10028
Szczegóły |
Tytuł |
10028 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10028 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10028 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10028 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Zimniak
Opus na trzy pociski
Przestrze� gwa�townie nabrzmia�a obc� muzyk�. Migotliwe staccato skrzypiec sp�yn�o kaskad� urywanych d�wi�k�w, j�kliwie przysz�y w�sukurs wiolonczele, a�ich czysta skarga. po�piesznie umkn�a w�g��bokie, mroczne largo.
To by�a katastrofa. Statek rozb�ysn�� najpierw ��tym blaskiem, jakby w�odruchu paniki podrywa� si� do walki, a�potem powoli przygasa� a� do ciemnej czerwieni. P�ynnie opada� w�dziwn�, czerwon� d�ungl�, przyobleka� si� w�l�kliw� patyn� mimikry, kona�.
Szklisty zarys wn�trza Statku wype�nia� si� tre�ci� na dwa kroki przede mn�, t�a�, dawa� z�udzenie stabilno�ci, kszta�tu i�formy. Wiedzia�em, �e za moimi plecami rozp�ywa� si�, rozpuszcza� w��agodnym amarancie, wyrazisto�� linii zatraca�a si� w�cielistej masie: Pod brzuchem Statku wi�a si� szkar�atna trawa, a�boki obst�pi�y kwiaty o�rozchylonych, krwistych dzi�s�ach.,
- Nie jeste� tutaj bezpieczny.
Rozmi�kczone g�stw� le�notwor�w, leniwe fortepianowe adagio wytrwale powraca�o t� sam�, z�lekka ponaglaj�c� nut�.
- Nie jeste� tutaj bezpieczny.
Tak m�wi� Statek. Podszed�em blisko do jego oczu, dotkn��em jego ust.
- Co si� sta�o? Co to za muzyka? - spyta�em, nas�uchuj�c dalekich d�wi�k�w.
- Nie wiem. Musisz mnie opu�ci�.
- Czy ty... umrzesz?.
- Nie wiem. Przeka�� ci wiadomo��. Czekaj w�Fantasmagorii.
- Dok�d mog� p�j�� jeszcze?
- Nigdzie indziej.
- Nie znam tego miasta.
- Poznasz je wi�c. Id� ju�... Sol.
Gdy postawi�em stop� na szkar�atnej trawie, wszystko wok� trwa�o w�ci�kiej ciszy. Powietrze sta�o nieruchome, mi�siste li�cie nie szele�ci�y, ptaki nie �piewa�y w�zaro�lach.
Nagle orkiestra dosta�a sza�u. Eksplozja akord�w zala�a muzycznym grzmotem milcz�cy dotychczas las. Dziki �oskot b�bn�w wt�rowa� gwizdowi piszcza�ek, straszliwe fortepianowe crescendo t�uk�o jak m�otem w�m�j rezonuj�cy czerep, a�wrzaskliwy skrzypcowy dyszkant dope�nia� tej orgii d�wi�kowego rozpasania.
Rozejrza�em si� ostro�nie. Muzyczny jazgot wsi�ka bez �ladu w�obst�puj�cy mnie g�szcz, a�z oddali przyzywaj�co brzmia�a czysta fortepianowa fraza. Da�em si� jej prowadzi� ledwie widoczn�, zaros�� �cie�k�.
Niespodziewanie stan��em przed klockowatym sze�cianem. Jedna z�jego powierzchni �ciemnia�a i�sta�a si� przezroczysta. Wewn�trz, pod samym sufitem, unosi� si� cz�owiek.
- Wejd�! - rozkaza�. Mia� dziwny akcent, lecz dobrze rozumia�em jego mow�. Ubrany by� w�bia�y, p��cienny mundur.
Przeszed�em przez tafl� szyby i�znalaz�em si� w�ciep�ym wn�trzu, wype�nionym mlecznym p�mrokiem. Nieznajomy ze�lizn�� si� na pod�og� i�przygl�da� mi si� bacznie, lecz bezmy�lnie. Wyra�nie oczekiwa� na co�.
- Dlaczego jeste� nagi? - spyta� niecierpliwie, gdy g��bokie d�wi�ki tr�b i�b�bn�w ust�pi�y delikatnemu antraktowi smyczkowemu.
- Ja... nie jestem st�d. Jestem obcy - t�umaczy�em, pomagaj�c sobie gestem, lecz jego wzrok pozosta� nieruchomy. Nag�e rysy mu st�a�y.
- Gdzie masz kolibra?! - krzykn��, wpijaj�c si� spojrzeniem w�moj� szyj�.
- Co...gdzie... jakiego kolibra? - j�ka�em si�; zdezorientowany.
Roze�mia� si� chrapliwie odchylaj�c g�ow� do ty�u, tak �e wida� by�o po�y�kowane podniebienie i�r�owy sopelek w�ciemnej czelu�ci gard�a.
- Ty naprawd� jeste� obcy - stwierdzi� ze zdumieniem, jakby jeszcze wci�� nie m�g� uwierzy�. - Jeste� przyb��d�, kt�ry nie ma nawet swojego znaku! Jeste� niczym!
- Jeste� niczym - powt�rzy� i�uderzy� mnie w�twarz. Cios by� lekki, wi�c ty�ko cofn��em si� o�krok, aby nie straci� r�wnowagi. Otoczy� mnie chaotyczny �oskot, jakby g�rski potok powoli znosi� obijaj�ce si� o�g�azy b�bny, talerze i�pud�a skrzypiec.
- Czy wiesz - przybli�y� swoj� twarz do mojej, a� poczu�em cierpki od�r potu - �e nie nale�y podgl�da� urz�dnika pa�stwowego, na s�u�bie? Za to te� dostaniesz nauczk�!
Mia� blade, nalane policzki, a�w g��bokich porach sk�ry trwale zastyg� brudny ��j.
Drugi cios okaza� si� silniejszy. Ciep�y strumyczek b�lu przenikn�� czaszk� i�opar� si� o�potylic�, ��dl�c jak podra�niona osa: Wypad�em z�pomieszczenia na �lisk� ��k� pe�n� glistowatych ro�lin.
Gdyby m�czyzna nie wyszed� wtedy ze swojego sze�cianu, wszystko potoczy�oby si� zupe�nie inaczej. Ale on wyskoczy� za mn�.
Nieudolnie usi�owa� kopn�� mnie w�g�ow�, lecz zd��y�em przypa�� p�asko do ziemi. Wiedzia�em, �e sytuacja stanowi zagro�enie �ycia, wi�c przywo�a�em na pomoc Statek. Ten, mimo �e konaj�cy, zg�osi� si� natychmiast i�przej�� inicjatyw�.
B�yskawicznym ruchem ramion za�o�y�em d�wigni�, nieznacznie uchylaj�c si� przed nast�pnym, niezgrabnie wymierzonym ciosem. Suchemu trzaskowi p�kaj�cej ko�ci towarzyszy� przera�liwy wrzask. Sprawnymi, szybkimi ruchami kontynuowa�em walk�. Gwa�towne uderzenie w�przegub, zadane kantem d�oni, wytr�ci�o napastnikowi rewolwer. Drugie, si�gaj�ce skroni, powali�o go na ziemi�. Podci�gn�� kolana pod brod� i�znieruchomia�. Dopiero wtedy Statek pozostawi� mnie samego, powracaj�c - do w�asnych zmaga� ze �mierci�.
Pe�en niesmaku przekroczy�em cia�o zwyci�onego. By�o teraz jako� inaczej i�dopiero po chwili zda�em sobie spraw� z�ciszy spowijaj�cej polan� i�las. Ciszy, na kt�rej obrze�u niebawem pojawi� si� haft dalekiego, fortepianowego nokturnu. Pod pergol� nieprzyja�nie oboj�tnej ro�linno�ci pobieg�em w�stron� przyzywaj�cej mnie Fantasmagorii.
Stan��em na skraju lasu i�natychmiast jak psy go�cze rzuci�y si� na mnie dwa stalowe �uki. Krzykn��em, lecz one nie robi�y mi krzywdy, tylko oplata�y, nogi i�przeguby r�k �liskimi metalowymi j�zykami. Potem znik�y gdzie� tak nagle, �e nawet nie zd��y�em wypatrze� ich kryj�wki.
Wkroczy�em do Fantasmagorii, witany wysokimi d�wi�kami przekrzykuj�cych si� w�duecie tr�bek.
Na niebie zawis�y roje bia�ych sze�cian�w, oderwane od ziemi wie�e ko�cio��w l�ni�y matowym blaskiem daleko pod chmurami, szare bry�y starych budynk�w, wyd�wigni�te w�przestrze�, sprawia�y wra�enie zakotwiczonych statk�w transportowych. Ludzie lekko unosili si� w�powietrzu, roili si� wok� sze�cian�w, p�yn�li jasnymi strumieniami pomi�dzy budowlami i�ponad p�aszczyznami taras�w.
