16707
Szczegóły |
Tytuł |
16707 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16707 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16707 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16707 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ch�opcy z Ostrowickich las�w
Nie jestem autorem tej ksi��ki. Nie ja �wymy�li�em" fabu��, nie ja stworzy�em
jej bohater�w.
Poprzez w�asne dzieje pisali jq autorzy pami�tnik�w i relacji oraz ci, kt�rym
przypad� w udziale �mudny trud zebrania tych wspomnie�, a przede wszystkim
Halina Kaczmarska-Wa�kowska. Ona sta�a si� g��wn� inicjatork� tej ksi��ki - ju�
w chwili, gdy podj�a decyzj� zebrania relacji uczestnik�w walk, oraz p�niej,
gdy przyst�pi�a do skrupulatnej, systematycznej pracy. Niestety, przedwczesna
�mier� przerwa�a Jej dzie�o.
My�l t� podj�li po kilku latach Jej przyjaciele I towarzysze. A jednak...
D�ugie miesi�ce obcowania z ch�opcami z las�w ostrowieckich sprawi�y, �e stali
mi si� szczeg�lnie bliscy, �e niejedno wydarzenie prze�ywa�em tak, jakbym w nim
uczestniczy� naprawd�. Stara�em si� do nich zbli�y�, pozna� mo�liwie najg��biej.
Nie�atwe to zadanie. Lata, gromadz�c wci�� nowe wspomnienia, przes�aniaj�
dawniejsze, kt�rych cz�sto odtworzy� nie spos�b. Zacieraj� si� w pami�ci rysy
twarzy, charaktery, sk�onno�ci. Jedno fest pewne: przyzwyczai�em si� do
ostrowieckich ch�opc�w, polubi�em ich, z �alem rozstawa�em si� z nimi na
ostatnich stronicach ksi��ki i to o�miela mnie do stwierdzenia, �e jest ona w
cz�ci r�wnie� i moj� ksi��k�...
9
Nie jest to dokument historyczny, chocia� wszystkie osoby g��wne, fakty i
wydarzenia sq zgodne z prawd� historyczn�. Udzia� m�odzie�y w partyzanckim ruchu
Armii Ludowej- na Kielecczy�nie by� tak ogromny i przebogaty, �e niepodobna
by�oby wymieni� tu wszystkich wydarze� i wszystkich nazwisk.
Nie o to jednak chyba chodzi. Losy Zdzicha, Bogusia, Jurka s� udzia�em
dziesi�tk�w ch�opc�w Kielecczyzny. Wa�ne jest, aby pami�� o nich wszystkich nie
zagin�a.
Dlatego tym, kt�rzy swoimi wspomnieniami, wsp�prac� i uwagami pomogli
Czytelnikom pozna� ich dzieje -sk�adam gor�ce podzi�kowania.
STANIS�AW BISKUPSKI
POSZUKIWANIA
Edek gwizdn�� przez z�by i znacz�co pokiwa� g�ow�.
- Masz poj�cie... - powt�rzy�, po czym zerwa� �d�b�o trawy, wsun�� je mi�dzy
z�by i w zamy�leniu spojrza� przed siebie.
Zdzich odwr�ci� si� na plecy, pod�o�y� r�ce pod g�ow� i patrzy� w niebo. W g�rze
sun�y bia�e chmury. Gdzie� tam pod b��kitem wiatr strz�pi� je, scala�, formowa�
dziwaczne kszta�ty fantastycznych stwor�w.
- A bro�? - zapyta� Zdzich i z napi�ciem czeka� na odpowied�.
Edek tylko u�miechn�� si� tajemniczo. Wyobra�nia dopowiedzia�a Zdzichowi reszt�.
�Musz� ju� oni mie� tej broni - my�la� �ledz�c k��biast� chmur�, kt�ra przybra�a
w�a�nie kszta�t ba�niowego zamku. - Edek milczy, bo tajemnica: wiadomo".
Odwr�ci� si� na bok i patrzy� przed siebie. W dole le�a�o miasto. Ostrowiec.
Bliskie, rodzinne miasto. Ostatnie lata nie zmieni�y znajomego od dzieci�cych
lat widoku.
Te same, co zawsze, ciemne smugi dymu k��bi�y si� gro�nie i niespokojnie nad
kominami Zak�ad�w Ostrowieckich, po czym sun�y w g�r� wolno, wytrwale szukaj�c
drogi ku chmurnemu niebu. Miasto le�a�o w �rodku kotliny, otoczone wie�cem
robotniczych dzielnic. Na jego po�udniowym kra�cu szarym pasmem wystrzeliwa�a w
g�r� opatowska szosa,
7
Edek patrzy� ukradkiem na Zdzicha. W ciemnej marynarce i szarych �pumpach"
wydawa� si� ni�szy, ni� byi w rzeczywisto�ci. Uporczywie zaczesywane do g�ry
ruda-woblond w�osy spada�y przekornie na czo�o. W�skie i zaci�ni�te wargi
znamionowa�y up�r i wytrwa�o��. Edek zna� go z tej strony a� nadto dobrze.
Szczup�a, ch�opi�ca posta� nie harmonizowa�a ze skupionym spojrzeniem
niebieskich oczu, k��ci�a si� z powag� doros�ego cz�owieka. I ta
charakterystyczna dla niego rzekoma sprzeczno�� rzuca�a si�* w oczy ka�demu, kto
chocia�by na kr�tki czas mia� okazj� zetkn�� si� ze Zdzichem.
Przed kilku zaledwie dniami Edek przyszed� �z lasu" i wkr�tce mia� tam powr�ci�.
Domy�la� si� celu, dla kt�rego Zdzich wyci�gn�� go dzi� na ten spacer. Widzia�
wpatrzone w siebie rozgor�czkowane, niecierpliwe oczy ch�opca.
By�a wiosna. �wie�y zapach zieleni wabi� w szerok� przestrze�, n�ci�. Ta zima
wlok�a si� szczeg�lnie d�ugo. Zdzich nie m�g� si� doczeka� jej ko�ca. Dusi� si�
z nadmiaru energii t�amszonej w ci�gu przeogromnych nocy, beznadziejnych dni.
Z�o�ci�o go, �e wci�� jeszcze traktowano go jak dziecko. A przecie� nie by�
�lepy. Widzia� i rozumia� wszystko. Jeszcze raz wr�ci� pami�ci� do ostatnich lat.
Nie tak dawno, chyba tak jako� w czterdziestym pierwszym, przyjecha� do nich
nieznajomy m�czyzna.
Matka otworzy�a mu drzwi.
- Marian, to do ciebie - powiedzia�a do ojca i usun�a si� z izby.
Ojciec d�ugo rozmawia� z nieznajomym. By� przej�ty t� wizyt� i tai� j� przed
s�siadami. Nieznajomy siedzia� do p�nej godziny. Kiedy nazajutrz Zdzich si�
obudzi�, w domu opr�cz rodzic�w nie by�o ju� nikogo.
8
Ale od tego w�a�nie dnia zacz�o si� wszystko. Nieznajomi przyje�d�ali coraz
cz�ciej, zatrzymywali si� na kr�tko i znikali. Ojciec Zdzicha sta� si� jaki�
powa�niejszy, chodzi� po izbie zamy�lony, mniej rozmawia�, za to na syna
popatrywa� cz�ciej, z uwag�, ciekawie. Zdzicho-wi wydawa�o si�, �e ojciec tai w
sobie co�, co przygniata go swym ci�arem, ale co dodaje mu nowych si� i energii.
Tak w�a�nie zachowuje si� cz�owiek, kt�ry w�r�d g�rskich bezdro�y znalaz�
wreszcie w�a�ciw� �cie�k� i pnie si� ni� w g�r� �wawiej, cho� nie bez trudu.
Ojciec rozmawia� z nim nieraz. Kiedy�, jeszcze przed wojn�, Zdzich powr�ciwszy
ze szko�y zasta� ojca zamy�lonego i zas�pionego. Wyczuwa�, �e trapi go co�, z
czym nie m�g�by si� zwierzy� przed ka�dym. Zapyta� go o to wprost. Ojciec nie
odpowiedzia� od razu. G�adzi� w zamy�leniu szorstk� brod�, pr�buj�c dobra�
najodpowiedniejsze s�owa.
- Widzisz � powiedzia� � cz�owiek codziennie musi si� troszczy� o dziesi�tki
najrozmaitszych spraw, ale wszystkie te sprawy s� ma�e, w�a�nie codzienne, a s�
te� i sprawy wielkie...
- Co to s� Wielkie Sprawy? Ojciec zastanawia� si� chwil�.
- Widzisz, to s� sprawy, o kt�re walczy si� nieraz
ca�e �ycie.
- A� do �mierci? i � Tak. Nieraz a� do �mierci � powiedzia� ojciec.
