5237

Szczegóły
Tytuł 5237
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5237 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5237 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5237 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

IAN MCDONALD Anio� zapisu Na ostatnich dziesi�ciu milach mija�a ludzi uciekaj�cych przed ksenotworem. Niekt�rzy przemieszczali si� w�asnymi pojazdami. Wielu jecha�o miejskimi autobusami, kt�re przys�ano tu, �eby zabra�y ludzi na po�udnie, oraz brudnymi bia�ymi ci�ar�wkami UNHCR. Wi�kszo�� sz�a pieszo, popychaj�c przed sob� na taczkach i r�cznych w�zkach ocalony przed nadci�gaj�c� Chag� dobytek. Kobiety i dzieci d�wiga�y cz�� tego dobytku na g�owach i plecach. Tak to zawsze wygl�da, my�la�a przeje�d�aj�ca wzd�u� nieprzerwanego strumienia ludzi kobieta. �wiat si� ko�czy, kobiety i dzieci musz� go unie��, a �o�nierze ONZ maj� dopilnowa�, �eby go nie upu�ci�y. Agencje informacyjne za� wysy�aj� dziennikarzy, �eby mie� pewno��, �e �wiat obejrzy to sobie z nale�ytym spokojem. W ko�cu to tylko Afrykanie. Co�, co spad�o z nieba, po�era kontynent, a ja zosta�am pos�ana, �eby napisa� nekrolog hotelu. - Nie zwyk�am zajmowa� si� plotkowaniem - powiedzia�a do T. P. Costella, szefa oddzia�u SkyNetu w Nairobi, kiedy oznajmi� jej, �e wielcy z ca�ego �wiata przyje�d�aj� na styp� po s�ynnym hotelu Treehouse. - Nie przyjecha�am do tego kraju, �eby p�awi� si� w doniesieniach o tym, kto mia� sukni� od jakiego projektanta, kto z kim romansuje albo komu daje. - Wiem, wiem - odrzek� T. P. Costello. - Przyjecha�a� do Kenii, �eby wzi�� udzia� w pierwszym kontakcie Ziemi z Obcymi. Wszyscy tu po to przyjechali. Dlatego w�a�nie posy�am ciebie. Kogo obchodzi, co s�dzi Brad Pitt o teorii Chmury Gazowej przeciwstawianej teorii Ma�ych Szarych Ludzik�w? Chodzi mi o perspektyw�. Ty potrafisz znale�� perspektyw�, Gaby. Co potrafisz znale��? - Perspektyw�, T. P. - odpowiedzia�a zm�czonym tonem na pierwsze pytanie znanej jej ju� litanii redaktora. - Zgadza si�. I b�dziesz tam razem z tym, dok�adnie na terminum. Tego przecie� pragniesz, prawda? Zgadza si�, T. P., pomy�la�a. Przez trzy miesi�ce w Kenii wszystkim, co zobaczy�a z Chagi, by�o odleg�e pasmo odmiennej barwy, niczym piana na dalekiej rafie, pod skrytym w chmurach cieniem Kilimand�aro, posuwaj�ce si� niezauwa�alnie, ale nieodwo�alnie przez r�wnin� Amboseli. Z pozycji widza. Tam wysoko, na pog�rzu wok� Kirinyagi, gdzie spad� ostatni pocisk biologiczny, znajdzie si� na wyci�gni�cie r�ki od tego. Na pozycji gracza. W Nanyuki by� punkt kontrolny. Po�udniowoafryka�scy �o�nierze w b��kitnych he�mach Narod�w Zjednoczonych nie wiedzieli z pocz�tku jak j� traktowa�, przekonani, �e ze swymi zielonymi oczami i d�ugimi w�osami w kolorze mahoniu mo�e by� kolejn� gwiazd� filmow� lub osobisto�ci� telewizyjn�. Kiedy z papier�w dowiadywali si�, �e nazywa si� Gaby McAslan i jest dziennikark� multimedialnego serwisu on- line we wschodnioafryka�skim oddziale SkyNetu, porzucali pe�ne szacunku zachowanie. Kobieta, z kt�r� mo�na poflirtowa�, dziennikarka, kt�r� mo�na zahaczy� o �ap�wk�. Gaby znosi�a ich pr�by flirtu i da�a oficerowi trzy z kurcz�cego si� zapasu wolnoc�owych zegark�w Swatch, kupionych z przeznaczeniem na drobne przekupstwa. W zamian otrzyma�a map� z wyrysowan� zalecan� drog� do hotelu. Dop�ki b�dzie si� jej trzyma�, pozostanie bezpieczna. Patrole w buszu mia�y rozkaz strzela� do podejrzanych o grabie� i maruderstwo. Za punktem kontrolnym nie by�o ju� uchod�c�w. Jedynie samochody wioz�ce znakomito�ci na bal ko�ca �wiata i ci�gn�ce za nimi agencje informacyjne. Shambas Kikuj�w po obu stronach szosy by�y od dawna opuszczone. Upomina�a si� o nie dzika Afryka. Na chwil� zaledwie, zanim co� innego upomni si� o nie u dzikiej Afryki. Odwr�cenie proces�w l�dotw�rczych, pomy�la�a. Zamiast przemienia� obcy �wiat w Ziemi�, Ziemia przemienia si� w obcy �wiat. W nale��cym do SkyNetu odkrytym 4x4 Gaby mog�a