znaczy "Wielka przyja��", radzieccy i chi�scy mistrzowie bezgrawitacyjnego odlewnictwa metali - od- lewnictwa w warunkach, gdy nie istnieje dzia�anie si�y ci�ko�ci - rozpocz�li odlewanie kad�uba rakiety o nap�dzie fotonowym. Mo�- liwe, �e na tej w�a�nie rakiecie los pozwoli Bykowowi i jego towa- rzyszom dosta� si� na wenusja�skie pustynie... o kt�rych powie- dzia� Krajuchin: "Nie s�dz�, aby si� r�ni�y od waszej ukochanej pustyni Gobi". Zreszt� wszystko jedno, czy b�dzie to rakieta fotonowa, czy te� atomowa, czy pustynie na Wenus b�d� si� zasadniczo r�ni�y od ziemskich - wiadomo by�o jedno: wyprawa mia�a do wykona- nia nadzwyczaj trudne zadanie. Dla dokonania podboju Wenus i jej * Autor stworzy� nowe s�owo, kt�rego pierwowzorem jest "nawigator" (przyp t�um.). na po�y mitycznych skarb�w Uranowej Golkondy potrzebna jest ogromna wiedza, �elazne zdrowie, niezwyk�a wytrzyma�o��... Trze- ba by� do tego prawdziwym astronaut�, jednym z tych bohater�w, jakich ogl�da si� w kinie i jakich wita si� z kwiatami w r�ku, albo te�... jednym z tych, co gin� w bezkresnej przestrzeni mi�dzypla- netarnej. Czy skromny in�ynier Byk�w ma do�� wiedzy, czy wy- trzymaj� jego zdrowie i charakter? Krajuchin zna si� na tych sprawach lepiej, jest przecie� za- st�pc� prezesa PKKM, Pa�stwowego Komitetu Komunikacji Mi�- dzyplanetarnej. Je�li Krajuchin jest przekonany, �e Byk�w da so- bie rad�, to Byk�w nie zawiedzie. Zreszt�, ci astronauci to tak�e ludzie! Potrafi� oni, potrafi i on. Byk�w zda� sobie nagle spraw�, �e uparcie wpatruje si� prosto w oczy �adniutkiej bibliotekarki siedz�cej przy stoliku naprzeciw. Dziewczyna najpierw zrobi�a gro�n� min�, lecz po chwili nie wy- trzyma�a i parskn�a �miechem. Z kolei nachmurzy� si� Byk�w. Trzeba b�dzie wys�a� do Aszchabadu depesz�, �e delegacja prze- ci�gnie si�. Szkoda... nie zobaczy si� ju� przed wypraw�... Ale co by to da�o? Czy w ci�gu kilku minut zdo�a powiedzie� wszystko, czego nie mia� odwagi wyzna� przez tyle lat? Niechaj los rozstrzy- ga! Gdy wr�ci... (W my�li zobaczy� fotografi� w czasopi�mie. Bo- haterowie kosmicznych przestrzeni powr�cili z trudnego rejsu - kwiaty, u�miechy, podniesione w ge�cie powitania d�onie...), gdy wr�ci, we�mie urlop i pojedzie do Aszchabadu. Podejdzie do zna- jomego domu, naci�nie guzik dzwonka... Byk�w spojrza� na zegarek. Do pi�tej brakowa�o jeszcze paru minut. Wsta�, sk�oni� si� bibliotekarce, zwracaj�c jednocze�nie tom encyklopedii. Jednooki sekretarz skin�� mu g�ow� jak staremu znajomemu. Byk�w jeszcze raz spojrza� na zegarek (by�a za minut� pi�ta), przy- g�adzi� r�k� w�osy, obci�gn�� wiatr�wk� i zdecydowanym ruchem otworzy� drzwi gabinetu. Odni�s� wra�enie, �e wszed� do innego pokoju. Zas�ony na oknach by�y rozsuni�te; przez szeroko otwarte okna wdziera�o si� s�oneczne �wiat�o, oblewaj�c z�otem jasne, aksamitne �ciany z pla- stiku. Fotel, kt�ry sta� przy biurku, zosta� odsuni�ty. Nadal le�a� na nim, zwiesiwszy