Obecne wizyty w domu rodzic�w i lektura tajnych gazetek nawo�uj�cych do walki z
okupantem, do przetrwania i oporu zacz�y mu si� kojarzy� coraz wyra�niej z
tamt� dawn� rozmow� sprzed lat. Tak, to chyba by�y te w�a�nie Wielkie Sprawy!
Jurek by� pierwszym koleg�, z kt�rym zacz�� rozmawia� na te tematy. By� przej�ty
na r�wni ze Zdzichem. Rozmawiali d�ugo i cz�sto. Nie by�o dnia, �eby si� nie
spotykali
9
kilkakrotnie. Z rozm�w tych powstawa�y mgliste, nie spre cyzowane plany. Spo�r�d
nich jeden szczeg�lnie urzek ich obu: partyzantka. Do Ostrowca ju� od pewnego
czasu dochodzi�y odg�ol -sy walk w pobliskich lasach. Kiedy za� Edek kt�rego!
dn.a znik� z domu, obaj ch�opcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Edek, ten ma fajno, nie2
- No...
Nikt im wprawdzie nie m�wi�, �e Edek poszed� do partyzantki, ale Ich zdaniem
inaczej przecie� by� nie mog�o Na Ludwikowie, robotniczej dzielnicy Ostrowca,
m�wiono o hdku w�wczas jak najmniej. Ot, po prostu by� i znik� I oto par� dni
temu Zdzich zobaczy� go znowu na w�asne oczy. Zajecha� przed dom dworsk� linijk�
jak dziedzic na odpust. Zdzich nie m�g� pocz�tkowo w to uwierzy�, i Przybieg�,
pomaca� ko�a. poklepa� konia i spojrza� Edko-wi w oczy. Tamten si� u�miechn�� i
wyci�gn�� r�k�. - Serwus, Zdzich! Jak si� masz... Zdzich patrzy� na niego jak
urzeczony. Edek rozr�s� si�, zm�nia� i. sta� si� taki jaki�...
Tego: jaki, ch�opiec nie m�g� bli�ej okre�li�. By�o pewne jednak �e Edek jest
teraz inny. By� dobre par� lat starszy od Zdzicha czy Jurka, ale to nie
przeszkadza�o im nigdy sp�dza� razem czasu. Teraz ten dystans jako� si�
zwi�kszy� Zdzich nie m�g� ju� z nim rozmawia� jak daw niej. Czu� si� wobec
niego jaki� mniejszy, niedoros�y, za�enowany Byh to tym dziwniejsze, �e Edek
bynajmniej me dawa do tego powod�w. Nie pyszni� si�, nie wynosi�, nie chwali�.
Owszem, wspomnia� o swych prze�yciach ko�ca� ??? ??9???
Jak0� ??? d�P�wiada� '"<* do
Budzi�o to w nich niepokoj�cy niedosyt. Chcieli uchyli� zas�on�, kt�ra ich
zdaniem istnia�a i przes�ania�a im widok na barwne, le�ne �ycie partyzanckie.
Fantazja two-
rzy�a w�asne obrazy, kt�re brali za rzeczywisto��. Ci�gn�a ich jaka� si�a, w
kt�rej by�o troch� m�odzie�czych t�sknot za przygod�, troch� szczerego
pragnienia walki, troch� ch�ci udowodnienia starszym, �e nie s� ju� smarkaczami,
lecz lud�mi doros�ymi, dojrza�ymi, z kt�rymi trzeba si� liczy�. Ka�da nowa
opowie�� le�na rozbudza�a te t�sknoty z now� si��. Niecierpliwili si�, szukali
�kontaktu" na w�asn� r�k�. Taili swoje zamiary przed rodzicami, z g�ry
spodziewaj�c si� ich negatywnej odpowiedzi. Z�yli si� z my�l� o p�j�ciu do
oddzia��w partyzanckich i nie mogli sobie na razie wyobrazi� innego celu.
Zdzich nas�uchiwa�, kto, kiedy i dok�d wyrusza. Wreszcie kt�rego� dnia wpad� do
Jurka. Wyszli na dw�r. Zdzi-chowi p�on�y policzki, �wieci�y oczy.
- Idziesz? - zapyta�. Jurek nie bardzo wierzy�. U�atwia�o to decyzj�.
- No... - zgodzi� �i�. - Ale jak?
- Jest jeden taki... Okaza�o si�, �e �na punkt" na Ludwikowie przyby�
��cznik z oddzia�u w jakiej� tam sprawie. Zdzich znalaz� go i przedstawi� mu
swoj� spraw�. Zagadni�ty ch�opak u�miechn�� si� chytrze.
- Do partyzantki, m�wisz? Ci�ka sprawa, ale pomy�l�.
- Pomy�l.
- Dobra, ale musisz mi pom�c...
W rezultacie wszystko to, co mia� za�atwi� ��cznik, za�atwi� Zdzich. Nabiega�
si�, to si� nabiega�, ale wr�ci� zadowolony. ��cznik powita� go z uznaniem.
- Dobra jest - oceni� kr�tko robot� Zdzicha. - Powiem dow�dcy, �eby przyj��.
Um�wiono si� na nast�pny dzie� na skraju lasu za Denkowem, ko�o opustosza�ej
chaty. Zdzich zawiadomi� Jurka i obaj w najg��bszej tajemnicy przed rodzicami
wymkn�li si� z domu. W torbie spoczywa� kawa� czarnego
11
chleba i par� drobiazg�w. Spotkanie wprawdzie um�wi ne by�o na godzin� pi�t�,
ale w obawie przed �nieprzs widzianymi okoliczno�ciami" wyruszyli ju� o godzinie
jJ denastej przed po�udniem. Droga wyda�a im si� kr�tsz, ni� oczekiwali, i w
nieca�� godzin� znale�li si� na miej scu. Las by� pi�kny, n�ci� sw�
tajemniczo�ci�, intrygowa ��cznik nie zjawia� si� przez d�u�szy czas. Jurek
niecierpliwi� si� coraz bardziej.
- �re� si� chce jak diabli - j�kn�� przypominaj�c so bie, �e o tej porze jada�
w domu obiad.
Zdzich pogardliwie wyd�� wargi.
- Partyzant, a je�� mu si� chce...
�A wi�c partyzanci nie jedz�" - pomy�la� Jurek i po, czu� jeszcze dotkliwszy
g��d. Ukradkiem si�gn�� do torby1 Suchy chleb smakowa� jak nigdy. Mlaskanie
Jurka by�ej denerwuj�ce. Zdzichowi �lina sama nap�ywa�a do ust
- Masz, zjedz - Jurek podsuwa� mu kawa� chleba.
- Odczep si�!
U�o�y� si� twarz� do trawy i pr�bowa� si� zdrzemn�� Nagle dobieg� ich odg�os
czyich� krok�w.
- Idzie - zerwa� si� Zdzich. Obci�gn�� marynark�, poprawi� zwisaj�c� z ramienia
torb� i czeka�.
Jurek prze�yka� ostatni k�s chleba. A wi�c w porz�dku - zaraz wymaszeruj� do
oddzia�u. W tej chwili poczu� �al. �e nie po�egna� si� z matk�. B�d� co b�d� by�
jej jedynym synem. Musia� jednak tak w�a�nie post�pi�, bo inaczej nie pu�ci�aby
go.
Kroki zbli�a�y si�. Zdzich kr�ci� si� niecierpliwie. Wreszcie zerwa� si� z
miejsca, wybieg� na spotkanie i... zdr�twia�.
Drog� szed� jego ojciec. �Stary" zatrzyma� si� i pokiwa� do niego palcem.
- Chod� no tu, chod�!
Zdzich sta� w miejscu ze spuszczonymi w d� oczyma. ..��cznik zdradzi�" -
pomy�la� ze z�o�ci�.
12
_ A gdzie� ten drugi partyzant? - spyta� ojciec. Drugi partyzant" wychodzi�
w�a�nie zza w�g�a cha�upy- ? widok ojca Zdzicha poczu� ch��d za plecami. |(�s
chleba utkn�� mu w gardle.
- No, chod�my - powiedzia� Marian �agodnie. Wracali t� sam� drog�. Kiedy
wchodzili ju� do domu, Zdzich nagle odwr�ci� si� do ojca i powiedzia� g�osem, w
kt�rym brzmia�a stanowczo�� doros�ego cz�owieka: _ A ja i tak p�jd�...
Wbrew oczekiwaniu Zdzicha ojciec nie oburzy� si�, wzi�� go delikatnie
za rami� i spojrza� w oczy.
- Pewnie, �e p�jdziesz. Tylko nie tak po wariacku.
Zaczekaj...
Odt�d Zdzich czeka� i niecierpliwi� si�. Ostatnia zima
wyda�a mu si� d�u�sza ni� wszystkie inne.
