9676
Szczegóły |
Tytuł |
9676 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9676 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9676 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9676 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henry Kuttner
MASKA KIRKE
Prze�o�y� Wies�aw Lipowski
SPIS TRE�CI
Rozdzia� I Zaczarowane morze
Rozdzia� II Mityczny statek
Rozdzia� III �wi�tynia w gaju
Rozdzia� IV Nie ufaj faunowi
Rozdzia� V Kap�ani Apollina
Rozdzia� VI Echa przesz�o�ci
Rozdzia� VII Pro�ba niewolnicy
Rozdzia� VIII Przemawia Hekate
Rozdzia� IX Promieniowanie �mierci
Rozdzia� X Transakcja arcykap�ana
Rozdzia� XI Pomoc od Hekate
Rozdzia� XII Walcz�ce bestie
Rozdzia� XIII Moc na uwi�zi
Rozdzia� XIV Koniec boga
Rozdzia� XV Muzyka z morza
ROZDZIA� I
Zaczarowane morza
Talbot zapali� fajk� i zerkn�� na drug� stron� ogniska w twarz m�czyzny, kt�ry cicho i powoli wypowiada� s�owa uk�adaj�ce si� w strofy najdziwniejszej opowie�ci, jak� s�ysza� w �yciu.
Twarz Jaya Sewarda mia�a br�zowawy odcie� w �wietle migocz�cego ognia. Mog�aby to by� z powodzeniem blaszana maska na tle wysokich kanadyjskich sosen, niezwykle srebrzona promieniami ksi�yca. Znajdowali si� daleko od ludzkich siedzib, ci dwaj, a opowie��, jak� snu� Jay Seward, brzmia�aby absolutnie fantastycznie w bardziej prozaicznym otoczeniu. Ale tutaj i teraz nie wydawa�a si� wcale osobliwa...
Jay Seward ca�y dzie� zachowywa� si� nerwowo. Talbot, kt�ry zna� go tylko tydzie�, w miar� up�ywu czasu nabiera� coraz wi�kszego przekonania, �e jego towarzysza co� prze�laduje. Sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�ry czeka na co�, wypatruje czego�. Wszystko jedno, co robi�, stale zwraca� g�ow� w stron� oceanu, by jego odg�osy dobiegaj�ce z podn�a sosnowej skarpy s�ysze� zawsze czysto i wyra�nie, jakby spodziewa� si� stamt�d jakich� innych d�wi�k�w ani�eli plusku fal. Jednak dopiero godzin� temu, po zachodzie s�o�ca, kiedy usiad� przy ognisku, w ko�cu przem�wi�.
- To wszystko jest nierealne - oznajmi� nagle, rozgl�daj�c si� wok� polany sk�panej w �wietle ksi�yca. - Mam wra�enie, jakbym si� cofn�� o rok w czasie. Wie pan, ja ju� tutaj by�em. W zesz�ym roku. By�em bardzo chorym cz�owiekiem. Wtedy co� si� wydarzy�o i... - Przerwa�, ale sta�o si� jasne, �e jego my�li wkroczy�y na znajom� �cie�k� wspomnie�.
Talbot odrzek�: - W tej okolicy cz�owiek szybko wraca do zdrowia. - Stara� si� m�wi� ostro�nie, z nadziej�, �e nie popsuje nastroju my�li Sewarda. Bardzo go ciekawi� ten cz�owiek; chcia� us�ysze� opowie��, kt�rej by� pewien, �e nadchodzi.
Seward roze�mia� si�. - M�j umys� by� chory. I nie potrafi�em trzyma� si� z dala od oceanu. - Odwr�ci� nieco g�ow� i jego nozdrza rozszerzy�y si�, jakby zamierza� wci�gn�� w p�uca mo�liwie najintensywniejszy zapach s�onego wiatru, kt�ry zaszumia� w�r�d drzew. Wraz z nim da� si� s�ysze� nagle cichy plusk przybrze�nych fal i Seward drgn�� nerwowo.
- Topi�em si� - powiedzia� zwyczajnie. - Ton��em w nieznanym oceanie, kt�ry omywa�... obce brzegi. Nie ma pan nic przeciwko temu, �e opowiadam? S�dz�, �e w ten spos�b wszystko przypomni mi si� o wiele lepiej - a ja chc� sobie przypomnie�. Dzisiejszej nocy - nie pojmuj� tego - dzisiejszej nocy co� si� stanie. Prosz� mnie nie pyta� co. Gdybym panu powiedzia�, nie uwierzy�by mi pan. Nie jestem wariatem - nigdy nie by�em. Ja wiem... - Przerwa� i roze�mia� si�, troch� zmieszany.
- Prosz� m�wi� - powiedzia� Talbot poci�gn�wszy dymu z fajki. - Chcia�bym tego pos�ucha�, cokolwiek to jest.
- Je�li jest pan got�w na bardzo d�ug� histori�, to prosz� bardzo. Mo�e to co� pomo�e. - Patrzy� na mg�� snuj�c� si� mi�dzy sosnami. - To by�o tak samo, jak na Ajai - powiedzia�. - Zawsze we mgle. W ukryciu.
- Na Ajai?
- Wyspie Czarodziejki. - Wzruszy� niecierpliwie ramionami. - Ju� dobrze, opowiem panu.
Przesun�� si� troch� i opar� plecami o le��cy pie�, a twarz skierowa� w mrok, w kt�rym chowa� si� ocean. M�wi�c powoli, zacz�� snu� opowie��.
- Trzy lata temu przebywa�em w Stanach i wsp�lnie z cz�owiekiem o nazwisku Ostrend pracowa�em nad nowymi metodami w psychiatrii. To moja specjalno�� - psychiatria. Ostrend by� znakomitym fachowcem w swej dziedzinie - niech go diabli porw�!
Rozpocz�li�my prace nad narkoanaliz� pentatolow� - i posun�li�my si� za daleko. Ostrend to geniusz. Nim sko�czyli�my, przekroczyli�my granice znanych metod bada� psychologicznych i... - Seward przerwa�, westchn�� i po chwili zacz�� m�wi� dalej.
- Narkoanaliz� to nowa metoda badania m�zgu. Zna pan zasad�? Podczas hipnozy pacjenta zmusza si� do patrzenia w przesz�o�� na w�asne problemy �yciowe, sprawy pogrzebane w pod�wiadomo�ci - przykre zdarzenia, o kt�rych pacjent nie chce pami�ta� w �wiadomo�ci. Katharsis na og� powoduje wyleczenie.
Ostrend i ja poszli�my jeszcze dalej. Nie b�d� panu opowiada� szczeg�owo o metodach, jakie stosowali�my. Powiem tylko, �e byli�my na przemian swoimi w�asnymi kr�likami do�wiadczalnymi, a w dniu, w kt�rym odnie�li�my sukces, spe�ni�em rol� okazu mikroskopowego...
Problemy pogrzebane w przesz�o�ci - jak odleg�ej?
Wszystko, co sobie przypomina�em, Ostrend rejestrowa� w trakcie tej psychoanalizy. Nie wiedzia�em, co si� sta�o, dop�ki si� nie obudzi�em. Ale p�niej wspomnienia powr�ci�y. Nawet gdybym nie przeczyta� notatek Ostrenda, przypomnia�bym sobie. Dramaty pogrzebane w przesz�o�ci wyp�yn�y z mojej pod�wiadomo�ci.
Powinny tam zosta�, pogrzebane na zawsze! Narkoanaliz� jest �wietn� i po�yteczn� metod� terapeutyczn�, lecz my z Ostrendem przekroczyli�my wszelkie granice. Wspomnienia po przodkach, przekazywane kolejno w genach i chromosomach poprzez ca�y r�d, dop�ki ja nie otrzyma�em ich w spadku.
Utajone wspomnienia jednego z moich przodk�w - cz�owieka, kt�ry sta� si� mitem. Kt�ry mo�e w og�le nie istnia�.
A jednak wiem, �e istnia�. �y�, w czasie i �wiecie tak odleg�ym, �e nie pozosta�o ju� nic pr�cz legendy. I prze�y� wstrz�s psychiczny, kt�ry z ogromn� si�� odcisn�� si� w jego pami�ci i zosta� pogrzebany w pod�wiadomo�ci.
Pami�ci, kt�ra przesz�a na jego syn�w i syn�w jego syn�w.
Pami�ci o dalekiej wyprawie - na statku obsadzonym herosami, z Orfeuszem na dziobie. Orfeuszem, kt�rego harfa mog�a wskrzesi� umar�ego...
Orfeuszem - kt�ry dzi� jest mitem. Jak pozostali herosi, kt�rzy pop�yn�li na t� wielk�, legendarn� wypraw�...
Moje wspomnienia cofa�y si� jeszcze dalej, a� do zarania czasu.
By�em Jazonem!
Jazonem - kt�ry pop�yn�� na Argo do Kolchidy i skrad� z�ote runo ze �wi�tyni boskiego w�a, gdzie tego b�yszcz�cego skarbu boga Apollina strzeg� �uskowaty Pyton...
