5186

Szczegóły
Tytuł 5186
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5186 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5186 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5186 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Anna Lisowska-Niepok�lczycka Jest tu ch�opiec Tom 2 Zakwit� szkar�atny kwiat R�wnina R�wnina przed nimi nieznacznie pi�a si� w g�r�. Las jakby wst�pi� wy�ej i spogl�da� na nadchodz�cych zakonnik�w z mroczn� uwag�. Hezych powiedzia�: - My�l�, Brunonie, �e czas na posi�ek. Uszli�my kawa� drogi. Biskup skin�� potakuj�co g�ow�. Przystan��. Zaraz te� wok� niego zacz�a si� krz�tanina. Podprowadzono bli�ej konia, rozpalono ognisko, wydobywano zapasy z tobo��w. Brunona zaskoczy�a skwapliwo��, z jak� ojcowie i bracia przygotowywali ten kr�tki odpoczynek w�r�d drogi. Poczu� si� winny. Jak�e musieli by� g�odni. A on, ich przewodnik przecie i opiekun, nie widzia� tego. Zag��biony w rozmy�laniach, w tym niezwyk�ym ogl�daniu w�asnego �ycia, zapomnia� o ludziach, kt�rzy mu zawierzyli. Us�ysza� g�os Hezycha: - Posi�ek gotowy, Brunonie. Odm�wili modlitw�, zacz�li je��. I zn�w zabola�a biskupa ich �apczywo��. Przez jego nieuwag� cierpieli niepotrzebnie. Powinien by� wcze�niej zarz�dzi� post�j i posi�ek. Pokornym g�osem poprosi� ojca Rudolfa, aby odm�wi� modlitw� po jedzeniu. Sam nie czu� si� godny. To nieustanne poczucie winy wobec bli�nich prze�ladowa�o go od �mierci Ottona. Nie, jeszcze wcze�niej. Ju� jako mnich w klasztorze �wi�tych Aleksego i Bonifacego mia� w�tpliwo�ci, czy dobrze post�pi� opuszczaj�c dw�r cesarski. Mo�e jednak powstrzyma�by Ottona... M�cz�ce i bezcelowe rozmy�lania. Przecie� wiedzia�, �e nigdy nie odpowie sobie na pytanie, czy s�usznie wtedy post�pi�. G�os Hezycha sprowadzi� go znowu na r�wnin�. - Sp�jrz, Brunonie - powiedzia� z odcieniem dumy - jak� przebyli�my drog�. Spojrza�. Las ciemnia� ju� bardzo daleko, ale by� ci�gle wyra�ny. Szeroki �lad, kt�ry zostawili po sobie na �nie�nej po�aci powoli nap�ywa� b��kitem. S�o�ce zesz�o ze �rodka nieba i rzucaj�c na r�wnin� r�owawy blask spada�o ku zachodowi. Hezych m�wi� spokojnie i rzeczowo: - Mniemam, Brunonie, i� nie dojdziemy dzisiaj do osady. Nie chcia�bym r�wnie� nocowa� opodal siedzib poga�skich. Lepiej tam i�� za dnia i po odpoczynku. Widzisz t� k�p� drzew? Wyci�gn�� r�k� i Bruno zobaczy� niewielki pag�rek, na nim kilka wysokich sosen, kilka brz�z okolonych niskimi zaro�lami samosiejek. Od pruskiego lasu dzieli�a pag�rek odleg�o�� mniejsza ni� p� dnia pieszej drogi. - Powinni�my tam doj�� - obja�nia� Hezych - tu� przed zachodem s�o�ca. Jeszcze zd��ymy nazbiera� drewna na ca�onocne ognisko. Bruno spojrza� na misjonarzy. Ogl�da� ich twarze po kolei. Zacz�� od starego ojca Rudolfa, a sko�czy� na Wipercie. I na ka�dej twarzy ujrza� mniej lub wi�cej skrywan� nadziej�, �e przecie� zgodzi si� na ten d�ugi nocny spoczynek. - Dobrze - powiedzia� pr�dko. - Roz��my si� na nocleg pod tamtymi drzewami. - Ujrza� na ich twarzach nie ukrywan� ju� rado��. Duch ochoczy, ale cia�o md�e - pomy�la� ze wsp�czuciem. Weso�y g�os Hezycha przeczy� tej my�li. - Mo�emy rusza� dalej. Ochoczo krz�tali si� wok� uprz�tni�cia miejsca postoju. Stary ojciec Rudolf zaintonowa� antyfon�: �piewamy pie�� Pa�sk� w obcej krainie. I ruszyli ku ciemniej�cej w oddali k�pie drzew, �piewaj�c psalm sto trzydziesty si�dmy, rzewny psalm o rzekach Babilonu. Bruno ws�uchiwa� si� w tchn�ce t�sknot� s�owa i znowu wszystko do niego wr�ci�o. Ca�a rozpacz tamtego czasu. Czasu po �mierci Ottona. Po �mierci Ottona Takie to by�o dziwne i m�cz�ce. Ka�da sprawa, kt�r� zaczyna�, ka�da my�l, kt�ra w nim zago�ci�a, zahacza�a o Ottona lub prosto do niego zmierza�a. Nag�y brak m�odego cesarza spowodowa�, �e sprawy nie dochodzi�y do skutku, my�li si� rwa�y. Ogarnia�a Brunona rozpacz: Zdawa�o mu si� chwilami, �e jest zmursza�ym pniem, pustym wewn�trz, niezdolnym do ruchu, mocno wkorzenionym w bagnist� gleb� Pereum. Czu� si� straszliwie osamotniony, bo nawet Hezych go opu�ci�. Powiedzia�, �e nikt nie mo�e od niego wymaga�, by traci� �ycie gnij�c �ywcem na trz�sawisku. Zamieszka� w Rawennie i oczekiwa�, a� jego pan opu�ci Pereum. Bruno nie zamierza� opuszcza� pustelni. Przecie� nawet nie pospieszy� za cia�em Ottona, nie towarzyszy� mu do Akwizgranu, gdzie zosta�o wreszcie z�o�one w pobli�u zw�ok Karola Wielkiego. Zna� wszystkie szczeg�y niezwyk�ego cesarskiego pogrzebu. Wiedzia�, �e w Rzymie i w ca�ej Italii szeptano o tym wydarzeniu: "Scandala, scandala". Rozmawia� z wieloma lud�mi, kt�rzy albo sami byli �wiadkami obrz�du, albo od naocznych �wiadk�w o nim s�yszeli. M�g� wi�c usi��� i spisa� dla potomnych, co dzia�o si� z ziemskimi szcz�tkami cesarza Ottona na drodze mi�dzy Sorakte a Weron�: o kupczeniu tymi zw�okami, o gro��cym im zbeszczeszczeniu. Bruno to wiedzia�, a przecie� nie umia� zmusi� si� do pisania. Nie by�o Ottona, po c� tedy pisa�? Lepiej skry� si� w samotnej celce na bagnach, zapa�� w stan bezmy�lno�ci, bezw�adu i tylko �owi� uchem szemranie wody w trz�sawisku. W Pereum opatem by� nadal Romuald. Wprawdzie cz�sto powtarza�, �e zamierza odej��, ci�gle jednak nie opuszcza� pustelni w rozlewiskach Padu. Z Brunonem rozmawia� rzadko, mimo �e widywali si� codziennie. Jakby niech�� do dawnego faworyta cesarskiego zamyka�a opatowi usta. By� jednak zbyt do�wiadczonym mnichem, zbyt wielu m�odych miewa� pod swoj� opiek�, by nie dostrzec, �e z Brunonem dzieje si� co� z�ego. By� te� zbyt dobrym chrze�cijaninem, by mimo uprzedze� nie pom�c. Ko�czy� si� w�a�nie sierpie� roku tysi�cznego drugiego. W mgliste, deszczowe popo�udnie Bruno siedzia� na progu swej celki, broni�c si� narastaj�cej w nim od nowa rozpaczy, gdy Romuald przyszed� odwiedzi� podopiecznego i brata w zakonie. Usiad� obok Brunona. Przez chwil� milczeli, patrz�c, jak deszcz zrasza jadowicie zielone ro�liny, pokrywaj�ce latem bagnisko. - Mniemam, synu - zacz�� nagle Romuald - �e grzeszysz przeciw pierwszemu przykazaniu. Bruno podni�s� na niego niedowierzaj�ce spojrzenie. - Nie b�dziesz mia� bog�w cudzych przede mn� - powiedzia� gromko Romuald, a g�os jego ni�s� si� po bagnach w�r�d mg�y i deszczu. - Bo �mier� Ottona, m�j synu, i wszystko, co si� z ni� wi��e, rozpatrujesz cz�ciej i z wi�ksz� bole�ci� ni� m�k� i �mier� Pana naszego Jezusa Chrystusa. A skoro patrzysz na mnie takimi zdziwionymi oczami, wnosz�, �e sam o tym nie wiedzia�e�. Rad przeto jestem, �em ci to u�wiadomi�. Pos�uchaj, synu... jeszcze mi nie przerywaj. Wiem, mi�owa�e� Ottona, wiem te�, �e on ci zaufa� i pozostawi� do wykonania dzie�o, kt�re bliskie by�o jego sercu. I c� zamierzasz czyni� z tym dzie�em? Bruno ukry� twarz w d�oniach. My�l, kt�r� usilnie od siebie odgania�, wypowiedziana teraz surowym g�osem Romualda wyros�a przed nim jak niebotyczna g�ra lodem pokryta. Ani na ni� wej��, ani j� omin��. Benedykt, przyjaciel najbli�szy poszed� tam, do Polski, poszed� ub�agany, nam�wiony przez Brunona, obdarowany szczodrze, wys�any przez Ottona. Bruno mia� za nim pod��y�. Ale droga do Polski sta�a si� podczas ostatniego roku nieprzebyta. Nie z powodu odleg�o�ci, trud�w podr�y, czy nag�ej powodzi. Bruno nie m�g� ruszy� do Polski, bo oto zaraz po �mierci Ottona w ca�ej niemal Europie rozgorza�a wojna. �wiat chrze�cija�ski gwa�townie porwa� si� do walk i zaci�tych spor�w. Ju� nie wiadomo by�o, kto z kim i o co walczy. Wojny wrza�y jak burza na morzu, a ich odg�osy nape�nia�y szumem nawet pustelni� w Pereum. Straszne tu nadlatywa�y wie�ci. Papie�owi Sylwestrowi Drugiemu nie zezwolono wr�ci� do Rzymu, tak bardzo m�zgi niekt�rych chrze�cijan zaczadzi�y si� krwi�. Nie min�y trzy tygodnie od �mierci Ottona, a Arduin, margrabia Iwrei koronowa� si� �elazn� koron� na kr�la Longobard�w. Korona tak naprawd� by�a z�ota, ale osadzona na �elaznej obr�czy, w kt�r�, twierdzili z dum� Longobardowie, wtopiony zosta� gw�d� z Krzy�a Zbawiciela. Spocz�a na g�owie Arduina, co oznacza�o, �e Italczycy d��� do uwolnienia si� spod w�adzy niemieckich cesarzy. Oznacza�o wojn�. W samych Niemczech po koron� Otton�w si�ga�o kilku kandydat�w. Pierwszy z nich Henryk, ksi��� bawarski, jako najbli�szy krewny Ottona po mieczu, mia� za sob� prawo rodowe i w�asn� ambicj�: Ale mia� te� pot�nych rywali: Hermana, ksi�cia Szwabii, i Ekkeharda, pot�nego stronnika Ottona. Pono� zamy�la� o koronie jeszcze Herenfried, zwany tak�e Ezzo, komes, palatyn Dolnej Lotaryngii, �wiecki str� Akwizgranu. Tym czu� si� uprawniony, �e by� ma��onkiem Matyldy, rodzonej siostry Ottona Trzeciego. Zagotowa�o si� w pa�stewkach niemieckich tej wiosny tysi�cznego drugiego roku. Wrza�a jak kocio� ca�a Germania. O wielk� rzecz sz�a walka: o koron�, o w�adanie Niemc�w nad �wiatem. Trzydziestego kwietnia zgin�� zamordowany skrytob�jczo Ekkehard. Uby� jeden kandydat na kr�la. Wielu widzia�o w tym bezecnym mordzie r�k� ksi�cia bawarskiego, ale zwolennicy bronili go zaciekle, krzycz�c, �e to pod�a potwarz. Nikt nie wiedzia�, gdzie jest prawda. Henryk zwalczany przez ludzi bliskich Ottonowi przecie� nie ust�powa�. Nie przebiera� te� w �rodkach. Gdzie trzeba, p�aci�, gdzie trzeba, sk�ada� obietnice nigdy potem nie dotrzymane, gdzie mu to by�o wygodne, nasy�a� skrytob�jc�w. Bruno tak rozpaczliwie zag��bi� si� w rozpami�tywaniu tych spraw, �e zapomnia� o siedz�cym obok niego opacie. Dopiero g�os Romualda wyrwa� go z zamy�lenia. - Mam wie�ci z Niemiec - pad�y s�owa, a m�ody zakonnik ods�oni� wyn�dznia�� twarz. W jego ciemnych oczach zapali�a si� ciekawo��. I Romuald j�� snu� opowie�� o tym, co si� dalej dzia�o z koron� Otton�w. Oto Henryk, ksi��� bawarski, dopi�� swego i zosta� kr�lem niemieckim Henrykiem Drugim. Nie mo�na jednakowo� powiedzie�, �e mu to przysz�o �atwo. Tak naprawd� zwolennik�w mia� tylko w dw�ch pa�stwach niemieckich: w Bawarii i wschodniej Frankonii. A koronowa� si� nie w Akwizgranie, jak wszyscy kr�lowie niemieccy, ale w Moguncji, gdzie m�g� liczy� na wiernego sobie arcybiskupa Willigisa. A jeszcze musia� zmyli� czujno��, oszuka� swoich przeciwnik�w, aby do Moguncji w og�le dotrze�. Jest zwyczaj w Germanii, �e nowo koronowany kr�l musi objecha� wszystkie plemiona. A wi�c Sas�w, Frank�w, Bawar�w, Szwab�w, Turyng�w i Fryz�w. Wsz�dzie z osobna musi zosta� uznany za kr�la. Dopiero wtedy mo�e powiedzie�, �e w�ada Germani�. W ko�cu lipca tego tysi�cznego i drugiego roku ksi���ta sascy zgromadzili si� w Merseburgu na wiec, aby uzna� ukoronowanego ju� kr�la w�adc� tak�e w Saksonii. Przybyli te� liczni wasale. Henryk Drugi, dawny ksi��� bawarski, zaprzysi�g� ich prawa, a Bernard saski wr�czy� mu �wi�t� w��czni�, symbol w�adzy. W�a�nie na tym uroczystym zje�dzie w Merseburgu omal nie zamordowano polskiego ksi�cia Boles�awa. - Boles�awa?! - zdziwi� si� Bruno. - Tak - odpar� Romuald - polski ksi��� przyby� do Merseburga, poniewa� chcia� u�o�y� si� o podboje w Mi�ni, kt�rych dokona� na wie�� o �mierci Ekkeharda. Nie wiem, co uzyska�, ale wiem, �e gdy opuszcza� Merseburg, jeszcze w murach miasta napadli na� zbrojni rycerze. Gdyby nie natychmiastowa pomoc pan�w saskich, nie wr�ci�by Boles�aw �ywy do Gniezna. - Ale dlaczego? - zapyta� Bruno. - Dlaczego chciano zabi� Boles�awa? I kto chcia� to zrobi�? Romuald u�miechn�� si� gorzko. - Nikt nie ma w�tpliwo�ci, �e nowo koronowany kr�l niemiecki. Zg�adzenie polskiego Boles�awa by�oby dla Henryka usuni�ciem z widowni niebezpiecznego przeciwnika. Nie darmo wielu ludzi uwa�a, �e zmar�y cesarz Otto w�a�nie polskiego ksi�cia chcia� widzie� swoim nast�pc� na tronie rzymskich cezar�w. Pono� tam, w Polsce, gdy cesarz pielgrzymowa� do grobu Wojciechowego, wszystko uzgodniono. Ali�ci panowie niemieccy, w ka�dym razie wi�kszo�� z nich, nigdy na to nie zezwol�. Oni �ywi� g��bok� pogard� dla S�owian. - Tak, wiem - przytakn�� Bruno - s�ysza�em to na w�asne uszy. Wielokrotnie. - O ile sobie przypominam, synu - odezwa� si� Romuald z nag�� surowo�ci� - cesarz zamierza� s�a� ci� do Boles�awa. S�usznie m�wi�? Bruno skin�� g�ow�. - Tedy mniemam, i� powiniene� przesta� rozmy�la�, a podj�� dzie�o, kt�re Otto zostawi� ci do wykonania. Bruno chcia� wyja�ni�, �e pami�ta duchowy testament Ottona, ale teraz mo�e tylko czeka� wezwania. W ostatniej chwili przypomnia� sobie, �e to tajemnica, �e tylko dla niego by�o przeznaczone niedawne przes�anie papie�a, by czeka� w Pereum na wie�ci. W tej w�a�nie