za oparcie srebrzysty he�m, str�j przypominaj�cy skafander. Pod �cian� znajdowa� si� zwini�ty dywan. Po�rodku gabinetu, na wyfroterowanym parkiecie, sta� dziwaczny przedmiot, co� w rodzaju ��wia o pi�ciu grubych nogach. G�adki, sferyczny pancerz wznosi� si� przynajmniej metr nad pod�og�. Wok� "��- wia" przykucn�o kilku m�czyzn. Gdy Byk�w wszed� do gabinetu, jeden z nich, barczysty, przy- garbiony, w czarnych ochronnych okularach, zakrywaj�cych nie- mal po�ow� twarzy, podni�s� �ys� g�ow�, l�ni�c� w s�onecznym blasku, i odezwa� si� chrypi�cym g�osem Krajuchina: - Ot� i on! Towarzysze, przedstawiam wam sz�stego cz�on- ka waszej za�ogi, in�yniera Aleksieja Piotrowicza Bykowa. Zwr�ci�y si� ku niemu wszystkie twarze - ros�y, bardzo przy- stojny m�czyzna w lekkim, doskonale uszytym garniturze; czer- wony od upa�u grubas z ogolon� g�ow�; �niady, czarnow�osy m�o- dzian, wycieraj�cy �ylaste d�onie zat�uszczonymi paku�ami, i... Dauge, stary, dobry przyjaciel Dauge, tak samo jak na pustyni Gobi wychud�y i niezgrabny, tylko ubrany inaczej, ju� nie w szerokich spodniach i chustce na g�owie, lecz w zwyk�ym garniturze. Dauge spogl�da� na Bykowa, wita� go �yczliwym kiwaniem g�owy i u�mie- cha� si� na ca�� szeroko�� wielkich ust. - Poznajcie si� - powiedzia� Krajuchin. - W�odzimierz Sier- giejewicz Jurkowski, wybitny geolog i do�wiadczony astronauta. Przystojny geolog w wymuskanym garniturze jakby od niechce- nia u�cisn�� r�k� Bykowa i odwr�ci� si� oboj�tnie. Byk�w k�tem oka spojrza� na Krajuchina. Wyda�o si� mu, �e w jego oczach za- b�ys�y i natychmiast przygas�y weso�e ogniki. - ...Bogdan Bogdanowicz Spicyn, pilot, jeden z najlepszych kosmonaut�w na �wiecie. Cz�onek pierwszych ekspedycji do stre- fy asteroid�w. Ciemny brunet b�ysn�� w u�miechu wspania�ymi z�bami. D�o� mia� gor�c� i tward� jak �elazo. - Micha� Antonowicz Krutikow - m�wi� dalej Krajuchin - na- wigator. Duma radzieckiej astronautyki. - Ech, jak wy co� powiecie, Miko�aju Zacharowiczu, to... - mrukn�� grubas, zmieszany jak panienka, przyja�nie ogl�daj�c By- kowa od st�p do g��w. - Towarzysz Byk�w naprawd� mo�e pomy- �le�... Bardzo mi przyjemnie pozna� was, towarzyszu Byk�w... - A na koniec... tu, zdaje si�, przedstawia� nikogo nie potrze- buj�. Byk�w i Dauge u�cisn�li si�. - Wspaniale, Aleksieju, wspaniale! - szepta� Dauge. - Oczom nie wierz�, �e to ty! - A w�a�nie �e ja, Aleksieju! Krajuchin uj�� Bykowa delikatnie za �okie�. - Dow�dca statku i kierownik ekspedycji. Byk�w obejrza� si�. W drzwiach sta� niewysoki, dobrze zbu- dowany m�czyzna o bardzo bladej twarzy i zupe�nie siwych w�o- sach. Patrz�c na jego regularne, wyraziste i delikatne rysy, nie mo�na by�o mu da� wi�cej ni� trzydzie�ci par� lat. Widocznie wszed� do gabinetu tu� za Bykowem i obserwowa� ca�� ceremoni�. - ...Anatol Borysowicz Jermakow. Byk�w, gdy us�ysza� nazwisko, kt�re przed kilkoma miesi�ca- mi nie schodzi�o ze szpalt prasy, stan�� na