9905

Szczegóły
Tytuł 9905
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9905 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9905 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9905 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HENRYK CZY� Pami�tam jak dzi�... 1991 1 M�j Tata o�eni� si� ze swoj� sekretark�. Dlatego mam w sobie co� z dyrektora i co� z sekretarki. Kiedy tuchaczewski szed� na Warszaw� w 1920, rodzice wraz z moim starszym bratem musieli si� ewakuowa� razem z Oddzia�em Banku Polskiego, w kt�rym Tata pracowa�. Z dalekich wschodnich rubie�y przewieziono ich do Grudzi�dza. I w�a�nie tam Mama powi�a mnie. Moj� pierwsz� reakcj� na to wydarzenie by� g�o�ny p�acz, krzyki protestu i gwa�towne skurcze przechodz�ce w uporczywe konwulsje. - A c� to za nerwowy niemowlak! I co go tak telepie! - dziwi� si� dokt�r-po�o�nik. A moje bli�ej nie wyja�nione objawy chorobowe by�y tak silne i nieust�pliwe, �e Mama zacz�a si� modli� - �aby dobry B�g zabra� to nieszcz�sne dziecko, �eby nie musia�o si� tak m�czy�!� Sama mi potem opowiada�a. Ale widocznie musia�o - i trwa�o to do�� d�ugo. A potem ju� wida� nie musia�o - i wszystko szcz�liwie mi przesz�o. Po paru latach przenie�li�my si� do Wilna, gdzie rodzice mieli du�o krewnych i przyjaci�. Wkr�tce potem sta�o si� co� strasznego! Nagle, niespodziewanie m�j starszy brat Lutek - umar� na szkarlatyn�, leczony na z�o�liw� angin� (albo odwrotnie). To si� w medycynie nazywa - b��d w sztuce. M�j brat by� pod ka�dym wzgl�dem o wiele bardziej udany ode mnie i rodzice bardzo rozpaczali. - nie p�acz, Mamusiu - m�wi�em - przecie� masz drugiego, zapasowego synka. Wtedy przytula�a mnie mocno do piersi i udawa�a, �e ju� nie p�acze. Ja te� �a�owa�em bardzo mojego braciszka. �a�uj� go do dzi�. Tak bardzo chcia�bym mie� brata. Cz�sto wtedy chodzili�my z Mam� na cmentarz, gdzie by� pochowany. Na Antokolu. Kl�czeli�my d�u�sz� chwil� przy jego grobie. Potem mama sadzi�a i podlewa�a kwiatki, a ja hu�ta�em si� na bramce ogrodzenia. Do�� wcze�nie zacz��em wykazywa� uzdolnienia muzyczne i Tata kupi� mi mandolin�. Zacz��em na niej wygrywa� dziwne melodyjki, wi�cTata postanowi� kupi� mi fortepian. Pami�tam, jak wnoszono taki d�ugi, br�zowy, do salonu. Steinwey. Kiedy ju� stan��, to si� go ba�em, jak du�ego obcego zwierza. I wtedy nagle Tata zasiad� do klawiatury i zagra� bardzo �adnie jakiego� starego walca. Zaskoczona Mama zastyg�a bez ruchu nad wyszywan� kolorow� papug�. Wtedy by�y bardzo modne takie makatki i poduszki. Gra Taty zrobi�a na Mamie szalone wra�enie. Na mnie zreszt� - te�. A potem regularnie przychodzi�a do nas pani Umiastowska. Udziela�a mi lekcji gry na fortepianie i francuskiego. Tata m�wi�, �e trzeba bardzo szanowa� zubo�a�ych arystokrat�w, kt�rzy stracili maj�tki w walkach wyzwole�czych. Pani Umiastowska by�a bardzo mi�a, wi�c nie tylko j� szanowa�em, ale i lubi�em. Robi�em szybkie post�py i niebawem wygrywa�em r�ne polonezy i reveriesy na moim br�zowym rumaku, kt�rego ju� si� nie ba�em. Tylko czasem si� myli�em, rozpoczynaj�c w ten spos�b d�ug� seri� b��d�w - w sztuce i w �yciu. W roku 1958 wykona�em podw�jne salto samochodem marki Skoda-Octavia. Strasznie wtedy okaleczy�em moj� �on�, kt�ra jecha�a ze mn�. I sam uderzy�em si� mocno w g�ow�. G�owa nie lubi by� bita. Mia�em pierwsze�stwo przejazdu i pi�� szw�w na skroni. Podaj� informacje o tych odleg�ych w czasie wypadkach, ale by� mo�e, mog� one t�umaczy� pewne niejasno�ci, czy pozorny nie�ad w tej opowie�ci. Ja zreszt� i ca�kiem �wiadomie nie zamierzam jej snu� wed�ug regu� tradycyjnej epiki pami�tnikarskiej. Zanudzi�bym wtedy Pa�stwa na �mier�. A jak mawia� z ruska m�j znakomity profesordyrygentury Walerian Bierdiajew: - Najgorsza w muzykie je�� nuda! Oczywi�cie. Zreszt� - nie tylko w muzyce. Tote� nie zaniedbuj�c usi�owa�, by odda� wiernie ducha epoki, uchwyci� niepowtarzalny koloryt �rodowiska, ujawni� nieznane szczeg�y z �ycia znanych ludzi itd., to jest - aby uczyni� wszystko, co mo�e nada� ksi��ce rang� i walor niemal dokumentu, b�d� si� stara� zabawi� Pa�stwa, przeskakuj�c z tematu na temat, stosuj�c niespodziewane zbli�enia blow-upy i szwenki. A przy tym - �adnych zmy�le�! B�d� m�wi� prawd� i tylko prawd�. Tyle, �e nie ca��. Bo to po prostu niemo�liwe. Ale i tak to u mnie nowo��! Pierwsze zaskoczenie. Wi�c jak by tu zacz�� drugi rozdzia�7... Kurtyna! 2 - Kukuryku!... Kuku!... Ko,ko,ko... Kudaaal!!! Czy widzieli Pa�stwo kiedy� pijany kurnik? Nie?... To jest co� komicznego! Taki zataczaj�cy si� kogut, zalany wa�niak z ochlap�ym nagle grzebieniem, rozpaczliwie machaj�cy na o�lep to jednym, to daremnie podpieraj�cy si� drugim skrzyd�em! A te ubzdryngolone, chwiej�ce si� na nogach, przera�one, rozgdakane, beznadziejnie g�upiekury, idiotycznie mrugaj�ce wytrzeszczonymi oczyma, padaj�ce na brzuch, albo na bok, albo na dzi�b - szacowne kwoki! Kurze pobojowisko!... Co� przekomicznego! - O, rety! Co si� dzieje! Ratunku! - wrzasn�a Walerka - Pani dochtorowa! Kury potrute! Ratunkuuu!... Bie�y z werandy pani doktorowa, pan dokt�r wyrwany z poobiedniej drzemki gramoli si� z hamaka, spod gazety. Wszyscy przera�eni - co si� dzieje!! A my z Januszem - czmych! Za p�ot i w krzaki. Ale ubaw! Ale draka! Potem, niestety, wszystko si� wyda�o. Bo w po�piechu, po skropieniu ziarna, kt�re Walerka dla kur przygotowa�a, zostawi�em w kredensie otwart� szafk�. Szklany korek le�a� obok... A dokt�r Siedlecki prawie w og�le nie pija�, chyba - na przezi�bienie. A, w taki upalny dzie� jakdzisiaj, to mowy nie ma. Pa�stwo doktorostwo - co tu ukrywa� - �a�owali, �e mnie, jako najbli�szego szkolnego (z szacowanego gimnazjum Ojc�w Jezuit�w) koleg� ich czternastoletniego syna, zaprosili do swojego folwarku pod Niemenczynem, na wakacje. �eby Januszek si� nie nudzi�. Nie nudzi�. Ale te moje pomys�y, wybryki! Przedwczoraj -p�ot po�amany, wczoraj - z ogniska omal�e nie po�ar lasu, dzi� zn�w - te kury!!... Czu�em si� winny i bardzo zawstydzony. Przeprosi�em, jak umia�em najgrzeczniej, ale nazajutrz przy �niadaniu milcz�co by�o przy stole. I wtedy zn�w wpad�a ta cholerna Walerka ze straszn� nowin�, �e w nocy ze strychu ca�� po�ciel, bielizn� co si� tam suszy�a - ukradzio- no. - Jak to mo�liwe! - dziwili si� wszyscy rozgl�daj�c bezradnie doko�a. - I Burczek nie zaszczeka�! - dziwi� si� pan dokt�r i przypadkowo spojrza� na mnie. I wtedy si� zaczerwieni�em, ca�kiem niespodziewanie i g�upio, wr�cz idiotycznie - jak te kury No bo co to, to nie! No, gdzie�bym ja tam... Nonsens, bzdura! A jednak czerwieni�em si� coraz mocniej. Dokt�r na pewno my�la� tak jak ja, ale kaszln�� jako� dziwnie i zdj�� okulary. A inni te� na mnie popatrzyli i zrobi�em si� jeszcze czerwie�szy. - Heniu! - powiedzia�a ciep�o, z trosk� pani doktorowa - Co si� z tob� dzieje? - I wtedy ca�kiem zburacza�em. - Przecie� nikt z nas ani na chwil� nie...