3890

Szczegóły
Tytuł 3890
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3890 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3890 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3890 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Silverberg Opowie�� �askawcy - Klucz szesnasty, Osiedle Omikron Kappa, Alef zero jeden - powiedzia�em do programu od�wiernego przy Bramie Alhambra w Murze Los Angeles. Na og� programy nie s� podejrzliwe. Ten nie by� nawet szczeg�lnie zmy�lny. Pracowa� na paru du�ych biochipach - czu�em, jak pulsuj� i wywijaj� ho�ubce, gdy przep�ywa przez nie strumie� elektron�w - ale oprogramowanie by�o g�upie jak trep. Typowy bramkarz. Sta�em czekaj�c, a pikosekundy up�ywa�y ca�ymi milionami. - Prosz� poda� nazwisko - odezwa� si� w ko�cu bramkarz. - John Doe. Beta Pi Epsilon, sto cztery, trzysta dziewi��dziesi�t cztery, X. Brama otworzy�a si� i wmaszerowa�em do Los Angeles. Tak �atwo jak Beta Pi. Mur otaczaj�cy Los Angeles ma grubo�� trzydziestu, czterdziestu metr�w. Bramy bardziej przypominaj� tunele. Je�li we�miecie pod uwag�, �e mur biegnie wok� ca�ej kotliny Los Angeles, od doliny San Gabriel do doliny San Fernando, a potem przez g�ry do wybrze�a i z powrotem przez ca�� Long Beach; �e ma przynajmniej dwadzie�cia metr�w wysoko�ci i tyle samo w g��b ziemi, �atwiej wam b�dzie zda� sobie spraw� z jego ��cznej masy. I pomy�lcie o nies�ychanym zu�yciu ludzkiej energii przeznaczonej na jego wybudowanie: ...pot i musku�y, musku�y i pot. Sporo o tym rozmy�lam. S�dz�, �e mury postawiono wok� naszych miast przede wszystkim jako symbole. Uwidaczniaj� r�nic� mi�dzy miastem a wsi�, obywatelem i poddanym, �adem i chaosem, tak jak mury miejskie pi�� tysi�cy lat temu. Ale ich podstawowym zadaniem jest przypominanie nam, �e dzi� wszyscy jeste�my niewolnikami. Nie mo�na ignorowa� mur�w. Nie mo�na udawa�, �e ich tu nie ma. Kazali�my wam nas zbudowa�, m�wi� nam one, i nigdy o tym nie zapominajcie. Mimo wszystko, Chicago nie ma muru wysoko�ci dwudziestu i grubo�ci czterdziestu metr�w. Houston te�. I Phoenix. Wystarczaj� im mniejsze. Ale Los Angeles to miasto g��wne. My�l�, �e Mur Los Angeles oznajmia: Patrzcie, jaka ze mnie szycha. Jestem, Kt�ry Jestem. Mury wzniesiono nie dlatego, �e Istoty obawiaj� si� ataku. One wiedz�, �e s� niedosi�ne. My te� o tym wiemy. Po prostu zechcia�y ozdobi� swoj� stolic� czym� wyj�tkowym. Do cholery, to nie ich pot wsi�k� w budowl� muru. To nasz. Jasne, nie m�j osobi�cie. Ale jednak nasz. Ujrza�em par� Istot przechadzaj�cych si� wewn�trz muru, zaprz�tni�tych, jak zwykle, nie wiadomo czym i nie zwracaj�cych uwagi na ludzkie osobniki w pobli�u. Istoty nale�a�y do podrz�dnej kasty, tej z jarz�cymi si� pomara�czowymi kropkami po bokach. Obszed�em je z daleka. Czasami przychodzi� im do g�owy pomys�, by poderwa� w g�r� cz�owieka swoim d�ugim, gi�tkim j�zorem - niczym �aba chwytaj�ca much� - i trzyma� go dyndaj�cego w powietrzu, przypatruj�c mu si� badawczo wielkimi jak p�miski, ��tymi oczyma. Nie przepadam za tym. Nic z�ego ci si� nie stanie, ale nie jest przyjemnie, gdy majta tob� w powietrzu co�, co przypomina pi�ciometrow� purpurow� ka�amarnic� stoj�c� na czubkach macek. Dawno temu przytrafi�o mi si� to w St. Louis i nie �piesz� si� do powt�rki. Znalaz�szy si� w Los Angeles zaj��em si� przede wszystkim zorganizowaniem samochodu. Dwie przecznice od muru, na Valley Boulevard ujrza�em Toshib� El Dorado z trzydziestego pierwszego roku, kt�ra przy pad�a mi do gustu; dostroi�em cz�stotliwo�� do zamka, w�lizgn��em si� do �rodka i w ci�gu dziewi��dziesi�ciu sekund przeprogramowa�em uk�ad sterowniczy dostosowuj�c go do w�asnej charakterystyki metabolicznej. Poprzednia w�a�cicielka musia�a by� gruba niczym hipopotam i prawdopodobnie chorowa�a na cukrzyc�. Jej wska�nik glikogenu by� absurdalnie wysoki, a fosforowodor�w - wprost wyuzdany. Niez�y samoch�d: nieco powolny na zakr�tach, ale czeg� mo�na si� by�o spodziewa� zwa�ywszy, �e ostatnie auta na tej planecie wyprodukowano w 2034 roku? - Pershing Square - poleci�em mechanizmowi. Mia� przyzwoit� pojemno��, jakie� sze��dziesi�t megabajt�w. Skierowa� si� prosto na po�udnie, znalaz� star� drog� przelotow� i pojecha� do �r�dmie�cia. Zaplanowa�em sobie, �e otworz� kramik w samym centrum, zrobi� dwie lub trzy �aski, �eby nie wyj�� z wprawy, wezm� pok�j w hotelu, zjem co�, mo�e wynajm� kogo� do towarzystwa. By�a zima, w�a�ciwy czas na pobyt w Los Angeles. Z�ociste s�o�ce, ciep�e podmuchy wiatru nap�ywaj�ce z kanion�w. Od lat nie by�em na Wybrze�u. Pracowa�em przede wszystkim na Florydzie, w Teksasie, niekiedy w Arizonie. Nie odwiedza�em Los Angeles od trzydziestego sz�stego. D�ugo mnie tu nie by�o, ale mo�e post�powa�em tak rozmy�lnie. Nie jestem pewien. Ostatnia podr� do L.A. pozostawi�a niemi�e wspomnienia. O kobiecie, kt�ra chcia�a �aski, a ja podrzuci�em jej fa�szywk�. Od czasu do czasu trzeba wcisn�� fa�szywk� klientowi, bo inaczej zaczynasz sprawia� wra�enie, �e dzia�asz za dobrze, a to mo�e by� niebezpieczne. Ale ona by�a m�oda, �liczna, przepe�niona nadziej�, a ja mog�em wmuli� kit komu� innemu, tylko �e tego nie zrobi�em. Czasami rozmy�laj�c o tym czuj� si� nieszczeg�lnie. Mo�e to w�a�nie trzyma�o mnie z dala od Los Angeles przez ca�y ten czas. Par� kilometr�w na wsch�d od du�ego �r�dmiejskiego w�z�a drogowego sznur samochod�w zacz�� zawraca�. Mo�e zdarzy� si� tam wypadek drogowy, mo�e zablokowano szos�. Poleci�em Toshibie, by zjecha�a z autostrady. Prze�lizguj�c si� przez blokad� trzeba si� nie�le napracowa� i mo�na naje�� si� strachu. Wiedzia�em, �e prawdopodobnie zdo�am wystrychn�� na dudka ka�de oprogramowanie blokady, a z pewno�ci� ka�dego gliniarza-cz�owieka, ale po co zawraca� sobie tym g�ow�, je�li si� nie musi? Zapyta�em samoch�d, gdzie si� znajduj�. Zapali� si� ekran. ALAMEDA PRZY BANNING - pad�a odpowied�. Spory kawa�ek drogi piechot� do Pershing