baczno��. S� ludzie, kt�rych przewag� czuje si� od pierwszego wejrzenia. Do takich z pewno�ci� nale�a� Jermakow. Byk�w wyczuwa� w nim niemal olbrzymi� si�� woli i wszechstronny umys�, kt�ry znamionuj � �ela- zna logika i konsekwencja. Mocne usta Jermakowa rozchyli�y si� w uprzejmym u�miechu, lecz ciemne oczy z ciekawo�ci� i uwag� bada�y twarz nowego cz�onka ekspedycji. Min�o kilka trudnych sekund milczenia. Pierwszy odezwa� si� Jermakow: - Bardzo mi przyjemnie, towarzyszu Byk�w. I�ynier delikatnie u�cisn�� jego w�sk�, ciep�� d�o� i odwr�ci� si� do Daugego. Zauwa�y�, �e czo�o starego towarzysza by�o po- kryte kroplami potu. No c�, w gabinecie by�o do�� gor�co. - A wi�c, towarzysze - zacz�� Krajuchin - zebrali�my si� ju� wszyscy i mo�emy zaczyna� konferencj�, ostatni� w Moskwie. Zbli�y� si� do biurka i nacisn�� jeden z guzik�w na ebonitowej tablicy rozdzielczej wideofonu. Rozleg�o si� ciche brz�czenie i szary ��w powoli zapad� si� pod pod�og�, a nad ciemnym otworem zasun�� si� parkiet. Dauge i Spicyn rozwin�li i u�o�yli na pod�odze dywan, a grubasek Krutikow podsun�� fotel na dawne miejsce przy biurku. - Siadajcie, towarzysze - zaprosi� Krajuchin. Wszyscy zaj�li miejsca w lekkich fotelikach z czerwonego drze- wa. Zapanowa�o milczenie. - Z rado�ci� mog� was zawiadomi� - m�wi� Krajuchin - �e rozkaz zosta� podpisany. Sta�o si� to przed dwjema godzinami, a je- �li chodzi o sk�ad za�ogi, to zosta� ostatecznie zatwierdzony. Gra- tuluj� wam. Wszyscy siedzieli nieruchomo i tylko elegancik Jurkowski pod- ni�s� g�ow� i rzuci� na Bykowa przelotne spojrzenie. - Co si� za� tyczy zadania... - Krajuchin zamilk� na chwil� i pod- ni�s� kartk� do oczu. - Je�li chodzi o zadanie, to w tym punkcie komi- tet uzna� za konieczne wprowadzi� kilka zmian, a raczej uzupe�nie�. - Zaczyna si�... - cicho, lecz z wyra�nym niezadowoleniem szepn�� Dauge. Zaterkota� dzwonek telefonu. Krajuchin podni�s� i od razu po- �o�y� s�uchawk�. Nacisn�� prze��cznik i burkn��: - Mam teraz konferencj�. - Tak jest! -zabrzmia�o w g�o�niku. - Tak wi�c, towarzysze, w zasadzie wszystko pozostaje tak, jak by�o w projekcie. Zadaniem waszym b�dzie wypr�bowanie nowych urz�dze� technicznych i przeprowadzenie geologicznych bada� na Wenus. Poniewa� mamy w�r�d nas nowicjusza, kt�ry nie jest obeznany z naszymi sprawami, a tak�e bior�c pod uwag�, �e powtarzanie jest matk� m�dro�ci... przeczytam wam t� cz�� roz- kazu. "Paragraf �smy. Zadaniem ekspedycji jest: po pierwsze, prze- prowadzi� wszechstronne pr�by eksploatacyjno-techniczne nowe- go typu statku mi�dzyplanetarnego - rakiety o nap�dzie fotonowym �Hius�. Po drugie, wyl�dowa� na Wenus w rejonie z�� radioak- tywnych rud Uranowa Golkonda, kt�re przed dwoma laty zosta�y odkryte przez ekspedycj� Tachmasiba-Jermakowa...". Byk�w g�o�no westchn��. Dauge ostrzegawczym gestem po�o- �y� mu d�o� na kolanie. - "...i przeprowadzi� tam geologiczne badania. Paragraf dzie- wi�ty. Zadaniem grupy