Dzi� czeka� z niecierpliwo�ci�, kiedy Edek b�dzie mia� woln� chwil�, i wyci�gn��
go za miasto. Le�eli tu ju� ze dwie godziny. Edek po raz kt�ry� ju� z rz�du
powtarza� szczeg�y ostatniej bitwy. Zdzich mia� wci�� nowe pytania. Dzisiejsza
rozmowa rozbudzi�a w nim na nowo dawne nadzieje.
- We�miesz mnie? � zapyta� wprost w pewnej chwili.
Edek s�czy� s�owa powoli, ostro�nie.
- Gor�cy jeste� - stwierdzi�. - Zaczekaj troch�.
- Nic, tylko �zaczekaj" i �zaczekaj"...
Edek u�o�y� si� wygodniej i m�wi� tak jako� bardziej do siebie ni� do Zdzicha:
- Rwiesz si� do lasu. M�ody jeste� i nie wiesz, jak tam jest naprawd�. G��d,
ch��d, Niemcy i wszy. Oto i masz: partyzantka...
- No to co?
- Ma�o ci?
- Lepsze to ni� w domu.
- Wsz�dzie mo�esz si� przyda�.
O tym Zdzich doskonale wiedzia�. Ju� si� przecie� przydawa�. Zdq�y� wok� siebie
zgrupowa� najbli�szych koleg�w, rozdzieli� mi�dzy nich robot�. Przepisywali
jakie� teksty na maszynie, rozklejali odezwy. Ludzie z Ostrowca zaczynali
przeb�kiwa�, �e w mie�cie dzia�a jaka� silna organizacja. To by�o co�! To by�o
nawet du�o. Ale to nie by�o to, o czym marzy� Zdzich.
- No wi�c jak, we�miesz? - napiera�.
- Jeszcze nie teraz, nie mog�, rozumiesz...
- Potrzebujesz chyba ludzi, no nie?
Edek zamy�li� si�. Potrzebowa� to potrzebowa�. Niestety. Dlatego zreszt� jest tu,
a nie w lesie. Ale te w�a�nie ostatnie wydarzenia zmusza�y do zastanowienia si�,
kogo wzi�� do nowo tworz�cego si� oddzia�u. Rzecz nie w tym, �e do Zdzicha nie
mia� zaufania. Patrzy� na niego i my�la�, �e nie darowa�by sobie nigdy, gdyby
ten ch�opiec mia� zgin�� jak tamci...
Edek od kilku miesi�cy przebywa� u �Bacy". R�nie tam by�o w tym oddziale.
Niedo�wiadczeni, m�odzi partyzanci toczyli zaci�te walki w G�rach
�wi�tokrzyskich ze zmiennym szcz�ciem. Wreszcie nadszed� kres. W spotkaniu z
przewa�aj�cymi si�ami oddzia� musia� ulec. Edek i trzej gwardzi�ci zgodnie z
poleceniem dow�dztwa mieli powr�ci� do Ostrowca. W drodze natkn�li si� na
Niemc�w. Osaczeni ostrzeliwali si� do chwili, gdy na cztery karabiny pozosta�
jeden nab�j. Musieli si� cofn��. Trzej gwardzi�ci skryli si� w �ycie, Edek
ruszy� do Ostrowca organizowa� pomoc.
M�ode, ch�opi�ce oczy patrzy�y na niego z bezgranicznym zaufaniem. A przecie� on,
Edek, nie m�g�by niczego gwarantowa�. Walka po obu stronach by�a bezpardonowa,
zaci�ta. Gdyby si� co� mia�o przytrafi� Zdzichowi, Edek nie �mia�by nigdy
spojrze� w oczy jego ojcu i nie wybaczy�by sobie tego do ko�ca �ycia. Nie �mia�
jednak
14
odm�wi� Zdzichowi ot tak, jak odm�wi� innym ch�opcom. Dla niego trzeba by�o
znale�� inne argumenty.
Odwr�ci� si� na plecy i oczyma poszed� za wzrokiem Zdzicha. S�o�ce stacza�o si�
ni�ej, ku zachodniej linii horyzontu. Robi�o si� ch�odniej.
- Pyta�e� o bro�... - zagadn��.
- No... - Zdzich chciwie nadstawi� uszu. Edek zwr�ci� si� twarz� do ch�opca.
- A po co ci wiedzie�?
- No, tak sobie. Chcia�em wiedzie�, co by�cie mi dali...
- Kade...
- Co to jest?
- O, partyzant, a nawet nie wiesz, co to jest kade..,. Karabin drewniany...
- Co� ty z byka spad�?
To, co m�wi� Edek, wygl�da�o na kpiny, ale g�os jego, by� jak najbardziej
powa�ny.
- M�wisz, �e chcesz do partyzantki, a tobie chodzi o bro�, a nie o
partyzantk�...
- O jedno i o drugie - przerwa� Zdzich. - Przecie� bez jednego nie ma drugiego?
Edek uni�s� si� na �okciach, podpar� d�o�mi brod�, i patrzy� w oczy Zdzicha.
- A ty jak my�lisz? Szanowny pan idzie sobie do lasu, tam, na pierwszej z
brzegu so�nie, wisi tablica: �T�dy prosimy do partyzant�w". Przychodzisz na
miejsce, do., magazynu z broni�, wybierasz sobie, co ci si� podoba,
i na wojenk�. Dobrze by tak by�o. Ka�dy by tak chcia�. Ale u nas, bracie, jest
inaczej. Chcesz i�� do nas, ta, musisz mie� bro�. Swoj� w�asn� bro�,
rozumiesz?...
- Rozumiem... - przytakn�� w zamy�leniu Zdzich. r% Rozumiem - powt�rzy�.
Edek patrzy�, jak jego w�skie wargi zacisn�y si�. Teraz �a�owa�, �e mu to
powiedzia�. Diabli wiedz�, co ten ch�opak got�w jeszcze zrobi�.
18�
Zdzich westchn��. Na policzki upstrzone rzadkimi plamkami pieg�w wyst�pi� pot.
Palce zwar�y si� same. Zgniecione w d�oni �d�b�a trawy wys�czy�y cierpki i
�wie�y zapach. Rudawy kosmyk w�os�w spad� na zmarszczone w g��bokiej zadumie
czo�o ch�opca. .Jo teraz mo�e si� przyda� - powtarza� sobie w my�li. - To teraz
mo�e si� przyda�".
- B�d� mia� bro�! - powiedzia� twardo, z przekonaniem. - Rozumiesz, Edek: b�d�
mia� bro�...
W jego g�owie powstawa� konkretny plan. Kto� oczywi�cie musi mu pom�c. Tylko kto?
\ na to pytanie Zdzich mia� ju� gotow� odpowied�.
ZAMACH
Jurek starannie z�o�y� gazet� i wsuwa� j� w�a�nie do wewn�trznej kieszeni
marynarki, kiedy za oknem rozleg� si� cichy, znacz�cy gwizd. �Oho, sprawa
poufna" - pomy�la�. Spojrza� na matk� krz�taj�c� si� w kuchni. Wydawa�o si�, �e
nie zauwa�y�a niczego. Jurek wiedzia�, �e matka nie lubi�a tych �rozpoznawczych
sygna��w". Dla niej oznacza�y one zawsze niepok�j ��cz�cy si� z wyj�ciem syna,
kt�rego �w sygn� wywo�ywa� na dw�r. Dr�a�a o Jurka, ba�a si� o ka�dy jego krok,
o wszystko, co nie dzia�o si� na jej oczach. Naturaln�, macierzy�sk� mi�o�� do
syna pot�gowa�o poczucie odpowiedzialno�ci za jego losy wobec ojca pozostaj�cego
z dala od nich, we Francji. Tu, w Polsce, byli we dwoje. Traf chcia�, �e latem
1939 roku przyjechali do kraju w odwiedziny do krewnych. Matk� i syna wojna
zasta�a w ojczy�nie, z kt�rej wyjechali kiedy� w poszukiwaniu pracy. By�a w tym
jaka� z�o�liwo�� losu. W�asny kraj �egna� ich n�dz� i g�odem, a po kilku latach
powita� wojn�. Jurek poruszy� si� niespokojnie i spojrza� przez okno.
- Przejd� si�, mamo...
Trzasn�a drzwiczkami kuchni, odwr�ci�a si�.
- Ju� ci� tam potrzebuj�, co?
- Nie, tylko tak...
- Przecie� s�ysza�am, �e kt�ry� tam gwizda�.
A wi�c jednak s�ysza�a. Jurek mia� nadziej�, �e cichy gwiieHietcze tylko do jego
uszu.
' ? 51 \> \*/
- Id�, id�, nachodzisz si� jeszcze, zobaczysz... Wiedzia�a, �e w takich
wypadkach powstrzymywanie
syna nie mog�o mie� �adnego skutku. Zawsze ko�czy�o si� to k��tni�, a Jurek i
tak, i tak wychodzi�, w dodatku obra�ony i z�y.
Zdzich czeka� na niego niecierpliwie.
