9656
Szczegóły |
Tytuł |
9656 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9656 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9656 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9656 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marina i Siergiej Diaczenko
Czas Wied�m
Widmin Wiek
Prze�o�y� Eugeniusz D�bski
Wydanie polskie: 2003
PROLOG
To, co zamierza� zrobi�, od wiek�w naznaczone by�o stygmatem cichego zakazu.
To, co zamierza� zrobi�, przera�a�o nawet jego samego - ale umiej�tnie odp�dza� od
siebie l�k. Dwa suche patyczki - jeden w drugim - dopasowane by�y idealnie do siebie.
Przygotowa� kupk� chrustu i mech, wysuszony, kruchy, gotowy do poch�oni�cia z
wdzi�czno�ci� najmniejszej nawet iskry.
I zanim zabra� si� do ci�kiej pracy, przy�o�y� d�onie do ziemi i b�aga� j� o lito��.
Za plecami milcza�y gigantyczne jod�y w ci�kich, si�gaj�cych ziemi szatach. Ich
dolne ga��zie, cz�ciowo suche, dr�a�y jak czarne r�ce; zielony bujny mech zwisa� z ich pni
niczym sko�tuniona broda.
Milcza�y g�ry, milcza�a mg�a, sp�ywaj�ca po zboczu w dolin�, milcza�y g�ry, zar�wno
ta bli�sza, zielona, jak i ta dalsza - niebieska, i ta najdalsza - szara, jak niebo. Z daleka
dochodzi� odg�os dzwoneczka - jaki� dobry gospodarz zawiesi� go na szyi cienkorunnego
barana, dobry gospodarz, d�wi�czny, d�wi�czny dzwoneczek...
Od przysadzistego, nie rzucaj�cego si� w oczy domu, w po�owie okrytego teraz mg��,
dochodzi� zapach dymu.
Odetchn��. Wolno rozpi�� pasek zegarka, zmi��, wsun�� g��boko do kieszeni,
pomasowa� nadgarstek; ostatni raz rozejrza� si� i wzi�� si� do roboty.
Czysty ogie� rodzi si� tylko jednym sposobem - pocieraniem drewna o drewno.
Czysta watra si�gnie nieba, i wtedy przez kilka kr�tkich godzin cz�owiek b�dzie
bezpieczny. Potem ogie� si� spali i trzeba b�dzie do rana pilnowa� w�gli, by ona si� nie
zjawi�a.
Zreszt�, ona mo�e przyj�� r�wnie� teraz. Teraz, kiedy jest zaj�ty i bezbronny; ona ju�
wyczu�a zagro�enie, emanuj�ce z jego r�k i, zapewne, nerwowo w�szy, kieruj�c nos w r�ne
strony, �apie wiatr, podmuchy, zapachy...
A mo�e ju� tu �pieszy? Cz�owiek rozejrza� si� i potroi� wysi�ki.
To, co zamierza� zrobi�, nosi�o stygmat cichego zakazu - ale czy mia� on inne
wyj�cie?
Czy potrafi� obroni� siebie inaczej - siebie, swoje dzieci, swoje byd�o, sw�j dom?
Niech ci, co mieszkaj� we wsi, niech oni si� op�acaj�. Niech pr�buj� j� ug�aska�; on,
kt�rego przodkowie latami nie schodzili w dolin�, kt�rego przodkowie nie spoczywali obok
ludzi na cmentarzach - a wy��cznie tu, na g�rze, przy domu, otoczeni p�otem... On przed
nikim nie pochyli g�owy. Pomo�e sobie sam.
Drewno pachnia�o dymem. Dym ulatywa� spod jego r�k, jeszcze troch�, a je�li
wied�ma nie pojawi si� teraz, to niemal zwyci�y�.
Dym. S�odka wo� dymu. Szybko wypowiedziane rytualne s�owa, szczypta ziemi i
szczypta soli - oto jest, czysty p�omie�...
Przez kilka sekund za�ywa� rozkoszy odpoczynku, potem podni�s� si� i podrzuci�
chrustu do ognia. P�omie� trzaska� rozpalaj�c si�, na boki ulatywa�y niebieskie gruz�owate
k��by. Czysty ogie�. O �wicie przeprowadzi przez ostyg�e w�gle dzieci - i zapewni im
zdrowie. Przeprowadzi krow� i zapewni dzieciom jedzenie... I sam przejdzie. A czarny
w�gielek zaszyje w woreczku i powiesi sobie na szyi, a spotkawszy j�, �mia�o popatrzy jej w
oczy...
Drgn��. Przez chwil� wydawa�o mu si�, �e iskry, wysypuj�ce si� w granatowe niebo,
lec� jako� nie tak.
Tu? Ona jest ju� tu? Czy tylko mu si� wydaje?..
Do b�lu w oczach wpatrywa� si� w ciemn� g�r�, i odleg�e zbocza, i pobliskie pnie;
iskry teraz sypa�y si� jak trzeba. Czyli - wydawa�o mu si� tylko. Czyli - trzeba poczeka�...
Usiad�. Spl�t� palce na stylisku ostrej, starej jak smreki, ciupagi.
Watra p�on�a. Gibki pomara�czowy j�zor li��cy niebo; cz�owiekowi wydawa�o si�,
�e �wiat dooko�a czernieje, nie mo�e rywalizowa� barwami z czystym ogniem. �e to on
�lepnie, �e w jego oczach pl�saj� ogniste kr�gi, �e nie ma niczego na �wiecie, poza tym
otaczaj�cym, daj�cym moc �wiat�em.
Przymkn�� powieki i ognisto-��te �wiat�o zmieni�o si� w jasnoczerwone.
Gdzie� pohukiwa� puchacz i krz�ta�y si� mi�dzy korzeniami myszy; cz�owiek patrzy�
na czerwony okr�g, p�on�cy na wewn�trznej powierzchni jego powiek i widzia�, jak po�r�d
bia�ego dnia, kr�t� �cie�k� z trudem wspina si� jego ci�arna �ona, spodziewaj�ca si�
m�odszego syna. Patrzy� jak ostro�nie stawia opuchni�te stopy, jak przestraszona chwyta r�k�
jego podsuni�t� w odpowiedniej chwili d�o� - i smutek, czu�o�� oraz b�l straty zatka�y mu
gard�o, nie pozwala�y odetchn��.
Metalowy odblask nieruchomo le��cego toporka. Cisza. Zatrzyma� si� czas.
Otworzy� oczy; teraz widzia� dzieci, jak zl�knione po kolei przechodz� przez wystyg�e
popielisko. Starszy, z wiecznie opuszczonymi k�cikami ust, ponury i osch�y, z oblicza i
charakteru przypominaj�cy swego surowego dziadka; �redni, podobny do matki, jasnow�osy i
ciekawski, z wiecznie zadziwionymi zielonymi oczyma i malutk� blizn� nad g�rn� warg�;
m�odszy, p�toraroczny, nie znaj�cy matczynego pokarmu, z trudem przestawiaj�cy cienkie
s�abe n�ki...
Cz�owiek spazmatycznie odetchn��.
Patrzy� w ogie� i wydawa�o mu si�, �e g�ry i las r�wnie� wpatruj� si� w p�omie�. �e
g�ry i las dr��, podziwiaj�c jego �mia�o��; dawno ju� nikt tu nie zapala� czystego ognia,
kt�rego jedn� jedyn� iskr� mo�na do cna spali� p� �wiata...
Wiatr zmieni� kierunek.
Cz�owiek nadal siedzia� nieruchomo, ale teraz jego spojrzenie stale penetrowa�o mrok
za granic� ognistego kr�gu. Mo�e przecie� pojawi� si� Cugajster. Mo�e przyj��. By zata�czy�
przy ogniu - fatalne, niedobre towarzystwo...
Daleko st�d, na progu przysadzistego domu pisn�� odbiornik, og�aszaj�c nadej�cie
p�nocy.
Niemal niewidoczne dr�enie przemkn�o przez pod�wietlone �apy smrek�w, nieco
silniej dmuchn�� wiaterek; cz�owiek napi�� mi�nie, a po jego plecach przelecia�y ciarki.
Z�udzenie? J�ki, d�wi�ki... szelest... bliki... Z�udzenie, czy nie?
- Odejd�, wied�mo - powiedzia�, wolno unosz�c ciupag�.
Kobieta sta�a na skraju o�wietlonego kr�gu.
A on, ju� gotowy do skoku, do uderzenia - cofn�� si�.
Dlatego �e ta, kt�ra przysz�a do �ywego ognia, nie by�a wied�m�.
Cia�o bia�e jak owczy ser. Twarz bez kropli krwi; znajoma ka�da zmarszczka, tylko
oczy niepomiernie du�e, wi�ksze ni�li za �ywota.
Jej imi� nie sp�yn�o z jego ust. Wargi nie s�ucha�y go; kobieta wolno pokr�ci�a g�ow�,
nie odwracaj�c dziwnego, prze�roczystego, smutnego spojrzenia. Cienka sk�ra, wydaje si�, �e
prze�wieca na wylot. Niesko�czenie ukochane oblicze.
