16908

Szczegóły
Tytuł 16908
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16908 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16908 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16908 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Sofie Laguna Wizyta ciotki Marshy Przekład Agnieszka Różańska AMBER ?^??\ Tytuł oryginału SURVIVING AUNT MARSHA Redaktorzy serii MAŁGORZATA CEBO-FONIOK EWA TURCZYŃSKA Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta BARBARA CYWIŃSKA KATARZYNA KUCHARCZYK Ilustracja na okiadce i ilustracje wnętrza ANNA WALKER Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Skład WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu http://www.amber.sm.pl http://wydawnictwoamber.pl Text copyright © Sofie Laguna, 2003. Illustrations copyright © Anna Walker, 2003. First published by Omnibus Books a divisiou of Scholastic Australia Pty Limited in 2003. This edition published under licence from Scholastic Australia Pty Limited. Ali rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2003 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-1426-2 Stefanowi, Ingrid i Aleksowi -ZPF^ t^y Złe now/ny Przy ulicy Maclusky pod numerem pierwszym trwało śniadanie. Tata gotował jajka i robił tosty, mama piła herbatę i sprawdzała, czy tata nie przypalił tostów, Vince karmił tostami naszego psa Mandy, Aidan czytał Upiora i Amazonki i śpiewał do wtóru z radiem: Uwolnij moje serce. A ja byłam zajęta obserwowaniem. Nazywam się Bettina, ale wszyscy mówią na mnie Tina albo Tinę. Mam jedenaście lat - dwanaście za trzy miesiące - i jestem świetnym obserwatorem. - Dzieciaki - powiedział tata, a w jego głosie brzmiał niepokój. -Jak wiecie, wasza matka i ja wybieramy się na urlop zimowy, ale tym razem... tym razem mamy zamiar wyjechać na troszkę dłużej niż zwykle. Chcemy... mamy zamiar... chcemy wyjechać na trzy tygodnie. Do Paryża. I... no... poprosiliśmy ciotkę Marshę, żeby przyjechała 7 i pobyła z wami, i... dobra wiadomość: powiedziała, że się zgadza, że z przyjemnością... - Nieee! - przerwał mu zgodny potrójny jęk. - I tym razem - mama popatrzyła na nas, surowo unosząc brwi - postaracie się, żeby ciocia Marsha poczuła, że jest tu mile widziana. •dAflb 5posób ciotki Marshy ???? uważała, że sposób, wjaki ciotka Marsha robi różne rzeczy, jest właściwy, chociaż sama nigdy niczego nie robiła tak jak ona. Bo mama jest bałaganiarą. Twierdzi, że odziedziczyła bałaganiarski gen po swoim tacie i żeby się nie wiem jak starała, wszystko dookoła niej zmienia się w bałagan. Naczynia gromadzą się w zlewie, pościel sama się kotłuje, a brudne ubrania rozrzucają się po podłodze pralni, kiedy tylko przekracza próg domu. Uznała, że rzucono na nią klątwę, więc nie ma co z tym walczyć. Dlatego właśnie w naszym domu zawsze panował straszny bałagan. Nam mama podobała się właśnie taka, ale ona powtarzała, że naprawdę powinna być schludniejsza i lepiej zorganizowana, jak ciotka Marsha. I że „dawka ciotki Mar- shy" pewnie dobrze by nam zrobiła. Czasami ciotka Marsha przyjeżdżała do nas na Boże Narodzenie albo Wielkanoc i zawsze robiła porządki w całym domu, nawet jeśli był pełen ludzi. Możliwe, że po swoim tacie odziedziczyła wzorowy gen. Szorowała z resztek spalenizny garnki i patelnie, układała je w zgrabne sto- 8 sy, odkurzała fotografie w ramkach, wazony i obrazy na ścianach i ustawiała wszystkie zioła, przyprawy, pudełka płatków śniadaniowych i puszki w równe rzędy w porządku alfabetycznym. Nagle cały dom robił się jak abecadło. I tata denerwował się, że nie może niczego znaleźć. - Sandy (to moja mama), nie wiesz przypadkiem, gdzie jest Vegeta? - wykrzykiwał z głową w kuchennej szafce. - Vegeta zaczyna się na ? a Vjest po U, więc musi być obok czegoś, co jest na U! - Ale w tej szafce nie ma niczego na U! - A łuskane orzechy? - wrzasnął Vince z pokoju telewizyjnego. - Łuskane orzechy są na Ł! - odkrzyknął tata. - Cholerna Marsha! Po wizycie ciotki Marshy mama zawsze mówiła, że teraz powinniśmy zaprosić na obiad dyrektora szkoły, pana Meldine'a, ponieważ nasz dom wygląda wreszcie jak dom, z którego może być dumna. Ciotka Marsha była pielęgniarką i to też się mamie ogromnie podobało. Pracowała jako przełożona całego dziecięcego oddziału w Królewskim Szpitalu w Canberrze. Mama powtarzała, że przy niej może czuć się spokojna, nawet gdyby Aidan zleciał z drzewa albo Vince wepchnął sobie pięciocentową monetę do nosa. Bądź co bądź znajdujemy się w rękach fachowca. Natomiast tata nie znosił ciotki Marshy, chociaż to jego siostra. Czasami strasznie się o to z mamą kłócili. - Dlaczego nie wysilisz się choć odrobinę wobec własnej siostry? Czemu nie postarasz się jej lepiej poznać? - Dorastałem z nią! Znam ją zupełnie dostatecznie! I nie chcę ani trochę więcej! 9 Zabawne, że kiedy ciotka Marsha przyjeżdżała do nas z wizytą, mama nagle robiła się zdumiewająco zapracowana. „Tak mi przykro, Marsho", mówiła, „muszę zobaczyć się z przyjaciółką... jest chora, trzeba jej pomóc". Albo: „Mam trochę dodatkowej pracy w sklepie. Obawiam się, że dzisiaj będą cię zabawiać tylko dzieci. Ale kiedy wrócę..." A potem nie było jej całymi godzinami, a my tkwiliśmy przy ciotce. Pewnego razu przyjechał najstarszy kumpel taty, Jack Tiges. Siedzieli przy piwie na podwórku za domem i tata żalił się, że nie może znieść swojej siostry. Na własne uszy słyszeliśmy, jak mówił, że jest apodyktyczną, wścibską ter-rorystką i że najlepszym dniem w jego życiu był właśnie ten, kiedy wsiadł do swego gruchota za dwa tysiące dolarów (brzmi drogo, ale jak na samochód to naprawdę tanio), opuścił Canberrę i zamieszkał tak daleko od Marshy, jak to tylko możliwe. ' A teraz oznajmiają nam, że mamy ją mile przyjmować, podczas gdy oni wyjadą sobie na całe trzy tygodnie! Rodzice zawsze brali urlop w środku zimy, ale jak dotąd jeździli tylko na cztery dni do Coffs Harbour - nigdy na trzy tygodnie do Paryża. Zwykle zostawaliśmy u Giannopoulosów, którzy mieszkają po sąsiedzku. Stella (pani Giannopoulos) robiła souv-laki (takie mięso na patyku) i spanokopitas (coś w rodzaju pasztecików z żółtym serem i szpinakiem, ale szpinaku prawie nie czuć). I każdego wieczoru podczas naszego pobytu jedliśmy lody z posypką, i Leo (pan Giannopoulos) grał z nami w karty, a kiedyś pokazał nam, jak się tańczy greckie tańce, i powiedział, że jestem „naturalna". 