�- Guzdrzesz si� jak stara baba.
- Nie mog�em, wiesz...
Poszli wzd�u� ulic�. Zdzich zagryza� wargi, patrzy� ukosem na Jurka, nie mog�c
si� zdecydowa� na w�a�ciw� rozmow�.
- Widzia�em si� z Edkiem - zacz�� okr�n� drog�.
- No...
- Fajno w tej partyzantce! - rzuci� od niechcenia. Jurek nie
odpowiedzia�. �Gadanie! - pomy�la�. - Jakbym nie wiedzia�, �e fajno".
- No, to co? - odezwa� si� po chwili milczenia.
- A poszed�by�?
Jurek 7atrzyma� si� przy p�ocie, palcami przebieraj�c po sztachetach.
- Ju� raz chodzili�my.
- Ale teraz to ju� naprawd�.
Szli chwil� w milczeniu. W dali wznosi�y si� zabudowania Zak�ad�w Ostrowieckich.
Zdzich patrzy� w ich stron�.
- Widzisz, ja te� nie chcia�bym tak, jak wtedy... Od nas zale�y, �eby by�o
inaczej.
- E tam, zale�y...
- Widzisz, bez broni nie da rady - ci�gn�� Zdzich. -Jak b�dziemy mieli bro�, to
co innego.
- M�dry�. Tylko sk�d wzi��?
Zdzich czeka� na to pytanie. Zatrzyma� si� w miejscu i jeszcze raz badawczo
spojrza� w twarz przyjaciela.
- Jurek... - powiedzia� powoli, z powag� ?? nie reflektowa�by� na skok?
- Na co?
te
Zdzich lekko dotkn�� jego ramienia. Z przeciwka szed� ch�opiec w ich wieku.
Kiedy zr�wna� si� z nimi, rzuci� okiem w stron� Zdzicha i niedba�ym ruchem
podni�s� r�k� do czapki.
- Cze��!
- Cze��....
- Co za facet? - zapyta� Jurek, kiedy tamten znikn�� za zakr�tem.
- Pietruszka. Zwia� z Junak�w*. Boi si�, �e go Niemcy zn�w przymkn�.
- Dawno go znasz?
- Tak sobie. No wi�c, jak z tym skokiem? - powr�ci� do poprzedniego tematu. -
Chcesz?
- A co mam chcie�? Zdzich rozejrza� si� wok�.
- Widzisz � szepta� tajemniczo � wiem o jednym werkszucu **. Ma takiego
walterka - uni�s� kciuk prawej d�oni � warto go zrobi�...
Jurek patrzy� na niego z niedowierzaniem. W-pierwszej chwili wydawa�o mu si�, �e
Zdzich nie m�wi powa�nie. Jego zaci�ni�te wargi i b�yszcz�ce oczy �wiadczy�y
jednak o tym, �e Zdzich bynajmniej nie �artuje. Jurek zawaha� si�. Rozbrajanka �
to by�a ju� powa�na i niebezpieczna akcja. Tego jeszcze nie pr�bowali.
Rozlepianie plakat�w, rozrzucanie w fabrycznych pomieszczeniach ulotek - to by�o
ju� chlebem powszednim, ale rozbrajanka by�a dla nich czym� zupe�nie nowym.
Jurek zawaha� si�.
- No wi�c? - nalega� Zdzich.
Tamten nie by� jeszcze zdecydowany. Postawa Zdzicha imponowa�a mu. Nie chcia�
okaza� si� tch�rzem. Zdzi-
* Mowa tu o utworzonej przez okupanta hitlerowskiego organizacji prowadz�cej
roboty budowlane. Do prac tych rekrutowano m�odzie� polsk� pod przymusem.
** Werkszuc - stra�nik przy fabryce, zak�adzie pracy (niem. Werkschutz - stra�
przemys�owa).
19
, . t . . . ? , ^?^?^??- ??' zar�wno �mia�y, jak chowi
ufa� i wierzy�. Jego projekt ?? �.�� *
i pon�tny. Mia�a to by� przecie� �eh pierwsza bojowa akcja. Jurek zastanawia�
si� jeszcze chwil�, po czym wyci�gn�� r�k�.
- D'accord!*
Zdzich u�miechn�� si�. n .
- Ech, ty Francuzie! - u�cisn�� mu d�o�. - Dakorl Tej nocy Jurek nie
m�g� zasn��. My�l o jutrzejszej akcji
podnieca�a go. Usi�owa� sobie wyobrazi� wszystko w najdrobniejszych szczeg�ach,
kt�re jednak przy pr�bie konkretnego uchwycenia ich rozmazywa�y si�, stawa�y si�
na wp� sennym majaczeniem. W takich chwilach Jurek otwiera� szeroko oczy,
wpatrywa� si� w ciemny pok�j, z trudem usi�uj�c ponownie zasn�� Rankiem zbudzi�,
si� z b�lem g�owy. Matka obserwowa�a go badawczo.
- Chory jeste�? - zapyta�a troskliwie.
- Sk�d�e! - wzruszy� ramionami.
- Jako� tak mi wygl�dasz...
- Zwyczajnie wygl�dam - spu�ci� oczy - jak zawsze.
- Wszystko to coraz mniej mi s,� podoba - kiwa�a g�ow� z
niezadowoleniem. . ,, .
�To wszystko" - tych s��w u�ywa�a dla okre�lenia spraw sobie nie znanych, a
dotycz�cych syna �Tym wszystkim by�y rozmowy Jurka ze Zdzichem prowadzone
po�szeptem.
i ? ..li ��-�mnicze znikania syna i jego mi -�tym wszystkim by�y
tajemnicze zm / j �
t ,.,c,�ctko" oznacza�o r�wnie� lektur� cz�ce powroty, �to wszystKo u^n
�Gwardzisty", kt�rego numery od czasu do czasu znajdowa�a w rozmaitych
schowkach. Jej niepok�j wzr�s�
i , ^latnpno wydarzenia z wujem,
zw�aszcza od owego pami�tnego w? ...... ,
i i , . i u fiwardzisty poch�ania�a juz od
Jurek, kt�rego lektura �uwarazi� 7 v. j
1 .?? �??? dnia. ze jego obowi�zkiem
dawna, zdecydowa� pewnego aniw. 1 ? ^ ?
.... . . ?#? w�asnei �wiadomo�ci politycz-
jest pog��bianie nie tylko wiasnej . � J .
. ....__?;?,?7?? wychowywanie otoczenia.
nej, ale rowmez 1 polityczne wy
* D'accord! (franc.) - zgoda!
20
�Akcj� wychowawcz�" postanowi� rozpocz�� od... swego wuja. Zdarzy�o si�, �e wraz
z matk� odwiedzi� swego krewnego w jego mieszkaniu. Wieczorem, kiedy ca�a tr�jka
opuszcza�a mieszkanie, Jurek przeczeka�, a� wuj mocnym dmuchni�ciem zgasi lamp�
naftow�, po czym z b�yskawiczn� szybko�ci� wyj�� z kieszeni kilka numer�w
�Gwardzisty" i po�o�y� je na stole. W chwil� p�niej szed� ju� obok wuja i matki
zadowolony, �e uda�o mu si� wszystko tak szybko i sprawnie za�awi�. Wyobra�a�
sobie, jak to wuj po powrocie do domu zapali �wiat�o, jak znajdzie gazetk�, jak
zacznie wch�ania� jej tre�� i jak od tej w�a�nie chwili zacznie si� �proces
wychowywania wuja". Okaza�o si� jednak, �e wuj usposobieniem r�ni� si� znacznie
od swego bratanka. Jurek przekona� si� o tym w do�� osobliwy spos�b. Tej jeszcze
nocy obudzi�o go nag�e �omotanie w drzwi. Pe�en najgorszych przeczu� zerwa� si�
z ��ka pewien, �e za chwil� us�yszy krzyki niemieckich �andarm�w. Zamiast nich
zza drzwi doszed� go znajomy, pe�en zdenerwowania g�os:
- W�adka, otw�rz! W�adka, otw�rz!
Matka zerwa�a si� z ��ka i przewracaj�c po drodze krzes�o podbieg�a do drzwi.
W progu sta� blady, trz�s�cy si� wuj i wymachuj�c numerami �Gwardzisty" nerwowo
wyrzuca� z siebie s�owo po s�owie, z kt�rych Jurek zrozumia� tylko te, kt�re w
danej chwili mia�y dla niego znaczenie najwi�ksze:
- Spierz ty�ek szczeniakowi, �eby trzy dni nie mia� na czym siedzie�.
�Procesu wychowywania wuja" Jurek �adn� miar� nie m�g� zaliczy� do udanych.