Nie by�em zaskoczony, bo w�swoich podr�ach widywa�em ju� rzeczy dziwniejsze. Tylko ta muzyka - ona nie dawa�a mi spokoju. Szybkie rapsodie przemyka�y przez rozwieszone w�przestrzeni miasto jak nag�e porywy wiatru, a�ci�kie serenady raptownie przekszta�ca�y si� w�gor�ce rytmy flamenco w�chwili przekraczania niewidocznych fonoekran�w. Wydawa�o si�, �e ten �wiat utrzymuj� przy �yciu stale pracuj�ce instrumenty muzyczne, �e bez nieprzerwanego naporu d�wi�k�w zastyg�e na niebie budowle zwal� si� na ziemi� i�pogrzebi� pod gruzami swoich mieszka�c�w.
Wszed�em pod pot�ny pa�ac; b�yszcz�cy z�otem wie�yc, zadziwiaj�cy ornamentacj� kolumn i�przyt�aczaj�cy ogromem wiod�cych do� schod�w i�podjazd�w. Ciemne fundamenty rozpostar�y si� nade mn� jak nocne niebo, na kt�rym zawis� zielony kr�g sztucznego s�o�ca. Pos�pna organowa muzyka wprawia�a szklany taras w�wyczuwalne pod stopami dr�enie, a�pod przezroczyst� tafl� t�oczy�y si� drzewa, wystawiaj�c do nik�ego �wiat�a mi�siste li�cie.
Na brudnoszarym tle podniebnego stropu zatrzepota� jasny motyl, sp�yn�� chybotliwym lotem ni�ej, opad� w�zielonym �wietle jak zjawa, a� wreszcie zbli�y� si� tak bardzo, �e mog�em w�szybuj�cej postaci rozpozna� kobiet�. Wyl�dowa�a tu� przede mn�, �ci�gaj�c z�g�ry lekki podmuch wiatru. By�a du�a, smag�a, gruboko�cista; czarne w�osy nosi�a upi�te wysoko. Powieki pomalowa�a na czerwono, tak �e przy ka�dym ich opuszczeniu pod ostr� kresk� brwi zdawa�y si� otwiera� krwiste jamy oczodo��w.
- Przynios�am ci ubranie - powiedzia�a, a�te proste s�owa zabrzmia�y dziwnie obco. - W�� je, u�nas nie ma zwyczaju chodzenia nago.
Poda�a mi szerok� torb� i�odwr�ci�a si� profilem, najwyra�niej nie maj�c zamiaru odchodzi�. Grube, starannie na�o�one warstwy szminki szczelnie pokrywa�y sk�r� jej twarzy.
- Kim jeste�? - spyta�em, mn�c w�d�oniach mi�kki materia�.
- Elkana, Kirsten, Hellam; czy to nie wszystko jedno?
Mo�esz nazywa� mnie Wisan. Jestem mieszkank� Fantasmagorii.
- Ja nazywam si� Sol. Mia�em wypadek...
- Nie interesuje mnie to - wstrz�sn�a z�niecierpliwo�ci� ramionami. - Czy ju� si� ubra�e�?
- A�co ci� interesuje, Wisan? - spyta�em, rozk�adaj�c puszyst� koszulk�.
- Wy��cznie to, co robisz tutaj, u�nas.
- Czy czego� si� po mnie oczekuje?
- Teraz wygl�dasz jak cz�owiek - podesz�a i�bezceremonialnie zapi�a mi ostatni guzik pod szyj�. - Unie� r�ce i�pomy�l o�zamku, wisz�cym nad nami:
- Naprawd�, wo�a�bym, �eby�...
- R�b, co m�wi� - powiedzia�a ostrym, nie znosz�cym sprzeciwu tonem.
Unios�em ramiona i�lekki zawr�t g�owy zm�ci� zewn�trzny obraz. Spojrza�em w�g�r�, na smolisty, mozaikowy sp�d fundamentu pa�acowego, kt�ry nagle drgn�� i�rozpocz�� powolny obr�t w�przestrzeni. Zerwa� �l� wiatr, targa� moje nowe ubranie, szarpa� w�osy, tamowa� oddech. Nie mog�em powstrzyma� okrzyku przestrachu: zwalista bry�a ogromnego budynku opada�a z�rosn�c� szybko�ci�, wyra�nie widzia�em wyszczerbione kamienne bloki, p�dz�ce w�d� jak obuch gigantycznego m�ota.
Szarpn��em si� gwa�townie, szukaj�c wzrokiem Wisan. By�a daleko w�dole, bia�ozie�ona �ma uczepiona mi�sistych wypuk�o�ci li�ci, a�ja lecia�em wysoko w�powietrzu, omywany jego nagle zg�stnia�� strug�.
- Wisan, zdejmij mnie st�d! - krzykn��em, wyci�gaj�c ku niej r�ce. I�sta�o si�: m�j p�d os�ab�, wreszcie zawis�em nieruchomo mi�dzy kamiennym niebem a�szklan� p�aszczyzn�, ~ potem zacz��em opada�. Z�ulg� spojrza�em na oddalaj�cy si� masyw stropu, kt�ry wznosi� si� po�r�d basowego grzmotu ko�cielnych organ�w. Gdy zbli�y�em si� do poziomu tarasu, unios�em ramiona i�zwolni�em, aby mi�kko wyl�dowa� na b�yszcz�cej powierzchni.
- To �atwe - powiedzia�em uradowany, lecz Wisan nie by�o w�pobli�u.
Wyci�gn��em ramiona i�skierowa�em wzrok w�stron� dalekiego prze�witu mi�dzy tarasem a�kraw�dzi� budowli, kt�r�dy ws�cza� si� dzie�. Dziwna si�a, utrzymuj�ca to miasto i�jego mieszka�c�w w�powietrzu, unios�a mnie ponownie i�popchn�a przez ciemn� przestrze�, drgaj�c� od nieustannego organowego dudnienia.
Jak pocisk wylecia�em w��wiat�o dnia i�w tej samej sekundzie zewsz�d opad�y mnie jasne smyczkowe d�wi�ki, napiera�y gwa�townie, opl�tywa�y urywanymi fragmentami melodii. W�obronnym ge�cie unios�em r�ce, a�one wtedy porwa�y mnie i�rzuci�y ku niebu, chichocz�c wok� �amanymi akordami krzykliwych arpeggi�w.
Mia�em dosy�. Ob��dna muzyczna kakofonia otacza�a mnie szczeln� chmur� drgaj�cego powietrza, ws�cza�a si� gwa�townie pod czaszk�, robi�a pian� z�m�zgu. Przycisn��em d�onie do uszu.
W tej samej chwili wpad�em w�ludzk� rzek�. Bia�e punkty rozrasta�y si� w�okamgnieniu i�przemyka�y obok jak wiatr. Omija�em w�jaki� dziwny spos�b szybuj�ce postacie, staraj�c si� wydosta� z�niebezpiecznej strefy. I�wtedy w�a�nie poczu�em na plecach pierwsze smagni�cie, piek�ce jak rozgrzane �elazo.
Usi�owa�em odwr�ci� si�, wykonuj�c niezdarne ruchy r�kami. Nim zdo�a�em to zrobi�, spad�y na mnie nast�pne razy, pal�c �ywym ogniem. Rzuci�em si� do panicznej ucieczki:
Wyci�gaj�c ramiona daleko przed siebie, z�zapartym przez wicher tchem lecia�em nad starym cmentarzem. Mi�dzy rz�dami rdzewiej�cych krzy�y pleni�a si� cielista ro�linno��. Kamienne, wyszczerbione przez czas grobowce, naznaczone czerwonymi smugami ple�ni, sprawia�y wra�enie umazanych krwi�. Znik�d lub zewsz�d dochodzi� basowy ch�ralny �piew orszaku pogrzebowego.
To jest makieta - pomy�la�em - obraz utkany z�odpowiednio interferowanych promieni. Kto trudzi�by si� wynoszeniem starego cmentarza na wysoko�� kilometra?
Gwa�townie opu�ci�em r�ce i�zanurkowa�em wprost na pl�tawisko traw. Tam, we mgle przestrzennego obrazu, b�d� m�g� dobrze si� ukry�.
I wtedy sta�o si� co� dziwnego. Ani nie wnikn��em w�niematerialn� struktur� �wietlnych refleks�w, ani nie rozbi�em si� o�rzeczywisty grunt, lecz wyhamowa�em tak raptownie, �e przeci��enie omal nie pozbawi�o mnie przytomno�ci. Z�rozmachem wyl�dowa�em na �liskiej trawie, przekozio�kowa�em, a� wreszcie zatrzyma�em si� na nasypie jednego z�zaniedbanych, ledwie widocznych grob�w. Si�a unosz�ca nie by�a wi�c si�� �lep�, sterowan� jedynie my�l� i�ruchami ramion. Dlatego jeszcze �y�em.