- Chcia�a dotkn�� mego ramienia, a ja wtedy z brz�kiem rzuci�em widelec, zerwa�em si� z krzes�a i wybieg�em jak szalony! Wskoczy�em na stoj�c� przy ganku moj� balon�wk� i z zalanymi �zami oczyma pogna�em przed siebie, przez pole i w las! Byle dalej! Ju� mnie tam wi�cej nie widzieli. Bo ja czasem to po prostu, ot - nie I koniec! Cho�by tam nie wiem co! Cho�by bez powodu i winy. Taki ju� jestem. 3 To tak, jak z Pary�em w 71 roku, kiedy po doskona�ych pr�bach z Orchestre Nationale (Orchestre de Paris jeszcze wtedy nie by�o), uroczysty - pod moj� dyrekcj� - koncert otwarcia wspania�ego nowo wybudowanego Palais des Congres zapowiada� si� wr�cz sensacyjnie. Ju� drugiego dnia na pr�bach w studiu radiowym, w okr�glaku przy L'Avenue Kennedy, gromadzili si� podekscytowani s�uchacze (redaktorzy i dziennikarze), by podziwia� niezwyk��, rewelacyjn� gr� zespo�u. Ach, te szerokie �uki, wspania�e linie rozwoju frazy! Wytrzymane, pe�ne napi�cia gradacje dynamiczne, Dramatyczne sforzanda i cudowne piana! Mistrzowsko dopracowane szczeg�y! Ach, te grzmi�ce ff i s�odkie pp, - Takiej �Eroiki� chyba jeszcze w Pary�u nie s�yszeli! No, bo dyrygowa� sam �Generalmusikdirektor�, dyrygent znany i szanowany, kt�remu - jak pisa� sztokholmski �Dagesblad� - odebra� tam chcieli paszport, �eby u nich zosta�, �eby musia� zosta�! Takie pi�kne im dawa� koncerty! Maestro, kt�remu frenetyczne bito brawa w Rzymie, Londynie, Buenos Aires, Budapeszcie, Santiago de Chile, Berlinie! I gdzie tam jeszcze nie bito! I teraz Pary� - ju� po raz czwarty! I taka feta! Jak brojlerom ros�y mi u ramion skrzyd�a - I kara... Bo oto na generaln� pr�b� przeszli�my do tej nowej, wspania�ej, w wymy�lne ob�e wypuk�o�ci misternie boazeri� ukszta�towanej sali Palais. Ju� po pierwszych dw�ch akordach o ma�o nie pad�em, jak ten pijany kogut. Te dwie eksplozje, owe - napoleo�skie salwy armatnie, one - siarczyste dwa policzki, czy kr�tkie nokautuj�ce ciosy na szcz�k�, wymierzone dr�twej publice, podrywaj�ce j� do koncentracji, budz�ce jej st�pia�� wra�liwo��-zabrzmia�y tu... ach! W og�le nie zabrzmia�y! Co� tam pykn�o: puk, puk - jak b�czki chorego niemowlaka. Biedna mizerota... Wykaza�em niezwyk�� odporno�� na zawa�. A w orkiestrze - pop�och i panika! Ratuj si�, kto mo�e.... Byle mocniej, byle g�o�niej. �eby cho� cokolwiek by�o s�ycha�! Byle si� przebi� przez t� martw�, wrog�, milcz�c� �cian�... Co� okropnego! Co za akustyka W�a�ciwie - �adnej akustyki! Rozpacz... �egnajcie szerokie �uki, wspania�e frazy, s�odkie piana! Ciao... Orkiestra usadzona by�a w g��bi. Przed ni� z boku ustawiono m�wnic� dla oficjeli, dostojnik�w. By�a nieodzowna przy uroczysto�ci otwarcia. Dla Artura Rubinsteina (by� solist�, gra� Koncert d-moll Brahmsa) wysuni�to fortepian do przodu, przed orkiestr�. Brzmia� doskonale. No, prosz�! Jak Rubinstein, to brzmi. Ten koncert nie by�, m�wi�c ogl�dnie, moim triumfem i - je�eli mam trzyma� si� twardo kursu na autoreklam� - stanowi� on drobn�, ale irytuj�c� przerw� w nieprzerwanym poza tym (hm) pa�mie moich sukces�w. Recenzent "Le Figaro" czy "Le Soir" - ju� nie pami�tam - relacjonowa�: ... �Do pulpitu dyrygenckiego (a dyrygowa�em oczywi�cie bez pulpitu, na pami��, co ju� podwa�a wiarygodno�� sprawozdawcy) zaproszono go�cia z Duesseldorfu, sprawnego blondyna (7!) o sylwetce porucznika kawalerii. Ale przecie� nie o to nam tu...� itd. Po koncercie zjawi� si� u mnie szczerze wsp�czuj�cy Skrowaczewski. - Co si� sta�o, Henryku! Przecie� przed miesi�cem dyrygowa�e� u mnie w Stanach i ta sama �eroico� - wspania�a! Nie! Nie ta sama. Bo przecie� ta dzi�... - tu smutnie opu�ci� g�ow�. Tak. Przed miesi�cem dyrygowa�em w Minneapolis jego doskona�� orkiestr�. Z niew�tpliwym sukcesem. Pami�tam, jak wtedy dzi�kuj�c mu za zaproszenie spyta�em, dlaczego zaprosi� w�a�nie mnie! Owszem, przyja�nili�my si�, ale w miar�. - Z przyja�ni� w og�le jest bardzo trudno - odpowiedzia� w zadumie - Po kilku latach pobytu i pracy w Minnesocie pomy�la�em, �e powinienem jednak zaprosi� kt�rego� koleg� z kraju. Trudny to by� wyb�r, nie taj�! W drugiej turze rozwa�a� przyj��em ulgow� taryf�, usi�uj�c przypomnie� sobie ju� nie jakie� przys�ugi, czy kole�e�skie uprzejmo�ci, ale po prostu - kto mi nie zrobi� �adnego �wi�stwa. Tu mia�em paru kandydat�w. Na ciebie wypad�o. Ze smutkiem przypomnia�em sobie lata, kiedy Staszek, pe�en s�usznych ambicji i aspiracji, bodaj�e najbardziej utalentowany i wykszta�cony nasz m�ody dyrygent (laureat dyrygenckiego konkursu w Rzymie), bez skutku obija� si� po Warszawie. Nie by�o dla niego miejsca. W og�le, a ju� w Narodowej - to na pewno nie. No i wyby�. Jak by�em u niego w Minneapolis, to wpad�em po drodze odwiedzi� krewnych w Toronto. To prawie obok. Ciocia Kizia i Marylka -z armi� genera�a Andersa, przez Bejrut i Afryk�, zaw�drowa�y a� do Kanady. Marylka wysz�a w Toronto za m�� za profesora uniwersytetu - Klimowa (lwowiak, bardzo sympatyczny). Jak jechali�my ich olbrzymim wozem... (Chcieli mi pokaza� Niagar�. Rzeczywi�cie jest imponuj�ca, ale mniejsza ni� my�la�em. I zaraz mi si� tam Marilyn Monroe przypomnia�a. Ona mi si� w og�le cz�sto przypomina. Du�o cz�ciej ni� inne, pi�kniejsze, jak - Greta Garbo, Rita Hayworth, czy Liz Taylor. Co w sobie mia�a ta dziwna kobieta! A na takim znanym uj�ciu -to wida�, �e staw kolanowy za gruby i �e... Przepraszam!)