16908
Szczegóły |
Tytuł |
16908 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16908 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16908 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16908 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sofie Laguna
Wizyta ciotki Marshy
Przekład Agnieszka Różańska
AMBER
?^??\
Tytuł oryginału SURVIVING AUNT MARSHA
Redaktorzy serii
MAŁGORZATA CEBO-FONIOK
EWA TURCZYŃSKA
Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
BARBARA CYWIŃSKA
KATARZYNA KUCHARCZYK
Ilustracja na okiadce i ilustracje wnętrza ANNA WALKER
Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Skład WYDAWNICTWO AMBER
Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu
http://www.amber.sm.pl
http://wydawnictwoamber.pl
Text copyright © Sofie Laguna, 2003.
Illustrations copyright © Anna Walker, 2003.
First published by Omnibus Books a divisiou
of Scholastic Australia Pty Limited in 2003.
This edition published under licence from Scholastic Australia Pty Limited.
Ali rights reserved.
For the Polish edition Copyright © 2003 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-1426-2
Stefanowi, Ingrid i Aleksowi
-ZPF^
t^y Złe now/ny
Przy ulicy Maclusky pod numerem pierwszym trwało śniadanie. Tata gotował jajka i
robił tosty, mama piła herbatę i sprawdzała, czy tata nie przypalił tostów,
Vince karmił tostami naszego psa Mandy, Aidan czytał Upiora i Amazonki i śpiewał
do wtóru z radiem: Uwolnij moje serce. A ja byłam zajęta obserwowaniem. Nazywam
się Bettina, ale wszyscy mówią na mnie Tina albo Tinę. Mam jedenaście lat -
dwanaście za trzy miesiące - i jestem świetnym obserwatorem.
- Dzieciaki - powiedział tata, a w jego głosie brzmiał niepokój. -Jak wiecie,
wasza matka i ja wybieramy się na urlop zimowy, ale tym razem... tym razem mamy
zamiar wyjechać na troszkę dłużej niż zwykle. Chcemy... mamy zamiar... chcemy
wyjechać na trzy tygodnie. Do Paryża. I... no... poprosiliśmy ciotkę Marshę,
żeby przyjechała
7
i pobyła z wami, i... dobra wiadomość: powiedziała, że się zgadza, że z
przyjemnością...
- Nieee! - przerwał mu zgodny potrójny jęk.
- I tym razem - mama popatrzyła na nas, surowo unosząc brwi - postaracie się,
żeby ciocia Marsha poczuła, że jest tu mile widziana.
•dAflb 5posób ciotki Marshy
???? uważała, że sposób, wjaki ciotka Marsha robi różne rzeczy, jest właściwy,
chociaż sama nigdy niczego nie robiła tak jak ona. Bo mama jest bałaganiarą.
Twierdzi, że odziedziczyła bałaganiarski gen po swoim tacie i żeby się nie wiem
jak starała, wszystko dookoła niej zmienia się w bałagan. Naczynia gromadzą się
w zlewie, pościel sama się kotłuje, a brudne ubrania rozrzucają się po podłodze
pralni, kiedy tylko przekracza próg domu. Uznała, że rzucono na nią klątwę, więc
nie ma co z tym walczyć. Dlatego właśnie w naszym domu zawsze panował straszny
bałagan.
Nam mama podobała się właśnie taka, ale ona powtarzała, że naprawdę powinna być
schludniejsza i lepiej zorganizowana, jak ciotka Marsha. I że „dawka ciotki Mar-
shy" pewnie dobrze by nam zrobiła.
Czasami ciotka Marsha przyjeżdżała do nas na Boże Narodzenie albo Wielkanoc i
zawsze robiła porządki w całym domu, nawet jeśli był pełen ludzi. Możliwe, że po
swoim tacie odziedziczyła wzorowy gen. Szorowała z resztek spalenizny garnki i
patelnie, układała je w zgrabne sto-
8
sy, odkurzała fotografie w ramkach, wazony i obrazy na ścianach i ustawiała
wszystkie zioła, przyprawy, pudełka płatków śniadaniowych i puszki w równe rzędy
w porządku alfabetycznym. Nagle cały dom robił się jak abecadło. I tata
denerwował się, że nie może niczego znaleźć.
- Sandy (to moja mama), nie wiesz przypadkiem, gdzie jest Vegeta? - wykrzykiwał
z głową w kuchennej szafce.
- Vegeta zaczyna się na ? a Vjest po U, więc musi być obok czegoś, co jest na U!
- Ale w tej szafce nie ma niczego na U!
- A łuskane orzechy? - wrzasnął Vince z pokoju telewizyjnego.
- Łuskane orzechy są na Ł! - odkrzyknął tata. - Cholerna Marsha!
Po wizycie ciotki Marshy mama zawsze mówiła, że teraz powinniśmy zaprosić na
obiad dyrektora szkoły, pana Meldine'a, ponieważ nasz dom wygląda wreszcie jak
dom, z którego może być dumna. Ciotka Marsha była pielęgniarką i to też się
mamie ogromnie podobało. Pracowała jako przełożona całego dziecięcego oddziału w
Królewskim Szpitalu w Canberrze. Mama powtarzała, że przy niej może czuć się
spokojna, nawet gdyby Aidan zleciał z drzewa albo Vince wepchnął sobie
pięciocentową monetę do nosa. Bądź co bądź znajdujemy się w rękach fachowca.
Natomiast tata nie znosił ciotki Marshy, chociaż to jego siostra. Czasami
strasznie się o to z mamą kłócili.
- Dlaczego nie wysilisz się choć odrobinę wobec własnej siostry? Czemu nie
postarasz się jej lepiej poznać?
- Dorastałem z nią! Znam ją zupełnie dostatecznie! I nie chcę ani trochę więcej!
9
Zabawne, że kiedy ciotka Marsha przyjeżdżała do nas z wizytą, mama nagle robiła
się zdumiewająco zapracowana. „Tak mi przykro, Marsho", mówiła, „muszę zobaczyć
się z przyjaciółką... jest chora, trzeba jej pomóc". Albo: „Mam trochę
dodatkowej pracy w sklepie. Obawiam się, że dzisiaj będą cię zabawiać tylko
dzieci. Ale kiedy wrócę..." A potem nie było jej całymi godzinami, a my
tkwiliśmy przy ciotce.
Pewnego razu przyjechał najstarszy kumpel taty, Jack Tiges. Siedzieli przy piwie
na podwórku za domem i tata żalił się, że nie może znieść swojej siostry. Na
własne uszy słyszeliśmy, jak mówił, że jest apodyktyczną, wścibską ter-rorystką
i że najlepszym dniem w jego życiu był właśnie ten, kiedy wsiadł do swego
gruchota za dwa tysiące dolarów (brzmi drogo, ale jak na samochód to naprawdę
tanio), opuścił Canberrę i zamieszkał tak daleko od Marshy, jak to tylko możliwe.
' A teraz oznajmiają nam, że mamy ją mile przyjmować, podczas gdy oni wyjadą
sobie na całe trzy tygodnie! Rodzice zawsze brali urlop w środku zimy, ale jak
dotąd jeździli tylko na cztery dni do Coffs Harbour - nigdy na trzy tygodnie do
Paryża.
Zwykle zostawaliśmy u Giannopoulosów, którzy mieszkają po sąsiedzku. Stella
(pani Giannopoulos) robiła souv-laki (takie mięso na patyku) i spanokopitas (coś
w rodzaju pasztecików z żółtym serem i szpinakiem, ale szpinaku prawie nie czuć).
