9640

Szczegóły
Tytuł 9640
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9640 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9640 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9640 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

James Cobb Morski my�liwiec Przek�ad ANDRZEJ LESZCZY�SKI AMBER Wszystkim m�czyznom, a teraz tak�e kobietom, pe�ni�cym s�u�b� na kanonierkach od jeziora Erie po delt� Mekongu i od Vicksburga po Archipelag Bismarcka, cz�sto zmuszonym do tego, aby dawa� z siebie wszystko Ruchoma baza przybrze�na �P�ywak 1" 20 kilometr�w od afryka�skiego Z�otego Wybrze�a 7 wrze�nia 2007 roku, godzina 22.18 czasu lokalnego Dopiero po zachodzie s�o�ca ma�y przeci��ony klimatyzator zamonto- wany w oknie modu�u mieszkalnego zacz�� troch� os�abia� r�wnikowy skwar. Mimo to Amanda Garrett w mundurze polowym si� interwencyjnych - spo- ro za du�ym, cho� by� to najmniejszy rozmiar, jaki kwatermistrz znalaz� w magazynie - czu�a si� jak w grubym brezentowym namiocie. Pr�bowa�a nie zwraca� uwagi na lepi�ce si� do cia�a przepocone ubranie. Popatrzy�a na ekran przeno�nego komputera i jeszcze raz przeczyta�a sko�czony przed chwil� tekst. Najdro�szy Arkady, To jeden z tych wyj�tkowych list�w, do kt�rych napisania my, s�u��cy w si�ach zbrojnych, bywamy niekiedy zmuszeni. Je�eli go czytasz, oznacza to, �e zgin�am. Mam nadziej�, �e moja �mier� przyczyni�a si� do pomy�lnego zako�czenia akcji. Wierz� r�wnie�, i� nie poci�gn�a za sob� �mierci nikogo innego. Dzi� wieczorem, jak zwykle przed roz- pocz�ciem operacji, b�d� si� modli�a o to, aby jakikolwiek m�j b��d czy chwila s�abo�ci nie kosztowa�a �ycia �adnego z ludzi, kt�rzy znale�li si� pod moj� komend�. Cena krwi w tej operacji i tak jest ju� zbyt du�a. �a�uj� tak�e innych poniesionych koszt�w, zw�aszcza osobistych. Chcia�abym, aby nasze marzenia, jakie snuli�my w tym kr�tkim okresie wsp�lnego �ycia, sta�y si� rzeczywisto�ci�. Pragn�a- bym nacieszy� si� tym szcz�ciem, kt�re dzi�ki Tobie odnala- z�am. Nie zapomnij o tym, Arkady. Dzi�kuj� Ci z ca�ego serca za Twoje gor�ce uczucie, odwag� i oparcie, jakie znajdowa�am w Tobie zawsze, ilekro� go potrzebowa�am. Na t� ostatni� i naj- d�u�sz� wypraw� zabior� mn�stwo cudownych wspomnie�. Ze swojej strony mog� tylko zapewni�, i� bardzo Ci� kocham i bez- granicznie �a�uj�, �e nasz zwi�zek nie m�g� przetrwa�. �egnaj, ukochany. �ycz� Ci wiele szcz�cia, bo na nie zas�ugu- jesz. Amanda Nie pozosta�o ju� nic wi�cej do dodania, chocia� mog�aby jeszcze poru- szy� tyle innych spraw, gdyby tylko mia�a czas. Szybko zapisa�a plik na dysku obok dw�ch innych wcze�niejszych list�w, do ojca i do Christine Rendino. Chris powinna je bez trudu odczyta� i dostarczy� adresatom. By�o to ju� ostatnie zadanie, kt�re sobie wyznaczy�a. Wszelkie pozosta- �e przygotowania dobieg�y ko�ca. Wszystko by�o gotowe. Mog�a jeszcze chwil� odpocz��. Odchyli�a si� na oparcie krzes�a i po- woli przenios�a wzrok z ekranu komputera na ciemnoszar� stalow� �cian� modu�u. Przebywa�a tu ju� od pi�ciu miesi�cy, lecz nadal nie potrafi�a po staremu nazywa� grodzi� tej �ciany na okr�cie, kt�ry w rzeczywisto�ci wca- le nie by� okr�tem. Obok pulpitu wisia�a naszykowana wcze�niej uprz�� typu Molle: grube szelki z kieszeniami na kr�tkofal�wk� i flary, z kabur� na pistolet oraz za- pasowe magazynki, a tak�e ci�ka kamizelka ratunkowa i op�ywowy he�m w maskuj�cych kolorach. Wzdrygn�a si�, kiedy niespodziewanie tekst listu znikn�� z ekranu kom- putera, ust�puj�c miejsca standardowemu �ciemniaczowi marynarki wojen- nej. W rogu pojawi�o si� okienko zegara, przykuwaj�c jej uwag�. By�a dwu- dziesta druga dwadzie�cia jeden. Dopiero dziesi�ta, pomy�la�a Amanda. Czy naprawd� wszystko zacz�o si� zaledwie siedemna�cie godzin temu? Nie up�yn�a jeszcze nawet doba? Ale przecie� obecna kryzysowa sytuacja by�a tylko ostatnim ogniwem w d�ugim �a�cuchu tragicznych wydarze�. W gruncie rzeczy wszystko za- cz�o si� na d�ugo przedtem, zanim Amanda Lee Garrett, do niedawna no- sz�ca stopie� komandora, a teraz kapitana, zosta�a przydzielona do s�u�by w tym niezwyk�ym zak�tku �wiata, nawet zanim us�ysza�a po raz pierwszy o Unii Zachodnioafryka�skiej. A mo�e jeszcze zanim ta Unia w og�le po- wsta�a. Zarzewie Monrowia, Liberia 14 czerwca 1994 roku, godzina 21.40 czasu lokalnego Kiedy� Liberia by�a najstarszym demokratycznym pa�stwem afryka�- skim, wzoruj�cym konstytucj� i akt swob�d obywatelskich na ustawodaw- stwie Stan�w Zjednoczonych. Rozwija�a si� tak dynamicznie, �e pod wzgl�- dem wsp�czynnika wzrostu gospodarczego ust�powa�a tylko Japonii. S�ynny szpital imienia Johna Kennedy'ego zosta� uznany za najnowocze�niejsz� i najlepsz� plac�wk� medyczn� w ca�ym Trzecim �wiecie. Kiedy� wszyscy mieszka�cy Liberii mieli r�wne prawa. Land-rover z g�o�nym warkotem przemierza� duszn� tropikaln� noc, wspinaj�c si� wyboist� brukowan� uliczk� na wzg�rze Mamba Point. W otaczaj�cej go ciemno�ci rozcinanej snopami �wiate� reflektor�w pano- wa� wzmo�ony ruch. Niewyra�ne postaci uskakiwa�y z drogi, szukaj�c schro- nienia w g��bi mrocznych zau�k�w, niczym przera�one zwierz�ta kry�y si� w ruderach i zrujnowanych budynkach po obu stronach zasypanej gruzami ulicy. W ci�gu ostatnich lat mieszka�cy Monrowii nauczyli si� ju�, �e ludzie je�d��cy samochodami s� najcz�ciej dobrze uzbrojeni. Co wi�cej, przeko- nali si�, �e bro� jest zwykle u�ywana do bezsensownych krwawych pora- chunk�w. Strach nie by� jednak uczuciem zarezerwowanym dla cywil�w. Nigeryj- ski �o�nierz przy karabinie maszynowym typu Bren, zamontowanym na ra- mie landrovera, tak�e by� bardzo zdenerwowany. Z przej�ciem wodzi� luf� na lewo i prawo, mierz�c w kolejne mijane ruiny. Od czasu do czasu �mier� zbiera�a obfite �niwo w zniszczonej stolicy Liberii. Nigdy nie mo�na by�o mie� pewno�ci, kto wy�oni si� niespodziewanie zza tego czy tamtego rogu. Warkot silnika przeszed� w cichy pomruk, kiedy samoch�d zajecha� przed fronton zrujnowanej Hali Maso�skiej. Kapitan Obe Belewa zeskoczy� na ziemi� z terenowego auta i rzuci� kr�tki rozkaz: - Nie ga�cie