Square. Kaza�em, by samoch�d podrzuci� mnie na Spring Street. - Zabierz mnie o sz�stej trzydzie�ci - poleci�em. - R�g Sz�stej i Hill. - Odjecha�, by si� zaparkowa�, a ja ruszy�em na plac rozprowadzi� par� �ask. Dobremu �askawcy nietrudno znale�� nabywc�w. Maj� to w oczach: zduszony gniew, tl�c� si� uraz�. I co� jeszcze, co� nieuchwytnego, niejasne wra�enie, �e pozosta�y w cz�owieku jakie� okruchy wewn�trznej prawo�ci, kt�re oznajmiaj� z miejsca: oto kto�, kto got�w jest wiele zaryzykowa�, by odzyska� nieco wolno�ci. Rozkr�ci�em interes w ci�gu pi�tnastu minut. Pierwszy trafi� mi si� podstarza�y surfingowiec: wysoko sklepiona klatka piersiowa i cera sp�owia�a od s�o�ca. Od dziesi�ciu, pi�tnastu lat Istoty nie pozwala�y na surfing - rozci�gn�y sieci do po�owu planktonu na wodach przybrze�nych od Santa Barbara do San Diego i �yka�y tam niezb�dny im morski pokarm, a ka�dy pla�owicz, kt�ry by pr�bowa� tam pohasa� na fali, zosta�by natychmiast prze�uty na miazg�. Jednak ten facet za swych dobrych dni musia� by� pierwsza klasa. Wida� by�o, jak kiedy� dawa� sobie rad� w wodzie, po jego kroku, gdy szed� przez park, balansuj�c lekko, jakby chcia� zr�wnowa�y� nieregularne obroty Ziemi. Usiad� obok mnie i zacz�� zajada� sw�j lunch. Grube przedramiona, s�kate r�ce. Robotnik przy murze. Mi�nie zaw�lily si� na szcz�kach: kipia�a w nim w�ciek�o�� wstrzymywana na moment przed wybuchem. Po chwili wyci�gn��em go na s��wka. Tak, surfingowiec. Nieprzytomne i zagubione spojrzenie. Wzdychaj�c zacz�� mi opowiada� o legendarnych pla�ach z falami jak d�tki napompowane od ko�ca do ko�ca. - Trestle Beach - wymrucza�. - To na p�noc od San Onofre. Trzeba by�o prze�lizgn�� si� ko�o obozu w Pendleton. Czasami �o�nierze piechoty morskiej otwierali ogie�, takie strza�y ostrzegawcze. Albo Holister Ranch. W g�r�, przy Santa Barbara. - Niebieskie oczy zamgli�y si�. - Huntington Beach. Oxnard. Cz�owieku, by�em tam wsz�dzie. - Zgi�� grube palce. - A teraz te pieprzone platfusy maj� pla�e na w�asno��. Uwierzysz w to? Na w�asno��. A ja zapycham przy murze, ju� po raz drugi, siedem dni w tygodniu, przez nast�pne dziesi�� lat. - Dziesi��? - powiedzia�em. - Wpad�e� w g�wno po uszy. - Znasz kogo�, kto nie siedzi w g�wnie? - S� tacy - o�wiadczy�em. - Wykupuj� si�. - Uhm. - Da si� to za�atwi�. Ostro�ne spojrzenie. Nigdy nie wiadomo, czy kto� nie jest borgmanem. Wsz�dzie kr�c� si� ci �mierdz�cy kolaboranci. - Naprawd�? - Trzeba tylko forsy - powiedzia�em. - I �askawcy. - W�a�nie. - Takiego, kt�remu mo�na zaufa�. Wzruszy�em ramionami. - W tym interesie, ch�opie, musisz uwierzy� na s�owo. - Taa - powiedzia�. I po chwili: - S�ysza�em o jednym facecie; wykupi� trzyletni� �ask� i gratis przepustk� za mur. Pojecha� na p�noc, za�apa� si� na trawler do po�owu kryla, wyl�dowa� w Australii na Wielkiej Rafie Koralowej. Nikt go tam nie znajdzie. Jest poza systemem. Ca�kiem poza tym pierdolonym systemem. Jak my�lisz, ile by to kosztowa�o? - Jakie� dwadzie�cia kawa�k�w - powiedzia�em. - E, ale� to sobie wymy�li�. - Nie wymy�li�em. - Aha? - Jeszcze jedno czujne spojrzenie. - Nie wygl�dasz na miejscowego. - Bo nie jestem. Przyjecha�em z wizyt�. - Cena wci�� taka? Dwadzie�cia kawa�k�w? - Nie dam rady za�atwi� ci kryl-trawlera. Gdy znajdziesz si� za murem, mo�esz liczy� tylko na siebie. - Dwadzie�cia kawa�k�w za przej�cie przez mur? - I zwolnienie od pracy na siedem lat. - Dosta�em dziesi�� - powiedzia�. - Nie mog� zrobi� ci dziesi�ciu. To nie pasuje do konfiguracji, kapujesz? Ale siedem wystarczy. Przez siedem lat zajedziesz tak daleko, �e si� im zgubisz. Cholera, m�g�by� sam dop�yn�� do Australii. Przyczaisz si� poni�ej Sydney, nie ma tam sieci. - Du�o wiesz. - To moja praca - o�wiadczy�em. - Chcesz, �ebym sprawdzi� twoje aktywa? - Wart jestem siedemna�cie pi��set. Tysi�c pi��set w got�wce, reszta w listach zastawnych. Co mog� dosta� za siedemna�cie pi��set? - To co powiedzia�em. Przej�cie przez mur i zwolnienie na siedem lat. - Hej, udzielasz rabatu? - Bior� tyle, ile mog� wzi�� - powiedzia�em. - Daj nadgarstek. I nie przejmuj si�. Teraz tylko odczytam stan konta. Wymodulowa�em jego wszczep informatyczny i pod��czy�em do niego w�asny. Mia� tysi�c pi��set w banku i listy zastawne warto�ci szesnastu patyk�w, dok�adnie tak, jak twierdzi�. Obrzucili�my si� ostro�nie wzrokiem. Jak ju� powiedzia�em, nigdy nie wiadomo, kto jest borgmannem. - Mo�esz to zrobi� tak tutaj, w parku? - zapyta�. - Zgad�e�. Odchyl si� do ty�u, zamknij oczy, jakby� drzema� w s�o�cu. Umawiamy si�, �e teraz bior� tysi�c w got�wce, a ty przelewasz na mnie pi�� tysi�cy z zastawu, zwyk�a transakcja wymienna pracy na obligacje. Gdy przejdziesz przez mur, pobior� reszt� w got�wce plus pi�� patyk�w jako zabezpieczenie kredytu. Reszt� b�dziesz sp�aca� po trzy kawa�ki rocznie plus odsetki, niezale�nie od tego, gdzie b�dziesz si� znajdowa�. Przewidzia�em kwartalne sp�aty. Zaprogramuj� to wszystko ��cznie z brz�czykiem przypominaj�cym o terminach p�atno�ci. Pami�taj, �e sprawa podr�y zale�y wy��cznie od ciebie. Mog� za�atwi� �ask� i przepustki, ale nie jestem jakim� cholernym agentem biura podr�y. Pasuje? Odchyli� g�ow� do ty�u i zamkn�� oczy. - Zasuwaj - powiedzia�. T� robot� mia�em w koniuszkach palc�w, zwyk�a emulacja obwod�w, m�j standardowy numer. Podj��em jego wszystkie kody identyfikacyjne, przenios�em je do centrali, odnalaz�em zapisy. Wygl�da�y na autentyczne - by�o tak, jak powiedzia�. No i jasne, �e przywalono mu bombowy podatek w naturze: dziesi�� lat pracy przy murze. Wczyta�em mu u�askawienie wa�ne przez siedem pierwszych lat. Musia�em zostawi� trzy z powod�w czysto technicznych, ale wtedy komputery nie b�d� ju� mog�y go odszuka�. Da�em mu te� przepustk�, co oznacza�o wczytanie nowych kwalifikacji zawodowych: programisty trzeciej klasy. Nie my�la� jak programista i nie wygl�da� na programist�, ale oprogramowanie muru si� w tym nie