Istota rzeczy polega�a nie tylko na tym, �e wuj okaza� si� wyj�tkowo wra�liwym i
nerwowym uczniem, ale i na tym, �e jego nauczyciel nie wykaza� zbyt wielu zalet
pedagogicznych. Gdyby mu o tym powiedzia� tylko sam wuj, Jurek by�by sk�onny z
nim dyskutowa�, ale tak orzekli i ci, od kt�rych Jurek otrzymy-
21
wa� pras�, a przede wszystkim ojciec Zdzicha - ..Bystry . Jemu m�g� wierzy� i
wierzy�. �Zamiar by� dobry - brzmia" �o ostateczne orzeczenie - ale nie mo�na
czego�^ podobnego robi� nie przestrzegaj�c zasad konspiracji .
Z tak� opini� Jurek musia� si� zgodzi�. Obawa przed dekonspiracj� pobudzi�a w
nim czujno�� i zmusi�a do znacznie rozwa�niejszego rozstrzygania ka�dej
zamierzonej akcji. Kry� si� teraz nawet przed matk�. By�o to konieczne, tym
bardziej �e matka raczej bez entuzjazmu odnosi�a si� do jego konspiracyjnych
poczyna�. Mia�a nawet cichy �al do starszych, �e do powa�nych spraw �bior�
smarkaczy".
�Smarkacze" za� niecierpliwili si� coraz bardziej. �Ci�gle tylko ulotki, ulotki
albo ��cznikowanie - z tak� robot�!" - krzywili si� z pogard�. Ich zdaniem
w�a�ciwa �robota" zaczyna�a si� dopiero od bezpo�redniego, zbrojnego starcia z
okupantem, kt�ry tu, w Ostrowcu, panoszy� si� coraz bardziej. Dlatego marzenia o
dostaniu si� do partyzantki nie dawa�y im spokoju.
Nastr�j, klimat domowy wytwarza�y jak najbardziej sprzyjaj�c�
atmosfer� dla takich marze�. Ch�opcy na Ludwikowie wiedzieli, �e starsi
w swych wieczornych po-gwarkach, w czasie kt�rych postawiona na stole p�li-
tr�wka stworzy� mia�a pozory na wypadek naj�cia �andarm�w, snuj� jakie�
plany, tkaj� mistern�, przemy�ln� sie�. W tej sieci oka by�y r�ne, i
wi�ksze, i mniejsze, a i w��kna rwa�y si� nieraz w miejscu i chwili najmniej
oczekiwanej. T� sie� tworzyli i oni, �smarkacze", cho� ich rola wydawa�a im si�
wci�� zbyt ma�a, zbyt nieznaczna. Chcieli wi�c tym starszym pokaza�, �e nie s�
ju� smarkaczami, �e potrafi� i grubsz� robot� zaplanowa� i wykona� solidnie.
Gor�cym g�owom wystarcza� zapa�. Do-�wiaczenie lekcewa�yli. �Przyjdzie
samo" - m�wili, nie zastanawiaj�c si� nad jego cen�. Ka�da my�l by�a dobra,
byle rozbudza�a fantazj�. Przyw�dca niespokojny,
22
niecierpliwy, z inicjatyw� �atwo zyskiwa� autorytet. Takim by� Zdzich. Sam nie
wiedzia�, kiedy i jak zdoby� pos�uch koleg�w, ich sympati� i zaufanie. Od niego
oczekiwano rozkaz�w, zada�, plan�w akcji...
Jurek czu� si� dumny i zaszczycony, �e Zdzich w�a�nie jemu zaproponowa� udzia� w
rozbrajance.
Noc i poranne godziny wlok�y si� niesko�czenie d�ugo. Jurek przespacerowa� si�
raz i drugi po mie�cie, a mimo to do godziny czwartej wci�� jeszcze by�o sporo
czasu. Do domu wraca� nie by�o sensu. Wzrok matki, jej pytania kr�powa�y i
zmusza�y do k�amstwa i wykr�t�w. Poszed� wi�c na ��ki, popatrzy�, jak ch�opcy
graj� w pi�k�, sam pogra� troch�, wreszcie usiad� na trawie i czeka�.
Zdzich by� punktualny. Jurek pozna� jego sylwetk� ju� z daleka. Szed� z odkryt�
g�ow�, wiatr targa� jasn� czupryn�, kt�ra spada�a mu na czo�o.
- Cze��!
- Cze��!
Przywitali si� jak zwykle. Jurek wpatrywa� si� w jego niebieskie oczy. Mia�
cich� nadziej�, �e mo�e Zdzich zrezygnowa� z akcji. To wprawdzie uspokoi�oby go,
ale i sprawi�o zaw�d. Nie wiedzia� sam, czego pragnie bardziej. Zdzich by�
milcz�cy, twardy. Twarz mia� bardziej powa�n� ni� zwykle, zdecydowan� jak u
doros�ego m�czyzny. Odeszli od boiska. Wolnym krokiem szli w t� stron�, co
wczoraj. Teraz spacer by� jednak inny. Obaj to rozumieli i zgodnie potwierdzali
milczeniem.
Usiedli pod krzewem, na ��ce. Wok� pachnia�o wiosn�. C� prostszego jak
wyci�gn�� si� na �wie�ej trawie i wci�ga� w p�uca jej zapach. Mieli przecie� do
tego prawo. Jak tamci ch�opcy, kt�rych okrzyki dochodzi�y z boiska.
- Zdzichu, masz co�? - zrobi� znacz�cy ruch d�oni�. Zdzich si�gn�� do
kieszeni, wyci�gn�� z niej ma�y,
b�yszcz�cy przedmiot zawini�ty w przybrudzon� szmatk�.
23
? Sz�stka! - zawiedzionym g�osem powiedzia� Jurek.
- B�dzie twoja, je�li... - Zdzich kiwn�� g�ow� w stron� Zak�ad�w Ostrowieckich.
Jurek ucieszy� si�. Warto�� pogardzonej przed chwil� �sz�stki" od razu wzros�a w
jego oczach.
Zdzich rozwin�� szmatk�, przetar� pistolet, spojrza� uwa�nie w luf�.
- A �pestki"? * spyta� Jurek.
Zdzich nacisn�� spr�yn� magazynka. Przez chwil� wa�y' go na d�oni.
- Widzisz! - pokazywa� trzy sztuki pob�yskuj�cych miedzi� naboj�w,
wyczyszczonych starannie, do po�ysku. Wsun�� magazynek z powrotem w r�koje��,
schowa� pistolet do kieszeni.
- B�dziesz strzela�?
- Je�eli trzeba b�dzie..?
Jurek patrzy� na niego z podziwem.
- Sam ci przecie� nie odda!
- To go tym poprosz� � wskaza� na kiesze�, w kt�rej tkwi� pistolet.
- Chodzi mi o walterka, a nie o werkszuca - doda� po chwili. Znowu zamilk�.
Minuty wlok�y si� wolno. Zdzich niecierpliwi� si�.
~ Chod�my! � wsta� z miejsca.
Ruszyli w stron� Zak�ad�w. Kiedy dochodzili ju� do bramy, z budynk�w zacz�� si�
wysypywa� czarny t�um robotnik�w wracaj�cych z pierwszej zmiany. Zdzich z r�k�
wsuni�t� w praw� kiesze� spodni szed� prosto, rzucaj�c nerwowe spojrzenia na
dziedziniec Zak�ad�w. Wzrokiem �widrowa� wychodz�cych, przebiera�, szuka�.
Zatrzymali si� przed sam� bram�. W pewnej chwili Zdzich tr�ci� �okciem Jurka i
brod� wskaza� mu kierunek.
Z wartowni wyszed� m�czyzna w wieku oko�o czterdziestu lat, w mundurze
werkszuca.
- Ten?
24
- Ten.
Poczekali chwil�, a� tamten wyjdzie za bram�. W��czyli si� w t�um wychodz�cych.
G�sta fala rozbija�a si� w w�skie strumyki �ciekaj�ce w labirynt uliczek.
Werkszuc szed� w stron� Cz�stocic. Nie spuszczaj�c ze� oka, poszli za nim.
Jurkowi serce �omota�o w piersi. K�tem oka patrzy� na Zdzicha. Co� zaci�tego
malowa�o si� w jego twarzy. Wzrok przylgn�� do plec�w tamtego, r�ka nerwowo,
twardo �ciska�a r�koje�� pistoletu. Werkszuc nie przeczuwa� niczego. Szed�
powoli, z g�ow� lekko pochylon� do przodu.
Robotnicy znikali w domach, droga stawa�a si� pusta.
- Jurek, ju�... - g�os Zdzicha dochodzi� gdzie� z g��bi, by� jakby nie jego,
czyj� obcy.
Jurek obejrza� si�. W dali sz�o kilka os�b.
- Jeszcze nie. Zaczekaj...
Werkszuc przystan��. Ch�opcy zdusili krok w miejscu. Mo�e tamten si� domy�li�?