wyczu� Chag� czaj�c� si� za zas�on� g�stej g�rskiej ro�linno�ci: dra�ni�c� obecno�� Obcego, elektryzuj�ce mrowienie wyczekiwania. Nigdy jeszcze nie by�a tak blisko. Kiedy pierwszy biologiczny pocisk spad� na Kilimand�aro, wiedzia�a - siedz�c w biurze SkyNet Multimedia News po�r�d wie�owc�w londy�skich Dockland�w - �e na tej spadaj�cej gwie�dzie zosta�o wypisane jej imi�. To, co wylaz�o z pocisku, co wygl�da�o troch� jak d�ungla, a troch� jak wyschni�ta rafa koralowa, ale przede wszystkim jak co�, czego nikt nigdy wcze�niej nie ogl�da�, a co rozk�ada�o ziemsk� wegetacj� na moleku�y i wch�ania�o je we w�asne formy z niepowstrzyman� pr�dko�ci� pi��dziesi�ciu metr�w dziennie, by�o potwierdzeniem jej �wi�tej misji. Inne pociski, kt�re spad�y na Archipelag Bismarcka, Ruwenzori, Ekwador, Papu� Now� Gwine� i Malediwy, stanowi�y tylko przypomnienie ze strony gwiezdnych b�stw. To jest tu, czeka na ciebie. Pospiesz si� wreszcie. A teraz pocisk z Nyandarua, kt�ry omi�t� ogonem plazmy Jezioro Wiktorii i Rift Valley, przyprowadzi j� w ko�cu na spotkanie twarz� w twarz z pochodz�cym z gwiazd �yciem. Natkn�a si� na zwarty konw�j ci�kich transporter�w na g�sienicach - ka�dy wielko�ci sporych dom�w - wklinowanych w w�sk� bit� czerwon� drog�. Na dachach transporter�w poustawiano sterty prefabrykowanych kabin mieszkalnych. Ga��zie ugina�y si� przed przetaczaj�cymi si� w powolnym tempie potworami i uderza�y w nie z trzaskiem. Gaby s�ysza�a, �e UNECTA, agencja Narod�w Zjednoczonych koordynuj�ca prace badawcze w Chagach, zlikwidowa�a Ol Tukai, jedn� z czterech baz wok� Kilimand�aro, w ramach wycofywania si� na p�noc wymuszonego posuwaniem si� po�udniowej Chagi. Portfele UNECTA nie by�y najwyra�niej wystarczaj�co zasobne, �eby kupi� now� ruchom� baz�, zw�aszcza teraz, gdy instytucje mi�dzynarodowe obci�y dotacje w zwi�zku z brakiem daj�cych si� wykorzysta� technologii pochodz�cych z Chagi. Pracownicy UNECTA machali do niej ze szczyt�w ruchomych wie�, gdy ostro�nie przeciska�a si� obok nich po czerwonych, b�otnistych poboczach. Z tej wysoko�ci widz� pewnie �niegi Kirinyagi, pomy�la�a. Znale�li�my si� pomi�dzy bia�ymi g�rami. Uciekamy z po�udnia, uciekamy z p�nocy, ale rozszerzaj�ce si� ko�a wegetacji zamykaj� si� wok� nas i nie mamy dok�d uciec. Dlaczego uciekamy? B�dziemy przecie� musieli w ko�cu stawi� temu czo�o, kiedy zagarnie ju� wszystko, co znamy, i zmieni to nie do poznania. Wyobra�amy sobie przez ca�y czas, �e skoro to spada w tropikach, to tu si� zatrzyma. Dlaczego klimat mia�by to powstrzyma�? Jak dot�d sztuka ta nie uda�a si� nikomu. Mo�e to zatrzyma si� dopiero wtedy, gdy ogarnie bieguny. Ksenotw�r zako�czony. Hotel by� jednym z tych budynk�w, kt�re s� jak zwierz�ta w zoo: potrafi� ukry� si� przed wzrokiem dzi�ki bezruchowi i ubarwieniu, tak �e nie widzisz ich, cho�by� sta� dok�adnie naprzeciwko, i o tym, �e tam s�, wiesz tylko dzi�ki tabliczce na klatce. Dw�ch �o�nierzy kenijskich, stanowczo za m�odych jak na rozmiary noszonej broni, podesz�o do niej na parkingu pe�nym autobus�w wycieczkowych i nale��cych do agencji informacyjnych 4x4. Poprowadzili j� bit� �cie�k� mi�dzy drzewami o smuk�ych szarych pniach. Hotelu wci�� nie by�a w stanie dostrzec. Zapyta�a o ma�e drewniane wiaty stoj�ce co kilka metr�w wzd�u� �cie�ki. - To na wypadek spotkania z szar�uj�cym zwierz�ciem - odpowiedzia� nieco starszy z �o�nierzy. - Ale to jest lepsze - pog�adzi� swoj� bro�, jakby by�a to pier� kobiety. - Trzydzie�ci ci�kokalibrowych pocisk�w na sekund�. To lepsza przeszkoda ni� drewniana wiata. - Odk�d pojawi�a si� Chaga, w okolicy jest znacznie wi�cej zwierz�t - doda� m�odszy �o�nierz. Jak wi�kszo�� ludzi na wsi wyci�gn�� sznur�wki z but�w dla wygody. - Uciekaj� od tego - powiedzia�a Gaby. - Ka�da zdrowa na umy�le istota powinna ucieka�. - Nie - odpar� m�ody bezsznur�wkowy �o�nierz. - Uciekaj� do tego. �cie�ka ko�czy�a si� pomalowanym na czarno wyj�ciem awaryjnym. Ledwie Gaby zd��y�a