Willis Connie - Księga Sądu Ostatecznego

Szczegóły
Tytuł Willis Connie - Księga Sądu Ostatecznego
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Willis Connie - Księga Sądu Ostatecznego PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Willis Connie - Księga Sądu Ostatecznego PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Willis Connie - Księga Sądu Ostatecznego - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Connie Willis Strona 5 Strona 6 Strona 7 Księga Sądu Ostatecznego Tytuł oryginalny:Doomsday Book Tłumaczenie: Arkadiusz Nakoniecznik Strona 8 Spis treści CZĘŚĆ 1 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. CZĘŚĆ 2 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. 23. CZĘŚĆ 3 24. 25. 26. 27. 28. 29. 30. 31. 32. 33. Strona 9 34. 35. 36. Strona 10 Laurze i Cordelii; Każda z Was jest moją Kivrin. Strona 11 Podziękowania Serdecznie dziękuję Panu kierownikowi Jamiemu LaRue oraz całemu Personelowi Biblioteki Publicznej w Greeley za nieocenioną pomoc. Pragnę także wyrazić ogromną wdzięczność Sheil i Kelly’emu, Frazierowi i Cee, a zwłaszcza Marcie - moim najdroższym przyjaciołom. Strona 12 Po to, by rzeczy, o których winniśmy pamiętać, nie zaginęły w otchłaniach czasu i nie uleciały z pamięci tych, co przyjdą po nas, ja, który widziałem tyle nieszczęść w świecie opętanym przez Złego, i który sam mało nie umarłem, czekając na przyjście śmierci, opisałem wszystko, czego byłem świadkiem. Po to, by dzieło nie umarło wraz z twórcą, a trud nie został zapomniany z chwilą jego poniechania, zostawiam dość pergaminu dla tego, kto chciałby kontynuować moją pracę, rzecz jasna, jeśli ktokolwiek z ludzi przetrwa tę okropną zarazę i zechce wziąć pióro do ręki, by dokończyć to, co ja rozpocząłem. Brat John Clyn 1349 Strona 13 CZĘŚĆ 1 Rzeczą najpotrzebniejszą dzwonnikowi nie jest wcale siła, lecz wyczucie czasu (…) Te dwie myśli powinny stale gościć w twej pamięci: dzwony i czas… dzwony i czas… Ronald Blythe Akenfield Strona 14 1. Kiedy tylko Dunworthy otworzył drzwi laboratorium, okulary natychmiast zaszły mu parą. Zdjął je pospiesznie i mrużąc oczy spojrzał na Mary. - Spóźniłem się? - zapytał. - Zamknij drzwi - odparła. - Słyszę tylko te okropne kolędy. Dunworthy posłusznie zamknął drzwi, lecz mimo to z dziedzińca nadal dobiegały dźwięki “Pójdźmy wszyscy do stajenki”. - Spóźniłem się? - zapytał powtórnie. Mary pokręciła głową. - Ominęła cię tylko przemowa Gilchrista. - Odchyliła się do tyłu wraz z krzesłem, dzięki czemu Dunworthy mógł przecisnąć się koło niej i stanąć w głębi niewielkiego pomieszczenia obserwacyjnego. Na drugim krześle leżały jej płaszcz i gruby wełniany beret oraz torba ze świątecznymi prezentami. Siwe włosy Mary były w nieładzie, jakby zaraz po zdjęciu beretu zmierzwiła je niecierpliwym ruchem ręki. - Bardzo długa przemowa o dziewiczej podróży w czasie zorganizowanej przez sekcję średniowiecza oraz o tym, że college Brasenose wreszcie zajmie należne mu miejsce, lśniąc niczym szlachetny klejnot w koronie Nauki. Czy ciągle pada? - Tak - odparł, wycierając szalikiem okulary w drucianej oprawce, po czym starannie umieścił je na nosie i zbliżył się do szklanej ściany odgradzającej ich od laboratorium. Pośrodku pomieszczenia leżał częściowo rozbity wóz otoczony