16872
Szczegóły |
Tytuł |
16872 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16872 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16872 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16872 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Guillaume Apollinaire
Wiersze miłosne
Wybrali i przełożyli
Julia Hartwig i Artur Międzyrzecki
Wyboru dokonano z wydania
Guillaume Apollinaire, Oeuwes poetiques Gallimard, 1965.
Bibliotheque de la Pleiade
Wiersze miłosne
Dzwony
Mój kochanku mój piękny cyganie
Rozdzwonionych posłuchaj dzwonów
Potajemne mieliśmy spotkanie
I kochaliśmy się po kryjomu
Lecz niedobrze byliśmy ukryci
Widziały nas wszystkie dzwonnice
I z wysoka całej okolicy
Rozgłaszają naszą tajemnicę
Jutro Cyprian Marianna i Jerzy
I Urszula i Katarzyna
W oknie sklepu piekarzowa z mężem
I Gertruda moja kuzynka
Będą uśmiechać się na mój widok
Nie potrafię w oczy im spojrzeć
Ty odjedziesz zapłaczę ze wstydu
Niedługo umrę być może
Artur Międzyrzecki
Klotylda
Orliczek i anemon
Zakwitły na gazonach
Gdzie melancholie drzemią
I miłość pogardzona
Krążą tam nasze cienie
Nim się w mroku rozwieją
Znikną z nimi promienie
Słońca w którym ciemnieją
Bogiń włos rozpleciony
W żywej faluje toni
Ruszaj by ci nie umknął
Piękny cień upragniony
Artur Międzyrzecki
Zaręczyny
(fragment)
Dla Picassa
Niewiernych narzeczonych wodzi wiosna słodka
I długo każe piórom opadać błękitnym
Które cyprys zsypuje z gniazda zimorodka
Madonna szła o świcie z dzikich róż bukietem
Jutro wróci by zebrać naręcza lewkonii
I w gniazdach je gołębic złożyć przeznaczonych
Dla gołębia co w zmierzchu zdał się Parakletem
Kochają bez pamięci drzewa cytrynowe
Jak my nasze ostatnie miłości kochamy
Ich serca wiszą w liściach między cytrynami
Podobne są dalekie wioski do ich powiek
Artur Międzyrzecki
Rozamunda
Andrzejowi Derain
Długo w podcieniu domu gdzie
Skryła się piękna pani
Za którą szedłem długie dwie
Godziny w Amsterdamie
Palcami pocałunki ślę
Pusty jest nad kanałem plac
I nikt nie widzi z łodzi
Jak pocałunki umiem słać
Tej której od dwóch godzin
Całe me życie pragnę dać
Rosemonde nazywam ją od lat
Bo chcę pamiętać o niej
Jej usta to Holandii kwiat
Odszedłem w swoją stronę
By Róży Świata tropić ślad
Artur Międzyrzecki
Zimowity
Łąka jest jadowita lecz piękna jesienią
Krowy się na niej pasą
I trują zielenią
Zimowit tam rozkwita jego barwa sina
I liliowa twe oczy są jak ta roślina
Fioletowe jak jesień i sine ich cienie
Zabija mnie trujące twych oczu spojrzenie
Ze szkoły powracają dzieci swawolące
Grają na harmonijkach ubrane w opończe
Rwą zimowity które matkami się zdają
Córkami córek kolor powiek twoich mają
Co drżą jak kwiaty drżące kiedy wiatr zawiewa
Pasterz dogląda stada i piosenkę śpiewa
Gdy na zawsze odchodzą krowy rycząc sennie
Z wielkiej łąki kwitnącej skąpo i jesiennie
Artur Międzyrzecki
Vitam impendere amori
Miłość umarła w twych ramionach
Pomnij na pierwsze jej spotkanie
Gdy zechcesz wróci odrodzona
I znów ci wyjdzie na spotkanie
Wiosna minęła jeszcze jedna
Tyle mi dała czułych wspomnień
Zamierająca poro żegnaj
Jak dawniej czuła wrócisz do mnie
*
Ile miłości w zmierzch uwiędły
Potyka się i traci ducha
Z dala od cieni które zbiegły
Pamięć o tobie śni w łańcuchach
O ręce w przypomnienia matni
I jak na stosie gorejące
Gdzie feniks żagwi się ostatni
Całą swą czerń unosząc w słońce
Łańcuch ogniwo po ogniwie
Pęka i wyzwolone z kajdan
Umyka drwiąc wspomnienie żywe
Gdy znów u kolan twoich padam
*
Ciążącej mojej tajemnicy
Nie znasz i orszak ciągnie obok
Nie pozbędziemy się goryczy
Że nie jesteśmy w zmowie z sobą
Porywa różę prąd na rzece
Maski zniknęły już za nami
Pulsuje we mnie jak dzwoneczek
Serce tajemnic nie wyznanych
*
Kiedy ogrody w zmierzchu toną
One historie snują swoje
Przed nocą która im z ironią
Rozrzuca czarnych włosów zwoje
O dzieci małe dzieci małe
Już uleciały wasze skrzydła
Wzbraniasz się różo i bez chwały
Woń ci zwietrzeje niedościgła
Bo oto już godzina bliska
Skradania kwiatów piór warkoczy
Zrywajmy krople wodotrysku
Miłości róż w ogrodzie nocy
*
Schodziłaś w wodę tak przejrzystą
I zatonąłem w twym spojrzeniu
Szedł żołnierz i patrząca za nim
Odwraca się i gałąź łamie
Wody cię nocny prąd porywa
Płomień me serce odwrócone
Szylkretem mieni się grzebienia
Który twą falę rozpromienia
*
Girlando moja porzucona
Spłowiałe lata mej młodości
Zbliża się pora przeznaczona
Pogardy i podejrzliwości
Pejzaż po płótnach swoich toczy
Krwi nieprawdziwej strugi zwodne
Pod drzewem gwiazd zakwitających
Błazen jedynym jest przechodniem
Prószy swe pyły zimny promień
Na dekoracje na twe skronie
Strzał z rewolweru krzyk i echa
Portret z ciemności się uśmiecha
Błysło pod ramą szkło rozpękłe
Melodia nie do określenia
Między myślami drży i dźwiękiem
Jutrzejszym dniem i snem wspomnienia
Girlando moja porzucona
Spłowiałe lata mej młodości
Zbliża się pora przeznaczona
Żalów dojrzałych i mądrości
Artur Międzyrzecki
W ogrodzie Anny
Oczywiście gdybyśmy żyli w roku tysiąc siedemset [sześćdziesiątym]
A tę właśnie datę odcyfrowałaś Anno na kamiennej [ławce]
I gdybym na nieszczęście był Niemcem
Ale gdybym na szczęście był blisko ciebie
Rozmawialibyśmy o miłości w sposób mglisty
Prawie zawsze po francusku
I uwieszona kurczowo u mego ramienia
Słuchałabyś jak ci prawię o Pitagorasie
Myśląc równocześnie o kawie którą mielibyśmy pić
Za pół godziny
A jesień byłaby podobna do tej jesieni
Zwieńczonej berberysem i winoroślą
I czasem kłaniałbym się z nagła bardzo nisko
Szlachetnym damom tłustym i ociężałym