skrzywi� si� na t� niestosowno��, spo�r�d zieleni przed ni� wy�oni� si� hotel. Wiele z wysmuk�ych, srebrnych pni drzew tworzy�o drewniane pale, a zbita masa li�ci i pn�cz zas�ania�a przyt�aczaj�c� budowl�. Cz�owiek z obs�ugi hotelu zatrzyma� j� u szczytu schod�w, sprawdzi� nazwisko na li�cie go�ci i zaprowadzi� do pokoju - ma�ej drewnianej izdebki z widokiem na li�cie. Gaby pomy�la�a, �e tak w�a�nie musi wygl�da� kt�ra� z tych ruchomych baz UNECTA - klasztorne minimum. Poprawi�a makija� i do��czy�a do imprezy na dachu. Trwa�a ju� od trzech dni. Sko�czy si� razem z hotelem. Bal na skraju ko�ca �wiata. Jednym rzutem oka obj�a trzydzie�ci twarzy z pierwszych stron gazet i zajrza�a do torebki, �eby sprawdzi� ile ma miejsca na dysku dyktafonu. M�wi�a do niego przesuwaj�c si� mi�dzy twarzami w kierunku baru. W�r�d postaci z pierwszych stron gazet panowa�a w tym roku moda na "Po�egnanie z Afryk�": bryczesy i sk�ra z niezb�dnym uk�onem w kierunku dwudziestopierwszowiecznej �wiadomo�ci i z domieszk� wzor�w w sk�ry zwierz�ce. Gaby zam�wi�a u kenijskiego barmana pina colad� i kiedy miesza� drinka, zastanawia�a si�, jakiej to zach�ty u�y�o kierownictwo hotelu, �eby przekona� go - i ca�� reszt� obs�ugi - do pozostania. Podejrzewa�a, �e by�y to przenosiny wraz z ca�� rodzin� do innych hoteli na Wybrze�u albo na Zanzibarze. Ale co zrobi�, gdy zabraknie ju� hoteli, do kt�rych mo�na kogo� przenosi�? Interesuj�ce, ale to nie ta perspektywa, zdecydowa�a, gdy nalewa� g�sty, oleisty dow�d swoich zdolno�ci. - Straszny tu bajzel, T. P. - powiedzia�a do ma�ego czarnego aparaciku w kieszeni bluzy. A potem dynamika cocktail-party wytworzy�a luk� w t�umie przed ni� i tam by�o to: sto st�p od barierek z szarego drewna, na skraju sztucznego stawu drenowanego przez buldo�ery poza sezonem. Sto st�p. Pi��dziesi�t sekund spaceru. Osiemna�cie godzin pe�zni�cia. Je�li potrafi�aby zachowa� ca�kowity bezruch i koncentracj�, mog�aby dostrzec ruch, tak jak mo�na zauwa�y� powolne przesuwanie si� wskaz�wki minut na zegarku. To by�a Chaga nie w skali geograficznej, po�eraj�ca ca�e regiony, ale w skali molekularnej. Gaby przesz�a przez luk� mi�dzy pi�knymi i wspania�ymi. Min�a Brada Pitta. Min�a Antonio Banderasa z najnowsz� przyjaci�k� - supermodelk�. Min�a Juli� Roberts z tak bliska, �e mog�a dostrzec zmarszczki i worki pod oczami wyg�adzane cyfrowo przez komputery monta�owe. Oni s� tylko znakomito�ciami. Nie potrafi� zmieni� �wiata ani odczuwa� skutk�w tego, �e ich �wiat zostaje zmieniony, nawet przez obc� interwencj�. Gaby opar�a r�ce na barierce i przygl�da�a si� Chadze. - Czuj� si� jakbym sta�a na otwartym pok�adzie wielkiego, staro�wieckiego liniowca oceanicznego, p�yn�cego wzd�u� brzegu obcego archipelagu - powiedzia�a do dyktafonu. Kontrast mi�dzy miejscem, w kt�rym si� znajdowa�a, a tym, co widzia�a na zewn�trz, by� tak wielki jak pomi�dzy l�dem i morzem, a granica pomi�dzy tymi dwoma �wiatami r�wnie p�ynna i niedok�adna. Nie istnia�a okre�lona linia, na kt�rej ziemia stawa�aby si� nieziemi�: przypomina�o to raczej stopniowe zaka�enie g�rskiego lasu przez sze�ciok�ty obcej ro�linno�ci, kt�ra wysuwa�a palce, czu�ki i dziwaczne kwiaty mi�dzy pniami ku niepokoj�cym pseudokoralowym formom niskiej Chagi. Dalej obca rafa stawa�a si� g�stsza, a drzewa rzadsze - tylko najwy�sze i najsilniejsze przetrwa�y atak przetw�rni molekularnych i wznosi�y si� ku g�rze niczym maszty zakotwiczonych na pla�y okr�t�w. Kilometr za lini� przyboju z poszarpanych l�dowych raf wznosi�a si� pionowo na wysoko�� trzechset metr�w �ciana czerwonych filar�w, aby nast�pnie otworzy� si� w baldachim po��czonych sze�ciok�tnych p�aszczyzn li�ci. - Wielki Mur - powiedzia�a Gaby, zapisuj�c ogl�dan� scen� na dysk. Dalsza Chaga, wznosz�ca si� ku ukrytej w chmurach Kirinyadze, pozwala�a podgl�dn�� jedynie drobiazgi: l�nienie otwartego w oddali bia�ego drzewa-d�oni, ko�ysanie poro�ni�tych mchem balon�w, odblaski �wiat�a w kryszta�ach. Jaki� stateczek