Guillaume Apollinaire Wiersze miłosne Wybrali i przełożyli Julia Hartwig i Artur Międzyrzecki Wyboru dokonano z wydania Guillaume Apollinaire, Oeuwes poetiques Gallimard, 1965. Bibliotheque de la Pleiade Wiersze miłosne Dzwony Mój kochanku mój piękny cyganie Rozdzwonionych posłuchaj dzwonów Potajemne mieliśmy spotkanie I kochaliśmy się po kryjomu Lecz niedobrze byliśmy ukryci Widziały nas wszystkie dzwonnice I z wysoka całej okolicy Rozgłaszają naszą tajemnicę Jutro Cyprian Marianna i Jerzy I Urszula i Katarzyna W oknie sklepu piekarzowa z mężem I Gertruda moja kuzynka Będą uśmiechać się na mój widok Nie potrafię w oczy im spojrzeć Ty odjedziesz zapłaczę ze wstydu Niedługo umrę być może Artur Międzyrzecki Klotylda Orliczek i anemon Zakwitły na gazonach Gdzie melancholie drzemią I miłość pogardzona Krążą tam nasze cienie Nim się w mroku rozwieją Znikną z nimi promienie Słońca w którym ciemnieją Bogiń włos rozpleciony W żywej faluje toni Ruszaj by ci nie umknął Piękny cień upragniony Artur Międzyrzecki Zaręczyny (fragment) Dla Picassa Niewiernych narzeczonych wodzi wiosna słodka I długo każe piórom opadać błękitnym Które cyprys zsypuje z gniazda zimorodka Madonna szła o świcie z dzikich róż bukietem Jutro wróci by zebrać naręcza lewkonii I w gniazdach je gołębic złożyć przeznaczonych Dla gołębia co w zmierzchu zdał się Parakletem Kochają bez pamięci drzewa cytrynowe Jak my nasze ostatnie miłości kochamy Ich serca wiszą w liściach między cytrynami Podobne są dalekie wioski do ich powiek Artur Międzyrzecki Rozamunda Andrzejowi Derain Długo w podcieniu domu gdzie Skryła się piękna pani Za którą szedłem długie dwie Godziny w Amsterdamie Palcami pocałunki ślę Pusty jest nad kanałem plac I nikt nie widzi z łodzi Jak pocałunki umiem słać Tej której od dwóch godzin Całe me życie pragnę dać Rosemonde nazywam ją od lat Bo chcę pamiętać o niej Jej usta to Holandii kwiat Odszedłem w swoją stronę By Róży Świata tropić ślad Artur Międzyrzecki Zimowity Łąka jest jadowita lecz piękna jesienią Krowy się na niej pasą I trują zielenią Zimowit tam rozkwita jego barwa sina I liliowa twe oczy są jak ta roślina Fioletowe jak jesień i sine ich cienie Zabija mnie trujące twych oczu spojrzenie Ze szkoły powracają dzieci swawolące Grają na harmonijkach ubrane w opończe Rwą zimowity które matkami się zdają Córkami córek kolor powiek twoich mają Co drżą jak kwiaty drżące kiedy wiatr zawiewa Pasterz dogląda stada i piosenkę śpiewa Gdy na zawsze odchodzą krowy rycząc sennie Z wielkiej łąki kwitnącej skąpo i jesiennie Artur Międzyrzecki Vitam impendere amori Miłość umarła w twych ramionach Pomnij na pierwsze jej spotkanie Gdy zechcesz wróci odrodzona I znów ci wyjdzie na spotkanie Wiosna minęła jeszcze jedna Tyle mi dała czułych wspomnień Zamierająca poro żegnaj Jak dawniej czuła wrócisz do mnie * Ile miłości w zmierzch uwiędły Potyka się i traci ducha Z dala od cieni które zbiegły Pamięć o tobie śni w łańcuchach O ręce w przypomnienia matni I jak na stosie gorejące Gdzie feniks żagwi się ostatni Całą swą czerń unosząc w słońce Łańcuch ogniwo po ogniwie Pęka i wyzwolone z kajdan Umyka drwiąc wspomnienie żywe Gdy znów u kolan twoich padam * Ciążącej mojej tajemnicy Nie znasz i orszak ciągnie obok Nie pozbędziemy się goryczy Że nie jesteśmy w zmowie z sobą Porywa różę prąd na rzece Maski zniknęły już za nami Pulsuje we mnie jak dzwoneczek Serce tajemnic nie wyznanych * Kiedy ogrody w zmierzchu toną One historie snują swoje Przed nocą która im z ironią Rozrzuca czarnych włosów zwoje O dzieci małe dzieci małe Już uleciały wasze skrzydła Wzbraniasz się różo i bez chwały Woń ci zwietrzeje niedościgła Bo oto już godzina bliska Skradania kwiatów piór warkoczy Zrywajmy krople wodotrysku Miłości róż w ogrodzie nocy * Schodziłaś w wodę tak przejrzystą I zatonąłem w twym spojrzeniu Szedł żołnierz i patrząca za nim Odwraca się i gałąź łamie Wody cię nocny prąd porywa Płomień me serce odwrócone Szylkretem mieni się grzebienia Który twą falę rozpromienia * Girlando moja porzucona Spłowiałe lata mej młodości Zbliża się pora przeznaczona Pogardy i podejrzliwości Pejzaż po płótnach swoich toczy Krwi nieprawdziwej strugi zwodne Pod drzewem gwiazd zakwitających Błazen jedynym jest przechodniem Prószy swe pyły zimny promień Na dekoracje na twe skronie Strzał z rewolweru krzyk i echa Portret z ciemności się uśmiecha Błysło pod ramą szkło rozpękłe Melodia nie do określenia Między myślami drży i dźwiękiem Jutrzejszym dniem i snem wspomnienia Girlando moja porzucona Spłowiałe lata mej młodości Zbliża się pora przeznaczona Żalów dojrzałych i mądrości Artur Międzyrzecki W ogrodzie Anny Oczywiście gdybyśmy żyli w roku tysiąc siedemset [sześćdziesiątym] A tę właśnie datę odcyfrowałaś Anno na kamiennej [ławce] I gdybym na nieszczęście był Niemcem Ale gdybym na szczęście był blisko ciebie Rozmawialibyśmy o miłości w sposób mglisty Prawie zawsze po francusku I uwieszona kurczowo u mego ramienia Słuchałabyś jak ci prawię o Pitagorasie Myśląc równocześnie o kawie którą mielibyśmy pić Za pół godziny A jesień byłaby podobna do tej jesieni Zwieńczonej berberysem i winoroślą I czasem kłaniałbym się z nagła bardzo nisko Szlachetnym damom tłustym i ociężałym Podczas długich wieczorów Sączyłbym powoli w zupełnej samotności Gęsty tokaj lub małmazję Wkładałbym strój hiszpański By oczekiwać na drodze Przyjeżdżającą w starej karocy Moją babkę która wzbrania się mówić po niemiecku Julia Hartwig Piosenka niekochanego (fragmenty) Pawłowi Leautaud Śpiewałem zwrotki tej piosenki W 1903 roku Nie wiedząc że jak Feniks piękny Miłość umierająca w mroku W blasku odradza się jutrzenki Wieczorem gdy się zamglił Londyn Obwieś mi jakiś zaszedł drogę Do mej jedynej był podobny Spojrzenia jego znieść nie mogłem Oczy ze wstydu wbiłem w chodnik W pościg ruszyłem za nicponiem Gwizdał i ręce miał w kieszeni Zdawaliśmy się rozstąpionym Morzem Czerwonym wśród kamienic On Juda był ja Faraonem Niech fala cegieł mnie pogrzebie Jeśli kochałem cię zbyt mało Królem Egiptu jestem jego Malżonką–siostrą armią całą Jeśli nie kocham tylko ciebie Za rogiem gdzie ulica nocy Krwawiła fasadami w ogniach Ranami mgły co skargą broczy Do ukochanej mej podobna Kobieta wzniosła na mnie oczy Znałem ten zimny wzrok tyrana I bliznę na tej szyi nagiej W drzwiach szynku chwiała się pijana Kiedy mnie w tłumie przeszył nagle Zasmucający fałsz kochania Gdy zmyślny Odys nieulęklą W ojczyźnie znów postawił stopę Psu skomlącemu serce pękło I wciąż czekała Penelopa Tkaniny przędąc nitkę cienką Kiedy w zwycięskiej wojny chwale Małżonek władca wrócił z poła Pobladłą od miłości znalazł Z gazelą samcem u jej kolan Oczekującą Sakuntalę Królewskie szczęście podziwiałem Gdy miłość zwodna i wspomnienie Tej której kochać nie przestałem Zderzyły swe niewierne cienie I znów się w bólu pogrążyłem O piekło żalu niech me głody W niebie zapomnień zginą skrycie Za jeden pocałunek od niej Królowie by oddali życie Włóczęga cień by własny oddal Wróć wielkanocne słońce cieple W przeszłości zimowałem kniei Serce mam z zimna bardziej skrzepłe Niż męczennicy Cezarei Co nie zaznali moich cierpień Pamięci moja statku piękny Czy nie dość było żeglowania Po morzu gorzkim i dalekim Czy nie za wiele wędrowania Od brzasku aż po noc udręki Żegnaj miłości cieniu próżny Za odchodzącej zbladły krokiem Za utraconą w zlej podróży Gdy w Niemczech byliśmy przed rokiem I której nigdy już nie ujrzę O Drogo Mleczna siostro mglista Strumieni białych Kanaanu Białych kochanek siostro czysta Za nią topielcy przez otchłanie Popłyńmy w innych mgławic przystań Inne zostawił mi wspomnienia Kwietniowy świt minionych wiosen Śpiewałem niebo uwielbienia Śpiewałem miłość mężnym głosem Trwał jeszcze rok oszołomienia Alba śpiewana w czwartą niedzielę wielkopostną ubiegłego roku Już wiosna pora przyjść stokrotko W las się na spacer wybrać trzeba Kury gdakają już w opłotkach Świt zaróżowił fałdy nieba Zdobyć cię pragnie miłość słodka Mars i Wenera są już z nami Podają sobie drżące usta A w przebudzonej panoramie Nago różowe tańczą bóstwa Pod listniejących róż krzewami Przyjdź moja czułość to regentka Objawionego kwitnień czasu Natura tkliwa jest i piękna Pan pogwizduje z głębi lasu Dobiega mokrych żab piosenka * Zginęło wielu bogów czystych Jeszcze nad nimi wierzby plączą Martwi są miłość Jezus Chrystus Pan leśny i w podwórzu miauczą Koty gdy milknę płaczu bliski Godne królowych znam refreny Lamenty lat śpiewane z jękiem Skazańców hymny do mureny Niekochanego znam piosenkę I znam romance dla syreny Umarła miłość drżą mi dłonie Wielbiłem bóstw cudowne losy Podobne są wspomnienia do niej Jak żona króla Mauzolosa W żałości trwam nieutulonej Tak wierny jestem jak bluszcz korze Jak panom psy są wierne ślepo I jak Kozacy Zaporoża Dekalogowi są i stepom Wierni w hułtajstwie swoim zbożnym Nieście jak jarzmo ten Półksiężyc Z którego wróżą astrolodzy Sułtan wasz jestem wszechpotężny Kozacy władać wam przychodzi Zdobywca jasny tych rubieży Poddaństwo weźcie otomańskie Głosiło od Sułtana pismo Ale wyśmiali jego łaskę I odpisali mu natychmiast W płomienia świecy wątłym blasku * O Drogo Mleczna siostro mglista Strumieni białych Kanaanu Białych kochanek siostro czysta Za nią topielcy przez otchłanie Popłyńmy w innych mgławic przystań Żal oczu dziewki Tak zuchwały Pantery wdzięk był w tej wszetecznej Miłości gorzko smakowały Słodycze twoich ust florenckie Co życie nam pokrzyżowały Tren zostawiało jej spojrzenie Gwiazd rozsiewanych w dreszczach nocy Pływały w oczach jej syreny I pocałunek nasz krwawiący Przyjazne wróżki wprawiał w drżenie Z nadzieją czekam na nią jeszcze Z sercem i duszą w pogotowiu Na most westchnienia Wróć nareszcie Gdyby wróciła kiedykolwiek Rzekłbym jej tylko Jakie szczęście Całe się wielkie niebo wali W piersi i skroni czarną łukę Bezdenne beczki me Danaid Gdzie tego szczęścia mamy szukać Którym się cieszą chłopcy mali Ach nie zapomnę cię na pewno Ma gołębico biała redo O margerytko ma wróżebna Różo ma wyspo Désirade O moje goździkowe drzewo Z iskrzyłudami faunów plemię Ajgipan i ogniki błędne I złe czy dobre przeznaczenie Stryk jak w Calais na przepowiednię Jakie mych mąk całopalenie Bólu co przeznaczenia mnoży Ma dusza i niepewne ciało I z jednorożcem koziorożec Przed boskim stosem twym pierzchają W porannych kwiatów gwiazdozbiorze Zło bóstwo blade o źrenicy Z kości słoniowej czy przybrali W czerń twoi wściekli ofiarnicy Skazańców co na darmo łkali Idolu zimny i zwodniczy I ty pełznący za mną wszędzie Boże umarłych bóstw jesieni Odmierzający ile piędzi Należy mi się własnej ziemi Cieniu mój wężu mojej nędzy Pod słońce twoje uwielbione Wiodłem cię pomnij z twej ciemnicy Żono w miłości mej dozgonnej Własności moja co jest niczym O cieniu mój w żałobie po mnie Umarły zimy śnieżne chłody I ogień strawił ule białe Ptaki zlatując na ogrody Śpiewem w gałęziach powitały Wiosnę promienną kwiecień młody Śnieg jak argyraspides słynni Cofa się tarcz unosząc srebra Przed krokiem dendroforów sinych Wiosny do której byłe biedak Oczami śmieje się mokrymi A ja obnoszę swoje skargi Jak