9589

Szczegóły
Tytuł 9589
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9589 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9589 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9589 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Siergiej �ukjanienko Nastaje �wit Przek�ad Ewa Sk�rska CZʌ� PIERWSZA �WI�TE MIASTO Rozdzia� pierwszy, w kt�rym dost�puj� najwy�szego zaszczytu i wcale nie czuj� rado�ci z tego powodu Mia�em na sobie wspania�y, jedwabny p�aszcz z kapturem, kt�ry skrywa� twarz. Wprawdzie by�a to szata duchownego, wi�c prostego kroju i niezbyt jaskrawa, ale od razu rzuca�a si� w oczy - zwyk�y nowicjusz takiej nie nosi. Chi�skie jedwabie s� bardzo drogie, taki p�aszcz m�g� by� powodem do dumy. Sznurek, kt�rym zwi�zano mi z ty�u r�ce, te� by� jedwabny. To te� pewnie pow�d do dumy. �ci�lej m�wi�c, nie by� to wcale sznurek, lecz pas od owego p�aszcza. Zawi�zano go pospiesznie i niedbale, w dodatku jedwab by� �liski, a ja od dziesi�ciu minut porusza�em palcami, pr�buj�c rozlu�ni� w�ze� i nic z tego nie wysz�o! �wi�ci bracia nie wi��� tak prosto, jak by si� wydawa�o... Zreszt�, co da�yby mi wolne r�ce? Tutaj, w Urbisie, kt�ry jest miastem w mie�cie, w rezydencji Juliusza, Pasierba Bo�ego... Nie m�wi�c ju� o dw�ch konwojentach, kt�rzy prowadzili mnie nieko�cz�cymi si� korytarzami, mocno trzymaj�c pod r�ce. Z boku pewnie wygl�da�o to ca�kiem zwyczajnie: oto m�odzi nowicjusze pomagaj� i�� staremu kap�anowi, pogr��onemu w nabo�nych rozmy�laniach... Ale we mnie nie by�o teraz ani krzty nabo�no�ci. Mo�e dlatego, �e bola� mnie kark, a w g�owie hucza�o? Nie, ju� raczej z powodu g��bokiego prze�wiadczenia, �e nic dobrego mnie tu nie czeka. - Stopie�, �wi�ty bracie - powiedzia� dobrodusznie, nawet z trosk�, ten z prawej strony. Przez szpar� w kapturze widzia�em skrawek drogi. W niczym mi to nie pomaga�o, ale zawsze by�o jak�� rozrywk�. Szli�my ju� do�� d�ugo i widok zd��y� si� kilka razy zmieni�. Najpierw, gdy wysiad�em z karety, pod nogami mia�em zwyk�y kamie�. G�adko wyszlifowany, ale jednak kamie�, nic szczeg�lnego. Potem by�y drewniane pod�ogi d�ugich galerii. Potem marmurowe, pa�acowe, inkrustowane. P�niej na marmurze �cieli�y si� mi�kkie kobierce. Coraz bardziej bogato... Chocia�, jaka r�nica, po czym si� depcze? Wa�ne, �eby samemu nie da� si� podepta�... - St�jcie, �wi�ty bracie... Teraz odezwa� si� ten z lewej. M�wili na przemian. Stan��em pos�usznie, tylko palce dalej robi�y swoje: bawi�y si� w�z�em, pr�buj�c rozlu�ni� g�adki jedwab. A nowicjusz z prawej strony zadzwoni� kluczami - s�dz�c po brz�ku, klucze zrobiono z br�zu dobrej jako�ci - i otworzy� drzwi. - Stopie�, �wi�ty bracie... Dziwne. Spodziewa�em si�, �e pod nogami b�dzie teraz bukszpan i heban, inkrustowany turkusem i stal�. Pomyli�em si�, znowu zwyk�y kamie�... Prowadzono mnie gdzie� w d�... Do podziemi?... Serce zacz�o bi� szybko i trwo�nie. Nie spodziewa�em si� w�a�ciwie niczego dobrego, by�em przygotowany na najgorsze, ale �eby tak od razu? Nie wytrzyma�em: - Dok�d mnie prowadzicie? - Odpowiedzi nie by�o. Tylko palce konwojent�w zacisn�y si� mocniej... Wi�c to tak... Szli�my schodami, kt�re opada�y do�� �agodnie, ale ci�gn�y si� tak d�ugo, �e do powierzchni ziemi by�o teraz co najmniej dziesi�� metr�w. Wymarzone miejsce na sale tortur: do pa�ac�w Urbisu nie dobiegn� �adne krzyki, nie b�d� niepokoi� �wi�tobliwych ojc�w. Zacisn��em usta i postanowi�em nie zadawa� wi�cej pyta�. Skoro umia�em �y�, zdo�am te� umrze�. Klucze zabrz�cza�y jeszcze trzy razy. Ale nie spotkali�my nikogo, panowa�a martwa cisza. Nie wygl�da�o mi to na sale tortur. Najzr�czniejszy oprawca potrzebuje pomocnik�w, a przygotowywane do pracy narz�dzia nie�le ha�asuj�... Wiedzia�em, �e tylko si� pocieszam. Ale tak bardzo nie chcia�em uwierzy� w to, co najgorsze. Taka ju� jest natura ludzka: �ywi� si� nadziej�, nie przyjmowa� tego, co nieuniknione. Czasem to pomaga. Gdy w piramidzie egipskiej zgas�a mi lampka, pociesza�em si� my�l�: wyjd� na pami��, a pami�� mam dobr�... I poszed�em. I wyszed�em... wyczo�ga�em si� na trzeci dzie�. Ale nie przez wej�cie, przez kt�re wszed�em do grobowca. Cz�owiek nigdy nie chce umiera�. Dlatego do ostatniej chwili wierzy, �e wszystko b�dzie dobrze. - Siadajcie, �wi�ty bracie. Nacisn�li na moje ramiona, a ja opad�em na twarde siedzenie. Opar�, do kt�rych mo�na by przymocowa� r�ce, nie by�o. To mi doda�o otuchy. Przez minut� panowa�a cisza. Konwojenci stali w milczeniu, nie ruszali si�, jakby ich w og�le nie by�o. Tylko oddychali zbyt szybko. Potem gdzie� z przodu skrzypn�y drzwi. Zap�on�o jaskrawe �wiat�o - od gazowych albo karbidowych lamp. Rozleg�y si� kroki... i moi konwojenci zapomnieli o oddychaniu. - �ci�gnijcie mu kaptur. G�os by� cichy, �agodny. Ale jak�e w�adczy! Kaptur zdar�y mi cztery r�ce. Pewnie jak zajdzie potrzeba, g�ow� ukr�c� mi z tak� sam� gorliwo�ci�... Rozgl�daj�c si�, zamruga�em, by przywykn�� do jasnego �wiat�a; pr�bowa�em zrozumie�, gdzie si� znalaz�em. Nie przypomina�o to sali tortur. W og�le niczego nie przypomina�o! Niewielka, okr�g�a sala, na �cianach kilkana�cie gazowych lampek, na suficie - starodawna, pociemnia�a, prawie niewidoczna mozaika. �ciany by�y kamienne, pod�oga te�. Siedzia�em na kr�tkiej, drewnianej �awie bez oparcia; konwojenci zastygli obok mnie. Przede mn� sta�a identyczna drewniana �awa, prosta i twarda. Na niej siedzia� cz�owiek: twarz pomarszczona, oczy p�lepe, wytrzeszczone, jakby senne... Zwyk�y cz�owiek w bia�ym p�aszczu i bia�ej tiarze... - Rozwi��cie mu r�ce. M�wi�, ledwie poruszaj�c ustami. Jakby ka�de jego s�owo mia�o warto�� klejnotu, a w dodatku nie wiadomo by�o, czy jeste�my godni je us�ysze�. A przecie� tak w�a�nie by�o! Przede mn� siedzia� Sukcesor Zbawiciela Juliusz. To, co nie uda�o si� mnie, �wi�tym braciom nie sprawi�o �adnego problemu. Jedwabny pas rozwi�zano w jednej chwili. - Odejd�cie. �wi�ci bracia sk�onili g�owy i