Mo�e za chwil� wystrzeli do nich, zanim si� spostrzeg�? Ma nad nimi przewag�. Co
wtedy? Spocona d�o� Zdzicha mocniej �cisn�a pistolet. Werkszuc przypali�
papierosa, buchn�� k��b dymu. Poszed� dalej. Nawet si� nie obejrza�.
- Jurek, ju�...
- Nie mo�na. Za wcze�nie...
- Jak dojdzie do Cz�stocic, b�dzie za p�no.:?
- Jeszcze nie... Dalej od fabryki.
I znowu krok w krok. Nigdy jeszcze droga do Cz�stocic nie d�u�y�a im si� tak
bardzo. Wydawa�o si�, �e id� tak ju� od wczoraj. L�k d�awi� gard�o. Mo�na by�o
si� go pozby� - wystarczy�o po prostu zawr�ci�. Nikt im przecie� nie kaza�.
By�aby cisza i spok�j. Nie - spokoju nie mieliby na pewno. Jutro znale�liby si�
tu, na tej samej drodze, w takiej samej sytuacji.
Rezygnowa� przecie� �aden z nich nie chcia�.
Ulica opustosza�a zupe�nie. S�o�ce k�ad�o na ziemi�
25
wyd�u�one pokracznie cienie. Teraz ju� i Jurek wiedzia�, �e czas nadszed�. Nie
protestowa�, nie przekonywa� Zdzi-cha, kiedy ten spojrza� na niego.
Ch�opiec z jak�� niewys�owion� ulgq wyci�gn�� bro� z kieszeni. Byli zaledwie
par� krok�w za werkszucem. Jurek widzia� dok�adnie wycelowany pistolet, na
kt�rym zamigota� na chwil� blask s�o�ca.
- Hdnde hoch! *
Werkszuc zatrzyma� si� w miejscu. W ich oczach ur�s� nagle do rozmiar�w olbrzyma.
Odwr�ci� si�. Widzieli jego szeroko otwarte, przera�one oczy. Patrzy�y ze
zdumieniem na dw�ch ch�opc�w stoj�cych naprzeciw.
R�ka werkszuca ze�lizn�a si� nagle w d�, ku kaburze, w kt�rej tkwi� walter.
Zdzich zorientowa� si� pierwszy. Hukn�� strza�. Za nim drugi, trzeci...
Wi�cej pestek nie by�o. Zdzich szarpn�� Jurka za rami�. Musieli si� wycofa�.
Biegli potykaj�c si� o niskie krzewy. Ch�odne powietrze uderza�o w twarz,
d�awi�o gard�a. Od drogi hukn�y dwa strza�y. W por�wnaniu z odg�osem �sz�stki"
zagrzmia�y jak dzia�a. Ch�opcy mimo woli pochylili g�owy. Gwizd przemkn�� daleko
? urwa� si� jak no�em ci�ty. Przypadli do ziemi, wtulili w ni� g�owy. Ch�odzi�a
ich rozgrzane twarze. Milczeli obaj. Zdzich odwr�ci� twarz od Jurka, zas�oni�
oczy r�k�. Le�eli tak d�ugo. �wierszcz �wierka� jednostajnie i nudnie. W
ciemno�ci nie widzieli siebie. To �agodzi�o spraw�. Wstali leniwie, ruszyli ku
widniej�cym w dali zabudowaniom Ludwi-kowa. Nie po�egnali si� ani s�owem. Zdzich
prze�ywa� pierwsz� gorycz kl�ski. Ka�de s�owo mog�o odnowi� b�l. Dlatego Jurek
wola� milcze�.
Najtrudniej by�o przekroczy� pr�g domu. Jak ukry� w oczach, w twarzy to wszystko,
co dzia�o si� wewn�trz? Zdzich niezdecydowanym ruchem otworzy� drzwi. W po-
� Hdnde hochl (niem.) - fc�ce do g�,y! 26
koju by�o ciemno od dymu papieros�w. Pozna� ich wszystkich. Zbierali si�
przecie� ju� nieraz. By� �Wicek", �Felek", �Wujo" i inni. Oczy wszystkich
skierowa�y si� na niego, chocia� w�a�nie tego chcia� unikn��. S�dzi�, �e uda mu
si� przej�� przez pok�j, zaszy� w ciemnym k�cie, po�o�y� si� na ��ku, by raz
jeszcze rozwa�y� ka�dy szczeg�, przestudiowa� ka�dy b��d. Nie uda�o si�. Ojciec
patrzy� na� surowo i Zdzich czu�, �e jedynie obecno�� obcych ratuje go przed
jego gniewem. Matka bez s�owa wyjrza�a zza drzwi kuchennych. Szed� przez pok�j
ze spuszczon� g�ow� jak winowajca. Ojciec zatrzyma� go szorstkim gestem.
- Strzela�e�?
- Tak...
- Do kogo?
- Werkszuc... Mia� takiego walterka... �Felek" wyszed� zza sto�u.
' � Poka� bro�!
Niech�tnie, z oci�ganiem si� wyj�� z kieszeni �sz�stk�" i po�o�y� j� na
wyci�gni�tej d�oni. �Felek" przycisn�� spr�yn�, magazynek wyskoczy� z
metalicznym trzaskiem, By� pusty. Zarepetowa�, spu�ci� iglic�, zwa�y�
pistolet
w r�ku.
- Taka bro� to �mier�... - orzek� twardo - ...ale dla
tego, kto j� nosi. Zamkn�� d�o� zawar�szy w niej niebezpieczn� zabawk�.
- Kiedy trzeba b�dzie, dostaniesz dobr� bro�, a to cholerstwo utopi�. �eby
tobie krzywdy nie zrobi�o... -m�wi� trzymaj�c go za rami�.
Zdzich szarpn�� si�, wyrwa�, wyszed� za pr�g.
- Gor�cy! - powiedzia� �Felek" ni to z uznaniem, ni to z przygan�.
- Ja go ostudz�! - Marian nie tai� swego zdenerwowania.
gs Uspok�j si�, �Bystry" - hamowa� go �Wujo", ale
27
Marian zdecydowanym krokiem wyszed� za synem. Ten siedzia� wtulony w k�t,
d�o�mi przykrywa� oczy.
- S�uchaj, Zdzichu... - w g�osie ojca brzmia� z trudem hamowany gniew. - Ju� ja
ci sk�r� wygarbuj�! -potrz�sn�� go za rami�.
Ch�opiec podni�s� oczy. Ojciec przerazi� si� ich widoku. By�o to twarde
spojrzenie cz�owieka, kt�ry wie, czego chce, i kt�ry nie�atwo ust�pi. U�cisk
rozlu�ni� si�, przeszed� w niezdecydowan� pieszczot�.
Marian szybko wszed� do pokoju i stan�� przed sto�em z min� cz�owieka, kt�ry nie
by� w stanie wykona� swego obowi�zku.
- Nie wiem, co mam zrobi�... Zapanowa�o k�opotliwe milczenie.
'r To jeszcze dziecko - stwierdzi� kto� niepewnym g�osem.
- Chyba si� mylicie, towarzyszu - zaoponowa� �Wujo". - Po mojemu - wszystkiemu
jeste�my winni my sami. Wiekiem oni wszyscy s� m�odzi, ale my�l� ju� jak doro�li.
Dra�ni ich to, �e ich nie dostrzegamy. Czas najwy�szy pokierowa� nimi, bo
inaczej � p�jd� bez nas...
PIERWSZA DYWERSJA
Bogu� przyjecha� noc�. Nikt nie pyta�, jak uda�o mu si� to ju� po godzinie
policyjnej, ale faktem by�o, �e kiedy Zdzich zbudzi� si� rano, spostrzeg� w
swoim pokoju ch�opca mniej wi�cej w tym samym, co on, wieku, o �ywych, bystrych
oczach, poci�g�ej twarzy i w�osach zaczesanych do g�ry. Z zawarciem znajomo�ci
nie by�o ceregieli.
Bogu� niech�tnie m�wi�, sk�d i po co przyjecha�. Troch� chcia� przez to
imponowa� swoj� �wa�no�ci�", troch� za� rzeczywi�cie kierowa� si� obowi�zuj�c�
go tajemnic�. ���cznik" � pomy�la� Zdzich o nim. On sam te� by� ju� wielokrotnie
��cznikiem. Ale Bogu� sprawia� wra�enie ��cznika �wy�szego szczebla". Z
p�s��wek rzucanych mimochodem mo�na by�o wywnioskowa�, �e ma do czynienia z
samym dow�dztwem. Je�dzi� przecie� do Warszawy, Radomia, Krakowa. To oczywi�cie
przydawa�o mu specjalnego blasku.
Ju� pierwszego dnia zgada�o si�, �e t�sknoty Bogusia nie r�ni�y si� wiele od
Zdzichowych marze�. Obaj widzieli siebie tylko w partyzantce. Ka�d� robot�
wykonywali starannie, solidnie, ale zlecone zadania traktowali jednocze�nie jako
czy�ciec, poprzez kt�ry dostan� si� do le�nego raju. Bogu�, jak sam twierdzi�,
mia� szczeg�lne porachunki z hitlerowcami i pragn�� z nimi pogada� inaczej ni�
dot�d.
