1706

Szczegóły
Tytuł 1706
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1706 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1706 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1706 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

William H. Hallahan "Polowanie na lisa" Prze�o�y�: JULIUSZ GARZTECKI Tytu� orygina�u: FOXCATCHER Ilustracja na ok�adce: BOBLARKIN Opracowanie graficzne: DARIUSZ CHOJNACKI Redaktor techniczny. JANUSZ FESTUR Copyright (c) 1986 by William H. Hallahan For the Polish edition Copyright (c) 1991 by Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. ISBN 83-85079-39-4 Nasz adres: Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 37, tel. 20-40-13 lub 20 81 62 1. Brewer przyby� do Sweetmeadow p�n� noc� w furgonie Depar- tamentu Wi�ziennictwa. Mia� na r�kach kajdanki przymocowane �a�- cuchem do sk�rzanego pasa i skute nogi. Pada� deszcz ze �niegiem i furgon na drodze dojazdowej kilkakrotnie wpada� w po�lizg. Kto� przylepi� wielk� koniczyn�1 na wewn�trznej stronie drzwi furgonu. Niezdarnie wyci�ta z arkusza pomara�czowego kartonu, mia�a na sobie napis: DO WAS, KAPU�CIANE G�OWY. �YCZENIA WESO�EGO DNIA PADDY'EGO2 PRZESY�AMY Z BELFASTU. Wi�zienny stra�nik otworzy� tylne drzwi furgonu. Popatrzy� zacieka- wiony na pomara�czow� koniczyn�, potem parskn�� zrozumiawszy �art i zerwa� j� z drzwi. Zgi�tym palcem kiwn�� na Brewera. Brewer wysiad� i potykaj�c si� wszed� do pustego pomieszczenia, wbudowanego w kamienn� �cian� wi�zienia. Kazano mu tam stan��, a kierowca furgonu, jego pomocnik i trzej stra�nicy wi�zienni zacz�li studiowa� plik dokument�w. Nast�pi�a dyskusja, potrz�sanie g�owami, a� wreszcie ca�a grupa dosz�a do zgody. Jeden ze stra�nik�w podpisa� szereg papier�w. Kierowca otworzy� kluczem zamek pasa, kt�rym spi�to Brewera, otworzy� kajdanki i na koniec otworzy� kajdany na nogach. Wr�czy� je swemu pomocnikowi, kt�ry pobrz�kuj�c poni�s� je do wyj�cia. Wrzuci� je z ha�asem do furgonu. Odjechali w mokr� ciemno��. Jeden ze stra�nik�w zatrzasn�� drzwi zewn�trzne. Przekr�ci� klucz w zamku, po czym odwr�ci� si� na pi�cie. Brewer zosta� zamkni�ty w wi�zieniu Sweetmeadow. Trzech stra�nik�w patrzy�o na niego oboj�tnie. 1 Koniczyna - god�o narodowe Irlandii. 2 Paddy - zdrobnienie od Patrick - patron Irlandii. 5 Kazali mu si� rozebra� do naga. Do wielkiego kartonu wrzuci� sw�j p�aszcz z wielb��dziej sier�ci, ciemnoszary flanelowy garnitur, sweter z wyk�adanym ko�nierzem, krawat, skarpetki, szorty. Rzeczy osobiste - portfel, klucze, zegarek, o��wek, bilon - posz�y do pogniecionej br�zowej koperty. Ci�ko dysz�c, nadszed� piel�gniarz w zielonych wi�ziennych spod- niach, nios�cy bia�� emaliowan� misk�, wy�adowan� przyborami medycz- nymi. Z ust zion�� zapachem whisky. Zbada� Brewera. Zmierzy� ci�nienie krwi, temperatur�, sprawdzi�, czy nie ma przepukliny, hemoroid�w, zapalenia gard�a, dziurawych z�b�w, protez dentystycznych, trypra, wrzod�w syfilitycznych, wszy �onowych oraz furunku��w. Stetoskopem os�ucha� p�uca i serce. Zapisa� podane mu ustnie dane w karcie zdrowia, odnotowa� r�ne blizny, w rubryce tatua� napisa� "brak" i wreszcie zrobi� Brewerowi cztery zastrzyki. Wszyscy obecni przypatrywali si�, jak nieudolnie pobiera Brewerowi krew z ramienia. Inny wi�zie� obci�� nowo przyby�emu w�osy, zadaj�c r�wnocze�nie szeptem pytania. By�y prawie takie same, jak odczytane przed chwil� przez stra�nik�w z drukowanego formularza. Jeszcze inny ustawi� go pod tablic� z podzia�k� do mierzenia wzrostu w stopach i calach oraz zrobi� mu zdj�cie. - Na staro��, gdy posiwiejesz, b�dziesz m�g� popatrze� na sw�j identyfikator i przypomnie� sobie, jaki by� z ciebie przystojniak - o�wiadczy�, rozdzielaj�c polaroidowy film. - Cholernie ci� to ucieszy. Stra�nicy wys�ali go pod prysznic. Potem, nie otrzymawszy r�cznika, czeka� go�y, mokry i zzi�bni�ty. A �nieg z deszczem bi� w okno nad jego g�ow�. Gdy sta� pod prysznicem, zabrano pud�o z jego ubraniem i kopert� z osobistymi drobiazgami. Nadal nagiego, mokrego i dr��cego, zaprowadzono korytarzem do wielkiego pokoju z szerokim i d�ugim kontuarem. Dwaj wi�niowie przygl�dali mu si� jaszczurczym wzrokiem. B�bnienie deszczu by�o tu s�ycha� wyj�tkowo g�o�no. Stra�nik popchn�� go jednym palcem do przodu i rozpocz�o si� wydawanie przydzia�u. Podano mu pokrowiec na materac, kt�ry mia� trzyma� rozchylony, a obaj wi�niowie zacz�li wrzuca� do �rodka odzie� wi�zienn�. W miar� jak poszczeg�lne sztuki przelatywa�y w powietrzu, stra�nik stawia� ptaszki w kwadracikach na karcie inwentarzowej. Podkoszulki, szorty, koszule, zielone wi�zienne spodnie, skarpety, przybory toaletowe i do golenia, r�czniki, tusz i szablon z jego nazwiskiem i numerem, poszewki na poduszk�, jeszcze kilka pokrowc�w na materac, bia�y we�niany koc, kominiarka, we�niane r�kawiczki z dzianiny, kr�tka we�niana kamizelka. Jedna Biblia. �adnego paska. 6 Bia�ow�osy wi�zie�, nie podnosz�c oczu, przymierzy� Brewerowi obuwie. --Dobrze sprawd�, czy pasuje. B�dziesz je nosi� przez d�ugi czas. Stra�nik popchn�� w jego stron� arkusz inwentarzowy wraz z d�ugo- pisem. � Podpisz tutaj. - Na d�ugopisie by� napis: PIERWSZORZ�DNE NAPRAWY. GARA� NELSONA. - Obecnie winien jeste� stanowi Nowy Jork dwie�cie trzydzie�ci siedem dolar�w i sze��dziesi�t cztery centy. � Jak mam je zap�aci�? � Nie przejmuj si� - powiedzia� jeden z wi�ni�w. - Ju� oni je z ciebie wydusz�. Wszyscy przypatrywali si�, jak wk�ada� wi�zienny str�j. Od zastrzyk�w bola�o go rami�. Mia� zawroty g�owy i gor�czk�. Pokrowiec z ca�� zawarto�ci� by� bardzo niepor�czny. Wyprowadzono go z pomieszcze� w murze wi�ziennym na ciemny wi�zienny dziedziniec. Za jego plecami twardo zamkn�y si� drzwi. Dwaj stra�nicy, jeden przed nim, a drugi za plecami, omijaj�c ka�u�e poprowadzili go przez brukowane kocimi �bami podw�rze, na kt�rym przymarzni�ty �nieg z deszczem trzeszcza� pod stopami, do g��wnego budynku. Gdy weszli, stra�nik id�cy z ty�u z trzaskiem zamkn�� za nimi drzwi i przekr�ci� klucz w zamku. Powietrze przepe�nia� smr�d wi�ziennej sto��wki, zmieszane zapachy dziesi�ciu tysi�cy n�dznych posi�k�w. Przeprowadzono go korytarzem z rzadko rozmieszczonymi lampami, po schodach ze stali i betonu, do kolejnych drzwi. I te zatrza�ni�to ha�a�liwie i zamkni�to za nimi. W ogromnym wn�trzu ha�as odbi� si� echem. Kolejny