Przysz�a�... a dzieci... �pi�...
Co jeszcze m�g� jej powiedzie�?
- Dzieci... �pi�. Powiem im... �e�... przysz�a...
Przecz�cy ruch g�owy.
Wsta�. Zrobi� krok. Jeszcze jeden, i jeszcze jeden... Wydawa�o mu si�, �e wystarczy
wyci�gn�� r�k� i palce poczuj� tkanin� jej bluzki. I ciep�o jej sk�ry. I dotkni�cie jej w�os�w.
I wszystko wr�ci.
Zapomnia� o czystym ogniu. Zapomnia� r�wnie� o wied�mie - szalony lgn�� do niej i
wszed� w mrok za t�, pod kt�rej stopami nie ko�ysa�y si� �d�b�a trawy. A ona sz�a, jakby
przywo�uj�c go do siebie, u�miechaj�c si� nie�mia�o, przyk�adaj�c do warg szczup�y
bezcielesny palec.
- Pocze... kaj...
Jej oblicze nagle si� zmieni�o. W matowych oczach pojawi� si� l�k. Patrzy�a za jego
plecy.
Odwr�ci� si�.
Tam, gdzie trzepota�o w mroku obfite jeszcze ognisko, sta� obecnie le�ny Cugajster.
Le�ny cz�owiek, chroni�cy ludzi przed niawkami, kt�ry przyby� tylko po to, by
poch�on�� t� kobiet�, niawk�, niaw�.
I nawet gdyby bia�a kobieta rozp�yn�a si� w mroku lasu - cz�owiek wiedzia�, jak
�atwo Cugajster mo�e j� dogoni�. Dogoni� w mig.
Zrobi� wi�c krok, zaciskaj�c palce na nieprzydatnej teraz ciupadze. Co mo�e zrobi�
le�nemu Cugajstrowi kunsztownie wykonana ciupaga, jej ostry kie�? Ludzie znaj� tylko jeden
spos�b powstrzymania Cugajstra. Skuteczny na kr�tki czas...
Wi�c cz�owiek zrobi� krok, roz�o�y� r�ce zapraszaj�cym gestem:
- Zata�czymy? Zata�czymy, dziadu�?
Le�ny tw�r milcza�, a na szerokim obliczu, poro�ni�tym zwini�t� w pier�cienie
sier�ci�, wida� by�o ironi�. Zbyt blisko by�a zdobycz, zbyt blisko by�a niawka, Cugajster nie
porzuci polowania nawet dla ulubionej zabawy.
- Zata�czymy? - M�czyzna dziarsko przykucn��, przytupn��, a ciupaga w jego r�ku
zawirowa�a i utworzy�a po�yskuj�cy kr�g.
- Dlaczego stajesz mi na drodze? - zapyta� Cugajster.
Jego g�os przypomina� skrzypienie starej jod�y.
Cz�owiek zatrzyma� si�, niemal wypu�ciwszy z r�k toporek.
- Niawka niesie ci �mier�. - Czarne psie wargi Cugajstra rozci�gn�� kpi�cy u�miech. -
A ty mimo to nie chcesz, bym j� zabi�?
M�czyzna milcza�. Cugajster kiwn�� si� do przodu:
- Nawet gdyby� pokona� wied�m�, to niawy i tak nie pokonasz, bo niawa jest
cz�ciowo tob�... Nie boisz si� �y� i mimo to nie chcesz, bym zabi� twoj� niaw�?
M�czyzna milcza�.
- Dobrze - powiedzia� Cugajster, od jego g�osu ci�kie ga��zie jode� drgn�y
wystraszone. - Niech ci� twoja niawka zaprowadzi w mg�� nad urwiskiem.
Cugajster odszed�.
Jod�owe ga��zie na jego drodze nawet si� nie poruszy�y.
Rozdzia� l
Po raz pierwszy od wielu lat Iwga pozwoli�a sobie na chwil� odpoczynku.
M�czyzna, kt�ry od wielu dni przygl�da� si� jej i obserwowa�, w ko�cu uspokoi� si�,
a nawet jakby rozkwit�. Jaki� jej �art wzbudzi� salw� jego �miechu, rechota� a� do �ez, a
wy�miawszy si� za��da�, by synowa przesta�a nazywa� go �profesorem Mitecem�, a m�wi�a
jak nale�y: tata-�wiekr. Iwga u�miechn�a si� promiennie i uda�a si� rozpala� ognisko na
�rodku ��ki, gdzie odbywa�y si� pikniki.
- ...�eby serduszko chcia�o, a wszystko inne - mog�o! - Profesor tryska� dowcipem. -
Gdzie dwoje, tam i trzeci wkr�tce, a gdzie troje, tam i pi�cioro mo�e by�, wypijmy zatem,
dzieci, i niech nas wi�cej b�dzie na tym �wiecie!..
Czerwone zachodz�ce s�o�ce migota�o w wysokich oknach jej przysz�ego domu.
Domu pod czerwonym dachem, gdzie na fasadzie znajdowa� si� balkon, owini�ty winoro�l� i
dlatego ca�y budynek przypomina� etykietk� starego wina. Dr�a� na dachu miedziany kogucik,
a Nazar maszerowa� przez podw�rze, nios�c pod pach� kosz z jedzeniem i stale co� gubi� - a
to r�cznik, a to stosik serwetek, a to trudnego do ujarzmienia ziemniaka.
Potem tata-�wiekr nastroi� mandolin�; w repertuarze tego powa�nego i szanowanego
cz�owieka znajdowa�o si� mn�stwo zabawnych, a nawet frywolnych piosenek. Iwga tak si�
�mia�a, �e dwukrotnie wpad�a jej kanapka do ogniska; tata-�wiekr b�yska� oczami i wali� takie
teksty, �e nawet na policzkach Nazara pojawi� si� rumieniec.
Potem nagle tata-�wiekr przycisn�� struny d�oni�, milcza� przez sekund�, wpatruj�c si�
w ogie� i za�piewa� co� zupe�nie innego, melodyjnego i z d�ug� fabu��, co� o marynarskiej
kobiecie, kt�ra macha�a chusteczk� z brzegu, a z morza odpowiada�a jej rusa�ka z okr�g�ym
lusterkiem w d�oni i grzebieniem w zielonych w�osach i obie chcia�y tego samego
przystojniaka kapitana.
Nazar u�o�y� si� na trawie, z g�ow� na kolanach Iwgi. Tata-�wiekr spokojnie otworzy�
nast�pn� butelk�, jednym �ykiem osuszy� p� kieliszka i zacz�� �piewa� co� studenckiego i
lirycznego. Iwga nabra�a ochoty by si� w��czy� do �piewu, ale nie zna�a ani s��w, ani melodii.
Otwiera�a usta niczym ryba, kiedy w melodi� wpl�t� si� odleg�y warkot silnika.
- Kto� tu jedzie - sennie odezwa� si� Nazar.
Iwga zaniepokoi�a si�. Nie lubi�a nowin, zmian, niespodziewanych go�ci, ani nawet
weso�ych niespodzianek. Tym bardziej teraz, kiedy rozleniwi�a si�, rozmi�k�a w swoim
szcz�ciu jak czekolada w d�oni, kiedy nie ma si�y broni� swej kruchej wewn�trznej
r�wnowagi. Nowy go�� to agresor, nieproszony naje�d�ca jej �wiata, gdzie w ko�cu po tylu
m�kach, zapanowa� �ad i spok�j.
Bardzo kruchy spok�j. Prosz�, wystarczy� d�wi�k silnika i ca�y spok�j znik�.
Nazar z �alem podni�s� g�ow� z kolan Iwgi. Wsta�, u�miechn�� si� szeroko do
profesora:
- Tatku, czy Klaudiusz ma nowy w�z? Zielonego grafa z antenk�? Tak?
Tata-�wiekr od razu od�o�y� mandolin�.
- Klaudi? Niech to licho... No, dzieci moje, b�dziemy si� bawili do rana...
Iwga milcza�a. �le b�dzie, je�li kto� zobaczy jej rozczarowanie. Widocznie przyjecha�
stary przyjaciel domu, z tego powodu nale�y si� cieszy�. W ko�cu, wizyta niedobrego czy
niesympatycznego cz�owieka, raczej nie wprowadzi�aby profesora w taki znakomity nastr�j.
Nazar nie sta�by w bramie, oddaj�c honory siedz�cemu za kierownic� m�czy�nie, niczym
wartownik na drodze i nie je�dzi�by, jak dzieciak, na �elaznym skrzydle bramy...
Tata-�wiekr powiesi� mandolin� na piersi:
- A teraz Ruda, poznam ci� z wybitnym osobnikiem... Ruda, co ci?