M�j prze�ladowca by� ju� blisko. S�o�ce przegl�da�o si� w�b�yszcz�cych guzikach jego munduru, a�barwne wst��ki dystynkcji powiewa�y na wietrze. Zamierza� si� do kolejnego ciosu, gdy powstrzyma�em go gwa�townym gestem i�okrzykiem.
- Za co mnie bijesz?
- Skazanemu przys�uguje prawo do wyja�nie� - warkn��, l�duj�c obok. By� uzbrojony: w�r�ku trzyma� kr�tk� pa�k�, kt�r� w�jaki� spos�b m�g� uderza� na odleg�o��, w�otwartej kaburze tkwi� pistolet. Gor�czkowo my�la�em, lecz nic rozs�dnego nie przychodzi�o mi do g�owy. Je�li m�j Statek nie �y�, nie mia�em �adnych szans.
- ��dam wyja�nie�.
Tymczasem wo�a�em o�pomoc, lecz Statek milcza�. Traci�em nadziej�. Czego chce ode mnie ta przekl�ta Fantasmagoria?
- B�d�c w�pe�ni w�adz umys�owych z�premedytacj� dokona�e� obustronnego os�oni�cia d�o�mi muszli usznych. Dzia�a�e� na szkod� w�asn� i�spo�eczn�. Za to drugie nale�y ci si� kara krwawej ch�osty - p�ynnie recytowa� policjant. Oni zawsze i�wsz�dzie byli, s� i�b�d� tacy sami - pomy�la�em...
- Ale ja jestem... - urwa�em nagle. Na czas przypomnia�em sobie, �e obcy nie ma w�tym kraju �adnych praw. Dostatecznie wyra�nie przedstawi� mi to pierwszy stra�nik.
- Jeste� winny! Dysponuj� dowodem retroskopowym jego pe�en szyderstwa �miech przypomina� astmatyczny kaszel. - Patrz!
Obraz, kt�ry zmaterializowa� si� nad nami w�powietrzu, podobny by� do malowid�a wykonywanego wodnymi farbami na szkle: p�przezroczysty, delikatny. Przedstawia� nadnaturalnych rozmiar�w g�ow� z�rozwianym w�osem...
Nagle odezwa� si� Statek. Ten s�aby, delikatny impuls, z�trudem przeciskaj�cy si� przez przestrze�, zelektryzowa� mnie.
... i�zmru�onymi od p�du oczami. Mocno zaci�ni�te szcz�ki �wiadczy�y o�cierpieniu, gniewie lub determinacji. Obie d�onie powoli podnosi�y si� do uszu. Cho� daleka i�obca, by�a to z�pewno�ci� moja twarz i�moje d�onie.
�Introspekcja psychiki. Od tej chwili posiadasz odpowiednie predyspozycje. Rozpoczynaj natychmiast�. - Statek, jak zwykle, wybra� i�podyktowa� spos�b dzia�ania.
Wejrza�em we wn�trze tego cz�owieka, lecz nie zobaczy�em wiele. By� przera�liwie pusty. Szuka�em skojarze� kompozycji estetycznych, ci�g�w retrospektywnych. Niczego z�tego nie znalaz�em, natomiast wci�� powtarza�y si� bez�adne obrazy proste i�projekcje zaspokajania podstawowych pop�d�w. By�em bezradny.
�Zbadaj jego kompleksy�. - Statek zna� ju� nast�pny ruch w�tej grze.
Od razu znalaz�em l�k, s�abo�� i�brak wiary w�siebie. I�pragnienie kompensacji w�korzystaniu za wszelk� cen� i�czyim� kosztem, a�przede wszystkim w�przy��czeniu si� do Wielkiej Si�y, daj�cej pewno��. i�zado��uczynienie w�cho�by chwilowym sprawowaniu w�adzy. Chocia� raz dziennie czu� si� pancern� piersi�, przyoblec si� w�groz� majestatu.
�Zaszczep mu l�k, b�d� dla niego nieobliczaln� moc��.
Zrobi�em to. Na jednym z�wolnych miejsc, kt�rych by�o tak wiele, zbudowa�em wspomnienie czego� strasznego, co jednak pozostawia�o po sobie wi�cej trwogi ni� nienawi�ci. Uczyni�em to tak, aby dobrze pami�ta� moj� twarz.
Policjant zblad� nag�e i�spojrza� na mnie rozbieganym wzrokiem. Przez d�ug� chwil� toczy� wewn�trzn� walk� albo mo�e jego m�zg potrzebowa� czasu na dostrojenie do siebie nowych i�dawnych wiadomo�ci i�na wyzwolenie odruchu. Czeka�em, z�niepokojem obserwowa�em kolb� pistoletu i��ciskaj�ce j� kurczowo palce. Wreszcie r�ka policjanta opad�a bezw�adnie wzd�u� tu�owia. - Wybacz, Panie. Nie rozpozna�em Ci�, wiem, �e to tylko moja wina...
- Wi�c b�d� na drugi raz ostro�niejszy - m�wi�em niskim, wibruj�cym g�osem. - A�teraz wyno� si�, bo ludzka cierpliwo�� ma swoje granice!!
Wykona�em gwa�towny ruch r�k�, wskazuj�c b��kit nieba, w�kt�rym szybowa�y tysi�ce miniaturowych bia�ych postaci. Skoczy� jak sp�oszone zwierz�, poderwa� si�, przekozio�kowa� i�odlecia� nisko ponad rz�dami grob�w, raptownie nabieraj�c szybko�ci i�prawie natychmiast nikn�c mi z�oczu.
�Spr�buj dawa� sobie rad� sam. B�d� potrzebowa� ca�ej swojej energii�.
Pragn��em nie zrozumie� tych s��w, nie odebra� przekazu, pozosta� przynajmniej nie�wiadomy, lecz nie uda�o si�, tak dziecinny wybieg nie m�g� si� uda�; zimny strach przez chwil� nie pozwala� na koncentracj� my�li. Statek pozostawia� mnie w�obcej i�jak zd��y�em si� przekona�, wrogiej Fantasmagorii bez jakiegokolwiek wsparcia, zdanego tylko na w�asne si�y. Na jak d�ugo? Mo�e na zawsze, gdy kona� wci�gni�ty w�zdradzieck� pu�apk�. Mo�e na miesi�ce lub lata, gdy leczy� zadane mu rany. W�ka�dym przypadku nale�a�o podwoi� ostro�no��.
Jaki� szmer, jakby du�e zwierz� przeciska�o si� przez �ciany �liskich traw. Nie, to tylko z�udzenie, wiatr przyginaj�cy w�owe sploty �odyg. I�nastr�j tego pochlapanego czerwieni� cmentarza,. nabrzmia�ego �a�obn� muzyk�.
Otrz�sn��em si�, po plecach jak jaszczurka przebieg� mi dreszcz. Nie daj si�, Sol. Wyjdziesz z�tego, gdy uda ci si� zachowa� zimn� krew.
Zn�w dziwny odg�os, jakby co� ci�kiego przetoczy�o si� po zaro�ni�tym wzg�rku zaniedbanego grobu.
Szed�em dalej, ostro�nie stawiaj�c stopy, gotowy do natychmiastowego pionowego wzlotu w�razie potrzeby. Lecz wiedzia�em, �e w�powietrzu b�d� o�wiele lepiej widoczny ni� tutaj, po�r�d cmentarnych ruin. Zmierza�em w�stron� zwalistych jak bunkry katakumb, kt�rych nape�nione popielatym mrokiem wej�cia mog�yby stanowi� kryj�wk� lepsz� od �adnej. Wspieraj�c si� plecami o��cian� mo�na przynajmniej wykluczy� atak od ty�u.
Jednym susem dotar�em do obramowanego p�askorze�bami otworu, zbieg�em wyszczerbionymi stopniami kr�tkich schod�w i�przypad�em do kamiennego sarkofagu, bielej�cego na dnie niewielkiej celi.
Na zewn�trz grzmia�, zniekszta�cony przez grube �ciany, nienaturalnie powolny, nie maj�cy ko�ca marsz pogrzebowy.
Odetchn��em kilka razy g��boko i�opar�em czo�o o�kraw�d� kamiennej trumny. Wtedy na moim ramieniu niecierpliwie spocz�a zimna d�o�.
Nie zdo�a�em powstrzyma� okrzyku przestrachu. Bez udzia�u woli, gwa�townym wyrzutem ca�ego cia�a przesadzi�em marmurowy blok.