d�ugi korytarz, kilka zakr�t�w; po schodach - tym razem w d� - i jeszcze przez jedne drzwi pod��ali ca�� tr�jk�. Zn�w drzwi zatrza�ni�to i zamkni�to za ich plecami. By�y to ju� czwarte drzwi. Teraz szli wzd�u� cel, pod d�ugim szeregiem wisz�cych nad g�owami lamp. Przez kraty wyci�gano r�ce. D�onie chwyta�y pionowe pr�ty. Z kolej- nych cel odprowadza�y go spojrzenia. � Powiedz "hej", cz�owieku. � OK, Brewer. � Zasraniec. � Cze��, kochanie. Kt�ry masz numer celi? Skr�cili na lewo w kolejny korytarz. Id�cy przodem stra�nik otworzy� okratowane drzwi. Wskaza� cel� ruchem g�owy. --Do �rodka. Z korytarza dobieg�y oddalaj�ce si� kroki stra�nik�w; potem trzasn�y 7 drzwi i zamek. Znowu kroki, ledwie s�yszalne. Dalekie drzwi s�abo brz�kn�y. Daleki zamek cicho trzasn��. Pozosta� sam w ciszy. Teraz Brewer musia� spojrze� prawdzie w oczy: po tylu miesi�cach prawniczych manewr�w naprawd� znalaz� si� w wi�zieniu karnym. By� zamkni�ty w celi, zamkni�tej w bloku zamkni�tym w wielkim budynku wi�ziennym, otoczonym trzydziestostopowymi murami. Mi�dzy nim i wolno�ci� znajdowa�o si� pi�cioro zamkni�tych na klucz drzwi. Usiad� na pryczy, zacisn�� d�onie mi�dzy udami i z dr�eniem zaczerpn�� powietrza. Wi�c to si� naprawd� sta�o. Siedz�c tak i trz�s�c si� z zimna, zacz�� si� poci�. Pot obla� mu g�ow�, pociek� po twarzy i szyi. Przemoczy� mu koszul� i spodnie, pop�yn�� do nowych skarpet i but�w. Zacz�� si� ko�ysa� w ty� i do przodu. W ty� i do przodu. Jakby uspokaja� dziecko. Kto� zacz�� zawodzi�. A wtedy zacz�to go wo�a�. � Hej, Brewer. Trzymaj si�, dziecko. To betka. � To betka, dziecino. � Cz�owieku, wytrzymasz. Zdumia�o go w�asne zachowanie. Nigdy w �yciu tak si� nie ko�ysa�. Nigdy tak si� nie poci�. Ale ko�ysa� si� nadal. Kto� mu zawodz�co przy�piewywa�. --Cz�owieku, spokojnie - kto� zawo�a�. - We� si� w gar��. Nie mazgaj si�. Trzymaj si�. Zda� sobie spraw�, �e to on sam zawodzi. Ko�ysz�c si� i poc�c zawodzi� - j�cza� - rytmicznie. - G�wno, cz�owieku - powiedzia� kto� z obrzydzeniem. - Nie znosisz odsiadki, to nie ryzykuj wpadki. � Nie s�uchaj go, Brewer. Trzymaj si�. � Trzymaj si�, cz�owieku, albo wysiadaj, p�ki jeszcze masz odwag�. Hej, s�yszysz mnie? Brewer? Hej, Brewer. S�uchaj, co cz�owiek ci m�wi. Podejd� do drzwi, Brewer. Leci. Patrzysz? To �ap. By� to pas z du�� klamr�. Wyfrun�� z ciemno�ci i trafi� prosto w szaro pomalowan� pod�og� tu� przed jego cel�. Upad� i zwin�� si�. --Dla ciebie, Brewer. Bilecik wyj�ciowy. Nocny ekspres. Zapatrzy� si� na pas, kt�ry zdawa� si� patrze� na niego. �ledzi�o ich wiele oczu. Czekali, a� si�gnie r�k� przez krat� i podniesie go. Nocny ekspres. 8 Pas le�a�, z�o�liwy, morderczy, us�u�ny. Przez ca�� noc wyzywa� go, a milcz�cy ludzie patrzyli. Wielokrotnie s�ysza� metaliczny skrzyp odchylanego judasza w drzwiach korytarza. Stra�nicy te� patrzyli. Gdzie� na zewn�trz ciurka�a woda deszczowa. Po pewnym czasie us�ysza� chrapanie. �wit by� paskudny. Brewer dostrzeg� wreszcie, �e wysoko w celi, naprzeciwko drzwi, by�o okno. Z wolna z czarnego kwadratu sta�o si� ciemnoszarym kwadratem, a potem kwadratem ponurego, szarego dziennego �wiat�a. Zamiast �niegu z deszczem zacz�� pada� mokry �nieg, bij�c w okno jak zwierz� usi�uj�ce wydosta� si� z akwarium. Siedemnasty marca. �nie�ny dzie� �wi�tego Patryka; dzie�, w kt�rym Brewer zacz�� zadawa� sobie pytania, kt�rych nigdy przedtem nie stawia�. Zaraz po wschodzie s�o�ca wszed� stra�nik. - Brewer, p�jdziesz wcze�niej na �niadanie. Gdy niekt�rzy z tutej- szych narkoman�w dowiedz� si�, w jakim biznesie pracowa�e�, mog� ci sprawi� niemi�e przyj�cie. Podni�s� i schowa� pas. Wi�zie� Nr B23424309 rozpocz�� sw�j pierwszy dzie� dziewi�ciolet- niego wyroku. 2. Ojciec Bobby'ego McCalla przez ca�e jego dzieci�stwo wbija� mu do g�owy zasad�: - Nigdy nie pozw�l, by �ycie wystawi�o ci� do wiatru. Powinien by� wi�c by� przygotowany, gdy w lecie 1968 roku �ycie spr�bowa�o w�a�nie to mu zrobi�. Tego� roku, trzeciego lipca, Bobby McCall rozpocz�� pierwszy dzie� wakacyjnej posady w kancelarii s�dziego Lewisa Lewbo w S�dzie Miejskim w Filadelfii. McCall mia� dwadzie�cia jeden lat, nowiute�ki dyplom B.A.3 z Haverfod College oraz list zawiadamiaj�cy o przyj�ciu na Wydzia� Prawa Uniwersytetu Pensylwania od jesieni. --Umiej jedn� rzecz lepiej ni� ktokolwiek inny - zawsze nalega� ojciec - a �wiat stanie przed tob� otworem. - T� jedn� rzecz�, wedle zamierze� Bobbie'ego, mia�o by� prawo. Tego samego dnia, o dziesi�tej rano, wywo�ano go z kancelarii s�dziego do pilnego telefonu. - To pa�ski wujek - zawiadomi� go pomocnik szeryfa, szeroko otwieraj�c drzwi. Bobby odebra� telefon przy biurku sekretarki s�dziego. � Bobby - powiedzia� wuj Andrew - mam dla ciebie okropne nowiny. Tw�j ojciec w�a�nie mia� atak serca. � Atak serca? Dobrze si� czuje? � W�a�nie od nas odszed�. Otwiera� listy w swym gabinecie i... i jego serce przesta�o bi�. Niestety, utracili�my go, Bobby. 3 B.A. - Bachelor of Arts, dos�ownie "baka�arz sztuk wyzwolonych", odpowiadaj�cy mniej wi�cej absolwentowi uniwersytetu bez magisterium. 10 Johnny McCall by� z zawodu doradc� finansowym i maklerem papier�w warto�ciowych. Wielu ludzi uczyni� bogaczami, wielu bogaczy jeszcze bogatszymi, a zubo�y� bardzo niewielu. Te jedn� rzecz robi� lepiej ni� ktokolwiek inny i zaiste �wiat sta� przed nim otworem. Gdy zjawili si� rewidenci ksi�g, znale�li rachunki ka�dego z jego klient�w w absolutnym porz�dku; wszystkie szumia�y jak fabryczki pieni�dzy, nawet gdy zabrak�o ju� r�ki szefa. R�wnocze�nie znale�li osobiste interesy Johna McCalla w komplet- nym chaosie. Jego polisy ubezpieczenia na �ycie wygas�y z powodu nieop�acenia sk�adek. Polis� ubezpieczenia zdrowia anulowano - list zawiadamiaj�cy o tym znaleziono nie otwarty w teczce, wraz z ca�� mas� nie zainkasowanych czek�w; niekt�re z nich wystawiono przed dwoma laty. Rachunki do klient�w wysy�ano ca�kiem bezplanowo, a jego nieuregulowane nale�no�ci by�y osza�amiaj�co wysokie; niekt�rzy z klient�w nie otrzymali rachunk�w przez blisko rok; wi�kszo�� z nale�no�ci by�a ju� nie do odebrania. Jego konto czekowe by�o wyczerpane i przekroczone od p� roku. Sk�adania zezna� podatkowych zaniedbywa�, pilne wnioski w�asnego ksi�gowego zlekcewa�y�. W swym testamencie, od lat zdezaktualizowanym, rozporz�dza� aktywami, kt�- rych od lat nie posiada�. Gdy