silnika, kapralu. Wysoki oficer, ubrany w taki sam tropikalny mundur polowy jak jego podkomendni, min�� podziurawiony kulami pomnik jakiego� dawno zapo- mnianego liberyjskiego przyw�dcy i wbieg� po marmurowych schodach prowadz�cych do centralnego wej�cia pot�nego starego gmachu. Sp�kane jo�skie kolumny portyku lekko po�yskiwa�y w blasku gwiazd, upodabnia- j�c to miejsce do zabytk�w staro�ytnego Rzymu. W�a�nie w tej hali mie�ci�a si� kwatera g��wna ECOMOG, Wojskowej Grupy Obserwacyjnej Wsp�lnoty Gospodarczej Pa�stw Afryki Zachodniej. Dwaj wartownicy przy drzwiach wypr�yli si� na baczno�� przed kapita- nem, kt�ry nawet nie zada� sobie trudu, by odpowiedzie� na oddane przez nich honory. Obskurny, ograbiony ze sprz�t�w hol o�wietla�a pojedyncza �ar�wka zasilana z generatora spalinowego. Przy szarym metalowym biurku siedzia� sztabowy porucznik z kompanii kwatermistrzowskiej i w m�tnym blasku migocz�cej lampki przegl�da� angielskie czasopismo sportowe. - Musz� rozmawia� z pu�kownikiem Eb�! - rzuci� ostro Belewa, kiedy niczym duch wy�oni� si� z ciemno�ci. - Natychmiast! Zaskoczony oficer dy�urny podskoczy� na miejscu, rzuci� gazet� na biur- ko i popatrzy� na intruza. Wiecznie zas�piony, barczysty i muskularny kapitan Belewa nawet w wa- runkach pokojowych robi� gro�ne wra�enie. A teraz, ze �ci�gni�t� twarz� i p�on�cymi z w�ciek�o�ci oczami, by� po prostu przera�aj�cy. Porucznik doskonale wiedzia�, �e automatyczny browning i ostra jak brzytwa maczeta przy jego pasie nie s� tylko atrybutami piastowanego sta- nowiska. By� to zawsze gotowy do u�ytku or� zaprawionego w bojach �o�- nierza. Nie mniej do�wiadczenia mia�a kompania zmechanizowanej pie- choty, kt�r�Belewa dowodzi�. Powszechnie uwa�ano j� za jednostk� elitarn�, najlepszy pododdzia� batalionu i ca�ej Grupy Obserwacyjnej. Niekt�rzy twierdzili nawet, �e trudno szuka� lepszej kompanii w nigeryjskiej armii. W dodatku kr��y�y plotki, �e Belewie lepiej nie wchodzi� w drog�. - Pu�kownik niedawno zako�czy� s�u�b�, kapitanie - wyrecytowa� po- rucznik. - Po�o�y� si� spa� i rozkaza�, aby mu nie przeszkadzano, chyba �e zdarzy si� co� nadzwyczajnego. Belewa hukn�� pi�ci� w biurko, a� po holu przetoczy�o si� echo. - To prosz� uzna� t� sytuacj� za nadzwyczajn�! Musz� natychmiast roz- mawia� z pu�kownikiem Eb�! Oficer dy�urny szybko przywo�a� wartownika i kaza� mu zaprowadzi� Belew� prosto do kwatery Eby. Zdawa� sobie spraw�, �e prawdopodobnie �ci�gnie na siebie gniew dow�dcy batalionu, musia� jednak wybra� mniej- sze z�o. Kapitan poszed� za przewodnikiem szerokimi, �ukowatymi schodami. Na pierwszym pi�trze starej rozleg�ej budowli skr�cili w boczny, r�wnie s�abo o�wietlony korytarz. Jak inne podobne gmachy Monrowii, by�a ma- so�ska �wi�tynia dawno temu zosta�a ograbiona ze wszystkiego, co da�o si� wynie��, nie wy��czaj�c drzwi. W pustych otworach przej�� porozwieszano zas�onki, zza kt�rych wydostawa�y si� w�skie smugi �wiat�a. Dolatywa�a tak�e muzyka i g�o�ne �miechy kobiet. W odpowiedzi na wezwanie wartownika zza zas�onki w g��bi korytarza wy�oni� si� pu�kownik Eba. Kiedy wychodzi� na korytarz, Belewa zerkn�� do wn�trza jego kwatery. Zobaczy� kilku wysokich rang� oficer�w batalio- nu, kt�rzy bawili si� w towarzystwie paru m�odych atrakcyjnych miejsco- wych kobiet, ubranych w jaskrawe tanie sukienki i ko�ysz�cych si� rytmicznie w takt modnego nigeryjskiego afro-popu, dolatuj�cego z g�o�nika magne- tofonu kasetowego. Eba by� niski i przysadzisty, z wielkim wydatnym brzuchem, �ci�le opi�- tym kurtk� polowego munduru. W r�ku trzyma� blaszany kubek od kawy do po�owy nape�niony whisky. - O co chodzi, kapitanie? - warkn��, krzywi�c si� z niech�ci�. Belewa stan�� przed nim w swobodnej pozie i utkwi� wzrok w �cianie ponad g�ow� dow�dcy. - Pu�kowniku, moi zwiadowcy zameldowali, �e wioska Simonsville, le��ca pi�tna�cie kilometr�w na p�nocny wsch�d od miasta, zosta�a zaata- kowana przez nie zidentyfikowany oddzia� zbrojny. Przys�a�em do sztabu ju� dwa raporty w tej sprawie. - Dzi�kuj�, kapitanie, �e z tak� gorliwo�ci� zwracacie uwag� dow�dz- twa na ten incydent - odpar� ironicznie Eba. - Na pewno z wielkim zainte- resowaniem przeczytam rano pa�ski raport z rekonesansu. Pu�kowniku, wraz z raportami przys�a�em dwa wnioski o skierowanie na miejsce zdarzenia oddzia�u si� interwencyjnych - ci�gn�� Belewa, sil�c si� na spok�j. - Do tej pory nie otrzyma�em �adnej odpowiedzi. - Pewnie dlatego, �e �adna odpowied� nie by�a konieczna. - Eba upi� nieco whisky z kubka. - Simonsville le�y na trasie waszego rannego patro- lu, b�dziecie wi�c mogli sami sprawdzi� wiarygodno�� tych plotek. Nie widz� powodu, aby wysy�a� tam swoich ludzi po nocy. - To nie s�plotki, pu�kowniku! Moja dru�yna zwiadowcza zaj�a poste- runek na szczycie pobliskiego wzg�rza. Wioska zosta�a doszcz�tnie znisz- czona! Moi �o�nierze mog� by� na miejscu za dwadzie�cia minut! - Nie ma takiej potrzeby, kapitanie mrukn�� Eba pob�a�liwym tonem. Wy, m�odzi gorliwcy, jeste�cie wszyscy tacy sami. Chwytacie za bro� na pierwszy odg�os dolatuj�cy z g��bi d�ungli, zapominaj�c o taktyce. Szkoda naszych si� na anga�owanie si� w ka�d� potyczk� lokalnych ugrupowa�. - Pu�kownik zachichota� i zn�w poci�gn�� whisky z kubka. - Niech pan pa- mi�ta, Belewa, �e naszym zadaniem jest utrzymywanie tu pokoju. Jak by to wygl�da�o, gdyby�my bez przerwy w��czali si� do walk po jednej czy dru- giej stronie? - A ja s�dzi�em, �e naszym zadaniem jest niesienie pomocy miejscowej ludno�ci. - Belewa nawet nie pr�bowa� zamaskowa� ironii brzmi�cej w g�osie. Eba natychmiast spowa�nia�. - Przede wszystkim powinien pan wykonywa� moje rozkazy, kapitanie. Zbadacie sytuacj� w Simonsville podczas rannego patrolu i ani minuty wcze�niej. Zrozumiano? - Tak jest. Niebo na wschodzie ledwie si� r�owi�o, kiedy kolumna land-rover�w i woz�w opancerzonych steyr 4K-7 wtoczy�a si� do Simonsville. By�o ju� jednak o wiele za p�no. Wiosk� tworzy�a garstka n�dznych chat i lepianek st�oczonych przy wyboistej bitej drodze, otoczonych polami ry�owymi i k�pami zaro�li oca- la�ymi po