Podczas długich wieczorów
Sączyłbym powoli w zupełnej samotności
Gęsty tokaj lub małmazję
Wkładałbym strój hiszpański
By oczekiwać na drodze
Przyjeżdżającą w starej karocy
Moją babkę która wzbrania się mówić po niemiecku
Julia Hartwig
Piosenka niekochanego
(fragmenty)
Pawłowi Leautaud
Śpiewałem zwrotki tej piosenki
W 1903 roku
Nie wiedząc że jak Feniks piękny
Miłość umierająca w mroku
W blasku odradza się jutrzenki
Wieczorem gdy się zamglił Londyn
Obwieś mi jakiś zaszedł drogę
Do mej jedynej był podobny
Spojrzenia jego znieść nie mogłem
Oczy ze wstydu wbiłem w chodnik
W pościg ruszyłem za nicponiem
Gwizdał i ręce miał w kieszeni
Zdawaliśmy się rozstąpionym
Morzem Czerwonym wśród kamienic
On Juda był ja Faraonem
Niech fala cegieł mnie pogrzebie
Jeśli kochałem cię zbyt mało
Królem Egiptu jestem jego
Malżonką–siostrą armią całą
Jeśli nie kocham tylko ciebie
Za rogiem gdzie ulica nocy
Krwawiła fasadami w ogniach
Ranami mgły co skargą broczy
Do ukochanej mej podobna
Kobieta wzniosła na mnie oczy
Znałem ten zimny wzrok tyrana
I bliznę na tej szyi nagiej
W drzwiach szynku chwiała się pijana
Kiedy mnie w tłumie przeszył nagle
Zasmucający fałsz kochania
Gdy zmyślny Odys nieulęklą
W ojczyźnie znów postawił stopę
Psu skomlącemu serce pękło
I wciąż czekała Penelopa
Tkaniny przędąc nitkę cienką
Kiedy w zwycięskiej wojny chwale
Małżonek władca wrócił z poła
Pobladłą od miłości znalazł
Z gazelą samcem u jej kolan
Oczekującą Sakuntalę
Królewskie szczęście podziwiałem
Gdy miłość zwodna i wspomnienie
Tej której kochać nie przestałem
Zderzyły swe niewierne cienie
I znów się w bólu pogrążyłem
O piekło żalu niech me głody
W niebie zapomnień zginą skrycie
Za jeden pocałunek od niej
Królowie by oddali życie
Włóczęga cień by własny oddal
Wróć wielkanocne słońce cieple
W przeszłości zimowałem kniei
Serce mam z zimna bardziej skrzepłe
Niż męczennicy Cezarei
Co nie zaznali moich cierpień
Pamięci moja statku piękny
Czy nie dość było żeglowania
Po morzu gorzkim i dalekim
Czy nie za wiele wędrowania
Od brzasku aż po noc udręki
Żegnaj miłości cieniu próżny
Za odchodzącej zbladły krokiem
Za utraconą w zlej podróży
Gdy w Niemczech byliśmy przed rokiem
I której nigdy już nie ujrzę
O Drogo Mleczna siostro mglista
Strumieni białych Kanaanu
Białych kochanek siostro czysta
Za nią topielcy przez otchłanie
Popłyńmy w innych mgławic przystań
Inne zostawił mi wspomnienia
Kwietniowy świt minionych wiosen
Śpiewałem niebo uwielbienia
Śpiewałem miłość mężnym głosem
Trwał jeszcze rok oszołomienia
Alba śpiewana
w czwartą niedzielę wielkopostną
ubiegłego roku
Już wiosna pora przyjść stokrotko
W las się na spacer wybrać trzeba
Kury gdakają już w opłotkach
Świt zaróżowił fałdy nieba
Zdobyć cię pragnie miłość słodka
Mars i Wenera są już z nami
Podają sobie drżące usta
A w przebudzonej panoramie
Nago różowe tańczą bóstwa
Pod listniejących róż krzewami
Przyjdź moja czułość to regentka
Objawionego kwitnień czasu
Natura tkliwa jest i piękna
Pan pogwizduje z głębi lasu
Dobiega mokrych żab piosenka
*
Zginęło wielu bogów czystych
Jeszcze nad nimi wierzby plączą
Martwi są miłość Jezus Chrystus
Pan leśny i w podwórzu miauczą
Koty gdy milknę płaczu bliski
Godne królowych znam refreny
Lamenty lat śpiewane z jękiem
Skazańców hymny do mureny
Niekochanego znam piosenkę
I znam romance dla syreny
Umarła miłość drżą mi dłonie
Wielbiłem bóstw cudowne losy
Podobne są wspomnienia do niej
Jak żona króla Mauzolosa
W żałości trwam nieutulonej
Tak wierny jestem jak bluszcz korze
Jak panom psy są wierne ślepo
I jak Kozacy Zaporoża
Dekalogowi są i stepom
Wierni w hułtajstwie swoim zbożnym
Nieście jak jarzmo ten Półksiężyc
Z którego wróżą astrolodzy
Sułtan wasz jestem wszechpotężny
Kozacy władać wam przychodzi
Zdobywca jasny tych rubieży
Poddaństwo weźcie otomańskie
Głosiło od Sułtana pismo
Ale wyśmiali jego łaskę
I odpisali mu natychmiast
W płomienia świecy wątłym blasku
*
O Drogo Mleczna siostro mglista
Strumieni białych Kanaanu
Białych kochanek siostro czysta
Za nią topielcy przez otchłanie
Popłyńmy w innych mgławic przystań
Żal oczu dziewki Tak zuchwały
Pantery wdzięk był w tej wszetecznej
Miłości gorzko smakowały
Słodycze twoich ust florenckie
Co życie nam pokrzyżowały
Tren zostawiało jej spojrzenie
Gwiazd rozsiewanych w dreszczach nocy
Pływały w oczach jej syreny
I pocałunek nasz krwawiący
Przyjazne wróżki wprawiał w drżenie
Z nadzieją czekam na nią jeszcze
Z sercem i duszą w pogotowiu
Na most westchnienia Wróć nareszcie
Gdyby wróciła kiedykolwiek
Rzekłbym jej tylko Jakie szczęście
Całe się wielkie niebo wali
W piersi i skroni czarną łukę
Bezdenne beczki me Danaid
Gdzie tego szczęścia mamy szukać
Którym się cieszą chłopcy mali
Ach nie zapomnę cię na pewno
Ma gołębico biała redo
O margerytko ma wróżebna
Różo ma wyspo Désirade
O moje goździkowe drzewo
Z iskrzyłudami faunów plemię
Ajgipan i ogniki błędne
I złe czy dobre przeznaczenie
Stryk jak w Calais na przepowiednię
Jakie mych mąk całopalenie
Bólu co przeznaczenia mnoży
Ma dusza i niepewne ciało
I z jednorożcem koziorożec
Przed boskim stosem twym pierzchają
W porannych kwiatów gwiazdozbiorze
Zło bóstwo blade o źrenicy
Z kości słoniowej czy przybrali
W czerń twoi wściekli ofiarnicy
Skazańców co na darmo łkali
Idolu zimny i zwodniczy
I ty pełznący za mną wszędzie
Boże umarłych bóstw jesieni
Odmierzający ile piędzi
Należy mi się własnej ziemi
Cieniu mój wężu mojej nędzy
Pod słońce twoje uwielbione
Wiodłem cię pomnij z twej ciemnicy
Żono w miłości mej dozgonnej
