5314

Szczegóły
Tytuł 5314
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

5314 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 5314 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5314 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

5314 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

MAREK ORAMUS DZIE� DROGI DO MEORI Kot na balkonie. Bruk Szary, zwalisty budynek z p�yty wygl�da� jak dotkni�ty dobrodziejstwem kaca pijak, kt�ry po kr�tkiej walce podj�� decyzj� obalenia si� na plecy, ale w trakcie tego manewru zasn��. �ciany z biegiem czasu rozjecha�y si�, wiej�ce cz�sto wiatry dope�ni�y reszty, dach przesun�� si� na bakier jak czapka - z daleka szko�a wydawa�a si� kombinacj� przypadkowych element�w, sczepionych ze sob� byle jak. Z bliska jednak szare pud�o prezentowa�o si� solidniej, w ka�dym razie Skrzeczow�s, zatrzaskuj�c pozbawione zamka drzwi wej�ciowe, nie obawia� si� ju�, �e lada moment ca�y ten majdan zwali mu si� na �eb. Za drzwiami wchodzi�o si� w ciemny korytarz, roz�wietlany bur� po�wiat�, przedostaj�c� si� z trudem przez b�ony okien. Co drugie z nich zabite by�o nieprzezroczyst� p�yt� albo tektur�. Korytarz, wype�niony woni� st�chlizny i brudu, wi�d� wzd�u� szeregu drzwi bez napis�w i numer�w. Pod �cianami, z kt�rych farba zesz�a chyba nazajutrz po potopie, poniewiera�y si� strz�py szeleszcz�cej folii, kawa�ki jakich� element�w, gruz. Kurz zalega� wsz�dzie grubym ko�uchem. Kopni�ta puszka zaklekota�a po posadzce i na moment wyrwa�a Skrzeczow�sa z rozmy�la�. Do�wiadcza� uczucia absolutnej obco�ci tej akurat chwili i tej sytuacji, jak wtedy, gdy wlaz� tu po raz pierwszy. Dopiero teraz odkry�, �e �ciany monstrualnego baraku podaj� go sobie jak k�opotliwy fant. Zatrzyma�si�, opar� r�k� o mur, �eby poczu� jego chropowato�� i ch��d. Serce t�uk�o si� w nim bez powodu, m�tlik w g�owie nie ust�powa�. Kr�tki post�j nie przyni�s� �adnej ulgi. Drzwi do pokoju doc- dyr�w by�y uchylone, przez szpar� wydobywa�o si� �wiat�o, znacz�c na brudnej szaro�ci z�ot� lini�. Skrzeczow�s nie zamierza� jej przekracza�. Prac� w szkole rozpocz�� od rozpaczliwych pr�b zyskania orientacji, zar�wno w pl�taninie korytarzy, co okaza�o si� tylko pozornie trudne, jak i w sytuacji. Mia� k�opoty z przenikni�ciem jej, z umieszczeniem siebie w nowym kontek�cie zawodowym i towarzyskim. Rola edukatora, osaczonego g�szczem przepis�w, zakaz�w, wymog�w, n�kanego przez kontrole, traktowanego z najwy�sz� podejrzliwo�ci� - sprawi�a mu wi�cej trudno�ci, ni� przypuszcza�. Niema�o dni osiad�o kurzem na jego ubraniu, nim zyska� jakie takie rozeznanie w tej d�ungli. Z czasem zacz�� bra� to na wyczucie: w miar� jak panika cich�a w jego g�owie, jak stabilizacja mi�kk� d�oni� koi�a jego m�zg, dni uk�ada�y si� same. Kto� �yczliwy wyregulowa� zegar w organizmie Skrzeczow�sa, przyzwyczai� do regularno�ci s��w, czynno�ci, dochod�w. Ostrzegawcze my�li coraz trudniej przebija�y si� przez pancerzyk przyzwyczajenia, coraz mniej im po�wi�ca� uwagi, wbrew dawnemu przyrzeczeniu, �e ju� nie da si� wpakowa� w �yciow� pu�apk�. No i teraz w jego g�owie rozszala� si� dzwonek, zaskakuj�c go jak �pi�cego ucznia. Zdumia�o go, jak cienko zaros�y stare blizny. W pokoju za nie domkni�tymi drzwiami zasta� czterech m�czyzn: doc-dyr�w Oczopl�sa i Kutafona, prof-dy-ra Melinosa oraz tykowatego osobnika w wytartym cha�acie. Ten ostatni kr�ci� si� w okolicach gruchy agregatu propagandowego - aproba, zdejmuj�c zgrabnie tyln� �ciank� i szperaj�c z wpraw� jedn� r�k� w tekturowej torbie na narz�dzia. Z tektury, mocno wystrz�pionej na kantach i zagi�ciach, nad�amanej, z�uszcza�y si� resztki farby. Kutafon z Melinosem asystowali mu rado�nie, to podaj�c rozmaite przedmioty czy szmaty, to pochylaj�c si� wraz z nim nad zas�anym szparga�ami sto�em. Oczopl�s ze �rodka pokoju, z r�kami w kieszeniach, �ledzi� ich poczynania z szacunkiem. - Wes� dzie�! - powiedzia� Skrzeczow�s. Zdj�� z gwo�dzia cha�at roboczy, powiesi� na jego miejscu przydzia�owy beret i z cha�atem w r�ku opad� ci�ko na krzes�o. -Wes� dzie�! - powt�rzy� g�o�niej. Tym razem edukatorzy, zamiast wrzasn�� zgodnym ch�rem: �Wes� dzie�!", odburkn�li tylko niech�tnie. Oczopl�s, dalej z r�kami w kieszeniach, odwr�cony bokiem, wr�cz prychn�� lekcewa��co. Tylko nieznajomy zwr�ci� ku Skrzeczow�sowi poczciwe oblicze i u�miechn�� si� szeroko. - Jaki tam wes� - odezwa� si� m�odzie�czym g�osem, kt�ry kontrastowa� z przygarbion� sylwetk�. W jego twarzy by�a jaka� skaza, kt�r� u�miech uwyra�ni�. Reperator w og�le wyda� si� Skrzeczow�sowi jedn� wielk� kakofo-ni�. Tylko jego ruchy by�y p�ynne, wymierzone. Czeka� przez chwil� na reakcj� Skrzeczow�sa, potem wr�ci� do aproba. - Spu�cimy teraz p�yn ch�odniczy - obja�ni� Melinosa i Kutafona. - W ten spos�b b�dziemy mogli wydosta� ten zbiornik. - Pukn�� kilkakrotnie w �ciank� kluczem, nas�uchuj�c. - Nieszczelny, skubaniec. Trzeba wymieni�. P�niej spr�bujemy dosta� si� do uszkodzonych blok�w programowania. Przy okazji wyczy�ci si� filtr, uzupe�ni poziom ch�odziwa w instalacji i b�dzie gra� jak z�oto. - M�wi� to, nie przerywaj�c rutynowych czynno�ci. Klucz b�ysn�� w jego r�ku, by� z metalu i Skrzeczow�s od razu nabra� respektu do nieznajomego. Zgrzytn�� kurek, p�yn miodow� strug� zacz�� �cieka� do wyszczerbionego wiadra. Klucz stukn�� o blat sto�u. Dopadli go Melinos z Kuta-fonem, wydzieraj�c sobie narz�dzie z r�k. Reperator po�o�y� w�adczo r�k� na skrzyni aparatu jak na grzbiecie wiernego zwierz�cia. Zab�bni� palcami w pokryw� i znowu spojrza� na Skrzeczow�sa. - Ale barach�o, co? - Jego u�miech frapowa�, wbrew woli nastawia� do ch�opaka �yczliwie. - Renegaci maj� sto razy lepsze. Ma�e, zgrabne, z ogromnymi ekranami... A obraz jaki! - Te te� s� niez�e - powiedzia� niepewnie doc-dyr Kutafon. Wci�� nie m�g� wypu�ci� klucza. Jego palce g�adzi-�y metal pieszczotliwie. - Trzeba je tylko w�a�ciwie u�ytkowa�. - G�wno prawda - w g�osie reperatora zabrzmia�a pob�a�liwo��. - Te koby�y wysiadaj� po miesi�cu. Grzej� si� jak diabli. Bywa�y przypadki zapalenia, a nawet eksplozji. Nikt mi nie wm�wi, �e dobre jest dla