Sofie Laguna Wizyta ciotki Marshy Przekład Agnieszka Różańska AMBER ?^??\ Tytuł oryginału SURVIVING AUNT MARSHA Redaktorzy serii MAŁGORZATA CEBO-FONIOK EWA TURCZYŃSKA Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta BARBARA CYWIŃSKA KATARZYNA KUCHARCZYK Ilustracja na okiadce i ilustracje wnętrza ANNA WALKER Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Skład WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu http://www.amber.sm.pl http://wydawnictwoamber.pl Text copyright © Sofie Laguna, 2003. Illustrations copyright © Anna Walker, 2003. First published by Omnibus Books a divisiou of Scholastic Australia Pty Limited in 2003. This edition published under licence from Scholastic Australia Pty Limited. Ali rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2003 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-1426-2 Stefanowi, Ingrid i Aleksowi -ZPF^ t^y Złe now/ny Przy ulicy Maclusky pod numerem pierwszym trwało śniadanie. Tata gotował jajka i robił tosty, mama piła herbatę i sprawdzała, czy tata nie przypalił tostów, Vince karmił tostami naszego psa Mandy, Aidan czytał Upiora i Amazonki i śpiewał do wtóru z radiem: Uwolnij moje serce. A ja byłam zajęta obserwowaniem. Nazywam się Bettina, ale wszyscy mówią na mnie Tina albo Tinę. Mam jedenaście lat - dwanaście za trzy miesiące - i jestem świetnym obserwatorem. - Dzieciaki - powiedział tata, a w jego głosie brzmiał niepokój. -Jak wiecie, wasza matka i ja wybieramy się na urlop zimowy, ale tym razem... tym razem mamy zamiar wyjechać na troszkę dłużej niż zwykle. Chcemy... mamy zamiar... chcemy wyjechać na trzy tygodnie. Do Paryża. I... no... poprosiliśmy ciotkę Marshę, żeby przyjechała 7 i pobyła z wami, i... dobra wiadomość: powiedziała, że się zgadza, że z przyjemnością... - Nieee! - przerwał mu zgodny potrójny jęk. - I tym razem - mama popatrzyła na nas, surowo unosząc brwi - postaracie się, żeby ciocia Marsha poczuła, że jest tu mile widziana. •dAflb 5posób ciotki Marshy ???? uważała, że sposób, wjaki ciotka Marsha robi różne rzeczy, jest właściwy, chociaż sama nigdy niczego nie robiła tak jak ona. Bo mama jest bałaganiarą. Twierdzi, że odziedziczyła bałaganiarski gen po swoim tacie i żeby się nie wiem jak starała, wszystko dookoła niej zmienia się w bałagan. Naczynia gromadzą się w zlewie, pościel sama się kotłuje, a brudne ubrania rozrzucają się po podłodze pralni, kiedy tylko przekracza próg domu. Uznała, że rzucono na nią klątwę, więc nie ma co z tym walczyć. Dlatego właśnie w naszym domu zawsze panował straszny bałagan. Nam mama podobała się właśnie taka, ale ona powtarzała, że naprawdę powinna być schludniejsza i lepiej zorganizowana, jak ciotka Marsha. I że „dawka ciotki Mar- shy" pewnie dobrze by nam zrobiła. Czasami ciotka Marsha przyjeżdżała do nas na Boże Narodzenie albo Wielkanoc i zawsze robiła porządki w całym domu, nawet jeśli był pełen ludzi. Możliwe, że po swoim tacie odziedziczyła wzorowy gen. Szorowała z resztek spalenizny garnki i patelnie, układała je w zgrabne sto- 8 sy, odkurzała fotografie w ramkach, wazony i obrazy na ścianach i ustawiała wszystkie zioła, przyprawy, pudełka płatków śniadaniowych i puszki w równe rzędy w porządku alfabetycznym. Nagle cały dom robił się jak abecadło. I tata denerwował się, że nie może niczego znaleźć. - Sandy (to moja mama), nie wiesz przypadkiem, gdzie jest Vegeta? - wykrzykiwał z głową w kuchennej szafce. - Vegeta zaczyna się na ? a Vjest po U, więc musi być obok czegoś, co jest na U! - Ale w tej szafce nie ma niczego na U! - A łuskane orzechy? - wrzasnął Vince z pokoju telewizyjnego. - Łuskane orzechy są na Ł! - odkrzyknął tata. - Cholerna Marsha! Po wizycie ciotki Marshy mama zawsze mówiła, że teraz powinniśmy zaprosić na obiad dyrektora szkoły, pana Meldine'a, ponieważ nasz dom wygląda wreszcie jak dom, z którego może być dumna. Ciotka Marsha była pielęgniarką i to też się mamie ogromnie podobało. Pracowała jako przełożona całego dziecięcego oddziału w Królewskim Szpitalu w Canberrze. Mama powtarzała, że przy niej może czuć się spokojna, nawet gdyby Aidan zleciał z drzewa albo Vince wepchnął sobie pięciocentową monetę do nosa. Bądź co bądź znajdujemy się w rękach fachowca. Natomiast tata nie znosił ciotki Marshy, chociaż to jego siostra. Czasami strasznie się o to z mamą kłócili. - Dlaczego nie wysilisz się choć odrobinę wobec własnej siostry? Czemu nie postarasz się jej lepiej poznać? - Dorastałem z nią! Znam ją zupełnie dostatecznie! I nie chcę ani trochę więcej! 9 Zabawne, że kiedy ciotka Marsha przyjeżdżała do nas z wizytą, mama nagle robiła się zdumiewająco zapracowana. „Tak mi przykro, Marsho", mówiła, „muszę zobaczyć się z przyjaciółką... jest chora, trzeba jej pomóc". Albo: „Mam trochę dodatkowej pracy w sklepie. Obawiam się, że dzisiaj będą cię zabawiać tylko dzieci. Ale kiedy wrócę..." A potem nie było jej całymi godzinami, a my tkwiliśmy przy ciotce. Pewnego razu przyjechał najstarszy kumpel taty, Jack Tiges. Siedzieli przy piwie na podwórku za domem i tata żalił się, że nie może znieść swojej siostry. Na własne uszy słyszeliśmy, jak mówił, że jest apodyktyczną, wścibską ter-rorystką i że najlepszym dniem w jego życiu był właśnie ten, kiedy wsiadł do swego gruchota za dwa tysiące dolarów (brzmi drogo, ale jak na samochód to naprawdę tanio), opuścił Canberrę i zamieszkał tak daleko od Marshy, jak to tylko możliwe. ' A teraz oznajmiają nam, że mamy ją mile przyjmować, podczas gdy oni wyjadą sobie na całe trzy tygodnie! Rodzice zawsze brali urlop w środku zimy, ale jak dotąd jeździli tylko na cztery dni do Coffs Harbour - nigdy na trzy tygodnie do Paryża. Zwykle zostawaliśmy u Giannopoulosów, którzy mieszkają po sąsiedzku. Stella (pani Giannopoulos) robiła souv-laki (takie mięso na patyku) i spanokopitas (coś w rodzaju pasztecików z żółtym serem i szpinakiem, ale szpinaku prawie nie czuć). I każdego wieczoru podczas naszego pobytu jedliśmy lody z posypką, i Leo (pan Giannopoulos) grał z nami w karty, a kiedyś pokazał nam, jak się tańczy greckie tańce, i powiedział, że jestem „naturalna". 10 Była tam nas taka gromada, wliczając w to chłopaków Giannopoulosów (to wnuki Stelli i Lea; mieszkają z nimi drzwi w drzwi), że w ogóle się nie przejmowaliśmy. Jednak teraz mama powiedziała, że trzy tygodnie to dla starszych państwa za dużo, zwłaszcza że mają pięciu wnuków, którzy im się przez cały czas kręcą po domu, więc to musi być ciocia Marsha. - To niesprawiedliwe! - zaprotestował Aidan. Aidan skończył dopiero siedem lat i powtarzał: „To niesprawiedliwe!" chyba ze sto razy każdego dnia. Ale tym razem miał rację. - Taaak! — zgodził się z nim Vince, który miał dziewięć lat i wiedział już, że powtarzanie „To niesprawiedliwe!" nigdy niczego nie zmienia. - Nie da się spędzić trzech tygodni z ciotką Marsha. Już prędzej można by jeść robaki! - Święta prawda - mruknął pod nosem tata. - Wszystko słyszałam! - zirytowała się mama i trzepnę-ła tatę ścierką do naczyń. - Wasz ojciec i ja nigdy nie mieliśmy trzech tygodni wakacji. Oszczędzaliśmy na to przez cały rok i właściwie możemy wam powiedzieć, że jedziemy do Paryża pobrać się! - Już dawno się pobraliście! - Vince i ja wykrzyknęliśmy to razem. - Wiem - odparła mama - ale mamy zamiar pobrać się jeszcze raz. To się nazywa odnowienie przysięgi małżeńskiej. Zęby wróciła romantyczna miłość. - A dokąd odeszła? - spytał Aidan. Wepchnął sobie okulary na nos i wbił łyżeczkę w jajko na miękko. - Dobre pytanie. - Tata uśmiechnął się szeroko, ale zaraz spoważniał. - Posłuchajcie, dzieciaki. Mama i ja naprawdę 11 tego potrzebujemy, a wasza ciotka w gruncie rzeczy... no, w gruncie rzeczy... nie jest, no nie jest aż taka zła... - Kożucha kłamczucha, kożucha kłamczucha! - zaśpiewał Vince. - Uważaj, tato, nos ci rośnie jak Pikoniowi! - stwierdził Aidan. - To był Pinokio, głupku! Popatrzyłam na mamę. Stała do nas tyłem i zmywała naczynia, więc nie mogłam dojrzeć jej twarzy. Ale wiedziałam, jak wygląda- na zmęczoną. I pewnie myśli: „Muszę pozmywać, muszę dopilnować, żeby dzieci wyszły do szkoły, muszę dopilnować, żeby tata wszystko zrobił, muszę to, muszę tamto..." Mam jedenaście lat - dwanaście za trzy miesiące - i dobrze rozumiem, co znaczy romantyczna miłość. Romantyczna miłość to róże i księżyc, i długie filmowe pocałunki. Dorośli uwielbiają takie rzeczy. W zeszłym roku moi rodzice kupili sklep z zaopatrzeniem dla zwierząt, tak odległy od róż, księżyców i filmowych pocałunków, jak tylko można sobie wyobrazić. Mama spędza cały swój czas, mieszając ptasią karmę, odmierzając dawki psiego środka na robaki i rozdrapując stare smutki. Myślę, że Paryż mógłby jej dobrze zrobić. ? ??—: Odliczanie Trwa odliczanie - dwadzieścia dziewięć dni do wyjazdu rodziców do Paryża. Mama kupiła książeczkę w czerwo-no-biało-niebieskiej okładce pod tytułem Francuski dla każ- 12 dego. Teraz mówi: „Passez-moi les pommes de terre" zamiast „Podaj mi ziemniaki" i „Voulez~vous de la creme anglaise?" zamiast „Macie ochotę na krem?" Tata łapie mamę i obsypuje jej rękę pocałunkami, od góry do dołu i z powrotem, powtarzając „Oh, ma cherie" niczym Gomez z rodziny Ad-damsów. Wtedy mama zaczyna chichotać gorzej niż jedna dziewczyna z naszej klasy, Tammy Nicks, która ma ciągle kłopoty przez te głupie śmiechy. Myślę, że romantyczna miłość już wraca. To niesmaczne. A Koszmar Aidana W noc przed przyjazdem ciotki Marshy Aidan obudził się z krzykiem. Usłyszałam go, więc poszłam i zapaliłam mu koło łóżka lampkę z psem Scooby Doo. Kiedy pojawił się tata, żeby zapytać, co się stało, Aidan powtarzał tylko: „Ciotka Marsha, ciotka Marsha" i dalej płakał. Do tej pory Vince też się już obudził i usiadł na swojej koi. Tata przybrał ton, którego zawsze używał, kiedy któreś z nas miało przykrości w szkole albo rozbiło sobie kolano, przewracając się na żwir, albo przegrało w karty więcej niż trzy razy pod rząd. - Przykro mi, dzieciaki - powiedział, pomagając Aida-nowi założyć okulary. - Ciotka Marsha może być dla was trochę kłopotliwa, ale sami wiecie, jak bardzo mama potrzebuje tych wakacji. A ja też. Oboje ich potrzebujemy. Tak ciężko pracujemy w sklepie i... - Ale dlaczego nie możecie po prostu pojechać do Coffs Harbour na cztery dni, takjak dotąd? - zapytał go Vince. 13 - Bo, no dobrze... bo wasza mama zawsze chciała wziąć ślub w Paryżu. Wtedy nie mogliśmy sobie na to pozwolić, a teraz wreszcie, po tych wszystkich latach, możemy. O ile wasza ciotka przyjedzie i się wami zaopiekuje. To naprawdę bardzo uprzejmie z jej strony... - Ale co jest takiego w Paryżu, czego nie ma w Coffs Harbour? - upierał się Vince, który jest jeszcze za mały, żeby wiedzieć o paryskich galeriach sztuki i restauracjach z białymi obrusami, świecami i francuskim pieczywem. Vince myśli, że Coffs Harbour jest najwspanialszym miejscem na kuli ziemskiej, a to z powodu Morskiego Świata i Gigant Zjeżdżalni. - Paryż... - Tata potrząsnął głową, przymknął oczy, jakby w wyobraźni już tam był, po czym zaprezentował nam swój francuski akcent: -Ach, wesoły Parrii, u la la, ta Eiffla wieża, och ma cherie, te croissants, u la la! Miałam szczerą ochotę wypchnąć go z powrotem do łóżka. - Ale, tato - przerwałam mu w pół słowa - ciotka Mar-sha... - Zdawałam sobie sprawę, że marudzę. - Wiem, wiem - powiedział, otwierając oczy. - Kiedy wrócimy, zaprosimy Jacka i urządzimy mecz krykieta, a wy będziecie mogli opowiedzieć nam o wszystkich okropnych, apodyktycznych, wścibskich, wkurzających rzeczach, które ona zrobi. I obiecuję, że nie będę zły, jeśli zajdzie konieczność, żeby użyć kilku brzydkich słów. Oczywiście, o ile wytrzymacie grzecznie, dopóki ona tu będzie. Umowa stoi, dzieciaki? Proszę, powiedzcie: „Tak". Chcemy wiedzieć, że rozumiecie i że postaracie się dobrze zachowywać, kiedy wyjedziemy. Inaczej będziemy się o was niepo- 14 koić i nie zdołamy miło spędzić urlopu, a wasza mama naprawdę potrzebuje dobrego wypoczynku. Ostatnio jest już zbyt przemęczona, sami dobrze o tym wiecie. - Przywieziecie nam coś z Paryża? - spytał Vince. - Mów ciszej, Vinny. Aidan już zasnął - szepnął tata. -Jasne, że wam coś przywieziemy. Co powiesz na śliczne, słodko pachnące francuskie mydełko, po jednym dla każdego? - Taatoo! - jęknęliśmy chórem i Vince cisnął w ojca poduszką. - Żartuję, żartuję! - śmiał się tata. - Oczywiście, że przywieziemy ci fantastyczną niespodziankę. Dla każdego z was coś specjalnego, dobra? A teraz wszyscy spać, jest bardzo późno. Leżałam w łóżku i rozmyślałam o Paryżu. Każde miasto jest znane z jakichś rzeczy, o których wszyscy słyszeli, nawet jeśli się ich naprawdę nie widziało. Tak jak Melbourne z odcisków stóp na Flinders Street, a Canberra ze sztucznego jeziora. A Paryż z wieży Eiffla. Nigdy nie widziałam wieży Eiffla. „Eiffla" to śmieszne słowo. Eiffla, Eiffla... Może tak się mówi po francusku na coś okropnego? Może to znaczy Okropna Wieża? %r Fotografia ciotki Marshy Dzisiaj, kiedy siedziałam w naszej bawialni, przyglądałam się stojącej na kominku fotografii ciotki Marshy, taty i wujka Nedleya. Na tym zdjęciu wszyscy troje wyglądają 15 bardzo młodo - pewnie chodzą jeszcze do szkoły. Bawią się razem w ogrodzie. Tata śmieje się i polewa rodzeństwo z węża, a oni próbują uciekać. Ciotka Marsha ma na sobie letnią sukienkę w słoneczniki. I gdy tak biegnie, długie, mokre włosy w połowie zasłaniają jej twarz. Wujek Ned-ley wygląda tak samo jak zawsze, tylko jest mniejszy i ubrany w krótkie spodnie z paskiem. Na zdjęciu widać też psa. Z szeroko otwartą mordką skacze przez strumień wody. @ Półtora roku temu Minęło już całe półtora roku, odkąd ostatni raz widzieliśmy ciotkę Marshę. Było to nie w ubiegłe Boże Narodzenie, a w jeszcze poprzednie, kiedy doszło do Wielkiej Awantury z wujkiem Nedleyem. Zebrała się u nas wtedy cała rodzina: ciocia Fay i wuj Bob, wszyscy nasi kuzynowie, niania Jude, wujek Nate i jego de facto Rina z Włoch („de facto" to coś w rodzaju żony, tylko bez obrączki, sukni ślubnej i takich tam) oraz różne „przyległości", jak Jack Tiges i nasz sąsiad, Boris Rivik, który nie umie za dobrze po angielsku, plus jego pies Warkot, który zawsze warczy, chociaż wcale nie ma złych zamiarów. Siedzieliśmy wszyscy wokół stołu, napychając się indykiem z żurawinami, ziemniakami i grochem, kiedy zaczęło do nas docierać, że trwa jakaś kłótnia. Dobiegała z narożnika ciotki Marshy i wujka Nedleya. - Są kompletnie bezużyteczni, Marsho, i już najwyższy czas, żebyś to wreszcie przyznała. 16 To był wujekNedley Wszyscy wiedzieliśmy, że mówi o rodzinie królewskiej. Wiedzieliśmy również, że ciotka Marsha po prostu uwielbia rodzinę królewską. Ma na ich punkcie zupełnego fioła. Tata mówi, że być może jest ich dawno utraconą krewną albo przynajmniej chciałaby nią być. Wujek Nedley też ma fioła na punkcie rodziny królewskiej, ale jego fioł stanowi dokładne przeciwieństwo fioła ciotki Marshy. Nedley nie może ich znieść i jest pewne jak w banku, że nie pominie okazji, żeby powiadomić o tym swoją siostrę. - Bezużyteczni? A kim ty jesteś, żeby kogokolwiek nazywać bezużytecznym? Ty, który w życiu nie przepracowałeś uczciwie jednego dnia? - odparła ciotka Marsha ze swoim najbardziej brytyjskim akcentem. Zawsze mówi trochę jak ktoś z rodziny królewskiej, co czyni teorię ojej pochodzeniu całkiem prawdopodobną. - Och, straszna z ciebie snobka, Marsho! Uwielbiasz ich, bo przemawiają do twego zadzierającego nosa snobizmu! Nikt dotąd nie ośmielił się tak odzywać do ciotki Marshy. Nawet Warkot zamilkł. - Kiedy zrezygnujesz z zasiłku dla bezrobotnych i przepracujesz uczciwie choćby jeden dzień, wtedy będę gotowa dyskutować z tobą na temat obecnej sytuacji rodziny królewskiej! Nie jestem pewna, co to znaczy „być na zasiłku dla bezrobotnych", ale sądząc z reakcji Nedleya, to chyba nawet gorzej niż „być naćpanym". Twarz wujka zrobiła się strasznie czerwona. - Dostaję rentę - wysyczał. - Ha! - wykrzyknęła ciotka Marsha. - Mnie nie nabierzesz. Jestem z zawodu pielęgniarką^SWj^gz? Znam się 2 - Wizyta ciotki Marshy 17 na prawdziwych chorobach, a twoje kolano wydobrzało już całe lata temu, drogi Nedleyu. Wiedziałam, że wujek Nedley miał problem z kolanem, bo nadal utykał. Jednak cokolwiek znaczyły słowa ciotki Marshy, wyglądało na to, że już nic gorszego nie można było powiedzieć. Tata sprawiał wrażenie całkiem ogłuszonego. Mamie opadła szczęka. Tylko Boris nie przerwał jedzenia. Nagle wujek Nedley podniósł maminą białą sosjerkę z żurawinami, przez chwilę trzymał ją w trzęsących się rękach, a potem odwrócił do góry dnem i grzmotnął w talerz siostry, wywalając całą zawartość na jej indyka, ziemniaki i groch. Słychać było, jak pod uderzeniem sosjerki talerz pęka. Potem zapadła martwa cisza. Ciotka Marsha popatrzyła na wujka Nedleya zmrużonymi oczami i powiedziała: - Trochę kultury, braciszku! - Otarła usta serwetką, odsunęła krzesło, zabrała z kanapy swoją torebkę i wyma-szerowała z domu. Mama poderwała się i pognała za nią, ale po chwili wróciła sama. Ciotka Marsha wyjechała. Wujek Nedley płakał i powtarzał tacie i Jackowi Tigesowi, że jego kolano nadal jest w złym stanie, a Marsha dobrze o tym wie. Mówił, że ona uważała go za ofermę i próbowała kierować jego cholernym życiem, i że mu przykro, że popsuł wszystkim święta. Nagle Boris podniósł wzrok znad jedzenia i spytał, czy mógłby wziąć sobie trochę żurawin z talerza ciotki Marshy. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, zupełnie jakby to była najzabawniejsza rzecz na świecie. Boris na chwilę przestał przeżuwać i zapytał: 18 - Co taka zabawne? Zaczęliśmy się jeszcze bardziej zaśmiewać. Tego wieczoru mama zatelefonowała i przeprosiła za zachowanie wujka Nedleya, ale od tamtej pory nie widzieliśmy ciotki Marshy. Aż do teraz - bo poczynając od jutra, mieliśmy z nią mieszkać przez całe trzy tygodnie. /;<:' Stukanie do drzwi Ciotka Marsha może pojawić się w każdej chwili..Dziś wieczorem mamy rodzinny obiad, a jutro wszyscy razem odwozimy mamę i tatę na lotnisko. W domu panuje dziwna atmosfera, zupełnie jakby jakaś ich część już wyjechała na wakacje, jakby byli tu z nami tylko jedną nogą. Obydwoje udają, że są w całości, ale my wiemy, że w połowie znajdują się już w Paryżu - oglądają paryskie obrazy w paryskich galeriach, piją paryską kawę, czytają Francuski dla każdego i odzyskują swoją głupią romantyczną miłość. Siedzieliśmy wszyscy razem, oglądając telewizję. Vince i ja udawaliśmy, że się śmiejemy - udawaliśmy, że nie siedzimy tu, czekając na przybycie-dobrze-wiecie- kogo, a mama i tata udawali, że nie są już jedną nogą w Paryżu - kiedy rozległo się stukanie do drzwi. Buty-kajaki ???? otworzyła drzwi. Na progu stała ciotka Marsha z walizkami. Była większa, niż ją zapamiętaliśmy. Naprawdę 19 duża. Wysoka, z kokiem w kształcie koszyka na czubku głowy. Miała duże ręce i duże palce, i dużą szyję, i duży nos. Nawet jej stopy były duże. Gapiłam się na nie - nic na to nie mogłam poradzić. Wiedziałam, że to niegrzecznie i że powinnam się pozbierać, pocałować ją w policzek i powiedzieć: „Dzień dobry, ciociu Marsho", ale wydawało mi się, że jej stopy są takie ogromne. Nie potrafiłam oderwać od nich wzroku. I miałam rację! Były ogromne! Wyglądały jak wielkie kajaki na końcu nóg. Tym bardziej rzucało się to w oczy, że ciotka Marsha nosiła białe buty. Naprawdę śnieżnobiałe. Myślę, że przypominały jej czasy szpitala, bo kojarzyły się z obuwiem pielęgniarek. Zerknęłam na Aidana i mogę śmiało stwierdzić, że był bliski płaczu. Warga latała mu w górę i w dół, a policzki robiły się coraz czerwieńsze. Pokręciłam głową i powiedziałam do niego w myśli: „Weź się w garść, Ads, będzie dobrze. Zajmę się tobą, kiedy nie będzie mamy i taty. Obiecuję". Widzicie, jakaś część mnie naprawdę chciała robić to, co należy. Jakaś część mnie naprawdę chciała, żeby rodzice mieli udane wakacje. Nie cała ja, ale to wystarczyło, żebym postarała się dobrze postępować ze względu na mamę i tatę. I udało się! Policzki Aidana wróciły do swego zwykłego koloru, a warga przestała się trząść. CD Wit oj, ciociu Marsho ???? zrobiła krok do przodu i serdecznie ją uściskała. Nie wydaje mi się, żeby ciotka Marsha była zbytnio przyzwyczajona do serdecznych uścisków, bo ręce trzymała 20 sztywno przy sobie, a na jej twarzy malował się taki wyraz, jakby ktoś właśnie nastąpił jej na palec. - Wspaniale cię znowu widzieć, Marsho. Wielkie dzięki, że przyjechałaś - powiedziała mama, biorąc od niej bagaże. - Wejdź, Marsho - powiedział tata. Usta rozciągały mu się w kształt uśmiechu, ale sprawiało to raczej wrażenie, jakby cierpiał na bóle twarzy. - Miło cię widzieć. Wyglądasz fantastycznie. Emerytura wyraźnie ci służy. -Jego głos brzmiał tak samo, jak podczas szkolnych wywiadówek, kiedy musiał rozmawiać z panem Meldine'em. Chyba odrobinę bal się ciotki Marshy. Myślę, że wszyscy czuliśmy się podobnie. - Dzieciaki, przywitajcie się! - zwrócił się do nas z tym samym dziwnym grymasem. Aidan nie zamierzał oderwać się od mamy. Ukrył buzię w jej włosach, więc obydwoje z Vince'em wiedzieliśmy, że wszystko zależy od nas. - Dzień dobry, ciociu Marsho - powiedziałam. - Ucałuj ciocię, Tino - nakazała mama, wypychając mnie naprzód. Wyciągnęłam się - droga do twarzy ciotki Marshy była daleka. Ciotka przypominała ogromną wieżę. Więc wyciągnęłam się, a ona się pochyliła i wtedy przyłożyłam usta do jej policzka i pocałowałam. Policzek odrobinę się zassał, ale wyszło całkiem dobrze. Co najbardziej zwróciło moją uwagę, to zapach. Kapusty. Gotowanej kapusty i różanych perfum. Pamiętałam, że ciotka Marsha uwielbia kapustę. - Dzień dobry, Bettino - powiedziała. Kiedy się odezwała, kwaśny kapuściany zapach przybrał na sile. A poza tym nikt nigdy nie nazywa mnie Bettiną. Nawet pani Stills w szkole mówi Tina albo Tinę. Nie o to 21 chodzi, że nie lubię swojego imienia. Jest całkiem dobre, ale dla kogoś innego. Osoba o imieniu Bettina powinna nosić długie włosy, rozpuszczone na ramiona, a nie związane w dwa kucyki jak u mnie. I być dobra z matematyki i robót ręcznych, nie takjakja. Nie cierpię matmy i szycia. Lubię angielski i zajęcia teatralne. Dziewczynka zwana Bettiną zapewne nie mogłaby grywać w piłkę nożną i mieć najlepszej przyjaciółki o imieniu Mish albo zdolności do pisania opowiadań, takjakja. Bo ja jestem Tina dla wszystkich, tylko nie dla ciotki Marshy. Teraz nadeszła kolej Vince'a. - Vince? - zakomenderowała mama. - Nie wstydź się. Mama doskonale wiedziała, że Vince nigdy się nie wstydzi. - Dzień dobry, ciociu Marsho - wydusił z siebie niemal szeptem. - Dzień dobry, Vincencie - odparła ciotka Marsha. Vince stanął na palcach, żeby ją pocałować. Oczy miał zamknięte, wyglądał, jakby przełykał syrop na kaszel. Vin-??'