Własności moja co jest niczym
O cieniu mój w żałobie po mnie
Umarły zimy śnieżne chłody
I ogień strawił ule białe
Ptaki zlatując na ogrody
Śpiewem w gałęziach powitały
Wiosnę promienną kwiecień młody
Śnieg jak argyraspides słynni
Cofa się tarcz unosząc srebra
Przed krokiem dendroforów sinych
Wiosny do której byłe biedak
Oczami śmieje się mokrymi
A ja obnoszę swoje skargi
Jak tyłek dam z Damaszku ciężkie
Dałem ci serce nazbyt nagie
Tym trudniej znieść mi teraz klęskę
Tych siedem szpad rozbłysłych nagle
Tych siedem szpad mej melancholii
Wbitych w me serce cierpień siedem
Gdy chce szaleństwo poniewoli
Rozsądek wzywać na mą biedę
Cóż mi zapomnieć cię pozwoli
Siedem szpad
Pierwsza od srebra lśni pobladła
I drżące imię ma Palina
Zima w jej ostrzu śniegi składa
Krwawiła w rękach gibelina
Kując ją Wulkan umarł z nagła
Druga to sama radość tęczy
Zwana Noubosse i oku miła
Bogów na godach blask jej wieńczy
Bé–Rieux trzydziestu uśmierciła
I Carabosse za kunszt jej ręczy
Trzecia to błękit jest kobiecy
I fallos z Priapa świty wiernej
Lul de Faltenin zwą go w świecie
W karła zmieniony Hermes Ernest
Nosi go dumnie na serwecie
Czwarta to fala rzeki w biegu
Maroulene złota i zielona
I wieczór gdy mieszkanki brzegów
Kąpią w niej swe cudowne łona
I śpiew wioślarzy się rozlega
Piąta to Sainte Fabeau zarazem
Najbardziej smukła kądziel świata
I cyprys nad grobowca głazem
Gdzie przyklękają cztery wiatry
I znicz co w każdą noc się jarzy
Szósta dzwoniący kruszec chwały
I gest przyjazny czułych dłoni
Które co rano nas żegnały
Już czas odchodzisz w inną stronę
Koguty surmę swą urwały
A siódma to tracąca siły
Kobieta róża zmarła właśnie
Westchnienie gdy nowoprzybyły
Za mą miłością drzwi zatrzaśnie
Nic nas ze sobą nie łączyło
*
O Drogo Mleczna siostro mglista
Strumieni białych Kanaanu
Białych kochanek siostro czysta
Za nią topielcy przez otchłanie
Popłyńmy w innych mgławic przystań
Przypadku wiodą nas demony
Śpiewem kierując się wszechrzeczy
Ich skrzypiec zagubione tony
W taniec wprawiają ród człowieczy
U swych przepaści rozwleczony
O przeznaczenia nieodgadle
Władcy szarpani szaleństwami
I drżące z zimna gwiazd miriady
Kobiet co w waszych łóżkach kłamią
Niech na pustyniach los dopadnie
Luitpold stary książę regent
Opiekun dwóch szalonych królestw
Czy nie żałuje swoich legend
Gdy świętojańskie w mroku czule
Błyszczą świetliki niedosięgłe
W zamku gdzie kasztelanki nie ma
Bliski się rozniósł śpiew miłośnie
Na białym stawie płynął w tchnieniach
Wiatru co drży o pierwszej wiośnie
Łabędź czująca śmierć syrena
Kiedyś w tej wodzie srebrnej na dno
Król z otwartymi szedł ustami
Aż z fal wyłonił się bezwładny
Dobił do brzegu i śnił na nim
Zwróciwszy w niebo twarz pobladłą
Czerwcu do bólu palce parzy
Twojego słońca lutnia żaru
Zaśpiewem smutku drżą ekstazy
I przez mój piękny błądzę Paryż
Na śmierć nie mogąc się odważyć
Niedziela się jak wieczność zbliża
Wśród katarynki łzawych tonów
W podwórzach szarych gdzie Paryża
Kwiaty schylają się z balkonów
Jakby schylała wieżę Piza
W paryskie zmierzchy spite dżinem
Elektrycznością gorejące
Zielone ognie tramwaj spina
I gra na żebrach szyn w gorączce
Swój jazgoczący szal maszyna
Kawiarnie powtarzają w dymie
Cyganów swoich tęskną miłość
Chrypiały nią syfony zimne
Stu ją kelnerów powtórzyło
I twoje tylko słyszę imię
Godne królowych znam refreny
Lamenty lat śpiewane z jękiem
Skazańców hymny do mureny
Niekochanego znam piosenkę
I znam romance dla syreny
Artur Międzyrzecki
Znak
Władcy Znaku Jesieni jestem przypisany
Owoce tylko wielbię nie znoszę kwitnienia
Każdego z pocałunków żałuję rozdanych
Niby orzech co wiatrom wyjawia cierpienia
Jesienie moje wieczne o duszy sezony
Dłonie kochanek dawnych ziemię wam ścieliły
Doścignął mnie fatalny mój cień poślubiony
W ostatni lot wieczorny gołębie się wzbiły
Artur Międzyrzecki
Pałac
Maksowi Jacob
Przed pałac Rozamundy w głębi snu zgubiony
Myślami marzeń bosych o zmroku nadchodzę
Pałac dar króla stoi jak król obnażony
W miękiszach róż chłostanych w różanym ogrodzie
Widać jak w głąb ogrodu myśli me zdążają
Jak uśmiechy ich wzbudza żab wieczorny koncert
I cyprysów kądzieli wielkich pożądają
Kiedy się rozprysnęło róż zwierciadło słońce
Dłoni w stygmatach krwawią na szybach dotknięcia
Jaki je łucznik ranny przebił w chmur pożarze
Skosztowałem na ucztach z białego jagnięcia
Żywicy która gorzknieć winom Cypru każe
Na króla cudzołóżcy kolana spiczaste
Na wiosnę jego wieku i strój jego mocy
Spogląda Rozamunda z tajemniczym znawstwem
Przez szparki oczu krągłych niby Hunów oczy
Rozmyślań moich pani o tyłku perłowym
Promienniejszym niż wszystkie perły i pośladki
Na co czekasz
Aż przyjdą piękniejsze sąsiadki
Rozmyślań odurzonych w drodze ku Wschodowi
Stuk stuk W przedsionek wchodźcie dzień końca dobiega
Lampa w mroku to klejnot i złoto palone
Igłami lśnią promienie nocnego już nieba
Pochylcie nad czaszami warkocze splecione
Do jadalni wstąpiono i nozdrza zaskoczył
Zapach sadła i tłuszczu prażonego wonie
Trzy spośród zup dwudziestu barwę miały moczu
Król dwoma się uraczył jajami w bulionie
Później chłopcy kuchenni wnieśli dania mięsne
Pieczeń z marzeń mych pięknych co zmarły zdrętwiałe
W krwawych plastrach embriony snów moich nieszczęsne
I wspomnień mych głębokich pasztety skruszałe
Ale te przed wiekami zmarłe myśli wszystkie
Mdlący smak miały wielkich mamutów zmarzniętych
Kości czy urojenia tchnęły cmentarzyskiem
Taniec śmierci nawiedzał mózgu mego skręty
I niosły się z tych mięsiw głosy niebywałe
Ach litości!