Po drugiej stronie sta�a Wisan. Jej bia�y str�j wyra�nie odcina� si� od pokrytych brunatnym liszajem �cian. Pomalowana ceglast� szmink� twarz nie wyra�a�a �adnych uczu�, wydawa�a si� by� kiepskiej jako�ci mask�. Szkliste oczy patrzy�y na mnie nieruchomo, bez jednego mrugni�cia czerwono sfa�dowanych powiek.
- Ach, to ty... - za�mia�em si� niezr�cznie, z�trudem �api�c powietrze. - Przestraszy�a� mnie.
- Mam ci co� do powiedzenia, cudzoziemcze - powoli cedzi�a s�owa - czy jeste� ju� w�stanie mnie wys�ucha�?
- Tak, ale�... naturalnie - czu�em ogromn� ulg�, skurcz l�ku puszcza� stopniowo, oddycha�em prawie swobodnie.
- M�j czas jest bardzo ograniczony, poprzestan� wi�c na minimum informacji. Chyba zdajesz sobie spraw� z�faktu, �e u�nas ka�dy musi zas�u�y� na �ycie?
- Zas�u�y�? - w�a�nie w�tej chwili przesta�em rozumie�.
- Tak. Zas�u�y�. Inaczej nie ma racji bytu.
- Aha, wiem. Masz na my�li spo�eczny wysi�ek, prac� dla struktur nadrz�dnych.
- Przebywasz w�Fantasmagorii. Musisz zas�u�y� sobie na ten pobyt.
- Ja?
- A�czy potrafisz poda� chocia� jeden powod�w dla kt�rego mieliby�my tolerowa� twoj� obecno�� - za nic?!
- Wystarczy, �e wy nie potraficie go poda� - z�niepokojem spojrza�em na zamaskowan� farbami twarz, na pr�no usi�uj�c odgadn�� intencje tej kobiety.
- Dobrze, �e to rozumiesz. Wiesz ju� tak�e zapewne, �e �r�d�em wszystkich naszych sukces�w jest Wszechharmonia D�wi�ku.
- �adna nazwa - u�miechn��em si�, �owi�c dalekie akordy nieustaj�cego monotonnego marsza.
- Wi�cej szacunku!! - krzykn�a przera�liwie, �e a� zak�u�o w�uszach. - M�wisz o�najwspanialszym odkryciu cz�owieka, ty... n�dzny przyb��do.
- Dobrze - schyli�em g�ow� r�wnie� po to, aby ukry� u�miech. - Nie musisz mnie jednak obra�a�.
- Ale mog� - odpar�a, w�adczo potrz�sn�wszy wysoko upi�tymi w�osami. - Ka�dy tutaj mo�e ci� zabi� i�nie poniesie za to �adnej kary.
- Nie radz� pr�bowa� - stara�em si� m�wi� spokojnie, nie zdradzaj�c l�ku.
- Jeste� jak robak, wij�cy si� poci butem - prychn�a z�pogardliwym grymasem umalowanych karminowo ust. - Nie usi�uj wychodzi� poza swoj� rol�, bo zginiesz.
Z fa�d�w kr�tkiego p�aszcza, wyj�a pistolet i�przez chwil� wa�y�a go w�d�oni, po czym po�o�y�a na marmurowej p�ycie sarkofagu i�pchn�a w�moj� stron�.
- To b�dzie twoje narz�dzie pracy.
- O�co ci chodzi? - nie rozumia�em.
- Widzisz, Sol - m�wi�a teraz nieprzyjemnie przymilnym g�osem - nie wszyscy mieszka�cy Fantasmagorii my�l� i�rozumuj� poprawnie, istniej� jednostki cierpi�ce na zaburzenia...
- To leczcie je - wpad�em jej w�s�owo.
- Nie przerywaj - poprosi�a takim tonem, �e przesz�y mnie ciarki. - To s� uporczywe dolegliwo�ci, nie ust�puj�ce �atwo. A�jednak taki dysonans mo�e zafa�szowa� czyste wsp�brzmienie g�os�w du�ej cz�ci spo�eczno�ci, to jak �y�ka dziegciu w�beczce miodu. Lub zgrzyt p�kni�tej struny w�symfonii na orkiestr�. Tych ludzi - m�wi�a przechadzaj�c si� wzd�u� sp�kanej �ciany grobowca - nale�a�oby izolowa�, skaza� lub usun��. Lecz nie mo�emy tego uczyni�.
- Dlaczego? - nie wytrzyma�em przed�u�aj�cej si� ciszy.
- Poniewa� obowi�zuje u�nas Kodeks Sprawiedliwo�ci. Ka�dy obywatel jest wolnym cz�owiekiem i�post�puje zgodnie u�swoim sumieniem.
- Wiem co� o�tym - wyrwa�o mi si�.
- Publiczne obra�anie uczu� og�u jest karalne - zatrzyma�a si� i�przygwo�dzi�a mnie wzrokiem. - Dobro wi�kszo�ci jest warto�ci� nadrz�dn�, zapami�taj to sobie. Nie wolno nigdy i�o nic oskar�a� defensora, wykonuj�cego swoje obowi�zki.
- Masz racj� - ust�pi�em. - A�wi�c czym zawinili ci ludzie?
- Oni - Wisan g��boko nabra�a powietrza i�doda�a cicho, jakby obawia�a si�, �e jej g�os dotrze na zewn�trz - oni nie lubi� muzyki.
Zn�w pochyli�em g�ow�, aby nie zdradzi� wyrazu twarzy. Sytuacja stawa�a si� groteskowa.
- W�jaki spos�b mam im pom�c? Gwa�tem uczyni� ich muzykalnymi?
Wisan obesz�a sarkofag i�stan�a tu� przede mn�, wpijaj�c si� w�ciek�ym wzrokiem w�moj� twarz.
- Je�li natychmiast nie przestaniesz kpi�, rozwal� ci tw�j g�upi �eb - wysycza�a.
- Chc� tylko zna� instrukcje - powiedzia�em pojednawczo, wycofuj�c si� w�kierunku schod�w.
- S�uchaj uwa�nie: nikomu nie masz pomaga�. Ani im, ani nam. Masz po prostu zas�u�y� na �ycie. Masz ich zabi�.
- Co mam zrobi�?!
- Powiedzia�am: masz ich zabi�. Gdy zg�adzisz trzech z�nich, zas�u�ysz na swoje istnienie. Zostaniesz pe�noprawnym obywatelem, maj�cym normalne obowi�zki.
- A�je�li si� nie zgodz�? - powoli cofa�em si� wzd�u� muru ku schodom.
- Sam zginiesz - ledwie dostrzegalnie u�miechn�a si� pod grub� warstw� szminki.
Skoczy�em na wysokie stopnie, bieg�em jak szalony, nie chc�c ryzykowa� lotu w�ciasnym pomieszczeniu o�niskim stropie. Obejrza�em si� tylko raz - Wisan sta�a nieporuszona, nienaturalnie wyd�u�ony, smuk�y pos�g strzeg�cy grobowca. Nawet nie usi�owa�a mnie �ciga�.
Chocia� wyj�cie biela�o nieregularnym prostok�tem tu� ponad moj� g�ow�, nie by�em w�stanie dotrze� tam tak szybko, jakbym chcia�. Wysokie stopnie utrudnia�y bieg, potyka�em si�, pada�em na d�onie i�kolana, t�uk�c je bole�nie. Otw�r wyj�ciowy przys�oni� szary welon, zrobi�o si� mroczno. G�owa i�ramiona ci��y�y, musia�em oprze� si� o�kamienne bloki. Ju� nie wok�, ale wewn�trz, w��rodku m�zgu rozbrzmiewa� powolny rytm b�bn�w na zawodz�cym organowym tle, kt�re rozlewa�o si� szeroko jak morze, ogarnia�o mnie zewsz�d, zatapiane ciemn� toni� ostatnie wyspy �wiadomo�ci, Przez to dalekie, basowe granie przebija� zrazu cichy, lecz wzmagaj�cy si� g�os, coraz �mielej przekrzykuj�cy pomruk ci�kich fal, natarczywym dyszkantem wo�aj�cy tu� nad uchem, wyci�gaj�cy mnie z�bezdennej wodnej otch�ani.
- Podnie� g�ow�! Sp�jrz w�g�r�!
Nareszcie poczu�em, �e mam cia�o, bezw�adnie roz�o�one na stromi�nie kamiennych schod�w. Przez chwil� by�o mi dobrze jak w�bezpiecznym ��ku na moment przed za�ni�ciem; marmurowe bloki przytula�y, dawa�y solidne oparcie. Polem podnios�em g�ow�.