porozrzucanymi kuframi i drewnianymi skrzyniami. W górze, podobne do półprzeźroczystych spadochronów, wisiały ochronne ekrany. Przy jednym z kufrów stał Latimer, opiekun naukowy Kivrin. Sprawiał wrażenie jeszcze starszego i mniej pewnego siebie niż zazwyczaj. Montoya, ubrana w dżinsy oraz wojskową kurtkę, zajęła miejsce obok konsolety; co chwila zerkała niecierpliwie na zegarek. Przy głównym pulpicie siedział Badri, który wystukiwał coś na klawiaturze, spoglądając ze zmarszczonymi brwiami na ekrany monitorów. - Gdzie Kivrin? - zapytał Dunworthy. - Jeszcze jej nie widziałam - poinformowała go Mary. - Myślę, że spokojnie możesz usiąść. Przeskok jest wyznaczony na samo południe, ale szczerze mówiąc wątpię, czy zdążą ze wszystkim, szczególnie jeśli Gilchristowi przyjdzie do głowy wygłosić jeszcze jedno przemówienie. - Przewiesiła płaszcz przez oparcie krzesła i zestawiła na podłogę torbę z pakunkami. - Wolałabym, żeby nie grzebali się przez cały dzień, bo o trzeciej przyjeżdża mój wnuk Colin. To znaczy, jest wnukiem mojej siostry, ale do mnie też mówi “babciu”. Mam go odebrać na stacji metra. - Sięgnęła do torby. - Moja siostrzenica Deirdre wyjechała na Święta do Kentu i poprosiła, żebym się nim zajęła. Mam nadzieję, że przez ten czas przestanie choć na chwilę padać - ciągnęła, zawzięcie grzebiąc w torbie. - Colin ma dwanaście lat i jest bardzo bystrym chłopcem, choć jego słownictwo pozostawia nieco do życzenia. Obecnie wszystko jest dla niego albo “wdechowe” albo “apokaliptyczne”. W dodatku Deirdre pozwala mu jeść stanowczo za dużo słodyczy. - Wreszcie wydobyła z torby wąskie pudełko w czerwonozielone pasy. - Mam to dla niego na Gwiazdkę. Chciałam kupić coś jeszcze, ale zaczęło lać jak z cebra, a poza tym nie jestem w stanie zbyt długo wytrzymać tych okropnych kolęd, które nadają bez przerwy przez głośniki na High Street. - Otworzyła pudełko. - Nie mam pojęcia w co teraz ubierają się dwunastoletni chłopcy, ale przypuszczam, że szaliki są ponadczasowe. Co o tym myślisz, James?… James? Strona 15 Dunworthy drgnął raptownie i odwrócił się od szyby. - Proszę? - Powiedziałam, że moim zdaniem szalik to znakomity prezent gwiazdkowy dla chłopca, nie sądzisz? Spojrzał na gładki buroszary szalik, który Mary wyjęła z pudełka i pokazywała mu z nie skrywaną dumą. Kiedy był chłopcem w wieku Colina - od tego czasu minęło już prawie pół wieku - wynajdywał najprzeróżniejsze preteksty, żeby tylko nie założyć czegoś takiego na szyję. - Tak, oczywiście - mruknął, po czym odwrócił się z powrotem w kierunku laboratorium. - O co chodzi, James? Czy coś się stało? Latimer podniósł z podłogi małą szkatułkę z metalowymi okuciami, po czym rozejrzał się niepewnie dokoła, jakby zapomniał, co zamierzał z nią zrobić. Montoya ponownie zerknęła ze zniecierpliwieniem na zegarek. - Gdzie jest Gilchrist? - zapytał Dunworthy. - Poszedł tam - odparła Mary, wskazując drzwi w przeciwległej ścianie pomieszczenia. - Najpierw przemawiał na temat miejsca sekcji średniowiecza w historii, trochę pogadał z Kivrin, przyglądał się, jak technik przeprowadza testy, po czym zabrał ze sobą Kivrin i zniknął za tymi drzwiami. Przypuszczam, że stara się przygotować ją do przeskoku. - Przygotować do przeskoku… - mruknął Dunworthy. - James, usiądź tu wreszcie