mnie to, co mo�e mnie zabi�. Kutafon z Melinosem stali w pe�nym zak�opotania milczeniu, zastanawiaj�c si�, co pocz�� z uzyskan� informacj�. �al im by�o rozstawa� si� z kluczem. Wyr�czy� ich Oczopl�s, kt�ry zaatakowa� pierwszy. - Drogi panie wykonawco �smej kategorii - rzek� mi�kkim falsetem, �yczliwie nawet, wpatruj�c si� w znak natry�ni�ty farb� na cha�acie reperatora. - Od d�u�szego czasu przygl�dam si� z szacunkiem pa�skiej pracy tutaj. Ma pan bez w�tpienia zr�czne palce i spor� wiedz� o tych agregatach. - Znam je na wylot - wtr�ci� prostodusznie m�odzieniec. U�miecha� si�, patrz�c prosto w oczy Oczopl�sa, jakby spodziewa� si� dalszego ci�gu pochwa�y. - Ale pa�skiej fachowo�ci nie towarzyszy, hm... �wiadomo�� zawodowa. Tak mi�dzy nami m�wi�c, nie kocha pan ani nie szanuje swojej pracy. Inaczej nie zdradza�by pan przy byle okazji wa�nych tajemnic produkcyjnych ani s�u�bowych, naginaj�c rzeczywisto�� do renegackich wizji propagandowych. Pan tu uprawia wrog� propagand�, ot co. Jako odpowiedzialny pracownik Frontu Kszta�towania Opinii powinien pan docenia� wysi�ek i szlachetne intencje Braci Wi�kszych, kt�rzy znacznym nak�adem si� i �rodk�w produkuj� dla naszego o�wiecenia te aproby. Niestety - westchn�� ze smutkiem - chyba z�o�� meldunek o tym, co tu us�ysza�em. - Ja to zrobi� pierwszy! - podchwyci� entuzjastycznie Kutafon. U�miech opu�ci� stopniowo twarz reperatora, ale jej uszcz�liwiony albo natchniony wyraz pozosta�. - O! - powiedzia�. - Zbiornik ju� pusty. Podwa�y� go jednym ruchem klucza i t� sam� r�k� pochwyci� w powietrzu. Postuka� w osmalone grzbiety kasetprogramowania. Potem j�� grzeba� w torbie. Przez ca�y czas u�ywa� tylko lewej r�ki, prawa zwisa�a bezw�adnie wzd�u� tu�owia. - M�g�bym obejrze� pa�sk� blokad�? O ile dobrze si� orientuj�, drugi etap reformy obj�� te� �sm� kategori� -wtr�ci� si� Skrzeczow�s. - E tam, zaraz obj��. Poluzowali dwa milimetry i tyle. Skrzeczow�s przykucn�� i dotkn�� palcami unieruchomionego nadgarstka. Wyczu� ukryt� pod r�kawem mocn�, tward� obr�cz, po��czon� za pomoc� przegubu ze sztywnym p�askownikiem wszytym w materia� spodni. Przyjrza� si� mechanizmowi: mi�dzy obr�cz� a p�askownikiem by�o oko�o centymetra luzu. Dzi�ki przegubowi reperator m�g� wykonywa� ograniczone ruchy d�oni�, co zaraz zademonstrowa�, chwytaj�c z niebywa�ym kunsztem rozmaite narz�dzia. - Zaraz, zaraz... teraz przypomnia�em sobie, �e �smej chyba jeszcze nie ruszyli. Obejmie j� dopiero trzeci etap reformy, w dw�ch podetapach. Nale�y pan wi�c do grona wyr�nionych. Gremium Z��czonych R�k, a mo�e i sam Wielki Przewodnik, obdarzyli pana zaufaniem... - I dlatego nie wolno mi krytykowa� aprob�w? - Reperator grzeba� w pl�taninie rurek, szklanych baniek, zw�ek. Wydoby� z torby miernik i przejecha� nim szybko po grzbietach kaset. B�yskawicznie wymieni� je co do jednej i zwr�ci� si� w stron� audytorium. - Owszem, nale�� do Ligi �M�odo��-Post�p". W dzisiejszych czasach trzeba do czego� nale�e�. - Najmocniej pana przepraszam - wyb�ka� Oczopl�s. Reperator zby� go machni�ciem wolnej r�ki. - Iii tam - powiedzia�. - Ale rozumiem pana. Ka�dy lubi si� wykaza�, je�li tylko ma okazj�. - Od razu wyczu�em, �e z pana sw�j ch�op! - zawo�a� gromko Kutafon, przysuwaj�c si� do aproba. - �le mnie pan zrozumia�... - zacz�� Oczopl�s. - Zrozumia�em pana nale�ycie. Widzi pan, zbyt daleko posuni�ta bezkrytyczno�� wobec rzeczywisto�ci nie jest bardzo ceniona ani tu, ani tam - pokaza� wzrokiem sufit. - Ciekawe, czy na w�asnym polu zawodowym jest pan tak samo gorliwy. - Kierownictwo mnie chwali... - To mo�e �wiadczy� �le o kierownictwie - rzek� tajemniczo jednor�ki. - Owszem, mo�na i nale�y przestrzega� zasad, ale z umiarem, bez popadania w przesad�. - Jeszcze raz przepraszam... - Nie mo�na jednak nie zwraca� uwagi na to, o czym szumi ulica. Utrzymuj�c w tajemnicy rzeczy oczywiste niczego nie chronimy, robimy durni nie z ludzi, a z siebie. Ka�de dziecko wie, �e te koby�y s� do luftu. Grzej� si� i dup! - wybuchaj�. Je�li m�wi� o tym otwarcie, to dlatego, �e nie Bracia Wi�ksi produkuj� je dla nas, tylko tacy sami jak my �miertelnicy. Wewn�trzna u�omno�� cz�owieka sprawia jednak, �e z powierzonych cz�ci, z opracowanej specjalnie dla nas konstrukcji powstaje tw�r odleg�y od doskona�o�ci. Mimo to, dla uwiarygodnienia produktu, nakleja si� na� znaki firmowe Braci Wi�kszych. � Bez ich zgody? Takie posuni�cia powoduj� przecie� utrat� autorytetu przez Braci, stanowi� nadu�ycie ich zaufania - zastanawia� si� Skrzeczow�s. - To niegodziwe! - wychrypia� Kutafon. - Nadu�ycie - nie. Bracia Wi�ksi nie s� w stanie dogl�da� wszystkiego osobi�cie. Przynajmniej ma�� cz�stk� pracy nad nasz� przemian� musimy wykona� sami. Z pocz�tku mo�e nieudolnie - byle samodzielnie. Nie w�tpi pan chyba, �e oni bez trudu zrobiliby za nas te aproby, nie gorsze od renegackich, a tak�e buty, cha�aty i wiele innych rzeczy, kt�re nam kiepsko wychodz� - tylko do czego to prowadzi? Do ubezw�asnowolnienia. A na c� komu partner, kt�ry nic nie wnosi? Nie ��dajmy zbyt wiele. Wystarczy, �e tchn�li w nasz� cywilizacj� nowego ducha, zainspirowali, wskazali kierunek przemiany... - zamy�li� si�. - Up�ynie jeszcze sporo czasu, zanim zaczniemy w pe�ni korzysta� z owoc�w kontaktu. Proces ten op�nia si� wy��cznie z naszej winy. Rozumie pan... nie wszyscy doro�li. - Wi�c mo�e pewne innowacje wprowadzono za wcze�nie? - Nie. Musimy uczy� si� odpowiedzialno�ci za sw�j los. Tej samej odpowiedzialno�ci, kt�rej brak doprowadzi� dotragedii Er� Wielkiego B��dzenia. Oni nie mog� wiecznie w nas inwestowa�. Nasza przemiana wewn�trzna odbywa si� w ramach szerokiej - mo�e nawet za szerokiej - samorz�dno�ci. Ale kiedy�, gdy warunki materialne i �wiadomo�� ludzi osi�gn� pe�n� zgodno��, odpowiedzialno�� b�dziemy mie� ju� we krwi. Bez tego ani rusz. - Przypu��my, �e ma pan racj�. Ale nie powie pan chyba, �e to stosowanie blokad zbli�a nas do celu? - A w�a�nie �e powiem. Blokady, jak panom wiadomo, wprowadzone zosta�y na polecenie Wodza Wodz�w, Hebro Bresticzkera. Ide�, kt�ra temu przy�wieca�a, da si� stre�ci� nast�puj�co. Do czasu kontaktu z