We�niasty mrok wylatywa� z�wn�trza katakumby tak szybko, jakby w�zadymionym pomieszczeniu zerwa� si� wiatr. Moje cia�o przeszywa�y tysi�czne ig�y ch�odu.
Wisan sta�a w�tym samym miejscu, wci�� podobna do bia�ego smuk�ego pos�gu. M�wi�a co�, patrz�c na mnie, jej chropawy g�os odbija� si� be�kotliwym echem od �cian, lecz wci�� nie rozumia�em s��w. Wyt�a�em uwag�, skupia�em si� a� do b�lu.
- ... jeste� zale�ny, ca�kowicie zale�ny. Czy zdajesz sobie z�tego spraw�?
Nieznaczne skinienie g�ow� to by�o wszystko, na co mog�em si� zdoby�.
- Sp�jrz w�g�r�! - poleci�a, wskazuj�c kierunek.
Pod sklepieniem pulsowa�a ogromnych rozmiar�w aorta. P�przejrzysty, rozwodniony obraz �y�, fragmenty tkanek porusza�y si�, falowa�y, ros�y, szybko wype�niaj�c ca�e pomieszczenie, przestrze� nade mn� i�po bokach. By�em ju� wewn�trz t�tnicy, w�strudze nap�ywaj�cej fa�ami krwi, a�wok� wzmaga�o si� niepokoj�ce dudnienie serca. Organiczne �ciany ogromnia�y, krew przewala�a si� rzek� zawiesiny rosn�cych, p�czniej�cych twor�w. Po�r�d mrowia plastrowatych czerwonych cia�ek p�yn�y wielkie ��te talerze i�lepkie, ameboidalne masy galaretowatej substancji.
- To ty - g�os Wisan dotar� do mnie cichy, jakby z�innego �wiata. - To twoje wn�trze, twoja t�tnica i�krew - m�wi�a dalej, nie doczekawszy si� odpowiedzi. Obserwujesz na bie��co procesy zachodz�ce we w�asnym ustroju. Czy odbierasz obraz? - w�dalekim g�osie da�o si� wyczu� zniecierpliwienie.
- Tak... tak, odbieram - z�najwi�kszym trudem poruszy�em zdr�twia�ym j�zykiem. Lawina wra�e� zaczyna�a przerasta� ch�onno�� mojego umys�u.
- Czy dostrzegasz b��kitne kule, unosz�ce si� w�osoczu? Rzeczywi�cie by�y tam: niewielkie, z�trudem przepychaj�ce si� po�r�d innych napieraj�cych na siebie cia�.
Skin��em g�ow�.
- Pytam, czy je widzisz? - krzykn�a Wisan.
- Widz�.
By�em zm�czony. Z�najwi�kszym wysi�kiem wsta�em, opieraj�c si� d�oni� o�chropowat� �cian�, kt�rej niewyra�ny zarys widzia�em przez p�przezroczyste drobiny krwi. Z�trudem �apa�em powietrze i�moim jedynym pragnieniem by�o wyj�� na zewn�trz.
Nagle w�otaczaj�cym mnie obrazie zasz�a widoczna zmiana. Jedna z�b��kitnych kul eksplodowa�a, niszcz�c okoliczne krwinki i�rozsnuwaj�c po�r�d innych pasma czarnej, szybko rozprzestrzeniaj�cej si� w�osoczu cieczy.
Natychmiast poczu�em si� �le. Szara mg�a przygasi�a wszystkie barwy, g�owa zdawa�a si� wa�y� dziesi�tki kilogram�w, nogi nie wytrzyma�y ci�aru cia�a i�ugi�ty si� w�kolanach. Osun��em si� na kamienne stopnie, szukaj�c d�o�mi oparcia, lecz nie znalaz�em go i�zwali�em si�, ze schod�w, niezdarnie os�aniaj�c twarz ramionami.
W ostatniej chwili przed upadkiem kto� chwyci� mnie za r�ce, zwl�k� z�ostatniego stopnia i�posadzi� pod �cian�, o�kt�r� bole�nie uderzy�em potylic�. Zrobi�a to Wisan.
- Otworzy�am tylko jeden procent spo�r�d liczby kapsu�ek znajduj�cych si� w�twojej krwi. Dziesi�ciokrotnie wi�ksza dawka zabije ci� natychmiast - jej g�os stawa� si� coraz wyra�niejszy w�miar� jak wraca�em do przytomno�ci.
- Po co... te eksperymenty? - wykrztusi�em.
- To nie eksperymenty; to by�a ilustracja do twojej obecnej sytuacji. Mo�esz dopasowa� si� lub... zgin��. Masz swobod� wyboru.
- U�nas tego rodzaju post�powanie nazywa si� szanta�em i�jest karalne.
- Po pierwsze: tw�j �wiat nie interesuje mnie w�najmniejszym nawet stopniu. R�wnie� dla ciebie w�tej chwili wa�ne jest tylko to, co dzieje si� w�Fantasmagorii. Po drugie: podporz�dkowywanie indywidualnych zachcianek nadrz�dnej racji spo�ecznej nie jest szanta�em, lecz nieod��czn� cech� wszystkich rozwini�tych sprawnych system�w grupowych. Twoja ignorancja jest zdumiewaj�ca - wyd�a wargi w�pogardliwym grymasie. - Na szcz�cie do wykonania zadania nie potrzeba szczeg�lnej inteligencji.
- Przed chwil� dowiedzia�em si�, �e nikogo nie mo�na u�was skaza� lub usun��.. - spr�bowa�em inaczej.
- �le mnie zrozumia�e� - przerwa�a. - Nie nikogo, tylko odszczepie�c�w, kt�rych przewinieniem jest brak wiary w�Wszechharmoni� D�wi�ku. Brak wiary nie demonstrowany publicznie.
- Tych trzech ma przecie� tylko to na sumieniu. A�Kodeks zabrania...
- Zabrania nam, obywatelom Fantasmagorii. Nie zapominaj, �e jeste� tu obcy, nigdzie nie rejestrowany i�nikt nie b�dzie ci� szuka� - urwa�a nagl� w�p� zdania, jakby spostrzeg�a, �e powiedzia�a o�kilka s��w za wiele.
- A�wi�c to tak?! Potrzebujecie mordercy, nikomu nie znanego zbira, �eby za�atwi� za was ciemne sprawy...
- Milcz!! - jej oczy b�yszcza�y w�ciek�o�ci�. - Powinnam by�a ci� zabi�, przyb��do. Nie jeste� wart mo�liwo�ci, kt�re ci oferuj�. B�dzie lepiej, je�li zrobi� to teraz, zanim jeszcze nie jest za p�no.
Si�gn�a pomi�dzy fa�dy bia�ego p�aszcza, lecz zd��y�em podbiec i�chwyci� j� za r�k�.
- Zgadzam si�! Nie r�b tego! - nie czu�em ju� nic wi�cej ponad zwierz�cy strach o��ycie.
Spojrza�a na mnie z�odraz�, wyswobodzi�a r�k� i�wytar�a j� o�ubranie. Twarz p�on�a mi ze wstydu.
- Poszukiwania i�akcje przeprowadzisz ca�kowicie samodzielnie, bez jakiejkolwiek pomocy z�naszej strony. Spotkamy si� dopiero po wykonaniu zadania, jako wolni obywatele Fantasmagorii.
- Nigdy nie widzia�em tych ludzi, jak wi�c mam ich odnale��?
- Zosta�e� sztucznie uczulony na ich cechy osobnicze. Twoja psychika pos�u�y ci za detektor. Bardzo szybko nauczysz si� ni� pos�ugiwa�, do tego tak�e nie trzeba by� geniuszem.
Podszed�em do marmurowego wieka grobu, zwa�y�em w�d�oni pistolet. Pasowa� tak dobrze, jakby by� robiony na miar�. A�mo�e wpakowa� tej kobiecej kreaturze w�brzuch ca�y magazynek i�uciec z�przekl�tego miasta, biec dzie� i�noc przez wezbrany czerwon� opuchlizn� las; dotrze� a� tam, dok�d nie b�d� dochodzi�y d�wi�ki muzyki, zaszy� si� w�g�stwinie i�czeka�, czeka�...
- Nie �ud� si�, �e uda ci si� jaka� sztuczka - Wisan chyba czyta�a.w my�lach - pami�taj, w�twoich �y�ach p�ynie �mier�, a�ja przez ca�y czas trzymam w�r�ku jej wyzwalacz. Poza tym kapsu�ki z�jadem s� trwa�e tylko w�granicach Fantasmagorii. Rozpoczynaj wi�c akcj�!
- Jak.. w�jaki spos�b?