po�apie. Uczyni�em go teraz cz�onkiem ludzkiej elity, tej wzgl�dnie nielicznej garstki, kt�ra mo�e wje�d�a� i wyje�d�a� z naszych obwa�owanych miast, gdy przyjdzie jej na to ochota. VL' zamian za te drobne przys�ugi przepisa�em na swoje liczne konta jego oszcz�dno�ci ca�ego �ycia, p�atne, jak ustalili�my, po cz�ci teraz, po cz�ci p�niej. Nie mia� ju� ani grosza, ale by� wolnym cz�owiekiem. To nie taki z�y interes. Aha, ta �aska by�a wa�na. Postanowi�em nie robi� fa�szywek podczas pobytu w Los Angeles. Powiedzmy, �e to rodzaj sentymentalnej pokuty za to, co uczyni�em tej kobiecie tyle lat temu. Rozumiecie: od czasu do czasu trzeba koniecznie podrzuci� fa�szywk�, aby nie wygl�da�o, �e jeste� za dobry; aby nie da� Istotom powodu do zwo�ania ob�awy. Tak samo trzeba ogranicza� liczb� wydawanych u�askawie�. Jasne, �e w og�le nie musia�em wypisywa� �ask. M�g�bym upowa�ni� system do wyp�acania mi rokrocznie jakiej� kwoty - pi��dziesi�ciu, stu patyk�w - i pobiera� je zawsze z �atwo�ci�. Ale nie by�oby w tym �adnego wyzwania. Tak wi�c wypisuj� �aski, ale nie wi�cej ni� trzeba na pokrycie moich wydatk�w, i rozmy�lnie niekt�re z nich partacz�, �eby wygl�da� na r�wnie nieudolnego, co reszta, tak �e Istoty nie maj� powodu, by �ledzi� cechy identyfikacyjne mojej roboty. Sumienie mnie od tego za bardzo nie bola�o. Poza wszystkim to kwestia prze�ycia. A przecie� wiecie, �e wi�kszo�� pozosta�ych �askawc�w to zwykli oszu�ci. Ze mn� macie przynajmniej jak�� szans�, �e dostaniecie to, za co�cie zap�acili. Nast�pna by�a drobna Japonka, klasyczny typ: g�adka, krucha, jak laleczka. Szlocha�a nag�ymi, pot�nymi zrywami, kt�re mog�yby prze�ama� j� na p�, a starszy siwy m�czyzna - zapewne jej dziadek - stara� si� j� pocieszy�. P�acz na widoku publicznym jest zawsze dobrym wska�nikiem k�opot�w z Istotami. - Czy mog� w czym� pom�c? - zapyta�em, ale oboje byli tak oszo�omieni, �e nie przysz�o im do g�owy �adne podejrzenie. By� jej te�ciem, nie dziadkiem. M�a zabili przed rokiem dwaj w�amywacze. Mia�a dwoje ma�ych dzieci. W�a�nie otrzyma�a nowe skierowanie podatkowo-pracownicze. Obawia�a si�, �e chc� j� pos�a� do pracy przy murze, co oczywi�cie by�o ma�o prawdopodobne: przydzia��w dokonywano zupe�nie przypadkowo, ale zazwyczaj nie bezmy�lnie. Jaki po�ytek by�by z kobiety o wadze czterdziestu kilo przy zw�zce kamiennych blok�w? Te�� mia� paru dobrze poinformowanych przyjaci�, kt�rym uda�o si� odcyfrowa� ukryty kod na jej skierowaniu. Nie, komputery nie pos�a�y jej za mur. Wys�a�y do Regionu nr 5. I zaklasyfikowa�y na TND. - Mur by�by lepszy - powiedzia� stary m�czyzna. - Od razu zobaczyliby, �e nie ma si� do ci�kiej pracy i znale�liby co� innego, co�, czemu by podo�a�a. Ale Pi�tka? Czy kto� kiedy� stamt�d powr�ci�? - Wie pan, co to jest Pi�tka? - zapyta�em. - O�rodek eksperyment�w medycznych. A ten znak tutaj to TND. Wiem te�, co to oznacza. Zn�w zacz�a j�cze�. Nie mog�em jej za to wini�. TND oznacza Test Na Destrukcj�. Istoty chc� si� dowiedzie�, jak ci�ko mo�emy naprawd� pracowa�, a da si� to wiarygodnie ustali� jedynie poddaj�c nas testom wskazuj�cym, gdzie le�y bariera si� fizycznych. - Umr� - zawodzi�a. - Moje male�stwa! Moje male�stwa! - Wie pan, kto to jest �askawca? - zapyta�em jej te�cia. Nag�y, podniecony odzew: gwa�towne zaczerpni�cie tchu, blask w oczach, porywcze skinienie g�ow�. I r�wnie szybko podniecenie opad�o ust�puj�c miejsca zoboj�tnieniu, beznadziei, rozpaczy. - To wszystko oszu�ci - powiedzia�. - Nie wszyscy. - A sk�d mo�na wiedzie�? Zabieraj� pieni�dze, nie daj� nic w zamian. - Wie pan, �e to nieprawda. Ka�dy mo�e opowiedzie� o �askach, kt�re zadzia�a�y. - Mo�e. Mo�e - powiedzia� stary m�czyzna. Kobieta �ka�a cicho. - Zna pan kogo� takiego? - Za trzy tysi�ce dolar�w - powiedzia�em - mog� skasowa� TND na jej skierowaniu. Za dodatkowe pi�� mog� wypisa� jej zwolnienie od s�u�by wa�ne do czasu, gdy dzieci znajd� si� na uczelni. Ale ze mnie sentymentalny facet. Pi��dziesi�cioprocentowa zni�ka i nawet nie sprawdzi�em stanu konta. Na ile mog�em s�dzi�, jej te�� by� milionerem. Jednak nie. Gdyby tak by�o, nie siedzia�by na Pershing Square, tylko lata� za�atwiaj�c jej �ask�. Obrzuci� mnie d�ugim, g��bokim, szacuj�cym spojrzeniem. Ch�opska przebieg�o�� dawa�a zna� o sobie. Mog�em mu powiedzie�, �e jestem kr�lem w mym zawodzie, najlepszym ze wszystkich �askawc�w, genialnym paj�czarzem obdarzonym magicznym wyczuciem; nie wymy�lono jeszcze takiego komputera, do kt�rego nie m�g�bym si� w�lizgn�� i kaza� mu ta�czy�, jak zagram. A by�aby to sama prawda. Ale powiedzia�em tylko, ze musi zadecydowa�, �e nie mog� przedstawi� �adnego za�wiadczenia i �adnej gwarancji; �e je�li chce, mo�e si� do mnie zwr�ci�, a je�li nie, to jest mi wszystko jedno, czy ta kobieta wybierze skierowanie z TND. Odeszli i naradzali si� par� minut Gdy wr�cili, w milczeniu podwin�� r�kaw i podsun�� mi wszczep. Sprawdzi�em saldo bankowe: ca�kiem nie�le, oko�o trzydziestu patyk�w. Przenios�em z tego osiem tysi�cy na moje konta: po�ow� do Seattle, reszt� do Los Angeles. Potem uj��em jej nadgarstek - by� cienki jak moje dwa z�o�one palce - w��czy�em si� w jej wszczep i wczyta�em u�askawienie, kt�re ocali jej �ycie. Na wszelki wypadek dwukrotnie sprawdzi�em jego wa�no��. Zawsze istnieje mo�liwo��, �e nieumy�lnie okantuje si� klienta, cho� mnie si� to nigdy nie przydarzy�o. Ale nie chcia�em, �eby po raz pierwszy nast�pi�o to przy tej sprawie. - Id�cie - powiedzia�em. - Do domu. Pani dzieciaki czekaj� na obiad. Jej oczy rozjarzy�y si�. - Je�li mo�na jako� si� panu odwdzi�czy�... - Pobra�em ju� swoj� nale�no��. Je�li kiedy� mnie pani jeszcze spotka, prosz� si� ze mn� nie wita�. - To zadzia�a? - zapyta� stary cz�owiek. - Powiedzia� pan, �e ma pan przyjaci�, kt�rzy znaj� si� na rzeczy. Prosz� poczeka� tydzie�, potem zawiadomi� bank danych, �e ona zgubi�a skierowanie. Gdy dostanie nowe, niech pan poprosi kumpli, by