9723
Szczegóły |
Tytuł |
9723 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9723 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9723 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9723 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CARPENTER LEONARD
CONAN
BOHATER
CONAN THE HERO
Przek�ad:
Leszek Krowicki
Data wydania oryginalnego: 1989
Data wydania polskiego: 1998
Dla Torre i Grupy
I
�wi�tynia
Jeziorko w d�ungli by�o mroczne i spokojne, ocienione g�stym listowiem. Ledwie dostrzegalna fala zmarszczy�a pokryt� zielon� rz�s� powierzchni� wody, by chlupn�� o b�otnisty brzeg. Nagle z popl�tanej g�stwiny sitowia wy�oni�a si� twarz ciemna, zniekszta�cona p�mrokiem, w pierwszej chwili mog�a przywie�� na my�l pysk zaczajonego zwierz�cia. Ale przeczy�y temu wra�eniu oczy b��kitne jak niebo p�nocy - kolor rzadko widywany tu, w g��binach d�ungli.
Niezwyk�e, jasne oczy przeszuka�y brzeg jeziorka, dobrze widoczny w s�cz�cym si� przez ga��zie drzew �wietle dnia. Nie dostrzeg�szy niebezpiecze�stwa, nieznajomy wysun�� si� spomi�dzy trzcin. By� to pot�nie zbudowany m�czyzna.
O ogorza�ej, szerokiej piersi i barczystych ramionach. Brodz�c, zanurzony po uda w wodzie, balansowa� cia�em jak akrobata, stale gotowy do zwinnego skoku. Twarz przybysza pokrywa�y malowid�a w tonacji b�otnistej sadzy i czerwono-brunatnej umbry. Przepaska na czole przytrzymywa�a maskuj�ce p�ki li�ci paproci i ga��zki, wpl�tane te� w czarn� grzyw� w�os�w. Poza tym m�czyzna mia� na sobie niewiele: w�sk� sk�rzan� przepask� biodrow� i pas, u kt�rego zwisa� d�ugi n�. Miecz przytroczony by� do drugiego, biegn�cego na ukos przez nag� pier�, pasa. Gdyby nie po�yskuj�ca stal or�a i br�zowe �wieki pochew, nieznajomy m�g�by uchodzi� za dzikiego mieszka�ca d�ungli. Zatrzyma� si� i d�ug�, podw�jnie zakrzywion� kling� jatagana odsun�� ��to-zielonego w�a wodnego od swoich nagich ud. Potem zn�w ruszy� posuwistym krokiem, a jego muskularne nogi i obute w sanda�y stopy ocieka�y b�otem i brunatnym szlamem. Wydostawszy si� na brzeg pochyli� si�, by oderwa� pijawki od b�yszcz�cych wilgoci� �ydek. Wreszcie wyprostowa� si� i przywo�uj�co skin�� mieczem.
Nast�pny m�czyzna, kt�ry wysun�� si� spo�r�d sitowia, nie potrzebowa� maskuj�cej sadzy, gdy� jego sk�ra by�a czarna niczym noc. R�wnie ros�y jak b��kitnooki wojownik, mia� twarz pomazan� bia�� glink�, a pier� okryt� kolczug�. W d�oni �ciska� jatagan o esowatej klindze. Zapewne ciemnosk�ry pokona�by znacznie sprawniej b�otnist� g��bin�, gdyby jego uwagi nie odci�gali brn�cy w �lad za nim towarzysze.
By�o ich p� tuzina. Drobniejszej ni� ich przyw�dca budowy, mieli oliwkow� sk�r� i orle, typowe dla Tura�czyk�w nosy, wyra�nie widoczne pod prymitywnym makija�em. Nosili skomplikowane warianty tura�skich uniform�w wojskowych - tu spiczasty he�m, tam kr�tka purpurowa tunika czy kolczuga. Mundury zdobi�y dodatkowo li�cie palm, jasne kwiaty oraz ptasie pi�ra, mieni�ce si� wszystkimi kolorami t�czy. Miecze wojownik�w pobrz�kiwa�y cz�sto, a przemarszowi przez bagnisko towarzyszy� chlupot i st�umione przekle�stwa. Te odg�osy powodowa�y, �e czarnosk�ry oficer wci�� obraca� si�, gniewnie sykaj�c, by zachowali cisz�.
Tymczasem niebieskooki zwiadowca wspi�� si� wy�ej na stromy brzeg bajorka. Miejscami musia� pe�zn�� na kolanach, wi�c jatagan wsun�� do pochwy na plecach. Z pewnej odleg�o�ci mo�na by�o dostrzec jedynie sporadyczny refleks �wiat�a na wilgotnej sk�rze. Czasami zadr�a�a poruszona ga��zka, czy zawirowa�a spiralnie w powietrzu przera�ona �ma. Nie dawa�o si� zauwa�y� obecno�ci �adnych wi�kszych zwierz�t. W d�ungli panowa�a pe�na napi�cia cisza.
Droga okaza�a si� nie�atwa. Wiod�a przez zwarty g�szcz ociekaj�cego wilgoci� listowia, pod lu�no zwisaj�cymi p�dami pn�czy o zawieraj�cych trucizn� kolcach. Nad pe�zn�cym cz�owiekiem unosi� si� r�j krwio�erczych much i komar�w, kt�ry uniemo�liwia� cho�by najkr�tszy odpoczynek.
W pobli�u szczytu g�ruj�cego nad jeziorkiem wzniesienia, g�stwina nagle si� ko�czy�a. Zwiadowca mocniej wpar� d�onie w pokryt� �ci�k� ziemi�, by podci�gn�� si� i spojrze� nad kraw�dzi� zbocza. Wtem z t�umionym przekle�stwem, gwa�townie cofn�� r�ce i odtoczy� si� na bok. Zerkaj�c z ukosa w zielony p�mrok, wpatrywa� si� w to, czego przed chwil� dotkn��. Wyrze�biona w kamieniu ma�pa szczerzy�a do niego k�y. Jej okr�g�� g�ow� pokrywa�o futro z wilgotnego mchu.
- Wszystko w porz�dku Conanie? - dobieg� go szept z oddalonego o kilka d�ugo�ci cz�owieka miejsca na stoku, gdzie przykucn�� czarnosk�ry wojownik.
- W porz�dku, Jumo - normalnym tonem odpowiedzia� zwiadowca, unosz�c r�k�, by uciszy� pomruki zaniepokojonych m�czyzn. - Nic si� nie sta�o.
- To dobrze. Ale niech to szlag trafi, Conanie! - g�os czarnosk�rego oficera by� cichy, chocia� przenikliwy. - Podczas nast�pnego patroluj� b�d� zwiadowc�, a ty zajmiesz si� tymi niezdyscyplinowanymi cio�kami!
Szczerz�c z�by w u�miechu, Conan skin�� g�ow� i ponownie odwr�ci� si� ku odra�aj�cej rze�bie. Przyjrzawszy si� uwa�nie uzna�, �e jest ona cz�ci� ogrodzenia lub wolno stoj�cym pos�giem, kt�ry zdobi� ongi� posiad�o�� z biegiem stuleci pogrzeban� przez d�ungl�. Oznacza�o to, �e znale�li si� blisko celu. Chwyciwszy ponownie za omsza�y czerep, m�czyzna ostro�nie wysun�� g�ow� ponad poro�ni�tym krzakami grzbietem kamiennego monstrum.
Budowla, kt�r� ujrza� by�a zbyt wielka, by nawet najbardziej �ar�oczna d�ungla zdo�a�a j� ca�kowicie poch�on��. Wyciosana w litej skale, pot�na �wi�tynia zw�a�a si� cebulasto od szerokiej, jakby obrzmia�ej podstawy do smuk�ego, wysoko wznosz�cego si� wierzcho�ka. Conan m�g� dojrze� spiczast�, b�yszcz�c� iglic�, przebijaj�c� si� ku niebu przez g�ste korony drzew. Ka�dy �okie� powierzchni �cian zdobi�y misterne p�askorze�by. Pokrywa�y one szerokie kru�gankowe galerie, zwieszaj�ce si� nad sk��bionymi krzewami, w�r�d kt�rych ukrywa� si� Conan. Delikatne fryzy bieg�y pasmami wok� budowli a� po sam odleg�y wierzcho�ek.
Tematyka rze�b by�a trudna do rozpoznania nawet z tak niewielkiej odleg�o�ci. Naturalnej wielko�ci ludzkie postaci zdawa�y si� toczy� gwa�town� walk�. Niekt�re cia�a natomiast le�a�y splecione w zmys�owych pozach. Sceny te, jak domy�la� si� Conan, ilustrowa�y historie kr�l�w i cz�ekokszta�tnych bog�w. Wsz�dzie jednak wdziera�y si� i przes�ania�y je �ar�oczne, zielone macki pn�czy. Miejscami trudno by�o rozpozna� zarysy ludzkich cia� po�r�d skr�t�w i wybrzusze� oplataj�cych je korzeni i �odyg.