Zielony w�z wolno wtoczy� si� na podw�rze. Starannie i uprzejmie, jak dobrze
u�o�ony zwierz - ale reflektory przykryte os�onami wydawa�y si� Iwdze m�tnymi �lepiami
potwora. Kawa�ek kanapki utkn�� jej w gardle - nie mog�a go prze�kn�� ani wyplu�; w jakich�
zak�tkach jej cia�a po�piesznie p�cznia�y md�o�ci i zawroty g�owy. Pami�ta�a to uczucie - ale
wtedy, kiedy odezwa�o si� po raz pierwszy, by�o niepor�wnywalnie s�absze. Teraz za�...
- Iwgo, co ci jest?
Nazar ju� potrz�sa� r�k� kierowcy. Iwga widzia�a tylko plecy przybysza w jasnej
koszuli. Czarne w�osy, starannie przystrzy�one na karku, karnie u�o�one...
- Iwgo, co� ci si� sta�o?
- Zemdli�o mnie - wykrztusi�a z trudem. - Tato-�wiekrze, przepraszam, musz� do
domu... Po�o�� si�...
Na wprost jej oczu znalaz�y si� jego zaniepokojone, podejrzliwe i jednocze�nie
uradowane oczy.
- Ruda? Czy ty... Czy ja b�d� dziadkiem?
Nazar ju� prowadzi� go�cia do ogniska, teraz Iwga mog�a przyjrze� si� u�miechni�tej
twarzy niespodziewanego go�cia. Kompletnie obca twarz. Nie, to nie jego widzia�a wtedy,
tamtego razu, nie...
Wyczuwaj�c, �e co� si� sta�o, Nazar przesta� si� u�miecha� i dwoma susami dopad�
Iwgi. Dotkni�cie jego d�oni przynios�o ulg� - zreszt�, nie na d�ugo.
- Przepraszam - rozci�gn�a usta w wymuszonym u�miechu, staraj�c si� nie patrze� na
go�cia.
A go�� ci�gle si� u�miecha�, chyba wsp�czuj�co.
Nazar chwyci� j� na r�ce. Przycisn�� do siebie mocno, jak kota, zacz�� nie�� w stron�
domu, wpatruj�c si� z niepokojem w jej twarz:
- No, Ruda... Albo co� zjad�a�, albo... No? Rudzik? Mo�e wezwa� lekarza, co?
U�miechn�a si� tak uspokajaj�co, jak tylko mog�a.
Wni�s� j� na ganek. Nie zwracaj�c uwagi na protesty zani�s� na pi�tro - bez trudu,
tylko stopnie zaskrzypia�y, skar��c si� na ci�ar, kolanem otworzy� drzwi do jej pokoju.
U�o�y� na ��ku i usiad� obok, nie wypuszczaj�c jej r�ki ze swojej d�oni.
- Wstyd mi za siebie, nie�adnie wysz�o... - przygryz�a wargi Iwga.
Nazar majtn�� g�ow�, strz�saj�c z czo�a sztywn� grzywk�. U�miechn�� si� ra�nie:
- Tym si� nie przejmuj... Klaudiusz to sw�j cz�owiek...
Iwga westchn�a g��boko, tak, �eby powietrze dosz�o a� do pi�t. Md�o�ci cofa�y si�,
ale dr�enie ca�ego cia�a pozosta�o. Biedy Nazar; nieoczekiwanie i niech�tnie, ale musia�a go
ok�ama�. A on tak si� szczerze cieszy�... Niepotrzebnie sobie wyobra�a� nie wiadomo co, i
wszystkie te �zy w poduszk� by�y niepotrzebne. Nazar...
Ogarn�a j� fala czu�o�ci tak silna, �e musia�a odwr�ci� si� i ukry� twarz w poduszce.
Czu�o�� i wstyd. Poniewa� ok�ama�a, poniewa� pow�d jej s�abo�ci nie ma nic wsp�lnego z
radosnym oczekiwaniem potomstwa...
- No, co jest Rudzielcze?
Przejecha�a opuszk� palca po b��kitnej �yle na jego twardej i muskularnej r�ce:
- Nie�adnie wysz�o. Id� do nich, przepro�... Ja si� zaraz pozbieram.
Prze�kn�� �lin�. Nie odwa�y� si� jeszcze raz zapyta�, pog�aska� j� tylko po policzku.
Wsta�, podszed� do drzwi, wr�ci�. Poca�owa� czubek jej g�owy. I poderwa� si�, podskoczy� do
sufitu, dotkn�� �wiecznika, zabrz�cza�y grona kryszta�k�w.
- Jak dziecko... - Iwga u�miechn�a si� z trudem. - Pos�uchaj... A kim jest Klaudiusz?
Uni�s� brwi:
- W jakim sensie?
Iwga milcza�a chwil�, nie potrafi�c sformu�owa� pytania.
- Klaudiusz - Nazar podrapa� si� za uchem - jest wspania�ym facetem, starym
przyjacielem ojca... No, poza tym jest Wielkim Inkwizytorem miasta Wi�na. To tyle.
- Aha - Iwga przymkn�a powieki. - No to le�...
Drewniane schody znowu j�kn�y - poniewa� Nazar przeskakiwa� po dwa stopnie.
Iwga le�a�a, wpatruj�c si� w cienie na suficie, a ch�odna po�ciel parzy�a niczym patelnia.
*
Obaj milczeli i to do�� d�ugo. S�owa nie by�y im potrzebne. Obaj w ciszy
rozkoszowali si� letnim zmierzchem, dymem ogniska i swoim w�asnym towarzystwem. Go��
leniwie mru�y� oczy, ognik przy jego wargach wolno po�era� cienkie cia�ko drogiego
papierosa. Gospodarz obraca� nad �arem kawa�ek t�ustej w�dzonki, nabity na ostry patyczek.
Potem z domu wyszed� Nazar, u�miechaj�c si� przepraszaj�co, podszed� do go�cia.
- Jako� tak niezr�cznie wysz�o, Klaudiuszu... Chcia�em was ze sob� pozna�.
Ten, kt�rego nazywano Klaudiuszem, przymkn�� powieki.
- Dlaczego� j� porzuci�? - zrz�dliwie odezwa� si� profesor socjologii Julian Mitec. -
Zostawi�e� sarn�?
Nazar zmiesza� si�.
- Ja, w�a�ciwie, chcia�em tylko Klaudiuszowi powiedzie�, �e... tego... �e ona prosi�a o
wybaczenie...
Go�� niecierpliwie machn�� r�k� - rozumiem, nie gadaj bzdur, cz�owieku. Nazar
u�miechn�� si� przepraszaj�co jeszcze raz i pogna� z powrotem; dwaj m�czy�ni przy ogniu
odprowadzili go spojrzeniem.
- Pami�tasz? - niezbyt g�o�no zapyta� profesor Mitec. - Mam na my�li Nazara.
Obawia�em si�...
Ten, kt�ry nosi� imi� Klaudiusz, skin�� g�ow�.
- Tak... Ci�gle nie m�g� dorosn��.
Profesor Mitec u�miechn�� si� triumfuj�co:
- Czego tylko nie robi� z nami kobiety, Klaudi? Wypijemy?
Go�� u�miechn�� si� tajemniczo i wyj�� z wewn�trznej kieszeni niewielk� buteleczk�,
p�ask� jak fl�dra:
- W�a�nie wczoraj wr�ci�em z Egre, ze stolicy, rozumiesz, winiarstwa... Dosta�em tam
t� �ap�wk�. Zazdro�cisz mi?
- Nie mo�e by�! - zawo�a� profesor z teatralnym zdziwieniem. - Ale w jak�e
w�a�ciwym momencie, jak�e w�a�ciwym!
Obaj byli znawcami win, a profesor dodatkowo jeszcze robi� miny znawcy - pi� z
namaszczeniem i koncentracj�, jak zawodowy kiper. Go�� u�miecha� si� z zadowoleniem.
- A ja b�d� mia� wnuki - o�wiadczy� w ko�cu profesor Mitec, wpatruj�c si� w
rubinowego koloru ciecz na dnie kieliszka. - Pe�no, ca�y dom wnuk�w... Wiesz, tak w�a�nie
my�la�em, �e gdzie� ci� nosi po prowincji. Dzwoni�em do ciebie.
- Praca - rzuci� go��. - Praca wyt�ona ku korzy�ci... czy dla korzy�ci. B�dziesz mia�
pi�kn� synow�, Jul. Kiedy �lub?
Profesor pokiwa� g�ow� z zadowoleniem:
- S�dz�, �e gdzie� w pa�dzierniku.
- Jeszcze nie ustalili�cie terminu? - zdziwi� si� go��.
Profesor roz�o�y� r�ce.
- Nie �miej si�, ja dopiero tydzie� temu... Nazar nas sobie przedstawi�. I to ba� si�, �e
mnie rozz�o�ci...
- Ale ty� si� nie rozz�o�ci� - skin��, nosz�cy imi� Klaudiusz. - I s�usznie uczyni�e�.