Wspomnienia nie znikn�y. Pozosta�y we mnie. Zdawa�o mi si�, �e mam dwa umys�y. To, czego nie mog�em nigdy s�ysze� ani widzie� jako Jay Seward, s�ysza�em i widzia�em po tym narkotycznym do�wiadczeniu. Wzywa�o mnie morze. Ja... s�ysza�em czasami g�os. On nie wzywa� Jaya Sewarda. Wzywa� Jazona, Jazona z Jolkos, Jazona z Argo. I ja by�em Jazonem. Przynajmniej mia�em jego wspomnienia.
Niekt�re z nich. Niewyra�ne, zawik�ane - mimo to przypomina�em sobie mas� zdarze� z �ycia tego swojego przodka. A wiele z tych zdarze�, wiedzia�em o tym dobrze, nie mog�o mie� miejsca na naszej starej Ziemi. Nawet na zaczarowanych morzach Argonaut�w.
Wydawa�o mi si�, �e wzywa mnie koncha Trytona. Dok�d? Z powrotem do zapomnianej przesz�o�ci? Nie mia�em poj�cia...
Pr�bowa�em wydosta� si� z tego. Usi�owa�em prze�ama� czar. Nie mog�em, oczywi�cie, kontynuowa� pracy. I Ostrend nie by� w stanie mi pom�c. Nikt nie by�. Przyby�em w to miejsce ponad rok temu, kiedy wszystko inne zawiod�o. W poci�gu, za Seattle, przez chwil� my�la�em, �e ju� si� uwolni�em.
Ale tak si� nie sta�o. Rok temu na tym wzniesieniu us�ysza�em owo bezd�wi�czne wezwanie z morza - i przysz�y mi na my�l jakie� zjawy i statki-widma. Ba�em si�. Ba�em si� okropnie. Spa�em pod tymi sosnami, kiedy noc przynios�a do mnie odg�os �opotania �agli na wietrze, skrzypienie dulek. Przynios�a r�wnie� echo s�odkiego, nadludzkiego g�osu, kt�ry wo�a�: - Jazonie! Jazonie z Tesalii! Przyb�d� do mnie!
Tamtej nocy odpowiedzia�em na wezwanie...
Sta�em na urwisku stercz�cym nad wirami fal. W g�owie mia�em chaos, a moja pami�� by�a zamglona. Pami�tam, �e wierci�em si� niespokojnie w �piworze. Pami�tam, �e s�ysza�em szum wiatru, ciche, melodyjne wibrowanie strun oraz dziwne pomruki, kt�re nie by�y ludzkim g�osem - a jednak wiedzia�em, co m�wi�. To nie by�o wezwanie, kt�re przywo�ywa�o Jazona z imienia.
Nie, to co� innego.
Sta�em ponad wod�. Mg�a opada�a, dusz�ca i niema.
Musia�a by� pe�nia ksi�yca, albowiem przez mg�� przes�cza�a si� srebrzysta jasno�� i roz�wietla�a pode mn� morze, ciemne, ozdobione koronkami piany.
Bardzo niewyra�nie us�ysza�em brz�k strun i to niezwyk�e mruczenie wydobywaj�ce si� z mg�y. Zna�em je. To by�... kil Argo, przemawiaj�cy g�osem, kt�rego nikt pr�cz jasnowidza nie m�g�by zrozumie�.
Co� p�yn�o na wodzie, ukryte we mgle. Dolecia� do mnie odg�os skrzypienia dulek. Powoli, bardzo powoli, zacz�� wy�ania� si� jaki� kszta�t. Najpierw ujrza�em wielki czworobok �agla, wisz�cego lu�no na wysokim maszcie, a potem zobaczy�em upiorny w nieziemskim �wietle dzi�b statku zmierzaj�cego majestatycznie w moim kierunku.
Z mg�y wynurzy�a si� galera p�yn�ca w stron� ska�y, na kt�rej sta�em. Po chwili przep�ywa�a pode mn�; pok�ad mia�em nie dalej ni� o osiem st�p. W g�rze wznosi� si� maszt przechylony w stron� l�du. Spostrzeg�em wios�a podnosz�ce si� r�wnocze�nie do g�ry, by unikn�� roztrzaskania o ska��.
Na �awkach - to znaczy na pok�adzie statku - znajdowa�y si� jakie� postacie. Nierzeczywiste postacie. Jedna z nich trzyma�a w r�ku harf�. Unosi�y si� z niej d�wi�ki rytmicznej muzyki.
Lecz jeszcze gwa�towniejszy by� g�os bez s��w, kt�ry bulgota� od strony kila Argo, gdy statek ko�ysz�c si� na boki p�yn�� pode mn�.
Wspomnienia Jazona wezbra�y w moim umy�le. Zimne poty i dreszcze, kt�re zawsze towarzyszy�y owej fali cudzej pami�ci, ogarn�y lodowato moje cia�o. Jazon - Jazon - by�em Jazonem!
Kiedy galera zacz�a mnie mija�, odbijaj�c si� ze wszystkich si� skoczy�em w kierunku tego statku-widma odp�ywaj�cego na dole. Grzmotn��em o twarde deski. Zgi�y si� pode mn� kolana. Upad�em i potoczy�em si�, a potem natychmiast zerwa�em si� na r�wne nogi, rozgl�daj�c si� na wszystkie strony.
Brzeg ju� znikn��. Jedynie srebrzyste opary otacza�y statek, l�ni�cy od po�wiaty ksi�yca.
Jazonem? Nie, nie by�em Jazonem. By�em Jayem Sewardem... by�em...
�wiadomo��, wola, powr�ci�y do mnie w przera�aj�cy spos�b. Wiedzia�em, co zrobi�em - lub tak mi si� zdawa�o - wiedzia�em r�wnie�, �e jest to albo sen, albo ob��d.
ROZDZIA� II
Mityczny statek
Pod stopami statek wydawa� si� prawdziwy. Py� wodny mia� smak morskiej wody; wiatr, kt�ry spryskiwa� nim moj� twarz, by� prawdziwym wiatrem. A jednak wiedzia�em, �e w tym statku-widmie jest co� ob��dnie nierzeczywistego.
Albowiem na dolnym pok�adzie widzia�em �eglarzy, a poprzez nich d�ugie, szare, wzburzone fale morskie. Wyra�ny by� ka�dy mi�sie� tych wygi�tych grzbiet�w, kiedy si� pochyla�y przy poci�gni�ciu wiose�, ale wyra�ny w taki spos�b, w jaki bywa sen w momencie przebudzenia. Wio�larze nie widzieli mnie. Twarze mieli zesztywnia�e od wysi�ku przy pracy, kt�r� wykonywali, wiod�c wprawnie statek do... dok�d?
Sta�em tak chwil� oszo�omiony, badaj�c wzrokiem mg�� wok� siebie, staraj�c si� zachowa� r�wnowag� na rozko�ysanym statku ze zr�czno�ci�, kt�rej nie zna�em u siebie, tak jakby moje cia�o r�wnie g�adko w�lizgn�o si� w fizyczne i mi�niowe wspomnienia innego cz�owieka, jakby m�j m�zg spl�t� si� wspomnieniami z innym m�zgiem.
Pr�cz odg�os�w samego statku wok� mnie nie by�o s�ycha� �adnych innych d�wi�k�w. S�ysza�em bicie fal o kad�ub, trzeszczenie belek, rytmiczny �piew wiose� skrzypi�cych w swoich dulkach. Wyra�nie s�ysza�em muzyk� harfy w r�kach tej postaci-widma na dziobie. Ale za�oga by�a niema.
Pami�tam, �e w�osy zje�y�y mi si� na g�owie, gdy ujrza�em po raz pierwszy, jak p�prze�roczysty wojownik rozwiera brodate szcz�ki i wznosi pie��, kt�ra leci wzd�u� �awek, dop�ki podw�jne rz�dy nie zacz�y ko�ysa� si� w jednym rytmie, a d�o� harfiarza tr�ca� strun, by ich prowadzi� - w absolutnej ciszy.
Muzyk� s�ysza�em; za�oga sk�ada�a si� z duch�w.
Przerazi�o mnie brzmienie w�asnego g�osu. Ca�e oszo�omienie i wszystkie budz�ce si� intensywne l�ki, kt�re przemieszcza�y si� na dnie mojego m�zgu, zebra�y si� chyba w okrzyku, jaki wyda�em.
- Kim jeste�cie? - zawo�a�em do bezg�o�nie �piewaj�cych wio�larzy. - Odpowiedzcie mi! Kim jeste�cie!
Z mg�y, niczym z upiornej p�yty rezonansowej, wytoczy� si� ku mnie z powrotem m�j w�asny g�os. - Kim jeste�cie - jeste�cie - jeste�cie? - I wiedzia�em, �e sam nie umia�bym odpowiedzie� lepiej. Istotnie, kim by�em? Jayem Sewardem, doktorem medycyny? Czy Jazonem, synem Aj �ona, kr�la Jolkos? Czy zjaw� na statku-widmie, obsadzonym przez - kogo? Zawo�a�em jeszcze raz, gniewnym okrzykiem bez s��w, i rzuci�em si� do najbli�szej �awki, staraj�c si� dosi�gn�� ramienia najbli�szego wio�larza.
