4895
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 4895 |
Rozszerzenie: |
4895 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 4895 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 4895 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
4895 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
David Gerrold
Dziecko z Marsa
Pod koniec spotkania kobieta z urz�du do spraw adopcji
oznajmi�a:
- Och, i jeszcze jedno. Dennis uwa�a, �e jest
Marsjaninem.
- S�ucham? - Nie by�em pewien, czy dobrze j� zrozumia�em.
Moje papiery le�a�y porozrzucane po ca�ym biurku - grube, zszyte
razem pliki rozmaitych raport�w, opinie psychiatr�w w
plastykowych kopertach, kserokopie diagnoz szpitalnych, r�cznie
pisane notatki pracownik�w urz�du do spraw adopcji, wypisane na
maszynie raporty o maltretowaniu dzieci, powi�zane razem zapisy
proces�w s�dowych oraz moje w�asne odr�cznie nabazgrane
zapiski: "Nadpobudliwo��", "Uszkodzenia powsta�e w okresie
p�odowym na skutek alkoholizmu rodzic�w", "Maltretowanie
emocjonalne", "Maltretowanie fizyczne", "Apgar", "Skala
Connersa". Wcze�niej nie mia�em poj�cia, �e jest a� tyle
problem�w zwi�zanych z dzie�mi. Przez moment naprawd�
rozgl�da�em si� za teczk� z napisem "Marsjanie".
- Uwa�a, �e jest Marsjaninem - powt�rzy�a pani Bright.
By�a to drobna kobieta, bardzo oficjalna i uprzejma. -
T�umaczy� swoim opiekunom, �e nie jest taki jak inne dzieci -
pochodzi z Marsa i dlatego nie mo�na od niego wymaga�,
�eby przez ca�y czas zachowywa� si� jak Ziemianin.
- C�, to �aden problem - odezwa�em si� odrobin� za
szybko. - Niekt�rzy z moich najlepszych przyjaci� s�
Marsjanami. Nie b�dzie odstawa� od normy. Wszystko p�jdzie
dobrze, je�li nie b�dzie zechce tribl�w albo nie
zacznie zaczepia� dzikiego chtorranina.
Po minach urz�dniczek zorientowa�em si�, �e wcale ich to
nie rozbawi�o. Na moment serce podesz�o mi do gard�a. Mo�e nie
powinienem by� tego m�wi�? Mo�e moje reakcje by�y zbyt
nonszalanckie?
Najgorsz� spraw� w ca�ej adopcji jest to, �e musisz
przekona� kogo�, by ci zaufa� i powierzy� dziecko. A to
oznacza udzielenie pozwolenia obcym osobom na skrupulatne
przebadanie ca�ego twego �ycia. Zbadane zostanie wszystko:
sytuacja finansowa, historia chor�b, dom i inne
nieruchomo�ci, wychowanie, osobowo��, motywacje, rejestr
policyjny, iloraz inteligencji, nawet �ycie erotyczne. To
oznacza tak�e, �e ka�dy pow�d do samozadowolenia, jaki
kiedykolwiek mia�e�, zostanie rozbity w proch.
Je�eli masz jaki� s�aby punkt, to odniesiesz wra�enie,
�e ca�a procedura skoncentrowana jest w�a�nie na nim. W moim
wypadku by�o to okropne i jak�e znajome poczucie, �e jestem
zawsze na drugim miejscu - nie do�� dobry, by bawi� si� ze
starszymi dzie�mi albo dosta� presti�ow� prac�, albo zdoby�
nagrod�, czy co tam by�o do osi�gni�cia. Cho� podczas tego
spotkania mieli�my tylko ustali�, czy ja i Dennis
pasowaliby�my do siebie, wci�� dr�czy�o mnie uczucie, �e oto
znowu poddawany jestem ocenie. Co si� stanie, je�eli i tym
razem nie oka�� si� do�� dobry?
Spr�bowa�em jeszcze raz:
- Wci�� przedstawiacie mi najczarniejsze scenariusze -
zacz��em powoli. - �e nie wiadomo, czy dzieciak jest w og�le
zdolny do g��bszych uczu�... to brzmi tak, jakby�cie usi�owali
mi go wyperswadowa�. - Zd��y�em ugry�� si� w j�zyk, zanim
wyrwa�o mi si� za du�o. Nagle ogarn�a mnie z�o��, w�a�ciwie
bez powodu. Przecie� ci ludzie wykonywali tylko swoj� prac�.
I raptem ol�ni�o mnie. Oto w�a�nie pow�d - oni tylko
wykonywali swoj� prac�.
W tym momencie zrozumia�em, �e nikogo w tym pokoju nie
��czy z Dennisem taka wi� jak mnie - a ja go nawet
ani razu jeszcze nie widzia�em. Dla nich by� jedynie kolejn�
spraw�, kt�r� nale�a�o doprowadzi� do ko�ca. Dla mnie by�...
szans� na posiadanie rodziny. To niesprawiedliwe z mojej
strony -wy�adowywa� frustracj� na tych zm�czonych,
przepracowanych kobietach, w dodatku marnie op�acanych. One
te� si� tym wszystkim przejmowa�y, tylko �e inaczej.
Opanowa�em z�o��.
- Prosz� pos�ucha� - zacz��em, pochylaj�c si� do przodu,
k�ad�c r�ce spokojnie i z rozmys�em na stole. - Je�eli biedny
dzieciak po tym wszystkim, co przeszed�, chce uwa�a� si� za
Marsjanina, to ja nie b�d� mu tego odmawia�. Poza tym
s�dz�, �e jest to wzruszaj�ce. Dow�d na umiej�tno�� radzenia
sobie w ka�dych okoliczno�ciach. Dla niego stanowi to
najbardziej racjonalne wyja�nienie jego irracjonalnej
sytuacji. Pewnie czuje si� odizolowany, porzucony, inny,
samotny. To mu przynajmniej co� wyja�nia. U�o�y�
historyjk� zbudowan� na tej sytuacji i teraz potrafi sobie z
ni� poradzi�. By� mo�e, jest to z�e wyja�nienie, ale jedyne
logiczne dla niego. G�upot� by�oby mu to odbiera�.
Kiedy ju� im wygarn��em, nie mog�em oprze� si� pokusie
wypowiedzenia jeszcze jednej my�li.
- Znam mn�stwo ludzi, kt�rzy kryj� si� w �wiecie fantazji,
bo rzeczywisto�� jest dla nich zbyt trudna. Fantazje to moja
specjalno��. R�nica polega tylko na tym, �e ja je zapisuj�
i ka�� reszcie �wiata p�aci� za przywilej dzielenia mojej
iluzji. Fantazjowanie to nie ucieczka, tylko spos�b na
prze�ycie. Spos�b na poradzenie sobie ze sprawami, kt�re
cz�owieka przerastaj�. Dlatego uwa�am fantazj� za co�
wyj�tkowego, co nale�y chroni� i piel�gnowa�. To bardzo
delikatna ro�linka, a bez niej jeste�my tacy bezbronni.
Wiem, co ten ch�opiec czuje, bo sam przez to przechodzi�em.
Nie by�em, dzi�ki Bogu, w takich okoliczno�ciach jak on, ale
wiem jedno -je�li b�d� go otacza� doro�li, kt�rzy nie
wyczuj� jego prawdziwych potrzeb, to nigdy nie dostanie tej
szansy na dostosowanie si�, o kt�rej wszyscy tu ci�gle
m�wi�. - Po raz pierwszy patrzy�em na nie, jakby to one
musia�y zadowoli� mnie, a nie odwrotnie. - Prosz� mi
wybaczy� pewno�� siebie, ale on potrzebuje kogo�, kto mu
powie, �e mo�e sobie by� Marsjaninem, je�li chce. Nale�y
pozwoli� mu by� Marsjaninem tak d�ugo, jak d�ugo b�dzie tego
potrzebowa�.
- Tak. Dzi�kuj� - odezwa�a si� nagle najwa�niejsza
urz�dniczka. - My�l�, �e mamy ju� wszystkie potrzebne nam
informacje. Wkr�tce si� z panem skontaktujemy.
W tym momencie opu�ci�a mnie ca�a nadzieja. Nie
zrozumia�a ani s�owa z mojej przemowy. By�em
pewien, �e wszystko zlekcewa�y�a. Pozbiera�em swoje papiery.
Wymienili�my uprzejmo�ci i u�ciski d�oni, przez ca�� drog� do
windy mia�em przylepiony do twarzy oficjalny u�miech. Nie
odezwa�em si� ani s�owem, moja siostra tak�e nie. Oboje
zaczekali�my, a� znajdziemy si� z powrotem w samochodzie
ruszyli�my w stron� hollywoodzkiej autostrady. Ona siedzia�a
za kierownic�, prowadz�c du�y w�z w tym wariackim ruchu bez
najmniejszego wysi�ku, jak to potrafi tylko po�rednik handlu
nieruchomo�ciami z Los Angeles.