Profesor podni�s� z trawy swoj� mandolin�. Patrz�c jak starannie stroi struny, go��
wy�owi� z w�skiej z�ocistej paczki kolejnego skazanego papierosa.
- Julek...
Profesor drgn��. Oderwa� si� od swego zaj�cia, zdziwiony popatrzy� na go�cia:
- Tak?
Zwany Klaudiuszem wyj�� z ogniska ga��zk� z �arem na ko�cu:
- Julek... Niech to zaraza... Nie wiem, jak to powiedzie�.
- Jak chcesz kogo� straszy�, to te swoje wied�my po piwnicach strasz - mrukn��
kompletnie ju� nieweso�y profesor. - Mnie nie musisz... No?
Go�� zapali�. Zaci�gn�� si� g��boko, nie spuszczaj�c z przyjaciela zmru�onych, lekko
zaognionych oczu:
- Oczywi�cie wiesz, �e ona jest wied�m�?
- Kto? - drewnianym g�osem zapyta� profesor.
- Twoja synowa. - Go�� zaci�gn�� - si� znowu. - Przysz�a synowa... Przy okazji - jak
ona ma na imi�?
- Iwga - odruchowo odpowiedzia� profesor. Potem nagle poderwa� si� ze swojego
pniaczka. - Co powiedzia�e�?!
- Iwga - w zamy�leniu powt�rzy� ten nosz�cy imi� Klaudiusz.
- Wiesz, co m�wisz? - zapyta� profesor.
Jego rozm�wca skin�� g�ow�.
- Julku... W ci�gu tych dwudziestu pi�ciu lat kator�niczej pracy... Wyczuwamy je
nawet z jakich� parszywych czarno - bia�ych zdj��, i, co najsmutniejsze, one mnie te�
wyczuwaj�... Moja osoba przyprawia je o md�o�ci. Wasza Iwga poczu�a si� �le nie dlatego, �e
jest w ci��y, a dlatego, �e obok niej pojawi� si� potw�r, czyli ja.
Profesor usiad�. Podni�s� upuszczon� mandolin�.
- Niedobrze, �e nie wiedzia�e� - o�wiadczy� nosz�cy imi� Klaudiusz. - Mia�em
nadziej�, �e... Ale to nic wielkiego, Julek. One, zw�aszcza te m�ode, szczeg�lnie z g�uchej
prowincji... Bardzo si� boj�. Mo�e powiedzia�a Nazarowi?
- Milcz - mrukn�� profesor, metodycznie podci�gaj�c i zwalniaj�c strun�. - O, zar-r-
raza!..
Wyrwany ko�ek zosta� mu w r�ku. I zaraz potem znalaz� si� w ognisku; w�gle
zap�on�y ja�niej, ale po kr�tkiej chwili uspokoi�y si�.
Go�� odczeka� chwil�. Westchn��:
- Tak naprawd�, to nic wielkiego si� nie sta�o. Sto razy widzia�em szcz�liwe rodziny,
w kt�rych �on� by�a wied�ma. Wiesz, ile w samej stolicy jest ich legalnych? Tych, co mamy
w kartotece?
Zerwana struna na mandolinie profesora zwisa�a niczym spiralny w�s winoro�li.
- Julek...
- Zamilcz.
Z domu wyszed� Nazar. Jakby zbity z panta�yku, nawet zasmucony.
- Ona powiedzia�a, �e musi si� zdrzemn��... Ale ju� lepiej si� czuje... Tato?!
Profesor odwr�ci� si�:
- Mam do ciebie pro�b�... id�, prosz�, i zaparz nam kawy.
Ch�opak nie ruszy� si� z miejsca. Kiedy si� denerwowa�, cz�sto mruga� powiekami -
jego rz�sy fruwa�y jak u potrz�sanej lalki. Nerwowy tik.
- Tato...
- Nazar.
Go�� nieoczekiwanie u�miechn�� si�:
- Nic si� nie sta�o, Nazarku. Id�...
Obaj czekali w napi�ciu, a� zamkn�y si� drzwi kuchni. Potem jeszcze odczekali kilka
d�ugich, m�cz�cych minut.
- Julek - wolno powiedzia� go��. - Jeste� m�dry facet... zawsze taki by�e�. A teraz,
zaraza, zaczynam my�le�, �e lepiej by by�o ten ma�y fakt przed tob� ukry�. �eby mo�e kiedy
indziej, w jakiej� wolnej i spokojnej chwili...
- Masz poj�cie, co m�wisz?
Profesor cisn�� mandolin�. Ta brz�kn�a z wyrzutem, trafiwszy na jaki� kamyk w
trawie. Go�� z dezaprobat� wzruszy� ramionami, ale powstrzyma� si� od komentarza.
- Ty... - profesor spazmatycznie odetchn��. - Wied�ma... W moim domu... Z moim
synem... W sekrecie... Jakie to pod�e. Pod�e, Klaudi...
Wsta�, w�o�y� r�ce do kieszeni, jego g�os zabrzmia� twardo:
- Prosz� ci�, Klaudiuszu, �eby� porozmawia� z Nazarem ju� teraz. Nie �ycz� sobie...
Ani minuty...
- Jul? - Klaudiusz zdziwiony uni�s� brwi. - A co, wed�ug ciebie, mog� powiedzie�
Nazarowi? W ko�cu, je�li on j� kocha...
- Kocha?!
Przez jaki� czas profesor kr��y� dooko�a ogniska, nie znajduj�c s��w. Potem usiad�, po
wyrazie twarzy go�� zrozumia�, �e profesor Julian Mitec wzi�� si� w ko�cu w gar��, i trzyma�
si� mocno i pewnie.
- Ja tak to rozumiem - bezbarwnym g�osem o�wiadczy� gospodarz - �e w ramach
obowi�zk�w s�u�bowych zabierzesz j� st�d? W celu skontrolowania i rejestracji?
- W ramach obowi�zk�w s�u�bowych - go�� w zamy�leniu zapali� trzeciego papierosa
- zajmuj� si� tym inni ludzie. Co do mnie, ja tylko zlecam zabranie jej, to fakt...
- Prosz� ci�, tylko nie w moim domu - rzuci� profesor tak samo bezbarwnym i
g�uchym g�osem. - Nie chcia�bym...
- Ale� nie ma �adnej potrzeby jej zabierania! - Rozm�wca strzepn�� z eleganckich
szarych spodni czarny p�atek sadzy. - Sama przyjdzie, gdzie nale�y i �aden s�siad...
- Mam gdzie� s�siad�w.
Twarz profesora przybra�a ��tawy odcie�. Ka�dy, kto godzin� temu by�by �wiadkiem
�wi�ta ze �piewami, zdziwi�by si� przemianie na jego obliczu.
- Mam gdzie� s�siad�w. Ale nie syna. Czy ona jest zainicjowan� wied�m�, czy nie...
Patrzysz na to okiem, zaraza, speca, a ja... - Profesor zamilk�. Odetchn��, wsta�, zamierzaj�c
i�� do domu.
- Na miejscu twojego syna nie pos�ucha�bym - rzuci� cicho nazywany Klaudiuszem.
*
Nazar pojawi� si� po p� godzinie. O cz�owieku, kt�ry prze�y� wstrz�s, przyj�to
m�wi�, �e si� raptownie postarza�. Co do Nazara to sta�o si� co� zupe�nie przeciwnego: m�ody
m�czyzna, kt�ry nie tak dawno wnosi� do domu swoj� przysz�� �on�, wygl�da� teraz jak
wystraszony i �miertelnie ura�ony ch�opiec.
- Klaudiuszu?
Przez ten czas, kiedy przyjaciel domu siedzia� samotnie na ��ce, uda�o mu si�
wyko�czy� paczk� swoich wspania�ych papieros�w, teraz patrzy�, jak dopala si� w ognisku
wytworne opakowanie z cienkiej tektury.
- Nazarek, ona sama by ci powiedzia�a. Jak nie dzi�, to jutro... Ale nie mog�em
ukrywa� tego przed twoim ojcem. To by by�o, hm-m-m... nie�adnie z mojej strony.
Niegrzecznie. Rozumiesz mnie?
Nazar g�o�no prze�kn�� �lin�.
- A czy mo�e by� tak, �e ona sama nie wie? Mo�e?..
Przez chwil� Klaudiusz zastanawia� si�, czy nie sk�ama�. Potem westchn�� i pokr�ci�
g�ow�:
- Niestety. One zawsze i wszystko o sobie wiedz�.
- Ok�amywa�a mnie - p�kni�tym g�osem stwierdzi� Nazar.
Klaudiusz wzruszy� ramionami wsp�czuj�co.
* * *
Iwga nie spa�a - le�a�a z kocem na g�owie, z nosem mi�dzy podci�gni�tymi kolanami i
wyobra�a�a sobie, �e jest �limakiem. W domku, w muszli, ciep�o i przytulnie, wszystko, co
poza �ciankami domku - oboj�tne jest i niebezpieczne... Potem zabrak�o jej wyobra�ni, a
wiecz�r ci�gle si� jeszcze nie ko�czy�; kto� chodzi� po domu, kto� m�wi� p�g�osem, potem
us�ysza�a odg�os uruchamianego silnika.