Moja r�ka przeci�a powietrze. Wio�larz �piewa� dalej. Nie mia�em poj�cia, jak d�ugo szala�em w�r�d �awek, krzycz�c do g�uchych na moje wo�ania �piewak�w, tn�c pi�ciami ich nierzeczywiste cia�a, na pr�no staraj�c si� z tych widmowych d�oni wyrwa� wios�a, kt�re nie ust�powa�y ani na cal pomimo wszelkich moich wysi�k�w.
W ko�cu podda�em si�. Zdyszany i oszo�omiony, wspi��em si� z powrotem na g��wny pok�ad. Cz�owiek-widmo na dziobie nadal wygrywa� na strunach harty przedziwnie brzmi�c� melodi�, nie�wiadomy mojej obecno�ci, tak samo jak jego towarzysze. Ten sam wiatr rozwiewa� moje w�osy i targa� srebrzyst�, k�dzierzaw� brod� harfiarza, lecz r�wnie dobrze to ja mog�em by� zjaw�, a on rzeczywisto�ci� tyle uwagi mi po�wi�ca�. Si�gn��em do jego r�ki, by wstrzyma� muzyk�, ale cia�o harfiarza przesz�o mi prze palce niczym wiatr.
Dotkn��em harfy. Tak jak nieust�pliwie pracuj�ce wios�a, instrument by� prawdziwy. Czu�em go pod palcami, ale nie mog�em poruszy�. Nawet struny by�y sztywne pod moj� d�oni�, chocia� dr�a�y oszala��, dziwn� muzyk� za dotkni�ciem harfiarza.
Niepewnym g�osem zapyta�em: - Orfeuszu? Orfeuszu? - Pami�ta�em, kim by� ten cz�owiek, kt�ry sta� niegdy� na dziobie Argo, a jednak zawaha�em si�, gdy mia�em wym�wi� jego imi�. Poniewa� Orfeusz, je�li w og�le kiedykolwiek istnia�, nie �y� od ponad trzech tysi�cy lat.
Nie s�ysza� mnie. Gra� dalej, wio�larze ci�ko pracowali, statek sun�� naprz�d przez mg��. Przynajmniej on by� prawdziwy, pe�ny tego dziwnego �ycia wsp�lnego dla wszystkich statk�w, dysz�cych trzeszczeniem belek, gdy je morza nios�. Z moich wspomnie� z przesz�o�ci wiedzia�em o dawnej mi�o�ci Jazona do swego statku - jedynej prawdziwej mi�o�ci Jazona, jak s�dzi�em, mimo licznych romans�w z rodem niewie�cim. Jazon, kiedy �y�, by� dziwnym cz�owiekiem, pod tyloma wzgl�dami �lepym, okrutnym, gotowym zdradzi� wszystkich, kt�rzy mu ufali, w swojej zawzi�to�ci d��enia do celu. Ale w�a�nie swojej Argo by� wierny ca�e �ycie - i w�a�nie Argo go zabi�a.
Spomi�dzy fal i pok�adu tajemniczo przemawia� bulgocz�cy g�os statku, nie przeznaczony dla moich uszu. To by�o co� wi�cej ni� statek, albowiem zmierza�o w kierunku - w kierunku nieznanego celu zrz�dzonego losem moim i Jazona. I wtedy, jak gdyby sama mg�a chcia�a zaspokoi� moj� ciekawo��, srebrzysta zas�ona przede mn� rozst�pi�a si� i ujrza�em...
�wiat�o s�oneczne run�o na wod� i przemieni�o j� w ciemny i o�lepiaj�cy granat. D�ugie rz�dy l�ni�cych bia�ych fal przybrze�nych wzbijaj�c fontanny wody roztrzaskiwa�y si� na murowanych �cianach - czy�by wyspa? Wyspa-zamek, ufortyfikowana po lini� wody, wznosz�ca bia�e wie�e na tle nieba r�wnie granatowego, jak woda. Wszystko, co si� przede mn� ods�oni�o, by�o bia�e lub ciemnoniebieskie.
- To nie pochodzi z naszego czasu - pomy�la�em, przygl�daj�c si� uwa�nie. - Nie mo�e pochodzi�. To jest co� widzianego przez soczewk�, z legendy o wodach jak ciemne wino i fortecznych brzegach, o czym m�g�by tysi�ce lat temu pisa� Eurypides.
Mg�a rozst�powa�a si� coraz bardziej i okaza�o si�, �e to nie wyspa, lecz d�ugi p�wysep, obmurowany do samej wody i odgrodzony od sta�ego l�du ogromn� �cian�, kt�ra wzbija�a swoje pot�ne jak wie�a cielsko w lazurowe niebo. Przez chwil� rozpo�ciera� si� przede mn� widok nieruchomy, bez �ycia, niczym miasto z bajki.
Nagle us�ysza�em d�wi�k tr�b i w�wczas wzd�u� mur�w da�o si� zauwa�y� podniecenie. Ludzkie g�osy nios�y si� echem po wodzie. Argo sun�a przed siebie wzd�u� brzegu; mia�em wra�enie, �e rytm harfy nieco przy�pieszy�. Czu�o si� w nim niepok�j i wio�larze wzi�li si� do roboty w �ywszym tempie.
Tr�by grzmia�y coraz g�o�niej. Dolecia� mnie wyra�ny metaliczny szcz�k, jakby or�a, i raptem zza zwr�conego ku morzu cypla powoli wyp�yn�� jaki� o�lepiaj�cy okr�t. By� ca�y ze z�ota. Nie mo�na by�o patrze� na niego bezpo�rednio w tym blasku s�o�ca. Ale w pierwszym momencie, zanim musia�em zmru�y� oczy, uda�o mi si� spostrzec podw�jne rz�dy wiose� po�yskuj�cych wzd�u� burt statku, kt�ry sun�� ku nam pozostawiaj�c za l�ni�cym dziobem fale piany.
Teraz muzyka harfy Orfeusza gra�a na dzik� trwog�. Rytm podnosi� si� z ka�dym uderzeniem w struny, dop�ki wios�a Argo nie zacz�y obraca� si� w rytmie przy�pieszonego pulsu serca. Coraz szybciej mkn�li�my po wodzie, min�li�my i pozostawili�my za sob� cypel z murowan� baszt�, woda nios�a g�o�ne echa krzyk�w ze z�ocistego okr�tu.
To by�a podw�jna galera, dwukrotnie pot�niejsza od naszej, ale proporcjonalnie ci�sza i kad�ub Argo �lizga� si� po wodzie ze zwinno�ci�, kt�ra g�aska�a moje serce w miejscu, gdzie bi�o serce Jazona, wra�liwe na pi�kno i chy�o�� jego ukochanego statku.
Miasto oddali�o si�. Zn�w p�yn�li�my przez mg��, ale po chwili z boku zamajaczy�y nam kontury zalesionych brzeg�w i niskich pag�rk�w, a potem tak�e si� oddali�y, kiedy Argo zareagowa�a na szybszy rytm pracy swoich upiornych wio�larzy. I wci�� za burt� we mgle toczy�o si� ku nam grzmienie tr�b, a z�ocisty statek b�yszcza� nawet poprzez opary na wodzie.
To by� zaci�ty wy�cig, i bardzu d�ugi. Dopiero pod jego koniec dowiedzia�em si�, co by�o nasz� met�. Nieoczekiwanie z mg�y wy�oni�a si� cyprysowa wyspa o niskich brzegach, obramowana bia�ymi pla�ami i ciemnymi drzewami schodz�cymi do granicy jasnego piasku. Jazon zna� t� wysp� - Ajaja - szepn�a jego pami�� w moim m�zgu. I wraz z tym zbudzi�y si� ledwo uchwytne l�ki: - Ajaja, Wyspa Czarodziejki.
Za ruf� krzyki naszych prze�ladowc�w by�y r�wnie g�o�ne, jak na pocz�tku pogoni, wiele godzin temu. Pobrz�kiwania ich broni przypomina�y szcz�k metalicznych z�b�w w paszczy smoka wyci�gaj�cej si�, by nas po�re�.
Kiedy obserwator na z�ocistym okr�cie spostrzeg� we mgle drzewa cyprysowe, musia� da� sygna� zdwojenia pr�dko�ci, us�ysza�em bowiem ostre trzaski bicz�w i o�lepiaj�cy okr�t wprost rzuci� si� do przodu. Szybko zbli�a� si� do nas, cho� harfa bezcielesnego Orfeusza krzycza�a przera�liwie w rytmie, kt�ry sprawi�, �e serca zacz�y �omota� i upiorni wio�larze desperacko pochylili swe muskularne grzbiety nad wios�ami.