i powiedz, o co chodzi - zażądała stanowczo, chowając do torby pudełko z szalikiem. - Przede wszystkim: gdzie się podziewałeś? Myślałam, że zjawisz się tu przede mną. Bądź co bądź, Kivrin jest twoją ulubioną studentką. - Próbowałem się skontaktować z dziekanem Wydziału Historycznego - odparł Dunworthy, spoglądając przez szybę na monitory i wskaźniki zainstalowane na głównym pulpicie kontrolnym. - Z Basingamem? Wydawało mi się, że wyjechał na ferie? - Owszem, a Gilchrist tak wszystko urządził, że na czas nieobecności dziekana został jego zastępcą i na własną rękę podjął decyzję o rozpoczęciu badań nad średniowieczem metodą podróży w czasie. Nie konsultując się z nikim, zmienił klasyfikację prawie wszystkich epok. Wiesz jaką kategorię nadał XIV wiekowi? Szóstą. Szóstą, wyobrażasz sobie?! Basingame nigdy by na to nie pozwolił, ale wyjechał nie wiadomo dokąd. - Spojrzał z nadzieją na kobietę. - A może ty wiesz, gdzie on się podziewa? - Niestety nie. Wydaje mi się, że gdzieś w Szkocji. - Gdzieś w Szkocji! - powtórzył z goryczą. - A tymczasem Gilchrist wysyła Kivrin do stulecia, które ma kategorię dziesiątą, w którym panowały skrofuły, dżuma, i w którym spalono na stosie Joannę d’Arc! - Spojrzał na Badriego mówiącego coś cicho do mikrofonu. - Powiedziałaś, że Badri przeprowadzał testy. Jakie? Sprawdził koordynaty? Przeprowadził symulację? - Nie wiem. - Machnęła ręką w kierunku ekranów, na których migotały zmieniające się w szybkim tempie kolumny liczb, tabele i wykresy. - Jestem tylko lekarzem. Wydawało mi się, że to są testy, ale nie pytaj mnie jakie, bo zupełnie się na tym nie znani. On jest z Balliol, prawda? Dunworthy skinął głową. - Najlepszy technik, jakiego mamy. - Przez chwilę w milczeniu obserwował Badriego, który wystukiwał coś na klawiaturze nie spuszczając wzroku z monitorów. - Wszyscy technicy z New College wyjechali na ferie. Gilchrist zamierzał wziąć praktykanta, który jeszcze nigdy nie obsługiwał przeskoku z udziałem człowieka. Wyobrażasz sobie? Praktykanta! Z trudem namówiłem go, żeby ściągnął Badriego. Jeśli już się uparł, żeby to zrobić, niech przynajmniej zajmą się tym prawdziwi fachowcy. Strona 16 Badri zmarszczył brwi, wyjął z kieszeni światłomierz, wstał z fotela i ruszył w kierunku wozu. - Badri! - zawołał Dunworthy. Technik nie zareagował. Kontrolując wskazania światłomierza, chodził między porozrzucanymi skrzyniami i kuframi, by wreszcie schylić się i przesunąć jedną z nich nieco w lewo. - Nie słyszy cię - powiedziała Mary. - Badri! Muszę z panem porozmawiać! Mary podniosła się z krzesła. - On cię nie słyszy, James - powtórzyła. - Ta szyba jest dźwiękoszczelna. Badri powiedział coś do Latimera, który wciąż trzymał w rękach szkatułkę z metalowymi okuciami, po czym zabrał mu ją i postawił z powrotem w miejscu, w którym na podłodze znajdował się narysowany kredą znak. Latimer sprawiał wrażenie zupełnie zdezorientowanego. Dunworthy rozejrzał się w poszukiwaniu mikrofonu, lecz nigdzie nie mógł go dostrzec. - W jaki sposób mogłaś wysłuchać przemowy Gilchrista? - Nacisnął jakiś guzik - odparła, wskazując tablicę z licznymi przyciskami na jednej ze ścian laboratorium. Badri wrócił za konsoletę i znowu zaczął mówić do mikrofonu. Ekrany ochronne opuściły się na chwilę, po czym, na