I każdego wieczoru podczas naszego pobytu jedliśmy lody z posypką, i Leo (pan
Giannopoulos) grał z nami w karty, a kiedyś pokazał nam, jak się tańczy greckie
tańce, i powiedział, że jestem „naturalna".
10
Była tam nas taka gromada, wliczając w to chłopaków Giannopoulosów (to wnuki
Stelli i Lea; mieszkają z nimi drzwi w drzwi), że w ogóle się nie przejmowaliśmy.
Jednak teraz mama powiedziała, że trzy tygodnie to dla starszych państwa za dużo,
zwłaszcza że mają pięciu wnuków, którzy im się przez cały czas kręcą po domu,
więc to musi być ciocia Marsha.
- To niesprawiedliwe! - zaprotestował Aidan.
Aidan skończył dopiero siedem lat i powtarzał: „To niesprawiedliwe!" chyba ze
sto razy każdego dnia. Ale tym razem miał rację.
- Taaak! — zgodził się z nim Vince, który miał dziewięć lat i wiedział już, że
powtarzanie „To niesprawiedliwe!" nigdy niczego nie zmienia. - Nie da się
spędzić trzech tygodni z ciotką Marsha. Już prędzej można by jeść robaki!
- Święta prawda - mruknął pod nosem tata.
- Wszystko słyszałam! - zirytowała się mama i trzepnę-ła tatę ścierką do naczyń.
- Wasz ojciec i ja nigdy nie mieliśmy trzech tygodni wakacji. Oszczędzaliśmy na
to przez cały rok i właściwie możemy wam powiedzieć, że jedziemy do Paryża
pobrać się!
- Już dawno się pobraliście! - Vince i ja wykrzyknęliśmy to razem.
- Wiem - odparła mama - ale mamy zamiar pobrać się jeszcze raz. To się nazywa
odnowienie przysięgi małżeńskiej. Zęby wróciła romantyczna miłość.
- A dokąd odeszła? - spytał Aidan. Wepchnął sobie okulary na nos i wbił
łyżeczkę w jajko na miękko.
- Dobre pytanie. - Tata uśmiechnął się szeroko, ale zaraz spoważniał. -
Posłuchajcie, dzieciaki. Mama i ja naprawdę
11
tego potrzebujemy, a wasza ciotka w gruncie rzeczy... no, w gruncie rzeczy...
nie jest, no nie jest aż taka zła...
- Kożucha kłamczucha, kożucha kłamczucha! - zaśpiewał Vince.
- Uważaj, tato, nos ci rośnie jak Pikoniowi! - stwierdził Aidan.
- To był Pinokio, głupku!
Popatrzyłam na mamę. Stała do nas tyłem i zmywała naczynia, więc nie mogłam
dojrzeć jej twarzy. Ale wiedziałam, jak wygląda- na zmęczoną. I pewnie myśli:
„Muszę pozmywać, muszę dopilnować, żeby dzieci wyszły do szkoły, muszę
dopilnować, żeby tata wszystko zrobił, muszę to, muszę tamto..."
Mam jedenaście lat - dwanaście za trzy miesiące - i dobrze rozumiem, co znaczy
romantyczna miłość. Romantyczna miłość to róże i księżyc, i długie filmowe
pocałunki. Dorośli uwielbiają takie rzeczy. W zeszłym roku moi rodzice kupili
sklep z zaopatrzeniem dla zwierząt, tak odległy od róż, księżyców i filmowych
pocałunków, jak tylko można sobie wyobrazić. Mama spędza cały swój czas,
mieszając ptasią karmę, odmierzając dawki psiego środka na robaki i rozdrapując
stare smutki. Myślę, że Paryż mógłby jej dobrze zrobić.
? ??—:
Odliczanie
Trwa odliczanie - dwadzieścia dziewięć dni do wyjazdu rodziców do Paryża. Mama
kupiła książeczkę w czerwo-no-biało-niebieskiej okładce pod tytułem Francuski
dla każ-
12
dego. Teraz mówi: „Passez-moi les pommes de terre" zamiast „Podaj mi ziemniaki"
i „Voulez~vous de la creme anglaise?" zamiast „Macie ochotę na krem?" Tata łapie
mamę i obsypuje jej rękę pocałunkami, od góry do dołu i z powrotem, powtarzając
„Oh, ma cherie" niczym Gomez z rodziny Ad-damsów. Wtedy mama zaczyna chichotać
gorzej niż jedna dziewczyna z naszej klasy, Tammy Nicks, która ma ciągle kłopoty
przez te głupie śmiechy. Myślę, że romantyczna miłość już wraca. To niesmaczne.
A Koszmar Aidana
W noc przed przyjazdem ciotki Marshy Aidan obudził się z krzykiem. Usłyszałam go,
więc poszłam i zapaliłam mu koło łóżka lampkę z psem Scooby Doo. Kiedy pojawił
się tata, żeby zapytać, co się stało, Aidan powtarzał tylko: „Ciotka Marsha,
ciotka Marsha" i dalej płakał.
Do tej pory Vince też się już obudził i usiadł na swojej koi.
Tata przybrał ton, którego zawsze używał, kiedy któreś z nas miało przykrości w
szkole albo rozbiło sobie kolano, przewracając się na żwir, albo przegrało w
karty więcej niż trzy razy pod rząd.
- Przykro mi, dzieciaki - powiedział, pomagając Aida-nowi założyć okulary. -
Ciotka Marsha może być dla was trochę kłopotliwa, ale sami wiecie, jak bardzo
mama potrzebuje tych wakacji. A ja też. Oboje ich potrzebujemy. Tak ciężko
pracujemy w sklepie i...
- Ale dlaczego nie możecie po prostu pojechać do Coffs Harbour na cztery dni,
takjak dotąd? - zapytał go Vince.
13
- Bo, no dobrze... bo wasza mama zawsze chciała wziąć ślub w Paryżu. Wtedy nie
mogliśmy sobie na to pozwolić, a teraz wreszcie, po tych wszystkich latach,
możemy. O ile wasza ciotka przyjedzie i się wami zaopiekuje. To naprawdę bardzo
uprzejmie z jej strony...
- Ale co jest takiego w Paryżu, czego nie ma w Coffs Harbour? - upierał się
Vince, który jest jeszcze za mały, żeby wiedzieć o paryskich galeriach sztuki i
restauracjach z białymi obrusami, świecami i francuskim pieczywem. Vince myśli,
że Coffs Harbour jest najwspanialszym miejscem na kuli ziemskiej, a to z powodu
Morskiego Świata i Gigant Zjeżdżalni.
- Paryż... - Tata potrząsnął głową, przymknął oczy, jakby w wyobraźni już tam
był, po czym zaprezentował nam swój francuski akcent: -Ach, wesoły Parrii, u la
la, ta Eiffla wieża, och ma cherie, te croissants, u la la!
Miałam szczerą ochotę wypchnąć go z powrotem do łóżka.
- Ale, tato - przerwałam mu w pół słowa - ciotka Mar-sha... - Zdawałam sobie
sprawę, że marudzę.
- Wiem, wiem - powiedział, otwierając oczy. - Kiedy wrócimy, zaprosimy Jacka i
urządzimy mecz krykieta, a wy będziecie mogli opowiedzieć nam o wszystkich
okropnych, apodyktycznych, wścibskich, wkurzających rzeczach, które ona zrobi. I
obiecuję, że nie będę zły, jeśli zajdzie konieczność, żeby użyć kilku brzydkich
słów. Oczywiście, o ile wytrzymacie grzecznie, dopóki ona tu będzie. Umowa stoi,
dzieciaki? Proszę, powiedzcie: „Tak". Chcemy wiedzieć, że rozumiecie i że
postaracie się dobrze zachowywać, kiedy wyjedziemy. Inaczej będziemy się o was
niepo-
14
koić i nie zdołamy miło spędzić urlopu, a wasza mama naprawdę potrzebuje dobrego
wypoczynku. Ostatnio jest już zbyt przemęczona, sami dobrze o tym wiecie.