Jednak�e �wi�tynia wci�� nadawa�a si� do zamieszkania... i by�a zamieszkana, co od razu rzuca�o si� w oczy. Nieco z boku pi�y si� ku g�rze kr�te, poro�ni�te chwastami schody. W�r�d filar�w pogr��onego w cieniu tarasu, do kt�rego prowadzi�y, Conan spostrzeg� jaki� b�ysk. Z pewno�ci� odblask s�onecznego �wiat�a na wypolerowanym metalu klingi. Wyt�ywszy wzrok, dojrza� niewyra�ny blady owal twarzy. Jakby dla potwierdzenia tego wra�enia, w wyczulone nozdrza zwiadowcy uderzy�a delikatna wo� kadzid�a. Bez w�tpienia nap�ywa�a od strony �wi�tyni.
Do Jurny i Tura�czyk�w, kt�rzy wczo�gali si� na g�r� w �lad za oficerem, Conan gestykuluj�c przem�wi� szeptem. Mieli przedosta� si� do st�p schod�w i zaczeka� z rozpocz�ciem ataku na jego sygna�. Sam, wij�c si� jak w��, pope�zn�� w d�, ukryty w�r�d traw i zaro�li porastaj�cych stok.
Przez d�ugi czas posuwa� si� niepostrze�enie i szybko. Gdzieniegdzie jedynie zadr�a�a ga��zka czy pog��bi� si� zielony cie�. Wtem wychyn�� z g�szczu u st�p �wi�tyni i �wawo zacz�� wspina� si� po kamiennej �cianie. Z pocz�tku wspinaczka wygl�da�a �atwo. Masywna bry�a zw�a�a si� stopniowo ku g�rze, a rze�bione ornamenty dawa�y wiele dogodnych punkt�w zaczepienia dla r�k i n�g. Wkr�tce jednak bulwiasty kszta�t budowli zacz�� si� rozszerza�. Mimo p�askorze�b i pn�czy, wybrzuszona fasada �wi�tyni przez wi�kszo�� ludzi uznana zosta�aby z pewno�ci� za niemo�liw� do zdobycia, szczeg�lnie bez pomocy liny i w ca�kowitej ciszy.
Lecz Conan, zatrzymawszy si� na chwil� w za�omie muru, przytroczy� sanda�y do pasa i bez obawy zaatakowa� wyst�p �ciany. Wspina� si� jak ma�pa, wczepiaj�c nagimi palcami r�k i n�g w rze�bione fryzy i sie� pn�czy. Gdy tak podci�ga� si� w g�r�, r�ka za r�k�, nogi cz�sto nie znajdowa�y �adnego oparcia. Gi�tkie cia�o przywiera�o do kamiennych kszta�t�w, zar�wno tych �wi�tych, jak i frywolnych. Wygl�da�o niemal jakby wspinaj�cy si� m�czyzna bra� udzia� w morderczych i orgiastycznych zmaganiach, jakby by� jeszcze jednym herosem lub bo�kiem, wyrze�bionym z bledszego kamienia.
Po d�u�szej chwili dotar� wreszcie do balustrady galerii na najszerszym poziomie �wi�tyni. Obj�� obydwiema r�kami kamienn� tralk� i p�ytko dysza�. G��bsze westchnienie mog�o zdradzi� jego obecno��. Znajdowa� si� zaledwie kilka krok�w od szczytu schod�w. Tylko szeroki, pokryty ornamentami filar dzieli� go od stanowiska stra�nika.
Conan ostro�nie zerkn�� przez szczeliny mi�dzy szerokimi tralkami balustrady. Potem ostro�nie wysun�� g�ow� ponad jej brzeg. Z tej odleg�o�ci p�mrok wn�trza z �atwo�ci� dawa� si� przenikn�� wzrokiem. Nikogo nie by�o wida�. Bogato zdobione przej�cie za�mieca�y kawa�ki ska� i zeschni�te szcz�tki ro�lin. Conan wyprostowa� si�, lecz nagle, na d�wi�k niespokojnego szurania st�p, musia� znowu przykucn��. Nikt si� jednak nie pojawi�. Widocznie samotny stra�nik spacerowa� tam i z powrotem u szczytu schod�w. B��kitnooki zwiadowca przechyli� si� przez balustrad� i opar� o ni� brzuchem.
Stopniowo przesuwaj�c si� wok� spiralnie ��obionego rze�bienia filaru, dostrzeg� rami� - nagie i muskularne, owini�te powy�ej �okcia kolorowymi sznurkami. Takich ozd�b u�ywa�o dzikie plemi� Hwong. Spi�owy kordelas stra�nika zatkni�ty by� za pas, d�onie spoczywa�y na balustradzie. M�czyzna obserwowa� d�ungl�.
G��boko, bezg�o�nie wci�gn�wszy powietrze, Conan przesun�� si� bli�ej. Rozlu�ni� mi�nie ramion i zacisn�� w d�oni n�. Mia� zamiar przytrzyma� od ty�u twarz wartownika i poder�n�� mu gard�o. Nagle jednak poczu� wi� z tym prostym �o�nierzem, obr�ci� wi�c n� w d�oni i trzasn�� m�czyzn� w ciemi� srebrn� r�koje�ci�. Woln� r�k� chwyci� osuwaj�ce si� cia�o i bezg�o�nie opu�ci� je na ziemi�.
W tym momencie za plecami zwiadowcy rozleg� si� krzyk, po kt�rym nast�pi� przenikliwy potok s��w w mowie Hwong. Conan odwr�ci� si� b�yskawicznie i dostrzeg� w wewn�trznym przej�ciu drugiego stra�nika. Wywija� on pa�k� o z�bkowanych kraw�dziach z twardego drewna. Nie maj�c czasu na dobycie miecza, przybysz z P�nocy uni�s� sztylet, by odparowa� uderzenie. Cios pa�ki zosta� odbity, lecz jego si�a wykr�ci�a n� z d�oni Conana i zdar�a nask�rek z k�ykci zaci�ni�tych pi�ci.
Zanim napastnik zdo�a� oprzytomnie�, Conan rzuci� si� na niego go�ymi r�kami. Chwyciwszy za gard�o i krocze, uni�s� m�czyzn� w g�r� i cisn�� nim nad balustrad�, g�ow� do przodu. Gniewny, alarmuj�cy krzyk Hwonga przeszed� w ciche westchnienie, gdy cia�o m�czyzny uderzy�o o kamienne przedmurze.
Przeklinaj�c w duchu ha�as i rw�cy b�l w k�ykciach, Conan odszuka� sw�j n� i wetkn�� go za pas. Dobywszy jatagana z pochwy na plecach, stan�� na schodach i uni�s� kind�a� nad g�ow� w milcz�cym wezwaniu. Tura�czycy byli ju� w po�owie drogi, wspinaj�c si� na wy�cigi po wytartych, w�skich stopniach. Jurna pogania� ich, wymachuj�c mieczem. Conan obr�ci� si� w stron� wewn�trznego, biegn�cego w d� przej�cia. Kolejni obro�cy nie pojawiali si�, ale z ni�szych kondygnacji dobiega�y przera�one g�osy. Przez moment u wylotu korytarza mign�a jaka� twarz, kt�ra szybko skry�a si� w cieniu. Conan omi�t� wzrokiem przedsionek �wi�tyni. Odleg�a cz�� kru�ganka i wznosz�ce si� dalej poro�ni�te zielskiem rampy wygl�da�y na z dawna opuszczone. Nie warto by�o si� nimi zajmowa�. Aromatyczny dym wydobywa� si� z do�u, wi�c gdy tylko wojownicy pod wodz� Jurny dostali si� na taras, Conan rzuci� si� do biegn�cego w d� korytarza.
Przeskakiwa� po cztery, pi�� ma�ych stopni. W my�lach przeklina� ciasnot� korytarza, niepozornego w por�wnaniu z olbrzymimi rozmiarami budowli. W�skie przej�cie pozwala�o tylko pierwszemu z wojownik�w na stawienie czo�a wrogowi, a nawet wtedy nie starcza�o miejsca, by ��da� cios mieczem. Co gorsza, w miar� gdy Conan schodzi� w d�, w�asnymi barami przes�ania� dop�yw �wiat�a. T�ocz�ca si� za nim, gromada m�czyzn, szybko zatarasowa�a wyj�cie. Zmuszony do zwolnienia kroku, b��kitnooki zwiadowca po omacku bada� kling� miecza mrok przed sob�.