10 Była tam nas taka gromada, wliczając w to chłopaków Giannopoulosów (to wnuki Stelli i Lea; mieszkają z nimi drzwi w drzwi), że w ogóle się nie przejmowaliśmy. Jednak teraz mama powiedziała, że trzy tygodnie to dla starszych państwa za dużo, zwłaszcza że mają pięciu wnuków, którzy im się przez cały czas kręcą po domu, więc to musi być ciocia Marsha. - To niesprawiedliwe! - zaprotestował Aidan. Aidan skończył dopiero siedem lat i powtarzał: „To niesprawiedliwe!" chyba ze sto razy każdego dnia. Ale tym razem miał rację. - Taaak! — zgodził się z nim Vince, który miał dziewięć lat i wiedział już, że powtarzanie „To niesprawiedliwe!" nigdy niczego nie zmienia. - Nie da się spędzić trzech tygodni z ciotką Marsha. Już prędzej można by jeść robaki! - Święta prawda - mruknął pod nosem tata. - Wszystko słyszałam! - zirytowała się mama i trzepnę-ła tatę ścierką do naczyń. - Wasz ojciec i ja nigdy nie mieliśmy trzech tygodni wakacji. Oszczędzaliśmy na to przez cały rok i właściwie możemy wam powiedzieć, że jedziemy do Paryża pobrać się! - Już dawno się pobraliście! - Vince i ja wykrzyknęliśmy to razem. - Wiem - odparła mama - ale mamy zamiar pobrać się jeszcze raz. To się nazywa odnowienie przysięgi małżeńskiej. Zęby wróciła romantyczna miłość. - A dokąd odeszła? - spytał Aidan. Wepchnął sobie okulary na nos i wbił łyżeczkę w jajko na miękko. - Dobre pytanie. - Tata uśmiechnął się szeroko, ale zaraz spoważniał. - Posłuchajcie, dzieciaki. Mama i ja naprawdę 11 tego potrzebujemy, a wasza ciotka w gruncie rzeczy... no, w gruncie rzeczy... nie jest, no nie jest aż taka zła... - Kożucha kłamczucha, kożucha kłamczucha! - zaśpiewał Vince. - Uważaj, tato, nos ci rośnie jak Pikoniowi! - stwierdził Aidan. - To był Pinokio, głupku! Popatrzyłam na mamę. Stała do nas tyłem i zmywała naczynia, więc nie mogłam dojrzeć jej twarzy. Ale wiedziałam, jak wygląda- na zmęczoną. I pewnie myśli: „Muszę pozmywać, muszę dopilnować, żeby dzieci wyszły do szkoły, muszę dopilnować, żeby tata wszystko zrobił, muszę to, muszę tamto..." Mam jedenaście lat - dwanaście za trzy miesiące - i dobrze rozumiem, co znaczy romantyczna miłość. Romantyczna miłość to róże i księżyc, i długie filmowe pocałunki. Dorośli uwielbiają takie rzeczy. W zeszłym roku moi rodzice kupili sklep z zaopatrzeniem dla zwierząt, tak odległy od róż, księżyców i filmowych pocałunków, jak tylko można sobie wyobrazić. Mama spędza cały swój czas, mieszając ptasią karmę, odmierzając dawki psiego środka na robaki i rozdrapując stare smutki. Myślę, że Paryż mógłby jej dobrze zrobić. ? ??—: Odliczanie Trwa odliczanie - dwadzieścia dziewięć dni do wyjazdu rodziców do Paryża. Mama kupiła książeczkę w czerwo-no-biało-niebieskiej okładce pod tytułem Francuski dla każ- 12 dego. Teraz mówi: „Passez-moi les pommes de terre" zamiast „Podaj mi ziemniaki" i „Voulez~vous de la creme anglaise?" zamiast „Macie ochotę na krem?" Tata łapie mamę i obsypuje jej rękę pocałunkami, od góry do dołu i z powrotem, powtarzając „Oh, ma cherie" niczym Gomez z rodziny Ad-damsów. Wtedy mama zaczyna chichotać gorzej niż jedna dziewczyna z naszej klasy, Tammy Nicks, która ma ciągle kłopoty przez te głupie śmiechy. Myślę, że romantyczna miłość już wraca. To niesmaczne. A Koszmar Aidana W noc przed przyjazdem ciotki Marshy Aidan obudził się z krzykiem. Usłyszałam go, więc poszłam i zapaliłam mu koło łóżka lampkę z psem Scooby Doo. Kiedy pojawił się tata, żeby zapytać, co się stało, Aidan powtarzał tylko: „Ciotka Marsha, ciotka Marsha" i dalej płakał. Do tej pory Vince też się już obudził i usiadł na swojej koi. Tata przybrał ton, którego zawsze używał, kiedy któreś z nas miało przykrości w szkole albo rozbiło sobie kolano, przewracając się na żwir, albo przegrało w karty więcej niż trzy razy pod rząd. - Przykro mi, dzieciaki - powiedział, pomagając Aida-nowi założyć okulary. - Ciotka Marsha może być dla was trochę kłopotliwa, ale sami wiecie, jak bardzo mama potrzebuje tych wakacji. A ja też. Oboje ich potrzebujemy. Tak ciężko pracujemy w sklepie i... - Ale dlaczego nie możecie po prostu pojechać do Coffs Harbour na cztery dni, takjak dotąd? - zapytał go Vince. 13 - Bo, no dobrze... bo wasza mama zawsze chciała wziąć ślub w Paryżu. Wtedy nie mogliśmy sobie na to pozwolić, a teraz wreszcie, po tych wszystkich latach, możemy. O ile wasza ciotka przyjedzie i się wami zaopiekuje. To naprawdę bardzo uprzejmie z jej strony... - Ale co jest takiego w Paryżu, czego nie ma w Coffs Harbour? - upierał się Vince, który jest jeszcze za mały, żeby wiedzieć o paryskich galeriach sztuki i restauracjach z białymi obrusami, świecami i francuskim pieczywem. Vince myśli, że Coffs Harbour jest najwspanialszym miejscem na kuli ziemskiej, a to z powodu Morskiego Świata i Gigant Zjeżdżalni. - Paryż... - Tata potrząsnął głową, przymknął oczy, jakby w wyobraźni już tam był, po czym zaprezentował nam swój francuski akcent: -Ach, wesoły Parrii, u la la, ta Eiffla wieża, och ma cherie, te croissants, u la la! Miałam szczerą ochotę wypchnąć go z powrotem do łóżka. - Ale, tato - przerwałam mu w pół słowa - ciotka Mar-sha... - Zdawałam sobie sprawę, że marudzę. - Wiem, wiem - powiedział, otwierając