m�g�by si� oderwa� od takiego wybrze�a, �eby spotka� si� z tym statkiem pr�no�ci? - my�la�a. - Siedem minut. Trzydzie�ci centymetr�w. D�u�ej ni� zazwyczaj. Dop�ki si� nie odezwa�, Gaby nie zauwa�y�a bia�ego m�czyzny, kt�ry sta� ko�o niej przy barierce. Nie potrafi�a sobie przypomnie�, czy by� tu ju� wcze�niej, czy przyszed� po niej. By� niski, �ysia�, zapuszcza� brzuszek sugeruj�cy p�n� czterdziestk� lub wczesn� pi��dziesi�tk�. Mia� bladobr�zow� sk�r�, z�by w nie najlepszym stanie, m�wi� akcentem bia�ego Afrykanina. Nie m�g� nale�e� do Znakomito�ci, nawet nie do Prasy. Musia� by� z Obs�ugi. Nosi� br�zy i khaki, i kamizelk� z mas� kieszeni, ale bez najmniejszego niezb�dnego uk�onu w kierunku dwudziestopierwszowiecznej �wiadomo�ci. Wygl�da� jak ostatni z Wielkich Bia�ych My�liwych. I by� nim. Nazywa� si� Prenderleith. Mia� nienaganne maniery. - Wybaczy pani, �e przerywam jej kontemplacj�, ale je�li ludzie zobacz�, �e z kim� rozmawiam, nie b�d� podchodzi�, �eby wypytywa� o zwierzyn�, kt�r� zabija�em. - Czy to nie pa�ski zaw�d? - Zabijanie czy gadanie? - Kt�rekolwiek z nich. - Kt�rekolwiek z nich nie musi w sobie zawiera� protekcjonalnego traktowania przez gwiazdy filmowe, g�upich artyst�w i cholernych dziennikarzy. - Ja jestem cholern� dziennikark�. - Ale pierwsz� rzecz�, jak� pani zrobi�a, by�o podej�cie do barierki, �eby poprzygl�da� si� temu tam cholerstwu. Przez siedem minut. - I to sprawia, �e warto porozmawia� z dziennikark�? - Tak - odpowiedzia� po prostu. I to sprawia, �e z tob� warto pogada�, poniewa� mo�e to ty jeste� moj� perspektyw� na to wszystko, pomy�la�a Gaby. Ostatni Bia�y My�liwy. Ale jeste� r�wnie ostro�ny jak zwierz�ta, na kt�re polujesz, wi�c je�li ci to powiem, wystrasz� ci�, dlatego musz� dzia�a� r�wnie skrycie jak ty. Gaby ukradkiem podkr�ci�a poziom nagrywania na swoim ma�ym czarnym aparaciku. Program poprawiaj�cy jako�� d�wi�ku na Tom M'boya Street wyczy�ci szumy i trzaski. - Co to zatem pana zdaniem mo�e by�? - spyta�a. Po drugiej stronie tarasu r�nica zda� mi�dzy Bretem Eastonem Ellisem i Damienem Hirstem przybiera�a rozmiary k��tni. Go�cie gromadzili si� w pobli�u w oczekiwaniu walki na pi�ci. Kamery ruszy�y. Prenderleith opar� r�ce na barierce i spojrza� w kierunku Chagi. - Nie znam si� na tym ca�ym gadaniu o Obcych-z-Innego- �wiata. - Wed�ug najnowszych teorii nie zosta�o to zbudowane przez ma�ych szarych ludzik�w, ale powsta�o w chmurach gazowych Rho Ophiuchi, osiemset lat �wietlnych st�d. Znaleziono tam �lady takich samych z�o�onych fulleren�w, jakie s� obecne w Chadze. Ca�a cywilizacja wyrastaj�ca w kosmosie. Oceniaj�, �e liczy sobie co najmniej sto tysi�cy lat. - Oni? - spyta� Prenderleith. - UNECTA - odpowiedzia�a Gaby. - Zapewne maj� racj�. Wiedz� o tym wi�cej ni� ja, skoro zatem m�wi�, �e to gaz, to jest to gaz. Chmury gazowe, ma�e szare ludziki - nie znam si� na tym, nie stanowi� cz�ci mojego �wiata. Widzi pani, otrzyma�em akurat tyle wykszta�cenia, �eby dawa� sobie rad�, �eby dobrze robi� swoje, nie �eby my�le�. Uwa�ali�my, �e Kenia nie nale�y do kraj�w, kt�rym potrzebne jest my�lenie. Tu robi�o si� swoje, tu si� nie my�la�o. Je�dzi�o si� konno, uprawia�o ziemi�, polowa�o, prowadzi�o samochody, lata�o. Robi�o si� co� konkretnego. Kraj decydowa� o tym, co my�le�. Nikt z nas nie by� w stanie dostrzec zmian zachodz�cych pod naszymi stopami - moje wychowanie okaza�o si� przestarza�e, ca�kowicie bezu�yteczne w tej nowej, my�l�cej Kenii. Jedyne, co mog�em zrobi�, to poszuka� pracy w miejscu r�wnie przestarza�ym i bezu�ytecznym jak ja. To cholerne miejsce nie ma nic wsp�lnego z prawdziw� Keni�. Cholerny park tematyczny. Nawet zwierz�ta s� podr�bk�: wykopali bajoro, �eby Amerykanie mogli pofotografowa� s�onie. Ca�a ironia polega na tym, �e teraz, gdy tury�ci si� wynie�li, pcha si� tu wi�cej cholernej zwierzyny ni� kiedykolwiek. Naliczy�em czterdzie�ci pi�� s�oni w jednym dniu, ale nikt ju� si� nimi nie przejmuje. Niech