... Wi�c, jak jechali�my tym ich olbrzymim wozem, to Marylka opowiada�a zabawnie o go��bkach - z kapusty i wszyscy�my si� �miali. No, bo - ja jeszcze pami�ta�em z Wilna, �e ciocia Kizia pyszne go��bki robi�a. Potrzebowa�a do tego kilka rodzaj�w mi�s, nawet troch� baraniego �oju, i majeranku, i listka bobkowego, i pieprzu tureckiego, i papryki, i czego tam jeszcze? Jakie� tam swoje tajemnice mia�a. Bardzo skomplikowana receptura. Ale potem - takie br�zowiutkie, w z�ocistym sosie - pycha! Wi�c ten profesor bardzo si� w tych go��bkach rozsmakowa� i po prostu je �yka�. Jak ostrygi. A� tu raz zdarzy�o si� cioci, niestety, przegapi� jedn� z nitek, w kt�re si� go��bki do gotowania i opiekania zawija, a potem oczywi�cie si� je odwija. No i jeden go��bek zosta� w nitkach i pan profesor te� nie zauwa�ywszy - po�kn�� go razem z nitk�. 1 ta nitka si� rozwin�a, a potem si� w profesorskim brzuchu popl�ta�a. No i ca�a awantura! Bole�ci!... A tu - wesele tu�, tu�! Jak to si� m�wi - za pasem! A za pasem - cholerna nitka! No i musieli chirurdzy rozci�� ca�y brzuch, �eby t� nitk� rozpl�ta� i wydosta�! A wesele trzeba by�o prze�o�y� o kilka tygodni. Ale pan profesor nadal za go��bkami przepada, tylko ciocia bardzo na nitki uwa�a. Nosi teraz takie wielkie okulary. A tamci w Pary�u mieli potem jeszcze mn�stwo k�opot�w i mas� pieni�dzy wydali, �eby t� cholern� akustyk� poprawi�. Dla reprezentacyjnej, nowej Orchestre de Paris. Pod Barenboimem. To podobnie, jak z milionami dolar�w utopionymi w nowej sali nowojorskiego Lincoln Center, kt�ra i tak do starej Carnegie Hall ani si� umywa. By�em, s�ysza�em. My w �odzi takich k�opot�w nie mamy... Star�, jak studnia hucz�c� sal� filharmonii przeciwpo�arowo zamykamy, nowej nie budujemy, i tak oszcz�dzamy nie tylko na adaptacjach akustycznych. Po prostu - ekonomiczne my�lenie! A do Pary�a ju� wi�cej nie pojecha�em i nie pojad�! No i bardzo dobrze! - jak mawia w podobnych sytuacjach Ste�ka. Bardzo przepraszam - pani Stefania Woytowicz, s�awna �piewaczka, moja ukochana solistka, pani prezes WTM (Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego), ma��onka znakomitego neurochirurga, profesora Stanis�awa Rudnickiego, kt�ry ongi� - jako m�odzian nader przystojny i postawny - zaszczytn� funkcj� chor��ego pe�ni�, sztandar naszego gimnazjum Ojc�w Jezuit�w w Wilnie na niedzielnych paradach dumnie nosi�, gdy ja w szkolnej orkiestrze na b�bnie gra�em. A potem - na klarnecie. No i bardzo dobrze! W�r�d wielu dawnych, zabli�nionych zadrapa� i skalecze�, to jedno - paryskie - ci�gle troch� boli. Przy dotkni�ciu. No i bardzo dobrze! �No i bardzo dobrze!� -To jest jednak du�o lepsze powiedzonko, ni� popularne �Mam to gdzie�!� Cho� w tym przypadku wola�bym tamto, chcia�bym powiedzie� po prostu, ordynarnie, nie - gdzie�, a - w ... No i bardzo dobrze! 4 Podrapa�em si� te� bole�nie, gnaj�c wtedy jak szaleniec na mojej balon�wce. P�dz�c z tego folwarku wpad�em na wystaj�cy korze� starego d�bu i upad�em na le�nej drodze. Le�a�em jak d�ugi. No - nie taki i d�ugi, ale upad�szy, tak ju� zosta�em - d�awi�c si� �zami, kopi�c ziemi� z w�ciek�o�ci� i rw�c traw� doko�a. Trwa�o to do�� d�ugo, a ca�a sprawa by�a w�a�ciwie bez sensu. Zostawmy wi�c na chwil� m�odego cz�owieka szamocz�cego si� w bezsilnym gniewie i bezproduktywnym �alu - a ja Pa�stwu tymczasem wyja�ni�, sk�d si� wzi�� ten �porucznik kawalerii� w sprawozdaniu paryskiego recenzenta. Na tym niefortunnym koncercie dyrygowa�em w moim �wietnie skrojonym ju� trzecim z kolei fraku. Pierwszy - kupi�em u�ywany, jeszcze podczas dyrygenckich studi�w w Poznaniu. Mia� �mieszne, stercz�ce ramionka. Drugi - znakomity - uszy� mi Zaremba na Kruczej w Warszawie. To by� majstersztyk! Mog�em swobodnie wywija� r�kami (a wtedy mocno wywija�em) - tors i po�y ani drgn�y! Nosi�em go latami, wydyrygowa�em w nim setki koncert�w, przepocony nosi�em do czyszczenia, a przetarte klapy, ko�nierz i podszewk� wymienia� mi wielekro� niezmordowany, niezast�piony mistrz Jakubowski na Piwnej. Za kt�rym� tam razem, gdy wypruwa� z r�kaw�w strz�py podszewki - �e te� dyrygent tej klasy... - mrukn�� kr�c�c g�ow� - Nosi taki stary frak! - doko�czy�em pytanie - A kto mi uszyje lepszy! H�!... - Ja - odpowiedzia� bez namys�u, cho� wiem, �e frak�w nie szy� nigdy, tylko garnitury i smokingi, zreszt� znakomicie. - Widzia�em w Peweksie �wietn�, l�ejsz� od tego ko�ucha we�enk�. - Pochyli� si� ku mnie - Za�atwi�! - Kiedy do miary? - odpowiedzia�em pytaniem. - We �rod�. By�o kilka tych miar. Wreszcie dzie�o zosta�o uko�czone. Stan��em przed lustrem. Frak niez�y, ale. - Chwileczk�! - powiedzia�em i pojecha�em do domu po stary frak. Szybko wr�ci�em moim Peugeotem (wtedy jeszcze wolno by�o je�dzi� po Piwnej) i zacz��em zn�ca� si� nad Jakubowskim, wk�adaj�c na przemian to stary, to nowy frak, kr�c�c si� przed lustrem. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e frak mistrza Zaremby, mimo �e stary, by� o niebo lepszy. A Jakubowski tylko blad� coraz bardziej, a� w ko�cu. - Sprawa jeszcze nie jest zako�czona - powiedzia� spokojnie - Czy mog� pana prosi� do miary jutro wieczorem? Tak? Dzi�kuj�. I mo�e pan �askawie zostawi mi na par� dni ten stary frak. - Ch�tnie. No, to do jutra! - u�miechn��em si� ch�odno. I co Pa�stwo powiedz�! Na w�asny koszt kupi� nowy kupon materia�u, tej samej cienkiej, peweksowskiej we�enki. Kroi�, szy� i mierzy�, mierzy� w niesko�czono��... A� w ko�cu, gdy uszy� - to on zacz�� si� zn�ca� nade mn�, ka��c wk�ada� na przemian to ten nowy, to stary frak. Przed lustrem - a to ty�em, a to przodem, a to r�ce w g�r�, a to r�ce w bok! I jeszcze raz, i jeszcze - cho� by�o ju� jasne, �e w tym nowym to mog�em i na g�owie stan��, a ko�nierz by si� nie ruszy�, ni po�y. I co za sznyt! Co za szyk!! Triumf nad Zaremb� by� bez dyskusji. Triumf ambicji, honoru. Tacy to byli ongi� rzemie�lnicy, s�usznie przez Francuz�w artizanami zwani. Bo artysta to po francusku - l'artiste, a rzemie�lnik - l'artisan! Dodam jeszcze, �e wtedy modne by�y bardzo w�skie spodnie i takie mi mistrz Jakubowski uszy�. A �e nogi mam troch� w stylu Ludwika