cywilizacj� Hoam cz�owiek nale�a� do najbardziej nieobliczalnych ras w kosmosie. Podejmowa� dzia�ania na coraz wi�ksz� skal�, nie licz�c si� z nikim i niczym. Ani pyta� o skutki, wr�cz lekcewa�y� to, co z aplikowanych planecie uderze� wynika�o na jutro i pojutrze. Ta i�cie dzieci�ca niefrasobliwo�� doprowadzi�a do potwornego zdewastowania w�asnej planety, wytrzebienia znakomitej wi�kszo�ci gatunk�w �ywych, do tragedii w�asnych spo�ecze�stw wreszcie. Zbyt zdolny w wymy�laniu sposob�w i narz�dzi pot�guj�cych jego mo�liwo�ci pozosta� cz�owiek absolutnym inwalid�, gdy sz�o o umiej�tno�� przewidywania skutk�w. By� jak gdyby jednostronnie rozwini�tym osi�kiem, u�ywaj�cym tej si�y na w�asn� szkod� i pogn�bienie. Krach Ery Wielkiego B��dzenia to tylko skromna zapowied� tragedii, kt�ra si� dopiero szykowa�a - ca�kowitego, masowego samounicestwienia. U naszych przodk�w - westchn�� -wszystko si� odbywa�o na ogromn� skal�. Hoam nas ocalili, rzecz jasna, otworzyli nam oczy i dusze. W�dz Wodz�w w przeb�ysku genialno�ci zrozumia�, �e aby cz�owiek m�g� istnie� nadal, a w przysz�o�ci unikn�� podobnych zagro�e�, nale�y go pomniejszy�, uskromni�, ograniczy� - do czasu, oczywi�cie, a� jednostronno�� jego rozwoju ust�pi miejsca harmonii. Zewn�trznym tego wyrazem by�o w�a�nie wprowadzenie blokad w trzecim roku Nowej Ery. - My�la�em, �e chodzi�o raczej o zademonstrowanie swoistego kompleksu s�ugi... przez zewn�trzne upodobnienie si� do swego pana - zauwa�y� Skrzeczow�s. - To prymitywna i z�o�liwa wyk�adnia, lansowana usilnie przez Renegat�w. Nale�a�o za wszelk� cen� ratowa� cz�owieka przed nim samym. Znacie oczywi�cie �ywio�y, kt�re zaprowadzi�y Epok� Wielkiego B��dzenia w �lepy zau�ek? - Zadufanie. Fascynacja. Rozmach. Beztroska! - wyrecytowa� ochoczo Kutafon. - W�a�nie. Wystarczy�o je po prostu zanegowa�, by doprowadzi� do poprawy sytuacji. T� negacj� wszystkich czterech �ywio��w od razu sta� si� genialny wynalazek blokady. Z przyczyn technicznych nie uda�o si� obj�� nim ka�dego, w ka�dych okoliczno�ciach, niemniej stosowany konsekwentnie przez tyle dziesi�tk�w lat przyni�s� ju� zauwa�alne zmiany mentalno�ci. - Nic tylko gratulowa� - pokiwa� g�ow� Skrzeczow�s. - Powiedzmy, �e blokady spe�nia�y pozytywn� rol� sto lat temu. Dzi� - w sytuacji powszechnego, wielkiego niedostatku, nabrzmiewaj�cych potrzeb, stosowanie ich mija si� chyba z celem. Gdyby cz�� wykonawc�w - nie wszyscy, pewna liczba - zrezygnowa�a z blokad... zacz�a pracowa� na dwie r�ce, produkcja zapewne by wzros�a do�� zauwa�alnie? - Znowu si� pan myli - rzek� �agodnie wykonawca. -Przede wszystkim nie osi�gn�li�my jeszcze w�a�ciwego poziomu harmonii, nie wyzbyli�my si� do ko�ca szkodliwej jednostronno�ci. Pracy obliczonej na lata nie da si� odwali� w przeci�gu tygodnia. Natomiast argumentowanie powszechn� n�dz� - gdy� do tego sprowadza si� pa�ski zarzut - pachnie mi demagogi�. Naprawd� nie jest a� tak �le, na niekt�rych odcinkach notuje si� sta�e tendencje do poprawy. Przypu��my jednak, cho� to absurd, �e zlikwidowali�my blokady. Pomi�my uboczny skutek w postaci szoku psychicznego; wi�kszo�� typ�w ludzkich �le znosi nag�e zmiany. Rzecz wcale nie w dodatkowych r�kach, nawet milion dodatkowych r�k niczego nie zdzia�a, gdy s� puste. Co� trzeba do nich w�o�y�. Stosowanie blokad to nie tylko moda, tradycja czy wyraz uznania dla osi�gni�� Hoam. Owszem, praca jedn� r�k� mo�e �wiadczy� o przemo�nej ch�ci upodobnienia si� do Hoam podka�dym wzgl�dem. Przede wszystkim jednak jest kapitalnym wyrazem naszego my�lenia o przysz�o�ci, zorientowania na przysz�o��. - Nie rozumiem. - To proste: kiedy nadejdzie czas, nast�pi zespolenie warunk�w zewn�trznych z wewn�trznymi, materii ze �wiadomo�ci� - harmonijne zespolenie - zdejmiemy nasze ograniczniki. Nie tylko w postaci tych blokad. Co wtedy nast�pi? Wybuch, prosz� pan�w... ale wybuch kontrolowany. Blokada jest jednym z wyznacznik�w mo�liwo�ci naszej rasy, �wiadectwem jej potencji. Mo�na �mia�o powiedzie�, �e p�czniejemy od mo�liwo�ci, energia indywidualna i spo�eczna wzrasta do tego stopnia, i� sami musimy nak�ada� jej t�umik. Dop�ki nie ust�pi� bariery ni�szego rodzaju, musimy by� pow�ci�gliwi. Lecz przyjdzie taki czas... Nie wierzy pan? - Czy ja wiem? - wzruszy� ramionami Skrzeczow�s. -Tylko po czym poznamy, �e ten czas ju� nadszed�? Kto nam powie? - No? - u�miechn�� si� reperator. - Ju� zna pan odpowied�, prawda? - Wrzuci� wymontowane kasety do torby, za�o�y� zbiornik i umie�ci� lejek w otworze wlewowym. Teraz ju� bez �adnego skr�powania pomaga� sobie unieruchomion� r�k�, kt�rej d�o� zdawa�a si� ta�czy� wok� nadgarstka. D�wign�� nie bez wysi�ku wiadro i precyzyjnie zla� zawarto��. Dokr�ci� tyln� �ciank�, a Melinos z Kutafonem bez �adnej zach�ty przetoczyli aprob na dawne miejsce. - Gotowe - powiedzia� wykonawca. Wytar� r�ce w paku�y, kt�re troskliwie zawin�� w foliow� p�acht�. Wcisn�� ma�� kostk� w �ciance aproba - jedyny regulator odbioru. - Musi si� troch� nagrza�. - Ch�opak by� got�w do wyj�cia. - Kto podpisze? Po kr�tkich targach podpisa� prof-dyr Melinos. Wykonawca zabra� arkusz, Aawet na� nie spogl�daj�c, po czym wyszed� bez po�egnania. - Chyba nie doniesie na mnie, co? - za�mia� si� nerwowo Oczopl�s. - G�upio si� zachowa�em, bez dw�ch zda�! Strofowa� takiego �wiat�ego aktywist�! - paln�� z rozmachem pi�ci� w otwart� d�o�. - Dziwny facet - stwierdzi� w zadumie Skrzeczow�s. -Mam ostatnio szcz�cie do dziwak�w. Poniewa� ekran odbiornika pozostawa� ciemny, Meli-nos z Kutafonem spojrzeli na niego pytaj�co, Oczopl�s za� - z niech�ci�. - Wczoraj, gdy wraca�em do �yjni, jaki� facet w ci�ar�wce cz�stowa� papierosami. - Jak to: cz�stowa�? - wyrwa�o si� Kutafonowi. - Co to niby znaczy: cz�stowa�? - No... rozdawa�. - Za darmo? - Za darmo. Tamten pokr�ci� g�ow� z niedowierzaniem. - A pan wzi��? - Sk�d. Nie starczy�o dla wszystkich. Chyba namy�la�em si� za d�ugo. - Renegackie? - spyta� chytrze Melinos. - Bo ja wiem? Nie zauwa�y�em. Dzia�o si� to b�yskawicznie, w dodatku ci�ar�wka skaka�a na wybojach. Papierosy, las r�k, puste pude�ko, kt�re te� komu� przypad�o do gustu... tyle