dokonano bilansu, okaza�o si�, �e mia� z jednej strony fortun� w nie odebranych nale�no�ciach, z drugiej za� wszystkim by� winien pieni�dze. Jego sprawy podatkowe by�y w straszliwym nie�adzie, a federalna s�u�ba skarbowa podj�a bardzo nieprzyjemne kroki. Do��czy� si� do tego urz�d podatkowy stanu Pensylwania. Stan New Jersey wyst�pi� z pozwem. John McCall �y� sobie dostatnio w prze�licznym, starym kamiennym domu z ogromnym trawnikiem, wychodz�cym na Klub Wiejski Saint Andrew's na Main Lin� w Filadelfii. Sezony letnie sp�dza} w s�onecznej nadmorskiej willi, po�o�onej na wydmach tu� nad pla�� w Harvey Cedars, zimy za� z jachtsmenami na Wyspach Dziewiczych, ponadto wielokrotnie wyje�d�a� na wakacje do Europy. Jego ulubione powiedzenie brzmia�o: - Cholernie dobrze si� bawi� i uwielbiam t� sytuacj�. -- W dniu swej �mierci ledwie uko�czy� czterdzie�ci osiem lat. Wdowa po nim, Mary Elisabeth z domu Carpenter, zosta�a bez �rodk�w do �ycia. Pomimo wysi�k�w jej rodzonego brata, Andrew Carpentera, znanego na Main Lin� adwokata specjalizuj�cego si� w sprawach spadkowych, kt�ry sam, bez �adnego honorarium, uporz�d- kowa� spadek po szwagrze - posz�o wszystko: dom, jacht, willa na 11 wybrze�u, nawet samoch�d. P�niej Andrew Carpenter powiedzia� Bobby'emu, �e jego ojciec pozwoli� r�nym urz�dom pa�stwowym zagrabi� niepotrzebnie ponad 900 000 dolar�w przez zwyk�e zanie- dbywanie w�asnych spraw. - Gdyby udzieli� im jedn� dziesi�t� tej uwagi, kt�r� po�wi�ca� ka�demu ze swych klient�w, z �atwo�ci� by�by wart ponad dziesi�� milion�w. Maj�c dwadzie�cia jeden lat, Bobby McCall znalaz� si� bez grosza na studia na wydziale prawa oraz z matk� na utrzymaniu - kobiet�, kt�ra nie przepracowa�a przez ca�e �ycie ani jednego dnia. . Z nad grobu Bobby odprowadzi� matk� trzymaj�c j� za �okie�. By� pe�en smutku i zdumienia. Matka - kt�ra zbudowa�a swe �ycie kosztem ukochanego Jacka - by�a niepocieszona. Bobby us�ysza�, jak jeden z m�czyzn stoj�cych ko�o srebrzystego Rolls-Royce'a m�wi� do drugiego: - Najbystrzejszy finansista, jakiego kiedykolwiek spotka�em. Drugiego takiego zapewne nie znajdziemy. - I to do ko�ca �ycia - potwierdzi� drugi.- To fatalne, �e w spadku nie pozostawi� chocia� cz�ci swego m�zgu. Zmiana by�a szokuj�ca. Jednego dnia Bobby McCall by� synem bogacza, �wiadkiem tego, jak najbogatsi i najpot�niejsi ludzie wchodz� do biura ojca: senatorowie, s�dziowie, s�ynni sportowcy,, menad�erowie show-biznesu, a wszyscy d�wigali ogromne kosze pieni�dzy, b�agaj�c ojca, by im dopom�g�. Nast�pnego dnia wspania�y dom by� stracony, s�ynna oran�eria matki odarta z ro�lin i akwari�w, cudowne umeblowanie znik�o, kucharz i pokoj�wka zwolnieni, a matka p�n� noc� przeszmuglowa�a do gara�u kuzyna bezcenny antyczny zegar i zabytkow� komod� "bomb�". Wraz z matk� cztery dni w�drowa� na Montgomery Avenue od jednej kamienicy do drugiej. Nie by�a w stanie zrozumie�, �e nie sta� jej na kosztowne mieszkanie - natychmiast wybra�a apartament z czterema sypialniami i wliczon� w czynsz pokoj�wk�. Wreszcie, okropnie wzdychaj�c i wyk��caj�c si� jak dziecko w spo- s�b, jakiego Bobby nigdy u niej nie widzia�, pozwoli�a si� przenie�� do dwupokojowego mieszkania w Ardmore. Nie mia�a poj�cia o go- towaniu. 12 Wuj Andrew - z pe�nym gorliwo�ci oddaniem starszego brata - dopi�� wreszcie tego, �e z resztek zeskroba� dla niej maj�tek, sk�adaj�cy si� z ubezpieczenia spo�ecznego oraz male�kiej emerytury, oko�o 12 000 dolar�w rocznie. Gdy przyszed� pewnego wieczoru, by jej to oznajmi�, uj�� jej d�onie, spogl�daj�c swymi podkr��onymi oczami chorego na serce cz�owieka. - Teraz, Bess, b�dziesz musia�a wzi�� si� w gar��. Jestem w bardzo z�ym stanie zdrowia i nied�ugo ju� b�d� m�g� by� obok ciebie, by si� tob� opiekowa�. Po prostu musisz zrozumie�, �e nie ma ju� �adnych pieni�dzy poza tymi och�apami. Teraz, dziewczyno, musisz pokaza� �wiatu, z jakiego materia�u s� Carpenterowie... tak by to powiedzia� nasz ojciec. Najwa�- niejsze, aby� sobie znalaz�a jak�� prac�. Tak wi�c koniec z p�aczem. Na nogi i bierz si� do roboty. Pani McCall oczekiwa�a, �e brat tak zajmie si� ni� i jej sprawami, jak robi� to m��. Pr�bowa�a zdecydowa�, jakiej pracy sobie �yczy. On mia� to dla niej za�atwi�. Wuj Andrew powiedzia� Bobby'emu: - Bobby, nie ma sensu si� �ali�. Gdy si� straci�o maj�tek, to na zawsze. Teraz sam musisz zadba� o swoj� karier�. A ona zale�y od uko�czenia wydzia�u prawa. Zdaje mi si�, �e tu mog� ci dopom�c. Na wydziale mam pewne znajomo�ci. Ale zanim zaczniesz studiowa�, potrzeba ci oko�o roku na reorientacj� plan�w �yciowych. Musisz zgromadzi� kapitalik na okres studi�w, nawet je�li uda mi si� podrzuci� ci co� nieco� na czesne... Rozumiesz, co mam na my�li? Przez senatora Mersona mam pewne znajomo�ci w Waszyngtonie. Mog� ci za�atwi� posad� w Departamencie Handlu. Z dobr� pensj�. Za rok twoja matka powinna stan�� na nogi, a ty b�dziesz m�g� tu wr�ci� i zacz�� studiowa� prawo, maj�c przy tym w zanadrzu troch� bardzo przydatnej praktyki. Co ty na to? C� m�g� odpowiedzie�? Zgodzi� si�. Na dwa tygodnie przed wyjazdem Bobby'ego do Waszyngtonu serce jego wuja przesta�o bi�. W testamencie Andrew Carpenter pozostawi� swej "ukochanej Bess" pensj� wynosz�c� oko�o 10 000 dolar�w na rok. �yj�c bardzo oszcz�dnie mog�a teraz nawet nie pracowa�. Ale s�owo "oszcz�dnie" nie figurowa�o w jej s�owniku. Nie podj�a �adnej z wielu prac, jakie Andrew dla niej wynalaz�. Zamiast tego narobi�a wsz�dzie d�ug�w. Tu� przed �mierci� brata mia�a z nim dwie 13 ci�kie awantury o pieni�dze. Bobby zrozumia� wreszcie, �e jego matka jest potwornie zepsut� kobiet�, kt�ra nie ma zamiaru liczy� si� z faktami. --Nigdy si� nie poddawaj - powiedzia�a synowi. - Bierz ze �wiata, co tylko zechcesz. Je�li nie masz pieni�dzy, by za to zap�aci�, musi zap�aci� kto� inny. Pami�taj s�owa ojca: nie pozw�l, by ci� wystawiono do wiatru. Na pogrzebie wuja Andrew pok��ci�a si� z synem po raz pierwszy. Chcia�a, by Bobby ponownie otworzy� biuro ojca i podj�� jego interesy. ��da�a, by przywr�ci� jej poprzedni� stop� �yciow�. Nie tylko chcia�a znowu by� bogat�; chcia�a te� odzyska� dawny dom na Main Lin� oraz sw� oran�eri� pe�n� ro�lin i akwari�w, letni� will� w Harvey Cedars, jacht do wycieczek na Wyspy Dziewicze oraz samoch�d - wszystko co do joty i co do okruszka. Ty masz si� o to