- Zawali�em spraw� - j�kn��em. - Prawda? Znowu by�em za
bardzo... sob�.
- Skarbie, moim zdaniem, wszystko posz�o �wietnie. -
Poklepa�a mnie po r�ce.
- Nie dadz� mi go - upiera�em si�. - Jestem samotnym
m�czyzn�. Nie zgodz� si� na to. Najpierw bior� ma��e�stwa,
potem samotne kobiety, a dopiero na ko�cu, je�eli nikt inny
dzieciaka nie zechce, wezm� pod uwag� samotnego m�czyzn�.
Jestem na szarym ko�cu listy. Nigdy nie dostan� tego
dziecka. Nigdy nie dostan� �adnego dziecka. Kobieta, kt�ra
si� zajmuje moj� spraw�, uprzedzi�a mnie przecie�, �ebym
zbytnio na to nie liczy�. S� nim zainteresowane jeszcze dwie
rodziny. Ta rozmowa to czysta formalno��. Wiem o tym. Aby
mogli udowodni�, �e brali pod uwag� wi�cej ni� jedn�
mo�liwo��. - Czu�em, jak frustracja ro�nie we mnie niczym
balon wype�niony b�lem. - A to w�a�nie jest dzieciak dla
mnie, Alice, jestem tego absolutnie pewien. Nie mam
poj�cia, dlaczego, ale tak jest.
Po raz pierwszy zobaczy�em zdj�cie Dennisa trzy tygodnie
wcze�niej, ma�y kwadracik kolor�w sugeruj�cy przelotny u�miech.
Pojecha�em na og�lnokrajow� konferencj� ameryka�skich
rodzin zast�pczych do Los Angeles, do hotelu Hilton przy
lotnisku. Sze�� spotka� na godzin�, przez sze�� godzin dziennie,
przez dwa dni, ca�a sobota i niedziela. Wybra�em te spotkania, na
kt�rych, jak s�dzi�em, mog�em uzyska� najwi�cej informacji
przydatnych przy szukaniu i wychowywaniu dziecka. Zam�wi�em
nagrania - ponad dwa tuziny - z tych spotka�, w kt�rych nie
mog�em uczestniczy� osobi�cie. Nie mia�em poj�cia, �e przy
adopcji trzeba upora� si� z tyloma problemami. Wch�ania�em
wszystko jak g�bka, ws�uchuj�c si� z zapa�em w porady udzielane
przez tych, kt�rzy ju� zaadoptowali dziecko, przez ich doros�e
dzieci, przez psycholog�w, adwokat�w, pracownik�w urz�du do
spraw adopcji i innych specjalist�w.
Ale naprawd� wzi��em w tym udzia� jedynie po to, �eby
znale�� dziecko.
Zosta�em ju� zaakceptowany. Sp�dzi�em ponad rok na
wype�nianiu formularzy i przes�uchaniach. Ale akceptacja nie
oznacza, �e dostaje si� dziecko. Znaczy tylko tyle, �e twoje
nazwisko trafi�o na list�. Wyboru dokonuj� bior�c pod
uwag� przede wszystkim potrzeby dziecka. To s�uszne - ale
frustruj�ce.
W ko�cu wyl�dowa�em w pokoju, kt�ry na konferencji by�
ekwiwalentem sali wystawowej. Ca�e rz�dy sto��w, a na nich
ekspozycje chwytaj�ce za serce. Albumy ze zdj�ciami.
Organizacje. Agencje. Dzieci z Europy Wschodniej. Dzieci z
Ameryki �aci�skiej. Dzieci z Azji. Dzieci specjalnej troski.
Albumy ze zdj�ciami jak u handlarza nieruchomo�ciami.
Odwracaj strony, patrz na oczy, u�miechy, potrzeby. "Johnny
zosta� porzucony przez matk� w wieku trzech lat. Jest
nadpobudliwy, wznieca po�ary, bywa okrutny wobec ma�ych
zwierz�t. B�dzie potrzebowa� d�ugiej terapii..."; "Janie,
lat 9, powa�nie upo�ledzona umys�owo. By�a wykorzystywana
seksualnie przez ojczyma, potrzebuje ca�odobowej opieki...";
"Michael cierpi na padaczk�..."; "Linda potrzebuje...";
"Danny potrzebuje..."; "Michael potrzebuje..." Tyle potrzeb.
Tyle krzywd. To parali�uj�ce.
Dlaczego jest a� tyle dzieci specjalnej troski?
Upo�ledzone. Nadpobudliwe. Maltretowane. Czy porzucono je
dlatego, �e nie by�y idealne, czy te� tylko one zosta�y,
podczas gdy wszystkie normalne dzieci ju� zaadoptowano?
Najgorsze, �e nie potrafi�em zrozumie� wszystkich uczu�
wchodz�cych w gr�. Chcia�em mie� dziecko, nie przypadek. A
niekt�re z historii opisanych w tych albumach by�y naprawd�
wstrz�sn�y mn�. Czy tylko takie dzieci by�y osi�galne?
Pewnie to samolubne z mojej strony, ale przewraca�em
strony w poszukiwaniu dziecka, u kt�rego odpowiedzi na
wszystkie problemy by�yby proste. Czy rzeczywi�cie zale�a�oby
mi na dodaniu do swojego �ycia jeszcze jednego zestawu cudzych
potrzeb - mnie, samotnemu m�czy�nie, maj�cemu do�� lat, by by�
uznanym za pana w �rednim wieku, kt�ry powinien powa�nie my�le�
o przej�ciu na emerytur�?
Najwa�niejsze pytanie brzmi: "Dlaczego chce pan/pani
zaadoptowa� dziecko?" I na to pytanie nie potrafi�em
odpowiedzie�. Nie znajdowa�em w�a�ciwych s��w. Okaza�o si�, �e
jest co�, czego nie umiem wyrazi� na pi�mie.
Kwestionariusz dotycz�cy motywacji le�a� na moim biurku
przez tydzie� niczym ceg�a. Na samo tylko pouk�adanie my�li
zu�y�em trzydzie�ci stron drobnego wydruku. Potrafi�em
opowiada� wspania�e historie o tym, jaka moim zdaniem
powinna by� rodzina, ale nie by�em w stanie odpowiedzie� na
pytanie, dlaczego sam chc� mie� syna. Nie od razu.
O trzeciej nad ranem prawda okaza�a si� bardzo
nieprzyjemna, a ja - samolubny.
Nie chcia�em umiera� samotny. Nie chcia�em zosta�
zapomniany.
Wszystkie te ksi��ki i scenariusze... by�y niczym. Zu�yte
drzewa. Nadmiar �wicze�. Wzbogaca�y innych. Dla mnie
sta�y si� bezu�yteczne. Zape�nia�y p�ki. Robi�y wra�enie
na tych, na kt�rych �atwo je wywrze�. Ale nie stanowi�y
dowodu, �e jestem prawdziwym cz�owiekiem. Nie dawa�y
mi �adnych podstaw do przekonania, �e moje �ycie mia�o jak��
warto��. W rzeczywisto�ci by�y mniej wi�cej tyle warte, co
urz�d wiceprezydenta Stan�w Zjednoczonych.
Tak naprawd� to chcia�em m�c co� zmieni�. Pragn��em kogo�,
kto wiedzia�by, �e za tymi wszystkimi s�owami kryje si�
prawdziwy cz�owiek. Tata.
Le�a�em rozbudzony, wpatruj�c si� w ciemno��, usi�uj�c
wyobrazi� sobie, jak by to wygl�da�o, czy sprosta�bym
rozmaitym sytuacjom, czy rozwi�zywa�bym rozmaite codzienne
problemy zwi�zane z byciem tat�. Tworzy�em rozmaite scenariusze
i stara�em si� wymy�li� sposoby na roz�adowywanie trudnych
sytuacji.
W swoich wyobra�eniach by�em zawsze �agodny, hojny,
wyrozumia�y i m�dry. A moje wyimaginowane dziecko - niewinne i
weso�e, pe�ne mi�o�ci i ciekawo�ci �wiata, wdzi�czne za to,
�e da�em mu dom. By�o niewidzialn� istot� �yj�c� w mojej duszy,
wyzywaj�c� rzeczywisto��, by dostosowa�a si� do niego.
Zastanawia�em si�, gdzie ono mo�e teraz by�, jak i kiedy je w
ko�cu spotkam - i czy w rzeczywisto�ci rodzicielstwo b�dzie
r�wnie cudowne jak w marzeniach.
Ale to by�y tylko fantazje. Album to udowadnia�. Te
dzieci mia�y swoje historie, brutalne, tragiczne i �api�ce
za serce.
Powlok�em si� do nast�pnego sto�u. Urz�dniczka urz�du
do spraw adopcji z Los Angeles mia�a kolejny album.
Przedstawi�em si�, powiedzia�em, �e zosta�em ju� przyj�ty,
ale nie znaleziono mi jeszcze odpowiedniego dziecka. Czy
m�g�bym przejrze� zdj�cia? Tak, oczywi�cie, odpowiedzia�a.