je odszyfrowali. Zobaczy pan. Wszystko b�dzie w porz�dku. Nie s�dz�, by mi uwierzy�. My�l�, �e by� prawie pewien, i� go wykantowa�em pozbawiaj�c jednej czwartej oszcz�dno�ci ca�ego �ycia, i mog�em dostrzec w jego oczach nienawi��. Ale to jego sprawa. Za tydzie� odkryje, �e naprawd� ocali�em �ycie jego synowej, i wtedy po�pieszy na plac, by mi powiedzie�, jak mu przykro, �e �ywi� do mnie takie brzydkie uczucia. Tylko, �e wtedy b�d� gdzie indziej, daleko st�d. Powlekli si� na wschodni kraniec parku zatrzymuj�c si� par� razy, by zerkn�� na mnie przez rami�, jakby s�dzili, �e przemieni� ich w s�upy soli, gdy obr�c� si� do mnie plecami. Potem odeszli. Zarobi�em tyle, �e wystarczy�o mi na tydzie� pobytu zaplanowanego w L.A. Ale kr�ci�em si� tu nadal maj�c nadziej� na troch� wi�cej. To by� m�j b��d. Trafi� mi si� Pan Niewidzialny, typ cz�owieka, na kt�rego nigdy nie zwraca si� uwagi, szaro�� na tle szaro�ci, rzedniej�ce w�osy, przeci�tny, s�odki, ugrzeczniony u�miech. Ale w jego oczach pali�o si� �wiat�o. Zapomnia�em, czy to on pierwszy zacz�� ze mn� rozmawia�, czy ja z nim, ale wkr�tce ko�owali�my pr�buj�c dowiedzie� si� czego� o sobie. Powiedzia� mi, �e mieszka w Silver Lake. Spojrza�em na niego oboj�tnie. Sk�d do diab�a mam zna� miliony miasteczek s�siaduj�cych z L.A.? Powiedzia�, �e przyjecha� tutaj zobaczy� si� z kim� w wielkiej siedzibie rz�dowej na Figueroa Street. W porz�dku: prawdopodobnie jaka� sprawa odwo�awcza. Wyczu�em klienta. Potem chcia� si� dowiedzie�, sk�d jestem. Santa Monica? Zachodnie L.A.? Co� w moim akcencie, tak przypuszczam. - Sporo podr�uj� - powiedzia�em. - Nie znosz� przebywania w jednym miejscu. - Te� prawda. Musz� paj�czy�, bo zwariuj�. Gdybym paj�czy� w jednym mie�cie, naprasza�bym si� dos�ownie, by wcze�niej lub p�niej wpadli na m�j trop, a to by�by koniec. Nic z tego mu nie powiedzia�em. - Przyjecha�em z Utah zesz�ej nocy. Przedtem by�em w Wyoming. - K�amstwo, jedno i drugie. - Mo�e potem pojad� do Nowego Jorku. - Spojrza� na mnie, jakbym planowa� podr� na Ksi�yc. Tutejsi mieszka�cy nie je�d�� cz�sto na Wsch�d. W dzisiejszych czasach wi�kszo�� ludzi nigdzie nie je�dzi. Teraz wiedzia�, �e mam prawo przekraczania mur�w albo jaki� spos�b, �eby je uzyska�, je�li zechc�. W jednej chwili przeszli�my do rzeczy. Powiedzia�, �e wyci�gn�� nowe skierowanie, sze�� lat przy melioracji na s�onych polach Mono Lake. Ludzie mr� tam jak j�tki jednodni�wki. Chcia�, �eby go przenie�� na jakie� dogodniejsze miejsce, na przyk�ad Obs�uga i Zaopatrzenie, i koniecznie wewn�trz mur�w, najlepiej w jednym z region�w po�o�onych niedaleko oceanu, z czystym i ch�odnym powietrzem. Wymieni�em cen� i zgodzi� si� na ni� bez mrugni�cia. - Daj pan nadgarstek - powiedzia�em. Wyci�gn�� praw� r�k�, wn�trzem d�oni do g�ry. Zamontowane w zwyk�ym miejscu wej�cie do wszczepu mia�o kszta�t blado��tej tarczki, nieco bardziej zaokr�glonej ni� zwyk�y typ i o troch� g�adszej fakturze. Nie wydawa�o mi si� to istotne. Tak jak czyni�em to ju� mo�e tysi�c razy, po�o�y�em rami� na jego ramieniu, nadgarstek przy nadgarstku, wej�cie przy wej�ciu. Nasze biokomputery nawi�za�y kontakt i natychmiast zorientowa�em si�, �e wpad�em w k�opoty. Od oko�o czterdziestu lat czy co� ko�o tego - w ka�dym razie na d�ugo przed inwazj� Istot - ludzie �yj� z wbudowanymi w ich cia�a komputerami pracuj�cymi na biochipach, ale dla wi�kszo�ci z nich to co� zupe�nie pospolitego, jak blizna po szczepieniu. U�ywaj� ich do spraw, do kt�rych je skonstruowano, i wi�cej o nich nie my�l�. Biokomputery s� dla nich zwyk�ym narz�dziem jak wid�y czy �opata. Trzeba mie� mentalno�� paj�czarza, by chcie� uczyni� z w�asnego biokomputera co� wi�cej. To dlatego, gdy Istoty si� pojawi�y, zapanowa�y nad nami i kaza�y nam budowa� mury wok� naszych miast, wi�kszo�� ludzi zareagowa�a jak owce pozwalaj�c zgromadzi� si� w stadach w zagrodzie i potulnie tam pozostaj�c. Tylko my, paj�czarze, mo�emy si� teraz porusza� swobodnie, poniewa� wiemy, jak manipulowa� systemami, poprzez kt�re rz�dz� nami Istoty. I nie ma nas wielu. Natychmiast stwierdzi�em, �e wpad�em na jednego z nich. Z chwil�, w kt�rej nawi�zali�my kontakt, ruszy� na mnie jak burza. Po sile jego sygna�u pozna�em, �e natrafi�em na co� wyj�tkowego i znajduj� si� pod gradem cios�w. W og�le nie chcia� kupi� �aski. D��y� do pojedynku - macko skryty za s�odkim u�miechem, rad pokaza� nowemu przybyszowi w mie�cie par� swoich sztuczek. �aden paj�czarz nigdy mnie nie pokona�, nie w sytuacji jeden na jednego. Nigdy. �al mi go by�o, ale tylko troch�. Wystrzeli� do mnie wi�zk� �miecia, szyfrem, ale �atwym, tylko po to, by wykry� moje parametry. Przej��em j�, wprowadzi�em do pami�ci i za�o�y�em mu przerwanie odbieraj�c inicjatyw� w dialogu. Moja kolej, by podda� go pr�bie. Chcia�em, by zacz�� si� domy�la�, na kogo si� wpakowa�. Ale gdy tylko zacz��em wykonywa� program, on za�o�y� mi przerwanie. By�o to dla mnie nowe do�wiadczenie. Spojrza�em na niego z pewnym szacunkiem. Zazwyczaj ka�dy paj�czarz, oboj�tnie w jakim miejscu, rozpozna m�j sygna� ju� po trzydziestu sekundach i to wystarczy, by zako�czy� wymian�. Wie, �e nie ma co gra� dalej. Ale ten go�� albo nie umia� mnie zidentyfikowa�, albo go to po prostu nie obchodzi�o i odda� mi cios w�asnym przerwaniem. Zadziwiaj�ce. Zadziwiaj�cy by� te� towar, kt�rym zacz�� mnie zarzuca�. Zabra� si� z miejsca do dzie�a, naprawd� pr�bowa� rozbi� moj� struktur�. Stosy �miecia nap�ywa�y na mnie ci�kimi falami megabajt�w. JSPIKE.ABLTAG.DZCNT. Odrzuci�em to ku niemu z podw�jn� si��. MAXFRG.MINPAU.SPKTOT.JSPIKE. W og�le si� tym nie przej��. MAXDZ.SKPTIM.FALTER.NSLICE. FRQSLM.EBURST. IBURST PREBST NOBRST Typowy pat. Paj�czarz wci�� si� u�miecha�. Na czole ani kropli potu. By�o w nim co� niesamowitego, co� nowego i dziwnego. To jaki� paj�czarz-borgmann, u�wiadomi�em sobie nagle. Musi pracowa� dla Istot wa��saj�cych si� po ulicach, pr�buj�c