geologicznej ekspedycji jest okre�li� grani- ce z�� Uranowej Golkondy, zebra� pr�bki materia��w radioaktyw- nych oraz obliczy� w przybli�eniu zapasy tych kopalin. Po powrocie przed�o�y� komitetowi szacunkow� warto�� z��". Wszystko to by�o w projekcie, ale teraz przeczytam punkt, kt�ry zosta� dodany - wtr�- ci� Krajuchin. -S�uchajcie! "Paragraf dziesi�ty. Zadaniem ekspedy- cji jest znalezienie miejsca l�dowania w odleg�o�ci nie wi�kszej ni� pi��dziesi�t kilometr�w od granicy Uranowej Golkondy. L�dowi- sko musi nadawa� si� dla wszystkich typ�w statk�w mi�dzyplane- tarnych, a ekspedycja wyposa�y je w automatyczne radiolatarnie typu Usmanowa-Szwarca, dzia�aj�ce na zakresie fal ultrakr�tkich i po- bieraj�ce energi� z miejscowych �r�de�". Krajuchin od�o�y� papiery i spojrza� na zebranych. Przez chwil� panowa�o milczenie. Cisz� przerwa� Jurkowski. Z nonszalancj� uni�s� jedn� brew i zapyta�: - A kt� b�dzie to robi�? - Dziwne pytanie - u�miechaj�c si�, zauwa�y� Krajuchin. - Wszystko to brzmi bardzo �adnie, znajdziemy l�dowisko - jakby pospiesznie zacz�� m�wi� Dauge. - Ostatecznie nawet je wy- budujemy. Ale z tymi radiolatarniami... Sprawa specjalnego przy- gotowania... delikatna i wymaga specjalnego przygotowania. - To ju�, moi drodzy, nie moja sprawa. Ta troska spada na g�ow� kierownika ekspedycji. - Krajuchin zapali� papierosa. - Prawda, Anatolu Borysowiczu? Byk�w z zaciekawieniem spojrza� na Jermakowa. Ten mach- n�� r�k�. - S�dz� - m�wi� powoli - �e wywi��emy si� z zadania. Je�li si� nie myl�, mamy jeszcze przed sob� p�tora miesi�ca. Przez ten czas zd��ymy pozna� konstrukcj� owych latar� i przeprowadzi� kilka pr�bnych monta�y. Nie taka to zn�w "delikatna" sprawa... - Musicie jednak wzi�� pod uwag�, �e nie dam wam na te prace ca�ych sze�ciu tygodni ani nawet miesi�ca - przerwa� mu Krajuchin. - W takim razie musz� wystarczy� trzy tygodnie - Jermakow opu�ci� wzrok i ogl�da� w�asne d�onie. - Ma si� rozumie�, je�li nam to umo�liwicie. - Nie rozumiem - wtr�ci� si� Jurkowski, nie czekaj�c na od- powied� Krajuchina - co to znaczy "pobieraj�ce energi� z miej- scowych �r�de�"? Zdaje si�, �e tak przeczytali�cie? - Znaczy to, drogi W�odzimierzu, �e �r�d�o energii dla radio- latami musicie znale�� tam na miejscu - odpowiedzia� Krajuchin. - Zreszt�, jestem prze�wiadczony, �e dla naszych technik�w ta spra- wa jest ca�kiem jasna. Chyba tak? Krutikow szybko przytakn��, a Spicyn, u�miechaj�c si�, zacz��: - Pewnie, �e rozumiemy. Je�li Golkonda zawiera chocia�by po�ow� tych materia��w radioaktywnych, o jakich si� m�wi, czy te� termoelementy... A zreszt�, co tu m�wi�! Rozkaz to rozkaz. - Co innego wyda� rozkaz, a ca�kiem co innego wykona� go - ponuro mrukn�� Jurkowski. - W ka�dym razie uwa�am, �e punkt ten trzeba by�o najpierw om�wi� z nami, a dopiero potem umiesz- cza� w rozkazie. "Dlaczego Krajuchin nie zgasi tego napuszonego ba�anta?" - ze z�o�ci� pomy�la� Byk�w. Cienkie, jakby szrama po