wyr�bie i wypalaniu las�w, na kt�rym opiera�o si� prymitywne miejscowe rolnictwo. Teraz ze wsi pozosta�y tylko popio�y, kilka dymi�- cych jeszcze zgliszcz i par� osmalonych kikut�w �cian. Znajdowali si� tam r�wnie� ludzie, bo napastnicy po prostu zostawili zw�oki na ziemi. Nadpalone cia�a le�a�y w najdziwniejszych pozach, zasty- g�e w ataku przed�miertnych konwulsji. Na jedynej stoj�cej nadal �cianie chaty rozkrzy�owano m�od� nag� dziewczyn�. S�dz�c po obfito�ci krwi, �y�a jeszcze, kiedy mordercy przybijali j� gwo�dziami do desek. W ostat- nich chwilach �ycia kto� jednak ulitowa� si� nad ni�; g�owa trzyma�a si� tylko na p�acie sk�ry, odr�bana jednym celnym uderzeniem maczety. Niewykluczone, �e oprawcy nale�eli do Narodowego Patriotycznego Frontu Liberyjskiego Charlesa Taylora, lecz r�wnie dobrze mogli pocho- dzi� z kt�rego� od�amu Zjednoczonego Ruchu Wyzwole�czego na Rzecz Demokracji lub Niezale�nego Frontu Patriotycznego �ksi�cia" Yormiego Johnsona czy te� z niedobitk�w rz�dowej armii zamordowanego prezyden- ta Samuela Doego. Wojna domowa mi�dzy zwolennikami Taylora i Doego oraz upadek rz�du sprawi�y, �e dziesi�tki powsta�ych nagle ugrupowa� rzu- ci�y si�jak s�py na resztki zrujnowanego kraju. A ka�de z nich by�o jedynie band� uzbrojonych rabusi�w kryj�cych si� pod szumn� nazw�. Gdzie� z oddali dolecia� krzyk dziecka, bardziej przypominaj�cy wycie przera�onego, schwytanego w sid�a zwierz�cia. Mo�liwe, �e ludzie, kt�rzy zr�wnali wiosk� z ziemi�, mieli wa�ne powody. Bardziej prawdopodobne by�o jednak to, �e spalili Simonsville dla zabawy. Siedz�cy na przednim siedzeniu land-rovera kapitan Belewa wykrzyki- wa� rozkazy do mikrofonu kr�tkofal�wki: - Wszystkie pododdzia�y, przyst�pi� do swoich zada�! Pierwszy pluton zabezpiecza drog� dojazdow�! Drugi pluton przeszukuje zgliszcza w poszu- kiwaniu ocala�ych! Mechanicy ustawiaj� samochody w kr�g i organizuj�punkt sanitarny! Trzeci pluton zaczyna przeczesywanie okolicznych p�l! Szukajcie rannych i poparzonych, kt�rzy zdo�ali si� odczo�ga� i ukry� w buszu! Jazda! Nigeryj scy �o�nierze, uzbrojeni w jednostrza�owe karabiny typu FALN o d�u- gich lufach, pospiesznie przyst�pili do wykonywania rozkaz�w. Kompanijny ��czno�ciowiec, porucznik Sako Atiba, jeszcze przez kilka minut siedzia� w opan- cerzonym steyrze, nawi�zuj�c ��czno�� z dow�dztwem ECOMOG i ustalaj�c pasma radiowe dla poszczeg�lnych pluton�w. Uporawszy si� z tymi zadania- mi, wysoki i szczup�y, zwinny jak lampart oficer bez po�piechu zszed� po dra- bince pojazdu na ziemi�. Ruszy� powoli wzd�u� szeregu aut, by osobi�cie z�o- �y� meldunek swojemu dow�dcy, a zarazem bliskiemu przyjacielowi. Lekka poranna bryza nios�a wilgo� znad oceanu, tu jednak dominowa� smr�d spalonych cia� i domostw, od�r zniszczenia i �mierci. Porucznik musia� si� z nim oswoi� od pocz�tku swojej s�u�by w Liberii; �adnym spo- sobem nie mo�na si� by�o uwolni� od tego przera�aj�cego, s�odkawego za- pachu. Niewykluczone, �e w�a�nie ten smr�d by� jedn� z przyczyn fali bar- barzy�stwa, jaka zala�a ten kraj. Z ka�dym oddechem cz�owiek przesi�ka� �mierci�. Atiba, kt�ry pochodzi� z plemienia Housa zamieszkuj�cego nige- ryj ski Sahel, cz�sto �ni� po nocach o o�ywczych, cho� gor�cych i suchych powiewach wiatru znad Sahary. Ju� z pewnej odleg�o�ci spostrzeg� ze zdumieniem, �e Belewa wci�� siedzi w samochodzie dow�dcy i wodzi pos�pnym wzrokiem po pogorzeli- sku, kt�re zosta�o z Simonsville. Barczysty kapitan nadal kurczowo �ciska� w lewej d�oni kr�tkofal�wk�, a praw�, tak silnie zaci�ni�t� w pi��, �e po- biela�y mu knykcie, rytmicznie uderza� w desk� rozdzielcz� land-rovera. Jeszcze wi�ksze os�upienie Atiby wywo�a� widok �ez powoli staczaj�cych si� po policzkach Belewy. Kiedy stan�� obok niego, dow�dca kompanii mrukn�� przez zaci�ni�te z�by: - Musimy to wreszcie przerwa�, Sako! Trzeba z tym sko�czy� raz na zawsze! Monrowia, Liberia 6 czerwca 2002 roku, godzina 6.35 czasu lokalnego - Ann, s�yszysz mnie? - Tak, �an. S�ysz� ci� dobrze. - �wietnie. Mamy dost�p do urz�dze� ��czno�ci satelitarnej na dachu hotelu �Ambassador", ale tylko na fonii. Jak dot�d nie uda�o nam si� z�apa� sygna�u wizyjnego. B�dziemy dalej pr�bowali, �eby przynajmniej og�lnie powiadomi� �wiat o tych... wydarzeniach, jakie rozegra�y si� dzi� rano w Monrowii. - A co tam si� dzieje, �an? - Szczerze m�wi�c, w tej chwili trudno cokolwiek zauwa�y�. Nasz ho- tel stoi przy pla�y, niedaleko ambasady brytyjskiej. Z okna mojego pokoju jest dobry widok na p�noc, na ca�e wzg�rze Mamba i hotel �Mamba Point", siedzib� tymczasowego rz�du liberyjskiego. Wygl�da na to, �e w�a�nie na wzg�rzu koncentrowa� si� ogie� silnego ostrza�u artyleryjskiego, do jakie- go dosz�o dzisiaj tu� przed �witem. Teraz jednak panuje spok�j... Widz� tylko pojedyncze smugi dymu unosz�cego si� z okolic hotelu, to wszystko. - Nic nie wskazuje na to, aby toczy�y si� tam jakie� walki? - Rozesz�y si� pog�oski o strzelaninie w bazie ECOMOG na obrze�ach miasta i w o�rodku szkoleniowym Barclaya, gdzie mie�ci si� naczelne do- w�dztwo armii liberyjskiej. Nie mo�emy jednak sprawdzi� �adnych plotek, bo wojsko otoczy�o nasz hotel kordonem i zabroni�o dziennikarzom wy- je�d�a� w teren. - S�dzisz, �an, �e co� wam zagra�a? - Nie jestem pewien. W ca�ej Monrowii panuje �ad i porz�dek, podob- nie jak przez kilka ostatnich miesi�cy. Bardzo uprzejmy oficer z si� inter- wencyjnych ECOMOG poinformowa� nas dzisiaj rano, �e ograniczenia swo- b�d wprowadzono tylko przej�ciowo, a nied�ugo zostanie zorganizowana konferencja prasowa na temat naj�wie�szych wydarze�... Nawiasem m�- wi�c, ten warkot, kt�ry chyba i ty s�yszysz, to odg�os nigeryjskiego helikop- tera kr���cego nad miastem. Jest wyposa�ony w aparatur� nag�a�niaj�c� i bez przerwy powtarza komunikat nakazuj�cy mieszka�com zachowa� spo- k�j i pozosta� w domach. Taki sam komunikat emituje tak�e lokalna stacja radiowa Kiss, na zmian� z przebojami afryka�skiego popu. - Co o tym wszystkim s�dzisz, �an? Jeste� naszym najlepszym specjali- st� od spraw Liberii. - Szczerze m�wi�c, trudno mi cokolwiek