oczy. - Kiedy wrócimy, zaprosimy Jacka i urządzimy mecz krykieta, a wy będziecie mogli opowiedzieć nam o wszystkich okropnych, apodyktycznych, wścibskich, wkurzających rzeczach, które ona zrobi. I obiecuję, że nie będę zły, jeśli zajdzie konieczność, żeby użyć kilku brzydkich słów. Oczywiście, o ile wytrzymacie grzecznie, dopóki ona tu będzie. Umowa stoi, dzieciaki? Proszę, powiedzcie: „Tak". Chcemy wiedzieć, że rozumiecie i że postaracie się dobrze zachowywać, kiedy wyjedziemy. Inaczej będziemy się o was niepo- 14 koić i nie zdołamy miło spędzić urlopu, a wasza mama naprawdę potrzebuje dobrego wypoczynku. Ostatnio jest już zbyt przemęczona, sami dobrze o tym wiecie. - Przywieziecie nam coś z Paryża? - spytał Vince. - Mów ciszej, Vinny. Aidan już zasnął - szepnął tata. -Jasne, że wam coś przywieziemy. Co powiesz na śliczne, słodko pachnące francuskie mydełko, po jednym dla każdego? - Taatoo! - jęknęliśmy chórem i Vince cisnął w ojca poduszką. - Żartuję, żartuję! - śmiał się tata. - Oczywiście, że przywieziemy ci fantastyczną niespodziankę. Dla każdego z was coś specjalnego, dobra? A teraz wszyscy spać, jest bardzo późno. Leżałam w łóżku i rozmyślałam o Paryżu. Każde miasto jest znane z jakichś rzeczy, o których wszyscy słyszeli, nawet jeśli się ich naprawdę nie widziało. Tak jak Melbourne z odcisków stóp na Flinders Street, a Canberra ze sztucznego jeziora. A Paryż z wieży Eiffla. Nigdy nie widziałam wieży Eiffla. „Eiffla" to śmieszne słowo. Eiffla, Eiffla... Może tak się mówi po francusku na coś okropnego? Może to znaczy Okropna Wieża? %r Fotografia ciotki Marshy Dzisiaj, kiedy siedziałam w naszej bawialni, przyglądałam się stojącej na kominku fotografii ciotki Marshy, taty i wujka Nedleya. Na tym zdjęciu wszyscy troje wyglądają 15 bardzo młodo - pewnie chodzą jeszcze do szkoły. Bawią się razem w ogrodzie. Tata śmieje się i polewa rodzeństwo z węża, a oni próbują uciekać. Ciotka Marsha ma na sobie letnią sukienkę w słoneczniki. I gdy tak biegnie, długie, mokre włosy w połowie zasłaniają jej twarz. Wujek Ned-ley wygląda tak samo jak zawsze, tylko jest mniejszy i ubrany w krótkie spodnie z paskiem. Na zdjęciu widać też psa. Z szeroko otwartą mordką skacze przez strumień wody. @ Półtora roku temu Minęło już całe półtora roku, odkąd ostatni raz widzieliśmy ciotkę Marshę. Było to nie w ubiegłe Boże Narodzenie, a w jeszcze poprzednie, kiedy doszło do Wielkiej Awantury z wujkiem Nedleyem. Zebrała się u nas wtedy cała rodzina: ciocia Fay i wuj Bob, wszyscy nasi kuzynowie, niania Jude, wujek Nate i jego de facto Rina z Włoch („de facto" to coś w rodzaju żony, tylko bez obrączki, sukni ślubnej i takich tam) oraz różne „przyległości", jak Jack Tiges i nasz sąsiad, Boris Rivik, który nie umie za dobrze po angielsku, plus jego pies Warkot, który zawsze warczy, chociaż wcale nie ma złych zamiarów. Siedzieliśmy wszyscy wokół stołu, napychając się indykiem z żurawinami, ziemniakami i grochem, kiedy zaczęło do nas docierać, że trwa jakaś kłótnia. Dobiegała z narożnika ciotki Marshy i wujka Nedleya. - Są kompletnie bezużyteczni, Marsho, i już najwyższy czas, żebyś to wreszcie przyznała. 16 To był wujekNedley Wszyscy wiedzieliśmy, że mówi o rodzinie królewskiej. Wiedzieliśmy również, że ciotka Marsha po prostu uwielbia rodzinę królewską. Ma na ich punkcie zupełnego fioła. Tata mówi, że być może jest ich dawno utraconą krewną albo przynajmniej chciałaby nią być. Wujek Nedley też ma fioła na punkcie rodziny królewskiej, ale jego fioł stanowi dokładne przeciwieństwo fioła ciotki Marshy. Nedley nie może ich znieść i jest pewne jak w banku, że nie pominie okazji, żeby powiadomić o tym swoją siostrę. - Bezużyteczni? A kim ty jesteś, żeby kogokolwiek nazywać bezużytecznym? Ty, który w życiu nie przepracowałeś uczciwie jednego dnia? - odparła ciotka Marsha ze swoim najbardziej brytyjskim akcentem. Zawsze mówi trochę jak ktoś z rodziny królewskiej, co czyni teorię ojej pochodzeniu całkiem prawdopodobną. - Och, straszna z ciebie snobka, Marsho! Uwielbiasz ich, bo przemawiają do twego zadzierającego nosa snobizmu! Nikt dotąd nie ośmielił się tak odzywać do ciotki Marshy. Nawet Warkot zamilkł. - Kiedy zrezygnujesz z zasiłku dla bezrobotnych i przepracujesz uczciwie choćby jeden dzień, wtedy będę gotowa dyskutować z tobą na temat obecnej sytuacji rodziny królewskiej! Nie jestem pewna, co to znaczy „być na zasiłku dla bezrobotnych", ale sądząc z reakcji Nedleya, to chyba nawet gorzej niż „być naćpanym". Twarz wujka zrobiła się strasznie czerwona. - Dostaję rentę - wysyczał. - Ha! - wykrzyknęła ciotka Marsha. - Mnie nie nabierzesz. Jestem z zawodu pielęgniarką^SWj^gz? Znam się 2 - Wizyta ciotki Marshy 17 na prawdziwych chorobach, a twoje kolano wydobrzało już całe lata temu, drogi Nedleyu. Wiedziałam, że wujek Nedley miał problem z kolanem, bo nadal utykał. Jednak cokolwiek znaczyły słowa ciotki Marshy, wyglądało na to, że już nic gorszego nie można było powiedzieć. Tata sprawiał wrażenie całkiem ogłuszonego. Mamie opadła szczęka. Tylko Boris nie przerwał jedzenia. Nagle wujek Nedley podniósł maminą białą sosjerkę z żurawinami, przez chwilę trzymał ją w trzęsących się rękach, a potem odwrócił do góry dnem i grzmotnął w talerz siostry, wywalając całą zawartość na jej indyka, ziemniaki i groch. Słychać było, jak pod uderzeniem sosjerki talerz pęka. Potem zapadła martwa cisza. Ciotka Marsha popatrzyła na wujka Nedleya zmrużonymi oczami i powiedziała: - Trochę kultury, braciszku! - Otarła usta serwetką, odsunęła krzesło, zabrała z kanapy swoją torebkę i wyma-szerowała z domu. Mama poderwała się i pognała za nią, ale po chwili wróciła sama. Ciotka Marsha wyjechała. Wujek Nedley płakał i powtarzał tacie i Jackowi Tigesowi, że jego kolano nadal jest w złym stanie, a Marsha dobrze o tym wie. Mówił, że ona uważała go za ofermę i próbowała kierować jego cholernym życiem, i że mu przykro, że popsuł wszystkim święta. Nagle Boris podniósł wzrok znad jedzenia i spytał, czy mógłby wziąć sobie trochę żurawin z talerza ciotki Marshy. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, zupełnie jakby to była najzabawniejsza rzecz na świecie. Boris na chwilę przestał przeżuwać i zapytał: 18 - Co taka zabawne? Zaczęliśmy się jeszcze bardziej zaśmiewać. Tego wieczoru mama zatelefonowała i przeprosiła za zachowanie wujka Nedleya, ale od tamtej pory nie widzieliśmy ciotki Marshy. Aż do teraz - bo poczynając od jutra, mieliśmy z nią mieszkać przez całe trzy tygodnie. /;<:' Stukanie do drzwi Ciotka Marsha może pojawić się w każdej chwili..Dziś wieczorem mamy rodzinny obiad, a jutro wszyscy razem odwozimy mamę i tatę na lotnisko. W domu panuje dziwna atmosfera, zupełnie jakby jakaś ich część już wyjechała na wakacje, jakby byli tu z nami tylko jedną nogą. Obydwoje udają, że są w całości, ale my wiemy, że w połowie znajdują się już w Paryżu - oglądają paryskie obrazy w paryskich galeriach, piją paryską kawę, czytają Francuski dla każdego i odzyskują swoją głupią romantyczną miłość. Siedzieliśmy wszyscy razem, oglądając telewizję. Vince i ja udawaliśmy, że się śmiejemy - udawaliśmy, że nie siedzimy tu, czekając na przybycie-dobrze-wiecie- kogo, a mama i tata udawali, że nie są już jedną nogą w Paryżu - kiedy rozległo się stukanie do drzwi. Buty-kajaki ???? otworzyła drzwi. Na progu stała ciotka Marsha z walizkami. Była większa, niż ją zapamiętaliśmy. Naprawdę 19 duża. Wysoka, z kokiem w kształcie koszyka na czubku głowy. Miała duże ręce i duże palce, i dużą szyję, i duży nos. Nawet jej stopy były duże. Gapiłam się na nie - nic na to nie mogłam poradzić. Wiedziałam, że to niegrzecznie i że powinnam się pozbierać, pocałować ją w policzek i powiedzieć: „Dzień dobry, ciociu Marsho", ale wydawało mi się, że jej stopy są takie ogromne. Nie potrafiłam oderwać od nich wzroku. I miałam rację! Były ogromne! Wyglądały jak wielkie kajaki na końcu nóg. Tym bardziej rzucało się to w oczy, że ciotka Marsha nosiła białe buty. Naprawdę śnieżnobiałe. Myślę, że przypominały jej czasy szpitala, bo kojarzyły się z obuwiem pielęgniarek. Zerknęłam na Aidana i mogę śmiało stwierdzić, że był bliski płaczu. Warga latała mu w górę i w dół, a policzki robiły się coraz czerwieńsze. Pokręciłam głową i powiedziałam do niego w myśli: „Weź się w garść, Ads, będzie dobrze. Zajmę się tobą, kiedy nie będzie mamy i taty. Obiecuję". Widzicie, jakaś część mnie naprawdę chciała robić to, co należy. Jakaś część mnie naprawdę chciała, żeby rodzice mieli udane wakacje. Nie cała ja, ale to wystarczyło, żebym postarała się dobrze postępować ze względu na mamę i tatę. I udało się! Policzki Aidana wróciły do swego zwykłego koloru, a warga przestała się trząść. CD Wit oj, ciociu Marsho ???? zrobiła krok do przodu i serdecznie ją uściskała. Nie wydaje mi się, żeby ciotka Marsha była zbytnio przyzwyczajona do serdecznych uścisków, bo ręce trzymała 20 sztywno przy sobie, a na jej twarzy malował się taki wyraz, jakby ktoś właśnie nastąpił jej na palec. - Wspaniale cię znowu widzieć, Marsho. Wielkie dzięki, że przyjechałaś - powiedziała mama, biorąc od niej bagaże. - Wejdź, Marsho - powiedział tata. Usta rozciągały mu się w kształt uśmiechu, ale sprawiało to raczej wrażenie, jakby cierpiał na bóle twarzy. - Miło cię widzieć. Wyglądasz fantastycznie. Emerytura wyraźnie ci służy. -Jego głos brzmiał tak samo, jak podczas szkolnych wywiadówek, kiedy musiał rozmawiać z panem Meldine'em. Chyba odrobinę bal się ciotki Marshy. Myślę, że wszyscy czuliśmy się podobnie. - Dzieciaki, przywitajcie się! - zwrócił się do nas z tym samym dziwnym grymasem. Aidan nie zamierzał oderwać się od mamy. Ukrył buzię w jej włosach, więc obydwoje z Vince'em wiedzieliśmy, że wszystko zależy od nas. - Dzień dobry, ciociu Marsho - powiedziałam. - Ucałuj ciocię, Tino - nakazała mama, wypychając mnie naprzód. Wyciągnęłam się - droga do twarzy ciotki Marshy była daleka. Ciotka przypominała ogromną wieżę. Więc wyciągnęłam się, a ona się pochyliła i wtedy przyłożyłam usta do jej policzka i pocałowałam. Policzek odrobinę się zassał, ale wyszło całkiem dobrze. Co najbardziej zwróciło moją uwagę, to zapach. Kapusty. Gotowanej kapusty i różanych perfum. Pamiętałam, że ciotka Marsha uwielbia kapustę. - Dzień dobry, Bettino - powiedziała. Kiedy się odezwała, kwaśny kapuściany zapach przybrał na sile. A poza tym nikt nigdy nie nazywa mnie Bettiną. Nawet pani Stills w szkole mówi Tina albo Tinę. Nie o to 21 chodzi, że nie lubię swojego imienia. Jest całkiem dobre, ale dla kogoś innego. Osoba o imieniu Bettina powinna nosić długie włosy, rozpuszczone na ramiona, a nie związane w dwa kucyki jak u mnie. I być dobra z matematyki i robót ręcznych, nie takjakja. Nie cierpię matmy i szycia. Lubię angielski i zajęcia teatralne. Dziewczynka zwana Bettiną zapewne nie mogłaby grywać w piłkę nożną i mieć najlepszej przyjaciółki o imieniu Mish albo zdolności do pisania opowiadań, takjakja. Bo ja jestem Tina dla wszystkich, tylko nie dla ciotki Marshy. Teraz nadeszła kolej Vince'a. - Vince? - zakomenderowała mama. - Nie wstydź się. Mama doskonale wiedziała, że Vince nigdy się nie wstydzi. - Dzień dobry, ciociu Marsho - wydusił z siebie niemal szeptem. - Dzień dobry, Vincencie - odparła ciotka Marsha. Vince stanął na palcach, żeby ją pocałować. Oczy miał zamknięte, wyglądał, jakby przełykał syrop na kaszel. Vin-??'? też nikt nie nazywa Vincentem. To imię ukochanego malarza mamy. Opowiadała, że kiedy spodziewała się Vin-??'