bezszelestnie wy�lizn�li si� za drzwi, przez kt�re mnie wprowadzili. Zostali�my sami. Nie min�� nawet miesi�c od czasu, gdy dost�pi�em zaszczytu ogl�dania na w�asne oczy biskupa Ulbrichta. Pami�tam, jak pada�em przed nim na kolana, jak prosi�em o przebaczenie i b�ogos�awie�stwo... Teraz co� si� we mnie wypali�o, zgas�o. Oto siedz� przed Pasierbem Bo�ym i nie ruszam si�... - Rozumiem... - powiedzia� Juliusz. Popatrzy� gdzie� w bok i westchn��. - Podaj swoje imi�. - Ilmar. - Jeste� z�odziejem? - zapyta� Pasierb Bo�y tym samym sennym, oboj�tnym g�osem. Lekko grasejowa� jak cz�owiek, kt�ry d�ugo uczy� si� prawid�owej wymowy, a jednak nie do ko�ca mu si� uda�o. - Tak... Wasza �wi�tobliwo��. - Na Smutnych Wyspach pomog�e� uciec z katorgi ch�opcu o imieniu Markus? - Tak... Wasza �wi�tobliwo��. - Wiedzia�e� w�wczas, �e Markus to m�odszy ksi��� Domu? - Nie. Pasierb Bo�y opu�ci� powieki i jakby zapad� w drzemk�. Rozejrza�em si� niespiesznie. To niemo�liwe, �eby mnie, kator�nika i zb�ja, zostawili samego z Juliuszem! Ale nikogo pr�cz nas w tym dziwnym pokoju nie by�o. I �adnych otwor�w strzelniczych, przez kt�re mogliby do mnie celowa�, te� nie widzia�em. Mo�e �le patrzy�em? - Dlaczego go uratowa�e�? - wymamrota� Juliusz. - Co? Dlaczego... Nawet nie zabrzmia�o to jak pytanie. Pasierb Bo�y rzuci� te s�owa ot tak, w przestrze�... - Pom�g� mi uciec. - Pom�g�, a potem? - Chude ramiona pod bia�ym p�aszczem drgn�y. - Czemu go ratowa�e�, skoro nie zna�e� prawdy? - Siostra Or�downiczka zakaza�a porzuca� towarzyszy... - Czcisz Siostr�... To dobrze - Juliusz popatrzy� na mnie. - Zbawiciela te�? - Tak. - Wierz� ci - przysta� �atwo Juliusz. - Mo�na by pomy�le�, �e jeste� godnym synem Ko�cio�a. Wi�c jak doszed�e� do takiego �ycia? - Jakiego? - spyta�em t�po. Pasierb Bo�y zamilk� i po chwili zapyta� z nutk� zainteresowania: - Wiesz, gdzie si� znajdujemy? Pokr�ci�em przecz�co g�ow�. - To kaplica, w kt�rej koronowano Zbawiciela na rzymski tron. Wok� niej zbudowano ca�y Urbis. To serce wiary, Ilmarze. Komnata na pierwszy rzut oka wydaje si� niepozorna, a jednak to podstawa Mocarstwa. Ona, a nie wielkie klasztory, wspania�e �wi�tynie, ogromne sobory... Przeszed� mnie dreszcz. Tego si� nie spodziewa�em... Tymczasem Pasierb Bo�y kontynuowa�: - Niewielu dost�pi�o zaszczytu przebywania w tym miejscu. Jeszcze mniej jest takich, kt�rzy siadali na tych �awach. Na jednej z nich siedzia� sam Zbawiciel... Tylko nikt nie wie, na kt�rej. Nawet ja. Znowu na mnie popatrzy�. Mia� dziwny zwyczaj: dotyka� spojrzeniem i od razu odwraca� wzrok. - Za co spotka� mnie taki zaszczyt? - zapyta�em. - Powiedz prawd�, Ilmarze z�odzieju. Mojego bezczelnego pytania Pasierb Bo�y jakby nie us�ysza�. Nie us�ysza�, a jednak odpowiedzia�: - Tutaj, w sercu wiary, symbolu Urbisu, nie o�mielisz si� powiedzie� nieprawdy. Odpowiedz... - Znowu szybkie spojrzenie, ale teraz nie odwr�ci� oczu, wpi� si� we mnie wzrokiem, a jego g�os nabra� mocy: - Za kogo uwa�asz Markusa, by�ego ksi�cia Domu? - Za Zbawiciela... - wyszepta�em. Pasierb Bo�y zacisn�� usta i zapyta�: - Dlaczego? - Pozna� Pierwotne S�owo... - zacz��em. - Czy zwyk�emu cz�owiekowi dane jest co� takiego? Juliusz milcza�, patrz�c w pod�og�. Wydawa�o si�, �e znowu drzemie. Ale ja zacz��em ju� przywyka� do jego sposobu prowadzenia rozmowy i czeka�em cierpliwie. W ko�cu si� doczeka�em: - Powiedz, bracie m�j w Siostrze i Zbawicielu, Ilmarze z�odzieju... Z jakiego� powodu Ko�ci� mia�by z tak� gorliwo�ci� szuka� niewinnego dzieci�cia, w kt�rym duch Zbawiciela znalaz� schronienie? Odetchn��em g��boko, zebra�em wszystkie si�y i odpowiedzia�em szczerze: - Pierwotne S�owo to w�adza, Wasza �wi�tobliwo��. Klucz do wszystkich S��w, kt�re by�y, s� i b�d�. Do wszystkich bogactw, kt�re s� ukryte w Ch�odzie. - C� z tego? - Kto w�ada S�owem Pierwotnym, ten zaw�adnie �wiatem - wymamrota�em. - A to i dla �wieckich w�adc�w pokusa, i... i dla �wi�tego Ko�cio�a. - Ilmarze z�odzieju... - zacz�� Juliusz, ale zamilk�, nagle zamy�lony. Wreszcie podni�s� g�ow� i popatrzy� na mnie, jakby mnie dopiero teraz zauwa�y�: - Opowiedz mi, Ilmarze, co si� sta�o w mie�cie Neapolu, gdzie spotkali�cie oficera stra�y Arnolda. Opowiesz? Co za pytanie... Ju� wszystko opowiedzia�em, jeszcze na pierwszym przes�uchaniu. Cia�o jest s�abe: gdy mistrz italia�ski zacz�� mi pokazywa� �Bia�� r��, czerwon� r��, ju� przy trzecim bia�ym p�atku wszystko wyzna�em. - Opowiem. Dobrze chocia�, �e nie kaza� mi opowiada� wszystkiego od pocz�tku. Od katorgi na Smutnych Wyspach, z kt�rych uciekli�my z Markusem, porywaj�c szybowiec i zmuszaj�c awiatora Helen, �eby nas przewioz�a na kontynent. Od miasta Amsterdam, gdzie urz�dzono na mnie ob�aw� i gdzie sta�em si� �wiadkiem wyst�pku Arnolda, oficera Stra�y, kt�ry w ferworze walki zabi� swojego towarzysza. A najbardziej nie chcia�em opowiada� - ani nawet wspomina�, jak �wi�ci bracia w Siostrze i Zbawicielu zabijali si� nawzajem... i jak ja zabi�em jednego z nich... No, a Neapol... Czym�e w por�wnaniu z tym wszystkim by� Neapol? Opowiedzia�em Pasierbowi Bo�emu, jak uciekali�my z Miraculous: m�odszy ksi��� Markus, ja, awiator Helen i przeorysza Luiza, kt�ra pomaga�a Markusowi w Krainie Cud�w ukry� si� przed stra��. Jak Markus czyni� cuda swoim S�owem, jak poradzili�my sobie z liniowcem imperatorskim, jak wjechali�my dyli�ansem do Neapolu - prosto w zasadzk� Arnolda. I jak Markus powstrzyma� rze� samym tylko S�owem... Jak Ch��d przetoczy� si� przez ulic�, jak r�a�y przera�one konie, z kt�rych znik�a uprz��. Jak stra�nicy, w jednej chwili pozbawieni broni, miotali si� niczym w taranteli, obmacywali si�, rozgl�dali, pr�buj�c zrozumie�, kto ich rozbroi�. Mark zabra� do Ch�odu wszystko, co mog�o pos�u�y� zabijaniu. Zabra�, nie dotykaj�c, nie patrz�c, samym tylko wysi�kiem woli. Ale stra�nicy za�atwiliby nas nawet bez broni, gdyby nie Arnold. Tylko Siostra i Zbawiciel wiedz�, co dzia�o si� wtedy w jego