? też nikt nie nazywa Vincentem. To imię ukochanego malarza mamy. Opowiadała, że kiedy spodziewała się Vin-??'?, latały jej przed oczami pomarańczowe i żółte kropki. A to właśnie ulubione kolory tego artysty, Vincenta jakiegoś tam. Często ich używał w swoich obrazach i stąd pomysł, żeby nazwać tak Vince'a. Ale Vincent to raczej imię dla faceta, który kocha czytanie, gotowanie i długie spacery. A nie dla kogoś, kto lubi Nintendo, karate i głupie dowcipy. Bo to jest Vince albo Vinny. - Aidan? - przemówiła mama do tyłu głowy Aidana, ponieważ nadal chował buzię wjej włosach. - Chcesz dać 22 cioci całusa? - Wiedziałam, że Aidan w żadnym razie nie zechce. Byłam zdziwiona, że mama w ogóle próbowała. -Jest trochę przygnębiony naszym wyjazdem. Wiesz, jakie są dzieci - zwróciła się po chwili do ciotki Marshy. - Wiem, jakie są, kiedy im się pozwala robić, co się komu żywnie podoba - powiedziała ciotka Marsha. - Proszę, wejdź i ogrzej się. Zaraz dostaniesz filiżankę herbaty. Musisz być całkiem przemarznięta! - zmieniła temat mama. Zawsze proponowała filiżankę herbaty, gdy wyglądało na to, że nikt nie wie, co dalej robić. Raz spróbowałam. Smak nie był najlepszy, nawet po trzech dużych łyżeczkach cukru, które wsypałam sobie, kiedy nie patrzyła. W każdym razie dorośli uwielbiają te swoje filiżanki, a już zwłaszcza moja mama. Pije je przez cały dzień. - Phi! - prychnęła ciotka Marsha. - W Melbourne jest zdecydowanie ciepło w porównaniu z Canberra! Piekę się w tym płaszczu! Nie mogłam nic na to poradzić, że od razu wyobraziłam sobie ogromne ciało ciotki Marshy przypiekające się pod wielkim czerwonym płaszczem niczym kurczak w piekarniku. *& Czekoladowe bułeczki i kamienie żółciowe Tata powędrował z walizkami ciotki Marshy na górę, a mama udała się do kuchni. - Dzieciaki, zajmijcie się ciocią. Zaraz wracam z herbatą - powiedziała. 23 Ciotka Marsha weszła do bawialni i rozsiadła się w osobistym fotelu taty. Nikt nigdy nie powiedział, że jest wyłącznie jego, ale tylko tata go używał. To brązowy skórzany fotel z przymocowanym podnóżkiem, na którym tata lubi opierać stopy, kiedy czasami drzemie przed telewizorem. Najwyraźniej ciotce Marshy siedziało się w tym fotelu bardzo wygodnie. Wydawał się dla niej wystarczająco duży. Byłam ciekawa, co tata sobie pomyśli, kiedy zejdzie na dół i to zobaczy. My wszyscy umieściliśmy się na kanapie w listki. Nigdy tak nie robimy. Siadamy po prostu gdziekolwiek. Zwykle na podłodze. Ale teraz sterczeliśmy w rządku na kanapie, ładnie ubrani, z wyszczotkowanymi włosami, tacy czyściutcy, jakbyśmy mieli pozować do fotografii. Nikt się nie odzywał. Ciotka Marsha powoli, palec po palcu, zaczęła zdejmować rękawiczki. Były to stosowne białe rękawiczki, zupełnie jak u królowej. Być może wszyscy wCanberrze takie noszą, aleja podobne widywałam tylko na filmach z dawnych czasów albo na królowej, kiedy pokazywali ją w telewizyjnych wiadomościach. Ciotka Marsha przygładziła duży, przypominający koszyk kok. Kilka kosmyków wymknęło się. "wsunęła je z powrotem do tej koszykowej konstrukcji. Potem z kosmetyczki z małym lusterkiem wyjęła szminkę i pomalowała wargi najeszcze bardziej pomarańczowo. Miała już usta całe w tej pomarańczowej pomadce, więc nie jestem pewna, po co to zrobiła. W końcu pojawiła się mama z herbatą i tacą czekoladowych bułeczek. Nasza mama piecze najlepsze czekoladowe bułeczki na świecie. Zwykle robi je dla sąsiadów, Giannopoulosów, żeby podziękować za pilnowanie nas, jej dzieciaków. 24 - Jak się miewasz, Marsho? - zagadnęła mama. - Rob ma rację, świetnie wyglądasz. Nasza mama jest naprawdę dobra w poprawianiu ludziom samopoczucia, ale nie wiem, czy na ciotkę Marshę to działało. Jej twarz miała ciągle ten sam trochę gniewny wyraz. - Hmm - odparła. - Prawdę mówiąc, ostatnio nie czułam się najlepiej. Usunęli mi kamienie żółciowe. Rozmiaru kulek do gry, jak twierdził doktor. Wszystkie, które dopadli w moim woreczku. - Ojojoj - powiedziała mama. - Co to są kamienie żółciowe? - zapytał Vince. - Co to jest woreczek?-zapytał Aidan. - Jaką pijesz herbatę? - zapytała mama. - Białą i bez, jeśli można, Sandro - odparła ciotka Marsha. To takie herbaciane określenia na mleko i cukier. Gdybyście mieszkali z moją mamą, bardzo szybko nauczylibyście się herbacianych określeń. Vince znowu zadał swoje pytanie: - Co to są kamienie żółciowe? Mama zachowywała się tak, jakby go w ogóle nie słyszała. - Ogromnie jesteśmy ci, Marsho, wdzięczni za przyjazd. Nawet nie wiesz, jak bardzo to oboje z Robem doceniamy. Szczęściarze z nas, że mamy właśnie ciebie. I dzieciaki cieszą się, że znowu spędzą z tobą trochę czasu. Prawda, dzieci? Mama spojrzała na nas w taki sposób, że gdybyśmy nie przytaknęli, mogłaby się rozpłakać. - O tak, tak - powiedziałam. - Co to są kamie... - raz jeszcze spróbował Vince. 25 - Spokój, Vince! - powiedziała mama, naprawdę szybko i cicho. - Ależ Sandro, mnie to również odpowiada - oznajmiła ciotka Marsha, sięgając po bułeczkę. (Zauważyłam, że zaatakowała największą, tę z maksymalną ilością czekoladowych guziczków. Dokładnie tę, którą ja sobie upatrzyłam). - Wiesz, jak bardzo kocham dzieci. Zwłaszcza po tych wszystkich latach w Szpitalu Królewskim. Ciotka Marsha rozwarła na oścież pomarańczowe usta i odgryzła pierwszy kęs. Wpatrywała się w nas, przeżuwając, a jej spojrzenie zdawało się mówić: „A teraz słuchajcie, jeśli nie będziecie się przyzwoicie zachowywać, jak te wszystkie zapakowane w gips małe dzieciaki w szpitalnych łóżkach w Królewskim Szpitalu w Canberrze, pożrę was i połknę dokładnie w taki sam sposób, jak to zaraz zrobię z pierwszym kęsem największej czekoladowej bułeczki. Tej z niewątpliwie największą ilością czekoladowych guziczków!" Nawet bez patrzenia wiedziałam, że Aidan jest bliski płaczu. Uścisnęłam mu rękę, którą trzymałam w swojej dłoni, i powiedziałam do niego w myślach: „Nie płacz, Ads. Już ci mówiłam, że wszystko będzie dobrze. Zajmę się tobą, a oni nie jadą znowu na tak długo. Będzie OK, obiecuję!" Podziałało. Dolna warga Aidana uspokoiła się i policzki wróciły do normy. Telepatia Jeśli naprawdę chcecie komuś coś powiedzieć, a nie możecie wyrazić tego słowami, bo mogłoby to zabrzmieć 26 niegrzecznie, na przykład wobec osoby, która znajduje się tuż obok (jak ciotka Marsha), albo dlatego, że człowiek, któremu chcecie coś powiedzieć, jest daleko i nie da rady was usłyszeć, wtedy możecie zrobić to, co ja właśnie zrobiłam z Aidanem. Możecie naprawdę intensywnie pomyśleć i wyobrazić sobie, jak słowa żeglują w przestrzeni i lecą prosto do ucha tego, komu życzycie sobie je przekazać. To się nazywa telepatia, ale sądzę, że działa tylko z ludźmi, których się dobrze zna, jak bracia i najlepsi przyjaciele. Z Aidanem czasami się sprawdza, a czasami nie. Odkryłam, że to się tak nazywa, kiedy Hamish Clive, najgorszy chłopak w klasie, powiedział, że potrafi telepatycznie wmówić pani Stills, żeby nie zostawiała go za karę po lekcjach. Kiedy Tracę Aitken zapytała go, co to znaczy telepatycznie, wyjaśnił jej, a wtedy ja mu powiedziałam, że od wieków robię to moim braciom i że jeśli nie będzie uważał, telepatycznie zmuszę go, żeby poprosił panią Stills o rękę. 3> Twoja ciocia ma racją - Dzieci, może wyszłybyście pobawić się na dworze, kiedy my z ciocią Marsha będziemy pić herbatę? - Głos mamy nadal brzmiał nerwowo. - Pewnie. Chodźcie, chłopaki - powiedziałam i poderwałam się z kanapy. Vince, wstając, sięgnął po kolejną bułeczkę. - Chybajedna wystarczy, Vincencie? Przecież nie chcesz sobie zepsuć apetytu, prawda? - powiedziała ciotka Marsha, chwytając go za nadgarstek. 27 Mama skrzywiła się nieznacznie, a po chwili wydobyła z siebie jakiś dziwaczny śmieszek. - Twoja ciocia ma rację - oznajmiła. - A teraz wszyscy na dwór, bawić się. Vince puścił bułeczkę, wyrwał się ciotce i wybiegł z pokoju. Poszliśmy z Aidanem w jego ślady. - Oni naprawdę nie są przyzwyczajeni, żebyśmy wyjeżdżali na tak długo. - Znikając, usłyszeliśmy jeszcze, jak mama zwraca się do ciotki Marshy. Ale ja wiedziałam, że to nie dlatego Vince w taki sposób uciekł z pokoju. «??? Smutna cisza Na ulicy Maclusky pod jedynką ostatni obiad rodzinny przed wyjazdem mamy i taty przebiegał bardzo cicho. Aidan nie śpiewał, Vince nie opowiadał dowcipów ani nie jadł deseru. Była szarlotka z kremem, a on uwielbia szarlotkę z kremem. Myślę, że incydent z bułeczką za bardzo go przestraszył. Zacisk palców ciotki Marshy na nadgarstku Vince'a wyglądał całkiem solidnie. Aidan nadział na widelec brukselkę i zapytał ciotkę Mar-shę, czy brukselka jest takiej wielkości, jakjej kamienie. Nie jestem do końca pewna, co to takiego te kamienie żółciowe, ale wydaje mi się, że są zrobione z krwi i szkodliwe dla człowieka. W każdym razie wiedziałam, że Aidan nie powinien o nich wspominać. Tata roześmiał się, a mama powiedziała: - Nie zadawaj głupich pytań, Aidanie. - A potem dodała: - Przepraszam, Marsho, on nie chciał być niegrzeczny. Jest po prostu ciekawy. 28 Ciotka Marsha mruknęła: „Hm", i jadła dalej. Obiady w naszym domu są zwykłe bardzo hałaśliwe. To pora, kiedy relacjonujemy sobie wszystko, co wydarzyło się w ciągu dnia. Jeśli ktokolwiek z nas chce opowiedzieć, co mówił ktoś w szkole czy w sklepie, albo jak wywalił się na boisku, albo powtórzyć jakiś strasznie śmieszny kawał, obiad jest właśnie stosowną chwilą. Czasami wydaje się, że wszyscy próbują mówić naraz i tata musi wołać: „Spokojnie, ludzie, po kolei!" Zwykle jada z nami jeden lub dwóch Giannopoulosów. Wszystkie dzieciaki Giannopoulosów są hałaśliwe. Mówią, że muszą, bo jest ich tylu, że gdyby nie krzyczeli, nikt by im przy stole niczego nie podał ani nie śmiał się z żadnego ich dowcipu. Czasami obiad bywa cichy, kiedy mamy coś naprawdę pysznego - jak ryba z frytkami - i każdy jest zbyt zajęty jedzeniem, żeby dużo gadać. Ale dzisiaj to nie był jeden z tych wieczorów. Dzisiaj mieliśmy tylko kotlety z warzywami - i panowała cisza. Wyglądało na to, że ciotka Marsha wcale nie potrzebuje rozmawiać. Siedziała i po prostu przeżuwała swój kotlet. Może nie miała pojęcia, jakie hałaśliwe bywają zwykle obiady na Maclusky pod jedynką. Jeżeli w ogóle ktoś się odzywał, to mama. Mówiła o tym, że obecna zima jest naprawdę o wiele chłodniejsza niż poprzednie, i o tym, że ciągle jest pochmurno i że specjalnie nie popadało, i że czasami pojawia się trochę słońca, ale niezbyt wiele, i że zazwyczaj o tej porze roku bywa nieco bardziej wietrznie. Nigdy nie słyszałam, żeby mama aż tak interesowała się pogodą. 29 Tylko nie beze /rmie! Tej ostatniej nocy przed wyjazdem mamy i taty nie spałam najlepiej. Ciągle mi się coś śniło i budziłam się. Niektórych snów nie mogłam sobie dokładnie przypomnieć, zostawało po nich tylko wrażenie, ale był jeden, który udało mi się zapamiętać. Vince, Aidan i ja myśleliśmy, że umiemy latać. Zaczęliśmy się wdrapywać na dach naszego domu. I mieliśmy zamiar skoczyć. Kiedy dostaliśmy się na sam szczyt, czekała tam już na nas ciotka Marsha, wczepiona w komin. Złapała mnie za rękę i powiedziała: „Tylko nie beze mnie!", i wtedy się obudziłam. ??> Ostatnim razem, Wedy ciotka Marsha nas odwiedziła Ostatnim razem, kiedy ciotka Marsha nas odwiedziła, ugotowała dla wszystkich obiad i musieliśmy go zjeść, bo mama mówiła, że inaczej byłoby jej bardzo przykro. Mama przyszła do nas na huśtawki, gdzie się bawiliśmy, i powiedziała: - A teraz, dzieciaki, posłuchajcie. Ciocia Marsha przyrządza na dzisiejszy wieczór wyjątkowy obiad. Nie jestem pewna, co szykuje, ale pachnie to trochę inaczej niż jedzenie, do którego jesteście przyzwyczajeni. Chcę, żebyście byli grzeczni i wszystko ładnie zjedli, dobrze? Ze sposobu, wjaki mama to mówiła, zrozumieliśmy, że sprawa zapowiada się naprawdę kiepsko. I tak też było. Obiad okazał się straszny. Nie chciałam się dopytywać, ale myślę, że połknęłam rybie oko. Poczu- 30 łam, jak ześlizguje mi się w głąb gardła, zanim zdążyłam je odkaszlnąć, chociaż bardzo próbowałam. Dostaliśmy też pełno kapusty i kalafiora. A w deserze były otręby takie, jakie jada dziadek. Vince powiedział: - Hej, ciociu Marsho, wiesz, że w tym są otręby dziadka? Tata kopnął go pod stołem. To znaczy miał zamiar go kopnąć, ale trafił we mnie, więc ja kopnęłam Vince'a, jak w grze w głuchy telefon, kiedy musisz podać dalej. Vince zapytał: „Bo co?" na cały głos, chociaż wiedział, że nie powinien był mówić ciotce Marshy o otrębach dziadka. O Maj dłuższe trzy tygodnie Na ulicy Maclusky pod jedynką odbywało się ostatnie rodzinne śniadanie. Mama i tata krzątali się pośpiesznie, ciągle dopakowując różne rzeczy, więc nie mogli tak naprawdę usiąść przy stole i porozmawiać. Tata nie miał czasu na gotowanie jajek i przypalanie tostów, a mama zostawiła herbatę, żeby wystygła. Nigdy dotąd tego nie robiła. Tata zaproponował, żebyśmy pojechali na lotnisko naszym samochodem, bo jest większy i Mandy zmieści się z tyłu, ale ciotka Marsha oświadczyła, że nie byłoby jej wygodnie nim wracać, a poza tym psy nie powinny nawet wsiadać do samochodu i że raczej weźmie swój. Samochód ciotki Marshyjest o wiele porządniejszy od naszego. Nie znajdziecie tu na podłodze pustych butelek po soku pomarańczowym ani opakowań po chrupkach, ani psiej 31 sierści na tylnym siedzeniu, jak w naszym aucie. Samochód ciotki Marshy jest schludny, mały i tego samego pomarańczowego koloru, co jej szminka. Ciotka Marsha oznajmiła nam, że w jej wozie przy tylnych siedzeniach są tylko trzy pasy bezpieczeństwa, więc jedno dziecko musi zostać i poczekać u Giannopoulosów. Nie mieliśmy z Vince'em wątpliwości, że chodzi o któreś z nas dwojga. A ja wiedziałam, że kiedy mama i tata odlecą, powinnam się zająć Aidanem na wypadek, gdyby się bardzo zdenerwował. Jak wiadomo, oprócz rodziców to właśnie ja najlepiej potrafię sobie z nim radzić. - W porządku - powiedział Vince. - Zostanę. Łatwo możecie sobie wyobrazić, że nie był z tego powodu szczęśliwy. ' - Vinny, jesteś bohaterem - pochwaliła mama, chwytając go w objęcia. Vince'owi poczerwieniały oczy. - Chodź, odprowadzę cię. Mama wzięła go za rękę. Pozwolił jej na to, chociaż teraz Vince już nikomu nie daje się brać za rękę. Widok zaczerwienionych oczu Vince'a sprawił, że też zachciało mi się płakać. To przecież głupie. Chodziło jedynie o trzy tygodnie. Trzy tygodnie nic nie znaczą. To tylko tyle, ile trwa przerwa międzysemestralna. To tylko tydzień razy trzy. Nawet nie cały miesiąc! Mama i tata wrócą, zanim w ogóle zacznie się wrzesień. Ale to, co sobie mówiłam, nie miało żadnego znaczenia. Nagłe następne trzy tygodnie wydały mi się najdłuższymi trzema tygodniami świata. I poczułam się okropnie przygnębiona, widząc, jak mama trzyma Vince'a za rękę, a on się nie wyrywa, gdy tak szli razem z Mandy do sąsiedniego domu. 32 Wróciwszy od Giannopoulosów, mama wyglądała na zmartwioną. - Wszystko z nim w porządku - powiedziała do taty, kiedy wynosili walizki pod frontowe drzwi. - Stella poczęstowała go lodami i pozwoliła Mandy leżeć na kanapie. - Będzie dobrze - odparł tata, głaszcząc mamę po ramieniu. - Daj spokój, Sandy, wszystko będzie w porządku. Potrzebujemy tych wakacji. - Tata popatrzył na mnie. - Ty się tym tak nie przejmujesz, prawda, Tinę? Zaopiekujesz się chłopcami i będziesz dobra dla cioci Marshy, prawda, kochanie? Jakaś część we mnie chciała tupać, wrzeszczeć i powtarzać: „To niesprawiedliwe!", jak robi to Aidan, aleja mam jedenaście lat - dwanaście za trzy miesiące - i takie rzeczy są już poza mną. Wzięłam więc głęboki oddech i powiedziałam: - Pewnie, że tak, tato. ^S3 Jazda na lotnisko , Ciotka Marsha i tata usiedli na przednich fotelach, a ja i mama z tyłu, z Aidanem pomiędzy nami. - Wszyscy zapiąć pasy! - zakomenderowała ciotka Marsha, kiedy samochód ruszył z podjazdu. Jej głowa prawie dotykała sufitu, a pośladki wylewały się poza krawędzie fotela. Mama parę razy zapytała tatę, czy ma bilety, czy zapakowali przewodniki która będzie godzina, kiedy wylądują w Paryżu, a potem znowu zapadała cisza. Wiadomości w radiu 3 -Wizyta ciotki Marshy 33 były jedyną odrobinką ludzkiej mowy. Spikerka opowiadała o człowieku, który tak uwielbiał górskie wspinaczki, że próbował zejść z dachu najwyższego budynku w Sydney. Utknął w pół drogi, kiedy szorty zahaczyły mu się o jakiś występ. Musieli go ratować za pomocą helikoptera, a on płakał i powtarzał: „Ja naprawdę kocham się wspinać". Spikerka powiedziała, że trzeba go było leczyć z szoku. Myślę, że gdyby Vince był z nami, spodobałaby mu się ta historia. Jak dotąd tata i ciotka Marsha odnosili się do siebie nie najgorzej. Tata naprawdę się starał być uprzejmy i nie mówić: „Och, Marsha, dajże spokój", jak mu się to zwykle zdarzało. Ale kiedy znalazłeś się z obydwojgiem wjednym pokoju, nawet jeśli akurat się nie kłócili, nadal dawało się wyczuć między nimi niewidzialny strumień sporu, tak jakby hamowali się z całej siły, żeby nie rozpocząć walki. Myślę, że pod pewnymi względami byłoby łatwiej, gdyby po prostu zeszli sobie nawzajem z drogi. Teraz byli już tego bliscy. - Nie możesz jechać trochę szybciej, Marsho? - powiedział tata. - Zatrzymujesz cały ruch. - Dziękuję ci bardzo za radę, jadę wystarczająco szybko - odparła ciotka Marsha gniewnym tonem. - Marsha, jeździć zbyt wolno jest niemal tak samo niebezpiecznie, jak jeździć zbyt szybko, chyba wiesz o tym. - Ciii, kochanie - uspokajała mama. Był to jeden z tych przypadków, kiedy normalnie zaproponowałaby: „A co powiecie na filiżankę czegoś dobrego?", ale zdecydowanie nie mogła tego zrobić na tylnym siedzeniu samochodu ciotki Marshy, w połowie drogi na lotnisko. 34 - Nigdy nie miałam kraksy, Rob. A nie wydaje mi się, żebyś ty mógł to samo powiedzieć o sobie, prawda? Ciotka Marsha doskonale znała historię, jak to tata całkowicie skasował swój wóz. I przejechał psa. Pies nie zginął, ale stracił łapę. Tata do dziś ma z tego powodu wyrzuty sumienia. - Ależ Marsho, to było wieki temu. Aż trudno uwierzyć, że możesz wyciągać takie sprawy! - Twój styl jazdy nie zmienił się ani trochę, prawda? - Tamten wypadek nie miał nic wspólnego z moim stylem jazdy! Pies wybiegł mi przed samą maskę! - No cóż, gdybyś jechał nieco wolniej, ten biedak mógłby mieć nadal cztery łapy! - Marsha, to już totalna bzdura! - Tata naprawdę robił się zły. - Przestań, kochanie - odezwała się z tylnego siedzenia mama. - Dlaczego to ja mam przestać? Nie ja zaczynałem! -wściekał się tata. - Owszem, właśnie ty, Robercie. Krytykując mój sposób prowadzenia samochodu! - Nie krytykowałem twojego sposobu prowadzenia samochodu!, - Krytykowałeś! - Wcale nie! - Wcale tak! - Nie! Byli gorsi niż Vince i ja, kiedy nas poniesie. Nagle Aidan wybuchnął wielkim, mokrym, hałaśliwym Aidanowym rykiem. Musiałam zatkać rękami uszy, taki był głośny. 35 Myślę, że powstrzymywał się od płaczu, odkąd tata przekazał nam złe nowiny całe długie tygodnie temu. Teraz powetował to sobie, a nie zostało mu już wiele czasu, ponieważ byliśmy prawie na lotnisku. - Ads, kochanie, wszystko jest w porządku. Ciocia Mar-sha i tata wcale tak nie myślą. Tylko sobie żartują, prawda, Rob? Marsha? Kochacie się, prawda, Robercie i Marsho? W końcu jesteście rodzeństwem! Mama objęła Aidana i trzymała go za rękę. Chlipał jeszcze przez chwilę, ale wkrótce wszystko ucichło. Oprócz radia. Nadawało Jeśli odejdziesz, czy mogę pójść z tobą... do spółki z Aidanem, który przyłączył się, pociągając nosem i śpiewając cicho: „możemy zostać razem", dopóki ciotka Marsha nie wyłączyła odbiornika. Zazwyczaj wyprawy na lotnisko są zabawne. Fajnie wyjeżdżać po wujka Nedleya, który przylatuje aż z Darwin. Zawsze jest taki brązowy i wydaje się naprawdę zachwycony na nasz widok. Podnosi nas wysoko, przerzuca sobie przez ramię i mówi: „Dzieciaki, jesteście większe niż dar-wińskie wielbłądy!" Albo zabierać z lotniska Rinę i wujka Nate'a, kiedy wracają z Włoch. Rina pochodzi z Włoch i musi często tam jeździć, żeby zobaczyć się z mamą i tatą. Lubię patrzeć na tych wszystkich ludzi, którzy wracają do swoich rodzin. Czasami płaczą, ponieważ nie widzieli się od bardzo dawna, ale zwykle wyglądają po prostu na szczęśliwych. Jednak ta wyprawa na lotnisko w niczym nie przypominała poprzednich. Była okropna. 36 k^b> powiedzieć do widzenia - Do widzenia, mamo, do widzenia, tato! - powiedziałam. - Opiekuj się chłopcami, dobrze, kochanie? - szepnęła mi mama do ucha. - Tak, mamo - obiecałam. - Dobrze się bawcie. To ostatnie było najtrudniejsze do wyduszenia. W pewnym sensie chciałam, żeby bawili się okropnie. Miałam nadzieję, że będzie lało i że we wszystkich restauracjach zabraknie francuskiego pieczywa, i że we wszystkich ho- tełachjestjuż komplet, i że francuskie rogaliki są czerstwe, i że głupia wieża Eiffla, o której opowiadał mi tata, zawaliła się, i że nic nie zostało do oglądania w tym głupim, durnym Paryżu. Ale inna część mnie chciała, żeby się im udało. Ta inna część naprawdę miała nadzieję, że odnajdą swoja. głupią romantyczną miłość, nawet jeśli przez to tata miałby się zachowywać jak Gomez, a mama chichotać gorzej niż Tammy Nicks. Właściwie nie wiedziałam, która z tych dwóch Tin bierze górę. Wydawało mi się, że się siłują dokładnie w moim gardle i dlatego nie mogłam porządnie mówić. - Kocham cię, Tino - powiedział tata, wypuszczając mnie z objęć. Nie dałam rady mu odpowiedzieć. Walka w moim gardle była zbyt bolesna. Mam nadzieję, że tata wie, że naprawdę go kocham, ale wtedy po prostu nie mogłam tego wykrztusić. - No, dosyć tego dobrego! - Łatwo zgadnąć, kto to powiedział. - Czas wracać. Yincent czeka. 