Staraj�c si� przebi� wzrokiem ciemno�ci, znalaz� si� u podstawy schod�w, w korytarzu o kszta�cie litery T. I tam w�a�nie nast�pi� atak. Niewidoczna pa�ka trafi�a w wyci�gni�ty miecz przybysza z P�nocy, gdy r�wnocze�nie napastnik przyczajony w drugim z ramion rozwidlenia, usi�owa� pchn�� wroga kr�tk� dzid�. Dojrzawszy b�ysk ostrego jak brzytwa grotu, Conan szarpn�� si� do ty�u, desperacko zaciskaj�c d�onie na r�koje�ci jatagana. Jednym ciosem ci�� gro�ne spi�owe ostrze tak g�adko, jakby odr�bywa� �eb atakuj�cego w�a. Potem, ubezpieczany przez posuwaj�cych si� za nim wojownik�w, skoczy� w g��b przej�cia, by zmierzy� si� z pa�karzem.
Skry posz�y z kamiennych �cian, gdy Conan natar� na ledwie widocznego w mroku wroga. Metal d�wi�cza� przenikliwie. Przeciwnik zaczyna� s�abn��. Wreszcie brzeszczot uwi�z� w g��boko ponacinanym brzegu pa�ki. Jeden jej skr�t wyrwa� jatagan z d�oni zwiadowcy. Krajowiec rzuci� si� naprz�d, desperacko pr�buj�c schwyci� bro� wroga, ale w�wczas n� Conana zag��bi� si� w boku m�czyzny a� po r�koje��.
Hwong osun�� si� z j�kiem. Conan dobi� go szybkim ciosem miecza. W mroku nie czai� si� ju� �aden wr�g. Z tupotu n�g zwiadowca zgadywa�, �e jego towarzysze przebijali si� w przeciwnym kierunku. Przekroczy� zw�oki i ruszy� przed siebie. Odblask ��tawego �wiat�a zaznacza� wlot znajduj�cego si� przed nim zakrzywionego przej�cia.
Z kilkoma zaledwie Tura�czykami dysz�cymi ci�ko za jego plecami Conan dobrn�� do ko�ca korytarza, kt�ry otwiera� si� na ciemn�, nisko sklepion� izb�. Po�rodku na posadzce p�on�o ognisko. Jego blask wydobywa� z mroku kszta�ty staro�ytnych b�stw, kamienne kolumny i postaci ludzkie. Z oddalonego ko�ca izby dochodzi�y krzyki i szcz�k or�a. Dw�ch w��cznik�w usi�owa�o powstrzyma� atakuj�cych Tura�czyk�w, t�ocz�cych si� w drzwiach, ale wej�cie, kt�rym przedosta� si� Conan i jego kompani nie by�o strze�one. Za nim m�odziutki Hwong zd��y� okr��y� ognisko, by stawi� wrogom czo�o, zosta� zaatakowany przez Tura�czyk�w, co da�o Conanowi czas na rozejrzenie si� po mrocznym wn�trzu.
W blasku ognia zwiadowca dostrzeg� pochylon� posta� w sztywnej, b�yszcz�cej szacie. Peleryna z pi�r i migoc�ce ozdoby wskazywa�y na godno�� szamana. W zaci�ni�tej d�oni czarownik unosi� d�ugi dr�g, uwie�czony wysadzan� klejnotami czaszk�. Z tej odleg�o�ci Conan nie potrafi� powiedzie�, czy czaszka ta by�a prawdziwa, czy odlana z jasnego metalu. Szaman, poch�oni�ty mamrotaniem i ciskaniem zi� do ognia, uni�s� na moment g�ow� i w padaj�cym od ogniska �wietle Conan ujrza� wysuszon�, pomarszczon� twarz. Po chwili starzec spokojnie, jakby nie dotyczy�o go naj�cie uzbrojonych wrog�w, powr�ci� do swoich mod��w.
W pobli�u ogniska sta�a wyprostowana inna jeszcze, cho� r�wnie niezwyk�a, posta� - smuk�a kobieta, poza kilkoma niewielkimi ozdobami na szyi ca�kowicie naga i o oczach w kszta�cie migda�u i z�ocisto-br�zowej sk�rze. Ta z�ocista karnacja szczeg�lnie poci�ga�a Conana w kobietach Po�udnia. O�wietlone blaskiem ogniska, cia�o dziewczyny dr�a�o jak ��ty p�omie�. Dw�ch wojownik�w Hwong trzyma�o j� pod ramiona tak blisko �aru, �e sk�ra b�yszcza�a od potu. Wyraz ciemnych oczu i zaci�ni�te wargi nieznajomej �wiadczy�y o rozpaczy i rezygnacji.
Conan nie wiedzia�, czy to ogie� budzi� taki l�k kobiety, ale ognisko wygl�da�o nader dziwnie. P�omienie bucha�y do wysoko�ci kolan. Tam gdzie powinny by� u�o�one polana stosu, falowa�y leniwie opary dymu. By� mo�e ogie� pochodzi� z rozsiewanego przez starego kap�ana po�yskliwego proszku, lub z ziaren dra�ni�cego nos kadzid�a, kt�rego ostra wo� wype�nia�a komnat�. P�omienie mia�y dziwnie jasn� i zmienn� barw�. Czasami zdawa�y si� przybiera� kszta�ty organiczne, przypomina�y rozwijaj�ce si� i zamykaj�ce drapie�ne morskie kwiaty, rozko�ysane pr�dami oceanu.
Podczas kilku uderze� serca, kt�rych Conan potrzebowa� na obj�cie wzrokiem tej sceny, Tura�czycy uderzyli z dwu stron r�wnocze�nie. Gdy siekli wrog�w bezlitosnymi ciosami, Conan ruszy� ku uwi�zionej kobiecie. Tymczasem Jurna, rycz�c obrzydliwe przekle�stwa w j�zyku kush, przedar� si� przez arkad� na drugim ko�cu izby. Stawiaj�cych mu op�r stra�nik�w odrzuci� na bok jak ogryzione ko�ci.
Wojownicy trzymaj�cy nag� kobiet� cofn�li si� w obliczu furii Jurny. Jeden z nich doby� zza pasa d�ugi n� o w�skim ostrzu. Raz i drugi zad�wi�cza� jatagan Conana, a� pot�ne ci�cie otworzy�o gard�o przeciwnika i cisn�o go w ogie�. W mi�dzyczasie drugi ze stra�nik�w zacz�� wlec sw� brank� w stron� ciemnego kra�ca izby. Gdy Conan ruszy� za nim, pchn�� kobiet�, a� upad�a na posadzk� i rzuci� si� do ucieczki. Chwyciwszy nieszcz�sn� pod rami�, Conan postawi� j� na nogi. Jedno spojrzenie upewni�o go, �e jej szczup�e cia�o nie odnios�o ran. Dziewczyna zacisn�a wilgotne od potu palce na d�oni wybawcy, a on obr�ci� si� w stron�, sk�d dobiega�a kakofonia wrzask�w.
Tymczasem szaman wycofa� si� od ogniska. Uda�o mu si� pokona� dw�ch Tura�czyk�w, kt�rzy towarzyszyli Conanowi. Jeden z wojownik�w porzuciwszy bro�, miota� si�, wyj�c z b�lu. Plamy kolorowych p�omieni pe�za�y po jego tunice, a nawet po nagim ciele. Drugi Tura�czyk tarza� si� z wrzaskiem po posadzce, pr�buj�c ugasi� ubranie, z kt�rego wydobywa�y si� k��by dymu. Tymczasem sprawca tych niezwyk�ych efekt�w �wawo ucieka�, wlok�c za sob� zako�czony czaszk� dr�g. Odwr�t maga ubezpiecza� jeden z ocala�ych stra�nik�w. Szlak ucieczki znaczy�y p�on�ce iskierki ognistego py�u, kt�ry wci�� sypa� si� spomi�dzy palc�w pomarszczonej d�oni.
- Za nim! To Mojurna! Dalej, tura�skie psy, zabi� go! - Jurna krzykiem usi�owa� zmusi� �o�nierzy do po�cigu, ale oni si� oci�gali. Niekt�rzy �cierali si� jeszcze z rannymi, lecz nie sk�adaj�cymi broni wojownikami Hwong, inni pr�bowali pom�c swym towarzyszom gasi� k�saj�ce ich p�omienie.
Conan chcia� rzuci� si� za uciekaj�cym czarownikiem, ale powstrzyma�a go zaci�ni�ta kurczowo na jego ramieniu d�o� branki. Nie chc�c wlec ze sob� nagiej, bezbronnej kobiety, pr�bowa� si� od niej uwolni�.
- Na �wi�te piersi Astoreth, kobieto - rykn�� w ko�cu. - Daj mi ukara� twych prze�ladowc�w!