- Tak pra�bym ich po g�bach!
29
Klaruj�c to Zdzichowi, nieopatrznie wyci�gn�� r�k� z kieszeni i machn�� ku�akiem
w powietrzu. Kiedy chcia� j� schowa� z powrotem, by�o w�a�ciwie ju� za p�no.
Zdzich z�apa� za przegub, zatrzyma� r�k� i zapyta� zdziwiony:
- Co ty?...
Prawa r�ka pozbawiona czterech palc�w wygl�da�a bole�nie. Zdzich spojrza� ze
wsp�czuciem. Bogu� wyszarpn�� d�o�, nastroszy� si�.
- Guzik ci do tego!
Wi�cej nie rozmawiali na ten temat. Zdzich stara� si� nie patrze� na kalek� r�k�.
Bogu� skrywa� j� wstydliwie, aby nie nara�a� si� na lito��. Kiedy za� p�niej
ktokolwiek inny chcia� o to samo zagadn�� Bogusia, Zdzich wybiega� mu naprzeciw:
- S ? n i a n i a j! Taki tw�j interes..:
Bogu� by� mu za to wdzi�czny. Nie znaczy to, �e Zdzich po cichu nie stara� si�
dowiedzie�, co by�o przyczyn� kalectwa kolegi. Nie dowiedzia� si� jednak nigdy
niczego pewnego. M�wiono, �e w Radomiu Bogu� je�com radzieckim �ywno�� przez
druty podawa� i wtedy szwabisko przejecha�o mu z kaemu po r�ce. M�wiono te�, �e
w czasie rozbrajania �andarm�w granat mu zostawi� pami�tk�.
Ale nie o r�k� Bogusiowi chodzi�o, kiedy m�wi�, �e z hitlerowcami ma swoje
osobiste porachunki. R�ka -r�k�, w�ada� ni� m�g� przecie� jeszcze jako tako.
Gorzej, �e straci� ojca.
Gdzie� tak p�n� jesieni� czterdziestego drugiego w lasach starachowickich
dzia�a� oddzia� Gwardii Ludowej pod dow�dztwem �Garbatego". Hitlerowcy wpadli na
jego trop. Zaci�gn�li sieci, obstawili las. Bitwa by�a zaci�ta i krwawa.
Partyzanck� rzecz� jest uderzy� i odskoczy�. Uderzyli, ale odskoczy� nie zdo�ali.
Oddzia� poni�s� bolesne straty. Kto� musia� go zadenuncjowa�,
30
z piesk� us�u�no�ci� donie�� �andarmom. Denuncjatora trzeba by�o wy�ledzi�,
wytropi�. Ojciec Bogusia wraz z towarzyszem otrzymali to zadanie. Siad odnale�li.
Zapad� wyrok. Mieli go wykona� we dw�ch. Ruszyli w las. Na drodze by�a wie� �
Jasieniec I��ecki. Tu wypad�o nocowa�. Zdrajca by� czujny. Wyw�szy�, �e
przychodzi na niego kres. Zbieg� ponownie i zawiadomi� �andarm�w. Przyszli noc�,
dom otoczyli, wezwali do poddania si�. Apel daremny, ale walka by�a nier�wna.
Przerwa� przez staiowy pier�cie� oprawc�w nie uda�o si�. Obaj padli w boju.
Odt�d Bogu� zagi�� na hitlerowc�w palec. Ten jeden, jedyny u prawej r�ki, ale to
w�a�nie mia�o swoj� si�� i wymow�. Sztab mia� z ch�opca du�o po�ytku. Wielu
ubiega�o si� o niego.
Zdzich widzia� w nim przyjaciela. �a�owa�, �e ch�opak jak latawiec, to tu, to
tam - nigdzie miejsca nie zagrzeje. Wola�by go mie� przy sobie. Jak Jurka. �We
trzech mogliby�my zrobi� sporo" - my�la�.
Jednak Bogu� tego jeszcze dnia wyjecha�. Nie m�wi� dok�d, ale Zdzich domy�la�
si�, �e do Warszawy. Po cichu nawet mu takiej podr�y zazdro�ci�. Przecie�
zobaczy�by, by� mo�e, na w�asne oczy, tych tam, nieznanych ludzi, kt�rzy
tworzyli sztab, przysy�ali tu �Gwardzist�" i �Trybun�", wydawali rozkazy.
Od pami�tnego wypadku z werkszucem starsi patrzyli na niego inaczej. Nie by� ju�
dla nich dzieckiem. Coraz cz�ciej i w coraz wi�kszym zakresie korzystano z jego
pomocy. Nie zdziwi� si� wi�c, kiedy kt�rego� dnia wezwa� go do siebie �Wujo".
- Dostaniesz, Zdzichu, zadanie..:
Ch�opiec nadstawi� uszu. Zapowied� brzmia�a intryguj�co i Zdzich by� pewien, �e
w tym przypadku nie chodzi o zwyk�e pisanie na murach lub rozrzucanie ulotek w
fabryce, lecz �e w gr� wchodzi�a jaka� powa�niejsza sprawa,
81
- Trza by1 na Ja^'^ czas szkop�w od �wiata izolowa� -sprecyzowa| ..Wujo".
~ Jak to i izolowa�? ?>
- Ano widzisz, przerwa� ��czno�� telefoniczn�.
- TelefonY?
- Z wszyS^imi telefonami nie da�by� rady. Ale s�upy! Par� sztuk ?wali� na
ziemi�. Jak my�lisz, da si� zrobi�?
Propozycja by�a zaskakuj�ca. Zdzich kiwa� g�ow�. ~ Czemu nie. Kiedy?
- Kiedy, to ci powiem p�niej. Na razie dobierz sobie ch�opak�w. Trza by wzi��
siekier�, pi�y. Ustali�: co i jak. No co, Zdzichu, zgoda?
- Tak jest, komendancie - odpowiedzia� s�u�bi�cie. Tego dnia jeszcze
skontaktowa� si� z Jurkiem. Obga-
dali spraw� i zastanowili si�, kogo by tu dobra� jeszcze. Na Ludwikowie o
kandydat�w nie by�o trudno. Wymieniali kolejno, licz�c na palcach: Stasiek,
Stefek, Mietek, Zdzisiek...
Znali si� wszyscy od dawna. Mieszkali obok siebie, jeden wiedzia� o drugim. Nie
wszystko, co prawda, bo wojna i okupacja nawet ich samych podzieli�a na mniej i
bardziej �wtajemniczonych", ale poza tym nie by�o r�nic. Milcz�co zgadzali si�
na przewodnictwo Zdzicha. On sam ich zreszt� nie pyta� o zgod�. Po prostu nikomu
nie przychodzi�o do g�owy, �e mog�oby by� inaczej.
Zbierali si� najcz�ciej w jednym z trzech miejsc. Latem na ��kach, nad stawami.
W dni ch�odniejsze, deszczowe w lokalu �Ludwikowskiego Klubu Sportowego" na
Krysinach. W�a�ciwie m�wi�c to nie by�o ani tego klubu, ani lokalu. �Klub" oni
sami tworzyli, a �lokalem" by�a na wp� rozwalona opustosza�a rudera za miastem.
Miejscem spotka� by� r�wnie� dom �Grabowczak�w".
Stary ch�tnie widzia� u siebie tych m�odych ch�opc�w wnosz�cych ze sob� �ycie
i... �wie�e wiadomo�ci. Przynosili bowiem miejscowego szmat�awca i najnowszy
numer
32
�Gwardzisty", godz�c te dwa przeciwie�stwa w chytry spos�b. Szmat�awcem
przykrywali �Gwardzist�" i czytali ze� to wszystko, co dzia�o si� na frontach i
w kraju. Dziadek nie m�g� si� nadziwi�, �e Niemcy tak otwarcie pisz� o swych
niepowodzeniach. Podchodzi� bli�ej, spogl�da� na pierwsz� stron� szmat�awca i
kiwaj�c g�ow� mrucza�:
- W krew... Je�li sami tak pisz�, to blada ich fotografia...
W czasie jednego z takich spotka� Zdzich przedstawi� zebranym spraw�: kto, co i
jak. Robota by�a nowa i ciekawa. Zdzich si� nie myli�: ochotnik�w nie brakowa�o.
W kilka dni p�niej zarz�dzi� zbi�rk� na akcj�. Stawili si� wszyscy. By� p�ny
wiecz�r. Ch�odny wiatr miota� drobnymi kroplami deszczu w twarze zarumienione od
wra�enia. Zdzich wyznaczy� kolejno�� w marszu i ruszyli w noc. Trzy wyznaczone
do �ci�cia s�upy telefoniczne czeka�y na niewielkim wzniesieniu. Doj�� do nich
trzeba by�o na prze�aj, przez zorane, gliniaste pola. W ten spos�b mogli unikn��
spotkania z �andarmami.