tyłek dam z Damaszku ciężkie Dałem ci serce nazbyt nagie Tym trudniej znieść mi teraz klęskę Tych siedem szpad rozbłysłych nagle Tych siedem szpad mej melancholii Wbitych w me serce cierpień siedem Gdy chce szaleństwo poniewoli Rozsądek wzywać na mą biedę Cóż mi zapomnieć cię pozwoli Siedem szpad Pierwsza od srebra lśni pobladła I drżące imię ma Palina Zima w jej ostrzu śniegi składa Krwawiła w rękach gibelina Kując ją Wulkan umarł z nagła Druga to sama radość tęczy Zwana Noubosse i oku miła Bogów na godach blask jej wieńczy Bé–Rieux trzydziestu uśmierciła I Carabosse za kunszt jej ręczy Trzecia to błękit jest kobiecy I fallos z Priapa świty wiernej Lul de Faltenin zwą go w świecie W karła zmieniony Hermes Ernest Nosi go dumnie na serwecie Czwarta to fala rzeki w biegu Maroulene złota i zielona I wieczór gdy mieszkanki brzegów Kąpią w niej swe cudowne łona I śpiew wioślarzy się rozlega Piąta to Sainte Fabeau zarazem Najbardziej smukła kądziel świata I cyprys nad grobowca głazem Gdzie przyklękają cztery wiatry I znicz co w każdą noc się jarzy Szósta dzwoniący kruszec chwały I gest przyjazny czułych dłoni Które co rano nas żegnały Już czas odchodzisz w inną stronę Koguty surmę swą urwały A siódma to tracąca siły Kobieta róża zmarła właśnie Westchnienie gdy nowoprzybyły Za mą miłością drzwi zatrzaśnie Nic nas ze sobą nie łączyło * O Drogo Mleczna siostro mglista Strumieni białych Kanaanu Białych kochanek siostro czysta Za nią topielcy przez otchłanie Popłyńmy w innych mgławic przystań Przypadku wiodą nas demony Śpiewem kierując się wszechrzeczy Ich skrzypiec zagubione tony W taniec wprawiają ród człowieczy U swych przepaści rozwleczony O przeznaczenia nieodgadle Władcy szarpani szaleństwami I drżące z zimna gwiazd miriady Kobiet co w waszych łóżkach kłamią Niech na pustyniach los dopadnie Luitpold stary książę regent Opiekun dwóch szalonych królestw Czy nie żałuje swoich legend Gdy świętojańskie w mroku czule Błyszczą świetliki niedosięgłe W zamku gdzie kasztelanki nie ma Bliski się rozniósł śpiew miłośnie Na białym stawie płynął w tchnieniach Wiatru co drży o pierwszej wiośnie Łabędź czująca śmierć syrena Kiedyś w tej wodzie srebrnej na dno Król z otwartymi szedł ustami Aż z fal wyłonił się bezwładny Dobił do brzegu i śnił na nim Zwróciwszy w niebo twarz pobladłą Czerwcu do bólu palce parzy Twojego słońca lutnia żaru Zaśpiewem smutku drżą ekstazy I przez mój piękny błądzę Paryż Na śmierć nie mogąc się odważyć Niedziela się jak wieczność zbliża Wśród katarynki łzawych tonów W podwórzach szarych gdzie Paryża Kwiaty schylają się z balkonów Jakby schylała wieżę Piza W paryskie zmierzchy spite dżinem Elektrycznością gorejące Zielone ognie tramwaj spina I gra na żebrach szyn w gorączce Swój jazgoczący szal maszyna Kawiarnie powtarzają w dymie Cyganów swoich tęskną miłość Chrypiały nią syfony zimne Stu ją kelnerów powtórzyło I twoje tylko słyszę imię Godne królowych znam refreny Lamenty lat śpiewane z jękiem Skazańców hymny do mureny Niekochanego znam piosenkę I znam romance dla syreny Artur Międzyrzecki Znak Władcy Znaku Jesieni jestem przypisany Owoce tylko wielbię nie znoszę kwitnienia Każdego z pocałunków żałuję rozdanych Niby orzech co wiatrom wyjawia cierpienia Jesienie moje wieczne o duszy sezony Dłonie kochanek dawnych ziemię wam ścieliły Doścignął mnie fatalny mój cień poślubiony W ostatni lot wieczorny gołębie się wzbiły Artur Międzyrzecki Pałac Maksowi Jacob Przed pałac Rozamundy w głębi snu zgubiony Myślami marzeń bosych o zmroku nadchodzę Pałac dar króla stoi jak król obnażony W miękiszach róż chłostanych w różanym ogrodzie Widać jak w głąb ogrodu myśli me zdążają Jak uśmiechy ich wzbudza żab wieczorny koncert I cyprysów kądzieli wielkich pożądają Kiedy się rozprysnęło róż zwierciadło słońce Dłoni w stygmatach krwawią na szybach dotknięcia Jaki je łucznik ranny przebił w chmur pożarze Skosztowałem na ucztach z białego jagnięcia Żywicy która gorzknieć winom Cypru każe Na króla cudzołóżcy kolana spiczaste Na wiosnę jego wieku i strój jego mocy Spogląda Rozamunda z tajemniczym znawstwem Przez szparki oczu krągłych niby Hunów oczy Rozmyślań moich pani o tyłku perłowym Promienniejszym niż wszystkie perły i pośladki Na co czekasz Aż przyjdą piękniejsze sąsiadki Rozmyślań odurzonych w drodze ku Wschodowi Stuk stuk W przedsionek wchodźcie dzień końca dobiega Lampa w mroku to klejnot i złoto palone Igłami lśnią promienie nocnego już nieba Pochylcie nad czaszami warkocze splecione Do jadalni wstąpiono i nozdrza zaskoczył Zapach sadła i tłuszczu prażonego wonie Trzy spośród zup dwudziestu barwę miały moczu Król dwoma się uraczył jajami w bulionie Później chłopcy kuchenni wnieśli dania mięsne Pieczeń z marzeń mych pięknych co zmarły zdrętwiałe W krwawych plastrach embriony snów moich nieszczęsne I wspomnień mych głębokich pasztety skruszałe Ale te przed wiekami zmarłe myśli wszystkie Mdlący smak miały wielkich mamutów zmarzniętych Kości czy urojenia tchnęły cmentarzyskiem Taniec śmierci nawiedzał mózgu mego skręty I niosły się z tych mięsiw głosy niebywałe Ach litości! Nie słyszą brzuchy wygłodniałe I żuli na wyścigi zaproszeni w gości Litości! co krzyknęły te steki smażone Te szpiki te pasztosy te połcie z płomieni Gdzie ognia są języki te święta zielone Dla moich myśli w każdych czasach każdej ziemi Artur Międzyrzecki Cyganka Cyganka losy nam wróżyła Rozłąką nocy naznaczone Kiedy rzekliśmy żegnaj do niej Nadzieja z głębin zaświeciła Miłość jak niedźwiedź oswojony Tańczyła ciężko i łaskawie Ściszało się żebraków Ave I zimorodek piórka ronił Wierzymy zguby swojej pewni Że miłość w drodze napotkamy I wpół objęci rozmyślamy O tej cygańskiej przepowiedni Artur Międzyrzecki Zwierzyniec albo świta Orfeusza (fragmenty) Koza tybetańska Tej kozy włos i runo złote, Choć taką na nie miał ochotę Jazon, znaczenie tracą całe Przy włosach, które pokochałem. Kot Niechby się rozgościli u mnie: Kobieta, która myśleć umie, Kot, co wśród książek lubi spacer, I przyjaciele w wiernym tłumie, Bez których chęć do życia tracę. Pchła Pchły, przyjaciele, ukochana, Ci, co kochają, okrutni są dla nas. Ich miłowanie do krwi dręczy. Nie są szczęśliwi oblubieńcy. Gołębica Miłości, duchu, gołębico, Dobrej Nowiny wysłannico, I ja swą Marię mam na ziemi. Kochamy się i pobierzemy. Sowa Moje biedne serce jest sową Wciąż gwoździami przebijaną na nowo. Krwawi w bólu śmierć swoją czując. Chwalę wszystkich, co mnie miłują. Artur Międzyrzecki Lul de Faltenin Ludwikowi de Gonzague Frickowi Syreny w pieczar waszych stronę Pełzłem wasz język kłuł głębiny U morskich koni roztańczone Skrzydłami chwiałyście rajskimi I piały chóry poróżnione O nagłe głowy mej wzburzenie Przekwitła gałąź jest mi bronią Gorące nią odpędzam tchnienie Którym na krzyk mój głośny zioną Wasze upiorne usta nieme Cud się tam kryje nad cudami I wszystkie wasze ćmi bogactwa Krew ostrza mego herbu plami I męce dumy mej przyświadczam Podwójnej i zamordowanej Kiedy wioślarze cięli morze Z dala od warg na fal ogromie Tysiące urzeczonych stworzeń Węszy by drogę znaleźć do mnie Na lube rany moje spojrzeć Ich oczy gwiazdy dzikich bestii Na litość moją światłem broczą Cóż znaczą mej mądrości gesty Równej mgławicom Twoją nocy Jedną jedyną gwiazdą jestem Syreny schodzę wreszcie w głodny Jaskini półmrok Kocham lśnienia Ócz waszych Śliskie są te schody W dali co was w karlice zmienia Nie poszukujcie już przygody W powolnej i oczekującej Ujrzałem listniejące knieje Morze Krtań swoją płucze słońce Gdzie marynarze śnili reje I maszty znów zieleniejące Schodzę i niebo w mych spojrzeniach Zamienia się w meduzę nagle W okrutnych żarzę się płomieniach I tylko ramion moich żagwie Są znakiem mego udręczenia Ptaki wasz język kłuł głębiny Z wczorajszym słońcem się dopalam Z ostrzami herbu krwią broczymy W ustronnych gniazdach Syren z dala Od wydłużonych gwiazd stadniny Artur Międzyrzecki Pożegnanie Zerwałem tę gałązkę wrzosu Wspomnieniem będzie jesień ścięta Rozłączą nas wyroki losu Przeszłości woń gałązka wrzosu O tym że czekam cię pamiętaj Artur Międzyrzecki Do Madeleine Przyciskam twoje wspomnienie jak prawdziwe ciało Czy to co moje ręce mogłyby wziąć z twej piękności To co moje ręce mogłyby wziąć pewnego dnia Będzie bardziej rzeczywiste Któż może zawładnąć magią wiosny I czy to co można by z niej wziąć nie jest mniej jeszcze rzeczywiste I bardziej ulotne niż wspomnienie Przecież dusza posiąść może duszę nawet z daleka Głębiej i pełniej Niż ciało objąć może ciało Moje wspomnienie ukazuje mi ciebie jak obraz Stworzenia Ukazywał się Bogu siódmego dnia Madeleine moje piękne dzieło Które nagle stworzyłem Twoje drugie narodziny Nicea Arcs Tulon Marsylia Prunay Wez Thuizy Courmelois Beaumont– sur–Vesle Mourmelon Cuperly Laval St–Jean–sur–Tourbe Le Mesnil Hurlus Perthes Hurlus Oran Algier Podziwiam moje dzieło Jesteśmy jedno dla drugiego jak bardzo odległe gwiazdy Które przesyłają sobie światło Pamiętasz Moje serce Chodziło od drzwi do drzwi jak żebrak A ty dałaś mi jałmużnę która wzbogaciła mnie na zawsze Kiedy wreszcie oczyszczę moje czarne sztylpy Na wielką kawalkadę Ku tobie Czekasz mnie z biednymi pierścionkami na palcach Pierścionkami z aluminium bladego jak nieobecność I czułego jak wspomnienie To metal naszej miłości podobny do brzasku o listy drogie listy Czekasz na wieści ode mnie A ja z największą nadzieją Wypatruję na wielkiej równinie gdzie jak pragnienie otwierają się okopy Białe okopy blade Zbliżającego się żołnierza z pocztą Kłęby much wznoszą się jego śladem To nieprzyjaciel chciałby go zatrzymać w drodze i kiedy cię czytam Wyruszam natychmiast w nie kończącą się podróż Jesteśmy sami Śpiewam dla ciebie swobodnie i wesoło I słyszę w odpowiedzi twój czysty głos Pora już by rozbrzmiała wreszcie ta harmonia Nad krwawym oceanem tych nieszczęsnych lat Każdy dzień jest okrutny i słońce jest raną Z której na próżno upływa krew wszechświata Pora już Madeleine by podnieść kotwicę Julia Hartwig Drugi poemat tajemny Noc słodka noc jest dzisiaj tak łagodna i z rzadka tylko słychać wybuchy Myślę o tobie moja pantero tak pantero bo jesteś dla mnie wszystkim co tchnie życiem Ale co mówię nie jesteś panterą ale samym bogiem Panem w postaci kobiecej Jesteś żeńskim wcieleniem żyjącego wszechświata jesteś całym wdziękiem i urodą świata Jesteś nawet czymś więcej jesteś samym światem wspaniałym wszechświatem stworzonym według kanonów wdzięku i piękna I czymś więcej jeszcze moja miłości bo z ciebie czerpie świat cały swój wdzięk i piękność o drogie moje Bóstwo cenna i pierwotna mądrości wszechświata przeznaczona dla mnie jak ty dla mnie jesteś przeznaczona Twoja dusza ma całą piękność twego ciała bo dzięki twemu ciału poznać mogłem w jednej chwili wszystkie piękności twej duszy Twoja twarz zjednoczyła je wszystkie i wyobrażam je sobie kolejno i wciąż na nowo i zawsze będą dla mnie wciąż nowe i coraz piękniejsze Twoje włosy są tak czarne czyżby były samym światłem rozszczepionym na promienie tak oślepiające że wydają się czarne moim oczom które nie wytrzymują ich blasku Kiście czarnych winogron kolie skorpionów