Przybyłek Marcin Sergiusz - Gamedec (5.1) - Obrazki z Imperium (1)
Szczegóły |
Tytuł |
Przybyłek Marcin Sergiusz - Gamedec (5.1) - Obrazki z Imperium (1) |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Przybyłek Marcin Sergiusz - Gamedec (5.1) - Obrazki z Imperium (1) PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Przybyłek Marcin Sergiusz - Gamedec (5.1) - Obrazki z Imperium (1) PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Przybyłek Marcin Sergiusz - Gamedec (5.1) - Obrazki z Imperium (1) - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Książki o Gamedecu:
Przed Imperium:
1. Gamedec. Granica rzeczywistości
2. Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw
3. Gamedec. Zabaweczki
Młode Imperium:
4. Gamedec. Czas silnych istot
Wielkie Imperium:
5. Gamedec. Obrazki z Imperium
Strona 4
Podziękowania
Bardzo dziękuję wszystkim wspaniałym Fanom i Fankom za wsparcie przez
wszystkie lata, gdy tworzona była saga „Gamedec”. Tylko ja wiem, ile Wam
zawdzięczam.
Dziękuję także rodzinie, w szczególności żonie Ani i córeczce Kalinie, za
nieustającą wiarę w moje twórcze wysiłki. Tysiąc całusów, dziewczyny.
Strona 5
Do beta readerów
Obrazki z Imperium to najobszerniejsza i najbardziej ambitna odsłona
przygód Torkila. Tekst ten jest tak złożony, że chwilami brakło mi sił, żeby
go samodzielnie dźwigać. Na szczęście z pomocą przyszli beta readerzy,
którzy byli na tyle szaleni i oddani sprawie, że odważyli się przeczytać jedną
z pierwszych wersji tej powieści i podzielić się swoimi obserwacjami.
Kochani, wiele Waszych uwag uwzględniłem, a wszystkie były wartościowe.
Dzięki Wam Obrazki z Imperium są po prostu lepsze. Wybaczcie, że nie
dziękuję każdemu z osobna, wymieniając Wasze spostrzeżenia, bo
musiałbym poświęcić na to kilkadziesiąt stron. Mam nadzieję, że się nie
obrazicie, jeśli po prostu umieszczę poniżej w alfabetycznej kolejności wasze
nazwiska.
1. Sylwester Bartnicki
2. Dominik Buczkowski
3. Mateusz Cisowski
4. Arkadiusz Grabiński
5. Paweł Jasiński
6. Kamil „Tygrzyk” Muzyka
7. Adam Podlewski
8. Protazy „Protsi” Rejmer
Strona 6
9. Witold Siekierzyński
10. Paweł Walkiewicz
11. Wojciech „Troy” Woszczek
12. Halszka „Dracia” Wysocka
13. Dawid „Kthaara” Zgud
Moja krew dla Was i za Was.
Strona 7
Ewelinie Wiechuckiej
i Kamilowi Tyszkiewiczowi
dedykuję
Strona 8
Prolog
Droga Mleczna
Obszar poza Macierzą
Sektor 8543/434
06 Decimi, 10.03 H
Astra Frey, blondynka o zwichrzonych włosach i ostrym spojrzeniu
ciemnych oczu, patrzyła na mapę sektora 8543/432 Drogi Mlecznej
i wskazywała palcem punkt, gdzie, jak twierdził atlas, niczego nie było. Obok
niej wisiała Neena Roh, rudowłosa i piegowata przyjaciółka, uwielbiająca
pikantne potrawy i głośną muzykę, oraz dimenka Queena Beech, z przekonań
i zachowań anarchistka, podobnie zresztą jak dwie pozostałe Sitki.
– Tutaj, dziewczyny – sapnęła Astra. – Tu coś jest. Widzicie? Lej
grawitacyjny. To system. System planetarny, o którym mamy nie wiedzieć.
Czułam to, burwa, czułam.