chirurgicznym ci�ciu, wargi Kraju- china rozchyli�y si� w ironicznym u�miechu. - W�odzimierzu Siergiejewiczu, czy uwa�acie, �e to przekra- cza mo�liwo�ci ekspedycji? Nie o to chodzi... - Oczywi�cie nie o to! - ostro potwierdzi� Krajuchin. - Oczy- wi�cie nie o to! Rzecz w tym, �e na osiem statk�w, kt�re w ostatnim dwudziestoleciu wylecia�y na Wenus, sze�� rozbi�o si� o ska�y. Zwa�- cie wi�c, �e "Hius" zostaje wys�any na Wenus nie wy��cznie... i nie w celu zaspokojenia waszych, W�odzimierzu, geologicznych nami�t- no�ci. Sprawa polega na tym, �e za wami p�jd� inni... dziesi�tki, setki nast�pc�w. Wenus... Golkondy nie mo�emy pozostawi� bez znak�w nawigacyjnych. Nie mo�emy i niech to diabli wezm�! Albo ustawimy tam automatyczne radiolatarnie, na kt�rych b�dzie mo�na> ca�kowicie polega�, albo nadal b�dziemy wysy�a� ludzi prawie na pewn� zgub�. Czy�by�cie tego nie rozumieli? Krajuchin zacz�� kas�a�, odrzuci� papierosa i chusteczk� wy- tar� �ysin�. Jurkowski obla� si� p�sem i opu�ci� wzrok. Wszyscy milczeli. Dauge tr�ci� Bykowa �okciem. - W ten oto spos�b �ci�ga si� nasz ludek z niebotycznych wy- �yn na ziemi�. - Poczekaj, Grigorij - szepn�� Byk�w - daj pos�ucha�. Jeszcze niezbyt wyra�nie zdawa� sobie spraw� z koncepcji ekspe- dycji i �rodk�w, jakimi mia�a rozporz�dza�. Na razie by�o oczywi- ste, �e przynajmniej jedno l�dowanie na Wenus przebieg�o pomy�l- nie. L�dowanie ekspedycji Tachmasiba-Jermakowa. Uranowa Golkonda nie by�a mitem. - Przypuszczam, �e nie b�dziemy musieli zmienia� oblicze� zwi�zanych z lotem? - spyta� Jermakow. - Nie, dane przelotu nie ulegn� zmianie. Towarzysz Krutikow powinien przewidzie� start na pi�tnastego, osiemnastego sierpnia. Nawigator Krutikow u�miechn�� si� i przytakn�� g�ow�. - Mam jeszcze jedno pytanie - niespodziewanie jeszcze raz zabra� g�os Jurkowski. - Prosz� bardzo, W�odzimierzu Siergiejewiczu. - Zupe�nie nie rozumiem, jakie zadanie ma spe�nia� towa- rzysz... e... Byk�w, zw�aszcza w takiej ekspedycji jak nasza. Nie w�tpi� w jego wielkie walory, zar�wno fizyczne, jak i duchowe, ale chcia�bym dowiedzie� si� czegokolwiek o jego specjalno�ci i za- daniach. Byk�w wstrzyma� oddech. - Wiadomo wam, �e ekspedycja b�dzie pracowa� w warun- kach pustynnych - powoli wyja�nia� Krajuchin. - A towarzysz Byk�w jest z pustyni� za pan brat. - Hm... My�la�em, �e jest specjalist� od lotnisk. Mamy prawo przypuszcza�, �e Grigorij Dauge zna pustyni� nie gorzej. - Dauge zna pustyni� znacznie gorzej - gniewnie zawo�a� Gri- gorij. - Znaczniej gorzej! Wymieniony przez Jurkowskiego nawet w prozaicznych piaskach Gobi przepad�by z kretesem, gdyby nie Byk�w... Ty, W�odku, nie znasz Bykowa, ale tak�e nie znasz pu- sty�. Nie wszystkie s� podobne do tej w Wielkim Syrcie. Krajuchin spokojnie poczeka�, a� Dauge wypowie si�, i dopie- ro wtedy doko�czy� przerwane obja�nienie. - A poza tym Aleksiej Piotrowicz jest �wietnym in�ynierem chemikiem i kierowc�. Jurkowski