?, latały jej przed oczami pomarańczowe i żółte kropki. A to właśnie ulubione kolory tego artysty, Vincenta jakiegoś tam. Często ich używał w swoich obrazach i stąd pomysł, żeby nazwać tak Vince'a. Ale Vincent to raczej imię dla faceta, który kocha czytanie, gotowanie i długie spacery. A nie dla kogoś, kto lubi Nintendo, karate i głupie dowcipy. Bo to jest Vince albo Vinny. - Aidan? - przemówiła mama do tyłu głowy Aidana, ponieważ nadal chował buzię wjej włosach. - Chcesz dać 22 cioci całusa? - Wiedziałam, że Aidan w żadnym razie nie zechce. Byłam zdziwiona, że mama w ogóle próbowała. -Jest trochę przygnębiony naszym wyjazdem. Wiesz, jakie są dzieci - zwróciła się po chwili do ciotki Marshy. - Wiem, jakie są, kiedy im się pozwala robić, co się komu żywnie podoba - powiedziała ciotka Marsha. - Proszę, wejdź i ogrzej się. Zaraz dostaniesz filiżankę herbaty. Musisz być całkiem przemarznięta! - zmieniła temat mama. Zawsze proponowała filiżankę herbaty, gdy wyglądało na to, że nikt nie wie, co dalej robić. Raz spróbowałam. Smak nie był najlepszy, nawet po trzech dużych łyżeczkach cukru, które wsypałam sobie, kiedy nie patrzyła. W każdym razie dorośli uwielbiają te swoje filiżanki, a już zwłaszcza moja mama. Pije je przez cały dzień. - Phi! - prychnęła ciotka Marsha. - W Melbourne jest zdecydowanie ciepło w porównaniu z Canberra! Piekę się w tym płaszczu! Nie mogłam nic na to poradzić, że od razu wyobraziłam sobie ogromne ciało ciotki Marshy przypiekające się pod wielkim czerwonym płaszczem niczym kurczak w piekarniku. *& Czekoladowe bułeczki i kamienie żółciowe Tata powędrował z walizkami ciotki Marshy na górę, a mama udała się do kuchni. - Dzieciaki, zajmijcie się ciocią. Zaraz wracam z herbatą - powiedziała. 23 Ciotka Marsha weszła do bawialni i rozsiadła się w osobistym fotelu taty. Nikt nigdy nie powiedział, że jest wyłącznie jego, ale tylko tata go używał. To brązowy skórzany fotel z przymocowanym podnóżkiem, na którym tata lubi opierać stopy, kiedy czasami drzemie przed telewizorem. Najwyraźniej ciotce Marshy siedziało się w tym fotelu bardzo wygodnie. Wydawał się dla niej wystarczająco duży. Byłam ciekawa, co tata sobie pomyśli, kiedy zejdzie na dół i to zobaczy. My wszyscy umieściliśmy się na kanapie w listki. Nigdy tak nie robimy. Siadamy po prostu gdziekolwiek. Zwykle na podłodze. Ale teraz sterczeliśmy w rządku na kanapie, ładnie ubrani, z wyszczotkowanymi włosami, tacy czyściutcy, jakbyśmy mieli pozować do fotografii. Nikt się nie odzywał. Ciotka Marsha powoli, palec po palcu, zaczęła zdejmować rękawiczki. Były to stosowne białe rękawiczki, zupełnie jak u królowej. Być może wszyscy wCanberrze takie noszą, aleja podobne widywałam tylko na filmach z dawnych czasów albo na królowej, kiedy pokazywali ją w telewizyjnych wiadomościach. Ciotka Marsha przygładziła duży, przypominający koszyk kok. Kilka kosmyków wymknęło się. "wsunęła je z powrotem do tej koszykowej konstrukcji. Potem z kosmetyczki z małym lusterkiem wyjęła szminkę i pomalowała wargi najeszcze bardziej pomarańczowo. Miała już usta całe w tej pomarańczowej pomadce, więc nie jestem pewna, po co to zrobiła. W końcu pojawiła się mama z herbatą i tacą czekoladowych bułeczek. Nasza mama piecze najlepsze czekoladowe bułeczki na świecie. Zwykle robi je dla sąsiadów, Giannopoulosów, żeby podziękować za pilnowanie nas, jej dzieciaków. 24 - Jak się miewasz, Marsho? - zagadnęła mama. - Rob ma rację, świetnie wyglądasz. Nasza mama jest naprawdę dobra w poprawianiu ludziom samopoczucia, ale nie wiem, czy na ciotkę Marshę to działało. Jej twarz miała ciągle ten sam trochę gniewny wyraz. - Hmm - odparła. - Prawdę mówiąc, ostatnio nie czułam się najlepiej. Usunęli mi kamienie żółciowe. Rozmiaru kulek do gry, jak twierdził doktor. Wszystkie, które dopadli w moim woreczku. - Ojojoj - powiedziała mama. - Co to są kamienie żółciowe? - zapytał Vince. - Co to jest woreczek?-zapytał Aidan. - Jaką pijesz herbatę? - zapytała mama. - Białą i bez, jeśli można, Sandro - odparła ciotka Marsha. To takie herbaciane określenia na mleko i cukier. Gdybyście mieszkali z moją mamą, bardzo szybko nauczylibyście się herbacianych określeń. Vince znowu zadał swoje pytanie: - Co to są kamienie żółciowe? Mama zachowywała się tak, jakby go w ogóle nie słyszała. - Ogromnie jesteśmy ci, Marsho, wdzięczni za przyjazd. Nawet nie wiesz, jak bardzo to oboje z Robem doceniamy. Szczęściarze z nas, że mamy właśnie ciebie. I dzieciaki cieszą się, że znowu spędzą z tobą trochę czasu. Prawda, dzieci? Mama spojrzała na nas w taki sposób, że gdybyśmy nie przytaknęli, mogłaby się rozpłakać. - O tak, tak - powiedziałam. - Co to są kamie... - raz jeszcze spróbował Vince. 25 - Spokój, Vince! - powiedziała mama, naprawdę szybko i cicho. - Ależ Sandro, mnie to również odpowiada - oznajmiła ciotka Marsha, sięgając po bułeczkę. (Zauważyłam, że zaatakowała największą, tę z maksymalną ilością czekoladowych guziczków. Dokładnie tę, którą ja sobie upatrzyłam). - Wiesz, jak bardzo kocham dzieci. Zwłaszcza po tych wszystkich latach w Szpitalu Królewskim. Ciotka Marsha rozwarła na oścież pomarańczowe usta i odgryzła pierwszy kęs. Wpatrywała się w nas, przeżuwając, a jej spojrzenie zdawało się mówić: „A teraz słuchajcie, jeśli nie będziecie się przyzwoicie zachowywać, jak te wszystkie zapakowane w gips małe dzieciaki w szpitalnych łóżkach w Królewskim Szpitalu w Canberrze, pożrę was i połknę dokładnie w taki sam sposób, jak to zaraz zrobię z pierwszym kęsem największej czekoladowej bułeczki. Tej z niewątpliwie największą ilością czekoladowych guziczków!" Nawet bez patrzenia wiedziałam, że Aidan jest bliski płaczu. Uścisnęłam mu rękę, którą trzymałam w swojej dłoni, i powiedziałam do niego w myślach: „Nie płacz, Ads. Już ci mówiłam, że wszystko będzie dobrze. Zajmę się tobą, a oni nie jadą znowu na tak długo. Będzie