Ojciec Astry, Roman Frey, dopuścił się kilkadziesiąt cykli temu Wielkiego
Zła i został zesłany na Sofię. Gdy wrócił, zaszczepił Astrze plugawy sofijski
slang i nienawiść do Imperium. „Jebanegeo Jemperium”, jak mawiał, nim
znowu dopuścił się Wielkiego Zła i ponownie został zesłany na Sofię.
– Tak – odezwała się Neena i podrapała po piegowatym nosie. – Widzę.
Strona 9
Jest, ale nie ma.
– Kolejna tajemnica Jemperium – syknęła Astra.
– Lecimy tam? – Dimenka Beech błysnęła jedynym czujnikiem
optycznym, który widniał nie w okolicy czoła, ale dryfował przed jej twarzą,
co chwila zmieniając położenie. Tak naprawdę zupełnie nie wyglądał na
czujnik optyczny. Bardziej przypominał ozdobną broszę. Reszta jej
mechanicznej twarzy była zupełnie pozbawiona rysów i nie miała ruchomych
elementów.
– Oczywiście – odparła Astra i wydała mentalne polecenie, by Tyr, jej
airvill, wykonał skok.
– Ostrzeżenie – odezwał się mózg domostwa. – Wstęp do sektora 8543/432
Drogi Mlecznej jest zarezerwowany dla wąskiej grupy Sitów. Ty, Astro Frey,
nie należysz do tej puli.
– No i, burwa, własny dom mnie poucza – warknęła Siti. – Skacz, jebana
maszyno.
– Mam ostrzeżenie, że wtargnięcie do tego sektora skończy się dla nas
fatalnie.
– Sratalnie.
– Czekaj – Queena wyciągnęła metalową rękę – jeśli to taka tajemnica,
przygotujmy się.
Astra Frey spojrzała na nią zdziwiona.
– Czyli?
Queena pochyliła się nad mapą, wpatrując lewitującym okiem w pusty
obszar.
– Mówiłaś, że masz przyjaciela.
– Jedyny facet, z którym chce mi się rozmawiać. I to też tylko od czasu do
czasu.
– Han Fierce, tak? – Oko dimenki spojrzało na przyjaciółkę.
Strona 10
– Tak.
– Masz jego adres?
– Jego airvilla? Grendela? Oczywiście. – Frey wydęła blade usta.
– Przygotuj teleport i nastaw na jego adres.
Astra uniosła brew.
– Po co?
Do rozmowy wtrąciła się Neena, znowu drapiąc się długim, animowanym
w złote lwy paznokciem po piegowatym nosie:
– Wiesz, jeśli miałybyśmy zginąć…
– Srinąć – prychnęła Asha. – To kolejna ściema Jemperium! Mamy Czasy
Szczęśliwości! Sitowie nie giną ot tak! Wierzycie w to? Kolejne kłamstwo
ImBu!
Neena uśmiechnęła się.
– Oczywiście, ale wiesz, na wszelki wypadek. Poza tym wypadałoby
wreszcie pokręcić się trochę w męskim gronie. To nasze lesbijstwo już mi
bokiem wychodzi…
Queena zarechotała.
– Więc – ciągnęła Neena – warto by było, żeby ten Fierce dostał hotki
tego, co zobaczymy. On zna jakichś facetów?
Frey pokręciła głową.
– Jeżeli już, to tylko takich porąbanych jak my.
– Już mi się podoba – orzekła dimenka. – Anarchista?
– Jak cholera. Większy od nas razem wziętych.
– Dimen?
– Organik.
– Szkoda. No dobra. Tak czy owak, weź to. – Queena wyciągnęła na
ręce… swoje oko.
Astra spojrzała na nią zaskoczona.
Strona 11
– Nie bój nic – uspokoiła ją Beech. – To oko to przykrywka. Zawsze tak
było. Owszem, sprawdza się jako lorneta, ale naprawdę widzę całą
powierzchnią twarzy.