- Przywieziecie nam coś z Paryża? - spytał Vince.
- Mów ciszej, Vinny. Aidan już zasnął - szepnął tata. -Jasne, że wam coś
przywieziemy. Co powiesz na śliczne, słodko pachnące francuskie mydełko, po
jednym dla każdego?
- Taatoo! - jęknęliśmy chórem i Vince cisnął w ojca poduszką.
- Żartuję, żartuję! - śmiał się tata. - Oczywiście, że przywieziemy ci
fantastyczną niespodziankę. Dla każdego z was coś specjalnego, dobra? A teraz
wszyscy spać, jest bardzo późno.
Leżałam w łóżku i rozmyślałam o Paryżu. Każde miasto jest znane z jakichś rzeczy,
o których wszyscy słyszeli, nawet jeśli się ich naprawdę nie widziało. Tak jak
Melbourne z odcisków stóp na Flinders Street, a Canberra ze sztucznego jeziora.
A Paryż z wieży Eiffla. Nigdy nie widziałam wieży Eiffla. „Eiffla" to śmieszne
słowo. Eiffla, Eiffla... Może tak się mówi po francusku na coś okropnego? Może
to znaczy Okropna Wieża?
%r Fotografia ciotki Marshy
Dzisiaj, kiedy siedziałam w naszej bawialni, przyglądałam się stojącej na
kominku fotografii ciotki Marshy, taty i wujka Nedleya. Na tym zdjęciu wszyscy
troje wyglądają
15
bardzo młodo - pewnie chodzą jeszcze do szkoły. Bawią się razem w ogrodzie. Tata
śmieje się i polewa rodzeństwo z węża, a oni próbują uciekać. Ciotka Marsha ma
na sobie letnią sukienkę w słoneczniki. I gdy tak biegnie, długie, mokre włosy w
połowie zasłaniają jej twarz. Wujek Ned-ley wygląda tak samo jak zawsze, tylko
jest mniejszy i ubrany w krótkie spodnie z paskiem. Na zdjęciu widać też psa. Z
szeroko otwartą mordką skacze przez strumień wody.
@ Półtora roku temu
Minęło już całe półtora roku, odkąd ostatni raz widzieliśmy ciotkę Marshę. Było
to nie w ubiegłe Boże Narodzenie, a w jeszcze poprzednie, kiedy doszło do
Wielkiej Awantury z wujkiem Nedleyem. Zebrała się u nas wtedy cała rodzina:
ciocia Fay i wuj Bob, wszyscy nasi kuzynowie, niania Jude, wujek Nate i jego de
facto Rina z Włoch („de facto" to coś w rodzaju żony, tylko bez obrączki, sukni
ślubnej i takich tam) oraz różne „przyległości", jak Jack Tiges i nasz sąsiad,
Boris Rivik, który nie umie za dobrze po angielsku, plus jego pies Warkot, który
zawsze warczy, chociaż wcale nie ma złych zamiarów.
Siedzieliśmy wszyscy wokół stołu, napychając się indykiem z żurawinami,
ziemniakami i grochem, kiedy zaczęło do nas docierać, że trwa jakaś kłótnia.
Dobiegała z narożnika ciotki Marshy i wujka Nedleya.
- Są kompletnie bezużyteczni, Marsho, i już najwyższy czas, żebyś to wreszcie
przyznała.
16
To był wujekNedley Wszyscy wiedzieliśmy, że mówi o rodzinie królewskiej.
Wiedzieliśmy również, że ciotka Marsha po prostu uwielbia rodzinę królewską. Ma
na ich punkcie zupełnego fioła. Tata mówi, że być może jest ich dawno utraconą
krewną albo przynajmniej chciałaby nią być. Wujek Nedley też ma fioła na punkcie
rodziny królewskiej, ale jego fioł stanowi dokładne przeciwieństwo fioła ciotki
Marshy. Nedley nie może ich znieść i jest pewne jak w banku, że nie pominie
okazji, żeby powiadomić o tym swoją siostrę.
- Bezużyteczni? A kim ty jesteś, żeby kogokolwiek nazywać bezużytecznym? Ty,
który w życiu nie przepracowałeś uczciwie jednego dnia? - odparła ciotka Marsha
ze swoim najbardziej brytyjskim akcentem. Zawsze mówi trochę jak ktoś z rodziny
królewskiej, co czyni teorię ojej pochodzeniu całkiem prawdopodobną.
- Och, straszna z ciebie snobka, Marsho! Uwielbiasz ich, bo przemawiają do
twego zadzierającego nosa snobizmu!
Nikt dotąd nie ośmielił się tak odzywać do ciotki Marshy. Nawet Warkot zamilkł.
- Kiedy zrezygnujesz z zasiłku dla bezrobotnych i przepracujesz uczciwie choćby
jeden dzień, wtedy będę gotowa dyskutować z tobą na temat obecnej sytuacji
rodziny królewskiej!
Nie jestem pewna, co to znaczy „być na zasiłku dla bezrobotnych", ale sądząc z
reakcji Nedleya, to chyba nawet gorzej niż „być naćpanym". Twarz wujka zrobiła
się strasznie czerwona.
- Dostaję rentę - wysyczał.
- Ha! - wykrzyknęła ciotka Marsha. - Mnie nie nabierzesz. Jestem z zawodu
pielęgniarką^SWj^gz? Znam się
2 - Wizyta ciotki Marshy
17
na prawdziwych chorobach, a twoje kolano wydobrzało już całe lata temu, drogi
Nedleyu.
Wiedziałam, że wujek Nedley miał problem z kolanem, bo nadal utykał. Jednak
cokolwiek znaczyły słowa ciotki Marshy, wyglądało na to, że już nic gorszego nie
można było powiedzieć. Tata sprawiał wrażenie całkiem ogłuszonego. Mamie opadła
szczęka. Tylko Boris nie przerwał jedzenia.
Nagle wujek Nedley podniósł maminą białą sosjerkę z żurawinami, przez chwilę
trzymał ją w trzęsących się rękach, a potem odwrócił do góry dnem i grzmotnął w
talerz siostry, wywalając całą zawartość na jej indyka, ziemniaki i groch.
Słychać było, jak pod uderzeniem sosjerki talerz pęka. Potem zapadła martwa
cisza.
Ciotka Marsha popatrzyła na wujka Nedleya zmrużonymi oczami i powiedziała:
- Trochę kultury, braciszku! - Otarła usta serwetką, odsunęła krzesło, zabrała z
kanapy swoją torebkę i wyma-szerowała z domu.
Mama poderwała się i pognała za nią, ale po chwili wróciła sama. Ciotka Marsha
wyjechała. Wujek Nedley płakał i powtarzał tacie i Jackowi Tigesowi, że jego
kolano nadal jest w złym stanie, a Marsha dobrze o tym wie. Mówił, że ona
uważała go za ofermę i próbowała kierować jego cholernym życiem, i że mu przykro,
że popsuł wszystkim święta.