OK, obiecuję!" Podziałało. Dolna warga Aidana uspokoiła się i policzki wróciły do normy. Telepatia Jeśli naprawdę chcecie komuś coś powiedzieć, a nie możecie wyrazić tego słowami, bo mogłoby to zabrzmieć 26 niegrzecznie, na przykład wobec osoby, która znajduje się tuż obok (jak ciotka Marsha), albo dlatego, że człowiek, któremu chcecie coś powiedzieć, jest daleko i nie da rady was usłyszeć, wtedy możecie zrobić to, co ja właśnie zrobiłam z Aidanem. Możecie naprawdę intensywnie pomyśleć i wyobrazić sobie, jak słowa żeglują w przestrzeni i lecą prosto do ucha tego, komu życzycie sobie je przekazać. To się nazywa telepatia, ale sądzę, że działa tylko z ludźmi, których się dobrze zna, jak bracia i najlepsi przyjaciele. Z Aidanem czasami się sprawdza, a czasami nie. Odkryłam, że to się tak nazywa, kiedy Hamish Clive, najgorszy chłopak w klasie, powiedział, że potrafi telepatycznie wmówić pani Stills, żeby nie zostawiała go za karę po lekcjach. Kiedy Tracę Aitken zapytała go, co to znaczy telepatycznie, wyjaśnił jej, a wtedy ja mu powiedziałam, że od wieków robię to moim braciom i że jeśli nie będzie uważał, telepatycznie zmuszę go, żeby poprosił panią Stills o rękę. 3> Twoja ciocia ma racją - Dzieci, może wyszłybyście pobawić się na dworze, kiedy my z ciocią Marsha będziemy pić herbatę? - Głos mamy nadal brzmiał nerwowo. - Pewnie. Chodźcie, chłopaki - powiedziałam i poderwałam się z kanapy. Vince, wstając, sięgnął po kolejną bułeczkę. - Chybajedna wystarczy, Vincencie? Przecież nie chcesz sobie zepsuć apetytu, prawda? - powiedziała ciotka Marsha, chwytając go za nadgarstek. 27 Mama skrzywiła się nieznacznie, a po chwili wydobyła z siebie jakiś dziwaczny śmieszek. - Twoja ciocia ma rację - oznajmiła. - A teraz wszyscy na dwór, bawić się. Vince puścił bułeczkę, wyrwał się ciotce i wybiegł z pokoju. Poszliśmy z Aidanem w jego ślady. - Oni naprawdę nie są przyzwyczajeni, żebyśmy wyjeżdżali na tak długo. - Znikając, usłyszeliśmy jeszcze, jak mama zwraca się do ciotki Marshy. Ale ja wiedziałam, że to nie dlatego Vince w taki sposób uciekł z pokoju. «??? Smutna cisza Na ulicy Maclusky pod jedynką ostatni obiad rodzinny przed wyjazdem mamy i taty przebiegał bardzo cicho. Aidan nie śpiewał, Vince nie opowiadał dowcipów ani nie jadł deseru. Była szarlotka z kremem, a on uwielbia szarlotkę z kremem. Myślę, że incydent z bułeczką za bardzo go przestraszył. Zacisk palców ciotki Marshy na nadgarstku Vince'a wyglądał całkiem solidnie. Aidan nadział na widelec brukselkę i zapytał ciotkę Mar-shę, czy brukselka jest takiej wielkości, jakjej kamienie. Nie jestem do końca pewna, co to takiego te kamienie żółciowe, ale wydaje mi się, że są zrobione z krwi i szkodliwe dla człowieka. W każdym razie wiedziałam, że Aidan nie powinien o nich wspominać. Tata roześmiał się, a mama powiedziała: - Nie zadawaj głupich pytań, Aidanie. - A potem dodała: - Przepraszam, Marsho, on nie chciał być niegrzeczny. Jest po prostu ciekawy. 28 Ciotka Marsha mruknęła: „Hm", i jadła dalej. Obiady w naszym domu są zwykłe bardzo hałaśliwe. To pora, kiedy relacjonujemy sobie wszystko, co wydarzyło się w ciągu dnia. Jeśli ktokolwiek z nas chce opowiedzieć, co mówił ktoś w szkole czy w sklepie, albo jak wywalił się na boisku, albo powtórzyć jakiś strasznie śmieszny kawał, obiad jest właśnie stosowną chwilą. Czasami wydaje się, że wszyscy próbują mówić naraz i tata musi wołać: „Spokojnie, ludzie, po kolei!" Zwykle jada z nami jeden lub dwóch Giannopoulosów. Wszystkie dzieciaki Giannopoulosów są hałaśliwe. Mówią, że muszą, bo jest ich tylu, że gdyby nie krzyczeli, nikt by im przy stole niczego nie podał ani nie śmiał się z żadnego ich dowcipu. Czasami obiad bywa cichy, kiedy mamy coś naprawdę pysznego - jak ryba z frytkami - i każdy jest zbyt zajęty jedzeniem, żeby dużo gadać. Ale dzisiaj to nie był jeden z tych wieczorów. Dzisiaj mieliśmy tylko kotlety z warzywami - i panowała cisza. Wyglądało na to, że ciotka Marsha wcale nie potrzebuje rozmawiać. Siedziała i po prostu przeżuwała swój kotlet. Może nie miała pojęcia, jakie hałaśliwe bywają zwykle obiady na Maclusky pod jedynką. Jeżeli w ogóle ktoś się odzywał, to mama. Mówiła o tym, że obecna zima jest naprawdę o wiele chłodniejsza niż poprzednie, i o tym, że ciągle jest pochmurno i że specjalnie nie popadało, i że czasami pojawia się trochę słońca, ale niezbyt wiele, i że zazwyczaj o tej porze roku bywa nieco bardziej wietrznie. Nigdy nie słyszałam, żeby mama aż tak interesowała się pogodą. 29 Tylko nie beze /rmie! Tej ostatniej nocy przed wyjazdem mamy i taty nie spałam najlepiej. Ciągle mi się coś śniło i budziłam się. Niektórych snów nie mogłam sobie dokładnie przypomnieć, zostawało po nich tylko wrażenie, ale był jeden, który udało mi się zapamiętać. Vince, Aidan i ja myśleliśmy, że umiemy latać. Zaczęliśmy się wdrapywać na dach naszego domu. I mieliśmy zamiar skoczyć. Kiedy dostaliśmy się na sam szczyt, czekała tam już na nas ciotka Marsha, wczepiona w komin. Złapała mnie za rękę i powiedziała: „Tylko nie beze mnie!", i wtedy się obudziłam. ??