Odwraca�em strony powoli, przygl�daj�c si� niewinnym
twarzyczkom, szukaj�c ch�opca, kt�ry m�g�by by� moim synem.
Wszystkie zdj�cia przedstawia�y czarne dzieci, a w�adze nie
zezwala�y ju� na mieszane adopcje. Zbyt kontrowersyjne.
Czarni pracownicy socjalni zaprotestowali - mog�em ich
zrozumie� - ale ile spo�r�d tych dzieci znajdzie teraz domy?
Na ko�cu albumu, jakby dodane w ostatniej chwili, by�o
zdj�cie jedynego bia�ego dziecka. M�j wzrok przemkn�� po nim
szybko, zacz��em ju� zamyka� ksi�g� - i wtedy dopiero
u�wiadomi�em sobie, co zobaczy�em. Poczu�em to niczym mocne
uderzenie, zamar�em i omal nie upu�ci�em albumu.
Ch�opiec jecha� na rowerku s�oneczn�, obsadzon�
drzewami alejk�. Ktokolwiek zrobi� zdj�cie, utrwali� moment
krzyku albo �miechu. Jasne w�osy malca rozwiewa� wiatr,
oczy za okularami l�ni�y niczym gwiazdy, sprawia� wra�enie
tryskaj�cego zdrowiem.
Nie mog�em oderwa� oczu od zdj�cia. Pewno�� ogarn�a mnie
niczym fala ognia i lodu. By�o to uczucie rozpoznania. To
ON - dziecko, kt�re na zawsze zamieszka�o w mojej wyobra�ni!
Niemal s�ysza�em, jak krzyczy: "Cze��, tato!"
- Prosz� mi opowiedzie� o tym dziecku - za��da�em, nieco
za szybko. Urz�dniczka i tak przygl�da�a mi si� ju�
podejrzliwie. Rozumia�em j�. Mnie te� m�j g�os wyda� si�
dziwny. Spr�bowa�em wyja�ni�. - Prosz� mi powiedzie�, czy
zdarza si�, �e ludzie widz� zdj�cie i m�wi� pani, �e to jest
w�a�nie to dziecko?
- Zawsze tak jest - odpowiedzia�a. Na jej twarzy pojawi�
si� pe�en zrozumienia u�miech.
Na imi� mia� Dennis. W�a�nie sko�czy� osiem lat. Dopiero
dzi� rano do�o�y�a jego zdj�cie do albumu. Dobrze, poprosi, by
urz�dniczka zajmuj�ca si� spraw� ch�opca skontaktowa�a si� z
moj�. Ale - ostrzeg�a - prosz� pami�ta�, �e inne rodziny te�
mog� by� zainteresowane. I �e wybiera si� zawsze rozwi�zanie
najlepsze dla dziecka.
Nic do mnie nie dociera�o. S�ysza�em s�owa, ale nie
ostrze�enia.
Naciska�em i w ko�cu zorganizowali mi spotkanie.
Uprzedzili mnie jednak: - By� mo�e nie jest to dziecko, jakiego
pan szuka. Zaklasyfikowano je jako trudne. Ch�opiec jest
nadpobudliwy, by� maltretowany psychicznie, mo�liwe, �e
wyst�puj� objawy upo�ledzenia z okresu p�odowego zwi�zanego
z alkoholizmem rodzic�w, mia� jak dot�d osiem rodzin
zast�pczych i nigdy w�asnej...
Nie dociera�y do mnie �adne uwagi. Po prostu nie chcia�em
ich s�ysze�. Ch�opiec na zdj�ciu uj�� mnie za serce tak mocno,
�e nagle niesko�czenie rozszerzy�em granice tego, co by�em
got�w zaakceptowa�.
Rozsy�a�em wiadomo�ci przez CompuServe, prosz�c o
informacje i porady dotycz�ce adopcji, opieki nad dzieckiem
nadpobudliwym, post�powania wobec ofiary maltretowania
emocjonalnego, wszystkiego, co tylko przysz�o mi do g�owy -
jakie szanse mia�o to dziecko na zostanie samodzielnym
cz�owiekiem? Pos�u�y�em si� gor�c� lini� adopcyjn�, a tam
skierowano mnie do innych rodzic�w, kt�rzy mieli te same
problemy. Zaatakowa�em ksi�garnie i biblioteki. Zadzwoni�em do
swojego kuzyna, lekarza, kt�ry przefaksowa� mi dwadzie�cia
stron raport�w medycznych. Na spotkaniu pojawi�em si� tak
wszechstronnie przygotowany i nafaszerowany teori� oraz dobrymi
intencjami, �e musia�em wyj�� na totalnego wariata.
A teraz... by�o po wszystkim.
Opar�em g�ow� o okienko po stronie pasa�era w samochodzie
mojej siostry i j�kn��em.
- Cholera! Mam ju� dosy� bycia w ci��y. Trzyna�cie
miesi�cy wystarczy ka�demu m�czy�nie! Jest ju� ze mn� tak
�le, �e nie mog� nawet wej�� do supermarketu. Gapi� si�
ludzi z dzie�mi i zaraz mam �zy w oczach. Wci�� powtarzam
sobie: "A gdzie jest moje?"
Siostra doskonale rozumia�a m�j stan ducha. Sama
wychowa�a czw�rk� w�asnych dzieci, z kt�rych �adne nie
sko�czy�o w wi�zieniu, wi�c widocznie radzi�a sobie dobrze.
- Pos�uchaj mnie, Davidzie. Mo�e ten ch�opiec wcale nie
jest dla ciebie odpowiedni...
- Oczywi�cie, �e jest dla mnie odpowiedni. To Marsjanin.
Zignorowa�a te s�owa.
- ...a je�eli nie jest odpowiedni, to znajdzie si�
jakie� inne dziecko, kt�re si� nada. Obiecuj� ci to. Przecie�
sam m�wi�e�, �e nie wiesz, czy uda ci si� upora� z tymi
wszystkimi problemami, jakie si� z nim wi���.
- Wiem, tylko �e... czuj�... sam nie wiem, co w�a�ciwie
czuj�. To jest gorsze ni� wszystko, przez co w �yciu
przechodzi�em. To pragnienie, kt�rego nie mo�na zaspokoi�.
Czasami boj� si�, �e nic z tego nie wyjdzie.
Alice zjecha�a na pobocze i wy��czy�a silnik.
- No, dobrze, moja kolej - powiedzia�a. - Przesta� si� tym
zadr�cza�. Jeste� najinteligentniejszy z ca�ej rodziny, ale
czasami przytrafiaj� ci si� okresy totalnego zidiocenia.
Zostaniesz wspania�ym ojcem dla jakiego� wyj�tkowego
szcz�liwca. Ta urz�dniczka o tym wie. Wszyscy na spotkaniu
widzieli twoje zaanga�owanie. Kiedy spyta�e� o liczb� Apgara
i skal� Connersa albo kiedy poda�e� im ten raport o
nadpobudliwo�ci, o kt�rym nawet one nie s�ysza�y, zrobi�e�
na nich ogromne wra�enie.
Pokr�ci�em g�ow�.
- Zbieranie wiadomo�ci to �adna sztuka. Dajesz sygna� w
CompuServe, odczekujesz dwa dni i sprawdzasz poczt�
elektroniczn�.
- Nie chodzi o to, tylko o sam fakt, �e si� postara�e�. To
dowodzi, �e usi�owa�e� dowiedzie� si�, czego to dziecko mo�e
potrzebowa� i czy mo�esz mu to zapewni�.
- Chcia�bym ci wierzy� - mrukn��em.
Popatrzy�a na mnie uwa�nie.
- O co chodzi? - spyta�a.
- A je�eli naprawd� nie b�d� do�� dobry? Tego si� w�a�nie
boj�. Nie mog� si� pozby� strachu.
- A, to normalne - odpar�a beztrosko. - Dowodzi, �e si�
nadajesz. Tak naprawd� to tylko ci rodzice, kt�rzy s� sob�
zachwyceni, powinni si� martwi�.
- Aha - potwierdzi�em i oboje zacz�li�my si� �mia�.
U�cisn�a mnie.
- Wszystko b�dzie dobrze. Teraz wracajmy do domu, trzeba
zadzwoni� do mamy, zanim ze zdenerwowania dostanie zawa�u.
Dwa stulecia p�niej (chocia� kalendarz uparcie twierdzi�
co� zupe�nie innego) zadzwoni�a do mnie pani Bright.
- Podj�li�my decyzj�. Je�eli jest pan w dalszym ci�gu
zainteresowany Dennisem, chcieliby�my zorganizowa� spotkanie...