napyta� biedy wolnym strzelcom, takim jak ja. Niezale�nie od tego, jak by� dobry, a by� naprawd� dobry - pogardza�em nim. Paj�czarz, kt�ry zosta� borgmannem - to naprawd� obrzydliwe. Chcia�em doprowadzi� go do zwarcia. Chcia�em go spali�. Nigdy w �yciu nikogo tak nie nienawidzi�em. Nic nie mog�em mu zrobi�. Zbito mnie z pantayku. By�em Kr�lem Danych, Supermanem Megabajt�w. Przez ca�e �ycie unosi�em si� to tu, to tam, na powierzchni �wiata zakutego w kajdany, otwieraj�c ka�dy zamek na swej drodze. A teraz ten Nikt wi�za� mnie w sup�y. Parowa� ka�dy m�j cios, a to, co od niego wraca�o, stawa�o si� coraz dziwaczniejsze. Pracowa� wed�ug algorytmu, kt�rego przedtem nigdy nie spotka�em, i mia�em powa�ne problemy z jego rozwi�zaniem. Po jakim� czasie nie mog�em nawet oceni�, co on ze mn� wyprawia, nie m�wi�c ju� o tym, co ja mam zrobi�, by to skasowa�. Niemal nie by�em w stanie wykona� programu. Nieub�aganie wyp�ukiwa� mnie do czysta. - Kim jeste�? - zawy�em. Roze�mia� mi si� prosto w twarz. I wci�� mnie tym zalewa�. Zagra�a� integralno�ci mego wszczepu, schodzi� na poziom mikrokosmiczny atakuj�c nawet moleku�y. Grzeba� w pow�okach elektronowych, odwraca� �adunki, paskudzi� w warto�ciowo�ciach, tka� mi co� w bramki elektronowe, rozwadnia� obwody. Komputer. kt�ry wszczepiono mi w m�zg, to tylko kupa chemii organicznej. Tak samo m�zg. Je�li b�dzie ci�gn�� to dalej, najpierw wysi�dzie komputer, potem m�zg i reszt� �ycia sp�dz� w wariatkowie. To nie by�a sportowa rywalizacja. To by�o morderstwo. Si�gn��em do rezerw wznosz�c zarazem wszelkie ochronne blokady, jakie by�em w stanie wymy�li�. Rzeczy, kt�rych nigdy w �yciu nie musia�em u�ywa�, ale by�y na podor�dziu, gdy ich potrzebowa�em, i to go spowolni�o. Przez chwil� mog�em powstrzyma� jego mia�d��cy nap�r, a nawet go odepchn�� - i uzyska�em woln� przestrze�, by zmontowa� par� w�asnych kombinacji ofensywnych. Ale nim zd��y�em pu�ci� je w ruch, zamkn�� mnie ponownie i raz za razem zacz�� mnie ci�gn�� ku Zag�adzie. By� niewiarygodny. Zablokowa�em go. Zn�w powr�ci�. Uderzy�em go mocno, a on odbi� cios kieruj�c go w inne kana�y neuronowe, gdzie utkn�� jak w wacie. Uderzy�em go jeszcze raz. I zn�w zablokowa� cios. Potem on uderzy� we mnie, a ja polecia�em chwiej�c si� i zataczaj�c; uda�o mi si� zebra� w sobie, gdy znalaz�em si� o trzy nanosekundy od skraju przepa�ci. Zacz��em uk�ada� nor� kombinacj�. Ale robi�c to odczytywa�em ton jego danych i dociera�o do mnie absolutne, zimne przeadczenie. Czeka� na mnie. By� got�w na wszystko, co mog�em przeciw niemu skierowa�. Przekroczy� nawet zwyk�� ufno�� wznosz�c si� ku ca�kowitej pewno�ci. W ko�cu sprowadza�o si� to do tego: by�em w stanie powstrzyma� go przed zniszczeniem mnie, ale tylko ostatkiem si�, i w og�le nie mog�em si� do niego dobra�. A wydawa�o si�, �e on mo�e czerpa� z nieograniczonych zasob�w. Nie by�em dla niego problemem. Nic go nie mog�o zm�czy. Wydawa�o si�, �e si� w og�le nie zu�ywa. Przejmowa� wszystko, co mog�em z siebie da�, i ci�gle zarzuca� mnie �wie�ym �mieciem, zachodz�c z sze�ciu stron na raz. Po raz pierwszy zrozumia�em teraz, co musieli odczuwa� ci wszyscy paj�czarze, kt�rych pokona�em. Niekt�rzy z nich, zanim wpadli na mnie, czuli si� bardzo pewni siebie. Pora�ka kosztuje wi�cej, gdy s�dzisz, �e jeste� dobry. Gdy w i e s z , �e jeste� dobry. Tacy ludzie, gdy przegrywaj�, musz� przeprogramowa� ca�y sw�j obraz zwi�zk�w z wszech�wiatem. Mia�em dwie drogi do wyboru. M�g�bym walczy� dalej, p�ki mnie nie st�amsi i nie z�amie. Albo mog�em si� zaraz podda�. W ko�cu wszystko sprowadza si� do tak lub nie, id� lub st�j, zero lub jeden. Prawda? Odetchn��em g��boko. Spogl�da�em prosto w chaos. - Dobra - powiedzia�em. - Przegra�em. Wysiadam. Uwolni�em szarpni�ciem nadgarstek; chwiej�c si� i dygocz�c opad�em na ziemi�. Minut� p�niej dorwa�o mnie pi�ciu gliniarzy, sp�ta�o jak prosiaka i wywlok�o stamt�d; rami�, w kt�rym umieszczony by� wszczep, stercza�o na zewn�trz kaftana, a omotane by�o zabezpieczaj�c� opask�, jakby si� obawiali, �e zaraz zaczn� pobiera� informacje wprost z powietrza. Zabrali mnie na Figueroa Street do du�ego dziewi��dziesi�ciopi�trowego budynku z czarnego marmuru, w kt�rym mie�ci si� siedziba marionetkowego rz�du miejskiego. Mia�em to gdzie�. By�em sparali�owany. Mogli mnie wsadzi� do �cieku i te� bym v si� tym nie przej��. Nie zosta�em uszkodzony - automatyczna kontrolka obwodu wci�� funkcjonowa�a i �wieci�a si� na zielono - ale uczucie upokorzenia by�o tak intensywne, �e czu�em si� z�amany. Czu�em si� zdruzgotany. Jednego tylko chcia�em: pozna� nazwisko paj�czarza, kt�ry mnie tak za�atwi�. Wsz�dzie w budynku na Figueroa Street sufity umieszczone s� na wysoko�ci sze�ciu metr�w, by mog�y si� tu porusza� Istoty. W szerokich, przestronnych pomieszczeniach g�osy odbija�y si� echem jak w jaskini. Gliniarze usadzili mnie w sieni, wci�� obwi�zanego do st�p do g��w, i trzymali mnie tam przez d�u�szy czas. Zamazane d�wi�ki przewala�y si� ci�ko przez korytarz. Chcia�em skry� si� przed nimi. Czu�em m�zg jak otwart� ran�. Dosta�em niezgorszy �omot. Co i raz par� wynios�ych Istot przechodzi�o z �oskotem przez sie� tuptaj�c na czubkach macek w sw�j charakterystyczny, dziwaczny i wytworny spos�b. Wraz z nimi przechodzi�o nieliczne ludzkie towarzystwo, na kt�re oni, jak zwykle, zupe�nie nie zwracali uwagi. Wiedzieli, �e jeste�my rozumnymi stworzeniami, ale po prostu nie chcia�o im si� do nas odzywa�. Wyr�czali si� komputerami dzia�aj�cymi poprzez z��cze Borgmanna, oby jego sygna� rozk�ada� si� przez wieki za to, �e nas zdradzi�. Nie chodzi o to, �e bez tego by nas nie podbili, ale Borgmann niezwykle im u�atwi� przemienienie nas w bezwolne stado, pokazuj�c, jak pod��czy� nasze ma�e biokomputery do ich wielkich system�w informatycznych. Za�o�� si�, �e by� bardzo dumny z siebie: chcia� po prostu zobaczy�, czy jego gad�et dzia�a, i do diab�a z