Przez kr�tk� chwil� z�ocisty okr�t znajdowa� si� tu� przy naszej burcie i uda�o mi si� spojrze� na wp� o�lepionymi oczami na jego l�ni�ce pok�ady i zauwa�y� �o�nierzy w b�yszcz�cych zbrojach dobrze zharmonizowanych z ich statkiem, wyci�gaj�cych g�owy zza relingu i wymachuj�cych do nas mieczami i w��czniami.
Nagle obcy statek run�� przed siebie. Przez chwil� w jego blasku zgin�a ciemna wyspa znajduj�ca si� przed nami. Samob�jczo przeci�� nam drog� i zobaczy�em wpatruj�ce si� w nas napi�te, podekscytowane twarze jego za�ogi, blade na tle jaskrawego po�ysku ich l�ni�cych zbroi.
Harfa Orfeusza urwa�a na czas jednego uderzenia serca wybijanie rytmu wios�owania. Nagle upiorne palce tr�ci�y magiczne struny i z harfy wydoby� si� ryk zemsty i nienawi�ci. Krzycza�a jak �ywa istota, jak Furia �akn�ca krwi.
Wsz�dzie wok� siebie widzia�em bezg�o�ne okrzyki odpowiedzi, maluj�ce si� na twarzach za�ogi Ar go. Zobaczy�em odchylaj�ce si� do ty�u brodate twarze, szczerz�ce z�by z wysi�ku i rado�ci, zobaczy�em muskularne grzbiety zginaj�ce si� jak jeden w ostatnim, pot�nym poci�gni�ciu wiose�, kt�re wystrzeli�o ich statek przed siebie - prosto w z�ocist� burt� wy�aniaj�c� si� na naszym kursie.
W czasie jednego uderzenia serca zda�em sobie spraw�, jak bardzo by�em bezbronny - sam w�r�d tej bezcielesnej za�ogi, dla kt�rej zag�ada mog�a nic nie znaczy�. Argo i ja byli�my realni, i z�ocisty okr�t by� realny, a upiorni Argonauci wyra�nie wiedli nas ku pewnej zgubie.
Pami�tam straszliwy, przeszywaj�cy powietrze huk, kiedy wpadli�my na siebie. Pok�ad zatrz�s� si� pode mn� i by�o wida� z przodu jasno��, jakby z�ocisty okr�t w momencie katastrofy zapali� si� i stan�� w ogniu w�asnego blasku. Pami�tam wrzaski i krzyki, szcz�k broni i zag�uszaj�cy to wszystko oszala�y, rozpaczliwy p�acz strun harfy tr�canych nie�miertelnymi d�o�mi.
Nagle Argo rozpad�a si� pode mn� i zimna to� zamkn�a si� nad moj� g�ow�.
ROZDZIA� III
�wi�tynia w gaju
Jaki� g�os ni�s� si� w�r�d opar�w rzedn�cej mg�y. - Jazonie z Jolkos - krzycza� bardzo s�odko w moich snach. - Jazonie z Tesalii, Jazonie z Argo, przebud� si�, przebud� si� i odpowiedz mi!
Usiad�em na szarym, zimnym piasku i nas�uchiwa�em. Fale omywa�y brzeg, na kt�rym by�o jeszcze wida� �cie�k�, jak� musia�em pozostawi� wczo�guj�c si� z �agodnie rozko�ysanego morza. Moje ubranie by�o sztywne od soli, ale suche. Najwyra�niej le�a�em tutaj d�u�szy czas.
Ciemne drzewa cyprysowe skrycie szepta�y mi�dzy sob�, zas�aniaj�c wszystko, co znajdowa�o si� za nimi. Nie by�o s�ycha� �adnych innych d�wi�k�w. �adnego �ladu rozbitk�w ze z�ocistego okr�tu, najmniejszego �ladu samego statku. Argo, kt�r� po raz ostatni czu�em pod stopami, kiedy si� rozpada�a na kawa�ki, mog�a ju� powr�ci� ze swoj� upiorn� za�og� do krainy duch�w, wbrew wszystkiemu, co mog� teraz o tym s�dzi�. Znajdowa�em si� sam na szarych piaskach Ajai, kt�ra by�a Wysp� Czarodziejki.
- Jazonie z Argo... odpowiedz mi... przyb�d� do mnie, Jazonie, Jazonie! Czy s�yszysz?
G�os mia� wyra�n�, nadludzk� s�odycz, jakby sama wyspa zaprasza�a mnie moim imieniem. A zaproszenie to by�o zniewalaj�ce. Raptem stwierdzi�em, �e id� chwiejnie przed siebie, nie pami�taj�c nawet, kiedy wstawa�em. Wezwania zdawa�y si� dochodzi� spomi�dzy cyprys�w wprost za moimi plecami. Brn��em w g�r� po piasku i po chwili zag��bi�em si� w gaj cyprysowy, tylko cz�ciowo z w�asnej ch�ci, tak rozkosznie zniewalaj�ce by�o to wezwanie z zamglonych czelu�ci wyspy.
Widzia�em jedynie kawa�ek drogi przed sob�, bo g�sta mg�a niczym woal snu�a si� w�r�d drzew. Lecz zdawa�o mi si�, �e ju� nie jestem sam. Wok� mnie panowa�a g��boka cisza, jednak�e by�a to cisza przys�uchuj�ca si� i obserwuj�ca. Nie wroga i nie z�owieszcza. Zaciekawiona - tak� by�a. Oboj�tna ciekawo�� przygl�da�a mi si� w drodze przez zasnuty mg�� las; oczy, kt�re mnie �ledzi�y z oddali, nie zatroskane, tylko chc�ce si� przekona�, jaki los mnie spotka.
W tej ciszy akcentowanej kapaniem kropel rosy z drzew i nie m�conej ju� �adnym innym ziemskim d�wi�kiem, szed�em za przywo�uj�cym mnie g�osem przez mg�� i las do samego serca wyspy.
Kiedy ujrza�em bia�� �wi�tyni� wy�aniaj�c� si� na tle ciemnych drzew, nie by�em zaskoczony. Jazon by� tu przedtem. Zna� drog�. Mo�e wiedzia�, kto wo�a, ale ja nie wiedzia�em. Pomy�la�em, �e kiedy ujrz� twarz tego kogo�, r�wnie� nie b�d� zaskoczony, jednak na razie nie potrafi�bym jej opisa�.
Gdy wszed�em na zamglon� polan�, mi�dzy kolumnami �wi�tyni zapanowa� gor�czkowy niepok�j. Z cienia kolumn wybieg�y jakie� postacie odziane w d�ugie szaty i pochyli�y zakapturzone g�owy na powitanie. Milcza�y. Wiedzia�em w jaki� spos�b, �e dop�ki tamten G�os �le wo�ania ze �wi�tyni, nikomu na wyspie nie wolno przem�wi�, poza samym G�osem - oraz mn�.
- Jazonie z Tesalii - wo�a� z pieszczotliw�, opadaj�c� intonacj�. - Jazonie, m�j kochanku - wejd� do �rodka! Chod� do mnie, Jazonie, m�j ukochany!
Postacie w sukniach cofn�y si�. Przeszed�em przez cie� portyku i znalaz�em si� w �wi�tyni.
Z wyj�tkiem p�omienia drgaj�cego niespokojnie przy o�tarzu by�o tutaj ciemno. Spostrzeg�em wysoki, tr�jkszta�tny pos�g, majacz�cy gro�nie i majestatycznie za ogniem; nawet sam ogie� by� dziwny, p�on�cy zielono w nieprzejrzystym, migotliwym rytmie, a jego ruch przypomina� raczej nieustanne wicie si� w�a ni� przytulne migotanie zwyczajnego p�omienia.
Kobieta przed o�tarzem by�a ca�kowicie os�oni�ta d�ug� szat� tak jak tamci ludzie. Wydawa�o mi si�, �e porusza si� niezwykle sztywno w swych zakrywaj�cych j� szczelnie sukniach. Na odg�os moich st�p na marmurowej pod�odze odwr�ci�a si� ku mnie, a kiedy ujrza�em jej twarz, zapomnia�em na nie ko�cz�c� si� chwil� o dziwnej powolno�ci jej ruch�w i o p�omieniu przy o�tarzu, a nawet o to�samo�ci tej tr�j kszta�tnej postaci nad nami, kt�rej sens i znaczenie dobrze zna�em.
To by�a bia�a twarz, nadludzko bia�a i g�adka, jak twarz z alabastru. Owa czysto�� alabastru uwidacznia�a si� w d�ugich p�aszczyznach jej policzk�w, obramowaniu oczu i delikatnie sp�aszczonym czole. Lecz pod t� g�adko�ci� pali� si� ogie�, a usta by�a czerwone, nabrzmia�e i po��dliwe. Oczy bucha�y p�omieniem tak samo zielonym i niezwyk�ym, jak ten niezwyk�y ogie� przy o�tarzu.