wylęgłych w afrykańskim słońcu sploty czułych węży Falo o fontanny o włosy o zasłono przed niepoznawalnym o włosy Cóż mogę robić innego jak opiewać tę zachwycającą roślinność wszechświata którym jesteś Madeleine Cóż mogę robić innego jak opiewać twoje lasy ja zagubiony w lesie Łuku brwi podwójny pismo cudowne o brwi zawierające wszystkie znaki w swym kształcie Murawo gazonu na której niczym blask księżyca zatrzymuje się miłość Stada moich domyślnych pragnień przybiegają by odcyfrowac te rymy Pismo roślinne z którego odczytuję najpiękniejsze zdania naszego życia Madeleine I wy rzęsy trzciny które odbijacie się w głębokiej i czystej wodzie jej spojrzeń Trzciny dyskretne i bardziej wymowne niż myśliciele o zamyślone rzęsy pochylone nad otchłanią Rzęsy nieruchomi żołnierze czuwający wokół bezcennych źródeł które trzeba zdobyć Piękne rzęsy parzyste czułki rozkoszy strzały pożądań Rzęsy anioły czarne które wielbicie bezustannie boskość ukrytą w tajemniczym ustroniu twego wzroku moja miłości O kępki włosów pod pachami niepokojące rośliny cieplarniane naszej miłości wzajemnej Rośliny o wspaniałych woniach rozsiewanych przez twoje balsamiczne ciało Stalaktyty mrocznych grot gdzie moja wyobraźnia błąka się z rozkoszą Kępki włosów nie jesteście zielem które wywołuje sardoniczny śmiech i każe umierać Jesteście ciemiernikiem oszołomienia wspinającą się wanilią o czułym zapachu Pachy których puch zatrzymuje i roztacza najczulsze zapachy wszystkich wiosen I ty runo czarny baranku którego złożymy w ofierze rozkosznemu bóstwu naszej miłości Runo zuchwałe i piękne które pomnaża niebiańsko twą nagość czyniąc cię podobną do Genowefy Brabanckiej w lesie Brodo śmieszko frywolnego i wdzięcznie męskiego bóstwa które jest bóstwem rozkoszy O runo trójkącie równoramienny jesteś samą boskością o trzech bokach krzaczastych nieprzeliczoną jak ona Ogrodzie uwielbianej miłości Podmorski ogrodzie alg korali jeżowców i rozkrzewionych pragnień Tak lesie pragnień wyrastający nieustannie z otchłani i wspanialszy niż raj Julia Hartwig Czwarty poemat tajemny Moje usta będą dla ciebie żarem gehenny Moje usta będą dla ciebie piekłem słodyczy Aniołowie moich ust tronować będą w twoim sercu Moje usta będą ukrzyżowane I twoje usta będą ramieniem poziomym krzyża Jakie usta będą ramieniem pionowym tego krzyża O usta pionowe mojej uwielbianej Żołnierze moich ust wezmą szturmem twoje wnętrze Kapłani moich ust okadzą twoją piękność w jej świątyni Twoje ciało zadrży jak okolica nawiedzona trzęsieniem ziemi Twoje oczy wchłoną całą miłość jaka zebrała się w spojrzeniach ludzkości od początku istnienia Moja miłość moje usta będą armią przeciw tobie Armią pełną przeciwieństw Zmienną jak czarnoksiężnik który tworzy wciąż nowe przeobrażenia Bo moje usta zwracają się również do twego słuchu i przede wszystkim Powiedzą ci o mojej miłości Szepczą ci o niej z daleka i tysiąc orszaków anielskich składa w nich dla ciebie słodycz niebiańską Moje usta są również Rozkazem który czyni cię moją niewolnicą I daje mi twoje usta Madeleine Biorę twoje usta Madeleine Julia Hartwig Dziewiąty poemat tajemny Uwielbiam twoje runo które jest doskonałym trójkątem Boskości Jestem drwalem jedynego dziewiczego lasu O moje Eldorado Jestem jedyną rybą twego oceanu rozkoszy Moja piękna syreno Jestem alpinistą w twych śnieżnych górach O moje białe alpy Jestem boskim łucznikiem twoich ust tak pięknych Mój drogi kołczanie I jestem holownikiem twych nocnych włosów O piękny statku na kanale mych pocałunków I lilie twoich ramion przyzywają mnie znakami Mój ogrodzie letni Dla mnie dojrzewają owoce twoich piersi coraz słodsze Mój pachnący sadzie I wznoszę cię Madeleine piękności moja ponad świat Jak pochodnię wszelkiego światła Julia Hartwig Jedenasty poemat tajemny O całej tobie o twoim ciele twojej inteligencji twoim rozumie Napisałem już piękne poematy A teraz ja mieszkający w lesie czasu wojny Chcę napisać poemat o tym pięknym schronie Tak dobrze urządzonym pośród dziewiczego lasu O tym schronie który przygotowałaś mi w dziewiczym lesie O pałacu piękniejszy od pałacu Rozamundy Luwru i Eskurialu Wejdę tam by dokonać najpiękniejszego dzieła Stanę się samym Bogiem i zrobię tam jeśli spodoba się tak Bogu mężczyznę nawet wielu mężczyzn i kobietę nawet wiele kobiet jak to zrobił Bóg O mały ukryty pałacu Madeleine Jesteś piękna miłości moja jesteś wzniosłą artystką przygotowałaś dla mnie najpiękniejszy pałac świata Madeleine mój uwielbiany architekcie Rzucę most między tobą i mną most z ciała twardego jak żelazo most cudownie zawieszony Między tobą Architektem i mną Kapłanem i stwórcą ludzkości Uwielbiam cię Architekcie uwielbiaj budowniczego mostu Na którym jak na moście w Avignon wszyscy będą tańczyć w koło Ty Madeleine i nasze dzieci i nasi wnukowie Po wieki wieków Julia Hartwig Raca Lok czarnych włosów znad twego karku jest moim skarbem Nasze myśli łączą się z sobą i krzyżują Twoje piersi to jedyne pociski które kocham Wspomnienie o tobie to kierunkowe światło wyznaczające nam nocny cel Patrząc na szeroki zad mego konia myślałem o twoich biodrach Piechurzy odchodzą już na tyły czytając gazetę Pies sanitariusza powraca z fajką w pysku Puszczyk o płowych skrzydłach zamglonych oczach pysku kota i kocich łapach Zielona mysz umyka wśród mchów Przypalił się ryż w kotle obozowym To znaczy że trzeba uważać na wiele rzeczy Megafon ryczy Wydłużyć celownik Wydłużcie celownik miłość waszych baterii Rozkołysz baterii cymbały ciężkie Którymi poruszają na chwałę Boga Zastępów Szalone z miłości cherubiny Ogołocone drzewo na wzgórzu Hałas ciągników wspinających się doliną O stary świecie wieku XIX pełen wysokich kominów tak pięknych i czystych Męskości wieku w którym żyjemy O armaty Rozrywające się gilzy pocisków 75 Podzwaniajcie nabożnie Julia Hartwig Medalion na zawsze zamknięty Łaska wygnana Przepadnij tęczo mego nieba Barwy wielbione przemijajcie Wygnania teraz ci potrzeba Infantko w zmiennej szarf poświacie I tęcza jest wygnana dzisiaj I to co skrzy jej łuk olbrzymi Lecz zamiast ciebie sztandar wzbił się Na borealnym wietrze zimy Pukiel odnaleziony Odnajduje w pamięci Splot kasztanowych włosów Czy pomnisz tę nie do pojęcia Odmienność naszych losów Chapelle pamiętam jeszcze Montmartre i Auteuil drogie I chwilę gdy stanęłam szepcze Pierwszy raz za twym progiem Spadł jak jesień w ogrodzie Pukiel twa pamięć żywa I łączy się z dniem o zachodzie Nasz los co cię zadziwia Odmowa gołębicy Fałszywe Zwiastowanie I Wigilia jak Męka Ach jak słodkim była doznaniem Wyrzeczenia udręka Choćby wzgardą do dziś Gołębica ranna broczyła Rwałbym pióra jej lotne: myśl I wiersz którym byłaś Ognie biwaku Biwaku łuna gasnąca Oświetla marzeń fantomy I pnącza z wolna roztrąca Podnoszący się sen zwichrzony Żal pogardzony się jawi Jak poziomka zmięta na łące Popioły tajemnic dawnych I wspomnień węgle stygnące Skruszone grenadyny Oboje więc w ogrodach Grenad Nad jednym grzechem twym biadają Lecz tutaj wyrzucony granat Zamienia się w parzone jajo Koguty wschodzą z nich Infantko Słuchaj ich wzgardliwego pienia Jak wzrusza nas granatu jabłko W naszych ogrodach przerażenia Roje much Kawalerzysta idzie w pole Jego dziewczyna listu czeka Ach te spod Mytilene konwoje Kolczastym drutem lśni zasieka Zbierali róże gorejące Oczy im nagle rozkwitały I słońce usta wędrujące Do kogo się te usta śmiały Pożegnanie kawalerzysty Mój Boże! Jak jest ładnie na wojnie Te jej śpiewy te długie wytchnienia Z gilz po kuli świetlisty pierścionek I orszaki chwil oszołomienia Żegnaj! Trąbka gra by dosiąść konia Za zakrętem znikł i przepadł w szarżach Martwy leży w polu kiedy ona Kwiaty zbiera i siebie oskarża Artur Międzyrzecki * * * L’hiver revient mon âme est triste Mon coeur ne sait rien exprimer Peut–?tre bien que rien n’existe Hiver de tout hiver d’aimer O? la peine seule résiste Et pourquoi donc mon coeur bat–il Par la tristesse qu’il endure Toi qui m’attends ô coeur gentil Ne sais–tu pas que je m’azure Pour te rejoindre plus subtil Je suis le bleu soldat d’un r?ve Pense ? moi mais perds la raison Vois–tu le songe qui s’ach?ve Se confond avec l’horizon Chaque fois que ton oeil se l?ve O toi que j’aime éperdument A qui je pense d?s l’aurore Et tout le jour je vais t’aimant Et quand vient le soir je t’adore * * * Dusza jest smutna wraca zima Serce nie umie nic wyrazić Może niczego nigdzie nie ma Zima miłości grób wymarzły I jedna tylko rozpacz niema Więc czemu moje serce dzwoni Z samej głębiny zasmucenia? Czekasz mnie z sercem swym na dłoni I nie wiesz że się w błękit zmieniam I że cię spotkam przemieniony Jestem błękitnym snu żołnierzem Porzuć rozsądek myśląc o mnie Marzenie co do końca zmierza Roztapia się na nieboskłonie Cofając się spod twoich wejrzeń Ty którą kocham bez pamięci Gdy ku jutrzence wznoszę oczy Kocham jak długo słońce świeci I wielbię z zapadnięciem nocy Artur Międzyrzecki Odjazd I twarze ich stężały Urwały się ich skargi Jak śniegu płatki białe Jak dłonie twe na me wargi Jesienne liście spadały Artur Międzyrzecki Girlanda dla Lou Piję kawę i cygaro palę w Tarascon Żołnierze z Algieru w czerwonych płaszczach przechodzą koło hotelu Empereurs Pociąg który mnie przywiózł otoczył cię nostalgiczną girlandą wspomnienia I róże z twoich piersi tak różowe To moje pożądanie pogodne jak piękna jutrzenka Zmącona wody kałuża jest jak moja dusza Pociąg uciekał z hukiem spadającego pocisku 120–tki I z zamkniętymi oczami wdychałem heliotropy twoich żył U twoich nóg które są ogrodem z marmuru Heliotropy o westchnienia Belgii na jej krzyżu Lecz twe oczy zwróć tkliwe rezedy o woni Którą moje spojrzenia chłonąć potrafiły O zapachu wstydliwym dziewic pohańbionych Departamentów siedmiu co krwią się zbroczyły Wznieś dłonie te dumy mej lilie wznieś dłonie Oczyszcza się każda ze skaz w ich koronie O lilie dzwony katedr padłych na północy Grające wieże dzwonnic śmierć wydzwaniających Lilie o Francji kwiaty dłonie mej miłości O w blasku dnia jasnego rozkwitłe jasności Stopy twe złote stopy te mimozy pęki Lampy u końca wojny u kresu udręki — Otwórz drzwi już tu jestem wróciłem nareszcie — Usiądź między smugami żałości i cienia — Pokryty jestem błotem i drżący od nieszczęść Śniłem stóp twoich kwiaty ich złoto łagodne — Dotknij: są jak w przedśmiertnym odrętwieniu chłodne Bzy włosów twych co wiosny zwiastują mi pochód To krzyki są ostatnie konających w szlochu Wiatr jak twój pocałunek przenika do głębi Wiosna powróci kiedyś zginie bez uwiędły Twój głos twój głos zakwita niby tuberozy I życie oszałamia o głosie jedyny Głosie rozkaż czasowi by szybciej przemijał Bukiet twojego ciała jest czasu rozkoszą Kwiaty nadziei wieńce u skroni twych wznoszą Każdy ból obok ciebie kształt zmienia i imię — Runięcie martwych ogni krwawe poty zimne — By zaświecić na krzewie twej Róży Cudownej Tarascon, 24 stycznia 1915 Artur Międzyrzecki Gdyby przyszło mi zginąć… Gdyby przyszło mi zginąć gdzieś na naszych liniach Zapłakałabyś po mnie moja Lou jedyna I gasłyby wspomnienia jak tłumi swe ognie Pocisk który wybucha gdzieś na naszych liniach Piękny pocisk do kwiatów mimozy