postara� - o�wiadczy�a. Nie tylko nie m�g� tego dokona�, ale r�wnie� nie zamierza�. Zdecy- dowanie odm�wi�. Skwarnego dnia, w ko�cu sierpnia, uda� si� na stacj� przy Trzydziestej Ulicy, aby Metrolinerem odjecha� do Waszyngtonu. Matka towarzyszy�a mu na stacj� w elegancki spos�b: limuzyn� z kierowc�, wynaj�t� specjalnie na t� okazj�. - Gdziekolwiek si� udajesz, r�b to w spos�b wytworny - o�wiadczy�a, pukaj�c go palcem w nadgarstek. A ta zasada - pomy�la� - sprawia�a, �e m�czy�ni po�eraj� j� wzrokiem. By�a pi�kn� kobiet�, ale spojrzenia przyci�ga� spos�b, w jaki si� nosi�a. Spojrzenia i podziw. I po��danie. Promieniowa�a z niej pewno��, �e jest niezwyci�ona. Majestat. --�ycz� ci szcz�cia, m�j synu - powiedzia�a ca�uj�c na po�egnanie. A potem potrz�sn�a g�ow�. - A jednak pozwoli�e� si� wystawi� do wiatru. Jeste� wielkim g�upcem. Nigdy nie wr�ci� do Filadelfii. Osi�gn�wszy szczyt swej kariery w Departamencie Stanu, Bobby nadal z �alem wspomina� rady wuja. Nigdy nie powinien by� rezygnowa� ze studi�w prawniczych. Brak dyplomu z prawa nieustannie hamowa� jego awans w Waszyng^ tonie. Przynajmniej raz dziennie przypomina� mu si� b��d, jaki pope�ni�. Co dzie� z wyj�tkiem jednego - a ten by� nast�pstwem faktu, �e dzieci bawi�y si� tali� kart taroka. Tego ranka, jad�c do pracy popatrzy� w lusterko wsteczne. To co ujrza�, wstrz�sn�o nim: g�upie wr�by taroka urzeczywistnia�y si�. Jego �ladem jecha� niebieski Buick. I dok�adnie tak jak wywr�ono, siedzia�o w nim trzech m�czyzn: Wisielec, Handlarz Figami z Tyru i Zamaskowany Akrobata. 14 Trzynastoletnia c�rka McCalla kupi�a tali� razem z butelk� szamponu w wiejskiej drogerii w Alexandrii. Wraz z przyjaci�kami roz�o�y�y taroka pod lamp� na stoliku do bryd�a i po�piesznie, ze st�umionymi chichotami czyta�y obja�nienia. Zaraz pierwszego wieczoru zbi�y si� w gromadk� na ogromnej, oszklonej werandzie domu McCall�w, przepowiadaj�c sobie przysz�o�� oraz wr�c, za jakich ch�opc�w wyjd� za m��. Nie by�o ko�ca przepychankom, chichotom, kwikom rado�ci oraz biegom do telefonu. Ale nast�pnego wieczoru zapanowa�a cisza. Raz jeszcze uwa�nie przeczyta�y instrukcj� do��czon� do talii i zacz�y "wr�y�" na serio. Szepta�y o Cz�owieku-Ma�pie, Kobiecie w Skrzyni, Handlarzu Figami, Zamaskowanym Akrobacie oraz Wisielcu. Przyjemna by�a ta uroczysta cisza. --Tato? McCall uni�s� g�ow� znad ksi��ki. Jego c�rka sta�a na samym skraju �wiat�a lampy, przy kt�rej czyta�. - Tak, kochanie? � Tato, grozi ci wielkie niebezpiecze�stwo. � Naprawd�? � Tak jest w kartach. Musisz si� strzec Wisielca, Handlarza Figami z Tyru oraz Zamaskowanego Akrobaty. --Wielkie nieba. Rzeczywi�cie musz� by� ostro�ny. Przez chwil� sta�a obok niego bez s�owa, po czym odesz�a. W kilka minut p�niej w tym samym miejscu znalaz�a si� jego �ona. - Jak s�dzisz, czy co� w tych kartach mo�e by�? --M�wisz powa�nie? Naprawd� powa�nie? --Hm, ta wr�ba, kt�ra im na ciebie wysz�a, jest nader gro�na. Debbie powiedzia�a, �e trzej m�czy�ni b�d� pr�bowali ci� zabi�, a ty j� wy�mia�e�. McCall uj�� r�k� �ony. - Ile lat ma Debbie? � Trzyna�cie. � Aha. Radz� ci odebra� im t� tali� i odes�a� j� Parcheesiemu. A potem zafunduj dziewcz�tom tyle lod�w, by si� najad�y po uszy. Lecz nast�pnego ranka �ona zaproponowa�a, �e p�jdzie poradzi� si� Wr�ki, za kt�r� rozbijano si� w modnym towarzystwie Waszyngtonu. Madame Sforza. --Tego ju� za wiele - odpar� McCall. - Spal te karty i daj temu spok�j. Tego wieczoru kolacja przebiega�a w ponurym nastroju. Ani jego syn, ani c�rka nie odezwali si�. Ledwo dziubn�li jedzenie. �ona McCalla stara�a si� nawi�za� �yw� rozmow�, lecz sko�czy�o si� na jej monologu, kt�rego nikt nie s�ucha�. Po kolacji pili z �on� na werandzie kaw�. By�y to najmilsze dla 15 McCalla chwile dnia. Mieszkali w ogromnym, starym domu w Alexandrii z pi�cioma sypialniami i oszklon� ze wszystkich stron werand� - ulubionym miejscem wieczornych spotka� dzieci z s�siedztwa. Lubi� s�ucha� ich g�os�w w ciemniej�cym mroku, jednocze�nie g��boko wdy- chaj�c zapach trawnika, mokrego od wody padaj�cej ze spryskiwaczy. Tego wieczoru dzieci nie przysz�y. � Bobby, przeczyta�am obja�nienia do tej talii taroka - odezwa�a si� jego �ona. - I sama je roz�o�y�am. � Ojej. - Odstawi� fili�ank� z kaw� i zwr�ci� si� do �ony. � Roz�o�y�y si� w taki sam spos�b, zupe�nie przypadkowo potaso- wane. Dwa razy, Bobby. Naprawd� si� boj�. � Dosy�. � Handlarz Figami z Tyru ma gruby kontrakt na ciebie. � Czy to prawda? Spojrza�a na niego. - Ach, wiem, �e to brzmi g�upio... - Wybuchn�a �miechem. - Ojej! Ale to jednak powa�ne. --M�wisz tak, jak male�ka Szkotka, mieszkaj�ca w male�kiej chatce w g�rach - odpar� McCall. - Gdy j� zapytano, czy wierzy w duchy, odpowiedzia�a: - "Nie. I mam nadziej�, �e si� tu nie poka��". Popatrzyli na siebie i zn�w wybuchn�li �miechem. P�niej kupi�a now� zabaw�, zwan� "Zagraniczna Intryga", a tali� taroka odebra�a Debbie i jej przyjaci�kom. Przepychanki, chichoty i kwiki powr�ci�y. Nast�pnego dnia McCall jecha� wczesnym rankiem na spotkanie. Poprzedniej nocy, w drodze z Waszyngtonu do domu, McCall zadzwoni� z budki telefonicznej, stoj�cej naprzeciw jego biura, do W�och. Podejrzewa�, �e w�asny aparat ma na pods�uchu. Jego tajny informator we W�oszech szepn�� do mikrofonu: - Dzi� wieczorem odlatuj� do Waszyngtonu. Pilna sprawa. Miejsce jak zwykle. Czas jak zwykle. - I odwiesi� s�uchawk�. Zwyk�ym miejscem by� parking na ty�ach podupad�ego motelu za New York Avenue w Waszyngtonie. A zwyk�ym czasem dziewi�ta rano. Miasto ledwie dysza�o w u�cisku niezno�nego letniego upa�u, wi�c McCall jecha� z w��czonym klimatyzatorem, wypychaj�cym z wozu rozgrzane, lepkie od wilgoci powietrze. W drodze na spotkanie by� ju� do�� daleko na szosie mi�dzystanowej nr 295, gdy po raz pierwszy spojrza� w lusterko wsteczne. Instynkt i do�wiadczenie podpowiedzia�y mu, �e jest �ledzony. Wkr�tce ujrza� przeskakuj�cego z pasma na pasmo niebieskiego Buicka, trzymaj�cego si� do�� daleko z ty�u. 16 Gdy wyjecha� na New York Avenue w pobli�u motelu, by� ju� pewien: w Buicku znajdowa�o si� trzech m�czyzn. Nie zbli�ali si� zbytnio; wydawa�o si�, �e wiedz�, dok�d jedzie. Zdecydowa�, �e pojedzie kr�t� drog�, aby ich zgubi�. Nagle skr�ci� w lewo w Queenschapel Road, przelecia� przez dwie przecznice i skr�ci�, a potem zn�w skr�ci� i zn�w. Znajdowa� si� w dzielnicy drogich apartament�w oraz dom�w w�asno�ciowych. Jecha� bezplanowo kr�tymi ulicami, rozgl�daj�c si� za Buickiem. Zgubi� go. Po pewnym czasie powr�ci� na New York Avenue. Motel znajdowa� si� bli�ej ni� o mil�. By� to stary, dwukondygnacyjny budynek z �uszcz�c� si� niebiesk� farb� na ozdobach fasady i pop�kanym bia�ym tynkiem �cian. Parking na jego ty�ach otacza�y drzewa su- makowe, chwasty i �miecie. W g��bi bieg�a nieczynna bocznica ko- lejowa. Buick sta� zaparkowany przy chodniku o jedn� przecznic� przed motelem. Gdy go mija�, trzech pasa�er�w schyli�o g�owy i odwr�ci�o nieco twarze, nie spuszczaj�c go jednak z oczu. Wisielec, Handlarz Figami z Tyru i Zamaskowany Akrobata, kt�ry potrafi� lata� w powietrzu; potr�jna Nemezis, kt�ra przyby�a w ostatnim akcie dramatu, by jak nakazali bogowie, zaci�gn�� bohatera do �wiata podziemnego. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e dok�adnie wiedzieli, dok�d zmierza�. Nie poszed� na spotkanie i zawr�ci� do biura. Waszyngto�ski upa� oblepi� go jak mokry, gor�cy r�cznik. McCall raz jeszcze przekl�� L/Enfanta za ulokowanie stolicy na bagnie, gdzie pal�ce letnie upa�y by�y r�wnocze�nie najwilgotniejsze w ca�ej Ameryce P�nocnej. Wariactwo. Maj�c prawie pi�tna�cie lat do�wiadczenia w rozpracowywaniu mi�dzynarodowego handlu broni�, McCall przed trzema laty zosta� mianowany szefem Biura Kontroli Handlu Broni� w Departamencie Stanu. W tym okresie �ledzono go wielokrotnie; nie by�a to �adna nowo��. Sta� w oknie swego biura, patrz�c na ruchliw� ulic� w dole. Dalej, i spogl�daj�c na ukos, m�g� zajrze� w perspektyw� Constitution Mali, Jak zwykle latem, ca�y t�um ludzi t�oczy� si� na schodach Instytutu Smithsona. I jak zwykle ca�e zainteresowanie kierowa�o si� ku Muzeum Lotnictwa i Lot�w Kosmicznych. Uwa�nie przyjrza� si� ulicy przed sob�. Nie by�o �ladu niebieskiego Buicka ani trzech m�czyzn. Interesowa�o go tylko bezpiecze�stwo informatora z Rzymu. Oraz utrzymanie w tajemnicy jego to�samo�ci. By�o dwadzie�cia po dziesi�tej. Czas wyj��. Zaczerpn�� g��boko 17 2 - Polowanie na lisa powietrza i ruszy� przed siebie. Wyszed�szy z budynku przeci�� jezdnie i wszed� do tej samej budki, z kt�rej korzysta� zesz�ego wieczoru. Punktualnie o dziesi�tej trzydzie�ci wepchn�� do automatu kilka monet i wystuka� numer. � Jeszcze raz - powiedzia�. � K�opoty? � Nie a� takie, bym sobie nie da� z nimi rady - odpar� McCall. - Mo�e drugie miejsce? --Za p� godziny. Musz� z�apa� popo�udniowy lot do Rzymu. McCall rozejrza� si� po ulicy, po czym wyruszy� pieszo. Nigdzie nie by�o wida� Wisielca, Handlarza Figami z Tyru ani Zamaskowanego Akrobaty, kt�ry potrafi� lata� w powietrzu. Agencja Prasowa Siedmiu M�rz by�a nielegaln� fasad� dzia�alno�ci CIA, ulokowan� w Simmold Center, starym biurowcu w �r�dmie�ciu Waszyngtonu, mieszcz�cym agencje prasowe, redakcje ma�ych czasopism fachowych, biura drobnych kanciarzy, wolnych strzelc�w, agent�w reklamy oraz wszelkiej ma�ci zawodowych po�rednik�w w za�atwianiu przez znajomo�ci spraw w urz�dach pa�stwowych. Skr�powana prawnym zakazem szpiegowania w kraju, CIA korzysta�a z w�asnych eks-agent�w, zatrudnianych przez fikcyjne firmy w rodzaju Agencji Prasowej Siedmiu M�rz, dla tajnych dzia�a� w Stanach. Wi�k- szo�� czasu sp�dzali oni na szpiegowaniu innych pa�stwowych agencji wywiadowczych, a nawet samej CIA. Cz�sto za�, po wykonaniu zada�, eks-agenci CIA wracali do CIA z przywr�ceniem wszelkich ubocznych przywilej�w i wynagrodze�, nie b�d�c ju� "eks". McCall jako szef Biura Kontroli Handlu Broni� w Departamencie Stanu, niekiedy sam korzysta� z us�ug Siedmiu M�rz. Ale dzi� mia� skorzysta� z ich dachu. W spiekocie powl�k� si� na p�noc Si�dm� Ulic�, ko�o Narodowej Galerii Portret�w, otoczonej jak zwykle rojem handluj�cych z w�zk�w. Wkr�tce by� mokry od potu. Kilka przecznic dalej wszed� do kawiarni i przy kontuarze zam�wi� szklank� mro�onej herbaty. Siedzia� tam przez kilka minut, obserwuj�c ulic� znad gazety. Zadowolony z wynik�w zostawi� gazet�, napiwek i wszed� do m�skiej toalety. Stamt�d przez kuchni� i tylne drzwi wydosta� si� na uliczk� gospodarcz�. Znalaz� si� na �smej Ulicy. Dwie przecznice dalej wszed� do sutereny starej kamienicy, labiryntem podziemnych korytarzy przedosta� si� na jej ty�y, wyszed� na inn� uliczk� i zszed� do piwnicy s�siedniego domu. Wsiad� do windy towarowej. 18 Wysiad� na g�rnym pi�trze i poszed� schodami prowadz�cymi na dach. By�a dok�adnie dziesi�ta pi��dziesi�t siedem. Upa� na klatce schodowej by� niemal nie do zniesienia.-^ Zatrzyma� si� przy por�czy schod�w i popatrzy� na hol, sze�� pi�ter ni�ej. Dwa podw�jne szeregi lamp dobrze o�wietla�y klatk� schodow�: nie by�o tam nikogo. Szyb klatki wygl�da� jak szeroki, kwadratowy tunel biegn�cy prosto na d� - zbiegaj�ce si� w per- spektywie linie wygl�da�y tak, jakby chcia�y go �ci�gn�� na d�. Cofn�� si� i poszed� na g�r�, do drzwi prowadz�cych na dach. Jak dot�d w porz�dku. Otwieraj�c je poczu�, jakby zderza� si� z ogromn� �cian� skwaru. �wiat�o by�o o�lepiaj�ce. Zapach rozmi�k�ej, gor�cej smo�y wype�nia� nozdrza. Dach by� piek�em, gdzie McCall sma�y� si� w s�o�cu. Wyszed� na drewnian� platform�, przymykaj�c za sob� drzwi. Gdy dotar� w cie� nadbud�wki klatki schodowej, by� ca�kiem mokry. Czeka�. Przez ca�� d�ugo�� bloku dom�w, wzd�u� dach�w trzech r�nych biurowc�w, bieg�a w�ska k�adka z desek. Wszystko wok� falowa�o w morderczym upale. Z ulicy na dole dochodzi�y d�wi�ki klakson�w; urz�dnicy pa�stwowi, wymykaj�c si� z miasta na d�ugi letni weekend, pr�bowali si� przecisn�� przez nap�ywaj�ce samochody turyst�w. W ca�ym mie�cie ruch uliczny tamowa�y korki. Daleko na wschodzie i po�udniu, wielopasmow� szos� szybkiego ruchu 295, omijaj�c szerokim �ukiem miasto, p�yn�a rzeka samochod�w. McCall popatrzy� na t�um turyst�w na ca�ej d�ugo�ci Constitution Mali. Wida� st�d by�o tak�e Wzg�rze Kapitolu i Bia�y Dom, pomnik Waszyngtona, a dalej, nad Potomakiem, Jeffersona oraz masyw Pen- tagonu - na ka�dej z tych budowli widnia�y szlachetne sentencje wykute w kamieniu. Zupe�nie jak Rzym u swego schy�ku: pe�en monument�w be�kocz�cych naiwnymi tekstami, kt�rych nikt nie czyta�, a tym bardziej im nie wierzy�. Nazbyt d�ugo obserwowa� to miasto. Pi�tna�cie lat wojen biuro- kratycznych. Stoj�c na dachu doskonale zdawa� sobie spraw�, �e wsz�dzie dooko�a