wzruszy� ramionami. - Nie zrozumcie mnie �le. Nie mam nic przeciwko in�yniero- wi Bykowowi. Lecz chyba powinienem wiedzie�, jaka jest spe- cjalno�� moich towarzyszy wyprawy! Teraz ju� wiem: towarzysz Byk�w jest specjalist� od pusty�. Byk�w zacisn�� z�by i milcza�. Jednak�e Krajuchin gniewnie wbi� wzrok w Jurkowskiego i zagrzmia�: - W�odzimierzu Siergiejewiczu, je�li pope�ni� b��d, popraw- cie mnie. Zdaje si�, �e to wam podczas pobytu na Marsie przed pi�ciu laty p�k�a g�sienica u tankietki. Prawda? A wy i Chlebni- kow wlekli�cie si� pi��dziesi�t kilometr�w na piechot�, bo nie umieli�cie jej naprawi�... Jurkowski zerwa� si� i chcia� co� t�umaczy�, lecz Krajuchin m�wi� dalej: - Zreszt�, nie o to nawet chodzi. In�ynier Byk�w zosta� w��- czony w sk�ad ekspedycji nie tylko jako specjalista, lecz tak�e dla- tego, �e ma owe fizyczne i duchowe walory, o kt�rych nie w�tpi- cie, co zreszt� sami przed chwil� s�yszeli�my z waszych ust. To cz�owiek, na kt�rym wy b�dziecie mogli polega� w krytycznych chwilach. A obiecuj�, �e chwil takich wam nie zabraknie! - Poddawaj si�! - Krutikow trzepn�� Jurkowskiego po ramie- niu. - Tym bardziej, �e to on w�a�nie uratowa� twojego ukochane- go Daugego... - Przesta�! - burkn�� Jurkowski. Byk�w zrobi� g��boki wdech i zaczesa� d�oni� stercz�ce na czubku g�owy w�osy. Krajuchin wyci�gn��, z biurka z�o�on� we czworo kartk� i zn�w zacz�� m�wi�: - Przy sposobno�ci co� o obowi�zkach. Wszyscy je znacie, ale... ja tak, dla przypomnienia, przeczytam jeszcze raz. "Jerma- kow - kierownik wyprawy, dow�dca statku, fizyk, biolog i lekarz. Spicyn - pilot, radiotelegrafista, nawigator i mechanik pok�ado- wy. Krutikow - nawigator, cybernetyk, pilot i mechanik pok�ado- wy. Jurkowski - geolog, radiotelegrafista, biolog. Dauge - geolog, biolog. Byk�w - in�ynier mechanik, chemik, kierowca transporte- ra, radiotelegrafista". - Specjalista od pusty� - szepn�� Dauge. Byk�w niecierpliwie wzruszy� ramionami. - A teraz co� jeszcze... - Krajuchin wsta� i opar� si� d�o�mi o biurko. - Kilka s��w o zagadce, o "zagadce Tachmasiba"... - O Bo�e! - �a�o�nie szepn�� Krutikow. - Co powiedzieli�cie? - zwr�ci� si� do niego Krajuchin. - Nic wa�nego. - Zapewne chcieli�cie powiedzie�, �e mit o "zagadce Tach- masiba" zanudzi� ju� was na �mier�? - Niezupe�nie tak... ale... - Krutikow poruszy� si� za�enowa- ny i zerkn�� na Jermakowa. - Ale co� w tym rodzaju. Wr��my jednak do sprawy. W kie- rownictwie Akademii znale�li si� ludzie, kt�rzy zainteresowali si� tym problemem i prosili, aby w��czy� go w prace waszej ekspedy- cji i rozszyfrowa� t� "zagadk�". - To oczywiste... - z u�miechem dorzuci� Krutikow. - Nie zgodzi�em si� na to, bior�c pod uwag� wasze i tak ju� bardzo napi�te plany. Jednak�e, poniewa� b�dziecie pracowa� w po- bli�u Golkondy, zwracam si� do was z pro�b�, aby�cie zwr�cili uwag� na wszelkie zjawiska, kt�re w najmniejszym cho�by stopniu przy- pomina�yby to, co wiemy... czego dowiedzieli�my