Czarne brwi zakre�la�y szerokie �uki daj�c wyraz lekkiego zdziwienia; w�osy mia�a l�ni�ce, kruczoczarne, przeb�yskuj�ce purpur�, starannie u�o�one we wspania�� kaskad� lok�w. Lecz nabra�em przekonania, �e Jazon zna� te w�osy, kiedy by�y nieuczesane, kiedy sp�ywa�y b�yszcz�ce jak czarna rzeka na jej ramiona, tak samo �agodnie zaokr�glone jak alabaster twarzy, kiedy ka�dy w�os je�y� si� niczym rozgrzany do niebiesko�ci drucik pod dotkni�ciem jego d�oni.
Wspomnienia Jazona trysn�y mi w m�zgu i g�os mojego przodka wype�ni� mi usta jego w�asnymi s�owami, w jego greckim j�zyku.
- Kirke... - us�ysza�em samego siebie, m�wi�cego niskim g�osem. - Kirke, moja ukochana.
Na o�tarzu wystrzeli� ogie�, rzucaj�c zielone �wiat�o na jej pi�kn�, straszliwie znajom� twarz. I m�g�bym przysi�c, �e w jej oczach zapali�y si� zielone ogniki, �eby si� do tego dopasowa�. W ca�ej �wi�tyni rozko�ysa�y si� cienie i po �cianach przebiega�y szmaragdowe rozb�yski, dr��ce jak refleksy na wodzie.
Cofa�a si� przed mn� w kierunku o�tarza, wyci�gaj�c zdecydowanie przed siebie r�ce w dziwnie niezdarnym ge�cie odmowy.
- Nie, nie - m�wi�a tym swoim aksamitnym, s�odkim g�osem. - Jeszcze nie, jeszcze nie teraz, Jazonie. Poczekaj.
Odwr�ci�a si� do mnie ty�em, a twarz� w stron� pos�gu nad p�omieniem. Tym razem przyjrza�em mu si� dok�adniej i pozwoli�em swoim, a tak�e Jazona, wspomnieniom, aby mi wsp�lnie powiedzia�y, jak� bogini� by�a ta, co sta�a w tr�j kszta�tnej postaci w swojej �wi�tyni.
Hekate.
Bogini nowiu ksi�yca, tak jak Diana by�a promiennym b�stwem ksi�ycowego �wiat�a. Hekate: �W dal godz�ca", tajemnicza patronka czar�w i magii, o kt�rej wiedziano zawsze same p�prawdy. Bogini rozdro�y i ciemnych praktyk, tr�jkszta�tna, by patrze� w trzech kierunkach ze swoich �wi�tych rozstaj�w. Psy piekielne id� za ni� po �wiecie, a kiedy s�ycha� szczekanie, Hellenowie wierz�, �e jest w pobli�u. Hekate, ukryta w mroku matka, nie z tego �wiata, Czarodziejki Kirke.
R�ce Kirke, przyodzianej w ceremonialne szaty, porusza�y si� wok� p�omieni w rytualnym ge�cie. Nagle szepn�a cicho: - On ju� przyby� do nas, matko. Jazon z Jolkos zn�w jest tutaj. Chyba moje zadanie zosta�o spe�nione?
Cisza. Na �ciany wype�z�o zielone �wiat�o, a trzy twarze bogini patrzy�y oboj�tnie w nico��. Na o�tarzu, w milczeniu, jakie nast�pi�o, ogie� mocno przygas�, zmala� do �agodnego, zielonkawego �aru, nad kt�rym nerwowo drga�o �wiat�o - powoli wij�c si� i skr�caj�c.
Kirke odwr�ci�a si� do mnie, a jej obie r�ce w d�ugich r�kawach lu�no zwisa�y wzd�u� cia�a. Zielone �wiec�ce oczy spotka�y si� z moimi; niesko�czony smutek i niesko�czona s�odycz by�y w jej g�osie. - Jeszcze nie pora - szepn�a - i nie to miejsce. �egnaj na razie, m�j ukochany. Chcia�abym... lecz ta chwila nie nale�y ju� do mnie. Tylko nie zapomnij o swojej Kirke, Jazonie, i o godzinach naszej mi�o�ci!
Nim zd��y�em co� powiedzie�, unios�a obie r�ce do g�owy i przesun�a d�ugimi palcami po twarzy. Pochyli�a g�ow� i l�ni�ce w�osy opad�y na jej twarz zas�aniaj�c oczy.
Dzia�o si� co� niewyt�umaczalnego.
Drugi raz poczu�em, jak mi ka�dy w�os z osobna staje d�ba na g�owie. Patrzy�em bowiem na co� nieprawdopodobnego. Patrzy�em, jak Kirke podnosi nad ramiona swoj� g�ow�, i patrzy�em, jak jej g�owa uwalnia si�...
To by�a maska. To musia�a by� maska. Kirke opu�ci�a j� w swoich d�oniach i spojrza�a na mnie znad nie�ywych, alabastrowych rys�w twarzy, ciemnych, wij�cych si� pukli w�os�w. Co� wstrz�saj�cego by�o w oczach jej odmienionej twarzy, kt�re spotka�y si� z moimi; przez chwil� jednak wpatrywa�em si� oniemia�y w t� niesamowicie odj�t� g�ow�. Wszystko w niej by�o na miejscu: wymy�lne loki, kt�rych dotyk na wp� pami�ta�em, ciep�e czerwone usta, zamkni�te na progu tajemnicy, u�miechem wyra�aj�ce swoj� wiedz�, oczy, kt�re umia�y p�on�� tak zielono - tak�e zamkni�te, schowane za bladymi powiekami i grubymi, upiornymi rz�sami. Kiedy� �y�a i przemawia�a. Teraz spa�a i przypomina�a jedynie woskow� mask�.
Powoli podnios�em wzrok na twarz kobiety, kt�ra t� mask� nosi�a. I ujrza�em siwe w�osy z rzadka porastaj�ce starcz� g�ow�, zm�czone, szare oczy okolone siatk� zmarszczek, smutn�, m�dr� i troch� wystraszon� twarz, pooran� bruzdami podesz�ego, s�dziwego wieku.
- Ty� jest Jazon - powiedzia�a skrzekliwie, wysokim i znu�onym g�osem. - Ale Kronos tak d�ugo wstrz�sa� kubkiem, a� si� ko�ci poodwraca�y. Te same ko�ci, zgoda - lecz ju� z innymi liczbami na wierzchu.
Odnios�em wra�enie, jakby co� zaskoczy�o w moim m�zgu, kiedy ona tam sta�a i m�wi�a, tak �e jej s�owa s�ysza�em bardzo niewyra�nie, przyt�umione raptownym, przera�aj�cym u�wiadomieniem sobie, �e to ja - Jay Seward - znajduj� si� tu, na tej fantastycznej wyspie i stoj� przed niezwyk�ym o�tarzem.
Mo�e sama prozaiczno�� tego zm�czonego, starczego g�osu obudzi�a mnie w ko�cu, bym sobie uprzytomni� swoje po�o�enie.
Kronos, powiedzia�a. Uosobienie czasu. Czy�by czas cofn�� si� o trzy tysi�ce lat? Czy�by naprawd� Argo przenios�a mnie w szar� mg�� przesz�o�ci, do �wiata, kt�ry by� legend� przez wszystkie stulecia, gdy Hellada rozkwita�a i gin�a u st�p Rzymu? Kiedy sam Rzym posy�a� swoje legiony na drugi kraniec Europy - gdy Kronos obserwowa�, jak mu si� czas s�czy przez wiekuiste palce?
Nie, to nie by�a ca�a odpowied�. Jaka� obca d�o� zawis�a nad tym �wiatem. Co� niezwyk�ego szepta�o w ziemi� i wody, i wiatr. By� mo�e w ciele cz�owieka jest ukryty sz�sty zmys�, kt�ry go ostrze�e, gdy opu�ci �wiat, z kt�rego wyrze�biono cia�o Adama. Bo tyle wiedzia�em.
To nie by�a Ziemia.
Pami�tam pokr�tce, jak ko�czy Eurypides swoj� straszliw� opowie�� o Medei i Jazonie, a te kr�tkie strofy rozbrzmiewa�y teraz w moim umy�le z prorocz� si��:
...cz�owiekowi losy dziwne s� s�dzone,
a koniec, jakiego czeka, nie nadchodzi,
a droga wiedzie, dok�d my�l nie b��dzi...
Droga, kt�ra mnie przywiod�a - dok�d? Na Ziemi� z legendy, by� mo�e! Do dawno zapomnianego �wiata czcz�cego tr�j kszta�tn� bogini�, gdzie na jakim� mitycznym Morzu Egejskim le�y Wyspa Czarodziejki.
A� do tej chwili by�em w mocy si�, na kt�re nie mia�em prawie �adnego wp�ywu. Absolutnie �adnego, je�li zwa�y�, �e jedna taka si�a u�o�y�a si� w moim umy�le niczym cugle i ostrogi sprz�one ze sob� - wspomnienia Jazona.