- Nie pami�tam, co m�wi�a potem, g��wnie obja�nia�a szczeg�y
ca�ej procedury, ale zapami�ta�em, czym zako�czy�a: - Chc�
panu powiedzie�, �e dwie rzeczy pomog�y nam podj�� decyzj�. Po
pierwsze, wszystkie te lektury i zebrane wiadomo�ci dowodz�, �e
jest pan got�w po�wi�ci� si� zaspokojeniu potrzeb Dennisa. To
bardzo wa�ne przy ka�dej adopcji, ale w tym wypadku
szczeg�lnie. Po drugie, to, co pan powiedzia� na ko�cu
spotkania, o zrozumieniu jego potrzeby bycia Marsjaninem.
By�y�my naprawd� wzruszone pa�skim wczuciem si� w jego
sytuacj�. Uwa�amy, �e ta cecha b�dzie najwa�niejsza w rodzinie,
w kt�rej umieszczony zostanie Dennis. Dlatego postanowi�y�my
najpierw wypr�bowa� pana.
Podzi�kowa�em jej wylewnie, tak mi si� przynajmniej zdaje.
Nagle zacz��em mie� k�opoty ze wzrokiem, a pude�ko z
chusteczkami opr�ni�o si� gwa�townie.
Dennisa spotka�em trzy dni p�niej w O�rodku Wychowawczym
Johnsona w Culver City. By� jednym z sze�ciorga mieszkaj�cych
tam dzieci, czterech ch�opc�w i dw�ch dziewczynek. Poniewa�
urz�d do spraw adopcji nie chcia�, by malec dowiedzia� si�,
i� mnie wypr�bowywuj�, mia�em zosta� przedstawiony jako
przyjaciel opiekuj�cego si� dzie�mi ma��e�stwa.
Dziecko, kt�re przysz�o ze szko�y, by�o ponure i porusza�o
si� jak zombie. Wszed�, min�� mnie, nie okazuj�c w
�aden spos�b, �e mnie dostrzeg�, i skierowa� si� prosto do
swojego pokoju. Powiedzia�em: "Cze��". Odpowiedzia�: "Cze��",
nie zatrzymuj�c si� nawet. Przez chwil� czu�em si� oszukany.
Ja rozpozna�em go od razu, dlaczego on nie rozpozna� mnie?
Potem musia�em z u�miechem udzieli� sobie nagany, �e to
przecie� ja jestem doros�y, nie on. Po chwili jednak wyszed�
ze swojej kryj�wki i zapyta�, czy chcia�bym z nim zagra� w
automatycznego hokeja.
Przez pierwsze kilka minut by� skoncentrowany wy��cznie na
grze. Ja dla niego nie istnia�em. Potem przypomnia�em sobie
�wiczenie z jednego z kurs�w, w kt�rych uczestniczy�em - o tym,
�e czasem wystarczy po prostu z kim� by�. Przesta�em tak bardzo
si� stara�, �eby wszystko robi� prawid�owo i zamiast tego
skoncentrowa�em si� na Dennisie, pozwalaj�c mu by� przy mnie
dok�adnie takim, jakim by�.
Nie mog�em jednak wy��czy� analitycznej cz�ci mojego
umys�u. Przeczytawszy te wszystkie dane, wys�uchawszy opinii
pracownik�w urz�du do spraw adopcji, nie mog�em powstrzyma� si�
przed wypatrywaniem oznak. Nie widzia�em ich. �adnych.
Widzia�em tylko dziecko. A potem wydarzy�o si� to, co zawsze
staje si� z doros�ym, kt�ry chce si� bawi� z dzieckiem. Na nowo
odkry�em w�asne dzieci�stwo. Zaanga�owa�em si� w gr� i wkr�tce
ju� u�miecha�em si� i �mia�em wtedy, kiedy i on, okazuj�c ten sam
zachwyt i aprobat� wobec ka�dego �mielszego zagrania. I wtedy
w�a�nie to si� sta�o. Zrozumia�em, �e po drugiej stronie pud�a
znajduje si� taka sama jak ja ludzka istota. Zab�ys�a jaka� iskra.
Zacz�� reagowa� na mnie, a nie tylko na gr�. Czu�em, �e co� nas
po��czy�o w niemal fizyczny spos�b.
Potem przysz�a godzina, kiedy David musia� zabra� si� za
swoje obowi�zki. Za�adowali�my w�zek puszkami przeznaczonymi do
ekologicznego kosza na �mieci i zawie�li�my je do pobliskiego
parku. Rozmawiali�my o r�nych rzeczach. On m�wi�, ja
s�ucha�em. Czasami ja zadawa�em pytania, a czasami on. W drodze
powrotnej chcia�, �ebym to ja poci�gn�� w�zek, a on m�g� si� w
nim przejecha�. Teraz wr�cz promienia�. By� tym ch�opcem z
fotografii.
Jednak kiedy wr�cili�my do o�rodka, pozosta�e dzieci
przysz�y ju� ze szko�y i bawi�y si� na dworze. Jak tylko Dennis
je zobaczy�, uciek� na sam koniec podw�rka. Rzuci� si� tam na
du�� star� kanap� i zwin�� w k��bek. By� tak odci�ty od innych
dzieci - od ca�ego �wiata - jak to tylko mo�liwe.
Co spowodowa�o ten nag�y wybuch nieszcz�cia? Czy obawa,
�e teraz, kiedy s� jeszcze inne dzieci do zabawy, odrzuc� go?
I dlatego wola� odrzuci� mnie pierwszy? A mo�e chodzi�o o
co� innego? Z wn�trza domu obserwowa�em go, kiedy tak siedzia�
samotnie. By� bardzo nieszcz�liwym ma�ym ch�opcem. Nie
u�miecha� si� ju�. W tej chwili zrozumia�em, �e nie mog�
go tutaj zostawi�. Jakiekolwiek mia� problemy, moje
przywi�zanie by�o silniejsze. A przynajmniej w to wierzy�em.
Opiekunowie poprosili mnie, �ebym zosta� na kolacji z
dzie�mi. Nie planowa�em tego, ale dzieci nalega�y, wi�c
zosta�em, specjalnie siadaj�c obok Dennisa. W og�le si� nie
odzywa�, by� przygaszony, jakby ba� si� utraty czego�, czego
bardzo pragn��. A mo�e tak mi si� tylko wydawa�o. Jad� cicho i
nie�mia�o. Ale wtedy Tony, najbardziej rozhukany z ca�ej
gromadki, odezwa� si� nagle:
- A wie pan, co Dennis powiedzia�?
Tony siedzia� naprzeciwko mnie. Mia� min� pe�n�
z�o�liwego triumfu, jak ka�de dziecko zamierzaj�ce zdradzi�
czyj� sekret.
- Co? - zapyta�em pe�en jak najgorszych przeczu�.
- Dennis powiedzia�, �e chcia�by, �eby pan by� jego
tatusiem.
Nawet nie patrz�c wiedzia�em, �e na krze�le obok mnie
Dennis kuli si�, gotowy na niechybn�, cho� uprzejm� odmow�.
Odwr�ci�em si� w jego stron�, na nim w�a�nie skupiaj�c
ca�� swoj� uwag�.
- To bardzo mi�e. Dzi�kuj� - powiedzia�em.
Chcia�em doda� du�o wi�cej, ale nie mog�em. Jeszcze nie.
"Plan gry" wymaga�, �ebym pozostawa� "przyjacielem" Dennisa
przez co najmniej sze�� tygodni, zanim podejm� jakiekolwiek
zobowi�zania wobec niego. Jeszcze nie dane mu by�o
dowiedzie� si�, �e ja sobie �ycz� tego samego. Czu�em si�
oszukany, nie mog�c doda�: "Ja te�". Ale rozumia�em wy�sze
racje i zgadza�em si� z nimi.
- Lepiej niech pan uwa�a - powiedzia� Tony. - On mo�e z
tego zrobi� marsja�skie �yczenie, a wtedy b�dzie pan musia�.
Wtedy nie zrozumia�em, o co Tony'emu chodzi�o. Zapomnia�em
wi�c o wszystkim.
Kolejny raz o Marsjanach us�ysza�em trzyna�cie miesi�cy
p�niej.
By�em w Arizonie, na przyj�ciu w rozrastaj�cym si� domu
Jeffa Duntemanna. Jeff dosta� dwie nominacje do nagrody
Hugo, ale zrezygnowa� z science fiction, �eby pisa� ksi��ki
o programowaniu komputer�w. Najwyra�niej by�o to zaj�cie
bardziej lukratywne, gdy� teraz prowadzi� ju� w�asny
magazyn, "PC-Techniques". Mam tam sta�� kolumn�, pisz�
dziwaczne artyku�y, j�zyki programowania pomieszane z
mutacj� buddyzmu zen. Obiegowy dowcip g�osi, �e zapewniam
magazynowi "marsja�ski punkt widzenia".
Siedzia�em na tarasie, obserwuj�c Dennisa chlapi�cego si�
z entuzjazmem w basenie. Skaka� z rozp�du w jego g��boki
koniec. Rok wcze�niej nie mog�em go �ci�gn�� ze schodk�w na
p�ytkim ko�cu, nie chcia� nawet, �ebym go nauczy� p�ywania
pieskiem - teraz by� pocz�tkuj�c� ryb�. Wi�cej siedzia� pod wod�
ni� na powierzchni.