widzia�em. Ten facet wysiad� na przystanku. �aden prowokator, nic z tych rzeczy. - Taa... - odezwa� si� prof-dyr Melinos z pow�tpiewaniem. - Nie prowokator. Mo�e jeszcze gorzej. I nikt go nie aresztowa�? A pan, kolego? - Ja? Mia�em go goni�? - Nie m�g� pan go zatrzyma�, to jasne, brak panu uprawnie�. Ale nale�a�o przynajmniej zainteresowa� si�, sk�d wzi�� towar. O ile wiem - w g�osie prof- dyra wy�szo�� zderzy�a si� z ironi� - renegackich papieros�w nie dostaje si� w pierwszym lepszym punkcie dystrybucji. A mo�e one z przerzutu, �eby wydrze� nam ostatni ci�ko zapracowany talon, utuczy� po�rednik�w, spekulant�w, kombinator�w! A mo�e wonny tyto� z renegackich wytw�rni kryje dodatkowe atrakcje w postaci zarazk�w d�umy, tubery, tyfusu, o jadzie propagandowym nie wspominaj�c? - Nie s�dz�. Widzia�em, jak co odwa�niejsi od razu za-jarali. Wygl�dali na zadowolonych. - M�ody pan jeszcze, kolego. Po�yje pan troch�, nauczy si� odr�nia� prawd� od pozor�w. Taa... Minie kilka tygodni, kojfnie paru facet�w, tych najbardziej �atwowiernych... To renegackie �wi�stwo nie lubi d�ugo zwleka�. Tubera, tr�d albo rak, je�li nie co� gorszego. Tak jak te ich prezerwatywy z przerzutu: pokryte grubo z obu stron warstw� kr�tk�w bladych, tak �e cz�owiek nic jeszcze nie zacznie, a ju� sko�czy� - roze�mia� si� z udanego powiedzenia. - Syf! Tryper! Gnilec! - sapn�� z tryumfalnym b�yskiem w oku. � A jak z tak� prezerwatyw� wepchasz si� do baby, to i ona, ma si� rozumie�... O to w�a�nie chodzi. Teraz pomy�lcie: ilu naiwnych u�ywa takich luk-su--sowych prezerwatyw wielokrotnie, z iloma r�nymi kobietami... Ilu po�ycza s�siadom... Strach pomy�le� o skutkach. - Nie s�ysza�em o tym - rzek� niepewnie Skrzeczow�s. - Ani ja - odwa�y� si� b�kn�� doc-dyr Oczopl�s i za-pl�sa� oczami strachliwie. Po czym dotar�a do� niestosowno�� podobnych w�tpliwo�ci, wi�c bardziej stanowczo doda�: - Te prezerwatywy... dra�stwo jednak... - Sami widzicie - podsumowa� dyskusj� Melinos. Opiera� si� o st�, patrz�c na Skrzeczow�sa z dezaprobat�. - A ja my�l� - wrzasn�� znienacka Oczopl�s - �e kolega Skrzeczow�s ca�e to zdarzenie wymy�li�! Tak naj�atwiej. Jako znany pi�knoduch oraz idealista... No co - zaperza� si� - ma pan dowody rzeczowe? Albo �wiadk�w? - Podpuszczasz mnie? Spr�buj poj�� swoim ptasim m�d�kiem, co si� dla mnie liczy. Ten gest, towarzysz�ca mu atmosfera �yczliwo�ci... W zat�oczonej ci�ar�wce, gdzie ludzie stoj� innym na nogach, prze�a�� przez plecy - takich rzeczy nie spotyka si� co dzie�. - Ty mu papierosa, a on ci� no�em - zd��y� wtr�ci� Kutafon. - Popatrz, popatrz, jak si� zagalopowa� - rzek� Melinos, patrz�c na Skrzeczow�sa. - To ci dopiero wzruszaj�ca historyjka. Wypisz, wymaluj - bajka. Dobra wr�ka rozdaje papierosy. Co do jej autentyczno�ci... taa... czemu nie, takie rzeczy zdarzaj� si�, kolego Oczopl�s - spojrza� na niego surowo. - Przewrotno�� renegacka nie zna gra-nic. Nienawidz� naszych osi�gni��, pragn� szkodzi� nam, a przez to i Braciom Starszym � taka jest prawda. Dlatego zawsze powtarzani: czujno��, czujno�� i jeszcze raz czujno��. W ka�dym miejscu i o ka�dym czasie. Inaczej -koniec. Po�kn� nas bez popitki. - Ale kolega Skrzeczow�s regularnie raczy nas tego typu humoreskami - przypomnia� Kutafon. - Czy to nie dziwne, �e tylko jemu trafiaj� si� podobne przygody? By�bym za tym, �eby z�o�y� meldunek o tym zbiegu okoliczno�ci. To sprawa strefowych, nie nasza. - Prosz� nie przesadza�, kolego. Ja r�wnie� zwr�ci�em uwag� na regularno��, z jak� Skrzeczow�s cz�stuje nas epizodami z �ycia. Tego nawet ciekawie si� s�ucha... jak bajek z Marsa. Gdyby�my teraz zacz�li wyst�powa� przeciw tym rojeniom, automatycznie nadaliby�my im znaczenie. Nie walczy si� z tym, co niepowa�ne, rozumie pan? Moja rada taka: szkoda wytacza� armaty przeciw komarom. Pozosta�my raczej przy sformu�owanym poprzednio wniosku-ostrze�eniu: pod�o�� podst�pnego renegactwa nie zna granic. A jedyna na ni� rada - czujno��. - Pozwol� sobie nie zgodzi� si� z panem, panie prof-dyrze - rzek� Oczopl�s stanowczo. - Moim zdaniem wykazuje pan sk�onno�� do bagatelizowania szkodliwej postawy jednego z nas. - Wpija� si� roziskrzonym wzrokiem w Skrzeczow�sa, a jego zawzi�to�� rzuca�a si� w oczy. Co on wie, zastanowi� si� przelotnie Skrzeczow�s. - Jeste�my zespo�em edukator�w i dlatego musimy znale�� do�� si�y, by napi�tnowa� to, co w nas chore. Ka�dy z nas ma prawo liczy� na pomoc w potrzebie. W�a�nie na tym polega kole�e�stwo. Je�li grupie zabraknie zdecydowania wobec b��d�w jednego z jej cz�onk�w, kiedy� -w niepor�wnanie wa�niejszych kwestiach i okoliczno�ciach - inni mog� wykaza� jego nadmiar wobec ca�ej grupy. � Do czego pan w�a�ciwie zmierza? � spyta� Skrzeczow�s, staraj�c si� opanowa�. Krew gotowa�a mu si� w �y�ach. - A do tego - u�miechn�� si� doc-dyr jadowicie - �e pa�skie liche sztuczki ma�o kogo zwiod�. Pa�skie gierki polegaj� na tym, �e przychodzi pan tutaj i co jaki� czas serwuje nietypow� scenk� z �ycia miasta. S� to bredniewyssane z brudnego palucha, kt�re opowiada pan, by zbada� reakcj� s�uchaczy. Po co pan to robi? Z nud�w? Dla rozrywki? A mo�e kto� za t� rozrywk� panu p�aci, co? - Konkretniej prosz� - wysycza� Skrzeczow�s przez zaci�ni�te z�by. - Gdyby by� pan prywatn� osob�, powiedzia�bym: niech tam. Niech sobie pr�buje, prowokuje, kombinuje, wymy�la. Szkodzi�by pan wtedy najwy�ej sobie. Ale jest pan edukatorem, �o�nierzem stoj�cym na sza�cu walki z ciemnot�! Jest nie do pomy�lenia, aby ten, kto ma walczy� z ciemnot�, sam pada� ofiar� ciemnoty. S�u�y� ciemnocie! Jak, do jasnej cholery, mamy wygra� wielk� batali� o serca i umys�y, gdy tacy jak pan bez przerwy sabotuj� i parali�uj�... - Wystarczy - przerwa� mu Skrzeczow�s. - Posun��e� si�, biedaku, za daleko. W�asna g�ba wyda�a na ciebie wyrok. We wszystkim musz� by� granice, nawet w mato�ectwie. - Ruszy� w stron� doc-dyra wywracaj�c oczyma, a wtedy Oczopl�s zrobi� pierwsz� rzecz, jaka mu przysz�a na my�l: ukry� si� za zwalist� postaci� prof-dyra Melino-sa. Po chwili wyjrza� stamt�d strachliwie. Skrzeczow�s rozcapierzy� r�ce, jakby chcia� go pochwyci�. Zbli�a� si� w