duszy. By�em w lepszej sytuacji - mnie nie d�awi� obowi�zek oficera. Ja nie przysi�ga�em Domowi... Arnold dokona� wyboru i wyprowadzi� nas z zasadzki, rozrzucaj�c w�asnych �o�nierzy jak szmaciane lalki. Jedn� r�k� torowa� nam drog�, a drug� przyciska� do piersi nieprzytomnego Markusa. - To znaczy, �e oficer Arnold uwierzy�... - powiedzia� Pasierb Bo�y niby ironicznie, ale powa�nym tonem. - Przypomnia� sobie Pismo... - Jak m�g� sobie nie przypomnie�? - o�mieli�em si� zapyta�. - Przecie� sam Zbawiciel, gdy �o�nierze rzymscy chcieli zabi� jego i Siostr�, uczyni� to samo! Pasierb Bo�y westchn�� i zapyta�: - Co by�o dalej, Ilmarze z�odzieju? - Wyruszyli�my do portu. - Obliza�em wyschni�te wargi, zastanawiaj�c si�, czy nie da�oby si� czego� zatai�. Tylko po co? Moje s�owa ju� nikomu nie wyrz�dz� krzywdy. - Chcieli�my pop�yn�� statkiem do Marsylii albo Nantes. A dalej, jak si� uda. Do Indii Zachodnich albo jeszcze gdzie indziej... - Ukry� Markusa przed Domem panuj�cym i �wi�tym Ko�cio�em - w g�osie Juliusza nie by�o wyrzutu. On po prostu g�o�no my�la�. - Tak, Wasza �wi�tobliwo��. �eby dor�s�, �eby zaw�adn�� S�owem w ca�ej pe�ni... - Dalej. O tym, co sta�o si� potem, by�o mi najtrudniej m�wi�. - Potem... poszli�my szuka� statku - zacz��em. - Wszystko jedno jakiego, �eby tylko mia� sprawne �agle. Ale okaza�o si�, �e przy ka�dym statku stoi �wi�ty brat i pilnuje, a bez jego podpisu nikogo na pok�ad nie wezm�. No i... - Postanowili�cie jednego z nich przekupi� - pokiwa� g�ow� Juliusz. - A jak si� nie uda�o, przystawili�cie mu n� do gard�a. Kiedy na krzyk zbiegli si� wszyscy bracia w Siostrze, rzucili�cie si� do ucieczki. A ty, Ilmarze z�odzieju, skoczy�e�, by uciekaj�cych os�ania�. Z kulomiotem i no�em, jeden przeciwko dwudziestu. Milcza�em. - Dlaczego ty, a nie Arnold? - zapyta� Pasierb Bo�y. - Markus nie m�g� i��. Ja bym go daleko nie doni�s�, a Arnoldowi bez r�nicy, czy to kulomiot za pasem, czy ksi��� na plecach... - Wi�c po�wi�ci�e� siebie... - powiedzia� w zadumie Juliusz. - A mo�e liczy�e�, �e wszystkich pokonasz? - Nie, Wasza �wi�tobliwo��. Nie liczy�em. My�la�em, �e tam w�a�nie zgin�. - Gdyby� mia� przeciwko sobie braci w Zbawicielu, tak w�a�nie by si� sta�o - przyzna� Juliusz. - A bracia w Siostrze wykonali moje polecenie i zostawili ci� przy �yciu. Pasierb Bo�y wsta�, przeszed� si� po kaplicy drobnymi krokami. Nogi os�ania� mu p�aszcz, i jakby nie szed�, lecz p�yn��. Westchn�� g��boko, tak zwyczajnie, jak ka�dy cz�owiek przyt�oczony k�opotami. - Nie wiesz, gdzie teraz jest Markus ze swoimi towarzyszami? - Nie wiem. - A gdyby� wiedzia�, powiedzia�by�? - Z w�asnej woli - nie. Ale w r�kach kata wszyscy staj� si� rozmowni. Juliusz zamkn�� oczy. Pogr��ony w rozmy�laniach, jakby zastyg� w p� kroku. - Wasza �wi�tobliwo��... - nie wytrzyma�em znowu. Niebezpiecznie jest przerywa� rozmy�lania Pasierba Bo�ego, ale mia�em d�ug, kt�ry musia�em sp�aci�. - �wi�ty paladyn, brat Ruud, kt�ry wi�z� mnie do Urbisu i zgin�� po drodze z r�ki innego �wi�tego paladyna... prosi�, bym, je�li trafi� do Urbisu, powiedzia� wam, �e pokorny brat Ruud wype�nia� sw�j obowi�zek do ko�ca... Juliusz westchn��. Z�o�y� r�ce, wyszepta� co� bezg�o�nie. Potem podszed�, wyci�gn�� r�k� i dotkn�� mojego spoconego ze zdenerwowania czo�a. Palce mia� ch�odne, starcze, ale r�k� jeszcze siln� i pewn�. - Odpuszczam ci ziemskie grzechy, Ilmarze z�odzieju... Jest w nich nieszcz�cie twoje, lecz nie ma w nich winy. Grzech�w niebia�skich odpu�ci� ci nie mog�, b�d� si� do Siostry i Zbawiciela modli� za ciebie. Zamar�em, nic ju� nie rozumiej�c. Jakie ziemskie grzechy? Jakie niebia�skie? I skoro ziemskie zosta�y mi odpuszczone, to mo�e za niebia�skie b�d� odpowiada� dopiero na tamtym �wiecie? - Zegnaj, Ilmarze z�odzieju - powiedzia� Pasierb Bo�y. - Czytaj Pismo �wi�te, pro� Pana o �ask�. Pok�j z tob�. - Wasza �wi�tobliwo��... Nie zd��y�em zada� pytania. Moi konwojenci wy�onili si� zza drzwi i znowu mocno uj�li pod r�ce. A Pasierb Bo�y ju� odwr�ci� si� do mnie ty�em i szed� w stron� �awy - powoli, ci�ko, jakby mia� do przej�cia nie pi�� krok�w, lecz ca�� mil�. - Poczekajcie! - krzykn��em. I w tym samym momencie jeden ze �wi�tych braci uderzy� mnie pod �ebra. Niby lekko, niechc�cy, a nogi si� pode mn� ugi�y i s�owa uwi�z�y w gardle. By�o to co� podst�pnego niczym japo�skie karate albo rosyjskie abo. Chyba jednak za grzechy niebia�skie przyjdzie mi zap�aci� na ziemi! Powlekli mnie z powrotem, ju� nie zak�adaj�c kaptura na g�ow�. R�k te� nie zwi�zywali. Gdyby na miejscu kap�an�w byli zwykli stra�nicy, zarzuci�bym im niedbalstwo. A tym? Co to dla nich za r�nica, czy mam r�ce zwi�zane czy nie. Nie ci�gn�li mnie do schod�w prowadz�cych na g�r�, do pa�ac�w Urbisu. I nie w d�, chocia� czu�em, �e musz� tu by� podziemne poziomy. Prowadzili mnie d�ugim, niemal zupe�nie ciemnym korytarzem starej budowli z cegie�, w kt�rym pochodnie pali�y si� co czterdzie�ci krok�w. �ciany by�y wilgotne, pachnia�o ple�ni� i zgnilizn�. Zdumiewaj�ce - obok �wi�to�ci nad �wi�to�ciami, kaplicy, w kt�rej koronowano Zbawiciela, takie niedbalstwo! - Bracia w Siostrze - wydawa�o mi si�, �e w�a�nie Siostr� wymieniaj� w modlitwach. - Pasierb Bo�y odpu�ci� mi wszystkie ziemskie grzechy! W ko�cu doczeka�em si� odpowiedzi: - S�yszeli�my, Ilmarze z�odzieju - odpowiedzia� ten z lewej. - Ale nadal ci��� na tobie grzechy niebia�skie - dorzuci� ten z prawej. Wi�c to ju� koniec. Za chwil� ode�l� mnie do Pana, �ebym kwesti� grzech�w niebia�skich m�g� om�wi� osobi�cie. Tu ju� nawet Siostra si� za mn� nie wstawi. Doliczy�em si� dwunastu pochodni, nim korytarz wreszcie si� sko�czy�. Nie bezdenn� jam� w ziemi i nie piecem ognistym, czego si� w g��bi duszy ba�em, lecz niewielk� sal�, nieco ja�niejsz� od korytarza. To nie by�a cela, lecz pok�j mieszkalny. Pod �cian� sta�y dwie prycze zbite z desek i za�cielone grubymi ko�drami. St� by� r�wnie prosty, na nim niewyszukane