Nie słyszą brzuchy wygłodniałe
I żuli na wyścigi zaproszeni w gości
Litości! co krzyknęły te steki smażone
Te szpiki te pasztosy te połcie z płomieni
Gdzie ognia są języki te święta zielone
Dla moich myśli w każdych czasach każdej ziemi
Artur Międzyrzecki
Cyganka
Cyganka losy nam wróżyła
Rozłąką nocy naznaczone
Kiedy rzekliśmy żegnaj do niej
Nadzieja z głębin zaświeciła
Miłość jak niedźwiedź oswojony
Tańczyła ciężko i łaskawie
Ściszało się żebraków Ave
I zimorodek piórka ronił
Wierzymy zguby swojej pewni
Że miłość w drodze napotkamy
I wpół objęci rozmyślamy
O tej cygańskiej przepowiedni
Artur Międzyrzecki
Zwierzyniec
albo świta Orfeusza
(fragmenty)
Koza tybetańska
Tej kozy włos i runo złote,
Choć taką na nie miał ochotę
Jazon, znaczenie tracą całe
Przy włosach, które pokochałem.
Kot
Niechby się rozgościli u mnie:
Kobieta, która myśleć umie,
Kot, co wśród książek lubi spacer,
I przyjaciele w wiernym tłumie,
Bez których chęć do życia tracę.
Pchła
Pchły, przyjaciele, ukochana,
Ci, co kochają, okrutni są dla nas.
Ich miłowanie do krwi dręczy.
Nie są szczęśliwi oblubieńcy.
Gołębica
Miłości, duchu, gołębico,
Dobrej Nowiny wysłannico,
I ja swą Marię mam na ziemi.
Kochamy się i pobierzemy.
Sowa
Moje biedne serce jest sową
Wciąż gwoździami przebijaną na nowo.
Krwawi w bólu śmierć swoją czując.
Chwalę wszystkich, co mnie miłują.
Artur Międzyrzecki
Lul de Faltenin
Ludwikowi de Gonzague Frickowi
Syreny w pieczar waszych stronę
Pełzłem wasz język kłuł głębiny
U morskich koni roztańczone
Skrzydłami chwiałyście rajskimi
I piały chóry poróżnione
O nagłe głowy mej wzburzenie
Przekwitła gałąź jest mi bronią
Gorące nią odpędzam tchnienie
Którym na krzyk mój głośny zioną
Wasze upiorne usta nieme
Cud się tam kryje nad cudami
I wszystkie wasze ćmi bogactwa
Krew ostrza mego herbu plami
I męce dumy mej przyświadczam
Podwójnej i zamordowanej
Kiedy wioślarze cięli morze
Z dala od warg na fal ogromie
Tysiące urzeczonych stworzeń
Węszy by drogę znaleźć do mnie
Na lube rany moje spojrzeć
Ich oczy gwiazdy dzikich bestii
Na litość moją światłem broczą
Cóż znaczą mej mądrości gesty
Równej mgławicom Twoją nocy
Jedną jedyną gwiazdą jestem
Syreny schodzę wreszcie w głodny
Jaskini półmrok Kocham lśnienia
Ócz waszych Śliskie są te schody
W dali co was w karlice zmienia
Nie poszukujcie już przygody
W powolnej i oczekującej
Ujrzałem listniejące knieje
Morze Krtań swoją płucze słońce
Gdzie marynarze śnili reje
I maszty znów zieleniejące
Schodzę i niebo w mych spojrzeniach
Zamienia się w meduzę nagle
W okrutnych żarzę się płomieniach
I tylko ramion moich żagwie
Są znakiem mego udręczenia
Ptaki wasz język kłuł głębiny
Z wczorajszym słońcem się dopalam
Z ostrzami herbu krwią broczymy
W ustronnych gniazdach Syren z dala
Od wydłużonych gwiazd stadniny
Artur Międzyrzecki
Pożegnanie
Zerwałem tę gałązkę wrzosu
Wspomnieniem będzie jesień ścięta
Rozłączą nas wyroki losu
Przeszłości woń gałązka wrzosu
O tym że czekam cię pamiętaj
Artur Międzyrzecki
Do Madeleine
Przyciskam twoje wspomnienie jak prawdziwe ciało
Czy to co moje ręce mogłyby wziąć z twej piękności
To co moje ręce mogłyby wziąć pewnego dnia
Będzie bardziej rzeczywiste
Któż może zawładnąć magią wiosny
I czy to co można by z niej wziąć nie jest mniej jeszcze rzeczywiste
I bardziej ulotne niż wspomnienie
Przecież dusza posiąść może duszę nawet z daleka
Głębiej i pełniej
Niż ciało objąć może ciało
Moje wspomnienie ukazuje mi ciebie jak obraz Stworzenia
Ukazywał się Bogu siódmego dnia
Madeleine moje piękne dzieło
Które nagle stworzyłem
Twoje drugie narodziny
Nicea Arcs Tulon Marsylia Prunay Wez Thuizy Courmelois Beaumont– sur–Vesle
Mourmelon Cuperly Laval St–Jean–sur–Tourbe Le Mesnil Hurlus
Perthes Hurlus Oran Algier
Podziwiam moje dzieło
Jesteśmy jedno dla drugiego jak bardzo odległe gwiazdy
Które przesyłają sobie światło
Pamiętasz
Moje serce
Chodziło od drzwi do drzwi jak żebrak
A ty dałaś mi jałmużnę która wzbogaciła mnie na zawsze
Kiedy wreszcie oczyszczę moje czarne sztylpy
Na wielką kawalkadę
Ku tobie
Czekasz mnie z biednymi pierścionkami na palcach
Pierścionkami z aluminium bladego jak nieobecność
I czułego jak wspomnienie
To metal naszej miłości podobny do brzasku o listy drogie listy
Czekasz na wieści ode mnie
A ja z największą nadzieją
Wypatruję na wielkiej równinie gdzie jak pragnienie otwierają się okopy
Białe okopy blade
Zbliżającego się żołnierza z pocztą
Kłęby much wznoszą się jego śladem
To nieprzyjaciel chciałby go zatrzymać w drodze i kiedy cię czytam
Wyruszam natychmiast w nie kończącą się podróż
Jesteśmy sami
Śpiewam dla ciebie swobodnie i wesoło
I słyszę w odpowiedzi twój czysty głos
Pora już by rozbrzmiała wreszcie ta harmonia
Nad krwawym oceanem tych nieszczęsnych lat
Każdy dzień jest okrutny i słońce jest raną
Z której na próżno upływa krew wszechświata
Pora już Madeleine by podnieść kotwicę
Julia Hartwig
Drugi poemat tajemny
Noc słodka noc jest dzisiaj tak łagodna i z rzadka tylko słychać wybuchy
Myślę o tobie moja pantero tak pantero bo jesteś dla mnie wszystkim co tchnie życiem
Ale co mówię nie jesteś panterą ale samym bogiem Panem w postaci kobiecej
Jesteś żeńskim wcieleniem żyjącego wszechświata jesteś całym wdziękiem i urodą świata
Jesteś nawet czymś więcej jesteś samym światem wspaniałym wszechświatem stworzonym według kanonów wdzięku i piękna
I czymś więcej jeszcze moja miłości bo z ciebie czerpie świat cały swój wdzięk i piękność o drogie moje Bóstwo cenna i pierwotna mądrości wszechświata przeznaczona dla mnie jak ty dla mnie jesteś przeznaczona
Twoja dusza ma całą piękność twego ciała bo dzięki twemu ciału poznać mogłem w jednej chwili wszystkie piękności twej duszy
Twoja twarz zjednoczyła je wszystkie i wyobrażam je sobie kolejno i wciąż na nowo i zawsze będą dla mnie wciąż nowe i coraz piękniejsze