– Wiesz co, miałam ci to powiedzieć już dawno temu, ale trochę mnie
przerażasz.
Kobieta robot roześmiała się.
– Masz jeszcze jakieś tajemnice? – spytała Frey.
Dimenka oparła smukłą rękę na mechanicznym biodrze.
– Niejedną, złotko.
Astra wzięła przypominające broszę oko i umieściła je przed czarnym
O’Toolem, który zawisnął tuż obok niej.
– Jon – odezwała się do drona – wyślesz to do Hana Fierce’a cetnię po
tym, jak wykonamy skok.
– Tak, proszę pani.
Blondynka spojrzała na dimenkę.
– Oko porobi hotki?
– O tak, w tym czasie zapisze ich tysiące.
– Zatem co, dziewczyny? – Astra wyciągnęła ręce do przyjaciółek.
Chwyciły się za dłonie.
– Anarchia? – spytała Frey.
– Anarchia! – krzyknęły Sitki.
– Tyr, skacz.
– Uprzedzam, Siti Frey, miejsce docelowe jest święte, nie wolno mi…
– Tobie nie wolno, ale mnie wolno. Mamy Wolną Wolę.
– Możemy tam wszyscy zginąć.
– Nie możemy. To Jebane Cukrowe Jemperium. Nikt nawet muchy nie
skrzywdzi. Skacz.
– Tak, Siti.
Strona 12
Ledwie wygładziły się zmarszczki teraźniejszości, oczom anarchistek ukazała
się dziwaczna, jaśniejąca błękitnym blaskiem planeta. Wyglądała, jakby była
porośnięta długim błękitnobiałym włosiem.
– Co to?!
Droga Mleczna
Obszar poza Macierzą
System Gilgamesh
Sektor 8543/432
06 Decimi, 10.06 H
Komandor Jack Frost, kapitan pancernika Śmiały, jednostki klasy Invincible,
patrzył na strzępy airvilla, które leciały w stronę globu.
– Frank – zwrócił się do oficera technicznego – śledzisz trajektorię tych
drobin?
– Tak – odparł mężczyzna. – Uderzą w pierścień.
– To niedobrze.
– Są za małe, żeby narobić szkód.
– Sprawdź to.
– Oczywiście.
Strona 13
Panorama 1
Niezbadane są ścieżki ImBu
Strona 14
Obraz 1
Przedszkole
Droga Mleczna
Rubieże
Planeta Nowa Polinezja, raj
Sektor B 43253
08 Decimi 232 EI, 07.34 H
– Do abordażu! – krzyknął Ben Torres i rzucił się w stronę airvilla lecącego
pięćdziesiąt metrów od jego Biegnącej po falach.
Załoga, składająca się z barwnie przystrojonych korsarzy, których
pancerze połyskiwały złotem, srebrem, rubinami i szmaragdami, których
kapelusze powiewały na wietrze i których generatory anty-g odkształcały
obraz tego, co znajdowało się za nimi, krzyknęła gromkie „Hurra!”, po czym
wyjąwszy z hipoków samopały i rusznice, także ruszyła w bój.
Dookoła nich trwało, poznaczone nielicznymi różowymi cumulusami,
karmazynowe, płonące niebo rozciągające się w każdym kierunku, w górę
i w dół także. W dali połyskiwały światła latających miast, długich karawan
i odległych filarów raju. Wszystko to wisiało w arealnym półprzezroczystym
Strona 15
labiryncie powietrznych szlaków, serwisów informacyjnych i najnowszych
wiadomości z różnych planet WayEmpire.
Torres nie miał jednak czasu na podziwianie uroków raju Nowej Polinezji,
jednej z piękniejszych planet Rubieży. Był zajęty! Od masywnych
naramienników jego karmazynowego pancerza oddzieliły się trzy
samobieżne działka i rozpoczęły ostrzał tarasów wrogiego airvilla, które
niczym satelity krążące wokół głównego globu, kręciły się dookoła
domostwa wyglądającego jak latający magiczny zamek z bajki dla
grzecznych dziewczynek. Z siedziby wyleciało kilkadziesiąt
ciemnozielonych droidów, które zaczęły ostrzeliwać się fosforyzującymi na
tle czerwonego nieba impulsami elektromagnetycznymi, ale działa Biegnącej
po falach natychmiast zneutralizowały salwy, a roboty zestrzeliły.