Rok wcze�niej by� nieszcz�liwym dzieckiem - zdolnym do
rado�ci, dowodzi�o tego zdj�cie, ale przewa�nie smutnym,
niepewnym, wyobcowanym i gniewnym. Rok wcze�niej powiedzia�
zajmuj�cej si� nim urz�dniczce: "My�l�, �e B�g nie s�ucha
moich modlitw. Modli�em si� o tat� i nic si� nie sta�o."
Kiedy wprowadzi� si� do mnie, poprosi�em urz�dniczk�, �eby
przypomnia�a mu o tej rozmowie i powiedzia�a, �e czasami
uczynienie cudu zajmuje Bogu troch� czasu.
Cud - wedle mojego przyjaciela Randy'ego Macnamary - to
co�, co nigdy nie zdarza si� ot tak sobie. Teraz, po fakcie, po
pierwszych zwariowanych dniach pe�nych rado�ci i paniki, po
dniach pe�nych obezw�adniaj�cego strachu, po awanturach i
pr�bach, po tysi�cu i jednej kanapkach z mas�em orzechowym i
galaretk�, zrozumia�em, co mia� na my�li. I jeszcze wi�cej. Cud
wymaga prawdziwego po�wi�cenia. Nigdy nie zdarza si�
przypadkiem. W moim �yciu zdarza�y si� te� inne cuda - o jednym
napisa�em, o drugim mo�e nigdy nie napisz� - ale ten by� ze
wszystkich najlepszy. Dow�d tego wisia� w ramkach na mojej
�cianie.
Pewnego popo�udnia otworzy�em pude�ko z drugim �niadaniem
Dennisa i znalaz�em kartk�, kt�r� w�o�y�em tego dnia rano.
Napisa�em na niej: Prosz�, zjedz dzisiaj wszystko! Kocham ci�!
Tata. Na drugiej stronie by�a odpowied� Dennisa, naskrobane
dzieci�cym, niepewnym pismem: Terz cie kocham. jeste� dla mnie
bardzo waszny. My�le, rze jeste� nailepszy. Kocham cie, tata i
nigdy nie kocha�em kogo� bardziej ni� ciebie. nigdy nie zna�em
nikogo fajniejszego ni� ty. Na dole narysowa� trzy serca i w
najwi�kszym z nich napisa� Tata.
Tak wi�c cud si� dope�ni�. Dennis by� zdolny do
g��bszych uczu�. I umia� je wyra�a�. Teraz mog�em ju� tylko
siedzie� i rozkoszowa� si� pewno�ci�, �e mimo wszystkich
moich w�tpliwo�ci i b��d�w to najwa�niejsze zrobi�em dobrze.
Przeszed�em od "chc� by�", przez "b�d�" i "odkrywanie-jak-
by�" do zwyk�ego "bycia". Musia�em rozpromieni� si� niczym
wiecz�r w Arizonie. R�owe chmury znaczy�y �ciemniaj�ce si�
niebo.
Nie zna�em na tym przyj�ciu nikogo opr�cz Jeffa i Carol
oraz s�ynnego na ca�y �wiat Pana Bajta, zaj�tego w kuchni
wyb�agiwaniem resztek jedzenia, kt�rych nie powinien dostawa�.
Ale to mi nie przeszkadza�o. Wystarcza�o mi, �e mog� siedzie� i
patrze�, jak m�j syn si� bawi. Wtedy nagle dotar�o do mnie
s�owo "Marsjanin" i, nie ruszaj�c si�, zdo�a�em odwr�ci� swoj�
uwag� o 180 stopni.
Cztery �ony siedzia�y razem - to by�o jedno z tych
przyj��, na kt�rych informatycy gadaj� o j�zykach
programowania, a ich �ony o dzieciach. Nie zna�em si�
wystarczaj�co na �adnym z tych temat�w, w obu dziedzinach wci��
czu�em si� jak amator, wi�c by�em najlepszym s�uchaczem z
mo�liwych.
- Nie, to prawda - m�wi�a jedna z kobiet. - Odk�d tylko
nauczy�a si� m�wi�, upiera�a si�, �e pochodzi z Marsa. Matka
nigdy nie zdo�a�a jej tego wyperswadowa�. Zapyta�a j�: "Wi�c
jak to mo�liwe, �e pami�tam, jak by�am w szpitalu i urodzi�am
ciebie?", a ona odpowiedzia�a: "Wszczepili ci mnie do brzucha."
Teraz ma ju� dwana�cie lat i wci�� w to wierzy. Znajduje
odpowied� na ka�de pytanie, na niczym jej nie z�apiesz.
Twierdzi, �e UFO bez przerwy zaszczepia kobietom marsja�skie
dzieci.
Pozosta�e kobiety roze�mia�y si� z wyrozumia�o�ci�.
Stwierdzi�em, �e sam si� u�miecham, patrz�c na Dennisa. Po raz
pierwszy od do�� dawna przypomnia�em sobie, co powiedzia�
ludziom z Urz�du - �e on te� jest Marsjaninem. Zabawny zbieg
okoliczno�ci.
- W szkole mojej c�rki - powiedzia�a inna z kobiet - by�
ch�opiec, kt�ry codziennie przychodzi� w koszulce z napisem
"Jestem Marsjaninem". Cz�sto si� z niego przez to wy�miewali.
Dyrektor usi�owa� mu wyperswadowa� t� koszulk�, ale ch�opiec
si� upar�. Wszystkie dzieciaki uwa�a�y, �e zwariowa�.
- Pewnie tylko w ten spos�b m�g� zwr�ci� na siebie ich
uwag�.
- C� - odezwa� si� czwarty g�os - to cz�sto spotykana
dzieci�ca fantazja, �e tak naprawd� jest si� podrzutkiem albo
sierot� i ma si� innych rodzic�w. Dodawanie do tego Marsa to
po prostu wykorzystanie nowych informacji o �wiecie, �eby
historyjka by�a bardziej wiarygodna.
Nie us�ysza�em nic wi�cej z tej rozmowy, gdy� Carol wesz�a
oznajmiaj�c, �e deser jest ju� na stole. Jednak ziarno
ciekawo�ci zosta�o zasiane. Je�li nic innego, pomy�la�em, to
przynajmniej mog�oby z tego wyj�� niez�e opowiadanie. Gdybym
tylko m�g� wymy�li� jakie� zako�czenie. Pomy�lmy, pewien
m�czyzna adoptuje ma�ego ch�opca, a potem odkrywa, �e dziecko
pochodzi z Marsa...
Hmmm. Ale gdzie tu haczyk?
Horror? Dzieci z Marsa wymorduj� nas w ��kach. Zbyt
proste. Zbyt oczywiste. Poza tym Richard Matheson napisa�by
to du�o lepiej, je�li ju� tego nie zrobi�. John Wyndham te�
ju� to napisa�. Ukryta inwazja? Marsjanie podbij� Ziemi�, a
my nawet tego nie zauwa�ymy? Fred Brown wyprzedzi� mnie tu o
cztery dekady. Jego opowiadanie zosta�o nawet gdzie�
sfilmowane. Mo�e co� delikatnego i czu�ego? Zapewnienie
rodziny gwiezdnej sierotce? To by�oby najtrudniej napisa� -
w dodatku Zenna Henderson opisa�a to ju� par� razy. Sturgeon
te� umia� sobie radzi� z takimi rzeczami. Chcia�bym wzi��
s�uchawk� i zadzwoni� do niego. Pewnie mia�by jaki�
nieziemski pomys� na zako�czenie, ale rachunek za po��czenie
by�by niebotyczny. Mog�em oczywi�cie zadzwoni� do Harlana,
ale pewnie by mnie ochrzani� za przerywanie mu ogl�dania
ulubionego serialu. Poza tym w�tpi�, czy wzi��by pytanie na
powa�nie. "Harlan, pos�uchaj... my�l�, �e m�j syn jest
Marsjaninem i usi�uj� napisa� o tym opowiadanie..." Jasne,
David. By�e� mo�e ostatnio u lekarza?
Postanowi�em zastanowi� si� nad tym p�niej. Mo�e moja
pod�wiadomo�� mog�aby to rozwa�y� w czasie jazdy do domu.
Mo�e zako�czenie przyjdzie mi do g�owy przypadkiem. Nigdy
nie by�em w stanie napisa� absolutnie niczego, je�li nie
mia�em w g�owie gotowego zako�czenia. �atwo jest zacz��
pisa�, ale je�eli nie znasz zako�czenia, opowiadanie schodzi
na manowce, energia tw�rcza si� wyczerpuje i masz jeszcze
jeden pow�d do frustracji. Trzyma�em ca�� szafk� pe�n� nie
doko�czonych opowiada� na dow�d, �e w ten spos�b niczego si�
nie osi�gnie .