Twoje włosy są tak czarne czyżby były samym światłem rozszczepionym na promienie tak oślepiające że wydają się czarne moim oczom które nie wytrzymują ich blasku
Kiście czarnych winogron kolie skorpionów wylęgłych w afrykańskim słońcu sploty czułych węży
Falo o fontanny o włosy o zasłono przed niepoznawalnym o włosy
Cóż mogę robić innego jak opiewać tę zachwycającą roślinność wszechświata którym jesteś Madeleine
Cóż mogę robić innego jak opiewać twoje lasy ja zagubiony w lesie
Łuku brwi podwójny pismo cudowne o brwi zawierające wszystkie znaki w swym kształcie
Murawo gazonu na której niczym blask księżyca zatrzymuje się miłość
Stada moich domyślnych pragnień przybiegają by odcyfrowac te rymy
Pismo roślinne z którego odczytuję najpiękniejsze zdania naszego życia Madeleine
I wy rzęsy trzciny które odbijacie się w głębokiej i czystej wodzie jej spojrzeń
Trzciny dyskretne i bardziej wymowne niż myśliciele o zamyślone rzęsy pochylone nad otchłanią
Rzęsy nieruchomi żołnierze czuwający wokół bezcennych źródeł które trzeba zdobyć
Piękne rzęsy parzyste czułki rozkoszy strzały pożądań
Rzęsy anioły czarne które wielbicie bezustannie boskość ukrytą w tajemniczym ustroniu twego wzroku moja miłości
O kępki włosów pod pachami niepokojące rośliny cieplarniane naszej miłości wzajemnej
Rośliny o wspaniałych woniach rozsiewanych przez twoje balsamiczne ciało
Stalaktyty mrocznych grot gdzie moja wyobraźnia błąka się z rozkoszą
Kępki włosów nie jesteście zielem które wywołuje sardoniczny śmiech i każe umierać
Jesteście ciemiernikiem oszołomienia wspinającą się wanilią o czułym zapachu
Pachy których puch zatrzymuje i roztacza najczulsze zapachy wszystkich wiosen
I ty runo czarny baranku którego złożymy w ofierze rozkosznemu bóstwu naszej miłości
Runo zuchwałe i piękne które pomnaża niebiańsko twą nagość czyniąc cię podobną do Genowefy Brabanckiej w lesie
Brodo śmieszko frywolnego i wdzięcznie męskiego bóstwa które jest bóstwem rozkoszy
O runo trójkącie równoramienny jesteś samą boskością o trzech bokach krzaczastych nieprzeliczoną jak ona
Ogrodzie uwielbianej miłości
Podmorski ogrodzie alg korali jeżowców i rozkrzewionych pragnień
Tak lesie pragnień wyrastający nieustannie z otchłani i wspanialszy niż raj
Julia Hartwig
Czwarty poemat tajemny
Moje usta będą dla ciebie żarem gehenny
Moje usta będą dla ciebie piekłem słodyczy
Aniołowie moich ust tronować będą w twoim sercu
Moje usta będą ukrzyżowane
I twoje usta będą ramieniem poziomym krzyża
Jakie usta będą ramieniem pionowym tego krzyża
O usta pionowe mojej uwielbianej
Żołnierze moich ust wezmą szturmem twoje wnętrze
Kapłani moich ust okadzą twoją piękność w jej świątyni
Twoje ciało zadrży jak okolica nawiedzona trzęsieniem ziemi
Twoje oczy wchłoną całą miłość jaka zebrała się w spojrzeniach ludzkości od początku istnienia
Moja miłość moje usta będą armią przeciw tobie
Armią pełną przeciwieństw
Zmienną jak czarnoksiężnik który tworzy wciąż nowe przeobrażenia
Bo moje usta zwracają się również do twego słuchu i przede wszystkim
Powiedzą ci o mojej miłości
Szepczą ci o niej z daleka i tysiąc orszaków anielskich składa w nich dla ciebie słodycz niebiańską
Moje usta są również Rozkazem który czyni cię moją niewolnicą
I daje mi twoje usta Madeleine
Biorę twoje usta Madeleine
Julia Hartwig
Dziewiąty poemat tajemny
Uwielbiam twoje runo które jest doskonałym trójkątem
Boskości
Jestem drwalem jedynego dziewiczego lasu
O moje Eldorado
Jestem jedyną rybą twego oceanu rozkoszy
Moja piękna syreno
Jestem alpinistą w twych śnieżnych górach
O moje białe alpy
Jestem boskim łucznikiem twoich ust tak pięknych
Mój drogi kołczanie
I jestem holownikiem twych nocnych włosów
O piękny statku na kanale mych pocałunków
I lilie twoich ramion przyzywają mnie znakami
Mój ogrodzie letni
Dla mnie dojrzewają owoce twoich piersi coraz słodsze
Mój pachnący sadzie
I wznoszę cię Madeleine piękności moja ponad świat
Jak pochodnię wszelkiego światła
Julia Hartwig
Jedenasty poemat tajemny
O całej tobie o twoim ciele twojej inteligencji twoim rozumie
Napisałem już piękne poematy
A teraz ja mieszkający w lesie czasu wojny
Chcę napisać poemat o tym pięknym schronie
Tak dobrze urządzonym pośród dziewiczego lasu
O tym schronie który przygotowałaś mi w dziewiczym lesie
O pałacu piękniejszy od pałacu Rozamundy Luwru i Eskurialu
Wejdę tam by dokonać najpiękniejszego dzieła
Stanę się samym Bogiem i zrobię tam jeśli spodoba się tak Bogu mężczyznę nawet wielu mężczyzn i kobietę nawet wiele kobiet jak to zrobił Bóg
O mały ukryty pałacu Madeleine
Jesteś piękna miłości moja jesteś wzniosłą artystką przygotowałaś dla mnie najpiękniejszy pałac świata
Madeleine mój uwielbiany architekcie
Rzucę most między tobą i mną most z ciała twardego jak żelazo most cudownie zawieszony
Między tobą Architektem i mną Kapłanem i stwórcą ludzkości
Uwielbiam cię Architekcie uwielbiaj budowniczego mostu
Na którym jak na moście w Avignon wszyscy będą tańczyć w koło
Ty Madeleine i nasze dzieci i nasi wnukowie
Po wieki wieków
Julia Hartwig
Raca
Lok czarnych włosów znad twego karku jest moim skarbem
Nasze myśli łączą się z sobą i krzyżują
Twoje piersi to jedyne pociski które kocham
Wspomnienie o tobie to kierunkowe światło wyznaczające nam nocny cel
Patrząc na szeroki zad mego konia myślałem o twoich biodrach
Piechurzy odchodzą już na tyły czytając gazetę
Pies sanitariusza powraca z fajką w pysku
Puszczyk o płowych skrzydłach zamglonych oczach pysku kota i kocich łapach
Zielona mysz umyka wśród mchów
Przypalił się ryż w kotle obozowym
To znaczy że trzeba uważać na wiele rzeczy
Megafon ryczy
Wydłużyć celownik
Wydłużcie celownik miłość waszych baterii
Rozkołysz baterii cymbały ciężkie
Którymi poruszają na chwałę Boga Zastępów
Szalone z miłości cherubiny
Ogołocone drzewo na wzgórzu
Hałas ciągników wspinających się doliną
O stary świecie wieku XIX pełen wysokich kominów tak pięknych i czystych