mi pani powie - jak to co� mo�e by� obce, skoro zwierz�ta tam id�? Jak gaz m�g�by by� w stanie zbudowa� co� takiego? Mam wra�enie, �e to jest co� bardzo starego, co�, co zwierz�ta ju� kiedy� zna�y i czego nie zapomnia�y, co� pochodz�cego w�a�nie z Afryki. Tu, we wschodniej Afryce, wszystko si� zacz�o, ten l�d jest bardzo stary i ma dobr� pami��. I jest silny. Mo�e Afryka ma do�� tego, co ludzie z ni� wyczyniaj� - do�� my�lenia - i postanowi�a upomnie� si� o sam� siebie. To dlatego zwierz�ta si� nie boj�. To zwraca im ich Afryk�. - Ale odbiera panu pa�sk� - powiedzia�a Gaby. - Nie moj�. - Prenderleith omi�t� spojrzeniem s�awnych i pi�knych ludzi dooko�a. Walka wyparowa�a, pozostawiaj�c tylko nad�sane miny i kwa�ne spojrzenia. Leaf Phoenix cz�stowa�a wszystkich papierosami ku zgrozie innych go�ci. Powietrze wype�ni� d�wi�k dzwonk�w. Wszystkie g�owy odwr�ci�y si�. Kelner w pozbawionej dwudziestopierwszowiecznej �wiadomo�ci kurtce w lamparcie c�tki przeszed� przez taras, pobrz�kuj�c trzymanymi w r�ce dzwoneczkami. - Kolacja - oznajmi� Prenderleith. Gaby zosta�a usadzona na ko�cu d�ugiego sto�u, mi�dzy gryzipi�rkiem z serwisu on-line BBC, kt�rego zna�a, i filmowym bo�yszczem z Hollywoodu, kt�re gada�o niemal wy��cznie o pracy nad pi�tnastoma musicalami naraz. Prenderleith znalaz� si� na drugim ko�cu sto�u, w fotelu bohatera, otoczony znakomito�ciami. Gaby przygl�da�a si�, jak snuje swe wy�wiechtane opowie�ci o podchodzeniu i zabijaniu. Od czasu do czasu rzuca� spojrzenie w bok i Gaby zdarza�o si� pochwyci� to spojrzenie, co sprawia�o wra�enie ma�ego spisku. Powinnam mu powiedzie�, �e jest moj� perspektyw�, pomy�la�a. Powinnam przyzna� si� do dyktafonu. Znakomito�ci zaw�aszczy�y Prenderleitha na reszt� wieczoru, tworz�c ma�y orszak otaczaj�cy jego fotel przy oknie widokowym wychodz�cym na o�wietlon� reflektorami Chag� przybli�aj�c� si� cz�steczka po cz�steczce. Gaby siedzia�a przy barze i obserwowa�a, jak opowiada� historie o tamtej innej Afryce. Mia� b�ysk w oku. Gaby nie potrafi�a zdecydowa�, czy by� to wyraz nostalgii, czy te� niecierpliwego oczekiwania na moment, kiedy wszystko upadnie i rozleci si�. W ciemno�ci poza zasi�giem �wiate� reflektor�w pada�y drzewa, powalone przez rozwiewaj�c� z�udzenia Chag�. Drewniane pale hotelu trzeszcza�y i stuka�y. Znakomito�ci spogl�da�y po sobie, przera�one. Gdy rozleg�o si� pukanie, pod�wietlane wskaz�wki zegara przy ��ku wskazywa�y godzin� 1.27. Gaby ledwie zd��y�a si� po�o�y� po przedyktowaniu komentarza. Ha�as na g�rnym pok�adzie: zabawa b�dzie si� stopniowo zwija�, a� rano przyjd� �o�nierze, �eby wszystkich wyprowadzi�. Kt�ry� z go�ci, podniecony i pe�en nadziei? Kolejne uprzejme pukanie. Ta uprzejmo�� pomog�a jej rozpozna�. Ze sposobu, w jaki Prenderleith sta� w korytarzu, domy�li�a si�, �e jest lekko wstawiony i �e gdyby nie by�, nie zrobi�by tego. W ramionach tuli� strzelb� jak ukochane dziecko. - Co�, co powinna pani zobaczy� - powiedzia�. - Dlaczego ja? - spyta�a Gaby, wci�gaj�c ubranie i wysokie buty. - Poniewa� nikt inny nie zrozumie. Poniewa� sta�a pani przez te siedem minut, gapi�c si� na to cholerstwo i nic innego dla pani nie istnia�o. Pani zna prawd�: nie istnieje nic poza tamtym. Niech pani si� upewni, �e wzi�a ca�y sprz�t do nagrywania. - Domy�li� si� pan. - Zauwa�y�em. - Zmys�y my�liwego. Przepraszam, powinnam by�a panu powiedzie�, tak mi si� wydaje. - Dla mnie to nie ma znaczenia. - Pan jest jedynym, kt�ry ma jak�� histori� wart� opowiedzenia, kim�, kto naprawd� co� utraci, gdy to dojdzie tutaj. - Tak pani s�dzi? �wiat�o na drewnianym korytarzu by�o s�abe. Gaby nie potrafi�a dojrze� jego wyrazu twarzy. Prenderleith sprowadzi� j� s�u�bowymi schodami na parter. Wychodz�c w ciemn� przestrze� mi�dzy palami, Gaby wyobrazi�a sobie, �e stawia pierwszy krok na obcej planecie. Nie jest to takie dalekie od prawdy, pomy�la�a. Prenderleith zdj�� strzelb� z ramienia. Wyszli z hotelu pomi�dzy cienie tu� za zasi�giem