dania - dwie cebule, bochenek chleba, miska z dwoma �ledziami, dwa gliniane kubki z winem, a mo�e wod�. Przy stole siedzia�y dwie osoby: czterdziestoletni m�czyzna o topornej, niby siekier� wyciosanej twarzy, szarej cerze, jak gdyby z tej piwnicy nie wychodzi� z dziesi�� lat, a obok niego dziesi�cioletni ch�opak, podobny do starszego jak dwie krople wody - ani chybi syn. Obaj ubrani byli w jednakowe habity z szarego sukna, obaj mieli takie same puste oczy, jakby wy�arte przez ciemno��. - Ilmarze z�odzieju - powiedzia� jeden z moich konwojent�w uroczy�cie, niczym majordomus, kt�ry oznajmia przybycie go�cia na wa�nym przyj�ciu. - Z rozkazu Pasierba Bo�ego odpuszczono ci grzechy ziemskie, zosta�y jednak niebia�skie. Starszy z zakonnik�w wsta�. Na jego twarzy pojawi� si� u�miech, pow�ci�gliwy, ale radosny. Jakby czeka� tu na mnie przez ca�e �ycie, zd��y� nawet dorobi� si� syna nie wiadomo z kim, sk�ra mu ju� poszarza�a, i wreszcie si� doczeka�! - Ilmar z�odziej - zaskrzypia�. G�os mia� ochryp�y, pewnie od wiecznej wilgoci podziemi. - Dobrze. Cela numer trzyna�cie. Cela? - Pasierb Bo�y rozkaza� mi modli� si� o odpuszczenie grzech�w niebia�skich - powiedzia�em. - Tutaj wszyscy si� modl� - oznajmi� jeden z konwojent�w. - W�a�nie dlatego ci� tu przyprowadzili�my. Mnich-stra�nik otworzy� ci�kim kluczem jeszcze jedne drzwi i wyprowadzono mnie na kolejny korytarz - d�ugi i ciemny. Konwojenci zr�cznie pochwycili ze �cian dymi�ce pochodnie. Co to za zacofanie, co za �redniowiecze! Czy�by nie by�o w Mocarstwie karbidowych czy naftowych lamp? Zd��y�em si� jeszcze obejrze� i dostrzec, jak siedz�cy w mrocznym pomieszczeniu ch�opak �apczywie je �ledzia, popijaj�c winem z kubka. - D�ugo mam si� tu modli�, bracia w Siostrze? - zapyta�em. Nie odpowiedzieli. Zreszt�, nie spodziewa�em si� odpowiedzi. I tak wszystko by�o jasne. Przeszli�my korytarzem dwadzie�cia krok�w. Min�li�my kilka w�az�w w pod�odze, zas�oni�tych drewnianymi kratami z pot�nymi k��dkami. Tam panowa�a absolutna ciemno��, ale wydawa�o mi si�, �e za jedn� z krat co� si� poruszy�o. Przed trzynast� klap� - liczy�em - stra�nik pochyli� si� ze st�kni�ciem, otworzy� k��dk� i odchyli� krat�. Skin�� g�ow�: - Skacz, Ilmarze z�odzieju. Sta�em jak wryty. Stra�nik z idiotyczn� trosk� doda�: - Skacz, tu jest nisko. Jak Siostra zechce, nie rozbijesz si�. Obejrza�em si� na ochroniarzy i zrozumia�em - jeszcze chwila i pomog� mi. - �wi�ci bracia, przecie� Pasierb Bo�y kaza� mi czyta� Pismo �wi�te, modli� si� - wpad�em na koncept. - Tak nie mo�na... Konwojenci popatrzyli na siebie. Ale stra�nik zatrz�s� si�, jakby dosta� dreszczy: - Nie wolno! Nie wolno! - Zapytamy Pasierba Bo�ego, co zrobi� - zdecydowa� jeden z nich - a na razie skacz. - Poczekajcie, poczekajcie! - zakrz�tn�� si� stra�nik. - Przecie� to nie jest jego! Wyci�gn�� r�k� do mojego p�aszcza, wyra�nie chc�c go ze mnie zedrze�. Nie wstydzi�em si� nago�ci, nie o to mi chodzi�o, ale nie mia�em najmniejszego zamiaru siedzie� w celi nago! W ko�cu moje ubranie mi zabrali! Kolanem uderzy�em stra�nika w krocze i rozko�ysa�em si� z ca�ych si�, po czym opu�ci�em nogi w czelu�� i zawis�em na r�kach konwojent�w. �wi�ci bracia nie chcieli mi towarzyszy�, rozwarli palce i spad�em. Rzeczywi�cie nie by�o g��boko. Mo�e ze trzy metry. I nawet uda�o mi si� tak skoczy�, �eby nie odbi� sobie pi�t. Przeturla�em si� po kamiennej pod�odze i wsta�em. Na g�rze, w jasnym otworze w�azu wida� by�o dwie zatroskane fizjonomie, do kt�rych po chwili do��czy�a trzecia. Stra�nik sapa� i mamrota� co� o zb�jach przez Boga przekl�tych. - Zdejmij p�aszcz i rzu� na g�r� - za��da�. - Zaraz, zaraz, ju� zdejmuj� - odpowiedzia�em, rozgl�daj�c si� pospiesznie. �wiat�a to ju� mi na pewno nie zostawi�, musz� si� przynajmniej zd��y� rozejrze�. Cela by�a niedu�a. Trzy na trzy - prawie sze�cian. �ciany i pod�oga z solidnych, kamiennych p�yt. Czyli nie wyd�ubi� kamienia i nie przekopi� przej�cia... W jednym k�cie dziura w pod�odze, niedu�a, wielko�ci d�oni. Nad ni�, w �cianie, ma�y otw�r, z kt�rego nieprzerwanie s�czy si� woda, sp�ywaj�c do dziury. W przeciwnym k�cie sterta trocin - w�a�nie trocin, drobnych i chyba nawet czystych. Nie�le wymy�lone. Oto woda do mycia i ubikacja jednocze�nie. A oto ��ko - i to takie, �e nie spos�b u�y� go jako drabiny. Bez drabiny do sufitu nie dosi�gn�. Po suficie si� do luku nie doczo�gam. Rosyjska ciemnica, jednym s�owem. - P�aszcz! - krzykn�� stra�nik. - Oddaj p�aszcz, zb�ju! Musz� si� z niego rozliczy�! P�aszcz! - Pismo �wi�te, lampa karbidowa i kilof! - odkrzykn��em. Stra�nik splun�� ze z�o�ci� w d� i zacz�� zasuwa� drewnian� krat�, chocia� nie by�o takiej potrzeby. - Mo�e by go nie karmi�, dop�ki nie odda... - zaproponowa� p�g�osem jeden z konwojent�w. - Nie wolno! - wykrzykn�� stra�nik ze szczerym b�lem w g�osie. - Zb�j przekl�ty! Czego�cie nie trzymali? Czyli nie b�d� mnie morzy� g�odem... Dobrze. - Niech si� ud�awi tym p�aszczem! - A je�li si� naprawd� ud�awi? G�osy ju� si� oddala�y. A razem z nimi �wiat�o pochodni. Usiad�em na pod�odze, przesun��em d�oni� po kamieniu. Czysto, zaskakuj�co czysto. Wida�, �e umyto cel� po poprzednim wi�niu. Na wszelki wypadek podszed�em do sterty trocin i powoli przesypa�em je mi�dzy palcami. Niczego. Ani zapisk�w krwi� na kawa�ku materia�u, ani ukrytego narz�dzia do d�ubania w �cianie... - Ale� teraz wpad�, Ilmar - powiedzia�em sam do siebie. - Ale� wpad�... Bardzo powoli - nie mia�em si� ju� dok�d �pieszy� - porusza�em si� po obwodzie celi. I wsz�dzie, gdzie tylko dosi�gn��em, obmacywa�em �ciany. Wszystkie kamienie by�y mocno, trwale osadzone. Nie znalaz�em te� �adnych wydrapanych informacji. Zreszt�, czym mieliby je wydrapywa�, skoro do celi wrzucaj� na golasa? Paznokciami? A mo�e wyrwa� sobie z�b i spr�bowa� nim pisa�? Nie da rady, nie ma na �wiecie z�b�w mocniejszych od granitu. P� godziny p�niej nie zosta�o mi ju� nic do obmacywania. Z�o�y�em r�ce