Nagle Boris podniósł wzrok znad jedzenia i spytał, czy mógłby wziąć sobie trochę
żurawin z talerza ciotki Marshy. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, zupełnie jakby to
była najzabawniejsza rzecz na świecie. Boris na chwilę przestał przeżuwać i
zapytał:
18
- Co taka zabawne?
Zaczęliśmy się jeszcze bardziej zaśmiewać.
Tego wieczoru mama zatelefonowała i przeprosiła za zachowanie wujka Nedleya, ale
od tamtej pory nie widzieliśmy ciotki Marshy. Aż do teraz - bo poczynając od
jutra, mieliśmy z nią mieszkać przez całe trzy tygodnie.
/;<:' Stukanie do drzwi
Ciotka Marsha może pojawić się w każdej chwili..Dziś wieczorem mamy rodzinny
obiad, a jutro wszyscy razem odwozimy mamę i tatę na lotnisko. W domu panuje
dziwna atmosfera, zupełnie jakby jakaś ich część już wyjechała na wakacje, jakby
byli tu z nami tylko jedną nogą. Obydwoje udają, że są w całości, ale my wiemy,
że w połowie znajdują się już w Paryżu - oglądają paryskie obrazy w paryskich
galeriach, piją paryską kawę, czytają Francuski dla każdego i odzyskują swoją
głupią romantyczną miłość.
Siedzieliśmy wszyscy razem, oglądając telewizję. Vince i ja udawaliśmy, że się
śmiejemy - udawaliśmy, że nie siedzimy tu, czekając na przybycie-dobrze-wiecie-
kogo, a mama i tata udawali, że nie są już jedną nogą w Paryżu - kiedy rozległo
się stukanie do drzwi.
Buty-kajaki
???? otworzyła drzwi. Na progu stała ciotka Marsha z walizkami. Była większa,
niż ją zapamiętaliśmy. Naprawdę
19
duża. Wysoka, z kokiem w kształcie koszyka na czubku głowy. Miała duże ręce i
duże palce, i dużą szyję, i duży nos. Nawet jej stopy były duże. Gapiłam się na
nie - nic na to nie mogłam poradzić. Wiedziałam, że to niegrzecznie i że
powinnam się pozbierać, pocałować ją w policzek i powiedzieć: „Dzień dobry,
ciociu Marsho", ale wydawało mi się, że jej stopy są takie ogromne. Nie
potrafiłam oderwać od nich wzroku. I miałam rację! Były ogromne! Wyglądały jak
wielkie kajaki na końcu nóg. Tym bardziej rzucało się to w oczy, że ciotka
Marsha nosiła białe buty. Naprawdę śnieżnobiałe. Myślę, że przypominały jej
czasy szpitala, bo kojarzyły się z obuwiem pielęgniarek.
Zerknęłam na Aidana i mogę śmiało stwierdzić, że był bliski płaczu. Warga latała
mu w górę i w dół, a policzki robiły się coraz czerwieńsze. Pokręciłam głową i
powiedziałam do niego w myśli: „Weź się w garść, Ads, będzie dobrze. Zajmę się
tobą, kiedy nie będzie mamy i taty. Obiecuję".
Widzicie, jakaś część mnie naprawdę chciała robić to, co należy. Jakaś część
mnie naprawdę chciała, żeby rodzice mieli udane wakacje. Nie cała ja, ale to
wystarczyło, żebym postarała się dobrze postępować ze względu na mamę i tatę. I
udało się! Policzki Aidana wróciły do swego zwykłego koloru, a warga przestała
się trząść.
CD Wit oj, ciociu Marsho
???? zrobiła krok do przodu i serdecznie ją uściskała. Nie wydaje mi się, żeby
ciotka Marsha była zbytnio przyzwyczajona do serdecznych uścisków, bo ręce
trzymała
20
sztywno przy sobie, a na jej twarzy malował się taki wyraz, jakby ktoś właśnie
nastąpił jej na palec.
- Wspaniale cię znowu widzieć, Marsho. Wielkie dzięki, że przyjechałaś -
powiedziała mama, biorąc od niej bagaże.
- Wejdź, Marsho - powiedział tata. Usta rozciągały mu się w kształt uśmiechu,
ale sprawiało to raczej wrażenie, jakby cierpiał na bóle twarzy. - Miło cię
widzieć. Wyglądasz fantastycznie. Emerytura wyraźnie ci służy. -Jego głos
brzmiał tak samo, jak podczas szkolnych wywiadówek, kiedy musiał rozmawiać z
panem Meldine'em. Chyba odrobinę bal się ciotki Marshy. Myślę, że wszyscy
czuliśmy się podobnie. - Dzieciaki, przywitajcie się! - zwrócił się do nas z tym
samym dziwnym grymasem.
Aidan nie zamierzał oderwać się od mamy. Ukrył buzię w jej włosach, więc
obydwoje z Vince'em wiedzieliśmy, że wszystko zależy od nas.
- Dzień dobry, ciociu Marsho - powiedziałam.
- Ucałuj ciocię, Tino - nakazała mama, wypychając mnie naprzód.
Wyciągnęłam się - droga do twarzy ciotki Marshy była daleka. Ciotka przypominała
ogromną wieżę. Więc wyciągnęłam się, a ona się pochyliła i wtedy przyłożyłam
usta do jej policzka i pocałowałam. Policzek odrobinę się zassał, ale wyszło
całkiem dobrze. Co najbardziej zwróciło moją uwagę, to zapach. Kapusty.
Gotowanej kapusty i różanych perfum. Pamiętałam, że ciotka Marsha uwielbia
kapustę.
- Dzień dobry, Bettino - powiedziała.
Kiedy się odezwała, kwaśny kapuściany zapach przybrał na sile. A poza tym nikt
nigdy nie nazywa mnie Bettiną. Nawet pani Stills w szkole mówi Tina albo Tinę.
Nie o to
21
chodzi, że nie lubię swojego imienia. Jest całkiem dobre, ale dla kogoś innego.
Osoba o imieniu Bettina powinna nosić długie włosy, rozpuszczone na ramiona, a
nie związane w dwa kucyki jak u mnie. I być dobra z matematyki i robót ręcznych,
nie takjakja. Nie cierpię matmy i szycia. Lubię angielski i zajęcia teatralne.
Dziewczynka zwana Bettiną zapewne nie mogłaby grywać w piłkę nożną i mieć
najlepszej przyjaciółki o imieniu Mish albo zdolności do pisania opowiadań,
takjakja. Bo ja jestem Tina dla wszystkich, tylko nie dla ciotki Marshy. Teraz
nadeszła kolej Vince'a.
- Vince? - zakomenderowała mama. - Nie wstydź się. Mama doskonale wiedziała, że
Vince nigdy się nie wstydzi.
- Dzień dobry, ciociu Marsho - wydusił z siebie niemal szeptem.
- Dzień dobry, Vincencie - odparła ciotka Marsha. Vince stanął na palcach, żeby
ją pocałować. Oczy miał
zamknięte, wyglądał, jakby przełykał syrop na kaszel. Vin-??'? też nikt nie
nazywa Vincentem. To imię ukochanego malarza mamy. Opowiadała, że kiedy
spodziewała się Vin-??'?, latały jej przed oczami pomarańczowe i żółte kropki. A
to właśnie ulubione kolory tego artysty, Vincenta jakiegoś tam. Często ich
używał w swoich obrazach i stąd pomysł, żeby nazwać tak Vince'a. Ale Vincent to
raczej imię dla faceta, który kocha czytanie, gotowanie i długie spacery. A nie
dla kogoś, kto lubi Nintendo, karate i głupie dowcipy. Bo to jest Vince albo
Vinny.