polecenie technika, powędrowały z powrotem w górę. - Poprosiłem go, żeby sprawdził wszystko od A do Z: funkcjonowanie sieci, obliczenia tego praktykanta, koordynaty, dosłownie wszystko… Obiecał mi, że jeśli znajdzie jakąkolwiek niedokładność, nie dopuści do przeskoku, bez względu na to, co powie Gilchrist. - Chyba nie przypuszczasz, że Gilchrist świadomie narażałby Kivrin na niebezpieczeństwo? - zaprotestowała Mary. - Zapewnił mnie, że przedsięwziął wszelkie możliwe środki ostrożności… - Dobre sobie! - parsknął Dunworthy. - Wszelkie możliwe środki ostrożności! Nawet nie sprawdził parametrów i nie pofatygował się, żeby przeprowadzić choćby najprostszą symulację! Zanim wysłaliśmy człowieka w XX wiek, przez dwa lata eksperymentowaliśmy ze zdalnie sterowanymi sondami. On nie wysłał ani jednej. Badri powiedział mu, że przeskok powinien zostać odwołany, a on tylko przesunął go o dwa dni! Ten człowiek jest po prostu niekompetentny. - Ale w swoim przemówieniu wyjaśnił, dlaczego przeskoku należy dokonać właśnie dzisiaj. Powiedział, że w XIV wieku ludzie nie przywiązywali większej wagi do dat, z wyjątkiem okresu siewu i żniw, a także świąt kościelnych. Według niego najwięcej różnych świąt przypadało w okresie Bożego Narodzenia, więc sekcja średniowiecza postanowiła wysłać Kivrin akurat teraz, bo w Adwencie dziewczynie będzie łatwo ustalić położenie czasowe i tak wszystko zorganizować, żeby dwudziestego ósmego grudnia wrócić na miejsce przeskoku. - Decyzja, żeby wysłać ją teraz, mimo że operacja nie jest właściwie przygotowana, nie ma nic wspólnego z Adwentem ani Bożym Narodzeniem - odparł Dunworthy. Przez cały czas obserwował Badriego, który znowu zmarszczył brwi i stukał jednym palcem w klawiaturę. - Mógł wyznaczyć nową datę na następny tydzień i odebrać ją na przykład w Trzech Króli. Mógł przez pół roku wysyłać bezzałogowe sondy, a potem wpuścić ją w pętlę, co byłoby najbezpieczniejsze. Prawda przedstawia się w ten sposób, że wysyłają właśnie teraz, ponieważ nie ma Basingame’a, który mógłby go powstrzymać. - Wiesz co? - mruknęła Mary. - Ja też odniosłam wrażenie, że bardzo mu się spieszy. Aż podskoczył, kiedy mu powiedziałam, ile czasu Kivrin powinna spędzić w klinice. Musiałam kilka razy powtarzać, że szczepionki nie działają od razu i że trzeba upewnić się, czy organizm nabrał już wystarczającej odporności. Strona 17 - Powrót dwudziestego ósmego grudnia… - powiedział z goryczą Dunworthy. - Wiesz, co to za święto? Dzień Młodzianków obchodzony na pamiątkę rzezi niewiniątek dokonanej przez Heroda. Biorąc pod uwagę sposób, w jaki jest przeprowadzana ta operacja, trudno uznać to za dobry omen. - Czemu więc nie interweniujesz i nie zabronisz Kivrin uczestniczyć w eksperymencie? Przecież jesteś jej opiekunem naukowym. - Niestety nie - odparł. - Kivrin studiuje w college’u Brasenose, a jej opiekunem jest Latimer. - Wskazał ruchem głowy siwowłosego mężczyznę, który znowu podniósł szkatułkę z podłogi i przyglądał się jej z roztargnieniem. - U nas, w Balliol, zjawiła się nieoficjalnie. Poprosiła mnie o pomoc w przygotowaniach, a ja od razu powiedziałem jej, że powinna się wycofać. Kivrin przyszła do niego, kiedy była jeszcze na pierwszym roku. - Chcę na własne oczy zobaczyć średniowiecze - oświadczyła. Miała