podobny Rozprysłyby się wspomnień odłamki w przestrzeni I cały świat dokoła krwią by moją broczył Gwiazda błędna powierzchnie gór mórz i zieleni Słońca dojrzewające cudownie w przestrzeni Jak dojrzewają złote z Baratier owoce Blask miniony co w rzeczach się wszystkich odnowi Barwić będę koniuszki twych piersi różowych Twe usta i krwawiące włosów twoich sploty Nigdy nie postarzały wdzięk się twój odnowi O wiecznie młodniejąca na wieczne zaloty Purpurowe tryśnięcie krwi mojej na ziemię Jasność słońca pomnoży o błyski nieznane Kwiat się rozogni szybciej popłyną strumienie Mocniejsza będzie miłość co zstąpi na ziemię I w twym ciele rozwartym mocniejszy kochanek Lou gdy zginę blednący cień pamięci o mnie Przez chwilę wspomnij czasem szaleństwo ogromne Młodości i miłości w cudownej malignie Moja krew to wzruszenia źródło nie ostygłe I niech ci los przepiękna szczęście da niepłonne Miłości ma jedyna szaleństwo ogromne 30 stycznia, 1915, Nimes L ecz długo krwawy los się toczy O tej godzinie przeczuć drżących U dział pod zimnym niebem nocy Artur Międzyrzecki Pociąg wojskowy Naprzód nieruchomymi ciągniemy krokami Po jedzeniu manierki do ust przytykamy Ostatnie drzewo kwitło w polu pod Dijonem (Bo od Nimes i okolic z kwiatami skończone) Przypomniało różane twe piersi dziewicze Jak wczorajsza gazeta starzeje się życie O kobiety wasz obraz śnimy do ostatka Stłoczeni w tych wagonach niby ptaki w klatkach Czy nad Sospel pamiętasz te zamglone chmury Jakaś dziewczynka skłonność twą miała z natury Noc naszą w Vence i drogę do Grasse i nasz wyjazd Hotel w Mentonie Wszystko odurza i mija Lecz kiedy postarzejesz o jedyna w świecie Kiedy zima nadejdzie po pięknym twym lecie Gdy o imieniu moim głośno będzie nieraz I sława dojdzie cię Guillaume Apollinaire’a Kochał mnie powiesz wtedy dumna i wzruszona Otwórz serce Otwarłaś przede mną ramiona Wspomnienia to ogrody którym końca nie ma Gdzie ropucha to w szepcie błękitu odmiana Szybko przemyka łania wielkiego milczenia I słowik udręczony miłością śpiewa na Krzewie twojego ciała gdzie róże zbierałem Na jednym granatowcu serca nam płonęły Opadały granatu kwiaty wybujałe I ścieżkę słały roniąc płatki po kolei Drzewa biegły wytrwale drzewa biegną biegną Horyzont na spotkanie pociągu wychodzi Słupy telegraficzne miłości swych strzegą Jak jeleń wyprężone ku nieba pogodzie Nieba uwielbień moich o Lou znikająca Raju mój utracony jak mocno cię pragnę Pocałunki głębokie wspominam bez końca Wiatr czuły jest jak usta w pocałunku zbladłe Wspomnienia za wspomnieniem falo wracająca Artur Międzyrzecki * * * Moja droga mała Lou kocham cię Moja droga mała gwiazdo pulsująca kocham cię Ciało rozkosznie giętkie kocham cię Przedsionku który zaciskasz się jak dziadek do orzechów kocham cię Piersi lewa różowa i bezwstydna kocham cię Piersi prawa czule różowiejąca kocham cię Sutko prawa barwy nie musującego szampana kocham cię Sutko lewa podobna do guza czołowego ledwo urodzonego cielątka kocham cię Wargi nabrzmiałe od twoich częstych dotknięć kocham was Pośladki cudownie ruchliwe i obracające się chętnie kocham was Pępku podobny do wklęsłego i mrocznego księżyca kocham cię Runo jasne jak las zimowy kocham cię Pachy pokryte puszkiem jak rodzący się łabędź kocham was Spadku ramion wspaniale czysty kocham cię Uda o zarysie równie godnym podziwu co kolumny antyczne kocham was Uszy kształtne jak klejnociki meksykańskie kocham was Włosy zanurzone w krwi miłosnej kocham was Stopy uczone stopy które się prężycie kocham was Biodra amazonki biodra mocne kocham was Talio która nie znasz gorsetu wiotka talio kocham cię plecy cudownie sklepione które zginałyście się dla mnie kocham was Usta o rozkoszy moja o napoju kocham was Spojrzenie jedyne spojrzenie—gwiazdo kocham cię Ręce których ruchy uwielbiam kocham was Nosie szlachetnie skrojony kocham cię Chodzie falisty i taneczny kocham cię O mała Lou kocham cię kocham cię kocham cię Julia Hartwig Wzgórze 146 Nie ma kwiatów są tylko niezwykłe znaki Poruszające się wśród niebieskich nocy Przed twoim wspomnieniem moja piękna Lou chylę się w uwielbieniu podobny niskim chmurom lipca Jest ono przy mnie jak zawrotnie biała głowa z gipsu obok złotej obręczy Pragnienia moje odchodzą w dal odwracając się raz po raz Słuchaj jak gra ta muzyka co dzień wciąż ta sama Gorzknieje moja samotność którą oświetla tylko odległy I potężny reflektor miłości Słucham niskiego głosu ciężkiej artylerii boszów Przede mną tam gdzie okopy Jest cmentarz gdzie zasiano czterdzieści sześć tysięcy żołnierzy Co za siew po którym bez obawy oczekiwać można żniw Przed tym opustoszałym krajobrazem Piszę list opierając papier na azbestowo–cementowej płycie I spoglądam równocześnie na zdjęcie w wielkim kapeluszu Kilku moich kompanów widziało twoje zdjęcie I domyślając się że cię znam Pytało Kim ona jest Ale nie umiałem odpowiedzieć Ponieważ spostrzegłem się nagle Że nawet dziś nie znam cię dostatecznie A ty uśmiechasz się ciągle z twojej fotografii głębokiej jak światło Julia Hartwig 4.00 Czwarta rano Wstaję ubrany Trzymam mydło w ręce Przysłał mi je ktoś ukochany Idę się myć Wychodzę z nory gdzie śpimy Jestem rześki Zadowolony że mogę się umyć nie zdarzyło mi się to od trzech dni Umyty idę się ogolić Później błękitny jak niebo stapiam się do nocy z horyzontem i sprawia mi słodką przyjemność Że nic nie mówię poza tym wszystko co tu robię jest dziełem niewidzialnej istoty Ledwo zapnę guziki cały niebieski staję się niewidzialny zmieszany z błękitem nieba Artur Międzyrzecki Jest Jest wiele małych uroczych mostków Jest moje serce co bije dla ciebie Jest smutna kobieta na drodze Jest piękny domek w ogrodzie Jest sześciu żołnierzy którzy bawią się jak szaleni Jest dwoje moich oczu które szukają twojego obrazu Jest czarowny lasek na wzgórzu I stary wartownik który siusia kiedy go mijamy Jest pewien poeta który myśli o Lou Jest mała niezwykła Lou w tym wielkim Paryżu Jest bateria w lesie Jest pastuch pasący owce Jest moje życie które należy do ciebie Jest moje wieczne pióro które biegnie biegnie Jest zasłona z topoli lekka lekka Jest całe moje przeszłe życie które przeszło Jest niejedna wąska ulica w Mentonie gdzieśmy się kochali Jest mała dziewczynka z Sospel która okłada batem swoje towarzyszki Jest mój bat koński w worku z owsem Jest rząd wagonów belgijskich na szynach Jest moja miłość Jest całe życie Uwielbiam cię Pieśń miłości Oto z czego się składa symfoniczna pieśń miłości Jest pieśń miłości dawnej Szalone pocałunki słynnych kochanków Krzyk miłosny śmiertelniczek gwałconych przez bogów Męskość bajecznych bohaterów wzniesiona jak lufy armat przeciwlotniczych Kosztowny ryk Jazona Ostatnia pieśń łabędzia Zwycięski hymn jaki pod pierwszymi promieniami słońca śpiewa nieruchomy Memnon Jest krzyk porywanych Sabinek Są krzyki miłosne drapieżnych kotów dżungli Głuchy szum soków wzbierających w roślinach tropikalnych Grzmot artylerii spełniającej straszną miłość narodów Szum fal morskich z których rodzi się życie i piękno Jest pieśń powszechna miłości świata Julia Hartwig Paryż Widziałem Paryż pogrążony w mroku Grobowiec gdzie zbyt często się śmieją Paryż wielki ametyst Tamten oddział żołnierzy belgijskich Stare kobiety ubrane jak Perrette Nad dzbankiem mleka Oficer–pilot opowiada o swoich czynach Usłyszałem werbel I ten śmiech człowieka któremu odroczono powołanie na czas nieograniczony Cień posągu Szekspira przy bulwarze Haussmana Brzydota ubrań cywilnych na mężczyznach którzy nie poszli na front Malarze pracują Moje serce cię wielbi Julia Hartwig Les cloches Mon beau tzigane mon amant Ecoute les cloches qui sonnent Nous nous aimions eperdument Croyant n’?tre vus de personne Mais nous étions bien mai caches Toutes les cloches ? la ronde Nous ont vus du haut des clochers Et le disent ? tout le monde Demain Cyprien et Henri Marie Ursule et Catherine La boulang?re et son mari Et puis Gertrude ma cousine Souriront ąuand je passerai Je ne saurai plus o? me mettre Tu seras loin Je pleurerai J’en mourrai peut–?tre Clotilde L’anémone et l’ancolie ont poussé dans le jardin o? dort la mélancolie entre l’amour et le dédain Il y vient aussi nos ombres que la nuit dissipera le soleil qui les rends sombre avec elles disparaîtra les déités des eaux vives laisent couler leur longs cheveux passe il faut que tu poursuive cette belle ombre que tu veux Les fiançailles ? Picasso. LE printemps laisse errer les fiancés parjures Et laisse feuilloler longtemps les plumes bleues Que secoue le cypr?s o? niche l’oiseau bleu Une Madone ? l’aube a pris les églantines Elle viendra demain cueillir les giroflées Pour mettre aux nids des colombes qu’elle destine Au pigeon qui ce soir semblait le Paraclet Au petit bois de citronniers s’énamour?rent D’amour que nous aimons les derni?res venues Les villages lointains sont comme leurs paupi?res Et parmi les citrons leurs c?urs sont suspendus Mes amis m’ont enfin avoué leur mépris Je buvais ? pleins verres les étoiles Un ange a exterminé pendant que je dormais Les agneaux les pasteurs des tristes bergeries De faux centurions emportaient le vinaigre Et les gueux mal blessés par l’épurge dansaient Étoiles de l’éveil je n’en connais aucune Les becs de gaz pissaient leur flamme au clair de lune Des croque–morts avec des bocks tintaient des glas ? la clarté des bougies tombaient vaille que vaille Des faux cols sur des flots de jupes mal brossées Des accouchées masquées f?taient leurs relevailles La ville cette nuit semblait un archipel Des femmes demandaient l’amour et la dulie Et sombre sombre fleuve je me rappelle Les ombres qui passaient n’étaient jamais jolies TEMPLIERS flamboyants je br?le parmi vous Prophétisons ensemble ô grand maître je suis Le désirable feu qui pour vous se dévoue Et la girande tourne ô belle ô belle nuit Liens déliés par une libre flamme Ardeur Que mon souffle éteindra Ô Morts ? quarantaine Je mire de ma mort la gloire et le malheur Comme si je visais l’oiseau de la quintaine Incertitude oiseau feint peint quand vous tombiez Le soleil et l’amour dansaient dans le village Et tes enfants galants bien ou mal habillés Ont bâti ce b?cher le nid de mon courage Rosemonde ? André Derain. Longtemps au pied du perron de La maison o? entra la dame Que j’avais suivie pendant deux Bonnes heures ? Amsterdam Mes doigts jet?rent des baisers Mais le canal était désert Le quai aussi et nul ne vit Comment mes baisers retrouv?rent Celle ? qui j’ai donné ma vie Un jour pendant plus de deux heures Je la surnommai Rosemonde Voulant pouvoir me rappeler Sa bouche fleurie en Hollande Puis lentement je m’en allai Pour qu?ter la Rose du Monde Les colchiques Le pré est vénéneux mais joli en automne Les vaches y paissant Lentement s’empoisonnent Le colchique couleur de cerne et de lilas Y fleurit tes yeux sont comme cette fleur–la Violatres comme leur cerne et comme cet automne Et ma vie pour tes yeux lentement s’empoisonne Les enfants de l’école viennent avec fracas V?tus de hoquetons et jouant de l’harmonica Ils cueillent les colchiques qui sont comme des m?res Filles de leurs filles et sont couleur