- Teraz to ju� tylko twoja sprawa. Ja nie wiem o�niczym, dzia�asz na w�asn� r�k�. Na pierwszego daj� ci czterdzie�ci osiem godzin. Je�li do tego czasu nie wykonasz zadania, zginiesz. Dok�adnie to samo dotyczy pozosta�ych dw�ch dewiant�w spo�ecznych. Czy dobrze mnie zrozumia�e�?
- Owszem, tylko wci�� nie wiem, jak...
- M�wi�am ju�, �e to mnie nie obchodzi - przerwa�a ostro. - Zapami�taj r�wnie�, �e bro�, kt�r� trzymasz w�r�ku, powinna strzela� tylko do cel�w jej przeznaczonych. Za�adowana jest trzema pociskami, wra�liwymi na my�l strzelca. Nie wolno ci chybi�! Id� wi�c wykona� swoje dzie�o, kt�re stanie si� uwertur� do prawdziwego �ycia!
Przesz�a obok mnie �miej�c si� ochryple, ci�gn�c za sob� smug� ostrego zapachu kosmetyk�w i�trudnej do zamaskowania woni potu.
Zosta�em sam ze swoj� now� przysz�o�ci�. Mo�e ju� lepiej by� kim� innym ni� nie by� w�og�le?
Czy po wykonaniu zadania rzeczywi�cie zostan� przyj�ty do spo�eczno�ci Fantasmagorii? Na to pytanie nie by�o odpowiedzi. Czy w�og�le warto stara� si� o�przynale�no�� do tej spo�eczno�ci? Nie mia�em mo�liwo�ci wyboru.
Stary cmentarz �arzy� si� wok� mnie jak ha�dy dogasaj�cych ruin: na naturaln� czerwie� wieczorne s�o�ce na�o�y�o pomara�czowordzawe desenie. Na tle bezchmurnego, cielistego nieba p�yn�y strumienie dalekich iskier - to ludzie spieszyli do swoich codziennych zaj��, kt�re by�y mi obce i�oboj�tne.
Unios�em ramiona i�polecia�em pionowo w�g�r�, gdzie widnia�y a�urowe skupiska zalanych r�owym blaskiem sze�cian�w. Dotar�em tam w�ci�gu kilku minut. Nad g�ow� mia�em ju� tylko czyste niebo, natomiast w�dole, a� do poziomu naziemnych ogrod�w, spowitych teraz mg�� sinego mroku, p�yn�y w�rudym �wietle setki kotwicz�cych na r�nych wysoko�ciach budowli. Przestrze� mi�dzy nimi szczelnie wype�nia�a muzyka.
W dzielnicy sze�cian�w kr�lowa�y weso�e wiolonczele, a�w tym wsz�dobylskim d�wi�kowym oparze ludzie uwijali si� jak pszczo�y wok� setek sczepionych w�najdziwniejsze figury uli. Wyl�dowa�em na jednym z�t�ocznych taras�w.
Mieszka�cy Fantasmagorii byli �niadzi i�czarnow�osi; m�ode kobiety malowa�y twarze czerwon� szmink�, a�biel lu�nych ubra� o�ywia�y ro�nobarwnymi cekinami. M�czy�ni nosili prostsze w�kroju, obcis�e spodnie i�kurtki.
Trafi�em na poziom handlowy, gdzie wszystkie sklepy okaza�y sig sklepami muzycznymi. To by�o nawet �adne: za kryszta�owymi taflami �wietlne refleksy przemyka�y po gi�tych niklowanych wyko�czeniach i�profilowanych klawiszach, z�ka�dego wej�cia dobiega�o pi�kne granie, ale ja by�em zwyczajnie g�odny. Zostawi�em wi�c ten nieco nu��cy d�wi�kowy raj i�uda�em si� na inny poziom.
Zn�w uwijaj�cy si� ludzie, co chwila wzlatuj�cy i�opadaj�cy jak wielkie bia�e ptaki. Rozd�te banie wystaw, a�w ich szklistych wn�trzach setki starannie u�o�onych instrument�w muzycznych. Przez g�ow� przemkn�a mi szalona my�l, �e mieszka�cy Fantasmagorii od�ywiaj� si� muzyk�!
Ma�o kto wchodzi� do sklep�w, ale ci, kt�rzy zdecydowali si�, odprawiali przed drzwiami ciekawe misterium. Przystawali, starannie wybierali jeden z�kilku instrument�w, wystawionych na zewn�trz, i�dawali kr�tki solowy koncert. Niekt�rzy dysponuj�cy widocznie dobrym g�osem, �piewali pie�ni. Dopiero wtedy, po zademonstrowaniu przez klient�w mo�liwo�ci muzycznych lub wokalnych, podwoje sklep�w stawa�y dla nich otworem.
C� mia�em pocz�� ja, niemuzykalny wyrodek, w�tym kraju gdzie wytrychem do ka�dych drzwi, a�przede wszystkim najwy�sz� racj� stanu by� dobry s�uch? Nie mog�em czeka� z�decyzj� zbyt d�ugo, g��d i�pragnienie zmusza�y mnie do dzia�ania. Pe�en determinacji podszed�em do szklanych drzwi i�spr�bowa�em je otworzy�. Na darmo.
Wtedy zaczerpn��em g��boko tchu i�za�piewa�em. By�o to po�a�owania godne: chropowaty, mamrocz�cy g�os bezlito�nie fa�szowa� melodi� popularnej ko�ysanki, jedynej zapami�tanej przeze mnie piosenki. Musia�em by� czerwony ze wstydu, gdy kilku przechodni�w przystan�o, aby wys�ucha� tego kuriozalnego popisu, lecz nie dawa�em za wygran�, dop�ki drzwi nie otworzy�y si� powoli, jak gdyby z�pewnym wahaniem. Jednym skokiem znalaz�em si� wewn�trz; wola�em nie czeka�, a� kto� lub co� rozmy�li si�.
Bezradnie przeciska�em si� pomi�dzy g�sto ustawionymi kolumnami, obwieszonymi b�yszcz�cym sprz�tem muzycznym. Ka�da z�nich wypi�trza�a si� a� pod wysokie sklepienie, wygl�daj�c w�snopach r�nobarwnego �wiat�a jak tr�jwymiarowy obraz z�kalejdoskopu. Dyskretny rytm tamburyn�w i�towarzysz�cy im j�kliwy g�os nieznanego mi instrumentu by�y tutaj wreszcie na miejscu.
Niespodziewanie poczu�em lekki niepok�j, co� na kszta�t poczucia zagro�enia. Wra�enie to tak bardzo nie pasowa�o do zacisznego, pe�nego ciep�ych barw i�d�wi�k�w wn�trza, �e zignorowa�em je i�poszed�em dalej.
W samym ko�cu pomieszczenia, w�niszy jakby wstydliwie odgrodzonej drewnian� kratk� od g��wnej, pe�nej przepychu sali, sprzedawano produkty spo�ywcze, kosmetyki i�drobne przedmioty codziennego u�ytku. P�acono gr� na skrzypcach lub mandolinie; sprzedawca pobiera� nale�no�� za pomoc� podr�cznej kasety zapisuj�cej z�wbudowanym kierunkowym mikrofonem.
Gdy przysz�a moja kolej, zach�annie wybra�em wiktua�y w�ilo�ci wystarczaj�cej na solidny osi�ek dla przynajmniej dw�ch os�b. Sprzedawca zab�bni� palcami po klawiaturze urz�dzenia nagrywaj�cego i�podsun�� mi mikrofon.
Si�gn��em po kt�ry� ze stoj�cych na podor�dziu instrument�w, ale nie wa�y�em si� na dotkni�cie strun. Przecie� nigdy nie mia�em w�r�ku mandoliny. Odetchn��em par� razy i�za�piewa�em jeszcze raz t� sam� ko�ysank�, kt�r� ju� popisywa�em si� przy wej�ciu. Powt�rzy�em j� dwukrotnie, zanim zap�on�a zielona lampka i�sprzedawca da� mi znak, abym wreszcie przesta�. Chwyci�em swoj� torb� z�prowiantem i�chcia�em uciec, lecz on nachyli� si� ku mnie ponad kontuarem.
- Pa�ska waluta nie jest zbyt mocna - powiedzia� cicho, lecz nie a� tak cicho, aby stoj�cy za mn� w�kolejce nie mogli go s�ysze�.
Skin��em g�ow�, wzruszaj�c jednocze�nie ramionami. Lecz nie da� mi odej��.
- Pos�uchaj pan dobrej rady: nie ma co czeka� na defensor�w. Ich kontrole nie s� przyjemne. Zreszt� resocjalizacja nie trwa d�ugo.
Jeszcze raz spojrza� na mnie ojcowsko - karc�cym wzrokiem. Oczy mia� wy�upiaste, a�obrzmia�� twarz b�yszcz�c� od wilgoci.