- Aidan? - przemówiła mama do tyłu głowy Aidana, ponieważ nadal chował buzię
wjej włosach. - Chcesz dać
22
cioci całusa? - Wiedziałam, że Aidan w żadnym razie nie zechce. Byłam zdziwiona,
że mama w ogóle próbowała. -Jest trochę przygnębiony naszym wyjazdem. Wiesz,
jakie są dzieci - zwróciła się po chwili do ciotki Marshy.
- Wiem, jakie są, kiedy im się pozwala robić, co się komu żywnie podoba -
powiedziała ciotka Marsha.
- Proszę, wejdź i ogrzej się. Zaraz dostaniesz filiżankę herbaty. Musisz być
całkiem przemarznięta! - zmieniła temat mama.
Zawsze proponowała filiżankę herbaty, gdy wyglądało na to, że nikt nie wie, co
dalej robić. Raz spróbowałam. Smak nie był najlepszy, nawet po trzech dużych
łyżeczkach cukru, które wsypałam sobie, kiedy nie patrzyła. W każdym razie
dorośli uwielbiają te swoje filiżanki, a już zwłaszcza moja mama. Pije je przez
cały dzień.
- Phi! - prychnęła ciotka Marsha. - W Melbourne jest zdecydowanie ciepło w
porównaniu z Canberra! Piekę się w tym płaszczu!
Nie mogłam nic na to poradzić, że od razu wyobraziłam sobie ogromne ciało ciotki
Marshy przypiekające się pod wielkim czerwonym płaszczem niczym kurczak w
piekarniku.
*& Czekoladowe bułeczki i kamienie żółciowe
Tata powędrował z walizkami ciotki Marshy na górę, a mama udała się do kuchni.
- Dzieciaki, zajmijcie się ciocią. Zaraz wracam z herbatą - powiedziała.
23
Ciotka Marsha weszła do bawialni i rozsiadła się w osobistym fotelu taty. Nikt
nigdy nie powiedział, że jest wyłącznie jego, ale tylko tata go używał. To
brązowy skórzany fotel z przymocowanym podnóżkiem, na którym tata lubi opierać
stopy, kiedy czasami drzemie przed telewizorem. Najwyraźniej ciotce Marshy
siedziało się w tym fotelu bardzo wygodnie. Wydawał się dla niej wystarczająco
duży. Byłam ciekawa, co tata sobie pomyśli, kiedy zejdzie na dół i to zobaczy.
My wszyscy umieściliśmy się na kanapie w listki. Nigdy tak nie robimy. Siadamy
po prostu gdziekolwiek. Zwykle na podłodze. Ale teraz sterczeliśmy w rządku na
kanapie, ładnie ubrani, z wyszczotkowanymi włosami, tacy czyściutcy, jakbyśmy
mieli pozować do fotografii.
Nikt się nie odzywał. Ciotka Marsha powoli, palec po palcu, zaczęła zdejmować
rękawiczki. Były to stosowne białe rękawiczki, zupełnie jak u królowej. Być może
wszyscy wCanberrze takie noszą, aleja podobne widywałam tylko na filmach z
dawnych czasów albo na królowej, kiedy pokazywali ją w telewizyjnych
wiadomościach. Ciotka Marsha przygładziła duży, przypominający koszyk kok. Kilka
kosmyków wymknęło się. "wsunęła je z powrotem do tej koszykowej konstrukcji.
Potem z kosmetyczki z małym lusterkiem wyjęła szminkę i pomalowała wargi
najeszcze bardziej pomarańczowo. Miała już usta całe w tej pomarańczowej pomadce,
więc nie jestem pewna, po co to zrobiła.
W końcu pojawiła się mama z herbatą i tacą czekoladowych bułeczek. Nasza mama
piecze najlepsze czekoladowe bułeczki na świecie. Zwykle robi je dla sąsiadów,
Giannopoulosów, żeby podziękować za pilnowanie nas, jej dzieciaków.
24
- Jak się miewasz, Marsho? - zagadnęła mama. - Rob ma rację, świetnie wyglądasz.
Nasza mama jest naprawdę dobra w poprawianiu ludziom samopoczucia, ale nie wiem,
czy na ciotkę Marshę to działało. Jej twarz miała ciągle ten sam trochę gniewny
wyraz.
- Hmm - odparła. - Prawdę mówiąc, ostatnio nie czułam się najlepiej. Usunęli mi
kamienie żółciowe. Rozmiaru kulek do gry, jak twierdził doktor. Wszystkie, które
dopadli w moim woreczku.
- Ojojoj - powiedziała mama.
- Co to są kamienie żółciowe? - zapytał Vince.
- Co to jest woreczek?-zapytał Aidan.
- Jaką pijesz herbatę? - zapytała mama.
- Białą i bez, jeśli można, Sandro - odparła ciotka Marsha. To takie herbaciane
określenia na mleko i cukier. Gdybyście mieszkali z moją mamą, bardzo szybko
nauczylibyście się herbacianych określeń.
Vince znowu zadał swoje pytanie:
- Co to są kamienie żółciowe?
Mama zachowywała się tak, jakby go w ogóle nie słyszała.
- Ogromnie jesteśmy ci, Marsho, wdzięczni za przyjazd. Nawet nie wiesz, jak
bardzo to oboje z Robem doceniamy. Szczęściarze z nas, że mamy właśnie ciebie. I
dzieciaki cieszą się, że znowu spędzą z tobą trochę czasu. Prawda, dzieci?
Mama spojrzała na nas w taki sposób, że gdybyśmy nie przytaknęli, mogłaby się
rozpłakać.
- O tak, tak - powiedziałam.
- Co to są kamie... - raz jeszcze spróbował Vince.
25
- Spokój, Vince! - powiedziała mama, naprawdę szybko i cicho.
- Ależ Sandro, mnie to również odpowiada - oznajmiła ciotka Marsha, sięgając po
bułeczkę. (Zauważyłam, że zaatakowała największą, tę z maksymalną ilością
czekoladowych guziczków. Dokładnie tę, którą ja sobie upatrzyłam). - Wiesz, jak
bardzo kocham dzieci. Zwłaszcza po tych wszystkich latach w Szpitalu Królewskim.
Ciotka Marsha rozwarła na oścież pomarańczowe usta i odgryzła pierwszy kęs.
Wpatrywała się w nas, przeżuwając, a jej spojrzenie zdawało się mówić: „A teraz
słuchajcie, jeśli nie będziecie się przyzwoicie zachowywać, jak te wszystkie
zapakowane w gips małe dzieciaki w szpitalnych łóżkach w Królewskim Szpitalu w
Canberrze, pożrę was i połknę dokładnie w taki sam sposób, jak to zaraz zrobię z
pierwszym kęsem największej czekoladowej bułeczki. Tej z niewątpliwie największą
ilością czekoladowych guziczków!"
Nawet bez patrzenia wiedziałam, że Aidan jest bliski płaczu. Uścisnęłam mu rękę,
którą trzymałam w swojej dłoni, i powiedziałam do niego w myślach: „Nie płacz,
Ads. Już ci mówiłam, że wszystko będzie dobrze. Zajmę się tobą, a oni nie jadą
znowu na tak długo. Będzie OK, obiecuję!"
Podziałało. Dolna warga Aidana uspokoiła się i policzki wróciły do normy.