XVI, wi�c gdy sta�em prosto, na baczno�� - to mi�dzy kolanami mia�em spor� szpar�. Talia jeszcze wtedy do kostek mi si� nie osun�a - a wci�� j� mocno, ile si� da�o. I st�d ten - �porucznik kawalerii�. Figlarna pami�� podrzuca mi jeszcze jeden epizod zwi�zany z mistrzem Jakubowskim: Kiedy� bior�c miar� do szytego dla mnie garnituru (a za ka�dym razem dok�adnie wymierza� po kilkakro�) wpisywa� dane jak zwykle do grubego zeszytu z alfabetycznym spisem swych klient�w. Obok cyfr pisa� co� jeszcze. Gdy wyszed� na chwil� odwo�any do telefonu, zerkn��em do otwartego zeszytu. A tam pod moim nazwiskiem obok dok�adnych wymiar�w przeczyta�em zaskoczony �Uwaga: kroi� jak na grubasa ze stercz�cym ty�kiem�. - Panie Edwardzie! - zawo�a�em oburzony, gdy wr�ci� - Pan mnie obra�a! Nie jestem przecie� �adnym grubasem ze stercz�cym ty�kiem! - To s� moje prywatne notatki! - odpowiedzia� r�wnie gniewnie - Kto panu pozwoli� zagl�da� do moich prywatnych adnotacji?! - Nie wiedzia�em, �e s� �prywatne� - przepraszam. Ale tym nie mniej jest to pom�wienie i wyzwisko �grubas ze stercz�cym ty�kiem�... - Nie przynosi panu ujmy - przerwa� ugodowo - Niech no pan spojrzy, skoro ju� wgl�da pan w moje prywatne uwagi - Przewr�ci� kilka kartek. Przy bardzo znanym nazwisku widnia�o �Uwaga: chuchro z zapadni�t� klatk� piersiow��. - No!!... - Lepszy grubas - przyzna�em. 5 Janusz mnie dogoni� i odnalaz� le��cego pod tym samym starym d�bem. Opar� sw�j rower o pie� drzewa i usiad� ko�o mnie nic nie m�wi�c. Bo niby co mia� powiedzie�! Opr�cz swojego przywi�z� i m�j plecak ze wszystkimi manelami. Zna� mnie i wiedzia�, �e ju� do nich nie wr�c�. - Mieli�my jecha� do �uraw za kilka dni, mo�emy i dzisiaj! - powiedzia� w ko�cu, k�ad�c si� obok na trawie. A ja spogl�da�em krytycznie na jego du�y tzw. turystyczny rower. Gdzie mu tam do mojej balon�wki! Co prawda i ona nie wytrzymywa�a konkurencji z oryginalnym Jarz�bkiem za 130 z�otych, jakim po Bia�ym Zau�ku na Zarzeczu Witek Borkowski (przysz�y tancerz znakomity) paradowa�, ale stary Gurwicz w swoim warsztacie przy ulicy Trockiej umiej�tnie wymieni� mi stare ko�a na nowe, grube �balony� - oczywi�cie na drewnianych obr�czach. Jasne, �e musia� i wide�ki na szersze wymieni�. Zwyk�� kierownic� zast�pi� wy�cigow� - jak nale�y. Dwa r�czne hamulce, �adnego-Torpedo i wolne ko�o, czyli tzw. treszczotka. Razem - spe�nienie moich marze�! I to wszystko tylko za 50 z�otych! Tylko, albo - a�..., bo J�zek, parobek u dzier�awcy folwarku pp. Siedleckich otrzymywa� rocznie 50 z�otych, ubranie i buty. Rocznie. Wo�ano na niego -J�ziuk! - z akcentem na ostatni� sylab�, wi�c go zapyta�em: - A ty, J�ziuk, jeste� Polak, Litwin, Ruski, czy Bia�orus? Pokr�ci� g�ow� przecz�co. - My ludzie tutejsze - wyja�ni� - Ot co! A Bikont perkusista, z kt�rym gra�em w 41 czy 42 w restauracji �Europa�, m�wi�, �e przed wojn� jako listonosz zarabia� 100 z�otych miesi�cznie. M�j Tata mia� w Banku Polskim chyba 750, a ojciec kolegi z gimnazjum Ojc�w Jezuit�w (gdzie za nauk� p�aci�o si� 30 z�otych miesi�cznie) jako maszynista mi�dzynarodowych poci�g�w po�piesznych mia� 900. Bo taki maszynista przed wojn� to by� kto�! Ale jecha� - co do minuty. Bank Polski - to by�a firma! Jak w 46-ym wr�ci�em z obozu do Mamy, kt�ra repatriowa�a si� do Torunia, to zasta�em Mam� nieoczekiwanie do�� zamo�n�, bo w�a�nie odwiedzi� j� przedstawiciel BP i wyp�aci� emerytur� po Tacie za ca�y okres wojny. Wyrazi� przy tym �al, �e BP zmuszony jest przerwa� dalsze wyp�aty. A przedtem, do samej wojny, BP p�aci� za mnie te 30 z�otych za nauk�, ale musia�em by� prymusem. Tylko za prymus�w p�acili i pod warunkiem, �e po sko�czeniu gimnazjum pojad� do Brukseli na studia ekonomiczne, kt�rych koszta oni pokryj�, a potem b�d� pracowa� w Banku Polskim. To wszystko jeszcze Tata kiedy� mi t�umaczy� i m�wi�, �e nie wolno marnowa� takiej szansy; a ja bardzo si� stara�em, �eby wszystko by�o tak jak on chce, �eby by� ze mnie zadowolony. Bo m�j Tata by� .m�dry, dzielny i odwa�ny, tak jak moja Mama by�a najlepsz�, najukocha�sz� ze wszystkich mam. A Tata by� dla mnie wzorem, cho� by� bardzo gwa�towny i jak si� rozgniewa�, to... Raz wyrzuci� z Arbonu (by�y takie autobusy w Wilnie) konduktora, kt�ry by� niegrzeczny dla jednej, pasa�erki. Wi�c Tata kaza� kierowcy zatrzyma� autobus i konduktora po prostu wyrzuci� za ko�nierz, za drzwi, na ulic�. Przybieg�a policja i by�a straszna awantura. I ten konduktor na pewno by� ju� potem grzeczny. Ja cz�sto �a�uj�, �e nie umiem, nie mog�, nie potrafi� tak jak m�j Tata... Cho� Arbon�w ju� nie ma, ale cz�sto by�oby gdzie i kogo... A najbardziej �al - cho� nie osi�gn��em �adnych szczyt�w - aby czasem, gdy dyryguj� i mam sukces (nie tak jak wtedy w tym Palais, ale taki naprawd�...) Tak bardzo mi �al, �e ani Tata, ani Mama tego nie widz�. �e oboje nigdy, ani razu nie mogli tego zobaczy�, us�ysze�... �e nie doczekali... A przecie�, wiem - cieszyliby si� bardzo. Ostatnio w Szczecinie, w filharmonii - Warek, m�j student dyrygowa� koncertem dyplomowym. Dobrze. Patrzy�em z boku, k�tem oka, na szcz�liw� pani� Kunc, wpatrzon� w m�odego dyrygenta i powtarzaj�c� szeptem tylko dwa s�owa: �M�j syn! M�j syn!� I pomy�la�em sobie wtedy: Pal licho tego Warka! Ale warto by�o przeciemi�y� tych kilka lat, �eby zobaczy� tak szcz�liwy u�miech Matki! I przypomnia�y mi si� inne dyplomy i inne Mamy, ich dumne spojrzenia, radosne u�miechy. Pani Kr�gielewska, pani Lipke, pani Nie�ko, pani Kietbowicz - ka�da przecie� inna, a widz� w nich wszystkich te sam� jedn� - Szcz�liw� Twarz Matki. Oczywi�cie-p�yn�c na fali radosnego wzruszenia nie zdawa�y sobie sprawy, �e ten pierwszy, dyplomowy sukces ich syn�w, to dopiero pocz�tek d�ugiej, ciernistej drogi, pe�nej krwawego potu, upokorze�, potkni��, a nawet kl�sk. I tylko czasem, czasem tylko - chwil szcz�liwych, gdy si� poczuje nagle, �e uda�o nam si� uchwyci�, �zerwa� cho� najdrobniejszy listek z Zaczarowanego Drzewa Sztuki!