p�przysiadzie, zgarbiony, z g�ow� wci�gni�t� w ramiona, pohukuj�c g�ucho. Na ten widok Oczopl�s od razu odzyska� animusz. - Chcia� si� na mnie rzuci�! - pia�, podskakuj�c jak kogut. - Jeste�cie, panowie, �wiadkami, �e chcia� mnie pobi�, a kto wie, czy nie zabi�! - Niech si� pan uspokoi - powiedzia� prof-dyr z niesmakiem. Zamierza� paln�� kolejn� gadk� umoralniaj�c�, lecz przeszkodzi� mu agregat propagandowy, kt�ry nagrza� si� ju� dostatecznie. �wiadczy�a o tym seria dono�nych trzask�w. Przez zasnuty bielmem ekran przelecia�o kilka ciemnych b�yskawic, przez chwil� trwa�a tam prze-pychanka diabelskich �ap, w ko�cu wszystko poch�on�a bura mg�a. Wy�oni�a si� z niej twarz kobiety, to znaczy indywiduum kojarz�cego si� z kobiet� w nies�ychanie odleg�y spos�b. Uroda wied�my, potargane w�osy, �achmany, kt�re lito�ciwie obcina�a dolna kraw�d� ekranu. Twarzporusza�a ustami bezg�o�nie, trzasn�o, diab�y zn�w rozta�czy�y si� po luminoforze, starte wielk� szar� r�kawic�. Kobieta m�wi�a z przej�ciem, gor�czkowo, lecz jej oczy pozostawa�y puste. Aprob j�kn�� przeci�gle i gadaj�ca g�owa nagle dosta�a g�osu. - Jak�e wstr�tnie jest by� kobiet� - m�wi�a g�ba wied�my i ju� samo jej skrzeczenie budzi�o odraz�. - Jakie� to n�dzne, parszywe, bezwarto�ciowe stworzenie. Samo z siebie ani dla siebie nie znaczy nic. Istnieje wy��cznie przez m�czyzn�, dla m�czyzny, w oparciu o m�czyzn� - albo ze wzgl�du na potomstwo, kt�re z nim sp�odzi�o. M�czy�nie s�u�y wy��cznie jako obiekt do wy�adowywania chuci, jako pojemnik na jego plugawe sekrecje. Dzieciom niezb�dna jest, p�ki si� nie usamodzielni�, potem porzucana, o ile nie znajdzie sposobu na zdobycie od czasu do czasu paru dodatkowych talon�w, kt�re by mo�na od niej wy�udzi�. - Za�ka�a obrzydliwie. - �ycie kobiety do pewnego wieku polega na przyjmowaniu w otwory swego cia�a wyrostk�w rodnych o rozmaitym kszta�cie i grubo�ci, na wystawianiu cyck�w i dupy pod twarde gar�cie, na w�chaniu odoru z pysk�w i cielsk naszych wiecznie pijanych i niesytych w�adc�w, m�czyzn... Ach, by�abym zapomnia�a, trzeba jeszcze udawa�, �e to strasznie przyjemne i podniecaj�ce! - Zaskrzecza�a sucho w udanej imitacji rozbawienia. - Ale na c� komu potrzebne stare kobiety? Staruchy, takie jak ja, kt�re ju� niczym nie potrafi� zwabi�? Dzi� w nocy wymy�li�am dla nas zastosowanie: za jeden czy dwa talony mo�na by do nas strzela� jak do rzutk�w... G��w-dyr Wodolej osobi�cie wy��czy� agregat. Sta� teraz obok gasn�cego �lepia, jak gdyby oczekiwa� protest�w. Jego czarna sk�ra kontrastowa�a efektownie z eleganckim jasnym uniformem. - Nie w�tpi�, �e PRAWDA O CZ�OWIEKU to ciekawy i wielce po�yteczny program. Szko�a jest jednak szko��, na dokszta�t indywidualny mamy czas po pracy. Uda�o si�, prosz� koleg�w, zebra� dwa pe�ne oddzia�y, trzeci i czwarty. Pan, kolego Skrzeczow�s, we�mie ten ostatni. Kolega Oczopl�s p�jdzie do trzeciak�w, natomiast kolega Kutafon pozostanie w rezerwie na wypadek zebrania jeszcze jednej grupy wiekowej. Prosz� zawi�za� tasiemki blokad i wychodzi� do zaj��. Jak zwykle ostrzegam: tylko bez �adnych eksperyment�w. �adnych w�asnych pomys��w, trzyma� si� �ci�le programu. Pan, panie prof-dyrze, pozwoli ze mn� do gabinetu. Chcia�bym zasi�gn�� pa�skiej opinii w pewnej sprawie. Zaraz po wyj�ciu Skrzeczow�s rozwi�za� tasiemk�, mocuj�c� do szwu spodni praw� r�k�. Wszyscy tak post�powali, lekcewa��c symbol � ale tylko nieliczni wa�yli si� u�ywa� podczas zaj�� z uczniami obu r�k. Lekcja potoczy�a si� normalnym trybem: rysowa� na tablicy litery, pisa� wyrazy i zdania, potem odczytywa� je z przesadnie wyrazist� artykulacj�, a uczniowie powtarzali ch�rem automatycznych g�os�w. P�niej przysz�a kolej na �wiczenia i Skrzeczow�s przysiad� za katedr�, �eby odpocz��. Katedra sk�ada�a si� z rozchwierutanego krzes�a i odrapanego sto�u, umieszczonych na niewysokim kwadratowym postumencie. Stanowczo nie by�o to miejsce oblegane przez w czepku urodzonych. Przy ka�dym poruszeniu krzes�o poskrzypywa�o, jakby dopomina�o si� o wyrozumia�o�� i �agodne traktowanie. St� tak�e nie sprawia� solidnego wra�enia. O stabilno�ci samego Skrzeczow�sa, wszechstronnie rozumianej, tylko szaleniec odwa�y�by si� m�wi� w samych superlatywach. Gdyby nada� jej wymiar czysto fizyczny, a nast�pnie doda� do chybotliwo�ci mebli, cz�owiek wraz z krzes�em i sto�em dawno obaliliby si� na pod�og�, tworz�c zgrabne rumowisko do uprz�tni�cia. Skrzeczow�s, cz�owiek zwyczajny, zwyczajnie ubrany i my�l�cy, ceni� harmoni�, wyra�aj�c� si� w zgodno�ci poszczeg�lnych element�w �wiata. Chrome krzes�a i sto�y by�y jego bra�mi; odkry� to jaki� czas temu. Teraz natomiast otworzy�o si� przed nim wy�sze pi�tro tej wsp�lnoty. Wszyscy gramy - my�la�. - Ca�y ten �wiat. Rzeczy i ludzie um�wili si� mi�dzy sob�, �e razem stworz� rodzaj nadteatru, przekl�cie dok�adn� iluzj�, gdzie wszelki poz�r nabierze znamion rzeczywisto�ci. Te sprz�ty, ta i�-ba, ta sytuacja udaj� tylko krzes�o, st� i szko��, podobnie jak ja udaj� edukatora. Kim innym jeste�my, za kogo innego si� podajemy. To wszystko. Przed nim, na po�upanym laminacie le�a� dziennik lekcyjny oprawny w tektur�, z kt�rej osypywa�y si� w��kna. Zdmuchn�� je na pod�og� jak r�j pos�usznych owad�w. Ch�tnie zaznajomi�by si� bli�ej z histori� laminatu, s�u��cego za podparcie jego opadaj�cym r�kom. Chcia�by si� dowiedzie�, co porabia� ten kawa� p�yty zlepionej z odpadk�w organicznych, zanim wzi�� udzia� w nas�czaniu pustych g��w jadem wiedzy. Nie chodzi�o bynajmniej o zaspokojenie pustej ciekawo�ci; Skrzeczow�s nie by� ciekawy. Chcia� tylko konfrontacji absolutnej prawdy - z w�asn� jej rekonstrukcj�. Chocia�, prawd� m�wi�c, i to niewiele go obchodzi�o. Otaczaj�ce go rekwizyty podobne by�y do ludzi: wystarczy�o raz popatrze�, by wiedzie� o nich wszystko. Przesz�o�� ok�adek dziennika wydawa�a si� r�wnie nieciekawa, ich ojcem i matk� by�y tak�e odpadki, mo�e tylko innego rodzaju, wymieszane z lepiszczem organicznym. Rzeczy, podobnie jak ludzie, rodz� si� z przeznaczeniem do powolnego obumierania, a ich historia jest r�wnie ja�owa i nieciekawa jak �ycie. Znowu zdmuchn�� na