tak, �e utworzy�y czark�, podstawi�em pod s�cz�c� si� leniwie wod�. Siostro Or�downiczko, sp�jrz na mnie, pokrzep, naucz... Woda by�a smaczna, czysta. Wodoci�g w celi - nies�ychany luksus. Zreszt�, czy jest na �wiecie kto� bogatszy od �wi�tego Ko�cio�a? Chyba �e W�adca... Ale i to nie na pewno. Poszed�em z powrotem do mojego ��o�a�. Usiad�em, skrzy�owa�em nogi, zagarn��em pod siebie jak najwi�cej trocin. Dobra, cel� ju� zbada�em. Siostra nie posk�pi�a umiej�tno�ci orientowania si� w ciemno�ciach. Co tam, nie w takich opa�ach bywa�em... Potrz�sn��em g�ow�, sam sobie t�umacz�c, �e nie mam racji. W takie tarapaty si� jeszcze nie pakowa�em. Egipskie grobowce, kirgiskie kurhany, sakso�skie podziemia - wszystko od dawna by�o opustosza�e. Jedynymi przeszkodami s� tam podst�pne, ale oklepane pu�apki. Poza tym nie wchodzi�em tam nago, mia�em liny, lampy, inne wyposa�enie. A to jest wi�zienie. Cela, w kt�rej b�d� siedzia� do ko�ca �ycia, je�li nie uda mi si� z niej wydosta�. Wi�c co my tu mamy? Po �cianach nie wejd�. Do w�azu nie doskocz�. No tak, mam przecie� p�aszcz. A z jedwabnego p�aszcza mo�na zrobi� dobry sznur. Oto moje wyposa�enie, oto bro�... Sznur. Ci�arka nie mam, haka nie mam, ale chyba mo�na co� wymy�li�? Mo�na? Czyli tak: rzucam sznur, zaczepiam o krat�, podci�gam si�... Na zewn�trz rozleg� si� ha�as. Wsta�em, zamruga�em, gdy na korytarzu pojawi� si� ��ty, dr��cy odblask. Jak szybko oczy odwyk�y od �wiat�a! - Dalej, dalej... G�osy, du�o g�os�w. Miarowe, r�wne kroki. Sze�ciu ludzi. Klapa odsun�a si� z �oskotem. Stra�nik zajrza� do �rodka, za jego plecami majaczy�y kamienne twarze konwojent�w. - Ilmarze z�odzieju! - zawo�a� gro�nie stra�nik. - Je�li natychmiast nie oddasz p�aszcza dobrowolnie, spu�cimy drabin� i odbierzemy go si��... Masz ci los, a ja w�a�nie zacz��em obmy�la� ucieczk�... - �wi�ci bracia, zlitowania! - wykrzykn��em �a�o�nie. - Tu jest zimno, umr�! Zostawcie mi ubranie, �wi�ci bracia! Nawet Zbawiciela stra� rzymska nie traktowa�a tak okrutnie! - Nie jeste� Zbawicielem, Ilmarze z�odzieju. - Stra�nik by� nieugi�ty. - I nie ma co m�wi� o okrucie�stwie, ludzie po pi��dziesi�t lat w takich celach �yj�! P�aszcz! - Jeszcze z nim dyskutuje... - rzuci� kt�ry� ze �wi�tych braci. - A tamten b�dzie kala� swoim brudnym j�zykiem imi� Zbawiciela! Zaczynamy... Zacz�to spuszcza� drabin�. Tylko mi po�amanych �eber brakowa�o! W jednej chwili zdar�em z siebie p�aszcz, zwin��em i cisn��em w g�r� - prosto w twarz stra�nika. - Zabierzcie go sobie! Dranie! Dla pe�ni efektu powinienem �z� uroni�, �eby ich do ko�ca przekona� o mojej wra�liwo�ci, ale nie chcia�o mi si� p�aka�. Gdy w duszy jest tylko z�o��, sk�d maj� si� wzi�� �zy? - Mo�e jednak damy mu nauczk�? - zapyta� kto�. - Nie wolno, nie wolno! - uci�� stra�nik. - S�u�b� trzeba pe�ni� z wielk� pieczo�owito�ci�, ale bez zb�dnego okrucie�stwa! Ale rygory sta... - Sprawd� p�aszcz, mo�e zd��y� wyskuba� nitki? - zapyta� ten, kt�ry chcia� si� zaj�� moim wychowaniem. - A co ja niby robi�? - obrazi� si� stra�nik. - Wszystko w porz�dku, p�aszcz ca�y... ale pasek, pasek! - Ja mam pasek... Krata spocz�a na swoim miejscu, �wiat�o i g�osy oddali�y si�. Pewnie, kto normalny chcia�by tu d�u�ej siedzie�... Wr�ci�em do trocin. No i tak, Ilmar, nie masz szcz�cia. Musi wystarczy� ci to, co masz: g�owa. Ka�demu z�odziejowi, a czasem nawet uczciwemu mieszczaninowi zdarza si� zawrze� bli�sz� znajomo�� z wi�zieniem. Je�li na przyk�ad za pijack� burd� zas�dzili ci czyszczenie stajni przez miesi�c albo za drobn� kradzie� poczciwy s�dzia da� rok katorgi, to jeszcze nic. Urz�d� si�, rozejrzyj, ucz si� �ycia za kratami. Ale je�li dosta�e� do�ywocie... albo dziesi�� lat kopalni, co r�wna si� �mierci, szykuj si� do ucieczki. Ale szykuj si� rozs�dnie. Najpierw trzeba si� zorientowa�, w jaki spos�b mo�na uciec. Wyczu� s�aby punkt - w �cianie, pod�odze, u stra�nik�w. I poczeka� na odpowiedni moment. Nie wyrywaj si� za wcze�nie i nie przegap swojej szansy. Wi�zienie, a zw�aszcza pojedyncza cela s� straszne dlatego, �e zabijaj� wol�. Nawet je�li cia�o nie os�ab�o, my�li nadal s� �ywe, a woli ju� nie ma - cz�owiek jest zgubiony. Mo�na mu otworzy� drzwi, zostawi� klucz na stole, da� bro�, a on b�dzie patrzy� t�po w �cian� i nie zrobi nawet kroku w stron� wolno�ci. Ucieka�. Tylko jak? Cela jest �lepa, �ciany nie do przebicia. Do w�azu nie doskocz�. Ech, gdybym mia� dobre S�owo, a na tym S�owie... na przyk�ad drabin�. Albo chocia� sznur z hakiem, sznur mo�na po�o�y� nawet na s�abym S�owie. No i pi�� oczywi�cie, �eby - jak si� ju� dostan� do kraty - przepi�owa� pr�ty... Bez sensu. Po pierwsze, nawet gdybym wydosta� si� z celi, musia�bym jeszcze jako� otworzy� drzwi na korytarz. A po drugie, nie mam S�owa. Co mam? Trociny, wod�, odp�yw nieczysto�ci... Mo�na zatka� odp�yw trocinami. A� mnie wstrz�sa, gdy pomy�l�, z czym musia�bym je wtedy miesza�, ale... Pewnie da�bym rad�. A kiedy cela nape�ni�aby si� wod�, podp�yn��bym do kraty i spr�bowa� poradzi� sobie z k��dk�... Zachichota�em, ale w nieprzeniknionej ciemno�ci zabrzmia�o to tak strasznie, �e obieca�em sobie wi�cej si� tu nie �mia�. Jak d�ugo cela nape�nia�aby si� cienk� stru�k� wody? Ze trzy, cztery dni... A przecie� maj� zamiar mnie karmi�... Zreszt�, i tak nie zdo�am wytrzyma� trzy dni w lodowatej wodzie. W najlepszym razie uton�. To ju� lepiej przegry�� sobie �y�y na nadgarstku i wyruszy� na tamten �wiat. To znaczy, �e szukam s�abego miejsca nie tam, gdzie trzeba. Rozdzia� drugi, w kt�rym robi� g�upstwa, ale nie czyni� sobie �adnej szkody Nie mam poj�cia, kto m�g�by w takiej celi prze�y� pi��dziesi�t lat. Mo�e dziki mieszkaniec Grenlandii czy Islandii, kt�ry przywyk� �y� w�r�d lod�w, potrzeby za�atwia� na mrozie i podciera� si� �niegiem. Zimno. Ci�gle zimno, a przecie� to dopiero wczesna jesie�. Zimno przeszkadza�o spa�, nie pozwala�o my�le�, wysysa�o si�y. �ebym chocia� mia� ko�dr�! �eby mi chocia� ubranie