To by�o jak sen. A w tym �nie wydawa�o mi si� rzecz� ca�kowicie normaln�, �e naginam si� do woli wiatru, tego samego, jaki wype�nia� �agiel Argo i przyni�s� mi pod ciemne cyprysy g�os Kirke. Cz�owiek w swej zabobonnej duszy zawsze poddaje si� niewoli czar�w. Szczeg�lnie cz�owiek z przesz�o�ci - z tera�niejszo�ci - kt�rego codzienne �ycie by�o zaludnione bogami i demonami zrodzonymi z jego w�asnych wyobra�e�, podyktowanych strachem.
Strach.
To s�owo wstrz�sn�o mn�.
Pozna�em w raczej gwa�towny spos�b, czym by�o to, co jak ponury cie� unosi�o si� nad wspomnieniami Jazona.
Strach - przed czym? I dlaczego ja tu by�em?
Zn�w obudzi�y si� we mnie wspomnienia staro�ytnych sentencji Eurypidesa. Czym by�o to, co:
Znad rozst�pionego morza
Do Hellady mnie zwabi�o, i dr�a�
Nocy wiatr, i zamkn�� si�
S�onej wody bezmiar fal.
Rozejrza�em si� wok� siebie oczami nagle pe�nymi strachu. Zielone �wiat�o pe�zaj�ce po o�tarzu ukazywa�o mi najdrobniejsze szczeg�y �wi�tyni Hekate, a ka�dy szczeg� by� niesamowity. Paniczny strach chwyci� mnie za gard�o a pod moimi stopami pod�oga opada�a w d� ku czarnej otch�ani.
Zdj�ty przera�eniem, kt�rego nie mog�em zwalczy�, uprzytomni�em sobie, �e to wszystko by�o niemo�liwe. Albo by�em przy zdrowych zmys�ach, albo popad�em w czysty ob��d, a w obu przypadkach by�o to straszne! Koszmarne... Oczy starej kobiety wpatrywa�y si� we mnie i wyda�o mi si�, �e powieki g�owy, kt�r� trzyma�a w r�kach, zamruga�y, jakby oczy mia�y zaraz si� otworzy� i r�wnie� na mnie patrze�.
Obr�ci�em si� na pi�cie i zacz��em ucieka�.
Ucieka�em mo�e dlatego, �e zn�w by�em przy zdrowych zmys�ach. Mo�e dlatego, �e przygniot�y mnie wspomnienia Jazona. Mia�em wra�enie, i� zn�w czuj� pod nogami rozlatywanie si� pok�adu Argo na kawa�ki.
Nic nie by�o pewne.
Nic nie by�o prawdziwe.
Postacie w d�ugich szatach biega�y nerwowo we wszystkie strony wok� �wi�tyni. Us�ysza�em wysoki, skrzekliwy g�os za sob�.
- Panir, Panir! Za nim!
Pami�tam tak�e, �e s�ysza�em g�o�ne staccato krok�w, g�ucho rozbrzmiewaj�cych w pogr��onej w ciszy �wi�tyni. Wkr�tce by�em ju� na zewn�trz w�r�d cyprys�w i bieg�em, bieg�em...
Przed czym ucieka�em, nie wiem. Przed samym tym fantastycznym �wiatem, by� mo�e. Lub przed Jazonem. Tak, to by�o to. Ucieka�em przed Jazonem, kt�ry przylgn�� kurczowo do struktury mojego umys�u, lej�c mi do duszy przera�enie zrodzone z w�asnego strachu. Takiego strachu, dla kt�rego dzi� nazwy nie mamy!
To by�o uczucie zwierz�cego strachu, kt�re znaj� tylko ludzie pierwotni, przywaleni bezmiarem nieznanego. Strachu podobnego do ekstazy, w jak� popadali w dawnych czasach, kiedy Pan z rogami na g�owie i wyszczerzonymi z�bami, we w�asnej osobie przygl�da� im si� spoza drzew. Panicznym strachem go nazwali, poniewa� znali t� rogat� g�ow� z imienia.
Bieg�em w kierunku dalekiego szumu morza. Mg�a rozwiesza�a przede mn� g�ste welony, zamazuj�c mi drog�. A z ty�u s�ysza�em zag�uszony waleniem w�asnych st�p tupot n�g, kt�re mnie goni�y. Tupot podobny do t�tentu kopyt bij�cych po darni i kamieniach - tu� za plecami!
Czu�em bolesne �omotanie serca zderzaj�cego si� z �ebrami. Wyschni�te usta zamienia�y mi oddychanie w charkot. Bieg�em na o�lep, gdzie mnie nogi ponios�, nie wiedz�c, dok�d biegn� ani po co - a� do chwili, gdy ju� nie by�em w stanie biec dalej.
Upad�em w ko�cu ca�kiem wyczerpany, w pobli�u bulgocz�cego, zielonego �r�de�ka na ma�ej polanie, kt�r� sama cisza, zdawa�o si�, wybra�a na swoje kr�lestwo. Wyczerpany ucieczk� i przera�eniem schowa�em twarz w murawie i le�a�em tak, z trudem wci�gaj�c w p�uca hausty powietrza.
Cz�owiek - nie-cz�owiek - podszed� cicho staj�c obok mnie.
Chyba kra�cowy stopie� mojego przera�enia - przera�enia Jazona - nakaza� mi si� kuli� tutaj w trawie w niesko�czono��, je�li trzeba, nim podnios� g�ow� i spojrz� niebezpiecze�stwu w oczy. Ale m�j umys� wch�oni�ty przez umys� Jazona obruszy� si� na to i odm�wi� pos�usze�stwa. Oboj�tnie jakie by�y do�wiadczenia Jazona, Jay Seward by� od nich m�drzejszy!
M�czyzny nigdy w �yciu nie spotka takie niebezpiecze�stwo, kt�re daje si� za�egna� kuleniem si� ze strachu.
Z nadludzkim wysi�kiem, od kt�rego omal nie pop�ka�y mi zesztywnia�e mi�nie szyi, unios�em g�ow�, by si� przekona�, kto stoi obok.
ROZDZIA� IV
Nie ufaj faunowi
P�niej bardzo dobrze pozna�em Panira. Nigdy jednak nie wyda� mi si� mniej dziwny ni� wtedy, gdy nasze oczy po raz pierwszy spotka�y si� przy �r�de�ku. Bariera jego odmienno�ci mia�a moc sprawiaj�c�, �e zawsze gdy go zobaczy�em, stawa�em na chwil� z niedowierzania. A jednak po wi�kszej cz�ci by� - cz�owiekiem. S�dz�, �e gdyby mia� mniej cech ludzkich, by�by �atwiejszy do zaakceptowania.
Ko�le rogi i kopyta oraz ogon - oto miara r�nicy pomi�dzy nim i reszt� rodzaju ludzkiego. Wszystko pozosta�e by�o zupe�nie normalne, s�dz�c z wygl�du. W jego brodatej twarzy ze sko�nymi ��tymi oczami oraz w zadartym nosie by�a owa m�dro�� i szelmostwo, drwi�ca uprzejmo��, nie znane normalnym ludziom. Nie wygl�da� staro. Jego zmierzwione kud�y by�y czarne i l�ni�ce, a oczy fa�szywe.
- A wi�c nie boimy si� ju�? - zapyta� zadziwiaj�co niskim g�osem, patrz�c na mnie z g�ry z lekkim u�mieszkiem.
Przemawia� tonem cz�owieka prowadz�cego zwyk�� konwersacj�. Siedzia� na ow�osionym zadzie bardzo wygodnie, a jego oczy patrzy�y zarazem weso�o i wyrozumiale.
- B�dzie si� pie�ni uk�ada� o Panirze - ci�gn�� i raptem roze�mia� si� g�uchym rykiem koz�a. - Panir Wszechpot�ny. Tak straszny, �e nawet heros Jazon pierzcha przed nim niczym przestraszony ch�opiec.
Patrzy�em na niego w milczeniu, prze�ykaj�c fal� oburzenia, jaka mi wezbra�a w gardle, bo wiedzia�em, �e mia� prawo si� �mia�. Lecz z Jazona, nie ze mnie. Czy on o tym wiedzia�? Podni�s� si� na tych swoich krzywych nogach i poszed� dziewacznym, ko�ysz�cym krokiem w kierunku sadzawki; przystan�� i spojrza� uwa�nie na w�asne odbicie.
- Moja broda prosi o grzebie� - powiedzia�, przebieraj�c w niej silnymi, ow�osionymi palcami. - Mam przywo�a� driad� z drzewka oliwnego? Jak my�lisz, Jazonie? Czy ucieka�by� z przera�eniem tak�e przed m�od� driad�? Och, lepiej nie ryzykowa�. �licznotka rozp�aka�aby si� my�l�c, �e ni� wzgardzi�e�, i potem musia�bym j� pociesza� - a prawd� powiedziawszy, Jazonie z Jolkos, czuj� si� troch� zm�czony po biegu, jakim mnie uraczy�e�.