Kiedy wreszcie strz�sn�� z siebie r�ce dziewczyny, zauwa�y� jej puste spojrzenie. Nie by� w stanie poj��, czy przywar�a do niego w obawie o siebie, o swego wybawc�, czy te� pr�bowa�a chroni� czarownika. Nie zastanawiaj�c si� nad tym d�u�ej, Conan rzuci� si� za Jurn�, kt�remu towarzyszy�o niech�tnie kilku tura�skich �o�nierzy. Ruszyli poznaczonym p�omieniami tropem M�j urny.
Po�cig by� kr�tki. Kiedy zbli�yli si� dostatecznie blisko, ujrzeli jak szaman znika za zakurzonym o�tarzem i olbrzymim pos�giem lwiog�owego wojownika, w g��bokiej szczelinie na ty�ach kru�ganka. Jurna zgi�� si� niemal w p�, by wcisn�� si� za starcem do szczeliny. Nagle nad jego g�ow� rozleg� si� g�o�ny zgrzyt. W�dz Tura�czyk�w cofn�� si� b�yskawicznie. Zaraz potem na wej�cie opad�a z hukiem masywna p�yta, krzesz�c iskry z kamiennego nadpro�a. Ukryte drzwi, nie wiedzie�, czy za pomoc� jakiego� mechanizmu, czy na skutek czar�w, skutecznie zamkn�y tajemne przej�cie.
- Na Otumbe i Ijo! - zakl�� siarczy�cie Jurna, kopi�c z w�ciek�o�ci� zdobion� p�aszczyzn� p�yty i pr�buj�c jej twardo�ci swym mieczem. - Staruch uciek�! Jestem pewien, �e to by� Mojurna, �w zbuntowany w�dz, kt�rego szukali�my, Conanie! - Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na o�wietlony przy�mionym blaskiem ogniska kamie�, wzruszy� ramionami i zwr�ci� si� do �o�nierzy.
- Chod�my, mo�e zdo�amy z�apa� jego trop w lesie.
- Racja - Conan popar� przyjaciela. - W ka�dym razie tu nie mamy na co czeka�. Je�li czarownik potrafi poruszy� sw� moc� kamienn� p�yt�, mo�e r�wnie� spr�bowa� uwi�zi� nas w tej komnacie.
Obejrza� si� ku nagiej kobiecie. Czeka�a tam, gdzie j� zostawi�. Conan uj�wszy j� za r�k�, ruszy� do wyj�cia. Przechodz�c ko�o tura�skich �o�nierzy, dziewczyna nie okazywa�a �adnych oznak zawstydzenia. M�czy�ni gapili si� na ni� po��dliwie. Nawet ranni przestali j�cze�, gdy si� zbli�a�a. Ale ona nie reagowa�a na spojrzenia i grubia�skie uwagi.
W pobli�u dogasaj�cego paleniska Conan zatrzyma� si�, by popatrzy� na szcz�tki m�czyzny, kt�rego w ferworze walki wepchn�� do ognia. Zwiadowc� zdumia�o, �e tak niewielkie p�omienie w r�wnie kr�tkim czasie mog�y strawi� cia�o. Po wrogu pozosta�o jedynie kilka zmatowia�ych metalowych zapinek oraz kupka nie dopalonych ko�ci, w�r�d wci�� jeszcze pob�yskuj�cych popio��w.
- Na Croma, niebezpieczne czary! - wymamrota� Conan, pochylaj�c si� nad zw�glonymi szcz�tkami.
- Nie, nie na Croma. To nasza staro�ytna bogini, Sigtona - odezwa�a si� nagle kobieta w �piewnie brzmi�cej mowie tura�czyk�w. - Taka jest moc Ja�niej�cego. - Potrz�sn�a g�ow�; odwr�ci�a oczy od dymi�cych resztek i doda�a:
- Ciesz� si�, �e to nie ja zosta�am rzucona na �er bogini.
II
Znak Mojurny
- Z drogi! Id� w sprawach imperatora!
Zakasawszy po�y �opocz�cego nieprzystojnie kaftana, akolita Azhar spieszy� wyk�adanym kafelkami korytarzem. Przepchn�� si� przez t�um eunuch�w o nagich torsach i wygolonych g�owach. Min��, nios�ce dzbany z wod� i r�czniki, spowite w jedwabie niewolnice. Powtarzany dono�nym g�osem okrzyk torowa� m�odzie�cowi drog�, cho� trudno by�o unikn�� nieustannego ocierania si� o b�yszcz�ce od oliwy cia�a. Widok akolity wywo�ywa� na twarzach mijanych dworak�w ironiczne u�mieszki. Zadzieraj�cy nosa m�ody cz�owiek nie by� nawet niewolnikiem pot�nego monarchy, a zaledwie s�ug� czarnoksi�nik�w.
Azhar skr�ci� za r�g i znalaz� si� na d�ugim, os�oni�tym dachem balkonie, poznaczonym jasnymi smugami s�onecznego �wiat�a, kt�re przenika�o przez misternie rze�bion� kamienn� balustrad�. Sanda�y m�odzie�ca stuka�y po wzorzystej, mozaikowej posadzce. Przed jego oczyma rozci�ga�a si� panorama Aghrapuru, stolicy Turanu, uj�ta w ramy smuk�ych, podtrzymuj�cych �ukowate arkady kolumn. Wyz�ocony po�udniowym s�o�cem chaos dach�w i skrz�cych si� kopu� rozci�ga� si� a� po horyzont. Nad miastem unosi�a si� dymna czerwonobr�zowa mgie�ka, rodz�ca si� w dziesi�ciu tysi�cach piec�w i palenisk.
Azhar wiedzia�, �e gdyby nie owe opary, zapieraj�cy dech w piersiach widok z balkonu si�ga�by odleg�ych r�wnin i g�r. A w poczuciu lojalno�ci dopowiada� sobie, �e pan tego pa�acu, najja�niejszy imperator Yildiz z Turanu, panowa� nad obszarem wi�kszym ni� mo�na by�o obj�� wzrokiem z najwy�szego szczytu g�rskiego, nawet przy najlepszej widoczno�ci.
Arkady prowadzi�y do przykrytego kopu�� masywu centralnego pa�acu. Azhar ponownie zanurzy� si� w ch�odnym cieniu i skr�ci� w korytarz, prowadz�cy do apartament�w imperatora. W ko�cu zatrzyma� si� zdyszany przed dwuskrzyd�owymi, z�oconymi drzwiami. Drog� zatarasowa�o mu dw�ch czerwono odzianych gwardzist�w cesarskich. Ich obosieczne topory skrzy�owa�y si� na wysoko�ci piersi przybysza.
- Przepu�cie mnie! - wydysza� Azhar. - Przynosz� Jego �wiat�o�ci wie�ci z Dworu Prorok�w. Chc� m�wi� z imperatorem Yildizem...
- Do��! - Poznaczona szramami twarz stra�nika pozosta�a kamienna. - Zejd� ni�ej, do sali og�lnej, i z�� pro�b� u eunucha, Dashibt Beya. Je�li twoja sprawa jest istotna, zostaniesz przyj�ty na audiencji.
- Ale� panie... Chcia�em powiedzie�, �o�nierzu! Ibn Uluthan, najdostojniejszy mag, powiedzia� mi...
Zdyszany, zmieszany akolita czu� si� coraz bardziej niepewnie. Nagle co� sobie przypomnia�. Si�gn�� w zanadrze kaftana i czego� w zdenerwowaniu szuka�. Stra�nik sta� przed nim nieporuszony, wida� nie obawiaj�c si�, i� tak w�t�y m�odzieniec m�g�by wydoby� znienacka bro�.
Tymczasem przybysz spod bogato zdobionego okrycia wydoby� ci�ki amulet, b�yszcz�c� z�ot� bry�k� na p�tli z jedwabnego sznureczka. Zamacha� ni� w powietrzu, by stra�nik zdo�a� si� przyjrze�.
- Muszla w kszta�cie rogu... symbol Prorok�w Khitaju. - Dow�dca warty popatrzy� ch�odno na Azhara. Potem zwr�ci� wzrok na swego towarzysza, kt�ry skin�� ze zrozumieniem g�ow�. Bractwo mia�o wst�p wsz�dzie, nawet przed oblicze imperatora.
Bez zb�dnych s��w oficer cofn�� top�r. Zawiesiwszy jego ci�ki obuch na uchwycie u pasa, odwr�ci� si�, by otworzy� ozdobne drzwi. Uchyli� jedno skrzyd�o i ruszy� szybkim krokiem, z Azharem depc�cym mu po pi�tach. Drugi ze stra�nik�w zamkn�� za nimi drzwi.