Męskości wieku w którym żyjemy
O armaty
Rozrywające się gilzy pocisków 75
Podzwaniajcie nabożnie
Julia Hartwig
Medalion na zawsze zamknięty
Łaska wygnana
Przepadnij tęczo mego nieba
Barwy wielbione przemijajcie
Wygnania teraz ci potrzeba
Infantko w zmiennej szarf poświacie
I tęcza jest wygnana dzisiaj
I to co skrzy jej łuk olbrzymi
Lecz zamiast ciebie sztandar wzbił się
Na borealnym wietrze zimy
Pukiel odnaleziony
Odnajduje w pamięci
Splot kasztanowych włosów
Czy pomnisz tę nie do pojęcia
Odmienność naszych losów
Chapelle pamiętam jeszcze
Montmartre i Auteuil drogie
I chwilę gdy stanęłam szepcze
Pierwszy raz za twym progiem
Spadł jak jesień w ogrodzie
Pukiel twa pamięć żywa
I łączy się z dniem o zachodzie
Nasz los co cię zadziwia
Odmowa gołębicy
Fałszywe Zwiastowanie
I Wigilia jak Męka
Ach jak słodkim była doznaniem
Wyrzeczenia udręka
Choćby wzgardą do dziś
Gołębica ranna broczyła
Rwałbym pióra jej lotne: myśl
I wiersz którym byłaś
Ognie biwaku
Biwaku łuna gasnąca
Oświetla marzeń fantomy
I pnącza z wolna roztrąca
Podnoszący się sen zwichrzony
Żal pogardzony się jawi
Jak poziomka zmięta na łące
Popioły tajemnic dawnych
I wspomnień węgle stygnące
Skruszone grenadyny
Oboje więc w ogrodach Grenad
Nad jednym grzechem twym biadają
Lecz tutaj wyrzucony granat
Zamienia się w parzone jajo
Koguty wschodzą z nich Infantko
Słuchaj ich wzgardliwego pienia
Jak wzrusza nas granatu jabłko
W naszych ogrodach przerażenia
Roje much
Kawalerzysta idzie w pole
Jego dziewczyna listu czeka
Ach te spod Mytilene konwoje
Kolczastym drutem lśni zasieka
Zbierali róże gorejące
Oczy im nagle rozkwitały
I słońce usta wędrujące
Do kogo się te usta śmiały
Pożegnanie kawalerzysty
Mój Boże! Jak jest ładnie na wojnie
Te jej śpiewy te długie wytchnienia
Z gilz po kuli świetlisty pierścionek
I orszaki chwil oszołomienia
Żegnaj! Trąbka gra by dosiąść konia
Za zakrętem znikł i przepadł w szarżach
Martwy leży w polu kiedy ona
Kwiaty zbiera i siebie oskarża
Artur Międzyrzecki
* * *
L’hiver revient mon âme est triste
Mon coeur ne sait rien exprimer
Peut–?tre bien que rien n’existe
Hiver de tout hiver d’aimer
O? la peine seule résiste
Et pourquoi donc mon coeur bat–il
Par la tristesse qu’il endure
Toi qui m’attends ô coeur gentil
Ne sais–tu pas que je m’azure
Pour te rejoindre plus subtil
Je suis le bleu soldat d’un r?ve
Pense ? moi mais perds la raison
Vois–tu le songe qui s’ach?ve
Se confond avec l’horizon
Chaque fois que ton oeil se l?ve
O toi que j’aime éperdument
A qui je pense d?s l’aurore
Et tout le jour je vais t’aimant
Et quand vient le soir je t’adore
* * *
Dusza jest smutna wraca zima
Serce nie umie nic wyrazić
Może niczego nigdzie nie ma
Zima miłości grób wymarzły
I jedna tylko rozpacz niema
Więc czemu moje serce dzwoni
Z samej głębiny zasmucenia?
Czekasz mnie z sercem swym na dłoni
I nie wiesz że się w błękit zmieniam
I że cię spotkam przemieniony
Jestem błękitnym snu żołnierzem
Porzuć rozsądek myśląc o mnie
Marzenie co do końca zmierza
Roztapia się na nieboskłonie
Cofając się spod twoich wejrzeń
Ty którą kocham bez pamięci
Gdy ku jutrzence wznoszę oczy
Kocham jak długo słońce świeci
I wielbię z zapadnięciem nocy
Artur Międzyrzecki
Odjazd
I twarze ich stężały
Urwały się ich skargi
Jak śniegu płatki białe
Jak dłonie twe na me wargi
Jesienne liście spadały
Artur Międzyrzecki
Girlanda dla Lou
Piję kawę i cygaro palę w Tarascon
Żołnierze z Algieru w czerwonych płaszczach przechodzą koło hotelu Empereurs
Pociąg który mnie przywiózł otoczył cię nostalgiczną girlandą wspomnienia
I róże z twoich piersi tak różowe
To moje pożądanie pogodne jak piękna jutrzenka
Zmącona wody kałuża jest jak moja dusza
Pociąg uciekał z hukiem spadającego pocisku 120–tki
I z zamkniętymi oczami wdychałem heliotropy twoich żył
U twoich nóg które są ogrodem z marmuru
Heliotropy o westchnienia Belgii na jej krzyżu
Lecz twe oczy zwróć tkliwe rezedy o woni
Którą moje spojrzenia chłonąć potrafiły
O zapachu wstydliwym dziewic pohańbionych
Departamentów siedmiu co krwią się zbroczyły
Wznieś dłonie te dumy mej lilie wznieś dłonie
Oczyszcza się każda ze skaz w ich koronie
O lilie dzwony katedr padłych na północy
Grające wieże dzwonnic śmierć wydzwaniających
Lilie o Francji kwiaty dłonie mej miłości
O w blasku dnia jasnego rozkwitłe jasności
Stopy twe złote stopy te mimozy pęki
Lampy u końca wojny u kresu udręki
— Otwórz drzwi już tu jestem wróciłem nareszcie
— Usiądź między smugami żałości i cienia
— Pokryty jestem błotem i drżący od nieszczęść
Śniłem stóp twoich kwiaty ich złoto łagodne
— Dotknij: są jak w przedśmiertnym odrętwieniu chłodne
Bzy włosów twych co wiosny zwiastują mi pochód
To krzyki są ostatnie konających w szlochu
Wiatr jak twój pocałunek przenika do głębi
Wiosna powróci kiedyś zginie bez uwiędły
Twój głos twój głos zakwita niby tuberozy
I życie oszałamia o głosie jedyny
Głosie rozkaż czasowi by szybciej przemijał
Bukiet twojego ciała jest czasu rozkoszą
Kwiaty nadziei wieńce u skroni twych wznoszą
Każdy ból obok ciebie kształt zmienia i imię
— Runięcie martwych ogni krwawe poty zimne —
By zaświecić na krzewie twej Róży Cudownej
Tarascon, 24 stycznia 1915
Artur Międzyrzecki
Gdyby przyszło mi zginąć…
Gdyby przyszło mi zginąć gdzieś na naszych liniach
Zapłakałabyś po mnie moja Lou jedyna
I gasłyby wspomnienia jak tłumi swe ognie
Pocisk który wybucha gdzieś na naszych liniach
Piękny pocisk do kwiatów mimozy podobny
Rozprysłyby się wspomnień odłamki w przestrzeni
I cały świat dokoła krwią by moją broczył
Gwiazda błędna powierzchnie gór mórz i zieleni
Słońca dojrzewające cudownie w przestrzeni
Jak dojrzewają złote z Baratier owoce
Blask miniony co w rzeczach się wszystkich odnowi
Barwić będę koniuszki twych piersi różowych
Twe usta i krwawiące włosów twoich sploty
Nigdy nie postarzały wdzięk się twój odnowi