chwili Romuald orzek�, i� wystarczaj�co du�o czasu po�wi�cili mia�kim sprawom tego �wiata i trzeba zaj�� si� modlitw�. Zaraz te� odszed� do swojej celi. Bruno usi�owa� si� modli�. Ale us�yszane przed chwil� wie�ci wygna�y z jego my�li skupienie, przeszkadza�y odda� si� tylko rozmowie z Panem. Usta wymawia�y wyuczone s�owa, ale przecie� Bruno wiedzia�, �e nie s� �arliwe, kaja� si�, przeprasza� i nie potrafi� si� skupi�. Od strony �cie�ki dobieg�o ciche wo�anie. Bruno pozna� g�os Bezpryma. Ch�opiec oznajmia�, �e przyby� brat Stratus i chce si� widzie� z Brunonem. - Przyprowad� go tutaj, Bezprymie - poprosi�. - A ja mog� przyj��? - pytanie zabrzmia�o pro�b�. - Mo�esz, mo�esz - zawo�a� Bruno u�miechaj�c si� i us�ysza� oddalaj�ce si� klapanie bosych st�p po bagnistej �cie�ce. By� szczerze rad, �e zobaczy brata Stratusa z klasztoru �wi�tych Aleksego i Bonifacego. Dobrze wspomina� jego dobro� i niebywa�� wprost �agodno��. Jako� po chwili mi�dzy Brunonem a zap�akanym krajobrazem stan�a pot�na posta� brata Stratusa. Brat Stratus Bruno z prawdziw� rado�ci� zaprosi� przybysza do celi. Bezprym skuli� si� w k�cie, s�ucha� uwa�nie rozmowy. Ju� troch� obezna� si� z �acin�, a mo�e zaciekawi�o go o�ywienie, z jakim Bruno wypytywa� o braci z klasztoru na Awentynie i o Rzym. Dobroduszny olbrzym opowiada�, �e w Rzymie dziej� si� teraz przedziwne rzeczy. I nawet ludzie stale tam mieszkaj�cy nie zawsze rozumiej�, kto z kim trzyma, i kto w�ada Wiecznym Miastem. M�wi si�, �e Krescencjusze, ale wobec silnej pozycji hrabi�w z Tusculum, w�a�ciwie nie wiadomo kto. - Czy wiesz, Brunonie, co si� sta�o w Rimini? - zagadn�� nagle Stratus, a �e Bruno potrz�sn�� przecz�co g�ow�, ci�gn�� dalej. - Zabito zakonnika, brata Rudolfa. Zna�e� go? - Zna�em! - zakrzykn�� Bruno. - Kt� �mia� zamordowa� tego szlachetnego cz�owieka? - Powsta� przeciw niemu ca�y lud miasta, nie wiedzie� przez kogo podburzony. Wykrzykiwali, �e mnich Rudolf popiera Leona, biskupa Varcelli. A ten zn�w Leon ci�gle jest s�ug� zmar�ego cesarza, a niegdy� bardzo gorliwie sci�ga� dla niego podatki. - Wiem, wiem - przerwa� Bruno - brat Rudolf wielce mu by� w tym pomocny. - Mo�e w�a�nie dlatego gniew ludu w Rimini skierowa� si� przeciw mnichowi Rudolfowi - zatroska� si� brat Stratus. - Nic nie pomog�o, �e gdy po niego przyszli, brat Rudolf skry� si� w �wi�tym przybytku. Ludzie za�lepieni gniewem, op�tani przez z�ego ducha, wywlekli go z ko�cio�a, cho� schroni� si� u samego o�tarza �wi�tego Gaudentego. - Biedak! - zakrzykn�� Bruno, ale do zas�oni�cia twarzy i skamienienia niemal ze zgrozy zmusi�y go dopiero dalsze s�owa Stratusa: - Wywlekli mnicha Rudolfa z ko�cio�a, a nie poprzestali na zwyk�ym zabiciu. Najpierw odci�li mu r�ce i ramiona, potem stopy i golenie, wreszcie rozszarpali cia�o tego biedaka na kawa�ki. Jak psy, jak psy... Zapanowa�o milczenie, tylko po chwili z k�ta celi dobieg� szept Bezpryma, bezb��dnie na�laduj�cego wymow� brata Stratusa: - Ut canes, ut canes... - O Bo�e - j�kn�� Bruno i jakby si� w nim przerwa�a jaka� tama, zacz�� m�wi�: - Zna�em go... mnicha Rudolfa. Niedawno odwiedzi� mnie tu w celi. Przy tym stole wsp�lnie spo�ywali�my chleb i ryb�. Drogi by� memu sercu brat Rudolf. A poniewa� i ja nie ostatnie w jego sercu zajmowa�em miejsce, �udzi�em si�, �e zdo�am odwie�� my�li brata Rudolfa od marno�ci tego �wiata i skierowa� do Boga, tylko do Boga... Nie zd��y�em. - Z�e czasy przysz�y na tych, co mi�owali zmar�ego cesarza. �ycie ca�o cz�owieka, czy� nie jest bojowaniem, jak m�wi ksi�ga Hioba? - Tak - przytakn�� Bruno z zadum� - i powinno si� o tym stale pami�ta�. Bo i tych, co dzi� s� mi�dzy nami, zabiera nag�a �mier�. A my, widz�c, nie przera�amy si�, ale w po�a�owania godny spos�b mi�ujemy to niepewne �ycie i jego gorzk� s�odycz posiadania znikomych rzeczy. Tak mi�ujemy, jakby�my nigdy nie mieli si� z tym �wiatem rozsta�. - Ojciec �wi�ty Sylwester Drugi wr�ci� do Rzymu, ale nielekkie ma �ycie - odezwa� si� nagle brat Stratus. - Dlaczego? - zapyta� Bruno. Stratus spojrza� ukradkiem na Bezpryma i powiedzia� pr�dko p�g�osem: - Chce, by� przyby� do Rzymu. Czeka na ciebie. Bruno dopiero teraz zrozumia�, dlaczego brat Stratus zjawi� si� niespodziewanie w pustelni. Pos�aniec �pieszy� si� z powrotem i mimo nam�w Brunona nie chcia� zosta� na noc w Pereum. Bruno odprowadzi� brata Stratusa i wr�ci� do swojej celi. Zasta� w niej Bezpryma. Ch�opiec spa� zwini�ty jak kot na dawnej pryczy Benedykta. Bruno u�miechn�� si� wyrozumiale. Nie mia� serca budzi� i kaza� mu odej�� w t� deszczow� noc. Nakry� Bezpryma derk� i z przyjemno�ci� s�ucha� dzieci�co jeszcze sapliwego oddechu. Potem po�o�y� si� na swojej pryczy i usi�owa� zasn��. Ale sen nie klei� jego powiek. Jednostajnie niezmienne padanie deszczu zwykle dzia�a�o na niego jak matczyna ko�ysanka, ale przecie� nie dzisiaj, nie dzisiaj... Zbyt wiele rzeczy przysz�o do niego z odleg�ego �wiata, z dawnego �ycia. Sprawy zda si� stopnia�e, zszarza�e, odsuwane wielomiesi�czn� bezmy�lno�ci� i upadkiem ducha stan�y oto przed nim z now� ostro�ci�. Wszystko o�y�o. Pierwszy silniejszy powiew wiatru przyni�s� wspomnienie s��w brata Stratusa: "Z�e czasy przysz�y na tych, co mi�owali zmar�ego cesarza". Bruno a� siad� na pos�aniu. Zaiste, z�e. Oto zgin�� zamordowany skrytob�jczo serdeczny druh Ottona margrabia Ekkehard. A zamach na Boles�awa? Strach pomy�le�. Ilu� to ludzi w samym orszaku cesarza s�ysza�o, jak Otto m�wi� o Boles�awie: "Tak m�g�by wygl�da� B�g Ojciec, zanim stworzy� �wiat i narobi� sobie k�opot�w". Ilu� ludzi w ca�ej Germanii wiedzia�o, �e cesarz mi�owa� polskiego ksi�cia. Niekt�rzy nawet znali t� tajemn� prawd�, �e widzia� w Boles�awie swego nast�pc� na tronie imperium. Wszystko to musia� wiedzie� tak�e nowy kr�l niemiecki i t�pi� rywali. Dlatego ten zamach. A tu? W Italii? W mie�cie Rimini? Lud podburzony przez nie wiedzie� kogo morduje w okropny spos�b zwyczajnego mnicha, kt�ry tylko popiera� wiernego s�ug� Ottona. Bruno nagle z�apa� si� na tym, �e przemawia p�g�osem do siebie, t�umaczy samemu sobie: - Nie mo�esz tu d�u�ej siedzie�, Brunonie. Dosy� zwlekania. Trzeba rusza� w drog�. Pomy�l, tamci ju� zgin�li, mo�e