� Czy potrafi�em ich przygotowa� do tych ci�kich boj�w? Czy nauczy�em ich przebieg�ej taktyki, m�drego kompromisu, nie�atwej sztuki nabywania si�y przebicia? Czy wyhodowa�em im na karku bycz� sk�r� psychicznej odporno�ci, bez kt�rej by przepadli! Zgin�li? I wreszcie - czy potrafi�em przekaza� im to najwa�niejsze, co Kiry� Kondraszyn tak trafnie okre�li� w tytule swojego niewydanego podr�cznika dyrygentury terminem - "tiechno�ogia wdachnawienija" - technologia natchnienia! Na czym polega! Jak zmusi� zesp�, by wzni�s� si� ponad swoj� przeci�tno��! Jak wydoby� z ludzi warto�ci, kt�rych istnienia w samych sobie nie podejrzewaj�, A kt�re s�,... Wci�� i nadal b�d� powtarza�: - �eby orkiestra tak gra�a, jak ja chc�, �eby gra�a - to nie wystarcza, to jeszcze za ma�o! Oni musz� chcie� tak zagra�, jak ja chc�, �eby oni grali!... Jak tak osi�gn��? Sk�d czerpa� to - w�asne natchnienie! T� ci�g��, nieustann� gotowo�� do wzruszenia pi�knem, I jego, tego pi�kna nieprzemo�ne pragnienie, Tak g��bokie, tak pot�ne, �e targnie, wstrz��nie cz�owiekiem... i - jak to najpro�ciej Panajot Bojad�ijew okre�la - �g�sia sk�rka�... G�sia sk�rka przy pr�bie chwytania Pana Boga za nogi... A niekt�rzy poeci to, jak m�wi�, dostaj� czasem (ale bardzo rzadko) specjalne zezwolenie i mog� sobie zagl�dn��, ale tylko zerkn�� przez malutk� dziurk�-gwiazdk� (bo gwiazdki to �� takie ma�e dziurki w czarnej opo�czy nocy) i zobaczy�, co si� tam w �rodku, w Niebie naprawd� dzieje. Opowiadaj�: "Cudowno�ci!!"... Ale jak si� stara� o takie zezwolenie! Cz�owiek sam nie wie, to jak ma innych uczy�? I czy tego w og�le mo�na kogo� nauczy�? Bo to jak z komponowaniem, z kompozycj�. Tadeusz Szeligowski m�wi�, �e gdyby jej mo�na by�o nauczy�, to niepotrzebne by by�o Ministerstwo Kultury. Wi�c mo�e-je�eli ju� nie nauczy�, to przynajmniej przygotowa� do tej walki, walki na �mier� i �ycie! Bo przecie� muzyka - to ca�e nasze �ycie. Bez niej - czym�e jeste�my! Niczym. Wi�c - walka) A z walk� o prymusostwo w klasie, jeszcze kiedy� tam, dawno, w Wilnie, u Ojc�w Jezuit�w - to mia�em du�e k�opoty z Jurkiem Harasimowiczem. Zdolniacha, Ale potem on poszed� do klasy �A� na francuski, a ja do �B� na niemiecki. Francuskiego uczy�em si� w domu. I nie by�o sprawy. - Jed�my! - powiedzia� Janusz wstaj�c. - Robi si� p�no, a mamy przed sob� ze 20 kilometr�w. Wsiedli�my na rowery. �urawy-by� to �adny folwark Witolda Czy�a, wiceprezydenta Wilna, zaprzyja�nionego z pp. Siedleckimi. Janusz mnie przedstawi� i pan Czy� przyjrza� si� bacznie. - A z kt�rych to Czy��w, ch�opcze!... Jeste� synem?... Ach, W�adys�awa, Ju� wiem! Babka ze strony ojca secundo voto Konstancja Szpakowska - stwierdzi� z ca�� pewno�ci� i okaza�o si�, �e jestem z ca�kiem innej ga��zi Czy��w. Zabrzmia�o to zabawnie, ale zanim zd��y�em si� u�miechn�� - dziwi�c si� przy tym, �e skoro pan wie - tak wszystko wie dok�adnie, to c� dopiero... Ale on ju� pyta� dalej: - A ze strony matki,... Ach, Butrymowicz�wna de domo, zna�em starego Butrymowicza, twojego dziadka, m�odzie�cze. Przyja�nili�my si�! Pisywa� do mnie cz�sto z tych swoich Surwiliszek. - Pami�tam - Surwiliszki... - Surwiliszki! Proszono do sto�u. Mn�stwo tam by�o go�ci. Posadzono mnie naprzeciwko bardzo t�giej pani Kwieci�skiej, obok kt�rej siedzia�a jej urocza c�rka w moim wieku. To by�a naprawd� �liczna, czaruj�ca panienka. Do dzi� pami�tam s�odk� twarzyczk�, okolon� wie�cem wyz�oconych zachodz�cym s�o�cem w�os�w, zgrabny, troch� zadarty nosek z male�k� kropeczk� na czubku, troch� z boku. Wtedy po raz pierwszy zabi�o mocniej moje ch�opi�ce serce. �eby tak drugi raz zabi�o - musia�bym chyba dosta� w prezencie nowego Jarz�bka. Zwr�ci�em te� uwag� na siedz�c� nie opodal ma��, sze�cio-, czy siedmioletni� smutn� dziewczynk� o oczach koloru miodu. Nie piwnych, a w�a�nie miodu, miodu w s�o�cu. Prawie z�otych. Taki kolor oczu jest bardzo trwa�y i wcale si� z biegiem czasu nie zmienia. Wiem to na pewno. Bo to s� oczy mojej �ony. Jaki� ten �wiat jest ma�y i jak przedziwnie krzy�uj� si� i splataj� ludzkie drogi i losy! Pan Witold Czy� o�eni� si� z wdow�, matk� Karola Burchardta (�Znaczy kapitan� - XI-e wydanie, nak�ad 120 tysi�cy - ��kn�...), tego marynarza rodem z Oszmiany. On z kolei o�eni� si� z Karolin� Iwaszkiewicz�wn�, siostr� mojej te�ciowej, kt�ra (te�ciowa) wysz�a za mahometanina, Tatara z Buczacza. St�d m�j szwagier Emir, a ja sam przez tatarsk� ksi�niczk� w jasyr wzi�ty. A ta Karolcia - zupe�nie zwariowana babka! Jedna z pierwszych polskich lotniczek, troch� malarka. Pozna�em j� dyryguj�c w Londynie, gdzie� chyba w 1960 roku. Mieszka tam od pocz�tku wojny. Zyska�a sobie miano business-woman. Bardzo by�a z tego dumna. Zbi�a ju� wtedy fortunk�, kupuj�c stare domki, odnawiaj�c i sprzedaj�c jak nowe. Nic si� tam nie marnowa�o. Wszystko reperowa�y, odnawia�y, domalowywa�y brygady polskich emigrant�w. Pod dow�dztwem Karolci. A jej m�� tymczasem liczne kadry nawigator�w, wilk�w morskich w Gdyni szkoli�. I ksi��ki pisa�. Gdy Karolcia zapowiedzia�a powr�t do kraju, Karol - ch�opisko prawie dwumetrowe zadr�a� i zawo�a�, zawodz�c z wilenska: - Nu, je�li Karolcia wraca, to ja - na Kamczatku! I ja go rozumiem. I tylko temu, �e w businessie jak w dyplomacji nie ma miejsca na sentymenty oraz w. szcz�liwemu zbiegowi (ale nie na Kamczatk�) okoliczno�ci - �e jeszcze znaczna cz�� jednorodzinnego budownictwa mieszkaniowego Londynu wymaga�a renowacji i �e tam�e nasze emigracyjne brygady remontowe nadal dzia�a�y szybko, sprawnie, tanio i wszechstronnie (od murarki do tapicerki) - zawdzi�czamy, �e nasza rodzima literatura marynistyczna mog�a nadal rozwija� si� swobodnie (�Sprawd� w jakim jest to stanie iSzaman morski� i inne), bowiem Karolcia... odwo�a�a przyjazd! - Uff!... - Pe�n� piersi� odetchn�� morskim powietrzem w swojej kajucie na Kamiennej G�rze dwojga imion Karol Olgierd i wielkodusznie pp. Centkiewiczom odst�pi� absolutn� wy��czno�� na kr�g polarny, ko�o podbiegunowe itp. jako tereny penetracji literackiej, oraz postanowi� nie przekracza� 38 r�wnole�nika i nie zamienia� na oswojonego pingwina, sympatycznego eukaliptusowego pijaczyny nied�wiadka koala, kt�rego sobie z australijskiej przywi�z� podr�y. Zn�w zbyt daleko wybieg�em do przodu. Wr��my do naszej opowie�ci. 6 - Mamo! Gdzie le�� Surwiliszki? - Och, daleko, hen... na �mudzi. Ale sk�d ci to, synku... - A ty tam by�a�! - No, oczywi�cie. - Dlaczego - oczywi�cie? - Bo ja si� tam urodzi�am. _ - Niee?... Jak si� mo�na urodzi� w Surwiliszkach! - Jak widzisz mo�na - czasem trzeba. I na to dzieci wp�ywu nie maj�. - A na co jeszcze dzieci wp�ywu nie maj�! - Oj, nie nud�! I ko�cz ju� to swoje zadanie domowe, bo robi si� p�no! - Mamo! A te Surwiliszki - to by� maj�tek dziadka? - Nie. To ma�e miasteczko, prawie wioska. A dziadek, niestety, �adnego maj�tku nie mia�. - To on by� taki zwyczajny biedak! Surwiliszki, czy jak mu tam, ciemny ch�op? - No, jak tak mo�esz?... Ciemny to on nie by�. - To co on tam robi�? - By� na zsy�ce. - Na zsy�ce? Co to? - Widzisz, synku... Kiedy�, za cara, jak kto� za du�o my�la�... - To dziadek za du�o my�la�? - No nie... By� studentem medycyny... wi�c my�la� oczywi�cie... Ale znalaz� si� w takim k�ku przyjaci�, zaprzyja�ni� si� z grup� m�odych ludzi, koleg�w, kt�rzy - no w�a�nie - du�o my�leli o �yciu, �wiecie, sprawiedliwo�ci i zastanawiali si� wsp�lnie, co nale�a�oby zrobi�, �eby �wiat by� lepszy, lepiej urz�dzony, �eby nie by�o tylu krzywd, cierpienia... I chcieli dzia�a�. Bardzo to �adnie, ale za cara - policja bardzo pilnowa�a, �eby nie by�o takich k�ek. A jak znale�li, to zaraz by�a sprawa i s�d! Dziadek i tak mia� szcz�cie, �e go tylko do tych Surwiliszek zes�ali, bo grozi� mu - Sybir. I to by�a ta zsy�ka. - I co? - Musia� tam mieszka� i nie wolno mu by�o z Surwiliszek wyje�d�a�! Co tydzie� musia� si� meldowa� u policmajstra. A potem to mia� ju� l�ej - tylko raz w miesi�cu. - To ju� nie m�g� by� studentem? - Oczywi�cie - nie.' - To co on tam robi�? - Musia� pracowa�. Zosta� kancelist�. - Kancelist�? Co to? - Taki rodzaj urz�dnika, w biurze. - To tam by�o biuro? - Chyba takie, jak dzi� urz�d gminy. - I co? - I jeszcze by� pomocnikiem felczera. Pomaga� mu leczy� ludzi. No bo przecie� przedtem dziadek by� na medycynie. I potem si� o�eni� z c�rk� miejscowego organisty. Ale na to - to musia� si� postara� o specjalne pozwolenie gubernatora. A jeszcze potem, jak umar� ten organista (to by� te�� dziadka), dziadek, kt�ry kiedy� uczy� si� gra� na fortepianie w konserwatorium, go zast�pi�. I zosta� te� organist�. - I on to wszystko robi�? Razem? - Musia�. Bo mia� ju� nas dwana�cioro - u�miechn�a si� jakby przepraszaj�co - Dwana�cioro dzieci. - Ale dziadek! - kr�ci�em g�ow� - Du�o mia� k�opot�w. - I babcia. Nie �atwo mieli - westchn�a. Jak dzi� o tym my�l�, to podziwiam dziadka. �e te� mu na wszystko starcza�o czasu? I babci� te�. Ci�kie mieli �ycie na pewno. Ale ciekawe, czy byli szcz�liwi? Mama m�wi�a, �e tak... Ale mo�e tylko nie chcia�a mnie zasmuca�? 7 Ju� od samego pocz�tku, od pierwszej klasy u Ojc�w Jezuit�w wiedzia�em i by�o to dla nas wszystkich oczywiste, �e por�cze przy schodach s�u�� do zje�d�ania. �e jest to rozrywka og�lnodost�pna - ale dla odwa�nych, �e �rozwija ona zmys� r�wnowagi i podnosi og�ln� sprawno�� fizyczn��. To by�y nasze argumenty dla Kuci. (Zaraz si� wszystko wyja�ni). Poza tym - jest to bardzo przyjemne, wi�c od samego rana, ju� id�c do szko�y cz�owiek si� cieszy�, �e sobie poje�dzi. Tym bardziej nielogiczne i irytuj�ce wydawa�o si� stanowisko naszego kochanego wychowawcy, ksi�dza Ziomkowskiego, kt�rego to w�a�nie - nie wiedzie� czemu - nazywali�my Kuci�. I w�a�nie Kucia kategorycznie zabrania� nam tego zje�d�ania, a wi�c - �ci�le rzecz ujmuj�c - u�ywania przedmiotu zgodnie z jego przeznaczeniem. Jak�e to? B��d logiczny( Oczywisty nonsens! Dopiero dzisiaj (9.VII.89), drapi�c si� po schodach Spasowskiego pa�acu w Rybnej (gdzie pisz� te s�owa), odkry�em, albo lepiej - dokona�em odkrycia, �e por�cze mog� dodatkowo spe�nia� jeszcze inn�, wprawdzie uboczn�, ale niemniej wa�n� i po�yteczn� rol� - dopomagaj� ludziom starszym przy wdrapywaniu si�, czyli gramoleniu na wysokie drugie pi�tro, gdzie mieszcz� si� pi�knie odrestaurowane pa�acowe apartamenta. Zabytki dla zabytk�w... Zapewne Kucia chcia� je dla nich uchroni�, zachowa�. Te pierwsze dla tych drugich. Lez�. W kieszeni spodni brz�cz� mi o zapalniczk� kluczyki od zaskakuj�co �wawego �Nissana� (na rop�). Na p�pi�trze przystaj�... �w�r�d p�dz�cych rakiet, b�yskawicznych laser�w, rozbijanych atom�w - ludzkie �ycie tak si� wolno wlecze, nieporadnie, staromodnie, wr�cz anachronicznie! Gdy obok gigantyczne Jumbo-Jety, czy �mig�e bez�mig�e Concorde'y z hukiem przelatuj� - jak stara, �mieszna ciuchcia z kompletnie zaje�d�on�, jednocylindrow� lokomotywk� serca si� t�ucze! Ci�ko sapie, �wiszczy, prycha, dymi! Ale z �elazn� konsekwencj� wci�� niezast�pionych, bo jednak �elaznych kolei (losu) uparcie ku ko�cowej stacji (przeznaczenia) zmierza, po w�skotorowych szynach podmiejskiej kolejki...� - Co za poetyckie nastroje?... C� za metafora?! Cylindryczna... Zapisa�! Pr�dko, nim uleci... lecz w prz�dy pi�terka p�tora, p�tora - Maestro! Cholera!... Bym wola� trzy pr�by z orkiestr�... A pod pach� tomik poezji Staffa i "Dzienniki" Gombrowicza taszcz�. Imponuje mi on bardzo i ju� w �Scriptease" chcia�em mu wystawi� pomnik, czy powiesi� tablic�. Tego drugiego (od tomiku wierszy) kocham, wi�c nic nie trzeba, ale tamtemu - koniecznie! �al mi tylko, �e nie znalaz� on �adnego �wiatopogl�dowego wsparcia dla swej biednej udr�czonej duszy. �e - taki niewydarzony ateista, co si� diab�a piekielnie boi! (A niby jak mia�by si� go ba�) I za�wiat�w! - (�A je�eli �tam� s� tylko paj�ki?�...) Jak dzikus, albo jak ma�e dziecko!! I taki zmartwiony i zm�czony. Bo bardzo go to m�czy, �e jest taki wielki. Jakby musia� maszerowa� w za ma�ych butach. Za ma�ych o cztery numery! Czy nie zdawa� sobie sprawy, �e ju� przez samo to zmartwienie robi si� o dwa numery mniejszy? A mszcz�c si� na Lechoniu, kt�ry mu gdzie� tam dopiek� (bo nie tolerowa� b�azenady, a Gombrowicz to kocha�, tylko innym nie pozwala�), jeszcze o dwa numery. Dwa razy dwa - cztery. Wi�c buty - jak ula�! Wi�c czemu taki dra�liwy? Gdzie mu uwiera� Co go ci�nie! Zaraz si� obra�a i Kisielowi z miejsca order facetowatej Facecji Gadu-gadu i Bla-bla przypina� A jak w lustro popatrzy, to nigdy - Witu�, mordko kochana! Tylko - Panie Witoldzie! K�aniam... - powie. - Ale pan, panie Heniu! Gdzie�e� pan zaw�drowa�! - wtr�ca s�siad od stolika. - Do �r�de�. Do �r�de�. - Przecie� obieca� pan... Prosz� na miejsce! - Id� ju�. Id�. 