powiedzie�, Ann. Przez kilka ostatnich miesi�cy panowa� tu naprawd� wyj�tkowy spok�j. Wszystko wska- zywa�o na to, �e krwawy liberyjski koszmar dobieg� ko�ca. Zawieszenie broni, podpisane przez armi� rz�dow� i si�y interwencyjne ECOMOG z przy- w�dcami kilku najwi�kszych ugrupowa� rebelianckich, by�o powszechnie przestrzegane. Rozpocz�y si� negocjacje na temat sk�adu reprezentatyw- nych w�adz i uchwalenia nowej konstytucji... Brygadier Belewa, dow�dca si� interwencyjnych ECOMOG, cz�owiek wp�ywowy, usilnie d��y� do za- ko�czenia wieloletniego konfliktu. Mam nadziej�, �e obecne wydarzenia nie zrujnuj� jego stara� i wprowadzanej w �ycie polityki rozbrojenia. - �an, nawi�zali�my kontakt z naszym korespondentem z Lagos. Dono- si, �e wczoraj p�nym wieczorem w�adze nigeryjskie straci�y kontakt za- r�wno z garnizonem ECOMOG, jak i siedzib� ECO WAS w Monrowii. Nikt nie ma poj�cia, co si� sta�o. - Mog� doda� jeszcze jedno, Ann. Od pewnego czasu widuje si� na mie�cie patrole... chyba porz�dkowe. Ka�dy taki patrol sk�ada si� z sze�ciu ludzi, a raczej trzech par. O, w�a�nie widz� jeden na ulicy. Dwaj to bez w�t- pienia cz�onkowie nigeryjskich si� interwencyjnych ECOMOG, dwaj na- st�pni wygl�daj�na �o�nierzy liberyjskiej armii rz�dowej... ale dwaj ostatni to uzbrojeni cywile... do�� podejrzane typy. Trudno mi powiedzie�, z jakie- go ugrupowania. Jeden z koleg�w podpowiada, �e prawdopodobnie z ja- kiej� rebelianckiej frakcji dzia�aj�cej w g��bi kraju. Nie jestem pewien, czy... � �an?... �an, s�yszysz mnie? - Zaczekaj chwil�, Ann. Co� si� dzieje... Aha, mo�e to co� wyja�ni... Przed sekund� przyniesiono nam do pokoju zawiadomienie o konferencji prasowej, jaka odb�dzie si� dzi� po po�udniu w dow�dztwie ECOMOG... Jej celem jest, cytuj�: �Przybli�enie opinii �wiatowej ostatnich wydarze�, jakie mia�y miejsce w Liberii"... Jasna cholera! - Co si� sta�o, �an? - Chodzi o to zawiadomienie... Jest podpisane: �Premier Unii Liberyj- skiej, Genera� Brygadier Obe Belewa". Freetown, Sierra Leone 23 pa�dziernika 2005 roku, godzina 5.26 czasu lokalnego Szeregowiec Jeremy Makeni ziewn�� szeroko; pr�bowa� opanowa� na- rastaj�c� senno��. Kapral Rupert, dowodz�cy patrolem wartowniczym na przystani Port Master, ju� przed godzin� zapad� w drzemk�. Wyci�gn�� si� na pomo�cie, opar� g�ow� na zwoju lin, rozkaza� obudzi� si� przed przyby- ciem zmiany o sz�stej rano i teraz g�o�no chrapa�. Makeni zastanawia� si�, czy w og�le zostan� zluzowani. W ca�ym sto- �ecznym garnizonie nikt za bardzo si� nie przejmowa� godzinami zmian warty, mimo �e walki znad wschodniej granicy coraz bardziej rozprzestrze- nia�y si� w g��b kraju. Szeregowiec otrz�sn�� si� z pos�pnych my�li i zn�w ruszy� powoli tra- s�, kt�r� sam sobie wyznaczy�. W ko�cu by� �o�nierzem, nawet je�li przy- sz�o mu jedynie trzyma� stra� na tym rozchwianym, dziurawym pomo�cie oddalonym o wiele kilometr�w od rejonu walk. Jeremy nie posiada� si� z rado�ci, kiedy odebra� powo�anie do wojska. Znacznie wy�ej ceni� s�u�b� od pracy w n�dznej garkuchni ojca, gdzie musia� tylko szorowa� pod�ogi i zmywa� garnki. Dla siedemnastolatka pojawi�a si� wreszcie szansa zostania prawdziwym m�czyzn�. Przystan�� teraz na ko�cu mola, popatrzy� na mroczne wody Zatoki Kroo i zas�ucha� si� w plusk fal o drewniane bale pomostu. Ojciec nie rozumia� jego entuzjazmu, jakby nie dopuszcza� do siebie my�li, �e jego syn ju� wy- doro�la�. Jeremy przy�apa� go na wr�czaniu urz�dnikowi zbieraj�cemu re- krut�w �ap�wki za skre�lenie jego nazwiska z listy poborowych. Wybuch�a w�ciek�a awantura. Po raz pierwszy k��cili si� nie jak syn z ojcem, lecz jak dwaj doro�li m�czy�ni, kt�rych ura�ona duma przypra- wia o w�ciek�o��. Od tamtej pory nie zamienili ze sob� ani s�owa. Jeremy i tak podejrzewa�, �e za jego plecami pieni�dze przesz�y z r�ki do r�ki, bo nie zosta� oddelegowany do kt�rego� z wiecznie wrz�cych obo- z�w dla uchod�c�w ani na lini� star� z oddzia�ami rebeliant�w. Po uko�- czeniu miesi�cznego szkolenia dosta� przydzia� do rozleniwionego i zde- moralizowanego garnizonu we Freetown. �wiat�a pozycyjne statku zakotwiczonego w g��bi zatoki rzuca�y z�o- tawe refleksy na mroczn�, oleist� powierzchni� morza. Nie by�o go tam, kiedy Makeni obejmowa� stra� na przystani. Nie zdziwi� si� jednak spe- cjalnie; do�� cz�sto jednostki docieraj�ce do Freetown po zmroku rzuca�y kotwic� na redzie portu. Na pewno z samego rana do statku mia� podp�y- n�� pilot i pobra� stosown� op�at� powi�kszon� o �ap�wk�, po czym, tak- �e za �ap�wk�, uzyska� w kapitanacie zgod� na doholowanie go do na- brze�a. Jeremy wr�ci� po wy�lizganych deskach molo. Po drodze przeszed� nad wyci�gni�tymi nogami kaprala Ruperta. Do cholery, my�la�, dlaczego oj- ciec nie m�g� zostawi� spraw ich w�asnemu biegowi? W g��bi kraju toczy�a si� wojna, tymczasem on ugrz�z� tu, w samym mie�cie, zaledwie kilkaset metr�w od rodzinnego domu! Przystan�� w p� kroku, ra�ony my�l�, �e skoro wybuch�a wojna domo- wa, to mo�e w najbli�szym czasie ogarnie r�wnie� stolic�. W�adze tr�bi�y o nieustaj�cych zwyci�stwach na prowincji, lecz plotki g�osi�y co� przeciw- nego. Podobno rebelianci zaj�li g��wn� szos� do Kenemy; od wielu dni nie nap�ywa�y �adne wiarygodne informacje ze wschodniej cz�ci kraju. Zarazem przysz�o mu do g�owy, �e chyba nie jest dobrze pozostawa� we wrogich stosunkach z ojcem w tak burzliwym okresie. Ostatecznie trudno by�o go wini� za trosk� o los jedynego syna. Makeni u�miechn�� si� szero- ko, wyszczerzaj�c z�by w ciemno��. Pomy�la�, �e z samego rana po zako�- czeniu s�u�by warto by�oby p�j�� do kawiarni ojca i zam�wi� ulubione �nia- danie, z�o�one z benchi i chleba. Skoro wcze�niej pok��cili si� jak dwaj m�czy�ni, mo�e teraz potrafiliby usi��� przy jednym stole, porozmawia� i po�artowa� r�wnie� jak doro�li? Jeremy zawr�ci�. Nagle u�miech znikn�� z jego twarzy. Niebo na wschodzie z lekka poszarza�o i na tym tle ukaza� si� d�ugi szereg mrocznych cieni sun�cych po wodzie w stron� kapitanatu portu. Po- przez cichy chlupot fal i chrapanie kaprala Ruperta przebija� si� st�umiony warkot