reflektor�w. Otaczaj�ca noc wydawa�a si� ogromna i bliska, pe�na oddech�w i drobnych porusze�. Wydechy parowa�y: na zboczach Kirinyagi panowa� ch��d. Gaby wci�gn�a w p�uca zapach Chagi. Wyobra�nia podpowiada�a jej, �e zna ten zapach, poniewa� wywo�ywa� tyle wspomnie�, ile spo�r�d wszystkich bod�c�w tylko zapach potrafi. Ale nie mo�na go by�o zna� i kiedy u�wiadomi�a to sobie, wszystkie elementy, kt�re przypomina�y o r�nych rzeczach, zla�y si� w jedno i ostry, pi�mowy, chemiczny zapach Chagi okaza� si� nie pami�tanym, poniewa� nikt dotychczas nie zna� niczego takiego. Ten zapach popycha� do przodu, nie do ty�u. Prenderleith poprowadzi� j� ku terminum. Nie by�o to daleko. Chaga wyrasta�a wy�sza i bardziej z�o�ona w bledszym �wietle reflektor�w. Majaczy�a jak nie daj�ce si� odp�dzi� wspomnienie nocnego koszmaru. Gaby s�ysza�a j�ki i trzask padaj�cych w ciemno�ci drzew. Prenderleith zatrzyma� j� p� metra od kraw�dzi. P� metra, pi�tna�cie minut, pomy�la�a Gaby. Zwin�a palce w butach czuj�c si� ska�ona. Prenderleith przykucn�� na pi�tach, opar� ci�ar cia�a na strzelbie jak na lasce. Polowa�. - Wiatr jest w porz�dku - powiedzia�. Gaby przykucn�a ko�o niego. W��czy�a dyktafon, ws�uchuj�c si� w cisz� i patrzy�a, jak Chaga wy�ania si� ku niej z cieni. Terminum by�o siatk� ma�ych sze�ciok�t�w z przypominaj�cej mech tkanki. Sze�ciok�ty mia�y r�ne kolory i Gaby instynktownie wyczu�a, �e te same kolory nigdy si� nie styka�y. Naro�niki najdalej wysuni�tych sze�ciok�t�w wysy�a�y czarne pe�zaj�ce nitki w �ci�k�. �d�b�a traw, �odygi ro�lin, wszystko pada�o przed maszynami molekularnymi i rozk�ada�o si� na w�asne cz�stki. Co kilka centymetr�w pe�zn�ce nitki rozga��zia�y si�, kilka centymetr�w dalej dzieli�y si� znowu, buduj�c sze�ciok�ty. Zamkni�ta mi�dzy nimi ziemska ro�linno�� wi�d�a, topnia�a i nabrzmiewa�a p�kaj�cymi p�cherzami, przeistaczaj�c si� w pineskowate gwiazdki wielobarwnego pseudomchu. Wiedziona nag�� potrzeb� Gaby przycisn�a d�onie do czarnych nitek. Nie dotkn�y cia�a. To nigdy nie dotyka cia�a. Mimo to wzdrygn�a si�, czuj�c Chag� pod nag� sk�r�. Och, istoto ma�ej wiary. Odczuwa�a posuwanie si� moleku� jako delikatne mrowienie, niczym marsz male�kich, powolnych owad�w po jej d�oni. Podskoczy�a, gdy Prenderleith dotkn�� delikatnie jej ramienia. - Jest tu - szepn��. Nie mia�a zmys��w my�liwego, tote� przez d�ugie sekundy dostrzega�a jedynie g��bsz� ciemno�� poruszaj�c� si� w�r�d cieni. Potem wyszed� w p�mrok mi�dzy stoj�cymi wci�� drzewami i wysokimi palcami pseudokoralowc�w i Gaby zapar�o dech. To by� s�o�, stary samiec z u�amanym k�em. Prenderleith podni�s� si� na nogi. Dzieli�o ich mniej ni� dziesi�� metr�w. S�o� i cz�owiek przygl�dali si� sobie wzajemnie. S�o� post�pi� krok naprz�d, wychodz�c z cienia w pe�ne �wiat�o. Kiedy podni�s� tr�b�, kosztuj�c powietrze, Gaby zauwa�y�a mas� czerwonego, po�y�kowanego cia�a przyczepion� do jego karku jak paso�ytniczy organizm. Pod k�ami przed�u�a�a si� ona w gi�tkie cz�onki. Ka�dy zako�czony by� czym� nieprzyjemnie przypominaj�cym ludzk� d�o�. Zszokowana Gaby przygl�da�a si� jak czerwone cz�onki poruszaj� si�, a palce otwieraj� si� i zaciskaj�. Potem s�o� obr�ci� si� i zadziwiaj�co cicho odszed� w busz. Ciemno�� Chagi zamkn�a si� za nim. - Co noc o tej samej porze - powiedzia� Prenderleith po d�ugiej chwili milczenia. - Przez ostatnie sze�� nocy. Dok�adnie do kraw�dzi, nigdy dalej. Co noc coraz bli�ej. - Dlaczego? - Przygl�da mi si�, ja si� przygl�dam jemu. Rozumiemy si� wzajemnie. - To co� wok� jego szyi, te ramiona... - Gaby nie by�a w stanie powstrzyma� obrzydzenia w g�osie. - To odmienia. Robi ze stworze� co�, czym mog�yby by�. Mo�e co�, czym powinny by�. Mo�e r�ce s� tym, czego s�onie potrzebuj�, �eby sta� si� tym, czym mog�yby by�. - Ewolucja przy pomocy rzemyk�w. - Je�li w to pani wierzy. - A pan w co wierzy? - Pami�ta pani moj� odpowied� na pani uwag�, �e Chaga odbiera mi moj� Afryk�? - �e to nie pa�ska