- Dzi�kuj�. Mo�e to i�dobry pomys�. - Czu�em, �e czeka� na odpowied�. Rzeczywi�cie zaraz potem da� mi spok�j i�zaj�� si� nast�pnym klientem.
Usiad�em przy jednym z�kilku stolik�w tu� przy drewnianej kratce i�rzuci�em si� na jedzenie. Nigdy w��yciu nie by�em tak g�odny.
Wtedy ponownie poczu�em niepok�j. Rozejrza�em si�, lecz nie spostrzeg�em niczego co mog�oby stanowi� zagro�enie. Chy�kiem usun��em resztki �ywno�ci do torby i�po�piesznie ruszy�em ku wyj�ciu.
Niepok�j wzm�g� si�, gdy. znalaz�em si� w�tym samym miejscu, w�kt�rym l�k dopad� mnie po raz pierwszy. Czy to tylko skutek zm�czenia, nieustannego stresu psychicznego, czy te� mo�e jestem pod dzia�aniem nieznanej mi si�y? Mo�e Wisan uruchomi�a swoj� bro� lub zastosowa�a inne sposoby presji psychicznej?
Obejrza�em si�. W�prze�wicie mi�dzy piramidami l�ni�cych jak klejnoty instrument�w, na bladej bieli �ciany widnia� znak. R�wnie dobrze m�g�by to by� jaki� szalony motyw dekoracyjny: jakby kto� chlusn�� na mur czerwon� farb�. �rodek rozbryzgu dra�ni� intensywnym karminem, natomiast jego spiralnie rozwiane ramiona zmienia�y kszta�ty, r�owia�y i�blad�y, jakby wsi�ka�y w�pod�o�e.
To nie by�a dekoracja. Gdy patrzy�em na plam�, przypominaj�c� teraz monstrualn� karykatur� r�y, niepok�j powoli prze�amywa� si� we mnie; l�k pozosta�, ale coraz bardziej dominowa� odruch agresji, przywo�ywa� mnie daleki zew �owc�w, dobiegaj�cy z�atawistycznych mrok�w dawno zapomnianej przesz�o�ci. Potrz�sn��em g�ow�, zamkn��em oczy. Do�wiadcza�em dziwnych, nie znanych mi wra�e�. By�y obrzydliwie obce, a�jednak ukazywa�y wyra�nie, jaki monotonny �ad dotychczas wype�nia� moj� doskonale zabezpieczon� egzystencj�.
Otworzy�em oczy - �ciana by�a bia�a i�czysta. Odetchn��em z�ulg�, lecz l�k powr�ci� spi�trzon� fal�, a�daleki prze�wit zn�w wype�ni� si� czerwieni�.
Pobieg�em ku wyj�ciu, lecz drzwi nie chcia�y mnie wypu�ci�. Zachrypni�tym g�osem wy�piewa�em dwie zwrotki i�znalaz�em si� na zewn�trz.
Wyszed�em w�granatowy mrok, atramentowe niebo obsypa�y ju� gwiazdy. Zdawa�o si�, �e to od nich p�ynie powolna, monumentalna muzyka, w�kt�rej zawiera�y si� wszystkie tajemnice Wszech�wiata.
G��boko zamy�lony nie zauwa�y�em, kiedy wszed�em w�obszar przestrzennych pastelowych obraz�w. Wok� zaroi�y si� szklanki i�kieliszki, nape�nione napojami, przemieszcza�y si� p�miski i�wazy pe�ne jad�a. Zatrzyma�em si� i�poprzez p�przezroczyste brzuchy ozdobnych butelek dostrzeg�em go�cinnie otwarte drzwi restauracji. Wraz z�grup� m�odych ludzi przedosta�em si� do obszernego holu i�tam w�jakiej� mrocznej wn�ce, otoczony zielonymi taflami akwaryjnych okien, pomimo s�cz�cego si� znik�d klawesynowego grania, usn��em jak w��cz�ga w�jednym z�obszernych, klubowych foteli. Bo w�istocie by�em teraz w��cz�g�.
Tutaj si� nie �pi! - zniekszta�cony g�os przenika� z�bardzo daleka jak przez szczeln� os�on�. Kto� targa� mnie za rami�, lecz nie chcia�em przyj�� tego do �wiadomo�ci, pragn��em za wszelk� cen� spa� dalej, zn�w pogr��y�em si� w�bezw�adzie i�odpr�eniu.
- Tutaj nie wolno spa�!
Otworzy�em oczy. Ostatnie widziad�a senne powoli rozpuszcza�y si� w�powietrzu, przedmioty wyostrzy�y swoje kontury. Przestronny hol, jeszcze wczoraj wieczorem przytulny i�ciep�y, w�ostrym �wietle wczesnego dnia sprawia� wra�enie groty wyciosanej w�szarym bazalcie.
- Obywatelu, swoim zachowaniem naruszyli�cie harmoni� tego miejsca: zas�u�yli�cie na...
- Zaraz, prosz� zaczeka� - zerwa�em si� z�fotela, us�u�nie zginaj�c grzbiet. Tu� obok sta� ros�y defensor; jego twarz by�a mask�, z�kt�rej nie mog�em odczyta� niczego.
Rozpaczliwie szuka�em wyj�cia z�sytuacji. Dotychczas dwukrotnie spotyka�em na swojej drodze defensor�w, i�za ka�dym razem wyszed�em z�opresji tylko dzi�ki akcji Statku. Teraz nie mog�em liczy� na jego pomoc, a�ka�da stracona minuta zmniejsza�a moje szanse.
Skoczy�em w�kierunku baru i�chwyci�em poczernia�� od cz�stego u�ywania lutni�; gr� na niej p�acono pewnie za koktajle. Powr�ci�em na miejsce, w�kt�rym wci�� sta� bez ruchu defensor i�u�miechn��em si� pojednawczo, lecz �aden mi�sie� nie drgn�� na jego twarzy. Niespiesznie podni�s� r�k� i�kciukiem wcisn�� czarny guzik mikrofonu.
Palce mi dr�a�y, bo wiedzia�em, �e gram o�du�� stawk�. Dotkn��em strun raz i�drugi, oswajaj�c instrument. Potem by�a ju� tylko beznadziejna improwizacja.
W gardle mi zasch�o, czu�em szorstko�� warg i�j�zyka. Raz po raz rzuca�em szybkie spojrzenie na defensora, kt�rego twarz wreszcie zacz�a wyra�a� jakie� uczucia. Najpierw by�o to granicz�ce z�os�upieniem zdumienie, a�potem z�o��., Gdy jednak uparcie nie zaprzestawa�em gry, m�j s�uchacz zacz�� okazywa� oznaki niepewno�ci. Splata� i�rozplata� kr�tkie palce, przechadza� si�, opuszcza� i�unosi� wysoko g�ow�. Widz�c to wzmog�em jeszcze tempo, przymkn��em oczy i�stara�em si� sprawia� wra�enie solisty, na kt�rego sp�yn�o objawienie. Na zako�czenie szarpn��em mocno struny i�odstawi�em instrument. Czeka�em.
Defensor wy��czy� rejestrator i�milcza� niesko�czenie d�ug� chwil�.
- No tak, obywatelu. �eby mi si� to wi�cej nie powt�rzy�o.
- Na pewno nie - schyli�em lekko g�ow�, aby ukry� wra�enie niesmaku i�rado�ci zarazem.
- Potwierdzenia nie trzeba?
- Dzi�kuj�, nie.
Nie czekaj�c na odpowied� odchodzi� ko�ysz�cym krokiem, w�adcz� postaw� podkre�laj�c pe�nion� funkcj�.
Za jedne p�torej zwrotki zjad�em skromne �niadanie, a�potem wyszed�em na zewn�trz.
Natychmiast dopad� mnie l�k, w�niewyt�umaczalny spos�b budz�cy drapie�n� nami�tno�� �owcy. Daleko w�dole, na tle p�yn�cego tu� ponad szklanymi tarasami, pysznego zamku, na tle jego pokrytych spatynowan� �usk� mur�w rozwija� si� znak r�y. Polowanie by�o rozpocz�te.
Wiedzia�em, �e musz� dzia�a�, �e nie mam innego wyj�cia. Trzeba prowadzi� t� gr�, obserwuj�c wszystko z�najwi�ksz� uwag� i�czekaj�c na dogodny moment, aby umkn��. My�l o�tym, co nast�pi je�li ten moment nie nadejdzie w�og�le, odsuwa�em od siebie z�obrzydzeniem. Przecie� nie zamorduj� z�zimn� krwi�. Ale... r�wnie� nie nadaj� si� na szlachetnego bohatera dramatu, jestem zwyk�ym cz�owiekiem.