motoru, a ze zwyk�ymi zapachami przybrze�nych rozlewisk dolaty- wa�a ostra wo� spalin silnika wysokopr�nego. Do brzegu zbli�a�a si� jaka� barka, niewyra�nie majacz�ca w ciemno- �ci. Ci�gn�a za sob� sznur mniejszych �odzi, prawdopodobnie ponton�w wy�adowanych lud�mi. W pierwszym brzasku mo�na by�o rozr�ni� poje- dyncze odblaski �wiat�a na lufach broni. Jeremy krzykn�� ostrzegawczo, ale s�owa uwi�z�y mu w gardle. Zacz�� si� mocowa� z paskiem starego, mocno wys�u�onego karabinu Enfielda. Zaspany kapral Rupert poderwa� si� na r�wne nogi, zapominaj�c si�gn�� po bro� le��c� na pomo�cie. W tej samej chwili ponad burt� barki wykwit�y dwa j�zory p�omieni, powietrze rozci�y jaskrawe linie pocisk�w smugo- wych naprowadzaj�cych strzelca na cel i chwil� p�niej kapral zwali� si� na deski jak k�oda. Zetkn�wszy si� po raz pierwszy w �yciu z brutalnymi realiami wojny, Jeremy Makeni zastyg� bez ruchu. Naje�d�cy nie dali mu nawet paru se- kund na oprzytomnienie. Strumie� pocisk�w ze sprz�onego karabinu ma- szynowego omi�t� ca�� d�ugo�� mola. Co� silnie uderzy�o m�odego �o�nie- rza w pier�. Upad� obok swojego dow�dcy, z d�o�mi kurczowo zaci�ni�tymi na kol- bie karabinu, do ostatka kieruj�c si� odziedziczon� po przodkach dum� wojownika. Jego �renice przesta�y ju� reagowa� na blask wstaj�cego dnia, lecz do uszu dotar� dudni�cy m�ski g�os. W ostatniej chwili �ycia Makeni pomy�la�, �e to zn�w m�wi do niego ojciec. Z g�o�nymi bojowymi okrzykami �o�nierze liberyjscy wysypywali si� na molo. Przeskakiwali po dwa naraz rozci�gni�te cia�a zabitych wartowni- k�w i wdzierali si� na przysta�. Wkr�tce sformowali grupy szturmowe i po- gnali ulicami miasta w kierunku wyznaczonych wcze�niej obiekt�w ataku. Podobne sceny rozgrywa�y si� w kilkunastu innych punktach rozleg�ego portu, idealnego przycz�ku do zdobycia stolicy Sierra Leone. I wsz�dzie z g�o�nik�w zamontowanych na pok�adzie barek desantowych p�yn�y te same odtwarzane z ta�my dudni�ce s�owa: MIESZKA�CY FREETOWN! ZOSTA�CIE W DOMACH! NIE WYCHOD�CIE NA ULICE! ZBLI�A SI� CHWILA WYZWOLENIA! �O�NIERZE SIERRA LEONE! Z�ӯCIE BRO�! JESTE�MY WASZYMI BRA�MI! NIE CHCEMY WAS KRZYWDZI�! Waszyngton, USA 20 listopada 2005 roku, godzina 10.21 czasu lokalnego Zgas�y �wiat�a pod sufitem sali odpraw Bia�ego Domu i stopniowo roz- ja�ni� si� wielki, dwumetrowy p�aski ekran wbudowany w boazeri� z wi�- niowego drewna. Trzej m�czy�ni przy stole konferencyjnym zapatrzyli si� na komputerow� map� Afryki. Sekretarz stanu, Harrison Van Lynden, obr�ci� si� wraz z krzes�em twa- rz� do m�czyzny zajmuj�cego miejsce u szczytu sto�u. - Na pocz�tek, panie prezydencie - rzek� pochodz�cy z Nowej Anglii szczup�y, siwiej�cy polityk - proponuj� kr�tki historyczny przegl�d sytu- acji w strefie kryzysu, kt�ry pomo�e nam zyska� perspektyw� na ostatnie wydarzenia. Za pa�skim pozwoleniem interesuj�cy nas region przedstawi pan Dubois, podsekretarz do spraw afryka�skich. Benton Childress, czterdziesty czwarty prezydent Stan�w Zjednoczo- nych, skin�� g�ow�. - Doskonale, Harry. S�uchamy, panie Dubois. Prosz� si� tylko ograni- czy� do rzeczy najwa�niejszych. - Dzi�kuj�, panie prezydencie. - Wysportowany ciemnosk�ry trzydzie- stoparolatek przygryz� lekko wargi, jakby chcia� podkre�li�, �e jest wytraw- nym znawc� zagadnienia, i si�gn�� do klawiatury komputera. Na ekranie ukaza� si� w powi�kszeniu lewy g�rny kwadrat poprzedniej mapy, obejmu- j�cy p�nocno-zachodni� cz�� kontynentu, niczym olbrzymi p�wysep wybrzuszaj�c� si� w g��b Atlantyku. - Panowie, oto Afryka Zachodnia. Nazwanie tego regionu niestabilnym by�oby chyba eufemizmem. Obszar ten, obfituj�cy w bogactwa naturalne, zamieszkuje a� osiem z dziesi�ciu najbiedniejszych narod�w �wiata. Mimo zagranicznej pomocy warto�ci se- tek milion�w dolar�w, osiem z dziesi�ciu le��cych tu kraj�w ma najni�sz� �redni� d�ugo�� �ycia obywateli. Na niespotykan� skal� szerzy si� korupcja urz�dnik�w pa�stwowych. Normaln� metod� zmiany grup rz�dz�cych s� przewroty wojskowe, a w ostatnim dwudziestoleciu spotykamy si� tu po- wszechnie z ca�kowit� anarchi�. Childress w zamy�leniu pokiwa� g�ow�. - Je�li wierzy� rodzinnej genealogii, pewna ga��� mojego rodu wywo- dzi si� gdzie� stamt�d, z p�nocnej cz�ci Mali. - Wielu naszych przodk�w wywodzi si� z tego obszaru, panie prezy- dencie - rzek� Dubois. - Moja rodzina pochodzi ze wschodu, prawdopo- dobnie z Ghany. Ca�y ten region by� obiektem zainteresowania handlarzy niewolnik�w z wybrze�a atlantyckiego. Kacykowie plemion nadmorskich szybko si� bogacili na je�cach �ci�ganych z ziem le��cych setki kilome- tr�w w g��b l�du. Zawsze mieli baraki pe�ne niewolnik�w czekaj�cych na odbiorc�w z Europy. Van Lynden zachichota� ponuro. - Je�li nie oburzy was ironia tej sytuacji, to powiem, �e jeden z moich przodk�w tak�e by� silnie zwi�zany z tym regionem. Nale�a� do niezbyt karnych oficer�w floty holenderskiej i zyska� s�aw� morskiego rozb�jnika. Tak wi�c przed paroma wiekami nasi przodkowie mogli si� ze sob� ze- tkn��, tyle �e w zupe�nie odmiennych okoliczno�ciach. Dubois zn�w si�gn�� do klawiatury i na ekranie pojawi�o si� kolejne powi�kszenie, obejmuj�ce po�udniowo-zachodnie kra�ce tej cz�ci Afryki. - A oto region obj�ty obecnym kryzysem: dwa s�siaduj�ce ze sob� pa�- stwa, Liberia i Sierra Leone. Dzieje tych pa�stw s� wyj�tkowe. Oba zosta�y za�o�one w pocz�tkach dziewi�tnastego wieku przez wyzwolonych czarno- sk�rych niewolnik�w z Ameryki P�nocnej. Sierra Leone powsta�o w roku tysi�c osiemset �smym jako kolonia korony brytyjskiej, a Liberia w roku tysi�c osiemset dwudziestym drugim jako niepodleg�e pa�stwo, wspierane przez ugrupowania abolicjonist�w ze Stan�w Zjednoczonych. W rezultacie w tych krajach j�zykiem urz�dowym jest angielski, a pod wzgl�dem kultu- rowym spo�ecze�stwa nosz� wyra�ny charakter anglo-ameryka�ski. W obu krajach ustanowiono rz�dy wzorowane na demokracji w stylu zachodnim. Niestety, nie spisa�y si� one zbyt dobrze. Van Lynden skrzy�owa� r�ce na piersi i usadowi� si� wygodniej na ci�- kim, obitym sk�r� krze�le. Wtr�ci� ze zmarszczonymi brwiami: - Je�li dobrze pami�tam, kiedy� oba te kraje podawano za wz�r rodz�- cym si� w b�lach demokracjom Trzeciego �wiata. - Zgadza si�, panie sekretarzu - odpar� Dubois. - Sierra Leone uzyska- �o pe�n� niezawis�o�� w roku tysi�c dziewi��set sze��dziesi�tym pierwszym. Podobnie jak w Liberii, powsta� tam stabilny rz�d. Oba kraje odznacza�y si� imponuj�cym wzrostem gospodarczym, jak na t� cz�� �wiata, przestrzega- no tu nie najgorzej praw cz�owieka. Niestety, wydarzenia przybra�y z�y ob- r�t. B�yskawicznie narastaj�ce �apownictwo w�r�d znacznej cz�ci urz�d- nik�w pa�stwowych i katastrofalny wp�yw ruch�w socjalistycznych doprowadzi�y gospodark� do ruiny. To za�, w po��czeniu z silnymi tarciami oraz separatyzmem w�r�d poszczeg�lnych plemion zamieszkuj�cych te kraje, spowodowa�o wkr�tce olbrzymi� fal� spo�ecznego niezadowolenia. Oba pa�stwa wesz�y w spiral� wojskowych przewrot�w i wojen domowych, a ka�- dy kolejny re�im by� gorszy od poprzedniego. Ostatecznie w�adzom Sierra Leone uda�o si� do pewnego stopnia odtworzy� stabilno�� struktur pa�stwo- wych, g��wnie dzi�ki pomocy najemnik�w z Afryki Po�udniowej, kt�rzy rozbili ostatnie rebelianckie ugrupowania zbrojne. Natomiast Liberia po- gr��y�a si� w ca�kowitym chaosie. - To pami�tam - wtr�ci� Childress. - Czy to egzekucja jednego z libe- ryjskich prezydent�w, Samuela Doego, zosta�a sfilmowana na wideo i roz- powszechniona przez jego oprawc�w? - Tak, panie prezydencie. Wydarzy�o si� to we wrze�niu tysi�c dzie- wi��set dziewi��dziesi�tego roku, kiedy w�adz� przej�� Narodowy Front Patriotyczny Liberii kierowany przez Charlesa Taylora. Tyle �e nie by�a to egzekucja. Prezydenta Doego zakatowano na �mier�, torturami osobi�cie kierowa� Taylor. - Na Boga, to by� prawdziwy szok - mrukn��-Van Lynden. - Pami�tam, �e Stanom Zjednoczonym zarzucano bierno�� i opiesza�o��. Prawd� m�- wi�c, nie znale�li�my w�wczas w tym przekl�tym zak�tku �wiata �adnego ugrupowania, kt�re warto by�oby poprze� w walce o w�adz�. Ostatecznie wys�ali�my tylko oddzia� marines do os�ony ewakuacji naszej ambasady oraz personelu kilku innych pa�stw i zostawili�my sprawy w�asnemu biegowi. Dubois przytakn�� ruchem g�owy. - P�niej interwencj� zorganizowa�a ECOWAS, Wsp�lnota Gospodar- cza Pa�stw Afryki Zachodniej, powo�uj�c ECOMOG, Wojskow� Grup� Ob- serwacyjn�. Nadzorowa�a ona rozmieszczenie w Liberii si� pokojowych, z�o- �onych z kontyngent�w pa�stw ECOWAS, kt�rych celem by�o rozdzielenie walcz�cych stron do czasu utworzenia nowego rz�du. Mimo formalnie mi�- dzynarodowego charakteru si�y interwencyjne sk�ada�y si� g��wnie z jedno- stek armii nigeryjskiej i, m�wi�c otwarcie, okaza�y si� ca�kowicie nieskutecz- ne, przynajmniej do czasu obj�cia dow�dztwa przez pu�kownika Belew�. Dubois nacisn�� klawisz, przywo�uj�c kolejny obraz przygotowanej za- wczasu prezentacji. Na ekranie ukaza�o si� zdj�cie wysokiego, pot�nie zbu- dowanego Murzyna w polowym mundurze i fura�erce. Sfotografowany na tle jakich� ruin, sta� z d�o�mi opartymi na biodrach, pogr��ony w zadumie. - Genera� brygadier Obe Belewa, by�y oficer armii nigeryjskiej - ci�- gn�� Dubois. - Wiek: czterdzie�ci dwa lata. Urodzony w Oyo, w zachodniej Nigerii, wywodzi si� z plemienia Joruba. Prawdopodobnie po przodkach odziedziczy� zdolno�ci budowniczych imperium. W epoce przedkolonial- nej Jorubowie w�adali jednym z najwi�kszych i najpot�niejszych kr�lestw zachodniej Afryki. Kszta�ci� si� w Sandhurst oraz na uniwersytecie w Iba- danie. To naprawd� wybitna posta�. W nigeryjskich kr�gach wojskowych wr�ono mu �wietlan� przysz�o�� i tak te� si� sta�o, tyle �e poza granicami ojczyzny. - Nadal nie rozumiem, jak m�g� zdoby� najwy�sz� w�adz� w obcym kraju - odezwa� si� prezydent. - Sprawi�o to po��czenie stalowych nerw�w, silnej woli i makiawelicz- nej sztuki snucia intryg politycznych - odpar� Dubois. - Belewa ucz�szcza� do kilku szk� wojskowych w Stanach Zjednoczonych, przeszed� szkolenie dla oddzia��w specjalnych w Forcie Bragg i uko�czy� kurs dowodzenia w Wy�szej Szkole Sztabu Generalnego w Forcie Leavenworth. Instruktorzy jednog�o�nie oceniali go jako b�yskotliwego stratega i doskona�ego taktyka. Musia� przygotowywa� ten pucz przez wiele lat. Do wszystkich zmian s�u�by w garnizonie ECOMOG w Liberii zg�asza� si� na ochotnika. Prawdopodob- nie podczas ka�dej tury nawi�zywa� nowe kontakty i ustala� sposoby ��cz- no�ci zar�wno z przedstawicielami tymczasowego rz�du liberyjskiego, jak i przyw�dcami rozmaitych ugrupowa� rebelianckich dzia�aj�cych w g��bi kraju. Ci�gle awansuj�c, starannie dobiera� sobie kadr� oficersk� i podofi- cersk� z garnizonu si� interwencyjnych. Prawdopodobnie wykorzystywa� rozczarowanie �o�nierzy, kt�rzy w rezultacie bardziej byli zwi�zani z sa- mym Belew�ni� z dow�dztwem armii nigeryjskiej. No i w ko�cu obj�� do- w�dztwo ca�ego garnizonu ECOMOG. Sprytnie wykorzystuj�c przywileje, jakie dawa�o mu to stanowisko, zacz�� ostro�nie inicjowa� zmiany w Libe- rii, bezwzgl�dnie zwalcza� korupcj� i akty przemocy, �ci�ga� pomoc �yw- no�ciow� i medyczn� w najbardziej wyniszczone rejony, co w efekcie do- prowadzi�o do o�ywienia gospodarki. Jednocze�nie zyskiwa� popularno�� w�r�d mieszka�c�w Liberii, ale skierowa� ich lojalno�� na siebie, a nie rz�d tymczasowy czy nigeryjskie si�y interwencyjne. Czy to, �e by� Nigeryjczykiem, a wi�c cudzoziemcem, nie przyspo- rzy�o mu �adnych problem�w? - zapyta� Childress. - Nie, panie prezydencie - rzek� Dubois, kr�c�c g�ow�. - Belewa obr�- ci� to na swoj� korzy��, poniewa� nie by� zaanga�owany w wa�nie plemien- ne i nie nale�a� do �adnej ze zwalczaj�cych si� frakcji politycznych. Zdoby� respekt i zaufanie g��wnie z powodu swojej bezgranicznej uczciwo�ci i spra- wiedliwego traktowania wszystkich stron konfliktu. W dodatku nigdy nie sk�ada� obietnic, kt�rych nie m�g�by spe�ni�. Kiedy przeci�ga�y si� nego- cjacje mi�dzy rz�dem tymczasowym a przyw�dcami rebelii, potajemnie przyst�pi� do rokowa� ze zniech�conymi drugoplanowymi reprezentantami obu stron. Wreszcie, dok�adnie trzy lata temu, gdy wszystkie elementy uk�a- danki