W pewnej chwili niemal uwierzy�a, �e koszmar sko�czy� si�, �e wszystko si� u�o�y�o,
�e Wielki Inkwizytor zaraz odjedzie i wszystko zostanie po staremu...
W tym momencie przyszed� Nazar. Nie zapalaj�c �wiat�a i milcz�c, sta� w p�mroku,
zaraz za progiem. Iwga napi�a mi�nie, ale nie wystarczy�o jej odwagi, by samej zacz��
rozmow�.
- Co z tob�? - zapyta� Nazar. Iwga zrozumia�a, �e on ju� wszystko wie. - Jak si�
czujesz?
Jak ja si� czuj�, zapyta�a siebie Iwga. Jak wesz w zak�adzie fryzjerskim, z lekkim
dyskomfortem...
Nazar milcza�; pod jego spojrzeniem le��ca w ciemno�ci Iwga rzeczywi�cie poczu�a
si� jak wesz we wspania�ej koafiurze - drobna gadzina, kt�ra przy pomocy k�amstwa
przedosta�a si� do tego pi�knego i wspania�ego �wiata.
- No to dobranoc - powiedzia� Nazar drewnianym g�osem i zamkn�� za sob� drzwi.
Przez kilka minut Iwga le�a�a nieruchomo, wpijaj�c si� z�bami we w�asn� d�o�, potem
poderwa�a si�, w��czy�a nocn� lampk� i gor�czkowo zacz�a pakowa� swoje rzeczy.
Po�pieszna praca pozwoli�y jej na kr�tk� chwil� uwolni� si� od rozmy�la�; patroszy�a
szaf� i bebeszy�a szafk� nocn�, szmat by�o mn�stwo, a stara podr�na torba, towarzyszka
podr�y, okaza�a si� ma�a i kompletnie niepojemna.
Odwyk�a od w�drownego �ycia. Od �ycia z ca�ym dobytkiem w jednej wytartej
sportowej torbie. Ach, jak �atwo o tym zapomnia�a, jak si� wyluzowa�a, jak sobie odpu�ci�a...
�wiadomo�� straty zabola�a, jakby zardzewia�a ig�a przeszy�a jej serce; opu�ci�a r�ce,
usiad�a na pod�odze i przygryz�a warg�, by nie rozrycze� si�. To potem, wszystkie �zy
potem...
Ale i tak by nie wytrzyma�a i rozp�aka�a si�, gdyby nie inna my�l, niczym lodowata
�apa: Inkwizycja. Nie ta prowincjonalna, z kt�rej �ap umyka�a nie raz; ta prawdziwa. Wielka
Inkwizycja, je�d��ca grafami, wspania�ymi wozami, koloru soczystej �aby...
Iwga zgasi�a lampk�, prawie urywaj�c sznureczek wy��cznika. Bezszelestnie podesz�a
do okna. Wspania�y letni wiecz�r szcz�liwie ust�powa� miejsca r�wnie wspania�ej nocy,
gwia�dzistej, cykadowej i kompletnie rozleniwionej. Wczoraj o tej porze ona i Nazar...
Iwga spoliczkowa�a si�. Uderzenie przerwa�o my�l, a osty wewn�trzny b�l zast�piony
zosta� zwyczajnym b�lem twarzy, wulgarnym i prostackim.
Iwga widzia�a w ciemno�ciach do�� kiepsko, ale i tak lepiej ni� ka�dy inny cz�owiek...
Chyba, �e by� wied�m� albo inkwizytorem.
Jej torba by�a wzd�ta niczym krowi trup. Kiedy� w dzieci�stwie widzia�a taki przy
drodze, wra�enie �y�o w niej d�ugo...
Westchn�a.
Wi�ksz� cz�� Nazarowych prezent�w musia�a porzuci�. Zostawi�aby wszystkie, ale
ciep�a szara kurtka przyda si� jej na pewno, gdyby zacz�y si� deszcze, a w nowych
sportowych butach b�dzie jej wygodnie i�� po zakurzonych drogach - od rana do wieczora...
Potem mi�dzy rzeczami znalaz�a bia�� koszul� Nazara - i przez dwie d�ugie minuty
siedzia�a z twarz� wtulon� w pusty, bezwolny r�kaw. Ko�nierzyk koszuli przes�czony by�
zapachem Nazara - Iwga wyczuwa�a zapachy do�� kiepsko, ale i tak lepiej ni� ka�dy inny
cz�owiek...
Chyba, �e by� wied�m�... Albo inkwizytorem...
Strasznie chcia�a wzi�� co� ze sob� na pami�tk�. I napisa� do Nazara cho�by jedno
s�owo, cho�by literk�... To niezno�ne, ta �wiadomo��, �e on b�dzie my�la� o niej tak...
... jak na to zas�u�y�a.
Otworzywszy drzwi szafy, d�ugo patrzy�a w jasne, cho� zakurzone lustro. Ruda, z
prowincjonalnie pulchnymi policzkami i naiwnymi piegami na ca�ej twarzy, z lekko zadartym
noskiem, dziecinnymi pulchnymi wargami... i spojrzeniem otrzaskanej, zawzi�tej, ale bardzo
zm�czonej i bardzo nieszcz�liwej lisicy.
Sezon polowa� otwarto...
S�owo �inkwizycja� smaga�o niczym bat. Bezszelestnie st�paj�c w mroku. Iwga
szerzej otworzy�a okno, przerzuci�a przez rami� torb� i zgrabnie przesadzi�a parapet.
Poddasze jej by�ego przysz�ego domu mo�na by uzna� za niskie drugie pi�tro; przez
chwil� siedzia�a na trawie, czekaj�c, a� ucichnie b�l w odbitych stopach. W domu Nazara
panowa�a ciemno��, w jadalni pali�o si� �wiat�o. Czym si� teraz zajmuje jej by�y tato-�wiekr?
Mo�na sobie wyobrazi�, jak� mia� min�, kiedy...
Tym razem ju� siebie nie policzkowa�a - odg�os uderzenia m�g�by dotrze� do cudzych
uszu. W�ciekle uszczypn�a si� w �ydk� - i niepotrzebna my�l umkn�a przegnana b�lem. O,
jakie to proste, tyle �e zostanie fioletowy siniec. Dobrze, �e Nazar go nie zobaczy...
Poderwa�a si� i skoczy�a za mur. Zamar�a tam, gdzie nie si�ga�o �wiat�o latarni;
ga��zka jab�oni z drobnymi niedojrza�ymi jab�uszkami �a�o�nie skrzypia�a, drapi�c mur z
ceg�y. Jej cie� by� r�wnie� �a�osny, po�amany...
Wstrzymawszy oddech, Iwga ostro�nie wyjrza�a zza rogu; furtka zamyka si� na
zwyczajny haczyk, przy furtce o tej godzinie ni �ywego ducha - ale i tak jej serce uderzy�o z
ulg�.
Samoch�d. Zielony graf ci�gle sta� tam, gdzie podbieg� do jego drzwi weso�y Nazar.
Co to znaczy? Przecie� s�ysza�a d�wi�k silnika? Czy mo�e to tato-�wiekr wyprowadzi�
z gara�u swoj�...
- Iwgo.
Obok. Za plecami. M�tne lepkie ciarki; dlaczego nie poczu�a zbli�ania si�?
- Nie denerwuj si�. Nie zamierzam ci� dotyka�.
- Ju� mnie pan dotkn�� - powiedzia�a szeptem, nie odwracaj�c si�. Chocia� mog�aby
si� powstrzyma� od hardo�ci.
- Wybacz - powiedzia� Wielki Inkwizytor miasta Wi�ny. I, chyba, zrobi� krok do
przodu, poniewa� Iwga od razu poczu�a md�o�ci i s�abo��, co prawda w jakim� oszcz�dnym,
lito�ciwym dla niej wariancie. Zapewne on potrafi tym sterowa�.
- Chc� odej�� - powiedzia�a, opieraj�c si� plecami o �cian�, dok�adnie pod �a�osn�
ga��zk� jab�oni. - Mog�?
- Mo�esz - nieoczekiwanie �awo zgodzi� si� inkwizytor. - Ale ja bym na twoim
miejscu doczeka� poranka. Bo tak, to jako�... banalnie. Przypomina ucieczk�. Zgadzasz si�?
- Zgadzam - skin�a g�ow�, przyciskaj�c swoj� torb� do piersi. - Co pan b�dzie ze mn�
robi�?
- Ja osobi�cie, nic - w g�osie inkwizytora da� si� s�ysze� wyrzut. - Ale je�li w ci�gu
tygodnia nie zarejestrujesz si� u nas, mo�esz dosta� kar�. Spo�eczne prace w towarzystwie
podobnych do siebie, niezainicjowanych, ale w wi�kszo�ci roze�lonych i niesympatycznych.