8 Pewnego ranka, wojna dopiero si� zacz�a i trwa�a w najlepsze (c� za niefortunne okre�lenie?!), do pokoju wbieg�a nasza s�u��ca, Michasia. (�Nasza s�u��ca� - jak to dzisiaj brzmi??! - Pomoc domowa! - A wtedy brzmia�o ca�kiem naturalnie. Zreszt� Michasia zebra�a sobie �adny posag i wysz�a potem za m�� za stolarza z ulicy Popowskiej na Zarzeczu). Wi�c -wbieg�a Michasia z koszykiem do zakup�w i wo�a do Mamy: - Prosz� pani! Ruskie tanki! - Ruskie tanki?! - Skoczyli�my do okna, nie bardzo rozumiej�c o co chodzi. ! wtedy zobaczy�em nadje�d�aj�cy z g�uchym �omotem ciemny, szarozielony czo�g. W otwartej wie�yczce sta� wychylony �o�nierz w czarnym sk�rzanym kasku. Byli wielk� bia�� plam�. Potem coraz wi�cej by�o tych plam i wszystko si� poplami�o. I bia�e plamy zacz�y robi� si� czerwone, bia�e i czerwone, bia�o - czerwone! �Czerwone jak puchar wina�... - to Ga�czy�ski czy Broniewski I ja jak puchar... har... i ja - pijany... I oni! Pijany kurnik Cholera... Wszyscy pij�... Psia krew... - Bo, panie Heniu! Panie Heniu! - mamrocze ten s�siad przy stoliku - To jest zdrowy instynkt samoobrony, To jest lek, A my - jak ten chory pies, co szuka ziela, kt�re go uleczy. Bo co ma robi� na przyk�ad - o ten facet przy tamtym stoliku, w rogu! Najprawdopodobniej - m�� nie kochanej �ony, ojciec nieudanych dzieci, s�aby fachowiec, �aden pracownik - pr�chnica, paradentoza, przepuklina, albo prostata czyli gruczo� krokowy... To co on ma robi�? Niby jeszcze m�ody, a �adnych perspektyw, tj. tzw. - widok�w na przysz�o��! To co on ma robi�? Si� powiesi� Albo skoczy� z pi�tego pi�tra albo da� nog� za granic�, A po co!... A, patrz pan! 0... Jak on strzeli sobie te dwie setki, albo p� literka - to on kr�l! Widzisz pan, jak rozrabia We� pan pod uwag�, panie Heniu, �e my mamy ni�sz� statystyczn� chorych psychicznie na tysi�c mieszka�c�w ni� w Stanach bez por�wnania mniej samob�jstw ni� w Szwecji... Nie s�ucha�em ju� mojego rozm�wcy. Wyszed�em na powietrze. Lekarz mi kaza� codziennie, co najmniej p� godziny spaceru. P� godzinki. Tarczy zegarka w mroku nie wida�, ale ja mam w�asn�, wypr�bowan� metod�, sprawdzon� - do pi�tnastego spotkanego pijaczka! To mi daje akurat p� godziny. Ale dzi� jest sobota, to trzeba liczy� podw�jnie, do trzydziestu. Gdzie� przed miesi�cem przyszed� do mnie po koncercie, za kulisy, siwy, bardzo starszy pan, emerytowany in�ynier-chemik Siedlecki. Powiedzia� mi par� mi�ych s��w. - Janusz!... Kop� lat!... Co u ciebie, ch�opie!... Jecha� w�a�nie za granic�, odwiedzi� syna. A teraz... czytam w�a�nie w gazecie dwie kr�tkie notatki. Podpisane - rodzina, koledzy... Bior� do r�ki ksi��eczk� adresow� i ze �ci�ni�tym sercem wykre�lam kolejny numer telefonu. 9 Genialna intuicja naszych poet�w! Wyspia�ski to jakby wczoraj z Pekinu; z Placu Niebia�skiego Pokoju wr�ci�: - C� tam panie w polityce? Chi�czyki trzymaj� si� mocno! - Czy nie za mocno! A �wiat co! Nic... I genialny instynkt narodu! Powiedzmy - �e raptem nadesz�aby absolutnie pewna wiadomo��, �e jutro b�dzie Koniec �wiata. To co by ludzie robili! - Jedni skoczyliby zaraz do ��ka i kochaliby si�, ile wlezie, ile si� da. Drudzy - padliby na kolana i modliliby si� szczerze. A jeszcze inni - piliby w�d� a� do... No, a my w�a�nie tylko to robimy. Tylko to i nic wi�cej. I bez �adnych anons�w, og�osze�, zapowiedzi. I �eby nie na ostatni� chwil�, byle jak... A mo�e to wcale nie jest takie g�upie!... Wojna zabra�a mojemu pokoleniu 6 lat �ycia, a niekt�rym z nas - ca�e. Niekt�rym milionom. Sze�ciu milionom. �e te� z nim uszed�em! Z tym �yciem, cho� okaleczonym! Dziecko szcz�cia!... Cho� oczywi�cie pad�y wszystkie moje plany. Cho�by - studyjne: Nie m�wi�c ju� o Brukseli, ale w�a�ciwie wszystkie moje planowane studia wci�� mi si� komplikowa�y. Nawet Gimnazjum Ojc�w Jezuit�w w Wilnie nie mog�em spokojnie sko�czy�. Zamiast niego uko�czy�em �e�skie gimnazjum: Kiatvirta Vidurynie Gieraugiu Mokyk�a - przy ulicy Bakszta, albo Subocz - mog� si� myli�. - Ponas, ne suprantu? Pan nie rozumie - Bo to jest j�zyk z grupy ugrofi�skiej. Trudny! Niaviarkit pas kapa narsjuju draugul... (fragment poematu) - w dos�ownym t�umaczeniu: Nie p�aczcie nad grobami umar�ych przyjaci�! Prosz� zwr�ci� uwag�, �e poza sp�g�osk� n, kt�ra we wszystkich chyba j�zykach �wiata wyra�a przeczenie, nie znajdziemy tam ani jednego wsp�lnego rdzenia, czy kojarz�cego brzmienia ze s�owami kt�regokolwiek ze znanych nam j�zyk�w. �e te� uda�o mi si� wtedy napisa� prac� maturaln� pt. "Kristofas Ko�umbas' Po litewsku Na czw�rk� Nie do wiary?.. A dlaczego �e�skie gimnazjum? Bo pod patronatem radzieckim w�adze litewskie og�osi�y, �e wszystkie szko�y b�d� koedukacyjne. Wi�c zaraz z koleg� Zbyszkiem Paw�owiczem, pod wp�ywem zdrowego naturalnego impulsu, zg�osili�my si� do dyrekcji �e�skiego dot�d liceum Si�str Benedyktynek, przemianowanego w�a�nie na t� Vidurynie Kiatwirta... - Dzie� dobry! Czy s� jeszcze wolne miejsca? - Tak, s�. A panowie - dla siostrzyczki? - Nie. Dla nas. - Och! Oczywi�cie wprowadzamy koedukacj�, ale od m�odszych rocznik�w. Chcia�yby�my, aby te starsze uko�czy�y, jak dot�d... - Nie, nie! Skoro s� wolne miejsca, to prosz� nas zapisa�. Koniecznie? Papiery mamy w porz�dku! By�y to czasy, kiedy wszyscy bali si� wszystkich, ka�dy ka�dego. Wi�c chc�c nie chc�c zapisano. To by�o nie�adnie z naszej strony.. ale... By�o nas bodaj�e czterech �mia�k�w w tej klasie. Nie �a�owali�my. Bardzo interesuj�ce. Zupe�nie co� innego. Jako uczennica �e�skiego gimnazjum by�am bardzo grzeczny i ciekawa. Czasami czu�em si� dziwna. Niedawno spotka�em w Ogrodzie Saskim dwie kole�anki z naszej klasy - sympatyczne siostry-bli�niaczki, panie Kaczanowskie - o wci�� dziewcz�cych sylwetkach. Przypomnia�y mi si� te� francuskie loki �licznej Krysi Sienkiewicz�wny, p�niej - dyrektorowej, ordynatorowej, pani na