Nast�pnego dnia... mkn�li�my przez bezludn� czerwon�
pustyni�, pozornie zawieszeni pomi�dzy rozpalonym niebem a
l�ni�c� drog�, nie odzywaj�c si�, s�uchaj�c tylko kasety Van
Dyke Parks i popijaj�c ch�odzone napoje z lod�wki. Kaseta
sko�czy�a si� i uderzy� w nas gwizd wiatru. Kabriolety s�
bardzo fajne, ale na pewno nie ciche.
Nagle przypomnia�em sobie zas�yszan� dzie� wcze�niej
rozmow�.
- Hej - odezwa�em si�. - Jeste� Marsjaninem?
- Co?
- Jeste� Marsjaninem? - powt�rzy�em.
- A dlaczego pytasz?
- No, najwyra�niej jeste� �ydowskim Marsjaninem.
Odpowiadasz pytaniem na pytanie.
- Kto ci powiedzia�, �e jestem Marsjaninem?
- Kathy. Zanim ci� pozna�em, mieli�my spotkanie.
Opowiedzia�a mi wszystko o tobie. Twierdzi�e� podobno,
�e jeste� Marsjaninem. Pami�tasz, jak jej to m�wi�e�?
- Tak.
- Ci�gle jeste� Marsjaninem?
- Tak - odpowiedzia�.
- Aha. Opowiesz mi o tym?
- Okay - odpar�. - Zrobili mnie na Marsie. By�em kijank�.
Potem przywie�li mnie na Ziemi� w UFO i wszczepili mojej mamie
do brzucha. A potem si� urodzi�em.
- No tak - mrukn��em. - W�a�nie my�la�em, �e tak to
musia�o by�. To wszystko?
- Mhm.
- A dlaczego Marsjanie ci� tu przys�ali?
- �ebym m�g� by� ziemskim ch�opcem.
- Aha.
- Mo�emy i�� na kolacj� do Round Table Pizza? - zapyta�,
zmieniaj�c nagle temat, jakby to by�a najnaturalniejsza rzecz
pod s�o�cem.
- A czy Marsjanie lubi� pizz�?
- Tak! - zawo�a� z entuzjazmem. Potem wycelowa� palce w
moj� stron� jak pistolet-zabawk�. Wi�kszo�� dzieci
"celowa�aby" z dw�ch najd�u�szych palc�w, ale Dennis celowa� z
palca wskazuj�cego i ma�ego, podczas gdy wyprostowany kciuk
udawa� cyngiel. - Jak mnie nie zabierzesz dzisiaj na pizz�, to
b�d� ci� musia� zdisneygradowa�.
- Uuu, to brzmi nieprzyjemnie. Na pewno nie chcia�bym
zosta� zdisneygradowany. Musia�bym sta� w ciemno�ciach i wci��
�piewa� t� okropn� piosenk�, a t�umy japo�skich turyst�w
robi�yby mi zdj�cia. Ale dzisiaj nigdzie nie p�jdziemy. Mo�e
jutro, je�li b�dziesz mia� w szkole dobry dzie�.
- Nie, dzisiaj! - Gro�nie celowa� we mnie, teraz ju� z obu
r�k. Przez chwil� zastanawia�em si�, co by si� sta�o, gdyby
zgi�� kciuki. Czy zamieni�bym si� w gigantyczn�, tr�jpalczast�
mysz?
- Jak mnie zdisneygradujesz - powiedzia�em - to wtedy ju�
na pewno nie dostaniesz �adnej pizzy.
- Okay - zgodzi� si�. Z�o�y� bro�, najpierw jedn�
r�k�, potem drug�. Najpierw ma�y palec lewej d�oni, potem
wskazuj�cy, ma�y palec prawej d�oni, a wreszcie wskazuj�cy.
Za ka�dym razem jego wargi wydawa�y ciche cmokni�cie. W ko�cu
zgi�� kciuki - i nagle znowu mia� r�ce.
Potem te� pr�bowa�em zrobi� co� takiego. Cz�owiek mo�e to
zrobi�, ale to jest co� jak wulka�skie pozdrowienie. Wymaga
�wicze�.
Co� si� porobi�o z moimi plecami. Je�li nie zapominam o
�wiczeniach rozci�gaj�cych par� razy w tygodniu, je�li cz�sto
robi� przerwy przy pisaniu na komputerze i je�li pami�tam o
k�pieli w jacuzzi co par� dni tak, aby b�belki gotowa�y si�
wok� mnie, to jestem w stanie funkcjonowa� w miar� normalnie.
To uczciwy interes. Zazwyczaj z jacuzzi korzystam po
kolacji. Kiedy s�o�ce zajdzie, nadchodzi idealny moment na
k�piel na golasa.
Par� dni po wycieczce do Phoenix siedzieli�my z Dennisem
sami przy basenie. Na lampach w basenie jest niebieski filtr, a
w jacuzzi - czerwony. Kiedy b�belki s� w��czone, wygl�da to jak
ma�e jeziorko wrz�cej lawy. Czasami rozmawiamy o czym�
niewa�nym, czasami siedzimy w milczeniu, podczas gdy woda
masuje nasze cia�a, czasami przygl�damy si� niebu i wypatrujemy
meteor�w; kiedy� widzieli�my czerwony okruch gwiazdy lec�cy
niczym karabinowa kula.
Ale dzisiaj, kiedy Dennis chlapa� si� w�r�d b�belk�w,
z�apa�em si� na obserwowaniu sposobu, w jaki �wiat�o modelowa�o
jego rysy. Nie jestem ekspertem w dziedzinie rozwoju czaszki u
dziecka, ale nagle uderzy�y mnie dziwne proporcje jego czo�a i
oczu.
Zanim go zaadoptowa�em, pokazano mi raporty rozmaitych
lekarzy. Jeden z nich, maj�cy szuka� efekt�w upo�ledzenia w
okresie p�odowym w wyniku alkoholizmu rodzic�w, opisa�
pi�cioletniego Dennisa jako dziecko o "niezwyk�ym wygl�dzie".
Nie rozumia�em, o co mu chodzi�o. Dla mnie Dennis zawsze by�
niezwykle urodziwym ch�opcem.
S� tylko dwa rodzaje twarzy - okr�g�a i ko�ska. Dennis ma
okr�g��, ja ko�sk�. Tu mia� szcz�cie, bo jego u�miech jest tak
szeroki, �e trzeba okr�g�ej twarzy, by go pomie�ci�. Los
obdarzy� go tak�e w�osami ciemnoblond, kt�re si�gaj� ramion.
Oczy ma br�zowe i ukryte za rz�sami tak d�ugimi, �e mog�yby
pozbawi� spokojnego snu producent�w tuszu. Jego cera l�ni
z�otem jak zach�d s�o�ca w Arizonie.
Jego cia�o te� jest dobrze ukszta�towane, ma d�ugie nogi
i tors p�ywaka. Jest szczup�y, ale nie chudy. Wygl�da jak
dziecko z film�w Disneya. Spodziewa�em si�, �e gdy doro�nie,
z�amie niejedno serce. Dziewczyny b�d� za nim gania�y z
lassami. Zastanawia�em si� ju� teraz, jakim b�dzie nastolatkiem
- i czy b�d� umia� sobie z nim poradzi�.
Teraz... gdy widzia�em go w odbitym czerwonym �wietle -
czy aby nie tego koloru �wiat�o maj� na Marsie? - wygl�da�
rzeczywi�cie troch� jak istota pozaziemska. Jego czo�o mia�o u
szczytu zaokr�glon� wypuk�o��. Ko�ci policzkowe wydawa�y si�
nachylone pod dziwnym k�tem, a oczy - w�skie i gadzie.
Prawdopodobnie dzia�o si� tak dlatego, �e �wiat�o pada�o z
do�u, a nie z g�ry, w dodatku przepuszczone przez czerwony
filtr, ale by�o to denerwuj�ce. Przez chwil� zastanawia�em si�,
co w�a�ciwie za istot� w��czy�em do swojego �ycia.
- Co? - zapyta�, te� si� we mnie wpatruj�c.
- Nic - odpowiedzia�em.
- Patrzy�e� na mnie.
- Podziwia�em ci�. Jeste� pi�knym dzieciakiem, wiesz?
- Mhm. - Nagle zn�w by� Dennisem.
- Sk�d wiesz?
- Wszyscy tak m�wi�. Podobaj� im si� moje rz�sy.
Roze�mia�em si�. Oczywi�cie. Oto mia�em przed sob�
dziecko, kt�re �wietnie opanowa�o regu�y gry. By� wprawnym
manipulatorem. Naprawd� szybko nauczy� si� demonstrowa� ten
sw�j specjalny u�miech i wyci�ga� od ludzi wszystko, czego
chcia�. Oczywi�cie, �e by� �wiadom wra�enia, jakie robi�y jego
rz�sy.