przyj�� kolej i na ciebie. Nie zliczy� ludzi w Italii i w Germanii, kt�rzy wiedz�, jak� przyja�ni� obdarza� ci� cesarz Otto. C� ci� chroni tu, w Pereum? Bagniska? �adna to przeszkoda dla dobrze op�aconych skrytob�jc�w. Czy nie lepiej ci b�dzie umrze� w kraju pogan, g�osz�c S�owo Chrystusowe? Po c� gin�� tutaj, tak bezowocnie? Mo�esz przecie� w ka�dej chwili zosta� zamordowany w swojej ustronnej celce. - Z kim rozmawiasz, bracie? - us�ysza� rozespany g�os Bezpryma. - Och, z nikim! �pij - odpar� troch� niecierpliwie. Po�o�y� si� znowu na pos�aniu, nas�uchiwa� czy ch�opiec usypia. I wtedy sp�yn�� na niego sen. Ledwie zamkn�� powieki, ujrza� r�wnin�. Wygl�da�a inaczej ni� zwykle; jakby patrzy� na ni� z g�ry. By�a lekko zamglona, szara. I ujrza� samego siebie krocz�cego po r�wninie mi�dzy dwoma lasami. I us�ysza� sw�j g�os �piewaj�cy ulubiony psalm cesarza Ottona. B�dziesz po �mijach bezpiecznie gniewliwych I po padalcach depta� niecierpliwych. Na lwa srogiego bez obawy si�dziesz I na ogromnym smoku je�dzi� b�dziesz. S�uchaj, co m�wi Pani Ten patrz�cy z g�ry Bruno u�miechn�� si� i zapad� w g��boki sen, ju� bez majak�w. Rano poprosi� Romualda o spowied�. Na jej zako�czenie us�ysza� s�owa: - Pomnij, synu... Kap�an Bo�y nie mo�e by� narz�dziem w r�kach mo�nych tego �wiata. I dok�dkolwiek zaprowadzi ci� Opatrzno��, jedno pami�taj: jeste� s�ug� Chrystusa, a nie ksi�cia, kr�la, czy nawet cesarza. Nie pragniesz ziemskich zaszczyt�w i nikt ci� nimi nie przekupi. Dot�d mo�esz s�u�y� ziemskiemu w�adcy, dop�ki on nie czyni nic przeciw Chrystusowi. I jeszcze chcia�em ci rzec, �e z�y kap�an i z�y biskup �atwo staje si� narz�dziem w r�kach szatana. A z�a mo�e uczyni� tyle, co sam szatan. To tak�e pami�taj, synu, gdziekolwiek b�dziesz. A do pokuty, kt�r� ci zadam, dodaj jeszcze w�asn�. W pewnej chwili sam poznasz, jaka by� powinna. Bo oto nowa przed tob� otwiera si� droga. Bardzo ci na niej potrzebna pomoc z niebios. Potem, kiedy ju� przyjmiesz Cia�o Chrystusa, b�dziemy razem b�aga� Pana Wszech�wiata, by ci� zawsze prowadzi� swoj� �cie�k�. W najbli�sz� niedziel� Hezych jak zwykle odwiedzi� Brunona w pustelni. Dowiedzia� si�, �e za dwa dni wyruszaj� w drog� do Rzymu. Droga do Rzymu Najprzykrzejsze wspomnienie, jakie wyni�s� z Pereum, to by�o po�egnanie Bezpryma. Ch�opiec nie chcia� rozsta� si� z Brunonem. �egna� go z rozpacz�, jak niegdy� odchodz�cego Benedykta. Spazmatycznym ruchem obj�� nogi Brunona i �ka�. M�ody zakonnik pociesza�, jak umia�, t�umaczy�, uspokaja�. Wszystko pod surowym, dziwnie niech�tnym wzrokiem Romualda. Wreszcie pochyli� si� i j�� szepta� do ucha ch�opcu, �e wkr�tce b�dzie w Polsce i wtedy przypomni ksi�ciu Boles�awowi o synu, wstawi si�, uprosi powr�t do domu. �kanie usta�o. Bezprym podni�s� twarz i Bruno widzia� j� z g�ry, przyci�ni�t� do swoich kolan, zmizerowan�, o wydatnych ko�ciach policzkowych i oczach pe�nych teraz nieufno�ci. - Benedykt te� obiecywa� - wyrzuci�y dr��ce usta. - Mo�e Benedykt ju� co� zdzia�a� i gdyby nie wojna... - j�� t�umaczy�, ale zobaczy�, �e oczy ch�opca staj� si� jeszcze bardziej nieufne, wi�c doda� �arliwie: - Ja te� poprosz�, obiecuj� ci. Bezprym pokr�ci� przecz�co g�ow�. I to w�a�nie wtedy wyczerpa�a si� cierpliwo�� Romualda. Da� znak jednemu z m�odszych braci. Si�� oderwano ma�ego ksi���cego syna od kolan Brunona. P�acz Bezpryma by� ostatnim odg�osem, kt�ry zabra� ze sob� odchodz�cy z Pereum w�drowiec. Czy przypuszcza�, �e nigdy nie b�dzie m�g� spe�ni� danej ch�opcu obietnicy? Przed wej�ciem do pustelni czeka� na niego Hezych. Siedzia� na ros�ym koniu, przyprowadzi� jeszcze dwa: jucznego, i wspania�ego wierzchowca. Po raz pierwszy od d�u�szego ju� czasu Bruno zobaczy�, �e Hezych ma uradowane oczy. I ledwie sam poczu� rado��, us�ysza� cichy g�os Romualda: - Eremita na takim rumaku, ho, ho... - powiedzia� opat niby z podziwem, ale Bruno od razu wyczu� dobrze sobie znan� ironi�. Mimo to wprawnie wsiada na konia i ju� nie ogl�daj�c si� ruszy� w drog�. Dopiero gdy min�li pierwszy zakr�t go�ci�ca, zapyta� Hezycha: - Sk�d wzi��e� pieni�dze na konie? - Przywioz�em z Kwerfurtu - odpar� Hezych. - Nie oddawa�em ci, bo zauwa�y�em, �e w tej bagnistej pustelni niczego nie potrzebujesz. A ju� najmniej pieni�dzy. - I dobrze zauwa�y�e�, Hezychu - u�miechn�� si� Bruno daj�c koniowi ostrog�. Pr�dka jazda i wiatr smagaj�cy twarz by�y mu tak wielk� rado�ci�, �e w pewnej chwili j�� si� zastanawia�, czy nie grzeszy. Ledwie min�li Rawenn�, do��czy�o do nich trzech znajomych Hezycha. Byli to m�odzi kupcy zd��aj�cy do Rzymu. Nie�mia�o zapytali Brunona, czy mog� jecha� razem. Czasy s� takie, �e po go�ci�cach lepiej ci�gn�� w gromadzie. Wi�c zgodzi� si�, a ich nie�mia�o�� zaraz znikn�a. Rozleg�o si� gadanie, a nawet weso�e przy�piewki. S�ucha� tego z przyjemno�ci�, a szczeg�lnie nowin, kt�rych mieli pe�ne usta. Bo chocia� przez ca�y czas po �mierci Ottona przebywa� w Italii, przecie� tak naprawd� nie wiedzia�, co si� w tym kraju dzia�o. A m�odzi kupcy troch� wiedzieli. Oto Arduin, hrabia Iwrei, pono� cz�ek m�ody i nieokrzesany, by� wprawdzie kr�lem Longobard�w, a nawet uwa�a� si� za kr�la Italii, ale Niemcy nie chcieli w nim widzie� nast�pcy Otton�w. Grozili mu wojn�. Tak�e Rzym nie uzna� Arduina swoim w�adc�, jak przed laty nie uzna� Ottona. W Rzymie na wie�� o �mierci cesarza rozgorza�a walka mi�dzy dwoma wielkimi rodami: komesami z Tusculum i Krescencjuszami: Przepi�kna �ona straconego Krescencjusza, towarzysz�ca niemal do �mierci Ottonowi, wr�ci�a do Rzymu i sta�a si� dusz� walki o Wieczne Miasto. Nie spocz�a, a� w�adz� zagarn�� jej syn, m�ody Krescencjusz, r�wnie� Jan. Teraz ulubionym zaj�ciem stronnictwa Krescencjusz�w by�o wy�miewanie, wr�cz plwanie na pami�� barbarzy�skiego niemieckiego kr�lika, Ottona, kt�remu si� marzy� diadem rzymskich cezar�w i w�adza nad �wiatem, a kt�rego owrzodzone truch�o musiano cichcem wywozi� z Italii. Wytworne rzymskie towarzystwo zabawia�o si� tymi opowiadaniami, na�miewaj�c si� nieustannie ze zmar�ego Ottona. Tyle wiedzieli m�odzi kupcy. Bruno s�ucha� ze �ci�ni�tym sercem i nie �mia� ju� pyta� o papie�a. Ale kt�ry� z nich sam j�� opowiada�, �e