de tes paupi?res Qui battent comme les fleurs battent au vent dément Le gardien du troupeau chante tout doucement Tandis que lentes et meuglant les vaches abandonnent Pour toujours ce grand pré mal fleuri par l’automne Vitam impendere amori L’amour est mort entre tes bras Te souviens–tu de sa rencontre II est mort tu la referas II s’en revient ? ta rencontre Encore un printemps de passé Je songe ? ce qu’il eut de tendre Adieu saison qui finissez Vous nous reviendrez aussi tender * Dans le crepuscule fané O? plusieurs amours se bousculent Ton souvenir gît enchaîné Loin de nos ombres qui reculent O mains qu’enchaîne la mémoire Et br?lantes comme un b?cher O? le dernier des phénix noire Perfection vient se jucher La chaîne s’use maille ? maille Ton souvenir riant de nous S’enfuit l’entends–tu qui nous raille Et je retombe ? tes genoux * Tu n’as pas surpris mon secret Déj? le cort?ge s’avance Mais il nous reste le regret De n’?tre pas de connivence La rose flotte au fil de l’eau Les masques ont passę par bandes II tremble en moi comme un grelot Ce lourd secret que tu quémandes * Le soir tombe et dans le jardin Elles racontent des histoires A la nuit qui non sans dédain Répand leurs chevelures noires Petits enfants petits enfants Vos ailes se sont envolées Mais rose toi qui te défends Perds tes odeurs inégalées Car voici 1’heure du larcin De plumes de fleurs et de tresses Cueillez le jet d’eau du bassin Dont les roses sont les maîtresses * Tu descendais dans l’eau si claire Je me noyais dans ton regard Le soldat passę elle se penche Se détourne et casse une branche Tu flottes sur 1’onde nocturne La flamme est mon coeur renversé Couleur de l’écaille du peigne Que reflete l’eau qui te baigne * O ma jeunesse abandonnée Comme une guirlande fanée Voici que s’en vient la saison Et des dédains et du soupçon Le paysage est fait de toiles II coule un faux fleuve de sang Et sous 1’arbre fleuri d’étoiles Un clown est l’unique passant Un froid rayon poudroie et joue Sur les décors et sur ta joue Un coup de revolver un cri Dans 1’ombre un portrait ? souri La vitre du cadre est brisée Un air qu’on ne peut définir Hesite entre son et pensée Entre avenir et souvenir O ma jeunesse abandonnée Comme une guirlande fanée Voici que s’en vient la saison Des regrets et de la raison Dans le jardin d’Anna Certes si nous avions vécu en l’an dix–sept cent soixante Est–ce bien la date que vous déchiffrez, Anna, sur ce banc de pierre Et que par malheur j’eusse été allemand Mais que par bonheur j’eusse été pr?s de vous Nous aurions parlé d’amour de façon imprécise Presque toujours en français Et pendue éperd?ment ? mon bras Vous m’auriez écouté vous parler de Pythagoras En pensant aussi au café qu’on prendrait Dans une demi–heure Et l’automne e?t été pareil ? cet automne Que l’épine–vinette et les pampres couronnent Et brusquement parfois j’eusse salué tr?s bas De nobles dames grasses et langoureuses J’aurais dégusté lentement et tout seul Pendant de longues soirées Le tokay épais ou la malvoisie J’aurais mis mon habit espagnol Pour aller sur la route par laquelle Arrive dans son vieux carrosse Ma grand–m?re qui se refuse ? comprendre l’allemand J’aurais écrit des vers pleins de mythologie Sur vos seins, la vie champ?tre et sur les dames Des alentours J’aurais souvent cassé ma canne Sur le dos d’un paysan J’aurais aimé entendre de la musique en mangeant Du jambon J’aurais juré en allemand je vous le jure Lorsque vous m’auriez surpris embrassant ? pleine bouche Cette servante rousse Vous m’auriez pardonné dans le bois aux myrtilles J’aurais fredonné un moment Puis nous aurions écouté longtemps les bruits du crépuscule La chanson du Mal–Aimé ? Paul Léautaud. Et je chantais cette romance En 1903 sans savoir Que mon amour ? la semblance Du beau Phénix s’il meurt un soir Le matin voit sa renaissance. Un soir de demi–brume ? Londres Un voyou qui ressemblait ? Mon amour vint ? ma rencontre Et le regard qu’il me jeta Me fit baisser les yeux de honte Je suivis ce mauvais garçon Qui sifflotait mains dans les poches Nous semblions entre les maisons Onde ouverte de la Mer Rouge Lui les Hébreux moi Pharaon Oue tombent ces vagues de briques Si tu ne fus pas bien aimée Je suis le souverain d’Égypte Sa soeur–épouse son armée Si tu n’es pas l’amour unique Au tournant d’une rue br?lant De tous les feux de ses façades Plaies du brouillard sanguinolent O? se lamentaient les façades Une femme lui ressemblant C’était son regard d’inhumaine La cicatrice ? son cou nu Sortit saoule d’une taverne Au moment o? je reconnus La fausseté de l’amour m?me Lorsqu’il fut de retour enfin Dans sa patrie le sage Ulysse Son vieux chien de lui se souvint Pr?s d’un tapis de haute lisse Sa femme attendait qu’il revînt L’époux royal de Sacontale Las de vaincre se réjouit Quand il la retrouva plus pâle D’attente et d’amour yeux pâlis Caressant sa gazelle mâle J’ai pensé ? ces rois heureux Lorsque le faux amour et celle Dont je suis encore amoureux Heurtant leurs ombres infid?les Me rendirent si malheureux Regrets sur quoi l’enfer se fonde Qu’un ciel d’oubli s’ouvre ? mes voeux Pour son baiser les rois du monde Seraient morts les pauvres fameux Pour elle eussent vendu leur ombre J’ai hiverné dans mon passé Revienne le soleil de Pâques Pour chauffer un coeur plus glacé Que les quarante de Sébaste Moins que ma vie martyrisés Mon beau navire ô ma mémoire Avons–nous assez navigué Dans une onde mauvaise ? boire Avons–nous assez divagué De la belle aube au triste soir Adieu faux amour confondu Avec la femme qui s’éloigne Avec celle que j’ai perdue L’année derni?re en Allemagne Et que je ne reverrai plus Voie lactée ô soeur lumineuse Des blancs ruisseaux de Chanaan Et des corps blancs des amoureuses Nageurs morts suivrons–nous d’ahan Ton cours vers d’autres nébuleuses Je me souviens d’une autre année C’était l’aube d’un jour d’avril J’ai chanté ma joie bien–aimée Chanté l’amour ? voix virile Au moment d’amour de l’année – AUBADE – CHANTÉE A L?TARE, UN AN PASSÉ C’est le printemps viens–t’en Pâquette Te promener au bois joli Les poules dans la cour caqu?tent L’aube au ciel fait de roses plis L’amour chemine ? ta conqu?te Mars et Vénus sont revenus Ils s’embrassent ? bouches folles Devant des sites ingénus O? sous les roses qui feuillolent De beaux dieux roses dansent nus Viens ma tendresse est la régente De la floraison qui paraît La nature est belle et touchante Pan sifflote dans la for?t Les grenouilles humides chantent * Beaucoup de ces dieux ont péri C’est sur eux que pleurent les saules Le grand Pan l’amour Jésus–Christ Sont bien morts et les chats miaulent Dans la cour je pleure ? Paris Moi qui sais des lais pour les reines Les complaintes de mes années Des hymnes d’esclave aux mur?nes La romance du mal aimé Et des chansons pour les sir?nes L’amour est mort j’en suis tremblant J’adore de belles idoles Les souvenirs lui ressemblant Comme la femme de Mausole Je reste fid?le et dolent Je suis fid?le comme un dogue Au maître le lierre au tronc Et les Cosaques Zaporogues Ivrognes pieux et larrons Aux steppes et au décalogue Portez comme un joug le Croissant Qu’interrogent les astrologues Je suis le Sultan tout–puissant O mes Cosaques Zaporogues Votre Seigneur éblouissant Devenez mes sujets fid?les Leur avait écrit le Sultan Ils rirent ? cette nouvelle Et répondirent ? l’instant A la lueur d’une chandelle Réponse des cosaques zaporogues au sultan de Constantinople Plus criminel que Barrabas Cornu comme les mauvais anges Quel Belzébuth es–tu l?–bas Nourri d’immondice et de fange Nous n’irons pas ? tes sabbats Poisson pourri de Salonique Long collier des sommeils affreux D’yeux arrachés ? coup de pique Ta m?re fit un pet foireux Et tu naquis de sa colique Bourreau de Podolie Amant Des plaies des ulc?res des cro?tes Groin de cochon cul de jument Tes richesses garde–les toutes Pour payer tes médicaments * Voie lactée ô soeur lumineuse Des blancs ruisseaux de Chanaan Et des corps blancs des amoureuses Nageurs morts suivrons–nous d’ahan Ton cours vers d’autres nébuleuses Regret des yeux de la putain Et belle comme une panth?re Amour nos baisers florentins Avaient une saveur am?re Qui a rebuté nos destins Ses regards laissaient une traîne D’étoiles dans les soirs tremblants Dans ses yeux nageaient les sir?nes Et nos baisers mordus sanglants Faisaient pleurer nos fées marraines Mais en vérité je l’attends Avec mon coeur avec mon âme Et sur le pont des Reviens–t’en Si jamais revient cette femme Je lui dirai Je suis content Mon coeur et ma t?te se vident Tout le ciel s’écoule par eux O mes tonneaux des Dana?des Comment faire pour ?tre heureux Comme un petit enfant candide Je ne veux jamais l’oublier Ma colombe ma blanche rade O marguerite exfoliée Mon île au loin ma Désirade Ma rose mon giroflier Les satyres et les pyraustes Les égypans les feux follets Et les destins damnés ou faustes La corde au cou comme ? Calais Sur ma douleur quel holocauste Douleur qui doubles les destins La licorne et le capricorne Mon âme et mon corps incertain Te fuient ô b?cher divin qu’ornent Des astres des fleurs du matin Malheur dieu pâle aux yeux d’ivoire Tes pr?tres fous t’ont–ils paré Tes victimes en robe noire Ont–elles vainement pleuré Malheur dieu qu il ne faut pas croire Et toi qui me suis en rampant Dieu de mes dieux morts en automne Tu mesures combien d’empans J’ai droit que la terre me donne O mon ombre ô mon vieux serpent Au soleil parce que tu l’aimes Je t’ai menée souviens–t’en bien Ténébreuse épouse que j’aime Tu es ? moi en n’étant rien O mon ombre en deuil de moi–m?me L’hiver est mort tout enneigé On a br?lé les ruches blanches Dans les jardins et les vergers Les oiseaux chantent sur les branches, Le printemps clair l’avril léger Et moi j’ai le coeur aussi gros Qu’un cuI de dame damasc?ne O mon amour je t’aimais trop Et maintenant j’ai trop de peine Les sept épées hors du fourreau Sept épées de mélancolie Sans morfil ô claires douleurs Sont dans ton coeur et la folie Veut raisonner pour mon malheur Comment voulez–vous que j’oublie Les sept épees La premi?re est toute d’argent Et son nom tremblant c’est Pâline Sa lame un ciel d’hiver neigeant Son destin sanglant gibeline Vulcain mourut en la forgeant La seconde nommée Noubosse Est un bel arc–en–ciel joyeux Les dieux s’en servent ? leurs noces Elle a tué trente Bé–Rieux Et fut douée par Carabosse La troisi?me bleu féminin N’en est pas moins un chibriape Appelé Lul de Faltenin Et que porte sur une nappe L’Herm?s Ernest devenu nain La quatri?me Malour?ne Est un fleuve vert et doré C’est le soir quand les riveraines Y baignent leurs corps adorés Et des chants de rameurs s’y trainent La cinqui?me Sainte–Fabeau C’est la plus belle des quenouilles C’est un cypr?s sur un tombeau O? les quatre vents s’agenouillent Et chaque nuit c’est un flambeau La Sixi?me métal de gloire C’est l’ami aux si douces mains Dont chaque matin nous sépare Adieu voil? votre chemin Les coqs s’épuisaient en fanfares Et la septi?me s’exténue Une femme une rose morte Merci que le