niespełna metr pięćdziesiąt wzrostu i jasne włosy splecione w warkocze. Wyglądała tak młodo, że zawahałby się, czy pozwolić jej samodzielnie przejść przez jezdnię. - Zapomnij o tym - odparł. To był jego pierwszy błąd. Powinien odesłać ją z powrotem do sekcji średniowiecza, żeby porozmawiała o tym ze swoim opiekunem naukowym. - Średniowiecze jest zamknięte. Dostało dziesiątą kategorię. Od razu miał okazję przekonać się, jak bardzo jest uparta. - Kategoria dotyczy całej epoki, a pan Gilchrist twierdzi, że nadano ją zbyt pochopnie. Gdyby przeprowadzić analizę rok po roku, okazałoby się, że niektóre okresy są całkiem bezpieczne. Przy nadawaniu kategorii kierowano się między innymi danymi dotyczącymi śmiertelności, która rzeczywiście była dość wysoka, ale przede wszystkim z powodu niedożywienia i braku opieki medycznej. Historyk zaszczepiony przeciwko grasującym wtedy chorobom nie musiałby się niczego obawiać. Pan Gilchrist zamierza zwrócić się do Rady Wydziału z prośbą o dokonanie ponownej oceny i otwarcie przynajmniej części XIV wieku. - Jakoś nie mogę sobie wyobrazić Rady Wydziału Historycznego otwierającej wiek, w którym nie tylko grasowała Czarna Śmierć, ale także trwała w najlepsze Wojna Stuletnia - odparł Dunworthy. - Mimo wszystko mogą to zrobić, a kiedy tak się stanie, natychmiast zgłoszę się na ochotnika. - Nic z tego nie będzie - stwierdził stanowczo. - Choćby dlatego, że na pewno nie wyślą kobiety. W czternastym wieku nie spotykało się samotnie podróżujących kobiet. Tylko te z najniższych klas społecznych wyruszały czasem w drogę bez opieki, ale stawały się łatwym łupem każdego zwierzęcia lub rzezimieszka. Te wywodzące się ze szlachty, a nawet należące do powstającej wtedy klasy średniej, przebywały zawsze w towarzystwie ojców, mężów albo służących, lub wszystkich naraz. Poza tym, nawet jeśli na chwilę zapomnimy, że jesteś kobietą, to przecież nie skończyłaś jeszcze studiów. W średniowieczu czyha zbyt wiele niebezpieczeństw, żeby posyłać tam kogoś bez żadnego doświadczenia. - Wcale nie jest tam niebezpieczniej niż w dwudziestym wieku - zaprotestowała dziewczyna. - Proszę tylko pomyśleć o gazie musztardowym, karambolach i nalotach dywanowych. Przynajmniej nikt nie zrzuci mi na głowę bomby atomowej. A skąd wziąć doświadczonych specjalistów od średniowiecza? Nikt tam przecież nie był, a pańscy fachowcy od XX wieku nie mają pojęcia o tamtym okresie. Nikt nie ma pojęcia. Nie zachowały się prawie żadne dokumenty, z wyjątkiem rejestrów parafialnych i ksiąg podatkowych, więc nie bardzo wiemy, jak żyli ludzie w tamtych czasach. Właśnie dlatego chcę zobaczyć to na własne oczy. Pomoże mi pan? - Obawiam się, że będziesz musiała porozmawiać z kimś z sekcji średniowiecza - powiedział wreszcie, ale było już za późno. Strona 18 - Już z nimi rozmawiałam. Oni też nic nie wiedzą - to znaczy nic praktycznego. Pan Latimer uczy mnie staroangielskiego koncentrując się na fleksji przymiotnikowej i hipotetycznych zmianach miejsc artykulacji głosek, ale jeszcze nie miałam okazji powiedzieć nawet jednego słowa. Muszę znać ich język i obyczaje - ciągnęła, oparłszy się obiema rękami na biurku Dunworthy’ego. - Czy pan wie, że oni nie mieli talerzy? Używali płaskich bochenków chleba zwanych manchets, które zjadali po