s�ysza�, i� papie� Sylwester po powrocie do Rzymu mo�e nie jest a� prze�ladowany, ale nowi w�adcy, gdy mog�, z prawdziw� przyjemno�ci� utrudniaj� mu �ycie. Jest starannie obserwowany, otoczony niemi�ymi mu, ale za to wiernymi Krescencjuszom lud�mi. Ka�dy, kto o�mieli si� rozmawia� z papie�em na osobno�ci, bywa potem chwytany przez Krescencjuszowych siepaczy i pilnie wypytywany: co go z papie�em ��czy, o czym rozmawiali, czy papie� m�wi� �le o nowych rz�dcach Rzymu. Je�eli schwytany nie jest wystarczaj�co elokwentny, przekonuje si� go do m�wienia nie zawsze s�own� perswazj�. Skutek tych poczyna� jest taki, �e wok� papie�a utworzy�a si� pustka. Nawet duchowni niech�tnie go odwiedzaj�. M�ody kupiec przysi�ga�, �e wszystko to opowiada� mu kto�, kto niedawno przebywa� w Rzymie. A Bruno wyobrazi� sobie dobrego i tak niezwykle m�drego Sylwestra Drugiego, jak spaceruje samotnie po rozleg�ych komnatach siedziby papieskiej na Lateranie i broni sw�j wspania�y umys� przed zalewem pogardy. Miejsce na nocleg wybierali z rozwag�. Zjechali nieco z go�ci�ca i os�oni�ci zboczem wzg�rza roz�o�yli ogie� w g��bokim wykrocie. Kupcy m�wili, �e w tych czasach lepiej, gdy ognia nie wida�. Nie wiadomo, kogo mo�e on przyci�gn��. Stra�owali na zmian�. Bruno tu� przed p�noc�. Siedzia� przy ognisku dok�adaj�c po jednym patyczku, by si� p�omienie zbytnio nie rozhasa�y. S�ucha� nik�ego trzaskania iskier i oddech�w �pi�cych towarzyszy podr�y. Jeden z nich chrapa� chwilami g�o�no, potem ucicha�, mlaska� �miesznie ustami i znowu na pewien czas zalega�a cisza, w�r�d kt�rej do czuwaj�cych uszu dochodzi�y z dala g�osy: ni to wycie, ni �piew wysoki, �a�osny. Nie zgadniesz - wilki to, psy zdzicza�e, czy upiory. Brunona zacz�o w ko�cu bawi� dok�adanie patyk�w do ogniska jak za ch�opi�cych czas�w. To prawda, �e p�omienie maj� moc oczyszczaj�c�, cho�by si� tylko patrzy�o na ich migotanie. Blask, trzaskanie iskierek i leciutkie ciep�o sprawi�y, �e znowu sta� si� ch�opcem nad jeziorem Genezaret. Jak�e dawno tu nie by�! Jego my�li tak ostatnimi czasy zaj�te sprawami �wiata, w kt�rym przysz�o mu �y�, niemocne by�y przenie�� go na znajome wzg�rza. Dopiero gdy si� uspokoi�y, dopiero teraz przy tym niewielkim ogienku... Oto w pi�ciotysi�cznym t�umie m�czyzn w�druje ch�opiec za Nauczycielem. Jest pe�en oczekiwania. Zaraz stanie si� co� niezwyk�ego. Przecie� ca�y ten t�um oczekuje cudu. Nie wszyscy przyszli tu z pobo�no�ci. Ch�opiec te� nie potrafi�by powiedzie�, dlaczego tu idzie. Prawda, wi�kszo�� m�czyzn na wie��, �e do ich wsi zbli�a si� otoczony t�umem Nauczyciel, j�a si� gotowa� do drogi. Matka dr��cymi r�kami w po�piechu wk�ada�a w koszyk pi�� j�czmiennych chlebk�w i dwie w�dzone ryby. Spieszy�a si�, by zd��y� w��czy� si� w t�um wok� Nauczyciela. I oto idzie, a dzie� ma si� ku ko�cowi. S�o�ce barwi szkar�atem wzg�rza nad jeziorem i twarze ludzi, i bia�� szat� id�cego na czele t�umu Nauczyciela. Nikt nie chce, �eby si� ta w�dr�wka ju� sko�czy�a, bo zda si� im, �e za chwil� wejd� w jaki� nieznany, niewyobra�alnie pi�kny i dobry �wiat. Id�. Ale oto Nauczyciel przystaje, zwraca si� ku t�umom i patrzy swoimi niezwyk�ymi oczyma na id�cych za nim ludzi, a ka�demu z nich zdaje si�, ka�dy jest pewien, �e na niego w�a�nie patrzy. I pada ciche polecenie, by usiedli na bujnej trawie, porastaj�cej �agodne zbocze wzg�rza. Cicha rozmowa mi�dzy Jezusem a uczniami i zbli�a si� chwila ch�opca. Wyci�ga r�k�, podaje koszyk, patrzy. Nauczyciel stoi ty�em do zachodz�cego s�o�ca. Jego w�osy zabarwione szkar�atem zdaj� si� �wieci�. Ale twarz jest doskonale widoczna, oczy tak pe�ne dobroci, �e a� nie mo�na w nie d�ugo patrze�. Ch�opiec kornie opuszcza wzrok ku ziemi, ku bosym stopom Nauczyciela. Odwa�a si� spojrze� na r�ce Pa�skie dopiero w chwili, gdy nast�puje cud rozmno�enia chleba. Piek�cy b�l wr�ci� Brunona do ogniska. Oto trzymany w r�ku patyk zaj�� si� i powoli doprowadzi� p�omie� do d�oni zakonnika. Ognisko ledwo si� tli�o, tylko ten trzymany w r�ku patyk jeszcze p�on��. Bruno rozdmucha� ochoczo ogie�. By� rozbawiony i jakby obdarowany wewn�trzn� si��. Starannie, patyk po patyku, sk�ada� drewno na ofiar� p�omieniom. Nie obudzi� Hezycha; cho� nasta�a pora jego str�owania. U�miechni�ty do w�asnych my�li siedzia� przy ognisku p�ki �wit nie zacz�� k�a�� si� na odleg�ych wzg�rzach. Hezych zbudzi� si� natychmiast za pierwszym najl�ejszym dotkni�ciem. Bruno szepta�: - Pos�uchaj... Sied� tu a� do dnia i wyrusz razem z kupcami. - A ty, Brunonie? - zapyta� Hezych staraj�c si� nie okazywa� niepokoju. - Ja wyrusz� ju�. Pieszo. Dogonisz mnie. - Szybkimi ruchami zdejmowa� z n�g sk�rzane zakonne trepki. - Boso b�dziesz szed�? - zapyta� Hezych. - Tak. Schowaj moje sanda�y w jakim� tobo�ku - poprosi�. - Uwa�aj - ostrzega jeszcze Hezych - na drogach s� rabusie. - I c� mogliby mi zrabowa�? - roze�mia� si� Bruno. - Ten podarty habit? Nie martw si� o mnie, Hezychu - pocieszy�, id�c ju� w stron� go�ci�ca. Hezych zaj�� miejsce przy ognisku. Bruno ruszy� go�ci�cem wiod�cym do Rzymu. Odmawia� p�g�osem pacierze. Szed� szybkim krokiem i chroni� si� w modlitw� przed otaczaj�cymi go widokami. Czas, gdy ca�a Italia cierpia�a, Bruno sp�dzi� w zaciszu bagnistej samotni i oszcz�dzone mu zosta�y widoki ludzkiego bestialstwa. Kraj zniszczony trwaj�c� od dwu lat wojn� domow�, ci�gle si� nasilaj�c�, sta� si� jedn� ruin�. Spalone wsie, osady, w kt�rych nic nie �wiadczy�o o obecno�ci cz�owieka, stratowane pola, zniszczone winnice, trupy rozk�adaj�ce si� opodal go�ci�ca, trupy wisz�ce na drzewach, jakby zabrak�o �yj�cych, aby pogrzebali pomordowanych. - O Panie - modli� si� g�o�no Bruno, nie modli� si�, pyta�: - O Panie, jak d�ugo jeszcze? Ludzie, Twoje przecie� dzieci, sam ich stworzy�e� na w�asne podobie�stwo, czy oni, �yj�cy na tej ziemi i w tych czasach, ca�� m�dro�� od Ciebie otrzyman� i ca�� si�� od Ciebie otrzyman� zu�ywa� b�d� tylko na w�asne unicestwienie? Czy Ty z wysokiego nieba nie dasz im �wiat�a, aby ukoi�o niepok�j ich serc? Prawda, da�e� �wiat�o! Swego Syna! Da�e�, ale ilu� to ludzi nie chce Go nawet dostrzec? A gdyby Twoje �wi�te przykazania, ten Dekalog, kt�ry sam wypisa�e� na kamiennych tablicach