37 - Do widzenia, najmilsi, coś wam przywieziemy! Kochamy was! A potem zniknęli nam z oczu, kiedy dwuskrzydłowe drzwi zamknęły się za nimi. Przez chwilę, jedną króciutką chwilkę, staliśmy tam - ciotka Marsha, Aidan i ja - nie całkiem wiedząc, co robić. Zupełnie jak gdybyśmy byli w szoku, jakbyśmy pytali samych siebie: „Co się teraz stanie?" Był to krótki, króciutki moment. I może tylko ja go zauważyłam, bo jestem świetnym obserwatorem. Cała rodzina o tym wie. Kiedy coś się zgubi, mówią: „Zapytaj Tinę, ona będzie wiedziała, gdzie to się podziało!", bo mam takie bystre oko. Zwracam uwagę, gdzie ludzie zostawiają swoje rzeczy, zwracam uwagę, wjaki sposób mówią, co noszą, w jakim są nastroju i że coś się zmieniło. I teraz też zauważyłam tę króciutką chwilę, kiedy całkiem nie wiedzieliśmy, co dalej. - No, dzieci. Dosyć dąsów! Do samochodu! Jakjuż mówiłam, ta chwila nie trwała długo. Ciotka Marsha wypchnęła nas w stronę drzwi i dalej, z hali odlotów. - Pojadę z tyłu z Aidanem, ciociu Marsho. Będzie mu raźniej. - Nonsens, dziewczyno. Musisz przestać niańczyć swego braciszka. Jest już wystarczająco duży, żeby jechał sam. Prawda, Aidan? Aidan potrząsnął głową. Chciał, żebym z nim usiadła. - Nie mam nic przeciwko siedzeniu z tyłu, ciociu Marsho - powiedziałam. - Wiem, że ty nie masz, aleja mam. Aidan nie jest dzidziusiem. Usiądziesz na przednim fotelu i koniec dyskusji. - Pomarańczowe wargi ciotki Marshy zacisnęły się. 38 Zajęłam miejsce na przednim fotelu, tuż koło niej. Aidan usiadł z tyłu. Odwróciłam się i posłałam mu uśmiech. Był to najlepszy z moich pocieszających uśmiechów, ale jak mogłam stwierdzić po zaczerwienionych policzkach Aida-na, tym razem nie podziałał. Różożerne robak/ W drodze do domu nikt nie rozmawiał. Przynajmniej ciotka Marsha włączyła znowu radio. Aidan, wtórując piosenkarzowi, podśpiewywał cichutko: „Szybko, co tchu, już za kwadrans czwarta, kocham cię, moje złotko...", dopóki nie przestawiła kanału z muzyki na gadanie. Jakiś facet opowiadał o takich malutkich robaczkach, które latem atakują róże. Mówił, jak wygryzają dziurkę w płatku, a potem wypuszczają truciznę na jej brzegi, aż róża zaczyna powoli umierać. Ciotka Marsha wyglądała na bardziej przejętą niż kiedykolwiek, odkąd do nas przyjechała. Kiwała głową i mruczała: „Hmm" i „Ooch", jakby różożerne robaki były najbardziej pasjonującą sprawą, o jakiej w życiu słyszała. Ja wyglądałam przez okno i próbowałam liczyć drzewa, ale mijały nas zbyt szybko. Zauważyłam stado ptaków, unoszące się nad nami w kształcie wielkiej litery V Potem zaczęło padać, a ja zastanawiałam się, czyjeśli ptaki zmokną, to się przeziębią. Chciałam zapytać o to mamę, ale wtedy przypomniałam sobie, że to nie ona siedzi koło mnie, tylko ciotka Marsha, więc powróciłam do rozważania sprawy ptaków na własną rękę. 39 Kilka razy odwróciłam się, żeby sprawdzić, co z Aidanem. Policzki miał czerwone, ale dolna warga zachowywała się spokojnie. On też patrzył przez okno, jednak nie sądzę, żeby próbował coś liczyć. Jego buzia była zupełnie bez wyrazu. U Aidana czasami trudno jest stwierdzić, na co patrzy albo co myśli, ponieważ nosi takie grube szkła. Musi, ma kiepskie oczy. Nie przejmuje się okularami za bardzo. Tylko jeden jedyny raz, kiedy po raz pierwszy je założył, wyśmiewano się z niego w szkole. Tracey Denham i Mikę Hammer przezywali go Czworookim i Aidan wrócił do domu z płaczem. Następnego dnia poszłam do nich i powiedziałam, że jeśli jeszcze kiedykolwiek go tak nazwą, to ich zleję. Nigdy dotąd nikogo nie zlałam (tylko Vmce'a, jak ukradł mojego walkmana), ale zrobiłabym to, gdyby znowu dokuczali Aidanowi. Nie musiałam. Potem wszyscy byli już dla niego mili. *Z? Prezent od Mandy Kiedy przyjechaliśmy do domu, Mandy wybiegła nam pędem na spotkanie, niosąc coś w pysku. Lubiła witać nas prezentami, gdy skądś wracaliśmy bez niej. - A cóż ten pies ma w zębach? - zapytała ciotka Mar-sha, wygramoliwszy się z samochodu. - To jest prezent dla ciebie! - powiedziałam. Obydwoje z Aidanem roześmieliśmy się, a Mandy machała ogonem i biegała, zataczając koła. W końcu porzuciła swój dar u stóp ciotki Marshy. - Coś takiego! No nie! Wielkie nieba! -jęknęła ciotka Marsha. 40 Spojrzałam na podarunek, który Mandy upuściła jej pod nogi. W błocie leżały wielgaśne beżowe majtki. Nie były moje, nie były mamy i nie myślę, żeby były taty. Wyglądały na zbyt duże. Nagle domyśliłam się, czyje to galoty. - Wstrętny pies! - wrzasnęła ciotka Marsha. - Od tej chwili zostaje na dworze! - Ale ciociu Marsho - zaczęłam, podczas gdy Aidan podbiegł do Mandy i zasłonił rękami jej długie brązowe uszy, żeby nie słyszała - Mandy nie wiedziała, że to twoje... twoje... - Raptem stwierdziłam, że nie wiem, jak je nazwać. - Pewnie myślała, że to stare taty. Chciała ci po prostu dać prezent! - Nic mnie to nie obchodzi - oświadczyła ciotka Marsha, podnosząc majtki z błota. - Miejsce psa jest poza domem! Od dziś Mandy ma mieszkać na dworze! - Ale Mandy zawsze mieszkała w domu! - próbowałam dyskutować. - Tak długo, jak ja tu jestem, pies zostanie na dworze i koniec! Miałam ochotę zaproponować, żeby to może ona tak długo, jak tu jest, została na dworze. Byłam pewna, że ciotka Marsha zamierzała zrobić dokładnie to, co powiedziała, tak samo jak wtedy, kiedy zadecydowała, że musimy jechać na lotnisko jej samochodem, i jak wtedy, kiedy mówiła, że mam usiąść na przednim fotelu. Wiedziałam, że szykują się kłopoty z Vince'em. Chociaż Mandy była psem całej rodziny, w pewnym sensie należała bardziej do Vince'a niż do kogokolwiek innego. Sypiała na jego łóżku, to on zabierał ją na większość spacerów i najczęściej głaskał. To on karmił Mandy smakołykami 41 i najwięcej ją przytulał. Nie umiałam przewidzieć, co zrobi, kiedy usłyszy, że pies musi zostać na dworze. - A teraz wy dwoje do domu, a ja pójdę odebrać Vin-centa od Gia... Gian... Gi... - ciotka Marsha zacięła się przy ich nazwisku. Rzeczywiście z początku wydaje się zawiłe, ale kiedy się już raz to załapie, fantastycznie sieje powtarza. Uwielbiam wymawiać: „Giiaannnooppouu-looos". - Od Giannopoulosów - powiedział Aidan, pomagając jej wybrnąć z kłopotu. - Hmm! - Ciotka Marsha nie wydawała się specjalnie zainteresowana. - My pójdziemy po Vince'a - zaproponowałam. Naprawdę miałam ochotę zobaczyć Stellę i Leona, a wolałam też być tą osobą, która przekaże Vince'owi złe nowiny. I gołym okiem mogłam dostrzec, że Aidan potrzebuje uścisków Stelli. Myślałam, że ciotka Marsha będzie zadowolona, jeśli trochę posiedzimy u sąsiadów. Mama zwykle była. Mówiła, że dzięki temu ma szansę porobić coś w domu. Kiedy wracaliśmy, dom wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy go opuszczaliśmy. Wydaje mi się, że mama po prostu chciała mieć spokój i ciszę. Ale ciotka Marsha najwyraźniej wcale nie życzyła sobie, żebyśmy poszli. - Nie - powiedziała. -Wy dwoje do domu, a ja odbiorę Vincenta. Chcę poznać państwa Gia... Gia... - Giannopoulosów - dokończyliśmy z Aidanem chórem. - Do domu! Zaraz wracam. 42 crr^/^Kalendarz z Picassem Weszliśmy z Aidanem do domu i od razu narysowałam czerwony krzyżyk w okienku / sierpnia na moim kalendarzu z Picassem. Picasso to artysta, który przedstawiał świat tak, jak mu się podobało. Jeśli miał ochotę namalować damę z uchem na czubku głowy, jednym okiem i zielonymi włosami, to właśnie to robił i dlatego stał się sławny. Nie znam wielu sławnych malarzy, ale nawet gdybym znała, myślę, że Picasso i tak byłby moim ulubieńcem, bo u niego wszystko wygląda jak w moich snach. Na sierpniowej stronie kalendarza jest ptak, który niesie w dziobie piórko. Uwielbiam ten obraz, bo wydaje mi się, że niesie to piórko w prezencie, może dla jakiegoś innego ptaszka. Dostałam mój kalendarz od mamy na Boże Narodzenie i dotąd niczego w nim nie zaznaczyłam. Oprócz jednego czerwonego krzyżyka. Mam zamiar je stawiać każdego dnia, dopóki nie ma mamy i taty. Kiedy zbierze się dwadzieścia jeden krzyżyków, oni wrócą do domu. 5obota inna niż wszystkie Zwykle w sobotę rano chodzimy do Giannopoulosów pograć w piłkę nożną na ogromnym podwórku za ich domem. Właściwie bardziej przypomina ono park niż podwórko. Są tam wysokie drzewa, pagórek i ogródek warzywny. Stella krzyczy na nas, że depczemy jej cukinie, ale zdarza się to tylko wtedy, kiedy piłka wyleci nam na aut. Myślę, że Stella bardzo lubi dzieci, dlatego chce mieć 43 u siebie wszystkich swoich wnuków i nie ma nic przeciwko naszym wizytom. Powtarza, że się cieszy, że kiedy rodzice siedzą w pracy, jej chłopcy są z nią i Leonem, zamiast żeby gdzieś na ulicy ćpali albo wpędzali w kłopoty dziewczyny z deptaka. Nick, najstarszy dzieciak Giannopoulo-sów, fna dopiero trzynaście lat. Wydaje mi się, że to chyba za mało, żeby wpędzać w kłopoty dziewczyny z deptaka, ale Stella denerwuje się o takie rzeczy. To dlatego, że jest ze starego pokolenia. Czasami zabieram ze sobą Mish, żeby się z nami pobawiła. Mish to moja najlepsza przyjaciółka, a poza tym też uwielbia piłkę nożną. Naprawdę świetnie gra. Jedyny z nią problem to to, że jest mała i trochę się przewraca. Ale nigdy się tym specjalnie nie przejmuje. Po prostu od razu zrywa się z ziemi i wrzeszczy: „Karny!" Wiedziałam, że w tę sobotę nie mogę zaprosić Mish. Miałam uczucie, że ciotka Marsha narobiłaby z tego powodu zamieszania, chociaż Mish jest zwykle bardzo grzeczna (może tylko oprócz momentów, kiedy gramy i ktoś uderzy piłkę ręką). U Giannopoulosów zwykle jest jeszcze kilku kuzynów oraz wuj Pavlos. Stella mówiła mi, że żona wuja Pavlosa piętnaście lat temu uciekła z mechanikiem, więc w czasie weekendów wuj chce mieć towarzystwo. Czasami jest nas naprawdę spora banda. Dzielimy się na dwie drużyny i ustawiamy bramki z tyczek zabranych z warzywniaka. Zdarza się, że gramy, aż zrobi się prawie ciemno i Leo woła: „Ella na famę, pethial" Tak się mówi po grecku: „Do domu, na obiad". My też zostajemy na obiedzie. Jeśli próbujemy odejść, Stella łapie nas i mówi: „Oxi, prepi na kathisete". To 44 znaczy: „Nie, musicie zostać i z nami zjeść". Potem dzwoni do mamy, żeby zapytać, czy możemy, i oczywiście, że możemy. - Aidanie, co chcesz teraz robić? - zapytałam, kiedy rozejrzeliśmy się po pustym domu. - Komiksy - odparł. Aidan uwielbia komiksy. Ma całą kolekcję Upiora, wszystkie odcinki Spidermana i Simpsonów, serię Star Trek, Gwiezdne wojny i Archiego, a nawet kilka numerów Betty i Veroniki, jedyne, które ja lubię. Kiedy Aidan czyta komiksy, porusza powoli ustami i nie słyszy, jak się do niego mówi. Jeszcze inna dziwna rzecz z Aidanem to to, że zna słowa wszystkich piosenek. Kocha stację Klasyczne Przeboje FM. Rodzice uważają, że Aidan ma talent. Oni zwykle znają jedynie kilka pierwszych słów. Mama, szykując obiad, zaczyna: „Do widzenia, Normo Jean", a zaraz Aidan, nawet nie odrywając wzroku od swego komiksu, podchwytuje: „Nigdy cię do końca nie poznałem". Za każdym razem, kiedy to robi, mama o mało się nie przewraca. Nie może uwierzyć, że on potrafi to wszystko zapamiętać. Dlatego uważa, że Aidan ma talent. Przypuszczam, że on jest naprawdę zdolny na swój własny komiksowo-piosenkowy sposób. Aidan powędrował na górę do swego pokoju, a ja czekałam na powrót Vince'a. Wkrótce usłyszałam ich, jak wchodzą przez frontowe drzwi. Vince wpadł do holu i pognał schodami do siebie. Nawet na mnie nie spojrzał. Ufff. Mandy musiała próbować dostać się do środka. Poszłam na górę, do sypialni chłopców. Vince leżał z twarzą ukrytą w poduszce. 45 - Hej, Vince - powiedziałam. Nie odezwał się. Usiadłam na brzegu łóżka. - Vince? - powtórzyłam. Nadal cisza. - Daj spokój, Mandy uwielbia być w ogrodzie. Może da się jej zanosić na noc do budy butelkę z ciepłą wodą... - Nie! - mruknął Vince w poduszkę. Mogłabym przysiąc, że płacze. On naprawdę kocha Mandy. Moczył się w łóżko, dopóki mama i tata nie pozwolili, żeby Mandy u niego sypiała. - Przestań, wszystko będzie dobrze. Może... może spróbuję jeszcze raz poprosić ciotkę Marshę. Może tylko wściekła się przez te gacie w błocie... - Nienawidzę ciotki Marshy! - oświadczył Vince, cały spłakany i wciśnięty w poduszkę, jak mała furia. Chociaż tak łatwo mogłam powiedzieć: „Ja też. Nienawidzę jej nawet jeszcze bardziej niż ty", wiedziałam, że muszę powtarzać, że ona jest w porządku. Tak tojuż bywa, kiedy się jest najstarszą. Są pewne rzeczy, które człowiek powinien robić. - Ciotka Marsha po prostu nie ma pojęcia, jak bardzo kochasz Mandy, i tyle. Może w Canberrze wszystkie psy mieszkają na dworze... Vince nie odpowiadał. Nie wiedziałam, co do niego mówić, żeby się poczuł lepiej. - Jak było u Giannopoulosów? - spróbowałam. - Grają w nogę? Nic. - Vince? Daj spokój. Odezwij się do mnie. Graliście w nogę? Nadal nic. Myślałam przez chwilę, aż wpadłam na dobry pomysł. 46 - Chcesz ze mną pograć? - Co? Nareszcie. - Chcesz ze mną pograć w nogę? - Gdzie? - W ogródku za domem. - Za mały. - Wcale nie! — stwierdziłam, chociaż wiedziałam, że to będzie raczej gra w sąuasha. Mama i tata nie uważali naszego ogrodu za wystarczająco duży nawet na trampolinę. Mówili, że jeśli ją tam postawią, nie zostanie miejsca na ruszt i urządzenie pikniku, i mama bala się, że któreś z nas wybije sobie zęby, więc nie była bardzo zapalona do tego pomysłu. A wielka szkoda, bo naprawdę marzyliśmy o trampolinie. Najlepsza rzecz w naszym ogrodzie to domek na drzewie. Domek na drzewie Wujek Nedley i tata wybudowali go w dniu urodzin królowej. W dniu urodzin królowej wszyscy mają wolne, więc weekend trwa trzy dni zamiast dwóch. Wujek Nedley wciąż powtarzał: - No, jednak królowa na coś się przydaje. - A potem śmiał się i dalej walił młotkiem. Nasz domek na drzewie nie jest kwadratowy, zgrabny i łatwy do zdobycia, jak domek Aitkenów z naprzeciwka. I właśnie dlatego wydaje się taki fantastyczny - ma kształt wykrzywionego trójkąta i pięterko. W środku znajdują się 47 półeczki i zlew, i naprawdę trudno jest się tam dostać. Trzeba się nauczyć wyginać wśród gałęzi, wiedzieć, w którym miejscu w drabinie brakuje szczebla. A kiedy już się znalazłeś na samym jej czubku, sięgnąć do konaru po lewej stronie, tego z dzwoneczkami-motyłkami (powiesiłyśmy je tam z Mish, żeby mieć muzykę), oprzeć stopę na gałęzi po prawej i podciągnąć się do domku. Pewnie to całe szczęście, że mama nigdy nie próbowała do nas wejść, bo nie wiem, czy byłaby zachwycona tym ostatnim kawałkiem, gdzie drabina się kończy. Kiedy robi się naprawdę wietrznie, domek na drzewie się chybocze. To takjakby znaleźć się w łodzi na wzburzonym morzu. Udajemy, że jesteśmy piratami, i sadzamy Aidana na pięterku, na bocianim gnieździe (nie chodzi o prawdziwe bocianie gniazdo, w którym mieszka żywy bocian, tylko o to małe miejsce do obserwacji, wysoko na maszcie pirackiego statku. Piraci tam siedzą, patrzą na morze i kiedy dostrzegą w oddali wyspę, krzyczą: „Ahoj, ziemia na horyzoncie!"). Nasz domek też jest wysoko. Naprawdę wysoko. Wyżej niż jakikolwiek inny domek na drzewie z tych, które widziałam. To przez wujka Nedleya. Bo powtarzał tacie: - Co ty, Rob, to ma być dla dzieciaków frajda. Dawaj wyżej! Aidan, który jest największym mistrzem wspinaczki w całej rodzinie (głównie dlatego, że ani odrobinę nie boi się wysokości), lubi przesiadywać w domku na drzewie razem z Chrisem Giannopoulosem. Wymieniają się tam komiksami i wołają: „Hasło?", kiedy ktoś próbuje się dostać na górę. To naprawdę irytujące, bo jeżeli się nie zna 48 hasła, a oczywiście nikt go nigdy nie zna, mogą krzyknąć: „Precz stąd, wrogu!", i obrzucić cię skórkami pomarańczy. Vince wspina się do domku samotnie, gdy tylko wpakuje się w jakieś duże kłopoty z rodzicami. Dąsa się, aż nadchodzi pora obiadu i mama zawoła ze sto razy: „Vinny, złaź, już obiad!" Zawsze schodzi na dół, ale dopiero, kiedy mama zagrozi: „Jeśli natychmiast nie zejdziesz, poślę po ciebie ojca!" Wszyscy wiemy, że nie ma mowy, żeby tata wspiął się na górę i dopadł Vinny'ego, ale to znak, że mama doszła do granic cierpliwości. My z Mish lubimy wdrapywać się do domku, gadać tam sobie na osobności i chichotać do upadłego bez ryzyka kłopotów. Z Vince'em i wujkiem Nedleyem zrobiliśmy nawet coś w rodzaju uprzęży ze starej liny przeładunkowej ojca, żeby móc windować na drzewo Mandy i potem spuszczać ją na dół. Nasi rodzice sprzedają w swoim sklepie siano dzieciakom z Baywood, które są takimi szczęściarzami, że mają własne kucyki, i przedtem ta lina służyła do ściągania bel siana z ciężarówki, żeby tata nie musiał nadwerężać sobie pleców. Ciągnie się za jej koniec i Mandy powoli posuwa się wśród gałęzi w górę do tego, kto czeka w domku, gotów wtaszczyć ją do środka. Lina ma zrobiony „zaczep bezpieczeństwa", taki, jakich używają alpiniści, żeby nie spaść, kiedy spuszczają się po naprawdę stromej ścianie skalnej. Nawet gdyby osoba na dole puściła swój koniec sznura, Mandy nie runęłaby na ziemię. Całe urządzenie by się zablokowało i wisiałaby w powietrzu, czekając, aż znowu zaczniemy ją wciągać. Mandy jest labradorem, a labradory bywają naprawdę bardzo duże. Nasz jest ogromny, prawdopodobnie przez 4 - Wizyta ciotki Marshy 49 te wszystkie resztki tostów, ogryzki jabłek i kości z kotletów schabowych, którymi Vince ją karmi, więc cała konstrukcja musi być obszerna i mocna. Wujek Nedley pomógł nam ją zamontować na drzewie. Mandy lubi być w domku i nigdy nie robi zamieszania, kiedy Vince pakuje ją w uprząż. Nazwaliśmy to urządzenie Windą Mandy. Mama nie zgodziła się, żebyśmyjej używali, bo uznała, że to niebezpieczne, i wściekła się na tatę, a tata powiedział, że to był wyłącznie pomysł wujka Nedleya. Zabawa zamiast pracy w ogrodzie. - Tylko ty i ja to za mało zawodników- powiedział Vince. - Weźmiemy też Mandy! I Aidana. Chodź, Vinny, to nie będzie porządna gra jak u Giannopoulosów, ale zawsze coś. No chodź. - Złapałam go za rękę i ściągnęłam z łóżka. - Ścigamy się! - Nagle Vince był znowu sobą i już pędził po schodach na dół. - Ads! - krzyknęłam do Aidana, który w bawialni na podłodze czytał komiksy. - A dokąd to, młoda damo? - Ciotka Marsha wyjrzała z kuchni, opasana w talii fartuchem. - My... my właśnie... - Zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Byłam pewna, że ciotka Marsha nie pozwoli nam zagrać w nogę. Wymyśli jakiś powód, dlaczego nie możemy, prawdopodobnie, że na dworze jest trochę mokro i pochmurno, i cały dzień będziemy musieli siedzieć w domu. - Chcemy. .. chcemy tylko... - Utknęłam na dobre. 50 - Chcemy popracować w ogrodzie! - oznajmił Vince. - Zawsze to robimy w soboty, prawda, Tinę? - Tak, w każdą sobotę - przytaknęłam. - Popracować w ogrodzie... hmm. -Wcale nie byłam pewna, czy się uda. - No cóż, więc Sandy i Rob uczą was jednak czegoś pożytecznego. Zmykajcie. I nie zmarznijcie. Piekę figowe biskwity na później. Uważam, że to ważne, żeby stale pielić... - Ciotka Marsha powędrowała z powrotem do kuchni. Wybiegliśmy z Aidanem i Vince'em na dwór. Vince wyciągnął z szopy piłkę, a ja ustawiłam bramki wzdłuż bocznej ściany domu. W ten sposób, żeby ciotka Marsha nie mogła zobaczyć, że wcale nie pracujemy, tylko gramy w nogę. Mandy i ja przeciw Aidanowi i Vince'owi. Chyba nie spodziewaliśmy się aż tak dobrej zabawy. Graliśmy zupełnie jak u Giannopoulosów, jak podczas prawdziwego meczu. Kiedy biegaliśmy, biegaliśmy naprawdę. Kiedy strzelaliśmy, strzelaliśmy z całej siły. Zupełnie jakbyśmy byli tak wściekli na piłkę, że chcielibyśmy ją kopać przez całą drogę do Canberry Czasem Mandy uciekała z piłką, co wstrzymywało mecz i przyprawiało nas o atak śmiechu, ale tylko na chwilę, zanim nie wydostaliśmy zguby spomiędzy psich zębów i nie wróciliśmy do gry. Kiedy tylko piłka leciała gdzieś w pobliże kuchennego okna, skąd można nas było zobaczyć, Vince szedł po nią, niosąc wysoko łopatę na wypadek, gdyby ciotka Marsha wyjrzała na dwór, co Aidana i mnie śmieszyło do rozpuku. - Dzieci! - Usłyszeliśmy, jak ciotka Marsha woła z kuchni. Znowu tym swoim tonem królowej. - Figowe biskwi-ty! 51 Zanim nadeszła pora powrotu do domu, byliśmyjuż całkiem zgrzani, spragnieni i przemoczeni. Nawet nie zauważyliśmy, że zaczęło padać. Tak to już jest z tą piłką nożną. m GdziejestVince? Wieczorem, kiedy poszłam powiedzieć dobranoc moim braciom, Vince'a nie było w łóżku. Zastałam tylko Aida-na, który na górnym pięterku czytał Niesamowite tajemnice Archiego. - Aidan - zaczęłam - gdzie jest Vince? - Aidan nie odpowiedział. Dalej czytał swój komiks. -Aidan! Gdzie jest Vince? - Nadał cisza. Wyrwałam mu komiks z ręki. -Jeżeli mi nie powiesz, gdzie on jest, podrę ci to na kawałki! - Niee! - zajęczał Aidan. - Dobra, więc gdzie on jest? - Nie mogę powiedzieć. - Co znaczy, że nie możesz powiedzieć? Dlaczego nie możesz? - Bo obiecałem. - Co obiecałeś? - Obiecałem na braterstwo krwi. - Aidan, teraz kiedy mama i tata wyjechali, ja się wami opiekuję. Musisz mi powiedzieć, gdzie jest Vince! Nic na to nie poradzę, że się denerwuję. - Dobra, mogę ci powiedzieć, że jest na dworze - oznajmił Aidan. - Na dworze? A co on robi na dworze? - Nie mogę powiedzieć. 52 - Możesz, Aidanie. - Ale zawarliśmy braterstwo krwi. Jeśli się wygadam, jeden z nas mógłby umrzeć. -Wyglądał na naprawdę przestraszonego. - W porządku, Aidanie. Wyjdę na dwór i sama go poszukam, tak będzie dobrze? - Chyba tak... Przepraszam... Minęłam na palcach pokój mamy i taty, w którym spała ciotka Marsha, zbiegłam na dół i wyszłam kuchennymi drzwiami do ogrodu. Noc była naprawdę zimna. Co ja powiem rodzicom, jeśli coś mu się stało? Ogród wypełniały różne dźwięki. Musiałam sobie powtarzać, że to tylko wiatr i oposy, a nie duch z długimi, białymi palcami, taki jak ten, którego od małego strasznie się bałam. - Vince! - zawołałam. - Vince! - Zero odpowiedzi. Powędrowałam do szopy na końcu ogrodu i otworzyłam skrzypiące metalowe drzwi. - Vince? Jesteś tam? - Przela-złam przez starą kanapę i trzy bele siana, koło pudeł z butelkami, gazetami i sprzętem wędkarskim taty. - Vince? Vince, wyłaź, jeśli tu jesteś! Mandy podeszła z tyłu i polizała mnie w rękę. - Mandy! I nagle już wiedziałam, gdzie jest Vince. Wybiegłam z szopy i pognałam do niebieskiej drewnianej budy, tej, którą zbudował dla Mandy nasz dziadziuś. - Vince? - Schyliłam się i zajrzałam do środka. - Co? - odpowiedział gderliwym tonem Vince. Leżał zwinięty w kłębek w śpiworze. - Co ty tutaj robisz? , - Śpię z Mandy. 53 - Nie możesz! Zamarzniesz! - Nie. To ocieplany śpiwór taty. Wziąłem go sobie z jego szafki. Zostaję tutaj. - Vince, daj spokój, to idiotyczne. - Wleź do mnie, do środka. - Vince, proszę cię, wyjdź. Jutro znowu zapytam o Man-dy. - Ja już próbowałem. Powiedziała, że nie. Będę tu sypiał, aż wrócą mama i tata i pozwolą wpuścić Mandy do domu. Vince mówił równie stanowczo, jak ciotka Marsha, kiedy zabroniła wpuszczać Mandy. Pomyślałam, że może powinnam pójść po Aidana. We dwoje moglibyśmy mu towarzyszyć. Ale buda już wyglądała na przepełnioną. Nie byłam pewna, co zrobić. Nie mogłam nic powiedzieć ciotce Marshy. Wściekłaby się. Doszłam do wniosku, że nic się nie staniejeśli Vince'owi będzie dostatecznie ciepło. I mogę przyjść po niego rano, zanim ktokolwiek się obudzi. - W porządku, przyniosę ci butelkę z ciepłą wodą i jeszcze jeden koc. - Dobra. Możesz też wziąć poduszkę? Powędrowałam z powrotem do domu i zabrałam z góry wszystko, co trzeba. Szczęśliwie ciotka Marsha była u siebie. Nie wiem, jak bym się jej tłumaczyła, gdyby wyjrzała z pokoju. Kiedy zaniosłam Vince'owi rzeczy do spania, nastawiłam budzenie na szóstą, żebym rano mogła pójść i go przyprowadzić. Potem udałam się do pokoju Aidana i usiadłam na brzegu łóżka. - Znalazłaś go? - zapytał Aidan. 