Ciechocinku. Tam j�, wci�� �liczn� spotka�em, w szortach, na rowerze - w par� lat po tym, jak w Toruniu po przerwaniu przez mnie nieudanych studi�w prawniczych (obla�em egzamin u Korany'ego) i po dw�ch latach - wydaje si� bardzo udanych - filozoficznych, nagle w�adze zamkn�y m�j wydzia�! Bo pono� profesorowie w niew�a�ciwym kierunku... Wi�c profesor... ju� z miejsca - nie profesor, a tylko lektor j�zyka niemieckiego Elzenberg radzi� mi przej�� na filologi�, czy histori�. - Je�eli ma pan w tej muzyce co� zrobi�, to zrobi pan. To nie ucieknie. Ale b�dzie mia�o inny wymiar. A po studiach w kraju, niech si� pan postara o ich kontynuacj� za granic�. Koniecznie. To bardzo wa�ne, to daje perspektyw�. Co by by�o z polsk� muzyk�, gdyby nie Pary� Chopina? Gdyby nie Berlin Kar�owicza? A nie s�dzi pan, �e Tymosz�wka zaci��y�a, spowodowa�a niepotrzebne zap�nienie na najwspanialszym talencie Szymanowskiego? - Ale, panie profesorze, ja ju� mam dwadzie�cia cztery lata i w�a�ciwie w og�le nic nie umiem. I nie jestem, niestety, ani... Nie pos�ucha�em profesora, a chyba mia� racj�. Bo jak dzi� patrz� na najudatniejsze kariery dyrygenckie - to w�a�ciwie wszyscy: Skrowaczewski, Satanowski, Wis�ocki, Semkow, Kord s� absolwentami zagranicznych akademii, cho�by i innych specjalno�ci. Tylko w mie�cie Krakowie genius loci sprawia, �e maj� tam wszystkich animator�w �ycia muzycznego Gw�asnego chowu. I charakterystyczne, �e tamtejsze spirytusy movensy - odznaczaj� si� wielostronno�ci� uzdolnie�, niejako nawi�zuj�c do wielkich, najwi�kszych tradycji (Wyspia�ski, Witkacy - wypisz, wymaluj! Dos�ownie). Cz�stokro� uboczne talenta przerastaj� g��wne. No bo we�my: Schaeffer - �wietny komediopisarz, dramaturg, Penderecki - i�cie genialny menad�er, Michnik - �liczna, i dalej przez Wernyhor�-Kydry�skiego i ucieszne Wa�y Jagielo�skie, a� do zastyg�ej w tragicznym patosie Demarczyk, mo�e tylko poza importowanym (przez du�� firm� - za bezcen) ze Stan�w kapitalnym wprost dyrygentem, wyr�niaj�cym si� doskona�� prac� n�g (chodzi, ale nie o to przecie� chodzi) -wszystko w�asnego, domowego chowu. Tylko �e - �rodowisko zatrute! Jak i �w najlepiej prosperuj�cy kantor wymiany dzieci�cych wspomnie� na twarde waluty i festiwale (genialny!), w dzie�ach pe�nych szczerego szacunku i sentymentu dla Kasztanki Naczelnika i legionowych, szarych �o�nierzyk�w przewracanych paluszkiem dziecka. Zatrute. Wiem, par� lat tym dysza�em. - Oj, panie Heniu! Panie Heniu! -mamrocze ostrzegawczo ten od stolika. - Stylistycznie i merytorycznie znowu� pan odbiegasz... - Daj pan spok�j! W�troba mi si� przewraca! -wo�am ostro. ! ju� spokojniej: gdybym wtedy, jako dziecko nie nudzi�, nie marudzi� - Tato, kup mi saksofon! - Tato kupi�. - Tato, kup mi akordeon! - Te� kupi�. A gdyby wtedy nie kupi�? To potem co? Co ja bym potem zrobi�?... A tak - futera� pod pach� i do cyrku (�Korona�), albo do lokalu i jako� si� przetrwa�o te pierwsze lata wojny. Kto� przecie� musia� na chleb zarobi�. - Ale mia� nam pan jeszcze co� o tych studiach.... - Ach, tak... No, wkr�tce potem, jak. Niemcy zaj�li Wilno, to nacjonali�ci litewscy wyrzucali z konserwatorium wszystkich Polak�w. Ja by�em w klasie skrzypiec profesora Juodelisa, koncertmistrza opery w Kownie. Doje�d�a�. Po kt�rej� lekcji powiedzia� do mnie swoj� troch� �mieszn� polszczyzn�: - Nu, prosz� pana! Ju� nie b�dzie pan m�g� wi�cej przychodzi� do mnie na lekcje. Zabronili. Jak to - kto!... Nie wolno i tyle. Mnie jest naprawd� bardzo przykro, �e u nas dziej� si� takie swinstwy! W roku 58, kiedy by�em szefem filharmonii w �odzi, zadzwoni� do mnie naczelnik Wydzia�u Kultury: - Panie dyrektorze! W ramach ostatniej akcji repatriacyjnej przyjecha� do �odzi litewski muzyk o�eniony z Polk�. Skrzypek. Prosz� mu pom�c! Nazywa si�... zaraz. Trudne nazwisko. Niejaki - Juodelis. - Juodelis? Oczywi�cie zaanga�owa�em go bez �adnego przes�uchania, oferuj�c mu miejsce przy drugim pulpicie, tu� za koncertmistrzem Hodorem. Dziwne to by�y czasy! Reklamuj�c przybysza jako doskona�ego muzyka (a taki by�), uzyska�em dla niego nie bez trudno�ci, ale jednak, i to prawie natychmiast-mieszkanie, do�� �adne. Zadzwoni�em do rektora Kiejstuta Bacewicza, te� przecie� Litwina z urodzenia. Juodelis mia� z miejsca zapewniony etat w PWSM (Pa�stwowej Wy�szej Szkole Muzycznej). Po paru dniach przyszed� do mnie prawie nieprzytomny z rado�ci. - Panie dyrektorze! Ja naprawd� nie wiem, jak mam panu dzi�kowa�! - Wcale mi pan nie musi dzi�kowa�. - Nu, jak to?... - Nagle przyjrza� mi si� baczniej, brwi zmarszczy� - Ja wszystkiego mog�em si� spodziewa�, ale takiego przyj�cia!... My z �on� nigdy nie my�leli, nie marzyli, �e to mo�e by� tak cudownie!... I filharmonia i konserwatorium i mieszkanie! Od razu... Jak sen... Wpatrywa� si� we mnie z napi�ciem, ale widzia�em. �e mnie wci�� nie poznaje. - Panie profesorze! - powiedzia�em - Ju� nie b�dzie pan m�g� wi�cej przychodzi� do mnie na lekcje. Nie wolno i tyle. Mnie jest naprawd� bardzo przykro, �e u nas dzij� si� takie swinstwy! Otwiera� usta coraz szerzej... - Wi�c to pan!... - Padli�my sobie w ramiona. Pan Kazimierz Juodelis by� zawsze nienaganny i w pracy i w sposobie bycia. Odno�i� si� do mnie z przesadn� wr�cz - atencj�, ale nawet po nast�pnych dwudziestu przesz�o latach, gdy ju� by� na emeryturze, a ja po kilku rundach zn�w osiad�em w �odzi, co� tam mi�dzy nami zosta�o z tej najdawniejszej relacji profesor - ucze�. Przychodzi� na moje koncerty jako s�uchacz i wpada� do mnie potem na chwil�. Wymieniali�my uwagi i �ciskali sobie d�onie. Raz, po szczeg�lnie udanym - jak mi si� zdawa�o - koncercie, bardzo si� ucieszy�em widz�c go znowu w moim gabinecie. - No co, panie Kazimierzu! Dobrze by�o? �adnie grali�my? - Slicznie, slicznie! By�em zaskoczony, czuj�c wyra�nie, �e my�li inaczej i nie kwapi si� z komplementami, na kt�re czeka�em, no bo koncert poszed� naprawd�wietnie i jako dyrygent wr�cz brylowa�em. Program mia�em przygotowany doskonale i technicznie realizowa�em go z rzadk� u mnie perfekcj�. By�em tego absolutnie pewien. Zreszt� nadzwyczaj gor�cy aplauz publiczno�ci to