> Ostatnim razem, Wedy ciotka Marsha nas odwiedziła Ostatnim razem, kiedy ciotka Marsha nas odwiedziła, ugotowała dla wszystkich obiad i musieliśmy go zjeść, bo mama mówiła, że inaczej byłoby jej bardzo przykro. Mama przyszła do nas na huśtawki, gdzie się bawiliśmy, i powiedziała: - A teraz, dzieciaki, posłuchajcie. Ciocia Marsha przyrządza na dzisiejszy wieczór wyjątkowy obiad. Nie jestem pewna, co szykuje, ale pachnie to trochę inaczej niż jedzenie, do którego jesteście przyzwyczajeni. Chcę, żebyście byli grzeczni i wszystko ładnie zjedli, dobrze? Ze sposobu, wjaki mama to mówiła, zrozumieliśmy, że sprawa zapowiada się naprawdę kiepsko. I tak też było. Obiad okazał się straszny. Nie chciałam się dopytywać, ale myślę, że połknęłam rybie oko. Poczu- 30 łam, jak ześlizguje mi się w głąb gardła, zanim zdążyłam je odkaszlnąć, chociaż bardzo próbowałam. Dostaliśmy też pełno kapusty i kalafiora. A w deserze były otręby takie, jakie jada dziadek. Vince powiedział: - Hej, ciociu Marsho, wiesz, że w tym są otręby dziadka? Tata kopnął go pod stołem. To znaczy miał zamiar go kopnąć, ale trafił we mnie, więc ja kopnęłam Vince'a, jak w grze w głuchy telefon, kiedy musisz podać dalej. Vince zapytał: „Bo co?" na cały głos, chociaż wiedział, że nie powinien był mówić ciotce Marshy o otrębach dziadka. O Maj dłuższe trzy tygodnie Na ulicy Maclusky pod jedynką odbywało się ostatnie rodzinne śniadanie. Mama i tata krzątali się pośpiesznie, ciągle dopakowując różne rzeczy, więc nie mogli tak naprawdę usiąść przy stole i porozmawiać. Tata nie miał czasu na gotowanie jajek i przypalanie tostów, a mama zostawiła herbatę, żeby wystygła. Nigdy dotąd tego nie robiła. Tata zaproponował, żebyśmy pojechali na lotnisko naszym samochodem, bo jest większy i Mandy zmieści się z tyłu, ale ciotka Marsha oświadczyła, że nie byłoby jej wygodnie nim wracać, a poza tym psy nie powinny nawet wsiadać do samochodu i że raczej weźmie swój. Samochód ciotki Marshyjest o wiele porządniejszy od naszego. Nie znajdziecie tu na podłodze pustych butelek po soku pomarańczowym ani opakowań po chrupkach, ani psiej 31 sierści na tylnym siedzeniu, jak w naszym aucie. Samochód ciotki Marshy jest schludny, mały i tego samego pomarańczowego koloru, co jej szminka. Ciotka Marsha oznajmiła nam, że w jej wozie przy tylnych siedzeniach są tylko trzy pasy bezpieczeństwa, więc jedno dziecko musi zostać i poczekać u Giannopoulosów. Nie mieliśmy z Vince'em wątpliwości, że chodzi o któreś z nas dwojga. A ja wiedziałam, że kiedy mama i tata odlecą, powinnam się zająć Aidanem na wypadek, gdyby się bardzo zdenerwował. Jak wiadomo, oprócz rodziców to właśnie ja najlepiej potrafię sobie z nim radzić. - W porządku - powiedział Vince. - Zostanę. Łatwo możecie sobie wyobrazić, że nie był z tego powodu szczęśliwy. ' - Vinny, jesteś bohaterem - pochwaliła mama, chwytając go w objęcia. Vince'owi poczerwieniały oczy. - Chodź, odprowadzę cię. Mama wzięła go za rękę. Pozwolił jej na to, chociaż teraz Vince już nikomu nie daje się brać za rękę. Widok zaczerwienionych oczu Vince'a sprawił, że też zachciało mi się płakać. To przecież głupie. Chodziło jedynie o trzy tygodnie. Trzy tygodnie nic nie znaczą. To tylko tyle, ile trwa przerwa międzysemestralna. To tylko tydzień razy trzy. Nawet nie cały miesiąc! Mama i tata wrócą, zanim w ogóle zacznie się wrzesień. Ale to, co sobie mówiłam, nie miało żadnego znaczenia. Nagłe następne trzy tygodnie wydały mi się najdłuższymi trzema tygodniami świata. I poczułam się okropnie przygnębiona, widząc, jak mama trzyma Vince'a za rękę, a on się nie wyrywa, gdy tak szli razem z Mandy do sąsiedniego domu. 32 Wróciwszy od Giannopoulosów, mama wyglądała na zmartwioną. - Wszystko z nim w porządku - powiedziała do taty, kiedy wynosili walizki pod frontowe drzwi. - Stella poczęstowała go lodami i pozwoliła Mandy leżeć na kanapie. - Będzie dobrze - odparł tata, głaszcząc mamę po ramieniu. - Daj spokój, Sandy, wszystko będzie w porządku. Potrzebujemy tych wakacji. - Tata popatrzył na mnie. - Ty się tym tak nie przejmujesz, prawda, Tinę? Zaopiekujesz się chłopcami i będziesz dobra dla cioci Marshy, prawda, kochanie? Jakaś część we mnie chciała tupać, wrzeszczeć i powtarzać: „To niesprawiedliwe!", jak robi to Aidan, aleja mam jedenaście lat - dwanaście za trzy miesiące - i takie rzeczy są już poza mną. Wzięłam więc głęboki oddech i powiedziałam: - Pewnie, że tak, tato. ^S3 Jazda na lotnisko , Ciotka Marsha i tata usiedli na przednich fotelach, a ja i mama z tyłu, z Aidanem pomiędzy nami. - Wszyscy zapiąć pasy! - zakomenderowała ciotka Marsha, kiedy samochód ruszył z podjazdu. Jej głowa prawie dotykała sufitu, a pośladki wylewały się poza krawędzie fotela. Mama parę razy zapytała tatę, czy ma bilety, czy zapakowali przewodniki która będzie godzina, kiedy wylądują w Paryżu, a potem znowu zapadała cisza. Wiadomości w radiu 3 -Wizyta ciotki Marshy 33 były jedyną odrobinką ludzkiej mowy. Spikerka opowiadała o człowieku, który tak uwielbiał górskie wspinaczki, że próbował zejść z dachu najwyższego budynku w Sydney. Utknął w pół drogi, kiedy szorty zahaczyły mu się o jakiś występ. Musieli go ratować za pomocą helikoptera, a on płakał i powtarzał: „Ja naprawdę kocham się wspinać". Spikerka powiedziała, że trzeba go było leczyć z szoku. Myślę, że gdyby Vince był z nami, spodobałaby mu się ta historia. Jak dotąd tata i ciotka Marsha odnosili się do siebie nie najgorzej. Tata naprawdę się starał być uprzejmy i nie mówić: „Och, Marsha, dajże spokój", jak mu się to zwykle zdarzało. Ale kiedy znalazłeś się z obydwojgiem wjednym pokoju, nawet jeśli akurat się nie kłócili, nadal dawało się wyczuć między nimi niewidzialny strumień sporu, tak jakby hamowali się z całej siły, żeby nie rozpocząć walki. Myślę, że pod pewnymi względami byłoby łatwiej, gdyby po prostu zeszli sobie nawzajem z drogi. Teraz byli już tego bliscy. - Nie możesz jechać trochę szybciej, Marsho? - powiedział tata. - Zatrzymujesz cały ruch. - Dziękuję ci bardzo za radę, jadę wystarczająco szybko - odparła ciotka Marsha gniewnym tonem. - Marsha, jeździć zbyt wolno jest niemal tak samo niebezpiecznie, jak jeździć zbyt szybko, chyba wiesz o tym. - Ciii, kochanie - uspokajała mama. Był to jeden z tych przypadków, kiedy normalnie zaproponowałaby: „A co powiecie na filiżankę czegoś dobrego?", ale zdecydowanie nie mogła tego zrobić na tylnym siedzeniu samochodu ciotki Marshy, w połowie drogi na lotnisko. 