Azhar, pr�buj�c nad��y� za ci�kimi st�pni�ciami gwardzisty, ledwie o�miela� si� rozejrze�, by podziwia� otaczaj�cy go przepych kr�lewskich apartament�w. Ol�niewaj�ca t�cza kobierc�w i poduszek pokrywa�a szachownic� posadzki. Ich delikatna mi�kko�� kontrastowa�a z masywnymi kolumnami z r�nokolorowego marmuru i ci�kimi sto�ami, inkrustowanymi z�otem i onyksem. Tu i tam po�r�d tych wspania�ych komnat czekali lokaje - milcz�co i nieruchomo - o twarzach pozbawionych nawet �ladu zuchwalstwa typowego dla niewolnik�w pa�acowych. A to, m�wi� sobie w duchu Azhar, czuj�c dreszcz strachu, by� zaledwie przedsionek apartament�w Wielkiego.
Gwardzista zatrzyma� si�, by zamieni� kilka cichych s��w z brodatym niewolnikiem, kt�rego wspania�y turban �wiadczy� o wysokiej randze. Potem poprowadzi� Azhara przez jedne z wyko�czonych �ukiem drzwi do wysoko sklepionej komnaty wygl�daj�cej jak sala balowa. Jednak�e pod�oga opada�a ku �rodkowi szerokimi stopniami, przypominaj�c stadion czy amfiteatr.
Na najwy�szym poziomie tego amfiteatru, wy�o�onym kosztownymi jedwabiami, spoczywali eunuchowie i urz�dnicy dworscy. Po drugiej stronie, na wy�cie�anej sofie zasiada� sam �wietlisty. Wachlowa�o go dw�ch kl�cz�cych u jego st�p niewolnik�w. Azhar stwierdzi� jednak, �e nie jest w stanie marnowa� oczu na ten boski majestat, tak wyj�tkowej natury widowisko rozgrywa�o si� w p�ytkim zag��bieniu po�rodku komnaty.
Dwie kobiety, m�ode i zgrabne, toczy�y dziwaczny pojedynek za pomoc� pary szerokich szczypiec i t�pych hak�w. Obie zawodniczki by�y bose. Za ca�y str�j s�u�y�y im lu�ne koszule i pantalony z cienkiej, przypominaj�cej paj�czyn�, tkaniny, teraz ju� mocno podartej. Najwyra�niej ka�da z nich pr�bowa�a zedrze� odzie� z przeciwniczki.
Akolita patrzy� zdumionym wzrokiem. Kruczow�osa dziewczyna w�a�nie oddar�a kleszczami pas materia�u, obna�aj�c spory fragment kszta�tnego uda swej rudej rywalki. Ale tamta szybko odp�aci�a pi�knym za nadobne i rozszarpa�a hakiem koszul� przeciwniczki. Po tym sukcesie przez kr�g obserwator�w przebieg�y stonowane, kulturalne oklaski.
Walka niespodziewanie zosta�a wstrzymana. Azhar, pod��aj�c za pytaj�cymi spojrzeniami widz�w i zawodniczek, wlepi� wzrok w imperatora. W�adca strzeli� palcami, przyzywaj�c stra�nika. Obie kobiety pos�usznie opu�ci�y aren� i przysiad�y na najni�szym stopniu.
Imperator Yildiz �wietlisty, kt�rego akolita nigdy dot�d nie mia� przywileju ogl�da� z tak bliska, by� niskim, pulchnym m�czyzn� o oliwkowej cerze. Azhar bezskutecznie pr�bowa� doszuka� si� w nim jakichkolwiek oznak cesarskiego dostoje�stwa. Bez w�tpienia jedwabna szata i spiczaste pantofle kosztowa�y maj�tek, a paznokcie i fryzura zosta�y najstaranniej przyci�te. Lecz rysy oliwkowej twarzy i postawa monarchy nosi�y pi�tno md�ej pospolito�ci, jak�e r�nej od wyobra�e� Azhara o kr�lewskim majestacie.
- Z czym przybywasz? - Imperator przeni�s� spojrzenie ma�ych, ciemnych, znudzonych oczu z kl�cz�cych stra�nik�w na speszonego akolit�. - Jakie� wie�ci przesy�a mi dzi� Dw�r Prorok�w? Czarnoksi�skie ostrze�enie o jakiej� nowej kl�sce w kampanii po�udniowej? Czy tylko jeszcze jedn� niezrozumia�� interpretacj� mego horoskopu? - Yildiz beznami�tne wpatrywa� si� w oblicze Azhara.
- O, Wasza �wiat�o�ci! - Oszo�omiony strachem i wstydem za swe blu�niercze my�li, a jednocze�nie uspokojony �agodnym g�osem wielkiego w�adcy, akolita zachwia� si� jak trzcina na wietrze i osun�� na pod�og�, uderzaj�c czo�em przed imperatorem. - Wielki Panie, wybacz to wzruszenie! - Palce m�odzie�ca z czci� dotyka�y zadartych czub�w naszywanych rubinami cesarskich pantofli. - Moi uczeni panowie kazali mi przekaza� wie�� o wydarzeniu z dzisiejszego ranka... Nie o�mieli�bym si� niepokoi� ci�, Panie... - Jego g�os zadr�a� i �cich�, ostatni dreszcz strachu wstrz�sn�� zgarbionymi ramionami.
- Tak, tak, wiem. Ale co to za wie��? Mo�esz wsta�. - Yildiz w zniecierpliwieniu skin�� w stron� asystuj�cej stra�y. - Pom�cie mu!
- O, Wasza �wiat�o�ci! - Usi�uj�c pokona� niemoc ko�czyn s�abiutkim g�osem odezwa� si� Azhar. Czu�, �e silne d�onie d�wigaj� go z posadzki. - M�j pan, Ibn Uluthan, widzia� przez Kryszta�owe Okno militarne wydarzenie, zwi�zane z Waszym Majestatem. - Czu�, �e dusi go ciasny ko�nierz kaftana. Wci�� nie o�miela� si� spojrze� w oczy Wielkiego. - Imperatorze, powiedzieli mi, bym poprosi�... B�agaj� o tw� bosk� obecno��, o Panie ca�ego Turanu!
- Czy to wszystko? - Yildiz energicznie wsta�. - Mo�e, z woli Tarima, uczynili chocia� jakie� post�py! Je�li tak, ch�tnie to zobacz�. - Z�otow�osy s�u��cy poderwa� si� spod �ciany, by na g�owie imperatora umie�ci� masywny, wysadzany klejnotami turban, kt�ry znacznie dodawa� w�adcy wzrostu i majestatu. Imperator strzeli� palcami na Azhara i oficera stra�y. - Chod�cie. P�jdziemy wewn�trznym przej�ciem. A tymczasem niech walka toczy si� dalej, dla uciechy moich go�ci.
Gdy zawodniczki w poszarpanych szatach powsta�y, by znowu si� ze sob� zmierzy�, Yildiz wyprowadzi� Azhara z komnaty. Szereg coraz w�szych arkad i podw�jnie strze�onych drzwi doprowadzi� ich w ko�cu do d�ugiej, pozbawionej okien sieni. O�wietla�y j� lampki oliwne, zwieszaj�ce si� z sufitu w miejscach skrzy�owania korytarzy. Azhar wiedzia� o istnieniu tajnego przej�cia, zarezerwowanego do prywatnego u�ytku imperatora, ale nie mia� poj�cia o jego rozleg�o�ci. Zdawa�o si� ono biec przez ca�� d�ugo�� olbrzymiego pa�acu, ze schodami i odga��zieniami docieraj�cymi do najodleglejszych skrzyde� budynku.
Zdj�wszy z haka lamp�, towarzysz�cy w�adcy gwardzista powi�d� ich po d�ugich, spiralnych schodach a� pod okute mosi�dzem drzwi. Tu Yildiz wydoby� z zanadrza wieloz�bny klucz, kt�ry wsun�� do ukrytej szczeliny. Z cichym szcz�kni�ciem drzwi otworzy�y si� na rozleg�e atrium Dworu Prorok�w.
Weszli do wysokiej, nakrytej kopu�� komnaty. Cisza, niezb�dna wiekowym m�drcom do ich medytacji, a� d�wi�cza�a w uszach. K�ty o�miobocznego pomieszczenia zastawione by�y p�kami z zakurzonymi fetyszami i zwojami pergaminu, dobrze schowanymi przed �wiat�em. Ale �rodow� cz�� komnaty roz�wietla�y promienie s�o�ca, wpadaj�ce przez oszklon� kopu��. Zainstalowana pod ni� drewniana antresola s�u�y�a do obserwacji gwiazd.