si� od ekspedycji Tachmasiba-Jermakowa. Zrozumieli�my si�? Wszyscy milczeli. Tylko Jermakow rzuci� p�g�osem: - Niestety, og�lnie przyj�a si� opinia, �e dziwne przygody Tachmasiba to mit. A przecie� jego �mier� nie jest mitem... - M�g� zgin�� z tysi�ca innych powod�w - powiedzia� Dauge. - Ca�kiem mo�liwe. Lecz nie nale�y zapomina�, �e "czerwo- ny kr�g", wszystko jedno, co si� za tymi s�owami kryje, istnieje rzeczywi�cie i sta� si� przyczyn� jego zguby. - Kr�tko m�wi�c, nie jest to rozkaz, lecz pro�ba - doda� Kraju- chin - chocia� obawiam si�, �e "zagadka Tachmasiba" da wam zna� o sobie, niezale�nie od tego, czy w ni� wierzycie, czy nie... To wszyst- ko, co chcia�em wam powiedzie�. Teraz przejd�my do spraw bie��- cych. Wiecie, �e jutro wylatujemy. Zbi�rka tu u mnie o dwunastej. Pojedziemy na lotnisko Wnukowo... Towarzyszu Byk�w! - S�ucham! - Aleksiej poderwa� si� z krzes�a. - Prosz�, nie wstawajcie! Gdzie zamierzacie nocowa�? W Pradze? - U mnie - szybko odpowiedzia� Dauge. - A zatem �wietnie! No c�, towarzysze, je�li nie ma pyta�, mo�ecie odej�� i szykowa� si� do drogi. Anatolu Borysowiczu, prosz�, zosta�cie chwil�. Wszyscy wstali i zacz�li si� �egna�. W sekretariacie Dauge wzi�� Bykowa pod r�k�. - Zejd� na parter i czekaj na mnie w westybulu, ja skocz� po samoch�d. Mamy przed sob� ca�y wiecz�r. Posiedzimy, pogada- my. Spodziewam si�, �e masz ca�� mas� pyta�. Prawda? - Grigorij, jaki� ty przewiduj�cy! S��w mi brakuje! U progu Byk�w westchn�� i usiad� na tapczanie, odrzucaj�c ko�dr�. Nie m�g� usn��. W gabinecie Daugego by�o ciemno. Na pod�odze bie- la�y zrzucone na pod�og� prze�cierad�a. Za oknami r�owi�a si� nocna �una wielkomiejskich �wiate�. Byk�w wyci�gn�� r�k� po zegarek le��cy na stoliku obok tap- czanu, ale ten wy�lizn�� mu si� i upad� na dywan. Byk�w zsun�� si� z tapczanu i zacz�� szuka� zguby, wodz�c d�oni� po pod�odze. Zegarka jednak nie by�o. In�ynier wsta� i poprawi� rozkopane prze- �cierad�a. Robi� to ju� trzeci raz od chwili, gdy Dauge �yczy� mu dobrej nocy i poszed� do swojej sypialni pisa� listy. Aleksiej po�o- �y� si�, lecz sen nie przychodzi�. Biedaczysko kr�ci� si�, sapa�, uk�a- da� si� najwygodniej, liczy� do stu, ale wszystko nadaremnie. "Zbyt wiele wra�e�" - pomy�la�. Zbyt wiele wra�e� i my�li, Zbyt wiele opowiada� Dauge, a jeszcze wi�cej zosta�o nie wyt�u- maczone. Co za rozkosz sprawi�by teraz papieros. Nie! Nie wol- no! Trzeba odzwyczaja� si�. Trzeba rzuci� palenie i zupe�nie za- pomnie� o alkoholu. Wieczorem Grigorij bez �adnego entuzjazmu przyj�� jego s�owa, �e "o tam, w walizce, czeka na swoj� kolej butelka najlepszego ormia�skiego koniaku". Do�� oboj�tnie spy- ta�: "Pi�tnastoletnia?". "Dwudziestoletnia!? - triumfalnie obwie- �ci� Byk�w. "Wobec czego mo�esz j� wyrzuci� - uprzejmie zapro- ponowa� Dauge. - Wyrzu� natychmiast do �mietniczki, a ju� sama poleci przewodami zsypowymi, albo oddaj j�jutro komukol- wiek. Pami�taj, �e w rakiecie