54 - Taaak, znalazłam - odpowiedziałam. - Hej, Ads - zaczęłam po chwili - myślisz, że to w porządku, że pozwoliłam Vinny'emu zostać z Mandy? Wiem, że Aidan ma tylko siedem lat, ale był jedyną osobą, którą mogłam zapytać. Nie zamierzałam przecież z tym iść do ciotki Marshy. Aidan milczał przez sekundę, po czym powiedział: - Dałaś mu ocieplany śpiwór taty? Ten, który kupił na wypadek, gdyby miał kiedyś biwakować w śniegu? - Tak - odparłam. - To myślę, że wszystko w porządku. Mandy bardzo kocha Vince'a. - Wiem. - Chyba dobrze by było, gdybyś spała tutaj, w łóżku Vinny'ego... Myślę, że Aidan po prostu nie chciał zostać sam. Ja zresztą też. - Dobry pomysł, Ads - odpowiedziałam. Poranek z kreskówka/T»/ Zerwałam Vince'a o szóstej, żeby wrócił do łóżka. Twierdził, że spał jak kamień. Przejął to powiedzonko od taty. - Vince, następnym razem masz wziąć budzik i sam się obudzić. Ja nie mogę robić tego co rano - powiedziałam mu. Czułam się zmęczona i zirytowana. - Ajak nie, to już ciotka Marsha zmusi cię do spania w domu. Rozumiesz? - Jasne, szefie - odparł Vince, skradając się do swego łóżka. 55 Czasami Vince działa na mnie tak, że mam mu ochotę podokuczać. Ale nie tamtego ranka. Wyglądał na strasznie zmordowanego. Ciekawe, jak naprawdę śpią kamienie. Czy coś czują, coś im się śni, chrapią i przetaczają się na drugi bok w swoich kamiennych łóżkach? To właśnie cała ja. Zawsze zastanawiam się nad wieloma zabawnymi rzeczami. Mogę tak siedzieć godzinami i po prostu rozmyślać. Pani Stills nazywa to snami najawie i dostaje szału, kiedy tak robię. Nie wie, że zastanawiam się nad ważnymi sprawami i być może wynajduję właśnie odpowiedzi na pytania wagi międzynarodowej, jak na przykład, czy kamienie sypiają albo czy kocyk ze śniegu by grzał, albo która jest teraz godzina w Paryżu. Niedzielne poranki są u nas zawsze porankami kreskówek. Mama i tata śpią, a my siedzimy w piżamach, rozkręcamy kaloryfery na pełny regulator, bierzemy sobie do miseczek płatki zbożowe, dmuchany ryż, mleko i cukier, i zjadamy to wszystko, oglądając kreskówki i Dancemmę. Ja i Vince jesteśmy już za starzy na Dancemmę, ale Aidan lubi piosenki i kocha się w Cathleen, jednej dziewczynie z tego programu, więc czasem się na to godzimy. I przyłączamy się do tańców (żeby tylko Aidan był zadowolony). Rodzice doskonale wiedzą, że łamiemy zasadę „żadnej- telewizji-przed-południem", ale nie mają nic przeciwko temu, bo jest przecież niedziela. To zupełnie tak, jakbyśmy się budzili, zanim cały dom się ocknie, i świetnie się bawili w tym uśpionym świecie. Nikt nam niczego nie każe ani nie zabrania i można sobie wsypać do ryżu tyle cukru, ile dusza zapragnie. Właśnie nieśliśmy swoje miseczki do bawialni, kiedy pojawiła się ciotka Marsha, ubrana w limonkowo-czarny 56 dres. Twarz miała czerwoną, jakby dopiero co biegała, a mimo to jej fryzura nadal przypominała duży koszyk. Mogłoby się wydawać, że takie coś na głowie utrudnia bieganie. Żeby utrzymać wszystkie włosy na miejscu, trzeba chyba używać specjalnego kleju, specjalnego supermoc-nego kleju do włosów w aerozolu... - Wielkie nieba, dzieci! Niedzielny ranek i włączony telewizor! To, że rodziców nie ma w domu, nie znaczy, że myszy mogą tańcować! - powiedziała ciotka Marsha śpiewnym głosem. Uśmiechała się. Bieganie musiało wprawić ją w dobry nastrój. - Zawsze w niedzielę rano oglądamy telewizję. Kiedy mama i tata śpią - wyjaśnił Aidan. Zbliżała się pora Dance-ramy i pewnie się bał, że może przegapić Cathleen. - To zwykłe oszukaństwo, nie uważasz, Aidan? Oglądać telewizję za ich plecami? Aidan milczał. Wcale nie chciał, żebyśmy wyszli na oszukańców. Usiłował właśnie wyjaśnić, że to całkiem w porządku, że oglądaliśmy telewizję w niedzielę rano, tylko jakoś niezręcznie mu się powiedziało. - Aidan miał na myśli... - Nie ma co sobie zawracać głowy tym, co Aidan miał na myśli, Bettino! Proszę natychmiast wyłączyć telewizor! - Ale ciociu Marsho - znowu spróbowałam. Głównie ze względu na Aidana. Ja czytałam Lwa, czarownicę i starą szafę, a Vince pewnie byłby całkiem zadowolony, grając w Nintendo, ale Aidan naprawdę lubi Cathleen i filmy rysunkowe. Pewnie kiedy patrzy na kreskówki, to tak, jakby ożyły wszystkie jego komiksy. 57 - Dosyć! Proszę wyłączyć! Aidan podniósł się wolno i bez słowa zgasił telewizor. To zaniepokoiło mnie bardziej, niż gdyby -jak oczekiwałam - zaczął wrzeszczeć do upadłego. Potem wyszedł z pokoju i powędrował na górę. Powoli, bez słowa. Ciotka Marsha odprowadziła go wzrokiem. Również wyglądała na zdziwioną. - Aidan wie, że łatwiej jest po prostu zrobić to, co mu kazano - odezwała się po chwili. - A teraz, dzieci, proszę ubrać się do wyjścia. I zawołać swego młodszego brata. Pobawimy się w ogrodzie w różne gry. Dzieci w szpitalu naprawdę je lubiły. To wspaniałe ćwiczenia. Spojrzałam na Vince'a. Przez krótką chwilę myślałam, że obydwoje wybuchniemy śmiechem, i gdyby sprawy nie przedstawiały się tak okropnie, może tak by się stało. - Chodź się przebrać - powiedziałam. Vince nadal siedział tam, gdzie siedział. Przez moment myślałam, że w ogóle nie ma zamiaru się ruszyć. Popatrzyłam na niego i powiedziałam w myśli najdłuższe, jakie tylko zdołałam: „Proooooszę". Vince podniósł się i wszedł po schodach na górę. Zabawy z baronową na świeżym powietrzu - Bettino, łap! Ciotka Marsha rzuciła do mnie czerwoną kauczukową piłeczkę, którą najwyraźniej specjalnie przywiozła z Can-berry. Przypomniała mi się baronowa z Dźwięków muzyki 58 (mojego ulubionego filmu). Ten kawałek, kiedy Maria wraca do opactwa, a baronowa próbuje zaprzyjaźnić się z dzieciakami. Zmusza je, żeby ustawiły się w koło, i rzuca do nich piłkę, a one wszystkie wyglądają na znudzone i smutne, bo tak bardzo tęsknią za Marią. Tyle tylko, że ciotka Marsha była o wiele większa od baronowej i że baronowa była ładna. Złapałam piłeczkę i rzuciłam naprawdę mocno i wysoko nad głową Vince'a. - Łap, Vince! - krzyknęłam. - Bettino, nie rzucaj tak mocno! Vince w żaden sposób nie mógł jej złapać! - upomniała mnie ciotka Marsha. - Łap, Aidanie! Vince z całej siły cisnął piłką wAidana. Uderzyła go w twarz. Normalnie Vince nigdy by tak nie zrobił. Wiemy, że z Aidanem trzeba trochę uważać, bo jest mniejszy niż my, nosi okulary i za dobrze nie widzi. Aidan zaczął płakać. Podbiegłam sprawdzić mu nos i oczy. Wszystko było w porządku. Piłka strąciła okulary, ale się nie potłukły. Jednak Aidan wyglądał na strasznie zdenerwowanego. - Odsuń się, Bettino! Daj mi go obejrzeć! - zagrzmiała ciotka Marsha, spiesząc w naszym kierunku. Wtedy Aidan naprawdę zaczął płakać. - No już, cofnij się, Bettino. Daj mi zobaczyć jego twarz. Mógł sobie złamać nos! - Nie złamał, ciociu Marsho. Nic mu nie jest. Po prostu się przestraszył, on... - próbowałam jej powiedzieć. - Bettino, przez ponad czterdzieści lat byłam pielęgniarką! A teraz cofnij się! Aidan lubił tylko kilka osób i kilka rzeczy. Lubił swoje komiksy i śpiewanie, lubił Chrisa Giannopoulosa, który 59 urodził się dokładnie tego samego dnia co on, lubił Cath-leen z Danceramy, domek na drzewie, radio i lubił Vince'a, i mnie, i mamę, i tatę. Wielu spośród pozostałych ludzi i rzeczy nie lubił ani trochę. To właśnie cały Aidan. Nie sposób go było zmienić. Widziałam, że mama czasem próbuje, ale nigdy się jej nie udało. Starała się coś zrobić, żeby miał więcej kolegów w szkole. Zapraszała te dzieciaki, a Aidan je kompletnie ignorował. Próbowała go namówić do czytania czegoś oprócz komiksów, i to mu się też nie podobało. Rysował na książkach obrazki. - Pokaż mi twarz, Aidanie. Możesz mieć złamany nos! - Aidan usiłował się wyrwać. - Aidanie, nie ruszaj się! Ciotka Marsha przytrzymała go całkiem niezłym, na oko silnym chwytem. Podejrzewam, że miała sporą praktykę w szpitalu, kiedy dzieciaki nie chciały przyjąć lekarstw albo dać sobie wbić igły w siedzenie. - Nic mu nie jest, ciociu Marsho... naprawdę. - To był Vince. Wiedział równie dobrze jak ja, że ciotka Marsha tylko pogorszy sprawę. - Sama mogę to stwierdzić! - warknęła, a Aidan wił się wjej ramionach. Teraz już wył na cały regulator. I nagle zrobił coś, czego nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Można by spokojnie uznać, że stało się to przez przypadek, i tak właśnie potem mówiłam. Ale to, co wykonał Aidan, nie było żadnym przypadkiem. Tak mocno, jak tylko potrafił, kopnął ciotkę Marshę w nogę, tuż pod kolanem. To ją najwyraźniej zaskoczyło. Był widać lepszym piłkarzem niż dzieciaki w szpitalu - niektórzy mieli pewnie chore nogi, więc musieli leżeć spokojnie. Wymierzył jej naprawdę mocnego kopniaka. 60 Ciotka Marsha wrzasnęła i puściła Aidana. Mandy zaczęła piszczeć i lizać wszystkich w zgięciach kolan. Tak się zawsze zachowuje, kiedy podejrzewa, że kogoś czekają kłopoty. Od razu przeprasza, na wypadek gdyby to miała być ona. Kędy tylko ciotka Marsha go wypuściła, Aidan popędził do domu. Chciałam pobiec za nim, ale nie sądziłam, żeby właśnie to należało w tym momencie zrobić. Najpierw musiałam się upewnić, czy ciotce Marshy nic nie jest. - Boli cię noga, ciociu? Dobrze się czujesz? - To dziecko mnie kopnęło! Mały potwór! Właściwe i niewłaściwe Kiedy byłam bardzo mała, nie myślałam specjalnie o tym, co jest właściwe, a co nie. Po prostu postępowałam tak, jak chciałam, i mama albo tata mówili mi, czy to źle, czy dobrze.. Kiedy podrosłam, już sama wiedziałam, co należało robić, a czego nie należało. Należało nakrywać do stołu, sprzątać swój pokój, siedzieć cicho w klasie i nie dokuczać Vince'owi. Nie należało zostawiać skórek od banana pod łóżkiem, chichotać z Mish podczas lekcji, biegać tam i z powrotem między półkami w supermarkecie, przewracać puszek z zupą i dokuczać Vince'owi. Teraz, kiedy mam jedenaście lat, wiem, że są rzeczy właściwe i niewłaściwe, i jeszcze takie, co do których nie jestem pewna. Ale o te zawsze mogę zapytać mamę i tatę. - Mamo, czy muszę zaprosić na urodziny Tracę Aitken, jeśli ona nie pozwala mi w szkole używać swoich podręczników? 61 - Tato, czy powinnam powiedzieć pani Stills, że widziałam, jak Tim Henshaw ukradł kredę i napisał na ścieżce „pedał"? Myślę, że to właśnie jedna z takich sytuacji. Powinnam pobiec do domu i zająć się Aidanem czy zostać na dworze i być miłą dla ciotki Marshy? A mamy i taty nie było w pobliżu, żeby się zapytać. Trudne w podobnych przypadkach bywa to, że zwykle jest coś, co naprawdę chcielibyście zrobić (odkrzyknąć ciotce Marshy: „To ty jesteś potworem!", i kopnąć ją równie mocno w drugą nogę), ale jednocześnie wiadomo, jak rzeczywiście należy się zachować. Na przykład, zostawić w spokoju Aidana, żeby sam się sobą zajął, i sprawdzić, czy ciotce Marshy nic się nie stało. - Dobrze się czujesz, ciociu Marsho? Aidan nie chciał... Ciotka Marsha rozcierała nogę. Kędy podniosła na mnie wzrok, wyglądała na smutną. Tego się nie spodziewałam. Wiedziałam, dlaczego Aidan ją kopnął. Mimo wszystko szkoda, że to zrobił. Poczułam się skołowana. Spojrzałam na Vince'a. Po prostu sobie stał. Nie sprawiał wrażenia ani odrobinę bardziej pewnego niż ja. Ale to ja miałam jedenaście lat. To ja musiałam wiedzieć, co dalej. - Vince, idź pogadać z Aidanem - powiedziałam. - Ciociu Marsho, nie potrzebujesz na nogę bandaża? - Nie, skądże... Czuję się znakomicie. - Odrobinę pociągała nosem i miała czerwone oczy. -Wracajcie do domu i sprawdźcie, czy z waszym bratem wszystko w porządku. 62 <§> Czy 5tella może pomóc? Aidan leżał na podłodze w swoim pokoju i czytał Star Treka, a radio grało Powinnam mieć tyle szczęścia, szczęścia, szczęścia. Kylie Minogue. Uwielbiał ją tak samo jak Cath-leen z Danceramy. - Z twoim nosem wszystko w porządku? - zapytałam. Kiwnął głową, że tak. - Aidan, nie powinieneś był kopnąć ciotki Marshy. - To niechcący - odparł, nie podnosząc oczu. - Owszem, chcący. - Niechcący. - Dobra, po prostu nigdy więcej tego nie rób - powiedziałam, zostawiając go ze Star Trekiem i Kylie. Zeszłam na dół i wyjęłam z lodówki coś do picia. Nalewając sobie do szklanki sok pomarańczowy, zastanawiałam się nad paryskim pomarańczowym sokiem. Czy tam go w ogóle mają i czy smakuje tak samo, a jeśli go nie mają, to co dzieciaki piją rano albo o innej porze, kiedy najdzie je ochota na coś zimnego, pomarańczowego i słodkiego, ale jednocześnie szczypiącego? Ciotka Marsha siedziała w osobistym fotelu taty i czytała książkę. Pachniałajak środki czyszczące pomieszane z lawendą. - Mam nadzieję, że twoja noga już się dobrze czuje -powiedziałam. - Czuje się doskonale. Bettino, proszę, dokończ ten sok w kuchni. Inaczej na pewno wszędzie go porozlewasz. Wasza matka być może lubi spędzać życie na sprzątaniu po was, aleja nie. 63 - Dobrze, ciociu Marsho - odparłam tak uprzejmie, jak tylko potrafiłam. Miałam ochotę wywalić resztkę soku na dywan. Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. -Ciociu Marsho, zwykle w niedzielę chodzę do Gianno-poułosów pomóc Stelli przy maluchach Josie. W niedzielę Josie pracuje w sklepie i Stella naprawdę potrzebuje, żeby jej ktoś pomógł. Nie była to do końca prawda. To znaczy Stella rzeczywiście zajmowała się dzieciakami, a Josie pracowała w niedzielę w sklepie, ale ja nigdy dotąd nie pomagałam przy dzidziusiach. Mówiłam im cześć i może przez chwilkę, zanim wyszłam na dwór grać w nogę, bawiłam się ich paluszkami, ale nigdy naprawdę nie pomagałam. Jednak gdyby Stella kiedykolwiek poprosiła mnie o pomoc, nie miałabym nic przeciwko temu, więc w tym sensie była to praw- * da. W rzeczywistości bardzo chciałam zobaczyć się ze Stellą. - Hmm... Twoja matka nic nie wspominała, że pomagasz Stelli w niedzielę... - Och, ona jest zawsze zadowolona, kiedy tam chodzimy - powiedziałam. I w tym momencie do pokoju zawędrował Vince. - Właśnie opowiadałam cioci Marshy, jak zwykle w niedzielę chodzimy pomagać Stelli przy dzidziusiach. - Co? - zdziwił się Vince. - Przy dzidziusiach - powtórzyłam i otworzywszy jak najszerzej oczy, użyłam wobec niego wszystkich swoich umiejętności telepatycznych. - Ach tak, tak, przy dzidziusiach - powiedział, zupełnie jakby świetnie się orientował, o czym mówiłam. Vince potrafi być w tym naprawdę dobry. 64 - No cóż, myślę, że to sąsiedzki obowiązek. A poza tym będę miała szansę doprowadzić kuchnię do porządku. Straszny tu bałagan. Więc lećcie. I proszę, bądźcie z powrotem na drugą. Pognaliśmy do domu obok. Stella piła kawę -wypija prawie tyle kaw, ile nasza mama herbat - i rozmawiała przez telefon po grecku. Jedynym słowem, które rozumieliśmy, było „Yiannis". „Yiannis" to po grecku Jan, syn Stelli i ojciec chłopców. Yiannis ciągle czymś Stelli podpada, więc jej głos zawsze brzmi gniewnie, kiedy z nim rozmawia. Yiannis zawsze całuje Stellę w głowę i mówi: „Nie zrzędź, mamo". Pojawili się Chris i Nick. Zaczęli prezentować kopniaki karate i udawać, że boksują się z Vince'em. - Precz mi stąd! Na dwór! Wynoście się z mojej kuchni! - krzyknęła Stella i odłożyła słuchawkę. - No już, chłopaki - powiedziałam - idźcie się bawić. -Naprawdę chciałam pogadać ze Stellą na osobności. - Dobra, dobra, idziemy, idziemy, nie ciskaj się. - Nick dał mi kopniaka na niby i zanim wybiegł za Chrisem i Vin-??'?? na dwór, zdążył jeszcze porwać jabłko. Stella podeszła do mnie i ucałowała mnie w oba policzki (w Grecji zawsze tak robią). - Ach, Tina, pewnie ci bardzo smutno bez mamma i baba. Całe szczęście, że jest wasza thia, żeby się wami opiekować. - {„Thia" to po grecku ciocia). - Stello... - zaczęłam. Nie wiedziałam, co chcę powiedzieć, ani czego się po niej spodziewam. Znowu toczyła się we mnie jedna z tych walk Stella jeszcze raz mnie uściskała. Zawsze pachniała miodem i kawą. Wepchnęłam sobie do ust kawałek baklavy {„baklava" 5 - Wizyta ciotki Marsliy 65 to ciasto zrobione z wielu cienkich jak papier plastrów i miodu pomiędzy nimi) i cokolwiek walczyło w moim gardle, musiało zrobić sobie przerwę, żeby się z tym uporać. - Hej, kooklaki moo, dziecinka moja, co jest? Tęsknisz za mamma i baba, wiem, wiem. - Stella ma dla nas pełno zabawnych nazw. Myślę, że znaczą coś takiego, jak „aniołek" czy „kurczaczek" albo inne miłe rzeczy. Zawsze kiedy to mówi, łapie nas za policzki i całuje. - Ciotka Marsha... - Tyle zdołałam ? siebie wydusić. - Tina, Tina. - Stella posadziła mnie na kuchennym krześle. - Thia Marsha to nie wasza mamma, wiem, ale ona was kocha. Jedzie z daleka wami się zaopiekować. Byłaś kiedyś samochodem do Canberry? Długa droga, matakia moo. Wy musicie być dla niej dobrzy. - Ale, ale... - Nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć, żeby nie wypaść na rozpieszczoną, okropną dziewuchę. - Mandy musi teraz siedzieć na dworze! - To było wszystko, co zdołałam wymyślić. - Ach! Nareszcie! Wszystkie piesy powinny mieszkać na dworze. W Grecji nigdy nie mamy piesa w domu -śmierdzący włochatypah! - Stella powachlowała ręką przed nosem i uśmiechnęła się. - Tina, twoja mamma przychodzi tu i widzi się ze mną przed wyjazdem. Ona prosi pomóc thia Marshe. Słysząc, jak Stella przekręca imię ciotki, nagle poczułam, że mam ochotę się roześmiać. - Popatrz, już lepiej! To moja baklava! Znowu spróbowałam: - Ale ona nie puści nas tu, żeby pograć w nogę... -Miałam wrażenie, że mówię jękliwym tonem. 66 - To niedługo, Tina. Tylko tria tygodnie. To dobrze mieć przerwa od piłki. Dobrze też dla moja cukinia! Niedługo mamma i baba wracają i piłka, piłka, piłka codziennie. Tina, u twojej cioci nie ma dzieci. To dla niej bardzo ważne mieć was. Wy bądźcie dobrzy dla niej. Ty najstarsza. Chłopcy robią, co ty mówisz. Ty duża dobra siostra, kiedy wasi rodzice daleko. Oni potrzebują porządne wakacje. Kiedy dzwonią, ty im mówisz, że jest super, dobrze? Nie był to zwrot sytuacji, na który miałam nadzieję. Ale czy to, na co miałam nadzieję, mogło się spełnić? W końcu, co Stella mogła zrobić? - Stello, potrzebujesz pomocy przy dzidziusiach? - Co ty? Dlaczego? Ty myślisz, że ja nie robię dobra robota przy moich dzidziusiach. Co ty mówisz? - Stella potrząsnęła głową. Nigdy dotąd nie słyszała, żebym pytała o coś podobnego. Z ogrodu dobiegały nas krzyki i śmiech. - Ty teraz idź i baw się na dwór, Tina. Oni cię potrzebują, żeby nimi kierować. - Uśmiechnęła się, a ja wyszłam na dwór. Ale nie czułam się ani odrobinę lepiej z powodu takiego obrotu spraw. Stella odesłała nas do domu na lunch. Kapuśniak. A przynajmniej wydaje mi się, że to było to. S? Niedzielny zapach Do niedzielnego popołudnia w domu zmienił się nawet zapach. Zwykle nasz dom pachnie wiatrem, bo mama 67 zostawia wszystkie okna i drzwi pootwierane, albo czasami może trochę czuć go dymem z wieczornego ognia. Ale teraz pachniało inaczej. Był to jakiś ukryty zapach, jeden z tych, których nie można dokładnie uchwycić. W gruncie rzeczy, nawet gdyby się wiedziało, skąd dochodzi, nikt nie chciałby go chwytać, bo najprawdopodobniej byłby lepki i dziwny albo zielony i zafutrzony taki, jak robi się jogurt, kiedy pozostawi się go na zbyt długo w głębi lodówki. Kapusta! Oto co to było, kapusta. Ciotka Marsha szczelnie pozamykała wszystkie okna i drzwi, i gotowała kapustę. Cieszy się dobrą formą, jak powiedziała, którą kapusta może jeszcze tylko poprawić. Trudno sobie wyobrazić formę, którą rzeczywiście mogłaby poprawić kapusta. W dodatku ciotka Marsha przyrządziła ją tak, że w smaku przypominała kompost. Vince stwierdził, że wolałby jeść prawdziwy kompost, jednak nie wyrwał się z tym przed ciotką. Wiedział, że byłyby kłopoty Ale to nie tylko kapusta. Również różane perfumy i sposób, wjaki przemieszały się z kapuścianymi wyziewami, zmieniły tak bardzo zapach naszego domu. tf?\rr. Zimno, ciemnobrązowo i schludnie O piątej ciotka Marsha zawołała nas do jadalnego na obiad. Chociaż posiadamy taki pokój, normalnie nasza rodzina je w kuchni. Jadalny jest specjalnym pokojem mamy i nigdy nic się tam nie zmienia. Obrazy Vincenta ze słonecznikami, które porozwieszała na ścianach wieki temu, trzy zielone szklane wazony, chiński wachlarz i posążek kobiety niosą- 68 cej miskę z wodą znajdują się dokładnie na swoich miejscach. Wydaje się, że wszystkie pozostałe rzeczy ciągle są przekładane albo się gubią i w ten sposób robi się miejsce dla nowych. Ale nie w jadalnym. Mama mówi, że to pokój do przyjmowania gości, jedyny, w którym nie wolno bałaganić. Nic łatwiejszego, bo nikt nigdy nie ma ochoty tam wchodzić. Nawet goście - tacy jak mamy najlepsza przyjaciółka, Linda, albo Rina, albo wujek Nedley-proszą: „Och, daj spokój, Sandy, zjedzmy w kuchni, nie w tym jadalnym. Jest zbyt oficjalny". Myślę, że „oficjalny" ma coś wspólnego z zimnym, ciemnobrązowym i schludnym. Jadalny jest ulubionym pokojem ciotki Marshy i tam właśnie musimy teraz siadać do obiadu. Ciotka Marsha nakrywa tak, że jej miejsce znajduje się u szczytu stołu, moje naprzeciwko, a Vince'a i Aidana po obu bokach. - Dzieciaki - powiedziała ciotka Marsha, zanim usiedliśmy - umyliście ręce? Pokażcie! Wyciągnęliśmy dłonie, żeby je obejrzała. Z reguły nie pamiętamy o myciu rąk przed obiadem, a mama i tata z reguły zapominają nam kazać to zrobić. - Wstyd! - oznajmiła ciotka, odwracając nasze dłonie. -Macie pojęcie, jakie choroby możecie złapać? Amebioza! Salmonella! Campylobacter! Wszystkie zabójcze! Natychmiast na górę i wyszorować się! Więc poszliśmy z powrotem na górę. - Czujesz zapach obiadu? - spytał Vince z rękami pod kranem. - Wymioty - stwierdził Aidan. - Zamknij się, Aidanie - powiedziałam, chociaż też wy-wąchałam coś bardzo dziwnego. 69 Ig /\/ereczki zapiekane w cieście - Nereczki Zapiekane w Cieście! - oznaj miła ciotka Marsha, wykładając mi na talerz duży kawałek czegoś czarnego. Pamiętałam Nereczki Zapiekane w Cieście z ostatniego razu. Wujek Nedley nazwał je „karą boską". Jęczał: „Marsha, to czysta kara boska. Zamówmy coś na wynos". Ciotka Marsha miała autentycznie przygnębioną minę. Mama powiedziała: „Nedley, doprawdy, twoje żarty bywają okropne. Marsho, to jest pyszne!", ale zauważyłam, że prawie nic nie zjadła. To dlatego, że nerki to narządy, wyjaśnił mi tata, a narządy mają dziwaczny smak, bo pełnią w ciele różne funkcje, takie jak usuwanie przetrawionych resztek. Podczas obiadu nikt wiele nie mówił. Słychać było każde szurnięcie naszych noży i widelców, które skrobały po talerzach. Aidan rozlał mleko i przez chwilę wyglądał tak, jakby się miał rozpłakać. Ciotka Marsha spojrzała na niego i powiedziała: - Już minęły dni, kiedy byłeś dzidziusiem, Aidanie. Nikogo to nie interesuje. Dolna warga Aidana przestała latać z góry na dół, a policzki wróciły do normalnego koloru. Nikt nigdy nie może zmusić Aidana, żeby przestał płakać, jeżeli on sam sobie tego nie życzy. To doprowadziło mnie do furii. Miałam ochotę wstać od stołu i powiedzieć: „Jeśli mój mały braciszek chce płakać, wolno mu. To jego prawo, słyszałaś kiedyś o prawach?" Ale prawda była taka, że podobnie jak Aidan i Vince, bałam się ciotki Marshy. Nereczki Zapiekane w Cieście okazały się drugim obok kapusty ulubionym daniem ciotki Marshy. Później Vince 70 powiedział mi, że w smaku przypominają gotowane rzygi. Myślałam o tym, żeby mu wytłumaczyć, że nerki to narządy do wydalania przetrawionych resztek, ale mogłabym tylko pogorszyć sprawę. ???)