Do komnaty wiod�o kilka wyko�czonych �ukiem wej��, lecz by�o tu tylko jedno okno. Wpatrywa�o si� w nie dw�ch m�czyzn - stary czarnoksi�nik i oficer, kt�ry z szacunkiem obr�ci� si� ku przybyszom. Kiedy Yildiz z wystraszonym Azharem u boku wkroczy� do komnaty, obydwaj m�czy�ni zamarli w g��bokim pok�onie.
- Witaj, o Pe�en �aski! - Ibn Uluthan by� wysokim m�czyzn�, odzianym w ciemny, z kapturem odrzuconym na plecy, burnus radcy dworu. Nad czo�em k��bi�a si� burza siwych w�os�w. - Prosili�my ci� o przybycie, Panie m�j, z powodu wa�nych spraw rysuj�cych si� na horyzoncie. Teraz Wasza Wysoko�� mo�e doceni� dzia�anie naszych zakl��.
- Zaprawd�, o Imperatorze. Uluthan i jego magowie tym razem nas nie zwodz�. Wszystko tu wida�. - Ubrany na czarno oficer, genera� Abolhassan, przytakn�� i zazdro�nie zerkn�� na czarnoksi�nika, a jego mocne, ��te z�by zab�ysn�y w fa�szywym u�miechu pod ciemnymi w�sami. - Wygl�da na to, �e wreszcie mamy wiadomo�ci z po�udniowej kampanii. - Gdy obr�ci� si� do jasnego okna, wojskowe odznaki zamigota�y na czarnym kopcu turbanu.
Prostok�t okna by� dobrze widoczny, gdy� �wieci� b��kitno-zielonym blaskiem, odmiennym od bladoz�otych promieni s�onecznych, wpadaj�cych przez szklan� kopu��. Zafascynowani przybysze podeszli bli�ej. Widok, jaki ujrzeli, by� jeszcze bardziej zaskakuj�cy. Zamiast zadymionego miejskiego krajobrazu, kt�ry Azhar uprzednio widzia� z tarasu, rozci�ga�a si� przed ich oczami d�ungla pod parnym tropikalnym niebem, gdzie w�r�d g�stwiny ro�linno�ci majaczy�y kopce i szczyty staro�ytnych ruin, a ma�e ludzkie postacie kr�ci�y si� wok�.
Aczkolwiek cesarski pa�ac by� ogromny, nie wydawa�o si� mo�liwe, by taka przestrze� mog�a pomie�ci� si� w jego murach. Nawet gwardzista o nieporuszonej twarzy, przekl�wszy w my�lach, stwierdzi�, �e jest �wiadkiem niesamowitych czar�w. Okno samo w sobie by�o jedynie solidn�, wyk�adan� czarnymi kafelkami framug�, w kt�rej osadzono szyb� z zadziwiaj�co g�adkiego kryszta�u. Niemniej rozci�ga� si� z niego widok nie na dziedziniec czy ogr�d, ale na obce miejsca, bardzo odleg�e od rojnej stolicy.
- Faktycznie, fascynuj�ce! Dobra robota, Ibn Uluthanie. - Imperator, przysuwaj�c si� bli�ej framugi, skin�� g�ow� u�miechni�temu czarnoksi�nikowi. - Poprzednio ledwie zwr�ci�em uwag� na moc twych czar�w. Ale te� nigdy nie by�o to nic tak zadowalaj�cego jak to! - Wskaza� w d�, na ludzkie postaci widoczne w g��binach d�ungli. - Nieprzebyta d�ungla Venjipuru! A to, jak mniemam, s� nasze oddzia�y przeprowadzaj�ce operacj� wojskow�?
Promieniej�cy z dumy Ibn Uluthan przytakn��. - Tak, Wasza �wiat�o�ci. Aby uzyska� ten efekt, wzmocnili�my projekcje si�y astralnej, nad kt�rymi pracowali�my od miesi�cy. Jak ci, Panie, wiadomo, przeszkadza�y nam fa�szywe obrazy emitowane przez wroga. Ale dzisiejszego ranka, z nie ca�kiem jasnych dla nas powod�w, czary Venji zacz�y s�abn��. �ledz�c powr�t ich emanacji do wygasaj�cego �r�d�a, zdo�ali�my uchwyci� t� akcj�.
- Nie wiesz, dlaczego op�r znikn��?
- Nie, Imperatorze. Mamy nadziej�, �e oznacza to �mier� arcymaga, Mojurny. Bez jego mocy buntownicy Venji ju� nigdy nie zdo�aj� oprze� si� naszym czarom.
Kiedy Ibn Uluthan m�wi�, widok z okna przesun�� si� nagle do przodu i w d�. Obserwatorzy gwa�townie chwycili si� parapetu. �wiat�o zafalowa�o i przy�mi�o, a li�cie drzew rozp�ywa�y si� pod framug�, jakby w magiczny spos�b d�ungla wdziera�a si� do komnaty. Ale uczucie ruchu by�o jedynie z�udzeniem. Ibn Uluthan, zanurzywszy palce w ma�ej miseczce z czarnym olejkiem, zmieni� k�t i kierunek widoku z okna. Genera� Abolhassan przysun�� si� bli�ej Yildiza, wskazuj�c na poruszaj�ce si� postaci, kt�re by�y teraz bli�sze i lepiej widoczne.
- Ci ludzie to Tura�czycy, jeden z naszych specjalnych patroli w d�ungli. P� miesi�ca temu wys�a�em na po�udnie rozkazy. Unicestwienie Mojurny by�o zadaniem tych �o�nierzy. Mo�e w�a�nie ubili starego �ajdaka i oczy�cili nam drog�? Je�li ten rodzaj ��czno�ci z frontem w Venjipur zostanie utrzymany, a Ibn Uluthan m�wi, �e zostanie, to sko�cz� si� nasze k�opoty z dowodzeniem. W takiej sytuacji mo�liwa jest niemal nieograniczona ekspansja...
- Rzeczywi�cie, teraz mog� dowodzi� osobi�cie. Nie potrzebuj� ju� twojego po�rednictwa, generale! - Zaledwie rzuciwszy okiem na Abolhassana, Yildiz wpatrzy� si� w zdumiewaj�cy obraz przed sob�. Dzi�ki mocy Ibn Uluthana, mogli pod��a� wzrokiem przez g��biny d�ungli za grup� Tura�czyk�w. Najbli�ej ich punktu obserwacyjnego znalaz� si� ostatni z �o�nierzy - wielki, poruszaj�cy si� z lekko�ci� tygrysa wojownik, kt�ry widocznie rozmy�lnie pozosta� w tyle, rozgl�daj�c si� w poszukiwaniu oznak pogoni.
- Ten olbrzym jest p�nocnym barbarzy�c�, prawda? - Yildiz raczej stwierdzi�, ni� pyta�. - S�dz�c z wygl�du to Vanir. Oni tak wspaniale prezentuj� si� w mundurze. Trzeba ich wi�cej zwerbowa�!
Ostro�no�� zamykaj�cego poch�d wojownika okaza�a si� uzasadniona. W li�ciastym cieniu mign�y trzy ciemne, wp�nagie sylwetki. Klinga miecza b�ysn�a raz i drugi w mroku. Li�cie posypa�y si� z krzew�w. Potem jatagan zatoczy� szybki kr�g, dosi�gaj�c trzeciego ze �cigaj�cych, kt�ry pad� na skr�cone cia�a swoich towarzyszy. Nie ogl�daj�c si� za siebie, samotny olbrzym opu�ci� miejsce potyczki i pod��y� za swym oddzia�em.
- Sami widzieli�cie - przem�wi� genera� Abolhassan. - Ci zbuntowani Hwongowie s� marnymi wojownikami. Nasze oddzia�y cesarskie z �atwo�ci� ich pobij�, czy to z pomoc� si� nadprzyrodzonych, czy bez nich! Czary, takie jak ten, s� zadziwiaj�ce, to prawda. Ale nawet to okno ma w gruncie rzeczy niewielk� przydatno��, bo brak nam mo�liwo�ci szybkiego porozumiewania si� z frontem. - Patrzy� na maga, kt�rego oczy b�yszcza�y zielonym �wiat�em, odbitym z czarodziejskiego okna. - Dotychczas s�u�y�y nam go��bie pocztowe i one w�a�nie dalej pozostan� najlepszym �rodkiem ��czno�ci, chyba �e zostan� powo�ane do dzia�ania silniejsze czary.
Yildiz nie reagowa� na s�owa genera�a. Imperator nie odrywa� wzroku od d�ungli, a w jego oczach odbija�o si� zadowolenie, jak w�wczas, gdy przygl�da� si� zapasom na swej prywatnej arenie. - Ale� to cudowne, Ibn Uluthanie, widzie� to wszystko tak wyra�nie! My�l�, �e mo�emy wykorzysta� twoj� magi� do silniejszego zaanga�owania naszych kap�an�w i szlachty w kampanie pograniczne i wzbudzenia bardziej wojowniczych nastroj�w na dworze. Potrzeba nam czego� tak dramatycznego, jak widok z tego okna, by wzbudzi� u ludzi ducha walki! - U�miechn�� si�, po czym z zadowoleniem wzruszy� ramionami. - Oczywi�cie, w ka�dym wypadku musimy broni� naszych praw do Venjipuru. Nic tego stanu rzeczy nie zmieni. Ale mo�liwo�� pokazania naszych sukces�w mo�e pom�c w jednoczeniu dworu.