My�l�, �e w�a�nie po tych s�owach nabra�em zaufania do Panira - dziwnego wytworu tajemniczego, utraconego �wiata. Nawet kiedy patrzy�em na jego ��te oczy o ko�lich �renicach, zwr�cone w stron� gaju za moim ramieniem, i zobaczy�em w nich dyskretny wyraz zadowolenia, s�dzi�em, �e po prostu przygl�da si� driadzie, tak niewymuszenie przekonywaj�cy by� jego spos�b m�wienia. Tak, zaufa�em Panirowi z zadartym nosem i kpi�cym u�mieszkiem, z zakrzywionymi rogami wyrastaj�cymi z pl�taniny k�dzior�w. Nawet gdyby obawy same nie opu�ci�y mnie dot�d, przypuszczam, �e rozproszy�yby je s�owa Panira i jego u�miech.
- Ju� po strachu? - zapyta� niespodziewanie cichym i powa�nym g�osem.
Przytakn��em ruchem g�owy. To by�o bardzo dziwne, jak doszcz�tnie ca�e przera�enie usz�o ze mnie, mo�e dzi�ki katharsis samej pogoni, mo�e przez zatrza�ni�cie si� jakiego� ��cznika, kt�ry umo�liwia� umys�owi Jazona w�adz� nad moim.
A jednak uczucie strachu nie ust�pi�o ca�kowicie. Gdzie� g��boko, gdzie� bardzo daleko w dalszym ci�gu czai� si� bezkszta�tny cie�. Jazon zna� sprawy, kt�rych ja nie zna�em - na razie. I pewnie mia� pow�d, �eby si� ba�. Mo�e wkr�tce i ja go poznam?
Panir kiwa� do mnie g�ow�, jakby ca�y czas obserwowa� procesy my�lowe zachodz�ce w moim m�zgu. U�miechn�� si� szeroko, merdaj�c kr�tkim ogonem, i zrobi� przy wodzie kilka krok�w na zadnich nogach. Spojrza� na ni� z wysoka.
- Napij si� - powiedzia�. - Musisz by� bardzo spragniony po takim biegu. We� k�piel, je�li masz ochot�. Postoj� na stra�y.
Na stra�y - przed czym? Ciekawi�o mnie, ale nie zapyta�em. Potrzebowa�em troch� czasu na uporz�dkowanie chaotycznych my�li.
Najpierw si� napi�em, potem zrzuci�em z siebie ubranie i zanurzy�em si� w lodowatym zdroju. Panir �mia� si� z moich mimowolnych westchnie� i dreszczy. Sadzawka by�a za ma�a, by w niej p�ywa�, wi�c zgarn��em troch� piasku i naciera�em sobie sk�r�, dop�ki si� nie zaczerwieni�a. Zmywa�em z siebie pot strachu - strachu Jazona, nie mojego.
Ca�y czas r�wnie� rozmy�la�em. Ale nie znalaz�em w�wczas odpowiedzi. Dopiero gdy wyszed�em z wody, ubra�em si� i usiad�em na mchu spogl�daj�c pytaj�co na koz�onoga.
- No c� - rzek� zwyczajnie - Kirke spotka�o pi�kne powitanie ze strony swojego kochanka. Ucieka�e� jak wystraszony zaj�c. Nigdy za bardzo nie lubi�em Jazona, ale je�li nim jeste�...
- Nie jestem Jazonem - odpar�em. - Pami�tam �ycie Jazona, ale w moim �wiecie up�yn�o ju� trzy tysi�ce lat od jego �mierci. Powsta�y nowe narody, m�wi si� innymi j�zykami... - W tym miejscu przerwa�em zaskoczony, zdaj�c sobie po raz pierwszy spraw�, �e m�wi� po starogrecku z najwy�sz� swobod� i akcentem zupe�nie odmiennym od tego, kt�rego uczy�em si� na uniwersytecie. Wspomnienia Jazona wyra�ane w jego ojczystym j�zyku i p�yn�ce z moich ust?
- M�wisz ca�kiem nie�le - powiedzia� Panir �uj�c �d�b�o trawy. Po�o�y� si� na brzuchu i kopa� w mech jednym ze swych kopyt. - Tw�j i m�j �wiat s� jako� dziwnie po��czone. Nie wiem jak i nie dbam o to, naprawd�. Fauny w og�le niewiele obchodzi. - W oczach zaja�nia�y mu ��te promyki. - No, najwy�ej kilka spraw. �owy i... jeste�my wolnym spo�ecze�stwem. R�ka ludzka ju� dawno nie podnosi si� na nas. Wchodzimy bez najmniejszej szkody do ka�dego miasta, do ka�dego lasu. M�g�bym by� dla ciebie u�ytecznym przyjacielem, Jazonie.
- Wydaje mi si�, �e b�d� potrzebowa� przyjaci� - odpar�em. - Mo�e by� zacz�� od tego, �e mi powiesz, co naprawd� sta�o si� w �wi�tyni. I dlaczego jestem tutaj.
Panir pochyli� si� do �r�d�a i zam�ci� r�k� wod�. Popatrzy� w g��b.
- Najada milczy - powiedzia�, zerkaj�c na mnie k�tem oka. - No c�, mn�stwo heros�w i wielkich czyn�w i pot�nych bog�w notuj� kroniki tego �wiata. Ale wszyscy herosi dawno temu pomarli i wi�kszo�� bog�w wraz z nimi. My, fauny, nie jeste�my bogami. Mo�e w�a�nie s�abo�� lubi� w tobie, Jazonie. Nie jeste� dumnie krocz�cym herosem. Chyba si� to przejawi�o w sposobie, w jakim ucieka�e�. Ha, na Ojca, ale� ucieka�e�! Z jak� pogard� twoje stopy odtr�ca�y ziemi�! - Z tymi s�owy satyr po�o�y� si� na grzbiecie i zarycza� z cokolwiek kr�puj�c� weso�o�ci�.
Nie mog�em si� powstrzyma� od u�miechu. Wiedzia�em, jakie widowisko musia�em urz�dzi�, uciekaj�c przez las. - Mo�e zatem czeka ci� wiele �miechu - odpar�em. - S�dz�c z tego, co zobaczy�em w twoim �wiecie, jeszcze si� sporo nabiegam.
Wrzaski Panira ponowi�y si�. W ko�cu usiad� przecieraj�c sobie oczy i ca�y czas chichocz�c. - Cz�owiek, kt�ry potrafi z siebie �artowa�... - powiedzia�. - Herosi nigdy nie wiedzieli, jak si� to robi. Mo�e to znaczy, �e nie jeste� herosem, ale...
- Gdy zdob�d� troch� wi�cej wiedzy i jak�� bro� - przerwa�em mu - to w�wczas oczywi�cie ucieczki mog� czeka� innych.
- Te� �adnie powiedziane - odpar� Panir.
- Co si� naprawd� sta�o w �wi�tyni? - nalega�em, zm�czony pr�n� gadanin�. - To by�a kap�anka Kirke? Czy Maska?
Wzruszy� ramionami. - Kto wie? Ja jej nigdy nie przywdzia�em! Wiem tylko tyle, �e odk�d nie �yje pierwsza Kirke, ilekro� kap�anka modl�ca si� w jej imieniu za�o�y Mask�, przemawia tym samym starodawnym j�zykiem i patrzy tymi samymi oczami, kt�re niegdy� zna� Odyseusz. Kiedy kap�anka zdejmie j� - jest sob�, jak widzia�e�. Ale w Masce co� nadal �yje i jest prze�ladowane przez star�, bardzo star� mi�o�� i star� nienawi�� - co�, co kiedy� by�o Kirke i nie mo�e si� uspokoi�. Z powodu Jazona. To ty mi powiedz, c� to takiego - albo nie zadawaj wi�cej pyta�.
- Nie wiem! - krzykn��em rozpaczliwie.
- Przyby�e� tu przecie�. - Podrapa� si� we w�osy u nasady lewego rogu i wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Przyby�e� tutaj i my�l�, �e nie bez powodu. Szkoda, �e wybra�e� niew�a�ciwy moment, by odpowiedzie� na wezwanie Kirke. Gdyby to chodzi�o o mnie, odpowiedzia�bym, kiedy mia�a czterdzie�ci lat mniej. To by�a niczego sobie dziewucha w tamtych czasach. Och, nie dla Panira. Jest do�� driad, �eby Panir nie musia� si� nudzi�. Ale gdyby Kirke wo�a�a mnie tak, jak wo�a�a ciebie, przyby�bym wcze�niej. Albo p�niej. Gdyby m�oda Kirke teraz �y�a, warto by�oby j� odszuka�.
- M�oda Kirke? - powt�rzy�em.
- Widzia�e�, jak s�dziwa jest stara Kirke. Zbli�a si� do kresu swoich dni, je�li chcesz wiedzie�. By�em m�odym kozio�kiem, kiedy Jazon zosta� ob�o�ony kl�tw� Hekate i widzia�em od tego czasu pojawienie si� i znikni�cie niejednej Kirke. Nie pami�tam ju� ilu - traci si� rachub� po odej�ciu starych przyjaci�. Ale je�li chodzi o najnowsz� Kirke - c�, by�o na co popatrze�. Lecz kap�ani z Heliopolis u�miercili j� trzy dni temu. - Przekrzywi� rogat� g�ow� i u�miechn�� si� do mnie.