by�y ju� na miejscach, si�gn�� po w�adz�. Jednocze�nie usun�� ze sceny politycznej skorumpowanych polityk�w i przyw�dc�w rebelii, zysku- j�c zarazem poparcie zwa�nionych dot�d frakcji. Jego rozkazom podporz�d- kowa� si� tak�e nigeryjski garnizon ECOMOG. W ci�gu jednej nocy Bele- wa ze zwyk�ego oficera sta� si� g�ow� niezawis�ego pa�stwa. Dubois wy��czy� �cienny monitor i obr�ci� si� twarz� do sto�u konfe- rencyjnego. - Ogl�dnie m�wi�c, by� to wstrz�s dla ca�ej Wsp�lnoty ECOWAS. Ni- geryjscy politycy przez jaki� czas potrz�sali szabelkami nad g�ow� kolejne- go przyw�dcy junty wojskowej w Liberii, ale nic z tego nie wynik�o. Nabra- li przekonania, �e gdyby zdecydowali si� na zbrojn� inwazj�, mieliby za przeciwnika nie tylko elitarne formacje w�asnej armii, lecz tak�e pot�n�, wrogo nastawion� partyzantk�. Przewr�t Belewy zosta� przyj�ty jako fakt dokonany. - Musz� przyzna� - mrukn�� zamy�lony Van Lynden - �e ten cz�owiek naprawd� ma stalowe nerwy. - Za wiele innych rzeczy tak�e mo�na go podziwia�, panie sekretarzu. Okaza� si� bardzo pomys�owym, m�drym i skutecznie dzia�aj�cym przy- w�dc�. W ci�gu zaledwie trzech lat przekszta�ci� kompletnie zrujnowany kraj w stabilne, praworz�dne i rozwijaj�ce si� pa�stwo. Pod r�nymi wzgl�- dami trzeba przyzna�, �e w�a�nie takiego cz�owieka potrzebowa� ten wy- niszczony region. Belewa zd�awi� korupcj�, zadba� o dobrobyt przewa�aj�- cej cz�ci spo�ecze�stwa i odbudowa� gospodarcz� infrastruktur� Liberii. Na nasze nieszcz�cie zaprowadzi� tak�e bezwzgl�dn� wojskow� dyktatu- r�, wyra�nie ostrz�c� sobie z�by na podboje terytorialne. Si�gn�� do klawiatury komputera i ekran zn�w si� rozja�ni�. Widnia�a na nim wielka komputerowa mapa Sierra Leone. - Na pocz�tku tego roku w�adze Sierra Leone zacz�y informowa� o nie- spodziewanym masowym nap�ywie uchod�c�w z s�siedniej Liberii. Szyb- ko przerodzi�o si� to w prawdziwy exodus; granic� przekroczy�o ponad �wier� miliona ludzi. Rz�d liberyjski o�wiadczy�, �e s� to niezadowoleni mieszka�cy nowo wybudowanych osiedli z rejon�w przygranicznych, ale uchod�cy twierdzili, �e p�dzono ich pod ostrzami bagnet�w. - Sk�d si� tam nagle wzi�o a� tylu mieszka�c�w, Rich? - zapyta� Van Lynden marszcz�c brwi. - Wygl�da na to, �e zwo�ono ich z ca�ego obszaru Liberii. - No c�, nie wszyscy obywatele w r�wnym stopniu popieraj� w�adz�, niezale�nie od jej charakteru, panie sekretarzu. Prezydent za�mia� si� ironicznie. - Znam to z autopsji, panie Dubois. Wi�c kim naprawd� byli ci nieza- dowoleni ludzie? - Podobno wywodzili si� z tych liberyjskich plemion, kt�re nie popar�y wojskowego przewrotu. Kiedy zacz�li organizowa� ruch oporu przeciwko nowemu re�imowi, Belewa przyst�pi� do masowych deportacji. Childress zdj�� okulary i z namys�em zacz�� przeciera� szk�a chusteczk�. - Widocznie czyta� dzie�a przewodnicz�cego Mao, wed�ug kt�rego par- tyzanci s� jak samotna ryba p�ywaj�ca w oceanie wie�niak�w. Dlatego po- stanowi� osuszy� ocean. - Czerpa� inspiracj� nie tylko z dzie� Mao Tse-tunga, lecz tak�e z poli- tyki Miloszevicia. Upora� si� z wewn�trznym problemem, a przy okazji wy- rzuci� uchod�c�w do s�siedniego kraju, zupe�nie nie przygotowanego, aby si� nimi zaj��, przez co os�abi� i tak kulej�c� gospodark� Sierra Leone. Van Lynden pokiwa� g�ow�. - Po raz kolejny obr�ci� niedogodno�� na swoj� korzy��. - Na tym polega strategia Belewy - odpar� Dubois. - Wskutek maso- wego nap�ywu emigrant�w sytuacja w Sierra Leone, gdzie w�adze nie po- trafi� zapewni� dachu nad g�ow� i wy�ywienia w�asnym obywatelom, bar- dzo si� zaostrzy�a. Oczywi�cie Organizacja Narod�w Zjednoczonych i Mi�dzynarodowy Czerwony Krzy� natychmiast okaza�y pomoc w budo- wie i zaopatrzeniu oboz�w dla uchod�c�w rozmieszczonych wzd�u� grani- cy z Liberi�. Ale wraz z nap�ywem fali emigrant�w gwa�townie nasili�a si� dzia�alno�� ugrupowa� rebelianckich w samym Sierra Leone. Dosz�o do serii atak�w na konwoje z zaopatrzeniem, o�rodki rozdzia�u �ywno�ci i szlaki komunikacyjne. Partyzanci za wszelk� cen� zmierzali do rozwi�zania pro- blemu uchod�c�w, przez co kryzys zacz�� si� szybko pog��bia�. - Przypadkiem na korzy�� znanych nam ju� si� politycznych - zauwa- �y� ironicznie Van Lynden. - Czy te zbrojne ataki na pewno zosta�y zorganizowane przez frakcje opozycyjne z Sierra Leone, czy te� kierowano nimi z zewn�trz? - zapyta� Childress, z powrotem wk�adaj�c okulary. -Nie znaleziono �adnych dowod�w ingerencji z zewn�trz, a w�adze libe- ryjskie stanowczo zaprzecza�y, jakoby mia�y z tym co� wsp�lnego. Partyzanci w niczym jednak nie przypominali typowych bandyckich oddzia��w ukrywa- j�cych si� w d�ungli. Byli �wietnie wyszkoleni, dobrze wyposa�eni i dzia�ali wed�ug nakre�lonego z g�ry planu operacyjnego. Program pomocy humani- tarnej zosta� sparali�owany, podobnie jak wszelkie poczynania w�adz Sierra Leone. Zapanowa� g��d, mno�y�y si� napa�ci na obozy uchod�c�w, dochodzi- �o do gwa�t�w. Os�abiony rz�d Sierra Leone przesta� panowa� nad sytuacj�. -1 gdy przeciwnik nie m�g� si� ju� broni�, Belewa uderzy� z ca�� si�� - wtr�ci� ponuro Van Lynden. � Nie inaczej. Dok�adnie miesi�c temu, t�umacz�c si� konieczno�ci� zapewnienia bezpiecze�stwa obywatelom Liberii przebywaj�cym w obozach dla uchod�c�w i ch�ci� przywr�cenia �adu wobec rozszerzaj�cej si� wojny domowej w s�siednim kraju, armia liberyjska dokona�a inwazji. Si�y zbroj- ne Sierra Leone nie by�y zdolne si� jej przeciwstawi�. Freetown skapitulo- wa�o po dw�ch tygodniach obl�enia. Childress pokr�ci� g�ow�. - Ten Belewa to niez�y kawa� �obuza. Wywo�uje kryzys w s�siednim kra- ju, �eby zyska� okazj� st�umienia go na okre�lonych przez siebie warunkach. - Zn�w niedogodno�� obr�cona na w�asn� korzy�� - przyzna� Dubois. - My�l�, �e mo�emy ju� przej�� do dzisiejszych wydarze�. - Masz racj�, Rich. - Sekretarz Stanu wyprostowa� si� i przysun�� z krze- s�em do sto�u. - Panie prezydencie, dzi� rano ambasador Liberii z�o�y� w mo- im departamencie oficjaln� not�, stwierdzaj�c�, �e rz�d liberyjski zamierza utworzy� polityczn� konfederacj� z okupowanym dot�d Sierra Leone. Do- k�adnie o