Po co ci to?
- A co to pana obchodzi - powiedzia�a do �ciany. Md�o�ci wzbiera�y w gardle, jeszcze
troch� i rozmowa z inkwizytorem zostanie przerwana w bardzo niemi�y spos�b.
- Dok�d p�jdziesz? Ciemn� noc�, szos�?
Oddycha�a cz�sto i g��boko. Ustami.
- Je�li... - Ka�de s�owo wyrzuca�a z trudem. - Pan... mi zaproponuje... podwiezienie do
miasta... to odm�wi�.
- Szkoda - skonstatowa� inkwizytor. - Ale to twoja sprawa... Id�.
Zarzuci�a torb� na plecy, jej cie� przypomina� teraz starego chorego wielb��da.
- Iwgo.
Zdusi�a w sobie ch�� odwr�cenia si�; w jej d�o� wsun�� si� twardy kartonowy
prostok�cik.
- Je�li powstanie taka potrzeba, a powstanie... Nie brzyd� si�, tylko zadzwo�. W ko�cu
Nazara... pami�tam od pieluch. Jestem do niego bardzo przywi�zany... Postaram ci si� pom�c
- dla niego. Tak wi�c powstrzymaj si� od g�upstw, dobrze?
- Dobrze - powiedzia�a ochryp�ym g�osem.
Min�a furtk�, furtk� jej by�ego przysz�ego domu! Zacz�a i�� obok s�siedzkich
dom�w; na pi�trze, zza cienkiej zas�ony intymnie �wieci�a nocna lampka, o czym� mamrota�
magnetofon. Zapewne o wiecznej i wiernej mi�o�ci.
Iwga st�amsi�a w sobie kolejny wybuch rozpaczy; zatrzyma�a si� pod latarni�, z
wysi�kiem rozprostowa�a zaci�ni�te w mokr� pi�� palce.
�Wielki Inkwizytor Klaudiusz Star�, Wi�na. Pa�ac Inkwizycji, sekretariat, telefony...
Adres domowy: plac Zwyci�skiego Szturmu 8, mieszkania 4... Telefon...�
Prze�kn�a �lin�; z trudem zmi�a sztywny karton i wsun�a w szczelin� mi�dzy
s�upem i jakim� wymy�lnym p�otem. Na d�oni pozosta� czerwony prostok�cik sk�ry. Jak po
oparzeniu.
* * *
Autobus z�apa�a o �wicie, kiedy ju� przesta�a wierzy�, �e nadjedzie.
Po kilkugodzinnej drzemce na przystanku, na twardym siedzisku pustej wiaty,
obudzi�o j� zimno - wyskoczy�a na wilgotn� szos� i odstawi�a co� na kszta�t p�omiennej
mamby; szkoda, �e Nazar nie by� �wiadkiem tego rozpaczliwego ta�ca. Podskakuj�c na
�liskiej drodze, Iwga przy okazji powiedzia�a �wiatu, co o nim my�li.
Tak si� sta�o, �e straci�a si�y i rozgrza�a si� jednocze�nie; w tym samym momencie los
�agodnie poklepa� j� po policzku: zza zakr�tu wyjrza� autobus, czerwony jak jesienna
jarz�bina.
We wn�trzu by�o ciep�o, nawet duszno; w�skim przej�ciem mi�dzy mi�kkimi
oparciami i drzemi�cymi lud�mi, Iwga przesz�a na sam koniec i usiad�a na wolnym miejscu
obok ponurej kobiety, z twarz� ukryt� a� po oczy w ko�nierzu mi�kkiego swetra.
Leciwy pasa�er w fotelu naprzeciwko szele�ci� gazet�; tytu�y by�y jakie� bezosobowe,
bezkszta�tne, waciane. Iwdze wpad�o w oko tylko jedno zdanie: �A poniewa� agresja ka�dej
wied�my wzrasta z latami...�
Leciwy pasa�er odwr�ci� stron�, nie pozwalaj�c Iwdze doko�czy� zdania.
Siedz�ca obok niej kobieta by�a skrajnie wyczerpana i - najprawdopodobniej - chora;
nad szerokim ko�nierzem swetra biela�o niezdrowego koloru czo�o, pod rzadkimi brwiami
mruga�y zm�czone, m�tne, zniech�cone do �ycia oczy. Drugim s�siadem Iwgi by� �pi�cy
ch�opak w kusej w�dkarskiej kurteczce, jego olbrzymie kanciaste d�onie wysuwa�y si� z
przykr�tkich r�kaw�w. No i koniec, Iwga zamkn�a oczy.
Od razu zobaczy�a, �e �pi na ��ku Nazara w jego ciasnym miejskim mieszkanku; nad
ostentacyjne ubog� i nieco zaniedban� studenck� przystani� p�ynie, dumnie nadymaj�c �agle,
wspania�y aba�ur w kszta�cie pirackiego statku - Nazar przez tydzie� wpatrywa� si� w ten
aba�ur wisz�cy na wystawie sklepu ze starociami, a kiedy w ko�cu zdecydowa� si� i
przyszed� go kupi�, za lad� trafi�a mu si� ognistoruda dziewuszka z sympatyczn� twarzyczk� i
oczyma weso�ej lisicy...
Iwga u�miechn�a si� we �nie. Jej r�ka, wczepiona w pod�okietnik fotela, le�a�a
jednocze�nie na twardym ramieniu �pi�cego Nazara; �aglowiec �wieci� ze swego wn�trza, co
powodowa�o, �e na wszystkich przedmiotach w ciasnym pokoiku wylegiwa�y si� dziwaczne
cienie. Mi�kko kiwa� si� pok�ad...
Potem dziewczyna drgn�a i znieruchomia�a; lepiej w og�le nie zamyka� oczu ni� si�
tak budzi�. Autobus sta�... a cisza w jego wn�trzu by�a jaka� nienaturalna.
- Szanowni pasa�erowie, s�u�ba �Cugajster� przeprasza za drobne niedogodno�ci...
Iwga otworzy�a oczy. Umi�niony rybak te� i wytrzeszczy� wystraszone oczy na
stoj�cych w przej�ciu.
By�o ich trzech i by�o im tam ciasno. Ten, kt�ry szybko wyklepa� wyuczony dawno
temu tekst, by� �ylasty i chudy; pozosta�ym dw�m Iwga nie przygl�da�a si�. Ca�a tr�jka mia�a
na�o�one na obcis�e czarne stroje kamizelki ze sztucznego futra, ka�demu na szyi majta� si�
na �a�cuszku srebrny prostok�t odznaki.
Autobus milcza�. Iwga w duchu zwin�a si� w k��bek, opu�ci�a g�ow�.
- Rutynowa kontrola - p�g�osem ci�gn�� chudy. - Prosz� by wszyscy pozostali na
swoich miejscach... Osoby p�ci �e�skiej prosz� patrze� mi w oczy.
Iwga wci�gn�a g�ow� w ramiona.
Wyk�adzina pod stopami chudego popiskiwa�a cicho, dwaj pozostali szli za nim w
odst�pie metra. Kobieta z pierwszych szereg�w powiedzia�a co� z oburzeniem, �aden z
cugajstr�w nie raczy� jej odpowiedzie�. Iwga s�ysza�a jak oddychaj� z ulg�, nawet zaczynaj�
�artowa� ci pasa�erowie, co znale�li si� ju� za plecami tr�jcy. S�siadka Iwgi, ta w ciep�ym
swetrze, uton�a w nim po czubek g�owy.
Chudy przystan�� przed Iwga. Iwdze si�� woli uda�o si� podnie�� na niego wzrok -
jakby zgodzi�a si� na uci��liwe, cho� niezb�dne badanie lekarskie. Przechwyciwszy jej
zaszczute spojrzenie, cugajster drapie�nie pochyli� si�, jego oczy pochwyci�y spojrzenie Iwgi
i powlok�y j� w niewidoczn�, ale wyra�nie wyczuwaln� przepa��, ale w po�owie drogi zosta�a
porzucona z rozczarowaniem, jak worek z niepotrzebnymi szmatami.
- Wied�ma - powiedzia�y wargi chudego.
W�a�ciwie - zamierza�y powiedzie�, poniewa� w tej samej sekundzie ciasn� przestrze�
wn�trza autobusu przeszy� krzyk.
To siedz�ca obok Iwgi kobieta w ciep�ym swetrze krzycza�a, a jej g�os wrzyna� si� w
uszy, nanizywa� je na siebie jak na ro�en. Odsun�wszy si� na bok, Iwga niemal opad�a na
umi�nionego ch�opaka.
Blada, pozbawiona kropli krwi twarz wynurzy�a si� w ko�cu z szarego ko�nierza;
kobieta by�a potwornie przestraszona, wyniszczone d�onie, kt�rymi usi�owa�a si� zas�oni�,
wydawa�y si� by� ptasimi szponiastymi �apkami:
- Nie-e... Nie...