- Zaprawd�, Wasza �wiat�o�ci, doskona�y pomys� - przytakn�� genera� Abolhassan, cho� jego ton brzmia� nieprzekonuj�co. Tr�ci� �okciem Ibn Uluthana. - A teraz, magu, kiedy ju� ten wypad do d�ungli spe�ni� swoje zadanie, a dalsze losy tak ma�ego oddzia�u nie maj� �adnego znaczenia, czy potrafisz wyczarowa� nam widok bram miasta Venjipur, by�my mogli sprawdzi� prezencj� tamtejszych cesarskich wartownik�w? Wierz mi, nic lepiej nie ujawnia morale walcz�cych... Ale powiedz, co to takiego?
Pi�tka m�czyzn obr�ci�a si� w stron� ja�niej�cego okna. Znad brzeg�w framugi atakowa�y ziele� d�ungli smugi bladej mg�y. Rozszerzaj�c si� gwa�townie, mg�a nie tylko zaciemni�a widok, lecz zdawa�a si� po�era� i rozwadnia� zarysy ga��zi i zwisaj�cych pn�czy. Na ich oczach ca�y widok stopi� si� w bezkszta�tn� biel, jakby przecinan� sko�nymi strugami deszczu.
W zamglonym centrum tego widowiska pojawi�o si� nagle co� ma�ego i szarego. Przedmiot ten, szybko si� powi�kszaj�c i nabieraj�c ostro�ci, zdawa� si� mkn�� w kierunku widz�w.
Akolita Azhar nerwowo szarpn�� si� do ty�u, a pozostali spr�yli si� do skoku, gdy �w przedmiot nagle zatrzyma� si�. Wype�nia� teraz wi�ksz� cz�� okna. Wspaniale zdobiona srebrna czaszka, b�yska�a kryszta�ami i drogimi kamieniami. W jej ustach osadzone by�y diamenty, z�ymi iskierkami w oczach �arzy�y si� rubiny. Zielone jadeity i ��te topazy uk�ada�y si� w twarde, zapadni�te rysy twarzy.
- Bismillah! - Czarnoksi�nik Ibn Uluthan, t�umi�c przekle�stwo, przesta� miesza� w mo�dzierzu z czarnym p�ynem. - Ta czaszka jest god�em Mojurny, jego osobistym fetyszem, niech go Tarim obr�ci w proch! Imperatorze, przebacz mi!
- Hmm... czy to oznacza, �e wr�g zn�w przej�� kontrol� nad czarodziejskim eterem? I to tak szybko? - Yildiz spogl�da� to na okno, to na maga, z wyrazem lekkiego rozczarowania. Czarnoksi�nik zamilk�, obserwuj�c Yildiza. Wszyscy obecni wiedzieli, �e cesarskie rozczarowanie, nawet niewielkie, �atwo mo�e zamieni� si� w �miertelny gniew.
Wreszcie o�mieli� si� przem�wi� akolita Azhar.
- To mocny czar, Wasza �wiat�o�ci, rzucony albo przez M�j urn�, albo przez kt�rego� z jego przera�aj�cych uczni�w.
- Prawdopodobnie przez samego czarnoksi�nika - odzyska� g�os Ibn Uluthan - poniewa� s�ynie on z zawistnego ukrywania �r�de� swej mocy. Wida� desantowi genera�a nie uda�o si� starego zabi�.
- Niech szlag trafi twoje domys�y, magu! - Abolhassan, w odr�nieniu od imperatora, gwa�townie wybuchn��. - Nie ma �adnych powod�w do przypuszcze�, �e moim �o�nierzom si� nie powiod�o. A swoj� drog�, to czy twoja moc jest tak s�aba, �e bezz�bny staruch, mamrocz�cy nad suszonym zielskiem i skrzyd�ami ciem, mo�e ci� pokona�, gdy tylko przyjdzie mu na to ochota?
- Wyra�asz zbyt pochopne opinie, generale! - Ibn Uluthan, wci�� stoj�c na swym podium, popatrzy� jakby przepraszaj�co w jaskrawe oblicze czaszki. - We� pod uwag�, �e Zatoka Tarqheba le�y bardzo daleko od Aghrapuru. Mistyczne moce Dworu Prorok�w maj� korzenie tutaj, w wierze naszego ludu w boga Tarima, w naszych �wi�tyniach i cesarskich relikwiach, naszych mod�ach, nawet w �wi�tych kamieniach tego pa�acu. Te moce s� olbrzymie, ale nie absolutne. Z ka�d� mil� na po�udnie od Turanu, przez G�ry Kolchidzkie i w g��b d�ungli, nasze moce s�abn�, a moce naszych wrog�w zyskuj� na pot�dze!
- Fe, kiepskie usprawiedliwienie! - Genera� rzuci� pewne siebie spojrzenie na Yildiza, a potem ponownie odwr�ci� si�, by ostatecznie upokorzy� maga. - Otrzyma�e� pieni�dze i w�adz�, jakich za��da�e�, Ibn Uluthanie... A nawet wi�cej, wbrew opinii wielu z nas. To powinno ci� zobowi�zywa� do lepszych stara�! Czy�by� chcia� powiedzie�, �e najpot�niejsze imperium �wiata nie mo�e narzuci� swej mistycznej woli bandzie dzikus�w z d�ungli i b�otnistych ry�owisk?
- Generale Abolhassan - g�os Yildiza, �agodny i d�wi�czny, powstrzyma� rozw�cieczonego oficera. - To chyba niezbyt na miejscu, �e jeste� tak z�y, kiedy ja, tw�j imperator, zachowuj� spok�j. Z pewno�ci� i tak jeste�my na najlepszej drodze do zwyci�stwa w Venjipur? Wszyscy doradcy ci�gle zapewniaj� mnie o tym. Od ciebie r�wnie� s�ysza�em to samo. - Imperator skin�� g�ow� czarnoksi�nikowi i obr�ci� si� ku drzwiom. - Kiedy uznam za stosowne skarci� Ibn Uluthana, zrobi� to. Ale na razie mam nadziej�, �e b�dzie on ofiarnie kontynuowa� swe wysi�ki.
- Z pewno�ci�, Wasza �wiat�o�ci! - Zmarszczywszy brew, genera� sk�oni� si� zdawkowo czarnoksi�nikowi i pod��y� za Yildizem i jego gwardzist� do wewn�trznego przej�cia. Azhar i Ibn Uluthan w milczeniu przygl�dali si� odej�ciu go�ci. Na plecy tr�jki m�czyzn pada� groteskowy blask z okna, gdzie promienia� straszliwy u�miech wysadzanej klejnotami czaszki.
III
Fort Sikander
W miar� jak tropikalne s�o�ce wspina�o si� na niebosk�on, jego przyt�aczaj�cy �ar wzmaga� si� nieub�aganie. Bezlitosna kula przypomina�a zlane potem cia�o zapa�nika, kt�ry z wolna przyt�acza rywala do gor�cej, suchej ziemi.
Od momentu przybycia do Venjipur, Conan cz�sto podziwia� kontrast mi�dzy wilgotnymi wyziewami parnej d�ungli, a suchym skwarem panuj�cym na otwartych przestrzeniach. Tutaj, gdzie naje�d�cy wyci�li drzewa i pn�cza, by wznie�� palisad�, obna�ona ziemia poznaczona by�a bruzdami i wykrotami skamienia�ymi od upa�u... co najmniej do popo�udnia, kiedy d�d�ysty szkwa� znad Zatoki Tarqheba zamieni jaz powrotem w grz�skie b�oto.
Zbli�a�o si� po�udnie. Promienie, odbite od ��tego gruntu, stawa�y si� nie do wytrzymania. Conan wsun�� si� pod markiz� przed wej�ciem do namiotu-kantyny. W jego wn�trzu t�oczyli si� zm�czeni upa�em �o�nierze i wielkookie dziewczyny z Venji, ci�gn�ce za wojskowym taborem. Przybysz z Pomocy spocz�� na tyle blisko wej�cia, by mie� nie zak��cony widok na obozowisko oficer�w sztabowych po drugiej stronie placu. Wok� unosi� si� md�y zapach kwasu chlebowego i od�r obozowej kantyny.