te same wolno�ci, kt�re g�osi�y napisy na budynkach i po- mnikach, nieustannie po kawa�ku uszczuplano. Sprzedawano. Wymie- niano. Od nielegalnych pods�uch�w telefonicznych a� si� roi�o. Wiele z nich za�o�ono na polecenie ludzi na najwy�szych stanowiskach pa�stwowych; ludzi, kt�rych zaprzysi�ono, by do niczego takiego nie dopuszczali. McCall mia� w tym sw�j udzia�. Ale tu nie tylko pods�uchiwano. Codziennie bia�e koperty wypchane pieni�dzmi podawano nad biurkiem: 19 za lukratywne kontrakty, za oszuka�cze przetargi, za usuwanie przeszk�d, za wp�ywy, za milczenie. �eruj�cy na tajemnicach biurokraci ukrywali dokumentacj� tysi�cy nieudolno�ci, b��d�w i przest�pstw, dowody nadu�ycia w�adzy lub niewykonania obowi�zku - chowali je w�r�d mn�stwa urz�dowych teczek w nies�ychanie prosty spos�b: przyk�adaj�c na nich piecz�tk� �CI�LE TAJNE. McCalla a� mdli�o od tej wiedzy. Czu� si� jak Tejrezjasz. Monumenty stoj�ce na dole, na ulicach miasta, nie robi�y najl�ejszego wra�enia na Historii. Historia bowiem, pe�na plam �wie�ej i skrzep�ej krwi, pod��a�a za ludzko�ci� krok w krok, jawnie, jak j�dza znaj�ca wszystkie sekrety rodzinne. Ludzie s�usznie ignoruj� istnienie Historii - trzymaj�cej w r�ce list� zbrodni ludzko�ci. Historia uczy rozpaczy. McCall odrobin� uchyli� drzwi z dachu, ws�uchuj�c si� w d�wi�ki na klatce schodowej. Jak dot�d wszystko dobrze: nikt go nie �ledzi�, a przynajmniej nie a� na dach. Nakaza� sobie my�lenie o ch�odnym wietrzyku nad zatok�. Zamkn�� oczy omdlewaj�c od upa�u, ale cierpliwie czeka� na Danielsa. Wreszcie Daniels ukaza� si� na drugim ko�cu dachu. By�a jedenasta zero dwie. McCall ruszy� mu naprzeciw drewnian� k�adk�. Kopu�ki, nadbud�wki wind, anteny telewizyjne i �wietliki - wszystko b�yszcza�o w przera�liwym upale, wiruj�cym falami wok� id�cego. Daniels zatrzyma� si� w cieniu klatki schodowej, ocieraj�c twarz. Ubrany w kombinezon sta� okrakiem nad skrzynk� narz�dziow�. McCall u�miechn�� si� do niego. - Rozkoszne przebranie - powiedzia�. - Ci�ki kombinezon na solidnym garniturze na dachu w temperaturze stu dwudziestu stopni4. Szczyt prawdopodobie�stwa. � Bobby, po�pieszmy si� - rzek� Daniels. - Nie mog� wprost uwierzy�, �e tu tak gor�co. Kay? No wi�c. Przez ten kawa�ek informacji jeste�my na czysto. Wyr�wnane. Skwitowane. Kay? � Niew�a�ciwa postawa, Danny. Bratnie agencje powinny ze sob� wsp�pracowa�. Tak to s�usznie napisano na pierwszej stronie rz�dowego podr�cznika. � Czy�by, ale? Sam wiesz, co mo�esz sobie zrobi� z podr�cznikiem 4 Tu i wsz�dzie dalej w tek�cie temperatura podawana jest w stopniach Fahrenheita. Np. 120�F to blisko 50�C. 20 rz�dowym. Ka�dy z Fabryki Cukierk�w5, przy�apany na rozmowie z kimkolwiek z Departamentu Stanu, jest brany do galopu. � Niestety - skomentowa� McCall.-^ � Niestety, choler� w bok. Wasza banda to kupa frajer�w. Ca�y zasrany Departament. Tak czy owak. Tu jest ca�a go�a prawda, kt�rej szuka�e�. Wr�czy� McCallowi dossier ze spr�ynowym grzbietem. Tytu�: Opera- cja Zelota. - Got�w? - spyta� Daniels. - Trzeba si� za to bra� galopem. Na Bliskim Wschodzie zanosi si� na prawdziw� burz�. Ci zwariowani Ira�czycy pr�buj� uruchomi� ca�y sprz�t dozorowania, jaki zosta� po szachu. McCall chrz�kn��. � Tu jest wszystko na ten temat. - Daniels wetkn�� mu dossier. - W ca�ej aferze jest tylko jeden promyk �wiat�a. Nie maj� do�� cz�ci zamiennych, by urz�dzenia zadzia�a�y. Pr�bowali kupi� ten towar, ale trzyma ich za gard�o ameryka�skie embargo na kluczowe wyposa�enie. Wi�c pr�buj� nowego podej�cia. � Przemytu. � Trafi�e�. Ira�czycy wysy�aj� jednego ze swych najlepszych ch�opa- k�w z workiem pieni�dzy po zakup tych cz�ci. Cena nie gra roli. � Mog� to sobie wyobrazi� - powiedzia� McCall. Daniels dotkn�� palcem dossier. - To jest analiza wojskowa mo�- liwo�ci Ira�czyk�w, jakie da im sprz�t dozorowania oraz co to oznacza dla ca�ego zasranego Bliskiego Wschodu. Kay? � Jestem pewien, �e to pasjonuj�ca czytanka - rzek� McCall. � Gdy si� przekonasz, co mog� zrobi�, nasikasz w majtki. � Czy dosta�e� nazwisko wys�anego przez nich ira�skiego agenta? � Attashah. Rooley Attashah. Znasz go? McCall znowu chrz�kn��. - Gorzej ju� by� nie mo�e. Daniels podni�s� pud�o narz�dziowe. - Okay. Jeste�my kwita. �adnych wi�cej przys�ug, Bobby. Ten smako�yk wyr�wnuje wszystkie moje d�ugi u ciebie. Chryste, daj mi si� wydosta� z tego �aru. To gorsze ni� Rzym. � Danny, mam dla ciebie wiadomostk�. Prosto od krowy w Fabryce Cukierk�w. Zainteresowany? � Na jaki temat? � Mog� ci powiedzie�, kto zostanie teraz szefem plac�wki w Kairze. Daniels ostro�nie odstawi� pude�ko na miejsce. - Kto? � S�ysza�em, �e prosi�e� o t� posad�. 5 Fabryka Cukierk�w - "Cookie Factory" - slangowe okre�lenie CIA. 21 � Ano, ano. Prosi�em. No to strzelaj. Kto dosta�? � Pewnego pi�knego dnia mo�e odwdzi�czysz si� za to, h�? � Na lito�� bosk�, kto? - Ty. Daniels cicho uderzy� si� pi�ci� w otwart� d�o�. - Niech mnie diabli. Uda�o si�. Mnie si� uda�o. Jeste� pewien? --Zawiadomi� ci� w czwartek. Daniels podni�s� pud�o narz�dziowe. - O Jezu. - A potem zn�w je odstawi�. - Co ty na to? - Zupe�nie zapomnia�, �e pot sp�ywa mu po twarzy. - I co ty na to. - Zn�w podni�s� pude�ko. � Lepiej b�dzie, jak nauczysz si� lubi� upa�y. To g��wny produkt Kairu. � Uwielbiam je. Uwielbiam je. - Gdy Daniels otworzy� drzwi na dach, powia�o gor�cym powietrzem. Zatrzyma� si� na chwil�, by jeszcze raz pokaza� palcem dossier, kt�re McCall trzyma� w prawej r�ce. � Ostro�nie z tym cholernym opracowaniem, Bobby. To mnie mo�e wyko�czy�. Chryste. Wola�bym da� to Rosjanom ni� waszym typkom z Departamentu. McCall zawr�ci�. Id�c po drewnianej k�adce czu�, jak upa� zapiera mu oddech. Daniels jako szef plac�wki b�dzie mia� dost�p do znacznie wi�kszej ilo�ci informacji. Zn�w spojrza� na miasto z wysoko�ci. W ca�ym Waszyngtonie, a prawd� powiedziawszy na ca�ej Ziemi oddawa� us�ugi kluczowym ludziom, kt�rzy mogli mu by� u�yteczni. Us�ugi, za kt�re m�g� ��da� rewan�u. Gdy dotar� do drzwi, mia� od gor�ca zawroty g�owy. Zrobi� krok przez pr�g na klatk� schodow�. A potem zatrzyma� si�, by otrze� chustk� mokr� twarz. Ci�gn�o go do ch�odnych powiew�w na �agl�wce. Niebawem. Niebawem. Gdy odj�� chustk� od twarzy i otworzy� oczy, sta� u szczytu schod�w w absolutnej ciemno�ci. �wiat�a zgas�y - pe�ne dwa rz�dy lamp od szczytu sz�stego pi�tra a� do parteru. Sta� w ciemno�ciach nas�uchuj�c. Z daleka dobiega�y d�wi�ki klakson�w. A jeszcze s�abiej zawodzenie policyjnych syren. Mia� okropne przeczucie, �e zaraz zostanie schwytany i zrzucony w otch�a� klatki sze�� pi�ter w d�. Dosta� g�siej sk�rki. Cofn�� si�. Rozejrza� si� po dachach. Daniels poszed� ju� dawno. Szybkim krokiem pomaszerowa� k�adk�. Daniels zamkn�� za sob� drzwi na klucz. 