Dwaj zza plec�w chudego ju� wlekli opieraj�c� si� kobiet� do wyj�cia, za nimi, po
znieruchomia�ym, sparali�owanym krzykiem autobusie pe�z� szepcik: niawka... niawa...
nijawka...
Chudy zawaha� si�, znowu zerkn�� na Iwg�, przejecha� palcem po wardze, jakby
strz�saj�c przyklejony okruszek. Sta� chwil�, zastanawiaj�c si� i ruszy� do wyj�cia. Niawka...
tu... w autobusie... niawka... - mamrota�y podniecone, zachrypni�te g�osy.
W progu cugajster odwr�ci� si�:
- Nasza s�u�ba dzi�kuje za szczer� wsp�prac�, okazan� podczas zatrzymania
szczeg�lnie niebezpiecznej istoty, nazywanej niaw�. Szcz�liwej podr�y...
Nie chc�c na niego patrze�, Iwga odwr�ci�a g�ow� i zacz�a wygl�da� przez okno.
Ta, co jeszcze chwil� temu siedzia�a obok niej, ci�gle krzycza�a, tylko jej krzyk
brzmia� g�ucho i grube autobusowe szyby niemal ca�kowicie poch�ania�y go. Niawka kl�cza�a
na poboczu, jej nienaturalnie du�e oczy przes�ania�a kurtyna przera�enia. Usta szeroko
otwarte, Iwdze wydawa�o si�, �e s�yszy, jak wraz z krzykiem w niebo ulatuj� s�owa
chaotycznego b�agania.
Chudy i dwaj jego pomocnicy niespiesznie otoczyli niawk�, tak, �e sta�a si� �rodkiem
r�wnobocznego tr�jk�ta; ich wysuni�te na boki r�ce na mgnienie oka zetkn�y si� - jakby
zamierzali otoczy� ofiar� korowodem. Niawka zacz�a krzycze� jeszcze g�o�niej - i w tym
momencie autobus ruszy�.
Za oknem przep�ywa�y drzewa i oddalone od szosy strome dachy; po kilku dopiero
minutach Iwga u�wiadomi�a sobie, �e siedzi, ca�ym cia�em przywieraj�c do krzepkiego
ch�opaka, a ten nie odsuwa jej.
W autobusie wszyscy zacz�li jednocze�nie m�wi�, rozp�aka�o si� dziecko. Kto� o
gromkim g�osie dzieli� si� swoimi wra�eniami, pos�uguj�c wulgarnym bazarowym j�zykiem,
kto� chichota�, kto� �mia� si� weso�o, wi�kszo�� oburza�a si�. �e za du�o tych niawek. �e
s�u�ba �Cugajster� za wolno je wy�apuje. �e polowania na niawki w miejscach publicznych
to niemoralne, podobnie jak odstrza� ps�w na placu zabaw dla dzieci. �e w�adze �pi�, podatki
id� nie wiadomo na co, a miasto lada moment zaleje obrzydlistwo: niawki i do tego
wied�my...
- Przepraszam - powiedzia�a Iwga do ch�opaka.
Ten g�upawo si� u�miechn��.
Fotel po prawej r�ce Iwgi by� pusty; nad nim na p�ce baga�owej kiwa� si� pakunek w
starannie zawini�tej torbie plastykowej. Jego w�a�cicielka w tej chwili ju� pewnie nie �yje.
Zreszt�, tak naprawd�, to od dawna ju� nie �yje. Niawki nie mo�na zabi�, bo i tak jest
martwa; niawk� mo�na tylko wypatroszy�, zniszczy� i cugajstrzy znaj� si� na tym jak nikt...
Iwga widzia�a. Raz. Cugajstrzy nie kr�puj� si� niczyj� obecno�ci� i nie obawiaj� si�
�adnych �wiadk�w; w jawno�ci ich dzia�a� jest co� nieprzyzwoitego. Zazwyczaj nie
odprowadzaj� nawet swojej ofiary dalej ni� za r�g s�siedniego budynku; zaraz na ulicy, na
podw�rku odprawiaj� rytua�, kt�ry nale�a�oby raczej wykonywa� w bezludnym podziemiu.
Nawet dzieci staj� si� czasem �wiadkami ta�ca cugajstr�w - potem w nocy mocz� po�ciel,
denerwuj�c i m�cz�c rodzic�w. Cugajstrzy zabijaj� niawki ta�cem. Taniec owija ich ofiar�
niewidzialn� sieci�, mota, dusi i patroszy. Iwga widzia�a niawk� po dematerializacji.
W�a�ciwie - mog�a widzie�, ale si� wystraszy�a i nie popatrzy�a...
Tu� obok okna przep�yn�y zgarbione plecy �piesz�cego do swoich spraw rowerzysty.
Iwga prze�kn�a �lin�; w por�wnaniu z cugajstrami, inkwizycja wydaje si� by� czym� mi�ym
jak �wi�ty Miko�aj. Dobry staruszek, kt�ry najpierw rozdaje prezenty grzecznym dzieciom, a
potem do pustego ju� wora wrzuca inne, krn�brne...
Ch�opak, uznawszy, �e wystarczaj�co d�ugo trzyma� Iwg� na swoich kolanach i
dlatego nabra� do niej pewnych praw, nagle pu�ci� do niej bezczelne oko. Iwga odwr�ci�a si�
z obrzydzeniem.
* * *
Klaudiusz nigdy nie je�dzi� szybko. Nawet teraz, na pustej drodze za miastem nie
p�dzi� na z�amanie karku, cho� jego graf mia� jeszcze fur� niezu�ytych mocy. Po prostu -
jecha�, niespiesznie, cho� nie przesadnie wolno; droga s�u�y�a do odpoczynku, a nie do
rozrywki. Ostrych wra�e� Wielki Inkwizytor mia� sporo i bez wy�cig�w, a ostatnio - a�
nadto...
Klaudiusz przywyk� ufa� swej intuicji. Je�li nieprzyjemne, ale tak naprawd� nie
wyr�niaj�ce si� niczym wydarzenie, mimo to niepokoi, a powinno ju� by� dawno
zapomniane, to nale�y ten niepok�j zdefiniowa�, zaklasyfikowa� i zapanowa� nad nim. Sk�d
si� to wzi�o?
Jecha� przez rzadk� porann� mg��, na fotelu obok le�a�a opr�niona do po�owy paczka
drogich papieros�w. Klaudiusz pali�, wystawiwszy �okie� na zewn�trz; z boku, na przedniej
szybie przyklejony by� obrazek: zadziorna dziewuszka na miotle, z powiewaj�cym na wietrze
ko�skim ogonem; kokietka z ods�oni�t� n�k�, z czaruj�cymi do�eczkami w r�owych
policzkach...
Klaudiusz kupi� t� naklejk� w ubieg�ym roku, w jakim� kramie. Wybra� ze sterty
roze�mianych smok�w, krokodyli, robot�w, go�ych wr�ek, brodatych mag�w; w�r�d
kupuj�cych by� tam jedynym doros�ym, reszta - same nastolatki...
Na sekund� oderwa� wzrok od jezdni, zobaczy� w�asne odbicie w szybie. Rozmyte i
blade, jak widmo, z nieprzyjemnym u�mieszkiem na w�skich wargach. Przes�dy...
Kto jak nie on najlepiej zna spl�tan� sie� przes�d�w, od dawna oplataj�cych wied�my.
Kto, jak nie on, widzi lepiej pot�ne korzenie wszystkich tych m�tnych obaw i l�k�w; gdyby
Julian Mitec wiedzia� o wied�mach tyle, co z powodu obowi�zk�w s�u�bowych wie Wielki
Inkwizytor, to spali�by Iwg� na ��ce za swoim domem. Na piknikowym ognisku.
Ale jednak - co to jest?.. Co to za szereg wydarze� utkwi� mu tak w pami�ci, nie chc�c
wyp�yn�� na powierzchni� - ale te� i nie pozwalaj�c si� utopi�? Sk�d to poczucie
niebezpiecze�stwa, przeczucie nieszcz�cia?
W�a�ciwie, to nie nale�a�o wypuszcza� tej dziewczyny. Po prostu nie chcia� urz�dza�
paskudnej sceny gwa�tu na oczach dw�ch idealist�w - starego i m�odego. Wstydzi� si�
pokaza� staremu przyjacielowi, jak potrafi wykr�ca� r�ce... M�odej dziewczynie, kt�ra ju� nie
by�a dla nich obc�. By�a swoja, niemal krewna...
Zmarszczy� si�, przypomniawszy sobie, jak p�aka� Nazar. Szlocha� w k�cie jak
dziecko. I jak nie na miejscu by�y pr�by wyg�oszenia prelekcji na temat �Wied�ma te�
cz�owiek.�
Natomiast Julian obrazi� si�, na pewno. W ko�cu od kogo, jak nie od starego druha
mo�na oczekiwa� pomocy w trudnej chwili, pomocy, a nie jakich� teoretycznych dywagacji. I
on, Klaudiusz, m�g� jako� tam pom�c Nazarowi, opowiedzie� mu kilka przypadk�w ze
swojej praktyki, �eby on, wczorajszy jeszcze narzeczony, przytruchta� do ogniska ze swoim
polanem...