pod�og� troch� tekturowych k�aczk�w. Dzi� by� dzie� z�otych my�li. Do�wiadczaj�c wielkiej wsp�lnoty ludzi i rzeczy, Skrzeczow�s z czu�o�ci� rozmy�la� o krze�le, stole i dzienniku. Przepe�nia�a go mi�o�� do trojga kulawych przedmiot�w. Tyle ich ��czy�o... Ta szko�a, ten �wiat, ten sam element ustawicznej degradacji w �yciorysie. - Czytaj - powt�rzy� bezbarwnym g�osem. Ch�opiec, do kt�rego skierowa� polecenie, najmniejsz� oznak� nie da� po sobie pozna�, �e si� nim przej��. Brudny, obdarty, sta� z g�ow� zwr�con� w bok i wpatrywa� si� t�po w jemu tylko objawiony obiekt, wisz�cy przed nim w powietrzu. Na �awce, r�wnie brudnej i obskurnej, le�a� strz�p papieru zapisany wielkimi literami. Wszystkie te litery na wszelki wypadek widnia�y na tablicy. Zmagania z analfabetyzmem trwa�y tu kolejny sezon i nic nie wskazywa�o na ich rych�e zako�czenie. Iluzja. Gra. Umowa. A temu nagle zachcia�o si� miga�. Grymasi�. Manifestowa�, �e nawet najprostsza ze szkolnych r�l - klasowego idioty, tumana najt�pszego z t�pych - przesta�a budzi� jego zainteresowanie. Skrzeczow�s u�miechn�� si� do ch�opca z sympati�. Podszed� do niego, przemawiaj�c �agodnie, jak do zwierz�tka. Ch�opak skuli� si� odruchowo, cho� Skrzeczow�s znany by� z tego, �e bi� rzadko. Za to jego flesze by�y absolutnie zaskakuj�ce; potrafi� strzeli� w pysk bez powodu, z u�miechem na twarzy, co sprawia�o, �e wzbudza� strach niemal demoniczny. Ale teraz �apa belfra wspar�a si� tylko �agodnie na chudym barku nieuka, klepn�a go kilka razy, po czym wykona�a ruch, jakby chcia�a przytuli� to ludzkie szczeni�. Moment zawstydzenia dla nich obu -r�ka opad�a przed twarz� ch�opca, uchwyci�a papier i unios�a go wzwy�. - Kiedy� mo�e si� zdarzy�, �e od umiej�tno�ci czytania lub pisania zale�e� b�dzie wasze �ycie - rzek� z emfaz� i natychmiast ogarn�a go fala rozbawienia. Wystarczy�o spojrze� w ich puste twarzyczki, w kpi�ce oczy, umykaj�ce przed jego wzrokiem, �eby nie da� mu wyczyta�, co naprawd� o nim s�dz�. Tym razem zasun�� wyj�tkowo abstrakcyjnie. Kilkoro oczu dopiero po paru sekundach rozszerzy�o si� z niedowierzaniem, a sen pierzchn�� z nich zdecydowanie. Wystawienie sobie sytuacji, gdy od odcyfrowywania tych robaczk�w, w kt�re z takim mozo�em zakl�ta zosta�a mowa ludzi, zale�e� b�dzie cokolwiek, stanowczo przerasta�o ich zdolno�� fantazjowania. A ju� �ycie... no, no. Ci malcy byli na sw�j spos�b doro�li, przedwczesna dojrza�o�� przebija�a czasem z ich ruch�w, rozm�w, reakcji, rzadko u�miechni�tych twarzy. Wi�c wed�ug tego kawalarza �ycie mo�na os�oni� kawa�kiem gazety? -zdawa�y si� pyta� ich spojrzenia. - Dawno temu pewien cz�owiek otrzyma� do wykonania szczeg�lne zadanie. Powierzono mu list, aby dostarczy� go pewnej osobie. Musia� obieca�, �e nie b�dzie pr�bowa� zajrze� do koperty, ale po drodze nie m�g� przezwyci�y� ciekawo�ci. Otworzy� list i przeczyta� go - przerwa� dla uzyskania mocniejszego efektu, a tak�e by da� dzieciom czas na pomy�lenie. Wczu�y si� w rol� pos�a�ca, kto-ry przechytrzy� nadawc� listu, i na ich twarzyczkach odmalowa�a si� aprobata. Skrzeczow�s wiedzia� ju�, �e wybra� z�y przyk�ad, lecz musia� brn�� dalej. - W li�cie by�o napisane, �e pos�aniec, ten, kt�ry dostarczy list, jest bardzo niebezpieczny i nale�y go zg�adzi�. Gdyby wi�c nie umia� czyta�, zosta�by zabity. Albo gdyby dotrzyma� s�owa, pomy�la�. - Co to znaczy: zg�adzi�? - zapyta� kto� z k�ta. - Zabi�, zlikwidowa�. - A powierzono? - Powierzy� znaczy da� na przechowanie, pod opiek�. G�ucha cisza �wiadczy�a, �e nie zrozumieli. Mora� bajeczki nie dotar� zupe�nie, nadzieje na reanimowanie go by�y nik�e. - Mo�na powierzy� rzecz, osob� albo tajemnic�. Odda� j� na przechowanie albo pod opiek� komu� zaufanemu. Po pewnym czasie mo�na t� rzecz odebra� i znowu mie� u siebie w domu. - Ale po co to robi�? Po co tak dawa� i odbiera�? �eby si� jej pozby�? Pozwoli� sobie j� ukra��? To ju� lepiej j� wyrzuci�. Ich �miechy. Doros�o��. Wy�szo��. Wiedz� lepiej. - A co to znaczy: zaufanemu? Mieli rzadkie momenty otwarcia - jak kwiaty wzrastaj�ce w wyj�tkowo surowych warunkach. Zawsze wtedy jednoczyli si� przeciw niemu, przeciw temu, co pr�bowa� im wm�wi�. Ich niezliczone w�tpliwo�ci, dotycz�ce spraw najoczywistszych, sprawia�y, �e musia� wchodzi� w g�szcz dygresji, wyja�nie�, kt�rym nie by�o ko�ca. Problem g��wny umyka�, a kiedy Skrzeczow�s stara� si� do niego wraca�, spostrzega�, �e ich zainteresowanie wygas�o. - Dobrze - powiedzia� Skrzeczow�s. - Wracamy do tematu lekcji. W takim razie ty przeczytaj - poda� kartk� z wierszykiem prowodyrowi klasy, Murzynkowi o imieniu Polifem. Ten wzi�� j� w pulchne �apki, przebieg� tekst oczami i p�ynnie, bez po�piechu przeczyta�: Kot byt s�aby, ma�y, naje�ony. Psy go opad�y tu�, tu� pod balkonem. Kot na balkon, a Cemba� wprost na psy go str�ca. Na szcz�cie lec�cego z�apa�a s�u��ca i m�wi z oburzeniem do patrz�cych dzieci: - Gdyby to spada� Cemba�, niechby sobie lecia�. - Kto potrafi opowiedzie� to zdarzenie w�asnymi s�owami? - zaryzykowa� Skrzeczow�s. Milczeli solidarnie, dystansuj�c si� od jego pedagogicznych machinacji. Wobec tego zaj�� si� obja�nianiem co trudniejszych s��w, cierpliwie, jak na lekcji obcego j�zyka. Kiedy uzna�, �e s�owa ani zwroty nie powinny budzi� w�tpliwo�ci, jeszcze raz odczyta� wierszyk. - Co tam? - podni�s� g�ow�. Kilkoro uczni�w poszepty-wa�o z przej�ciem. - Cemba� - powiedzia� jeden z ch�opc�w. Momentalnie pozosta�e g�owy zwr�ci�y si� ku Skrzeczow�sowi. Skrzeczow�s nie rozumia�, czego od niego chc�. - Cemba�. Ten, co str�ca� kota - powt�rzy� ch�opiec. -Kto to by�? Hoam? - wyszepta� prawie bezg�o�nie. - Dlaczego tak s�dzisz? - Bo mia� balkon. Oni zawsze maj� balkony. Czasem spychaj� z nich kogo� na bruk. Jak spychaj� ludzi, to mog� i koty, nie? - Kto wam nagada� takich g�upstw? - Skrzeczow�s s�ysza�, �e podobne wypadki zdarza�y si�, ale przypisywano je strefowym. - Cemba� z tego wiersza jest ch�opcem podobnym do ka�dego z was. - Ale ja nie mam balkonu! - pisn�� jaki� g�os. - Widzicie, ten wiersz powsta� w dawnych czasach, kiedy wielu ludzi mia�o w�asne balkony. - A ja, gdybym �y�a w tych dawnych