Afryka. - Czy teraz pani rozumie, co mia�em na my�li? - Afryki, kt�r� ona zabiera, nigdy pan nie rozumia�, nie by� pan dla niej stworzony. Afryki, kt�r� panu daje, nigdy pan nie zna�, ale ona istnia�a w pana ko�ciach: wielka, nieujarzmiona, nie odkryta, ciemna Afryka, Afryka bez narod�w i rz�d�w, granic i gospodarki, Afryka dzia�a�, a nie my�li, bycia, a nie stawania si�, gdzie pojedynczy cz�owiek mo�e si� zgubi� i odnale�� zarazem, powr�ci� do prostszego, fizycznego, zwierz�cego poziomu egzystencji. - Bardzo �adnie to pani uj�a. S�dz�, �e na tym polega pani zaw�d. Gaby zrozumia�a co� jeszcze. Prenderleith poprosi� j�, �eby za niego m�wi�a, poniewa� on nie zosta� stworzony do m�wienia takich rzeczy sam z siebie, a chcia�, �eby zosta�y w�a�ciwie powiedziane tym wszystkim, kt�rzy przeczytaj� opowie�� Gaby o nim. Pragn�� mie� �wiadka, wiernego anio�a zapisu. Zrozumiawszy to, dowiedzia�a si� o tym cz�owieku jeszcze jednej rzeczy, kt�rej nigdy nie da�oby si� wyrazi� s�owami ani zapisa� na dysku. - Wracajmy - powiedzia� w ko�cu Prenderleith. - Cholernie zimno si� tu robi. �o�nierze wkroczyli do hotelu o 6.30 rano, pukaj�c do kolejnych drzwi, mimo �e wszyscy go�cie albo od dawna byli na nogach, albo wcale nie k�adli si� spa�. Ze wzgl�du na s�aw� otaczaj�c� go�ci �o�nierze byli bardzo uprzejmi. Zebrali wszystkich w g��wnym holu. Jak powolne toni�cie, pomy�la�a Gaby. Jak Nie-opu�cimy-okr�tu. Rafa dotar�a w ko�cu do nas. Wyjrza�a przez okno. Pod os�on� ciemno�ci sze�ciok�tny mech przekroczy� sztuczne bajoro i wspina� si� po palach starego hotelu. Drzewa, spomi�dzy kt�rych wynurzy� si� s�o�, by�y ozdobione inkrustacj� z pomara�czowej g�bki i paj�czynami rurek. G��wny hol zachwia� si�. Pot�uk�y si� spadaj�ce z p�ek nad barem szklanki. Niekt�rzy zacz�li krzycze�. Hollywoodzkie gwiazdy p�ci m�skiej usi�owa�y wygl�da� dzielnie, ale to nie by� scenariusz. To by� prawdziwy koniec �wiata. Prenderleith sta� z reszt� obs�ugi jak najdalej od drzwi i usi�owa� rozsiewa� spok�j. Zupe�nie jak Titanic, my�la�a Gaby. Za�oga na ko�cu. Podesz�a, �eby stan�� z nimi. Prenderleith pos�a� jej zdziwione spojrzenie. - Obstawiaj�cy musz� wiedzie�, czy kapitan zatonie razem ze statkiem - powiedzia�a, poklepuj�c ma�y czarny dyktafon w kieszonce na piersi jej buszowej bluzy. Prenderleith otworzy� usta, �eby co� powiedzie�, ale hotel zachwia� si� znowu, tym razem mocniej. Belkowania trzaska�y. Okno widokowe rozbi�o si� i wlecia�o do �rodka. Gaby uchwyci�a si� kraw�dzi baru i spanikowana gada�a szybko do swojego dyktafonu. Zaniepokojeni �o�nierze wypychali znakomito�ci z holu i przez w�skie drewniane korytarze ku g��wnej klatce schodowej. Hol wybrzuszy� si�, pod�oga si� przechyli�a, sto�y i krzes�a run�y ku pustemu oknu. - Uciekajcie! - krzykn�� Prenderleith. Uciekali. Wci�ni�ta w ciasny korytarz Gaby usi�owa�a nie my�le� o trumnach bez dna, przekrzykuj�c do mikrofonu wrzask pozosta�ych g�os�w. Za ni� hol zapad� si� i run��. Przeciska�a si� w�r�d naporu cia� ku �wiat�u s�onecznemu, dotkn�a trwa�o�ci schod�w. Pe�zni�cie. Cofn�a palce nag�ym ruchem. Pe�zn�ce, rozga��ziaj�ce si� nitki Chagi porusza�y si� po farbie w d� schod�w. - Jest na schodach - szepn�a bez tchu do mikrofonu. Drewniana �ciana za ni� zmieni�a si� w mozaik� sze�ciok�t�w. Przycisn�a dyktafon do piersi. Pojedynczy zarodnik wystarczy, �eby zniszczy� aparat i jej reporta�. Rzuci�a si� w d� chwiejnych schod�w. Nie zwracaj�c uwagi na niebezpieczne zwierz�ta, �o�nierze poganiali go�ci ku pojazdom na g��wnej szosie. Dziennikarze przystawali, �eby strzeli� ostatni komentarz do upadku Treehouse. - Rozpada si� - powiedzia�a, gdy kawa� dachu przechyli� si� niczym rufa ton�cego liniowca i zjecha� po pokrytej p�cherzami bryle budynku na ziemi�. Fasada hotelu by�a mieszanin� drewna i p�czniej�cych bulwiastych naro�li Chagi. Drewniane pale zmieni�y si� w palce ��tej g�bki i pseudokoralowca. Gaby opisa�a to wszystko. �o�nierze tworzyli kordon mi�dzy widzami