– Dobra maszynka! – Ben wysłał do mózgu swojego statku pak okraszony
satysfakcją i pochwałą.
Biegnąca po falach odpowiedziała jowialnym:
– Zawsze do usług, kapitanie.
Dymiące droidy opadły bezwładnie na tarasy siedziby, a kilka z nich, nie
znalazłszy oparcia, szybowało w dół, ku bezkresnemu szkarłatowi, błyskając
polerem pancerzy. Ben polecił swojemu airvillowi, by wysłał drony
i przechwycił spadający złom. Skorupy mogłyby upaść na kogoś, zanim
zdążą się zreperować, i byłaby katastrofa…
Wiatr szumiał w rondzie kapelusza kapitana, gdy wyciągał
z podprzestrzeni dwa wielkie, złote samopały ozdobione motywami trupich
czaszek i orłów. Gdy właściciel siedziby, odziany w długie, kremowe szaty
do złudzenia przypominające materiał, a nie pancerz, wyskoczył z głównego
wejścia i wzleciał w niebo, został przez Bena zdjęty celnym strzałem z lewej
ręki. Oczywiście kapitanowi pomagał frin, wyświetlając animację toru
przeciwnika oraz obraz arealnego ułożenia dłoni i oręża.
Strona 16
Załoga Biegnącej po falach już była w środku i ze śmiechem wyfruwała
przez okna obarczona srebrem, platyną i złotem. Do Bena podpłynęła jego
flama, Vivien Lacroix, odziana tak jak on, w karmazyn i złoto. Machnęła
zalotnie skrzącym się w świetle zachodu złoto-czarnym kapeluszem.
– Dobra robota, piracie. – Uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek.
Torres pogładził krótką hiszpańską bródkę.
– Ba.
Z rabowanego airvilla wypłynęła, otoczona animowanymi białymi flagami,
kobieta w zielonej pelerynie. Była, zdaje się, partnerką właściciela.
– O co wam chodzi?! – krzyknęła. – Dlaczego zabieracie nasze rzeczy?!
Jej głos został wzmocniony przez sieć i cała załoga Biegnącej po falach
słyszała ją doskonale.
– Nie zabieramy, droga pani, tylko kradniemy – odparł Ben, a jego
podkomendni zarechotali.
– No właśnie! – zawołała kobieta. – Czy wy jesteście jacyś nienormalni?
– Nareszcie jakiś opór – Torres rzucił mentalnie do Vivien. – W Macierzy
wszystko nam oddawali i jeszcze się śmiali.
– Bawi cię to?
– Ludzie w Rubieżach byli zawsze bardziej zadzierzyści. To dziedzictwo
Sparty.
– Jesteś dziwny.
– Jestem piratem.
– I tak cię kocham.
– To oczywiste. Nie, droga pani – odezwał się na głos, dworsko się
kłaniając – jesteśmy korsarzami! – Podleciał do kobiety, zostawiając Vivien
za sobą, i dotknął krążących wokół jej szyi dwóch talizmanów. – Aktywne,
prawda? – spytał.
– A co ci do tego, Sit?!
Strona 17
Zgarnął je jednym ruchem ręki i schował do zasobnika w udowej części
pancerza. Kieszeń zamknęła się z cichym sykiem zasuwanej płyty.
– Ależ co to…?! – Rezydentka rabowanego airvilla pozostała na wdechu. –
Bezczelność!
Torres podleciał do jej mężczyzny, który już zbierał się z tarasu po krótkim
szoku. Jemu także flibustier zabrał dwa talizmany. Zgrabnie ominął jeden
z tarasów domostwa i wrócił na latającą łódź.