- ?? nie Dickens Po obiedzie ciotka Marsha zapytała, czy chcielibyśmy, żeby nam coś poczytać. Ja już od wieków czytam sama, Aidan ma swoje komiksy, a Vince po prostu nie lubi książek. - Och, chyba sami sobie poczytamy, ciociu Marsho -oznajmiłam. - Myślę, że już pora, żeby Aidan dał spokój komiksom i spróbował czegoś nowego. Aidanie, robisz się już za dorosły na te śmieci, prawda? - To nie żadne śmieci - powiedział Aidan. - No cóż, nie są to powieści Dickensa! - roześmiała się ciotka Marsha. Vince też się roześmiał i powiedział na tyle ściszonym głosem, że tylko ja go usłyszałam: - Chyba głupowieści. I pobiegł na górę. Vince lubi tylko Nintendo i PlaySta-tion. - Dobrze, więc róbcie, jak chcecie. Ciotka Marsha wyglądała na trochę smutną. Musi naprawdę lubić tego Dickensa. Poszliśmy z Aidanem w ślady ?????'?. - Ciekawe, czy mama i tata wciąż są jeszcze w Paryżu? - spytał Vince. 71 - Zamknij się - warknęłam. Chyba ostatnio jakoś często to powtarzałam. - Sama się zamknij - powiedział Vince i poszedł do swojego pokoju. Kiedy czytałam już od jakiegoś czasu w łóżku, usłyszałam kroki ciotki Marshy na schodach. - Zgaś lampę! - zakomenderowała, zaglądając przez uchylone drzwi. - Ale jest dopiero siódma, ciociu Mar... - Sen to zdrowie, Bettino! Uśmiechnęła się do mnie, a potem pstryknęła światło. Zrobiła to tak szybko, że zajęło dobrą chwilę, zanim oczy trochę mi się przyzwyczaiły i zobaczyłam w mroku jej nadal uśmiechniętą twarz. Leżałam przez pewien czas, aż usłyszałam, jak Vince po cichu mija moje drzwi. Wyglądało mi to na kolejną noc w budzie. Kilka minut później poszłam sprawdzić, co słychać u Aidana. Spał, ale położyłam się na dolnym łóżku, ot tak, na wypadek, gdyby obudził się w nocy i przestraszył. Przynajmniej wiedziałam, że Vince'owi będzie wystarczająco ciepło. W budzie u Mandy miał ukryty dodatkowy koc i poduszkę. Oczekiwanie na poniedziałkowy ranek Nigdy dotąd żadne z nas, dzieciaków z rodziny Wen-dle' ów, nie czekało tak niecierpliwie na poniedziałkowy 72 ranek i szkołę. Marzyłam o nadejściu poniedziałku bardziej niż o skończeniu dwunastu lat. Nawet pani Stills, z którą zwykle łączyły mnie dość chwiejne stosunki, wydawała mi się Glindą, Dobrą Czarownicą Wschodu. Obudziłam się wcześnie. Zwykle w poniedziałkowe ranki leżę sobie na wpół śpiąca, dopóki tata nie przyjdzie i nie powie: „Tinę, wynocha stąd!", i nie rzuci mi na łóżko kapcia albo swetra, albo jeszcze czegoś innego z podłogi. Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie jestem. Na suficie mojego pokoju są rysy w kształcie strzały. Pęknięcia na tym suficie wyglądały jak błyskawica. A potem wszystko szybko mi się przypomniało, zupełnie jakby zalewała mnie rzeka złych nowin. Mama z tatą są w Paryżu i szukają swojej romantycznej miłości, a ciotka Marsha jest tutaj i zajmuje się nami. Vince śpi w budzie z Mandy, aja śpię u niego, żeby Aidan w nocy się nie wystraszył. Usłyszałam, jak Aidan przewraca się na drugi bok na górnym pięterku łóżka i wiedziałam, że muszę być pogodna, kiedy się obudzi. To należy do obowiązków starszej siostry. Problem z tymi obowiązkami jest tylko taki, że masz je na całe życie. Nigdy nie przestanę być starszą siostrą. Nawet gdybym sobie wyjechała i zamieszkała w afrykańskiej dżungli, żeby badać życie hipopotamów (jedno z moich marzeń), i tak nadal będę starszą siostrą Vince'a i Aidana. Zadzwonił budzik, nastawiony na szóstą. Znowu musiałam podnieść Vince'a i wyciągnąć go z budy. - Vince! - wyszeptałam tak głośno, jak tylko mogłam, w stronę dwóch ciemnych kształtów. 73 Żadnej odpowiedzi. Vince to straszny śpioch. Mama zawsze mówi, że nawet gdyby pociąg przejechał mu wprost przez pokój, on i tak by to przespał. Bose stopy skostniały mi w mokrej trawie. - Vince! - powtórzyłam, przeskakując z nogi na nogę. - Budź się! Jest szósta! Budź się! - Co? -jęknął. Mandy wyszła z budy i polizała mnie w nos. - Nie, Mandy, nie! - Mimo że był to poniedziałkowy ranek, a ja przez cały weekend właśnie na niego czekałam, czułam się całkiem rozbita. - Wstawaj, Vince! Już szósta! Wstawaj, zanim ciotka Marsha wykryje, że nie ma cię we własnym łóżku! - Masz na myśli Cioteczkę Przymułeczkę? - dobiegło z budy. - Vince, natychmiast wstawaj! Nie roześmiałam się, chociaż miałam ochotę. Cioteczka Przymułeczka. Całkiem dobre, ale nie mogłam tego powiedzieć Vmce'owi, bo powtarzałby to przez cały czas, aż wreszcie któreś z nas odezwałoby się tak do niej przez przypadek. Vince wepchnął koc i śpiwór w najodleglejszy kąt budy i wypełznął na zewnątrz. - Pa, pa, Mandy! -powiedział, przytulając ją. Minęliśmy na palcach pokój ciotki Marshy i wróciliśmy do swoich łóżek. W żaden sposób nie mogłam znowu zasnąć, a było jeszcze za wcześnie, żeby się ubierać do szkoły. Wzięłam więc Lwa, czarownicę i starą szafę i postanowiłam chwilę sobie poczytać w łóżku. Najbardziej lubię w książkach to, że dzięki nim można się na trochę wydostać ze swojego świata i odwiedzić jakiś inny. Bardzo przy- 74 datne, jeżeli w twoim świecie tkwi Cioteczka Przymułeczka, chciałam powiedzieć ciotka Marsha, a mama i tata są w Paryżu. Doszłam właśnie do tego kawałka, kiedy Edmund napycha buzię smakołykami, którymi podstępnie częstuje go Królowa Narnii. To sprawiło, że zaczęłam rozmyślać, jakie pyszne są smakołyki Stelli, jak przyklejają się do zębów i farbują usta na różowo... - Dzieci! - Głos ciotki Marshy odbijał się echem po domu. - Dzieci! Pora wstawać! - Ciotka otworzyła drzwi do mojego pokoju. Była w kolejnym swoim dresie (tym razem pomarańczowo-czerwonym) i znowu wyglądała, jakby uprawiała biegi. Aż oczy bolały na nią patrzeć. - Wstawaj, Bettino. Przecież nie chcesz się spóźnić do szkoły! Nie było mowy, żeby do tego doszło. Nie zamierzałam opuścić nawet jednej sekundki lekcji. Chciałam spotkać się z Mish, Laurie'em i Simonem. Cieszyłam się nawet, że usłyszę wkurzający chichot głupiej Tammy Nicks i zobaczę, jak pani Stills rozwiązuje na tablicy nudne zadania. - Dziękuję, ciociu Marsho - powiedziałam. W zeszłym roku, kiedy jeszcze byłam w piątej klasie, dostałam nagrodę za uprzejmość. Może zamiast tego powinni mi byli przyznać nagrodę za talent aktorski. Ubrałam się i poszłam do chłopców sprawdzić, jak sobie radzi Aidan. Czasami mama albo tata pomagali mu, więc uważałam, że teraz należy to do mnie. Gdyby ciotka Marsha spróbowała, na pewno byłyby z tego kłopoty. Chociaż pewnie była zbyt przestraszona, żeby się do niego zbliżyć. Prawdopodobnie zostawił jej na nodze wielkiego siniaka. 75 Aidan usiłował właśnie założyć buty na niewłaściwą nogę, ale całą resztę miał w porządku. Poszłam za chłopcami do kuchni. Byłam zdenerwowana, jak nie wiem. Wszyscy troje doskonale wiedzieliśmy, co jest ulubionym napojem śniadaniowym ciotki Marshy. Przerabialiśmy to już podczas wizyty w Canberrze. 5ok grejpfrutowy Sok grejpfrutowy, wyciśnięty ze świeżych grejpfrutów. Ciotka Marsha twierdziła, że „wspomaga trawienie". Żeby rozpuścić całą tę kapustę i nereczki w cieście z pewnością trzeba czegoś naprawdę mocnego. Dotychczas w naszym domu tylko raz pojawił się grejpfrut. Mama postanowiła przejść na dietę i właśnie od niego zaczęła swój pierwszy dietetyczny poranek. Wbiła łyżkę w miąższ, dłubała w nim przez całe wieki, aż udało jej się wydostać odrobinę soku, i wreszcie wetknęła ją sobie do ust. Obserwowaliśmy, jak twarz mamy wykrzywia się i marszczy niczym rodzynka sułtanka. Tata i ja o mało nie pospadaliśmy z krzeseł ze śmiechu, a potem Aidan zaczął płakać, bo uznał, że mama wygląda przerażająco, a mama powiedziała: „Dosyć tego!", i zamiast grejpfruta zjadła grzankę z dżemem morelowym. Gdy zeszliśmy na dół, na kuchennym stole czekały już na nas trzy wysokie szklanki zielonkawożółtego soku. Wdocz-nie ciotka Marsha musiała przywieźć grejpfruty aż z Canber-ry. Chociaż przynajmniej doleciał mnie zapach zwykłych poczciwych tostów, podgrzewających się w opiekaczu. 76 - Kiedy będziecie w szkole, pojadę po zakupy - powiedziała ciotka Marsha - ale niestety dzisiaj na śniadanie są tylko tosty. - Uwielbiam tosty - oznajmił Aidan, włączając radio. -To moje ulubione jedzenie - dodał, zanim zaczął wtórować piosence Me zmieniaj się, próbując i prosząc... To prawda. Aidan uwielbia tosty z pastą. Żyłby tylko nimi, gdyby mama i tata mu pozwolili. - Tosty nie mają żadnych witamin - ucięła ciotka Marsha. - A teraz pijcie! Cała nasza trójka popatrzyła na porcje soku, zupełnie jakbyśmy szacowali własne siły. Dzieciaki Wendle'ówkontra Sok Grejpfrutowy. Ja poszłam na pierwszy ogień. Uniosłam szklankę, przechyliłam i pociągnęłam duży łyk. Ciotka Marsha przyglądała mi się. Podobnie chłopcy. Musiałam dać dobry przykład. Sok był okropnie cierpki. Czułam, jak z moją twarzą wyprawia się to samo, co wtedy u mamy. Myślę, że w ten sposób usta próbują pozbyć się kwaśnego smaku. Vince roześmiał się. Twoja kolej, Vince. Powodzenia. Ciotka Marsha odwróciła się, żeby wyjąć grzanki z tostera, a wtedy Vince szybko, jak nie wiem co, wrzucił do swojej szklanki ogromną łyżkę cukru i zamieszał. Kiedy ciotka na niego spojrzała, łyknął duży haust. - Mhmm, pycha, ciociu Marsho - powiedział i wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu. - Cieszę się, że ci smakuje, Vince. To czysty sok, bez cukru. Bardzo wam dobrze zrobi. Znowu odwróciła się do grzanek, a wtedy ja wsypałam pełną łyżkę cukru do szklanki Aidana i zamieszałam. 77 - Wypij, Aidanie - powiedziałam, gdy ciotka Marsha wykonała następny obrót. Obserwowała, jak Aidan pije do dna. - Mniam - powiedział, wycierając usta. - Grzeczne dzieci - pochwaliła ciotka Marsha. Wyglądała na zadowoloną. Dzieciaki Wendle'ów kontra Sok Grejpfrutowy 1:0. Już prawie wychodziliśmy z domu na przystanek autobusowy, kiedy ciotka Marsha zatrzymała nas we frontowych drzwiach. - Kontrola mundurków - oznajmiła. Oglądała nas uważnie od stóp do głów, poprawiając nam włosy, prostując kołnierzyki, ściągając kłaczki z naszych swetrów. Mama byłaby zachwycona. Zawsze się boi, że jesteśmy najbrudniejszymi dzieciakami w szkole. Ciotka Marsha spojrzała na buty Vince'a. - Pozdzierane czubki! - powiedziała. - Na górę, Vin-cencie, i wypucuj je do połysku! Vince wpatrywał się w nią bez słowa. - To znaczy, że masz wypastować buty - wyjaśniłam mu. Nie sądzę, żeby Vince kiedykolwiek przedtem pucował swoje buty do połysku. Pewnie parę razy mu kazano, co nie oznacza, że posłuchał, a mama i tata nie mieli czasu sprawdzać, czy to zrobił. Musieli być w sklepie o ósmej rano z powodu dostaw psiej żywności. - No już, Vince, na górę i pucuj je! Chyba nie chcesz się spóźnić na autobus, co? Chociaż przypuszczam, że moglibyśmy przerobić lekcje w domu... 78 Myśl o spędzeniu całego dnia z ciotką Marsha wydała mi się przerażająca. - Ja mu pomogę, ciociu - zaproponowałam. - Też coś\ On doskonale potrafi wyczyścić własne buty. Prawda, Vince? Vince nadał wyglądał, jakbyśmy przemawiały w obcym języku. - No, Vince - powiedziałam. - Pasta i szczotka są w łazience pod umywalką. Szybko! Vince spojrzał na mnie, potrząsnął głową i powlókł się po schodach. Aidan i ja czekaliśmy. Nikt nie powiedział nawet słowa. Szczęśliwie nasze obuwie pomyślnie przeszło kontrolę, prawdopodobnie dlatego, że mama dopiero co nam je kupiła. W końcu Vince znowu pojawił się na dole. Wszyscy popatrzyliśmy na jego buty. W życiu nie widziałam, żeby tak błyszczały. - Nowe - powiedział Aidan. - Nie nowe, tylko po prostu wypucowane. - Ciotka Marsha uśmiechnęła się do nas. Wcale jej przez to bardziej nie polubiłam. Przez ten cały jej uśmiech. - Chodźcie, chłopaki! - powiedziałam. - Spóźnimy się! - Tak, dzieci, już zmykajcie. Czekam na was o trzeciej czterdzieści pięć. - Och, ciociu Marsho - zaczęłam. - Czasami po szkole idę do mojej przyjaciółki, Mish... - Ale nie dzisiaj, moja droga. Dziś mamy co innego w planie. 79 Nie było już czasu na kłótnie, a poza wszystkim w głosie ciotki Marshy brzmiał ten jej ton „Absolutnie i w żadnym Wypadku" . Całą trójką pomaszerowaliśmy na przystanek autobusowy. Słońce świeciło, pani Aitken polewała róże z ogrodowego węża, Jay Haley przechodził przez ulicę ze swoją starszą siostrą Margy, listonosz pochylał się na rowerze, żeby wrzucić pocztę do skrzynki Borisa Rivika - dokładnie tak samo, jak w każdy inny poniedziałkowy ranek. Przez chwilę wszystko wydawało się normalne, zupełnie jakby mama i tata wcale nie byli w Paryżu, tylko jechali do Dinning-sów dostarczyć im dwadzieścia kilogramów Pedigree Pal dla ich trzech dobermanów. Aidan zatrzymał się i odwrócił, żeby spojrzeć w stronę domu. - Ona jeszcze stoi w drzwiach i macha. - Co? - zapytaliśmy chórem obydwoje z Vince'em. - Zobaczcie, odwróćcie się. Jeszcze tam jest. - Aidan powoli pomachał. Jakby całkiem nie wiedział, co innego może zrobić. - O Boże. Nie chcę patrzeć. - Mam ochotę pokazać jej figę - uśmiechnął się szeroko Vince. - Ani mi się waż! - krzyknęłam. Na szczęście właśnie wtedy zatrzymał się koło nas autobus. Mish! 80 & Szkoła»Mćh - ?????????! - wrzasnęła przeraźliwie. Jak na taką małą osóbkę była bardzo hałaśliwa. Ale nikt w autobusie nawet na nią nie spojrzał. Wszyscy przywykli do porannego wrzasku „Tiiinaaa". Mish wciągnęła mnie w ten zwyczaj. - Miiisshhh! - odwrzasnęłam. Myślę, że tego ranka zrobiłam to nawet głośniej niż ona. Na twarzy Mish widniał ogromniasty uśmiech. Zajęła dla mnie miejsce. - Hej, Tinę - powiedziała - dlaczego przez cały weekend nie zadzwoniłaś po mnie, żeby pograć w nogę? Wydałam z siebie jęk. - Ciotka Marsha - powiedziałam, potrząsając głową. Nie musiałam wiele więcej wyjaśniać. Tak to właśnie jest z Mish. Rozumie mnóstwo spraw bez tłumaczenia. - Jak źle? - zapytała. - Bardzo-odparłam. - Może mogłabym poprosić mojego brata, żebyśmy cię porwali. Wtedy będziesz musiała zamieszkać u nas w domu... - A co z Vince'em i Aidanem? - roześmiałam się. - Nie ma mowy! - Mish też wybuchnęła śmiechem. Już prawie wcale nie rozmawiałyśmy o mojej sytuacji. Nie miałam na to ochoty. 6 - Wizyta ciotki Marshy 81 Ropuszatwarz Tego dnia dużo się śmiałam. Narobiłyśmy sobie kłopotów z panią Stills, nawet więcej niż zwykle. - Dziewczynki, zachowujecie się nie w porządku wobec wszystkich - powiedziała do nas po lekcjach. Wiedziałam, że jest niegrzecznie chichotać i szeptać w czasie zajęć, ale nie mogłam się powstrzymać. To przez ropuszą twarz. Nawet teraz, kiedy tylko o niej pomyślę, zaczynam się śmiać. Jestem jedyną osobą, dla której Mish to robi, bo twierdzi, że wygląda wtedy zbyt brzydko, żeby kto inny ją zobaczył. Miętosi sobie policzki rękami, rozgniata nos i opowiada ten kawał o żabie, która wchodzi do biblioteki i mówi: „Nie rerereflektuję, nie rerereflektuję", za każdym razem, kiedy kurczak próbuje podać jej jakąś książkę. ? Fasolka i płatki zbóż owe zapiekane w cieście - Chcesz do mnie wpaść? - zapytała Mish w drodze powrotnej do domu. - Nie mogę. - Ciotka Marsha? - Ciotka Marsha - potwierdziłam, kiedy autobus zatrzymał się na naszym przystanku. - Trzy tygodnie to nie tak długo, Tinę... - Mish uśmiechnęła się w taki jakiś pokrzepiający sposób i machałyśmy do siebie, dopóki autobus nie wyjechał z ulicy Maclusky. 82 - Witajcie, dzieci! - Ciotka Marsha znowu miała na sobie fartuch. -Jak było w szkole? - zapytała, kiedy weszliśmy do środka. - Dobrze, dziękujemy. - Chodźcie na podwieczorek. Dzisiaj zrobiłam zakupy i znowu coś upiekłam! Vince uszczypnął mnie w nogę. Ciotka Marsha odsunęła krzesła przy kuchennym stole. Normalnie po powrocie ze szkoły rzucilibyśmy nasze torby na blat i jedno z nas powędrowałoby do lodówki, a pozostała dwójka do kredensu. Powyciągalibyśmy wszystko i wykrzykiwalibyśmy: „Mamo, nie ma nic do jedzenia!", jednocześnie napychając się jabłkami, czekoladowymi płatkami, marchewką, serem i mlekiem. Mama i tata po prostu są wtedy poza domem. Na stole czekały już trzy szklanki wody. Przynajmniej nie był to sok grejpfrutowy. ' - Fasolka i Płatki Zbożowe Zapiekane w Cieście! - Rozpromieniona ciotka Marsha położyła przed nami placki żółtawego koloru. Sterczały z nich jakieś brązowe strzępki, pewnie ta fasolka. - Sama wymyśliłam przepis! - oznajmiła. - Wygląda pysznie, ciociu! - powiedziałam i odgryzłam kawałek. Całe szczęście, że na stole była woda. Można by sądzić, że Vince miał ochotę się roześmiać, obserwując, jak próbuję jeść. Pewnie by tak zrobił, gdyby nie fakt, że sam był następny w kolejce. W zasadzie i tak nieźle mu się udało. Uwielbiał płatki zbożowe i uwielbiał fasolkę, więc przypuszczam, że myśl o tym mogła mu ułatwić przełykanie. 83 - Czy mogę dostać tosty? - zapytał Aidan. Zapadła głucha cisza. - Jadłeś tosty na śniadanie. W odżywianiu ważna jest różnorodność. Aż mnie kusiło, żeby zapytać: „Więc dlaczego ciągle jesz kapustę?" - Lubię tosty - oznajmił Aidan, wpatrując się w strony Spidermana i obcych przybyszów. - No cóż, możesz je jadać rano, ale teraz nie dostaniesz. Obawiam się, że musisz wybrać: Fasolka i Płatki Zbożowe Zapiekane w Cieście albo nic. - Nic! -Aidan złapał swój komiks i popędził schodami na górę. Właśnie się podrywałam z krzesła, żeby za nim pobiec, kiedy ciotka Marsha mnie zatrzymała. , - Bettino, zostaw tego chłopca w spokoju! Nie jest dobrze pobłażać takim zachowaniom! Siadaj i jedz! Popatrzyłam na ciotkę Marshę. Miałam ochotę wziąć talerz z zapiekanką i rzucić nim w ścianę albo, co gorzej, prosto w ciotkę. Nagle zrozumiałam, dlaczego wujek Ne-dley zrobił to, co zrobił, wtedy z sosjerką z żurawinami. I gdyby właśnie w tym momencie nie zadzwonił telefon, być może postąpiłabym tak samo. - Ja odbiorę, ja! - krzyknęliśmy chórem z Vince'em, przewracając krzesła, żeby dostać się do telefonu. Z jakiegoś powodu nagle wydało nam się najważniejsze na świecie natychmiast podnieść słuchawkę. Telefon w naszej kuchni jest jednym z tych wiszących na ścianie aparatów i zgadnijcie, kto stał najbliżej niego? 84 csby Telefon z Paryża - Marsha Wendle, słucham... O, cześć, Robercie. Mama i tata! - Aidan! -wrzasnęłam w górę schodów. -Aidan! Dzwonią mama i tata! Szybko! Aidan pędem wrócił na dół. - Och, to miło... O tak. Nie, wszystko w najlepszym porządku... Tak, są zdrowi... Tak... - Ciotka Marsha uśmiechała się do aparatu, podczas gdy Vince tuż przed jej nosem niecierpliwie podskakiwał w miejscu. - Tak, są bardzo podnieceni waszym telefonem, więc oddam słuchawkę Vincentowi... W porządku, do widzenia... Nie, nie ma żadnej potrzeby, żebyście znowu dzwonili. Po prostu bawcie się dobrze! Aidan i ja stanęliśmy tak blisko Vince'a, jak tylko się dało, żeby słyszeć mamę i tatę. Ciotka Marsha obserwowała go, kiedy mówił do słuchawki. - Tak... Tak, hmm, nie wszystko jest... wszystko jest OK, tato, hmm... - Vince obejrzał się na ciotkę Marshę. -Tak... nie, w szkole było dzisiaj w porządku. Strzeliłem gola!... I pan Denman powiedział, że mógłbym pokonać najlepszego i najfantastyczniejszego... Taaak... No to dam ci Tinę. Dobra, ja też cię kocham, tato. Chwyciłam słuchawkę. - Halo, moje kochanie! To była mama. Połączenie trochę trzeszczało, ale i tak brzmiała jak mama, nawet mimo tej całej odległości z Paryża. Poczułam, że w gardle znowu zaczyna mi się walka. Prawie nie mogłam mówić. Gdybym się odezwała, na 85 pewno zaczęłabym płakać, a tego nie wolno mi było zrobić. Nie przy ciotce Marshy i nie przy chłopcach, którzy tu stali, obserwowali mnie i słuchali każdego słowa. - Co tam u was, słoneczko? Brakuje nam ciebie! - Tak... hm... wszystko w porządku... Chciałam powiedzieć: „Mnie też was brakuje", ale nie mogłam. Zupełnie, jakby było we mnie tyle tego brakowania, że gdybym odpowiedziała mamie, to poczucie braku całkiem by mną zawładnęło i musiałabym koniecznie dołączyć do rodziców w Paryżu, a wtedy wcale nie jestem pewna, czy udałoby im się odzyskać tę ich romantyczną miłość. Ale przecież mam jedenaście lat - dwanaście za trzy miesiące. Muszę dawać dobry przykład. - Jaki jest... Jaki jest Paryż? - zdołałam wykrztusić przez grudę w gardle. - Co, kochanie? - Powiedziałam: „Jaki jest Paryż?" - Ach tak, cudowny. Tak naprawdę dopiero co przyjechaliśmy. Ciągle jeszcze jesteśmy trochę zmęczeni, ale hotel jest cudowny... Na pewno wszystko u was w porządku? Wzięłam głęboki oddech. - Tak, mamo. Czujemy się doskonale. - Ajak się ma ciocia Marsha? Zachowujecie się grzecznie? - Tak, jesteśmy grzeczni! - Posłałam ciotce jeden z moich konkursowo uprzejmych uśmiechów. Ciotka Marsha wyglądała, jakbyjej ulżyło i odpowiedziała mi uśmiechem. - Dam ci teraz Aidana. Już trochę wariuje. Pod pewnymi względami trudniej było z nimi rozmawiać, kiedy znajdowali się tak daleko. Od razu przypominało ci 86 się, jak bardzo chcesz, żeby wrócili. Zamiast żeby poczuć ich bliżej, wydawali się nawet jeszcze bardziej odlegli. - Cześć, mamo. Kiedy wracacie? To już niedługo? Tak, pani R dała mi gwiazdkę, a ja powiedziałem wszystkim, że jesteście w Paryżu i że może jecie ślimaki, i że może tata jednego mi przywiezie i będę mógł pokazać klasie. Odnaleźliście już tę romantyczną miłość? Tak... Co? Musimy jeść fasolkę i płatki zbożowe zapieka... Przecząco pokręciłam głową i Aidan nie powiedział już ani słowa o fasołkowo- zbożowej zapiekance. - Tak, ja też cię kocham, mamo... To już niedługo? -Aidan zaczął płakać. - Tak... - szlochał do telefonu. - Kiedy, mamo? Dlaczego nie szybko? Też cię kocham... - Parę. razy pociągnął nosem i uspokoił się. Tata musiał mu chyba obiecać, że dostanie w prezencie wieżę Eiffla. - Znalazłeś już ślimaka? Tego, którego masz przywieźć? Tak, pa, pa, tato. Tak... Do widzenia, tato... Do widzenia. Ciotka Marsha wyciągnęła rękę. - Wystarczy, Aidanie. Daj mi porozmawiać z twoimi rodzicami. Szybciutko, to bardzo drogo kosztuje... Aidan oddał ciotce telefon. - Tak, Sandro. Nie, są grzeczni, naprawdę grzeczni. Tak. Och, wprowadzam trochę zmian, tak... Doprawdy, nie ma potrzeby dzwonić... Tak... W porządku, porozmawiamy w przyszłym tygodniu. Bawcie się dobrze. Do zobaczenia po waszym powrocie. Pa, Sandro. - No dobrze - powiedziała, odwieszając słuchawkę. -Wygląda na to, że się doskonale bawią. - Tęsknią za nami - stwierdził Aidan, zanim odwrócił się, żeby powędrować po schodach na górę. 87 /?? Kosztowny potwór Chciałam, żebyśmy mogli dłużej porozmawiać z mamą i tatą. Chciałam, żebyśmy mogli ciągnąć tę rozmowę przez cały obiad i dalej, aż pójdziemy do łóżek i zaśniemy, ale wiedziałam, że to za drogo kosztuje. Wujek Nedley, kiedy nas odwiedza, czasami wydzwania do swojej dziewczyny do Darwin i wtedy tata mówi: „Daj spokój, Nedley, zostaw ten telefon. To zbyt kosztowna zabawa!" A Paryż leży nawet dalej niż Darwin. Czasami mogłoby się wydawać, że na ulicy Maclusky pod jedynką mieszka jakiś Kosztowny Potwór. Ukrywa się za meblami albo pod łóżkami i najwyraźniej zawsze plącze się w pobliżu, czekając, żeby coś zepsuć. Ilekroć mama z tatą zaczynają rozmawiać o rzeczach, które drogo kosztują, mama obgryza paznokieć na dużym palcu i ma przestrach w oczach, a tata z szelestem pociera czoło i wpatruje się ponuro w kompletną pustkę, Można pomyśleć, że Kosztowny Potwór wypełznie skądś lada moment i roze-drze dom na strzępy. n Jedyny Wielki Lęk ciotki Marshy Ciotka Marsha zmusiła nas, żebyśmy się przebrali i natychmiast wzięli za pracę domową. Powiedziała, że odkładanie spraw na później prowadzi prosto do niepowodzenia i że musimy nabrać dobrych nawyków już u progu naszej kariery. Vince znowu gapił się na nią, jakby mówiła w obcym języku, a Aidan zapytał, co to jest kariera. Ciotka 88 Marsha wyjaśniła, że kariera to długi, wypełniony pracą szlak życiowy i że ona sama wybrała go, przedkładając nad posiadanie rodziny. - To trzeba wybierać? - zdziwił się Vince. Ciotka Marsha odrobinę poczerwieniała i powiedziała, że nie, właściwie chyba nie trzeba. Więc zamiast bawić się w domku na drzewie albo plątać tacie pod nogami w sklepie, albo lasować po sąsiedzku u Stelli, albo przytulać Mandy na podłodze w bawialni, siedzieliśmy przy kuchennym stole i odrabialiśmy lekcje. (Nie przypuszczam, żeby Aidan miał coś zadane, ale udawał, że tak, bo zawsze chce mieć wszystko tak jak my z Vince'em. Po prostu rysował sobie samoloty w pustym zeszycie ćwiczeń). W tych okolicznościach Vince zachowywał się naprawdę dobrze. Potrafi być dużo okropniejszy dla mamy i taty. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie robił tego dla mnie. Może gdyby byli tylko we dwoje z ciotką Marsha, historia wyglądałaby inaczej. Po tym jak odrobiliśmy lekcje, posprzątaliśmy po sobie, zjedliśmy obiad i pomogliśmy ciotce Marshy w kuchni, pozwolono nam pooglądać telewizję. Ciotka Marsha oznajmiła, że właśnie trwa jeden z jej ulubionych programów-Ucieczka. To ten o krótkich wakacjach, z których możesz skorzystać, jeśli masz męża albo żonę i nie przejmujesz się, że coś jest za drogie. Mama też go uwielbia. Mówi: „Oooch, czy to nie fantastyczne, Rob? Ale taaakie drogie!", kiedy pokazują jakiś kurort na tropikalnych wyspach. Zastanawiałam się, z kim ciotka Marsha wybrałaby się na te Ucieczkowe wakacje, skoro nie jest mężatką, a bracia za nianie przepadają. Może zostali jej jacyś przyjaciele z czasów, 89 kiedy pracowała w szpitalu. Może jacyś chorzy, ci co wyzdrowieli, mają miłych rodziców, którzy naprawdę polubili ciotkę Marshę, bo pomogła ich dzieciom dojść do siebie... I może nie mieliby nic przeciwko temu, żeby ją ze sobą zabrać na wakacje... Ciotka Marsha zaproponowała, żebyśmy -jeśli oczywiście chcemy - obejrzeli z nią ten program. Od tak dawna nie oglądaliśmy telewizji, że chętnie się zgodziliśmy. Zasiadła w osobistym fotelu taty, a my dookoła niej na podłodze. - "wygodnie wam, dzieci? - zapytała. Nie sądzę, żeby była przyzwyczajona do ludzi siedzących na podłodze, aleja to uwielbiam. Można się naprawdę dobrze wyciągnąć i umieścić nogi i ręce w dowolnym miejscu. Nawet nad głową, jeśli mają ochotę się tam znaleźć. - Bardzo wygodnie, ciociu Marsho - odparłam. Spikerka prowadząca program szczegółowo opowiadała o wakacjach dla szaleńców, kiedy to wyjeżdża się specjalnie, żeby robić wszystkie te przerażające rzeczy, jak skoki na bungee albo ze spadochronem, który otwiera się dopiero nad samą ziemią, i różne tam takie. Vince był zachwycony, ale ciotka Marsha ani trochę. - Ooooch nie, oooo Boże, nie! - Zakryła oczy rękami i aż skręcała się w fotelu, podczas gdy w telewizji jakiś mężczyzna skakał na bungee z urwiska. - Oooch, to wygląda okropnie! Oooch, wyłącz, wyłącz to, Vincent, proooszę! -Zerknęła przez palce. Akurat kobieta w telewizorze przelatywała na spadochronie nad wysoką skałą. - Oooch, nie mogę tego wytrzymać! Och, jakie to okropne... Niedobrze mi! - O co ci chodzi, ciociu? - zapytał Vince. 90 - O wysokość! - Ciotka Marsha była całkiem blada. -Jedyne, czego się strasznie boję, to wysokość! Wspomnienie Problem z dobrymi obserwatorami polega na tym, że są też dobrymi zapamiętywaczami. Ja pamiętam wszystko. Pamiętam, co obiecywała mama, jeśli będziemy spokojnie się zachowywać w supermarkecie, pamiętam, czego uczyła nas pani Stills o odżywianiu się hipciów i pamiętam o Jedynym Wielkim Lęku ciotki Marshy Była Wielkanoc. Miałam dziewięć lat i ciotka Marsha przyjechała do nas z wizytą. Obydwoje z tatą zabrali nas na spacer w buszu. Tata powiedział: - Marsho, nie ma żadnego problemu, jeśli wolisz zostać w domu. A ciotka Marsha odparła: - Dobrze wiesz, Robercie, jak lubię spędzać czas na powietrzu. Oczywiście, że idę! Nawet Aidan wybrał się z nami. Siedział w specjalnym foteliku na plecach taty. Spacer w buszu okazał się dużo dłuższy, niż było planowane. Wędrowaliśmy przez całe wieki, aż wreszcie tata zatrzymał się pod drzewem, żeby rzucić okiem na mapę i dać nam wszystkim napić się wody z butelki. - Nigdy nie byłeś dobry w czytaniu map, Robercie -powiedziała ciotka Marsha. - To nieprawda! -W głosie taty brzmiała irytacja. - Prawda. Jesteś w tym beznadziejny. 91 - Jeśli jestem w tym taki kiepski, to jakim cudem mogłem być drużynowym? - Bóg wie jak dawno temu, Robercie. A nie pamiętasz, jak na obozie zgubiłeś się z całym zastępem? - To nie była moja wina! To przez Sama Benty'ego. To jemu wpadła mapa do strumienia. - Kiedy wreszcie zaczniesz brać odpowiedzialność za własne niedociągnięcia, Robercie? -westchnęła ciotkaMar-sha, wyjmując tacie mapę z rąk. Nie wiedziałam, co znaczą „niedociągnięcia", ale sądząc z wyrazu twarzy taty, nie było to coś, za co miałoby się ochotę wziąć odpowiedzialność. Ciotka Marsha przestudiowała mapę i w miejscu, gdzie szlak się rozwidlał, oznajmiła: „Tędy". Pamiętam ją, jak idąc, śpiewała: „Hej ho, hej ho, do pracy by się szło", a Aidan przyłączał się do niej przy każdym „Hej ho". Szliśmy i szliśmy tą ścieżką przez busz, aż wreszcie doszliśmy do specjalnego punktu widokowego. I to właśnie tam odkryliśmy Jedyny Wielki Lęk ciotki Marshy. Vince i ja pobiegliśmy na przód, na drewnianą platformę, żeby popatrzeć na krajobraz. Nigdy przedtem nie widziałam takich wielkich, rozciągających się przede mną połaci lasu, i to w dodatku z tak wysoka. Ten widok sprawił, że poczułam, jakby moja klatka piersiowa wypełniła się powietrzem. Przez chwilę miałam przed oczami cały świat. - Uauu, Tina, lecimy... - zawołał Vince, kiedy trzymając się ogrodzenia, wyglądaliśmy ponad górną barierką. Nagle za naszymi plecami rozległ się przeraźliwy krzyk ciotki Marshy: - Nie! Nie! Dzieci, cofnijcie się! Cofnijcie się! Och, Robert, zabierz dzieci od tego... 92 - Spokojnie, Marsho. Nie spadną. Tam jest ogrodzenie. .. - W głosie taty wcale nie było niepokoju. - Nie, Robercie! Zabierz ich! Staliśmy z Vince'em bez ruchu. Nigdy nie widzieliśmy, żeby ciotka Marsha tak się zachowywała. Byliśmy zszokowani. - Wyluzuj się, Marsho. Nic im nie jest. - Och, na Boga, Robercie, zabierz ich! Zabierz ich stamtąd! - Marsho, straszysz ptaki. Uspokój się, słyszysz? Nagle ciotka Marsha rzuciła się biegiem w naszym kierunku. Myślę, że zamierzała odciągnąć nas od skraju przepaści. W następnej chwili potknęła się i przewróciła na drewnianą platformę. Pamiętam, jak platforma zadrżała, kiedy ciotka Marsha poleciała do przodu na brzuchu, aż jej głowa zawisła nad krawędzią, pod dolną poręczą ogrodzenia. I wtedy zaczęła naprawdę wrzeszczeć. - Nieeee! Był to najgłośniejszy krzyk przerażenia, jaki kiedykolwiek słyszałam. Poniósł się po lesie, ponad skrajem platformy widokowej, prosto w niebo. Cały świat wypełnił się tym przeraźliwym wrzaskiem. Tata podbiegł pędem, żeby pomóc ciotce Marshy wstać. Trzęsła się, a jej twarz była całkiem biała. Myślałam, że za chwilę wybuchnie płaczem. Potem powędrowaliśmy prosto do domu. Przez resztę dnia ciotka Marsha nie odezwała się już ani słowem, nawet w samochodzie, w drodze powrotnej na ulicę Maclusky numer 1. Tego wieczoru, kiedy ciotka Marsha poszła już do łóżka z maminą filiżanką dobrej herbaty, zapytałam tatę, dlaczego tak się przestraszyła. 93 - To wszystko zaczęło się, Tino, bardzo dawno temu, kiedy wasza ciocia była mała, może w wieku Aidana. - I co się wtedy stało? - Och, przydarzyło jej się coś, co ją przestraszyło. - Ale co? - Zadajesz dużo pytań, Tino. Jeśli ci powiem, nie chcę, żebyś powtarzała swoim braciom. Sam im wszystko wyjaśnię, kiedy troszkę podrosną. - Dobrze, tato - obiecałam. Czasami, jeśli jest się starszym, można najpierw usłyszeć ważne rzeczy. - Co się stało? - Nasz duży kuzyn Lenny przyszedł się do nas pobawić. Lenny był podły. Pamiętam, miał rude sterczące włosy. Był wysoki, mocno zbudowany i podły. Zawsze robił paskudne kawały innym dzieciakom. I taki wyjątkowo wstrętny numer wykręcił Marshy. Powiedział nam, że mamy się z nim bawić w głębi ogrodu, tam gdzie bardzo wysoki mur oddzielał nasz dom od sąsiadów. Baliśmy się Lenny'ego i zawsze robiliśmy to, co nam kazał, więc poszliśmy za nim. Obiecał Marshy, że jeśli wespnie się na mur - on jej w tym pomoże - to nauczy ją fruwać. - I wspięła się? - No. Lenny ją podciągnął. - I co potem zrobił? - zapytałam. - Złapał ją za ręce i wywiesił za mur. Coś okropnego. Ten mur był naprawdę wysoki, a on ją wywiesił na drugą stronę. Marsha krzyczała wniebogłosy, ale nikt jej nie słyszał. Trzymał ją tak i mówił: „Marsha uwielbia latać. Prawda, Marsho?" A potem zaczął nią potrząsać w taki sposób, jak wytrzepuje się piasek z ręcznika. - Tata wzdrygnął się. - To było straszne. 94 - A co wyście zrobili? Pobiegliście po kogoś dorosłego? - Nie, nie pobiegliśmy. Za bardzo baliśmy się Len-ny'ego. - Więc co żeście zrobili? - Po prostu staliśmy i patrzyliśmy. Byliśmy zbyt mali, żeby wiedzieć, co robić. - Tata potrząsnął głową. - I co się potem stało? - Potem obsunął ją niżej i kiedy była metr czy coś koło tego nad ziemią, puścił. Wtedy właśnie po raz pierwszy naprawdę usłyszałem wrzask mojej siostry, trochę taki jak dziś na tym punkcie widokowym. Lenny upuściłją w krzaki. Cała była w kolcach i trzęsła się jak liść, ale nic jej się nie stało. - A czy Lenny chociaż miał kłopoty? - zapytałam. - Och, Lenny zawsze miał kłopoty. Dotąd je ma. Wpakował się w takie kłopoty, że musiał wyjechać do Ameryki. - Nienawidzę Lenny'ego, tatusiu - powiedziałam po chwili. - Cóż, Lenny ma pewne problemy, Tino. - I potem ciocia Marsha już zawsze się bała? - zapytałam. - Wysokości? Potakująco skinęłam głową. - Tak. Po tej historii nie lubiła nawet wchodzić po schodach. Musieliśmy zamieszkać w parterowym domu. Ne-dley i ja byliśmy za to na nią naprawdę wściekli. Tak. Wysokość to jedyna rzecz, która doprowadza waszą ciotkę do kompletnego szaleństwa. - Wysokość, ty i wujek Nedley - powiedziałam. Tata uśmiechnął się. - Wysokość, ja, wujek Nedley i śmierdzące dzieciaki. To już cztery rzeczy. A teraz wskakuj do kąpieli. 95 Mówił to z uśmiechem, ale widać było, że nadal myśli o podłym Lennym i o tym, jak z wujkiem Nedleyem po prostu stali, bali się i patrzyli, być może czekając, że zobaczą, czy ciotka Marsha rzeczywiście potrafi fruwać. T rys koj qc e ź r ó dła Po obiedzie nadeszła znowu pora lektury, tylko że tym razem ciotka Marsha nie pytała nas, czy chcemy, żeby nam poczytała. Zamiast tego zasiadła w osobistym fotelu taty i zajęła się własną książką. Pod tytułem Dickens: Studium człowieka spoza słów. Drugą położyła na stoliczku koło ta-tusinego osobistego fotela. Może czuła, że Dickens: Studium człowieka spoza słów okaże się nudny i chciała mieć pod ręką coś innego, tak na wszelki wypadek. Ta zapasowa książka nazywała się Magia Tryskających Źródeł, a pod spodem napisane było: Sztuka Tai Chi. Chciałam zapytać, jak można sprawdzić, czy źródło tryska, jeśli jest gdzieś głęboko w ziemi, ale ciotka Marsha przybrała swój zaczytany wyraz twarzy, a jej zaczytany wyraz twarzy należał do gatunku zirytowanych min. Prawdopodobnie po prostu- powiedziałaby: „Tryskające źródła nie są dla ciebie, Bettino!" Znowu wcześnie poszliśmy do łóżek. Odbyło się to po kolejnej walce pomiędzy ciotką Marsha a Aidanem o jego komiksy. Ciotka Marsha powiedziała, że donikąd go nie doprowadzą. Aidan odpowiedział, że nie chce nigdzie iść, chce po prostu poczytać swoje komiksy. Ciotka Marsha powiedziała, że to, co się czyta, świadczy o stopniu rozwoju. A Aidan odpowiedział: „Spiderman jest lepszy od ciebie!", i pognał na górę. 34 96 Zadzwoniła Mish. Odebrałam telefon i głos w słuchawce oznajmił: „Nie rererereflektuję!" Zawyłam ze śmiechu. Ciotka Marsha spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami. Czasami mama i tata irytują się, kiedy za długo gadam z Mish przez telefon. Mama mówi: „Nie możecie zaczekać z tymi głupimi chichotami, aż znajdziecie się w szkole?" Szczęśliwie dla Vince'a ciotka Marsha też wcześnie się położyła. Inaczej nie wiem, jak by się wymknął do budy, żeby tego nie wykryła. I nie mam pojęcia, jak mu się tam spało, ale ani razu się nie skarżył. Narzekał za to, że Man-dy nie może wejść do domu. Lubi turlać się z nią po podłodze koło kaloryfera i zmuszać do powarkiwania, kiedy próbuje wyrwać jej skarpetki z pyska. Vince'owi zapewne podobała się buda i chwila wytchnienia od zapachu nere-czek i kapusty, który zapanował w całym domu. Po powrocie do swego pokoju zakreśliłam krzyżykiem kolejny dzień pod ptakiem namalowanym przez Picassa. cife Zapalenie wyrostka robaczkowego Jesteśmyjuż w połowie. Jak do tej pory, było to najdłuższe półtora tygodnia w moim życiu. Nawet dłuższe niż półtora tygodnia, które spędziłam w szpitalu, kiedy miałam osiem lat i pękł mi wyrostek robaczkowy. Nikt nie wie, do czego on służy (pisałam na ten temat pracę, kiedy już wyzdrowiałam). To takie coś w kształcie robaczka i dłuższe od ołówka, co mieszka w brzuchu i nie ma nic do roboty. W pewnym stopniu przypomina wujka Nedleya. 7 - Wizyta ciotki Marshy 97 _hociaż nie można powiedzieć, żeby wujek Nedley był całkiem bezużyteczny, tylko dlatego że nie ma nic do roboty. W końcu buduje fantastyczne domki na drzewie, opowiada śmieszne dowcipy i kiedy nas odwiedza, piecze chleb z ziarnami i rodzynkami. A wyrostek robaczkowy niczego takiego nie potrafi. To prawdziwa tajemnica dla lekarzy. Mam na myśli to, po co go mamy. Czasami ślepe kiszki (tak się też o nich mówi) sprawiają prawdziwy kłopot. W ogóle bez żadnego powodu rozjątrzają się. Coś jak wtedy, kiedy mama krzyczy: „Uspokoić się, dzieciaki. Przez was boli mnie głowa!" Pomijając fakt, że wyrostki zaczynają się irytować, mimo że nikt w ogóle nic złego nie robi. Pod tym względem przypominają raczej panią Stills. Tak się irytują, że puchną i puchną, i puchną, aż w końcu pękają. To właśnie zrobił mój wyrostek. Pękł i wszystko, co tam miał w środku, wytrysnęło mi do brzucha, i mogłam nawet umrzeć. Musiałam przejść operację i półtora tygodnia spędzić w szpitalu. I bolał mnie brzuch, i musiałam ciągle leżeć w łóżku. A te półtora tygodnia z ciotką Marshą wydawało się wlec jeszcze dłużej niż cały czas leżenia w łóżku z bolącym brzuchem. ztz. Czas Pewnego razu zrobiłam doświadczenie, żeby sprawdzić, czy woda gotuje się dłużej, kiedy się obserwuje czajnik. I naprawdę wyglądało, że to trwa dłużej, ale właściwie trudno powiedzieć, bo skoro nie patrzyłam, nie mogłam stwier- 98 dzić, czy już się zagotowała, czy nie. Poprosiłam Vince'a, żeby mi pomógł, ale powiedział, że właśnie pomaga tacie w szopie, a poza tym to straszne nudy. Jak dotąd w kalendarzu było jedenaście czerwonych krzyżyków - rządek i pół. Rodzice wyjechali półtora rządka temu. Leżąc wieczorem w łóżku, liczyłam dni i godziny do ich powrotu. Mówiłam sobie: „Teraz jest czwartek, siódma trzydzieści. To znaczy, że za dwadzieścia cztery godziny będzie piątek, siódma trzydzieści". Potem dodawałam wszystkie te dwudziestki czwórki, aż dochodziłam do czasu, kiedy wrócą mama i tata. Zamykałam oczy i nadal w myślach widziałam czerwone krzyżyki i te wszystkie dni jeszcze bez nich. W kółko i na okrągło robiłam te same obliczenia i otrzymywałam te same wyniki. Nie wiem, czy w ten sposób spowalniałam, czy przyspieszałam czas, ale chyba po prostu nie mogłam przestać. Zawsze mi się wydawało, że przy niektórych ludziach czas płynie szybciej. Takim kimś jest Mish. I chłopcy Gian-nopoulosów. I tata, kiedy nie pracuje. I mama. A inni sprawiają, że czas zaczyna się wlec. Ciotka Marsha była raczej kimś w tym stylu. Zaczęłam się zastanawiać, czy może ma jakąś spowalniającą moc, coś w rodzaju mojej telepatycznej władzy nad Aidanem. Może specjalnie hamowała upływ czasu. Może ciągle go opóźniała, aż się zatrzymał i już na zawsze utknęliśmy pośrodku tych trzech tygodni oczekiwania na powrót mamy i taty. 99 ?=^? Bogu dzięki z%a szkołą Bogu dzięki za szkołę. Kto by pomyślał, że Bettina R. Wendle (R to Rona; wszystkie dziewczyny w mojej rodzinie mają tak na drugie imię) kiedykolwiek będzie mówić: „Bogu dzięki za szkołę"? Przede wszystkim, kiedy byłam w szkole, nie musiałam się przejmować Vince'em i Aidanem. Nawet nie wiedziałam, gdzie są, bo szóstoklasiści mają lekcje w innym budynku niż pozostałe dzieciaki. I mogłam się zobaczyć z Mish, i musiałam myśleć o rzeczach w rodzaju, jak napisać Jednogłośny" albo „nosorożec" i ile to 24888 podzielić na 777. W czasie przerw obiadowych grałam w piłkę ręczną i wrzeszczałam do upadłego, a na plastyce namalowałam burzę i Mariannę. Nauczyciel, który miał u nas praktykę, powiedział, że mój obrazek jest postmodernistyczny. Nie jestem pewna, co to znaczy, ale ze sposobu, w jaki Marianna uśmiechała się do mnie, wywnioskowałam, że to coś bardzo dobrego. Marianna miała na ramieniu wytatuowanego żółwia. Może kiedy dorosnę, będę taka jak ona. A już z pewnością zrobię sobie tatuaż. Myślę, że wybiorę ptaka Picassa z listkiem w dziobie. Miałam mnóstwo problemów przez panią Stills. Wygląr da na to, że ładuję się w kłopoty bez większego wysiłku. To się dzieje jakoś samo. Chodzi zwykle o chichotanie i przeszkadzanie kolegom. Ale ponieważ w czasie lekcji zrobiłam większość rzeczy dobrze, nie mogła się za bardzo wściekać. I była bardzo zadowolona z moich prac domowych. Pani Stills nawet nie wie, ile w tej sprawie zawdzięcza ciotce Marshy 100 Aidan coraz częściej zaczął miewać napady złego humoru, głównie kiedy ciotka Marsha próbowała zmusić go do czytania innych rzeczy niż jego komiksy i jedzenia czegoś oprócz tostów z pastą. Vince'owi też się pogarszało. Niegrzeczne uwagi, które dotąd robił na tyle cicho, żebym tylko ja słyszała, zaczął wygłaszać tak, żeby usłyszała je ciotka Marsha. - Śmierdzi jak śmietnikowe odpady! - szeptał, kiedy ciotka Marsha stawiała jedno z wymyślonych przez siebie dań na stole w jadalni. - Słucham, Vincencie? Chciałbyś się podzielić z rodziną jakimiś uwagami? - pytała ciotka. Wtedy Vincent uspokajał się i mówił: - Nie, ciociu Marsho. — I wlepiał wzrok w swój talerz, cokolwiek na nim leżało. Już prawie kończyłam Lwa, czatownią i starą szafę i przez to też było mi smutno. Czułam się tak, jakbym musiała pożegnać tych wszystkich nowych przyjaciół odkrytych w książce. Ciotka Marsha mogła mnie zacząć zmuszać do powieści Dickensa. Widziałam jedną z tych, które sama czytała, na stole w kuchni. Miała tytuł Ciężkie czasy, a na okładce deszczowe chmury, pusty padok i szary, ponury dom. Nie wyglądało to specjalnie zachęcająco. Nabrałam otuchy dopiero, kiedy pani Fulworth, szkolna bibliotekarka, powiedziała mi, że jest cała seria o krainie Narnii. Pocztówki z Paryża Najlepsze, co wydarzyło się wciągu tego półtora tygodnia, to dwie pocztówki z Paryża od mamy i taty. Zabawne, 101 że przyszły razem, chociaż ciotka Marsha twierdziła, że wcale nie zostały wysłane tego samego dnia. - To ci dopiero francuskie usługi pocztowe! - powiedziała. Pocztówki od mamy i taty zawiadamiały, że rodzice mają w Paryżu mnóstwo atrakcji. Ze płynęli statkiem po rzece, która nazywa się Sekwana, tata jadł ślimaki i ma zamiar nam je też ugotować, kiedy tylko wróci, więc czy nie moglibyśmy już zacząć ich zbierać. A mama spaceruje w czerwonych pantofelkach, za które zapłaciła w jednym z paryskich sklepów o niebo za dużo. Rodzice pisali, że porobili już pełno zdjęć i że tata tyje od tego całego chleba z masłem i dżemem, i że widzieli prawdziwy obraz Picassa, taki jak te w moim kalendarzu, i czy moglibyśmy wpłacić trochę pieniędzy do banku na ich konto. Ten ostatni kawałek to oczywiście żart, bo mama i tata dobrze wiedzą, że Aidan, Yince i ja mamy na spółkę tylko czterdzieści pięć dolarów i pięćdziesiąt centów, a z tym w Paryżu pewnie nie da się zajść daleko. Stoczyliśmy walkę o to, gdzie mają być umieszczone pocztówki, ponieważ wszyscy chcieliśmy je mieć w swoich pokojach. W końcu ciotka Marsha powiedziała: - Dobrze, dzieci, jest tylko jedno sprawiedliwe rozwiązanie. Pocztówki zostaną w kuchni i w ten sposób każdy z nas będzie mógł je czytać, kiedy tylko zechce. Wiedziałam, że to najrozsądniejsze, co mogliśmy zrobić, ale w głębi ducha zgadzałam się z Aidanem, kiedy tupnął nogą i oświadczył: - To nie w porządku! Chciałam postawić sobie jedną z pocztówek koło łóżka, żebym, zasypiając, mogła na nią patrzeć. Może to by mnie 102 powstrzymało od robienia w myślach tylu rachunków na temat: „Ile jeszcze zostało do powrotu mamy i taty"? «ff^k Kształt domu Mieszkam w tym domu całe moje życie. Znam jego każdy skrawek. Wiem, na którym schodku jest przetarty chodnik, wiem, gdzie się znajduje ścienne malowidło wykonane paluchami przez Vince'a (mama postawiła tam kanapę, żeby je ukryć). Wiem, gdzie na podłodze są rysy, bo jeździliśmy po domu sklepowym wózkiem, kiedy rodzice po sąsiedzku pomagali Borisowi Rivikowi zainstalować polewaczkę, wiem, gdzie wszystkie rzeczy są trzymane, gromadzone, pochowane. Wiem, które okna się zacinają, a które otwierają najłatwiej w świecie. Nawet wiem, ile jest kroków z łazienki do mojego pokoju i z kuchni do jadalnego, i od tylnych drzwi do szopy w ogrodzie, bo kiedyś bawiłyśmy się z Mish w liczenie i wszystko zapisałam. Ale teraz to jakby nie ten sam dom. Kiedy wracam ze szkoły, pachnie inaczej i sprawia inne wrażenie. Rzeczy znajdują się w większości na swoich miejscach, a mimo to wydaje się, że mieszkamy w innym domu - zupełnie jakby się przekształcił. Ćwiczenia ciotki Marshy Ciotka Marsha często wychodzi pobiegać, a przynajmniej myślę, że właśnie to wtedy robi. Znika w parku ubrana w dresy różnych kolorów. Jeden ma czarno- cytrynowo- 103 -zielony, drugi pomarańczowo-czerwony, jeszcze jeden purpurowo-żółty z gwiazdkami wzdłuż nogawek i jeszcze całkiem biały, i srebrny w złote paski na plecach. Wraca z tego biegania z czerwoną twarzą i mówi: - Aaach, ćwiczenia to pokrzepienie dla duszy! A Mandy po powrocie wygląda na zmęczoną. ?