34 - Nigdy nie miałam kraksy, Rob. A nie wydaje mi się, żebyś ty mógł to samo powiedzieć o sobie, prawda? Ciotka Marsha doskonale znała historię, jak to tata całkowicie skasował swój wóz. I przejechał psa. Pies nie zginął, ale stracił łapę. Tata do dziś ma z tego powodu wyrzuty sumienia. - Ależ Marsho, to było wieki temu. Aż trudno uwierzyć, że możesz wyciągać takie sprawy! - Twój styl jazdy nie zmienił się ani trochę, prawda? - Tamten wypadek nie miał nic wspólnego z moim stylem jazdy! Pies wybiegł mi przed samą maskę! - No cóż, gdybyś jechał nieco wolniej, ten biedak mógłby mieć nadal cztery łapy! - Marsha, to już totalna bzdura! - Tata naprawdę robił się zły. - Przestań, kochanie - odezwała się z tylnego siedzenia mama. - Dlaczego to ja mam przestać? Nie ja zaczynałem! -wściekał się tata. - Owszem, właśnie ty, Robercie. Krytykując mój sposób prowadzenia samochodu! - Nie krytykowałem twojego sposobu prowadzenia samochodu!, - Krytykowałeś! - Wcale nie! - Wcale tak! - Nie! Byli gorsi niż Vince i ja, kiedy nas poniesie. Nagle Aidan wybuchnął wielkim, mokrym, hałaśliwym Aidanowym rykiem. Musiałam zatkać rękami uszy, taki był głośny. 35 Myślę, że powstrzymywał się od płaczu, odkąd tata przekazał nam złe nowiny całe długie tygodnie temu. Teraz powetował to sobie, a nie zostało mu już wiele czasu, ponieważ byliśmy prawie na lotnisku. - Ads, kochanie, wszystko jest w porządku. Ciocia Mar-sha i tata wcale tak nie myślą. Tylko sobie żartują, prawda, Rob? Marsha? Kochacie się, prawda, Robercie i Marsho? W końcu jesteście rodzeństwem! Mama objęła Aidana i trzymała go za rękę. Chlipał jeszcze przez chwilę, ale wkrótce wszystko ucichło. Oprócz radia. Nadawało Jeśli odejdziesz, czy mogę pójść z tobą... do spółki z Aidanem, który przyłączył się, pociągając nosem i śpiewając cicho: „możemy zostać razem", dopóki ciotka Marsha nie wyłączyła odbiornika. Zazwyczaj wyprawy na lotnisko są zabawne. Fajnie wyjeżdżać po wujka Nedleya, który przylatuje aż z Darwin. Zawsze jest taki brązowy i wydaje się naprawdę zachwycony na nasz widok. Podnosi nas wysoko, przerzuca sobie przez ramię i mówi: „Dzieciaki, jesteście większe niż dar-wińskie wielbłądy!" Albo zabierać z lotniska Rinę i wujka Nate'a, kiedy wracają z Włoch. Rina pochodzi z Włoch i musi często tam jeździć, żeby zobaczyć się z mamą i tatą. Lubię patrzeć na tych wszystkich ludzi, którzy wracają do swoich rodzin. Czasami płaczą, ponieważ nie widzieli się od bardzo dawna, ale zwykle wyglądają po prostu na szczęśliwych. Jednak ta wyprawa na lotnisko w niczym nie przypominała poprzednich. Była okropna. 36 k^b> powiedzieć do widzenia - Do widzenia, mamo, do widzenia, tato! - powiedziałam. - Opiekuj się chłopcami, dobrze, kochanie? - szepnęła mi mama do ucha. - Tak, mamo - obiecałam. - Dobrze się bawcie. To ostatnie było najtrudniejsze do wyduszenia. W pewnym sensie chciałam, żeby bawili się okropnie. Miałam nadzieję, że będzie lało i że we wszystkich restauracjach zabraknie francuskiego pieczywa, i że we wszystkich ho- tełachjestjuż komplet, i że francuskie rogaliki są czerstwe, i że głupia wieża Eiffla, o której opowiadał mi tata, zawaliła się, i że nic nie zostało do oglądania w tym głupim, durnym Paryżu. Ale inna część mnie chciała, żeby się im udało. Ta inna część naprawdę miała nadzieję, że odnajdą swoja. głupią romantyczną miłość, nawet jeśli przez to tata miałby się zachowywać jak Gomez, a mama chichotać gorzej niż Tammy Nicks. Właściwie nie wiedziałam, która z tych dwóch Tin bierze górę. Wydawało mi się, że się siłują dokładnie w moim gardle i dlatego nie mogłam porządnie mówić. - Kocham cię, Tino - powiedział tata, wypuszczając mnie z objęć. Nie dałam rady mu odpowiedzieć. Walka w moim gardle była zbyt bolesna. Mam nadzieję, że tata wie, że naprawdę go kocham, ale wtedy po prostu nie mogłam tego wykrztusić. - No, dosyć tego dobrego! - Łatwo zgadnąć, kto to powiedział. - Czas wracać. Yincent czeka. 37 - Do widzenia, najmilsi, coś wam przywieziemy! Kochamy was! A potem zniknęli nam z oczu, kiedy dwuskrzydłowe drzwi zamknęły się za nimi. Przez chwilę, jedną króciutką chwilkę, staliśmy tam - ciotka Marsha, Aidan i ja - nie całkiem wiedząc, co robić. Zupełnie jak gdybyśmy byli w szoku, jakbyśmy pytali samych siebie: „Co się teraz stanie?" Był to krótki, króciutki moment. I może tylko ja go zauważyłam, bo jestem świetnym obserwatorem. Cała rodzina o tym wie. Kiedy coś się zgubi, mówią: „Zapytaj Tinę, ona będzie wiedziała, gdzie to się podziało!", bo mam takie bystre oko. Zwracam uwagę, gdzie ludzie zostawiają swoje rzeczy, zwracam uwagę, wjaki sposób mówią, co noszą, w jakim są nastroju i że coś się zmieniło. I teraz też zauważyłam tę króciutką chwilę, kiedy całkiem nie wiedzieliśmy, co dalej. - No, dzieci. Dosyć dąsów! Do samochodu! Jakjuż mówiłam, ta chwila nie trwała długo. Ciotka Marsha wypchnęła nas w stronę drzwi i dalej, z hali odlotów. - Pojadę z tyłu z Aidanem, ciociu Marsho. Będzie mu raźniej. - Nonsens, dziewczyno. Musisz przestać niańczyć swego braciszka. Jest już wystarczająco duży, żeby jechał sam. Prawda, Aidan? Aidan potrząsnął głową. Chciał, żebym z nim usiadła. - Nie mam nic przeciwko siedzeniu z tyłu, ciociu Marsho - powiedziałam. - Wiem, że ty nie masz, aleja mam. Aidan nie jest dzidziusiem. Usiądziesz na przednim fotelu i koniec dyskusji. - Pomarańczowe wargi ciotki Marshy zacisnęły się. 38 Zajęłam miejsce na przednim fotelu, tuż koło niej. Aidan usiadł z tyłu. Odwróciłam się i posłałam mu uśmiech. Był to najlepszy z moich pocieszających uśmiechów, ale jak mogłam stwierdzić po zaczerwienionych policzkach Aida-na, tym razem nie podziałał. Różożerne robak/ W drodze do domu nikt nie rozmawiał. Przynajmniej ciotka Marsha włączyła znowu radio. Aidan, wtórując piosenkarzowi, podśpiewywał cichutko: „Szy