i Chag�. Gaby dostrzeg�a obok siebie Prenderleitha. - Musi pani wiedzie�, jak ko�czy si� opowie�� - powiedzia�. - Prosz� mi to przytrzyma�. Poda� Gaby strzelb�. Potrz�sn�a g�ow�. - Nie poradz� sobie przeciwko karabinom. Z�o�y� to na ni�. - Wiem - powiedzia�a. - Wi�c pomo�e mi pani. - Czy a� tak pan tego nienawidzi? - Tak - odpowiedzia�. Rozleg� si� huk eksploduj�cego drewna i zduszone krzyki ze strony zar�wno �o�nierzy, jak i cywil�w. Hotel p�k� przez �rodek i z�o�y� si� jak dwa skrzyd�a, kt�re powoli zapada�y si� w sterty �ar�ocznej Chagi. Wykona� sw�j ruch, gdy uwaga wszystkich opr�cz Gaby by�a zwr�cona na ostatnie chwile starego hotelu. Wiedzia�a, �e tak zrobi. Bieg� szybko jak na starego, steranego, tyj�cego bia�ego my�liwego. - Jest w po�owie drogi - powiedzia�a do dyktafonu. - Podziwiam jego odwag�, �e biegnie tak z rado�ci� ku temu nowemu ciemnemu kontynentowi. Czy te� jest to odwaga podj�cia decyzji, kt�r� by� mo�e Chaga podejmie w ko�cu za wszystkich mieszka�c�w planety zwanej niegdy� Ziemi�? Urwa�a. �o�nierz stoj�cy przed ni� dostrzeg� Prenderleitha. Podni�s� ka�asznikowa i zamierzy� si�. - Prenderleith! - wrzasn�a Gaby. Bieg� dalej. Wydawa�o si�, �e bardziej zajmuje go co� w zwi�zku z guzikami koszuli. By� ju� za kraw�dzi�, jego stopy rozdeptywa�y sze�ciok�tny mech, wzbijaj�c chmury zarodnik�w. - Nie! - krzykn�a Gaby, ale �o�nierz mia� swoje rozkazy, a zar�wno on, jak i ludzie, kt�rzy te rozkazy wydali, l�kali si� Chagi ponad wszystko. Widzia�a jak mi�nie na jego szyi napinaj� si�, lufa karabinu waha si� nieznacznie to w t�, to w tamt� stron�. Poszuka�a wzrokiem czego�, co mog�oby go powstrzyma�. Strzelba Prenderleitha. Nie. Za to ona te� dosta�aby kulk�. Ma�y czarny cyfrowy dyktafon uderzy� �o�nierza mocno w rami�. Cisn�a nim z ca�ej si�y. Strza� chybi�. Ptaki zerwa�y si� ze skrzekiem z gniazd. W�r�d �o�nierzy, obs�ugi i znakomito�ci zaleg�a ca�kowita cisza. �o�nierz obr�ci� si� ku niej z podniesion� broni�. Gaby odskoczy�a do ty�u trzymaj�c r�ce wysoko w g�rze. �o�nierz wyszczerzy� do niej z�by i skierowa� luf� karabinu na dyktafon. Gdy rozwala� go na strz�py plastyku i obwod�w elektrycznych, Gaby zobaczy�a, �e sylwetka Prenderleitha znika w�r�d grzybni pseudokoralowc�w w obcym krajobrazie. Zgubi� koszul�. Ostatnie pozosta�o�ci po hotelu - kawa�ek pokoju balansuj�cy na szczycie pala, wiod�ca donik�d �elazna klatka schodowa wypuszczaj�ca siarkowo-��te p�ki, pl�tanina rur kanalizacyjnych ze zwisaj�cymi jak miseczki na ja�mu�n� wannami i sedesami - rozlecia�y si� i upad�y. Gaby przygl�da�a si� temu w milczeniu. Nie mia�a nic do powiedzenia, nie mia�a sprz�tu, do kt�rego mog�aby m�wi�. Chaga posuwa�a si� do przodu, dwadzie�cia pi�� centymetr�w na minut�. Ludzie rozchodzili si�. Nie by�o ju� do ogl�dania nic opr�cz milimetrowego pochodu innego �wiata. �o�nierze sprawdzili akredytacj� prasow� Gaby w pi�ciu r�nych �r�d�ach, zanim pozwolili jej wzi�� samoch�d SkyNetu. Byli na ni� w�ciekli, ale nie mogli jej tkn��. U�miechali si� jednak, poniewa� rozwalili jej reporta� i wiedzieli, �e b�dzie mia�a k�opoty w redakcji. Mylicie si�, my�la�a jad�c bezpieczn� szos� w konwoju pojazd�w agencji informacyjnych i autobus�w wycieczkowych. Opowie�ci nosi si� w sercu. Opowie�ci nie da si� rozwali�. Opowie�ci nigdy nie gin�. Tej nocy, kiedy �ni�a w�r�d zwie�czonych kopu�ami wie� Nairobi, s�o� przyszed� do niej znowu. Stan�� na granicy mi�dzy �wiatami, podni�s� tr�b� i swoje obce r�ce i przem�wi� do niej. Powiedzia� jej, �e tylko g�upcy boj� si� zmian, kt�re mog� z nich uczyni� to, czym mogliby by� i czym powinni by�, i �e te zmiany s� specjalnym darem tego, co stworzy�o Chag�, czymkolwiek ono by�o. Wiedzia�a w swoim �nie, �e s�o� przemawia g�osem Prenderleitha, chocia� nie mog�a go zobaczy�, chyba �e jako milcz�cy cie� poruszaj�cy si� w g��bokiej ciemno�ci poza zasi�giem reflektor�w ludzko�ci - nowy Adam poluj�cy w Afryce swojego serca. Prze�o�y�a Agnieszka Fuli�ska