Rozmok�a glina mlaska�a pod stopami, lgn�a do but�w, wi�zi�a nogi. Cia�a
op�ywa�o gor�co - z wysi�ku i emocji. Droga nie by�a dla nich nowa. Chodzili
t�dy cz�sto, znali ka�dy jej metr. Ale tym razem nie by�a to zabawa, marsz mia�
posmak zadania bojowego. Domy�lali si�, �e odci�cie ��czno�ci z Ostrowcem
musia�o si� wi�za� z jak�� inn� akcj�. Mog�o to by� wyzwolenie je�c�w z
wi�zienia, m�g� to by� zamach na miejscowych gestapowc�w, mog�o by�... Charakter
tamtej operacji by� oboj�tny. Przej�ci w�asnym zadaniem, uzbrojeni w pi�y i
siekiery, posuwali si� ku niewidocznym w ciemno�ci s�upom. Kto� w ciszy tr�ci�
pi��. Zad�wi�cza�a jak dzwon.
?? Cicho tam, do cholery...
- Nie chcia�em.
- Nie gada�!
8 - Ch�opcy.,;
33
By�o ma�o prawdopodobne, aby ktokolwiek m�g� ich us�ysze�. Ale charakter
operacji narzuca� ostre rygory.
Zbli�ali si� do wzg�rza. Grunt by� tu bardziej suchy i twardy. W ciemno�ci
wyrasta� pierwszy s�up. Zwyk�y s�up telefoniczny, jakich widzi si� dziesi�tki
wzd�u� tor�w i dr�g. Dzi� nagle wyda� si� gro�ny i niebezpieczny, a przecie� by�
taki jak zawsze. Zdzich rozdziela� robot�. Ustawiali si� po dw�ch na jeden s�up.
- Ch�opaki, jazda! - machn�� Zdzich.
Ramiona wykonuj� nerwowe ruchy. Z�by pi�y odskakuj� od wilgotnej powierzchni
s�upa, zostawiaj�c na niej kilka nieg��bokich naci��.
- Nie tak! Powoli! ,
Pi�owanie drzewa by�o zawsze fraszk�. Ale dzi� przekl�ty s�up telefoniczny ma
twardo�� stali. Ruchy s� nie skoordynowane, szarpi�ce. Wreszcie z�by
wgryzaj� si� w rdze�. Robota od razu idzie sprawniej. Raz - dwa.
Raz - dwa.
_.
Ruchy teraz s� zamaszyste, szerokie, zgodne. ??? wreszcie zaczyna
si� chwia�, przez sekund� ta�czy uwieszony na drutach, wreszcie chyli si� i z
g�o�nym pacni�-ciem spada na rozmi�k�� ziemi�. - Ch�opaki! Noga!
Gdzie� tam, w biurach gestapo, zdenerwowany oficer na pr�no b�dzie krzycze� w
s�uchawk�. Zdziwi go cisza i pustka z tamtej strony przewodu. Zanim si�
zorientuj�, zanim odnajd� uszkodzenie i usun� je, min� cenne godziny, kt�re
dow�dztwo b�dzie mog�o wykorzysta� do zaplanowanej akcji.
I znowu ta sama droga: pole, glina, woda. Teraz jednak kroki s� ra�niejsze. Nie
ci��y ju� obowi�zek wykonania zadania, to pozosta�o za nimi.
Zdzich ogl�da si� i widzi rozja�nione oczy ch�opc�w, czerwone policzki
sp�ywaj�ce kroplami deszczu. - Dobra robota, ch�opaki!
34
Wszystko posz�o tak g�adko i sprawnie, a� sami si� dziwi�. Chcia�oby si� zrobi�
co� jeszcze. Jest jaki� niedosyt, nadmiar energii. Chcia�oby si� j� wyczerpa� do
ko�ca, �eby powr�ci� zm�czonym i radosnym, a jednocze�nie m�c zameldowa�:
�Komendancie, melduj� wykonanie zadania. Trzy s�upy telefoniczne zosta�y �ci�te
w wyznaczonym rejonie. Ponadto z w�asnej inicjatywy wykonali�my"...
W�a�nie, co wykonali�my? Gdyby tak wysadzi� jaki� poci�g w powietrze. Mo�na by,
ale czym? Ale jak? By�aby to prawdziwie partyzancka robota, egzamin, kt�ry da�by
prawo wst�pu do lasu. W dodatku noc ciemna, noc partyzancka, wymarzona do takiej
roboty. Gdyby cho� jeden z nich mia� ze sob� materia� wybuchowy, jeszcze tej
nocy jaki� poci�g wylecia�by w powietrze. Pi�� jednak nie podpi�ujesz tor�w,
siekier� nie rozkr�cisz �rub...
Zdzich kombinuje, co by tu jeszcze zrobi�. Ch�opcy poszliby dzi� na wszystko.
Nagle przychodzi pewna my�l.
Zdzich zatrzymuje si� pod s�upem przewod�w wysokiego napi�cia. Stoi samotny w
polu, rozdwojony u do�u, jak gdyby zatrzyma� si� w swym osobliwym marszu na
prze�aj, czekaj�c nie wiadomo na kogo i na co.
Mietek, Jurek, Stasiek staj� obok Zdzicha, kt�ry r�k� obejmuje jedno z odn�y
s�upa, przytula do niego ucho i gapi si� w g�r�. S�up d�wi�czy �piewem
rozedrganych na wietrze przewod�w. Tu� nad g�ow� tabliczka z ostrzegawczym
napisem: �Baczno�� - wysokie napi�cie". Nad napisem - trupia g��wka. - Ch�opaki,
a gdyby tak...
Ka�dy przesun�� wzrokiem od do�u do g�ry. Najgorsze by�o w�a�nie tam, na g�rze.
Jest noc. Ciemno. Co stanie si�, je�li druty spadn� na ziemi�. Porazi czy nie
porazi pr�dem? W ciemno�ci nietrudno jest wpl�ta� si� w taki przew�d. Wtedy nie
by�oby ratunku.
35
Ale ryzyko pociagab. To by�o w�a�nie to, czego szukali tej nocy i czego by�o im
brak.
A efekt? Ostrowieckie gestapo pozbawione nagle ��czno�ci telefonicznej, a w par�
minut p�niej i �wiat�a. Za tych par� godzin gestapowskiego strachu warto podj��
si� tego ryzyka. A fabryki, Zak�ady Ostrowieckie? Zatrzyr ma si� ca�y mechanizm,
spadnie produkcja. Przygasn� tak�e �wiat�a w mieszkaniach ostrowieckich. Ka�dy
domy�li si�, �e nie jest to zwyk�a awaria, �e jest to dzie�o ludzi lasu. Ich
dzie�o.
Korzy�� wi�c jest, i to du�a.
- Ch�opaki, szkoda czasu! - zdecydowa� si� Zdzich i dla przyk�adu si�gn��
pierwszy po pil�. Kt�ry� go odepchn��, chwyci� za r�koje��.
- Ja te� dam rad�...
Tym razem posz�o szybciej ni� ze s�upami telefonicznymi. Mieli ju� wpraw�.
Podci�te drewno zacz�o si� chwia�. Jurek spogl�da� w g�r�: szare niebo
przekre�lone dwiema ciemnymi krechami drut�w. Za chwil� ci�ar uwieszony na
drutach runie w d�. Przepi�owane powierzchnie s�upa ocieraj� si� o siebie
skrzypi�c. Brzmi to jako� gro�nie, ostrzegawczo. Na kt�r� stron� zwali si� s�up?
Jego szczyt zaczyna ju� falowa�. Zgrzyt pi�y milknie. Nie � to jeszcze nie
koniec. Trzeba podci��. Ostro�nie, powoli, z trudem z�by pi�y przedzieraj� si�
przez ostatnie
centymetry.
W pewnej chwili Jurek czuje, �e pi�a w jego r�ku zastyga i jaka� si�a wyrywa mu
j� z d�oni.
- Uwaga! Leci...
Rozlega si� przy�pieszony tupot n�g, �oskot i potworny, o�lepiaj�cy blask uderza
w oczy...
Jurek le�y na ziemi i nie rozumie nic. Powoli unosi nogi, r�ce - wszystko w
porz�dku. Tylko w oczach jest Wci�� ciemno. Sk�d�, jak gdyby z dali, dochodz� go
czyje� g�osy:
36
- Jurek, co ci? Jurek!
Widzi nad sob� roziskrzone oczy Zdzicha.
- Nic... - odzywa si� Jurek. � Cholera! Co to by�o?
- B�yskawica i grzmot. Ale ju� po burzy...
Jurek dopiero teraz czuje drobniutkie krople deszczu siek�ce po twarzy. Jak po
prawdziwej burzy. U