Jurna przecisn�� si� bli�ej przyjaciela, sarkaj�c, jak to by�o w powszechnym zwyczaju. - Niezbyt serdecznie nam podzi�kowa� kapitan Murad za najazd na �wi�tyni� demona. Niepotrzebnie Conanie, powiedzia�e� im, �e stary uciek�! - Czarnosk�ry �o�nierz u�miechn�� si�, a jego z�by i oczy zab�ys�y w cieniu ��tym blaskiem. - Powinni�my byli �ci�� g�ow� najbrzydszemu wojownikowi i pokopa� j� par� mil przez d�ungl�. Nikt by nie w�tpi�, �e nie jest to g�owa Mojurny. Nagrodziliby nas tygodniow� przepustk� do stolicy!
Conan potrz�sn�� g�ow� i po przyjacielsku po�o�y� r�k� na ramieniu Jurny.
- Nie, ch�opie. Ten stary po�eracz jaszczurek jest zbyt gro�nym nieprzyjacielem, by go lekcewa�y�. Gdyby nasi dow�dcy uznali, �e on nie �yje, mogliby sta� si� jeszcze bardziej beztroscy i niedbali. A kto by potem ponosi� konsekwencje ich niewydarzonych plan�w? - Osuszy� kubek kwa�nego piwa i skrzywi� si�. - Ale na wszystkich bog�w �nie�nych g�r, Venjipur jest parszywym miejscem! Zaci�gn��em si� do tura�skiej armii, bo s�u�ba na po�udniu zdawa�a mi si� �atwa. A teraz uwa�am si� za szcz�ciarza, gdy udaje mi si� prze�y� kolejny dzie�!
- Tak jest, Conanie, to prawda. Pami�tasz, kiedy� walki w Venji zdawa�y si� dobr� okazj� do awansu? - U�miech Jurny b�ysn�� ponownie, tym razem marzycielsko. - Ale tu wszyscy to arystokratyczne orl�ta o ostrych dziobach, urodzone do dowodzenia. - Zmarszczy� ponuro brwi. - Je�li nigdy nie wystawiaj� si� na niebezpiecze�stwo, to sk�d mia�yby si� wzi�� wakaty? Oj, to zbyt przygn�biaj�ce, by o tym my�le�! - Wojownik z Kush rozejrza� si� smutno po �o�nierzach, wyleguj�cych si� w pobli�u. Zatrzymawszy wzrok na najwi�kszym z nich, kt�ry przewy�sza� wzrostem nawet Conana, zapyta�: - A ty, Orvad? Co ciebie sprowadzi�o do Fortu Sikander?
Zagadni�ty by� naprawd� pot�nym m�czyzn�, tak wysokim, �e jego potargana czupryna szorowa�a po brudnym sklepieniu namiotu. Proste, czarne k�aki z jednej strony w nienaturalny spos�b przylega�y do czaszki, zdradzaj�c brak ucha, by� mo�e utraconego w jakiej� bitwie na p�nocy - nikt nawet nie o�mieli� si� o to zapyta�. Rysy twarzy Orvada, cho� zgrubia�e i zniekszta�cone szramami, pozwoli�y rozpozna� w nim mieszka�ca Turanu lub Hyrkanii. Marszcz�c pe�ne blizn czo�o, wojownik d�ugo wpatrywa� si� w Jum�. Wreszcie przem�wi�.
- Zabi�em karczmarza w Sultanapurze - zagrzmia�. - �ajdak pr�bowa� zaprawi� mi wino i ukra�� �o�d. Potem zat�uk�em kilku krewniak�w karczmarza i jakich� stra�nik�w miejskich. - Orvad zmarszczy� brwi w zamy�leniu. - Kiedym wr�ci� do garnizonu, to wezwa� mnie komendant. Powiedzia�, �e jak tak lubi� zabija�, to Venjipur b�dzie dla mnie dobrym miejscem. Wi�c tu jestem. - Olbrzym spu�ci� wzrok i potrz�sn�� g�ow� z dziecinnym rozczarowaniem. - Ale komendant mi nie powiedzia�, �e b�d� tu zabija� tylko Hwong�w, takie ma�e, ��te ma�py. To nie to samo, co zakatrupi� m�czyzn�!
Jego spostrze�enie zosta�o przyj�te gromkim �miechem. Do gard�owego, basowego rechotu wkr�tce do��czy�y si� damskie chichoty, gdy �o�nierze przet�umaczyli dowcip dziewkom obozowym. Orvad potoczy� wzrokiem po swoich towarzyszach. Zmarszczy� brwi w podejrzeniu, �e kpi� z niego, a d�onie powoli zacisn�y mu si� w pi�ci. Jurna, widz�c co si� dzieje, po�o�y� r�k� na jego ramieniu.
- Tak, Orvadzie! Masz racj�! Wszyscy tu czuj� to samo! Na szcz�cie, Hwongowie s� nie�atw� zwierzyn�, wi�c mamy tu troch� rozrywki.
Gdy Orvad g�upkowato si� u�miechn�� i przytakn��, zebrani ponownie wybuchn�li serdecznym �miechem. Jurna, powt�rnie uspokoiwszy olbrzyma, zam�wi� dla niego nast�pne piwo i powr�ci� do boku Conana. Cymmerianin nie przy��czy� si� do og�lnej weso�o�ci. Przygl�da� si� usytuowanemu naprzeciwko kantyny budynkowi o �cianach z kloc�w drewna i p��ciennym dachu.
- Nawet g�upkowaty Orvad jest niezadowolony! - Westchn�� Jurna. - Czy� w og�le jest jakikolwiek �o�nierz na tyle ciemny, by by� zadowolonym ze s�u�by w Venjipurze?
- Nie masz racji. - Conan wskaza� g�ow� naro�nik namiotu, gdzie grupa m�czyzn siedzia�a w�r�d wyziew�w z d�ugich, dymi�cych na ��to fajek. - Pami�taj, �e dla mi�o�nik�w lotosu, ten kraj jest rajem - przypomnia� przyjacielowi. - M�drcy Venji odkryli �r�d�a rado�ci, kt�re - jak sami twierdz� - czyni� ich nieprzydatnymi do innych rodzaj�w s�u�by. Mo�e pewnego dnia ty i ja r�wnie� nauczymy si� kocha� Venjipur!
Spokojny, powa�ny g�os wtr�ci� si� obok nich.
- Cz�sto my�l�, bracia, �e jeste�my tu tylko z powodu handlu lotosem. - Szczup�y, ogorza�y �o�nierz, znany Conanowi jako Babrak, do��czy� do nich bezceremonialnie. - Ekstrakty z czerwonego i purpurowego lotosu osi�gaj� olbrzymie ceny w krajach Hyborejskich. Obok innych narkotyk�w, ta grzeszna u�ywka jest jednym z najwa�niejszych towar�w wysy�anych z Turanu. Wstydliwa sprawa dla kraju, kt�ry deklaruje przestrzeganie praw Tarima! - Tak, to prawda. - Conan wci�� obserwowa� drewniany pawilon. - Moje do�wiadczenia z lotosem by�y najcz�ciej wymuszone i omal nie zako�czy�y si� fatalnie. Nie ufam tego rodzaju miejskim uciechom.
- Ani ja - zapewni� Jurna, cho� w jego dobrodusznym u�miechu b�ysn�a ironia. - Pochodz� z Kush, gdzie czarny lotos by� zawsze �wi�to�ci�. Ale to nie powstrzymywa�o cudzoziemskich mag�w i czarnoksi�nik�w od ryzykowania �yciem dla zdobycia go.
- Smutna sprawa - przytakn�� Babrak. - Jak wam zapewne wiadomo, prawdziwi wyznawcy proroka odrzucaj� wszelkie narkotyki i os�abiaj�ce u�ywki. - Wymachiwa� niewielkim zwojem, kt�ry nosi� zawsze u boku. - W poga�skim kraju, takim jak ten, bardzo wa�na jest silna wiara. Ochroni ona dusz� przed zatraceniem. Je�li tylko zachcieliby�cie zapozna� si� z drog� Tarima ...
- Tak, tak, to dobra droga, droga dzielnych wojownik�w - szybko odpowiedzia� Jurna. - �wietnie by by�o, gdyby� m�g� nam�wi� wi�cej Turanczykow, by ni� kroczyli. W��cznie z naszymi obwis�o-brzuchymi oficerami. Je�li o mnie chodzi, wci�� modl� si� i przysi�gam na bog�w moich przodk�w.
- A ty, Hyborejczyku? - Zimne, szare oczy Babraka spocz�y na Conanie. - Za jakim bogiem pod��asz?
- Przysi�gi sk�adam na Croma i jego dzielnych mro�nych krewniak�w - odpar� kr�tko Conan. - Ale musz� ju� i��. Zako�czyli przes�uchanie!