i da�e� Moj�eszowi na g�rze Synaj, gdyby ka�dy chrze�cijanin wyry� Twoje, Panie, dla nas wskaz�wki w sercu i wed�ug nich post�powa�... Jak�e pi�kne mog�oby by� �ycie na tej niskiej ziemi, jak coraz bli�sze Augustynowe Civitas Dei. Przystan�� na drodze wyra�niej�cej przy nadchodz�cym dniu. I ukl�kn��. Bi� si� w piersi i powtarza�: - Panie, przebacz... M�wi�em o innych. A ja sam? Czy wype�niam przykazania? Czy mam wyryty w sercu Tw�j Dekalog? Czy wed�ug niego post�puj�? B�d� mi�o�ciw mnie grzesznemu, b�d� mi�o�ciw. Wsta�, otrzepa� habit i ruszy� dalej. Dopiero teraz poczu�, �e nogi ma pokrwawione. Obola�e stopy niech�tnie nios�y go przez wyboisty go�ciniec, na kt�rym przechodz�ca wielokrotnie wojna zostawi�a �lady w zwyk�ej porze na go�ci�cu nie spotykane. Zmusi� si� do szybszego marszu, stara� si� przezwyci�y� b�l. Zacz�� �piewa� psalm o rzekach Babilonu: Nad rzekami Babilonu siedzieli�my p�acz�c Na wspomnienie Syjonu. Na topolach tamtej krainy Zawiesili�my nasze harfy. Bo ci, kt�rzy nas uprowadzili, ��dali od nas pie�ni. Nasi gn�biciele ��dali pie�ni radosnej: Za�piewajcie nam kt�r�� z pie�ni syjo�skich. Jak�e mo�emy �piewa� pie�� Pa�sk� W obcej krainie... Nogi bola�y coraz bardziej, ale nie przestawa� i��. Bo je�eli Romuald kaza� mu zada� sobie jeszcze jak�� pokut�, to b�dzie w�a�nie taka: doj�� do Rzymu boso i pieszo. To nic, �e Hezych prowadzi jeszcze dwa konie. Szed� dalej. �piewa�. M�odzi kupcy i Hezych dogonili go, nim s�o�ce wesz�o na �rodek nieba. - Czy a� do Rzymu chcesz i��? - zapyta� Hezych patrz�c z trosk� na jego nogi. - Tak w�a�nie chc� - odpar� Bruno, a Hezych nie okaza� zdziwienia. To m�odzi kupcy spogl�dali na Brunona z niedowierzaniem, mo�e nawet bliskim rozbawieniu. Hezych powiedzia�: - Pojad� z nimi dalej i w miejscu dogodnym b�d� na ciebie czeka� z posi�kiem. Bruno skinieniem g�owy wyrazi� zgod�, r�wnie� skinieniem g�owy odpowiedzia� na uk�ony kupc�w. Za chwil� ma�y orszak oddali� si� �piesznie i znik� mu z oczu. Odt�d tak w�drowali. Hezych jecha� trzema ko�mi przodem, wynajduj�c miejsca na posi�ki i noclegi. Bruno szed� samotnie go�ci�cem, ci�gle boso, a pog�os �piewanych przez niego psalm�w ni�s� si� nad zniszczon� krain�. Ostatni nocleg wypad� im w opustosza�ej winnicy. Szcz�tki spalonego domu czerniej�ce opodal wskazywa�y, jaki los przypad� w�a�cicielowi posiad�o�ci. Ale winoro�l, oboj�tna na krwawe ludzkie poczynania, obrodzi�a obficie. Ci�kie grona zwisa�y g�sto, jakby rozrzutno�� natury mia�a wynagrodzi� przypadkowym w�drowcom okropno�ci wojny. Hezych u�o�y� pos�anie z zeschni�tych li�ci w k�cie stajni, w kt�rej ju� od dawna nie by�o koni. Przed snem, nie zwa�aj�c na protesty Brunona, opatrzy� jego nogi, zalewaj�c oliw� zranione miejsca. Przynios�o to Brunonowi prawdziw� ulg�, bo zaraz po wieczornych pacierzach zapad� w g��boki sen. Obudzi� si� o �witaniu z niejasnym uczuciem czyjej� obecno�ci. Ostro�nie otwiera� oczy. W blasku wstaj�cego dnia zobaczy�, �e na jego pos�aniu siedzi ogromnego wzrostu cz�owiek. Obserwowa� go przez d�u�sz� chwil� i pozna� brata z klasztoru na Awentynie, swego niedawnego go�cia w Pereum. - Witaj, bracie Stratusie - odezwa� si� p�g�osem. Brat odwr�ci� si� �ywo, na jego dobrej twarzy widnia�a wyra�na ulga. - Chwa�a Bogu, �e ju� nie �pisz, Brunonie-Bonifacy - powiedzia� serdecznie. - Tw�j s�uga jest tak troskliwym opiekunem, �e zabroni� ci� budzi�. A ja mam ci tyle do przekazania. - Zni�y� g�os: - Du�o polece� od papie�a. Bruno usiad� na pos�aniu: - S�ucham - powiedzia�. - Jak ci rzek�em w Pereum - szepta� brat Stratus - �le si� teraz w Rzymie patrzy na przyjaci� zmar�ego cesarza. Nawet papie�owi robi� wstr�ty... Zreszt� on sam ci to powie. Kaza�, �eby� nie szed� do niego do Lateranu. Tam w og�le nie mo�esz si� pokaza�, a i w Rzymie jak najmniej. Papie� nakazuje by� naci�gn�� kaptur na g�ow�, zas�oni� nieco twarz i wszed� do miasta rano, najlepiej z gromad� ludzi ka�dego ranka przywo��cych swoje towary na rzymskie targowiska. Musisz wygl�da� zwyczajnie: na pokornego zakonnika. Ludzie Krescencjusz�w lubi� czasem �ci�ga� kaptury braciom. Tedy, przeszed�szy niezauwa�enie przez miasto, masz przyj�� do naszego klasztoru, ale nie od strony Awentynu, tylko boczn� furt�, co wychodzi na Tyber. Pami�tasz j�, bracie Brunonie? - Pami�tam - odpar� Bruno. - Zapukaj cicho dwa razy - ci�gn�� Stratus. - B�dziemy na ciebie czekali. Ukryty w naszym klasztorze spotkasz si� z papie�em. On nas odwiedza. Powiada, �e to jedyne miejsce w Rzymie, gdzie czuje si� bezpieczny i gdzie go nie szpieguj�. - Dlaczego klasztor na Awentynie jest bezpiecznym miejscem? - zapyta� Bruno. - Krescencjusze jako� nam nie dokuczaj�. Mo�e dlatego, �e nasz przeor, ojciec Jan Kanapariusz, to ich krewny, cho� przecie� nie zwolennik - odpar� brat Stratus, a potem doda�. - Ale, ale, by�bym ci nie powiedzia� wa�nej rzeczy. Tw�j s�uga niechaj przeczeka jeden dzie� pod murami miasta, a potem niechaj tak�e zd��a do naszego klasztoru i niechaj wjedzie z tymi trzema ko�mi g��wn� bram�. Gdyby go po drodze zaczepiano i wypytywano, niechaj m�wi, �e jedzie do opata Jana Kanapariusza. W wej�ciu do stajni ukaza� si� Hezych, m�wi�c, �e poranny posi�ek gotowy. Odm�wili modlitw�. Brat Stratus szepn�� po chwili, u�miechaj�c si� �agodnie: - Gdyby to by�o godne zakonnika, zazdro�ci�bym ci, Brunonie. Czekaj� ci� d�ugie rozmowy z papie�em. Rozmowy z papie�em Zapuka� w furt� dwa razy i zaraz rozwar�a si� bez skrzypienia, wida� zawiasom nie �a�owano oliwy. Sam opat czeka� na przybysza i witaj�c pyta� z zatroskaniem: - Nikt ci� nie zaczepia�, bracie Brunonie- Bonifacy? - Bez trudu przeszed�em przez miasto - odpar� z u�miechem. - Chwa�a Bogu. Widzisz, jakich do�yli�my czas�w? Nic, jeno strach i strach. Czu� rami� opata opasuj�ce go mocnym u�ciskiem i znowu us�ysza� serdeczny g�os: - Na szcz�cie Pan nasz i Stw�rca mocniejszy jest ni� �li ludzie. A jam rad niezmiernie, �e do nas wr�ci�e�. Twoja dawna cela czeka na ciebie. By� w domu. Zdarzenia zachodz�ce tak gwa�townie za murami klasztoru �wi�tych Aleksego i Bonifacego nie mia�y wp�ywu na �ycie zakonnik�w. Toczy�o si� dok�adnie tak samo jak wtedy, gdy Bruno przebywa� tu przed