^ Mandy Mandy nie zachowuje się Mandowato. Przez cały dzień leży w budzie na kocu i rzeczach Vince'a. Zabieramy ją na spacery i ciotka Marsha zabierają na to swoje bieganie, jednak Mandy jest zupełnie nie ta sama. Idzie, ale bardziej jakby musiała, niż naprawdę chciała. Ciotka Marsha bierze ją na smycz, a Mandy nienawidzi smyczy. Świetnie rozumiem dlaczego. Nie byłoby ci specjalnie miło, gdyby za każdym razem, kiedy próbujesz zbadać jakiś interesujący zapach albo pogonić za innym psem, którego właśnie spotkałeś, coś cię szarpało za szyję i ktoś w zie-lono-czarnym dresie wołał: „Noga!" Mandy spędza mnóstwo czasu, stojąc pod tylnymi drzwiami, bo chce wejść do domu. Mam ochotę jej powiedzieć: „Nie przejmuj się, Mandy. Prawdopodobnie tam, w budzie, jest o wiele weselej". - C3 M* Nienawidzić ciotki Marshy Mijała druga sobota bez mamy i taty. Na dworze było wietrznie, szaro i zimno. Spikerka zapowiadająca pogodę 104 powiedziała, że później, po południu, nadejdzie wielka burza. Słyszeliśmy, jak po sąsiedzku u Giannopoulosów grają w nogę. Rano ciotka Marsha powiedziała, że mamy dzień pracy nad szkolnymi projektami i że nie chciałaby, żeby nas złapała wstrętna burza. Vince, ja i Aidan siedzieliśmy razem na podłodze w sypialni chłopców i odrabialiśmy lekcje. Panował spokój, tylko wiatr dął w drzewa koło domu. To znaczy, panował spokój, dopóki nie odezwał się Aidan. - Nienawidzę ciotki Marshy - powiedział, a jego głos przeciął panującą w pokoju ciszę. - Ja jej bardziej nienawidzę - powiedział Vince. - Ja bardziej! - krzyknął Aidan. - Nie możesz jej nienawidzić bardziej niż ja - upierał się Vince. -Ja jej nienawidzę po wieczne czasy. Wiedziałam, że powinnam powiedzieć chłopcom, żeby nie mówili w taki sposób. Że to nieładne, podłe i że ze strony ciotki Marshy było dużą uprzejmością przyjechać tu aż z Canberry, żeby się nami opiekować. Wiedziałam, że właśnie tak powinnam powiedzieć. - A ja nienawidzę jej bardziej niż wy obaj, ot co! -wrzasnęłam zamiast tego. -1 zamknijcie się! Vince i Aidan spojrzeli na mnie ze zszokowanymi minami i w pokoju znowu zapanowała cisza, jeśli nie liczyć naszych hałaśliwych, nienawistnych myśli i wiatru uderzającego w okna. 105 Wuj Pavlos składa wizytą Rozległo się pukanie do frontowych drzwi. To był wuj Pavlos. Chociaż naprawdę nie jest naszym wujem, Stella powiedziała, że chciałby, żebyśmy go tak^ nazywali, bo to mu przypomina, że kiedyś miał rodzinę, a to ważne dla mężczyzny, którego żona piętnaście lat temu uciekła z mechanikiem. Wuj Pavlos bywa zwykle dość hałaśliwy i, grając w piłkę nożną, ciągle krzyczy, ale kiedy zobaczył ciotkę Marshę, zatkało go na chwilę i tylko stał, i się gapił. - Czym mogę panu służyć? - zapytała ciotka Marsha. - Proszę wybaczyć, pani Marshy - powiedział. Zachichotaliśmy z Vince'em, kiedy ją tak nazwał. Jego akcent czasami sprawia, że trochę trudno go zrozumieć. - Przyszedłem odebrać piłkę do nogi. - Nazywam się Wendle - powiedziała ciotka Marsha tonem, który znowu przypominał angielską królową. (W taki sposób kobieta się przedstawia, kiedy nie chce występować jako „panna", bo to brzmi za bardzo dziewczęco i głupiutko, a nie może występować jako „pani", bo nie jest mężatką. Tata wytłumaczył mi to już wieki temu). -I oczywiście może pan odebrać swoją piłkę -dodała. -Vin-cencie, przynieś piłkę panu... panu... - Pavlosowi! Proszę mówić do mnie Pavlos! Wuj Pavlos powiedział to z uśmiechem nawet szerszym niż ten, który prezentuje, kiedy strzeli gola. Ale nie biegał w kółko, machając koszulką nad głową, co również robi w takim przypadku, Nie mam pojęcia, co by sobie pomyślała ciotka Marsha, gdyby się tak zachował. Klatka piersiowa wuja Pavlosa wygląda jak szary wełniany dywanik. 106 - Vincencie, przynieś proszę piłkę Paulowi! Chociaż ciotka Marsha przekręciła jego imię, Pavlos dalej stał i wpatrywał się w nią rozpromieniony. Vince pobiegł i przyniósł piłkę, i wróciliśmy do naszych szkolnych projektów. Tak naprawdę Vince grał w Nintendo, a ja rysowałam różne rodzaje tatuaży, które kiedyś mogłabym mieć. I wtedy usłyszałam, jak na dole zaczyna się kłótnia. ? 9 ?? Kłótnia - Nie chcę czytać niczego nowego. Chcę Upiora i inwazję owadowi Gdzie są moje komiksy? - Aidan i ciotka Marsha znowu toczyli ze sobą walkę. - Od mojego przyjazdu czytasz te same śmieci. Rozmaitość jest solą życia, Aidanie. Dzisiaj poczytasz coś innego! - Nie! Chcę Upiora i inwazję owadowi Gdzie jest mój Upiór? - zawył w odpowiedzi Aidan. Pomyślałam, że lepiej zejdę na dół i spróbuję go uspokoić. - Najwyższa pora, żebyś przeczytał coś wartościowego zamiast tych twoich śmiechu wartych komiksów! - Oddaj mi mego Upiorni Gdzie jest mój Upiór?l - Teraz Aidan już się po prostu darł. - Ciociu Marsho, może powinnaś mu oddać jego komiksy. .. - powiedziałam. Nikt nigdy nie dotykał komiksów Aidana. Kiedyś Vince się ośmielił i Aidan go ugryzł. Był to jedyny raz, kiedy Aidan ugryzł kogokolwiek. Zresztą miał za to całe mnóstwo nieprzyjemności. Vince narobił strasznego zamieszania i twierdził, że potrzebuje zastrzyku „przeciwtężycowego". 107 - Przeciwtężcowego, Vince - poprawił go tata. - I nie bądź śmieszny. Taki zastrzyk jest konieczny tylko przy zardzewiałych gwoździach i psach. - Potem dał Vince'owi bandaż i powiedział: - Idź się pobawić na dworze i nie dotykaj komiksów Aidana. - Bettino, chociaż raz się nie wtrącaj! - warknęła na mnie ciotka Marsha. - Chcę moje komiksy! To nie w porządku! - krzyczał dalej Aidan. - Powiedziałam, nie! - Ciotka Marsha złapała Aidana za ramię. Uaaa. - To nie w porządku! - Głos Aidana rozrywał mi uszy. Vince galopem przybiegł na dół. - To nie w porządku!!! Aidan darł się i darł, a potem zrobił to, czego się najbardziej obawiałam. Ugryzł ciotkę Marshę. Ugryzł ją w przedramię, a ona wrzasnęła i wypuściła jego rękę. - Oooch, ty mały diable! Ale Aidan już wybiegał przez tylne drzwi do ogrodu. Ciotka Marsha pognała za nim, a Vince i ja deptaliśmy jej po piętach. Zobaczyliśmy, że Aidan wspina się tak szybko jak tylko potrafi do domku na drzewie. - Nie, Aidanie! Nie wolno ci tam wchodzić! Natychmiast zejdź na dół! - zawołała ciotka Marsha. Już wcześniej mówiła, że nie możemy wspinać się na drzewo podczas nieobecności mamy i taty i że ma zamiar z nimi porozmawiać, żeby w ogóle zdjąć stamtąd domek, bo jest „absurdalnie niebezpieczny". Wiedzieliśmy, że ciotka Marsha w życiu się tam nie wgra-moli i sama nie dopadnie Aidana. Przecież wysokość była jej Jedynym Wielkim Lękiem. 108 - Niegrzeczny, niegrzeczny chłopiec! - Potrząsnęła głową. - Natychmiast stamtąd schodź, młody człowieku! Schodź, mówię ci! Stała u stóp drzewa, na którym umieszczony był domek, i wrzeszczała w górę. Bez odzewu. Aidan wiedział, że jest bezpieczny. Tamtego wieczoru oglądał z nami Ucieczkę. Ciotka Marsha popatrzyła na ślady Aidanowych ząbków na swojej ręce. - Nic się nie stało, ciociu Marsho. Nie potrzebujesz zastrzyku przeciwtężcowego - powiedział Vince. Myślę, że starał się pomóc. - To tylko na zardzewiałe gwoździe i psy. - Vincencie, ja doskonale wiem, kiedy się stosuje zastrzyk przeciwtężcowy. A teraz... Teraz we... wejdź tam. - Ciotka Marsha spojrzała w górę, na domek. -1 powiedz swojemu bratu, żebyjfótychmiast schodził! - Sprawiała wrażenie wystraszonej. - On nie zejdzie, jeśli nie chce, ciociu Marsho - próbowałam jej wyjaśnić. - Czasami spędza tam całe godziny. - Ale tylko wtedy, kiedy ma do czytania swoje komiksy - powiedział Vince. Wcale nie zamierzał być niegrzeczny, ale ciotka Marsha tak to odebrała. - Vincencie, kazałam ci wejść na drzewo i go sprowadzić. W tej chwili! Nigdy nie widziałam, żeby ciotka Marsha wyglądała na tak wytrąconą z równowagi. Włosy wymykałyjej się z przypominającego koszyk koka, twarz robiła się coraz bardziej czerwona. - No, Vince - powiedziałam - spróbuj go ściągnąć na dół. Razem z ciotką Marsha obserwowałyśmy Vince'a, który wdrapywał się na drzewo. 109 - Och Boże, o mój Boże, uważaj! Vincencie, proszę cię uważaj. - Miała ten sam wyraz twarzy, co wtedy, kiedy kobieta w Ucieczce skakała na spadochronie. - Dobrze się czujesz, ciociu Marsho? - zapytałam. - Co? Czy dobrze? Tak, tak, oczywiście, że dobrze! Oczywiście, że tak! Ale... ale musimy ściągnąć Aidana z drzewa... - Och, nie martw się o niego. On uwielbia wysiadywać w domku na drzewie - powiadomiłam ją. - Ten domek jest niebezpieczny, Bettino. Jest za wysoko. Wuj Nedley i wasz ojciec zbudowali go za wysoko! Nie powiedziałam ciotce Marshy, że właśnie dzięki temu jest to najlepszy na świecie domek na drzewie. Wkrótce Vince zgramolił się na dół. - On nie zejdzie, ciociu Marsho. Mówi, że ma zamiar zostać na górze, dopóki mama i tata nie wrócą. - Ależ on nie może tam zostać. - Ciotka Marsha wyglądała, jakby miała się pochorować. - Nadchodzi burza! W tym momencie zauważyłam, że zaczęło kropić. - Ja wejdę na górę, ciociu Marsho - powiedziałam. -Nic się nie bój, wujek Nedley zbudował tam dach, więc Aidan nie zmoknie. - Och Boże, och nie, uważaj Bettino, proszę uważaj! -wołała za mną ciotka Marsha, kiedy zaczęłam wspinać się po drabinie. Podciągnąwszy się do domku na drzewie, zobaczyłam Aidana. Siedział w kącie pod kuchennym zlewem i półkami. - Nie zejdę - oznajmił. - Daj spokój, Aidanie, proszę cię, zejdź. - Nie! Zostaję tutaj! 110 - Aidan, ciotka Marsha martwi się, bo idzie burza. Proszę cię, zejdź na dół. Ona nie będzie się wściekać. Powiedziała, że odda ci twoje komiksy. - Wiem, że właściwie tak nie powiedziała, ale prawdę mówiąc, też zaczynałam się trochę niepokoić z powodu tej burzy. Udzieliła mi się panika ciotki Marshy. Nigdy przedtem nie bałam się być w domku na drzewie, a teraz tak. Hulał w nim wiatr i zaczynało trochę kołysać. Naprawdę chciałam, żeby Aidan zszedł na dół. - Nie zejdę, Tinę. Nie możesz mnie zmusić! - A jeśli ciotka Marsha odda ci twoje komiksy, wtedy zejdziesz? ?\ - Ona je wywaliła. - Co? Skąd wiesz? - Nawet nie myślałam, żeby ciotka Marsha mogła coś takiego zrobić. - Po prostu wiem. - Pójdę i sprawdzę - powiedziałam. Zanim dostałam się na ziemię, włosy miałam mokre od deszczu. Teraz padało już mocniej i zaczęło mi się robić zimno. Ciotka Marsha wyglądała na przerażoną. - Bettino, musisz go ściągnąć na dół! On musi zejść! Robi się bardzo silny wiatr! Była to prawda. Wiatr świszczał nam w uszach. - Ciociu Marsho - powiedziałam - Aidan zszedłby na dół, gdyby wiedział, że oddasz mu jego komiksy. - Ja... ja nie mogę ich oddać, ja... ja... je wyrzuciłam! Nie potrafiłam uwierzyć temu, co słyszę. Za moimi plecami Vince gwałtownie wciągnął powietrze. - Ale... ale ciociu Marsho, czy one są w koszu na śmieci? - Nie, nie -jęknęła. - Zabrał je śmieciarz! O Boże, boję się, że zrobiłam coś okropnego... nie do wybaczenia... 111 Obydwoje z Vince'em nie wiedzieliśmy, co powiedzieć. Ciotka Marsha zrobiła coś okropnego. Nagle błyskawica rozjaśniła niebo. W kilka sekund później rozległ się głośny huk pioruna. Deszcz coraz gwałtowniej i gwałtowniej lał się nam na głowy. - Och, Boże, o nie! Musimy wezwać policję! - A co policja może tu zrobić? - zapytał Vince. - Oni mają tylko pistolety. - Och Boże, pistolety... Nie, tego ?\? potrzebujemy. -Ciotka Marsha wyglądała na jeszcze bawfeej wystraszoną. - Nie, o ile nie chcesz go z tego drzewa zestrzelić. -Przypuszczam, że Vince starał się być pomocny. - Och Boże, och nie, policja na pewno będzie wiedziała, co... - Musimy zadzwonić po wóz strażacki. Oni mają drabiny - powiedział Vince. Nagle bardzo blisko rozległ się kolejny grzmot. Podskoczyłam. - Aaaaach! -wrzasnęła ciotka Marsha, zupełnie jak wtedy, kiedy oglądała program Ucieczka, ale z dziesięć razy głośniej. - Szybko! Wszyscy do środka! Wezwiemy i policję, i straż pożarną! Popędziliśmy do domu. Radio podawało właśnie, że zbliża się burza największa od lat i że każdy powinien postarać się ukryć pod dachem. Teraz nawet Vince wyglądał na wystraszonego. Zdjęłam telefon ze ściany i podałam ciotce Marshy. Kiedy po raz pierwszy próbowała się połączyć, wypadł jej z ręki. „Psiakrew!" - powiedziała. Nigdy nie słyszałam, żeby ciotka Marsha tak się wyrażała. Teraz najwyraźniej 112 przeklinała i to sprawiło, że się zdenerwowałam. Znowu wybrała numer. - Halo... Tak... Czy to policja?... Mam chłopca na drzewie. .. Nie, nie wsadziłam go na drzewo... To znaczy, może w pewnym stopniu... Och Boże... Jestem absolutnie spokojna. .. Tak... Siedzi na drzewie w domku... Bardzo wysoko. .. Boję się, że wiatr może zwalić domek na ziemię... Albo może uderzyć piorun... Grzmi tak blisko... Tak... Mój bratanek mówi, że potrzebny nam wóz strażacki... Tak, z powodu drabiny... Nie, nie, oni są w Paryżu... Chcieli odnowić więzy małżeńskie... Przecież mówię, że jestem absolutnie spokojna... Jak długo? O Boże, no dobrze. .. Tak, ulica Maclusky 1 w Baywood... Och, pospieszcie się! Proszę, pospieszcie się! - Ciotka Marsha odłożyła słuchawkę. -Już jadą - powiedziała. - Policja czy straż pożarna? - zapytał Vince. - O Boże, nie wiem. Chyba i ci, i ci. Ciotka Marsha splotła ręce i zaczęła przemierzać tam i z powrotem kuchnię. Nie miała już wcale czerwonej twarzy, tylko całkiem białą. Polowa włosów wysunęła się jej z koka, a pod oczami widniały duże czarne plamy, tam gdzie deszcz rozmazał makijaż. - Dobrze się czujesz, ciociu Marsho? - zapytałam. Zupełnie nie wiedziałam, co mówić ani co zrobić. - Może chciałabyś filiżankę herbaty? - dodałam. Myślę, że to właśnie powiedziałaby mama, gdyby tu była. - Nie, nie... Wy obydwoje zostaniecie w domu. Ja wracam pod drzewo na wypadek, gdyby on schodził... Trrrach! Znowu przetoczył się grzmot, jak dotąd najgłośniejszy ze wszystkich. 8 - Wizyta ciotki Marshy 113 - Pójdziemy z tobą, ciociu Marsho - powiedział Vince. Ale ciotka Marsha już wybiegła do ogrodu w strumienie deszczu. Niebo jaśniało od błyskawic. Wyglądało to tak, jakby otaczający świat wpadł w złość i całyten jego gniew wylewał się prosto do naszego ogródka^fyskał nad naszymi głowami, straszył nas, sprawiał, że czuliśmy się malutcy. - Aidan! Aidan! - znowu krzyczała pod drzewem ciotka Marsha. Jestem pewna, że Aidan nie mógł jej usłyszeć. Wichura, deszcz i grzmoty robiły zbyt wiele hałasu. Widziałam, jak całe drzewo kołysze się, skrzypiąc, a jego gałęzie falują na wietrze. I kiedy tak na nie patrzyłam, naprawdę poczułam strach. Nigdy przedtem nie zauważyłam, żeby tak się ruszało, a czytałam trochę na temat tego, co się może przydarzyć, jeśli człowieka trafi piorun. - Aidan! - krzyknęłam w kierunku korony drzewa. - Ads! - Ads! - zawtórował mi Vince. - Nie właź pod zlew. Metal jest przewodnikiem prądu! - O czym ty mówisz, Vince? - zapytałam. - Metal jest przewodnikiem prądu, Tinę. Błyskawica przechodzi przez niego, a potem, jeśli go dotkniesz, przechodzi prosto przez ciebie i zapala cię jak gigantyczną pochodnię, a potem znikasz na zawsze1. - Aidan! Odsuń się od zlewu! - wrzasnęłam. Ciotka Marsha chodziła dookoła drzewa, sprawdzając drabinę, dotykając drewnianych szczebli, spoglądając w górę na konary. - O Boże, powinni już tu być od piętnastu minut! - Zerknęła na zegarek. - Muszą mieć pełno wezwań z powodu burzy... Och Boże... Nie mogę go zostawić tam na gó- 114 rze... Tinę! - Nigdy przedtem tak mnie nie nazywała. -Czy mogłabyś pójść poprosić sąsiadów, tych Gia... Gia... - Giannopoulosów - pomógł jej wybrnąć Vince. - Właśnie. Mogłabyś pójść i powiedzieć Giannopoulosom, że potrzebujemy ich pomocy? - Po raz pierwszy słyszałam, żeby ciotka Marsha poprawnie wymówiła to nazwisko. - Dziś wieczór nie ma ich w domu - powiedziałam. Przypadkiem wiedziałam, że cała rodzina Giannopoulosów pojechała na ślub, bo wcześniej spotkałam przed domem Stellę, która opowiadała mi, że Sam zalał sokiem pomidorowym cały przód jej najlepszej sukni i co ona ma teraz włożyć na ten ślub dziś wieczorem? - Ciociu Marsho, nie ma ich w domu - powtórzyłam. - Pojechali na ślub. - No, to by było na tyle! - powiedziała ciotka Marsha. -Będę musiała sama wejść na drzewo i sprowadzić go na dół! Ciotka Marsha wchodzi na drzewo - Ale, ciociu Marsho - powiedziałam - co z twoim Jedynym Wielkim Lękiem... Ciotka Marsha popatrzyła na mnie bez słowa, po czym sięgnęła po drabinę. Przeżegnała się i zaczęła wspinać w górę. - Boże, uchroń mnie - usłyszałam jej szept. Spojrzałam na pocięte błyskawicami niebo, które z minuty na minutę stawało się coraz ciemniejsze, i też w duchu odmówiłam modlitwę. „Kochany Boże, proszę pomóż ciotce Marshy ściągnąć Aidana z drzewa i żeby z nikogo nie zrobiła się pochodnia". 115 Ciotka Marsha powoli wdrapała się na drugi szczebel, potem na trzeci... i na czwarty. Vince i ja obserwowaliśmy, jakjej opięte spódnicą siedzenie przesuwa się w górę drabiny. Nie myślę, żeby ktokolwiek z tak dużym tyłkiem, w dodatku ubrany w spódnicę kiedykolwiek przedtem dostał się do domku na drzewie. Nie sądzę, żeby wspięli się tam jacykolwiek dorośli, od czasu, kiedy wujek Nedley z tatą go zbudowali. Czy drabina jest wystarczająco mocna? Szczeble zawsze były trochę rozchwiane, a z czasem coraz bardziej się obluzowywały. Bardzo chciałam, żeby wóz strażacki pospieszył się i wreszcie przyjechał. - Ostrożnie, ciociu Marsho! - krzyknął do niej Vince. - Aaaach! -wrzasnęła ciotka Marsha, a jej stopa wierzgała w pustce, bo jeden ze szczebli się oberwał. Spadał, obijając się wśród gałęzi, aż wylądował u naszych stóp. W ciemnościach wymieniliśmy się z Vince'em spojrzeniami, a wtedy znowu zahuczał grzmot. - Ciociu Marsho, wszystko w porządku? - zawołał Vince. - O Boże, tak, tak, myślę, że tak! - usłyszeliśmy w odpowiedzi. Ciotka Marsha musiała wdrapać się na następny szczebel. Coraz trudniej było ją dostrzec, bo dotarła wyżej, do pokrytych liśćmi konarów. Teraz była już prawie na szczycie drabiny. Mogłam dojrzeć tylko dwie białe nogi wystające spod gałęzi. Do tej pory zdążyliśmy całkowicie przemoknąć w ulewnym deszczu. Musiało być zimno, aleja tego wcale nie czułam. Jedyne, o czym mogłam myśleć, to ciotka Marsha i Aidan, i że coś strasznego wydarzy się w moim życiu, tu i teraz, zaraz. Wiedziałam, że najtrudniejszy kawałek ciotka Marsha miała jeszcze przed sobą. 116 - Co... co ja mam teraz zrobić? - krzyknęła do nas. -Drabina się skończyła! - Sięgnij do dużej gałęzi po lewej stronie! - zawołałam w górę. - Tej z dzwoneczkami-motylkami! - Co? - odkrzyknęła ciotka Marsha. - Duża gałąź po lewej! - wrzasnął Vince. - Sięgnij do gałęzi po lewej stronie! - Po czym zwrócił się do mnie: -Tina, nie wiem, czy ona potrafi to zrobić. Nie wiem, czy nic się jej nie stanie! -Wyglądał na bardzo przygnębionego. - Wszystko będzie dobrze, Vinny. Ona jest w bardzo dobrej formie... Pamiętaj o tych biegach, które uprawia. Nagle zerwał się gwałtowny wiatr, a zaraz potem rozległ się kolejny głośny grzmot. - Aaaaaaach! - znowu wrzasnęła ciotka Marsha, kiedy odlamana gałąź z trzaskiem poleciała na dół. Obydwoje z Vince'em odskoczyliśmy do tyłu, kiedy strącała na ziemię mniejsze gałązki, liście i korę. Zupełnie jakby coś próbowało oskubać drzewo. Dostrzegłam tęczowe motylki zwieszające się z ułamanej gałęzi i pantofel ciotki Marshy zaplątany w dzwonki. - Ciociu Marsho! - wrzasnęłam w stronę domku na drzewie tak głośno, jak tylko potrafiłam. Odpowiedzi nie było. Pomysł - Czy cioci Marshy nic nie jest? - Nagle okazało się, że koło nas stoi Aidan. - Aidan, co się stało?! 117 Zszedłem po drugiej stronie, kiedy usłyszałem, że ciotka Marsha mnie woła! - Po jakiej drugiej stronie? - Mamy z Chrisem taką tajną drogę... Tinę, ciotka Marsha naprawdę jest tam, na górze? - Ja... ja nie wiem, co robić. - Rzeczywiście nie wiedziałam. Byłam starszą siostrą i nie miałam pojęcia, co teraz zrobić. Nagle usłyszeliśmy wołanie ciotki Marshy: - Pomocy! Pomocy! Nie mogę się ruszyć! Pomocy! Pomocy! Aaaaach! Ciotka Marsha wrzeszczała w taki sam sposób, jak wtedy, kiedy na punkcie widokowym zawisła z głową pod ogrodzeniem. Bardzo chciałam, żeby tata tu był. - Tina, a może użylibyśmy Windy Mandy, żeby ją ściągnąć? - powiedział Vince. - Co? - Winda Mandy! Nie moglibyśmy użyć Windy Mandy, żeby ściągnąć ciotkę Marshę z drzewa? - Ale... ale myślisz, że ją utrzyma? - zapytałam. - Jest naprawdę mocna, Tinę. Myślę, że by się do tego nadała! - Ale nie wiem, czy to bezpieczne... - Daj spokój, Tinę, nie mamy dużo czasu. Burza robi się coraz gorsza! - No dobrze... Minęło sporo czasu, odkąd używaliśmy Windy Mandy. Mama mówiła: „Wreszcie ją rozmontuj!", ale tata nigdy tego nie robił. - Trzymaj się, ciociu Marsho! Nie puszczaj się! Już idziemy! - krzyknął Vince. Odpowiedzi nie było. * 118 - Przyniosę z szopy kilka bel siana, żeby ułożyć wokół drzewa, na wypadek gdyby spadła! - krzyknął Aidan. Bele siana były ciężkie, ale już przedtem widywałam, jak Aidan pomagał tacie je ciągnąć. - Tylko szybko, Aidan! Chodź, Tina! Wdrapiemy się na górę od drugiej strony i wsadzimy ciotkę Marshę w Windę Mandy! Vince zdjął sznurową uprząż z gałęzi i przerzucił sobie przez ramię. Ciotka Marsha i winda Mandy Nie było nic tajnego wAidanowej drodze do domku. Okazało się, że to po prostu bok pnia bez drabiny. Należało tylko chwycić się gałęzi i się podciągnąć. Mimo że byliśmy przemoknięci do nitki, a wiatr kołysał i trząsł koroną drzewa, wdrapaliśmy się z Vince'em na górę szybciej niż kiedykolwiek w życiu. Teraz byliśmy na tej samej wysokości co ciotka Marsha. Udało mi się dojrzeć, że jedną ręką kurczowo trzyma się podłogi domku, a drugą pnia, podczas gdy obie jej stopy opierały się o konar po prawej stronie. Była tak blisko domku, że mogłaby się do niego podciągnąć. - Ciociu Marsho, nic ci nie jest? - zawołałam przez strugi deszczu. Ciotka Marsha przywarła do drzewa i z zamkniętymi oczami przycisnęła policzek do kory. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jej ramienia. Czułam, jak dygoce pod moją dłonią. 119 - Oooch -jęczała głosem stłumionym przez pień drzewa. -Ja... ja... nie mogę się ruszyć. Proszę, pomóżcie mi, pomóżcie mi... - Ściągniemy cię na dół, ciociu Marsho. Musisz tylko robić to, co ci powiemy. Mamy zamiar założyć ci Windę ^RMandy... - wołał Vince. - Ccco? - odkrzyknęła. - Windę Mandy. Tak wciągamy Man... Och, to nie ma znaczenia. Po prostu rób, co mówimy. Musisz zrobić to, co ci powiemy. - Och proszę, proszę, nie dajcie mi spaść - płakała ciotka Marsha. Wichura szarpała drzewem, raz za razem błyskało, ale nie było czasu, żeby się bać. - Nie damy ci spaść, ciociu Marsho - powiedział Vince, przesuwając się do niej z uprzężą od drugiej strony. - Mamy zamiar obwiązać cię liną od Windy Mandy. Ciotka Marsha nie odpowiedziała ani słowem. Jęknęła tylko, jakby się źle czuła. - Vince, Vince, nie sądzę... nie wiem, czy to będzie działać... Chciało mi się płakać. Nigdy dotąd nie byłam tak przerażona. Wydawało mi się, że nie zdołam tego zrobić. Jedyne, czego chciałam, to uciec z drzewa i nie być już wśród tej burzy, tylko znowu z mamą i tatą. - Tina, weź drugi koniec sznura i pomóż mija obwiązać. Głos Vince'a brzmiał stanowczo, zupełnie jak u taty, kiedy mówił nam, co mamy robić, gdy pomagaliśmy mu w sklepie. Wiedziałam, że muszę po prostu zrobić to, co 120 Vince mi bże, i wszystko będzie dobrze. Teraz to Vince wszystkim kierował. Wciągnęłam powietrze. - Dobra, Vince! - odkrzyknęłam. Vince rzucił mi linę i zaczęliśmy, każde od swojej strony, przymocowywać Windę Mandy. Kiedy dotknęłam ciotki Marshy, poczułam, jak się trzęsie. Tak mocno przyciskała się do drzewa, że ciężko było przeciągnąć wokół niej sznury. Palce miałam zziębnięte i zesztywniałe, więc z trudem wiązałam węzły i zapinałam klamry. Vince musiał zawrócić i pomóc mi po mojej stronie. Przemawiał przy tym do ciotki Marshy takim samym kojącym tonem, jakiego używał tata, kiedy mieliśmy nocne koszmary. - Wszystko będzie dobrze, ciociu Marsho - oznajmił, zacieśniwszy uprząż na jej plecach i pod siedzeniem. Jeśli nie liczyć tego, że się trzęsła, ciotka Marsha ani drgnęła. - No dobra, Tino. Gotowe! - I co teraz? - Zejdziemy z powrotem na ziemię i będziemy popuszczać linę, takjak robimy z Mandy! Szybko, nie jestem pewien, jak długo ta gałąź jeszcze wytrzyma! - Musisz puścić drzewo, kiedy ci powiemy, dobrze? -Vince zwrócił się do ciotki Marshy. - Nie, nie, ja nie mogę go puścić! Pro... proszę, nie zmuszajcie mnie, żebym je puściła... Proszę! Ja spadnę... - Musisz robić to, co mówimy, ciociu Marsho. Musisz! - W tonie Vince'a brzmiała taka pewność, jak u ciotki Marshy, kiedy oświadczała, że Mandy nigdy więcej nie wolno wejść do domu. - Tttak, dobrze... zrobić to, co mówicie... No dobrze... 121 - Tinę, galopem na ziemię! Popędziliśmy z Vince'em na dół. Dwa czy trzy szczeble drabiny odpadły, jeszcze kiedy się wspinaliśmy, ale nie miało to żadnego znaczenia. Pod drzewem czekał na nas Aidan z sianem, które rozkładał wokół pnia. - Dobra - powiedział Vince. - Do popuszczania liny, żeby ściągnąć ciotkę Marshę, potrzebni jesteśmy wszyscy troje. I musimy to robić powoli. Razem chwyciliśmy za dyndający sznur, którego drugi koniec przyczepiony był do uprzęży ciotki Marshy. - Ciociu Marsho - krzyknął Vince. - Już cię trzymamy! Musisz puścić drzewo! Czekaliśmy, kiedy poczujemy szarpnięcie, ale sznur zwisał luźno. - Ciociu Marsho! - znowu spróbował Vince. - Puść to drzewo! - Puść! Puść to drzewo! - krzyczeliśmy raz po raz Aidan ija. Lina nadal się nie napinała. Ciotka Marsha najwyraźniej nie zamierzała oderwać się od pnia. - Tam na górze jest hałas! Musimy wszyscy troje krzyknąć w tym samym momencie - uznał Vince. - Na trzy. Raz - dwa - trzy! - Puść drzewo! - ryknęliśmy chórem. Niespodziewanie lina naprężyła się w naszych rękach. - Puściła! - powiedział Vince. - Teraz trzymajcie mocno! Całą trójką trzymaliśmy tak mocno, jak tylko potrafiliśmy, i popuszczaliśmy powoli, kawałek po kawałku. Ciotka Marsha była dużo cięższa niż Mandy. Potrzebowaliśmy wszystkich sił, żeby ją utrzymać. 122 Mogliśmy już dostrzec siedzenie ciotki huśtające się i obijające o gałęzie, kiedy winda Mandy zjeżdżała na dół. Znajdowała się zaledwie metr, czy coś koło tego, nad ziemią i coraz ciężej było ją utrzymać. Lina paliła nasze dłonie, gdy napinaliśmyją i ciągnęliśmy, tak mocno, jak tylko się dawało. Nagle wyślizgnęła się nam. Tym razem zaczep bezpieczeństwa nie zadziałał i kiedy wzmocniłam uchwyt, poczułam, jak coś podrywa mnie jednym szarpnięciem w powietrze. Spojrzałam w dół. Vince i Aidan zawiśli pode mną, a ciotka Marsha opadła na rozścielone na ziemi siano. Przez chwilę tak dyndaliśmy, ja na samej górze, Vince pośrodku, Aidan najniżej. - Na trzy wszyscy puszczamy się sznura! - krzyknął Vince. Myślę, że gdyby tego nie zrobił, moglibyśmy tak zwisać po wieczne czasy. - Raz, dwa, trzy! - policzyliśmy chórem i puściliśmy. Trójka przemoczonych do suchej nitki Wendle'ów wylądowała na kupie siana, tuż obok ciotki Marshy. ^? Mokre kłębowisko - Aidan! Wszystko w porządku? Nic się nikomu nie stało? Vince i Aidan powoli usiedli koło mnie. Ciotka Marsha nie poruszyła się. - Ciociu Marsho, ciociu Marsho! Nic ci nie jest? -I Aidan zaczął płakać. Od strony ciotki Marshy dobiegł nas jęk- - Oobch, aaach! 123 - Już wszystko dobrze, ciociu Marsho, jesteś bezpieczna, jesteś na ziemi! - powiedziałam do niej. - Vince, pomóż mija rozwiązać! Trzęsącymi się palcami rozsupłaliśmy z Vince'em sznury windy. Kiedy tylko ciotka Marsha została uwolniona z uprzęży, złapała nas i mocno przytuliła. Płakała. Czułam jej ciało tuż przy sobie. Było jednocześnie gorące i zimne. I całe drżało. Czułam zapach jej perfum i skóry, czułam mokry policzek koło mojego. Przygniatała mnie do Vince'a i jego zapach też czułam, i że jest przemoczony, i że się trzęsie, a Aidana miałam przyciśniętego do pleców i mogłam wyczuć jego kościste ramię wbite w moje żebra. Siedzieliśmy tak w mokrym kłębowisku, podczas gdy burza szalała nad naszymi głowami, Mandy skakała dookoła, skamląc i liżąc nas, a ciotka Marsha szlochała i wyrzucała z siebie jakieś słowa, których nie mogliśmy dosłyszeć. Ciotka Harsha na noszach - Co tu się stało? Czy ktoś jest ranny? - To był facet ze straży pożarnej. - Nasza ciocia Marsha utknęła na drzewie - powiedział Aidan, tylko że zabrzmiało to raczej jak: „szacioćmarsha tknełanadrzwie", ponieważ policzek miał tak mocno przyciśnięty do biustu ciotki Marshy. - W porządku! Odsuńcie się, sprawdzimy, jak się czuje! Próbowaliśmy się odsunąć, ale ciotka Marsha zbyt mocno nas przytulała. 124 - Wszystko będzie dobrze - powiedział drugi strażak. -Teraz już jest pani bezpieczna. - Wyszarpnął nas z kurczowego uchwytu. -Zraniła się pani? - zapytał, zaglądając jej w oczy. Ciotka Marsha zbyt gwałtownie płakała, żeby móc mówić. - Nie ma złamań - oznajmił któryś z mężczyzn, sprawdziwszy jej ręce i nogi. - Po prostu jest w szoku. Będziemy musieli zabrać ją z tego zimna do domu. Przynieśli z wozu strażackiego nosze i postawili koło miejsca, gdzie ciotka Marsha siedziała na sianie. - Nie, nie trzeba... Myślę, że... że świetnie się czuję, naprawdę świetnie... - Ciotka pociągnęła nosem. - Przeżyła pani paskudny szok. Lepiej zabierzemy panią do środka, oczywiście o ile się pani zgodzi... - Och, och, no dobrze... Strażacy ostrożnie dźwignęli ciotkę Marshę na nosze i wnieśli do domu. - Będzie zdrowa, dzieciaki - oznajmił sanitariusz z karetki pogotowia, wyłoniwszy się z pokoju ciotki Marshy. -Po prostu potrzebuje porządnej porcji snu i trochę czasu, żeby wyjść z szoku. Opowiedziała mi, co się stało. Byliście bardzo dzielni, robiąc to wszystko, co zrobiliście. Ma kobieta szczęście. Myślę, że kiedy to powiedział, poczuliśmy się winni. Gdyby nie my, ciotka Marsha nigdy nie utknęłaby na drzewie, to po pierwsze. I gdyby nie my, w ogóle nie musiałaby przyjeżdżać z Canberry i opiekować się nami. Ze sposobu, w jaki Vince i Aidan wlepiali wzrok w podłogę, sądzę, że myśleli dokładnie to samo co ja. 125 Tego wieczoru nie zawracaliśmy sobie głowy obiadem. Żadne z nas nie miało ochoty najedzenie. Nie mieliśmy ochoty na nic. Nie włączyliśmy telewizora, nie robiliśmy tostów, nie kłóciliśmy się, nie dzwoniliśmy do nikogo ani nie graliśmy w karty. Po prostu siedzieliśmy przy kuchennym stole i nic nie robiliśmy. Kiedy nadeszła godzina siódma, powiedziałam, że może trzeba już iść do łóżek. Chłopcy zgodzili się bez walki. Tym razem wszyscy spaliśmy w domu, łącznie z Man-dy. Konar spadł na jej budę i przedziurawił dach. Vince przygotował dla Mandy posłanie w pralni, żeby ciotka Marsha, gdyby obudziła się w środku nocy, nie znalazła psa na kanapie albo w jego łóżku. Myślę, że nie chciał, żeby się jeszcze bardziej zdenerwowała. Zanim poszliśmy spać, uchyliliśmy z Vince'em drzwi do jej pokoju, żeby upewnić się, czy dobrze się czuje i niczego nie potrzebuje. Lampka przy łóżku była zapalona, ale ciotka Marsha spała. Włosy, rozsypane po całej poduszce, zwisały poza krawędź łóżka. Do tej pory zawsze widywałam je upięte w kok. Nigdy nie przypuszczałam, że są takie długie. Sprawiały, że ciotka Marsha wyglądała jak na tym zdjęciu, które mamy w bawialni, tym, na którym się bawi z tatą i wujkiem Nedleyem w czasach, gdy razem dorastali. - Dobranoc, Vince - szepnęłam, kiedy podeszliśmy do drzwi jego pokoju. - ???? powiemy rodzicom, Tinę? - Vince wyglądał na przygnębionego. - Chcesz powiedzieć, co ciotka Marsha powie mamie i tacie. - Prawdopodobnie, że próbowaliśmy ją zabić. 126 - Ale nie zabiliśmy - odparłam. - Taaak, ale mogła zlecieć z tego drzewa. - Ale nie zleciała! - Nie, nie zleciała. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. - Masz pojęcie, jak ciotka Marsha boi się wysokości Vince? - Potwornie się boi. - Ona naprawdę próbowała wspiąć się na drzewo i ratować Aidana. - Wiem, Tinę. - To był dobry pomysł z tą Windą Mandy - powiedziałam po chwili. - Dzięki, Tinę. Dobranoc. Powiedziałam mu dobranoc i poszłam do swego pokoju. Włożyłam piżamę w żółte księżyce i gwiazdki, a potem położyłam się do łóżka i wpatrywałam w kalendarz i w ptaka Picassa z listkiem w dziobie. Przyglądałam się rzędom czerwonych krzyżyków i myślałam o ciotce Marshy leżącej w łóżku, z długimi włosami na całej poduszce. Kiedy w końcu zasnęłam, śniło mi się, że nasz domek oderwał się od drzewa, a ja, Vince, Aidan i ciotka Marsha, i Mandy szybowaliśmy po niebie i zobaczyliśmy ptaka Picassa z listkiem w dziobie. Nazajutrz rankiem Kiedy rano zeszłam na dół, Aidan siedział przy kuchennym stole i czytał. 127 - Co czytasz? - zapytałam. - Książkę - odparł, nie podnosząc na mnie oczu. - Tyle sama mogę zobaczyć, ale nigdy nie widziałam, żebyś tak się wpatrywał. Co to jest? - Książka ciotki Marshy. Dick... Dick... - Dickens. - No - potwierdził Aidan - właśnie on. - Jaki ma tytuł? - Nie wiem. Nie umiem przeczytać. Jest za długi. -Wreszcie spojrzał na mnie. - Tina, czy ciotka Marsha wyzdrowieje? -Wyglądał na przestraszonego. - Myślę, że tak - odparłam. - Tina, a jeśli nie, to czyja pójdę do więzienia? Miał minę tuż-tuż-do-płaczu. Czułam się równie przygnębiona jak on, ale nie wolno mi było tego okazać. To znaczy, wiedziałam, że nie pójdziemy do więzienia, ale być może ciotka Marsha, jeśli coś sobie zrobiła, zaskarży mamę i tatę. Zaskarżenie jest wtedy, kiedy tak się wściekniesz, bo ktoś wyrządził ci jakąś podłość, że żądasz od niego pełno pieniędzy, żeby poczuć się lepiej. Wujek Nedley mówił mi o tym, ponieważ sam próbował zaskarżyć faceta, który uszkodził mu kolano w wypadku samochodowym. Mama i tata nie mieli żadnych oszczędności, żeby ciotka Marsha mogła poczuć się lepiej, a my z Vince'em i Aidanem mieliśmy na spółkę tylko czterdzieści pięć dolarów i pięćdziesiąt centów. Kosztowny Potwór rozedrze dom na strzępy. Rodzice naprawdę się wściekną, głównie na mnie, bo to ja jestem najstarsza, i tata specjalnie mnie prosił, żebym opiekowała się chłopcami i była grzeczna. 128 - Aidan - powiedziałam - nie ma takiej możliwości, żebyś poszedł do więzienia. Lepiej pomóż mi wycisnąć kilka grejpfrutów dla ciotki Marshy. - Dobra. Wydaje mi się, że w lodówce zostało jeszcze trochę Nereczek Zapiekanych w Cieście. Może moglibyśmy je zanieść jej na śniadanie. - To jest myśl! Podczas gdy Aidan i ja szykowaliśmy tacę ze śniadaniem dla ciotki Marshy, w kuchni pojawił się Vince. - Co robicie? - Śniadanie dla ciotki Marshy - odparł Aidan. - Mogę pomóc? - zapytał Vince. - Taaak, możesz zaparzyć herbatę - powiedziałam mu. Kiedy wszystko było już gotowe, a nereczki gorące prosto z mikrofalówki, zanieśliśmy śniadanie na górę, do pokoju ciotki Marshy. Vince nawet położył na tacy kwiatek z ogródka za domem, tak jak tata zawsze robi dla mamy w dniu jej urodzin. Zapukałam do drzwi. - Proszę wejść - odpowiedziała ciotka Marsha. - My... my pomyśleliśmy, że może chciałabyś zjeść śniadanie, ciociu Marsho - wyjaśniłam od progu. - To Nereczki Zapiekane w Cieście - dodał Aidan. Ciotka Marsha podniosła się na łóżku. Bez koka, pomarańczowo uszminkowanych warg i tego zielonego na powiekach wyglądała zupełnie inaczej. I była w różowej piżamie. - Ooch... auu - powiedziała, siadając. - Dobrze się czujesz, ciociu Marsho? - To tylko kilka siniaków, jak mi się wydaje. - Uśmiechnęła się leciutko. 9 - Wizyta ciotki Marshy 129 Postawiliśmy tacę na łóżku. Ciotka Marsha spojrzała na nią, po czym zupełnie nieoczekiwanie rozpłakała się. Nie mogło chodzić o Nereczki Zapiekane w Cieście, chociaż na ich widok też czasem chciało mi się płakać. Łzy płynęły jej z oczu, ściekały po nosie i policzkach, aż na włosy. Robiła przy tym prawie tyle hałasu co Vince, kiedy go najdzie. Vince nie płacze często, ale jeśli już to robi, wszyscy jesteśmy o tym poinformowani. - Proszę, ciociu Marsho, nie płacz. Nam jest... nam jest bardzo przykro - powiedziałam. - Dzieci... - szlochała ciotka Marsha. - Dzieci... wy... wyście mnie uratowały! Teraz przyszła kolej na Aidana, żeby się rozkleić. I wtedy ciotka Marsha zrobiła coś, czego nigdy przedtem nie widzieliśmy. Złapała go i przytuliła. Sok grejpfrutowy i Nereczki Zapiekane w Cieście poleciały razem z tacą, rozpryskując się dookoła. Zielone strumyki ściekały po kapie, a tymczasem ciotka Marsha nie puszczała z objęć Aidana, a Aidan nie puszczał ciotki Marshy. Nie potrafiłam powstrzymać walki, która toczyła się w moim gardle, co oznaczało, że zaraz też będę beczeć. Udawało mi się od czasu, kiedy rodzice powiedzieli, że jadą do Paryża, udawało na lotnisku, udawało, kiedy nie mogłam położyć pocztówek od mamy i taty w swoim pokoju i kiedy przywiązywaliśmy ciotkę Marshę do Windy Mandy, ale teraz nie potrafiłam tej walki powstrzymać. Wydobyła się ze mnie w jednym wielkim szlochu. Ciotka Marsha puściła Aidana, chwyciła moją dłoń i uścisnęła. - Tak dobrze opiekujesz się braćmi, Tino - powiedziała. Teraz już całkiem szlochałam. Ciotka Marsha w swojej różowej piżamie i z rozpuszczonymi włosami była taka 130 ciepła, miła i duża. Nagle przytuliła mnie i pocałowała w głowę, a wtedy wielka rzeka złych wieści gwałtownie się ze mnie wylała, ustała walka w gardle i poczułam się lepiej niż kiedykolwiek, odkąd mama i tata po raz pierwszy oznajmili nam swoją nowinę. Vince cofnął się, kiedy ciotka Marsha wzięła go za rękę i na niego popatrzyła. - Vince, wczoraj byłeś bardzo, bardzo dzielny - powiedziała. - Dziękuję, że w taki sposób ściągnąłeś mnie z drzewa. - W porządku, ciociu Marsho - odparł, postępując krok wjej stronę. Ciotka Marsha przeczesała mu włosy palcami, dokładnie tak samo, jak czasem robi to tata. Vince wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. - Ciociu Marsho, chcesz, żebyśmy ci przynieśli inne śniadanie? - zapytał Aidan. Siedział najej łóżku. Z Nereczkami Zapiekanymi w Cieście na kolanach. Właśnie wtedy wskoczyła do niego Mandy. Upuściła na pościel brązowy pantofel, jeden z tych, które ciotka Marsha miała na drzewie, a potem zaczęła zjadać z kapy Nereczki. - W końcu komuś smakują! - powiedziała ciotka Marsha i wszyscy się roześmieli. - Wiecie, myślę, że jeszcze trochę bym się zdrzemnęła, potem może coś zjem. Odrobinę później... A wy dacie sobie radę? Możecie sobie sami zrobić śniadanie? - Damy sobie radę - zapewniłam ją. Kiedyjuż szliśmy do drzwi, ciotka Marsha powiedziała: - Zawsze chciałam mieć takie dzieci jak wy. - Przecież masz nas - odparł Aidan i zostawiliśmy ją, żeby się przespała. 131 c=ś/ Ospałe ptaki Staliśmy z ciotką Marshą na tylnym ganku w jasnych promieniach słońca i patrzyliśmy na zniszczenia, które w ogrodzie zostawiła burza. Konar drzewa zwalił część ogrodzenia pomiędzy naszym domem i Giannopoulosa-mi. Inna gałąź wybiła dziurę w dachu budy i zaplątała się w ocieplany śpiwór taty. Białe skarpetki, ściereczki do naczyń i poszewki, które sfrunęły ze sznura do suszenia, walały się porozrzucane po trawie albo zwisały z gałęzi i płotu. Na sianie pod drzewem leżała splątana winda Mandy. Cały ogród pokryty był sianem i liśćmi. Podmuchy wiatru unosiły je i wirowały nimi w powietrzu. - Uwielbiam sposób, wjaki burza oczyszcza świat! -powiedziała ciotka Mars ha, schodząc na trawę bosymi stopami. Wiatr rozwiewał jej włosy wokół twarzy, kiedy uniosła w górę ramiona zupełnie, jakby to były skrzydła. - Co robisz, ciociu Marsho? - zapytał Aidan. - Tai Chi! - odparła, wykonując powolny piruet. - To lepsze niż bieganie! - A my myśleliśmy, że ty lubisz biegać - powiedział Vin-ce. - Och, nigdy w życiu. Bieganie jest dobre dla żołnierzy czy piłkarzy. A Tai Chi to ćwiczenia dla ducha! - odpowiedziała ciotka Marsha, unosząc jedną stopę w powietrze i wyciągając przed siebie ręce. Wyglądała jak duży, wysoki ptak, który porusza się ospale. A więc tym zajmowała się ciotka Marsha, kiedy każdego popołudnia wychodziła do parku. Byłam ciekawa, czy jest jeszcze wiele rzeczy, których o niej nie wiemy. 132 Aidan zeskoczył z ganku i zaczął ją naśladować. Dwa ospałe ptaki do spółki. Nie mogłam się powstrzymać. Z Vince'em i ciotką Marshą ćwiczyliśmy Tai Chi i break- dance, i balet po całym ogrodzie, wśród szkód wyrządzonych przez burzę, z przewiewającym nas wiatrem i słońcem na twarzach. Ostatnie cztery dni W ciągu ostatnich czterech dni nauczyłam ciotkę Mar-shę gotować zupę pomidorową i spaghetti, a ona nauczyła nas trochę prawdziwego Tai Chi. Nauczyliśmy się robić bociana, tryskające źródła i unoszący się kwiat. Vince zamiast Tai Chi stale ćwiczył breakdance i ciotka Marsha powiedziała, że moglibyśmy wymyślić dla niego nowy ruch o nazwie Unoszący się Tancerz Break Dance. Po szkole przyszła do nas Mish i została na obiad. Kiedy odkryła, że ciotka Marsha była pielęgniarką dziecięcą, o mało nie spadła z krzesła. Mish, jak dorośnie, chce zostać pielęgniarką dziecięcą albo akrobatką. Przez cały wieczór zadawała pytania w rodzaju: „Naprawdę jest coś takiego jak skorek, który może ci wpełznąć do ucha i wyżerać mózg?" albo „Czy miała pani kiedyś w swoim szpitalu jakieś dzieciaki z cyrku?" Ciotka Marsha wyjaśniła, że ostatnio coraz bardziej interesuje się czymś, co się nazywa medycyną alternatywną, gdzie używa się różnych roślin z ogrodu, takich jak lawenda albo róże, żeby się czuć lepiej. Powiedziała też, że gdyby teraz w jej szpitalu były dzieciaki z cyrku, pewnie poradziłaby im, 133 żeby zawsze, kiedy robią te latające akrobacje na trapezie, miały pod ręką windę Mandy. Często widywaliśmy Giannopoulosów, a zwłaszcza wuja Pavlosa. Za każdym razem, kiedy ciotka Marsha wchodziła do pokoju, strasznie się na nią gapił i uśmiechał takim uśmiechem, którego nigdy nie używa wobec nas. Ciotka Marsha zagrała nawet z Giannopoulosami w nogę, bo w naszej drużynie brakowało jednego zawodnika. Była bramkarzem i nie dawało się strzelić obok niej. Wuj Pav-los spytał, czy występowała w barwach Australii. - Tak! I pobiliśmy Grecję! - odparła, po czym kopnęła piłkę tuż koło niego. Pewnego dnia ciotka Marsha zabrała Aidana do Baywood Plaża. Wrócili z kilkoma nowymi komiksami i Olwerem Twistem. Książką! Oliuer to ulubiony film Aidana z powodu piosenek, a poza tym mama mówi, że Aidan jest podobny do dzieciaka, który tam gra. Ciotka Marsha wyjaśniła, że to historia wymyślona przez Dickensa, i teraz co wieczór czytają Aidanowi. Zamiatając siano z ganku, ciotka Marsha śpiewała: „Kiedy widzę bogatego, kciuki swędzą mnie od tego. Na uspokojenie, myśli rozjaśnienie...", a Aidan kończył: „Trzeba w mig opróżnić jedną, dwie kieszenie. ..". To piosenka z filmu Olwer. Ciotka Marsha powiedziała Aidanowi, że jest „utalentowanym dzieckiem". Vince spojrzał na mnie i wywrócił oczami. Teraz Vince znowu sypia we własnym łóżku. Razem z ciotką Marsha zrobili w pralni porządne posłanie dla Mandy, bo burza przedziurawiła dach budy. Wygląda na to, że Mandy podoba się w pralni. Myślę, że to dlatego, że może tam przynosić z dworu swoje kości i przeżuwać je 134 na posłaniu. Widziałam, jak ciotka Marsha pogłaskała ją w kuchni i dała jej świeżą kość wieprzową. - Dziękuję, Panno Psinko - powiedziała. Sądzę, że w pewnym stopniu Mandy też pomogła w akcji ratunkowej, ponieważ to jej windy użyliśmy, żeby ściągnąć ciotkę Marshę z drzewa. I w końcu to Mandy przyniosła zgubiony pantofel. W szkole znalazłam w Internecie wieżę Eiffla. „Eiffel" wcale nie znaczy po francusku „okropny". To nazwisko człowieka, który zaprojektował tę wieżę - Gustaw Eiffel. Gustaw Eiffel uważał, że wszystko jest możliwe, łącznie z wybudowaniem najwyższej wieży świata, przesyłaniem w przestrzeni sekretnych wiadomości i lataniem balonem. Wieża wygląda na naprawdę wysoką i piękną. Czytałam, że na jej czubku jest ukryty trójkolorowy reflektor, który oświetla Paryż. Faktycznie wygląda to na miejsce, gdzie można odnaleźć romantyczną miłość. Cieszę się, że mama i tata je odwiedzili. Za chwilę wyruszamy, żeby odebrać ich z lotniska. Weźmiemy samochód taty, więc wszyscy mogą jechać. Nawet jeśli będzie ścisk, powiedziała ciotka Marsha. Zanim wyszłam ze swego pokoju, zatrzymałam się, żeby zerknąć na ptaka Picassa w moim kalendarzu. Cztery dni minęły bez czerwonych krzyżyków - musiałam zapomnieć - a teraz mama i tata są już prawie w domu. - Tinę! Chodź! Jedziemy! Samolot ląduje lada chwila! - Już idę, ciociu Marsho! - odkrzyknęłam i popędziłam na dół. ISIS WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Królewska 27, tel. 620 40 13, 620 81 62 Warszawa 2004. Wydanie 1 Druk: Wojskowa Drukarnia w Łodzi \