Skoczy�em z�kraw�dzi p�yty w�otch�a� przepa�ci. Ch�odny wiatr za�piewa� mi ko�o uszu, a�ubranie nape�ni�o si� cyrkuluj�cym powietrzem. Zawieszone na r�nych wysoko�ciach budowle poruszy�y si�, powoli pop�yn�y w�szarosinej przestrzeni. Zlepek bia�ych sze�cian�w, po��czonych. tarasami l�downiczo - spacerowymi, mala� gwa�townie, a� zamieni� si� w�a�urow� srebrn� maskotk�. W�drodze towarzyszy�y mi grzmi�ce symfoniczne akordy, jedne goni�ce drugie w�tak zawrotnym tempie, �e chcia�oby si� w�ich d�wi�cz�cej kaskadzie lecie� jeszcze szybciej, zla� si� w�jedno z�wyj�cym, huraganowym wichrem.
Gdy ju� traci�em oddech, jaka� si�a zacz�a powstrzymywa� m�j p�d, bolesny nacisk zg�stnia�ych strug powietrza zmala�, orkiestra zwolni�a, gra�a teraz spokojnie, nawet z�pewnym dostoje�stwem. Na bezustann� muzyk�, wype�niaj�c� ka�d� sekund� trwania i�ka�dy haust powietrza t�p krainy, teraz nie zwraca�em ju� takiej uwagi jak na pocz�tku. Wi�cej: zacz��em uwa�a� muzyczne wszecht�o za co� normalnego i�jedynie zbyt ostre wej�cia by�y czasami dra�ni�ce.
P�d powietrza usta� zupe�nie, a�z orkiestrowego ch�ru pozosta� jedynie g��boki �piew graj�cych unisono wiolonczeli. Sta�em na schodach zamku, kt�rego g��wna wie�a wznosi�a si� nade mn� jak olbrzymi jaszczurowy �eb.
Podszed�em do dwuskrzyd�owych wr�t pokrytych metalow� �usk�. Po�o�y�em d�o� na ch�odnym uchwycie.
�Co zrobi�, gdy ten cz�owiek pojawi si� nagle przede mn�? Zabi�, ratuj�c siebie? Czy skaza� siebie, darowuj�c mu �ycie? Naiwne w�swojej prostocie pytania, b�d�ce jednak kwintesencj� problemu. Na proste pytania najtrudniej jest znale�� odpowied��.
Pchn��em uchwyt, lecz wierzeje ani drgn�y. Napar�em z�ca�ych si� i�wtedy jedno skrzyd�o cofn�o si� nieco, otwieraj�c w�skie przej�cie w�ciemno��. Przez szczelin� wpad� wiatr, hucz�c i��wiszcz�c na ostrych metalowych kraw�dziach.
�On mo�e by� uzbrojony. Je�li rozpocznie walk�, nie b�d� mia� skrupu��w: zabij� go, ratuj�c si� z�dw�ch opresji jednocze�nie. becz je�li jest uzbrojony, r�wnie �atwo mo�e zabi� mnie�.
Narastaj�cy strach zag�uszy�o podniecenie my�liwego, id�cego �wie�ym tropem. Gdzie� daleko, na wn�trzu zamczyska, widzia�em mroczny znak r�y. Czuj�c na piersiach ci�ar broni szybko wsun��em si� w�szczelin� wej�cia.
Obronnym gestem os�oni�em oczy przed gwa�townie rozpalaj�cym si� �wiat�em. Gdy osi�gn�o ono pe�ne nat�enie, us�ysza�em g�os.
- Muzeum Wsp�czesne wita zwiedzaj�cych. Pierwsza sala zawiera...
Odetchn��em z�ulg�. Muzeum! C� mnie obchodzi zawarto�� jego sal? Przecie� dok�adnie wiedzia�em, czego szukam.
Bieg�em marmurowymi korytarzami, pomieszczeniami pe�nymi szklanych gablot, kluczy�em po�r�d z�oconych kolumn, goni�c za widmow�, wsi�kaj�c� w�mury czerwieni�. Wzmagaj�ce si� podniecenie nie da�o si� st�umi� rozumowaniem ani si�� woli - by�o fizjologiczne jak bicie serca, cho� zdawa�em sobie w�pe�ni spraw� z�faktu, �e to obce mi uczucie zosta�o wszczepione sztucznie.
Zgromadzone w�poszczeg�lnych salach eksponaty nie interesowa�y mnie w�najmniejszym nawet stopniu. By�em ju� blisko: fragmenty wiod�cego mnie znaku rozwiewa�y si� w�d�ugie, przejrzyste treny, jak r�owa mg�a rozp�ywa�y si� w�powietrzu, przenikaj�c przez kryszta�owe �ciany i�bia�e mury jak przez nierzeczywiste przeszkody.
Powietrze drga�o od muzyki, lecz nie zwraca�em ju� na ni� uwagi, sta�a si� cz�ci� t�a.
Przypad�em plecami do �ciany, czu�em pod palcami jej szorstki dotyk. G�o�ny, �wiszcz�cy oddech zdradzi�by mnie z�pewno�ci�, gdyby ktokolwiek jeszcze przebywa� w�tej sali. Tutaj nie by�o nikogo, tylko ogromne skorupy i�w�ochate paj�ki wielko�ci d�oni spogl�da�y na. mnie z�zastyg�� nienawi�ci� spod kryszta�owych klosz�w.
Ma�e, s�u�bowe drzwi przy ko�cu ci�gu ekspozycji na pewno nie zwraca�y uwagi zwiedzaj�cych. W�a�nie dzi�ki swojej niepozorno�ci by�y zagadkowe: w�tym pysznym pa�acu ka�de pomieszczenie i�przej�cie musia�o wygl�da� monumentalnie. Wi�c sk�d te drzwi, spoza kt�rych przeciekaj� stru�ki czerwonego blasku?
Tak, to musi by� ju� tutaj. Cz�owiek, kt�rego �cigam ukry� si� za tak cienk� warstw� dykty, �e a� wydaje si� �mieszny. Taka przeszkoda ma mnie powstrzyma�?
�Spokojnie, tylko spokojnie. Na razie jeszcze nic si� nie sta�o, mo�esz w�ka�dej chwili odwr�ci� si� i�wyj��, aby wszystko przemy�le� od nowa�.
Wyj��em pistolet; le�a� w�d�oni jak ula�.
�Nie jeste� w�strzelnicy, nie wiem, czy dociera do ciebie pe�en sens s��w, to nie jest strzelnica! Masz strzela� do �ywego cz�owieka... �
Chcia�em wyciszy� ten wewn�trzny monolog, lecz nie mia�em do�� si�y: Schowa�em bro� i�wtedy poczu�em si� wydany na �ask� przeciwnika. Uj��em wi�c tward� kolb�, trzymaj�c r�k� w�kieszeni. Nie wiem, czy by�o to rozwi�zanie po�owiczne, czy z�oty �rodek, lub mo�e zwyk�e tch�rzostwo.
Gwa�townie szarpn��em klamk�, uskakuj�c w�bok. Drzwi podda�y si� �atwo; nie by�y zamkni�te. W�ma�ym pomieszczeniu panowa� nie�ad: kryszta�owe szkatu�y pi�trzy�y si� pod �cian�, na p�kach i�w s�ojach k��bi�y si� setki monstrualnych owad�w, zastyg�ych dawno temu w�po�owie swojego ostatniego ruchu, w�chwili zetkni�cia z�preparatem konserwuj�cym. Dalej sta�y st�oczone obrazy, modele, rze�by.
Pomimo ba�aganu od razu odnalaz�em sw�j cel. W�o�y�em pistolet do kieszeni na piersiach, poruszy�em zdr�twia�ymi palcami, par� razy g��boko wci�gn��em powietrze. Dopiero potem podszed�em do niego.
Sta� w�najdalszym k�cie pomieszczenia, cz�ciowo schowany za zwojami starych map, lecz otaczaj�ca go szkar�atna aura o�wietla�a strop i�cz�� �cian ponurym, pe�zaj�cym blaskiem. Patrzy� dziwnym wzrokiem w�dal, jakby daleko poza zagraconym schowkiem dostrzega� inny, ciekawszy �wiat. Twarz, mimo �e niezbyt precyzyjnie wyrze�biona w�zielonym marmurze, pe�na by�a trudnej do ukrycia t�sknoty. Poszukiwanie musia�o by� celem �ycia tego cz�owieka.
Podszed�em bli�ej i�r�kawem star�em kurz z�mosi�nej tabliczki z�napisem:
Alej Meeijn. Filozof, my�liciel, humanista.
- Wyprostowa�em si� nie mog�c pozbiera� my�li. Dlaczego jego