22 Spr�bowa� drzwi do dw�ch innych klatek. By�y tak�e zamkni�te. Nie mia� innej drogi odwrotu. Schwytano go w pu�apk� z jednym tylko wyj�ciem: przez ciemn� klatk� schodow�.-^ Wr�ci� do pierwszych drzwi. Pot la� si� z niego strumieniem. Musia� natychmiast wydosta� si� ze strefy gor�ca. Ponownie otworzy� drzwi i wszed� do �rodka. Nadal panowa�a ciemno��. Po cichu zamkn�� drzwi za sob� i nastawi� uszu. Wstrzyma� oddech, by lepiej s�ysze�. Schody z dachu na g�rne pi�tro zakr�ca�y w po�owie. By�o ich nie wi�cej ni� dwadzie�cia. Usiad� i tak cicho jak tylko potrafi� zdj�� pantofle i zwi�za� sznurowad- �ami. Powiesi� je na szyi i wsta�. Zn�w zacz�� si� przys�uchiwa�, ale us�ysza� tylko w�asny oddech. Stoj�c w ca�kowitej ciemno�ci, powoli policzy� w my�li do dwustu pi��dziesi�ciu, r�wnocze�nie s�uchaj�c, bardzo uwa�nie s�uchaj�c. Sku- piaj�c si� w pe�ni na s�uchu. Dolecia� do niego szum windy jad�cej swym szybem. I ucichn��. W skarpetkach zszed� o jeden stopie�. I zaczeka�. Potem nast�pny. I zn�w zaczeka�. Doszed� tak do g�rnego podestu. Zrobi� jeden krok w d�. Potem nast�pny. I stan�� czekaj�c. Czy z do�u dolecia� d�wi�k? Westchnienie? Czeka�, s�ucha�. Potem kolejny krok. I nast�pny. Potem, powoli, kilka. Zaczeka�. By� na zakr�cie schod�w. Dooko�a cisza. Zacz�� schodzi� nast�pn� kondygnacj�. Drzwi mia� przed sob� o kilka kr�tkich krok�w. Wo�anie dalekiej syreny policyjnej sta�o si� g�o�niejsze. McCall zaczeka�, a� przycichnie, potem zamilknie. Zszed� o dwa dalsze stopnie. Pauza. Liczenie. Dwa nast�pne. Wiedzia�, �e do drzwi ma tylko cztery, mo�e pi�� krok�w. Pod nim prze�wieca� s�aby blask. Zszed� o jeszcze dwa. I znowu dwa. Powoli wyci�gn�� d�o� do klamki. Dotkn�� czego� mi�kkiego. Czego�, co zacz�o stawia� op�r. A potem z�apa�o go za nadgarstek. --Mam go - zaszeptano. A potem wybuch�y wrzaski i zamieszanie. McCalla schwyci�y dwie niezwykle mocne r�ce, jedna za jego lew� ki��, druga za �ydk�. --Bra� go - kto� rozkaza�. Chwyci�o go wi�cej r�k. Podniesiono go nad por�cz�. McCall wpad� w sza�. Chwyci� �elazn� balustrad� i trzyma� j� walcz�c o �ycie. Obce r�ce i ramiona pr�bowa�y go unie�� wy�ej. Szarpa� si�, kopa� i wrzeszcza�. Podnie�li go wy�ej. --�ap go za r�k�. Za r�k�, na lito�� bosk�! 23 McCall na o�lep wyci�gn�� drug� r�k� i obj�� kogo� w pasie. Palce natrafi�y na pasek od spodni. � Wy�ej. Do cholery, wy�ej. � On si� czego� trzyma. � Mnie! Z�apa� mnie, na lito��. Bierzcie go za r�ce! Czyje� usta przycisn�y si� do jego ucha. Poczu� dysz�cy gor�cy oddech. Walczy� dalej. By� ju� wy�ej ni� ich g�owy i ramiona, na wyci�gni�tych r�kach. Nad szybem klatki schodowej. --Zrzu�cie go! Po omacku d�o� McCalla natrafi�a na czyj� krawat. Owin�� go wok� r�ki. --Na lito�� bosk�, zrzu�cie go! Nad sze�ciopi�trow� otch�ani� klatki wypu�cili go. Polecia�. I zawisn�� na czyim� krawacie. Gdy tamten cz�owiek szarpn�� si� do ty�u, wci�gn�� za sob� McCalla. A potem ca�e ruchome, walcz�ce k��bowisko potkn�o si�, uderzaj�c w �cian�. Wypu�cili go z r�k. � Podnie�cie go, m�wi�em. � Czekaj! Z�ap jego r�ce. To mnie trzymasz. Kolejne gwa�towne szarpni�cie. Jedno z cia� uniesiono w g�r�, a McCall pad� na plecy. --Cholera jasna, to ja! Ja! Czekajcie! Sta�! McCall uwolni� nogi. Le��c na plecach opar� si� stopami o k��b cia� przed sob�. Zebra� wszystkie si�y i pchn�� pot�nie. Por�cz zatrz�s�a si� i rozleg� si� paniczny wrzask: - Nie! To ja! --Zrzu�cie go. Przera�ony g�os zacz�� si� oddala�. Wrzeszcza� przez ca�� drog� w ciemno�ci, a� do parteru klatki schodowej. Cia�o uderzy�o o posadzk� z przyt�umionym, g�uchym odg�osem. Dwaj pozostali, dysz�c gor�czkowo, zacz�li do siebie szepta�. Nagle otworzyli drzwi, do �rodka wpad� prostok�t �wiat�a. Stali obok, pr�buj�c w tym �wietle rozejrze� si� na schodach. Dostrzegli McCalla. Nie wierz�c w�asnym oczom, gapili si� na niego z otwartymi ustami. Drzwi si� zatrzasn�y i McCall zn�w znalaz� si� w ciemno�ciach. Le�a� na plecach czuj�c, jak zd�awiony oddech pali mu p�uca i oskrzela i pr�buj�c sobie wyt�umaczy�, �e musi wsta�, zanim tamci wr�c�, by doko�czy� robot�. Ale nie potrafi� si� poruszy�. Powr�t do biura pami�ta� tylko fragmentami. Na ciemnym pode�cie, w kr�tkiej walce, wyczerpa� wszystkie swe si�y. Ca�y by� obola�y, lew� 24 ki�� mia� zwichni�t�. R�kaw koszuli zwisa� prawie ca�kiem oddarty. Lewy policzek pali� od otarcia. W wyobra�ni nadal jeszcze patrzy� w g��b szybu klatki schodowej. Powinien by� martwy. Mia� niewiarygodne szcz�cie. Wiedzia�, �e przekroczy� jak�� granic� w swym �yciu. Ju� nigdy nie b�dzie takim jak przed tym. W swym przera�eniu chcia� wej�� z tymi lud�mi w uk�ady. Teraz zrozumia�, jak �atwo jest zdradzi�. Zrobi�by wszystko, by si� uratowa�. Wszystko. I ci dwaj ludzie, w �wietle otwartych drzwi, gapi�cy si� na niego. By� wtedy tak wyczerpany, �e nawet bez pomocy trzeciego ta dw�jka mog�a wr�ci� na schody, chwyci� go i z �atwo�ci� przerzuci� nad por�cz�. Je�li kiedykolwiek jeszcze ich ujrzy, rozpozna te twarze natychmiast. Ci trzej wiedzieli z g�ry, dok�d McCall ma si� uda�. Musieli za�o�y� pods�uch na czyim� telefonie -jego lub Danielsa w Rzymie. Podejrzewa� to od dawna. Dlatego korzysta� z automatu po drugiej stronie ulicy. Za��da� sprawdzenia telefon�w. Zesp� wykrywania pods�uchu wkroczy� do biura McCalla pobrz�ku- j�c. Sk�ada� si� z dw�ch ludzi, popychaj�cych w�zek z czarnymi skrzynkami i ci�gn�cymi si� z ty�u przewodami. Nie odezwali si� do niego. Jeden po�o�y� palec na ustach. McCall skin�� g�ow�. Wtedy systematycznie, w milczeniu, zacz�li mu przewraca� biuro do g�ry nogami. Zdj�li ze �cian obrazy i starannie obejrzeli ka�dy centymetr ram, zapuszczaj�c ma�e no�yki pod brzegi tylnych papierowych wyklejek. Nast�pnie zdj�li wszystkie ksi��ki z p�ek, kartkuj�c ka�dy tom. Gdy wychodzi� z gabinetu, jeden z nich bada� zdj�cie jego matki w uczesaniu od fryzjera z Main Lin�, trzymaj�cej w ramionach pierwszego wnuka. Drugi wyszed� z nim na korytarz. - Mo�e pan mie� pluskw� w telefonie - o�wiadczy�. - Albo na centrali. Albo na g�owicy kablowej w suterenie. Albo gdziekolwiek w pa�skim gabinecie. Potrafi� wywierci� w wazonie dziurk� tak ma��, �e jej pan nie dojrzy i wsun�� tam pluskw�. Albo mo�e to by� jedna z tych pluskiew organkowych. - Podni�s� d�o�, jakby trzyma� jedn� z nich mi�dzy kciukiem i palcem wskazuj�cym. - To takie, kt�re mo�na w��cza� i wy��cza�, kiedy si� chce. Przez telefon. Z dowolnego miejsca na �wiecie. Po prostu nakr�caj�c numer. To si� nazywa pods�uch selektywny. Je�li to jedna z nich, bardzo trudno b�dzie j� znale��. - Zr�bcie, co si� da - odpar� McCall. - I sprawd�cie automat telefoniczny po drugiej stronie ulicy. 