zostawili! Pierwszej nocy nie zmru�y�em oka. M�czy�em si�, pr�buj�c to zakopa� si� w trocinach - i wtedy lodowata pod�oga wyci�ga�a ze mnie ciep�o od do�u - to zgarnia� wszystko pod siebie - wtedy czu�em dotkliwy ch��d p�yn�cy z kamiennych �cian. Ale gdy w pewnym momencie ockn��em si�, stwierdzi�em, �e jednak musia�em si� zdrzemn��. Poszed�em w k�t, do wody i natkn��em si� na pod�odze na co� okr�g�ego i mokrego. To by�a moja racja. Pe�zaj�c po celi znalaz�em dwa gotowane kartofle, ma�� rzepk�, pajd� chleba i kawa�ek dorsza. Jedzenie by�o pogniecione, widocznie bez zb�dnych ceregieli przeci�ni�to je przez zakratowany w�az. Oto run�� m�j kolejny plan - dopa�� stra�nika, gdy b�dzie roznosi� jedzenie. Za�atwi�em swoje sprawy, umy�em si� i wr�ci�em do trocin. Obra�em kartofel - ciekawe, jak szybko zaczn� po�era� je razem z �upin� - i zacz��em je��, zagryzaj�c dorszem. Nawet nie�le tu karmi�. Chleb czerstwy, ale pszeniczny, z dobrej m�ki. I ryba nie �mierdz�ca, tak� je si� z przyjemno�ci� nawet na wolno�ci. Ale o zawiesistej zupie albo gor�cej kaszy mog� zapomnie�. Trzeba by spuszcza� do celi misk�. To oznacza ryzyko: zdeterminowany wi�zie� m�g�by si� rzuci� na stra�nika... �wi�ci bracia nie lubili ryzyka. Drugiego ziemniaka i rzep� zostawi�em sobie na p�niej. Zgarn��em pod siebie trociny, jak ptak, kt�ry mo�ci sobie gniazdko, i zacz��em si� zastanawia�. Wychodzi na to, �e o w�asnych si�ach si� st�d nie wydostan�. Do w�azu nie doskocz�, podkopu nie zrobi�, nie ma te� sensu urz�dza� potopu. Jako ostateczno�� zostawi�em sobie rozgrzebanie dziury odp�ywu i zanurkowanie do kanalizacji. Ale architekci na pewno to r�wnie� przewidzieli i czeka mnie albo krata z br�zu, albo rura tak w�ska, �e si� przez ni� nie przecisn�. Utoni�cie w nieczysto�ciach to jeszcze straszniejsza �mier�. Czyli jedyny s�aby punkt, kt�rego warto szuka�, tkwi w ludziach. W stra�niku moim ukochanym, cz�owieku o martwych oczach. Gorliwo��, ale bez zb�dnego okrucie�stwa... Dobrze m�wi, jak z ksi��ki. Czy�by nie mia� s�abych stron? Korzy��, hazard, tch�rzostwo... Ale nie mam go jak przekupi�, zastraszy� te� nie zdo�am. A najgorsze jest to, �e on wcale nie ma zamiaru ze mn� rozmawia�. Nawet jedzenie roznosz� w nocy - ale wymy�lili! Tej nocy b�d� musia� czuwa�... Nie chcia�o mi si� spa�, ale po�o�y�em si� i rzetelnie spr�bowa�em si� zdrzemn��. Nawet mia�em sen... Znowu ucieka�em noc� ciemnymi uliczkami Neapolu, z niepokojem zerkaj�c na Arnolda, kt�ry ni�s� nieprzytomnego Markusa i kamiennym wyrazem twarzy odstrasza� przechodni�w. Ale w odr�nieniu od naszej prawdziwej ucieczki sprzed zaledwie trzech dni, doskonale wiedzia�em: idziemy prosto w zasadzk�. Wiedzia�em i nie mog�em o tym powiedzie�. Wiedzia�em i szed�em do przodu. Jak Zbawiciel id�cy z aposto�ami naprzeciw rzymskim �o�nierzom... Ale Zbawiciel nie na darmo modli� si� do Boga Ojczyma w Getsemani. Unikn�� �mierci, przyni�s� �wiatu S�owo... Czy ja czego� dobrego dokona�em? Pomijaj�c moje dawne �ycie? Pomog�em Markusowi uciec z katorgi... pomog�em mu znale�� nowych przyjaci� i obro�c�w. W porcie walczy�em jak lew, �eby tylko on si� uratowa�... Czy Zbawiciel mia� opr�cz jedenastu i jednego jeszcze innych aposto��w? Tych, kt�rzy zgin�li wcze�niej, przed triumfem wiary? Ju� zupe�nie rozbudzony, le�a�em z twarz� w trocinach leciutko pachn�cych drzewem i my�la�em. Nie o ucieczce. O Zbawicielu. O Markusie. O �wi�tym S�owie. O Pi�mie �wi�tym. Mo�e Markus mi pomo�e? W ko�cu to Mesjasz! Chocia� m�odziutki... Chyba nie by�o przypadku, �eby Zbawiciel nie pom�g� swoim wiernym s�ugom. Gdy jedenastu przekl�tych zdradzi�o go i odwr�ci�o si� od niego, czy on czyni� im wyrzuty? Przeciwnie! Ka�demu zaproponowa� stanowisko, ka�demu chcia� da� S�owo. Inna sprawa, �e oni nie wyrazili skruchy. Dawno temu s�ysza�em pewne kazanie; wyg�asza� je dobry kap�an, mimo �e by� bratem w Zbawicielu, a nie w Siostrze. M�wi� o tym, jak Zbawiciel b�aga� niepos�usznych: �Zaprawd� powiadam wam, oto ja jestem kr�lem na ziemi i kr�lem niebieskim. Wyznajcie mi grzechy swoje, ukorzcie si�, albowiem kt� z nas jest bez grzechu? Zasi�d�cie razem ze mn� na tronie rzymskim!�. Ale oni nie wyrazili skruchy. I powiedzia� wtedy Zbawiciel: �Wybaczam wam grzechy ziemskie, ale niebia�skich odpu�ci� nie mam prawa. Id�cie i nie grzeszcie wi�cej�. Obj�� wiernego Judasza i poszed� do pa�acu, i p�aka� tam przez trzy dni i trzy noce... Jedenastu przekl�tych odesz�o. I nikt ich nie wtr�ca� do loch�w, �eby tam modlili si� o odpuszczenie grzech�w niebia�skich. Powinienem teraz wznie�� mod�y do nowego Zbawiciela Markusa i poprosi� go o pomoc... Ale on nie us�yszy. Nowy Zbawiciel jest jeszcze zbyt ma�y. Nie wystarczy mu pot�gi, by przyby� do Urbisu, otworzy� wszystkie drzwi i wyprowadzi� mnie na �wiat�o dnia... A� westchn��em, gdy sobie to wyobrazi�em. I od razu si� zawstydzi�em. Do czego to podobne, �ebym ja, Ilmar Przebieg�y, najlepszy z�odziej Mocarstwa, liczy� na cudz� pomoc? Niechby nawet bosk�? Owszem, nieraz prosi�em Siostr�, �eby da�a mi rozum, b�aga�em Zbawiciela o �ask�... Ale �eby liczy� na prawdziwy cud? Czego� takiego jeszcze nie by�o. To by znaczy�o upodobni� si� do �wi�tego misjonarza z przypowie�ci, kt�ry w czasie potopu modli� si� do Zbawiciela, ale nie zrobi� tratwy, nie zbli�y� si� do przep�ywaj�cego obok statku i uton�� z �arliw� modlitw� na ustach. A gdy stan�� przed obliczem Zbawiciela, us�ysza�: �Czy� nie da�em ci bierwion i sznura? Czy� nie pos�a�em po ciebie solidnie zbudowanego statku?