O wiecznie młodniejąca na wieczne zaloty
Purpurowe tryśnięcie krwi mojej na ziemię
Jasność słońca pomnoży o błyski nieznane
Kwiat się rozogni szybciej popłyną strumienie
Mocniejsza będzie miłość co zstąpi na ziemię
I w twym ciele rozwartym mocniejszy kochanek
Lou gdy zginę blednący cień pamięci o mnie
Przez chwilę wspomnij czasem szaleństwo ogromne
Młodości i miłości w cudownej malignie
Moja krew to wzruszenia źródło nie ostygłe
I niech ci los przepiękna szczęście da niepłonne
Miłości ma jedyna szaleństwo ogromne
30 stycznia, 1915,
Nimes
L ecz długo krwawy los się toczy
O tej godzinie przeczuć drżących
U dział pod zimnym niebem nocy
Artur Międzyrzecki
Pociąg wojskowy
Naprzód nieruchomymi ciągniemy krokami
Po jedzeniu manierki do ust przytykamy
Ostatnie drzewo kwitło w polu pod Dijonem
(Bo od Nimes i okolic z kwiatami skończone)
Przypomniało różane twe piersi dziewicze
Jak wczorajsza gazeta starzeje się życie
O kobiety wasz obraz śnimy do ostatka
Stłoczeni w tych wagonach niby ptaki w klatkach
Czy nad Sospel pamiętasz te zamglone chmury
Jakaś dziewczynka skłonność twą miała z natury
Noc naszą w Vence i drogę do Grasse i nasz wyjazd
Hotel w Mentonie Wszystko odurza i mija
Lecz kiedy postarzejesz o jedyna w świecie
Kiedy zima nadejdzie po pięknym twym lecie
Gdy o imieniu moim głośno będzie nieraz
I sława dojdzie cię Guillaume Apollinaire’a
Kochał mnie powiesz wtedy dumna i wzruszona
Otwórz serce Otwarłaś przede mną ramiona
Wspomnienia to ogrody którym końca nie ma
Gdzie ropucha to w szepcie błękitu odmiana
Szybko przemyka łania wielkiego milczenia
I słowik udręczony miłością śpiewa na
Krzewie twojego ciała gdzie róże zbierałem
Na jednym granatowcu serca nam płonęły
Opadały granatu kwiaty wybujałe
I ścieżkę słały roniąc płatki po kolei
Drzewa biegły wytrwale drzewa biegną biegną
Horyzont na spotkanie pociągu wychodzi
Słupy telegraficzne miłości swych strzegą
Jak jeleń wyprężone ku nieba pogodzie
Nieba uwielbień moich o Lou znikająca
Raju mój utracony jak mocno cię pragnę
Pocałunki głębokie wspominam bez końca
Wiatr czuły jest jak usta w pocałunku zbladłe
Wspomnienia za wspomnieniem falo wracająca
Artur Międzyrzecki
* * *
Moja droga mała Lou kocham cię
Moja droga mała gwiazdo pulsująca kocham cię
Ciało rozkosznie giętkie kocham cię
Przedsionku który zaciskasz się jak dziadek do orzechów kocham cię
Piersi lewa różowa i bezwstydna kocham cię
Piersi prawa czule różowiejąca kocham cię
Sutko prawa barwy nie musującego szampana kocham cię
Sutko lewa podobna do guza czołowego ledwo urodzonego cielątka kocham cię
Wargi nabrzmiałe od twoich częstych dotknięć kocham was
Pośladki cudownie ruchliwe i obracające się chętnie kocham was
Pępku podobny do wklęsłego i mrocznego księżyca kocham cię
Runo jasne jak las zimowy kocham cię
Pachy pokryte puszkiem jak rodzący się łabędź kocham was
Spadku ramion wspaniale czysty kocham cię
Uda o zarysie równie godnym podziwu co kolumny antyczne kocham was
Uszy kształtne jak klejnociki meksykańskie kocham was
Włosy zanurzone w krwi miłosnej kocham was
Stopy uczone stopy które się prężycie kocham was
Biodra amazonki biodra mocne kocham was
Talio która nie znasz gorsetu wiotka talio kocham cię
plecy cudownie sklepione które zginałyście się dla mnie kocham was
Usta o rozkoszy moja o napoju kocham was
Spojrzenie jedyne spojrzenie—gwiazdo kocham cię
Ręce których ruchy uwielbiam kocham was
Nosie szlachetnie skrojony kocham cię
Chodzie falisty i taneczny kocham cię
O mała Lou kocham cię kocham cię kocham cię
Julia Hartwig
Wzgórze 146
Nie ma kwiatów są tylko niezwykłe znaki
Poruszające się wśród niebieskich nocy
Przed twoim wspomnieniem moja piękna Lou chylę się
w uwielbieniu podobny niskim chmurom lipca
Jest ono przy mnie jak zawrotnie biała głowa z gipsu obok złotej obręczy
Pragnienia moje odchodzą w dal odwracając się raz po raz
Słuchaj jak gra ta muzyka co dzień wciąż ta sama
Gorzknieje moja samotność którą oświetla tylko odległy
I potężny reflektor miłości
Słucham niskiego głosu ciężkiej artylerii boszów
Przede mną tam gdzie okopy
Jest cmentarz gdzie zasiano czterdzieści sześć tysięcy żołnierzy
Co za siew po którym bez obawy oczekiwać można żniw
Przed tym opustoszałym krajobrazem
Piszę list opierając papier na azbestowo–cementowej płycie
I spoglądam równocześnie na zdjęcie w wielkim kapeluszu
Kilku moich kompanów widziało twoje zdjęcie
I domyślając się że cię znam
Pytało
Kim ona jest
Ale nie umiałem odpowiedzieć
Ponieważ spostrzegłem się nagle
Że nawet dziś nie znam cię dostatecznie
A ty uśmiechasz się ciągle z twojej fotografii głębokiej jak światło
Julia Hartwig
4.00
Czwarta rano
Wstaję ubrany
Trzymam mydło w ręce
Przysłał mi je ktoś ukochany
Idę się myć
Wychodzę z nory gdzie śpimy
Jestem rześki
Zadowolony że mogę się umyć nie zdarzyło mi się to od trzech dni
Umyty idę się ogolić
Później błękitny jak niebo stapiam się do nocy z horyzontem i sprawia mi słodką przyjemność
Że nic nie mówię poza tym wszystko co tu robię jest dziełem niewidzialnej istoty
Ledwo zapnę guziki cały niebieski staję się
niewidzialny zmieszany z błękitem nieba
Artur Międzyrzecki
Jest
Jest wiele małych uroczych mostków
Jest moje serce co bije dla ciebie
Jest smutna kobieta na drodze
Jest piękny domek w ogrodzie
Jest sześciu żołnierzy którzy bawią się jak szaleni
Jest dwoje moich oczu które szukają twojego obrazu
Jest czarowny lasek na wzgórzu
I stary wartownik który siusia kiedy go mijamy
Jest pewien poeta który myśli o Lou
Jest mała niezwykła Lou w tym wielkim Paryżu
Jest bateria w lesie
Jest pastuch pasący owce
Jest moje życie które należy do ciebie
Jest moje wieczne pióro które biegnie biegnie
Jest zasłona z topoli lekka lekka
Jest całe moje przeszłe życie które przeszło
Jest niejedna wąska ulica w Mentonie gdzieśmy się kochali
Jest mała dziewczynka z Sospel która okłada batem swoje towarzyszki