Telepatia
Jeśli naprawdę chcecie komuś coś powiedzieć, a nie możecie wyrazić tego słowami,
bo mogłoby to zabrzmieć
26
niegrzecznie, na przykład wobec osoby, która znajduje się tuż obok (jak ciotka
Marsha), albo dlatego, że człowiek, któremu chcecie coś powiedzieć, jest daleko
i nie da rady was usłyszeć, wtedy możecie zrobić to, co ja właśnie zrobiłam z
Aidanem. Możecie naprawdę intensywnie pomyśleć i wyobrazić sobie, jak słowa
żeglują w przestrzeni i lecą prosto do ucha tego, komu życzycie sobie je
przekazać.
To się nazywa telepatia, ale sądzę, że działa tylko z ludźmi, których się dobrze
zna, jak bracia i najlepsi przyjaciele. Z Aidanem czasami się sprawdza, a
czasami nie. Odkryłam, że to się tak nazywa, kiedy Hamish Clive, najgorszy
chłopak w klasie, powiedział, że potrafi telepatycznie wmówić pani Stills, żeby
nie zostawiała go za karę po lekcjach. Kiedy Tracę Aitken zapytała go, co to
znaczy telepatycznie, wyjaśnił jej, a wtedy ja mu powiedziałam, że od wieków
robię to moim braciom i że jeśli nie będzie uważał, telepatycznie zmuszę go,
żeby poprosił panią Stills o rękę.
3> Twoja ciocia ma racją
- Dzieci, może wyszłybyście pobawić się na dworze, kiedy my z ciocią Marsha
będziemy pić herbatę? - Głos mamy nadal brzmiał nerwowo.
- Pewnie. Chodźcie, chłopaki - powiedziałam i poderwałam się z kanapy. Vince,
wstając, sięgnął po kolejną bułeczkę.
- Chybajedna wystarczy, Vincencie? Przecież nie chcesz sobie zepsuć apetytu,
prawda? - powiedziała ciotka Marsha, chwytając go za nadgarstek.
27
Mama skrzywiła się nieznacznie, a po chwili wydobyła z siebie jakiś dziwaczny
śmieszek.
- Twoja ciocia ma rację - oznajmiła. - A teraz wszyscy na dwór, bawić się.
Vince puścił bułeczkę, wyrwał się ciotce i wybiegł z pokoju. Poszliśmy z Aidanem
w jego ślady.
- Oni naprawdę nie są przyzwyczajeni, żebyśmy wyjeżdżali na tak długo. -
Znikając, usłyszeliśmy jeszcze, jak mama zwraca się do ciotki Marshy. Ale ja
wiedziałam, że to nie dlatego Vince w taki sposób uciekł z pokoju.
«??? Smutna cisza
Na ulicy Maclusky pod jedynką ostatni obiad rodzinny przed wyjazdem mamy i taty
przebiegał bardzo cicho. Aidan nie śpiewał, Vince nie opowiadał dowcipów ani nie
jadł deseru. Była szarlotka z kremem, a on uwielbia szarlotkę z kremem. Myślę,
że incydent z bułeczką za bardzo go przestraszył. Zacisk palców ciotki Marshy na
nadgarstku Vince'a wyglądał całkiem solidnie.
Aidan nadział na widelec brukselkę i zapytał ciotkę Mar-shę, czy brukselka jest
takiej wielkości, jakjej kamienie. Nie jestem do końca pewna, co to takiego te
kamienie żółciowe, ale wydaje mi się, że są zrobione z krwi i szkodliwe dla
człowieka. W każdym razie wiedziałam, że Aidan nie powinien o nich wspominać.
Tata roześmiał się, a mama powiedziała:
- Nie zadawaj głupich pytań, Aidanie. - A potem dodała: - Przepraszam, Marsho,
on nie chciał być niegrzeczny. Jest po prostu ciekawy.
28
Ciotka Marsha mruknęła: „Hm", i jadła dalej.
Obiady w naszym domu są zwykłe bardzo hałaśliwe. To pora, kiedy relacjonujemy
sobie wszystko, co wydarzyło się w ciągu dnia. Jeśli ktokolwiek z nas chce
opowiedzieć, co mówił ktoś w szkole czy w sklepie, albo jak wywalił się na
boisku, albo powtórzyć jakiś strasznie śmieszny kawał, obiad jest właśnie
stosowną chwilą. Czasami wydaje się, że wszyscy próbują mówić naraz i tata musi
wołać: „Spokojnie, ludzie, po kolei!"
Zwykle jada z nami jeden lub dwóch Giannopoulosów. Wszystkie dzieciaki
Giannopoulosów są hałaśliwe. Mówią, że muszą, bo jest ich tylu, że gdyby nie
krzyczeli, nikt by im przy stole niczego nie podał ani nie śmiał się z żadnego
ich dowcipu.
Czasami obiad bywa cichy, kiedy mamy coś naprawdę pysznego - jak ryba z frytkami
- i każdy jest zbyt zajęty jedzeniem, żeby dużo gadać. Ale dzisiaj to nie był
jeden z tych wieczorów. Dzisiaj mieliśmy tylko kotlety z warzywami - i panowała
cisza.
Wyglądało na to, że ciotka Marsha wcale nie potrzebuje rozmawiać. Siedziała i po
prostu przeżuwała swój kotlet. Może nie miała pojęcia, jakie hałaśliwe bywają
zwykle obiady na Maclusky pod jedynką. Jeżeli w ogóle ktoś się odzywał, to mama.
Mówiła o tym, że obecna zima jest naprawdę o wiele chłodniejsza niż poprzednie,
i o tym, że ciągle jest pochmurno i że specjalnie nie popadało, i że czasami
pojawia się trochę słońca, ale niezbyt wiele, i że zazwyczaj o tej porze roku
bywa nieco bardziej wietrznie. Nigdy nie słyszałam, żeby mama aż tak
interesowała się pogodą.
29
Tylko nie beze /rmie!
Tej ostatniej nocy przed wyjazdem mamy i taty nie spałam najlepiej. Ciągle mi
się coś śniło i budziłam się. Niektórych snów nie mogłam sobie dokładnie
przypomnieć, zostawało po nich tylko wrażenie, ale był jeden, który udało mi się
zapamiętać. Vince, Aidan i ja myśleliśmy, że umiemy latać. Zaczęliśmy się
wdrapywać na dach naszego domu. I mieliśmy zamiar skoczyć. Kiedy dostaliśmy się
na sam szczyt, czekała tam już na nas ciotka Marsha, wczepiona w komin. Złapała
mnie za rękę i powiedziała: „Tylko nie beze mnie!", i wtedy się obudziłam.
??> Ostatnim razem, Wedy ciotka Marsha nas odwiedziła
Ostatnim razem, kiedy ciotka Marsha nas odwiedziła, ugotowała dla wszystkich
obiad i musieliśmy go zjeść, bo mama mówiła, że inaczej byłoby jej bardzo
przykro. Mama przyszła do nas na huśtawki, gdzie się bawiliśmy, i powiedziała:
- A teraz, dzieciaki, posłuchajcie. Ciocia Marsha przyrządza na dzisiejszy
wieczór wyjątkowy obiad. Nie jestem pewna, co szykuje, ale pachnie to trochę
inaczej niż jedzenie, do którego jesteście przyzwyczajeni. Chcę, żebyście byli
grzeczni i wszystko ładnie zjedli, dobrze?
Ze sposobu, wjaki mama to mówiła, zrozumieliśmy, że sprawa zapowiada się
naprawdę kiepsko.