tym, �e zaprzedawa� nas w wieczyst� niewol�. Nikt nigdy nie wpad� na to, dlaczego Istoty si� tutaj pojawi�y i czego od nas chc�. Po prostu przyby�y, to wszystko. Zobaczy�y. Zwyci�y�y. Przeorganizowa�y nas. Zaprz�gn�y do pracy nad jakimi� pieprzonymi, niezg��bionymi zadaniami. Jak w koszmarnym �nie. I nie by�o sposobu, by si� przed nimi obroni�. Na pocz�tku zapatrywali�my si� na to inaczej - byli�my zadufani w sobie, zamierzali�my prowadzi� wojn� partyzanck� i zlikwidowa� je ale szybko dotar�o do nas, jak bardzo si� mylimy i �e maj� nas na zawsze w r�ku. Nie ma nikogo, kto m�g�by cieszy� si� cho� pozorem wolno�ci poza garstk� paj�czarzy, takich jak ja. A wyja�ni�em ju�, �e �aden z nas nie jest takim g�upkiem, by pr�bowa� podj�� jak�� powa�niejsz� pr�b� kontrataku. Wystarczy nam, �e mo�emy przemyka� si� z miasta do miasta bez przymusu wyst�powania o pozwolenie. Wygl�da�o na to, �e teraz z tym wszystkim koniec dla mnie. Na razie guzik mnie to obchodzi�o. Wci�� stara�em si� przyswoi� sobie to, �e zosta�em pokonany; zabrak�o mi pojemno�ci, by opracowa� program na nowe �ycie, kt�re b�d� teraz prowadzi�. - Jest tutaj ten �askawca? - zapyta� kto�. - Tak, tam siedzi. - Ona chce go zobaczy�. - Jak my�lisz, mo�e powinni�my go najpierw nieco rozmi�kczy�? - Powiedzia�a, �eby zaraz. D�o� na ramieniu zako�ysa�a mn� �agodnie. - Wstawaj, kole�. Czas na rozm�wk�. I nie rozrabiaj, bo dostaniesz po �bie. Bez oporu z mej strony powlekli mnie przez sie� i gigantyczne odrzwia do ogromnego gabinetu, w kt�rym sufit umieszczono tak wysoko, �e Istoty mia�y dosy� potrzebnej im przestrzeni. Nie by�o ich w pomieszczeniu, znajdowa�a si� tam tylko kobieta w ciemnej sukni siedz�ca za szerokim biurkiem w odleg�ym ko�cu pokoju. W tym olbrzymim miejscu wygl�da�o jak biurko dla lalek i kobieta te� wygl�da�a jak lalka. Gliniarze zostawili nas samych. Sp�tany jak prosi� nie by�em niebezpieczny. - Nazywasz si� John Doe? - zapyta�a. Sta�em w po�owie pokoju wpatruj�c si� w buty. - A jak pani my�li? - powiedzia�em. - Takie nazwisko poda�e� przy wej�ciu do miasta. - Pos�uguj� si� wieloma nazwiskami. John Smith, Richard Roe, Joe Blow. Nazwisko, jakie podaj�, nie ma znaczenia dla programu przy bramie. - Poniewa� przechytrzy�e� bram�? - Przerwa�a. - Musz� ci powiedzie�, �e to oficjalne przes�uchanie. - Wie pani ju� wszystko, co m�g�bym powiedzie�. Wasz paj�czarz-borgmann przelecia� mi przez m�zg. - Pos�uchaj - rzek�a. - P�jdzie to �atwiej, je�li b�dziesz wsp�pracowa�. Oskar�ony jeste� o nielegalne wej�cie, nielegalne przej�cie pojazdu, nielegaln� dzia�alno�� na z��czach, a zw�aszcza o sprzeda� akt�w �aski. Chcesz co� o�wiadczy�? - Nie. - Nie zaprzeczasz, �e jeste� �askawc�? - Nie zaprzeczam, nie potwierdzam. Do cholery, jakie to ma znaczenie ? - Sp�jrz na mnie - powiedzia�a. - To wymaga wysi�ku. - Sp�jrz - powt�rzy�a. W jej g�osie zabrzmia�a dziwna zjadliwo��. - Nie o to chodzi, czy jeste� �askawc�, czy nie. Wiemy, �e jeste�. Ja wiem, �e jeste�. - I zwr�ci�a si� do mnie nazwiskiem, kt�rego ju� bardzo dawno nie u�ywa�em. Prawd� powiedziawszy od trzydziestego sz�stego. Spojrza�em na ni�. Wpatrzy�em si�. Trudno mi by�o uwierzy�, �e widz� to, co widz�. Uczu�em, jak nap�ywa ku mnie st�oczona fala wspomnie�. W my�li przekszta�ca�em jej twarz, zacieraj�c niekt�re zmarszczki, tu usuwaj�c nieco cia�a, tam dodaj�c. Odziera�em j� z up�ywu lat. - Tak - powiedzia�a. - Jestem t�, o kt�rej my�lisz. Zatka�o mnie. To by�o gorsze ni� to, co zrobi� mi paj�czarz. Ale nie mia�em jak przed tym uciec. - Pracujesz dla nich? - zapyta�em. - �aska, kt�r� mi sprzeda�e�, by�a nic nie warta. Wiedzia�e� o tym, prawda? Kto� czeka� nie mnie w San Diego, ale gdy pr�bowa�am przej�� przez mur, zatrzymali mnie po prostu i odci�gn�li stamt�d w�r�d wrzask�w. Chcia�am ci� zabi�. Mog�am pojecha� do San Diego, a potem spr�bowaliby�my dosta� si� na Hawaje w jego �odzi. - Nie wiedzia�em o tym facecie w San Diego - o�wiadczy�em. - Dlaczego mia�by� wiedzie�? To nie by� tw�j interes. Wzi��e� moje pieni�dze i mia�e� za�atwi� mi �ask�. Taka by�a umowa. Oczy jej roz�wietla�y z�ote iskierki. Ci�ko by�o mi w nie patrze�. - Wci�� chcesz mnie zabi�? - zapyta�em. - Zastanawiasz si�, jak mnie zabi�? - Nie i jeszcze raz nie - znowu pos�u�y�a si� moim starym nazwiskiem. - Trudno mi opisa�, jak bardzo si� zdumia�am, kiedy ci� tutaj przyprowadzono. Powiedzieli, �e to John Doe, �askawca. �askawcy to m�j wydzia�. Przyprowadzaj� wszystkich do mnie, ale po jakim� czasie pomy�la�am: nie, nie ma cienia szansy, on jest najpewniej miliony kilometr�w st�d i nigdy tu nie powr�ci. A potem przyprowadzili tego Johna Doe i ujrza�am twoj� twarz. - Czy b�dziesz w stanie uwierzy� - powiedzia�em - �e przez ca�y ten czas czu�em si� winny za to, co tobie zrobi�em? Nie musisz w to wierzy�. Ale to prawda. - Jestem pewna, �e by�a to dla ciebie rozpacz bez ko�ca. - Naprawd�. Prosz�. Tak, robi� fa�szywki wielu ludziom, czasami tego �a�owa�em, czasami nie, ale ciebie �a�owa�em. Ciebie �a�owa�em najbardziej. To absolutna prawda. Zastanowi�a si� nad tym. Nie jestem w stanie powiedzie�, czy uwierzy�a w to cho�by na u�amek sekundy, ale widzia�em, �e si� zastanawia. - Dlaczego to zrobi�e�? - zapyta�a po chwili. - Wyrabiam ludziom fa�szywki, bo nie chc� uchodzi� za bezb��dnego - powiedzia�em jej. - Dostarczasz wa�n� �ask� za ka�dym razem, rozchodz� si� wiec ludzie zaczynaj� gada�, stajesz si� powoli legend�. No i wsz�dzie jeste� znany, a pr�dzej czy p�niej Istoty maj� ci� w r�ku. To tyle. Tak wi�c zawsze wciskam du�o fa�szywek. M�wi� ludziom, �e zrobi, wszystko, na co mnie sta�, ale nie ma �adnych gwarancji i czasami to nie dzia�a. - Oszuka�e� mnie rozmy�lnie ? - Tak. - Tak my�la�am. Wygl�da�e� na ch�odnego profesjonalist�. Chodz�ca perfekcja. By�am pewna, �e �aska b�dzie wa�na. Nie mog�am sobie wyobrazi�, �e co� b�dzie z tym nie tak. A potem dotar�am do muru i oni mnie capn�li. Wi�c