posiłku. Potrzebuję kogoś, kto opowie mi o takich szczegółach, żebym nie popełniała błędów. - Jestem specjalistą od dwudziestego wieku, nie od średniowiecza! - zaprotestował. - Ostatni raz czytałem coś na ten temat chyba ze czterdzieści lat temu! - Ale pan wie, co powinnam wiedzieć. Wystarczy, że zasygnalizuje mi pan problem, a ja już sama znajdę wszystko na ten temat. - Dlaczego nie zwrócisz się do Gilchrista? - zapytał, choć w głębi duszy uważał, że tamten jest zarozumiałym głupcem. - Pan Gilchrist poświęca całą energię walce o przeklasyfikowanie epoki i nie ma czasu na nic więcej. Co mu przyjdzie z przeklasyfikowania epoki, jeśli nie będzie miał nikogo, kogo mógłby tam posłać? - pomyślał Dunworthy, głośno zaś zapytał: - A ta Amerykanka, Montoya? Zdaje się, że prowadzi prace wykopaliskowe w pobliżu Witney. Powinna sporo wiedzieć na ten temat. - Ona też nie ma czasu, bo bez przerwy szuka ludzi do pomocy. Sam pan widzi: są zupełnie bezużyteczni. Tylko pan może mi pomóc. Powinien wtedy powiedzieć: “Jednak to oni są wykładowcami w college’u Brasenose, nie ja”, ale dał się ponieść złośliwej satysfakcji spowodowanej faktem, że oto znalazło potwierdzenie jego głęboko skrywane przekonanie, iż Latimera już tylko niewielki krok dzieli od całkowitej demencji, a Montoya więcej czasu poświęca swoim frustracjom niż autentycznej pracy naukowej oraz że Gilchrist nie jest w stanie samodzielnie wykształcić dobrego historyka. Uznał, iż oto nadarza się znakomita okazja, aby utrzeć nosa sekcji średniowiecza i pokazać im, jak powinno się to robić. - Wyposażymy cię w elektronicznego tłumacza, ale oprócz staroangielskiego musisz poznać także kościelną łacinę, normański i staroniemiecki. Kivrin natychmiast wyjęła z kieszeni kartkę i ołówek, i zaczęła pilnie notować. - Będą ci potrzebne praktyczne umiejętności takie jak dojenie krowy, zbieranie jaj, uprawianie ogródka - wyliczał, zginając palce najpierw prawej, potem lewej ręki. - Musisz zapuścić dłuższe włosy, nauczyć się jeździć konno, szyć, cerować, tkać i prząść, nie na kołowrotku, ale za pomocą wrzeciona. W tamtych czasach nie było jeszcze kołowrotka. - Nagle oprzytomniał, uświadomiwszy sobie, że dał się wciągnąć w pułapkę. - Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza? - zapytał. Kivrin siedziała z pochyloną głową, zapisując każde jego słowo. Jej jasne warkocze kołysały się w rytmie poruszeń głowy. - Czy zdajesz sobie sprawę, że musisz nauczyć się opatrywać rany i wrzody, musisz wiedzieć, jak przygotować do pogrzebu ciało dziecka, jak własnoręcznie wykopać grób? Niezależnie od tego, co wymyśli Gilchrist, śmiertelność nadal będzie warta pełnej dziesiątki. W XIV wieku przeciętna długość życia wynosiła trzydzieści osiem lat. Częściej niż z żywymi ludźmi będziesz miała do czynienia z trupami. Widziałaś już kiedyś nieboszczyka? Ołówek znieruchomiał nad papierem, a Kivrin podniosła głowę i z powagą spojrzała mu prosto w oczy. - Gdzie mogę zacząć się oswajać? - zapytała. - W kostnicy? Czy lepiej zwrócić się do doktor Strona 19 Ahrens z kliniki? - Powiedziałem jej, że nie może tego zrobić - wyszeptał Dunworthy, wpatrując się przed siebie niewidzącym spojrzeniem. - Ale ona nie chciała mnie słuchać… - Mnie także - zawtórowała mu Mary. Dunworthy usiadł obok niej na