Ale... przez tamt� chwil� nie by� ma�ym ch�opcem Dennisem.
By� kim� innym. Kim� zimnym i czujnym. Zauwa�y�, �e go
obserwuj�. Wyczu� podejrzliwo��. A mo�e to tylko si�a sugestii?
Wi�kszo�� poradnik�w dla rodzic�w m�wi, by nie czu� si� winnym,
je�eli zacznie si� nagle zastanawia�, czy dziecko nie z�apie
zaraz muchy j�zykiem. To bardzo rozpowszechniona rodzicielska
obawa.
A potem... niezale�nie od w�tpliwo�ci co do Dennisa i
moich zdolno�ci dotrzymania mu kroku, wystarczy�o, bym
zada� sobie jedno proste pytanie. Jak bym si� czu�, gdyby Kathy
Bright oznajmi�a, �e musi go ode mnie zabra�? "Serce rozdarte"
by�o najprostsz� odpowiedzi�. W rzeczywisto�ci nie
obchodzi�o mnie, czy jest Marsjaninem, czy nie, by�em po��czony
z nim jak�� si��, tak samo jak on ze mn�.
Ale z ciekawo�ci, a mo�e tak�e chc�c si� przekona�, �e to
wszystko tylko moja wyobra�nia, wszed�em do CompuServe. Jest
tam tak�e dzia� dla rodzic�w. Zostawi�em na tablicy og�osze�
wiadomo�� pod nag��wkiem: "CZY TWOJE DZIECKO JEST MARSJANINEM?"
M�j ch�opiec twierdzi, �e jest Marsjaninem. S�ysza�em o
dwojgu innych dzieciach, kt�re tak�e co� takiego twierdzi�y.
Czy kto� jeszcze s�ysza� o dzieciach, kt�re wierzy�y, �e s� z
Marsa?
W ci�gu nast�pnych paru dni, p�ki wiadomo�� nie zosta�a
automatycznie zdj�ta z tablicy, dosta�em trzydzie�ci dziewi��
odpowiedzi.
Cz�� z nich by�a uwa�nymi analizami psychologicznymi
stwierdzaj�cymi, dlaczego dziecko mo�e m�wi� co� takiego.
Przewa�nie chodzi�o w nich o to samo, co powiedzia�a ta matka z
Phoenix: dzieci cz�sto fantazjuj� na temat swojego "wspania�ego
pochodzenia". W przesz�o�ci mog�y wierzy�, �e s� w
rzeczywisto�ci ksi���tami lub ksi�niczkami i �e pewnego dnia
ich prawdziwi rodzice pojawi� si�, by zabra� je do swoich
z�otych zamk�w. Poniewa� teraz mitologia zosta�a wyparta przez
statki kosmiczne i mutant�w, jest bardziej prawdopodobne, �e
dziecko b�dzie fantazjowa� na temat odlotu na "Falconie" albo
"Enterprise". Ale je�eli dane dziecko ma do�� do�wiadczenia, by
wiedzie�, �e tamte historie to tylko fikcja, b�dzie tak�e
wiedzia�o, �e Mars to rzeczywi�cie istniej�ca planeta, a
zatem... Mars mia� dodawa� ca�ej wymy�lonej historii
wiarygodno�ci. Et cetera, et cetera. Historyjka ta u r�nych
dzieci mo�e przybiera� r�ne formy, ale je�eli po jakim� czasie
nie zostanie zapomniana, nale�y znale�� dobrego terapeut� -
mo�e to by� dowodem istnienia jakiego� g��bszego problemu.
Et cetera.
Wiedzia�em, jakie s� g��bsze problemy Dennisa. By�
podawany z r�k do r�k w systemie rodzin zast�pczych, p�ki nie
znalaz� si� pod moj� opiek�. Nie wiedzia�, sk�d przyszed� ani
gdzie jest jego miejsce.
Cz�� odpowiedzi pochodzi�a od innych rodzic�w, dziel�cych
si� ze mn� niekt�rymi przedziwnymi opowie�ciami ich w�asnych
dzieci. Interesuj�ce, ale w moim przypadku niezbyt przydatne.
Chocia�... by�o te� ponad tuzin prywatnych wiadomo�ci.
"C�reczka mojej siostry twierdzi�a kiedy�, �e zosta�a
przywieziona na Ziemi� w UFO i wszczepiona do brzucha mamy,
kiedy mama spa�a. Trzyma�a si� tej historii do czasu a� sko�czy�a
czterna�cie lat, a wtedy nagle przesta�a o tym wspomina�. Potem
ju� nigdy nie chcia�a odpowiada� na �adne pytania na ten
temat".
"Moi s�siedzi mieli syna, kt�ry twierdzi�, �e nie jest
Ziemianinem. Znikn�� maj�c dwana�cie lat. Bez �ladu. Policja
uzna�a, �e zosta� porwany".
"Moja eks-�ona by�a psychologiem dzieci�cym. �artowa�a
czasem na temat dzieci z Marsa. M�wi�a, �e mo�e oceni� og�lny
poziom wariactwa w Nowym Jorku po liczbie Marsjan, jakich
spotka�a danego roku. Pocz�tkowo opowiada�a rodzicom t� sam�
star� historyjk� o fantazjowaniu na temat niezwyk�ego
pochodzenia, potem zacz�a si� nad tym zastanawia�. Historie
opowiadane przez dzieci by�y bardzo do siebie podobne. Zacz�y
�ycie jako marsja�skie kijanki, potem zosta�y przywiezione na
Ziemi� i wszczepione do macic ziemskich kobiet. Zawsze chcia�a
przeprowadzi� badania na temat dzieci z Marsa, ale nigdzie nie
mog�a zdoby� funduszy".
"Kiedy� umawia�em si� z dziewczyn�, kt�ra m�wi�a, �e jest
z Marsa. Stanowczo si� przy tym upiera�a. Kiedy pr�bowa�em
zaczyna� powa�ne rozmowy, zmienia�a temat. Powiedzia�a, �e
bardzo mnie lubi, ale nic by si� mi�dzy nami nie u�o�y�o.
Zapyta�em dlaczego, a ona powiedzia�a, �e jest z Marsa. To
wszystko. Pewnie Marsjanie maj� jakie� prawa zabraniaj�ce
ma��e�stw z innymi gatunkami".
"S�ysza�em o Marsjaninie, kiedy by�em w szkole �redniej.
Pope�ni� samob�jstwo. Nie zna�em go. Dowiedzia�em si� dopiero
potem".
"Kiedy� my�la�em, �e jestem z Marsa. Nawet mia�em
wspomnienia z czas�w, kiedy by�em na Marsie. By�o tam r�owe
niebo. Kiedy przysz�y te fotografie z sond i okaza�o si�, �e na
Marsie naprawd� jest r�owe niebo, takie samo jak w moich
wspomnieniach, my�la�em, �e to czego� dowodzi. Kiedy
opowiedzia�em moim rodzicom, zabrali mnie do lekarza.
Przeszed�em d�ug� terapi�, ale ju� jestem w porz�dku. Mo�e pan
te� powinien zabra� swojego syna do terapeuty".
Ta ostatnia wypowied� naprawd� mn� wstrz�sn�a.
Wiedzia�em, �e nadawca usi�owa� mnie uspokoi�, ale efekt by�
wr�cz przeciwny.
No dobrze, mo�e to ja. Mo�e to dlatego, �e jestem
pisarzem. Czytam podteksty tam, gdzie ich nie ma. A mo�e
zbiorowy efekt wszystkich tych wiadomo�ci, zw�aszcza
ostatniej, wywo�a� u mnie niepok�j.
Odpowiedzia�em na wszystkie.
Wiem, �e to brzmi g�upio, ale prosz� o wyrozumia�o��. Jak
ten marsja�ski krewny/przyjaciel wygl�da�? Czy on/ona mia�/a
jakie� szczeg�lne cechy fizyczne b�d� problemy medyczne? Jaka
by�a jego/jej osobowo��? Czy wie pan/pani, co si� z nim lub z
ni� sta�o? Czy nadal wierzy, �e jest z Marsa?
Zebranie odpowiedzi zaj�o ponad tydzie�. Z
dziesi�ciorga Marsjan dwoje pope�ni�o samob�jstwo. Jeden
odnosi� sukcesy w interesach. Troje odmawia�o rozm�w o
Marsie. Dwoje zosta�o "wyleczonych". Miejsca pobytu
pozosta�ych nie znano. Troje zagin�o. Z nich dwoje jako
nastolatki regularnie ucieka�o z domu. Zastanawia�em si�,
dok�d zamierzali uciec?
Z dziesi�ciorga Marsjan sze�cioro mia�o z�otobr�zow�
sk�r�, okr�g�e twarze, br�zowe oczy i bardzo d�ugie rz�sy.
W�osy zazwyczaj br�zowe lub ciemnoblond. By�a to interesuj�ca
anomalia statystyczna.