nie wolno pali�. Taki ju� jest nasz regulamin. Na Ziemi wolno nam czasami napi� si� troch� wina gronowego, w drodze - ani kropelki! Takie s� zasady, towarzyszu astronauto". - To ci klasztor - g��boko prze�ywaj�c to stwierdzenie, za- mrucza� Byk�w, uk�adaj�c si� wygodniej pod ko�dr�. - Trzeba spa�. Musz� usn��. Zamkn�� oczy i natychmiast wyobrazi� sobie du�y hali, w kt�- rym po posiedzeniu czeka� na Daugego. Min�li go Bogdan Spicyn i t�u�ciutki Krutikow. Przystan�li przed kioskiem z ksi��kami. Z urywk�w rozmowy domy�li� si�, �e rozprawiaj� o jakiej� nowej ksi��ce. W�a�ciwie Spicyn milcza�, a tylko Krutikow terkota� wy- sokim tenorkiem, od czasu do czasu rzucaj�c w stron� nowicjusza przyjazne spojrzenia. Byk�w odni�s� wra�enie, �e nowi koledzy zapraszaj� go do wzi�cia udzia�u w dyskusji, lecz akurat zjawi� si� Dauge z Jurkowskim. Dauge maszerowa� zdecydowanym krokiem, zagryzaj�c wargi, a Jurkowski z twarz� jakby wykrzywion� skur- czem �ciska� w r�ku zgniecion� gazet�. - Zgin�� Dangee - zakomunikowa� Jurkowski, gdy podszed� ju� ca�kiem blisko. Byk�w zauwa�y�, jak s�owa te star�y z twarzy czarnow�osego Spicyna weso�y u�miech. - Do diab�a! - zakl�� Spicyn. Krutikow pochyli� si� do przo- du. Wargi jego dr�a�y. - O Bo�e... Paul?! - Nad Jupiterem! -z w�ciek�o�ci� m�wi� Jurkowski. -Ugrz�z� w egzosferze, straci� pr�dko��, a nie chcia� zawr�ci�... Poda� gazet�. Byk�w zobaczy� portret w czarnej obw�dce - szczup�y m�ody cz�owiek ze smutnymi oczyma. - Jupiter... Zn�w przekl�ty Jupiter! - zaciskaj�c pi�ci, m�wi� Jurkowski. - Jeszcze gorszy od Wenus, gorszy od wszystkiego na �wiecie. Chcia�bym tam... - machn�� r�k�, zrobi� w ty� zwrot i od- szed�, energicznie st�paj�c po elastycznej pod�odze. - Paul Dangee. Paul... - powtarza� Krutikow �a�o�nie, kr�c�c g�ow�. - Nie zd��y�em odpowiedzie� na jego list - z trudem wykrztusi� Dauge. Wszyscy zamilkli. S�ycha� by�o tylko chrz�st twardej ok�ad- ki ksi��ki, gniecionej w pulchnych, poro�ni�tych w�osami palcach Krutikowa. ...Byk�w otworzy� oczy i u�o�y� si� na plecach. Wypadek za�mi� nastr�j wieczoru. Rozmowa z Daugem nie uda�a si�. "Ci astronauci to diabelnie dzielni ch�opcy - my�la� Aleksiej. - A do tego zadzi- wiaj�co uparci. Prawdziwi ludzie! Ilu ju� ich zgin�o na Wenus!". Ruszali do ataku na niezdarnych rakietach odrzutowych, zabiera- j�cych ograniczone zapasy paliwa. Nikt ich tam nie pop�dza�, ra- czej ich powstrzymywano, po powrocie nie pozwolono na dalsze loty... je�li oczywi�cie wracali. Teraz do szturmu rusza� "Hius"... Byk�w, jak ka�dy in�ynier specjalista od silnik�w o nap�dzie atomowym, zna� teori� nap�du fotonowego i z zaciekawieniem studiowa� wszystko, co ukazywa�o si� w druku na ten temat. Rakieta fotonowa przetwarza paliwo na kwanty promieniowania elektromagnetycznego i dzi�ki temu uzy- skuje najwy�sz� osi�galn� pr�dko�� strumienia odrzutowego, r�w- n� pr�dko�ci �wiat�a. �r�d�em energii silnika rakiety fotonowej mog� by