I tak też było. Obiad okazał się straszny. Nie chciałam się dopytywać, ale myślę,
że połknęłam rybie oko. Poczu-
30
łam, jak ześlizguje mi się w głąb gardła, zanim zdążyłam je odkaszlnąć, chociaż
bardzo próbowałam. Dostaliśmy też pełno kapusty i kalafiora. A w deserze były
otręby takie, jakie jada dziadek. Vince powiedział:
- Hej, ciociu Marsho, wiesz, że w tym są otręby dziadka?
Tata kopnął go pod stołem. To znaczy miał zamiar go kopnąć, ale trafił we mnie,
więc ja kopnęłam Vince'a, jak w grze w głuchy telefon, kiedy musisz podać dalej.
Vince zapytał: „Bo co?" na cały głos, chociaż wiedział, że nie powinien był
mówić ciotce Marshy o otrębach dziadka.
O Maj dłuższe trzy tygodnie
Na ulicy Maclusky pod jedynką odbywało się ostatnie rodzinne śniadanie. Mama i
tata krzątali się pośpiesznie, ciągle dopakowując różne rzeczy, więc nie mogli
tak naprawdę usiąść przy stole i porozmawiać. Tata nie miał czasu na gotowanie
jajek i przypalanie tostów, a mama zostawiła herbatę, żeby wystygła. Nigdy dotąd
tego nie robiła.
Tata zaproponował, żebyśmy pojechali na lotnisko naszym samochodem, bo jest
większy i Mandy zmieści się z tyłu, ale ciotka Marsha oświadczyła, że nie byłoby
jej wygodnie nim wracać, a poza tym psy nie powinny nawet wsiadać do samochodu i
że raczej weźmie swój. Samochód ciotki Marshyjest o wiele porządniejszy od
naszego. Nie znajdziecie tu na podłodze pustych butelek po soku pomarańczowym
ani opakowań po chrupkach, ani psiej
31
sierści na tylnym siedzeniu, jak w naszym aucie. Samochód ciotki Marshy jest
schludny, mały i tego samego pomarańczowego koloru, co jej szminka.
Ciotka Marsha oznajmiła nam, że w jej wozie przy tylnych siedzeniach są tylko
trzy pasy bezpieczeństwa, więc jedno dziecko musi zostać i poczekać u
Giannopoulosów. Nie mieliśmy z Vince'em wątpliwości, że chodzi o któreś z nas
dwojga. A ja wiedziałam, że kiedy mama i tata odlecą, powinnam się zająć Aidanem
na wypadek, gdyby się bardzo zdenerwował. Jak wiadomo, oprócz rodziców to
właśnie ja najlepiej potrafię sobie z nim radzić.
- W porządku - powiedział Vince. - Zostanę.
Łatwo możecie sobie wyobrazić, że nie był z tego powodu szczęśliwy. ' - Vinny,
jesteś bohaterem - pochwaliła mama, chwytając go w objęcia. Vince'owi
poczerwieniały oczy. - Chodź, odprowadzę cię.
Mama wzięła go za rękę. Pozwolił jej na to, chociaż teraz Vince już nikomu nie
daje się brać za rękę.
Widok zaczerwienionych oczu Vince'a sprawił, że też zachciało mi się płakać. To
przecież głupie. Chodziło jedynie o trzy tygodnie. Trzy tygodnie nic nie znaczą.
To tylko tyle, ile trwa przerwa międzysemestralna. To tylko tydzień razy trzy.
Nawet nie cały miesiąc! Mama i tata wrócą, zanim w ogóle zacznie się wrzesień.
Ale to, co sobie mówiłam, nie miało żadnego znaczenia. Nagłe następne trzy
tygodnie wydały mi się najdłuższymi trzema tygodniami świata. I poczułam się
okropnie przygnębiona, widząc, jak mama trzyma Vince'a za rękę, a on się nie
wyrywa, gdy tak szli razem z Mandy do sąsiedniego domu.
32
Wróciwszy od Giannopoulosów, mama wyglądała na zmartwioną.
- Wszystko z nim w porządku - powiedziała do taty, kiedy wynosili walizki pod
frontowe drzwi. - Stella poczęstowała go lodami i pozwoliła Mandy leżeć na
kanapie.
- Będzie dobrze - odparł tata, głaszcząc mamę po ramieniu. - Daj spokój, Sandy,
wszystko będzie w porządku. Potrzebujemy tych wakacji. - Tata popatrzył na mnie.
- Ty się tym tak nie przejmujesz, prawda, Tinę? Zaopiekujesz się chłopcami i
będziesz dobra dla cioci Marshy, prawda, kochanie?
Jakaś część we mnie chciała tupać, wrzeszczeć i powtarzać: „To niesprawiedliwe!",
jak robi to Aidan, aleja mam jedenaście lat - dwanaście za trzy miesiące - i
takie rzeczy są już poza mną. Wzięłam więc głęboki oddech i powiedziałam:
- Pewnie, że tak, tato.
^S3 Jazda na lotnisko
, Ciotka Marsha i tata usiedli na przednich fotelach, a ja i mama z tyłu, z
Aidanem pomiędzy nami.
- Wszyscy zapiąć pasy! - zakomenderowała ciotka Marsha, kiedy samochód ruszył z
podjazdu. Jej głowa prawie dotykała sufitu, a pośladki wylewały się poza
krawędzie fotela.
Mama parę razy zapytała tatę, czy ma bilety, czy zapakowali przewodniki która
będzie godzina, kiedy wylądują w Paryżu, a potem znowu zapadała cisza.
Wiadomości w radiu
3 -Wizyta ciotki Marshy 33
były jedyną odrobinką ludzkiej mowy. Spikerka opowiadała o człowieku, który tak
uwielbiał górskie wspinaczki, że próbował zejść z dachu najwyższego budynku w
Sydney. Utknął w pół drogi, kiedy szorty zahaczyły mu się o jakiś występ.
Musieli go ratować za pomocą helikoptera, a on płakał i powtarzał: „Ja naprawdę
kocham się wspinać". Spikerka powiedziała, że trzeba go było leczyć z szoku.
Myślę, że gdyby Vince był z nami, spodobałaby mu się ta historia.
Jak dotąd tata i ciotka Marsha odnosili się do siebie nie najgorzej. Tata
naprawdę się starał być uprzejmy i nie mówić: „Och, Marsha, dajże spokój", jak
mu się to zwykle zdarzało. Ale kiedy znalazłeś się z obydwojgiem wjednym pokoju,
nawet jeśli akurat się nie kłócili, nadal dawało się wyczuć między nimi
niewidzialny strumień sporu, tak jakby hamowali się z całej siły, żeby nie
rozpocząć walki. Myślę, że pod pewnymi względami byłoby łatwiej, gdyby po prostu
zeszli sobie nawzajem z drogi. Teraz byli już tego bliscy.
- Nie możesz jechać trochę szybciej, Marsho? - powiedział tata. - Zatrzymujesz
cały ruch.
- Dziękuję ci bardzo za radę, jadę wystarczająco szybko - odparła ciotka Marsha
gniewnym tonem.
- Marsha, jeździć zbyt wolno jest niemal tak samo niebezpiecznie, jak jeździć
zbyt szybko, chyba wiesz o tym.
- Ciii, kochanie - uspokajała mama.
Był to jeden z tych przypadków, kiedy normalnie zaproponowałaby: „A co powiecie
na filiżankę czegoś dobrego?", ale zdecydowanie nie mogła tego zrobić na tylnym
siedzeniu samochodu ciotki Marshy, w połowie drogi na lotnisko.
34
- Nigdy nie miałam kraksy, Rob. A nie wydaje mi się, żebyś ty mógł to samo
powiedzieć o sobie, prawda?