laty. W�asna cela i regularno�� wsp�lnych modlitw, i niezmienna pora posi�k�w, i wszystko znowu r�ne od �ycia w Pereum, i tak dobrze znane, sprawia�o, �e odpoczywa�. Wraca�o mu zdrowie, goi�y si� rany na nogach, nocami nic nie przerywa�o g��bokiego snu. Wiedzia� przecie�, �e nie zostanie tu d�ugo, ale mi�� mu by�a �yczliwo�� opata i braci, ci�gle od nowa okazywana, mi�y odpoczynek, mi�y widok u�miechni�tego Hezycha, mi�e nawet oczekiwanie na wizyt� papie�a. Radowa� si� tym okresem �ycia, dzi�kowa� za� Panu, czyta� uczone ksi�gi, odpoczywa�, czeka�. Papie�a zobaczy� dopiero w dwa tygodnie p�niej. Bracia tajemnymi sposobami zostali uprzedzeni o tej wizycie i furtian nie odst�powa� wej�cia. Istnia�a umowa: je�eli papie� przybywa� z pewnymi, swoimi tylko lud�mi, uderza� ko�atk� dwa razy, je�eli towarzyszy� mu cz�owiek Krescencjusz�w, papie� uderza� trzy razy. Wed�ug ilo�ci uderze� wyznaczano, kto ma wita� papie�a. Tote� oczekiwano w ciszy, a� rozleg�y si� dwa uderzenia i furtian, co tchu, szeroko rozwar� bram�. Papie� by� odziany w habit benedykty�ski, jecha� na osio�ku prowadzonym przez dw�ch ludzi tak�e w habitach. Gdy tylko weszli, i furta si� zatrzasn�a, zaroi�o si� na dziedzi�cu klasztornym od spiesz�cych ku papie�owi zakonnik�w. Sylwester Drugi bez trudu zsiad� z osio�ka. Ale Brunona a� zabola�a zmiana, jaka zasz�a na twarzy m�drca z Aurillac. Nawet nie postarza�a ta twarz. Ale to, co dawniej by�o w niej niezwyk�e: dobro�, �askawa pob�a�liwo�� dla g�upc�w tego �wiata, pokry�o si� nalotem goryczy, a opuszczony nieznacznie lewy k�cik ust sprawia�, i� papie� spogl�da�, zda si�, z lekk� pogard�. Tylko ruchy mia� jak dawniej pr�dkie, dok�adnie zamierzone, a siwe oczy patrzy�y z niezmienn� m�dro�ci�. I u�miecha� si� jak dawniej, witaj�c opata, braci, Brunona osobnym u�ciskiem d�oni. Przy wsp�lnym posi�ku rozmawiano niemal weso�o, nie potr�caj�c najmniejszym nawet odezwaniem spraw dziej�cych si� w Wiecznym Mie�cie. A gdy ju� odm�wili wsp�lnie modlitw�, papie� zwr�ci� si� do Jana Kanapariusza: - Czy zezwolisz, ojcze opacie, bym porozmawia� z bratem Brunonem-Bonifacym na osobno�ci? W jego celi? - Zezwalam - powiedzia� Jan Kanapariusz. Kiedy ju� zaj�li miejsca, Bruno na swoim pos�aniu, a Sylwester Drugi na zydlu, papie� powiedzia�: - Przysz�o nam, synu, spotka� si� w zupe�nie innej epoce, cho� przecie widzieli�my si� niespe�na rok temu. - Tak, w grudniu ubieg�ego roku. Wyje�d�a�e�, ojcze, razem z Ottonem. Cesarz ci�gn�� na podb�j Rzymu. W celi zapanowa�o milczenie, po chwili papie� westchn�� i powiedzia�: - W tym wszystkim by�a wola Bo�a. Porozmawiamy teraz szczerze o rzeczach smutnych i zawi�ych, a ma�o znanych zwyczajnemu �miertelnikowi. Ty jednak, synu, cho� tak m�ody, wiedzia�e� o sprawach cesarstwa, o zamierzeniach Ottonowych wi�cej ni� ktokolwiek z jego otoczenia. Ci�ko jest d�wiga� tak� wiedz� m�odym ramionom. Ale kto wie, mo�e jest r�wnie� wol� Bo��, by� to ty poni�s� dalej dzie�o Ottonowe. Poniewa� Bruno nie odpowiada�, papie� zaproponowa�: - Cofnijmy si� nieco w przesz�o��. Pami�tasz �on� Jana Krescencjusza? Bruno skin�� g�ow�, na jego twarz wyp�yn�� rumieniec. Widzia� t� kobiet� zaledwie dwa razy, ale jak�� darzy� niech�ci�. Tak mu psu�a obraz Ottona. Papie� wida� poj�� zmieszanie, bo rzek�: - By�a tylko narz�dziem. Podobnie jak Jan Filigatos i chyba kr�l Arduin. Narz�dziem s� tak�e Krescencjusze od czasu, gdy wzros�o znaczenie tego rodu. Bruno pochyli� si� naprz�d. Zapyta� niespokojnie: - Czyim narz�dziem? - Cesarstwa Wschodniego - wyja�ni� papie�. - Bizancjum ba�o si� Ottona. Nie chcia�o, by Rzym by� pot�ny. Oni zawsze wol� tu mie� kilku w�adc�w, kt�rych �atwo mo�na mi�dzy sob� por�ni�. Wtedy ro�nie pot�ga Bizancjum i wymarzone nad Bosforem w�adanie �wiatem. Bazyleusze od lat do tego d���, nie przebieraj�c w �rodkach. Ka�dy, kto wzrasta w moc, staje si� ich wrogiem, cho�by i sam o tym nie wiedzia�. Niszcz� go co pr�dzej. Maj� sposoby. Sposobem na Ottona by�a �ona Krescencjusza. Ciche pytanie Brunona pobrzmiewa�o groz�: - Czy ona otru�a cesarza? - Nie - odpar� stanowczo Sylwester Drugi. - Otto umar� od zarazy. By�em przy tym. Piel�gnowa�em go do samej �mierci. Mo�na si� tylko zastanawia�, dlaczego w�a�nie jego jednego dopad�a zaraza w �rodku zdrowego orszaku. M�g� to by� oczywi�cie przypadek, ale te� m�g� kto� zetkn�� cesarza z chorym cz�owiekiem lub z jego wydzielin�. To nie takie trudne. Ciemna sprawa, synu, i pewnie nigdy nie dowiemy si� prawdy. - Biedny Otto - szepn�� Bruno. - To jeszcze chc� ci rzec - podj�� papie� - �e z�o, co tu si� dzieje: zawalenie si� pot�gi Ottona, zamieszki, wojna domowa, krwawe zabiegi o niemieck� koron�, wreszcie w�adza Krescencjusz�w nad Wiecznym Miastem i, co tu ukrywa�, nad Stolic� Piotrow�, wszystko jest tym, co pozwala Cesarstwu Wschodniemu postawi� krok lub nawet kilka krok�w na drodze do ow�adni�cia �wiatem. Papie� wolno podnosi� si� z zydla. Wyja�nia� z dawnym pogodnym u�miechem: - Nie mog� d�u�ej m�wi� z tob�, synu. Nie chc� zwraca� uwagi moich str��w przeci�gaj�c� si� nieobecno�ci�. Nast�pnym razem porozmawiamy jednak troch� o Niemcach, o tobie i o polskim Boles�awie. By� mo�e ju� za tydzie� uda mi si� przyby� do klasztoru. Papie� istotnie przyby� do klasztoru za tydzie�, ale uderzy� w furt� trzy razy, wi�c dano Brunonowi pr�dko zna�, by nie opuszcza� celi. Potem min�o dziesi�� dni, nim papie�a wypuszczono z Lateranu nie przydaj�c mu dodatkowej opieki. Znowu znale�li si� obaj w Brunonowej celi. Sylwester Drugi zacz�� bez d�u�szych wst�p�w: - Jeste� Niemcem, synu, i to, co powiem, mo�e ci by� przykre. - Jestem Niemcem - zgodzi� si� Bruno - ale nie uwa�am nacji niemieckiej za najbardziej udany z cud�w Pana Boga. Papie� u�miechn�� si�. - Rad jestem, �e tak my�lisz. B�d� m�wi� szczerze. Je�eli prawdziwe s� wie�ci o sposobach, jakimi Henryk bawarski uzyska� koron�, to rzec musz�, �e mi si� one nie podobaj�. - Mnie te� nie - pad�a odpowied�. - I sam Henryk nie budzi we mnie �yczliwo�ci. Ale nic na to nie poradzimy, �e jak dot�d on jest nast�pc� Ottona. Nie mam jednak najmniejszej w�tpliwo�ci, �e b�dzie post�powa� zupe�nie odmiennie od swego poprzednika. - Ani ja - powiedzia� Bruno. - Niemniej jednak, synu - ostrzeg� papie� - nie wolno ci zbytnio si� zniech�ca� do kr�la Henryka, cho� nie masz o nim najlepszego mniemania. On, widzisz... Ale zacznijmy od pocz�tku. Pami�tasz przecie, �e cesarz pielgrzymowa� do Gniezna do grobu Wojciechowego? - Pami�tam - odpar� Bruno. - W Gnie�nie Otto zrzeka si� na rzecz Boles�awa i jego nast�pc�w wszelkiej w�adzy w zakresie udzielania w Polsce godno�ci ko�cielnych. Wi�c gdy potem polski ksi��� przys�a� przez Astryka- Anastazego pro�b� o utworzenie drugiej metropolii i Otto ciebie chcia� widzie� tam arcybiskupem, musia� pierwej uzyska� na to zgod� Boles�awa. Czy Otto m�wi� ci o tym, m�j synu? - Tylko o tej drugiej metropolii i �e mam by�, obok Gaudentego, jeszcze jednym arcybiskupem w Polsce. - Pos�a w tej sprawie wyprawi� do Polski przed samym swoim wyruszeniem z Rawenny. O tym ci m�wi�? Bruno przecz�co pokr�ci� g�ow�. - Zgod� od Boles�awa - ci�gn�� papie� - otrzyma�em w pocz�tkach lipca, jeszcze przed tym nieszcz�snym zjazdem w Merseburgu. M�wi� "nieszcz�snym", bo obawiam si�, �e niecny zamach bardzo �le wp�yn�� na i tak lich� zgod� mi�dzy kr�lem Henrykiem i Boles�awem. Wracaj�c do twojej sprawy: polski ksi��� czeka na ciebie, synu. My�l� jednakowo�, �e Henryk b�dzie przeciwny utworzeniu w Polsce drugiej, niezale�nej od Magdeburga metropolii. U�yje swoich sposob�w, by op�ni� tw�j wyjazd albo w og�le go udaremni�. Musisz si� z tym liczy�. Pojmujesz, synu? - Staram si� - odpar� z u�miechem Bruno. - To ju� dobrze - ucieszy� si� papie�. - Bo pragn� ci jeszcze rzec, �e jak tylko pozwolono mi wr�ci� do Rzymu, zwo�a�em synod biskup�w i przeprowadzi�em kanonicznie utworzenie nowej prowincji ko�cielnej w Polsce. A teraz, nie ogl�daj�c si� na kr�la Henryka i jego zamierzenia, powo�uj� ci� do godno�ci biskupiej. Bruno ukl�k�, a papie� wr�czy� mu pergamin ozdobiony piecz�ci� Rybaka. Tak kl�cz�cemu za�o�y� na ramiona bia�y szeroki pas tkany z najcie�szej owczej we�ny we wz�r z sze�ciu czarnych krzy�y. Pas ten nazywano paliuszem. Papie� m�wi�: - Wiesz zapewne, �e paliusz otrzymuj� od Stolicy Apostolskiej arcybiskupi metropolici. B�dziesz go nosi�, gdy Henryk, kr�l niemiecki, zatwierdzi sakr� biskupi�, a ty jako arcybiskup osi�dziesz w Polsce. Na�o�ysz paliusz na ornat, gdy b�dziesz udziela� �wi�ce� kap�a�skich, gdy b�dziesz konsekrowa� biskup�w, �wi�ci� oleje czy zwo�ywa� synod. Paliusz to oznaka wielkiej w�adzy, m�j synu. Bruno przycisn�� dr��ce usta do bia�ej tkaniny. Papie� za� ci�gn�� dalej. - Wielki to zaszczyt, ale te� obowi�zek niebywale ci�ki dla dwudziestosze�cioletniego kap�ana. Wiem jednak, �e Otto nie pomyli� si� w ocenie twojej osoby. Podo�asz, kiedy jako archiepiscopus gentium b�dziesz prowadzi� misj� w�r�d pogan. Widzisz, synu, ile ci naopowiada�em? Chcia�bym us�ysze� teraz twoje s�owa. Dopiero po chwili pad�y z ust Brunona s�owa ciche, dr��ce jednak wahaniem: - Zna�em plany Ottona, ojcze, a przynajmniej to, co w nich najwa�niejsze. I kiedy je przede mn� rozsnuwa�, zdawa�o mi si�, �e to wszystko proste, �atwe do wykonania, nie przekraczaj�ce moich si�. Wi�cej powiem: zapali�em si� do tych plan�w, uzna�em je za swoje. Ale kiedy Otto umar�, wszystko nagle w moich my�lach, ojcze, sta�o si� niemo�liwe, niewykonalne. - Masz s�uszno��, synu - przerwa� papie� - po �mierci Ottona b�dzie ci trudniej, ale te plany s� wykonalne, cho� ich tw�rca ju� nie �yje i nie mo�e poprze� ich tu, na ziemi. Ale s�ucham ci�, synu. Bruno, jakby mu nie przerywano, nawi�za� do swoich poprzednich s��w: - Dlatego umy�li�em sobie, wymarzy�em tam, w Pereum, �e przyjd� do ciebie, ojcze, uzyskam licencj� na za�o�enie klasztoru dla Benedykta i Jana, a dla siebie sakr� biskupi�, osi�d� w cichym eremie u boku umi�owanych przyjaci� i b�d� zarabia� na �mier� m�cze�sk�. W oczach papie�a ukaza� si� b�ysk zniecierpliwienia. Przerwa� m�odemu do�� gwa�townie. - Nim umrzesz �mierci� m�cze�sk�, mo�esz jeszcze wiele dobrego uczyni� dla chrze�cija�stwa. Wykorzysta�, jak nale�y, zdolno�ci podarowane ci przez Boga. A na to, by osi��� w cichym eremie, nie jest ci potrzebna sakra biskupia. Pomnij, Brunonie, oto w s�awnym klasztorze w Cluny ani Odo, ani Maiolus, ani nawet Odilon, tak �wi�ci, wielcy, pobo�ni i tak czczeni opaci nigdy nie mieli infu�y. Dlaczego� wi�c zamierzony dopiero klasztor, jeszcze w�a�ciwie nie istniej�cy, kt�remu ty zawieziesz licencj�, mia�by ju� z g�ry otrzyma� w�asnego biskupa? Tak przecie� by� nie powinno, prawda, synu? - Tak, ojcze - pad�a cicha odpowied�. - Otto - ci�gn�� papie� - przeznaczy� ci� do zada�, kt�re nie ka�dy mo�e wykona�. Wierzy�, �e ty potrafisz doprowadzi� do tego, by Polska mia�a drug� metropolit�. Czy teraz, po �mierci cesarza, odst�pisz od tych zada�, synu? Bruno schyli� g�ow�, namy�la� si�. Kiedy si� odezwa�, by� ju� ca�kowicie spokojny i pewny. - Nie odst�pi�, ojcze. Wszystkie moje si�y oddam, aby wykona� to, o czym marzy� Otto. Nawet wbrew najmo�niejszym tego �wiata. Ciebie, ojcze, prosz� pokornie, m�dl si�, abym podo�a�. - B�d� si� modli�, m�j drogi synu - odpar� papie�, a g�os dr�a� mu wzruszeniem. Nast�pne spotkanie w Brunonowej celi wypad�o pod koniec pa�dziernika. Papie� przyni�s� zw�j pergaminu. Rozwijaj�c go na pulpicie pod oknem, m�wi�: - Pami�tasz, synu, jak przed laty spotkali�my si� w Magdeburgu? - Tak, ojcze - odpar� Bruno - by� rok dziewi��set dziewi��dziesi�ty si�dmy, akurat pi�� lat temu. Tam dosz�a nas wie�� o m�cze�skiej �mierci Wojciecha. - Kt�ry oby czuwa� nad nami i nad naszymi zamierzeniami - rzek� papie�, a potem wskaza� r�k� roz�o�ony pergamin. - Wtedy, w Magdeburgu, sporz�dzi�em t� map� nieba. Obserwowa�em przez lunet� Gwiazd� Polarn�, zwan� te� Przewodni� Gwiazd� �eglarzy. A tu zaznaczy�em jej bieg po niebie - dotkn�� palcem miejsca na mapie. Bruno przygl�da� si� rysunkom, ale nie pojmowa� ich znaczenia. Papie� m�wi� z cieniem goryczy w g�osie: - Mam teraz du�o czasu, przesiaduj�c w Luteranie. Sporz�dzi�em kopi� mapy nieba nad Magdeburgiem. Oddasz j� biskupowi Gebhardowi w Ratyzbonie. Znasz go, synu? - Znam. Kiedy�, gdy w�drowa�em z orszakiem Ottona, zatrzymali�my si� w Ratyzbonie. I nawet rozmawia�em z bi