dernier venu Sur mon amour ferme la porte Je ne vous ai jamais connue * Voie lactée ô soeur lumineuse Des blancs ruisseaux de Chanaan Et des corps blancs des amoureuses Nageurs morts suivrons–nous d’ahan Ton cours vers d’autres nébuleuses Les démons du hasard selon Le chant du firmament nous m?nent A sons perdus leurs violons Font danser notre race humaine Sur la descente ? reculons Destins destins impénétrables Rois secoués par la folie Et ces grelottantes étoiles De fausses femmes dans vos lits Aux déserts que l’histoire accable Luitpold le vieux prince régent Tuteur de deux royautés folles Sanglote–t–il en y songeant Quand vacillent les lucioles Mouches dorées de la Saint–Jean Pr?s d’un château sans châtelaine La barque aux barcarols chantants Sur un lac blanc et sous l’haleine Des vents qui tremblent au printemps Voguait cygne mourant sir?ne Un jour le roi dans l’eau d’argent Se noya puis la bouche ouverte Il s’en revint en surnageant Sur la rive dormir inerte Face tournée au ciel changeant Juin ton soleil ardente lyre Br?le mes doigts endoloris Triste et mélodieux délire J’erre ? travers mon beau Paris Sans avoir le coeur d’y mourir Les dimanches s’y éternisent Et les orgues de Barbarie Y sanglotent dans les cours grises Les fleurs aux balcons de Paris Penchent comme la tour de Pise Soirs de Paris ivres du gin Flambant de l’électricité Les tramways feux verts sur l’échine Musiquent au long des portées De rails leur folie de machines Les cafés gonflés de fumée Crient tout l’amour de leurs tziganes De tous leurs siphons enrhumés De leurz garçons v?tus d’un pagne Vers toi toi que j’ai tant aimée Moi qui sais des lais pour les reines Les complaintes de mes années Des hymnes d’esclave aux mur?nes La romance du mal aimé Et des chansons pour les sir?nes Signe Je suis soumis au chef du signe de l’automne partant j’aime les fruits je déteste les fleurs Je regrette chacun des baisers que je donne Mon Automne éternelle ô ma saison mentale Les mains des amantes d’antan jonchent ton sol Une épouse me suit c’est mon ombre fatale Les colombes ce soir prennent leur dernier vol. Palais Á Max Jacob Vers le palais de Rosemonde au fond du R?ve Mes r?veuses pensées pieds nus vont en soirée Le palais don du roi comme un roi nu s’él?ve Des chairs fouettées des roses de la roseraie On voit venir au fond du jardin mes pensées Qui sourient du concert joué par les grenouilles Elles ont envie des cypr?s grandes quenouilles Et le soleil miroir des roses s’est brisé Le stigmate sanglant des mains contre les vitres Quel archer mal blessé du couchant le troua La résine qui rend amer le vin de Chypre Ma bouche aux agapes d’agneau blanc l’éprouva Sur les genoux pointus du monarque adult?re Sur le mai de son âge et sur son trente et un Madame Rosemonde roule avec myst?re Ses petits yeux tout ronds pareils aux yeux des Huns Dame de mes pensées au cul de perle fine Dont ni perle ni cul n’égale l’orient Qui donc attendez–vous De r?veuses pensées en marche ? l’Orient Mes plus belles voisines Toc toc Entrez dans l’antichambre le jour baisse La veilleuse dans l’ombre est un bijou d’or cuit Pendez vos t?tes aux pat?res par les tresses Le ciel presque nocturne a des lueurs d’aiguilles On entra dans la salle ? manger les narines Reniflaient une odeur de graisse et de graillon On eut vingt potages dont trois couleurs d’urine Et le roi prit deux ?ufs pochés dans du bouillon Puis les marmitons apport?rent les viandes Des rôtis de pensées mortes dans mon cerveau Mes beaux r?ves mort–nés en tranches bien saignantes Et mes souvenirs faisandés en godiveaux Or ces pensées mortes depuis des millénaires Avaient le fade go?t des grands mammouths gelés Les os ou songe–creux venaient des ossuaires En danse macabre aux plis de mon cervelet Et tous ces mets criaient des choses nonpareilles Mais nom de Dieu ! Ventre affamé n’a pas d’oreilles Et les convives mastiquaient ? qui mieux mieux Ah ! nom de Dieu ! qu’ont donc crié ces entrecôtes Ces grands pâtés ces os ? moelle et mirotons Langues de feu o? sont–elles mes pentecôtes Pour mes pensées de tous pays de tous les temps La tzigane La Tzigane savait d’avance Nos deux vies barrées par les nuits Nous lui dîmes adieu et puis De ce puits sortit l’Esperance L’amour lourd comme un ours privé Dansa debout quand nous voul?mes Et l’oiseau bleu perdit ses plumes Et les mendiants leurs Avé On sait tr?s bien que l’on se damne Mais l’espoir d’aimer en chemin Nous fait penser main dans la main ? ce qu’a prédit la tzigane Le Bestiaire ou Cort?ge d’Orphée ? Élémir Bourges Le chat Je souhaite dans ma maison: Une femme ayant sa raison, Un chat passant parmi les livres, Des amis en toute saison Sans lesquels je ne peux pas vivre. Le lion Ô lion, malheureuse image Des rois chus lamentablement, Tu ne nais maintenant qu’en cage ? Hambourg, chez les Allemands. Le li?vre Ne sois pas lascif et peureux Comme le li?vre et l’amoureux. Mais que toujours ton cerveau soit La hase pleine qui conçoit. Le lapin Je connais un autre connin Que tout vivant je voudrais prendre. Sa garenne est parmi le thym Des vallons du pays de Tendre. La souris Belles journées, souris du temps, Vous rongez peu ? peu ma vie. Dieu ! Je vais avoir vingt–huit ans Et mal vécus, ? mon envie. L’éléphant Comme un éléphant son ivoire, J’ai en bouche un bien précieux. Pourpre mort !… J’ach?te ma gloire Au prix des mots mélodieux. La mouche Nos mouches savent des chansons Que leur apprirent en Norv?ge Les mouches ganiques qui sont Les divinités de la neige. Le poulpe Jetant son encre vers les cieux, Suçant le sang de ce qu’il aime Et le trouvant délicieux, Ce monstre inhumain, c’est moi–m?me. La méduse Méduses, malheureuses t?tes Aux chevelures violettes Vous vous plaisez dans les temp?tes, Et je m’y plais comme vous faites. Le hibou Mon pauvre c?ur est un hibou Qu’on cloue, qu’on décloue, qu’on recloue. De sang, d’ardeur, il est ? bout. Tous ceux qui m’aiment, je les loue. La ch?vre du Thibet Les poils de cette ch?vre et m?me Ceux d’or pour qui prit tant de peine Jason, ne valent rien au prix Des cheveux dont je suis épris. Le cheval Mes durs r?ves formels sauront se chevaucher, Mon destin au char d’or sera ton beau cocher Qui pour r?nes tiendrz tendus ? frénésie, Mes vers, les parangons de toute poésie. La puce Puces, amis, amantes m?me, Qu’ils sont cruels ceux qui nous aiment! Tout notre sang coule pour eux. Les bien–aimés sont malheureux. La colombe Colombe, 1’amour et 1’esprit Qui engendrâtes Jesus–Christ, Comme vous j’aime une Marie. Qu’avec elle je me marie. Le hibou Mon pauvre coeur est un hibou Qu’on cloue, qu’on décloue, qu’on recloue. De sang, d’ardeur, il est ? bout. Tous ceux qui m’aiment, je les loue. Lul de Faltenin A Louis de Gonzague Frick. A Louis de Gonzague Frick Sir?nes j’ai rampé vers vos Grottes tiriez aux mers la langue En dansant devant leurs chevaux Puis battiez de vos ailes d’anges Et j’écoutais ces choeurs rivaux Une arme ô ma t?te inqui?te J’agite un feuillage défleuri Pour écarter l’haleine ti?de Qu’exhalent contre mes grands cris Vos terribles bouches muettes Il y a l?–bas la merveille Au prix d’elle que valez–vous Le sang jaillit de mes otelles A mon aspect et je l’avoue Le meurtre de mon double orgueil Si les bateliers ont ramé Loin des l?vres ? fleur de l’onde Mille et mille animaux charmés Flairent la route ? la rencontre De mes blessures bien–aimées Leurs yeux étoiles bestiales Eclairent ma compassion Qu’importe sagesse égale Celle des constellations Car c’est moi seul nuit qui t’étoile Sir?nes enfin je descends Dans une grotte avide J’aime Vos yeux Les degrés sont glissants Au loin que vous devenez naines N’attirez plus aucun passant Dans l’attentive et bien–apprise J’ai vu feuilloler nos for?ts Mer le soleil se gargarise O? les matelots désiraient Que vergues et mâts reverdissent Je descends et le firmament S’est changé tr?s vite en méduse Puisque je flambe atrocement Que mes bras seuls sont les excuses Et les torches de mon tourment Oiseaux tiriez aux mers la langue Le soleil d’hier m’a rejoint Les otelles nous ensanglantent Dans le nid des Sir?nes loin Du troupeau d’étoiles oblongues L’adieu J’ai cueilli ce brin de bruy?re L’automne est morte souviens–t’en Nous ne nous verrons plus sur terre Odeur du temps Brin de bruy?re Et souviens–toi que je t’attends A Madeleine Je serre votre souvenir comme un corps véritable Et ce que mes mains pourraient prendre de votre beauté Ce que mes mains pourraient en prendre un jour Aura–t–il plus de réalité Car qui peut prendre la magie du printemps Et ce qu’on en peut avoir n’est–il pas moins reel encore Et plus fugace que le souvenir Et 1’ame cependant prend 1’âme m?me de loin Plus profondément plus completement encore Qu’un Gorps ne peut étreindre un corps Mon souvenir vous presente ? moi comme le tableau de la Création Se presentait ? Dieu le septi?me jour Madeleine mon cher ouvrage Que j’ai fait naître brusquement Votre deuxi?me naissance Nice les Arcs Toulon Marseille Prunay Wez Thuizy Courmelois Beaumont–sur–Vesle Mourmelon le grand Cuperly Laval St–Jean–sur–Tourbe Le Mesnil Hurlus Perthes les Hurlus Oran Alger Et j’admire mon ouvrage Nous sommes l’un ? 1’autre comme des etoiles tr?s lointaines Qui s–envoient leur lumi?re Vous en souvenez–vous Mon coeur Allait de porte en porte comme un mendiant Et vous m’avez fait 1’aumône qui m’enrichit ? jamais Quand noircirai–je mes houseaux Pour la grandé cavalcade Qui me ram?nera pr?s de vous Vous m’attendez ayant aux doigts De pauvres bagues en aluminium pâle comme l’absence Et tendre comme le souvenir Metal de notre amour metal semblable ? 