– Moje talizmany! Zgłupieliście! – darła się niewiasta. – Zaraz wyślę na
was część domostwa i zepsuje wam tę krypę!
– Ach, o niczym innym nie marzę! – odparł Torres.
Kobieta machnęła ręką i zerknęła na męża, który właśnie wzlatywał,
otrzepując się z żółtego kwiecia.
– No co się tak patrzysz? – zmitygowała go. – Zrób coś!
Sit zerknął na kapitana. Przez chwilę wokół jego głowy latały dziwne
zielone szmaty, zapewne wizualizacje, które, gdy był w normalnym stanie
emocjonalnym, przedstawiały flagi, oriflamy czy proporce, teraz jednak były
niezrozumiałymi kleksami.
– A niech idą do cholery!
– Ale nasze rzeczy!
Kobieta wyrzuciła oskarżycielski palec w stronę piratów lądujących na
trzech pokładach Biegnącej po falach. Z paznokcia wystrzeliła animowana
włócznia i poszybowała w stronę żagli airvilla.
– Zamówimy sobie nowe – rzekł mężczyzna.
– Ale talizmany!
– Też weźmiemy nowe.
Widząc, że z mężem nic nie zwojuje, kobieta spojrzała ze złością na
korsarzy.
– Wezwę Błogosławionego! Albo ImBu się poskarżę! Besebu wezwę!
Strona 18
– Droga pani, jeśli dotąd nie złapał nas ani Brat Besebu, ani inny Anioł
Śmierci, a ImBu nas nie ukarał, to znaczy, że mimo wszystko podoba im się
nasza działalność!
– Popieprzony ten świat – mruknęła kobieta. – A gadałeś – spojrzała na
mężczyznę – że w raju będzie pięknie! Ja ci od razu mówiłam, że źle się
czuję, gdy samo powietrze dookoła i żadnego gruntu pod nogami. Wracamy
na powierzchnię! Mama była Grondem i ja jestem Grondem!
Mężczyzna spojrzał błagalnie na kapitana Biegnącej po falach i wysłał
prywatny animowany przekaz. Litery rozbłysły tuż przed oczami Bena.
– Zabierzcie i tę cholerę.
Otaczały go arealne strzępki scen, w których kobieta krzyczała na niego,
oskarżała go i ogólnie ciosała mu kołki na głowie. Przez ułamek cetni Ben
Torres zastanawiał się, dlaczego są razem. Przecież w dzisiejszych czasach
nie musieli. Ale sceny, które wciąż dosyłał mężczyzna, były tak komiczne, że
korsarz roześmiał się w głos.
– Wiwat kapitan Torres! – krzyknął jeden z piratów.
– Wiwaaat! – wrzasnęła załoga, a jej głos został wzmocniony i potoczył się
w powietrzu niczym grom.
Vivien roześmiała się z innymi, a potem z udawanym politowaniem
pokiwała głową.
– I po co ci to wszystko?
Ben spojrzał na nią z ukosa, potem zaś ogarnął wzrokiem załogantów.
– Nic tak nie cieszy, jak kradzione! – krzyknął, a frin wzmógł jego tembr
tak, że odbił się echem od ścian airvilla.
– Na pohybel Stellarom!
Droga Mleczna
Strona 19
Macierz
Planeta Ziemia, Raj
Dystrykt Warsaw City
Sektor A 12344
08 Decimi 232 EI, 07.40 H
– Dzieci, to jest Sitizen Torkil Aymore. Przywitajcie się.
– Dzień dobry, Błogosławiony!
Dwanaścioro niewinnych buziek patrzy na mnie szeroko otwartymi
oczami. Przebiegają nimi po trzymetrowym, skrzącym się w słońcu pancerzu
typu Coremour Wzór X zdobionym motywami anhelicznych i demonicznych
skrzydeł współtworzących ze smoczymi stylizacjami złożone mozaiki. Patrzą
na moje metalowe, powoli falujące skrzydła zostawiające arealne,
jasnoniebieskie smugi. Uśmiecham się szeroko i liczne źrenice okolone
wielobarwnymi, nierzadko animowanymi tęczówkami natychmiast wkłuwają
się w moje zęby, wyłuskując kły masywniejsze i dłuższe od normalnych.