- Nie wydaje mi si�, �eby� si� tym za bardzo przejmowa� - powiedzia�em. - Heliopolis: c� to takiego?
- Forteca Apollina, miasto ze z�ota, gdzie ogniem i krwi� oddaj� cze�� bosk� Barankowi. Mi�dzy Apollinem i Hekate toczy si� zadawniona wojna. Legenda g�osi, �e nie mo�na jej ani przegra�, ani wygra�, dop�ki Argo nie przywiezie z powrotem Jazona - co jest powodem, dla kt�rego znalaz�e� si� tutaj, jak przypuszczam. Wojny mi�dzy bogami s� nie dla mnie, ale s�ysza�em pog�oski.
- Z tego, co m�wisz, mo�na wywnioskowa�, �e Kirke zapami�ta�a Jazona na d�ugo - m�wi�em bez po�piechu, staraj�c si� wydoby� odrobin� sensu z jego paplaniny. - Prawda polega na tym, �e nie spocznie, dop�ki go nie dosi�gnie - poprzez mnie? Zatem wezwania, o kt�rych wspominasz, d�ugo pozostawa�y bez odpowiedzi.
- Bardzo d�ugo. Przez �ycie wielu kap�anek, kt�re nosi�y Mask� i s�a�y wezwania w imieniu Kirke. W czasie gdy by� mo�e wspomnienia zmar�ego Jazona spa�y/w g��bi umys��w wielu pokole� twojego �wiata. A� w jaki� spos�b przebudzi�y si� w tobie.
- Lecz czego one chc� ode mnie?
- Hekate mia�a plan. S�dz�, �e dotyczy� marszu na Heliopolis. Ale ten plan zale�a� od Jazona, a ona nie by�a pewna. Zna�a starego Jazona i musia�a kiedy� w przesz�o�ci widzie� go, jak ucieka.
- Tak dobrze znasz plany Hekate - powiedzia�em bez ogr�dek. - Jeste� jej kap�anem?
Roze�mia� si� na wp� drwi�co i poklepa� po ow�osionym udzie.
- Panir kap�anem? �y�em tu, zanim pojawi�a si� pierwsza Kirke. Pami�tam j� sam� i Odyseusza, i wszystkie jego wieprze. Spotyka�em si� z Hermesem, przechadzaj�cym si� po tej murawie, nie dotykaj�c jej, rozumiesz, tylko szybuj�c nad listkami trawy. - Zmru�y� ��te oczy i westchn��. - C�, to by�y wspania�e czasy. Tak by�o, zanim nadci�gn�y mg�y i odeszli bogowie i wszystko si� zmieni�o.
- Powiedz mi, do czego im jestem potrzebny, czy ty to wiesz? - spyta�em bez wi�kszej nadziei na konkretn� odpowied�. I tak trudno by�o zdoby� podstawowe informacje prost� drog�, nie daj�c si� zwie�� wszelkim wskaz�wkom, jakie mi podsuwa�, szczerz�c z�by w g�stej brodzie. Jego umys� zdawa� si� przeskakiwa� z tematu na temat z ko�l� zwinno�ci�.
Ale gdy chcia�, to umia� m�wi� tak, by go rozumiano.
Tym razem postanowi� odpowiedzie�.
- W odleg�ej przesz�o�ci Jazon z�o�y� przysi�g� przed o�tarzem Hekate. Z�ama� t� przysi�g�. Pami�tasz to? Potem uda� si� do Kirke, by j� prosi� o przys�ug�. To by�a prawdziwa Kirke, oczywi�cie, kiedy jeszcze �y�a. Co� dziwnego sta�o si� mi�dzy nimi. Nikt tego nie rozumie, mo�e poza tob�. Co spowodowa�o, �e Kirke zapa�a�a do ciebie takim uczuciem? Co spowodowa�o, �e znienawidzi�a ci� tak gor�co, jak gor�co ci� kocha�a? Kl�twa Hekate oraz mi�o�� i nienawi�� Kirke nie wygas�y do dzi�. My�l�, �e dzi�ki twemu przybyciu zamknie si� cykl i mo�e b�dziesz musia� dokona� nie lada wyczyn�w, nim zn�w si� uwolnisz. O jednej rzeczy trzeba pami�ta� - nie zaznasz spokoju, dop�ki nie odnajdziesz m�odej Kirke.
- M�odej Kirke? Ale�...
- Ach tak, kap�ani z Heliopolis j� zabili. M�wi�em ci o tym. - Zn�w wyszczerzy� z�by, a potem zerwa� si� na r�wne nogi trzaskaj�c kopytami. Jego oczy kierowa�y si� na drzewa za moimi plecami.
- Czekaj� ci� w tej chwili pilne zaj�cia - o�wiadczy� patrz�c z g�ry na mnie z dziwnym wyrazem oczu, kt�rego nie umia�em rozszyfrowa�. - Je�li jeste� Jazonem i herosem, to przyjmij moje najszczersze b�ogos�awie�stwo. Je�li nie jeste� - c�, ja lubi�bym ci� bardziej, lecz masz mniejsze szans�. Pozw�l mi przed odej�ciem udzieli� sobie dwu dobrych rad. Pochyli� si� nade mn�, jego ��te, wytrzeszczone oczy przyci�gn�y m�j wzrok nieodpartym spojrzeniem. - Bez m�odej Kirke - powiedzia� - nigdy nie zaznasz spokoju. Pami�taj o tym. A je�li chodzi o t� drug� rad�... - Nagle odskoczy� ode mnie ko�lim susem, a jego ogon drga� nerwowo. Sponad nagiego, br�zowego ramienia przes�a� mi po�egnalny u�miech. - A je�li chodzi o t� drug� rad� - zawo�a� - ...nigdy nie ufaj faunowi!
By�o ju� za p�no. On chcia�, �eby by�o za p�no. W tym samym momencie, kiedy przeszy�o mnie sp�nione uczucie niebezpiecze�stwa i na pr�no usi�owa�em jednym ruchem obr�ci� si� i wsta�, ujrza�em obok siebie b�ysk z�otej zbroi, ostrze miecza uniesionego nad g�ow� na tle zamglonego nieba.
Panir bardzo dobrze wykona� swoj� robot�. Jego �miech, jego chaotyczna paplanina bardzo skutecznie zag�usza�y wszelkie d�wi�ki, jakie mog�y dociera� zza moich plec�w i ostrzec mnie. Mia�em tylko tyle czasu, �eby k�tem oka zobaczy� nad sob� jakiego� cz�owieka, a tak�e innych ludzi pchaj�cych mu si� na plecy.
Potem miecz opad�...
Zapad�a d�uga ciemno��, a po jakim� czasie zacz��em s�ysze� w pobli�u obce g�osy.
- ...Odwr�ci�e� miecz na p�ask? Powiniene� by� go zabi�!
- Zabi� Jazona? Ty g�upcze, co by powiedzia� arcykap�an?
- Je�li on jest Jazonem, to Apollina interesuje wy��cznie jego szybka �mier�.
- Jeszcze nie teraz. Dop�ki m�oda Kirke nie...
- M�oda Kirke zmar�a na o�tarzu Apollina trzy dni temu.
- Widzia�e� to? Wierzysz we wszystko, co s�yszysz, g�upcze?
- Wszyscy wiedz�, �e nie �yje...
- Jazon wie? To przez ni� Frontis potrzebuje go �ywego. Musimy pozwoli� mu uciec, pojmujesz? Kiedy dostaniemy si� na brzeg, ma by� wypuszczony na wolno�� i nie tkni�ty. Znam swoje rozkazy.
- Tak czy inaczej, je�li...
- Trzymaj j�zyk za z�bami i wykonuj polecenia. Tylko do tego si� nadajesz.
- Chcia�bym jedynie powiedzie�, �e nie powinni�my ufa� temu faunowi. Je�li zdradzi� Jazona, to czy nie zdradzi tak�e nas? Wszyscy wiedz�, �e nie wolno ufa� faunom.
- Uwierz mi m�okosie, ten koz�on�g wiedzia�, co robi. My�l�, �e w gruncie rzeczy dzia�a na rzecz Hekate. Mo�e z woli samej Hekate mamy pojma� tego Jazona. To ju� nie nasza sprawa. Boskie zwyczaje s� niepoj�te dla umys�u ludzkiego. Teraz nie gadaj. Wydaje mi si�, �e ten Jazon si� porusza.
- Mam go zn�w grzmotn��, �eby le�a� cicho?
- Od�� miecz, czy tylko do tego s�u�� g�owy? Zamilcz albo roz�upi� ci twoj�.
Toczy�em si� bezw�adnie po twardej powierzchni, kt�ra �agodnie podnosi�a si� i opada�a. Przez kr�tk� chwil� czu�em straszn� t�sknot�, rozpaczliwy �al za statki