krześle. Deszcz i gonitwa za Basingamem sprawiły, że odezwał się jego artretyzm. Dopiero teraz zorientował się, iż wciąż ma na sobie palto; ściągnął je z trudem, po czym zdjął szalik, który miał zawiązany wokół szyi. - Chciałam skauteryzować jej śluzówkę w nosie. Tłumaczyłam, że nie jest przyzwyczajona do zapachów, a raczej do smrodu, jaki przypuszczalnie tam panuje. Odchody, psująca się żywność, nie myte ciała… Tłumaczyłam jej, że jeśli da po sobie poznać obrzydzenie, może napytać sobie biedy, a nawet jeżeli zapanuje nad odruchami warunkowymi, to mogą chwycić ją mdłości, a wtedy trudno racjonalnie myśleć i sprawnie funkcjonować. - Ale ona nie chciała cię słuchać - powtórzył jak echo Dunworthy. - Właśnie. - Ja z kolei starałem się jej wyjaśnić, że w średniowieczu czyha na nią mnóstwo niebezpieczeństw oraz że Gilchrist nie przedsięwziął wystarczających środków ostrożności. Powiedziała mi, że przesadzam. - Kto wie, może ma rację? - mruknęła Mary. - Bądź co bądź, przeskokiem kieruje nie Gilchrist tylko Badri. W razie najmniejszych wątpliwości z pewnością przerwie operację. - To prawda. Badri wciąż stukał jednym palcem w klawiaturę, wpatrując się z uwagą w monitory. Był nie tylko najlepszym technikiem w college’u Balliol, ale także na całym Uniwersytecie. Miał na koncie mnóstwo nienagannie przeprowadzonych przeskoków. - Poza tym Kivrin jest znakomicie przygotowana - ciągnęła Mary. - Nauczyłeś ją wszystkiego, czego mogłeś, ja przez cały miniony miesiąc zajmowałam się jej stanem fizycznym. Została zaszczepiona przeciwko cholerze, tyfusowi oraz wszystkim chorobom znanym w 1320 roku - nawiasem mówiąc nie zalicza się do niej Czarna Śmierć, która tak bardzo cię niepokoi, ponieważ do Anglii zaraza dotarła dopiero w 1348 roku, a więc dwadzieścia osiem lat później - usunęłam jej wyrostek robaczkowy i wzmocniłam układ odpornościowy. Zaaplikowałam mnóstwo środków przeciwwirusowych i nauczyłam podstaw medycyny średniowiecznej. Z własnej, nieprzymuszonej woli przyswoiła sobie podstawy ziołolecznictwa… - Wiem, wiem - przerwał jej Dunworthy. Mógłby jeszcze długo ciągnąć wyliczankę. Rok temu Kivrin poświęciła niemal całe ferie świąteczne na naukę łacińskiej liturgii, tkania i wyszywania, on zaś podsuwał jej materiały dotyczące każdej dziedziny wiedzy, która (jego zdaniem) mogła okazać się przydatna w XIV wieku, ale przecież to wszystko było za mało, by uchronić ją przed stratowaniem przez konia lub zgwałceniem przez pijanego rycerza wracającego do domu z kolejnej wyprawy krzyżowej. W 1320 roku wciąż jeszcze palono ludzi na stosach. Na to nic nie poradzi żadna szczepionka. Co będzie, jeżeli ktoś zobaczy ją w trakcie przeskoku i uzna za czarownicę? Ponownie spojrzał przez szybę. Latimer wreszcie odstawił szkatułkę na miejsce, Montoya znowu zerknęła na zegarek, technik ze zmarszczonymi brwiami stukał w klawiaturę. - Powinienem odmówić jej pomocy - powiedział. - Zgodziłem się tylko po to, żeby udowodnić Gilchristowi jego brak kompetencji. - Bzdura. Zgodziłeś się ze względu na nią. Jest taka sama jak ty: bystra, zaradna i zdecydowana. Strona 20 - Ale ja nigdy nie byłem tak uparty! - Oczywiście, że byłeś. Doskonale pamiętam jak kiedyś niewiele brakowało, żebyś przeniósł się do Londynu akurat w trakcie najcięższych