1’aube O Lettr?s ch?res lettres Vous attendez les miennes Et c’est ma plus ch?re joie D’epier dans la grandé plaine o? s’ouvrent comme le desir les tranchées Blanches les tranchées pâles D’épier l’arrivée du vaguemestre Les tourbillons de mouches s’él?vent sur son passage Celles des ennemis qui voudraient 1’emp?cher d’arriver Et vous lisant aussitôt Je m’embarque avec pour un p?lerinage infini Nous sommes seuls Et je chante pour vous librement joyeusement Tandis que seule votre voix pure me répond Qu’il serait temps que s’élevât cette harmonie Sur 1’océan sanglant de ces pauvres années O? le jour est atroce ou le soleil est la blessure Par o? s’écoule en vain la vie de l’univers Qu’il serait [temps] ma Madeleine de lever 1’ancre Le deuxieme poeme secret La nuit la douce nuit est si calme ce soir que l’on n’entend que quelques rares éclatements Je pense ? toi ma panth?re bien panth?re oui puisque tu es pour moi tout ce qui est animé Mais panth?re que dis–je non tu es Pan lui–m?me sous son aspect femelle Tu es l’aspect femelle de l’univers vivant c’est dire que tu es toute la grâce toute la beauté du monde Tu es plus encore puisque tu es le monde m?me l’univers admirable selon la norme de la grâce et de la beauté Et plus encore mon amour puisque c’est de toi que le monde tient cette grâce et cette beauté qui est de toi O ma ch?re Déité ch?re et farouche intelligence de l’univers qui m’est réservé comme tu m’es réservée Et ton âme a toutes les beautés de ton corps puisque c’est par ton corps que m’ont été immédiatement accessibles les beautés de ton âme Ton visage les a toutes résumées et j’imagine les autres une ? une et toujours nouvelles Ainsi qu’elles me seront toujours nouvelles et toujours toujours plus belles Ta chevelure si noire soit–elle est la lumi?re m?me diffusée en rayons si éclatants que mes yeux ne pouvant la soutenir la voient noire Grappes de raisins noirs colliers de scorpions éclos au soleil africain noeuds de couleuvres chéries Onde ô fontaines ô chevelure ô voile devant l’inconnaissable ô cheveux Qu’ai–je ? faire autre chose que chanter aujourd’hui cette adorable végétation de l’univers que tu es Madeleine Qu’ai–je ? faire autre chose que chanter tes for?ts moi qui vis dans la for?t Arc double des sourcils merveilleuse écriture sourcils qui contenez tous les signes en votre forme Boulingrins d’un gazon o? l’amour s’accroche ainsi qu’un clair de lune Mes désirs en troupeaux interrogatifs parcourent pour les déchiffrer ces rimes Ecriture végétale o? je lis les sentences les plus belles de notre vie Madeleine Et vous cils roseaux qui vous mirez dans l’eau profonde et claire de ses regards Roseaux discrets plus éloquents que les penseurs humains ô cils penseurs penchés au–dessus des abîmes Cils soldats immobiles qui veillez autour des entonnoirs précieux qu’il faut conquérir Beaux cils antagonistes antennes du plaisir fléchettes de la volupté Cils anges noirs qui adorez sans cesse la divinité qui se cache dans la retraite mystérieuse de ta vue mon amour O touffes des aisselles troublantes plantes des serres chaudes de notre amour réciproque Mantes de tous les parfums adorables que distille ton corps sacré Stalactites des grottes ombreuses o? mon imagination erre avec délices Touffes vous n’?tes pas l’ache qui donne le rire sardonique et fait mourir Vous ?tes l’ellébore qui affole vous ?tes la vanille qui grimpe et dont le parfum est si tendre Aisselles dont la mousse retient pour l’exhaler les plus doux parfums de tous les printemps Et vous toison agneau noir qu’on immolera au charmant dieu de notre amour Toisson insolente et si belle qui augmente divinement ta nudité comme ? Genevi?ve de Brabant dans la for?t Barbe rieuse du dieu frivole et si gracieusement viril qui est le dieu du grand plaisir O toison triangle isoc?le tu es la divinité m?me ? trois côtés touffue innombrable comme elle O jardin de l’adorable amour O jardin sous–marin d’algues de coraux et d’oursins et des désirs arborescents Oui for?t des désirs qui grandit sans cesse des abîmes et plus que l’empyrée Le quatri?me po?me secret Ma bouche aura des ardeurs de géhenne Ma bouche te sera un enfer de douceur Les anges de ma bouche trôneront dans ton coeur Ma bouche sera crucifiée Et ta bouche sera la barre horizontale de la croix Et quelle bouche sera la barre verticale de cette croix O bouche verticale de mon amour Les soldats de ma bouche prendront d’assaut tes entrailles Les pr?tres de ma bouche encenseront ta beauté dans son temple Von corps s’agitera comme une région pendant un tremblement de terre Les yeux seront alors chargés de tout l’amour qui s’est amassé dans les regards de l’humanité depuis qu’elle existe Mon amour ma bouche sera une armée contre toi Une armée pleine de disparates Mariée comme un enchanteur qui sait varier ses métamorphoses Car ma bouche s’adresse aussi ? ton ou?e et avant tout Ma bouche te dira mon amour Elle te le murmure de loin Et mille hiérarchies angéliques s’y agitent qui te préparent une douceur paradisiaque Et ma bouche est l’Ordre aussi qui te fait mon esclave Et me donne ta bouche Madeleine Je prends ta bouche Madeleine Le neuvi?me po?me secret J’adore ta toison qui est le parfait triangle De la Divinité Je suis le b?cheron de l’unique for?t vierge O mon Eldorado Je suis le seul poisson de ton océan voluptueux Toi ma belle sir?ne Je suis l’alpiniste de tes montagnes neigeuses O mon alpe tr?s blanche Je suis l’archer divin de ta bouche si belle O mon tr?s cher carquois Et je suis le haleur de tes cheveux nocturnes O beau navire sur le canal de mes baisers Et les lys de tes bras m’appellent par des signes O mon jardin d’été Les fruits de ta poitrine m?rissent pour moi leur douceur O mon verger parfumé Et je te dresse ô Madeleine ô ma beauté sur le monde Comme la torche de toute lumi?re Le onzi?me poeme secret Sur tout toi sur ton corps ton intelligence ta raison J’ai fait déj? de beaux po?mes Et j’en veux faire moi habitant des bois en ce temps de guerre J’en veux faire un sur cette jolie petite cagnat Si bien aménagée au fond de la for?t vierge Cette petite cagnat que tu m’as préparée dans la for?t vierge O palais plus beau que celui de Rosemonde le Louvre et l’Escurial Cest le, que j’entrerai pour faire ma plus belle oeuvre Je serai Dieu lui–m?me et y ferai s’il plaît ? Dieu un homme plusieurs hommes m?me une femme plusieurs femmes m?me comme fit Dieu lui–m?me O petit palais caché de Madeleine Tu es belle mon amour et tu es une artiste sublime toi qui él?ves pour moi le plus beau palais du monde Madeleine mon architecte adoré Je jetterai un pont entre toi et moi un pont de chair dure comme le fer un pont merveilleusement suspendu Toi Architecte moi Pontife et créateur d’Humanité Je t’adore Architecte et toi adore le bâtisseur du pont Sur lequel comme sur celui d’Avignon tout le monde dansera en rond Vous–m?mes ô Madeleine nos enfants aussi et aussi nos petits–enfants Jusqu’? la fin des si?cles Fusée La boucle des cheveux noirs de ta nuque est mon trésor Ma pensée te rejoint et la tienne la croise Tes seins sont les seuls obus que j’aime Ton souvenir est la lanterne de repérage qui nous sert ? pointer la nuit En voyant la large croupe de mon cheval j’ai pensé ? tes hanches Voici les fantassins qui s’en vont ? l’arri?re en lisant un journal Le chien du brancardier revient avec une pipe dans sa gueule Un chat–huant ailes fauves yeux ternes gueule de petit chat et pattes de chat Une souris verte file parmi la mousse Le riz a br?lé dans la marmite de campement Ça signifie qu’il faut prendre garde ? bien des choses Le mégaphone crie Allongez le tir Allongez le tir amour de vos batteries Balance des batteries lourdes cymbales Qu’agitent les chérubins fous d’amour En l’honneur du Dieu des Armées Un arbre dépouillé sur une butte Le bruit des tracteurs qui grimpent dans la vallée O vieux monde du XIXe si?cle plein de hautes cheminées si belles et si pures Virilités du si?cle o? nous sommes O canons Douilles éclatantes des obus de 75 Carillonnez pieusement Le médaillon toujours fermé La grâce exilée Va–t’en va–t’en mon arc–en–ciel Allez–vous–en couleurs charmantes Cet exil t’est essentiel Infante aux écharpes changeantes Et l’arc–en–ciel est exilé Puisqu’on exile qui l’irise Mais un drapeau s’est envolé Prendre ta place au vent de bise La boucle retrouvee Il retrouve dans sa mémoire La boucle de cheveux châtains T’en souvient–il ? n’y point croire De nos deux étranges destins Du boulevard de la Chapelle Du joli Montmartre et d’Auteuil Je me souviens murmure–t–elle Du jour o? j’ai franchi ton seuil II y tomba comme un automne La boucle de mon souvenir Et notre destin qui t’étonne Se joint au jour qui va finir Refus de la colombe Mensonge de l’Annonciade La Noël fut la Passion Et qu’elle était charmante et sade Cette renonciation Si la colombe poignardée Saigne encore de ses refus J’en plume les ailes l’idée Et le po?me que tu fus Les feux du bivouac Les feux mouvants du bivouac Éclairent des formes de r?ve Et le songe dans l’entrelacs Des branches lentement s’él?ve Voici les dédains du regret Tout écorché comme une fraise Le souvenir et le secret Dont il ne reste que la braise Les grenadines repentantes En est–il donc deux dans Grenade Qui pleurent sur ton seul péché Ici l’on jette la grenade Qui se change en un oeuf coché Puisqu’il en naît des coqs Infante Entends–les chanter leurs dédains Et que la grenade est touchante Dans nos effroyables jardins Tourbillon de mouches Un cavalier va dans la plaine La jeune fille pense ? lui Et cette flotte ? Mytil?ne Le fil de fer est l? qui luit Comme ils cueillaient la rosé ardente Leurs yeux tout ? coup ont fleuri Mais quel soleil la bouche errante A qui la bouche avait souri L’adieu du cavalier* Ah Dieu! que la guerre est jolie Avec ses chants ses longs loisirs La bague si pâle et polie Et le cort?ge des plaisirs Adieu! voici le boute–selle Il disparut dans un tournant Et mourut l?–bas tandis qu’elle Cueillait des fleurs en se damnant Le depart Et leurs visages étaient pâles Et leurs sanglots s’étaient brisés Comme la neige aux blancs pétales Ou bien tes mains sur mes baisers Tombaient les feuilles automnales Guirlande de Lou Je fume un cigare ? Tarascon en humant un café Des goumiers en manteau rouge passent pr?s de l’hôtel des Empereurs Le train qui m’emporta t’enguirlandait de tout mon souvenir nostalgique Et ces rosés si rosés qui fleurissent tes seins C’est mon désir joyeux comme l’aurore d’un beau matin Une flaque d’eau trouble comme mon âme Le train fuyait avec un bruit d’obus de 120 au terme de sa course Et les yeux fermés je respirais les héliotropes de tes veines Sur tes jambes qui sont un jardin plein de marbres Héliotrpes ô soupirs d’une Belgique crucifiée Et puis tourne tes yeux ce réséda si tendre Ils exhalent un parfum que mes yeux savent entendre L’odeur forte et honteuse des Saintes violées Des sept Départements o? le sang a coulé Hausse tes mains Hausse tes mains ces lys de ma fierté Dans leur corolle s’épure toute l’impureté O lys ô cloches des cathédrales qui s’écroulent au nord Carillons des Beffrois qui sonnent ? la mort Fleurs de lys fleurs de France ô mains de mon amour Vous fleurissez de clarté la lumi?re du jour Tes pieds tes pieds d’or touffes de mimosas Lampes au bout du chemin fatigues des soldats — Allons c’est moi ouvre la porte je suis de retour enfin — C’est toi assieds–toi entre l’ombre et la tristesse — Je suis couvert de boue et tremble de détrese Je pensais ? tes pieds d’or pâle comme ? des fleurs — Touche–les ils sont froids comme quelqu’un qui meurt Les lilas de tes cheveux qui annoncent le printemps Ce sont les sanglots et les cris que jettent les mourants Le vent passe au travers doux comme nos baisers Le printemps reviendra les lilas vont passer Ta voix ta voix fleurit comme les tubéreuses Elle enivre la vie ô voix ô voix chérie Ordonne ordonne au temps de passer bien plus vite Le bouquet de ton corps est le bonheur du temps Et les fleurs de l’espoir enguirlandent tes tempes Les douleurs en passant pr?s de toi se métamorphosent — Écroulements de flammes morts frileuses hématidroses En une gerbe o? fleurit La Merveilleuse Rosé Tarascon, 24 janvier 1915. Si je mourais l?–bas… Si je mourais l?