Ruchliwe oczka są jak szpiedzy, którzy chcą z każdego zakamarka zbroi
wydobyć tajemnicę legendarnego wojownika Imperium. Szkraby ubrane są
w pancerzyki pełne iluzji smoków, kwiatków, słoneczek, serduszek,
gwiazdeczek i innych infantylnych deseni. Wystają z nich skrzydełka (chcą
wyglądać jak ja), pelerynki, świecące czułki. Każdy berbeć pragnie się czymś
wyróżnić. To typowe dla Wielkiego Imperium. Gdy podrosną, połowa z nich
zrezygnuje z ciała i będzie mogła się wyróżniać nie tylko jego kształtem, ale
także rozmiarem. Na razie, zgodnie z sugestią Imperatora, powinny poznać,
czym są wzrost i rozwój żywego organizmu. Bez tego mogą zatracić ważną
cząstkę człowieczeństwa.
Za nimi, nad i pod nimi, wszędzie dookoła, kołysze się rój tarasów
z dziećmi z innych przedszkoli. Frin je policzył i ze zwykłą dla siebie
Strona 20
dokładnością oświadczył, że jest ich równo sto tysięcy. Nic dziwnego, że
widzę je jak okiem sięgnąć. Pośród platform dryfują trójwymiarowe ekrany
wielkości połowy areny Gladiatorów. Wyświetlają moją twarz. W tle króluje
niebywale mocno nasycony, jakby ktoś rozlał gęstą farbę, błękit nieba. Po
nim żeglują cumulusy rozsiane na wielu warstwach. Te najdalsze są ledwie
widoczne zza niebieskiej zasłony.
Wracam wzrokiem do gromadki, która dostąpiła zaszczytu przebywania
w mojej obecności. Przyspieszam do pięciu, mięśnie karku minimalnie
sztywnieją, otoczenie nieruchomieje, tańczące w słońcu pyłki zatrzymują się,
usta dzieci szepczące coś w zachwycie zwalniają falowanie. Robię zbliżenie
ultramarynowego oka najbliżej wiszącej dziewczynki. Usuwam refleksy
światła i powiększam. Teraz obraz wypukłej, jakby metalicznej,
wypolerowanej powierzchni jej rogówki wypełnia niemal całe pole widzenia.
Widzę siebie, wiszącego wraz z nimi kilkanaście centymetrów nad wielką
platformą spacerową, zakotwiczonego do podłoża animowaną stalową kulą.
Dalej, za moimi plecami stoi Tell. Naprawdę stoi, czyli opiera wielkie łapy
o podłoże i, jakby chcąc się popisać, co chwila rozpościera pomarańczowo-
złoto-cyjanowe skrzydła i bije szafirowo-pirytowym ogonem w metaliczną
posadzkę, która wdzięcznie dzwoni, co z pewnością zagłuszałoby rozmowę,
gdyby inteligentne friny nie wyciszały tego hałasu. Smocze skrzydła i ogon
pozostawiają po sobie czerwone smugi. Animacje te podobne są do tych,
które generują moje skrzydła czy czary Siewcy. Friny niemal wszytkich
obywateli WayEmpire tworzą i odbierają takie efekty. Nikt już się nie
zastanawia, czy są prawdziwe, czy nie. W naszym świecie Ran i Smok nie
istnieją bez magicznych błękitnych lub czerwonych śladów w powietrzu.
Zresztą prawie każdy obywatel otacza się iluzjami – niektórymi naprawdę
animowanymi w powietrzu, ale o wiele częściej wyłącznie cyfrowymi, czyli
reistycznie nieistniejącymi.