Droga skr�ci�a; Klaudiusz przyhamowa�. Na poboczu sta� w�z cugajstr�w - jasny, z
��to-zielonym kogutem na dachu.
Wdusi� w popielniczk� niedopa�ek i star� z oblicza, niezale�nie od woli pojawiaj�cy
si� na widok cugajstr�w, wyraz obrzydzenia. Dwaj dobrze zbudowani faceci pakowali do
plastykowego worka co�, co jeszcze niedawno by�o niawk�; trzeci sta� przy drodze i pali�.
Zielony graf zainteresowa� go nie bardziej ni� opadaj�ca w oczach mg�a.
Klaudiusz zapanowa� nad ch�ci� zatrzymania si�. W ko�cu, s�u�ba �Cugajster� nigdy
nie wtr�ca�a si� do spraw Inkwizycji; kimkolwiek by�a ta nieszcz�sna, kt�rej resztki wk�adane
by�y w�a�nie do wora, to przede wszystkim by�a niawk�, chodz�cym trupem, istot� nios�c�
�mier�...
Wstrz�sn�� nim dreszcz. Samoch�d z kogutem i ludzie na poboczu dawno temu
znikn�li mu z oczu, a on pali� i pali�, przeszukiwa� skrytk�, wyszukuj�c now�, przed samym
sob� ukryt� paczk� papieros�w.
(DIUNKA. CZERWIEC)
- Nie pytaj, po kim pe�znie mr�wka. Ona pe�znie po tobie.
Piasek mia� dziwny kolor. Jasno-��te i jasno-szare plamy, twarda skorupka, pozosta�a
po wczorajszym kapu�niaczku, pos�usznie kruszy�a si� pod bosymi stopami, we wg��bieniach
�lad�w gospodarzy�y mr�wki. Pokojowo nastawione, czarne, nie k�saj�ce.
- ... na tamten brzeg?
Diunka u�miecha�a si�.
Widocznie kiedy� to si� ju� zdarzy�o. Za bardzo znajomo ust�powa� pod pi�tami
ciep�y piach. Pachnia�a woda i �ozina.
- Ale mi dobrze - powiedzia� zdziwiony. - Pos�uchaj, to po prostu jest wspania�e,
prawda?
(Jego os�awiona intuicja milcza�a, niczym g�uchoniema).
Diunka upina�a w�osy. Zawsze go dziwi�a jej umiej�tno�� konwersacji, z tuzinem
spinek do w�os�w w ustach.
- No to p�yniemy czy nie?
Na drugim brzegu sta�y sosny. Pi�� wysokich pni, nie wiadomo jakim cudem
utrzymuj�cych przycz�ek w kr�lestwie wierzby i �oziny. Po okrywaj�cych piasek szpilkach,
przebie�kami w�drowa�a du�a wiewi�rka.
- Przecie� wiesz, jak ja p�ywam... - podrapa� si�, manifestuj�c namys�, po koniuszku
nosa.
Diunka kukn�a brwiami. Z kolegami z roku potrafi�a by� straszliwie bezpo�redni�,
ka�dy nietakt w stosunkach z Klawem doprowadza� j� do paniki. Teraz chyba uda�o jej si�
d�gn�� go w samo j�dro jego mi�o�ci w�asnej, bo do przeciwleg�ego brzegu na pewno nie
m�g� dop�yn��.
- No to sobie pop�ywamy na bubliku...
W�a�cicielami bublika by�a tr�jka ch�opak�w siedz�cych na trzech wytartych
dywanikach, z trzema zaparkowanymi motocyklami w tle. Ch�opcy s�czyli lemoniad� i
leniwie przek�adali jakie� fiszki do gry; obok, przy samej wodzie le�a�a i sch�a ogromna d�tka
od wywrotki - cz�ciowo ju� szara jak suchy asfalt, cz�ciowo czarna, po�yskuj�ca, jak mors
w zwierzy�cu. Klaw uni�s� brwi - b�d�c zdrowym na ciele i umy�le, nie mia� zamiaru prosi�
o cokolwiek, i to jeszcze tych m�odzie�c�w, nie, to by�oby niehonorowe i niemi�e.
Ale Diunka ju� sz�a po piasku prosto do nich i Klaw, z niezale�nie od jego woli
budz�c� si� zazdro�ci�, zobaczy�, �e trzy pary m�tnych oczu odrywaj� si� od fiszek i
rozpalaj� si� w nich denerwuj�ce Klawa b�yski. A Diunka idzie sobie, w stroju na�laduj�cym
sk�r� w�a, idzie nios�c na g�owie, niczym dzban, hard� wysok� fryzur�...
Klaw napi�� mi�nie. �arty �artami, ale je�li te b�cwa�y pozwol� sobie na co�
takiego... Albo na co�, co Klaw uzna za co� takiego...
Nie, nie pozwolili sobie. Z Diunka - nic. A ona ju� co� do nich m�wi, wskazuje
opon�-bublik i w jej g�osie nie ma ani skr�powania, buty, rozwi�z�o�ci czy strachu. Diunka
potrafi rozmawia� nawet z owc� w zagrodzie, z wilkiem w lesie, a nawet z dyrektorem
liceum, panem Fedulem. I - jak si� wydaje - nie sprawia jej to �adnych trudno�ci...
Najtrudniej jest si� jej porozumie� z Klawem, bo on wr�cz patologicznie boi si�, �e j�
urazi. Ona za� kompletnie nie potrafi ukry� swojego do� przywi�zania, a to niedobrze. To
odpr�a. A kobieta powinna by� odrobin� nieosi�galna...
Opona kiwa si� na wodzie i ju� nie jest szara, tylko czarna jak morski potw�r.
- Pan Star� proszony jest o wej�cie na pok�ad! Panie Star�, z naszego statku uciek�y
ju� wszystkie szczury, mo�e pan spokojnie wej�� na mostek kapita�ski! Hej, panie Star�,
jeszcze sekunda zw�oki i za�oga si� zbuntuje! Hej, Klaw, oby� zawis� na rei, przynie� mi
butelk� rumu i z�oto z naszych kufr�w! Jo-ho-ho, opaska na oku, go� mnie!
Klaw zawsze ba� si� wody, dlatego wdrapa� si� na opon� jeszcze zanim straci� dno pod
stopami. Woda dooko�a wrza�a, Diunka t�uk�a r�kami, drobi�c s�oneczne bliki, nurkowa�a,
po�yskuj�c �mijow� sk�r� stroju, a Klaw a� traci� na ten widok dech. Diunka lubi�a m�wi� o
sobie, �e jest morskim w�em. Wcze�niej Klaw nie wiedzia�, �e w�e bywaj� tak pon�tne.
Zacisn�� powieki. Zrozumia� nagle, �e jest szcz�liwy. To taka chwila ostrego
szcz�cia, kt�rej nie da si� utrzyma�, mo�na tylko zapami�ta�. A potem przez d�ugie, d�ugie
lata wspomina�..
Diunka wyczu�a jego nastr�j. Przesta�a si� miota�, starannie odepchn�a opon� dalej
od pla�y, bli�ej do �ciany trzcin, gdzie drzema� w dziurawej �odzi starszawy w�dkarz.
- Wiesz co, Klaw...
W jej g�osie pojawi�a si� leciutka chrypka, czy to z powodu zimnej wody, czy z
powodu pirackich wrzask�w.
- Wiesz, Klaw... Chod� si� pobierzemy? Jutro, co? P�jdziemy i pobierzemy si�, ale
b�dzie �miesznie!..
- Jutro - podni�s� pouczaj�co palec - mam egzamin. Historia �wiata.
- A ja mam pojutrze - zmartwi�a si� Diunka. - No to kiedy si� pobierzemy? Co?
Klaw z niepokojem u�wiadomi� sobie, �e nie rozumie czy Diunka �artuje, czy m�wi
powa�nie. Czy tylko troch� �artuje? Powiedzmy, w sze��dziesi�ciu procentach?
Potrz�sn�� g�ow�. G�upie egzaminy, �eb nie pracuje, najprostsze my�li trzeba oblicza�
w procentach.
- A potem by�my wyskoczyli w podr� po�lubn� - powiedzia�a Diunka marzycielskim
tonem. - Gdzie� za granic�, w odleg�e kraje, za morze, gdzie s� stare zamki...
Cicho ciamka�a woda, zamkni�ta w pier�cieniu opony. Klaw mia� wra�enie, �e przez
to okr�g�e czarne okno widzi dno - zielon� ��k� z plackami piachu. I migota�y w nim nogi
Diunki - d�ugie, koloru bia�ych czere�ni.
- Mam tu iluminator - pochwali� si�.
Diunka pos�a�a mu u�miech.
W