Z dziesi�ciorga dzieci z Marsa pi�cioro by�o
nadpobudliwych, dwoje mia�o epilepsj�. O pozosta�ej tr�jce nic
nie by�o wiadomo.
Zapyta�em faceta, kt�rego �ona by�a psychologiem
dzieci�cym, czy kiedykolwiek zauwa�y�a jakie� wsp�lne cechy u
swoich Marsjan. Odpowiedzia�, �e nie wie i �e nie ma poj�cia,
gdzie ona teraz mo�e by�. Znikn�a dwa lata wcze�niej.
Zadzwoni�em do swojego przyjaciela Steve'a Barnesa.
Napisa� jedno z za�wiadcze�, kt�re by�o mi potrzebne przy
adopcji Dennisa i z tego powodu uwa�a�em go za nieoficjalnego
ojca chrzestnego ch�opca. Przez jaki� czas gadali�my o tym,
tamtym i owym. W ko�cu powiedzia�em:
- Steve, czy s�ysza�e� co� o Marsjanach?
Nie s�ysza�. Opowiedzia�em mu. Zapyta�, czy znowu
pal� trawk�.
- M�wi� powa�nie, Steve.
- Ja te�.
- Nie dotyka�em tego �wi�stwa, odk�d wyrzuci�em z domu
pewn� pani�, kt�rej nazwiska nie b�d� wymienia� -
odpowiedzia�em ze z�o�ci�.
- Tylko si� upewniam. Musisz przyzna�, �e historia jest
dosy� dziwaczna.
- Wiem. W�a�nie dlatego ci o tym m�wi�. Nale�ysz do
tych niewielu znanych mi os�b, kt�re by�yby sk�onne w og�le
rozwa�y� to na powa�nie. Rany boskie, dlaczego pisarze science
fiction s� zawsze najbardziej sceptyczni ze wszystkich ludzi?
- Bo mamy do czynienia z wi�ksz� liczb� wariactw ni�
wszyscy inni - odpar� natychmiast.
- Nie mam poj�cia, co z tym zrobi� - powiedzia�em,
przyznaj�c si� do frustracji. - Wiem, �e to brzmi jak
zwariowana powie�� o UFO. Z tym, �e to naprawd� da si�
potwierdzi�. Taka statystyczna anomalia nie da si� wyja�ni�
samym przypadkiem. I mog� si� za�o�y�, �e znalaz�oby si�
du�o wi�cej. Na przyk�ad, jak� grup� krwi mia�y te dzieci?
Ich ulubiona potrawa? Jak im sz�o w szkole? Co, je�eli
naprawd� co� si� dzieje?... mo�e to nie Marsjanie, mo�e to
jaki� fenomen spo�eczny albo syndrom. Nie wiem, co to jest,
nie wiem, o co jeszcze pyta� i nie wiem, komu powiedzie�. A
przede wszystkim nie chc� sko�czy� na pierwszej stronie
brukowca. Wyobra�asz to sobie? PISARZ SCIENCE FICTION
ADOPTOWA� DZIECKO Z MARSA!
- To mog�oby dobrze wp�yn�� na twoj� karier� - stwierdzi�
Steve z namys�em. - Ciekawe, ilu zyska�by� czytelnik�w.
- Tak, jasne. I ciekawe, ilu bym straci�. Chc�, �eby na
stare lata brano mnie powa�nie, Steve. Pami�taj, co sta�o si� z
Jak-mu-tam.
- Nigdy nie zapomn� starego Jak-mu-tam - stwierdzi� Steve.
- Tak, to by�a naprawd� smutna historia.
- Tak czy inaczej... Rozumiesz, o co mi chodzi? Co mam
teraz robi�?
- Chcesz porady? - zapyta� Steve. Nie czeka� na
odpowied�. - Nic z tym nie r�b. Zostaw to. Niech kto� inny
rozwi��e spraw�. Albo nikt. Sam to powiedzia�e�, David. "Prawie
zawsze niebezpiecznie jest za wcze�nie mie� racj�". Nie szukaj
k�opot�w. Zr�b z tego opowiadanie, je�li naprawd� musisz, i
niech ludzie my�l�, �e to nieszkodliwa fantazja. Ale nie
pozw�l, by to ci zmarnowa�o �ycie. Chcia�e� mie� tego
dzieciaka, prawda? No to teraz go masz. Po prostu b�d� dla
niego ojcem. To jedyna rzecz, jaka jest tu naprawd� potrzebna.
Mia� racj�. Wiedzia�em o tym. Ale nie mog�em si� na to
zgodzi�.
- Jasne. �atwo ci m�wi�. To nie ty masz Marsjanina w domu.
- Owszem, mam - roze�mia� si�. - Tylko �e m�j to
dziewczynka.
- Co...?
- Nie rozumiesz? Wszystkie dzieci s� z Marsa. Mamy
jakie� trzyna�cie lat na ucywilizowanie tych ma�ych potwork�w.
Potem jest ju� za p�no. Potem wyjadaj� nam serca przez reszt�
�ycia.
- Teraz m�wisz ca�kiem jak moja matka.
- Przyjmuj� to jako komplement.
- Dobrze, �e jej nie znasz, inaczej by� tak nie
powiedzia�.
- Pos�uchaj mnie, Davidzie. - Jego ton by� tak powa�ny,
�e sze�� r�nych dowcip�w zgin�o marnie, zanim zd��y�y
wydosta� si� przez moje wargi. - To tylko taka faza.
Patrzy�e� kiedy� naprawd� uwa�nie w twarze �wie�o
upieczonych rodzic�w? Wi�kszo�� z nich jest w stanie
nieustaj�cego szoku, zastanawiaj�c si�, co si� sta�o - czym
jest to odra�aj�ce gadopodobne stworzenie, kt�re nagle
wtargn�o w ich �ycie? To cz�� procesu asymilacji. Jedyna
r�nica polega na tym, �e ty masz wi�cej wyobra�ni ni�
wi�kszo�� ludzi. Wiesz, jak nadawa� imi� swoim obawom.
Zaufaj mi, Toni i ja przechodzili�my przez to wszystko przy
Nicki. My�leli�my, �e jest... no, niewa�ne. Po prostu
pami�taj, �e to normalne. Przyjd� dni, kiedy b�dziesz mia�
ca�kowit� pewno��, �e w twoim domu mieszka �liczny i
�mierdz�cy ma�y kosmita.
- Ale �eby codziennie?
- Zaufaj mi. To mija. Za rok czy dwa nie b�dziesz nawet
pami�ta�, jak twoje �ycie wygl�da�o przedtem.
- Hmmm. Mo�e tyle czasu zajmuje Marsjanom zrobienie swoim
ziemskim gospodarzom prania m�zgu...
- Mocno to prze�ywasz - westchn�� Steve.
- Owszem - przyzna�em.
Ta sprawa z Marsjanami m�czy�a mnie jak wrz�d �o��dka.
Nie mog�em przesta� o tym my�le�. Cokolwiek by�my robili, ta
my�l uparcie tkwi�a w mojej g�owie.
Gdy wychodzili�my na podw�rko pogra� w pi�k�, zastanawia�em
si�, czy pewne k�opoty z koordynacj� nie wynikaj� z si�y
przyci�gania na Ziemi, innej ni� na Marsie. Gdy szli�my
poskaka� sobie do basenu, zastanawia�em si�, czy woda poci�ga
go tak bardzo dlatego, bo na Marsie jest jej niewiele.
Zastanawia�em si�, jak to mo�liwe, �e wystarcza�o mu us�ysze�
tylko raz melodi�, a pami�ta� j� tak dobrze, �e po miesi�cu
potrafi� powt�rzy� co do nuty; chodzi� po domu �piewaj�c
piosenki, jakie m�g� us�ysze� tylko z kaset, kt�re co jaki�
czas puszcza�em. Ilu dziewi�ciolatk�w potrafi za�piewa� "My
clone sleeps alone" jak Pat Buchanan? Dziwi�em si�, �e tak ma�o
go interesuj� komiksy, za to z zapa�em ogl�da filmy na temat
skomplikowanych stosunk�w mi�dzyludzkich. Nienawidzi� "Star
Trek", twierdzi�, �e jest "za g�upie". Uwielbia� za to kana�
Discovery, zw�aszcza programy o zwierz�tach i owadach.
Nie by�o w jego zachowaniach �adnej widocznej
prawid�owo�ci, niczego, co mo�na by zdecydowanie uzna� za dow�d
pozaziemskiego pochodzenia. Wr�cz przeciwnie, fakt
doprowadzenie swojego ojca do ci�kiej paranoi, by� wyj�tkowo
silnym argumentem za tym, �e jest normalnym ziemskim
dzieciakiem.
A jednak zawsze, kiedy uznawa�em, �e sobie wmawiam...
co� si� zdarza�o. M�g� zareagowa� na co� w telewizji takim
komentarzem, �e patrzy�em na niego ze zdziwieniem. Na przyk�ad
ogl�da� kiedy� kresk�wk� z Bugsem, w kt