czasach, te� mia�abym sw�j balkon? - No... Raczej nie... Ale mieliby twoi rodzice. Mieszka�aby� z rodzicami w wie�owcu, w jasnych pokojach, a przez okna wida� by by�o niebo. Co wiecz�r wychodziliby�cie na balkon, �eby odetchn�� �wie�ym powietrzem. Klasa zastyg�a w bezruchu, ch�on�c t� gro�n� wizj�. - Ale Cemba� - upomina� si� ch�opiec. - Dlaczego Cemba�? Co to w og�le jest: Cemba�? - To imi� ch�opca. Tak si� nazywa�. Pan Krzywonos nie m�wi� wam o imionach? Ja nazywam si� Skrzeczo-w�s, a pan Krzywonos - Krzywonos. Takie s� nasze imiona. A temu ch�opcu by�o na imi� Cemba�. - Dobrze - nie ust�powa� ucze� - dlaczego wi�c ja nie mam imienia? - W dawnych czasach, kiedy napisano ten wiersz, ludzie nie przywi�zywali takiego znaczenia do imion jak dzi�. Ka�de dziecko otrzymywa�o jedno albo nawet kilka imion, takich samych na ca�e �ycie. Dzisiaj na imi� trzeba zapracowa�, otrzymuje si� je za zas�ugi w bardzo uroczystych okoliczno�ciach, a nadanie imienia jest wielkim wydarzeniem w �yciu ka�dego cz�owieka. Pierwsze imi� dostaniecie, kiedy b�dziecie doros�e, a ka�de nast�pne -w nagrod� za prac� i wzorowe zachowanie. - W takim razie dlaczego Polifem ma imi�, a ja nie? Przecie� nie jest doros�y. - Bo Polifem jest prowodyrem klasy i ma czarn� sk�r�. Bo jego ojciec ma czarn� sk�r�. Jest to gwarancja, �e b�dzie dobrze pracowa� i nale�ycie si� zachowywa�, wi�c mo�na da� mu imi� ju� teraz. Dzieci patrzy�y na pucu�owatego Murzynka z zazdro�ci�, ale bez wrogo�ci. Rozleg�y si� poszeptywania. - Spok�j! - hukn�� Skrzeczow�s. - Jeszcze raz odczytam wiersz. �Kot by� s�aby, ma�y, naje�ony..." Co tam znowu? - Kot - powiedzia�o jedno z dzieci. - Co to w�a�ciwie za zwierz�? Czy kot to dziecko psa? On m�wi... - Koty jedz� ludzi! - pisn�� bohatersko jaki� malec. - Przenosz� choroby! - S� fa�szywe! Udaj� przyjaciela cz�owieka, �eby go potem zje��. To dlatego psy go tak goni�y! - Chwileczk�. Musimy to zaraz wyja�ni�. Kto z was na w�asne oczy widzia� kota? Podnios�a si� jedna r�ka. - To by�o w nocy. Mieszka�em wtedy w piwnicy. S�ysza�em takie szuranie w k�cie, ale ba�em si� zawo�a� ze strachu. Potem zasn��em i czu�em, jak co� mnie gryzie w nog�. Krzykn��em, a wtedy tata uderzy� kijem obok mnie. Zapali� gazet� i rzuci� pod �cian�, i wtedy zobaczy�em tego kota. By� olbrzymi, taki... Nie, o taki. Tata go zabi�, ale inne uciek�y. - Tata ci powiedzia�, �e koty was napad�y? - No nie, ale... ja tak my�l�. To by�y koty, a tata jednego zat�uk�. Rano dali�my go znajomym, a oni ugotowali z niego zup�. Skrzeczow�s powl�k� si� na miejsce obok tablicy, usiad� ostro�nie i przyjrza� si� swoim ubielonym palcom. Kreda w�ar�a si� g��boko w linie papilarne; Skrzeczow�s gapi� si� z niedowierzaniem w labirynty bia�ych kanalik�w. - To by�y szczury - rzek�. - Szczury. Na pewno. Koty nie zachowuj� si� w ten spos�b. Koty s� szlachetne. �yj� w wielkiej przyja�ni z cz�owiekiem. Stan�� przy tablicy, pr�buj�c naszkicowa� kota i obok -dla por�wnania - szczura. Kreda odznacza�a si� s�abo na zmatowia�ej, nie pami�taj�cej wody powierzchni, a liczne w�ery dodatkowo utrudnia�y zadanie. Kln�c wrodzony brak zdolno�ci plastycznych, Skrzeczow�s smarowa� jakie� maszkary, �ciera� je b�yskawicznie, pr�bowa� od pocz�tku i znowu �ciera�; chmura bia�ego kurzu unosi�a si� wok� niego, szczypa�o go pod powiekami - od z�o�ci, a mo�e od sproszkowanej kredy, ale nie dawa� za wygran�. Klasa �ledzi�a jego wysi�ki z pow�tpiewaniem, dopinguj�c do dalszych stara�. Trzeba walczy� o ka�dego kota, t�uk�o mu si� we �bie, o ka�dego, bo to znaczy walczy�0 normalno�� �wiata, tego jedynego o�lepionego i og�uszonego przyjaciela. Albo to mo�na przewidzie�, po ilu kotach nast�pi kolejne t�pni�cie, a cz�owiekowi przyjdzie �y� pod czerwonym niebem, z czterema s�o�cami nad g�ow�? Dlatego trzeba bi� si� o ka�dego kota, nie wolno lekkomy�lnie podarowa� ani jednego i nie wolno zwleka� w tej walce, wmawia� sobie: zacznijmy od jutra, a dzi� jeszcze niech trwaj� wszechstronne przygotowania, �pijmy, nabierajmy si�y. Nie! Ani jednego kota wi�cej, bo �ycie cz�owieka, tu, w Europie-7, mierzy si� w kotach i dop�ki koty biegaj� po ulicach, jeste�my wzgl�dnie bezpieczni. Koty s� widomym znakiem, �e jeszcze nie wszystko stracone, po kotach przyjdzie kolej na nas. Ju� przysz�a. Dlatego... Kreda pryska�a pod naciskiem. Zani�s� si� kaszlem1 w po�owie kolejnego wariantu kota zrezygnowa�. Po razostatni machn�� �cierk�, odwr�ci� si� i o�wiadczy� bohatersko:- Nie umiem rysowa�. Je�li znajd� obrazki albo fotografie przedstawiaj�ce koty, jutro wam je poka��. Uczniowie z nale�yt� powag� przyj�li t� deklaracj�. Ich milczenie �wiadczy�o jednak dobitnie, �e nie wierz� ani jednemu s�owu Skrzeczow�sa. Wiedzieli swoje, �ycie by�o ich najlepszym nauczycielem, tam wszystko by�o konkretne, natychmiast sprawdzalne - nie jak baj�dy, kt�re oferowa� im ten lekkoduch. I obietnice bez pokrycia... Zmusza� ich do przyjmowania na wiar� tego ple-ple, owszem, czynili to, cz�ciowo ze strachu, cz�ciowo w ramach konwencji zobowi�zuj�cej do zachowania r�l - ale dlaczego tak si� zaperza�? Gdy po tylu chybionych pr�bach zaczyna� znowu star� �piewk�, s�uchali jego gderania z konsternacj� i dezaprobat�. - Ja wiem, dlaczego psy chcia�y z�apa� tego kota -prowodyr klasy, Polifem, pospieszy� Skrzeczow�sowi z odsiecz�. - Wzi�y go po prostu za szczura. - Dobra - rzek� z rezygnacj� edukator. - Psy maj� s�aby wzrok i cz�sto nie wiedz� dok�adnie, za czym goni�. Biegn�c jak najszybciej, usi�uj� zbli�y� si� na tyle, �eby to rozpozna�, a wygl�daj� wtedy bardzo niebezpiecznie. Nawet gdy nie maj� z�ych zamiar�w. Ka�de �ywe stworzenie na widok p�dz�cego psa umiera z trwogi i pierzcha ile tchu, wi�c nie dziwcie si� ma�emu kotkowi. Co ja wygaduj�, pomy�la�. - Pan �artuje - wypali� ch�opak z dalszych �awek. U�miecha� si� do Skrzeczow�sa jasnymi oczami, otwieraj�c si� przed nim jak przed kumplem. - No jasne. M�j wujek te� tak potrafi �artowa�. - To id� do wujka - powiedzia� opryskliwie. Promie� �wiat�a w niebieskich oczach zgas�, Skrzeczow�s zrozumia�, �e pope�ni� zbrodni�. Wszechobecna szaro�� obj�a jego g�ow� ze