�. Cud przychodzi do tych, kt�rzy potrafi� go zobaczy�. A jak nie zobacz�, do ko�ca �ycia b�d� si� modli� w ciemno�ciach i ch�odzie... Ciekawe, co mia� na my�li Pasierb Bo�y, m�wi�c o grzechach niebia�skich. To, �e zabi�em �wi�tego brata, kt�ry pr�bowa� zabi� mnie w drodze z Amsterdamu do Rzymu? Czy tych �wi�tych braci, kt�rych porani�em w starciu w Neapolu? Mo�e nawet kogo� zabi�em... Nie meldowali. Dziwne. Juliusz, Sukcesor Zbawiciela na Ziemi, m�wi� chyba szczerze. Bez z�o�ci. I nie m�g� nie wiedzie�, na jakie m�ki mnie skazuje. Za co wsadzi� mnie do tej podziemnej celi? �ebym gni� tu �ywcem? Pewnie, �e dla g�owy Ko�cio�a pojawienie si� nowego Zbawiciela to nie przelewki. Kim teraz jest Sukcesor, gdy po Ziemi chodzi prawdziwy Zbawiciel? S�ug�, zarz�dc�... Ale przecie� nie jest ob��kanym ateist�, kt�ry w mistycznym za�mieniu umys�u odrzuca Boga! Co warte b�d� te nied�ugie lata jego ziemskiego �ycia, je�li stanie na przeszkodzie Zbawicielowi, skazuj�c si� tym samym na wieczne pot�pienie? On po prostu inaczej odbiera� to, co si� dzia�o. Nie tak jak ja. Wierci�em si�, pr�buj�c si� wygodnie u�o�y�, albo skaka�em i macha�em r�kami, �eby si� rozgrza�. I przez ca�y czas usi�owa�em zrozumie� swoje niebia�skie grzechy. Nic mi z tego nie wychodzi�o. �ebym nawet my�la� do ko�ca �wiata... Do ko�ca �wiata! Poczu�em w �rodku taki ch��d, �e usiad�em wprost na kamiennej pod�odze. I chwyci�em si� za g�ow�. Zbawiciel... Kt�ry przyszed� ponownie... Jak powiedziano w objawieniu grzesznego aposto�a Jana, najpierw przyjdzie na ziemi� fa�szywy mesjasz podaj�cy si� za prawdziwego. I b�dzie robi� wszystko na odwr�t. Je�li Zbawiciel by� synem prostych ludzi, to Kusiciel b�dzie dzieckiem znamienitych rodzic�w. Je�li Zbawiciel wst�pi� na rzymski tron, przynosz�c prawo i porz�dek, to jego grzeszny sobowt�r wyrzeknie si� ziemskiego tronu. Zbawiciel przyni�s� S�owo, kt�re da�o ludziom ogromn� w�adz� nad wszystkimi rzeczami, a Kusiciel zechce w�ada� �ywymi lud�mi. I zas�ynie z dobrych czyn�w, i zwyci�y, i zacznie panowa� na ca�ym �wiecie, i zapanuje na ziemi bezprawie i samowola, a� do przyj�cia prawdziwego Zbawiciela... - Ale jak�e to... - wyszepta�em. - Jak�e to...? Widocznie to w�a�nie Pasierb Bo�y Juliusz mia� na my�li, m�wi�c o grzechach niebia�skich: �e pomaga�em nie Zbawicielowi, lecz Kusicielowi... Ale to musi by� zbieg okoliczno�ci... To niemo�liwe! Siostra Or�downiczka o przyj�ciu fa�szywego mesjasza w og�le nie wspomina�a, a kap�an, kt�ry uczy� mnie w dzieci�stwie, wyja�nia� nieraz: objawienia brata Jana nale�y traktowa� jak alegorie. S� przestrog� dla wierz�cych, lecz �wi�tych prawd nie nale�y rozumie� dos�ownie, lecz poj�� ich sens przez osobist� modlitw� do Zbawiciela i Siostry. Przypomnia�em sobie naszego starego wiejskiego kap�ana, kt�ry sk�ada� r�ce w ��dk� i obchodzi� parafian, pozwalaj�c ka�demu przyj�� komuni� �wi�tej wody z �elaznego naczynia (tylko Siostra umia�a nosi� wod� w d�oniach), i przera�enie min�o. Co za bzdura! Markus nie jest Kusicielem! On naprawd� chce dla wszystkich dobra! Ale na razie z tego dobra s� same nieszcz�cia... Spalili ca�y transport kator�nik�w, zb�j�w razem z marynarzami i stra�nikami, �eby tylko zachowa� tajemnic�. Pretorianie zrzucali desant na w�asnych ziemiach, nikogo nie oszcz�dzaj�c, �eby tylko pochwyci� Markusa. Ja mam gni� �ywcem w ciemnicy. Dom panuj�cy trz�sie si� jak w gor�czce. Ko�ci� jest na granicy roz�amu. W ca�ym Mocarstwie lud si� niepokoi i burzy, W�adca od miesi�ca �ciga swojego potomka i uj�� nie mo�e. Tylko patrze�, jak Chanat dogada si� z Chinami i wypowiedz� nam wojn�! �le si� dzieje. Teraz ju� rozumia�em, dlaczego bracia w Zbawicielu z tak� zawzi�to�ci� pragn� �mierci Markusa. Dla nich to rzeczywi�cie wa�niejsze ni� poznanie S�owa Pierwotnego. A bracia w Siostrze nie wierz�, �e Markus to Kusiciel, i chc� go schwyta�, �eby wyci�gn�� tajemnic�, wsp�zawodnicz�c pod tym wzgl�dem z W�adc�. A Pasierb Bo�y, kt�ry musi utrzyma� razem oba skrzyd�a wiary, stara si� jak mo�e... Oto na co mu przysz�o na stare lata! Prawie zacz��em mu wsp�czu�, chocia� wtr�ci� mnie do ciemnicy. Zerwa�em si� i zacz��em kr��y� po celi, w bezsilnej z�o�ci wal�c pi�ciami w �ciany. Siostro Or�downiczko, dopom�! Dorad�, jak si� wydosta�! Nie chodzi o mnie, Siostro! Nie o kamienn� studni�, w kt�rej przyjdzie mi umrze� w zimnie i ciemno�ciach! D�ugo tu cierpie� nie b�d�, moja dusza zga�nie, zanim cia�o si� zestarzeje. B�d� si� czo�ga� po pod�odze, zbieraj�c jedzenie i robi�c pod siebie. Ale nie chc� umiera�, nie wiedz�c, co tworzy�em: dobro czy z�o, komu pomaga�em: Zbawicielowi czy Kusicielowi! - Siostro! - wyszepta�em, wsuwaj�c palce w szczelin� mi�dzy kamieniami. - Pom�, daj znak! Kamie� pod moimi r�kami nie rozpad� si� i nie odwr�ci�, ukazuj�c tajne przej�cie. Ale us�ysza�em s�aby ha�as na g�rze i dolecia� do mnie nie�mia�y blask �wiat�a. Zastyg�em. Je�li to nie znak, co w takim razie jest znakiem? Najwa�niejsze to zrozumie�, co Siostra chce mi powiedzie�... Nad krat� by�o ju� zupe�nie jasno i w dr��cym �wietle pochodni zobaczy�em swojego stra�nika. Wyra�nie si� zmartwi�, �e nie �pi�. - Hej, �wi�ty bracie! - krzykn��em. - Musz� porozmawia� z Pasierbem Bo�ym! Pewnie z r�wnym powodzeniem m�g�bym prosi�, �eby mi tu zawo�ali Pana Boga. Stra�nikowi nie drgn�� na twarzy ani jeden mi�sie�. Wyj�� z plecionego koszyka jakie� jedzenie i zacz�� przeciska� przez krat�. - Chc� powiedzie� Juliuszowi wa�n� rzecz! - wk�ada�em w sw�j g�os ca�e przekonanie, na jakie by�o mnie sta�. - �le z tob� b�dzie, je�li wie�� przyjdzie za p�no. �adnej reakcji. Nic dziwnego. Kt�ry z siedz�cych tu wi�ni�w nie krzycza� podobnych g�upstw? Pewnie obiecywali bogactwa i wyjawienie wielkich tajemnic, pewnie powo�ywali si� na wp�ywowych opiekun�w... Na pod�og� spad� mi�kko kartofel, potem - wielkie zielone jab�ko. Zza plec�w stra�nika wy�oni�a si� g�owa jego synka; odprowadzi� jab�ko chciwym spojrzeniem. Wyra�nie nie popiera� dzia�a� ojca, kt�ry marnowa� takie przysmaki na jakich� tam przest�pc�w. - Jak sobie chcesz - powiedzia�em nagle. Do g�owy przyszed� mi pewien pomys� - g�upi, ale skoro nie by�o innego... - Ale mam pecha... Stra�nicy-degeneraci... Przez krat� wpad� kawa�ek �ledzia. - Co, uczysz swojego gnojka karmi� wi�ni�w? - zapyta�em z�o�liwie. - S�usznie, niech si� uczy s�u�y�. Obaj