pomy�la�am sobie: ten sukinsyn mnie wyda�. Jest za dobry, by po prostu spartaczy� robot� - m�wi�a spokojnym tonem, ale w oczach wci�� pali� si� gniew. - Nie mog�e� wyrobi� fa�szywki komu� innemu? Dlaczego to musia�am by� ja? Patrzy�em na ni� przez d�u�szy czas. - Bo ci� kocha�em - powiedzia�em. - G�wno - odpar�a. - Nawet mnie nie zna�e�. By�am obcym cz�owiekiem, kt�ry ci� wynaj��. - No w�a�nie. Wtedy w jednej chwili przepe�ni�y mnie wariackie marzenia o tobie; przez ciebie ca�e moje �adne, uporz�dkowane �ycie przewr�ci�o si� do g�ry nogami, a ty widzia�a� tylko cz�owieka, kt�rego wynaj�a� do roboty. Nie wiedzia�em wtedy o tym facecie w San Diego. My�la�em tylko o tym, �e ci� widz� i �e ciebie pragn�. Nie s�dzisz, �e to mi�o��? Dobra, nazwij to inaczej, jak sobie chcesz. Nigdy przedtem nie pozwala�em sobie na takie uczucie. My�la�em, �e to nierozs�dne: to kr�puje, stawka staje si� za wysoka. A potem ujrza�em ciebie, pogada�em troch� z tob� i pomy�la�em, �e co� mog�oby si� wydarzy� mi�dzy nami, zacz��em zmienia� si� w �rodku i powiedzia�em sobie: no, no, tym razem pop�y� z pr�dem, niech si� to stanie, wszystko b�dzie inaczej. A ty sta�a� tam nie dostrzegaj�c tego, nawet nie zacz�o to do ciebie dociera�, papla�a� tylko, jak wa�na jest dla ciebie ta �aska. Wi�c podrzuci�em ci fa�szywk�. A p�niej pomy�la�em: Jezu, zniszczy�em tej dziewczynie �ycie i to tylko dlatego, �e si� do niej nagrza�em, post�pi�em jak kutas. Wi�c od tamtej pory zawsze tego �a�owa�em. Nie musisz temu wierzy�. Nie wiedzia�em o San Diego. To przedstawia si� teraz nawet gorzej dla mnie. - Nic nie m�wi�a przez ca�y ten czas, a cisza zacz�a ci��y� niezno�nie. Po chwili odezwa�em si� wi�c znowu: - Powiedz mi przynajmniej jedno. Kto to by� ten facet, kt�ry rozwali� mnie na Pershing Square? - To by� nikt - odpar�a. - Co to znaczy? - To nie by� kto�. To by�o co�. Android, ruchoma jednostka anty�askawcza pod��czona wprost do wielkiego systemu komputerowego Istot w Culver City. Nowinka, kt�r� pu�cili�my na miasto. - Aha - powiedzia�em. - Aha. - Zameldowano, �e da�e� mu dobrze popali� przy tej robocie. - On mi te�. Prawie zrobi� mi �mietan� z m�zgu. - Pr�bowa�e� wypi� morze przez s�omk�. Przez chwil� wygl�da�o, �e ci si� to uda. Wiesz, �e jeste� cholernie dobrym paj�czarzem? - Dlaczego zacz�a� dla nich pracowa�? - zapyta�em. Wzruszy�a ramionami. - Wszyscy dla nich pracuj�. Pr�cz takich jak ty. Zabra�e� wszystko, co posiada�am, i nie da�e� mi �aski. C� mia�am zrobi�? - Rozumiem. - To nie taka z�a praca. Przynajmniej nie jestem tam, przy. murze. Nie pos�ano mnie te� na TND. - Nie - powiedzia�em. - Pewnie nie jest to takie z�e. Je�li nie przeszkadza ci praca w pokoju z tak wysokim sufitem. To w�a�nie si� ze mn� stanie? Wysy�ka na TND? - Nie b�d� g�upi. Jeste� zbyt cenny. - Dla kogo? - System ci�gle wymaga doskonalenia. Wiesz o tym najlepiej. B�dziesz pracowa� dla nas. - My�lisz, �e zostan� borgmannem? - zdumia�em si�. - To lepsze ni� TND - odpar�a. Ponownie zapad�em w milczenie. Pomy�la�em, �e nie mo�e m�wi� tego powa�nie; zg�upieliby, gdyby powierzyli mi jakiekolwiek stanowisko, a wyszliby na kompletnych durni�w, gdyby mi dali si� zbli�y� do swego komputera. - W porz�dku - powiedzia�em. - Zrobi� to. Pod jednym warunkiem. - Twardziel z ciebie, nie? - Pozw�l mi na jeszcze jedno starcie z tym waszym androidem. Musz� co� sprawdzi�. A potem mo�emy podyskutowa�, do jakiej pracy b�d� si� tutaj najlepiej nadawa�. Zgoda? - Wiesz, �e nie znajdujesz si� w po�o�eniu, w kt�rym mo�na stawia� warunki. - Jasne. To co potrafi� robi� z komputerami, to sztuka jedyna w swoim rodzaju. Nie mo�ecie mnie do tego zmusi� wbrew woli. Do niczego nie mo�ecie mnie zmusi�. Pomy�la�a nad tym. - Czemu ma s�u�y� to powt�rne starcie ? - Nikt przedtem mnie nie pokona�. Chc� spr�bowa� jeszcze raz. - Wiesz, �e b�dzie gorzej ni� za pierwszym razem? - Niech si� o tym sam dowiem. - Ale po co? - Daj tutaj swego androida, a poka�� ci po co powiedzia�em. Prze�kn�a to. Mo�e to by�a ciekawo��, mo�e co� innego, ale pod��czy�a si� do komputera i po kr�tkiej chwili przyprowadzono do pokoju androida, kt�rego spotka�em w parku albo mo�e jakiego� innego z t� sam� twarz�. Obrzuci� mnie uprzejmym spojrzeniem bez �ladu zainteresowania. Zjawi� si� kto�, zdj�� mi z nadgarstka opask� zabezpieczaj�c� i wyszed�. Kobieta wyda�a androidowi polecenia, on wyci�gn�� w moj� stron� nadgarstek i nawi�zali�my kontakt. Rzuci�em si� jednym skokiem. By�em obola�y, sponiewierany, trz�s�em si� jak galareta, ale wiedzia�em, co trzeba zrobi�, i wiedzia�em, �e musz� to zrobi� szybko. Rzecz polega�a na ca�kowitym pomini�ciu androida - to by�a tylko ko�c�wka, zesp� w systemie komputerowym - i pod��eniu dalej do tego, co sta�o za nim. Przeszed�em wi�c obok w�asnego programu androida; by� pomys�owy, ale p�ytki. Od razu go wymin��em, gdy uk�ada� swoje kombinacje, zanurkowa�em pod powierzchni� i przeskoczy�em z poziomu ko�c�wki na poziom g��wnego systemu komputerowego: serdecznie u�cisn��em sobie r�ce z g��wnym komputerem w Culver City. Jezu, ale to by�o uczucie ! Ta moc, te miliardy megabajt�w, kt�re tam przycupn�y, a ja pod��czy�em si� wprost do nich. Jasne, �e czu�em si� jak mysz, kt�ra z�apa�a si� na jazd� na grzbiecie s�onia. No i dobra. Mog�em by� mysz�, ale ta mysz wioz�a si� znakomicie. Trzyma�em si� kurczowo i wzbija�em w powietrze na huraganowych wichrach bij�cych od tej kolosalnej maszyny. Bujaj�c w g�rze wyrywa�em z niej gar�ciami ca�e bry�y i ciska�em je w podmuchy wiatru. Nie zauwa�y� tego przez dobr� jedn� dziesi�t� sekundy. Taki by� ogromny. A ja si� tam znalaz�em wyszarpuj�c mu z wn�trzno�ci ca�e bloki danych, dr�c je rado�nie i pruj�c. On nie wiedzia� o tym, bo nawet najwspanialszy komputer, jaki kiedykolwiek zmontowano, ci�gle jeszcze ograniczony jest w tempie swych operacji pr�dko�ci� �wiat�a; je�li najlepsze, na co ci� sta�, to te trzysta tysi�cy