si�dmej rano naszego czasu przesta�y istnie� dwa odr�bne kraje, Liberia i Sierra Leone; powsta�a Unia Zachodnioafryka�ska ze stolic� w Mon- rowii. W tej�e nocie re�im Belewy domaga si� oficjalnego uznania nowo utwo- rzonego pa�stwa oraz zamkni�cia naszych plac�wek dyplomatycznych we Freetown. Zapewnia jednocze�nie, �e w�adze Unii Zachodnioafryka�skiej pragn� zachowa� jak najlepsze, przyjacielskie stosunki ze Stanami Zjed- noczonymi. - Co� podobnego! Widz�, �e Belewa nie marnuje czasu! - To kolejna jego zaleta, panie prezydencie - odpar� Dubois. - Bez przer- wy czuwa nad organizacj� i umacnianiem w�asnej bazy politycznej. Childress zas�pi� si� na kr�tko. - Do protoko�u mog� ju� teraz da� odpowied� - rzek�. - Pod �adnym pozorem nie uznam formalnie zagarni�cia terytorium jakiego� kraju na dro- dze inwazji zbrojnej. To w og�le nie wchodzi w rachub�, bez wzgl�du na okoliczno�ci. Mo�esz od razu przekaza� t� decyzj� ambasadorowi Liberii, Harry. Poinformuj go r�wnie�, �e nasza ambasada we Freetown b�dzie pro- wadzi�a normaln� dzia�alno��. Van Lynden skin�� g�ow� i u�miechn�� si� lekko. - By�em przekonany, �e taka zapadnie decyzja, panie prezydencie. - A wi�c mamy to z g�owy. Czy mo�emy co� jeszcze zrobi� w sprawie kryzysu afryka�skiego? Van Lynden i Dubois wymienili szybkie spojrzenia. - M�wi�c szczerze, niewiele, panie prezydencie - odpar� sekretarz sta- nu. - Og�osili�my embargo na dostawy broni i zaawansowanych technolo- gii do Liberii zaraz po przewrocie Belewy. Mo�emy je najwy�ej poszerzy� o ca�kowit� blokad� finansow� i gospodarcz� Liberii... przepraszam, Unii Zachodnioafryka�skiej, ale na tym zwykli ludzie ucierpieliby znacznie bar- dziej ni� rz�dz�ca junta. - Czy istnieje realne zagro�enie dla obywateli ameryka�skich przeby- waj�cych na terenie Unii? - Nic na to nie wskazuje, panie prezydencie - rzek� Dubois. - Belewa pilnie strze�e bezpiecze�stwa obcokrajowc�w na swoim terytorium. Zale�y mu na zagranicznych inwestycjach, tworzeniu nowych miejsc pracy i o�y- wieniu wymiany towarowej. - A co z Narodami Zjednoczonymi, Harry? - Mo�emy wyst�pi� z wnioskiem o restrykcje wobec Unii Zachodnio- afryka�skiej, w�tpi� jednak, aby zosta� przeg�osowany - odpar� Van Lynden. - Je�li Belewa zdo�a o�ywi� gospodark� Sierra Leone tak, jak uczyni� to w Li- berii, na handlu z Uni� b�dzie mo�na zarobi� wi�cej ni� przy wymianie towa- rowej z dwoma odr�bnymi krajami. Ponadto nie wierz�, by spo�eczno�� mi�- dzynarodowa zbytnio si� przejmowa�a tym zak�tkiem Czarnego L�du. - Pozostaje jeszcze Afryka�ska Wsp�lnota Gospodarcza. Nie wiecie, jak na to zareaguje? Dubois pokr�ci� g�ow�. - Po niej te� niewiele mo�na oczekiwa�, panie prezydencie. Ostatecz- nie to wskutek interwencji ECOWAS Belewa doszed� do w�adzy w Liberii. Do dzi� w�r�d polityk�w dominuje silne poczucie winy. Nikt nie chce na ten temat rozmawia�, nikt nikomu nie ufa, wi�c praktycznie nie ma szansy, by zorganizowano jakiekolwiek skuteczne przeciwdzia�ania. - Wygl�da wi�c na to, �e waszym zdaniem powinni�my si� pogodzi� z polityk� fakt�w dokonanych. Van Lynden uni�s� obie r�ce w obronnym ge�cie. - Niestety tak, panie prezydencie. Ze strachem my�l�, �e ten precedens mo�e si� sta� zacz�tkiem ca�ej fali zbrojnych inwazji, lecz mimo to musz� stwierdzi�, i� Stany Zjednoczone nie maj� �adnej strategicznej motywacji do bezpo�redniego anga�owania si� w konflikt. Wszystko wygl�da�oby inaczej, gdyby ONZ zadecydowa�o o utworzeniu mi�dzynarodowego korpusu inter- wencyjnego, ale to nie my powinni�my uczyni� pierwszy krok w tym kierunku. Siedz�cy po drugiej stronie sto�u podsekretarz zawaha� si� chwil�, od- wr�ci� do Childressa i powiedzia�: - Na pewno mo�emy zrobi� jedn� rzecz, panie prezydencie. Zachodnia Afryka znajduje si� na samym ko�cu listy obiekt�w zainteresowania Krajo- wej Agencji Bezpiecze�stwa. Moim zdaniem przyda�oby si� uzupe�ni� dane wywiadowcze z tego regionu, a zw�aszcza z terenu Unii Zachodnioafryka�- skiej. Powinni�my zwr�ci� baczniejsz� uwag� na Belew�, a tak�e na jego potencjaln� nast�pn� ofiar�. - S�dzi pan, �e to nie koniec jego podboj�w? - Nie wierz� w to, panie prezydencie. Mamy do czynienia z typowym tw�rc� imperium. Je�li utrzyma si� dotychczasowe tempo zwi�kszania za- kresu jego w�adzy, ju� wkr�tce Belewa stanie si� jednym z najwa�niejszych strategicznie obiekt�w zainteresowania Stan�w Zjednoczonych. - Dubois zn�w si�gn�� do klawiatury komputera i przywo�a� na ekran pierwotn� map� zachodniej Afryki. - Jak pan widzi, Sierra Leone i Liberia, kt�re wesz�y w sk�ad Unii Zachodnioafryka�skiej, s� otoczone przez terytoria dw�ch in- nych pa�stw, Gwinei oraz Wybrze�a Ko�ci S�oniowej. Moim zdaniem Be- lewa po�wi�ci najwy�ej dwa lata na ustabilizowanie sytuacji w Sierra Le- one, po czym rozpocznie dzia�ania wymierzone przeciwko jednemu z tych kraj�w, prawdopodobnie s�abszej i mniej stabilnej Gwinei. - Chce pan powiedzie�, �e jeste�my �wiadkami narodzin afryka�skiego Napoleona? - Albo Hitlera, panie prezydencie. Kilimi, granica Unii Zachodnioafryka�skiej i Gwinei 29 grudnia 2006 roku, godzina 22.10 czasu lokalnego Wyboist� drog� przez d�ungl� nie da�o si� szybciej jecha�; kolumn� prezydenck� dodatkowo spowolni� konw�j uchod�c�w z�o�ony z kilkunastu rozklekotanych i pordzewia�ych ci�ar�wek oraz autobus�w, wy�adowanych do granic mo�liwo�ci osowia�ymi lud�mi. By�o ju� dobrze po zmroku, gdy obie grupy.pojazd�w dotar�y na teren osiedla. Kilimi nazwano osiedlem na wyrost. Nie trwa�y tu �adne prace budow- lane, nawet si� do nich nie szykowano. Podobnie jak na wielu innych �no- wych terenach osadniczych" ci�gn�cych si� wzd�u� granicy z Gwine�, by�y tu tysi�ce zagubionych i zdezorientowanych ludzi, zgromadzonych na ob- szarze patrolowanym przez zbrojne stra�e. Postawiono jedynie kilka prowi- zorycznych barak�w i krytych s�om� chat, wok� kt�rych pali�y si� dymi�ce ogniska. St�oczeni przy nich ludzie, przebywaj�cy w g��bi d�ungli ju� od paru tygodni, spogl�dali z l�kiem na skr�caj�ce samochody, zastanawiaj�c si�, jakich to k�opot�w przysporz� im nowo przybyli. �o�nierze nat