bombardowań. Innym razem, do spółki z pewnym bibliotekarzem… Drzwi otworzyły się raptownie i do laboratorium weszli Kivrin oraz Gilchrist. Po to, by przejść nad porozrzucanymi pakunkami, dziewczyna musiała nieco unieść długą suknię. Miała na sobie ten sam płaszcz podszywany króliczym futrem i jasnoniebieską, suto marszczoną suknię z ręcznie tkanego materiału, które pokazała mu wczoraj. Suknia przypominała koc, który ktoś zarzucił jej na ramiona, rękawy zaś były tak długie, że zasłaniały dłonie. Długie jasne włosy, związane z tyłu wstążką, sięgały do połowy pleców. Wciąż nie wyglądała na wystarczająco dorosłą, żeby samodzielnie przejść na drugą stronę ulicy. Dunworthy poderwał się z krzesła i stanął przy szybie, gotów zapukać, kiedy tylko dziewczyna spojrzy w jego kierunku, ona jednak zatrzymała się wśród porozrzucanych bagaży, pochyliła głowę, przez chwilę wpatrywała się uważnie w podłogę, po czym zrobiła pół kroku naprzód i znieruchomiała w wyznaczonym miejscu. Gilchrist podszedł do Badriego, zamienił z nim kilka słów, wziął do rąk leżącą na konsolecie tabliczkę i zaczął coś na niej zaznaczać szybkimi ruchami pióra świetlnego. Kivrin zwróciła się do Gilchrista, wskazując na leżącą na podłodze szkatułkę z metalowymi okuciami. Montoya ze zniecierpliwieniem wzruszyła ramionami, podeszła do dziewczyny i pokręciła głową. Kivrin przemówiła ponownie, tym razem bardziej zdecydowanie; Montoya uklękła, podniosła szkatułkę i położyła ją nieco bliżej wozu. Gilchrist odhaczył kolejną pozycję na liście. Powiedział kilka słów do Latimera, który podał mu płaskie metalowe pudełko. Gilchrist spojrzał na dziewczynę i skinął głową, ona zaś złożyła ręce, pochyliła głowę, a następnie zaczęła coś szeptać. - Powtarza jakąś modlitwę? - zapytał Dunworthy. - Bardzo słusznie, bo coś mi się wydaje, że przy tym przeskoku może liczyć wyłącznie na boską pomoc. - Sprawdzają implant - wyjaśniła Mary. - Jaki implant? - Specjalny układ scalony, który będzie rejestrował jej spostrzeżenia. W tamtych czasach większość ludzi nie potrafiła czytać ani pisać, więc wszczepiłam jej do jednego przegubu mikrofon i miniaturową baterię, a do drugiego kostkę pamięci. Rejestrator zaczyna działać, kiedy Kivrin złoży ręce jak do modlitwy. Specjalnie tak to zrobiliśmy, żeby wyglądało, że się modli. Pojemność pamięci wynosi 2,5 gigabajta, aż nadto jak na niespełna trzy tygodnie. - Powinnaś wszczepić jej też nadajnik, żeby mogła wezwać pomoc. Gilchrist majstrował przy metalowym pudełku. Pokręcił z niezadowoleniem głową, a wtedy Kivrin trochę wyżej podniosła złączone ręce. Jeden z rękawów osunął się nieco, odsłaniając wyraźne skaleczenie na przegubie. - Coś jest nie w porządku - powiedział Dunworthy do Mary. - Ona krwawi. Z rany na przegubie istotnie ciekła wąska czerwona strużka. Kivrin znowu mówiła do złożonych rąk. Umilkła dopiero wtedy, kiedy usatysfakcjonowany Gilchrist skinął głową. Chwilę później spojrzała w bok, dostrzegła Dunworthy’ego i posłała mu radosny uśmiech. Krwawiła także z rany na skroni, i to tak bardzo, że jasne włosy przylepiły się do skóry. Gilchrist odruchowo zerknął w to samo miejsce co dziewczyna, zmarszczył brwi, a następnie szybkim krokiem ruszył w kierunku szklanego przepierzenia. Dunworthy z wściekłością załomotał pięścią w szybę.