Jest mój bat koński w worku z owsem
Jest rząd wagonów belgijskich na szynach
Jest moja miłość
Jest całe życie
Uwielbiam cię
Pieśń miłości
Oto z czego się składa symfoniczna pieśń miłości
Jest pieśń miłości dawnej
Szalone pocałunki słynnych kochanków
Krzyk miłosny śmiertelniczek gwałconych przez bogów
Męskość bajecznych bohaterów wzniesiona jak lufy armat przeciwlotniczych
Kosztowny ryk Jazona
Ostatnia pieśń łabędzia
Zwycięski hymn jaki pod pierwszymi promieniami słońca śpiewa nieruchomy Memnon
Jest krzyk porywanych Sabinek
Są krzyki miłosne drapieżnych kotów dżungli
Głuchy szum soków wzbierających w roślinach tropikalnych
Grzmot artylerii spełniającej straszną miłość narodów
Szum fal morskich z których rodzi się życie i piękno
Jest pieśń powszechna miłości świata
Julia Hartwig
Paryż
Widziałem Paryż pogrążony w mroku
Grobowiec gdzie zbyt często się śmieją
Paryż wielki ametyst
Tamten oddział żołnierzy belgijskich
Stare kobiety ubrane jak Perrette
Nad dzbankiem mleka
Oficer–pilot opowiada o swoich czynach
Usłyszałem werbel
I ten śmiech człowieka któremu odroczono
powołanie na czas nieograniczony
Cień posągu Szekspira przy bulwarze Haussmana
Brzydota ubrań cywilnych na mężczyznach którzy nie
poszli na front
Malarze pracują
Moje serce cię wielbi
Julia Hartwig
Les cloches
Mon beau tzigane mon amant
Ecoute les cloches qui sonnent
Nous nous aimions eperdument
Croyant n’?tre vus de personne
Mais nous étions bien mai caches
Toutes les cloches ? la ronde
Nous ont vus du haut des clochers
Et le disent ? tout le monde
Demain Cyprien et Henri
Marie Ursule et Catherine
La boulang?re et son mari
Et puis Gertrude ma cousine
Souriront ąuand je passerai
Je ne saurai plus o? me mettre
Tu seras loin Je pleurerai
J’en mourrai peut–?tre
Clotilde
L’anémone et l’ancolie
ont poussé dans le jardin
o? dort la mélancolie
entre l’amour et le dédain
Il y vient aussi nos ombres
que la nuit dissipera
le soleil qui les rends sombre
avec elles disparaîtra
les déités des eaux vives
laisent couler leur longs cheveux
passe il faut que tu poursuive
cette belle ombre que tu veux
Les fiançailles
? Picasso.
LE printemps laisse errer les fiancés parjures
Et laisse feuilloler longtemps les plumes bleues
Que secoue le cypr?s o? niche l’oiseau bleu
Une Madone ? l’aube a pris les églantines
Elle viendra demain cueillir les giroflées
Pour mettre aux nids des colombes qu’elle destine
Au pigeon qui ce soir semblait le Paraclet
Au petit bois de citronniers s’énamour?rent
D’amour que nous aimons les derni?res venues
Les villages lointains sont comme leurs paupi?res
Et parmi les citrons leurs c?urs sont suspendus
Mes amis m’ont enfin avoué leur mépris
Je buvais ? pleins verres les étoiles
Un ange a exterminé pendant que je dormais
Les agneaux les pasteurs des tristes bergeries
De faux centurions emportaient le vinaigre
Et les gueux mal blessés par l’épurge dansaient
Étoiles de l’éveil je n’en connais aucune
Les becs de gaz pissaient leur flamme au clair de lune
Des croque–morts avec des bocks tintaient des glas
? la clarté des bougies tombaient vaille que vaille
Des faux cols sur des flots de jupes mal brossées
Des accouchées masquées f?taient leurs relevailles
La ville cette nuit semblait un archipel
Des femmes demandaient l’amour et la dulie
Et sombre sombre fleuve je me rappelle
Les ombres qui passaient n’étaient jamais jolies
TEMPLIERS flamboyants je br?le parmi vous
Prophétisons ensemble ô grand maître je suis
Le désirable feu qui pour vous se dévoue
Et la girande tourne ô belle ô belle nuit
Liens déliés par une libre flamme Ardeur
Que mon souffle éteindra Ô Morts ? quarantaine
Je mire de ma mort la gloire et le malheur
Comme si je visais l’oiseau de la quintaine
Incertitude oiseau feint peint quand vous tombiez
Le soleil et l’amour dansaient dans le village
Et tes enfants galants bien ou mal habillés
Ont bâti ce b?cher le nid de mon courage
Rosemonde
? André Derain.
Longtemps au pied du perron de
La maison o? entra la dame
Que j’avais suivie pendant deux
Bonnes heures ? Amsterdam
Mes doigts jet?rent des baisers
Mais le canal était désert
Le quai aussi et nul ne vit
Comment mes baisers retrouv?rent
Celle ? qui j’ai donné ma vie
Un jour pendant plus de deux heures
Je la surnommai Rosemonde
Voulant pouvoir me rappeler
Sa bouche fleurie en Hollande
Puis lentement je m’en allai
Pour qu?ter la Rose du Monde
Les colchiques
Le pré est vénéneux mais joli en automne
Les vaches y paissant
Lentement s’empoisonnent
Le colchique couleur de cerne et de lilas
Y fleurit tes yeux sont comme cette fleur–la
Violatres comme leur cerne et comme cet automne
Et ma vie pour tes yeux lentement s’empoisonne
Les enfants de l’école viennent avec fracas
V?tus de hoquetons et jouant de l’harmonica
Ils cueillent les colchiques qui sont comme des m?res
Filles de leurs filles et sont couleur de tes paupi?res
Qui battent comme les fleurs battent au vent dément
Le gardien du troupeau chante tout doucement
Tandis que lentes et meuglant les vaches abandonnent
Pour toujours ce grand pré mal fleuri par l’automne
Vitam impendere amori
L’amour est mort entre tes bras
Te souviens–tu de sa rencontre
II est mort tu la referas
II s’en revient ? ta rencontre
Encore un printemps de passé
Je songe ? ce qu’il eut de tendre
Adieu saison qui finissez
Vous nous reviendrez aussi tender
*
Dans le crepuscule fané
O? plusieurs amours se bousculent
Ton souvenir gît enchaîné
Loin de nos ombres qui reculent
O mains qu’enchaîne la mémoire
Et br?lantes comme un b?cher
O? le dernier des phénix noire
Perfection vient se jucher
La chaîne s’use maille ? maille
Ton souvenir riant de nous
S’enfuit l’entends–tu qui nous raille
Et je retombe ? tes genoux
*
Tu n’as pas surpris mon secret
Déj? le cort?ge s’avance
Mais il nous reste le regret
De n’?tre pas de connivence
La rose flotte au f