jeste�cie takimi samymi aresztantami jak my. Tylko cel� macie wi�ksz�. I musicie pracowa�. Ch�opak patrzy� na mnie ze z�o�ci�. Stra�nik, pochylaj�c si� w jego stron�, powiedzia� p�g�osem: - Ka�dy wi�zie� stara si� nas obrazi�, zw�aszcza w pierwszym miesi�cu oraz pod koniec drugiego i trzeciego roku. W pozosta�ym czasie zwraca si� z b�aganiami i pro�bami, a prawdziwej pokory spodziewa� si� nale�y dopiero w czwartym roku... - Ucz go, ucz - popar�em. - I pilnuj, �eby ci jedzenia z talerza nie podkrada�. Co� was tu kiepsko karmi�, gorzej ni� nas, zb�j�w! - Prawdziwy asceta - r�ka stra�nika wyci�gn�a z koszyka kawa�ek chleba i zacz�a przeciska� przez krat� - jest oboj�tny na kpiny. Albowiem kpiny zrodzi�o niezaspokojone pragnienie, a my nasze pragnienia ograniczamy z mi�o�ci do Boga... Powt�rz. - Albowiem kpiny urodzi�o... zrodzi�o niezaspokojone pragnienie... - wymamrota� ch�opiec, �widruj�c mnie spojrzeniem. - A my nasze ograniczamy... ograniczamy... - Z mi�o�ci do Boga! - doko�czy� surowo stra�nik, wymierzaj�c synowi lekki policzek. - Z mi�o�ci do Boga! - pe�en urazy g�os ch�opca sta� si� d�wi�czny, dzieci�cy. - Ot�, widzi mi si�, �e tak z dziesi�� lat temu to� nie tylko Pana kocha� - powiedzia�em do stra�nika. - Jak ci si� to uda�o, nieszcz�niku? Jaka kobieta ci� w po�cieli ogrza�a, podziemny szczurze? Pewnie jaka� tania dziwka... Niebezpieczna to rzecz z�o�ci� swojego stra�nika. A zw�aszcza tak z�o�ci�! Ale stra�nik nie zareagowa� nawet teraz, tylko szcz�ki �cisn�� i ruchy r�k sta�y si� gwa�towniejsze. Zreszt� moje obra�liwe s�owa by�y obliczone nie na niego... - Zb�ju! - krzykn�� ze z�o�ci� ch�opiec. - Moja matka to godna kobieta! Moja matka mieszka w klasztorze! - Wi�c ten dzieciak nie od zwyk�ej dziwki, lecz od mniszki? - za�mia�em si�. - Brawo, stary, brawo! Od zamaszystego ruchu stra�nika chleb prze�ama� si� i pokruszy�. Zakonnik w milczeniu wzi�� synalka za rami� i odci�gn��. Doskonale! - Teraz ju� b�d� wiedzia�, gdzie wysy�aj� mnich�w, kt�rzy zawinili! - wykrzykn��em rado�nie. - Hej, asceto! Czy to prawda, �e oblubienice Zbawiciela s� w ��ku szczeg�lnie s�odkie i nami�tne? Opowiedz, jak ci� pie�ci�a? �oskot zamykanych drzwi. Czy�by biegli po tym korytarzu? Podnios�em jab�ko i wr�ci�em na swoje trocinowe �o�e. U�miechn��em si�, podrzucaj�c w r�ku ci�ki, twardy owoc. Pewnie smaczne. �eby mnie nie kusi�o, zakopa�em je w trocinach i po�o�y�em si� spa� w poczuciu dobrze spe�nionego obowi�zku. Niczym pobo�ny cz�owiek, kt�ry pocieszy� dwa razy wi�cej wd�w i sierot ni� zazwyczaj. Min�y dwa dni, je�li rzeczywi�cie karmili mnie raz na dob�. Porcje nie wydawa�y mi si� ju� takie obfite jak na pocz�tku, ale musz� przyzna�, �e stra�nik nie zmniejszy� racji. Twardy, surowy cz�owiek o martwych oczach teraz przychodzi� bez syna i pozosta�o mi wyg�aszanie drwin pod jego adresem. Dopytywa�em si�, jak modli� si� o przebaczenie grzechu, czy nie wykastrowali go po tym wyst�pku i, og�lnie bior�c, wyg�osi�em wi�cej �wi�stw ni� w ci�gu ca�ego swojego �ycia. Ale stra�nika nic nie rusza�o. Bez s�owa i zb�dnego po�piechu przeciska� jedzenie przez krat� i odchodzi�, zostawiaj�c mnie w ciemno�ciach. Trzeciego dnia mia�em szcz�cie. Zdrzemn��em si� i obudzi� mnie d�wi�k: obok mojego luksusowego �o�a co� pacn�o. Podnios�em oczy i dostrzeg�em pe�ne nienawi�ci spojrzenie syna stra�nika. Nie�le go ojciec wytresowa�. Ch�opak nie pr�bowa� pozbawi� mnie racji, chcia� jedynie cisn�� we mnie kartoflem. - A, b�karcie... - powita�em go, siadaj�c na trocinach. - Co, rzuca� te� nie umiesz? Nast�pny kartofel upad� bli�ej. Leniwie kopn��em go nog� i powiedzia�em: - Wida� zwyk�e� r�kami r�ne �wi�stwa robi�, to i usychaj� za m�odu... Ch�opak milcza�, na pr�no pr�buj�c nada� twarzy wyraz twardo�ci. Potem wyj�� kawa�ek solonego �ledzia - jak�e mi one obrzyd�y! - splun�� na niego i wrzuci� przez krat�. - Mam wod�, umyj� - oznajmi�em z u�miechem. - Potworku kleszczor�ki... Dobre wymy�li�em s�owo, obra�liwe. Ch�opak wyj�� trzeciego, sporego kartofla, kt�ry mi przecie� nie przys�ugiwa�, i spr�bowa� wcisn�� przez krat�. Zachichota�em. A wtedy wzi�� p�k kluczy, u�miechn�� si� z�o�liwie i zacz�� otwiera� k��dk�. Omal mi szcz�ka nie opad�a ze zdumienia. My�la�em, �e mo�e za p� roku, za rok uda mi si� rozz�o�ci� go do tego stopnia. Ale dzieci s� takie wra�liwe... Sapi�c z wysi�ku, ch�opak odsun�� ci�k� krat� do po�owy. Zerwa�em si�, z udawanym przestrachem odskoczy�em w k�t i krzykn��em: - Hej! Hej, co� ty wymy�li�, �obuzie! Rzecz jasna, ch�opakowi wystarczy�o rozs�dku, �eby nie pcha� si� do celi. On tylko podkasal habit, spu�ci� spodnie i zacz�� sika�, celuj�c w moj� stron�. Wyra�nie zabrak�o mu ci�nienia. - Nawet sika� nie umiesz - powiadomi�em go. Ch�opak pospiesznie wci�gn�� spodnie, chwyci� kartofel i celuj�c, pochyli� si� lekko. Oto moja szansa! Jab�ko, twarde i zielone, kt�re tak bardzo chcia�em zje��, trzyma�em teraz w prawej d�oni. W momencie gdy ch�opak cisn�� trzeci kartofel, ja rzuci�em jab�kiem z ca�ej si�y, jakby chodzi�o o ca�e moje �ycie. Zreszt�, tak w�a�nie by�o. Drugi raz nie z�api� ch�opaka na t� sam� w�dk�. Kartofel bole�nie uderzy� mnie w policzek - ch�opak nie by� pozbawiony talentu, ale i m�j pocisk nie chybi�: grzmotn�� go prosto w czo�o. Najbardziej przykro by�oby, gdyby ch�opak odchyli� si� i upad� na odsuni�t� krat�. Ale wszystko posz�o doskonale! Ma�y krzykn��, chwyci� si� za g�ow� i run�� prosto do celi. - Dzi�ki ci, Siostro! - wykrzykn��em, zrywaj�c si� do pokonanego wroga. - Niech b�d� b�ogos�awione ma�e dzieci, albowiem ich b�dzie kr�lestwo niebieskie! Ch�opak j�cza�, przesuwaj�c si� po pod�odze, i pr�bowa� wsta�. Widocznie jeszcze nie pojmowa� rozmiar�w katastrofy. Podnios�em go jednym szarpni�ciem, potrz�sn��em i zapyta�em troskliwie: - Nie pot�uk�e� si�, synku? - Aa... - wyj�cza�, u�wiadamiaj�c sobie, �e wpad� prosto w r�ce zb�ja. Chyba by� ca�y, Siostra go strzeg�a. - Nie wrzeszcz,