25 McCall pomy�la� o swej c�rce. Gdy tego letniego poranka dziecko sk�ada�o kole�e�skie wizyty o par� mil st�d, w Alexandrii, on walczy� o �ycie z trzema m�czyznami: Wisielcem, Handlarzem Figami z Tyru i Zamaskowanym Akrobat�, kt�ry pofrun�� powietrzem na spotkanie swej �mierci. Gdyby uda�o im si� wtedy zrzuci� McCalla, c�rka musia�aby ca�e �ycie prze�y� z przekonaniem, �e przepowiedzia�a �mier� ojca. Przysi�g� sobie, �e nigdy jej nie opowie, jak wr�ba by�a bliska spe�nienia. Czekaj�c na wind� pomy�la� o talii taroka. - Nie, nie wierz� w nie - pomy�la� sobie. - I mam nadziej�, �e si� mi nie poka��. W p� godziny p�niej, gdy powr�ci� z now� koszul� i krawatem, specjalista wykrywania pods�uchu po�o�y� mu na d�oni mikrofon. - Mog� by� inne - powiedzia�. - To miasto jest rajem dla pluskwiarzy. Gdybym panu powiedzia�, �e w Waszyngtonie jest przynajmniej �wier� miliona nielegalnych pods�uch�w, uwierzy�by pan? Co? � Gdzie pan ten znalaz�? � Po drugiej stronie ulicy w automacie. McCall przyjrza� si� mikrofonowi, a potem podszed� do okna i popatrzy� na budk� telefoniczn� na rogu. --To pa�ski b��d - doda� specjalista. - Pana i wszystkich innych, kt�rzy wynajmuj� tych �azik�w. Najpierw bierzecie ich na list� p�ac, uczycie z podr�cznika wszystkich brudnych chwyt�w, a potem wywalacie. A co oni wtedy robi�? Id� na w�asn� �ap�, wynajmuj�c si� jako wolni strzelcy ka�demu, kto p�aci. Rozk�adaj� ca�y kraj. McCall odda� pluskw� specjali�cie. � Prosz� to zainstalowa� z powrotem. - H�? � Tam, gdzie j� pan znalaz�. � O! Przyswajam. Kapuj�.-* W p� godziny p�niej obaj specjali�ci wyszli, zabieraj�c swe czarne skrzynki, wlok�ce si� przewody i grzechocz�cy w�zek. McCall usiad� w swym fotelu. Ci�gle jeszcze dr�a�, ci�gle lepi� si� od potu. Za ka�dym razem, gdy pomy�la� o walce na ciemnych schodach, panika wraca�a. Bola�y go wszystkie mi�nie, coraz bardziej sztywnia�, a kiedy zdj�� koszul�, ujrza�, �e tu��w ma pokryty zaognionymi, czerwonymi otarciami. Up�ynie bardzo d�ugi czas, nim zdob�dzie si� na 26 wej�cie do ciemnego budynku lub za�ni�cie w ciemnym pokoju. Nigdy nie zapomni przera�onego g�osu cz�owieka, kt�ry spada�. Ani g�uchego uderzenia cia�a o posadzk�.-^ Popatrzy� na raport CIA otrzymany od Danielsa. Jeden z trzech - ten zabity? - zostawi� na ok�adce odcisk obcasa. Operacja Zelota, kt�ra prawie kosztowa�a go �ycie. Ale teraz przysz�a jego kolej. U�yje raportu jako przyn�ty, by z�apa� kogo� innego w pu�apk�. Z szuflady biurka wyj�� kopert�, naklei� znaczek i na ko�cu wypisa� adres. Na kawa�ku urz�dowego papieru napisa� tylko jedno s�owo: "Spud�owa�e�". Z�o�y� papier, wsun�� do koperty i zaklei�. Pomys�, kt�ry nasun�� si� McCallowi, wraca� uporczywie. Jak piesek tropi�cy w��cz�g�, nie zwracaj�c uwagi na rzucane kamienie ani wiadra lodowatej wody. Piesek nazywa� si�: Morderstwo. My�l zrodzi�a si� prawdopodobnie pod wp�ywem wydarzenia na klatce schodowej. Oczywiste by�o, �e morderstwo jest czym�, czemu sprzeciwia si� ca�a dotychczasowa praktyka McCalla, jego spos�b my�lenia, jego tradycje. Wi�c j� odrzuci�. Ale niezale�nie od tego, jak wiele razy j� odrzuca�, pomys� morderstwa powraca�. Uwodzi�, czarowa�. Zadane w stosownym momencie pchni�cie ostrzem przez gobelin, zepchni�cie z mostu, trzykrotne potrz��ni�cie zbrodniczej fiolki nad fili�ank� herbaty. Jak�kolwiek przybierze to form�, historia potoczy si� inaczej. Ale to nie wszystko. Pomys� wpad� mu do g�owy kompletny, ze wszystkimi szczeg�ami, z ca�ym scenariuszem zawieraj�cym �rodki dzia�ania, planowanie, cele, pieni�dze, motywacj�, nawet konsekwencje. Potrzebowa� tylko sprzeda� ten pomys� sponsorowi, kt�ry m�g�by dostarczy� fundusz�w. Scenariusz zawiera� r�wnie� nazwisko sponsora. Sprzeda� morderstwo, to by�o dla McCalla co� nowego. Ale wkr�tce by� tak bardzo do tego przekonany, �e gor�co pragn�� spr�bowa�. Przede wszystkim b�d� mu potrzebne materia�y reklamowe. Jeden z nich ju� mia�: dokument Operacji Zelota, otrzymany na dachu od Danielsa. Dalej potrzebna mu by�a lista cz�ci wyposa�enia wojskowego, po- szukiwanych przez Iran. To otrzyma� z archiwum. By� ju� got�w. Zatelefonowa� do Martina Wainwrighta, prawdopodobnie najbardziej w ca�ym Waszyngtonie nieprawdopodobnego kandydata na sponsora morderstwa. 27 O pierwszej po po�udniu McCall spiesznym krokiem przeszed� przez hol do frontowego wyj�cia. Szed� na decyduj�ce spotkanie z Wainwrightem. Przez szklane drzwi dostrzeg� czekaj�c� na niego taks�wk�. --Cho� troch� ch�odniej, John? Stra�nik szeroko otworzy� przed nim drzwi. - Nic z tego, panie McCall. Sto sze�� stopni w cieniu. McCall wyszed� na chodnik. Ze wszystkich stron dochodzi�o wycie klakson�w samochod�w, kt�re ugrz�z�y w pi�tkowych korkach. Teraz jemu samemu to grozi�o. A ca�y wysi�ek mia� s�u�y� tylko temu, by przynie�� z�e wiadomo�ci cz�owiekowi, kt�ry z�ych wie�ci nienawidzi�. " Wainwright by� sukinsynem. Wr�cz odm�wi� przyj�cia pilnego telefonu od McCalla. Musia� wi�c zadzwoni� z pro�b� o wstawiennictwo do pani Woolman - jedynej osoby w ca�ym Waszyngtonie, kt�ra potrafi�a zastrasza� Wainwrighta. B�g zap�a�, pani Woolman. Bli�ej ni� o mil� wzni�s� si� do g�ry prezydencki helikopter i odlecia� na zach�d. Pi�tkowy exodus z Waszyngtonu zosta� oficjalnie zain- augurowany. Na chodniku ogarn�y go fale gor�ca. Po�piesznie przeci�wszy trotuar, z�o�y� si� jak scyzoryk wsiadaj�c do czekaj�cej taks�wki. W tej samej chwili gdy usiad�, zda� sobie spraw�, �e nie ma tu klimatyzacji. Padaj�ce bezpo�rednio promienie s�o�ca zmieni�y tylne siedzenie w rozpalony piec. � Co si� sta�o z twoj� klimatyzacj�? � Fala upa��w. Nawali�a. � To podwie