Ciotka Marsha doskonale znała historię, jak to tata całkowicie skasował swój wóz.
I przejechał psa. Pies nie zginął, ale stracił łapę. Tata do dziś ma z tego
powodu wyrzuty sumienia.
- Ależ Marsho, to było wieki temu. Aż trudno uwierzyć, że możesz wyciągać takie
sprawy!
- Twój styl jazdy nie zmienił się ani trochę, prawda?
- Tamten wypadek nie miał nic wspólnego z moim stylem jazdy! Pies wybiegł mi
przed samą maskę!
- No cóż, gdybyś jechał nieco wolniej, ten biedak mógłby mieć nadal cztery łapy!
- Marsha, to już totalna bzdura! - Tata naprawdę robił się zły.
- Przestań, kochanie - odezwała się z tylnego siedzenia mama.
- Dlaczego to ja mam przestać? Nie ja zaczynałem! -wściekał się tata.
- Owszem, właśnie ty, Robercie. Krytykując mój sposób prowadzenia samochodu!
- Nie krytykowałem twojego sposobu prowadzenia samochodu!,
- Krytykowałeś!
- Wcale nie!
- Wcale tak!
- Nie!
Byli gorsi niż Vince i ja, kiedy nas poniesie. Nagle Aidan wybuchnął wielkim,
mokrym, hałaśliwym Aidanowym rykiem. Musiałam zatkać rękami uszy, taki był
głośny.
35
Myślę, że powstrzymywał się od płaczu, odkąd tata przekazał nam złe nowiny całe
długie tygodnie temu. Teraz powetował to sobie, a nie zostało mu już wiele czasu,
ponieważ byliśmy prawie na lotnisku.
- Ads, kochanie, wszystko jest w porządku. Ciocia Mar-sha i tata wcale tak nie
myślą. Tylko sobie żartują, prawda, Rob? Marsha? Kochacie się, prawda, Robercie
i Marsho? W końcu jesteście rodzeństwem!
Mama objęła Aidana i trzymała go za rękę. Chlipał jeszcze przez chwilę, ale
wkrótce wszystko ucichło. Oprócz radia. Nadawało Jeśli odejdziesz, czy mogę
pójść z tobą... do spółki z Aidanem, który przyłączył się, pociągając nosem i
śpiewając cicho: „możemy zostać razem", dopóki ciotka Marsha nie wyłączyła
odbiornika.
Zazwyczaj wyprawy na lotnisko są zabawne. Fajnie wyjeżdżać po wujka Nedleya,
który przylatuje aż z Darwin. Zawsze jest taki brązowy i wydaje się naprawdę
zachwycony na nasz widok. Podnosi nas wysoko, przerzuca sobie przez ramię i mówi:
„Dzieciaki, jesteście większe niż dar-wińskie wielbłądy!" Albo zabierać z
lotniska Rinę i wujka Nate'a, kiedy wracają z Włoch. Rina pochodzi z Włoch i
musi często tam jeździć, żeby zobaczyć się z mamą i tatą. Lubię patrzeć na tych
wszystkich ludzi, którzy wracają do swoich rodzin. Czasami płaczą, ponieważ nie
widzieli się od bardzo dawna, ale zwykle wyglądają po prostu na szczęśliwych.
Jednak ta wyprawa na lotnisko w niczym nie przypominała poprzednich. Była
okropna.
36
k^b> powiedzieć do widzenia
- Do widzenia, mamo, do widzenia, tato! - powiedziałam.
- Opiekuj się chłopcami, dobrze, kochanie? - szepnęła mi mama do ucha.
- Tak, mamo - obiecałam. - Dobrze się bawcie.
To ostatnie było najtrudniejsze do wyduszenia. W pewnym sensie chciałam, żeby
bawili się okropnie. Miałam nadzieję, że będzie lało i że we wszystkich
restauracjach zabraknie francuskiego pieczywa, i że we wszystkich ho-
tełachjestjuż komplet, i że francuskie rogaliki są czerstwe, i że głupia wieża
Eiffla, o której opowiadał mi tata, zawaliła się, i że nic nie zostało do
oglądania w tym głupim, durnym Paryżu. Ale inna część mnie chciała, żeby się im
udało. Ta inna część naprawdę miała nadzieję, że odnajdą swoja. głupią
romantyczną miłość, nawet jeśli przez to tata miałby się zachowywać jak Gomez, a
mama chichotać gorzej niż Tammy Nicks. Właściwie nie wiedziałam, która z tych
dwóch Tin bierze górę. Wydawało mi się, że się siłują dokładnie w moim gardle i
dlatego nie mogłam porządnie mówić.
- Kocham cię, Tino - powiedział tata, wypuszczając mnie z objęć.
Nie dałam rady mu odpowiedzieć. Walka w moim gardle była zbyt bolesna. Mam
nadzieję, że tata wie, że naprawdę go kocham, ale wtedy po prostu nie mogłam
tego wykrztusić.
- No, dosyć tego dobrego! - Łatwo zgadnąć, kto to powiedział. - Czas wracać.
Yincent czeka.
37
- Do widzenia, najmilsi, coś wam przywieziemy! Kochamy was!
A potem zniknęli nam z oczu, kiedy dwuskrzydłowe drzwi zamknęły się za nimi.
Przez chwilę, jedną króciutką chwilkę, staliśmy tam - ciotka Marsha, Aidan i ja
- nie całkiem wiedząc, co robić. Zupełnie jak gdybyśmy byli w szoku, jakbyśmy
pytali samych siebie: „Co się teraz stanie?" Był to krótki, króciutki moment. I
może tylko ja go zauważyłam, bo jestem świetnym obserwatorem. Cała rodzina o tym
wie. Kiedy coś się zgubi, mówią: „Zapytaj Tinę, ona będzie wiedziała, gdzie to
się podziało!", bo mam takie bystre oko. Zwracam uwagę, gdzie ludzie zostawiają
swoje rzeczy, zwracam uwagę, wjaki sposób mówią, co noszą, w jakim są nastroju i
że coś się zmieniło. I teraz też zauważyłam tę króciutką chwilę, kiedy całkiem
nie wiedzieliśmy, co dalej.
- No, dzieci. Dosyć dąsów! Do samochodu!
Jakjuż mówiłam, ta chwila nie trwała długo. Ciotka Marsha wypchnęła nas w stronę
drzwi i dalej, z hali odlotów.
- Pojadę z tyłu z Aidanem, ciociu Marsho. Będzie mu raźniej.
- Nonsens, dziewczyno. Musisz przestać niańczyć swego braciszka. Jest już
wystarczająco duży, żeby jechał sam. Prawda, Aidan?
Aidan potrząsnął głową. Chciał, żebym z nim usiadła.
- Nie mam nic przeciwko siedzeniu z tyłu, ciociu Marsho - powiedziałam.
- Wiem, że ty nie masz, aleja mam. Aidan nie jest dzidziusiem. Usiądziesz na
przednim fotelu i koniec dyskusji. - Pomarańczowe wargi ciotki Marshy zacisnęły
się.
38
Zajęłam miejsce na przednim fotelu, tuż koło niej. Aidan usiadł z tyłu.
Odwróciłam się i posłałam mu uśmiech. Był to najlepszy z moich pocieszających
uśmiechów, ale jak mogłam stwierdzić po zaczerwienionych policzkach Aida-na, tym
razem nie podziałał.
Różożerne robak/
W drodze do domu nikt nie rozmawiał. Przynajmniej ciotka Marsha włączyła znowu
radio. Aidan, wtórując piosenkarzowi, podśpiewywał cichutko: „Szy