stanowczo�ci� nagrobka. Klasie niespodziewanie spodoba�a si� ta od�ywka. Rozleg�o si� kilka �miech�w. Zupe�nie niespodziewanie wsta�a rozczochrana dziewczynka. - Psy chcia�y zje�� kotka, bo by�y bardzo g�odne. Chcia-�y go rozszarpa� - o�wiadczy�a z powag� - tak jak moj� siostrzyczk�. Aten ch�opiec... Cemba�... spycha� go, �eby tego... �eby one go po�ar�y. - Jasne, te� tak my�l�. Zostawmy na razie w spokoju psy i kota, a zajmijmy si� ch�opcem. Os�d�cie: czy Cemba� zachowa� si� w�a�ciwie? Czy dobrze post�pi�? - Bardzo dobrze - odezwa�o si� kilka g�os�w jednocze�nie. - Pan Krzywonos m�wi�, �e da� g�odnemu jedzenie to dobry post�pek. - A gdyby tak ciebie - Skrzeczow�s pochyli� si� przez st� w stron� najbardziej zagorza�ego zwolennika tej tezy - zepchn�� z balkonu prosto w paszcze wyg�odnia�ych ps�w - cieszy�by� si�, prawda? Przyjemnie poczu�, jak psie z�by wbijaj� ci si� w ty�ek! - Nie - odpar� ch�opak zdecydowanie - to jest s�aby pow�d do rado�ci, by� czyim� jedzeniem. Trzeba tego unika� za wszelk� cen�. Ca�a sztuka polega w�a�nie na tym, �eby nigdy nie by� tym kotkiem. - Wspaniale. No to pos�uchajcie, co ja o tym my�l�. Cemba� post�pi� haniebnie, w spos�b niegodny cz�owieka. Nale�y broni� s�abszych, a nie rzuca� ich na pastw� silniejszego. Rozumiecie? Cemba� zepchn�� s�abe stworzenie z balkonu, zamiast udzieli� mu pomocy. Na szcz�cie dobra s�u��ca nie dopu�ci�a do tragedii. Kt�ra z os�b w tym wierszu: Cemba� czy s�u��ca - wydaje si� wam godna na�ladowania? Z kt�r� ch�tniej zaprzyja�ni�yby�cie si�, dzieci? W tej kwestii zdania by�y podzielone. - Wydaje mi si�, �e ta s�u��ca by�a m�dra i dobra. To niezno�nego Cemba�a powinno si� zepchn�� z balkonu na po�arcie psom, z kotka natomiast przyrz�dzi� zup� dla g�odnych dzieci, kt�re tam czeka�y. To by�oby najlepsze rozwi�zanie - podsumowa� prowodyr klasy. - Ty idioto! - Skrzeczow�s rzuci� si� w jego kierunku. Pyzata buzia Murzynka poszarza�a. Skrzeczow�s nie zd��y� go jednak dopa��, gdy� w drzwiach stan�� czarnosk�ry m�czyzna o siwiej�cych skroniach. G��w-dyr Wodolej, jak zawsze na miejscu. Na jego widok Skrzeczow�s zatrzyma� si�, otrzepuj�c machinalnie cha�at. Dzieci powoli podnosi�y si� z �awek. G��w-dyr pokiwa� g�ow� w zamy�leniu. - Pi�knie, pi�knie, kolego - powiedzia� powoli. Zwracaj�c si� do prowodyra: - Chcia� ci� uderzy�? M�w, nie b�j si�. - N-nie wiem - pl�ta� si� Polifem. - Chyba tak. - P�jdzie pan ze mn�, kolego. - Przywar� do edukato-ra i wspi�wszy si� na palce, strofowa� zajadle jego ucho:- Pa�skie nerwy, zdaje si�, s� w op�akanym stanie. Powinien pan troch� odpocz��. Dlaczego tasiemka blokady rozwi�zana? Ostrzega�em pana przecie� tyle razy! - Opad� na pi�ty. - Uczniowie, zrobimy teraz kr�tk� przerw�. Zaraz do was zawita pan doc-dyr Kutafon, kt�ry b�dzie kontynuowa� lekcj�. Wes� dzie�, uczniowie. - Wes� dzie�, panie dyrze! - odpowiedzia�a klasa ch�rem. Gabinet g��w-dyra Wodoleja, jedyna chyba kolorowa szybka w tej ruderze, z kt�rej wynios�y si� nawet paj�ki, zawsze sprawia� na Skrzeczow�sie pozytywne wra�enie. Na czystej pod�odze le�a� dywanik nieokre�lonego koloru, a pod �cian� pyszni� si� ni to kredens, ni szafka. Na specjalnej podstawce biela�o gipsowe popiersie Hebro Bresti- czkera, a mniej wi�cej o metr w prawo wisia� portret Hebro Bresticzkera w pe�nej krasie. Kiedy wzrok Skrzeczo-w�sa przywyk� do ciemnej barwy �wiat�a, p�ki za szybkami miodowego koloru zape�ni�y si� grzbietami ksi��ek. By� to oczywi�cie komplet dzie� Hebro Bresticzkera, wydanie dla pedagog�w, ze szczeg�lnym uwzgl�dnieniem zagadnie� o�wiatowych. Zgrabne biurko z krzes�ami po obu stronach dope�nia�o ca�o�ci wyposa�enia; przez moment Skrzeczow�s pozwoli� sobie na obrazoburcz� my�l, �e meble z gabinetu g��w-dyra wyciosa� osobi�cie Hebro Bre-sticzker, kt�ry by� tak�e, jak powszechnie wiadomo, wy�mienitym stolarzem. - Przyjemnie tu u pana. Podoba mi si� pa�ski gabinet. Urz�dzi� go pan wykwintnie i ze smakiem. Wodolej znieruchomia� i patrzy� na niego ze zdumieniem. - Na przyk�ad te �wiat�a - pokaza� r�k� Skrzeczow�s- stwarzaj� atmosfer� spokoju i zaufania. Naprawd� w�o�y� pan wiele inwencji w to pomieszczenie. Mo�na powie- dzie�, �e nosi ono wyra�ne pi�tno pana bogatej osobowo�ci. - Nagle zda� sobie spraw�, �e kto� niezorientowany mo�e odebra� te peany jako zakamuflowan� kpin�, wi�c znacznie mniej pewnie doda�: - Styl to cz�owiek, prawda? - Zupe�nie nie pojmuj�, o co panu chodzi - przerwa� mu opryskliwie Wodolej. - Zasta�em to wszystko. Zainstalowali to jacy� ludzie na d�ugo przede mn�. I po co pan tyle gada? Je�li s�dzi pan, �e tym s�owotokiem odwr�ci pan wyrok, to jest pan w grubym b��dzie. - Ale� panie g��w-dyrze... - wyszepta� Skrzeczow�s pobiela�ymi wargami. Grubia�stwo Wodoleja uderzy�o go jak obuchem. - Jaki wyrok? Wodolej wpatrywa� si� w niego przez d�u�sz� chwil�, jakby co� wa�y� w my�lach. - Tak mi si� tylko powiedzia�o. �le si� wyrazi�em, po prostu. Nerwy, bez przerwy nerwy... Niech pan nigdy nie zgadza si� na obj�cie posady g��w-dyra, nawet gdyby panu proponowali z�ote g�ry - prychn�� kr�tko, zaraz si� zmitygowa�, jeszcze raz prychn��. - Ale czemu pan nie siada? - Usiedli. - Pan wie, �e pana lubi�, kolego Skrzeczow�s. Czemu pan mi robi takie rzeczy? Da�em panu co mog�em: prac�, regularne przydzia�y, zarobki... Skrzeczow�s skrzywi� si�. - Wiem: kiepskie. Wszyscy zarabiamy marnie. Euro-pa-7 nie ma tylu funduszy, by p�aci� nam jak nale�y. Ale po co si� skar�y�? Co to da? A czy my zawsze jeste�my w porz�dku? Czy zawsze zas�ugujemy cho�by na te kilkana�cie talon�w? Ja wiem: zarobki takie, �e nie starcza do jutra. Ale zawsze jakie�. Lepsze tyle ni� nic. - Odchrz�kn��, chyba ze wzruszenia, by po chwili g�adko mkn�� star� kolein�. - Ja zainwestowa�em w pana, pan odp�aci� mi arogancj� i czarn� niewdzi�czno�ci�. Zamiast jak najdok�adniej realizowa� program, pan bez przerwy uprawia� eksperymenty - takie, siakie, owakie. Byle tylko m�ci� w m�odych g��wkach. Dot�d chroni�em pana jak mog�em. Cholera jasna, co panu szkodzi�o siedzie� jak mysz pod miot�� i pracowa� na d

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!