–bas sur le front de l’armée Tu pleurerais un jour ô Lou ma bien–aimée Et puis mon souvenir s’éteindrait comme meurt Un obus éclatant sur le front de l’armée Un bel obus semblable aux mimosas en fleur Et puis ce souvenir éclaté dans l’espace Couvrirait de mon sang le monde tout entier La mer les monts les vais et l’étoile qui passe Les soleils merveilleux m?rissant dans l’espace Comme font les fruits d’or autour de Baratier Souvenir oublié vivant dans toutes choses Je rougirais le bout de tes jolis seins rosés Je rougirais ta bouche et tes cheveux sanglants Tu ne vieillirais point toutes ces belles choses Rajeuniraient toujours pour leurs destins galants Le fatal giclement de mon sang sur le monde Donnerait au soleil plus de vive clarté Aux fleurs plus de couleur plus de vitesse ? l’onde Un amour inou? descendrait sur le monde L’amant serait plus fort dans ton corps écarté Lou si je meurs l?–bas souvenir qu’on oublie — Souviens–t’en quelquefois aux instants de folie De jeunesse et d’amour et d’éclatante ardeur — Mon sang c’est la fontaine ardente du bonheur Et sois la plus heureuse étant la plus jolie O mon unique amour et ma grande folie 30janv. 1915, Nîmes. L a nuit descend O n y pressent U n long un long destin de sang Train militaire Nous marchons nous marchons d’un immobile pas Nous buvons au bidon ? la fin du repas Le dernier arbre en fleurs qu’avant Dijon nous vîmes (Car c’est fini les fleurs des environs de Nîmes) Etait tout rosé ainsi que tes seins virginaux Ma vie est démodée ainsi que les journaux D’hier et nous aimons ô femmes vos images Sommes dans nos wagons comme oiseaux en cages Te souvient–il encor du brouillard de Sospel Une fillette avait ton vice originel Et nptre nuit de Vence avant d’aller ? Grasse Et l’hôtel de Menton Tout passe lasse et casse Et quand tu seras vieille ô ma jeune beauté Lorsque l’hiver viendra apr?s ton bel été Lorsque mon nom sera répandu sur la terre En entendant nommer Guillaume Apollinaire Tu diras II m’aimait et t’enorgueilliras Allons ouvre ton coeur Tu m’as auvert tes bras Les souvenirs ce sont des jardins sans limite O? le crapaud module un tendre cri d’azur La biche du silence éperdu passe vite Un rossignol meurtri par l’amour chante sur Le rosier de ton corps o? j’ai cueilli des rosés Nos coeurs pendent ensemble au m?me grenadier Dont les fleurs de grenade entre nos coeurs écloses En tombant une ? une ont jonché le sentier Les arbres courent fort les arbres courent courent Et l’horizon vient ? la recontre du train Et les poteaux télégraphiques s’énamourent Ils bandent comme un cerf vers le beau ciel serein Ainsi beau ciel aimé ch?re Lou que j’adore Je te désire encore ô paradis perdu Tous nos profonds baisers je me les remémore II fait un vent tout doux comme un baiser mordu Apr?s des souvenirs des souvenirs encore * * * Mon tr?s cher petit Lou je t’aime Ma ch?re petite étoile palpitante je t’aime Corps délicieusement élastique je t’aime Vulve qui serre comme un casse–noisette je t’aime Sein gauche si rosé et si insolent je t’aime Sein droit si tendrement rosé je t’aime Mamelon droit couleur de Champagne non champagnisé je t’aime Mamelon gauche semblable ? une bosse du front d’un petit veau qui vient de naître je t’aime Nymphes hypertrophiées par tes attouchements fréquents je vous aime Fesses exquisement agiles qui se rejettent bien en arri?re je vous aime Nombril semblable ? une, lune creuse et sombre je t’aime Toison claire comme une for?t en hiver je t’aime Aisselles duvetées comme un cygne naissant je vous aime Chute des épaules adorablement pure je t’aime Cuisse au galbe aussi esthétique qu’une colonne de temple antique je t’aime Oreilles ourlées comme de petits bijoux mexicains je vous aime Chevelure trempée dans la sang des amours je t’aime Pieds savants pieds qui se raidissent je vous aime Reins chevaucheurs reins puissants je vous aime Taille qui n’a jamais connu le corset taille souple je t’aime Dos merveilleusement fait et qui s’est courbé pour moi je t’aime Bouche ô mes délices ô mon nectar je t’aime Regard unique regard–étoile je t’aime Mains dont j’adore les mouvements je vous aime Nez singuli?rement aristocratique je t’aime Démarche onduleuse et dansante je t’aime O petit Lou je t’aime je t’aime je t’aime Cote 146 Plus de fleurs mais d’étranges signes Gesticulant dans les nuits bleues Dans une adoration supr?me mon beau ptit Lou que tout mon ?tre pareil aux nuages bas de juillet s’incline devant ton souvenir Il est l? comme une t?te de plâtre blanche éperdument aupr?s d’un anneau d’or Dans le fond s’éloignent les voeu/ qui se retournent quelquefois Entends jouer cette musique toujours pareille tout le jour Ma solitude splénétique qu’éclaire seul le lointain Et puissant projecteur de mon amour J’entends la grave voix de la grosse artillerie boche Devant moi dans la direction des boyaux Il y a un cimeti?re o? l’on a semé quarante–six mille soldats Quelles semailles dont il faut sans peur attendre la moisson C’est devant ce site désolé s’il fut Que tandis que j’écris ma lettre appuyant mon papier sur une plaque de fibrociment Je regarde aussi un portrait en grand chapeau Et quelques–uns de mes compagnons ont vu ton portrait Et pensant bien que je te connaissais Ils ont demandé Qui donc est–elle Et je n’ai pas su que leur répondre Car je me suis aperçu brusquement Qu’encore aujourd’hui je ne te connais pas bien Et toi dans ta photo profonde comme la lumi?re tu souris toujours 4 H C’est 4 h. du matin Je me l?ve tout habillé Je tiens une savonnette ? la main Que m’a envoyée quelqu’un que j’aime Je vais me laver Je sors du trou o? nous dormons Je suis dispos Et content de pouvoir me laver ce qui n’est pas arrivé depuis trois jours Puis lavé je vais me faire raser Ensuite bleu de ciel je me confonds avec l’horizont jusqu’? la nuit et c’est un plaisir tr?s doux De ne rien dire de plus tout ce que je fais c’est un ?tre invisible qui le fait Puisqu’une fois boutonné tout bleu confondu dans le ciel je deviens invisible Il y a Il y a des petits ponts épatants Il y a mon coeur qui bat pour toi Il y a une femme triste sur la route Il y a beau petit cottage dans un jardin Il y a six soldats qui s’amusent comme des fous Il y a mes yeux qui cherchent ton image Il y a un petit bois charmant sur la colline Et un vieux territorial pisse quand nous passons Il y a un po?te qui r?ve au ptit Lou Il y a un ptit Lou exquis dans ce grand Paris Il y a une batterie dans une for?t Il y a un berger qui paît ses moutons Il y a ma vie qui t’appartient Il y a mon porte–plume réservoir qui court qui court Il y a un rideau de peupliers délicat délicat Il y a toute ma vie passée qui est bien passée Il y a des rues étroites ? Menton o? nous nous sommes aimés Il y a une petite fille de Sospel qui fouette ses camarades Il y a mon fouet de conducteur dans mon sac ? avoine Il y a des wagons belges sur la voie Il y a mon amour Il y a toute la vie Je t’adore Le chant d’amour Voici de quoi est fait le chant symphonique de l’amour Il y a le chant de l’amour de jadis Le bruit des baisers éperdus des amants illustres Les cris d’amour des mortelles violées par les dieux Les virilités des héros fabuleux érigées comme des pi?ces contre avions Le hurlement précieux de Jason Le chant mortel du cygne Et l’hymne victorieux que les premiers rayons du soleil ont fait chanter ? Memnon l’immobile Il y a le cri des Sabines au moment de l’enl?vement Il y a aussi le cris d’amour des félins dans les jongles La rumeur sourde des s?ves montant dans les plantes tropicales Le tonnerre des artilleries qui accomplissent le terrible amour des peuples Les vagues de la mer o? naît la vie et la beauté Il y a l? le chant de tout l’amour du monde Paris J’ai vu Paris dans l’ombre Hypogée o? l’on riait trop Paris une grande améthyste Ces soldats belges en troupe Vieilles femmes habillées en Perrette Apr?s le pot–au–lait L’officier–pilote raconte ses exploits J’ai entendu la berloque Mais quel sourire celui de celui qui eut sursis d–appel illimité Ombre de la statue de Shakespeare sur le Boulevard Haussmann Laideur des costumes civils des hommes qui ne sont pas partis Les peintres travaillaient Mon coeur t’adore Spis treści Dzwony Les cloches (z tomu „Alkohole”) Klotylda, Clotilde (z tomu „Alkohole”) Zaręczyny Les fiancailles (z tomu „Alkohole”) Rozamunda Rosemonde (z tomu „Alkohole”) Zimowity Les colchiques (z tomu „Alkohole”) Milość umarla w twych ramionach L’amour est mort entre tes bras (z cyklu „Vitam impendere amori”) Ile milości w zmierzch uwiędly Daus le crepuscule fane (z cyklu „Vitam impendere amori”) Ciqżqcej mojej tajemnicy Tu n’as pas surpris mon secret (z cyklu „Vitam impendere amori”) Kiedy ogrody w zmierzchu tonq Le soir tombe et dans lejardin (z cyklu „Vitam impendere amori”) Schodzilaś w wodę tak przejrzystq Tu descendais dans l’eau si claire (z cyklu „Vitam impendere amori”) Girlando moja porzucona O ma jeunesse abandonnée (z cyklu „Vitam impendere amori”) W ogrodzie Anny Dans le jardin d’Anna (z tomu „II y a”) Piosenka niekochanego La chanson du Mal–Aime (z tomu „Alkohole”) Wieczorem gdy się zamglil Londyn Un soir de demi–brume ? Londres Alba śpiewana w czwartq niedzielę wielkopostną ubieglego roku Aubade chantée ? laetare un an passę Zginęlo wielu bogów czystych Beaucoup de ces dieux ontperi O Drogo Mleczna siostro mglista Voie lactée ó soeur lumineuse Siedem szpad Les sept epées O Drogo Mleczna siostro mglista Voie lactée b soeur lumineuse Znak Signe (z tomu „Alkohole”) Palac Palais (z tomu „Alkohole”) Cyganka La tzigane (z tomu „Alkohole”) Koza tybetańska Le chevre du Thibet (z tomu „Zwierzyniec”) Kot Le chat (z tomu „Zwierzyniec”) Pchła Le puce (z tomu „Zwierzyniec”) Golębica La colombe (z tomu „Zwierzyniec”) Sowa Le hibou (z tomu „Zwierzyniec”) Lou de Faltenin (z tomu „Alkohole”) Pożegnanie L ‘adieu (z tomu „Alkohole”) Do Madeleine ? Madeleine (z tomu „Poemes ? Madeleine”) Drugi poemat tajemny Le deuxieme poeme secrel (z tomu „Poemes ? Madeleine”) Czwarty poemat tajemny Le quatrieme poeme secret (ze zbioru „Poemes ? Madeleine”) Dziewiqty poemat tajemny Le neuvieme poeme secrel (ze zbioru „Poemes ? Madeleine”) Jedenasty poemat tajemny Le onzieme poeme secret (ze zbioru „Poemes ? Madeleine) Raca Fusée (z tomu „Kaligramy”) Medalion na zawsze zamknięty Le medaillon toujours fermé (cykl z tomu „Kaligramy”) Laska wygnana La grâce exilée Pukiel odnaleziony La boucle retrouvée Odmowa golębicy Refus de la colombe Ognie biwaku Les feux du bivouac Skruszone grenadyny Les grenadines repentantes Roje much Tourbillon de mouches Pożegnanie kawalerzysty L’adieu du cavalier Dusza jest smutna wraca zima L’hiver renent mon dme est triste (ze zbioru „Poemes ? Madeleine”) Odjazd Le depart (ze zbioru „Poemes ? Lou) Girlanda dla Lou Guirlande de Lou (ze zbioru „Poemes ? Lou”) Gdyby przyszlo mi zginqć Sije mourais la–bas (ze zbioru „Poemes ? Lou”) Pociąg wojskowy Train militaire (ze zbioru „Poemes ? Lou) Moja droga mala Lou kocham cię Mon tr?s cher petit Lou je t’aime (ze zbioru „Poemes ? Lou”) Wzgórze 146 Côte 146 (ze zbioru „Poemes ? Lou”) 4.00 4 H (z „Listów do Madeleine”) Jest II y ? (ze zbioru „Poemes ? Lou”) Pieśń milości Le chant d’amour (z tomu „Kaligramy”) Paryż Paris (ze zbioru „Poemes ? Madeleine”)