kilometr�w na sekund�, w�dr�wka sygna�u alarmowego przez wszystkie kana�y neuronowe zajmuje chwil� czasu. Ta maszynka by�a olbrzymia. Czy�bym si� wyrazi�, �e chodzi�o o much� na grzbiecie s�onia? Ameba wo��ca si� na barkach brontozaura by�aby odpowiedniejszym por�wnaniem. B�g jeden wie, ile szk�d uda�o mi si� wyrz�dzi�. Ale oczywi�cie zespo�y obwod�w alarmowych w ko�cu wesz�y mi w parad�. Wewn�trzne bramki zatrzasn�y si� i wszystkie czu�e obszary zosta�y zaplombowane, a ja zosta�em stamt�d str�cony jednym ruchem, bez najmniejszego wysi�ku. Nie by�o sensu tkwi� tam dalej czekaj�c, a� wpadn� w potrzask, wi�c wyszed�em ze zwarcia. Odkry�em to, co chcia�em wiedzie�. Gdzie kryj� si� systemy obronne, jak pracuj�. Tym razem komputer da� mi kopa, ale nast�pnym mu si� to nie uda. Mog� tam wle��, kiedy tylko zechc�, i zniszczy� to, na co b�d� mia� ochot�. Android opad� na dywan. Teraz by�a to tylko pusta �upina. Na �cianie pokoju b�yska�y �wiat�a. Patrzy�a na mnie z trwog�. - Co ty zrobi�e�? - Pokona�em twojego androida - powiedzia�em. - Nie by�o to takie trudne, gdy ju� si� dowiedzia�em, jakie klawisze nacisn��. - Uszkodzi�e� g��wny komputer. - Nie ca�kiem. Nie za bardzo. Da�em mu tylko ma�y prztyczek. Zdziwi� si� widz�c, �e do niego dotar�em, i to wszystko. - S�dz�, �e naprawd� go uszkodzi�e�. - Po co by mi to by�o? - W�a�ciwe pytanie brzmi: dlaczego tego jeszcze nie zrobi�e�. Dlaczego tam nie wlaz�e� i nie spieprzy�e� na dobre ich program�w. - My�lisz, �e m�g�bym zrobi� co� takiego? Przypatrywa�a mi si� badawczo. - My�l�, �e m�g�by�. - C�, mo�e tak. A mo�e nie. Ale wiesz, �e nie jestem krzy�owcem. Podoba mi si� �ycie, jakie prowadz�. Je�d��, gdzie chc�, robi�, na co mam ochot�. To spokojne �ycie. Nie rozpoczynam rewolucji. Gdy trzeba wykiwa� jakie� urz�dzenie, kiwam je, ale nie bardziej ni� to konieczne. A Istoty nawet nie wiedz�, �e istniej�. Je�li wepchn� im palec mi�dzy drzwi, przytrzasn� mi go. A wi�c tego nie czyni�. - Ale teraz mo�esz. Zacz��em czu� si� nieswojo. - Nie rozumiem ciebie - powiedzia�em, cho� przychodzi�o mi na my�l co� przeciwnego. - Nie lubisz ryzyka. Nie lubisz by� na widoku. Ale je�li pozbawimy ci� wolno�ci, je�li uwi��emy ci� tu, w L.A., i zmusimy do pracy, co b�dziesz mia� do stracenia? Zaraz tam wleziesz. Wykiwasz maszynk�, raz a dobrze. - Milcza�a jaki� czas. - Naprawd� by� to zrobi�. Widz� teraz, �e masz po temu mo�liwo�ci i mo�na postawi� si� w takim po�o�eniu, w kt�rym zechcesz z nich skorzysta�. I wtedy spieprzysz dla nas wszystko, prawda? - Co? - Za�atwisz Istoty, to jasne. Tak narozrabiasz w ich komputerze, �e b�d� musia�y wyrzuci� go na z�om i zacz�� wszystko od nowa. Czy nie tak? No dobra, dopad�a mnie. - Ale nie dam ci tej szansy. Nie b�dzie tu �adnej rewolucji, ja nie zamierzam by� jej bohaterk�, a ty nie jeste� typem herosa. Rozumiem ciebie teraz. Niebezpiecznie z tob� igra�. Je�li kto� to zrobi, znajdziesz okazj� do zemsty i nic ci� nie obejdzie, co �ci�gniesz komu� na g�ow�. M�g�by� zniszczy� ich komputer, ale wtedy oni wzi�liby si� za nas i by�oby dwa razy gorzej ni� teraz, a ty mia�by� to gdzie�. Ucierpieliby�my wszyscy, a ty mia�by� to w nosie. Nie. Moje �ycie nie jest takie okropne, nie chc�, �eby� je przewr�ci� do g�ry nogami. Ju� raz mi to zrobi�e�. Nie chc�, �eby si� to powt�rzy�o. Patrzy�a na mnie z kamiennym spokojem; zdawa�o si�, �e ulecia�a z niej ca�a w�ciek�o�� i zosta�a tylko pogarda. Po pewnej chwili powiedzia�a: - Czy mo�esz znowu tam si� dosta� i tak wszystko za�atwi�, by nie by�o �ladu po twoim dzisiejszym aresztowaniu? - Tak. Tak, m�g�bym to zrobi�. - Wi�c zr�b. A potem ruszaj. Wyno� si� st�d jak najszybciej. - M�wisz powa�nie? - My�lisz, �e �artuj�? Potrz�sn��em g�ow�. Zrozumia�em. Wiedzia�em, �e zwyci�y�em i przegra�em zarazem. Skin�a r�k� niecierpliwie, jakby przegania�a much�. Pochyli�em g�ow�. Czu�em si� bardzo, bardzo ma�y. - Chc� tylko powiedzie�, �e ca�y ten kawa�ek o tym, �e tak bardzo �a�owa�em tego, co zrobi�em ci wtedy - to by�a prawda. Ka�de s�owo. - Pewnie tak. - powiedzia�a. - S�uchaj, zr�b swoj� sztuczk� i wytnij si� stamt�d, a potem chc� �eby� poszed�. Z tego budynku. Z tego miasta. Dobra? Zr�b to jak najszybciej. Szuka�em, co by tu jeszcze powiedzie�, i nic nie mog�em znale��. Zje�d�aj, p�ki mo�esz, pomy�la�em. Poda�a mi sw�j nadgarstek i wszed�em na jej z��cze. Gdy m�j wszczep dotkn�� jej wszczepu, zadygota�a lekko. Bardzo lekko, ale zauwa�y�em. No, odczu�em to. Chyba b�d� czu� to za ka�dym razem, gdy zechc� komu� wyrobi� fa�szywk�. Za ka�dym razem, kiedy tylko pomy�l� o tym. Dosta�em si� tam i znalaz�em dane o aresztowaniu Johna Doe, wykasowa�em je, a potem przejrza�em jej akta personalne i awansowa�em j� o dwa stopnie podwajaj�c przy tym pensj�. Niewielka pokuta, ale co do diab�a mog�em zrobi�. Nast�pnie zatar�em za sob� �lady i wycofa�em program. - W porz�dku - powiedzia�em. - Zrobione. - Znakomicie - stwierdzi�a i wezwa�a gliny. Przeprosili mnie za b��dne ustalenie to�samo�ci, pozwolili wyj�� z budynku i pu�cili wolno na Figueroa Street. By�o p�ne popo�udnie, na ulicy ciemnia�o, w powietrzu czu�o si� ch��d. Zima to zima, nawet w Los Angeles, cho� na tutejszy spos�b. Podszed�em do ulicznego wej�cia i przywo�a�em Toshib� z miejsca, gdzie si� zaparkowa�a; nadjecha�a po pi�ciu czy dziesi�ciu minutach. Kaza�em jej zabra� mnie na p�noc. Jechali�my wolno, ruch w godzinie szczytu, ale mo�na by�o wytrzyma�. Podszed�em do muru przy bramie Sylmar, jakie� sto kilometr�w za miastem. Bramkarz zapyta� mnie o nazwisko. - Richard Roe - powiedzia�em. - Beta Pi Upsilon, sto cztery, trzysta dwadzie�cia cztery, X. Punkt docelowy: San Francisco. W San Francisco w zimie leje deszcz. A jednak to �adne miasto. O tej porze roku wola�bym Los Angeles, ale kij w oko. �ycie to nie szklanka z miodem. Brama otworzy�a si� i Toshiba przejecha�a przez ni�. �atwo jak Beta Pi. przek�ad : Dorota Lutecka